Richelle Mead
Tłumaczenie: A. Kabala
Chciałam, żeby ten facet leżący na mnie się pospieszył, bo zaczynam się nudzić.
Niestety nie wyglądało na to, że skończy w najbliższym czasie. Brad, Brian, czy jak mu tam było, miał zaciśnięte powieki i był tak skoncentrowany, jakby seks wymagał wysiłku porównywalnego z operacją mózgu czy dźwiganiem stalowych belek.
- Brett - wydyszałam. Najwyższy czas wytoczyć większe działa. Otworzył jedno oko.
- Bryce.
- Bryce. - Zrobiłam swoją najbardziej namiętną i ekstatyczną minę. - Proszę... proszę... nie przestawaj. Otworzył drugie oko. Rozszerzyły mu się obie źrenice. Po minucie było po wszystkim.
- Przepraszam - wysapał, staczając się ze mnie. Był czerwony ze wstydu. - Nie wiem... nie chciałem...
- W porządku, kotku. - Tylko odrobinę gryzło mnie sumienie, że wykorzystałam sztuczkę z „nie przestawaj”. Nie zawsze działała, ale niektórych facetów ta prośba kompletnie pozbawiała kontroli. - Było niesamowicie.
I właściwie to nie do końca było kłamstwo. Sam seks był kiepski, ale strumień energii potem... Uczucie, jak jego życie i dusza wlewają się we mnie... tak. To było niesamowite. Właśnie dla takich chwil żyje sukub, czyli ja. Dosłownie.
Uśmiechnął się znużony. Jego energia płynęła teraz w moim ciele. Jej utrata go wyczerpała, wypaliła. Niedługo zaśnie i pewnie będzie dużo spał przez kilka najbliższych dni. Miał dobrą duszę i zabrałam spory jej kawałek - i sporo jego życia. Przeze mnie pożyje kilka lat krócej. Próbując o tym nie myśleć, ubrałam się szybko. Wolałam skupić się na fakcie, że zrobiłam to, żeby przetrwać. A do tego moi piekielni władcy wymagali ode mnie, żebym regularnie uwodziła i deprawowała dobre dusze. Źli ludzie wzbudzali we mnie mniejsze poczucie winy, ale nie liczyli się w piekielnych statystykach.
Bryce wyglądał na zaskoczonego moją nagłą ewakuacją, ale był zbyt wykończony, żeby protestować. Obiecałam, że do niego zadzwonię - choć oczywiście nie miałam najmniejszego zamiaru - i wymknęłam się z pokoju, kiedy on odpłynął w nieświadomość. Ledwie przekroczyłam próg frontowych drzwi, przeobraziłam się. Przyszłam do niego jako wysoka, czarnowłosa kobieta, a teraz znów przybrałam swoją ulubioną postać: drobną, o orzechowozielonych oczach i jasnokasztanowych włosach ze złotymi refleksami. Jak przez większość życia, moje rysy były mieszanką różnych typów urody; jakoś nigdy nie zdecydowałam się na jeden z nich.
Wyrzuciłam Bryce'a z pamięci jak niemal wszystkich facetów, z którymi spałam, i pojechałam przez miasto do miejsca, które powoli stawało się moim drugim domem. Był to otynkowany na beżowo apartamentowiec, stojący na osiedlu podobnych bloków, które rozpaczliwie starały się udawać tak eleganckie, jak tylko się dało w przypadku nowego budownictwa w Seattle. Zaparkowałam passata przed domem, wygrzebałam klucz z torebki i weszłam do środka.
Mieszkanie było ciche, tonęło w ciemności. Zegar na ścianie wskazywał trzecią nad ranem. Idąc w stronę sypialni, znów się przeobraziłam, zmieniając ubranie w czerwoną koszulę nocną.
Znieruchomiałam w drzwiach sypialni tak zaskoczona, że oddech uwiązł mi w gardle. Można by pomyśleć, że po tak długim czasie powinnam już do niego przywyknąć i nie powinien działać na mnie w ten sposób. Ale działał. Za każdym razem.
Seth leżał na łóżku, z rękami odrzuconymi za głowę. Jego oddech był głęboki i nierówny, pościel splatała się wokół długiego, smukłego ciała. Światło księżyca tonowało kolor jasnobrązowych włosów, które w słońcu błyszczały rudawo. Patrząc na niego, przyglądając mu się, czułam, jak moje serce przepełniają uczucia. Nie spodziewałam się, że do kogokolwiek będę jeszcze czuła coś takiego - nie po stuleciach takiej... pustki. Bryce nie znaczył dla mnie nic, ale ten mężczyzna leżący przede mną znaczył wszystko. Wsunęłam się do łóżka obok niego, a jego ramiona oplotły mnie natychmiast. Myślę, że to było instynktowne. Łącząca nas więź była tak głęboka, że nawet nieświadomi nie mogliśmy długo bez siebie wytrzymać.
Przycisnęłam policzek do piersi Setha i jego skóra rozgrzewała moją, kiedy zasypiałam. Poczucie winy po spotkaniu z Bryce'em zaczęło znikać i już po chwili był tylko Seth i moja miłość do niego.
Niemal natychmiast ześlizgnęłam się w sen. Tyle że właściwie nie uczestniczyłam w nim, a przynajmniej nie aktywnie. Patrzyłam na samą siebie, widziałam, jak wydarzenia się rozwijają, jakbym oglądała film. Ale w odróżnieniu od filmu czułam każdy szczegół. Widoki, dźwięki... To było niemal żywsze niż prawdziwe życie.
Ta druga Georgina była w kuchni, której nie rozpoznawałam, jasnej i nowoczesnej, o wiele za dużej dla kogoś tak niechętnego gotowaniu jak ja. Stała przy zlewie, po łokcie w wodzie z mydlinami, pachnącej pomarańczami. Ręcznie zmywała naczynia, co zaskoczyło prawdziwą mnie - ale marnie jej to szło - i to już mnie nie zaskoczyło. Na podłodze leżała zmywarka rozebrana na części, co wyjaśniało konieczność ręcznej roboty.
Z drugiego pokoju dobiegały dźwięki Sweet Home Alabama. Tamta Georgina nuciła sobie pod nosem i w surrealistyczny, typowy dla snów, sposób czułam jej szczęście. Była zadowolona i tak przepełniona radością, że ledwie mogłam to ogarnąć. Nawet z Sethem rzadko czułam się taka szczęśliwa - a byłam z nim cholernie szczęśliwa. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogło sprawić, że ta wyśniona Georgina tak się czuła, zwłaszcza podczas tak przyziemnego zajęcia jak zmywanie naczyń. Obudziłam się.
Stwierdziłam zaskoczona, że jest już ranek, jasny i słoneczny. Nie poczułam upływu czasu. Wydawało mi się, że sen trwał ledwie minutę, a jednak budzik koło łóżka dowodził, że minęło sześć godzin. Utrata tego szczęścia, którego doświadczyłam we śnie, była wręcz bolesna.
A co jeszcze dziwniejsze, czułam się... jakoś nie tak, jak powinnam. Potrzebowałam chwili, żeby określić to doznanie. Byłam wyczerpana. Niezbędna mi do przetrwania życiowa energia, którą ukradłam Bryce'owi, zniknęła niemal całkowicie. Prawdę mówiąc, miałam jej teraz jeszcze mniej, niż zanim poszłam z nim do łóżka. To nie miało sensu. laki zastrzyk życia powinien mi wystarczyć przynajmniej na dwa tygodnie, a byłam niemal tak samo wyssana jak on. Zostało mi tyle energii, że nadal mogłam się przeobrażać, ale wiedziałam, że muszę zdobyć nową dawkę w ciągu dwóch dni.
- Co się dzieje?
Obok mnie zabrzmiał zaspany głos Setha. Przeturlałam się na bok i zobaczyłam, że patrzy na mnie z lekkim, słodkim uśmiechem na ustach.
Nie chciałam mu tłumaczyć, co się stało. Gdybym to zrobiła, musiałabym wdawać się w szczegóły spotkania z Bryce'em, a choć Seth wiedział, co robię, żeby przetrwać, w tym przypadku ignorancja naprawdę była błogosławieństwem.
- Nic - skłamałam. Jestem świetną kłamczucha. Dotknął mojego policzka.
- Tęskniłem za tobą wczoraj w nocy.
- Nie, nie tęskniłeś. Byłeś zajęty Cady i O’Neillem.
Jego uśmiech zrobił się cierpki, ale i tak zauważyłam to półprzytomne, zwrócone do wewnątrz spojrzenie, które pojawia się zawsze, kiedy myśli o postaciach ze swoich powieści. W swoim długim życiu zmuszałam królów i generałów, żeby błagali o moją miłość, a teraz bywały dni, że nawet mój urok przegrywał z ludźmi, którzy żyli w głowie Setha. Na szczęście to nie był jeden z tych dni i jego uwaga znów skupiła się na mnie.
- E tam. Oni nie wyglądają tak dobrze w koszuli nocnej. A tak przy okazji, bardzo mi się kojarzy z Anne Sexton. Coś jak „Cynamonowe serduszka z cukierni”. Tylko Seth mógł zacytować depresyjną poetkę, mówiąc komplement. Spojrzałam na swoje ciało i od niechcenia przeciągnęłam dłonią po czerwonym jedwabiu.
- Rzeczywiście, jest niezła - przyznałam. - Może nawet wyglądam w niej lepiej niż nago.
- Nie, Thetis. Nie wyglądasz - rzucił drwiąco.
Uśmiechnęłam się, jak zawsze kiedy nazywał mnie pieszczotliwym imieniem, które dla mnie wymyślił. Thetis, czyli Tetyda z greckiej mitologii, była matką Achillesa, zmiennokształtną boginią, którą zdobył uparty śmiertelnik. I nagle, zdumiewająco agresywnie jak na niego, Seth przewrócił mnie na plecy i zaczął całować w szyję.
- Hej - powiedziałam, szamocząc się bez wielkiego przekonania. - Nie mamy na to czasu. Mam swoje zajęcia. I chcę śniadanie.
- Przyjąłem do wiadomości - wymruczał, przesuwając się w stronę moich ust. Przestałam narzekać. Seth cudownie całował. Jego pocałunki były z rodzaju tych, które rozpływają się w ustach i przepełniają cię słodyczą. Były jak wata cukrowa.
Ale my nie mogliśmy sobie pozwolić na naprawdę słodkie całusy. Z doskonale wyćwiczonym wyczuciem czasu, według którego można by pewnie regulować zegarek, w ostatniej chwili wycofał się i usiadł, zabierając ręce. Wciąż uśmiechnięty spojrzał na mnie i na moją niezbyt elegancką pozę na łóżku. Odpowiedziałam uśmiechem, tłumiąc uczucie żalu, które pojawiało się zawsze w chwili ucieczki.
Ale tak właśnie sprawy się miały między nami i, szczerze mówiąc, opracowaliśmy całkiem skuteczny system radzenia sobie z trudnościami w naszym związku. Mój przyjaciel Hugh zażartował kiedyś, że wszystkie kobiety kradną mężczyznom dusze, jeśli są z nimi odpowiednio długo. W moim przypadku nie potrzeba całych lat zrzędzenia, starczyłby zbyt długi pocałunek. Takie właśnie jest życie sukuba. Nie ja ustalałam zasady i nie mogłam nic na to poradzić, że kradłam energię podczas intymnego kontaktu. Na szczęście mogłam kontrolować to, czy ów kontakt w ogóle nastąpi i robiłam wszystko, żeby do niego nie doszło. Boleśnie pragnęłam Setna, ale nigdy nie ukradłabym jego życia, tak jak ukradłam życie Bryce'a.
Ja też usiadłam i chciałam wstać, ale Seth wyjątkowo się rozzuchwalił tego ranka. Objął mnie w talii i wciągnął na kolana, przywierając do moich pleców; lekko kłującą od zarostu twarz wtulił w moją szyję i włosy. Czułam, jak drży, kiedy wziął głęboki oddech. Wypuścił powietrze równie powoli, jakby starał się odzyskać kontrolę nad sobą, po czym ścisnął mnie jeszcze mocniej.
- Georgina. - Dmuchnął w moją skórę.
Zamknęłam oczy; żartobliwy nastrój zniknął. Ogarnęła nas mroczna pasja, pełna palącego pożądania, ale i strachu, co może się stać.
- Georgina - powtórzył. Jego głos był niski, chropowaty. Znowu poczułam, że się rozpływam.
- Wiesz, dlaczego mówi się, że sukuby nawiedzają mężczyzn w snach?
- Dlaczego? - Mój głos był bardzo cichy.
- Bo śnię o tobie każdej nocy. - Kiedy indziej pewnie zabrzmiałoby to banalnie, ale w jego ustach wydawało się władcze, pożądliwe.
Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, czując, jak przechodzi przeze mnie tornado emocji. Chciałam płakać. Chciałam się z nim kochać. Chciałam krzyczeć. Czasem było tego za dużo. Zbyt wiele emocji. Zbyt wiele niebezpieczeństw. Zbyt wiele, zbyt wiele. Otworzyłam oczy i odwróciłam się do niego, żeby widzieć jego twarz. Patrzyliśmy sobie w oczy i każde z nas chciało więcej, a jednocześnie nie mogło niczego dać ani niczego wziąć. Pierwsza przerwałam kontakt wzrokowy i z żalem wysunęłam się z jego objęć.
- Chodź. Zjedzmy coś.
Seth mieszkał w uniwersyteckiej dzielnicy Seattle - przez tubylców nazywanej U-district - w odległości krótkiego spaceru do sklepów i restauracji położonych przy ulicach graniczących z kampusem Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Poszliśmy na śniadanie do jednej z małych kafejek; omlety i rozmowa szybko przegnały nasze zażenowanie. Potem ruszyliśmy spacerem wzdłuż University Way, trzymając się za ręce. Ja miałam sprawy do załatwienia, a on powinien pisać, ale jakoś nie mieliśmy ochoty się rozstać. Seth nagle się zatrzymał.
- Georgina.
- Hm? Uniósł brwi, wpatrując się w coś po drugiej stronie ulicy.
- Tam stoi John Cusack.
Podążyłam za jego pełnym niedowierzania spojrzeniem w miejsce, gdzie rzeczywiście stał mężczyzna bardzo podobny do Cusacka. Palił papierosa oparty o budynek. Westchnęłam.
- To nie jest John Cusack. To Jerome.
- Serio?
- Tak. Mówiłam ci, że wygląda jak John Cusack.
- Kluczowe wyrażenie: „wygląda jak”. Ten facet nie wygląda jak John Cusack. To jest John Cusack.
- Uwierz mi, nie jest. - Widząc zniecierpliwioną minę Jerome'a, puściłam dłoń Setha. - Zaraz wrócę.
Przeszłam przez ulicę i gdy zbliżyłam się do swojego szefa, jego aura przeniknęła moje ciało. Każdy nieśmiertelny ma szczególną aurę, a u demona takiego jak Jerome jest ona wyjątkowo silna. Czuło się ją jak nieustające fale przepływającego ciepła - jakby otworzyć piekarnik i stać o wiele za blisko.
- Streszczaj się - powiedziałam do niego. - Rujnujesz mi romantyczne chwile. Jak zwykle. Jerome rzucił papierosa i przydeptał go czarnym półbutem marki Kenneth Cole. Rozejrzał się lekceważąco.
- Co, tutaj? Georgie, daj spokój. Tu nie jest romantycznie. To nawet nie jest przystanek na drodze do romansu.
Ze złością oparłam rękę na biodrze. Ilekroć Jerome wkraczał w moje prywatne życie, zwykle zwiastowało to serię niefortunnych wypadków, w które nie miałam ochoty być zamieszana. Coś mi mówiło, że tym razem nie będzie inaczej.
- Czego chcesz?
- Ciebie. Zamrugałam.
- Co?
- Mamy dziś zebranie. Spotyka się cały personel.
- Gdy mówisz „cały personel”, masz na myśli cały personel?
Kiedy ostatnim razem arcydemon nadzorujący diecezję Seattle zebrał wszystkich z terenu, zamierzał nas poinformować, że lokalny diablik „nie spełnia oczekiwań”. Jerome kazał nam wszystkim pożegnać się z nim i wygnał nieszczęśnika w ogniste głębiny piekła. Było to dość smutne, ale że zastąpił go mój przyjaciel Hugh, jakoś przebolałam stratę. Miałam nadzieję, że to spotkanie nie ma podobnego celu.
Jerome obrzucił mnie rozdrażnionym spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że marnuję jego czas.
- Taka chyba jest definicja całego personelu, prawda?
- Kiedy to ma być?
- O siódmej. U Petera i Cody'ego. Nie spóźnij się. Twoja obecność jest istotna. Cholera. Miałam nadzieję, że to nie będzie moje pożegnalne przyjęcie. Ostatnio nieźle się sprawowałam.
- O co chodzi?
- Dowiesz się, jak przyjdziesz. Nie spóźnij się - powtórzył. Zszedł z chodnika w cień budynku i zniknął.
Ogarnęło mnie przerażenie. Demonom nie można było ufać, szczególnie kiedy wyglądały jak ekscentryczni gwiazdorzy filmowi i przynosiły enigmatyczne zaproszenia.
- Wszystko okej? - spytał Seth, kiedy do niego wróciłam. Zastanowiłam się.
- Mniej więcej tak samo jak zwykle.
Rozsądnie postanowił nie drążyć tematu i w końcu rozstaliśmy się, żeby zająć się własnymi sprawami. Strasznie chciałam wiedzieć, o co może chodzić z tym zebraniem, ale jeszcze bardziej chciałam wiedzieć, co sprawiło, że w nocy straciłam energię. Załatwiając swoje sprawy - zakupy spożywcze, wymianę oleju, wizytę w domu towarowym Macy's - przyłapywałam się też na tym, że ten dziwny sen wciąż powraca w moich myślach. Jak to możliwe, że krótki sen był tak wyrazisty? I dlaczego nie mogłam przestać o nim myśleć?
Ta zagadka zajmowała mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłam, kiedy zbliżyła się siódma. Jęknęłam i wyruszyłam do mieszkania mojego przyjaciela Petera. Pędziłam z niedozwoloną prędkością przez całą drogę. Cudownie. Spóźnię się. Nawet jeśli to zebranie nie dotyczyło mnie i mojego zwolnienia, i tak mogło skończyć się na tym, że doświadczę gniewu Jerome'a. Jakieś dwa metry przed drzwiami mieszkania poczułam kłębiące się aury nieśmiertelnych. Całe mnóstwo. Aury moich przyjaciół, znajome i lubiane, natychmiast we mnie zaśpiewały. Kilka innych kazało mi się zastanowić, bo nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należą. W zatoce Pudget działa wielu piekielnych pracowników, z którymi prawie nigdy się nie stykałam. Jednej aury nie rozpoznawałam wcale. A jedna... jedna wydawała się niemal znajoma. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć, do kogo należy.
Podniosłam rękę, żeby zapukać, ale w ostatniej chwili uznałam, że dżinsy i koszulka to nie dość elegancki strój na zebranie całego personelu. Przeobraziłam je więc w brązową sukienkę z głębokim dekoltem w szpic. Moje włosy ułożyły się w schludny kok. Zapukałam. Wpuściła mnie zirytowana wampirzyca, którą ledwie pamiętałam. Kiwnęła mi na powitanie podbródkiem, nie przerywając rozmowy z drugą wampirzycą, którą spotkałam tylko raz. Zdaje się, że miały bazę w Tacoma, które, jak dla mnie, niewiele się różniło od samego piekła.
Mój przyjaciel Hugh, ciemnowłosy i potężnie zbudowany, chodził po pokoju, z ożywieniem rozmawiając przez komórkę. Jerome siedział rozwalony w fotelu, z martini w dłoni. Jego rzadko widywane w towarzystwie demonice adiutantki stały w kącie, trzymając się z boku jak zawsze. Wampiry Peter i Cody - moi przyjaciele i gospodarze tego domu - śmiali się w kuchni z grupą innych piekielnych pracowników, których znałam tylko przelotnie. Mogła to być zwyczajna zakrapiana impreza, może nawet na cześć kogoś lub czegoś. To dowodziło chyba, że dzisiaj nikt nie zostanie ukarany, bo inaczej atmosfera z pewnością byłaby bardziej ponura. Moje przyjście zauważył tylko Jerome.
- Dziesięć minut spóźnienia - warknął.
- No co, to modne... Urwałam, kiedy o mało nie wpadła na mnie jakaś duża blondyna o kształtach Amazonki.
- Och! Ty na pewno jesteś Georgina! Strasznie chciałam cię poznać.
Uniosłam wzrok powyżej odzianych w spandeks piersi w rozmiarze podwójnego D, aż do wielkich niebieskich oczu z niemożliwie długimi rzęsami. Wyszczerzyły się do mnie imponujące zęby jak z konkursu piękności.
Niewiele było momentów, kiedy odbierało mi mowę, ale się zdarzało. Ta chodząca lalka Barbie była sukubem. Całkiem nowym, tak błyszczącym i nowiutkim, że aż dziw, że nie skrzypiała. Rozpoznałam jej wiek zarówno po aurze, jak i po wyglądzie. Żaden sukub z odrobiną wyczucia nie przeobraziłby się w coś takiego. Za bardzo się starała i byle jak połączyła części ciała z męskich fantazji. W efekcie wyglądała jak dzieło Frankensteina, oszałamiające, a zarazem anatomicznie niemożliwe.
Nieświadoma mojego zdziwienia i pogardy wzięła moją dłoń i prawie zgniotła w mamucim uścisku.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę z tobą pracować -ciągnęła. - Tak strasznie chcę, żeby mężczyźni cierpieli. Wreszcie odzyskałam mowę.
- Kim... kim jesteś?
- To twoja nowa przyjaciółka - usłyszałam blisko jakiś głos. - Proszę, proszę, co ja widzę. Tawny trudno będzie ci dorównać.
Jakiś mężczyzna przepychał się w naszą stronę i moja ciekawość nowego sukuba zniknęła jak popiół zdmuchnięty wiatrem. Całkiem zapomniałam o jej obecności. Żołądek zawiązał mi się w supeł, kiedy rozpoznałam tajemniczą aurę. Po moich plecach popłynął zimny pot i zaczął wsiąkać w delikatny materiał sukienki.
Facet, który się do nas zbliżał, był mniej więcej tak wysoki jak ja - czyli niezbyt - i miał ciemną, oliwkową cerę. Na jego głowie było więcej brylantyny niż czarnych włosów. Garnitur miał łaciny, z całą pewnością nie z seryjnej produkcji. Widząc moje osłupienie, rozciągnął wąskie wargi w uśmiechu.
- Mała Letha już nie jest taka mała i bawi się z dorosłymi, co? - powiedział cicho głosem przeznaczonym tylko dla moich uszu.
W dzisiejszych czasach nieśmiertelna dziewczyna, taka jak ja, właściwie nie miała wielu powodów do strachu. Na świecie istniały jednak trzy osoby, których bałam się do nieprzytomności. Jedną z nich była Lilith, królowa sukubów, istota obdarzona tak niezmierzoną potęgą i urodą, że sprzedałabym duszę -jeszcze raz - za jeden jej pocałunek. Bałam się też pewnego nefilima o imieniu Roman. Półludzki syn Jerome'a miał słuszne powody, by chcieć mnie ścigać i unicestwić. Trzecią osobą, która napawała mnie strachem, był mężczyzna stojący przede mną.
Miał na imię Niphon i był diablikiem tak jak mój przyjaciel Hugh. I jak wszystkie diabliki Niphon tak naprawdę miał tylko dwa obowiązki. Pierwszym było załatwianie spraw administracyjnych dla demonów. Drugim, i ważniejszym, było zawieranie kontraktów ze śmiertelnikami - pozyskiwanie dusz dla piekła. I właśnie on był diablikiem, który kupił moją.
Na kilka sekund jakbym zniknęła z przyjęcia. Cofnęłam się w czasie. W myślach zobaczyłam urwisko pod miastem, w którym się wychowałam. Stałam na jego szczycie, tak młoda, że dzisiaj nie nazwano by mnie dorosłą. I był tam Niphon - uśmiechał się i zapewniał, że zna wszystkie odpowiedzi, że może sprawić, by moje kłopoty zniknęły...
Potrząsnęłam głową, odpędzając wspomnienia i wracając na przyjęcie.
Uśmiechał się jeszcze szerzej; był to zły uśmiech, który zapowiadał jeszcze gorsze rzeczy.
Równie dobrze mogłam stać twarzą w twarz z wężem z Edenu.
- Wiedziałem, że masz w sobie to coś - ciągnął, idąc w moją stronę. Jego głos wciąż był miękki. - Wiedziałem to w tej samej chwili, w której cię zobaczyłem. Nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się z pierwszej ręki, jak... doświadczona się stałaś. Mój instynkt obronny zadziałał; cofnęłam się o krok.
- Dotknij mnie, a skręcę ci twój pieprzony kark.
- Cóż za niewdzięczność. Przecież to ja stworzyłem cię taką, jaką jesteś.
- Nie zbliżaj się do mnie.
Znów ruszył w moją stronę, a moje serce zaczęło bić w takim tempie, że większość ludzi by tego nie przeżyła. Nagle rozległ się głos Jerome'a, a ja zdałam sobie sprawę, że w pokoju zapanowała cisza.
- Zostaw ją w spokoju, Niphonie. Powiedziała „nie”. Diablik przerwał i zrobił błagalną minę.
- Oj, daj spokój, Jerome. Który demon nie dzieli się swoimi dobrami?
- Nie jesteś tu po to, żeby pieprzyć mojego sukuba. Jeśli nie będziesz umiał wykonać swojej roboty, mogę cię wymienić.
W głosie Jerome'a brzmiała groźba, której nawet taki dupek jak Niphon nie mógł ignorować. Może ktoś jednak zostanie dzisiaj zesłany do piekła. Rozczarowany diablik schylił głowę na znak posłuszeństwa i się wycofał. Spojrzenie, które mi posłał, obiecywało, że jeszcze sobie porozmawiamy. Podeszłam do Jerome'a.
- Może jednak powinieneś był mnie ostrzec.
- I zepsuć wam poranek, gołąbeczki? Taki zdeklarowany romantyk jak ja nie mógłby zrobić czegoś takiego. Poza tym mówiłem ci, żebyś przyszła wcześniej. Hugh wyłączył komórkę i podszedł do nas. Ucałował mnie w oba policzki.
- Hej, mała. Wielkie rzeczy się tu dzieją. Moje przerażenie, i tak już niemałe, rosło z każdą chwilą.
- Na przykład?
- Reorganizacja. Seattle dostało nowy harmonogram. Przydzielają nam jeszcze jednego sukuba. A właściwie już przydzielili. Opadła mi szczęka, kiedy przypomniałam sobie pierwsze słowa Niphona.
- Żartujesz sobie.
- Niestety nie. To jest Tawny.
Roboblondyna podbiegła do nas na szpilach i znów chciała uścisnąć mi dłoń, ale trzymałam się poza jej zasięgiem, w obawie o swoje kości. Zmusiłam się do uśmiechu.
- Cześć, Tawny. - Spojrzałam na Jerome'a i wskazałam głową Niphona. - W takim razie po co on tu jest?
- Ja ją pozyskałem - wyjaśnił diablik. „Pozyskałem” był to eufemizm oznaczający, że kupił jej duszę dla piekła, tak samo jak moją. - Mam obowiązek zostać tutaj i obserwować ją do czasu, aż się zaaklimatyzuje i upoluje swoją pierwszą ofiarę.
- Dla mnie nikt tego nie zrobił - przypomniałam. - Właściwie rzuciłeś mnie wilkom na pożarcie. - Przez kilka lat musiałam być zabawką jakiegoś karczmarza w Konstantynopolu, zanim nauczyłam się podstaw. Niphon wzruszył ramionami.
- Nowa polityka kadrowa. Pomyśl tylko, ile czasu będziemy mieli dla siebie, żeby nadrobić zaległości.
Zerknęłam z ukosa na Tawny. Miałam nadzieję, że jej gorliwe pragnienie niszczenia mężczyzn oznacza, że będzie szybko się uczyć. Ale patrząc na jej spódniczkę w lamparcie cętki, miałam pewne wątpliwości.
- No cóż, fantastycznie. Skoro jestem już na bieżąco, chyba nie muszę tu siedzieć... Hugh pokręcił głową. Nagle znów wszedł w rolę mojego przyjaciela, wyzbywając się zawodowej pozy. Z wyrazu jego twarzy wyczytałam, że nie spodoba mi się to, co zaraz usłyszę.
- Jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć. Mniej więcej przez najbliższy rok będziesz jej... hm, mentorką.
- Mentorką - powtórzyłam beznamiętnie. Przytaknął ze współczującą miną. Jerome z rozbawieniem śledził naszą wymianę zdań.
- Co to, ehm, dokładnie dla mnie oznacza?
Hugh położył aktówkę na stoliku i wyciągnął skserowany i zbindowany plik. Kiedy mi go rzucił, o mało nie poleciałam do tyłu. Miał chyba z osiemset stron. „Oficjalna i kompletna instrukcja procedur mentorskich obowiązujących podczas podstawowego szkolenia sukubów i okresu próbnego (wersja skrócona)”.
- Skrócona? - Odwróciłam się do Jerome'a. - Powiedz, że odgrywasz się na mnie za to, że oskarżyłam cię o używanie old spice'a.
- Na to jeszcze przyjdzie pora - odpowiedział demon. - To jest na serio.
- Nie mogę się tym zajmować, Jerome. Nie mam na to czasu! Wiesz, ile rzeczy się teraz dzieje? Ciągle przyuczam w pracy nową zastępczynię menedżera...
Wstał z prędkością, jakiej pozazdrościłby mu wampir. Pochylił się ku mnie. Z jego twarzy zniknęło rozbawienie.
- Ojej, Georgie. Jak bezmyślnie z mojej strony, że odrywam cię od twojego śmiertelnego chłopaka i twojej pracy w super-ważnej dla świata księgarni, i od innych pieprzonych bzdur w twoim życiu! Poczekaj, pójdę i powiem swoim przełożonym, że masz ważniejsze rzeczy do roboty niż wypełnianie poleceń tych, którzy mają władzę nad twoją nieśmiertelną duszą i mogą cię zniszczyć w mgnieniu oka.
Moje policzki zalał żar. Wcale mi się nie podobało, że w taki sposób dostałam po łapach na oczach Niphona i całej miejscowej piekielnej śmietanki.
- Nie o to mi chodziło. Ja tylko...
- To nie podlega już żadnej dyskusji. - Jego słowa wpełzły mi pod skórę. Przełknęłam ślinę.
- Tak, Jerome. - Nawet ja wiedziałam, kiedy ustąpić. Zapadło milczenie. Na twarzy Niphona zagościł uśmieszek.
- Chłopak śmiertelnik. Jakie urocze. Nie mogę się doczekać, żeby o tym posłuchać.
- Och, to słodkie - powiedziała Tawny. - Mam nadzieję, że przez ciebie cierpi.
- Ich romans to wspaniała opowieść o zgłębianiu siebie -wtrącił Hugh z całkowicie poważną miną.
Posłałam mu złe spojrzenie. Starając się obejść kwestię seksu, odkryliśmy z Sethem, że możemy dawać samym sobie to wszystko, czego nie możemy dawać sobie nawzajem. Nigdy nie mówiłam przyjaciołom o tym rozwiązaniu, ale chyba się domyślili. Kiedy przedstawienie się skończyło, goście stracili zainteresowanie moją osobą. Niestety, nie straciła go Tawny i natychmiast zaczęła mi opowiadać o radościach wyrywania mężczyznom serc i patrzenia, jak płaczą. Zostawiłam ją tak szybko, jak się dało, i zaczęłam krążyć po mieszkaniu, rozmawiając ze znajomymi, których nie widziałam od dość dawna. Uśmiechałam się i rozśmieszałam rozmówców, w czym zawsze byłam dobra, ale przez cały czas mój mózg pracował jak szalony, przetwarzając tę nową życiową komplikację. Kiedy wreszcie znalazłam Cody'ego, Petera i Hugh namawiających się w kącie, odetchnęłam z ulgą. Widziałam po ich minach, że dawno nic ich tak nie ubawiło jak ta sytuacja.
Cody, szczawik jak na wampira, ale prastary w porównaniu z Tawny, objął mnie. Jego rozczochrane jasne włosy były związane w krótki kucyk. Cody był permanentnie wyluzowany i pełen optymizmu, a z powodu jego „młodego” wieku wszyscy zawsze mieliśmy ochotę go rozpieszczać.
- O rany. To będzie niezłe. Masz przechlapane.
- Chciałbyś - powiedziałam, wysuwając się z jego uścisku. - Myślisz, że się jej boję?
- Ja się boję - rzucił Peter z drżeniem. Miał rzednące kasztanowe włosy i nosił swobodne, ale świetnie dobrane ciuchy, łącznie z kraciastymi skarpetkami. Był starym wampirem, zbliżonym wiekiem do mnie, i mentorem Cody'ego. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się głębiej nad ich mentorsko-uczniowską relacją. Zawsze wydawała mi się dość bezpośrednia, ale też Cody nie przypominał Tawny.
Podążyłam za wzrokiem Petera. Tawny z ożywieniem opowiadała jakąś historię demonicy Grace, która słuchała jej z kamienną twarzą. Piersi Tawny trzęsły się tak niebezpiecznie, że wydawało się, iż jej bluzka długo tego nie wytrzyma.
- Nie sądzę, żebyś się jej bała - rzucił chytrze Hugh. - Myślę, że raczej jesteś zazdrosna.
- A o co dokładnie? O kiepskie wyczucie mody? O ergonomicznie niestabilny biust? Nie mam jej czego zazdrościć.
- Niech ci będzie. Ale widziałem twoją minę, kiedy usłyszałaś, że dostajemy nowego sukuba. Wygląda na to, że już nie będziesz jedyną dziewczyną w naszym małym gronie.
- No i?
- I będziemy mieli nową małą siostrzyczkę, żeby ją rozpieszczać i zamartwiać się o nią. Będziesz musiała podzielić się światłem jupiterów.
- Niczym nie będę się dzielić - odpowiedziałam naburmuszona. Peter się roześmiał.
- Więc jednak cię to gryzie. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznie fruwać pierze.
- Jej los jest w twoich rękach - stwierdził Cody.
- Powinnaś jej powiedzieć, żeby zwracała się do ciebie „panno Kincaid” - dodał Hugh. - Albo przynajmniej „psze pani”. Obecność Niphona i wykład Jerome'a wprawiły mnie w podły nastrój.
- Nie mam zamiaru być żadną mentorką. Ona jest tak napalona na niszczenie męskiej populacji, że w ogóle mnie nie potrzebuje.
Chłopaki znów wymienili znaczące uśmieszki. Cody zasyczał, zamiauczał i przeorał palcami powietrze jak wściekły kot.
- To nie jest zabawne - powiedziałam.
- Jasne, że jest - odparł Cody. - A poza tym nie chcesz pomagać innym? Gdzie twoja dobroć i miłosierdzie?
- Zdaje się, że je spieniężyłam, kiedy, no wiesz, sprzedałam duszę piekłu. Peter machnął ręką.
- Drobiazgi, drobiazgi. To pora roku, kiedy należy odłożyć na bok rywalizację i wrogość. Musisz poczuć ducha świąt. Pewnie nawet nie masz jeszcze choinki.
- W tym roku nie będę miała choinki. Uśmiech zniknął z ust Petera.
- Co?
- Cholera. No to narobiłaś - rzucił Hugh. - Ja już wysłuchałem kazania za to, że nie mam choinki.
- Ty jesteś Scrooge - odpowiedział mu Peter, wciąż patrząc na mnie. - Nikt się po tobie nie spodziewa radości ze świąt. Ale Georgina... nie miałaś choinki w zeszłym roku?
- Tak. Ktoś mi ją spalił. Na wigilijnym przyjęciu z martini.
- Byłem tam - powiedział Peter. -I tego nie pamiętam.
- Byłeś pijany. Zdążyłeś już odlecieć.
- Jakim trzeba być świrem, żeby spalić choinkę? Hugh i ja wymieniliśmy spojrzenia.
- Doskonałe pytanie - odparłam sucho. Peter zrobił zaskoczoną minę.
- To byłeś ty? - spytał.
- Nie - odparł diablik. - To był Carter.
- Anioł spalił ci choinkę? - zdumiał się Cody. W zeszłym roku w grudniu nie był jeszcze w naszej paczce, więc była to dla niego nowina. Najwyraźniej dla Petera też.
- Tak jest. Nie umknęła mi ironia tego wydarzenia - odpowiedziałam. - Trzymał popielniczkę za blisko gałązki.
- No cóż, myślę, że wyświadczył ci przysługę - stwierdził Hugh. - Teraz możesz sobie kupić sztuczną. Są o wiele łatwiejsze w użyciu. Żadnego podlewania. Żadnych leśnych stworzonek. Poza tym możesz sobie wybrać taką, która będzie pasowała do wystroju wnętrza. Zauważyłaś, że choinka Petera jest w kolorze „wkurzonych oceanicznych kretynów”? Peter westchnął.
- „Wzburzonych morskich bałwanów”.
Spojrzałam na potworną choinkę Petera. Dwa i pół metra idealnie przystrzyżonych igieł, udekorowanych złotą lametą i ozdobami z czerwonego szkła. Wszystko idealnie dobrane. Nagle zdałam sobie sprawę, że choinka pasuje do stroju Petera. Wyglądała jak modelowa ekspozycja z domu towarowego. Zieleń na wielokolorowej, wysadzanej sztucznymi klejnotami gwieździe na czubku zdawała się nawet podkreślać zieleń „wzburzonych morskich bałwanów”.
- Przynajmniej nie masz aniołka na czubku - powiedziałam. - Bo to by było trochę nie na miejscu. Nie mówiąc już o ryzyku pożaru.
- Żartujcie sobie do woli - rzucił wampir - ale ty musisz mieć choinkę. A, i musisz też wylosować kogoś w gwiazdkowej loterii. Jęknęłam.
- Znowu to urządzamy?
- Pójdę po kubek - powiedział i potruchtał na drugą stronę kuchni. Spojrzałam na pozostałą dwójkę.
- Wampir z obsesją na punkcie świąt. To chyba najdziwniejsza rzecz, o jakiej słyszałam.
- Nie dziwniejsza niż anioł, który spalił choinkę - wytknął mi Cody. Peter wrócił z kubkiem w renifery, w którym było kilka zwiniętych papierków. Wyciągnął kubek w moją stronę.
- Już wiele nie zostało. Losuj. Wyciągnęłam karteczkę i ją rozwinęłam. Carter.
- Jasna cholera - zaklęłam. - Nienawidzę świąt.
- Nieprawda - odparł Peter. - Musisz sobie po prostu sprawić choinkę. Od razu poczujesz się lepiej. Moje spojrzenie oderwało się od gwiazdy i spoczęło na Tawny i Niphonie.
- Przede wszystkim to muszę stąd wyjść - mruknęłam, stawiając kieliszek na blacie. Pożegnałam się z nimi, znosząc jeszcze trochę docinków na temat mojej roli mentorki. Kiedy już szłam do drzwi, usłyszałam, jak Jerome mówi do Grace:
- .. .ale nie będzie mnie w mieście przez parę dni. Nagle przypomniało mi się, że muszę go o coś zapytać.
- Hej, Jerome.
Odwrócił się od demonicy i spojrzał na mnie zniecierpliwiony. Możliwie skrótowo opowiedziałam mu, jak obudziłam się bez energii, którą ukradłam ostatniej nocy. Jerome wysłuchał mnie ze znudzoną miną.
- A coś ty robiła w nocy? Jakieś popisy z przeobrażeniem? Fizyka kwantowa? Podnoszenie ciężarów? Nie potrzebowałam, żeby mi mówił, jakie zajęcia wypaliłyby moją energię.
- Nie robiłam nic z tych rzeczy. Po prostu spałam. Tyle że miałam sen.
- Sny mogą wysysać życie tylko ze śmiertelnych, nie z nas -oznajmił sucho. - Dzięki temu kręci się piekielny interes. - Widząc moją minę, westchnął. - To pewnie nic groźnego, Georgie. Wyczerpanie psychiczne miewa takie skutki. Prawdopodobnie przez całą noc nieświadomie walczyłaś z seksualną pokusą.
Nie podobała mi się ta dowcipna odpowiedź, ale nic nie mogłam poradzić. Wyszłam z przyjęcia i pojechałam do domu, tym razem prowadząc z rozsądną prędkością. Kiedy tylko weszłam, cisnęłam idiotyczny podręcznik na podłogę. Wylądował z takim łoskotem, że aż podłoga się zatrzęsła, a moja kotka Aubrey, zjeżyła ogon.
- Przepraszam - wymamrotałam, drapiąc ją na pocieszenie po czarno nakrapianej głowie. Kiedy tylko weszłam do sypialni, zadzwoniłam z komórki do Setha.
- Hej - powiedział.
- Hej. Musisz tu dziś przyjść. Pauza.
- No cóż, mógłbym, ale...
- Och, przestań! Nie uwierzysz, co ja dzisiaj przeżyłam. Dostajemy nowego sukuba. Znowu umilkł.
- Nie do końca wiem, jak na to zareagować.
- Zareaguj, biorąc tyłek w troki i przyjedź tutaj. Potrzebuję pogadać.
- Thetis... Mam już tak blisko do końca. Tylko cztery rozdziały. I wpadłem na pewien pomysł, kiedy jedliśmy śniadanie...
Jęknęłam. Cady i O'Neill znowu mnie pokonali. Zanim poznałam Setha osobiście, czciłam go na odległość jako świetnego pisarza. W kółko czytałam jego powieści. Teraz znałam już mroczną prawdę, jak to jest być dziewczyną autora bestsellerów. Ponieważ milczałam, niechętnie dodał:
- Ale, no wiesz, jeśli naprawdę mnie potrzebujesz...
- Nie, nie. Nie przejmuj się tym. Jest okej.
- Nie wydaje mi się, żeby było okej. Już ja znam kobiety. Mówisz tak, a potem będziesz miała do mnie żal przez całe wieki. Dosłownie.
- Nie, naprawdę. W porządku. Jutro i tak się z tobą zobaczę. Poza tym jak tylko pozbędę się tej sukienki, to i tak padnę. - Nie miałam najmniejszego zamiaru zabierać się do tego proceduralnego tomiska.
- Masz na sobie sukienkę?
- Aha.
- Wcześniej nie byłaś w sukience. Jak wygląda? Zaczęłam się śmiać.
- Oho... zamierzasz uprawiać ze mną seks przez telefon?
- Seks przez telefon? Skądże. Nie mieliśmy nawet pierwszej randki przez telefon.
- To nie takie trudne. Widzisz, ja ci mówię, że sukienka ma głęboki dekolt i nie mam pod nią nic. Potem ty mówisz, jak ją zdejmujesz i zaczynasz pieścić moje...
- O mój Boże. Nie. Nie będziemy tego robić.
Cały Seth. Potrafił pisać erotyczne sceny, od których płonęły kartki, i dialogi tak inteligentne, że imponowały nawet mnie. Ale kiedy tylko próbowałam go nakłonić, żeby coś z tego wypowiedział na głos, natychmiast go zatykało. Był nieśmiały przy ludziach, wręcz lękliwy w większej grupie i czuł się najszczęśliwszy jako niezauważalny słuchacz. Współczułam mu, ale biorąc pod uwagę, jak często sama bywałam w centrum zainteresowania, czasami trudno mi było zrozumieć jego zahamowania. Lubiłam sobie wmawiać, że trochę mu się poprawiło, od kiedy jesteśmy razem, ale miał przed sobą jeszcze długą drogę.
- Wystarczy tylko trochę praktyki. Pozwól, że ci pomogę. Wyobraź to sobie. Klękam i powoli rozpinam ci spodnie...
- Okej, posłuchaj. Jeśli naprawdę chcesz to robić, to bardzo chętnie, tylko, no wiesz, usiądę do komputera i załatwimy to przez Skype'a...
- Jezu. Wracaj do pracy nad swoją książką. Rozłączyłam się i usiadłam na łóżku. Boże święty. Mój weekend wykonał nagły zwrot. Czy mi się to podobało, czy nie, pojawienie się nowego sukuba w naszych szeregach zapewne było tylko kwestią czasu. Seattle znacznie się rozrosło przez lata, a ja nie mogłam przecież przejść samej siebie. Ale sukub żółtodziób? Sukub, którego ja muszę szkolić? Gdybym nie wiedziała, że tego rodzaju decyzje administracyjne nie leżą w gestii demonów, oskarżyłabym Jerome'a, że zrobił mi to specjalnie. To pasowało do jego poczucia humoru. Dlaczego nie mogliśmy dostać jakiejś aspołecznej profesjonalistki, która robiłaby swoje i w ogóle się ze mną nie zadawała?
A Niphon... cóż, to był już coup de grace. Nie lubiłam, kiedy mi przypominano o przeszłości, i nie lubiłam jego. Coś mi mówiło, że się na mnie uwziął, chociaż nie potrafiłam sobie wyobrazić dlaczego. Kupił moją duszę i zapewnił piekłu moje wieczne usługi. Czego jeszcze mógł chcieć? Poczekaj, to się przekonasz, szepnął mi w głowie ostrzegawczy głos. Zadrżałam. Lepiej niech Tawny się pospieszy ze swoją pierwszą ofiarą.
Nagle całkiem odechciało mi się spać. Miałam ochotę wyjść. Nie żeby szukać ofiary... tak tylko, po prostu wyjść na miasto. Wypić drinka. Poflirtować trochę. Może by mi to trochę poprawiło humor po tym koszmarnym wieczorze.
Poszłam do pubu Cellar, ulubionej knajpy miejscowych nieśmiertelnych. Po dzisiejszym powitalnym przyjęciu dla Tawny wątpiłam, czy będzie tam ktoś ze znajomych. I bardzo mi to odpowiadało - miałam ochotę spędzić trochę czasu ze sobą. Ale kiedy weszłam do zatłoczonego baru i zaczęłam przeciskać się wśród pijących, roześmianych gości, poczułam chłodek, który połaskotał moje nieśmiertelne zmysły. Kojarzył się z kryształami i ozonem. Rozglądając się uważnie, w końcu dostrzegłam Cartera siedzącego po drugiej stronie sali przy okrągłym stoliku. Najpotężniejszy anioł w Seattle - i podpalacz mojej choinki - też mnie wyczuł i wykrzywił wargi w bladym uśmieszku na powitanie. Choć oczywiście nie było go na zebraniu piekielnego personelu, bardzo często spędzał czas z moją małą kliką. Z początku mnie to zdumiewało, ale zaakceptowałam go jako stały element mojego życia, nawet jeśli Carter był dziwaczny i fatalnie ubrany.
Jednak o wiele bardziej niż jego obecność tutaj zaskoczyło mnie jego towarzystwo. Troje aniołów i człowiek - i żadnego z nich nie znałam. Wszyscy obserwowali mnie z wyraźną ciekawością, a w jednym przypadku z pogardą. A co mi tam. Niech sobie gardzą do woli. Potrzeba było czegoś więcej niż bandy aniołów, żeby wytrącić mnie z równowagi po tym, co mnie dzisiaj spotkało. Mimo wszystko towarzystwo Cartera wydało mi się dziwne; nigdy nie widziałam, żeby z kimś współpracował. Zaczęła we mnie wzbierać niechętna ciekawość, co też kazało im się tu spotkać - na dodatek z człowiekiem.
Widząc, że się przyglądam, Carter puścił do mnie oko i kiwnął na mnie zapraszająco, ku niemałemu zdumieniu aniołów.
Skinęłam głową, przyjmując zaproszenie, ale najpierw poszłam do baru po świderka - wódkę z limonką. Podchodząc do nich minutę później przybrałam swoją najbardziej zalotną pozę i odsunęłam sobie krzesło obok Cartera.
- Proszę, proszę - powiedziałam. - To chyba weekend szkolnych zjazdów. Wspominamy stare czasy przy kielichu?
- Coś o tym słyszałem - odparł. Przeczesał dłonią swoje jasne włosy sięgające szyi. Jeśli mnie wzrok nie mylił, były umyte po raz pierwszy od sześciu miesięcy. Ci jego goście to musiała być poważna sprawa. - Słyszałem też, że przyjęliście nową uczennicę. Skrzywiłam się.
- Nie chcę o tym rozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Czy możemy się w najbliższym czasie spodziewać bitwy kocic?
- Ten dowcip ma już brodę. Zechcesz mnie przedstawić swojej klasie? Słysząc to, jedna z dwóch anielic się roześmiała. Miała mocno opaloną skórę i czarne włosy, które lśniły jak jedwab. Gdy wyciągnęła dłoń w moją stronę, w jej oczach tańczył wesoły blask.
- Yasmine. A ty jesteś Georgina.
Kiwnęłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Uśmiech, którym mi odpowiedziała, przepełnił mnie ciepłem i radością. Może niektóre anioły nie były takie złe. I całe szczęście, bo jej towarzysze wydawali się mniej zachwyceni moją obecnością.
- Jestem Whitney - powiedziała druga anielica, ładna, ciemnoskóra, z włosami splecionymi w setki drobnych warkoczyków. Była ubrana z wyczuciem stylu, które dorastało do moich standardów i nosiła „kocie” okulary, w których wyglądała jednocześnie uroczo i inteligentnie. Trochę się ociągała, zanim uścisnęła mi dłoń, ale w końcu to zrobiła. Spojrzałam na ostatniego z aniołów. Był szatynem, miał niebieskie oczy i pociągłą twarz. Jego mina wyrażała jawną dezaprobatę i wyniosły chłód. Tak, właśnie takie zachowanie kojarzyło mi się z aniołami. Przez chwilę myślałam, że w ogóle się nie odezwie. Wreszcie, sztywny jak kołek, powiedział:
- Jestem Joel. - Nie podał mi ręki.
Spojrzałam na człowieka. Uśmiechnął się szeroko, z takim samym entuzjazmem jak Yasmine, i odrzucił z oczu przydługie ciemne włosy.
- Vincent Damiani. Miło cię poznać.
- Nawzajem. - Zerknęłam przebiegle na Cartera. - A ja przez tyle lat myślałam, że nie masz żadnych przyjaciół.
- Wyciągasz pochopne wnioski, córo Lilith. - Wypił łyk czegoś, co wyglądało jak czysta whisky. - Przyjechali tu w interesach.
- Uuu. Supertajne anielskie interesy, hm? Co będziecie robić? Tańczyć na łebku szpilki? Lobbować za wprowadzeniem Ogólnokrajowego Dnia Ślicznego Szczeniaczka? Zimne spojrzenie Joela ostygło o kolejnych dziesięć stopni.
- Myślisz, że zamierzamy rozmawiać o naszych sprawach z mroczną piekielną uwodzicielką? Yasmine stuknęła go łokciem, przewracając oczami.
- Ona żartuje.
- Ona tylko chce, żebyście tak myśleli - ostrzegł złowróżbnie. - Nie dam zamydlić sobie oczu, żeby mogła użyć swoich podstępnych i złowrogich uwodzicielskich mocy. Patrząc na niego z leniwym, lubieżnym uśmiechem, odchyliłam się na krześle i założyłam nogę na nogę, tak że sukienka podjechała mi na udach.
- Kotku, jeśli zechcę użyć swoich podstępnych i złowrogich uwodzicielskich mocy, pierwszy się o tym dowiesz. Rumieniec oblał policzki Joela. Anioł wbił wzrok w Cartera.
- Nie mam pojęcia, o co tu chodzi, ale musisz się jej pozbyć. Cartera to nie wzruszyło.
- Jest niegroźna, chyba że jesteś bogiem handlującym narkotykami albo nefilimem. Albo introwertycznym pisarzem. Yasmine wzdrygnęła się, jej radosna twarz spoważniała.
- Nie żartuj sobie z nefilimów.
- Prawdę mówiąc - ciągnął Carter, nie zwracając na nią uwagi - Georgina może rozwiązać nasz mały logistyczny problem. Georgie, pewnie nie miałabyś nic przeciwko gościom, co? Vincent potrzebuje jakiegoś kąta na czas pobytu w mieście. Ze zdziwienia uniosłam brew. Źle interpretując moje milczenie, Vincent dodał pospiesznie:
- Jeśli nie chcesz, to w porządku. Przecież nawet mnie nie znasz. Rozumiem, że to by było trochę niezręczne.
- No nie wiem - odparłam, coraz bardziej ciekawa, co takiego knuje ta dziwna grupka. - Skoro anioły za ciebie ręczą... cóż, chyba nie mógłbyś dostać lepszej rekomendacji. Jeśli nie masz nic przeciwko spaniu na kanapie, to ja nie widzę problemu.
- Jesteś prawdziwą perłą pośród sukubów - wyznał Carter.
Joel prawie zakrztusił się napojem. Biorąc pod uwagę, jaki był drętwy, wątpiłam, żeby pił alkohol. Raczej koolaid, albo pepsi. I to dietetyczną pepsi.
- Zwariowałeś? - wykrzyknął. - To sukub. Nie możesz narażać Vincenta na coś takiego. Pomyśl o jego duszy.
- Ona nie przepada za miłymi facetami - odparł Carter. -Zazwyczaj. Nie będziesz miał problemów. Yasmine zerknęła na Vincenta z psotnym błyskiem w oku.
- Poza tym on nie jest taki znowu miły.
- Carter... - zaczął Joel.
- Powiedziałem ci, że ona jest w porządku. Daj temu spokój. Masz moje słowo. Poza tym nie będzie zadawała pytań, więc Vincent będzie miał swobodę podczas waszych poszukiwań. Podskoczyłam, słysząc słowo „poszukiwania”. Wreszcie do czegoś dochodziliśmy.
- A czego szukacie?
Odpowiedziała mi cisza. Whitney założyła ręce na piersiach. Vincent pociągnął swojego drinka.
- Okej, kumam. - Skończyłam drinka, przełykając głośno. - Zasada „nie wiesz, nie powiesz”. Cisza w eterze. Ani mru-mru i takie tam. Na twarz Yasmine powrócił uśmiech.
- Uwielbiam ją, Carter. Nie dziwię się, że się z nią trzymasz.
I zaczęła opowiadać o jakimś innym sukubie, którego poznała w Bostonie, zmieniając temat równie zręcznie, jak zrobiłby to sam Carter. On oczywiście wiedział, o czym myślę, uchwycił moje spojrzenie i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zirytowana przewróciłam oczami. Wieczór upływał i zdążyłam bardzo polubić Yasmine. Właściwie tylko ona, Carter i Vincent podtrzymywali rozmowę, i choć anioły nie były takie dowcipne jak moi przyjaciele, przekonałam się, że ta paczka też jest całkiem zabawna na swój sposób. O wiele mniej pili i przeklinali, ale cóż, nikt nie jest doskonały.
Po zamknięciu baru zabrałam ze sobą Vincenta, który wysłuchał najpierw ostrzeżeń Joela na temat świętości ludzkiej duszy. Vincent zniósł to cierpliwie, kiwając głową w ważnych momentach.
- On zawsze taki jest? - spytałam, kiedy jechaliśmy do domu. Vincent się roześmiał.
- Nic na to nie poradzi. Ma dobre intencje. Po prostu się o mnie boi.
- A ty się boisz?
- Nie-e. Jesteś całkiem ładna, ale nie, nie boję się. Już kogoś kocham. Chciałam zażartować, że to nikogo przed niczym nie zabezpiecza i że uwiodłam całe mnóstwo facetów, którym się zdawało, że są zakochani. Ale coś w jego głosie mnie powstrzymało. Jego ton sugerował, że stan zakochania naprawdę zabezpiecza go przede mną i wszelkim złem tego świata. Mówił jak ktoś niezwyciężony. Nagle zrobiło mi się smutno.
- Brawo - powiedziałam cicho. Posłał mi spojrzenie z ukosa.
- Jesteś w porządku jak na sukuba.
- Wystarczająco w porządku, żebyś mi powiedział, co ty i twoi superprzyjaciele robicie w mieście? Na jego twarzy znów zabłysnął uśmiech.
- Nie.
Kiedy byliśmy już w domu, urządziłam go na kanapie i zaopatrzyłam w całą stertę koców, żeby nie zmarzł. Przeważnie robiłam z mieszkania istną saunę, ale był grudzień i ta część mnie, która pamiętała kulenie się przy marnym ogniu w dawnych czasach, wciąż była przekonana, że koców nigdy za wiele.
Zaraz potem poszłam do łóżka i zakopałam się pod własną stertą kołder. Tym razem nic mi się nie śniło.
Następnego dnia, porządnie wyspana, poszłam do pracy trochę bardziej optymistycznie nastawiona do życia. Uznałam, że Tawny pewnie kogoś zaliczyła ostatniej nocy i Niphon jest już w drodze na lotnisko. A poza tym miałam niedługo zobaczyć Setha, ponieważ wybrał moje miejsce pracy - księgarnię z kawiarnią Emerald City - na swoją pisarską kwaterę główną. Tak, to nie będzie taki znów najgorszy dzień.
Z powodu zagrożonej ciąży mojej byłej przełożonej, ostatnio odziedziczyłam po niej stanowisko menedżera. Zwolniło się moje dawne stanowisko zastępcy menedżera i ostatecznie przyjęliśmy na nie Maddie Sato, która, tak się składało, była siostrą Douga Saty, drugiego zastępcy. Był to rażący przejaw nepotyzmu i Doug urządził dziką scenę, narzekając, jak to obniżyliśmy jego „współczynnik fajności” o dziesięć punktów. Maddie i tak już z nim mieszkała. Przyjechała go odwiedzić, kiedy leżał w szpitalu, i już nie wyjechała. Współpracowała też jako freelancerka z feministycznym czasopismem, ale posada w Emerald City dawała jej stabilniejsze źródło dochodów.
Lubiłam Maddie. Była inteligentna i zdolna, miała pokręcone poczucie humoru, które bardzo mi pasowało. Dobrze sobie radziła z klientami i zawsze była bardzo uprzejma w kontaktach zawodowych. Czasem widywałam ją, jak rozmawiała z Sethem o literaturze, i w takich sytuacjach radziła sobie doskonale. Lecz w bardziej nieformalnych i przyjacielskich relacjach trochę jej brakowało zdolności interpersonalnych. Kiedyś, po jakiejś szczególne analitycznej dyskusji o pisaniu, Seth ni stąd, ni zowąd rzucił uwagę na temat jej dzieciństwa i Maddie dosłownie zdrętwiała. Seth rozmawiający z kimś jeszcze bardziej zahamowanym niż on sam stanowił zabawny widok, ale muszę przyznać, że trochę mnie rozczarował ten krok w tył. Zrobiłam spore postępy, wyciągając Maddie z jej skorupy i wiedziałam, jaką potrafi być interesującą rozmówczynią. Chciałam, żeby inni też to dostrzegli. Dzisiaj zastałam ją na górze, w kawiarni, przy stoliku, który okupował Seth ze swoim laptopem. Najwidoczniej nie był to dzień dyskusji literackich, bo siedział z nimi Doug. Wyglądało na to, że on i Maddie kłócą się zawzięcie. Seth siedział między mmi i miał taką minę, jakby bardzo chciał być gdzie indziej. Widząc mnie, posłał mi błagalne spojrzenie. Z rozmysłem postawiłam sobie krzesło obok niego, zmuszając Douga, żeby się odsunął. Nikt nie wiedział, że Seth i ja ze sobą chodzimy, a ci dwoje byli tak pochłonięci dyskusją, że nie zwrócili uwagi na to, jakie zajęłam miejsce.
- O co chodzi? - spytałam. - Lepiej niech to będzie coś związanego z losem sklepu, skoro zebrał się tu cały średni personel kierowniczy. - Zbliżały się święta i ruch w księgarni był obłędny.
Maddie miała dość przyzwoitości, by zrobić zażenowaną minę, kiedy tak nagle przypomniałam jej o obowiązkach. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Doug jej przeszkodził.
- Moja prześwietna siostra jest nieczułą suką. Maddie przewróciła oczami.
- Bo on ma jakieś dziwne pomysły na temat Beth. Westchnęłam.
- Słuchaj, jeśli chodzi ci o te czasy, kiedy Beth przychodziła do pracy w getrach...
- Nie przypominaj mi o tym - burknął Doug.
- Mój prześwietny brat ubzdurał sobie, że Beth właśnie z kimś zerwała - wyjaśniła Maddie. Obydwoje popatrzyli na mnie, jakby spodziewali się, że rozstrzygnę tę kwestię. Spojrzałam zdziwiona na jedno i na drugie.
- Dlaczego „ubzdurał”?
- Bo ona jest przeziębiona - wyjaśniła Maddie. - Powiedziała, że jest przeziębiona. Dlatego pociąga nosem.
- Ona udaje, że jest przeziębiona - wykrzyknął Doug. - Co to za chory i pokręcony świat, że tylko taki dupek jak ja potrafi dostrzec w tłumie złamane serce? Na litość boską, ma oczy czerwone jak królik.
- Bo jest przeziębiona - powtórzyła stanowczo Maddie. -Albo ma alergię.
- W grudniu?
Kłócili się dalej. Seth, siedzący obok mnie, walczył ze sobą -i przegrywał - usiłując zachować poważną minę. Przyglądałam się jego wargom, układającym się w uśmiech, zachwycałam się ich kształtem i wspominałam ich dotyk. Wreszcie wróciłam do kłótni rodzeństwa Sato i przez chwilę podziwiałam przedstawienie. Po jakichś pięciu minutach przypomniałam sobie, że to ja jestem tu autorytetem, a nie leniwym szeregowym pracownikiem.
- Dlaczego to takie ważne? - spytałam.
- Bo ona nie ma racji - odparł Doug. - Ja tylko próbuję to udowodnić. Maddie westchnęła.
- Jesteś jak dwunastolatek.
- Nie jestem. - Walnął ją w ramię.
- Okej, dość. - Wskazałam na Douga. - Ty, kasa. - Wskazałam na Maddie. - A ty, do mojego gabinetu.
- Uuu... masz kłopoty - powiedział Doug.
- Chcę jej pokazać, jak się składa zamówienia - warknęłam.
Oczy Maddie błysnęły z radości, na jej okrągłych policzkach pojawiły się dołeczki. Wręcz pożerała nowe zadania.
- Faworyzowanie kobiet - stwierdził Doug. - Lubisz ją bardziej niż mnie, prawda? W porządku. Możesz mi to powiedzieć. Zniosę to.
- Sio! Oboje. Ja zejdę za chwilę. Gdy już sobie poszli, spojrzałam na Setha.
- Właśnie dlatego nie mam dzieci - powiedziałam do niego. To oczywiście nie była prawda. Ani odrobinę. Sukuby po prostu nie mogły mieć dzieci. - Chociaż... Właściwie Doug może mieć rację - rzuciłam zamyślona. - Nawet jeśli tylko sobie coś ubzdurał. Widziałam Beth, kiedy wchodziłam. Seth się uśmiechnął.
- Maddie świetnie pisze i jest superbystra, ale rzadko dostrzega ludzi. Posłałam mu kpiące spojrzenie.
- Myślałam, że to dotyczy wszystkich pisarzy.
- Niektórzy są gorsi od innych.
- Szokujące. Jechałeś z nią samochodem przez... ile, cztery godziny? O czym wyście rozmawiali?
- Opisaniu. Westchnęłam.
- Chciałabym, żeby trochę się wyluzowała przy ludziach, nie tylko przy Dougu i przy mnie. Miewa przezabawne pomysły. To ona wymyśliła, żeby spryskać jego samochód pianką do golenia po tym, jak powiedział, że Betty Friedan miała zespół napięcia przedmiesiączkowego, kiedy pisała Mistykę kobiecości.
- Ja zamiast „przezabawne” użyłbym tu raczej słowa „przerażające”. A poza tym to był twój pomysł - przypomniał mi. -We dwie jesteście niebezpieczne. To twoje kradniecie dusz to małe piwo w porównaniu z rzeczami, które wymyślacie we dwie z Maddie. Wyszczerzyłam się w uśmiechu. To była prawda. W ostatnim stuleciu raczej rzadko zadawałam się z kobietami i teraz odkrywałam, jak wiele traciłam.
- Nawet nie masz pojęcia. Może i jest trochę spięta przy ludziach, ale ta znajomość to najlepsze, co mi się przydarzyło od jakiegoś czasu.
- Tak?
- Oczywiście pomijając tu obecnego.
- Jasne. Skoro tak mówisz.
- Hej. - O mało nie złapałam go za rękę, ale nagle przypomniałam sobie, że jesteśmy w miejscu publicznym. - Nie ma porównania. Ty lepiej gotujesz. I lepiej całujesz.
- Nie wiedziałem, że ją przetestowałaś.
- Oj, wiesz, jak lubię pisarzy.
Mój uśmiech stracił trochę blasku, kiedy przypomniałam sobie o czymś innym. Przez cały ranek myślałam o tej dziwnej utracie energii, szczególnie, że musiałam szukać kolejnej dawki dzisiaj albo jutro wieczorem. Jerome zbagatelizował sprawę, ale ja, jak zwykle, nie potrafiłam sobie tak po prostu odpuścić. Postanowiłam, że odwiedzę mojego przyjaciela Erika Lancastera, śmiertelnika, który stanowił najlepsze w Seattle źródło wiedzy okultystycznej. Zawsze miałam wrażenie, że wie dużo więcej niż moi kumple.
Zaprosiłam Setha, żeby wybrał się ze mną. Zgodził się, co mnie bardzo ucieszyło. Uważałam, że dobrze by mu zrobiło, gdyby pogadał z innym śmiertelnikiem mającym na co dzień kontakt z nadprzyrodzonymi mocami. A to była równie dobra okazja, jak każda inna. Seth przyszedł do mnie po pracy; podgrzaliśmy sobie obiad w mikrofalówce i wyszliśmy. Kiedy byliśmy już na schodkach przed drzwiami budynku, znów zaczął sobie żartować ze mnie i Maddie.
- Dosyć długo pracowałyście w twoim gabinecie. Na pewno się nie całowałyście?
- Nie za dużo - zapewniłam go.
Roześmiał się i złapał mnie za rękę. Pociągnęłam go do siebie. Nasze usta spotkały się w pocałunku i kiedy ciepło jego ciała rozgrzało moje, nie miałam już żadnych wątpliwości, co w moim życiu jest najlepsze. Po kilku słodkich chwilach jak zawsze rozdzieliliśmy się, chociaż robiliśmy to z takim ociąganiem, że nie wyszło nam to zbyt zręcznie.
- Taak - powiedziałam. - Z całą pewnością Maddie nie całuje tak dobrze jak... Urwałam i skrzywiłam się, bo wyczułam Niphona idącego w naszą stronę. Jego nieśmiertelna aura była oślizgła i pachniała piżmem. Odsunęłam się jeszcze dalej od Setha i ze złością spojrzałam na diablika zbliżającego się chodnikiem. Widząc mnie, pomachał na powitanie.
- Przepraszam na chwilę - mruknęłam. Zbiegłam po schodkach i zastąpiłam mu drogę, zatrzymując go poza zasięgiem słuchu Setha. - Czego chcesz?
- Maniery, maniery, Letho - powiedział, cmokając z dezaprobatą. - Sukuby powinny być urocze i serdeczne przez cały czas. - Spojrzał za moje plecy. - Czy to twój śmiertelny chłopak? Mogę go poznać?
- Możesz iść się pieprzyć. Podobno miałeś pilnować Tawny.
- I pilnowałem - odparł wesoło. - Dlatego przyszedłem do ciebie. Śledziłem ją wczoraj w nocy. Była dosyć pewna swoich umiejętności, ale miała trochę kłopotów z doprowadzeniem sprawy do końca. Biedactwo. Wygląda na to, że nauka zajmie jej więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Na szczęście zostanę z nią. Jego udawana troska wkurzyła mnie, zgodnie z jego oczekiwaniem.
- Tylko to przyszedłeś mi powiedzieć? Bo właśnie wychodzę. Jestem umówiona.
- Oczywiście, oczywiście - rzucił kokieteryjnie. Wskazał Setha nieokreślonym gestem. - Nie zamierzałem przerywać wam gorącej chwili, nawet jeśli wyglądało na to, że właśnie miała ostygnąć. - Na jego twarzy błysnęło nagłe zrozumienie. -Ty z nim nie sypiasz, co? Masz jakieś szlachetne opory przed wyssaniem jego życia. Biedny, biedny facet. - Niphon się roześmiał. - Och, Letha. Jesteś jednym z najbardziej fascynujących stworzeń, jakie spotkałem. Odwróciłam się od niego i wściekłym krokiem wróciłam do Setha.
- Chodź, idziemy stąd.
- Kto to był? - zapytał Seth, kiedy ruszyliśmy.
- Diablik. I dupek.
Jeszcze przy następnej przecznicy, kiedy podchodziliśmy do samochodu Setha, do moich uszu dobiegał ledwie słyszalny drwiący śmiech Niphona. Próbowałam go ignorować. Wysłuchiwanie żartów moich przyjaciół na temat Setha było już wystarczająco wkurzające. Docinki Niphona były nie do zniesienia. Na szczęście uspokoiłam się, kiedy wyjechaliśmy na ulicę. Skupiłam się na spotkaniu z Erikiem, który, miałam nadzieję, rozwiąże moją zagadkę. Erik prowadził w Lake City sklep o nazwie Arkana. Mimo niefortunnej lokalizacji w pasażu handlowym sklepik był przytulny i swojski. Przyćmione oświetlenie wyciszało atmosferę, a wnętrze wypełniało ciche bulgotanie małych wodotrysków, pomieszane z łagodnymi dźwiękami harf płynącymi z odtwarzacza CD. Książki, biżuteria, świece i posążki szczelnie wypełniały każde wolne miejsce. W powietrzu wisiał aromat kadzidełek nag champa.
- Przyjemnie - stwierdził Seth, rozglądając się po sklepie.
Erik spojrzał na mnie zza stosu książek, przy którym akurat klęczał. Od kiedy widzieliśmy się ostatni raz, zapuścił wąsy, i podobało mi się, jak siwy zarost odcina się od jego ciemnobrązowej skóry. Na jego twarzy zakwitł łagodny uśmiech.
- Panna Kincaid, cóż za miła niespodzianka. I przyszła pani z przyjacielem. - Wstał i podszedł do nas, wyciągając rękę do Setha.
- Eriku, to jest Seth Mortensen. Seth, Erik. Uścisnęli sobie dłonie.
- Bardzo mi miło, panie Mortensen. Obraca się pan w dobrym towarzystwie.
- Tak - przyznał Seth, odwzajemniając jego uśmiech. - To prawda.
- Jeśli mamy trochę szczęścia - uśmiechnęłam się przymilnie - Erik znajdzie czas na herbatę. Podaje wyłącznie bezteinową, więc powinno ci to odpowiadać.
- Oczywiście że mam czas - odparł Erik. - Wątpię, żeby był na świecie mężczyzna, który nie znalazłby czasu dla pani, panno Kincaid. Posłałam Seth owi kpiące spojrzenie, kiedy Erik poszedł nastawić czajnik.
- Ach, oto ktoś, kto mnie docenia. On by mnie nie porzucił dla książki.
- O ile pamięć mnie nie myli, uwielbiasz te książki. Poza tym jak inaczej-mam ci zapewnić poziom życia, do jakiego przywykłaś?
- O ile pamięć mnie nie myli, to ja płaciłam, kiedy ostatnio wyszliśmy na kolację.
- Tak, no cóż. Pozwalam ci udawać wyzwoloną, żebyście mi z Maddie nie zniszczyły samochodu.
Kiedy zasiedliśmy przy stoliku w rogu i zaczęło się nasze herbaciane przyjęcie, zdumiałam się, słysząc, że Seth wciągnął Erika w rozmowę o tym, jak to jest być śmiertelnikiem wśród nieśmiertelnych. Zwykle nie bywał taki wylewny, więc zaczęłam się zastanawiać, do jakiego stopnia wszystkie te nieśmiertelne dziwy stanowią dla niego problem.
- Wypacza mi to poczucie upływu czasu - stwierdził Erik. -Widzę osoby takie jak panna Kincaid, które na zawsze pozostają piękne i młode. Czuję się przez to, jakby czas stał w miejscu. A potem patrzę na siebie w lustrze i widzę nowe zmarszczki. Czuję bóle w kościach. I dociera do mnie, że zostanę w tyle... a oni będą żyć dalej i kształtować świat beze mnie. -Westchnął, ale raczej z zadumą niż ze smutkiem. - Chciałbym zobaczyć, co będzie dalej.
- Tak - odparł Seth, zaskakując mnie. Jego oczy były mroczne i poważne. - Wiem, co pan ma na myśli.
Dostrzegłam w nim coś, czego nie zauważyłam wcześniej. Wiedziałam, że musi myśleć o przyszłości i własnej śmierci - jak wszyscy śmiertelnicy - ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak wiele tak naprawdę myślał o tych sprawach. Patrząc na nich obu przypomniałam sobie, że kiedyś umrą, i poczułam ukłucie w piersi. Przez ułamek sekundy nieomal widziałam Setha tak samo pomarszczonego i siwego jak Erik.
- Często was nachodzą takie makabryczne myśli, panowie? - spytałam, próbując przybrać zblazowany ton. - Nie przyszłam tutaj, żeby wszystkich zdołować. Chciałam wykorzystać mózg Erica.
- Proszę wykorzystywać do woli - odparł.
- No więc... wie pan, jak bardzo potrzebuję, ehm, życia i energii, żeby przetrwać, prawda? -Idiotyczny początek. Oczywiście, że wiedział. - Wczoraj rano obudziłam się i stwierdziłam, że cały mój zapas zniknął. Erie zastanowił się chwilę.
- To chyba normalne, czyż nie? Zapas wyczerpuje się z czasem.
- Nie w takim tempie. Zwłaszcza że... - Urwałam, bo nagle dotarło do mnie, że przyprowadzenie tutaj Setha może nie było najlepszym pomysłem. - Hm, poprzedniego wieczoru zatankowałam do pełna. Obydwaj mężczyźni zachowali neutralne miny.
- I nie robiła pani nic niezwykłego?
- Nie. Jerome uważa, że to przez stres. - Wzruszyłam ramionami. - Mnie się nie wydaje, żebym była aż tak zestresowana. Miałam... dziwny sen... ale wcale niestresujący.
- Sny są potężne - powiedział Erik. - A stres czasami może nas wyczerpywać bardziej, niż nam się wydaje. Niestety, niewiele wiem o snach, ale... - Zmarszczył brwi, jego spojrzenie nagle stało się zamyślone.
- Ale co?
- Znam kogoś, kto mógłby pomóc. Kogoś, kto specjalizuje się w snach.
- Kim jest? - To brzmiało obiecująco.
Erik nie odpowiadał przez długą chwilę. Kiedy wreszcie przemówił, odniosłam wrażenie, że mówi niechętnie.
- Ktoś, kto, o ile wiem, mógł zawrzeć układ z waszą stroną. Nazywa się Dante Moriarty. Zachichotałam.
- To nie może być jego prawdziwe nazwisko.
- To prawda, ale jestem pewien, że niektórzy z pani przyjaciół, diablików i demonów, poznaliby go pod każdym nazwiskiem. To zawodowy oszust... między innymi. Uważa się też za czarownika.
- Bez przerwy mam do czynienia z nieprawymi ludźmi -przypomniałam mu. - Nie przeszkadza mi to.
- Rzeczywiście - przyznał Erik. Wciąż wyglądał na zatroskanego, co mnie zdumiewało. Choć był dobrym człowiekiem, codziennie bez zmrużenia oka zadawał się ze mną i mnie podobnymi. Byłam ciekawa, dlaczego jeden śmiertelnik tak go niepokoi. - Przyniosę pani kontakt do niego.
Poszedł szukać wizytówki Dantego, a ja zajęłam się myszkowaniem po sklepie. Seth poszedł do łazienki na zapleczu. Stary sklepikarz wręczył mi wizytówkę, kiedy wreszcie ją znalazł.
- Pan Mortensen bardzo mi przypadł do gustu.
- Tak. Mnie też.
- Wiem. To widać. Oderwałam oczy od gablotki z bransoletkami i spojrzałam na niego, czekając na ciąg dalszy.
- Rozmawiacie i zachowujecie się wobec siebie w sposób, z którego pewnie nie zdajecie sobie sprawy. Tak zwykle zachowują się kochankowie... ale jest w tym coś więcej. Mam wrażenie, że wyczuwacie się przez cały czas, nawet kiedy nie jesteście razem. W powietrzu między wami jest żar. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Brzmiało to miło -ale i trochę złowróżbnie.
- Nigdy nie spotkałem żadnego nieśmiertelnego, który byłby taki jak pani, panno Kincaid. -Zawahał się; na jego twarzy, zwykle tak mądrej i kompetentnej, pojawiła się niepewność. To było u niego bardzo rzadkie. - Nie wiem, co z tego wyniknie.
W tej chwili zjawił się Seth i wyczuł, że w czymś przeszkodził. Spojrzał na nas pytająco, ale uspokoiłam go, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- To co, gotów do wyjścia?
- Jasne.
Przemknęłam wzrokiem po gablocie z biżuterią, ledwie zauważając zawartość. Ale nagle coś przyciągnęło moje spojrzenie i pochyliłam się nad jedną z witrynek.
- Eriku, skąd pan bierze te rzeczy? On i Seth zajrzeli mi przez ramię.
- Ach, tak - powiedział Erik. - Bizantyjskie pierścienie. To dzieło tego samego artysty, który zrobił pani naszyjnik z ankhami.
- Ten pański artysta ma prawdziwą smykałkę do historycznych detali. Te drobiazgi wyglądają jak oryginały.
Erik wszedł za ladę i wyjął tacę z pierścieniami. Podniosłam jeden. Była to zwykła złota obrączka. Zamiast wprawionego klejnotu miała na wierzchu gładki, płaski dysk, niemal tak duży jak dziesięciocentówka. W metalu wygrawerowane były greckie litery.
- Co to znaczy? - spytał Seth. Spróbowałam mu wyjaśnić dawno zapomniany obyczaj.
- To błogosławieństwo. Coś jak modlitwa za młodą parę. To ślubny pierścień. Obejrzałam inny, przedstawiający Chrystusa i Dziewicę, i jeszcze inny, z maleńkimi postaciami mężczyzny i kobiety, stojącymi przodem do siebie.
- Miałam kiedyś prawie taki sam - powiedziałam cicho, obracając go w palcach. Żaden z mężczyzn się nie odezwał; w końcu odłożyłam pierścień na tacę. W drodze do domu Seth zapytał łagodnie:
- Co się stało z twoim pierścieniem? Zapatrzyłam się za okno.
- Nieważne.
- Powiedz mi.
Nie odpowiedziałam, a on nie ponowił pytania. Kiedy wróciliśmy do mnie, nie zastaliśmy Vincenta, więc domyśliłam się, że poszedł prowadzić swoje śledztwo z Aniołkami Charliego. Kuchenny stół był zarzucony gazetami - widocznie Vincent lubił być na bieżąco z wiadomościami. I to z makabrycznymi wiadomościami. Jeden z artykułów dotyczył historii, którą słyszałam przedwczoraj - o szaleńcu, który zamordował żonę, bo miał wizję, że była z innym mężczyzną. Śmiertelnicy czasami robili straszne rzeczy. Okej, nawet często. Seth usiadł na kanapie i pochylił się do przodu ze splecionymi palcami. Czułam, że jego nastrój się zmienił, kiedy nie odpowiedziałam mu w samochodzie.
- Thetis...
- Nie chcesz wiedzieć o tym pierścieniu.
- Pierścień nie jest taki ważny. Chodzi o to, że... już cię widywałem w takim nastroju. Coś cię gryzie. Coś z przeszłości. Ale nie chcesz ze mną o tym rozmawiać. Są dni, kiedy mam wrażenie, że niczego mi nie mówisz. Usiadłam obok niego, unikając kontaktu wzrokowego, tak jak on często robił.
- Mówię ci bardzo dużo.
- Nie o przeszłości.
- Mam długą przeszłość i gadam o niej bez przerwy.
- Tak... może i tak. - Bezwiednie pogłaskał mnie po ręce. -Ale nie mówisz o swojej przeszłości śmiertelniczki. Zanim zostałaś sukubem.
- I co z tego? Czy to by zrobiło jakąś różnicę? Jesteś ze mną. Znasz mnie taką, jaka jestem teraz.
- Znam. I taką cię kocham. I chcę wiedzieć, co jest dla ciebie ważne. Co cię uczyniło osobą, którą jesteś. Chcę wiedzieć, co cię boli, żebym mógł ci pomóc.
- Nie musisz o tym wiedzieć, żeby wiedzieć, kim jestem. Moja ludzka przeszłość nie ma tu nic do rzeczy - odparłam sztywno.
- Nie wierzę w to. Znów nie odpowiedziałam.
- Nic nie wiem o tej części twojego życia - ciągnął. - Nie znam twojego prawdziwego imienia. Nie wiem, jak naprawdę wyglądasz. Gdzie się wychowałaś. Nie wiem nawet, ile masz lat.
- Hej, to nie dotyczy tylko mnie. Ty też nie mówisz o bardzo wielu rzeczach - wytknęłam mu, próbując odwrócić uwagę od siebie.
- A co chcesz wiedzieć?
- Na przykład... - Zaczęłam gorączkowo szukać czegoś, o czym niewiele wiedziałam. - Nigdy nie mówisz o swoim ojcu. Jak umarł. Seth odpowiedział natychmiast, bez wahania.
- Nie ma wiele do opowiadania. Rak. Miałem trzynaście lat. Według terapeuty, do którego mama wysłała nas na siłę, uciekłem w świat fantazji, żeby sobie z tym poradzić. Oparłam głowę o jego ramię, wiedząc, że odpowie mi wyczerpująco na każde pytanie - w swój opanowany sposób. To była prawdziwa ironia losu, biorąc pod uwagę jego zwykłą powściągliwość w rozmowach, ale właśnie taki był. Wierzył, że związek nie obejdzie się bez otwartości i uczciwości, bez obnażania dusz. I pewnie miał rację, ale w mojej duszy było zbyt wiele ciemnych miejsc, którymi nie chciałam się z nim dzielić. Bałam się, że go wystraszą. Znałam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że dziś nie będzie już drążył tematu, ale czułam też jego urazę i rozczarowanie. Nie zadawał mi tych pytań, żeby mnie zdenerwować, ale ze szczerej troski. Niestety, to nie ułatwiało sprawy. Walcząc z własnym niepokojem i głęboko pogrzebanym bólem starałam się znaleźć coś, co mogłabym mu dać. Cokolwiek. Cokolwiek, by mu pokazać, że ja też się staram. Moja pierwsza twarz i imię były dla mnie martwe - były tylko wyblakłymi wspomnieniami po kobiecie, którą zostawiłam daleko za sobą, nawet jeśli Niphon uparł się nazywać mnie Lethą. Seth nigdy nie miał poznać ani tej twarzy, ani imienia.
Siedzieliśmy tak długą chwilę, zanim zdecydowałam, co mogę mu dać. Wreszcie, choć słowa grzęzły mi w gardle, powiedziałam:
- Wychowałam się na Cyprze. - Atmosfera zgęstniała, kiedy oboje czekaliśmy na ciąg dalszy.
- Na początku V wieku. Nie wiem dokładnie, w którym roku się urodziłam. Nie bardzo zwracaliśmy uwagę na takie rzeczy.
Odetchnął. Nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymywał oddech. Powoli, ostrożnie, objął mnie ramieniem i przycisnął wargi do moich włosów.
- Dziękuję.
Ukryłam, twarz na jego ramieniu, nie wiedząc, przed czym się chowam. Nie zdradziłam mu prawie nic - ledwie dwa trywialne fakty. Mimo to wydobycie tego drobiazgu z miejsca we mnie, które chciałam ukryć, miało potężny efekt. Poczułam się obnażona i 'bezbronna, choć sama nie do końca rozumiałam dlaczego. Seth delikatnie pogłaskał mnie po włosach.
- Czy ten pierścień pochodził z tamtych czasów? - spytał. Kiwnęłam głową, nie odrywając się od niego.
- W takim razie pewnie jest dużo wart.
- Zgubiłam go - szepnęłam. Musiał usłyszeć cierpienie w moim glosie. Objął mnie mocniej.
- Przykro mi.
Tego wieczoru zostaliśmy razem jeszcze trochę, ale wiedziałam, że Seth chce iść do domu i pracować u siebie. Nie potrafiłam mu tego odmówić, więc go wygoniłam, chociaż czułam, że zostałby, gdybym go poprosiła.
Kiedy zostałam sama, poszłam do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. Uklęknąwszy przed szafą, zaczęłam wyciągać pudło za pudłem, rozstawiając je byle jak po pokoju. Mojej organizacji czegoś brakowało - bo ja wiem? organizacji? - i zajęło mi sporo czasu rozeznanie się w tej kupie śmieci. Wreszcie wyciągnęłam zakurzone pudełko po butach. Kiedy uniosłam wieczko, oddech zamarł mi w gardle. Kupka starych, pożółkłych listów i kilka zdjęć. Między papierami leżał ciężki, złoty krzyżyk na sparciałym sznurku i parę innych drobnych skarbów. Zaczęłam ostrożnie grzebać w pudełku, aż znalazłam to, czego szukałam: pierścień z brązu, pozieleniały ze starości.
Kiedy uniosłam go do oczu, wciąż mogłam rozróżnić parę wygrawerowaną na płaskim krążku. Robota była nieco toporniejsza, ale i tak bardzo podobna do współczesnych wersji Erika. Bezmyślnie wodziłam palcami po krawędziach pierścionka. Przymierzyłam go nawet, ale był za duży. Pasował na większy palec niż te, które miałam teraz. Nie chciałam przeobrażać ich w odpowiedni rozmiar.
Potrzymałam pierścień jeszcze kilka minut, rozmyślając o Secie, Cyprze i przeróżnych innych sprawach. Wreszcie, nie mogąc dłużej znieść bólu, odłożyłam pierścień do pudełka z powrotem pochowałam je w szafie.
Następnego dnia wybrałam się pod adres podany na wizytówce Dantego. Dzielnica Rainier Valley nie była właściwie podupadła, ale i nie pięła się w górę w rankingach dobrej lokalizacji. Wskazówki doprowadziły mnie do wąskiego lokalu, wciśniętego między fryzjera męskiego i podejrzanie wyglądający sklep spożywczy. W witrynie wisiał czerwony, neonowy napis „Wróżby”. „Ó” się przepaliło. Pod neonem ręcznie wypisano tabliczkę: „Czytanie z ręki i wróżenie z tarota”.
Kiedy weszłam za próg, rozdzwoniły się dzwonki. Wnętrze okazało się równie ubogie, jak fasada. Pod jedną ścianą stała wąska lada. Reszta małego, surowego pomieszczenia była pusta, jeśli nie liczyć okrągłego stołu nakrytego czerwonym aksamitem z wypalonymi dziurami od papierosów. Na stole stała tandetna kryształowa kula. To miejsce było jak pustynia w porównaniu z miłym, zapraszającym sklepem Erika.
- Chwileczkę - zawołał ktoś za otwartymi drzwiami w tylnej ścianie. - Muszę tylko... Do salki wszedł mężczyzna i zatrzymał się na mój widok. Miał jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu i czarne włosy ściągnięte w kucyk. Jego twarz pokrywał dwudniowy zarost; ubrany był w dżinsy i gładką, czarną koszulkę z długim rękawem. Na oko był tuż po czterdziestce i był całkiem przystojny. Obejrzał mnie od stóp do głów i posłał mi przebiegły, znaczący uśmiech.
- Witam. Co my tu mamy? - Przekrzywił głowę, wciąż mi się przyglądając. - Nie człowieka, to pewne. Demon? Nie, za słaba aura. Wampir? Nie... nie o tej porze dnia.
- Jestem... - Umilkłam, zaskoczona, bo poczułam coś w sobie. Nie miał nieśmiertelnej aury, z całą pewnością był śmiertelnikiem. Zrozumiałam, że musi być kimś takim jak Erik Śmiertelnikiem, który czuje nieśmiertelny świat, choć nie miał wystarczających umiejętności, żeby określić, kim jestem. Uznałam, że nie ma sensu bawić się w podstępy i dokończyłam:
- Jestem sukubem. Pokręcił głową.
- Nie, nie jesteś.
- Jestem.
- Nie jesteś. Byłam trochę zdziwiona tą rozmową.
- Ależ jestem.
- Nie. Sukuby mają płomienne oczy i skrzydła nietoperza. Każdy to wie. Nie noszą dżinsów i sweterków. A już na pewno powinnaś mieć większy biust. Ile ty tam masz, 75B?
- C - sprostowałam z oburzeniem.
- Skoro tak twierdzisz...
- Słuchaj, jestem sukubem. Mogę to udowodnić. - Przeobraziłam się, zmieniając w kilka kobiecych typów, po czym wróciłam do swojej zwykłej postaci. - Widzisz?
- A niech mnie. Miałam wrażenie, że się ze mną bawi.
- Ty jesteś Dante?
- Chwilowo. - Podszedł i uścisnął mi dłoń, ale jej nie puścił. Odwrócił ją spodem do góry. -Przyszłaś, żebym ci powróżył z ręki? Pokażę ci, jak przeobrazić linie, żebyś miała dobrą przyszłość. Zabrałam dłoń.
- Nie, dziękuję. Przyszłam, bo mam parę pytań... i Erik Lancaster uznał, że może będziesz umiał na nie odpowiedzieć. Dante przestał się uśmiechać. Przewrócił oczami i podszedł do lady.
- Ach. On.
- Co to miało znaczyć? Erik jest moim przyjacielem. Dante oparł się siedzeniem o ladę i założył ręce na piersi.
- Oczywiście, że jest twoim przyjacielem. On jest przyjacielem wszystkich. Pieprzony harcerzyk. Gdyby raczył pozbyć się tej swojej świętoszkowatej pozy i pracować ze mną, już dawno zbilibyśmy fortunę.
Przypomniałam sobie, co mówił Erik: że Dante jest zawodowym oszustem i człowiekiem związanym z piekielnymi mocami. Nie odbierałam od niego żadnych złych wibracji, ale jego obcesowe zachowanie sprawiało, że ocena Erika wydała mi się prawdopodobna.
- Erik ma zasady - oznajmiłam. Dante się roześmiał.
- Och, cudownie. Świętoszkowaty sukub. To będzie zabawne.
- Słuchaj, możesz po prostu odpowiedzieć na moje pytania? To nie potrwa długo.
- Jasne - odparł. - Mam czas, przynajmniej do następnego nalotu klientów. - Jego gorzki ton i gest, jakim wskazał pustą salę, sugerowały, że nie miał tu nalotu klientów od bardzo długiego czasu.
- Dwie noce temu miałam sen - wyjaśniłam. - A kiedy się obudziłam, byłam pozbawiona całej energii.
- Jesteś sukubem. Podobno. Takie rzeczy się zdarzają.
- Wkurza mnie, że wszyscy to ciągle powtarzają! To nie było normalne. I poprzedniego wieczoru byłam z mężczyzną. Byłam maksymalnie naładowana, że tak powiem.
- A robiłaś potem coś, co mogło wyczerpać energię? O to też wszyscy pytali.
- Nie. Po prostu poszłam spać. Ale ten sen... był naprawdę dziwny. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Był naprawdę wyjątkowo realistyczny. Nigdy nie przeżyłam czegoś takiego.
- O czym był?
- Hm, o zmywarce. Dante westchnął.
- Ktoś ci zapłacił, żebyś tu przyszła i robiła sobie ze mnie jaja? Cedząc przez zaciśnięte zęby opowiedziałam mu sen.
- I tyle? - spytał, kiedy skończyłam.
- Tak.
- Też mi sen.
- Wiesz, co oznacza?
- Pewnie to, że musisz naprawić zmywarkę.
- Nie jest zepsuta! Wyprostował się.
- Przykro mi. W takim razie nie potrafię ci pomóc.
- Erik powiedział, że się w tym specjalizujesz.
- Cóż, chyba tak. Ale czasami sen to tylko sen. Na pewno nie chcesz, żebym ci powróżył z ręki? To bzdura, ale przynajmniej mogę coś zmyślić, żebyś nie czuła, że zmarnowałaś czas.
- Nie, do cholery, chcę się dowiedzieć czegoś o swoim śnie. Jak to możliwe, że to był tylko sen, skoro obudziłam się bez energii? Dante podszedł do mnie i odsunął z twarzy kosmyk włosów, który wymknął się z kucyka.
- Nie wiem. Podałaś mi za mało informacji. Ile razy to się zdarzyło?
- Tylko ten jeden raz.
- Więc to mógł być zwykły przypadek, mała. Odwróciłam się do drzwi.
- Wielkie dzięki za „pomoc”. Dante pobiegł za mną i złapał mnie za łokieć.
- Hej, czekaj. Masz ochotę na drinka?
- Że... co?
- Zaryzykuję zamieszki i zamknę na dzisiaj. Zaraz za rogiem jest świetny bar. Budweiser z kija, jak mają happy hour tylko dolar za kufelek. Ja stawiam.
Najeżyłam się. Nie wiedziałam, które założenie Dantego jest bardzie};?absurdalne: czy to, że się z nim umówię, czy że będę piła budweisera. Jego atrakcyjność nie wystarczała, żeby wynagrodzić dziwaczną osobowość.
- Sorry. Już mam chłopaka.
- Nie chcę być twoim chłopakiem. Wystarczy mi tani seks.
Spojrzałam mu w oczy. Były szare, podobne do oczu Cartera, ale bez srebrzystego odcienia. Spodziewałam się zobaczyć w nich żartobliwy błysk, ale mimo permanentnego uśmieszku Dante wyglądał na całkowicie poważnego.
- Na jakiej podstawie uważasz, że chciałabym z tobą uprawiać tani seks? Wyglądam na taką łatwą?
- Twierdzisz, że jesteś sukubem. Jesteś łatwa z definicji. I nawet bez nietoperzowych skrzydeł i płomienistych oczu jesteś całkiem ładna.
- Nie martwisz się o swoją duszę? - Nawet jeśli Dante był zdeprawowany, jak sugerował Erik (a ja wciąż nie byłam o tym przekonana), i tak by ucierpiał, gdyby się ze mną przespał. To dotyczyło wszystkich śmiertelników. Choć oczywiście spotkałam mnóstwo mężczyzn zarówno dobrych, jak i złych, którzy byli skłonni zaryzykować duszę dla seksu.
- Nie. Moja dusza już jest właściwie spisana na straty. To by była czysta frajda. Słuchaj, jeśli chcesz sobie odpuścić piwo, możemy od razu przejść do rzeczy. Zawsze chciałem to zrobić na tamtym stole.
- Co ty, do cholery, powiesz. - Pchnęłam drzwi.
- Och, no chodź - błagał. - Jestem całkiem niezły. A poza tym, wiesz co? Może to marne wyniki twojego chłopaka tak cię stresują, że tracisz energię.
- Mało prawdopodobne - rzuciłam. - Nie uprawiamy seksu. Nastąpiła chwila ciszy, nagle Dante odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał.
- A przyszło ci do głowy, że może to cię tak stresuje? To oczywiste, że zmywarka jest metaforą twojego dysfunkcyjnego życia seksualnego, które zmusza cię do mycia naczyń „ręcznie”.
Wyszłam i wróciłam do księgarni, gdzie mogłam liczyć na odrobinę szacunku. Też mi ekspert od snów. Teraz rozumiałam, dlaczego Erik go nie lubi. Zaczynałam się też zastanawiać, czy przypadkiem wszyscy nie mają racji. Może naprawdę wypalałam się psychicznie. Może ten sen to był tylko sen. Byłam już prawie w księgarni, kiedy zadzwonił mój telefon.
- Panna Kincaid? - usłyszałam miły kobiecy głos. - Mówi Karen ze Stowarzyszenia Seattle Dzieciom. Dzwonię, żeby potwierdzić pani udział w naszej aukcji w tym tygodniu.
- Słucham? Pauza.
- W naszej randkowej aukcji charytatywnej, z której zyski będą przeznaczone na stowarzyszenie. Wciąż byłam trochę ogłuszona.
- Hm, to chyba szczytny cel, ale ja nie mam pojęcia, o czym pani mówi. Usłyszałam szelest papierów.
- Mamy panią na liście ochotniczek.
- Do czego? Żeby ktoś wylicytował randkę ze mną?
- Tak. Na to wygląda... o, jest. Pani nazwisko zostało zgłoszone przez doktora Mitchella. Westchnęłam.
- Oddzwonię do pani, dobrze? Rozłączyłam się i zadzwoniłam do Hugh.
- Cześć, doktorze Mitchell. Zgłosiłeś mnie na randkową aukcję?
- To się niewiele różni od tego, co zwykle robisz - stwierdzi! trzeźwo. - A zysk poszedłby na cele dobroczynne.
- Teksty w stylu „pokój ludziom dobrej woli i matce ziemi” kupuję tylko od Petera i Cody'ego, ale nie od ciebie. Tobie nie zależy na żadnych dzieciach.
- Zależy mi na szefowej stowarzyszenia - odparł Hugh. -Cholerna lisiczka. Jeśli namówię kilka dobrej jakości kandydatek na aukcję, może uda mi się zaciągnąć ją do łóżka.
- Wykorzystujesz aukcję na rzecz dzieci, żeby urozmaicić swoje życie seksualne. To straszne. I dlaczego nie poprosiłeś Tawny? Jeśli ktoś potrzebuje randki, to właśnie ona.
- Ona? Jezu Chryste, to by była katastrofa. My tu próbujemy zbierać pieniądze. Aż tak nienawidzisz dzieci?
- Nie, ale nie mam czasu na coś takiego. Wypiszę im czek. Rozłączyłam się, nie słuchając jego protestów, i skręciłam w Queen Anne Avenue, piałam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia swojej zmiany, więc postanowiłam wpaść do domu po jabłko i pełnoziarnisty batonik. Kiedy ostatnio byłam w pracy, mieliśmy taki ruch, że przegapiłam przerwę na lunch. Pomyślałam sobie, że tym razem będę przygotowana. Oczywiście jako nieśmiertelna nie mogłam zagłodzić się na śmierć, ale mogłam osłabnąć i dorobić się zawrotów głowy.
W połowie korytarza prowadzącego do mojego mieszkania przeszyło mnie krystaliczne dobro. Anielskie aury. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam całą paczkę: Cartera, Yasmine, Whitney, Joela i Vincenta. Nikt się nie odezwał; wszyscy tylko patrzyli na mnie wyczekująco. Anioły z pewnością wyczuły mnie wcześniej niż ja je. Siedzieli w moim salonie, swobodnie rozwaleni na mojej kanapie i fotelach, jakby nie byli oddziałem niebiańskich wojowników. No dobra, nie wszyscy byli swobodni. Joel był równie sztywny i formalny, jak przy naszym pierwszym spotkaniu.
- O rety - powiedziałam, zatrzaskując za sobą drzwi. - Zupełnie jak w tej piosence They Might Be Giants. Vincent wyszczerzył zęby.
- „Ona jest aniołem?” Kiwnęłam głową. ~ „Spotykają się gdzieś na łebku szpilki...”
- „.. .nazywają cię aniołem, mówią ci miłe rzeczy” - dośpiewał Vincent.
- Co ty tu robisz? - zapytał gniewnie Joel, przerywając naszą jam session.
- Albo i nie takie miłe - mruknęłam. Odwróciłam się od Vincenta i ze złością spojrzałam na Joela. - Mieszkam tu, pamiętasz?
- Mamy zebranie - stwierdził.
- Kiedy pytaliście, czy Vincent może się tu zatrzymać, nie wspominaliście, że urządzicie tu sobie supertajną kwaterę w domku na drzewie. Nie obchodzi mnie, czy macie tu próbę chóru, czy co innego, ale nie próbujcie wyrzucać mnie z domu.
- Wybacz - powiedziała Yasmine. Spojrzałam na nią, osłupiała. Anioły przepraszały równie rzadko, jak demony. Sądząc po minie Joela, był równie zaskoczony, jak ja. - Chyba powinniśmy byli zapytać. Możemy iść gdzie indziej. - Pochyliła się nad stolikiem do kawy i zaczęła zbierać gazety. Interesujące. Najwidoczniej obsesja Vincenta na punkcie newsów nie była tylko prywatnym hobby. Zerknęłam na Yasmine, starając się zachowywać, jakbym niczego nie zauważyła.
- Nie, w porządku. Właściwie zaraz znowu wychodzę. Przyszłam tylko po coś do jedzenia. Odgarnęła z twarzy kilka kosmyków długich czarnych włosów, które wymknęły się z jej kucyka.
- Chcesz, żeby Vince ci coś zrobił? Vincent odwrócił się i posłał jej zdumione, ale wciąż rozbawione spojrzenie.
- A co ja jestem, wasz osobisty asystent?
- Nie, na to okazujesz nam za mało szacunku - burknęła. Ukryłam uśmiech.
- Dzięki, ale nie mam czasu.
- I dobrze - powiedział Joel. - Więc się pospiesz. Whitney westchnęła i zrobiła lekko zażenowaną minę - ale widać nie była dość zażenowana, żeby mu się sprzeciwić. Yasmine nie miała takich obiekcji. Szturchnęła go łokciem w żebra.
- A to za co? - wykrzyknął.
- Jesteś niewychowany - zbeształa go.
Szczerząc się radośnie, poszłam do kuchni i wzięłam jabłko. Kiedy otworzyłam szafkę, żeby poszukać swoich pełnoziarnistych batoników, znalazłam tylko puste pudełko.
- Hej - powiedziałam, niosąc je do salonu. - Kto je zjadł? Rano były jeszcze dwa. Carter odezwał się po raz pierwszy, odkąd weszłam:
- Byłem głodny. Zagapiłam się na niego, uszom nie wierząc.
- Zjadłeś obydwa?
- Byłem głodny - powtórzył bez cienia skruchy.
- Czy ty nie masz cienia przyzwoitości? - wykrzyknęłam. -Najpierw choinka, a teraz to? Nawet nie wyrzuciłeś pudełka!
- Miałem nadzieję, że zapomniałaś o tej choince. To był wypadek i dobrze o tym wiesz. Westchnęłam głośno i schowałam jabłko do torebki.
- Idę później do spożywczego - powiedział Vincent. Aubrey wskoczyła na kanapę i usadowiła się między nim i Yasmine. Obydwoje natychmiast zaczęli ją głaskać. Aubrey posłała mi zadowolone, kocie spojrzenie, zachwycona ich uwagą. - Kupię ci na zapas, jeśli chcesz.
- Jemu kup na zapas, zanim obrabuje bank żywności. Na razie. Nie urządzajcie dzikich imprez, kiedy mnie nie będzie. -Carter, Yasmine i Vincent się roześmiali. Whitney i Joel nie. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, zatrzymałam się w korytarzu, żałując, że nie ma jakiegoś sposobu na szpiegowanie aniołów. Niestety nie było. Nie mogłam się nawet przed nimi schować. Oni mogli zamaskować przede mną swoje aury, ale nie vice versa. Wiedzieli nawet, że jeszcze sobie nie poszłam. Zirytowana ruszyłam na dół. Zżerała mnie ciekawość. Po co oni tu wszyscy byli? Do czego był im potrzebny człowiek? I jaką rolę odgrywały te gazety? Odgadnięcie, jak anioły spędzają czas, było trudne. U nas sprawa była dość prosta. Zawsze szukaliśmy dusz, które mogliśmy zdobyć dla piekła i byliśmy czujnie monitorowani w strukturach o jasnej hierarchii. Ale poczynania sił niebiańskich były niezbadane i tajemnicze. Cel pobytu Cartera w Seattle byt odwieczną zagadką dla mnie i moich przyjaciół, jako że nikt z nas nigdy nie widział, by anioł robił coś szczególnie szlachetnego, chyba że liczyć częstowanie papierosami. Zawsze bardzo się interesował moim życiem miłosnym i chętnie udzielał enigmatycznych rad, ale podejrzewałam, że wynikało to raczej z ciekawości niż z altruizmu.
Do pracy miałam ledwie parę przecznic. Nie padało, więc zwyczajnie poszłam pieszo. Ledwie weszłam do Emerald City, dopadła mnie Maddie z lekko speszoną miną.
- Hej - rzuciła niespokojnie. - Ehm, potrzebuję twojej rady. Idę jutro na ślub i nie wiem, w co się ubrać. To takie głupie... ale mogłabyś zerknąć na moje ciuchy?
Rozejrzałam się i uznałam, że sklep poradzi sobie bez nas przez dziesięć minut, tym bardziej że poruszenie takiego tematu wymagało od Maddie niemałej odwagi. Właściwie nigdy nie widziałam jej wystrojonej.
- Okej. Zobaczmy, co tam masz.
Poszłyśmy do mojego gabinetu i Maddie przymierzyła trzy różne sukienki. Seth na pewno byłby ubawiony, gdyby się dowiedział, ze przebiera się przy mnie. Kiedy skończyła, wygłosiłam szczerą opinię.
- Nie oddają ci sprawiedliwości.
- Co jest miłym sposobem, żeby powiedzieć, że wyglądają na mnie okropnie. - Maddie zwinęła w kulkę jedną z sukienek i rzuciła ją na podłogę. - Nie cierpię czegoś takiego. Jak mogę pisać o problemach kobiet, skoro nie potrafię ich rozwiązywać?
- Hm... piszesz o różnych rodzajach kobiecych problemów. A twój problem w tej chwili polega na tym, że nosisz ubrania, które są na ciebie za duże. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Bo ja jestem duża. Rzeczy są luźne, żeby to ukryć. Maddie nie była duża. Ależ skąd. Jak na moje oko, nosiła rozmiar czterdzieści, a jej niewysoki wzrost trochę to podkreślał. Ale jej krągłości były proporcjonalne i miała ładną twarz. Oczywiście jeśli porównywała się z anorektycznymi modelkami, tak dziś popularnymi wśród ludzi, mogłam zrozumieć jej podejście.
- Nie jesteś duża. Ale w tych sukienkach wyglądasz, jakbyś była. W czymś mniejszym będziesz wyglądać lepiej.
- Nie mogę nosić obcisłych ubrań.
- Nie muszą być obcisłe. Wystarczy, że będą na ciebie dopasowane. Maddie westchnęła i przeciągnęła dłońmi po udach.
- Ty nie wiesz, jak to jest - powiedziała lekko oskarżycielskim tonem. - Jesteś piękna i drobna. Nie wszyscy mają ten luksus, że przez cały czas wyglądają doskonale.
- Nikt nie wygląda doskonale przez cały czas - zaoponowałam. - Ja na pewno nie. - Okej, może i tak było. - Po prostu musisz znaleźć odpowiednie ubrania, A poza tym uroda w połowie zależy od postawy. Jeśli czujesz się seksowna, to jesteś seksowna. Maddie patrzyła na mnie z powątpiewaniem.
- Nie sądzę, żeby to było takie proste. Faceci jakoś nie pchają się drzwiami i oknami, żeby się ze mną umówić. Wiesz, kiedy ostatnio byłam na randce?
- I znowu rzecz w podejściu - powiedziałam. - Nie chcę być brutalna, ale nie zawsze wysyłasz pozytywne sygnały. To znaczy, oczywiście do mnie tak. I do Douga. Przeważnie. Ale tak naprawdę, w tym właśnie rzecz.
- Wiem, że nie jestem najlepsza w kontaktach z ludźmi -przyznała, zakładając ręce na piersi. -Ale ja po prostu nie umiem prowadzić rozmówek o niczym.
- Tak, ale czasem trzeba w ogóle rozmawiać. Takie są fakty.
- No cóż, gdyby faceci próbowali ze mną rozmawiać, może mogłabym się postarać. Ale raczej nie ustawiają się w kolejce. -Wskazała swoje ciało. - Przez to. I kółko się zamyka.
- A gdybym załatwiła ci randkę? - spytałam w przypływie natchnienia. Jej usta drgnęły w uśmiechu, dzięki czemu jej twarz natychmiast się zmieniła.
- Zapraszasz mnie?
- Nie, ale ktoś inny zaprosi, jestem tego pewna. Musisz tylko pozwolić, żebym wybrała ci strój.
- Nie włożę niczego dziwkarskiego.
- Nie będzie dziwkarski - obiecałam jej. Wstałam z krzesła. - Słuchaj, musimy lecieć. Na ślub włóż tę żółtą sukienkę. Z paskiem. A szczegóły w sprawie randki podam ci później. -Wyszła ze sceptyczną miną, a ja rzuciłam się w wir pracy.
Reszta dnia zleciała nie wiadomo kiedy. Nie widziałam Setna w kawiarni; założyłam, że dziś pracuje w domu. Byliśmy umówieni na później, wiedziałam więc, że się z nim zobaczę. Od kiedy zostałam menedżerem, spędzałam mnóstwo czasu zamknięta w gabinecie, co nie było łatwe dla mojej towarzyskiej natury. Ale od czasu do czasu uciekałam, żeby zastąpić kogoś podczas przerwy czy ułożyć ekspozycję.
Kiedy byłam niedaleko działu z poradnikami, jakiś mężczyzna niosący stos książek potknął się tuż obok mnie i je upuścił. Mając nadzieję, że nie potknął się o podwiniętą wykładzinę i nie zamierza nas pozwać, uklękłam pospiesznie, żeby mu pomóc.
- Nie, nie - powiedział z płonącymi policzkami. Był w wieku, na który ja wyglądałam, jakoś przed trzydziestką. Najwyżej tuż po. - Nie musi pani...
Zabrałam się do zbierania książek, choć szybko zrozumiałam powód jego zażenowania. Były to książki na temat najróżniejszych fetyszów, a w szczególności ekshibicjonizmu i voyeuryzmu.
- O Boże - powiedział, kiedy podałam mu książki. - Tak mi wstyd. Czuję się jak totalny zboczeniec.
- Proszę się nie przejmować - odparłam. - To pańska sprawa, a poza tym każdy ma swoje... hm, preferencje.
Uspokoił się trochę, ale w dalszym ciągu wyglądał, jakby miał ochotę zwiać. Na palcu miał ślubną obrączkę i domyślałam się, że chodziło o fetysz, którego nie dzielił z żoną. Szczerze mówiąc byłam zdziwiona, że postawił na książki, chociaż sto razy więcej informacji mógł znaleźć w Internecie. Najprawdopodobniej miał wspólny komputer z żoną i bał się, że zostanie zdemaskowany.
To Georgina sukub, nie Georgina menedżer księgarni, zadała następne pytanie. Georgina menedżer księgarni zostałaby wylana, gdyby ją na tym przyłapano.
- Lubi pan patrzeć czy być obserwowanym? - zagadnęłam ściszonym głosem. Przełknął ślinę, przyjrzał mi się, szukając oznak kpiny, i widocznie uznał, że mówię poważnie.
- Hm, to drugie.
Przez ułamek sekundy zastanawiałam się, czy nie pójść z nim na całość. Potrzebowałam energii. Bardzo. Był łatwym celem, pożeranym sekretną obsesją, której nie mógł zrealizować nigdzie indziej. Ale wtedy musiałabym zrobić to w tym ciele, a to mi się nie podobało. To była moja ulubiona, codzienna postać. Nie chciałam jej kalać sprawami zawodowymi. Więc tylko uśmiechnęłam się i pozwoliłam mu odejść, życząc mu w duchu powodzenia w spełnianiu seksualnych pragnień.
Kiedy szłam już z pracy do domu, zadzwoniłam do Setha, żeby potwierdzić naszą randkę. Mieliśmy się spotkać przed budynkiem Pacific Northwest Ballet i pójść na Dziadka do orzechów. Choć Seth doceniał sztukę widowiskową, wyciągnięcie go z domu, kiedy książka zbliżała się ku końcowi, było herkulesowym zadaniem i wciąż nie mogłam uwierzyć, że się zgodził. Uległ dopiero, kiedy pozwoliłam mu zjawić się w absolutnie ostatniej chwili. Ale chyba mieliśmy różne definicje „absolutnie ostatniej chwili”, bo kiedy światła zgasły, jego wciąż nie było. Balet się zaczął, a ja wykręcałam szyję za każdym razem, kiedy słyszałam, że otwierają się drzwi. Niestety, siedzenie obok mnie pozostawało puste. Najlepszym dowodem mojego wzburzenia był fakt, że przegapiłam większość przedstawienia i nie potrafiłam docenić Snu Klary - tak żywego dla mej jak dla mnie mój ostatni sen. Uwielbiałam ten balet. Zdarzyło mi się nawet tańczyć w kilku przedstawieniach i nigdy nie znudziło mi się oglądanie pełnych gracji umięśnionych ciał i dopracowanych kostiumów. W antrakcie włączyłam komórkę i zobaczyłam, że Seth próbował się dodzwonić. Oddzwoniłam natychmiast, nie odsłuchując nawet nagrania na poczcie głosowej. Kiedy odebrał, powiedziałam:
- Proszę cię, powiedz mi, że porwała cię szalona fanka i połamała ci obie nogi młotem.
- Hm, nie. Nie odsłuchałaś mojej wiadomości?
- No, nie, bo najwyraźniej przyszła pół godziny temu. Miałam wyłączony telefon, bo byłam zajęta oglądaniem, no wiesz, Dziadka do orzechów. Westchnął.
- Przepraszam. Nie mogłem wyjść. Za bardzo mnie pochłonęło. Pomyślałem, że, hm, jeśli uprzedzę cię odpowiednio wcześnie...
- Odpowiednio wcześnie? To było raczej jak spóźniona kartka na urodziny. Pół roku po fakcie.
Zapadła cisza, a ja poczułam pewną satysfakcję, wiedząc, że on w milczeniu uznaje swoje przestępstwo.
- Przepraszam, Thetis. To było... Nie powinienem był tego robić, zajęty czy nie. Naprawdę, bardzo mi przykro. Wiesz, jak to ze mną bywa.
Teraz ja westchnęłam. Był tak cholernie szczery i uroczy, że trudno mi było się gniewać. Ale to nie był pierwszy raz, kiedy mnie wystawił lub w jakiś inny sposób olał nasze życie towarzyskie. Czasami się zastanawiałam, czy nie za bardzo mu pobłażam. Przez cały czas martwiłam się, że moje grzechy go mszczą, ale może to ja dałam sobie wleźć na głowę i nawet tego nie zauważyłam.
- Chcesz się spotkać po przedstawieniu? - spytałam, starając się nie zdradzać, że jestem wściekła. - Idę do knajpy z chłopakami, Cody mnie zaprosił. Moglibyśmy trochę z nimi posiedzieć.
- Hm... no, nie.
- Nie? - Złość, którą próbowałam zdusić, znów podniosła łeb. - Właśnie ci wybaczyłam, że mnie wystawiłeś i zmarnowałeś pieniądze, które wydałam na twój bilet, a teraz odrzucasz moją propozycję pojednawczą?
- Słuchaj... przykro mi, naprawdę, ale patrzenie, jak się upijasz z kumplami nie jest jakoś szczególnie kuszące.
Siedziałam przez chwilę, zbyt ogłuszona, żeby odpowiedzieć. Powiedział to w swój zwykły, potulny sposób, ale w jego słowach wyczułam nutę szyderstwa. Seth nie pił. Zawsze z wyrozumiałością znosił moje ekscesy, ale nagle przyszło mi do głowy, że może jednak go irytują. To, co powiedział, wydało mi się wyniosłe.
- Przykro mi, że nie dorastamy do twoich standardów. I nie daj Boże, nikt nie powinien oczekiwać, że wychylisz się ze swojej strefy komfortu.
- Proszę cię, przestań. Nie chcę się z tobą kłócić - powiedział błagalnie. - Naprawdę bardzo, bardzo, bardzo przepraszam za to wszystko. Nie chciałem cię zostawić na lodzie. Przecież wiesz. Światła zamrugały, sygnalizując koniec antraktu.
- Muszę kończyć.
- A czy... czy zechciałabyś przyjść do mnie na noc? Spotkaj się z przyjaciółmi, pozwól mi skończyć, a potem wszystko ci wynagrodzę. Obiecuję. Mam... mam dla ciebie przedwczesny prezent gwiazdkowy. Wahanie w jego głosie zmiękczyło mi serce. Odrobinę.
- No dobrze. Okej. Ale mogę przyjść naprawdę późno.
- Będę czekał.
Pożegnaliśmy się; wyłączyłam telefon. Resztę przedstawienia obejrzałam w paskudnym nastroju i uznałam, że okazja do picia i narzekania z moją paczką nie mogła się trafić w lepszym momencie.
Peter, Cody i Hugh mieli już stolik, kiedy przyszłam do Cellar. Ku mojej rozpaczy siedziała z nimi Tawny. Ale przynajmniej nie przywlekła ze sobą Niphona. Miałam nadzieję, że oznacza to, że wreszcie dopadła jakiegoś faceta, chociaż brak postkoitalnego blasku, zawsze widocznego u sukuba, sugerował coś wręcz przeciwnego. Jerome'a nie było w mieście, a anioł zapewne spędzał czas ze swoimi kolegami. Może nawet siedzieli jeszcze w moim mieszkaniu.
- Hej - zawołał Cody na powitanie, robiąc dla mnie miejsce obok siebie. - Przecież mówiłaś, że będziesz zajęta.
- Cóż, zmiana planów - burknęłam. Kiwnęłam do Hugh. -Masz papierosa? Zacmokał z dezaprobatą.
- Skarbie, nie ma już palenia w publicznych miejscach.
Jęknęłam i machnęłam na kelnerkę. Palenie było paskudnym nałogiem, który rzuciłam dla dobra śmiertelników wokół mnie. Ale ponieważ paliłam przez ponad sto lat, w stresujących chwilach czasem dopadała mnie ochota na papierosa. Ogólno-miejski zakaz palenia dobrze służył Seattle, ale był cholernie niewygodny dla mnie i mojego podłego nastroju. Cody nie potrafił się zadowolić moją wymijającą odpowiedzią.
- Jak to, zmiana planów? Nie byłaś umówiona z Sethem? Hugh roześmiał się, kiedy nie odpowiedziałam.
- O-o, kłopoty w raju.
- Jest czymś zajęty - odparłam sztywno.
- Czymś czy kimś? - spytał Peter. - Zdaje się, że pozwoliłaś mu, żeby sypiał z innymi, jeśli chce?
- Nie robi tego.
- Okłamuj się, jeśli to ci poprawi samopoczucie - rzucił drwiąco Hugh. - Twierdzi, że pisze, ale nikt nie dałby rady tyle pisać.
Jako że moi przyjaciele najwyraźniej nie mieli własnego życia, musiałam znieść jeszcze sporo takich docinków. Prawdopodobnie nie chcieli mi dokuczyć, ale ich słowa i tak bolały. Seth zdołował mnie już wystarczająco bez ich pomocy. Gniew tlił się we mnie, więc próbowałam go zalać zwiększoną ilością świderków, zamiast wyładowywać na przyjaciołach. Jedyną osobą, która wyglądała na bardziej nieszczęśliwą ode mnie, była Tawny. Miała na sobie czerwoną sukienkę bez ramią-czek, niemal identyczną w kroju jak satynowa rurka, w którą ja się ubrałam, idąc na balet. Tyle że jej sukienka była ze spandeksu - co ją napadło z tym materiałem? - i jakieś piętnaście centymetrów krótsza. Oczywiście moja też była dopasowana.
- Skąd ta ponura mina? - zapytałam ją, w nadziei że pozostali uczepią się kogoś innego. Jej dolna warga zadrżała, czy to ze smutku, czy pod ciężarem sporej porcji kolagenu.
- Ciągle mi się nie udało, no wiesz...
To wystarczyło, żeby odsunąć na bok moje smutki. Oznaczało też, że Niphon ciągle jest w mieście, tak jak podejrzewałam, kiedy tylko ją zobaczyłam.
- Jak? Jak to możliwe?
Wzruszyła ramionami i pochyliła się z rezygnacją, opierając łokcie na kolanach rozsuniętych jak u faceta. Nic dziwnego, że z takim wdziękiem nie mogła znaleźć nikogo do łóżka. Powiodłam rękami wokół siebie.
- Więc do dzieła, młody sukubie. Ten lokal jest jak szwedzki stół. Łap talerzyk i wybieraj.
- Jasne, myślałby kto, że to takie proste.
- To jest takie proste. Może nie dasz rady od razu zaliczyć księdza czy kogoś takiego, ale na pewno potrafisz zdobyć działkę energii.
- Może ty potrafisz. Ja... ja nawet nie wiem, co do nich mówić.
Naprawdę nie mogłam uwierzyć, że prowadzimy taką rozmowę. To było jeszcze dziwniejsze niż przekonywanie Dantego, że jestem sukubem. Maddie też miała problemy z nawiązaniem rozmowy ż facetami, ale wielka blondyna o kosmicznych proporcjach, rzucająca się na mężczyzn, z całą pewnością mogła znaleźć chętnego, który by się z nią przespał. To było jedno z podstawowych praw działania wszechświata.
- Hm... jeśli naprawdę nie wiesz, co mówić, to spróbuj po prostu pytać, czy nie mają ochoty na seks. Prymitywne, ale na kogoś z pewnością podziała. Obruszyła się.
- Jasne. I niby to wystarczy.
- Kiedy to naprawdę wystarczy - odparłam. Zerknęłam na Hugh, który właśnie wrócił z łazienki. - Chcesz iść się pokochać? Nawet nie mrugnął.
- Jasne. Tylko zapłacę rachunek. Odwróciłam się z powrotem do Tawny.
- Widzisz?
- Zaraz - powiedział Hugh z ręką na płaszczu. - To był żart?
- Posłużyłeś za pomoc naukową - wyjaśnił Peter.
- Cholera. Tawny pokręciła głową, aż zatańczyły jej potargane jasne loki.
- Ja tak nie umiem.
- Boże święty. - Oparłam się pokusie, żeby pomasować oczy, bo nie chciałam sobie popsuć makijażu. - Tawny, to nie jest fizyka kwantowa.
- Czy nie wmawiałaś nam, jaka trudna jest twoja praca, kiedy był tu twój kumpel inkub? -spytał Peter. Po niedawnej wizycie mojego przyjaciela Bastiena powstał prawdziwy fanklub jego i jego kunsztu, który moi kumple ochrzcili „najtrudniejszą pracą świata”.
- Zamknij się - warknęłam. - Podkopujesz moje metody dydaktyczne.
- Ja nie chcę złego faceta - powiedziała Tawny marudnym tonem. - Ja chcę zdeprawować porządnego. Takiego, który da mi dużo energii.
- Zaczynaj od małych kroczków. I nie zawracaj sobie głowy porządnymi facetami, kiedy pewnie nie umiesz ich nawet rozpoznać.
- A jak ty ich znajdujesz?
- To jest sztuka. Której się nauczysz. Ale mówię ci, zaczynaj od łatwiejszej zdobyczy. Udzieliłam jej paru wskazówek, starając się wypełniać swoją rolę mentorki. Przyjrzałyśmy się kilku mężczyznom w barze: paru zaobrączkowanych i jeden wieczór kawalerski. Facet, który ma się ożenić, byłby całkiem dobrym celem. Poradziłam jej też, żeby zwracała uwagę na zachowanie: jeśli szuka się porządnego, lepiej obstawiać tych cichych (oczywiście nie zawsze się to sprawdza) niż obleśnych krzykaczy. Choć oczywiście seryjni mordercy też zwykle bywali cisi. Wszystko sprowadzało się do zrozumienia ludzkiej natury, ale tego nie mogła się nauczyć w jeden wieczór. Pamiętając o tym, próbowałam wbić jej do głowy, że na razie powinna wybierać łatwe cele.
- Bardzo mi się podoba, jak poszufladkowałaś sobie całą męską populację - powiedział Peter, kiedy skończyłam wykład. - Cieszę się, że nie uznajesz stereotypów. Wzruszyłam ramionami.
- Robię to już dość długo.
- Okej, udowodnij to - powiedział Hugh. On i ja byliśmy już na podobnym poziomie upojenia. - Znajdź mi tu trzy przyzwoite dusze.
Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Diabliki potrafiły jednym spojrzeniem ocenić siłę i dobroć kryjące się w ludzkiej duszy. Przyjęłam wyzwanie i długo przyglądałam się gościom. Kiedy wskazałam swoją trójkę, pokręcił głową.
- Dwa trafienia na trzy. Te dwa przypadki, które trafnie rozpoznałaś, to naprawdę dobrzy ludzie. Ten nietrafiony jest bardzo zły. Ale przynajmniej wyłapujesz skrajności. Tawny jęknęła.
- Widzisz? To nie jest proste.
- Na litość boską - wykrzyknęłam i dopiłam kolejnego świderka. - Nie jest! A na pewno nie w lidze żółtodziobów, w której ty grasz. Słuchaj, chcesz radę? Znajdź sobie pracę, która da ci łatwy dostęp.
- Nie będę stała pod latarnią - obruszyła się.
- To idź... Nie wiem. Idź na randkową aukcję Hugh. - Diablik posłał mi złe spojrzenie. - Albo zatrudnij się w klubie ze striptizem. To chyba najprostsza rzecz, jaką może robić sukub. Wystarczy, że postoisz przy barze po swoim występie, a sami do ciebie przyjdą. Striptizerka to rozchwytywany towar, zwłaszcza że wielu z tych facetów i tak będzie cię uważać za prostytutkę.
- No nie wiem. Mimo wszystko to poniżające.
- Ale będziesz się pieprzyć tak często, że zapewnisz sobie zapas energii na całą wieczność! Musisz trochę obniżyć poprzeczkę. Jeśli będziesz czekać za długo, twoja pierwsza darmowa porcja energii w końcu się wyczerpie. Striptiz jest łatwy. I zabawny. I będziesz nosić ładne kostiumy. Uwierz mi, to dobra fucha.
- Pewnie tak - powiedziała w końcu. Westchnęła ciężko, wypychając piersi do przodu jeszcze bardziej niż zwykle.
- Georgina jest profesjonalistką - powiedział Hugh, głaszcząc ją na pociechę. Nie był raczej typem ciepłego pieszczocha, więc podejrzewałam, że chciał po prostu dotknąć jej piersi. -A przynajmniej tak twierdzi. Zdaje się, że nigdy się tego nie dowiem. - Spojrzał na mnie z goryczą.
- Jeśli to prawda - powiedziała Tawny - jak to możliwe, że jej własny chłopak ją olał? Chłopaki wydali z siebie chóralne „uuuu” i zaczęli zerkać to na mnie, to na nią, widocznie spodziewając się darcia pierza, które przewidywali od dawna. Cała moja wcześniejsza furia rozpaliła się na nowo, podsycona alkoholem i niekompetencją Tawny. Złapałam szklankę i poszłam do baru, żeby osobiście załatwić sobie dolewkę. Spędzanie wieczoru z przyjaciółmi szybko traciło wszelki urok. Nieopierzony sukub nie miał żadnego prawa szydzić z moich osobistych problemów, zwłaszcza że sam nie mógł złowić ani jednego faceta. Ja mogłam mieć tej nocy dwunastu, gdybym tyko chciała. Naraz. Kiedy spojrzałam w bok, okazało się, że naprawdę mam łatwą zdobycz w zasięgu ręki. Przy barze stał ten facet z księgarni, ten od książek o fetyszach, i rozmawiał z barmanem. Wyglądało na to, że jest sam. Odwróciłam się szybko, żeby mnie nie poznał. Kiedy już dostałam drinka, postawiłam go na naszym stoliku i poszłam do łazienki, nie mówiąc kolegom ani słowa. Starałam się nie wykorzystywać łazienek jako kryjówek do zmiany postaci, ale w takich sytuacjach nie było innego wyjścia. W kabinie przeobraziłam się w wysoką, zgrabną kobietę z długimi, złotymi włosami - trochę podobną do balerin, które widziałam dzisiaj na scenie. Już ja pokażę Tawny, jak powinna wyglądać blondynka. Kiedy wyszłam, ściągnęłam wzrokiem Cody'ego. Przyjaciele oczywiście mogli mnie rozpoznać pod każdą postacią; Cody patrzył za mną zdziwiony, kiedy szłam z powrotem do baru. Stanęłam koło faceta z księgarni i zamówiłam kolejnego drinka. Tym razem odwrócił się i zobaczył mnie. Uśmiechnęłam się.
- Dobre? - spytałam, wskazując ruchem głowy czerwoną miksturę, którą pił.
- Podobno. - Uniósł szklankę i przyjrzał się jej. - To cosmopolitan z sokiem z granatów. Zdaje się. Szczerze mówiąc, trochę dziewczyńskie... bez urazy.
- Ależ skąd. Barman podsunął mi moją whisky z lodem. Facet obok mnie wybuchnął śmiechem.
- Nagle poczułem się jakiś mało męski - powiedział. Uśmiechnęłam się szeroko i wyciągnęłam rękę, podając mu pierwsze imię, jakie przyszło mi na myśl:
- Jestem Clara.
- Jude.
- Hej, Jude. Westchnął.
- Przepraszam - powiedziałam. - Nie mogłam się powstrzymać.
- Ty i wszyscy inni.
- Jesteś tu sam? - spytałam.
Zrobił zażenowaną minę i bezwiednie potarł palec, na którym była obrączka, kiedy widziałam go poprzednim razem.
- Tak.
- Ja też. Przyjrzał mi się, starając się zrobić to dyskretnie, co nie bardzo mu wyszło.
- Trudno mi w to uwierzyć.
- No cóż... - Spojrzałam na swojego drinka, bawiąc się brzegiem szklanki. - To długa historia...
I powoli, zręcznie, zaczęłam snuć opowiastkę, jak to przyszłam się tu spotkać z pewnym mężczyzną, ale mnie wystawił. Miał ze mną iść do erotycznego klubu. Ale tego oczywiście nie palnęłam prosto z mostu; to by było za wiele dla kogoś takiego jak Jude - który był zaintrygowany, ale wciąż nerwowo podchodził do całego zagadnienia egzotycznej seksualności. Więc z początku mówiłam ogródkami, robiąc dyskretne aluzje na temat własnego zainteresowania ekshibicjonizmem, i podkreślając, że chciałam tylko zobaczyć, co się właściwie dzieje w takich miejscach. Kończąc, posłużyłam się tym samym zdaniem, które on wypowiedział w księgarni:
- Czuję się jak zboczeniec. I prawdę mówiąc... nie wiem, dlaczego ci to mówię. Nawet cię nie znam, ale... - spojrzałam na niego wielkimi niebieskimi oczami - z tobą się tak łatwo rozmawia. Nastąpiła długa chwila ciszy. Jude patrzył mi w oczy.
- Nie wydaje mi się... nie sądzę, żeby było coś nie w porządku w tym, co mówisz... czego chcesz... Cap! Zaczął łykać haczyk.
- Naprawdę?
- Tak... bo widzisz, czasami... ja sam... no wiesz, chciałem...
- Naprawdę? Skinął głową. Pozwoliłam sobie na pięć sekund wahania.
- Chcesz pójść ze mną? Żeby... no wiesz, popatrzeć?
Po chwili namysłu Jude się zgodził. Oczywiście nie wiedział, gdzie w mieście są erotyczne kluby. Ja oczywiście wiedziałam.
Nawet nie obejrzałam się na swoich przyjaciół, kiedy Jude i ja wychodziliśmy z baru. Nie mierzyłam sobie czasu, ale byłam pewna, że złapałam faceta w rekordowym tempie. To nauczy tę bandę nie kwestionować mojego profesjonalizmu.
Poszliśmy do klubu, w którym byłam już kilka razy. Swego czasu bywałam w lepszych, ale ten lubiłam ze względu na jego nazwę: Insolence1.
Lokale adresujące swoją ofertę do ludzi o nietypowych upodobaniach erotycznych działają w bardzo różny sposób. W miejscach, gdzie od gości oczekuje się uczestnictwa w zabawie - na przykład w klubach swingersów - obowiązują karty wstępu, wydawane według ścisłych zasad. Samotne dziewczyny zawsze dostaną się do środka, a pary zwykle muszą spełniać kilka kryteriów. Samotni faceci mają o wiele trudniej. W lokalu takim jak Insolence, nastawionym przede wszystkim na oglądanie, polityka przy wejściu była mniej restrykcyjna. Wystarczyło, że kupiliśmy wejściówkę i już byliśmy w środku. Chociaż ja zapłaciłam mniej. Klub był pełen ludzi i panowała w nim dyskotekowa atmosfera. W ciemnej sali łomotało techno, jedyne oświetlenie stanowiły niebieskie i fioletowe lampy we wnękach. Większość światła skupiała się w miejscach odgrodzonych sznurami, przeznaczonych dla osób, które chciały „występować”. Przypominało to niewielkie sceny, wokół których gromadzili się bywalcy. Niektóre były urządzone tematycznie - na przykład gabinet lekarski ze stołem operacyjnym - ale większość wyposażona była w kanapy i łóżka. Nie było chyba żadnego systemu, określającego dostęp do nich. Obowiązywała zasada, kto pierwszy, ten lepszy, a ponieważ mniej więcej połowa platform była pusta, raczej nie było kolejek. Ale widzowie gorliwie tłoczyli się wokół zajętych scen, wyciągając szyje, żeby lepiej widzieć.
- Tu jest strasznie dużo facetów - powiedział Jude, kiedy przeciskaliśmy się przez tłum.
- Tak to już jest na świecie - odparłam.
- Myślisz, że mężczyźni bardziej się interesują takimi rzeczami niż kobiety?
- Do pewnego stopnia, owszem. Faceci są bardziej wzrokowcami, więc trudno dla nich o coś lepszego. Ale całe mnóstwo dziewczyn też to lubi, tylko nie mają odwagi, żeby przyjść w takie miejsce. - Zamknęłam się natychmiast, kiedy zrozumiałam, że gadam zbyt fachowo jak na nieśmiałą nowicjuszkę.
Wreszcie dotarliśmy do brzegu ogrodzonej sceny, na której jakiś mężczyzna wbijał się w kobietę, wygiętą nad elegancko zastawionym stołem. Jude i ja przyglądaliśmy się im przez chwilę, nie mówiąc ani słowa. Potem przeszliśmy do kolejnej pary -kobiety i mężczyzny zabawiających się na zwyczajnym łóżku. Ona miała na sobie błyszczący skórzany biustonosz i podkasaną spódnicę. Po trzeciej parze - przyciśniętej do ściany - Jude odezwał się wreszcie.
- Ci ludzie nie są tacy, jak się spodziewałem.
- Jak to? - spytałam.
- Wyglądają tak... zwyczajnie. Roześmiałam się.
- Bo to są zwyczajni ludzie. A czego się spodziewałeś, gwiazd porno, które wpadają tu z ulicy?
- No, nie. - Podejrzewałam, że czerwieni się w ciemności.
- Każdy ma prawo robić to, co uważa za seksowne. I szczerze mówiąc, kiedy patrzę, jak się angażują... - Moje spojrzenie pobiegło ku parze pod ścianą. Ich kontakt wzrokowy był tak wymowny, tak intensywny... naprawdę było widać, jak bardzo siebie nawzajem podniecają. Zadrżałam. - Tak, to jest seksowne, nawet jeśli nie jest retuszowane. To jest prawdziwe. Właśnie dlatego ma pazur.
Nie odpowiedział, ale zaczął się rozglądać dookoła, jakby oceniając wszystko na nowo. Kiedy to robił, ja studiowałam jego wygląd. Nie był zbyt wysoki, ale miał ładnie zbudowany tors i schludnie ostrzyżone piaskowe włosy. Odwrócił się do mnie, czując, że go obserwuję.
- Wiesz - powiedziałam - jeśli chcesz podnieść poziom tego miejsca, to... my jesteśmy dość atrakcyjni. Z początku nie załapał.
- Tak, pewnie jesteśmy... och. Och. - Jego brązowe oczy otworzyły się szeroko. Spojrzałam na parę pod ścianą.
- Skoro już tu jesteśmy... naprawdę moglibyśmy dać tym ludziom coś, na co warto popatrzeć. Jego oczy robiły się coraz większe, jakby miały wyskoczyć z orbit.
- Ja... ja... nie mógłbym. Boże. Nie przy tych wszystkich ludziach. A jeśli tu jest ktoś, kogo znam...
- Wątpię. Poza tym, co ci zrobią? Jeśli komukolwiek powiedzą, będą musieli się przyznać, że też tu byli. - Złapałam go za rękę. - Chodź, wiem, że masz ochotę.
- Tak - przyznał. - Ale ja nigdy... Chybabym nie mógł... Pociągnęłam go w stronę jednej ze scen.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. To nic trudnego. Jude miał przerażoną minę, ale dał się prowadzić.
- Zachowujesz się, jakbyś robiła to już wcześniej. Myślałem, że to dla ciebie nowość.
- Bo jest.
- Na pewno? Może tylko udajesz niewiniątko i uwodzisz przypadkowych mężczyzn, żeby robili z tobą różne dziwne rzeczy. Obruszyłam się.
- Nie opowiadaj głupstw.
Ledwie przeszliśmy pod sznurami ogradzającymi scenę, wokół nas natychmiast zebrał się tłumek. Chodziło im raczej nie o nas - na razie - tylko o to, że byliśmy nową parą. Ach, urozmaicenie. Przyprawa życia.
Jude wciąż był przerażony, ale już nie miałam do niego cierpliwości. Obudziło się we mnie sceniczne zwierzę. Ci wszyscy ludzie czekali i patrzyli, a ja musiałam urządzić im przedstawienie.
Wśród naszych rekwizytów był szezlong obity białym aksamitem, który jarzył się w ultrafioletowym świetle. Pomyślałam, że biel zapewne lepiej niż inne kolory maskuje pewien rodzaj plam.
- Chodź - powiedziałam, popychając Jude'a w stronę szezlongu. - Połóż się. Usłuchał, ale wciąż miał spanikowaną minę.
- Claro...
- Już tu jesteś - rzuciłam ostro. - Co zrobisz? Wymkniesz się na oczach tych wszystkich ludzi? Kiedy cię poznałam, nie wyglądałeś na tchórza. Stałam się teraz inną kobietą - władczą i przerażającą. Pokręcił głową. Dosiadłam go okrakiem na szezlongu, obejmując udami jego biodra. Mój niedobór energii stał się nagle palący i bolesny, i nie chciałam być delikatna. Pochyliłam się i pocałowałam go mocno, szorując zębami po jego wargach i wpychając mu język w usta. Jego cichy jęk zaskoczenia zginął w tym pocałunku. Tymczasem moje dłonie rozpinały już gorączkowo guziki jego koszuli; zdaje się, że jeden mu urwałam.
Jude leżał bezwładnie, wciąż w szoku. Ale mnie to nie przeszkadzało, dopóki ze mną nie walczył. A zresztą czułam, że nie cały jest bezwładny.
Przeciągnęłam palcami po jego piersi, wbijając paznokcie w ciało. Przyzwoitsza część mnie zastanawiała się, jak wyjaśni te zadrapania żonie. Cała reszta mnie miała to gdzieś. W Cellar ubrałam Clarę w czarną koszulkę na ramiączkach i szarą spódnicę - prosty, ale seksowny strój. Teraz zdjęłam bluzkę przez głowę i roztrzepałam włosy jak złoty welon. Przeszło mi przez myśl, czy nie zdjąć też koronkowego biustonosza, ale postanowiłam go zostawić. Moje usta zsunęły się w dół z jego ust, powędrowały na szyję i pierś, i zatrzymały się, żeby podrażnić jeden z sutków. Potem zeszły jeszcze niżej, na brzuch. Całując go tam, rozpięłam mu pasek i spodnie jednym szybkim ruchem i ściągnęłam je, razem z bielizną, do kolan, by dostać się do członka. Wzięłam go do ust, pozwalając, by jego długi trzonek wszedł we mnie, niemal do gardła. Jude zachłysnął się, a jego stęknięciu zawtórowało kilku pełnych podziwu widzów.
Poczułam pierwsze iskry jego siły życiowej. Migotała jak gwiezdny pył, wsączając się we mnie. Razem z nią posmakowałam jego myśli i emocji, wraz z jego siłą i charakterem. Kiedy wchłonęłam dość jego energii, by ocenić jej jakość, o mało się nie roześmiałam. Nie pierwszy raz robił coś takiego z obcą kobietą. Właściwie robił to wcześniej już dwa razy. Wciąż się tego trochę wstydził, ale jego niewinność była po części udawana, była przynętą dla dominujących kobiet, takich jak ja. Hugh miał rację - nie zawsze udawało mi się ocenić duszę. Ale niewierność wciąż jeszcze gryzła Jude'a, więc miał w sobie wystarczająco dużo dobra i siły życiowej, by wypełnić pustkę, jaką pozostawił we mnie mój dziwny sen.
Moje usta poruszały się coraz bardziej niecierpliwie, ssąc i drażniąc. Jude jęczał, kiedy moje wargi przesuwały się w górę i w dół. Wyprężył plecy, więc odsunęłam się, w obawie, że to się może skończyć w tej chwili, jeśli nie będę uważać. Zeszłam z niego i stojąc przed szezlongiem rozpięłam spódnicę, zdjęłam ją i rzuciłam na podłogę. Jude patrzył na mnie błagalnie; jeszcze nie był aktywny, ale z pewnością chciał więcej.
Obok Szezlongu stało ozdobne drewniane krzesło. Podeszłam do niego i uklękłam na wyściełanym siedzisku, przyciskając piersi do rzeźbionych szczebli oparcia. Obejrzałam się przez ramię na Jude'a.
- Fani czekają - powiedziałam.
Spodziewałam się wahania czy ociągania, ale Jude najwidoczniej przezwyciężył już wcześniejsze opory. I dobrze. Nie chciałam się czuć, jakbym go gwałciła. Wstał z szezlonga i podszedł do mnie. Wcześniej ściągnęłam mu spodnie do kolan; teraz dokończył dzieła, zrzucając je do reszty. Ustawił się za mną i przeciągnął dłońmi po moich biodrach, prześlizgując palcami po krawędziach czarnych majteczek, które wciąż miałam na sobie. Przesunęłam się, przyciskając tyłek mocniej do niego. Westchnął.
- Jesteś taka seksowna.
- Wiem - odparłam niecierpliwie.
Ściągnął mi majtki, zostawiając je w kolanach. Naparłam na mego jeszcze mocniej i poczułam, jak wpycha się we mnie, mocno i głęboko. Ściskając moje biodra zaczął się poruszać w przód i w tył, z każdym pchnięciem przypierając mnie do twardego oparcia krzesła. Jęczałam głośno, ale sama nie wiem, czy robiłam to dla niego, czy dla publiczności. A skoro już o publiczności mowa, to w tej pozycji mogłam ją obserwować - twarze i oczy zwrócone w moją stronę. Przez lata wyzbyłam się wstydu niemal całkowicie i nie pierwszy raz uprawiałam seks publicznie. Czasami doceniałam prywatność, ale dzisiaj bardzo mi odpowiadało, że jestem w centrum zainteresowania. Może powodem był po prostu głód energii życiowej. W tej chwili warunki, w jakich ją zdobywałam, były nieistotne. Ale jakakolwiek była przyczyna, podniecało mnie nawiązywanie kontaktu wzrokowego z różnymi mężczyznami w tłumie, gdy Jude napierał na mnie.
Jak mówiłam wcześniej, kontakt wzrokowy to potężna siła. Przenosi nas z królestwa powierzchownej znajomości w coś głębszego i bardziej intymnego. Obdzielałam patrzących na mnie facetów zmysłowym spojrzeniem - spojrzeniem kobiety pieprzonej na maksa, która najbardziej na świecie pragnie, żeby właśnie oni byli następni. Podniecała mnie myśl, ilu mężczyzn podniecam i że wszyscy oni pragną teraz seksu - wszyscy pragną mnie. Patrząc w oczy swoim wielbicielom, niemal zapomniałam, że za mną jest Jude. To mógł być każdy z tych mężczyzn, i ich twarze wyraźnie mówiły, że chętnie by się z nim zamienili. Patrzyłam na nich kolejno, wyobrażając sobie, jaki byłby każdy z nich, bo przecież każdy pieprzyłby mnie inaczej. Było to tak podniecające, że mój umysł wkrótce zaczął fantazjować o kilku naraz. Jeden z tyłu, drugi z przodu...
Jedna z dłoni Jude'a chwyciła mnie za włosy i szarpnęła moją głowę do tyłu, choć druga wciąż spoczywała na moim biodrze. Ten brutalny gest wyrwał mnie z marzeń, ale byłam już tak nakręcona, że ta agresja sprawiła mi przyjemność. Wbijał się coraz mocniej, przyciskając mnie boleśnie do krzesła - miałam nadzieję, że mebel się nie przewróci. Słodycz jego energii, wpływającej we mnie, narastała, niosąc ze sobą strumień jego myśli. Tak dobrze, tak dobrze, tale dobrze.
I było dobrze. Podglądacze wokół nas, ja na klęczkach i on za mną - to wszystko podniecało mnie niemal do nieprzytomności. Ten akt był świński, cudowny i mnie kręcił.
- Tak dobrze, tak dobrze - krzyknęłam, wtórując jego myślom. - Nie przestawaj, nie przestawaj, nie... och. Ot, ironia losu.
Sztuczka, którą posłużyłam się z Bryce'em, z Bruce'em czy jak mu tam było, tu też zadziałała. Tyle że tym razem wcale nie chciałam, żeby się skończyło. A może to nie było moje dzieło, może Jude miał po prostu taki styl - krótko i słodko. Tak czy inaczej, było po wszystkim, a ja jeszcze nie doszłam. Niech to szlag.
Ale dostałam swoją dawkę energii, swój zastrzyk życia, ten cud, który eksplodował we mnie wraz z jego orgazmem. Mimo szczytu ekstazy, w ostatniej chwili szarpnęły nim wyrzuty sumienia, żal za ciągłe pragnienie zdradzania żony. Jego poczucie winy było dla mnie bonusem. Pojęcie grzechu jest względne i często waga grzechu zależy wyłącznie od poczucia winy grzesznika. Skłoniłam go do popełnienia grzechu -co zawsze podobało się piekłu, i za co dostawałam dodatkowe punkty - i nadszarpnęłam jego moralność, dzięki czemu ukradłam mu o wiele więcej energii, niż gdyby był całkowicie zdemoralizowany. Poczułam, jak ta energia odżywia moją esencję, podsyca moją nieśmiertelność i zdolność do przeobrażeń. Wyszedł ze mnie. Wstałam z krzesła i chwyciłam go za rękę, kiedy się zachwiał. Kilka osób gwizdało i klaskało. Jude był zdumiony i wykończony. Podałam mu spodnie.
- Rany - sapnął. - To było... Rany.
- Tak - odparłam z szerokim uśmiechem. - Wiem.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak jest późno, dopóki nie zjawiłam się u Setna około drugiej. Dla odmiany nie pisał; zastałam go wyciągniętego na kanapie i przerzucającego kanały telewizyjne.
- Hej - powiedziałam, rzucając płaszcz i torebkę koło drzwi. Oderwał oczy od telewizora. Ekran widmowo podświetlał jego twarz w ciemności. - Przepraszam, że tak późno. Coś mi wyskoczyło.
- Tak - odparł głuchym głosem. - Właśnie widzę. Natychmiast zrozumiałam, o co mu chodzi. Najwyraźniej dobrze mnie poznał i nauczył się rozpoznawać subtelne sygnały sukuba. Byłam otoczona aureolą energii Jude'a. Nieśmiertelni widzieli ją dosłownie jako świetlistą otoczkę. Śmiertelnicy jej nie widzieli, ale wyczuwali we mnie coś, co ich uwodziło i niezwykle pociągało. Zwykle wszyscy brali to po prostu za urodę. Seth był mądrzejszy. Kiedy to zauważył, wiedział, co robiłam. Nie cierpiałam pokazywać mu się w takim stanie, ale to było nieuniknione.
- Przykro mi. To moje zajęcie. Przecież wiesz.
- Taak - odparł. W jego głosie było słychać zmęczenie; psychiczne, nie fizyczne. Wyprostował się. - Ale czy musiałaś robić to akurat dzisiaj? Próbujesz mnie ukarać za to, że cię wystawiłem?
Usiadłam w fotelu naprzeciw niego. Energia Jude'a płonęła we mnie, sprawiała, że czułam się żywa. Nie chciałam kłócić się z Sethemi psuć sobie dobrego nastroju, tym bardziej że przez większą cześć wieczoru byłam taka wkurzona. „Zrobiłam to, żeby przeżyć. Nie po to, żeby się na tobie odegrać. Westchnął i zapatrzył się w ciemny kąt.
- Czasami to jest takie trudne. Przesiadłam się na kanapę i przysunęłam do niego.
- Wiem.
Objął moje ramiona i spojrzał na mnie, jednocześnie z czułością i desperacją. Pochylił się i musnął wargami moją szyję. Od tego drobnego dotyku zawrzała we mnie krew.
- Boże, ależ jesteś piękna. Wolałbym tylko, żeby to nie było dzięki jakiemuś innemu facetowi.
- Tak - odparłam. - Ja też.
- Przepraszam za swój wybuch.
- Nazywasz to wybuchem? - spytałam. - To było nic.
- I przepraszam, że dzisiaj zawaliłem. Nie powinienem był. Jego usta przesunęły się wyżej i teraz skubały moje ucho. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu.
- Nic się nie stało - zapewniłam go. - Naprawdę.
- Jesteś bardzo wyrozumiała.
- Co ja na to poradzę? Święta idą, miłość, dobroć i takie tam, nie? Roześmiał się i przeczesał palcami moje włosy.
- Jak na kogoś rzekomo tak złego, jesteś za dobra.
- E tam - powiedziałam, przywierając do niego. - Wcale nie jestem taka dobra. W tej chwili chodzą mi po głowie bardzo niegrzeczne myśli.
- Taak. Mnie też. Jeśli można grzeszyć myślą, to zdaje się, że zmierzam prosto do piekła.
- Nie, nie zmierzasz. Hugh mówi, że twoja dusza błyszczy jak supernowa. Idziesz prostą drogą do niebiańskich wrót.
Otuliły nas ciepła miłość i pożądanie, wypierając chłód i napięcie. Ale kiedy tak siedzieliśmy przytuleni i rozmawialiśmy na błahe tematy, nie mogłam powstrzymać ponurych myśli, że to bardzo częste scenki w naszym związku. Kłótnia. Dąsy. Przeprosiny. Przytulania. Przez całe milenium marzyłam o stałym związku, ale taki schemat nigdy nie był częścią tych fantazji. Po jakimś czasie przeszliśmy od przytulanek do czegoś trochę bardziej dorosłego. A przynajmniej ja. Czasami Seth dawał się namówić na samodzielne rozładowanie pożądania, chociaż zawsze potwornie się przy tym krępował. Ale ja uwielbiałam patrzeć, jak dochodzi. Zawsze był tak cholernie opanowany, że obserwowanie, jak traci nad sobą kontrolę w trakcie orgazmu sprawiało mi nieomal większą przyjemność niż moja własna rozkosz. Seth czuł to samo i tej nocy zadowolił się samym patrzeniem, jak się dotykam. Po braku finału z Jude'em z wielką radością wzięłam sprawy w swoje ręce. Kiedy skończyłam, rozleniwiona i zaspokojona, położył się na kanapie obok mnie i splótł palce z moimi.
- To mi się chyba nigdy nie znudzi - westchnął.
- Sam powinieneś zrobić sobie dobrze.
- Nie muszę.
- Na pewno? Uśmiechnął się.
- Samokontrola, Thetis. Samokontrola. Poza tym mam całkiem bujną wyobraźnię. Czasami wystarczy mi wyobrażanie sobie, że ja ci to robię.
Zadrżałam, kiedy w mojej głowie pojawił się obraz Setna, jego ciało we mnie, gdy dochodzę; wyobraziłam sobie, jak moje mięśnie zaciskają się wokół niego, jak wykrzykuję jego imię i wbijam paznokcie w jego plecy.
- Jezu - powiedziałam cicho, zamykając oczy.
- No właśnie.
Wreszcie dotarło do nas, że jest naprawdę bardzo późno i zaczęliśmy szykować się do snu. Kiedy umyłam zęby i wyszłam z łazienki, zastałam go czekającego na mnie w sypialni z małym pudełeczkiem. Podał mi je.
- Powiedziałem ci, że mam wcześniejszy prezent.
Obróciłam paczuszkę w dłoniach, obwodząc palcami krawędzie. Była owinięta w złoty papier i przewiązana czerwoną wstążką. Sądząc po niezbyt schludnym opakowaniu i krzywo zawiązanej kokardce, byłam skłonna się założyć, że pakował to sam. Uśmiechnęłam się do niego.
- Jest o wiele za wcześnie. Prezenty przed Gwiazdką? Tak nie można. Nie jestem aż tak zdeprawowana. Usiadł wygodniej na łóżku, opierając się o zagłówek, z ogromnie zadowoloną miną.
- Ale ja jestem. Zdaje się, że moja dusza właśnie trochę przygasła. Otwórz. Usiadłam obok niego i z wahaniem rozdarłam papier. Nie miałam żadnych wątpliwości, że w pudełeczku jest biżuteria. Pytanie tylko: jaka biżuteria? Seth od czasu do czasu zdobywał się na romantyczne gesty, ale nie posunąłby się do czegoś tak szalonego jak oświadczyny. A przynajmniej tak sądziłam.
Liczyłam na bransoletkę z brylantami, ale zamiast niej znalazłam pierścionek. Niezaręczynowy - a przynajmniej nie według dzisiejszych standardów. Była to jedna z tych współczesnych kopii bizantyjskich pierścieni. Ale żadna z tych, które widzieliśmy u Erika. Po pierwsze, pierścień był platynowy; połyskiwał miękkim, srebrzystym blaskiem w przyćmionym świetle. Na płaskim dysku u góry wygrawerowany był delfin ozdobiony kilkoma maleńkimi szafirami. Zagapiłam się na niego, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Podoba ci się? - spytał Seth odrobinę nerwowo.
- T... tak. Tak, podoba. Bardzo. - Moje słowa się rwały.
- Wydałaś mi się taka smutna, że zgubiłaś tamten pierścień, więc pomyślałem, że ucieszysz się z substytutu.
Był tak rozradowany i podekscytowany, że nie potrafiłam zdobyć się na szczerość: że wcale nie zgubiłam tamtego pierwszego, ale ukryłam go głęboko w szafie, żeby już nigdy więcej go nie widzieć. Ten był zupełnie inny, to prawda, ale podobieństwo było na tyle wyraźne, że wydobyło na powierzchnię wszystkie złe uczucia, które starałam się ukryć tak głęboko: wspomnienia słonecznego dnia, kiedy mój mąż - którego potem zdradziłam -wsunął mi tamten pierścień na palec w dniu naszych zaślubin.
- Jest piękny - powiedziałam po długiej chwili milczenia, czując, że muszę uspokoić Setha. W gruncie rzeczy był to bardzo miły gest. Seth nie znał mojej historii i bólu, jaki się z nią wiązał.
- Dlaczego delfin?
- Wiem... jest trochę przesłodzony i ostatnio modny, ale... no cóż, te greckie litery nic mi nie mówiły. Ale czytałem coś kiedyś, że delfiny były ważne w dawnych religiach na Cyprze, więc... To przywołało prawdziwy uśmiech na moją twarz.
- Tak. To prawda. Były posłańcami od morskich bogów. Przynosiły szczęście i tak dalej. -Nagle coś mi przyszło do głowy. - Oglądaliśmy te pierścionki u Erika raptem dwa dni temu, ale tego nie było. Gdzie go zdobyłeś? Erik miał więcej na składzie? kupiłeś go gdzie indziej? Zmrużył oczy, rozbawiony.
- Uczę się od ciebie sztuki perswazji. Skontaktowałem się z wytwórcą i zamówiłem pierścionek.
Boże drogi. Seth zamówił pierścionek - platynowy! - tuż przed świętami. I załatwił to w dwa dni. To musiało kosztować majątek. Niespokojne łaskotanie w moim żołądku nasiliło się. Kiedy znów zamilkłam, uśmiech spłynął z jego twarzy.
- Na pewno ci się podoba?
- Tak, tak... oczywiście. Tylko że... przepraszam, nie wiem, co powiedzieć. Jest świetny. -Wsunęłam go na palec serdeczny prawej dłoni. Pasował doskonale. Niepewnie spojrzałam Sethowi w oczy. - Ale to jest, hm, przyjacielski pierścionek, tak?
- Tak, nie martw się. Jeśli ci się oświadczę, będziesz o tym wiedziała. Przede wszystkim dostanę hiperwentylacji. - Przebiegły uśmiech, zaskakująco seksowny, pojawił się na jego wargach. -I to będzie rubin.
- Rubiny? Nie brylanty? Za drogie jak na marną pensję pisarza, co? Burknął lekceważąco na tę uwagę.
- Nie, po prostu uważam, że brylanty są pospolite. A mój ożenek na pewno będzie niepospolitym wydarzeniem. Poza tym nosisz dużo czerwieni, prawda? Wiem, jak ważne jest dla ciebie dopasowanie dodatków.
Parsknęłam i pozwoliłam wciągnąć się do łóżka. Seth usnął szybko, jak zawsze, ale ja długo leżałam, dotykając pierścienia. Metal rozgrzał się od mojej skóry, koniuszkiem palca wyczuwałam delfina i szafiry. Nieprzyjemne wspomnienia, które obudził pierścień, nie zniknęły, ale jakimś cudem, kiedy leżałam w objęciach Setna, wydawały się mniej bolesne. Wreszcie usnęłam i natychmiast zaczęłam śnić - ten sen.
Znów byłam w kuchni, otoczona tymi samymi wyrazistymi obrazami, zapachami i dźwiękami co poprzednim razem. Moje dłonie w wodzie. Zapach pomarańczowego płynu do naczyń. Sweet Home Alabama.
Było tak jak poprzednio: myłam naczynia i nuciłam pod nosem do wtóru muzyki. Obejrzałam się za siebie, patrząc do drugiego pokoju. W tym miejscu sen skończył się ostatnim razem. Ale teraz trwał.
W salonie była dziewczynka, mniej więcej dwuletnia. Siedziała na kocu, na podłodze, otoczona pluszowymi zwierzątkami i innymi zabawkami. W rączkach ściskała pluszową żyrafę, grzechoczącą przy potrząsaniu. Jakby wyczuwając spojrzenie tej drugiej Georginy, dziewczynka uniosła głowę.
Miała pulchne policzki, z których nie do końca zniknął jeszcze niemowlęcy tłuszczyk. Na jej głowie rosły cienkie, jasnobrązowe loczki, a jej orzechowe oczy były duże i okolone ciemnymi rzęsami. Była urocza. Na kanapie za nią leżała Aubrey zwinięta w ciasny kłębek. Inny kot, w pomarańczowe i brązowe łatki, leżał rozciągnięty obok. Nigdy wcześniej go nie widziałam.
Na twarzy dziewczynki pojawił się uśmiech zachwytu, tworząc dołeczek w jednym policzku. Zalała mnie fala miłości i radości - poczułam to, obserwując tę scenę. W tej chwili wiedziałam już - nie potrafiłam wyjaśnić, skąd, ale miałam absolutną pewność - że ta dziewczynka to moja córka. Obudziłam się.
Tak jak ostatnim razem, ranek nadszedł niespodziewanie, a ja nie miałam świadomości upływu czasu. Słońce znów wlewało się przez okna, Seth wciąż spał obok mnie. I tak jak ostatnim razem, moja energia zniknęła. Była wyczerpana niemal do zera. Ale ból utraconej energii był niczym w porównaniu z bólem, który sprawiło mi przerwanie tego snu, odebranie mi potężnych emocji, jakie we śnie wzbudziła we mnie ta dziewczynka. Jej córka. Moja córka.
Nie, to przecież niemożliwe, skarciłam się w duchu. Sukuby nie mogą mieć dzieci. Pożegnałam się z macierzyństwem, kiedy sprzedałam duszę.
Ale to było takie realne. Takie wyraziste. Nie mogłam mieć dziecka, ale w tym śnie ona była moja. Bez żadnych wątpliwości. Nadal przepełniała mnie macierzyńska miłość - brak dziewczynki tutaj, teraz, przy mnie, łamał mi serce.
I znów powiedziałam sobie, że to głupie. Sny nie są realne. Dlatego właśnie były... hm, snami. A ja miałam większe problemy. Jak na przykład brak energii. Seth obok mnie się poruszył i bezwiednie opatulił się kołdrą, zostawiając mnie bez przykrycia. Kiedy pociągnęłam kołdrę z powrotem, odwrócił się do mnie, otwierając zaspane oczy.
- Hej - powiedział. - Dlaczego zabierasz mi kołdrę?
- Nie, to ty mi zabierasz.
- Przecież widzę, że ty.
- Przecież to ja jestem ta zła, pamiętasz? Przekomarzaliśmy się tak jeszcze chwilę, bawiąc się w przeciąganie kołdry. Robiłam wesołą minę, żeby nie musieć tłumaczyć mu swoich problemów. Wreszcie wstałam, chociaż tak naprawdę miałam ochotę zostać w łóżku przez cały dzień. I śnić. Ale Seth musiał pisać, a ja miałam popołudniową zmianę w pracy. Kiedy wróciłam do domu, Vincent krzątał się już po kuchni, robiąc śniadanie z Yasmine. Przywitali mnie żywiołowo, chichocząc z czegoś, o czym widocznie rozmawiali, zanim weszłam.
- Chcesz jajecznicę? - spytał Vincent, łapiąc osełkę masła, którą rzuciła mu Yasmine. Chyba byli na zakupach, bo przedtem nie miałam w kuchni masła. Ani właściwie żadnego jedzenia.
- Nie, dzięki - powiedziałam, sadowiąc się na stołku. - Już jadłam.
- Nie wiesz, co tracisz - powiedziała Yasmine. - Vincent robi tak dekadencką jajecznicę, że pójdzie za nią prosto do piekła.
Postawił patelnię na kuchence i przekręcił pokrętło, nasłuchując pstrykania zapalnika, kiedy gaz nie zapalił się od razu.
- A więc teraz idę do piekła przez jajecznicę, tak? Ostatnio mówiłaś mi, że przez parkowanie. Oczy anielicy błysnęły psotnie. Ściągnęła czarne włosy w kucyk, dzięki czemu wyglądała bardzo młodo. Zabawne, jeśli wziąć pod uwagę, że jej wiek był nie do pojęcia przez ludzi czy sukuby.
- Rety. No tak. Zapomniałam o tym. Hm. I teraz jestem w kropce. Nie wiem, co pośle cię na dół szybciej. Smażenie dwóch jajek na całej osełce masła, czy parkowanie równoległe metr od krawężnika. Dziabnął ją w ramię drewnianą łyżką.
- Metr? Wiesz co, ja właściwie nigdy nie widziałem, żebyś prowadziła samochód. Jedyne, co prowadzisz, to głupie rozmowy ze mną. Zwariować można.
- Jasne, oczywiście. Zwariowałeś już dawno, na długo zanim mnie poznałeś. Patrząc to na jedno, to na drugie, kiedy tak zrzędzili, zrozumiałam, że zapomnieli o mojej obecności. Poczułam się jak intruz, więc wycofałam się dyskretnie na korytarz i do sypialni. Zamknąwszy drzwi, spojrzałam zdumiona na Aubrey, która leżała wyciągnięta na moim łóżku w ciepłej plamie słońca.
- Oni tak przez cały ranek, Aub?
Aubrey ziewnęła, zamrugała na mnie zielonymi oczami i zwinęła się w idealnie okrągły biały kłębek - bardzo podobny do tego, który widziałam we śnie. Przykryła mordkę łapą. Hm, okej. To było dość niespodziewane. Czy ja zwariowałam? Czy oni... czy Yasmine i Vincent flirtowali ze sobą? No owszem, ona była bardzo przyjazna jak na anioła, i w ogóle, ale to... Tak, im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam przekonana, że ze sobą flirtowali. Nawet więcej niż flirtowali. A co dziwniejsze, to nie były żarciki, jakimi przerzucają się ludzie w fazie zalotów. To było swojskie przekomarzanie się dwóch osób, które są ze sobą już bardzo długo - osób tak ze sobą oswojonych, że niemal mogą kończyć za siebie zdania. Fenomen, który opisał Erik, mówiąc o Secie i o mnie.
- Oni się kochają - powiedziałam osłupiała do Aubrey. Która wciąż mnie ignorowała. Jak to było możliwe? Przecież nie mogli ze sobą sypiać. Ja^ kiś czas temu dowiedziałam się, że coś takiego skończyłoby się upadkiem anioła, a Yasmine z całą pewnością wciąż była po stronie prawdy i sprawiedliwości. Więc co to znaczyło? Anioł mógł kochać śmiertelnika, pod warunkiem że nie dojdzie do zbliżenia fizycznego? Jakoś mi się nie wydawało. Widziałam, jak pruderyjny był Joel i byłam niemal pewna, że nawet platoniczny romans nie przeszedłby przy nim ani przy innych. Więc żaden z nich prawdopodobnie nie wiedział, nawet Carter. I szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy ja chcę wiedzieć. Uwielbiałam romanse pod nieszczęśliwą gwiazdą, ale tego rodzaju związki nigdy nie kończyły się dobrze. Wybierając ubrania i idąc pod prysznic, rozmyślałam, że może jestem świadkiem romansu jeszcze bardziej popieprzonego niż mój własny. Kto by pomyślał, że to możliwe? Ale cóż, kiedy chodzi o anioły, cuda są możliwe.
Wyszłam spod prysznica i wysuszyłam włosy, wciąż dumając nad zagadką ich związku. Wróciłam do salonu ciekawa, czy usłyszę jeszcze jakieś flirciarskie rozmowy. Zamiast tego poczułam znajomą - i niechcianą - nieśmiertelną aurę. Oślizgłą i piżmową. Na mojej kanapie siedział Niphon.
Wynoś się - powiedziałam natychmiast. Yasmine i Vincent, kończący śniadanie przy stole, podnieśli zaskoczeni głowy. Niphon wskazał ich palcem.
- Zostałem zaproszony. Nie sądziłem, że to będzie problem.
Anioł i człowiek zrobili bardzo speszone miny, a ja domyśliłam się, co się stało. Niphon zjawił się nieproszony, a oni go wpuścili, nie wiedząc o naszych wrogich stosunkach. Pewnie wyobrażali sobie, że to mój wspólnik w szemranych sprawach, bo teoretycznie nim był, Vincent wstał pospiesznie i zabrał swój pusty talerz do zlewu. Yasmine poszła za nim.
- No dobra - powiedział Vincent. - Chyba powinniśmy się zbierać.
- Tak - zawtórowała mu Yasmine, biorąc płaszcz. Najwyraźniej nawet anioły czym prędzej zmykały przed krępującymi sytuacjami. - Miło było was zobaczyć. Wyszli tak szybko, że równie dobrze mogli się teleportować. Zajęłam się Niphonem.
- Wynoś się - powtórzyłam. Rozsiadł się na kanapie, rozkładając ręce na oparciu.
- Letha, Letha...
- I przestań mnie tak nazywać.
- Jak sobie życzysz. I nie martw się, zaraz zejdę ci z oczu. Chciałem ci tylko przekazać najnowsze wieści o Tawny.
Boże. Tawny. Błagam, błagam, mech się okaże, że kogoś wczoraj uwiodła, prosiłam w duchu. Pamiętając jej zachowanie w barze nie miałam wielkiej nadziei, ale może moje wyjście z Jude'em posłużyło jej za dobry przykład.
- Jeszcze nie złowiła ofiary. Szlag.
- Dobrze, dzięki - powiedziałam, wskazując drzwi. - Możesz już iść. A następnym razem naprawdę wystarczy, jeśli zadzwonisz z informacjami. Najlepiej z taksówki wiozącej cię na lotnisko, żebym nie musiała cię więcej oglądać, do cholery. Wstał z kanapy, patrząc na mnie z urazą.
- Dobrze, dobrze. Ale jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałem z tobą porozmawiać.
- Nie ma takich spraw, o których ja chciałabym rozmawiać z tobą. - Już prawie warczałam.
- Och, nie jestem tego taki pewny. - Jego dłoń spoczywała na gałce drzwi, ale nie wyglądało na to, by naprawdę chciał wyjść. - Myślę, że będziesz bardzo zainteresowana. Chodzi o twoje życie miłosne.
- Nie! Nie będziemy o tym rozmawiać.
- Le... Georgino, ja tylko chcę ci pomóc - zaskomlał. -Myślę, że to straszne, że ty i twój chłopak nie możecie w pełni okazywać sobie miłości.
- Nic. Nam. Nie. Brakuje. I nie opieraj się o drzwi. Nie chcę mieć tłustej plamy od twoich włosów. Niphon wyprostował się i z troską przeciągnął dłonią po swojej potylicy.
- Posłuchaj, rozumiem, dlaczego nie chcesz z nim sypiać. To godne podziwu. Nie chcesz skracać jego życia, nie chcesz go wykończyć i tak dalej. Ale gdyby to nie było problemem? Gdybym zrobił tak, że mogłabyś z nim uprawiać seks bez tych okropnych efektów ubocznych?
- Jasne. I zrobisz to z dobrego serca.
- No cóż... - Wzruszył ramionami i rozłożył ręce. - Zawsze jest jakaś cena.
- To nie jest tego warte. To nie jest warte tego, żeby Seth sprzedał swoją duszę.
- Mógłbym trochę osłodzić tę umowę. Dać mu dłuższe życie. .. dłuższą młodość...
- Nie. Przysięgam na Boga, jeśli zaraz nie wyjdziesz, wzywam Jerome'a. - Był to blef, jako że Jerome'a nie było w mieście.
- Jak mówiłem, tylko chciałem pomóc - odparł Niphon.
- Tak jak pomogłeś mnie, co? - spytałam, nie próbując ukryć sarkazmu. Nagle drwiąca mina zniknęła. Twarz Niphona stała się twarda. Zła. Straszna.
- Pomogłem ci, mała Letho. Byłaś nikim. Absolutnie nikim. Córką jakiegoś biednego rybaka z gównianego, prowincjonalnego miasteczka. Dziwką z gównianego, prowincjonalnego miasteczka. Przepieprzyłaś swoje życie, a ja je naprawiłem.
Zrobiłem z ciebie tego, kim jesteś. Wymazałem twoje problemy. Uratowałem twojego męża. Dałem ci wieczne życie i wieczną urodę. Powinnaś być mi wdzięczna.
- To nie było tego warte - odparłam głosem równie mrocznym jak jego twarz. - Nie było tego warte.
- Nie? Wolałabyś patrzeć, jak twój mąż popełnia samobójstwo? Wolałabyś umrzeć na wygnaniu i w hańbie?
Nie odpowiedziałam. Pomyślałam o rozpaczy na twarzy mojego męża, kiedy się dowiedział, że go zdradziłam. Nawet po tylu wiekach ta twarz wciąż mnie prześladowała. Doprowadziłam go do takiej desperacji, że chciał odebrać sobie życie. Sprzedając duszę i zostając sukubem, ubiłam z piekłem interes - on i wszyscy, których znałam, zapomnieli o mnie. Mój mąż żył dalej, nie pamiętając o moim istnieniu. Czy było warto? Widząc, że zamilkłam, Niphon znów zrobił drwiącą minę. Otworzył drzwi.
- Do widzenia, Georgino. Daj mi znać, gdybyś zmieniła zdanie.
Wyszedł, a ja długą chwilę gapiłam się na drzwi, zanim wreszcie zmusiłam się do działania. Propozycja, by Seth sprzedał duszę, w ogóle mnie nie kusiła. To nie był problem. Ale to, co mówił potem... wspomnienia z mojej przeszłości...
Westchnęłam. Nie chciałam się z tym borykać - nie teraz, kiedy w moim życiu tyle się działo. A skoro już o tym mowa... Miałam jeszcze dwie godziny wolnego przed pracą, więc postanowiłam się przełamać i jeszcze raz spróbować zasięgnąć informacji o swoich snach. Od Dantego.
Jego lokal wyglądał równie ponuro, jak podczas mojej ostatniej wizyty, ale tym razem Dante naprawdę miał klienta. Była to młoda kobieta, około dwudziestki, z cieniowanymi kasztanowymi włosami i w szarej bluzie. Widząc ją, chciałam wycofać się na dwór, ale Dante przywołał mnie skinieniem.
- Nie, nie, w porządku. Możesz poczekać tutaj. - Spojrzał na dziewczynę. Oboje siedzieli przy byle jakim stole nakrytym aksamitem. - Nie masz nic przeciwko temu, co? Ledwie na mnie zerknęła.
- Nie! Nie! Tylko mów dalej. Chcę się dowiedzieć czegoś więcej o tym mężczyźnie. Dante zabłysnął olśniewającym uśmiechem, który mnie wydał się trochę sztuczny, ale, jak podejrzewałam, bardzo skutecznie podziałał na dziewczynę. Podeszłam krok bliżej i zobaczyłam, że stawia jej tarota. Kilka kart leżało już na stole. Odwrócił kolejną.
- Ach, arcykapłan. - Jego głos brzmiał tajemniczo i mądrze.
- Co to znaczy? - pisnęła.
- Nie wiesz? Nie wiesz nic o tych kartach? Pokręciła głową.
- Nic.
- No więc, Arcykapłan to potężna karta miłosna. Reprezentuje romantycznego mężczyznę, kogoś przystojnego i czarującego, kto uwielbia dawać prezenty i lubi sprawiać drobne przyjemności. Znasz ten typ.
- Właściwie to nie - odparła tęsknie. - Wszyscy moi chłopacy byli palantami.
- W takim razie to się zmieni - obiecał.
Tak się składało, że ja wiedziałam całkiem sporo na temat kart tarota. Arcykapłan reprezentował tradycję, mądrość i zinstytucjonalizowaną religię. Nie był nadmiernie romantyczną figurą, zwłaszcza, że zwykle był przedstawiany jako papież. Zresztą, to była druga nazwa tej karty.
- Dlaczego jest tak dziwnie ubrany? - spytała dziewczyna. - Wygląda, jakby był w sukni.
- Nie dziwnie - odparł Dante. - Bogato. Pamiętaj, że tarot to starożytna wróżba. Takie ciuchy były modne w dawnych czasach. No wiesz, to tak jakby miał metki od najdroższych projektantów.
Uchwyciłam spojrzenie Dantego i przewróciłam oczami. Utrzymał pokerową twarz i odwrócił następną kartę.
- Jest coraz lepiej - oznajmił. - Wieża. Wieża była bodajże najgorszą kartą w talii.
- Pokazuje, że ty i ten twój gość macie obiecującą przyszłość.
- Dlaczego to się pali? - spytała. -I dlaczego ludzie wypadają z okien?
- To wszystko jest symboliczne - wyjaśnił pospiesznie. -Chociaż zapowiada się bardzo dobrze, kiedy poznasz tego faceta, musisz być ostrożna i uważnie czytać otaczające cię znaki.
- O rany - powiedziała. - Mam nadzieję, że dam radę. Dante zebrał karty i złożył w równy stosik.
- Mógłbym ci pomóc, jeśli chcesz. Mogę ci zaproponować pakiet wróżb ze zniżką. W ten sposób będziesz miała przewodnika na bieżąco. Będziesz przygotowana na tę chwilę, kiedy go poznasz. Szczerze wątpiłam, czy dziewczyna kiedykolwiek pozna tego mitycznego faceta.
- Ile to kosztuje?
- Hm, niech policzę. - Dante zrobił skupioną minę. - No więc, normalnie wróżba kosztuje pięćdziesiąt dolarów. Zwykle przy pakietach daję pięć dolarów zniżki... ale niech tam. Naprawdę chcę dopilnować, żeby wam wyszło. Ja sam jestem romantykiem, wiesz? Ledwie wyjdę na swoje, ale dam ci pakiet sześciu wróżb po czterdzieści dolarów każda. Możesz je wykupić teraz i przychodzić po nie, kiedy tylko zechcesz.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, a ja miałam ochotę krzyknąć, że to oszustwo. Ale potrzebowałam porady Dantego i nie chciałam się mu narażać. To znaczy, jeszcze bardziej niż ostatnim razem.
- Nie chcę cię naciskać - powiedział łagodnie. - Więc proszę, nie czuj się zobligowana. Po prostu zrób to, co ci dyktuje serce. Bo jeśli te karty cokolwiek nam powiedziały, to właśnie to, że musisz chronić swoje serce, teraz, kiedy wchodzisz w tak ważną fazę życia. Tym ją kupił.
- Okej. Kupuję.
Patrzyłam z niedowierzaniem, jak we dwójkę podeszli do kasy. Dziewczyna wręczyła Dantemu dwieście czterdzieści dolarów - plus podatek - a on dał jej kartę z kuponami, bardzo podobną do tych, jakie dostaje się w kawiarni czy delikatesach.
- Powinieneś się wstydzić - powiedziałam mu, kiedy dziewczyna poszła.
- Sukub. Miło cię wiedzieć.
- Te karty nie wróżyły jej romansu.
- Nie - przyznał. - Tak naprawdę sugerowały, że niedługo zmieni płeć i przyłączy się do samobójczej sekty.
- Ale powiedziałeś jej, że czeka ją miłość.
- Ma dwadzieścia lat. W tym wieku chcą słuchać tylko o miłości.
- Pójdziesz do piekła.
- Sam mogłem ci to powiedzieć. Prawdę mówiąc, powiedziałem ci ostatnim razem, nie? No ale dobra. Czym mogę ci służyć? Zmieniłaś zdanie w sprawie seksu?
- Nie. Oczywiście, że nie. Zrobił obrażoną minę.
- Oczywiście, że nie? Skąd ta niechęć? Nie jestem aż tak szpetny.
- Nie - przyznałam. Wciąż wyglądał, jakby nie golił się dwa dni, a jego zarost i ciało oblepione koszulką w kolorze indy -go były bardzo seksowne. Przedtem nie zauważyłam, jakie ma ładne mięśnie brzucha. Pewnie zastój w interesach dawał mu mnóstwo czasu na ćwiczenia. - Ale nie dlatego tu przyszłam.
I szczerze mówiąc, jeśli twoje zachowanie stanowi jakąś wskazówkę, to podejrzewam, że twoja dusza nie będzie warta mojego czasu. Uniósł ręce nad głowę.
- Przychodzi, obraża mnie, a potem oczekuje pomocy. Więc czego chcesz? Twoja zmywarka w końcu się popsuła?
- Nie, ale znowu miałam ten sen. I było w nim coś jeszcze. Opowiedziałam mu, a on słuchał z nieodgadniona twarzą.
- Jesteś pewna, że nie chcesz nowej zmywarki? - spytał z powątpiewaniem.
- Nie!
- A dzieci?
- Co dzieci?
- Chcesz je mieć?
Zamilkłam i mimo krzywego uśmiechu Dantego czułam, że przygląda mi się uważnie. Może i był oszustem, ale był też inteligentny. Najlepsi zawsze są. Ludzie tacy jak on zarabiają na życie, czytając w myślach i wykorzystując drobiazgi - takie jak tęsknota za miłością tej dziewczyny.
- To nie ma znaczenia - powiedziałam. - Przecież wiesz. Nie mogę ich mieć.
- Nie o to pytałem, sukubie. Pytałem, czy chcesz je mieć. Odwróciłam oczy i zapatrzyłam się w kryształową kulę. Promienie słońca załamywały się w taki sposób, że podejrzewałam, iż jest plastikowa.
- Jasne. Chciałam, nawet jeszcze kiedy byłam śmiertelniczką. Gdybym teraz mogła mieć dzieci, to bym je miała.
Skinął; głową, i po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że traktuje mnie niemal poważnie. Niemal.
- I niech zgadnę. Obudziłaś się bez energii.
- Tak, a poprzedniego wieczoru upolowałam ofiarę. Tak jak ostatnim razem. Zrobił zamyśloną minę.
- Interesujące. To się zdarza, tylko kiedy jesteś świeżo naładowana.
- Jak myślisz, co to znaczy?
- Nie wiem. Może nic.
- To musi coś znaczyć! Tracę energię bez żadnej przyczyny.
- Jesteś zestresowana - stwierdził. -I jesteś jedną z najbardziej spiętych osób, jakie znam, nieśmiertelnych czy śmiertelnych. Przez całe wieki chciałaś, żeby ktoś cię zapłodnił. Bawisz się w celibat ze swoim chłopakiem. I pracujesz dla tego demona, tak? Tego, który wygląda jak Matthew Broderick?
- John Cusack - sprostowałam. - Wygląda jak John Cusack.
- Wszystko jedno. Coś takiego każdego by zestresowało. Twoje sny to manifestacje wszystkiego, co cię w życiu gnębi, i kiedy wychodzą z twojej podświadomości, są tak żywe, że wysysają z ciebie energię.
- W ogóle mi nie pomagasz. I twoja rzekoma wiedza na temat snów to oszustwo, jak wszystko inne.
- Nie. Nie wszystko, co robię, jest oszustwem. Znam się na snach. Znam się na zaklęciach. I wiem, co mogłoby ci pomóc.
- Co? Wskazał ladę.
- Ty i ja. lam. Nago. W pozycji horyzontalnej. Jęknęłam.
- Rany, jednak nie kłamałeś. Naprawdę jesteś romantykiem.
- Pragmatykiem. I oportunistą.
- Obleśnym draniem, który traktuje mnie jak tanią dziwkę...
- Cholera, nie bzykałem od miesięcy i nagie zjawia się u mnie sukub szukający pomocy. Każdy próbowałby wynegocjować seks. Spojrzałam na niego ze znużeniem.
- Więc tak to działa? Muszę się z tobą przespać, żeby uzyskać pomoc? Dante wepchnął ręce w kieszenie.
- Nie. Pewnie byłoby przyjemniej, gdybyś chciała. Poza tym nie potrafię ci już bardziej pomóc. Rozczarowana zaczęłam się zbierać do wyjścia.
- Okej. Dzięki. Chyba.
- Wiesz, co jeszcze mogłoby pomóc? - zawołał za mną.
- Jeśli to się wiąże z seksem...
- Wakacje. A przynajmniej masaż. Podstawowe techniki łagodzenia stresu. Prawdę mówiąc, były to całkiem rozsądne rady i byłam mile zaskoczona, że jego umysłowość nie zawsze pływa w rynsztoku.
- Może by to i pomogło - odparłam. - Ale wątpię, żeby masaż rozwiązał moje życiowe problemy.
- Może tak, może nie. Ale jeśli chcesz darmowy... nago... Wyszłam.
Już od jakiegoś czasu czułam się tak, jakby mój związek z Sethem był jakąś niekończącą się, zapętloną taśmą magnetofonową. Najwidoczniej inne sfery mojego życia też tak wyglądały. Ten sam sen, wizyta u Dantego, brak pomocy, powrót do pracy i rozmyślania. Bo właśnie w taki sposób mijał mój dzień. Zupełnie tak samo jak przedtem.
Automatycznie zajmowałam się papierkową robotą i obsługą klientów w Emerald City, przez cały czas pochłonięta obrazami dziewczynki ze snu i słodką fantazją, że mam córkę. Serce mi pękało, kiedy znów ją widziałam, kiedy wyobrażałam sobie ten uśmiech. Wszystko w pracy wydawało mi się płytkie i bez znaczenia w porównaniu z nią. Po pracy zabrałam Maddie do domu, by spełnić obietnicę, że załatwię jej randkę.
- Chcesz mnie sprzedać? - wykrzyknęła, kiedy jej powiedziałam, jaki jest plan.
- To jest aukcja dobroczynna - odparłam. - Na rzecz dzieci. Przecież nie nienawidzisz dzieci, prawda?
- Nonie, ale...
- Więc będzie świetnie. Masz, przymierz to. - Rzuciłam jej reklamówkę z BCBG. Zerknęła na nią podejrzliwie.
- Czy to nie jest sklep dla nastolatek?
- To jest sklep dla każdego, kto ma styl - zapewniłam ją. Otworzyła torbę i wyjęła sukienkę do kolan, którą dla niej wybrałam. Była z jedwabnego szyfonu, w ciemnoróżowe geometryczne wzory. Empirowa talia była odrobinę przymarszczona i zawiązana na kokardę pod trójkątnym dekoltem. Całość wykańczały falbaniaste krótkie rękawki.
- Nie mogę tego włożyć - oznajmiła Maddie z miejsca.
- Dlaczego nie? Bo jest ładne? Spojrzała na mnie ze złością.
- Tej sukienki prawie nie ma.
- Co? Ależ jest i to bardzo konkretna. - Miałam mnóstwo ubrań, których „prawie nie było”. Ta sukienka była elegancka i gustowna. Istny strój amiszki w porównaniu z niektórymi elementami mojej garderoby. - Przymierz i zobaczymy.
Zrobiła to, choć z ociąganiem, i kiedy wyszła z mojej łazienki, o mało nie zapiałam z zachwytu. Genialnie trafiłam z rozmiarem. Sukienka leżała doskonale.
- To nie ma ani centymetra luzu - stwierdziła Maddie gorączkowo, szczypiąc materiał w talii.
- Dokładnie.
- Nie wyglądam przez to grubo?
- Wyglądasz przez to świetnie. Gdyby to był spandeks czy coś w tym rodzaju, mógłby być problem, ale ten materiał jest lekki i ładnie się układa.
- Dekolt jest strasznie głęboki...
- Och, bądź już cicho - wypaliłam. -I pozwól, że dokończę.
Zrobiłam jej makijaż i dla odmiany rozpuściłam włosy. Kiedy były wy szczotkowane, lśniły jak czarny jedwab; pomyślałam, że to wielka szkoda, że tak często nosi byle jaki kucyk. Poza tym każdy wie, że w filmach nieśmiałe dziewczyny zawsze robią się piękne, kiedy rozpuszczą włosy i zdejmą okulary. Maddie nosiła soczewki kontaktowe, ale zasada i tak się do niej stosowała. Wreszcie wykończyłam jej stylizację butami na niewysokich obcasach, które kupiłam do sukienki. Wyższe wyglądałyby lepiej, ale nawet ja wiedziałam, że to u niej nie przejdzie. Zadowolone z efektu wyruszyłyśmy na aukcję.
- Jesteś jak matka chrzestna z Kopciuszka - mruknęła, kiedy weszłyśmy do hotelu, w którym odbywała się impreza. - Ale ja wciąż jestem dynią. Dziabnęłam ją łokciem.
- Skąd u ciebie to negatywne nastawienie do życia? Powinnaś założyć jakiś dołujący zespół emo i zrobić konkurencję kapeli Douga.
- Tak, jasne. To by się na pewno udało... hej, czy to Seth? Szłyśmy właśnie przez dużą salę, w której miała odbyć się aukcja, kierując się w stronę miejsc dla ochotniczek. Przyszło mnóstwo ludzi, większość okrągłych stolików ustawionych przed sceną była zajęta. Spojrzałam w kierunku wskazanym przez Maddie i zobaczyłam Setna siedzącego przy jednym ze stolików, przy których były jeszcze wolne miejsca. Widząc, że go zauważyłyśmy, podniósł rękę na powitanie.
- Chciał tu przyjść, żeby cię wspierać - wyjaśniłam jej. Tak naprawdę Seth był oburzony, że zmusiłam Maddie do wzięcia w tym udziału i przyszedł wiedziony perwersyjną ciekawością, bo uważał, że cała ta historia może skończyć się katastrofą.
Ale Maddie, która nie znała jego motywacji, była mile zaskoczona. Uśmiechnęła się, a ja o mało nie zemdlałam.
- Właśnie to - powiedziałam. - Właśnie to musisz robić. Uśmiech zniknął.
- Co „to”? Hugh podbiegł niemal w podskokach, kiedy nas zauważył.
- Wiedziałem, że nie nienawidzisz dzieci. Wiedziałem, że się złamiesz i przyjdziesz pomóc...
- Nie ja - odparłam. - Maddie. - Położyłam dłoń na jej ramieniu. Hugh zrobił minę, jakby nie zrozumiał.
- Tak?
W tej chwili podeszła do nas wysoka brunetka w wieczorowej sukience z czarnej satyny. Zapewne „cholerna lisiczka”. Wyciągnęła rękę.
- Witam, jestem Deanna, koordynatorka. Ty pewnie jesteś tą przyjaciółką Hugh?
- Georgina - powiedziałam, ściskając jej dłoń. - Ale waszą ochotniczką jest Maddie. Dziennikarka z opiniotwórczego kobiecego czasopisma. Deannie zabłysły oczy.
- Ach! Uwielbiamy znane osobistości. Pozwól, że spiszę twoje dane. Zabrała Maddie ze sobą. Kiedy tylko sobie poszły, Hugh naskoczył na mnie.
- Co jest, do diabła? Chciałem Georginę, a ty mi przyprowadzasz Godzillę.
- Ale z ciebie dupek. Jak możesz mówić coś tak wstrętnego? Wzruszył ramionami, patrząc za Maddie.
- Mówię, co widzę. Ona jest gigantyczna.
Ja też patrzyłam na Maddie. Tak naprawdę w tej sukience wyglądała całkiem szczupło, ale Hugh był jednym z tych facetów, którzy lubili kościste laski - pod warunkiem że miały odpowiednio duży biust.
- To przez takich jak ty kobiety mają takie koszmarne pro-: bierny z samooceną. Roznosisz je w pył. Kobiety, znaczy. Nie problemy.
- No dobra, jestem pewien, że ma swoje zalety - powiedział. - Pewnie dobrze robi laskę. Przewróciłam oczami.
- Komplemenciarz. Dlaczego tak mówisz?
- Grube dziewczyny to potrafią. Muszą. To jedyny sposób,: żeby złapały faceta. Uderzyłam go pięścią w ramię. Mocno.
- Au! Kurde, to bolało.
- Jesteś palantem - powiedziałam mu. - Maddie jest piękna.
- Jest okej - powiedział, rozcierając obolałe ramię. - Ale mnie dzisiaj nie wystarczy okej. Nie z takim balastem na pokładzie.
Wskazał miejsce, gdzie czekało kilka innych ochotniczek. Natychmiast zrozumiałam, o czym mówi. Nietrudno było się zorientować, bo Tawny była wyższa od reszty kobiet o dobre trzydzieści centymetrów.
- Chryste Panie - powiedziałam. - Jak to się stało? Uniósł ręce ze zbolałą miną.
- Uczepiła się tego pomysłu, kiedy wspomniałaś o aukcji w barze.
- Nie sądziłam, że mnie w ogóle słucha - odparłam przepraszająco. Hugh zaczął mnie wyganiać na widownię.
- Teraz już za późno. Idź, usiądź, Brutusie, żeby ta katastrofa mogła się zacząć. Zrujnowałaś imprezę. Nie wiem, dlaczego tak bardzo nienawidzisz dzieci.
Posłałam mu wściekłe spojrzenie na odchodne i poszłam do Setna, do którego zdążyły już dołączyć wampiry.
- Przyszliście szukać randki czy ofiary? - spytałam.
- Ani, ani. - odparł Peter. - Przyszliśmy obejrzeć przedstawienie Tawny. Westchnęłam.
- To ma być aukcja charytatywna, a wszyscy traktujecie ją jak pokaz dziwolągów. Hugh już mnie oskarżył, że zrujnowałam imprezę przyprowadzając Maddie. Seth spojrzał na mnie zaskoczony.
- Dlaczego? Wygląda świetnie. Wskazałam ją Peterowi i Cody'emu, którzy zgodzili się, że jest ładna.
- Nic jej nie grozi - stwierdził Cody. - Wszyscy będą się gapić na Tawny. Nawet jeszcze nie widziałem, w co się ubrała. Mam nadzieję, że utrzymała dotychczasowe standardy.
- Może jej tajemniczy Mikołaj kupi jej jakieś ładniejsze ciuchy - powiedział Peter. Spojrzał na mnie. - A ty masz już prezent dla swojego wylosowanego?
- Hę? - No tak. Carter. Kompletnie zapomniałam. Prezent dla tego cynicznego anioła nie uplasował się na szczycie mojej listy priorytetów. - Powiedzmy, że mam parę pomysłów. Jeszcze się zastanawiam.
- A jak tam choinka? Kupiłaś sobie?
- Hm, też nie.
- Nie wiedziałem, że chcesz choinkę - powiedział Seth. -Pomóc ci wybrać?
- Wcale nie...
Urwałam w pół zdania, bo aukcja się zaczęła. Licytator Nick, gość po trzydziestce, zapewne dorabiał sobie jako model, łapiąc drobne kontrakty, które nie miały szans wyrwać go z Seattle. Uśmiechał się nieustannie i spisywał całkiem nieźle, flirtując z kobietami i rzucając męskie żarciki pod adresem facetów. Licytowano szybko i agresywnie i łatwo było dać się porwać atmosferze.
- Następna ochotniczka - oznajmił licytator, czytając z karteczki - to Tawny Johnson.
- Johnson? - zdziwił się Cody. - Trochę nudne.
- Sama to wymyśliła - powiedziałam. Sukuby często tak robiły. - Pewnie jak już wymyśliła imię, nie zostało jej dość mentalnej energii na nazwisko.
- Auć - rzucił Seth. -I kto tu jest teraz złośliwy?
- Nie poznałeś jej - odparłam złowróżbnie. Tawny wyszła na scenę tanecznym krokiem, w szpilach na siedemnastocentymetrowych obcasach, które wyglądały na wykonane ze stali nierdzewnej. Przypominały średniowieczne narzędzia tortur, ale pasowały do superobcisłych srebrnych spodni i żakietu.
- Nie rozczarowała mnie - stwierdził Cody, przyglądając się jej strojowi. Nie zdziwiło nas, kiedy potknęła się na ostatnich stopniach;! Nick wyciągnął ręce, żeby ją podtrzymać.
- Ostrożnie - powiedział, błyskając śnieżnobiałymi zębami. - To mężczyźni powinni tobie padać do stóp.
Zajęło jej chwilę, zanim załapała dowcip, ale wreszcie wy-buchnęła piskliwym chichotem. Ten dźwięk zagrał mi na nerwach, ale Nick wyglądał na zadowolonego, że ktoś docenił jego żarty.
- Opowiedz nam trochę o sobie, Tawny - powiedział. - Tli jest napisane, że w tej chwili nie pracujesz. Czy to znaczy, że szukasz czegoś dla siebie?
- No cóż, Nick, w tej chwili szukam raczej kogoś dla siebie, jeśli wiesz, co mam na myśli.
- O mój Boże - powiedziałam.
- To było nawet zabawne - skomentował Peter.
- Nie, nie było. Nick najwyraźniej zgadzał się z Peterem. Odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał.
- Uważajcie, panowie... mamy tu niebezpieczny egzemplarz. Powiedz mi, Tawny, czego szukasz w mężczyźnie? Ułożyła w ciup czerwone wargi, zastanawiając się głęboko.
- Szukam serca, Nick. Serca i duszy. To najważniejsze. Wśród publiczności rozległo się chóralne „oooch”. Peter obok mnie powiedział:
- Okej, to o duszy było naprawdę zabawne. Oczywiście tylko dla nas, ale jednak. Tawny puściła oko do tłumu.
- Ale kondycja fizyczna i gruby portfel mogą to czasem zastąpić. Nick poczekał, aż śmiech publiczności ucichnie.
- Okej, zacznijmy licytację od pięćdziesięciu... Boże święty.
Tawny zdjęła żakiet, odsłaniając mikroskopijny top w paski zebry. Ale „top” był w tym przypadku bardzo wątpliwym terminem. Pasek materiału oklejający jej ogromny biust przypominał raczej gumkę do włosów i zakrywał właściwie tylko sutki.
Z widowni posypały się oferty ku zdumieniu mojemu i moich przyjaciół. Ale jeszcze bardziej zaskoczyło nas, że Nick licytator przyłączył się do aukcji.
- Kochani, wiem, że to trochę nietypowe... ale cóż, nie mogę się powstrzymać. Trzysta dolarów.
- Trzysta pięćdziesiąt!
- Czterysta! Ostatecznie zdobył ją Nick, płacąc oszałamiającą sumę pięciuset pięćdziesięciu dolarów.
- A niech mnie diabli porwą - skomentował Peter. Zażartowałabym z jego komentarza, gdybym nie była w szoku. Kiedy wreszcie odzyskałam głos, powiedziałam:
- No... to chyba dobrze, co? Ten facet wygląda, jakby chciał się z nią przespać tu i teraz.
- A na dodatek - dorzucił Cody - to wszystko dla dobra dzieci.
Moje osłupienie powoli przerodziło się w ulgę. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.
Problem pod tytułem Tawny był rozwiązany. Trzeba było od razu puścić do gazet jej reklamę ze zdjęciem i byłoby po kłopocie. Ale teraz prześpi się z Nickiem, a ja będę miała Niphona z głowy. Jeden problem mniej co bardzo mnie cieszyło, bo miałam całe mnóstwo innych. Jak na przykład Maddie.
Teraz była jej kolej. Wyszła na scenę z ponurą miną, gotowa do bitwy. Była jednocześnie przerażona i przerażająca. Ale mimo jej zaciętej fizjonomii i tak widziałam kilka zainteresowanych twarzy na widowni.
- Uśmiech, uśmiech - mruknęłam do siebie.
- Maddie Sato - zaczął wesoło Nick. - Piszesz artykuły do prasy. Coś, co znam?
- Raczej nie - odparła, wciąż z tym grymasem na twarzy. -Chyba że czytujesz prasę feministyczną.
- Feministka - rzucił wyraźnie ubawiony. - Zaraz nam powiesz, że nienawidzisz mężczyzn. Spojrzała na niego zimno.
- Nienawidzę tylko głupich mężczyzn, którzy nie rozumieją znaczenia słowa „feministka”. Roześmiał się.
- A często takich spotykasz?
- Bez przerwy.
- Naprawdę?
- Nawet w tej chwili, Nick.
- O nie, nie powiedziała tego - mruknął Peter. Ja tylko jęknęłam.
Nick potrzebował całych dziesięciu sekund, by zrozumieć, że właśnie został obrażony. Po raz pierwszy tego wieczoru przestał się uśmiechać. Odwracając się do publiczności powiedział beznamiętnie:
- Okej, zaczynamy licytację od pięćdziesięciu.
Odpowiedziała mu cisza. Zainteresowane twarze nie wyglądały już na zainteresowane. Zdusiłam w sobie krzyk. Nie, to się nie działo naprawdę. Obiecałam jej randkę. To ją zniszczy. Po chwili, która wydawała się wiecznością, usłyszałam głos z tylnej części sali.
- Pięćdziesiąt.
Odetchnęłam z ulgą i odwróciłam głowę, żeby popatrzeć. Facet, który rzucił ofertę, miał koło pięćdziesiątki i wyglądał jak pedofil, którego widziałam kiedyś w specjalnym wydaniu wiadomości.
- Pięćdziesiąt - powtórzył Nick. - Kto da siedemdziesiąt pięć? Cisza. Odwróciłam się do Setha.
- Zrób coś! - syknęłam. Wzdrygnął się.
- Co?
- Pięćdziesiąt po raz pierwszy... Szturchnęłam go łokciem i jego ręka wystrzeliła w górę.
- Siedemdziesiąt pięć.
W sali rozległo się kolektywne „uuu”. Widocznie nikt, łącznie z Maddie, nie spodziewał się bitwy o wojowniczą feministkę nienawidzącą mężczyzn. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Sto - powiedział sobowtór pedofila. I nagle, czy to z chęci szybkiego zakończenia sprawy, czy z litości dla Maddie Seth rzucił:
- Trzysta.
Rozległy się kolejne odgłosy zdumienia. Drugi licytant odpadł; widocznie wydał wszystkie pieniądze na kaucję.
- Sprzedana dżentelmenowi w koszulce Welcome Back, Kotter.
- Ładnie - powiedział Cody, kiedy Maddie schodziła ze sceny. Uścisnęłam dłoń Setha.
- Dziękuję. Posłał mi ten swój półuśmiech.
- Dla dzieci wszystko. Nick wziął kolejną karteczkę.
- A teraz przywitajmy... Georginę Kincaid. Poderwałam głowę. W drugim końcu sali zobaczyłam złośliwie uśmiechniętą twarz Hugh.
- Nie, nie mógł tego zrobić - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Zdziwiony Nick spojrzał na grupkę pozostałych ochotniczek.
- Georgina Kincaid?
- Nie wymigasz się - powiedział Peter. - Chyba powinnaś tam iść. Inaczej ludzie pomyślą, że nienawidzisz dzieci.
- Ten dowcip już się trochę ograł - syknęłam. Przyrzekając sobie, że później dam Hugh w gębę, wstałam z ociąganiem z krzesła. Widząc mnie, Nick włączył swój gwiazdorski uśmiech.
- Ach, tu jest. Modnie spóźniona.
Skoro już o modzie mowa, żałowałam, że nie mam na sobie czegoś równie ładnego jak sukienka Maddie. Owszem, zostałam wrobiona, ale skoro już, wolałabym zaprezentować się jak należy. Oczywiście i tak wyglądałam dobrze; moje wrodzone poczucie estetyki nie pozwoliłoby mi wyglądać źle. Miałam czarną spódnicę i amarantowy kaszmirowy sweter, włosy związane w kucyk. Wprowadzając minimalne zmiany - zbyt powolne i drobne, by ktokolwiek mógł je zauważyć - przeobraziłam sweter w bardziej obcisły, a dekolt w głębszy. Zaczęłam kołysać biodrami i ściągnęłam gumkę z włosów, roztrzepując je wokół głowy. To podziałało w przypadku Maddie i niezliczonych filmowych brzydul. Musiało podziałać i w moim, bo nagle okazało się, że w grę wchodzi niemała stawka. Nie było takiej możliwości, żebym miała pójść taniej niż Tawny.
- Georgina - powiedział Nick, pomagając mi wejść na scenę. - Mam tu w notatkach, że wolisz Georgie. - tak, Hugh z pewnością zarobi w gębę. -I że prowadzisz księgarnię. Gdybym niedawno zaliczyła ofiarę i była spowita blaskiem sukuba, nie musiałabym robić nic - wystarczyłoby, żebym tam stała. Nie musiałabym nawet się uśmiechać. Ale teraz musiałam się troszkę postarać. Szybko oceniłam tłum. Na tego rodzaju imprezy przychodzili zwykle wykształceni faceci na stanowiskach, o sporych dochodach. Niektórzy przyszli po prostu dlatego, że filantropia była modna i dobrze wpływała na wizerunek, a taka aukcja stanowiła elegancką okazję, by się pokazać. Inni, choć może niezdesperowani, byli mózgowcami i introwertykami, którzy uważali, że to dobra sposobność, by poznać kobietę. Ci mężczyźni szukali inteligentnych, kompetentnych kobiet - i oczywiście ładnych. A także dowcipnych... poczucie humoru zawsze dobrze się sprzedaje. Posłałam Nickowi, a potem publiczności, olśniewający uśmiech.
- Zgadza się. Organizuję wydarzenia, wyciągam pieniądze od klientów, dbam o wizerunek i batem poganiam podwładnych do galopu.
- To chyba ciężka praca - powiedział Nick.
- Albo przepis na doskonałą pierwszą randkę. Nie rozległ się grzmot cymbałów, ale moja puenta sprowokowała śmiech, na który liczyłam.
- Masz wysokie wymagania - stwierdził Nick.
- Chyba każdy powinien je mieć. Dlaczego zadowalać się byle czym? Jeśli mężczyzna spełnia moje oczekiwania, ja spełniam jego. Zresztą najważniejsze jest poczucie humoru i rozmowa, która mnie nie uśpi. - Zdawałam sobie sprawę, że gadam trochę jak kandydatka na konkursie Miss Ameryki, ale może faktycznie nie było wielkiej różnicy. Widziałam po zaintrygowanych minach, że zrobiłam dobre wrażenie.
- O tę panią warto się postarać - powiedział Nick. - Zacznijmy licytację. Kto da pięćdziesiąt za Georgie?
Dostałam swoją pięćdziesiątkę, i więcej. Oferty padały z całej sali. W pewnej chwili spojrzałam na Setna. Nasze oczy się spotkały i widziałam po jego minie, że zaraz zacznie licytować. Pokręciłam głową. To on był mężczyzną, z którym chciałam stąd wyjść, ale nie miałam zamiaru psuć zwycięstwa Maddie. Chciałam, żeby czuła się wyjątkowa. No i oczywiście nie chciałam też, żeby Seth przepuścił tyle pieniędzy. Poszłam za tysiąc siedemset dolarów.
- To nie do wiary - szepnęła do mnie Maddie, kiedy było po wszystkim. - Zdaje się, że pobiłaś rekord. A na dodatek twój facet jest całkiem przystojny.
To prawda, był. Przed czterdziestką. Garnitur Armaniego. Nieszkodliwy. Nie planowałabym z nim niczego stałego, ale na randkę bez zobowiązań się nadawał. Może nawet na dawkę energii, gdybym zdecydowała się użyć tego ciała.
- Ty też zarobiłaś trochę pieniędzy - zażartowałam. Jej oczy znalazły Setha, siedzącego po drugiej stronie sali, i przyjrzały mu się badawczo.
- Seth pewnie to zrobił, bo było mu mnie żal.
- Ależ skąd - powiedziałam szybko. Wciąż miała sceptyczną minę.
- Ale to nieważne. Wolę wypić z nim kawę i pogadać o pracy, niż iść z jakimś obleśnym gościem. Ten drugi przypominał mi pedofila, którego widziałam kiedyś w telewizji... Kiedy aukcja dobiegła końca, wymieniłam numery telefonów z moim „kupcem”, żebyśmy mogli się późnej umówić na randkę. Hugh przylepił się do Deanny i trzymał tak daleko ode mnie, jak się dało. Ale spokojnie. Miałam mnóstwo czasu, żeby porachować się z nim później. Tawny na szczęście też trzymała się z daleka ode mnie, wisząc na ramieniu Nicka. Patrzyłam na nich jak dumna matka. I myślałam sobie: to będzie wspaniała noc.
Hej, sukubie. Lakoniczne powitanie Dantego było ostatnią rzeczą, jaką spodziewałam się usłyszeć, kiedy następnego dnia zadzwonił mój telefon. Zapomniałam, że zostawiłam mu swój numer. Zaskoczenie szybko ustąpiło miejsca ekscytacji. Może dowiedział się dla mnie czegoś. Po aukcji nie doświadczyłam już utraty energii, ale też nie miałam żadnej ofiary. Nie było to wiele, ale ta drobna prawidłowość, którą wskazał mi Dante, była zawsze jakimś punktem zaczepienia. Miałam nadzieję, że może teraz będzie miał więcej do powiedzenia.
- Hej! Co tam? - Usiadłam na kanapie. Szykowałam się do wyjścia z Sethem i nakładałam makijaż tradycyjnym sposobem, żeby nie marnować energii na przeobrażenie. Czułam, że będę musiała jak najszybciej wykorzystać swoją randkę z aukcji, żeby odzyskać trochę mocy. W słuchawce przez chwilę panowała cisza, zanim Dante znów się odezwał.
- Tak sobie pomyślałem... Tak sobie pomyślałem, że podchodzę do całej sprawy w nieodpowiedni sposób. A to ci niespodzianka.
- Naprawdę?
- Tak. Nie traktowałem cię poważnie, więc rozumiem, dlaczego tak się wkurzałaś. Jego wyznanie, że olewał moje problemy, nieszczególnie mnie uradowało, ale doceniałam jego szczerość.
- No cóż... w porządku. Cieszę się, bo może teraz coś wymyślimy. Już się nie mogę doczekać.
- Ja też. - Znów cisza i głęboki wdech. - No więc... byłaś kiedyś w El Gaucho? Pytanie o jedną z knajp ze stekami w centrum Seattle było tak zaskakujące, że przez kilka sekund nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Kiedy się odezwałam, nie wyszło mi to zbyt elokwentnie.
- Co?
- To restauracja. Na First...
- Tak, tak. Wiem, co to jest. Ale co to ma wspólnego ze snami?
- Snami? O czym ty mówisz?
- A o czym ty... och, na litość boską. Zapraszasz mnie na randkę?
- Oczywiście, że tak. Niby co, do cholery, El Gaucho może mieć wspólnego z tymi snami? Jęknęłam.
- Nie wierzę. A ja myślałam, że masz dla mnie coś użytecznego.
- Hej, próbuję być miły! Słuchaj, te sny to przegrana sprawa, ale my dwoje nie. Miałaś rację, kiedy mówiłaś, że jestem obleśny i traktuję cię, jakbyś była tania. Więc odpuść mi, dobrze? Próbuję cię zaciągnąć do łóżka jak należy. Wydało mi się to jeszcze bardziej pokręcone niż zaproszenie do baru z tanim piwem.
- Nie chcę iść z tobą do łóżka, okej? Chcę, żebyś mi pomógł z moimi problemami. I ile razy mam ci powtarzać, że mam chłopaka?
- Tyle razy, ile chcesz. Po prostu nie wierzę, że to jest normalny związek. Szczególnie po tym, jak wczoraj wieczorem-sprzedałaś się za tysiąc siedemset dolarów.
- Skąd o tym wiesz?
- Pisali w gazecie.
- Ta randka się nie liczy.
- Czy randka ze mną też się może nie liczyć?
- Nie? Mówię po raz ostatni, że mam chłopaka. I wychodzę z nim dzisiaj wieczorem.
- Do El Gaucho? Rozłączyłam się.
Jakiś czas później, kiedy traktowałam włosy lokówką, usłyszałam pukanie do drzwi. Idąc do salonu, poczułam za progiem aury nieśmiertelnych. Na szczęście nic oślizgłego czy piżmowego. Te aury były znajome i mile widziane. Chociaż niekoniecznie dzisiaj wieczorem.
- Co wy tu robicie? - spytałam, otwierając drzwi, żeby wpuścić Petera, Cody'ego i Hugh. Moich trzech trefnisiów. Moich osobistych trzech krasnoludków, gdybym była Królewną Śnieżką. - I dlaczego zawsze się zjawiacie, kiedy właśnie zamierzam wyjść? Jak zwykle, nie czekając na zaproszenie, rozgościli się w moim salonie. Cody wręczył mi karteczkę, przyklejoną do moich drzwi przez zarządcę budynku, z informacją, że jest dla mnie paczka. Zakonotowałam sobie, żeby odebrać ją, kiedy portiernia będzie otwarta.
- Idziemy do takiej jednej knajpy, w której robią piekielnie dobre margarity - powiedział. -Pomyśleliśmy, że wpadniemy zapytać, czy chcesz iść z nami.
- A ty jak zwykle niewdzięczna i wredna - dodał Peter. Rozejrzał się po salonie. - Nie widzę tu choinki. Hugh przyglądał się mojemu czerwonemu jedwabnemu szlafrokowi.
- W tym wychodzisz?
- Oczywiście, że nie. Po prostu się szykuję i tyle. Wszyscy trzej wymienili spojrzenia.
- Interesy czy Seth? - spytał Hugh.
- Seth.
- Niech to licho - zaklął Peter. Wyjął z kieszeni parę zmiętych banknotów i wręczył je Hugh.
- Zakładacie się o moje życie miłosne?
- No pewnie - odparł Hugh. - Bez przerwy. Żałuj, że nie wiesz, jak wysoko obstawiamy, kiedy ty i Seth wreszcie się ze sobą prześpicie.
- To obstawiajcie zdrowi. To się nie stanie. - Założyłam ręce na piersi i oparłam się o ścianę koło telewizora. - Oczywiście Niphon mocno się stara, żeby do tego doprowadzić. On też bierze udział w tych zakładach?
- Jeszcze nie. A co robi? - spytał Cody.
Opowiedziałam im o ofercie kupna duszy Setha, którą złożył mi Niphon. Ku mojemu zaskoczeniu nie podzielali mojego szoku i oburzenia.
- No nie wiem - powiedział powoli Hugh. - Sam już o tym myślałem. Rozdziawiłam buzię.
- Sam już o czym myślałeś? O kupieniu duszy Setha?
- Jasne. To mój fach, a gdyby ci to pomogło...
- Boże kochany.
- Ale jeśli się na to zdecydujecie - dodał Hugh ostrzegawczo - najpierw przyjdźcie do mnie. Mogę przebić każdą ofertę Niphona.
- Jeśli ty zawrzesz tę umowę, jesteś wykluczony z zakładów - ostrzegł Peter.
- Hej! - krzyknął Hugh. - To nie fair.
- Oczywiście że tak. Miałbyś niesprawiedliwą przewagę...
- Chryste. Zamknijcie się, wszyscy. W głowie mi się nie mieści, że na serio gadacie o kupieniu duszy mojego... Nagle poczuliśmy nową aurę. Zapach jabłek w cukrze. Ciepły miód na skórze.
- Tawny - powiedzieliśmy chórem.
Kiedy otworzyłam drzwi, Tawny rzuciła mi się w ramiona, zawodząc w niebogłosy. Wrzasnęłam przestraszona, usiłując się nie przewrócić.
- Och, Georgino - szlochała; po jej policzkach płynęły czarne rzeki tuszu. - Nigdy tego nie zrobię. Nigdy, przenigdy. Spróbowałam się wyrwać z jej uścisku Amazonki.
- No już, już - powiedziałam bez przekonania. - Na pewno ci się uda.
Odsunęła się, pociągając nosem, i wytarła oczy ręką, jeszcze bardziej pogarszając tuszową sytuację.
- Nie, ja nie umiem. Próbowałam i próbowałam... i nic nie działa. Zerknęłam na chłopaków. Patrzyli na mnie wyczekująco, jakbym potrafiła im wyjaśnić, dlaczego sukub nie może znaleźć faceta do łóżka. Ale wątpiłam, czy ktokolwiek potrafiłby to wyjaśnić.
- Okej - powiedziałam w końcu. - Uspokój się i spróbujemy dotrzeć do sedna problemu. Ale najpierw się ogarnij. Jesteś w proszku.
- Nie mogę - zawyła.
- Myślisz jak człowiek - zbeształam ją. - Przecież możesz się przeobrazić i zlikwidować ten rozmazany makijaż.
- Nie - upierała się. - TV nie rozumiesz. Właśnie nie mogę.
Gapiłam się na nią zdziwiona, ale nagle zrozumiałam. Było to niemal nie do zauważenia, ale wokół jej ciała widać było ledwie dostrzegalne mżenie. Miała kłopot z utrzymaniem obecnej postaci. Jej poziom energii był tak niski, że traciła moc zmieniania kształtów.
- O kurde - powiedziałam. Nigdy nie widziałam sukuba w tak kiepskim stanie. Sama raz byłam tak wyczerpana, ale to było po zajadłej bitwie i wariackiej serii przeobrażeń. W jej oczach znów zaczęły wzbierać łzy.
- Co się ze mną stanie? Co będzie, jeśli się wyczerpię i... -I tak dalej. Nie mogła przestać. Westchnęłam. W życiu każdej dziewczyny przychodzi taka chwila, kiedy musi wybrać mniejsze zło. Kiedy jesteś sukubem, takie chwile zdarzają się dość często. I w tej chwili musiałam wybrać. Mogłam zaryzykować, że Niphon nigdy nie wyjedzie z miasta, albo mogłam pocałować Tawny. Mniejsze zło.
Stanęłam na palcach i przycisnęłam usta do jej ust, przerywając jej paplaninę. Jej wargi smakowały jak guma balonowa, pewnie od błyszczyku. To nie był żaden namiętny całus -żadnego języczka ani nic - ale wystarczył. Strumień mocy przepłynął z mojego do jej ciała. Przerwałam pocałunek, odsunęłam się i spojrzałam na nią. Jej postać się ustabilizowała. Oczywiście ja miałam teraz jeszcze mniej energii, ale daleko mi było do jej poziomu sprzed chwili. Jej niebieskie oczy urosły do niemożliwego rozmiaru.
- Jak... co to było?
- Pocałunek - odparłam sucho. - Coś, czego najwyraźniej musisz się nauczyć. - Widząc jej wciąż osłupiałe spojrzenie, pokręciłam głową. - Jesteśmy naczyniami na energię i życie, Tawny. Zwykle energia przenika do naszych ciał, ale czasami możemy ją oddać innym istotom. Sukuby i inkuby mogą się nią dzielić między sobą. To, co ci dałam, powinno cię na razie utrzymać przy życiu.
- No nie wiem - odezwał się nagle Cody. - Moim zdaniem powinnaś jej dać jeszcze trochę, tak dla bezpieczeństwa. Tawny dotknęła swoich warg, jakby ciągle czuła mojego całusa.
- Rany. - Jej postać się zmieniła, rozmazany tusz zniknął. Pojawiła się jej zwykła sztucznie doskonała twarz. Usiadłam na poręczy kanapy, obok Petera.
- Okej. A teraz spróbujmy zrozumieć, jak w ogóle mogło do tego dojść. Co się stało z Nickiem licytatorem?
- No więc - wymamrotała, gapiąc się na własne buty - jakoś się rozeszło po kościach.
- Jak mogło się rozejść po kościach? Dosłownie ślinił się na twój widok!
- Tak, ale musiał zostać i pozamykać, więc nie mogliśmy zaliczyć tej randki wczoraj wieczorem. Wyszłam bez niego. Dzisiaj zadzwoniłam, żeby ustalić datę, a on powiedział, że nie chce. Że przekazał pieniądze na szczytny cel i to mu wystarczy, i nie chce sobie zawracać głowy całą resztą.
- Tak powiedział? - spytałam, uszom nie wierząc. Popatrzyłam na nią podejrzliwie. - A co mu powiedziałaś przedtem?
- Co masz na myśli?
- Tak po prostu zadzwoniłaś i z miejsca go zaprosiłaś?
- No nie... rozmawialiśmy chwilę. Ale nie na wiele się to zdało. Pod koniec wydawał mi się jakiś znudzony.
A to niespodzianka. Tawny nie sprawiała wrażenia mistrzyni konwersacji. Mogłam sobie tylko wyobrażać, o czym paplała, że tak go zniechęciła.
- Okej - powiedziałam rozczarowana. Nick wyglądał na pewniaka. - Więc może nie powinnaś z nim rozmawiać. Co z pracą w klubie ze striptizem? Robiłaś coś w tym kierunku? Poderwała głowę z taką miną, jakby znów się miała rozpłakać.
- Próbowałam! Powiedzieli, że nie mam kwalifikacji. Nawet chłopaki nie mogli dłużej wytrzymać, żeby się nie wtrącić.
- Jak można nie mieć kwalifikacji do pracy striptizerki? -spytał Cody.
- No właśnie, czy nie wystarczy zdjąć ciuchy? - zawtórował mu Hugh.
- Powiedzieli, że nie umiem tańczyć - wyjaśniła -Wybałuszyliśmy na nią oczy.
- Okej... - Przyszło mi do głowy, że może jednak powinnam była przeczytać instrukcję dla mentorów. - Zobaczmy.
- Co zobaczmy?
- Ciebie. Jak tańczysz.
Tawny rozejrzała się przerażona po pokoju.
- Tutaj? - kwiknęła. - Przed wami wszystkimi?
- Jeśli nie możesz się rozebrać przed przyjaciółmi - powiedział Peter - to przed kim możesz się rozebrać?
Stuknęłam go łokciem.
- Nie mogę - szepnęła.
- Tawny - warknęłam. Mój głos był władczy jak głos kaprala od musztry. Podskoczyła. - Nie będę się z tobą całować do końca świata. Jeśli potrzebujesz energii, musisz sobie na nią zapracować. A teraz ściągaj ciuchy.
- Och - powiedział Hugh. - Czekałem dziesięć lat, żeby usłyszeć, jak mówisz to do drugiej kobiety.
Znalazłam pilota od wieży i włączyła muzykę. Z głośników poleciała Tainted Love.
- Nie mogę robić striptizu przy muzie z lat osiemdziesiątych!
- Tawny!
Z przerażonym spojrzeniem utkwionym we mnie przeszła na środek salonu. Z początku tylko stała jak kołek, a potem, powoli, spróbowała się rozebrać w rytm muzyki. Mówię „spróbowała”, bo miała tak nikłe poczucie rytmu, że było to wręcz niewiarygodne. Ja chyba nie potrafiłabym tak pochrzanić tempa, nawet gdybym specjalnie próbowała. Wreszcie zrezygnowała z poruszania nogami i skupiła się na górnej części ciała, lekko poruszając ramionami i tułowiem. Był to najbardziej niezręczny i żenujący spektakl, jaki w życiu widziałam.
Wreszcie uznała, że „potańczyła” już wystarczająco i zaczęła się rozbierać. Niestety, najwyraźniej nie potrafiła robić kilku rzeczy naraz i przestała udawać, że porusza się do muzyki. Po prostu stała nieruchomo i patrzyła na nas, rozpinając bluzkę. Jej palce nie mogły sobie poradzić z trzecim guzikiem i rozpięcie go zajęło jej prawie trzydzieści sekund.
- Przestań, proszę, przestań - powiedziałam, wyłączając muzykę. - Twoim celem jest odbieranie życia ludziom, ale nie w taki sposób.
- Było źle? - spytała.
- Nie - odparłam. - Było potwornie. Odęła dolną wargę, nadąsana.
- Oj, jak możesz - powiedział Cody, który zawsze miał najbardziej miękkie serce z nas wszystkich. - To było wredne.
- No co, mam być nauczycielką, a nie przyjaciółką.
- Różdżką dziateczki duch święty bić każe - zaintonował uroczyście Peter.
- To nie jest takie proste - powiedziała Tawny, patrząc na mnie oskarżycielsko. - Jeśli naprawdę jesteś moją nauczycielką, to pokaż mi, jak to robić.
Cztery twarze patrzyły na mnie wyczekująco. Chciałam protestować, ale przypomniałam sobie, że jeśli pomogę Tawny, Niphon szybciej opuści Seattle. Wstałam więc z poręczy kanapy i zajęłam miejsce na środku pokoju.
- Okej. Przegapiasz dwie sprawy. Po pierwsze, słuchaj muzyki i poruszaj się razem z nią. W muzyce jest rytm. Znajdź go. Poruszaj stopami i ciałem, całym ciałem, zgodnie z tym rytmem. Stań się jego częścią. - Te spojrzenie Tawny powiedziało mi, że moje wskazówki robią się zanadto ezoteryczne. - Po drugie, kiedy przyjdzie pora na rozbieranie, pamiętaj, że nie robisz tego ze względów praktycznych. Robisz to dla kogoś innego. Niech to będzie teatr. Niech to będzie sztuka. Włączyłam wieżę i przesunęłam następny kawałek na mojej składance. Był to Iron Mart.
- Hej! - oburzyła się Tawny. - Dlaczego ty masz metal?
- Nawet ty nie dasz rady zrobić striptizu do Ozzy'ego -prychnął Hugh. Spojrzałam na niego z ukosa.
- Ja umiem zrobić striptiz do wszystkiego, kotku.
Zaczęłam się poruszać. Nie wymagało to ode mnie żadnego myślenia. Byłam tancerką od swoich śmiertelnych czasów. Uwielbiałam to. Nie było muzyki. Nie było mnie. Byłyśmy jedną istotą. Moje ciało płynęło razem z melodią i rytmem, każdy mój ruch był pełen gracji i zmysłowości. Nie zwracałam nawet uwagi na przyjaciół. Po prostu zatraciłam się w tańcu. Nie miałam na sobie zbyt wiele. Pod szlafrokiem miałam majtki i biustonosz, ale nie zamierzałam zdejmować bielizny. Byłam blisko z chłopakami, ale nie aż tak blisko. Postarałam się za to zrobić jak najlepszy użytek ze szlafroka. Moje dłonie błądziły po całym ciele osłoniętym jedwabiem. Powoli rozwiązałam pasek, przeciągając chwilę niepewności, i wreszcie pozwoliłam, żeby szlafrok zsunął się na podłogę. W podobny sposób zdjęłam buty na szpilkach. Nie gubiąc rytmu ani na sekundę, powiedziałam do Tawny:
- Kiedy to opanujesz, przejdziemy do tańca erotycznego.
Podeszłam do Hugh, siedzącego na niskiej kanapie, i ustawiłam się tak, by wisieć nad nim okrakiem, ale prawie go nie dotykać. To wymagało prawdziwego kunsztu. Przeczesałam palcami włosy; moje ciało wciąż falowało jak wstążka gimnastyczki.
- Hej, panie nadziany - powiedziałam.
Hugh patrzył na mnie z podziwem, ale był raczej rozbawiony niż podniecony. Sięgnął do kieszeni i wyjął banknot dolarowy.
- Hugh - powiedziałam. - Nie obrażaj mnie. Z westchnieniem wyjął piątkę i wetknął mi pod ramiączko biustonosza.
- Cześć, Seth - powiedział nagle Cody.
Uniosłam głowę i zobaczyłam Setha stojącego w progu. Kiedy Tawny wpadła do mieszkania, zostawiłam uchylone drzwi. Na twarzy Setha malowało się komiczne osłupienie.
- Hej - powiedział, przyglądając mi się. - Czyli... stawiasz kolację? Zlazłam z kolan Hugh i wyciągnęłam piątaka spod ramiączka.
- Pod warunkiem że chcesz iść do Taco Bell. Cody dał mi dwudziestkę.
- Idźcie sobie do Red Lobster.
Moi koledzy wstali i ruszyli do drzwi; zapewniłam zrozpaczoną Tawny, że wymyślę coś, żeby jej pomóc. Rezygnując z dalszych wysiłków, żeby przygotować się ręcznie, przeobraziłam się, wyczarowując dżinsy, niskie botki i kolejny kaszmirowy sweter. Całość osłonił szary wełniany płaszcz długości trzy czwarte. Wyszczerzyłam zęby do Setha, który z żalem kręcił głową. W porównaniu z innymi moimi zajęciami, o których wiedział, spontaniczny striptiz był raczej skromną zabawą.
- A mówiłeś, że nie zarabiam na swoje utrzymanie.
- Bez komentarza - powiedział, biorąc mnie za rękę.
Nie rozumiem tego - powiedział Seth z dobrodusznym wyrzutem. - Przyłapuję cię, jak się rozbierasz przed innymi mężczyznami, a to ja ponoszę karę.
Mocno chwyciłam go za rękę i pociągnęłam na lodowisko. Jeździłam na łyżwach tak jak tańczyłam, z wyćwiczoną swobodą. Ruchy Setha były szarpane i niepewne. Podejrzewałam, że już by leżał, gdybym go nie trzymała.
- To ci dobrze zrobi, Mortensen. Siedzisz przy biurku albo stoliku przez cały dzień. Dzięki temu twoje mięśnie znowu zaczną działać. Przywrócimy ci krążenie, staruszku. Jego drwiący uśmiech zmienił się w grymas, chwyt jego dłoni w uścisk imadła.
- Jest sto innych sposobów na osiągnięcie tego samego efektu.
- Ale żaden nie jest tak zabawny - zapewniłam go.
Seth był genialny i dowcipny, ale na pewno nie był skoordynowany. Na samym początku naszej znajomości próbowałam nauczyć go tańczyć. Była to mozolna praca. Po bardzo długim czasie nauczył się podstawowych kroków, ale ten proces nigdy nie był dla niego łatwy, i jak podejrzewałam, nie dawał mu radości. Od tamtej pory traktowałam go ulgowo i tylko raz zmusiłam do pójścia na tańce. Ale teraz osiadł na laurach i dlatego uznałam, że to doświadczenie dobrze mu zrobi.
- Mężczyźni nie są stworzeni do noszenia ostrzy na nogach - powiedział, drepcząc za mną na środek lodowiska. Byliśmy na dworze, w niewielkim parku, i nasze oddechy tworzyły mroźne chmurki w powietrzu.
- A kobiety nie są stworzone do noszenia szpilek - odparłam. - Ale jakoś nie słyszałeś, żebym na to narzekała.
- To co innego. Szpilki czynią cuda z twoimi nogami. A to? W tym wyglądam tylko głupio.
- W takim razie - powiedziałam - lepiej się naucz. Pora zdjąć boczne kółeczka. - Puściłam jego rękę.
- Hej! Co jest, do...
Ale mnie już nie było - wyślizgnęłam się ze śmiechem z jego uścisku. Został tak, sparaliżowany, a ja jeździłam w najlepsze, okrążając lodowisko wdzięcznymi pętlami i ósemkami. Po kilku rundkach podjechałam do niego i zakończyłam popis zgrabnym piruetem. Seth nie ruszył się z miejsca, w którym go zostawiłam, ale nie był już zirytowany.
- Ależ ty wyglądasz - powiedział, dotykając mojej twarzy. - Różane policzki. Płatki śniegu we włosach. Jesteś Królową Śniegu.
- Boże, mam nadzieję, że nie. To strasznie dołująca bajka. Hans Christian Andersen miał problemy psychiczne.
- Wszyscy pisarze mają problemy psychiczne - zapewnił mnie Seth.
Roześmiałam się i wzięłam go pod rękę. Pod moją kuratelą niezgrabnie pojechał dalej. Moje nogi buntowały się przeciwko tym powolnym ruchom, ale ja byłam szczęśliwa, że spędzam z Sethem czas w ruchu i na powietrzu.
- A skoro już mowa o pisarzach z problemami psychicznymi - powiedziałam. - Jak możesz mieć do mnie pretensje o striptiz, kiedy ty sam masz randkę z inną kobietą? Seth pewnie dałby mi sójkę w bok, gdyby nie bał się przewrócić.
- Przecież to twoja wina - odparł. - Ty mnie do tego zmusiłaś, więc teraz nie bądź zazdrosna.
- Nie jestem zazdrosna, ale myślę, że Maddie się w tobie podkochuje.
- Mało prawdopodobne. To pewnie tylko uwielbienie dla pisarza. - Spojrzał na mnie znacząco. - Jak u innych osób, które znam. Jeśli już, to podkochuje się w tobie.
- Och, na Boga, skończ już z tą lesbijską fantazją.
- Nie, to nic z tych rzeczy. Po prostu jej imponujesz i tyle; Powoli wyciągasz ją ze skorupy kompleksów i zdaje się, że zaczyna dostrzegać, na co ją stać. Jesteś dla niej wzorcem. Na to nie wpadłam.
- Naprawdę?
- Tak. Trenuj ją tak dalej, a zrobi się z niej mini-Georgina. Seth roześmiał się, kiedy robiliśmy mozolny zwrot. - Mając Maddie, tego nowego sukuba i moje bratanice, możesz założyć pensję dla panien. Jak to możliwe, że masz na nie tak dobry wpływ, mimo tak...
- Poniżającej pracy? - podpowiedziałam.
- Coś w tym rodzaju. Chociaż pewnie mogłoby być gorzej. Spojrzałam na niego z ukosa.
- Naprawdę?
- No tak, mogłabyś, na przykład, sprzedawać mi produkty Amwaya albo namawiać mnie, żebym wszedł w jakiś nigeryjski szwindel.
- Tak, to by zniszczyło każdy związek - odparłam z powagą.
Spojrzał na mnie, co było bardzo odważnym posunięciem, biorąc pod uwagę, jak bardzo musiał się koncentrować na własnych nogach. W miękkim świetle lamp lodowiska dostrzegłam na jego twarzy czułość. Jego wargi wygięły się w pełnym miłości uśmiechu, a w oczach błyszczało tak głębokie uczucie, że o mało nie zmiękły mi kolana. Może to była sztuczka, żebym się potknęła na lodzie. Prawie zadziałała.
- Dla ciebie? - powiedział, zatrzymując się. - Może by było warto.
- Byłoby warto wyczyścić sobie konto?
- Tak.
- Byłoby warto zostać częścią piramidy?
- Twierdzą, że już tego nie robią.
- A jeśli kłamią?
- Thetis - westchnął. - Powiem ci coś, czego nie powiedziałem nigdy przedtem.
- Czyli?
- Bądź cicho.
A potem pochylił się i pocałował mnie, rozgrzewając moje zmarznięte wargi. Gdzieś niedaleko usłyszałam, że dzieci chichoczą na nasz widok, ale nie obchodziło mnie to. Poczułam ten pocałunek aż w palcach stóp. Był krótki, jak zwykle, ale kiedy Seth się odsunął, moje całe ciało wypełniał żar. Każdy nerw mrowił życiem, rozkosznie i cudownie. Ledwie zauważałam, że jest zimno i że nasze oddechy tworzą chmurki w powietrzu. Seth splótł palce z moimi i uniósł moją dłoń do ust. Była w rękawiczce, ale pocałował ją dokładnie w miejscu, gdzie miałam jego pierścionek.
- Dlaczego jesteś taki kochany? - zapytałam słabym głosem. Serce biło mi szybko, a każda gwiazda wyglądająca zza chmur zdawała się świecić tylko dla mnie.
- Nie wydaje mi się, żebym był szczególnie kochany. Przed chwilą ci powiedziałem, że masz być cicho. Jeden krok i będę prosi! cię, żebyś prała moją bieliznę i robiła kanapki.
- Wiesz, o co mi chodzi. Seth wycisnął kolejny pocałunek na moim czole.
- Jestem kochany, bo przy tobie łatwo być kochanym. Znów wzięliśmy się pod ręce i krążyliśmy dalej. Czułam ckliwą ochotę, żeby oprzeć głowę o jego ramię. Ale to by już było zbyt duże wyzwanie dla jego koordynacji.
- Co chcesz dostać na gwiazdkę? - spytałam, wybiegając myślami do przyszłego tygodnia.
- Nie wiem. Niczego nie potrzebuję.
- O nie - westchnęłam. - Chyba nie należysz do tych ludzi, którym nie da się nic kupić... Jedna noga wyjechała nagle spod Setha. Mnie udało się zachować równowagę, ale on poleciał na lód z podwiniętą nogą.
- O Boże - powiedziałam, klękając. - Wszystko w porządku?
- Chyba tak - odparł. Jego zaciśnięte wargi mówiły mi, że prawda jest trochę bardziej bolesna, niż chciał przyznać. Objęłam go w pasie i pomogłam wstać. Noga, na którą upadł, bardzo go bolała, ale ostatecznie utrzymał ją w pionie.
- Chodź - powiedziałam, kierując go do bramki. - Powinniśmy wracać.
- Dopiero przyszliśmy.
- Och, nagle jesteś zapalonym łyżwiarzem?
- Nie, ale ty jesteś. To była zwykła wywrotka.
Może i była to zwykła wywrotka, ale na myśl, że Seth mógł sobie zrobić krzywdę, ściskało mi się serce.
- Nie, nie. Chodźmy. Jestem głodna.
Po jego minie poznałam, że wie, że nie jestem aż taka głodna, ale już się nie sprzeciwiał. Kiedy zmieniliśmy łyżwy na buty, stwierdziłam z ulgą, że nie utyka. Tego naprawdę byłoby już za wiele: gdyby zrobił sobie krzywdę z mojej winy.
- Nie jestem ze szkła - powiedział, kiedy jechaliśmy na kolację. Potrafił zadziwiająco tramie odgadywać moje myśli. - Nie musisz mnie chronić.
- To odruch - odparłam lekkim tonem. Ale w mojej głowie brzmiała jego rozmowa z Erikiem. Byli śmiertelni. Mogła im się stać krzywda. Mogli umrzeć.
Byłam świadkiem śmierci wiele razy w ciągu wieków. Za każdym razem, kiedy byłam bliżej z jakimś śmiertelnikiem, próbowałam udawać, że jego to nie spotka. Ale zawsze spotykało i prędzej czy później dopadała mnie lodowata rzeczywistość, choćbym nie wiem jak się starała ją od siebie odpędzać.
Ta świadomość zżerała mnie przez cały wieczór spędzony z Sethem. Wiedziałam, że to głupie tak się przejmować jednym upadkiem, ale widziałam już w życiu zbyt wiele takich drobiazgów, które prowadziły do katastrofy. Później, leżąc obok niego w łóżku, wróciłam myślami do serii wydarzeń, które też zaczęły się od drobiazgu, a skończyły tragedią. Kilka wieków wcześniej mieszkałam w małym miasteczku w południowej Anglii. Miałam wtedy na imię Cecily i nosiłam ciało o włosach jak płomień i wielkich, pożerających mężczyzn oczach w kolorze szafirów.
Zabawna sprawa z tym średniowieczem. Współcześni mają w głowach obraz wierzących, bogobojnych ludzi, pilnie przestrzegających boskiego prawa. I choć rzeczywiście ludzie byli wtedy wierzący, kwestia przestrzegania zasad pozostawiała wiele do życzenia - nawet wśród duchowieństwa. Nie, wykasować. Szczególnie wśród duchowieństwa. Potężni dostojnicy kościelni często żyli bardzo dostatnio w czasach, kiedy lud desperacko usiłował utrzymać się przy życiu. O ironio, ta desperacja przyczyniała się do powiększania bogactw Kościoła, ponieważ lud wierzył, że jego los poprawi się w przyszłym życiu, i odpowiednio do tej wiary sypał groszem. Jednali pieniądze i władza prowadzą do deprawacji, a biskup ciasta, w którym mieszkałam, był jednym z najbardziej zdeprawowanych w okolicy. A ja byłam jego kochanką.
Oficjalnie pracowałam jako służąca w jego domu, ale większość swoich obowiązków wykonywałam w łóżku. Biskup przymilał się do mnie, zaopatrywał w ładne ubrania i świecidełka, i wszyscy wiedzieli o naszym związku. Ludzie rozumieli, że teoretycznie było to złe, ale większość się z tym godziła. Wielu innych biskupów i papieży też miało kochanki i nie wszyscy byli tak bogobojni, jak chcieliby wierzyć współcześni romantycy Samo życie w grzechu z nieuczciwym biskupem nie satysfakcjonowało mnie z zawodowego punktu widzenia. W tamtych czasach byłam cholernie ambitna, a sprowadzenie go na złą drogę nie wymagało wiele wysiłku. Gdybym nie zrobiła tego ja, zrobiłby to ktoś inny. Więc zdradzałam go, kiedy tylko mogłam, czerpiąc z tego mnóstwo energii i jeszcze więcej frajdy. Któregoś dnia rzeczona frajda pochodziła od dwóch mnichów, którzy skoczyli na siebie z nożami, kiedy odkryli, że przespałam się z obydwoma. Nie wiem, co chcieli w ten sposób osiągnąć. I tal? bym się z nimi nie widywała, bo klasztor leżał daleko za miastem. Poza tym obydwie schadzki były tak mierne, że nie miałam najmniejszej ochoty składać żadnemu z nich ponownej wizyty.
Tak czy inaczej, walczyli zajadle i utoczyli sporo krwi, dopóki nie rozdzielił ich miejscowy ksiądz. Obserwowałam bójkę z niewinną minką, ukryta wśród entuzjastycznych kibiców. Mojego udziału w sprawie nie podejrzewał nikt, z wyjątkiem! interweniującego księdza. Miał na imię Andrew i go uwielbiałam. Biskupi odprawiali msze i inne sakramenty, ale mieli też wiele obowiązków administracyjnych. W związku z tym Andrew wykonywał wiele codziennych posług kapłańskich. Często odwiedzał dom, w którym mieszkałam, i rozmawiał ze mną zarówno jako przyjaciel, jak i duszpasterz w chwilach wolnych od obowiązków. -Nienawidzisz mnie? - zapytałam go po tamtej bójce. Siedzieliśmy w ogrodzie przed domem biskupa. W pobliżu dwóch innych służących zajmowało się ogrodem, ale byli zbyt daleko, żeby nas słyszeć. Andrew nie oskarżył mnie wprost I o wywołanie awantury, ale wspomniał o niej, kiedy przyszedł, I ubolewając, jakie to nieszczęście, że dwaj bracia zostali sprowokowani do tak gwałtownej reakcji.
Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, wystawiając twarz do słońca. Ciężki, złoty krzyż -prezent od mojego biskupa -spoczywał na jego piersi, błyszcząc w świetle.
- Nie, oczywiście że nie.
Przyglądałam mu się, podziwiając jego młodą, przystojną twarz i myśląc, że prawdziwe nieszczęście to jego celibat. Wiatr rozwiewał mu kasztanowe, jedwabiste włosy, a ja wyobrażałam « sobie, jak by to było przeczesać je palcami.
- W twoim głosie brzmi potępienie.
- Potępiam grzech, nie ciebie. - Wyprostował się i otworzył oczy. - Za ciebie się modlę. Poruszyłam się zażenowana. Nie lubiłam, kiedy ktoś się za mnie modlił.
- Jak to?
Uśmiechnął się do mnie, a ja o mało nie westchnęłam nad jego urodą. Bardzo chciałam go zdobyć, ale jak do tej pory skutecznie się opierał. Oczywiście to sprawiało, że był jeszcze bardziej pociągający. Czasami miałam wrażenie, że gdybym mogła posmakować jego duszy, energia starczyłaby mi do końca egzystencji.
- Modlę się o twoje cielesne i duchowe zdrowie. Modlę się, żebyś więcej nie grzeszyła. Modlę się, żebyś znalazła człowieka, którego mogłabyś poślubić i urodzić mu dzieci. -Zawahał się. -Chociaż wolałbym, żebyś złożyła śluby zakonne. Uniosłam brew zaskoczona.
- Dlaczego?
- A dlaczego nie? Umiesz czytać i pisać. Jesteś bardziej wykształcona niż połowa braci z klasztoru. Byłabyś prawdziwym skarbem dla opactwa.
Przechyliłam głowę, aż włosy rozsypały mi się po twarzy, bo wiedziałam, że w słońcu zabłysną jak płomień. 'Wyzywająco patrzyłam mu w oczy.
- To jedyny powód? Czy po prostu podoba ci się myśl, że już nigdy nie byłabym z innym mężczyzną? Andrew odwrócił wzrok i długo nie odpowiadał.
- Chciałbym,, żebyś była moją siostrą w Chrystusie - powiedział w końcu. - Wszyscy walczymy z pokusami i chciałbym widzieć, że jesteś od nich wolna. - Wstał i się przeciągnął, żeby pozbyć się sztywności w ciele. Ja nadal siedziałam. - Powinienem już iść. Robi się późno. Ruszył do wyjścia, ale zawołałam za nim:
- A ty? Ty też walczysz z pokusą?
Zatrzymał się i spojrzał na mnie przez ramię. Blady uśmiech, smutny i pełen żalu, igrał na jego wagach.
- Oczywiście. Ty jesteś moją największą pokusą i dobrze o tym wiesz. Też chciałbym być od niej wolny.
- Jesteś pewien? - zapytałam cicho. Kręcąc głową, wciąż uśmiechnięty, wyszedł z ogrodu. To było nasze ostatnie naprawdę szczęśliwe spotkanie...
Teraz, na jawie, zaczęła mnie ogarniać senność i przerwała wspomnienia. Wsunęłam zakładkę w myśli, nie chcąc rozstawać się z obrazem tego dnia, kiedy życie z Andrew wciąż było słodkie i dobre. Nie mogłam zmienić zakończenia tej historii, ale kiedy przekręciłam się na bok i spojrzałam na śpiącego Setna, przyrzekłam sobie, że ta historia nigdy się nie powtórzy.
Kiedy następnego dnia wróciłam do domu, do moich drzwi znów była przyklejona kartka przypominająca mi o paczce. Oderwałam ją i weszłam do środka zaskoczona, że znów zastałam tam Vincenta. Myślałam, że anielskie interesy wygonią go gdzie indziej.
- Jak tam wasze sprawy? - spytałam. Zaczęłam grzebać po szafkach w poszukiwaniu jedzenia. Nie jadłam śniadania. -Oczywiście, jeśli możesz mi powiedzieć i mnie potem nie zabić. Siedział przy kuchennym stole, przeglądając gazety.
- Cóż, oczywiście ciągle nie mogę ci zdradzić szczegółów, ale mogę powiedzieć, że... hm, nie czynimy tak szybkich postępów, jak byśmy chcieli. W lodówce jest resztka lasagne, jeśli chcesz. Otworzyłam drzwi lodówki. Rzeczywiście.
- Rany. Czy któryś z aniołów wyczarował to dla ciebie?
- Jeśli uznasz gotowanie Yasmine za czary.
Zdjęłam pokrywkę z naczynia żaroodpornego. Lasagne wyglądała świetnie. Może jednak brała w tym udział magia. Włożyłam kawałek do mikrofalówki i nastawiłam czas. Usiadłam przy stole naprzeciw Vincenta i spojrzałam na rozłożone przed nim gazety. Przypomniałam sobie też te, które widziałam parę dni wcześniej.
- Lubisz czytać newsy, co? Skrzywił się.
- Większość jest strasznie dołująca. Zerkając na nagłówki musiałam się z nim zgodzić. Morderstwo. Korupcja. Kradzież.
- Słyszałeś o tym policjancie, który strzelał przedwczoraj? - spytałam. - To było naprawdę dołujące. Vincent oderwał się od artykułu o przemocy domowej.
- Nie, a co się stało?
- Gliniarz był przed supermarketem i twierdzi, że zdawało mu się, że w środku ktoś strzela do jego partnera. Więc wpadł do sklepu z pistoletem w ręce i otworzył ogień. Skończyło się tak, że sam zastrzelił kolegę. Vincent zmarszczył brwi.
- Hm. O tym nie słyszałem - mruknął. Po rozkojarzonym spojrzeniu poznałam, że jego mózg przetwarza informacje, które nie były przeznaczone dla mnie. Spojrzałam na niego z ukosa.
- To dla ciebie ważne? A może dla tej boskiej misji, którą wypełniasz? Jego niewymuszony uśmiech powrócił.
- Jesteś dobra, ale nie aż tak. Przecież wiesz, że nie mogę nic powiedzieć. Mikrofalówka brzęknęła i wyjęłam z niej jedzenie. Kiedy wbiłam widelec w kawałek makaronu z serem, przypomniało mi się, co powiedział o gotowaniu Yasmine. Moja ciekawość pokonała rozsądek. Jak zwykle.
- Vince... - zaczęłam powoli, wbijając oczy w jedzenie. -Wiem, że to nie moja sprawa... Roześmiał się.
- Uwielbiam, kiedy ludzie zagajają w ten sposób, a potem i tale zaczynają drążyć. Poczerwieniałam i się zamknęłam.
- Nie, nie - powiedział wyraźnie ubawiony. - Proszę bardzo. Co chciałaś powiedzieć?
- Hm... właściwie nic. Bo widzisz, właściwie mnie to nie obchodzi... ale zauważyłam, że ty i Yasmine jesteście, hm, dość zaprzyjaźnieni. Jego wesołość zniknęła. Szubko uniosłam wzrok i spojrzałam mu przepraszająco w oczy.
- Przepraszam. Zapomnij, że się w ogóle odzywałam.
- Nie... widzisz... no nie wiem. - Złożył gazetę i zagapił się na nią niewidzącym wzrokiem. -Tak, chyba tak. Znam ją od bardzo dawna, i po jakimś czasie łatwo jest... no cóż, jej trudno nie lubić.
- Tak, to prawda. Minęło kilka pełnych napięcia chwil. Kiedy znów się odezwał, jego głos przepełniało uczucie.
- Poznałem ją w wesołym miasteczku w Akron, jakbym już nie miał gdzie... jakieś, och, z piętnaście lat temu. Nie bardzo wiem, co tam robiła, z nimi nigdy nie wiadomo, ale zobaczyłem ją, jak odchodzi od kiosku ze słodyczami. Miała gigantyczną watę cukrową. Przysięgam, wata była wyższa od niej. Wiedziałem, że jest aniołem, więc sytuacja wydała mi się tym bardziej absurdalna.
Ta historia i mnie kazała się uśmiechnąć. Rzucała też światło na zagadkę, dlaczego Vincent był tu z Drużyną A. „Wiedziałem, że jest aniołem”. Był jednym z tych śmiertelników, którzy, tak jak Erik i Dante, mieli dar wyczuwania nieśmiertelnego świata.
- I podszedłeś z nią porozmawiać?
- Nie zamierzałem, ale wata cukrowa zaczęła się przechylać, więc podszedłem, żeby pomóc, i w końcu sam zjadłem połowę.
- Oj, to słodkie - powiedziałam. - Dosłownie i w przenośni. - Nie miało znaczenia, że moja praca zmuszała mnie do robienia zupełnie nieromantycznych rzeczy. Wciąż kochałam romantyczne historie.
- Potem, kiedy już się zorientowała, co potrafię, zaczęła mnie od czasu do czasu prosić o pomoc. To miało być tylko tyle... wyłącznie, no wiesz, zawodowe sprawy. Ale po jakimś czasie nic na to nie mogliśmy poradzić. Teraz jesteśmy razem. Przełknęłam kolejny kawałek lasagne. Była boska. Serio.
- Czy inne anioły wiedzą?
- Och, jasne. Joel i tak ledwie mnie toleruje...
- Ale przecież wy, hm, nie możecie...
- Nie, ale to nie ma znaczenia. Miłość nie musi być fizyczna. Naprawdę, to ironia losu. Anioły są istotami miłości. Mają kochać wszystkich. Tylko nie wolno im kochać jednej osoby bardziej niż innych.
- To głupie - stwierdziłam stanowczo.
- Może dla ciebie. Dla mnie pewnie też. Ale dla niej... hm, ona poświęca wszystko, służąc potędze i sprawie większej niż my wszyscy. Zakochanie się w czymś lub kimś innym rozpraszają. Nie można służyć dwóm panom. Prędzej czy później któregoś się zdradzi. Znów spuściłam wzrok, rozważając w myślach jego słowa.
- A jednak ciągle jesteście razem. Poniekąd. Wzruszył ramionami.
- Na tyle, na ile się da. Może powinienem coś zrobić ze swoim życiem, ale naprawdę nie chcę być z nikim innym. Akceptuję to, kim jest. Dlatego ją kocham. Wolę być z nią nawet w tak ograniczonym związku, niż nie być w ogóle.
Poczułam gęsią skórkę na karku. Powiedział to samo, co w różnej formie powtarzał mi Seth, kiedy jeszcze namawiałam go, żeby mnie zostawił i poszukał sobie kogoś innego. Teraz pogodziłam się już z jego wyborem i naprawdę nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłoby go nie być w moim życiu. Ale mimo wszystko. Czasami nie do końca rozumiałam, jak może znosić to, co jest między nami. Świadomość, że ktoś inny dokonał takiego samego wyboru, była bardzo pocieszająca. Jakby czytając mi w myślach, Vincent zapytał łagodnie:
- Czyżbym poruszył jakiś trudny temat? Carter wspominał, że masz chłopaka...
- Nie. Tak. Nie wiem. On... Seth, mój chłopak, mówi to samo, co ty. Ze jeśli nie może być inaczej... to on właśnie tego chce.
- No właśnie. I w ten sposób życie toczy się dalej. - Vincent zaczął zbierać gazety. - Ale powiem ci, że moim zdaniem obie strony, i jej, i twoja, są tak popieprzone, że to nawet nie jest zabawne. Po co te zasady? Dlaczego sukub zawsze musi odbierać komuś życie, kiedy z nim jest? Dlaczego nie możesz mieć wyboru? I dlaczego Yasmine nie może się kochać? Dlaczego nie wolno jej być zakochaną?
Dobre pytanie. Nie sądziłam, żeby Vincent spodziewał się odpowiedzi, ale i tak musiałam mu jej udzielić.
- Bo tak już jest. Tak działa system. I tak działał zawsze.
- Ten system jest popieprzony. Zastanowiłam się i kiwnęłam głową.
- To nie podlega dyskusji. Uśmiechając się, sięgnął po płaszcz.
- Jesteś w porządku jak na sukuba.
Vincent wyszedł załatwiać swoje sprawy ze stadkiem aniołów. Prawie mu zazdrościłam, bo ja miałam do zrobienia coś, co wcale mnie nie cieszyło. Kolejne mniejsze zło. Musiałam załatwić Tawny pracę.
Po klapie, jaką była lekcja tańca, obiecałam, że jej pomogę. Może nie mogłam wiele zdziałać w sprawie swojej tajemniczej utraty energii czy anielskich romansów, ale z całą pewnością mogłam przyspieszyć wyjazd Niphona.
Pojechałam do Seatac, miasta, które zawdzięcza swoją egzystencję Międzynarodowemu Lotnisku Seattle-Tacoma. Prawdę mówiąc, to bardziej cień, rozpościerający się wokół lotniska, pełny długoterminowych parkingów i tanich hoteli. Jest tam też kilka klubów ze striptizem, bo niby co innego ma robić w wolnym czasie biznesmen spoza miasta? Kiedy weszłam do baru Low Blow, było późne popołudnie, więc nie panował tam wielki ruch. Kilku znudzonych mężczyzn siedziało przy stolikach rozrzuconych po obskurnej sali, której przydałaby się zdecydowana zmiana wystroju. Czy raczej jakikolwiek wystrój. Kiedy szłam do baru, dwóch facetów uniosło Z zaciekawieniem głowy. Widocznie byłam bardziej interesująca niż biedna brunetka, usiłująca z wielkim zaangażowaniem kopulować z rurą przy melodyjnych dźwiękach Young Lust Floydów. Otworzyłam usta, żeby porozmawiać z barmanem, ale przerwał mi głos zza pleców.
- Niech... to... szlag. Nie wierzę. Jak słowo daję, nie wierzę.
Odwróciłam się i spojrzałam w długą, szczupłą twarz Simona Chesterfielda, dumnego właściciela tej speluny. Jego twarz i chude ciało zawsze przypominały mi łasicę. Czarny wąs jakby nigdy nie mógł wyrosnąć do końca, a markowe ciuchy były o rozmiar za małe. Kumplował się z miejscowymi obywatelami piekła i chodziły plotki, że spodziewa się awansu na diablika -chce sprzedać duszę w zamian za nieśmiertelność i posadę piekielnego komiwojażera.
- Wreszcie przyszłaś u mnie zatańczyć, laleczko?
- Marzenia.
Jak na obleśnego faceta prowadzącego obleśny lokal Simon naprawdę potrafił docenić taniec. Widziałam kiedyś, jak próbował ułożyć choreografię dla swoich striptizerek i byłam pod wrażeniem jego wyczucia rytmu i estetyki. Ale jego pracownice nie bardzo chwytały. Taki talent trochę się tu marnował i kiedyś zastanawiałam się, dlaczego nie przeniósł biznesu do bogatszej dzielnicy, gdzie mógłby zdobyć lepsze tancerki. Został, jak się dowiedziałam później, bo to była lepsza lokalizacja dla wszelkiego rodzaju podejrzanych interesów, które prowadził.
Mimo to Simon miał bystre oko i wiedział, jaką jestem dobrą tancerką. Męczył mnie od lat, żebym przyszła u niego pracować.
- Musimy porozmawiać - powiedziałam. - O interesach.
- Interesy to moja specjalność. - Szerokim gestem wskazał mi drzwi za barem. - Więc chodźmy do mojego biura.
Jego „biuro” było zaledwie schowkiem na miotły, ale miał tam barowy stołek, na którym mogłam usiąść. Oparłam pięty o środkowy szczebel, przez co moje kolana znalazły się dość wysoko, a szara lniana spódnica trochę podjechała na udach. Simon patrzył na to z zainteresowaniem, raczej zawodowym niż osobistym.
- Do diabła, kobieto. Gdybyś przyszła dla mnie tańczyć, zarobiłbym fortunę. - Pokręcił głową i klapnął na obrotowe krzesło obite skajem. - Sukub na mojej scenie. Cholera. Przechyliłam głowę na bok.
- Zabawne, że o tym wspominasz, bo właściwie w tej sprawie tu przyszłam. Zdaje się, że mój niewinny ton go zaniepokoił. Przyjrzał mi się podejrzliwie.
- Przecież mówiłaś, że nie chcesz tej pracy.
- Nie ja. Właśnie dostaliśmy nowego sukuba i dziewczyna szuka pracy. Nie słyszałeś?
- Nie... - Zmarszczył brwi. -I chce tańczyć? Tutaj?
- Tak jest - odparłam gładko. - Nie może się doczekać, żeby zrzucić ciuchy. - Cóż, to była prawda.
Simon odchylił się na krześle i położył nogi na biurku. Mimo swobodnej pozy wciąż miał się na baczności.
- Gdzie jest haczyk?
- A czy musi być jakiś haczyk? Powinieneś skakać z radości. Wyświadczamy ci przysługę.
- Twierdzisz, że masz dla mnie su ku ba. To brzmi zbyt dobrze, żeby mogło być prawdą, więc z pewnością nie jest prawdą. - Umilkł, wciąż się zastanawiając. -I dlaczego przyszłaś tu zamiast niej?
- Jestem altruistką.
- Georgina - rzucił ostrzegawczo.
- Okej - przyznałam. - Ona jest dość... nowa.
- Jak nowa?
- Bardzo nowa. Jeszcze na gwarancji.
- Wciąż nie widzę haczyka.
- No więc... ona jest... - przejrzałam w mózgu wszystkie możliwe przymiotniki. - Nieporadna. Uniósł cienką brew.
- Nieporadna?
- Ciągle jeszcze się uczy, jak zdobywać mężczyzn. - Wolałam mu nie wspominać, że lawny nie tyle się uczy, co ciągle jeszcze usiłuje załapać, o co w tym w wszystkim chodzi. Na pewno wolał seksowne pracownice zamiast kija od szczotki. -I jest, hm, marną tancerką.
- Jak marną?
- Marną.
- Czy możesz być bardziej konkretna, o jakim poziomie marności tu mówimy?
- Pamiętasz „Gigliego”?
- Jezu. Więc dlaczego myślisz, że zechcą przyjąć taką gównianą tancerkę?
- Simon - wykrzyknęłam. - Wszystkie twoje tancerki są gówniane.
- Nie wszystkie - zaprzeczył. -I to nie znaczy, że chcę mieć kolejną. Muszę zachować pewien standard. Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Dobra, dobra. - Przygładził dłonią włosy przylepione do czaszki żelem. - Co będę miał w zamian? Teraz to ja się obruszyłam.
- Jak to? Będziesz miał na scenie sukuba. Czego więcej ci potrzeba?
- Będę miał na scenie sukuba przyjętego z litości. To ja tobie wyświadczam przysługę. - Jego oczy błyszczały przebiegle. Taak. Kiedyś będzie dobrym diablikiem. Był o włos od ubicia interesu. - Chcę ciebie. Zatańcz u mnie dwa wieczory w tym tygodniu.
- Nie.
- Jeden wieczór.
- Simon, na tym świecie nie ma rzeczy, która by mnie skłoniła do zatańczenia tutaj. Nawet w celach dobroczynnych. Wybierz coś innego.
- Okej, dobra. - Zastanowił się. - Chcę ciebie.
- Hej, przecież ci powiedziałam...
- Nie, nie. Nie jako tancerkę. Chcę cię teraz. Na biurku. Westchnęłam. Aha, o takie chcenie chodzi.
- Jeśli mam zatrudnić marnego sukuba, to niech chociaż przelecę dobrego.
- Interesująca logika. Nie martwisz się o duszę?
Popatrzył na mnie, jakby nie mógł uwierzyć, że mam czelność pytać o coś takiego. Bardzo podobne spojrzenie posłałam mu przed chwilą, kiedy powiedział, że Low Blow ma standardy.
- Okej. - Wstałam. - Ale nie w tym ciele. Wybierz jakąś inną postać. Simon parsknął.
- Pewnie myślisz, że mam ochotę na jakąś dziewczynę z plakatu skrzyżowaną z modelką z katalogu Ann Taylor? To się zdziwisz. Chcę szesnastoletnią wersję Lizy Minelli. W szkolnym mundurku. Wybałuszyłam oczy.
- Nie mam bladego pojęcia, jak by miała wyglądać. Zaczął rozpinać spodnie.
- Jesteś bystrą dziewczynką. Wymyśl coś.
Znów westchnęłam, i przeobraziłam się w drobne ciało z czarnymi włosami ostrzyżonymi na chłopczycę. Cera jak u niemowlaka. Zielona kraciasta spódniczka i takaż kamizelka. Simon chrząknął z aprobatą.
Odwróciłam się, oparłam ręce o biurko i wypięłam tyłek w jego stronę. Miałam nadzieję, że szybko będzie po wszystkim. Gdybym mogła jeszcze wyrzucić z głowy to porównanie z łasicą, pewnie byłoby mi łatwiej.
Poczułam, jak jego ręce prześlizgują się po moich udach podciągając spódnicę do góry. Nagle zamarł.
- Stringi? Czyś ty zwariowała, kobieto?
- Jesteś zboczonym draniem - poinformowałam go. Stringi zmieniły się w białe, bawełniane figi.
- Jakbym nie wiedział.
Ściągnął figi i wszedł we mnie. A przynajmniej tak mi się zdawało. Simon nie był szczególnie hojnie obdarzony. Miałam już na końcu języka uwagę w rodzaju „Jesteś już w środku?”, ale sprawa z Tawny była zbyt pilna. Nie mogłam ryzykować, że Sunon zmieni zdanie tylko dlatego, że miałam ochotę na żarty, choćby najzabawniejsze.
Braki w wyposażeniu nadrabiał jednak entuzjazmem. Trzymał mnie za biodra, wbijając paznokcie w moją skórę, i łomotał jak szalony. Musiałam się mocno trzymać biurka. Po chwili, szukając urozmaicenia, obrócił mnie na plecy. Rozpiął mi bluzkę i stanik, odsłaniając małe, sterczące piersi, które ledwie „rozkwitły w kobiecość”. Patrząc na nie, zamiast na twarz, chwycił mnie za nogi i rozsunął je tak, że moje kostki znalazły się niemal na jego barkach. Wziął się do roboty i kiedy wreszcie doszedł, muszę przyznać, że przypływ energii był całkiem przyjemny. Nie było tego dużo - facet niemal zajmował już piekielną posadę - ale bardzo jej potrzebowałam. Kiedy ze mnie wyszedł, usiadłam, w miarę zaspokojona, przynajmniej energetycznie, jeśli nawet nie fizycznie. Właściwie przez cały czas nic nie robiłam, ale on patrzył na mnie, jakbyśmy przerobili całą Kamasutrę.
- Z pewnością było to warte zatrudnienia nieporadnego sukuba - powiedział radośnie, podciągając spodnie.
Chciałam powiedzieć, że powinien się wstrzymać z osądem, dopóki nie pozna Tawny, ale tylko się uśmiechnęłam. Wiedziałam, kiedy trzymać buzię na kłódkę.
Simon nie miał mi wiele do zaoferowania, ale tak jak za każdym razem, kiedy ostatnio dostawałam porcję energii, miałam sen.
Było tak samo jak przedtem - zaczęło się od mycia naczyń i sen trwał do chwili, kiedy zaglądam do salonu i uśmiecham się do dziewczynki. Po kilku chwilach wróciłam do mycia naczyń. W myślach krzyczałam na tamtą Georginę, żeby znów się obejrzała. Nie mogłam się dość napatrzyć na tę małą. Chciałam pić ją oczami. Mogłabym patrzeć w nieskończoność na te długie rzęsy i cienkie loczki.
Nagle, jakby mnie usłyszała, druga Georgina obejrzała się do salonu. Dziewczynki nie było. Wyrwała ręce z wody i w tej samej chwili usłyszała stuk i trzask. W następnej sekundzie rozległ się płacz, a ja się obudziłam.
Był późny ranek, energia zniknęła. Naprawdę już mnie to nie zaskakiwało. Ale oprócz poczucia pustki pojawiło się coś całkiem nowego. Drżałam z zimna, przenikającego mnie do kości. Miałam też wrażenie, że moja skóra jest mokra, jakbym wyszła z wody. Kiedy przesunęłam dłonią po przedramieniu, było całkiem suche. Mimo to włożyłam najgrubszy sweter, jaki znalazłam, i po jakimś czasie uczucie zimna zelżało.
W księgarni mieliśmy ruch, ale właściwie nie działo się nic ciekawego aż do końca, kiedy Maddie przypomniała mi, że jesteśmy umówione po pracy. O mało nie weszłam w witrynę, kiedy to powiedziała. Wczoraj, w pośpiechu, umówiłam się i z nią, i z Sethem. Czasem mi się to zdarzało, kiedy byłam zestresowana.
Taka jest cena popularności. I jak często robiłam w takich sytuacjach, i tym razem rozwiązałam problem, sklejając oba własne błędy w jedno sensowne rozwiązanie.
- Maddie ma ochotę gdzieś wyskoczyć dzisiaj wieczorem -powiedziałam Sethowi. - Chyba czuje się samotna. Mogę ją przyprowadzić, żeby popilnowała z nami dzieciaków?
- Jasne - powiedział, nie odrywając oczu od laptopa.
- Seth potrzebuje dzisiaj pomocy przy pilnowaniu brata-; nic - powiedziałam Maddie. - Masz coś przeciwko, żebyśmy tam razem poszły?
Maddie zastanowiła się nad tą propozycją trochę głębiej niż Seth. Była nie tyle zła, co zbita z tropu.
- Właściwie niewiele miałam do czynienia z dziećmi. Nie że ich nie lubię... tylko zawsze jakoś nieswojo się czuję.
- Jego bratanice są świetne - zapewniłam ją. - Nawrócisz się.
Miałam lekkie wyrzuty sumienia, że wrobiłam ją w rodzinną przygodę Mortensenów. W drodze głównie milczała, nie dzieląc się ze mną swoimi myślami. Rodzina Setna mieszkała na północ od miasta, w Lake Forest Park. Ich dom wyglądał identycznie jak inne domy na ulicy, ale podejrzewałam, że to niezbędna ofiara, jeśli chciało się zmieścić pod jednym dachem dwoje dorosłych i pięć dziewczynek.
- O Boże - powiedziała Maddie, kiedy weszłyśmy do domu. Przywitały nas wszystkie córki Mortensenów. Były w wieku od czterech do czternastu lat; wszystkie miały jasne włosy i niebieskie oczy po matce. Wyglądało na to, że trafiłyśmy w sam środek jakiejś kłótni. - Może... to nie był najlepszy pomysł...
Rozejrzałam się po pokoju. Seth dotarł tu wcześniej, a Terry i Andrea wyszli już na zakupy. Czternastoletnia Brandy usiłowała przekrzyczeć Kendall, która miała dziewięć lat, i sześcioletnie bliźniaczki, McKennę i Morgan. Tylko czteroletnia Kayla, siedząca na kanapie koło stryjka, słuchała w milczeniu. Nie potrafiłam nawet stwierdzić, o co się kłócą.
- Przecież umie snuć sieci! - krzyczała Kendall.
- I co z tego. - Brandy wyglądała na znużoną. Pozostałe dziewczynki nie zwracały na nią uwagi.
- Róg przeciąłby sieci! - krzyknęła McKenna. Morgan poparła ją, wykonując gest, jakby rąbała drewno.
- Nie, jeśli pająk najpierw by go złapał - odszczeknęła się Kendall.
- Jednorożec umie szybko biegać. Pająk by go nie złapał.
- W takim razie jest tchórzem! - stwierdziła Kendall z triumfalną miną. - Przegrywa od razu, jeśli nie stanie do walki. To logiczne stwierdzenie zabiło ćwieka bliźniaczkom.
- Co za głupia kłótnia - powiedziała Brandy. - Jednorożce nie istnieją. Pozostałe trzy dziewczynki spojrzały na nią i zaczęły głośno protestować.
- Hej! - wrzasnęłam, zagłuszając tę kakofonię. Wszystkie zamilkły i spojrzały na mnie. Przedtem chyba nawet nie zauważyły mojego przyjścia. - Co jest grane?
- Debata, kto by wygrał, gdyby jednorożec wdał się w bójkę z gigantycznym pająkiem -wyjaśnił Seth. Maddie obok mnie wydała dziwny odgłos, podejrzanie przypominający tłumiony śmiech.
- Była fascynująca i dobrze przemyślana - dodał Seth śmiertelnie poważnym głosem. Brandy jęknęła.
- Jednorożce nie istnieją.
- Gigantyczne pająki też! - odgryzła się McKenna.
- Zależy, co uznać za giganta - odparła Brandy. - Dyskusja jest bezsensowna. Kendall spojrzała na nią ze złością.
- Jest hipokrytyczna.
- Hipotetyczna - poprawiłam ją.
- Nie przejmujcie się - powiedział Seth do Maddie i do mnie. - Była bardzo cywilizowana w porównaniu z dyskusją o syrenach i centaurach.
- Dziewczyny. To jest Maddie. - Przedstawiłam jej kolejno wszystkie dziewczynki.
- Cześć - odparła Maddie nerwowo. Przyjrzała się panienkom, po czym niepewnie spojrzała na Setha. Od aukcji zachowywała się przy nim inaczej, więc obiecałam sobie, że nie będę go męczyć o tę ich randkę. - To chyba nie był dobry pomysł...
Posłał jej swój słodki uśmiech, od którego każdemu robiło się lepiej. Odpowiedziała uśmiechem, rozluźniając się odrobinę.
- Ależ skąd. Potrzebujemy tu każdej pomocy, jaka się trał fi. - Wstał, biorąc na ręce Kaylę. -A teraz potrzebuję kogoś, kto zajmie uwagę reszty, kiedy wszyscy poniżej dziewiątego roku życia będą szli do łóżek. - Bliźniaczki zaczęły głośno wyrażać oburzenie. Spojrzałam na Brandy i Kendall.
- To chyba nie będzie trudne.
- Nie mów hop - ostrzegła mnie Brandy.
Kendall już była w ruchu. Wypadła z pokoju i wróciła z podłużnym, tekturowym pudłem, które wepchnęła mi nieomal w twarz.
- Popatrz, co mi przystała babcia. - Była to gra monopol. Edycja „Rewolucja przemysłowa”? - spytałam zdumiona!
- To chyba jedyna edycja, jakiej do tej pory nie było - zauważył Seth. - Najwyraźniej tonący brzytwy się chwyta.
- Dostałaś to na Gwiazdkę? - spytałam. - Chciałaś to dostać na Gwiazdkę?
- Chcę być prawdziwym monetem przemysłowym, jak dorosnę - wyjaśniła.
- Magnatem - poprawiłam ją. - A poza tym myślałam, że chcesz być p i ratką? Spojrzała na mnie z politowaniem.
- Oni nie mają najlepszego ubezpieczenia zdrowotnego. Wskazałam pudło.
- Ale dlaczego rewolucja przemysłowa? Nie wolałabyś mieć, bo ja wiem, edycji Barbie? Albo Sephora? -I ostatnią nawet sama chciałam sobie kupić.
- Rewolucja przemysłowa była ważnym okresem w rozwoju zachodniej cywilizacji. Postęp w produkcji i przemyśle na zawsze zmienił oblicze naszej kultury i status socjoekonomiczny. -Urwała. - Chcecie zagrać?
- A można grać Pędzącą Joasią? - spytała Maddie. Seth się roześmiał.
- Wyobraź sobie, że tak.
- To ja wchodzę - odparła.
Kayla, siedząca w ramionach Setha, wyglądała, jakby miała za moment zasnąć. Jej słodkie ciałko przypomniało mi dziewczynkę ze snu i serce mi się ścisnęło. Nagle monopol przestał mnie obchodzić. Podeszłam do Setha.
- Wiesz co? Ty zagraj, a ja je położę spać.
- Jesteś pewna?
- Całkowicie.
Podał mi małą, która oplotła rączkami moją szyję. Ciągnąc za sobą bliźniaczki, zostawiłam tamtych, którzy zaczęli rozkładać grę. Maddie była trochę spłoszona, że tak ją porzucam, ale wiedziałam, że sobie poradzi. Czasami przymus socjalizacji jest najlepszą metodą nauki. Bliźniaczki dary się położyć do łóżek zaskakująco łatwo, pewnie dlatego, że spały w tym samym pokoju. Spanie nie jest tak wielką tragedią, wtedy ma się siostrę, z którą można szeptać i chichotać. Dopilnowałam, żeby umyły zęby i włożyły piżamy, po czym zamknęłam za nimi drzwi, ostrzegając, że sprawdzę, czy śpią.
Wciąż opierając Kaylę o biodro, zaniosłam ją do pokoju, który dzieliła z Kendall. Kayla właściwie nigdy się nie odzywała, więc nie byłam szczególnie zaskoczona, że nie protestowała, kiedy przebierałam ją w różową koszulę nocną i układałam pod kołdrą. Usiadłam na brzegu łóżka i podałam jej pluszowego jednorożca, którego znalazłam na podłodze. Przytuliła go.
- Myślę, że pokonałby pająka giganta - powiedziałam jej. Kayla nie odezwała się; patrzyła tylko na mnie wielkimi, niebieskimi oczami. Były tak pełne ufności i słodyczy - zupełnie jak oczy mojej córeczki we śnie. Czy nie cudownie byłoby robić to co wieczór? Opatulać ją kołdrą, całować w czoło i budzić się z nią każdego ranka?
Nagle, w obawie, że wybuchnę płaczem przy czterolatce, zaczęłam wstawać. Ku mojemu osłupieniu wyciągnęła rękę i dotknęła mojej.
- Georgina. Mówiła cichym, cienkim sopranem. Usiadłam z powrotem.
- Hm?
- Nie wychodź - poprosiła.
- Och, kotku, muszę. Powinnaś spać.
- Przyjdą potwory.
- Jakie potwory?
- Złe.
- Ach, rozumiem. Są pod łóżkiem? - Byłam niemal pewna, że tam właśnie mieszka większość potworów. Nie licząc tych, z którymi grywałam w pokera i którym kupowałam prezenty w loterii gwiazdkowej. Pokręciła głową i wskazała sufit.
- Mieszkają tam. W niebie.
- To są kosmici? - Choć było mi jej bardzo żal, że boi się. zasypiać, byłam też zachwycona, że po raz pierwszy prowadzę z nią rozmowę. Była równie elokwentna jak reszta dziewczynek, chociaż to nie powinno mnie akurat dziwić.
- Nie. To potwory. Latają w powietrzu i wchodzą ludziom do snów. Teraz rozumiałam, dlaczego nie chce iść spać.
- Miałaś złe sny?
- Nie. Ale potwory tam są. Czuję je.
Coś w jej słowach i w jej powadze sprawiło, że po plecach przebiegł mi zimny dreszcz.
- Chcesz, żebym została, dopóki nie zaśniesz? To je powstrzyma?
- Może - odparła. Znowu dotknęła mojej ręki. - TV jesteś zaczarowana.
Przyszło mi do głowy, czy Kayla nie jest wykluwającym się medium, takim jak Erik czy Dante. To, co mówiła, sugerowało coś więcej niż dziecięcą wiarę w magię. Wyczuwało się w niej niemal autorytet. Uznałam, że warto mieć na nią oko, ale teraz nie zamierzałam drążyć tematu. A już na pewno nie planowałam wypytywać jej o aury.
- Okej - powiedziałam. - Zostanę.
Położyłam się obok niej, a ona przyglądała mi się w milczeniu. Kiedy zaczęłam nucić starą piosenkę, uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Ale gdy skończyłam, znów je otworzyła.
- Jakie są słowa?
- Hm... - Trudno było na to odpowiedzieć. Piosenka pochodziła z mojego śmiertelnego życia, napisana w starym, cypryjskim dialekcie, którym nikt się już nie posługiwał. Śpiewał mi ją mój mąż. Wiedząc, że na poczekaniu nie ułożę rymów i nie pokuszę się o dobre tłumaczenie, po prostu zaśpiewałam ją w oryginale. Sylaby, znajome, a zarazem dziwne, wychodziły niezręcznie z moich ust.
Kiedy skończyłam, Kayla nic nie powiedziała ani się nie poruszyła. Odczekałam jeszcze dwie minuty i powoli wstałam z łóżka. Spała dalej. Zgasiłam światło, wyszłam z pokoju i wróciłam do gromadki grającej w monopol. Seth uśmiechnął się na mój widok i zrobił mi miejsce na podłodze obok siebie.
- Luddyści spalili ci przędzalnię. Płacisz pięćset dolarów. -Brandy skrzywiła się, czytając swoją kartę z szansą. - Słabe.
- Ja musiałam zapłacić o wiele więcej, kiedy ustawy fabryczne odcięły mi nieletnią siłę roboczą parę kolejek temu -przypomniała jej Maddie. Tak jak oczekiwałam, czuła się już zupełnie swobodnie.
Kendall rzuciła kostki i przesunęła miniaturową cynową książeczkę Oliver Hoist o trzy pola do przodu.
- Chciałabym mieć pracę, żeby móc oszczędzać kapitalizm ze swoich inwestycji.
- Kapitał - powiedzieliśmy chórem. Kendall spojrzała na mnie.
- Mogłabym pracować w waszej księgarni. Pod ladą.
- I układałabyś książki pod ladą? - spytała Brandy. Kendall j ą zignorowała.
- Nie potrzebujecie pomocy? Zmierzwiłam jej włosy.
- Przykro mi, nie da rady, dopóki nie będziesz pełnoletnia. Maddie przesunęła swoją cynową Pędzącą Joasię.
- No właśnie, niczego się nie nauczyłaś z tej gry? Przez ciebie zamknęliby nam interes. Georginie nie potrzeba dodatkowej papierkowej roboty.
- A jak twoja praca menedżera? - spytała Brandy. - Jera trudniej?
- Nie tyle trudniej, co... inaczej. Kendall się ożywiła.
- Mogłabym dostać twoją starą pracę.
- Przykro mi. Nie mamy wolnego etatu. Moje miejsce zajęła Maddie. Kendall westchnęła.
Seth wylądował na przędzalni jedwabiu, której nikt jeszcze nie kupił, i zaczął wyciągać pieniądze.
- Dziewczynki poszły spać bez marudzenia?
- Tak... tylko Kayla nie mogła zasnąć. Bała się koszmarów. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- I powiedziała ci to? Znaczy, wypowiedziała słowa?
- Tak, odbyłyśmy długą rozmowę. Śmiałyśmy się, płakałyśmy, dzieliłyśmy się nadziejami i lękami. Moim zdaniem ma przed sobą karierę oratorską.
- Co znaczy „oratorską”? - spytała Kendall.
- Chodzi o publiczne wystąpienia - wyjaśniła Maddie. -Wygłaszanie przemówień. Mówienie przed publicznością.
- Aha. Wujek Seth nie nadaje się do kariery oratorskiej. Roześmialiśmy się wszyscy.
- To prawda - zgodziła się Maddie. - Nie nadaje się. Ja zresztą też nie. Seth przybił jej piątkę.
- Introwertycy łączcie się. Brandy wyciągnęła kolejną szansę i jęknęła.
- Epidemia cholery! No nie, znowu!
Kiedy brat i bratowa Setha wrócili wreszcie do domu i wieczór dobiegł końca, ucieszyłam się, słysząc, że Maddie naprawdę dobrze się bawiła.
- Dzieci nie są takie złe, pod warunkiem że to przemądrzałe potomstwo Mortensenów. Terry i Andréa też byli mili. Dobre geny w rodzinie.
- Fakt - przyznałam, myśląc, że Maddie z całą pewnością potrzebuje częściej przebywać wśród ludzi. Była wesoła i podekscytowana, jej oczy błyszczały z ożywieniem. To był dobry wieczór.
Podrzuciłam ją do Douga i pojechałam do siebie. Bogowie od parkingów nie byli mi dziś przychylni, więc wylądowałam pięć przecznic od domu. Po drodze minęłam automatyczny dystrybutor „ Seattle Times'a”. Zwykle przeglądam nagłówki w pracy, ale dziś tego nie zrobiłam. Zatrzymałam się przed dystrybutorem, bo jeden z artykułów przyciągnął mój wzrok.
Była to dziwaczna historia o mieszkańcu Seattle, który zaczął mieć urojenia. Śniło mu się, że jeśli przepłynie zatokę Puget, zapewni bogactwo i bezpieczeństwo swojej rodzinie ledwie wiążącej koniec z końcem. Niestety nie dopłynął daleko; utonął w lodowatej wodzie. Najdziwniejsze było to, że miał wysoką polisę na życie, i choć mogło to wyglądać na śmierć samobójczą, jego ubezpieczalnia zamierzała wypłacić odszkodowanie. Więc jednak zapewnił rodzinie bogactwo i bezpieczeństwo.
Gapiąc się na gazetę niewidzącym wzrokiem, myślałam o tym biedaku, który słabnie i ginie w ciemnych falach. Nagle przypomniał mi się dzisiejszy ranek i znów poczułam ten chłód, to uczucie, że jestem mokra. Przez pół sekundy nie mogłam oddychać. Zupełnie jakby moje płuca wypełniały się wodą, jakbym się topiła. Zadrżałam i bezwiednie roztarłam ramiona dłońmi -to déjà vu było obezwładniające. Woda. Wszędzie woda. Zimna. Czarna. Dławiąca... Zadrżałam i wreszcie zmusiłam się, żeby ruszyć dalej. Musiałam się ogrzać.
Nie mogę uwierzyć, że ciągle wracasz - powiedział Dante, kiedy następnego dnia zjawiłam się w jego salonie. Chyr ba nie muszę mówić, że był pusty.
- Ja też - przyznałam. Nigdy nie czułam się tu mile widziana, ale też nie wiedziałam, gdzie indziej mogłabym pójść. - Jakim cudem utrzymujesz ten interes?
- Nie mam pojęcia. Pewnie nie przyszłaś zapewnić mi najlepszej nocy mojego życia? Ale jakby co, szansa na El Gaucho przepadła.
- Przyszłam, bo miałam kolejny sen.
- Wykorzystujesz mnie, sukubie. - Westchnął i usiadł przy tandetnym stole. - Okej. Słucham. Usadowiłam się naprzeciw niego i zrelacjonowałam wydarzenia z ostatniego snu.
- Raczej niewiele nowego się stało - stwierdził. - Fabuła posunęła się o jakieś trzydzieści sekund.
- Czy to coś znaczy?
- Zabij mnie, nie wiem. Zmrużyłam oczy.
- Jesteś najgorszym tłumaczem snów na świecie.
- E tam. - Oparł podbródek na dłoni, a łokieć na stole. Miał swoją typową leniwą minę. -Jestem bardzo dobrym tłumaczem. Tylko w tym śnie nie ma co tłumaczyć, chyba że podświadomość lamentuje nad twoją bezpłodnością. Co jest bardzo prawdopodobne. Śmiem też twierdzić, że masz marny gust muzyczny. Czy za każdym razem leci Sweet Home Alabama? Tym razem ja westchnęłam.
- Te sny ewidentnie nie są też prorocze, bo oboje wiemy, że nie możesz mieć dziecka. -Zabębnił palcami po stole, zamyślony. - Jesteś pewna, że to nie było adoptowane dziecko?
- Ona była moja - odparłam stanowczo. - Moja krew. Czułam to.
- Okej. Gdzieżbym śmiał negować urojony instynkt macierzyński. Ale, jak powiedziałem, to tak naprawdę nie ma znaczenia. Treść, w sensie. Domyślam się, że istotna jest utrata energii. Mogłabym go uściskać.
- Do cholery, nareszcie ktoś uważa, że to istotne.
- To pewien schemat. Nie można tego uznać za anomalię.
- Więc co to znaczy?
- Na pewno chcesz znać opinię najgorszego tłumacza snów na świecie?
- Na litość boską! Gadaj wreszcie.
- Gdybyś była człowiekiem, nie miałbym wątpliwości, że ktoś na tobie żeruje. Drgnęłam.
- Co? Co masz na myśli?
Sięgnął przez stół i chwycił moją dłoń, podrzucając ją od niechcenia, kiedy się zastanawiał. Byłam zbyt zdumiona słowem „żeruje”, by przejmować się, że mnie dotyka. W mojej głowie rozbrzmiały słowa małej Kayli. „To potwory. Latają w powietrzu i wchodzą ludziom do snów”.
- Oboje wiemy, że na świecie jest mnóstwo nadnaturalnych bytów. Niektóre przenikają do snów i nie mają najlepszych intencji. Podobnie jak ty. I prawdę mówiąc niektóre niewiele różnią się od ciebie. Pożądają ludzkiej siły życiowej i energii, i potrafią wysysać ją ze snów.
- Ale mogą to robić mnie?
- Hm. - Puścił moją dłoń. - Nie bardzo wiem jak. Ty nie tworzysz własnej energii. Ty też ją kradniesz. Ale kto wie.
Zadrżałam. Na myśl, że jakieś stworzenie - jakiś pasożyt -przypina się do mnie i wysysa ze mnie życie, zrobiło mi się niedobrze. Choć oczywiście doskonale zdawałam sobie sprawę z własnej hipokryzji, ponieważ bez przerwy robiłam dokładnie to samo.
- Więc... jaką istota byłaby zdolna do czegoś takiego?
- Nie wiem. To nie moja specjalność.
- Ale jesteś ekspertem od snów! Nie powinieneś znać się na... sennych stworzeniach?
- Nadnaturalne byty to działka Erika, nie moja. Powinnaś zapytać jego.
- Jesteś najgorszym tłumaczem snów na świecie.
- Podobno. - Jego powaga sprzed chwili uleciała. - To jak... teraz będziemy się kochać? Wstałam.
- Nie! Oczywiście, że nie. Dante uniósł ręce.
- Czego jeszcze chcesz? Tym razem udzieliłem ci pożytecznych informacji. A poza tym nie mów, że nie przydałaby ci się działka, choćby nawet mała.
- Nie o to chodzi - powiedziałam. Nagle straciłam pewność siebie. - Teraz... teraz już cię znam.
- Co to ma znaczyć?
- Gdybyś był jakimś anonimowym facetem, może byłaby szansa. Ale teraz jesteś... -”Przyjaciel” to nie było słowo, którego szukałam. - ...znajomym. Po raz pierwszy był naprawdę zbity z tropu. To było niemal zabawne.
- Naprawdę za tobą nie nadążam, sukubie.
- Mam chłopaka, pamiętasz? Kiedy uprawiam przygodny seks, to nie jest zdrada. Ale jeśli zrobię to z kimś...
- .. .kogo lubisz? - Czy tylko mi się wydawało, czy naprawdę w jego oczach błysnęła nadzieja, kiedy to mówił?
- Nie, nie myśl, że cię lubię. Ale też cię nie nie-lubię. Rzecz w tym, że nie jesteś anonimowy. To by była zdrada.
Gapił się na mnie przez kilka chwil i nawet jeśli rzeczywiście dostrzegłam w jego oczach nadzieję, teraz z całą pewnością zniknęła.
- Nic dziwnego, że sukuby tak świetnie potrafią udawać śmiertelne kobiety. Doskonale opanowałaś babskie gierki i nieracjonalne myślenie.
- Muszę iść.
- Zawsze musisz iść. Dokąd tym razem? Do jakiegoś anonimowego faceta? Wstałam.
- Nie. Idę do Erika, bo może on będzie miał dla mnie jakieś pożyteczne informacje.
- Przecież podałem ci pożyteczne informacje!
- To kwestia dyskusyjna.
- No dobrze, poczekaj, zamknę interes i zobaczymy, co Lancaster ma do powiedzenia. Zamarłam.
- Jak to „zobaczymy”? Dante wziął klucze zza lady.
- Podsyciłaś moją ciekawość. Chcę się przekonać, co z tego wyjdzie. Poza tym jesteś mi coś winna za pomoc, skoro nie chcesz się bzykać.
- Też mi pomoc - mruknęłam. Poszedł ze mną do drzwi.
- Przyszło ci kiedyś do głowy, że choć uważasz mnie za tak bezużytecznego, ja się w pewnym sensie martwię, co się z tobą stanie?
- Nie - odparłam. - Nie przyszło.
Ale pozwoliłam mu iść ze sobą do sklepu Arkana. Kiedy weszliśmy do środka, Erik rozpakowywał pudło książek. Gdy mnie wyczuł, uśmiechnął się, nie podnosząc głowy.
- Panna Kincaid, zawsze miło... - Urwał, zauważając Dantego. Po raz pierwszy, od kiedy się znaliśmy, zobaczyłam, że Erik jest zagniewany. To było niepokojące. A nawet przerażające. -Pan Moriarty.
Dante kiwnął głową na powitanie.
- Miło cię widzieć.
Mina Erika świadczyła, że to uczucie nie jest odwzajemnione. Wyprostował się i podszedł do lady. Zakładając ręce na piersi spojrzał na nas oboje.
- Czym mogę państwu służyć? - Dziś zabrakło serdecznego gospodarza i pogawędek przy herbacie. Atmosfera między tymi dwoma była gęsta i dusząca. Odezwałam się niepewnie:
- My... to znaczy, Dante uważa, że zna odpowiedź na moje problemy ze snami. Dante roześmiał się ze swoim firmowym drwiącym grymasem. Jeśli odczuwał wrogość wobec Erika, to dobrze ją ukrywał.
- Nie nazwałbym tego odpowiedzią, sukubie. To raczej teoria.
- Znów miałam ten sen - powiedziałam Erikowi. -I to dwa razy. I wciąż tracę energię. Dante twierdzi, że jakiegoś rodzaju... senna istota na mnie żeruje. - Zacinałam się, wypowiadając te słowa. Ten pomysł wciąż był zbyt niedorzeczny. - Ale nie wie, jakiego rodzaju. Powiedział, że pan może wiedzieć.
Erik przesunął spojrzenie z Dantego na mnie. Widziałam, że staruszek wciąż jest niezadowolony, że przyszliśmy tu razem, ale za bardzo się o mnie troszczył i nie potrafił mi odmówić pomocy. Byłam ciekawa, w którym momencie zasłużyłam sobie na takie względy. I czym. Westchnął i gestem zaprosił nas. do stołu. Usiadł razem z nami, ale nie zaproponował herbaty.
- Trudno sobie wyobrazić, żeby jakieś stworzenie zapolowało na sukuba - powiedział w końcu.
- Też tak pomyślałem - rzucił Dante.
Jego niefrasobliwa maska trochę się uchyliła. Znów był zamyślony i zaciekawiony. Przypominał mi pewnego inżyniera, którego kiedyś znałam. Facet nie mógł się powstrzymać, kiedy przyszło mu rozwiązać jakiś techniczny problem. Wystarczyło dać mu coś w kawałkach i po prostu musiał to rozpracować; Dante może i doprowadzał mnie do szału, ale jego natura, zdeprawowana czy nie, nie pozwalała mu zostawić tego w spokoju. Erik przyglądał mi się przenikliwie i uważnie. Dla niego też była to intrygująca zagadka.
- Gdybym miał wybierać... Powiedziałbym, że symptomy najlepiej pasują do oneiroi. Słyszałam o nich. Występowały w greckich mitach, na których się wychowałam.
- Duchy snów? Dante się zamyślił.
- Więcej niż duchy. To dzieci Nyks i Ereba.
O nich też słyszałam. Nyks i Ereb. Noc i Mrok. Pierwotne byty chaosu. Potężne i niebezpieczne. Z chaosu narodził się świat, to prawda, ale było też faktem - i nawet nauka się z tym zgadzała - że wszechświat wciąż próbuje do chaosu powrócić. Nyks i Ereb byli niszczącymi siłami - tak groźnymi, że dziś pozostawali zamknięci, by nie rozdali świata na strzępy. Myśl, że ich dzieci mogą wysysać ze mnie życie, znów wywołała u mnie mdłości. Dante wciąż zastanawiał się nad tą teorią.
- Tak, to chyba najbardziej tramy typ. Ale wciąż nie pasuje w stu procentach.
- Nic tu nie pasuje - przyznał Erik. - Nigdy nie słyszałem, by cokolwiek atakowało sukuba.
- Co dokładnie robią te oneiroi? - spytałam. Mężczyźni wymienili spojrzenia, czekając, aż ten drugi wyjaśni. Wreszcie odezwał się Erik.
- Nawiedzają śmiertelników w snach i żywią się emocjami, które te sny wywołują. Ofiary oneiroi budzą się wyczerpane i chore. - Znów ironia losu. Legenda głosiła, że to sukuby nawiedzają mężczyzn w snach i odbierają im życie.
- Dokładnie to spotkało mnie - powiedziałam. - Dlaczego to nie mogą być one?
- To mogą być one - przyznał Dante - ale jak powiedzieliśmy, szczegóły się nie zgadzają. Oneiroi mogą przejąć kontrolę i kształtować sny. Ale sny, które wywołują, zwykle są koszmarne. Strach i inne złe emocje przeważnie są silniejsze. Dają im lepszą pożywkę. Twoje sny są krótkie i... milusie.
- Milusie?
- Nie wiem. Nie są koszmarne. Są dla ciebie intrygujące. Wywołują emocje, ale dobre, szczęśliwe. Prowokują cię do silnych reakcji, to prawda, ale nie takiego rodzaju, na jakich zwykle zależy oneiroi.
- Jest jeszcze jedno - dodał Erik. - Pani nie jest dla nich idealną ofiarą. Jest pani nieefektywna. Jest pani tylko przewodnikiem, połączeniem ze śmiertelnym światem i jego energią. Jeśli oneiroi panią okradają, muszą czekać, aż pani najpierw zdobędzie energię od kogoś innego. O wiele prościej byłoby wyssać ją prosto z człowieka. Nagle zdałam sobie sprawę, że o czymś zapomniałam.
- Zdarzyła się jeszcze jedna dziwna rzecz... coś oprócz utraty energii... - Wyjaśniłam, jak obudziłam się zmarznięta! z wrażeniem, że jestem mokra.
- To rzeczywiście dziwne - powiedział Dante - ale nie| wiem, czy to ma z tym jakiś związek.
- Tylko że potem tamtego dnia czytałam artykuł o człowieku, który zwariował i próbował przepłynąć zatokę Puget. Uważał, że to pomoże jego rodzinie i pomogło, bo utonął i rodzina dostała pieniądze z ubezpieczenia. Kiedy przeczytałam artykuł, to uczucie chłodu i wilgoci wróciło. Zupełnie jakbym... przez sekundę była nim. Czułam dokładnie to, co on. Jakbym i ja się topiła.
- Empatia - stwierdził Dante. - Przeczytałaś o tym i wyobraziłaś sobie, jak by to było.
- Nie. - Zmarszczyłam brwi, próbując odtworzyć to wydarzenie. - Ja... Ja go czułam. Wiedziałam, że czuję właśnie jego. Tego faceta. Tak samo jak wiedziałam, że ta dziewczynka to moja córka. Po prostu czułam to w sobie. Dante zrobił zirytowaną minę.
- Byłoby pomocne, gdybym wiedział o tym wcześniej.
- Zapomniałam. Wcześniej nie wydawało mi się to istotne.
- Czy coś takiego zdarzyło ci się już wcześniej? Wiedza o czymś, czego nie doświadczyłaś?
- Nie wydaje mi się. Erik spojrzał na Dantego.
- Jasnowidzenie?
- Nie wiem. Mało prawdopodobne. Za dużo zmiennych. I nic się nie zgadza. - Dante znów popatrzył na mnie. - Rozmawiałaś o tym ze swoimi? Pokręciłam głową.
- Jerome'a nie ma w mieście. Wspomniałam mu o pierwszym śnie, zanim wyjechał, ale nie za bardzo się przejął.
- Cóż, nie wiem, co o tym myśleć - stwierdził Dante.
- Ja też nie - zawtórował mu łagodnie Erik. - Ale sprawdzę to dla pani.
- Dzięki - odparłam. - Bardzo to doceniam. Wstaliśmy i chwilowy rozejm między Erikiem i Dantem zniknął jak zdmuchnięty. Erik znów wyglądał jak chmura gradowa. Dante znów miał drwiącą, pogardliwą minę.
- Panno Kincaid - zaczął sztywno Erik. - Wie pani, że darzę panią najwyższym szacunkiem i z ochotą udzielę pani wszelkiej pomocy, jakiej pani potrzebuje. Uznaję, że pan Moriarty także może pani pomóc. Ale wolałbym, żeby pani...
- ...żebyś mnie więcej nie przyprowadzała - dokończył Dante. Zasalutował. - Przyjąłem do wiadomości, staruszku. Do zobaczenia przy samochodzie, sukubie. - Odwrócił się i wyszedł ze sklepu.
Nastrój Erika nie poprawił się z jego wyjściem. Wciąż wyczuwałam płonącą w nim furię. Erik powiedział, że Dante jest zdeprawowany, ale przecież ja też byłam. Na mnie Erik tak nie reagował. Czegoś tu nie rozumiałam.
- Przepraszam - powiedziałam do niego. - Nie wiedziałam, że to pana tak wzburzy.
- Nie mogła pani wiedzieć - odparł ze znużeniem. - A poza tym to ja panią do niego skierowałem.
- Będę go trzymać od pana z daleka - obiecałam. Jeszcze raz mu podziękowałam i poszłam za Dantem. Stał oparty o samochód; jego myśli znów maskował leniwy uśmiech.
- Dlaczego Erik tak cię nienawidzi? - spytałam. Dante spojrzał na mnie z góry.
- Bo jestem złym człowiekiem, który robi złe rzeczy.
- Chodzi o coś więcej - powiedziałam. -I nie wyglądasz mi na takiego złego. Najgorsze, co robisz, to oszukiwanie klientów i dawanie bezużytecznych rad. Chociaż... przed chwilą byłeś dość pomocny. Ale, jak powiedziałam, nie sądzę, żebyś był tak zły, jak głosi fama.
- Skąd możesz to wiedzieć? Wzruszyłam ramionami.
- Instynkt.
Nagle Dante błyskawicznym ruchem chwycił mnie za kark i przyciągnął do siebie. Zaparłam się ręką o jego pierś i zaczęłam go odpychać, ale nagle przestałam. W jego ciele był żar, pragnienie człowieka, który od bardzo dawna był czegoś pozbawiony. Ku mojemu zaskoczeniu poczułam palące podniecenie - własne pragnienie, żeby dotknąć kogoś, z kim nie łączą mnie tylko interesy. To uczucie dopadało mnie często i zwykle pakowało w kłopoty. Obudziła się też moja natura sukuba wyczuwającego źródło energii. I mimo swoich wcześniejszych wzniosłych gadek, że nie sypiam z ludźmi, których znam trochę bliżej, nagle zapragnęłam, żeby mnie pocałował. I zapragnęłam jego energii - chciałam choćby tylko spróbować.
Jego usta przysunęły się do moich. Zaczęłam przymykali oczy i rozchylać wargi - ale on nagle zesztywniał. Puścił mnie i odsunął się o krok. Otworzyłam oczy i wpatrzyłam się w niego zdumiona.
- Co jest, do licha? - spytałam. - Wycofałeś się. Po tym całym wierceniu dziury w brzuchu, że chcesz się ze mną przespać.
- Jesteś wyczerpana i głodna, sukubie - powiedział. - To by było jak wykorzystanie pijanej dziewczyny.
- Jasne. A ty nigdy czegoś takiego nie zrobiłeś.
- No cóż, nie mam już osiemnastu lat. - Otworzył drzwiczki samochodu. - Jedziemy czy nie? Przyglądałam mu się jeszcze chwilę, bo znów wydało mi się, że zobaczyłam w jego oczach tę nadzieję i współczucie. Zaczynałam się zastanawiać, czy jego złośliwość nie jest w dużej mierze pozą, ukrywającą te same kompleksy, które mają wszyscy na świecie. Ale zachowałam psychoanalizę dla siebie i wsiadłam do samochodu. Pojechaliśmy z powrotem do jego salonu, maskując zwykłym przekomarzaniem się powagę tego, co mogło się wydarzyć.
-I naprawdę nie jestem seryjnym mordercą. Po prostu uznałem, że to za dobra okazja, żeby ją przepuścić.
- Rany - powiedziałam. - Gdybym dostawała dziesięć centów za każdym razem, kiedy to słyszę...
Liam, facet, który kupił mnie na aukcji, roześmiał się i otworzył mi drzwiczki samochodu. Jeździł czarnym, błyszczącym lotusem elise, którego sprowadził sobie z Wielkiej Brytanii. Zaimponowało mi to. Samochód wyglądał na świeżo umyty. To też mi zaimponowało - i trochę zasmuciło, bo wyglądało na to, że lada moment zacznie padać.
- Ale podobno to jest niezłe - dodał, zapalając silnik. -Więc mam nadzieję, że ci się spodoba i nie pomyślisz, że to zbyt ponure jak na święta.
Nie spieszyło mi się do swojej charytatywnej randki, ale wiedziałam, że prędzej czy później nastąpi. Więc kiedy Liam zadzwonił, że dostał bilety na dziś wieczór na teatralną adaptację trzech opowiadań Edgara Allana Poego, pomyślałam, że to moment równie dobry, jak każdy inny, żeby mieć to z głowy. Poza tym lubiłam Poego. Owszem, był to nieco makabryczny pomysł na randkę w najszczęśliwszym tygodniu roku, ale przecież to była wina teatru, a nie Liama.
Spektakl zaczynał się dość wcześnie, więc postanowiliśmy najpierw zaliczyć Poego, a potem pójść na kolację. W drodze do teatru Liam okazał się taki, jak się spodziewałam. Inteligentny. Miły. Umiarkowanie dowcipny. Pracował w firmie inwestycyjnej w centrum i miał dość rozsądku, żeby nie nudzić mnie szczegółami. Przerzucaliśmy się żarcikami, anegdotami i własnymi doświadczeniami. Oczywiście wolałabym być z Sethem, ale Liam był facetem w sam raz na jeden wieczór i uważałam, że powinien miło spędzić czas w nagrodę za to, że podarował fundacji tyle pieniędzy.
Spektakl był tak pokręcony, jak tego oczekiwałam. Zaczęli od Maski śmierci szkarłatnej, po której przeszli do Beczki Amontillada. Przedstawienie zamknęło Serce-oskarżycielem, bo jaki wieczorek na cześć Poego obszedłby się bez tego gwoździa programu?
- Nigdy nie słyszałem o Masce śmierci szkarłatnej - powiedział potem Liam. Postanowiliśmy zostawić samochód i przejść pieszo sześć przecznic do restauracji, w której miał zarezerwowany stolik. - Dwa pozostałe czytałem w liceum. Domyślam się, że to jakaś alegoria, że nie unikniesz śmierci, co? Możesz się zamknąć, ale to nie zadziała.
- Właściwie to coś więcej niż alegoria - odparłam zadumana. - Trochę w tym historycznej prawdy. Był to dość powszechny sposób radzenia sobie z zarazą. Zamknąć się w domu. Albo opuścić miasto i uciec. Czasami wyrzucano chorych z miasta i zamykano się przed nimi na klucz, że tak powiem.
- To okropne - powiedział Liam. Weszliśmy do restauracji, małej włoskiej knajpki, w której niemal nie sposób było zdobyć rezerwację. Musiałam przyznać, że nieźle się spisywał z tą randką.
- Nie umieli inaczej - odparłam. - Nie wiedzieli, co powoduje choroby. Nie licząc higieny i szczęścia, niewiele było remediów na starożytne i średniowieczne epidemie.
- Ten licytator nie powiedział, że jesteś pasjonatką historii - zażartował.
- A co? Wtedy byś nie licytował?
- Żartujesz? Piękna kobieta, która na pierwszej randce i mówi o „starożytnych i średniowiecznych epidemiach?” Licytowałbym wyżej.
Uśmiechnęłam się szeroko, pozwalając szefowi sali prowadzić się do stolika. Było mi miło, że Liam docenia moją historyczną wiedzę, ale musiałam uważać, żeby za bardzo się nie popisywać. Wiedziałam więcej, niż powinna wiedzieć zwykła dziewczyna i nie mogłam wdawać się w szczegóły, o których współcześni ludzie nie mogli wiedzieć. Zmieniłam temat.
- Coś mi się zdaje, że licytator był bardzo zajęty innymi uczestniczkami.
- Och, chodzi ci o tę feministkę, która była przed tobą? Zmarszczyłam brwi.
- Nie, o gigantyczną blondynę w sreberku, którą sam kupił.
- A, tak - zgodził się Liam. - Była szurnięta. Atrakcyjna, ale szurnięta.
- Naprawdę uważasz, że była ładna?
- Jasne. Oczywiście nie tak ładna jak ty - dodał pospiesznie, błędnie odczytując moje pytanie.
- Ale licytator widocznie myślał inaczej. Nie mógł utrzymać rąk z daleka od niej.
- Oj, nie przesadzaj. Przecież nawet jej nie dotknął.
- No, oczywiście nie w trakcie aukcji. Mówię o tym, co było potem.
- Co?
Przerwało nam pojawienie się kelnera. Musiałam poczekać, aż Liam zamówi wino, zanim dokończył historię.
- Po aukcji. Zostałem, żeby pomóc zwinąć majdan. Deanna jest przyjaciółką mojej byłej żony. Kiedy skończyliśmy, Nick i ta blondyna dosłownie przyssali się do siebie i wyszli razem.
- To... to niemożliwe.
Tawny powiedziała, że wyszli oddzielnie. Niemożliwe, żeby między nią a Nickiem do czegoś doszło tamtego wieczoru. Następnego dnia zjawiła się na lekcję tańca. Nawet jeśli kłamała, że nie wyszło jej z Nickiem - ale właściwie dlaczego miałaby kłamać? - było oczywiste, że nie dostała w ostatnim czasie dawki energii. Wściekłe transformacje, przybieranie nieludzkich kształtów mogłoby szybko wyczerpać jej energię, ale nowy sukub nie mógł jeszcze posiadać takich umiejętności. To wszystko nie trzymało się kupy. Liam oczywiście, nie wiedział, o co mi chodzi.
- Dlaczego tak trudno ci w to uwierzyć? - spytał. Pokręciłam głową.
- Bo... nieważne. Mam nadzieję, że dobrze się bawili. A teraz... jakie wino zamówiłeś? Bo przegapiłam.
Nie chciałam psuć kolacji, więc odłożyłam zagadkę Tawny na później i postarałam się jak najlepiej, żeby Liam nie żałował swoich tysiąca siedmiuset dolarów. Po kolacji wróciliśmy do jego samochodu, ciesząc się leniwym spacerem. Choć było wilgotno, ociepliło się do jakichś dziesięciu stopni. Kapryśne zimy w Seattle robiły czasem takie niespodzianki, by dzień czy dwa później znowu zaskoczyć nas mrozem. Kiedy Liam wziął mnie za rękę, pozwoliłam mu na to, ale miałam prawdziwy dylemat.
Nie zamierzałam się z nim więcej spotkać. Z szacunku dla Setna i dla zachowania pozorów normalnego życia unikałam seksualnych przygód w tym ciele. To oznaczało, że nie powinnam pozwolić, by ten wieczór zakończył się czymś więcej niż przyjacielskim uściskiem dłoni na pożegnanie. Ale nagle zaczął mi doskwierać brak energii. Czułam się tak dobrze, kiedy wyssałam ją z Simona - ale została mi odebrana, zanim zdążyłam ją w jakikolwiek sposób wykorzystać. Byłoby miło znów się tak poczuć. Pójść do domu z Liamem i zdobyć to, czego potrzebowałam.
Kiedy dotarliśmy do jego samochodu, wciąż trzymając mnie za rękę, odwrócił mnie przodem do siebie.
- I co dalej? - zapytał.
- Nie wiem. - Wciąż byłam rozdarta. - Jestem otwarta na propozycje. Liam uśmiechnął się - miał ładny uśmiech, który błyszczał też w jego niebieskich oczach.
- Więc co powiesz na to? - Pochylił się i pocałował mnie, tak jak omal nie zrobił tego Dante. Och, Liam. Liam był dobrym człowiekiem. Naprawdę dobrym człowiekiem. Kalibru Setha. W chwili, kiedy nasze usta się zetknęły, poczułam słodycz jego energii wsączającej się we mnie cienką strużką. Obudziło się we mnie pożądanie i przylgnęłam do niego. Nie lubiłam używać tego ciała, ale to były nadzwyczajne okoliczności. Podjęłam decyzję. Prześpię się z nim i się rozejdziemy. Był miłym gościem, nie psychopatycznym prześladowcą. Może będzie rozczarowany, ale nie będzie miał rano pretensji, że nie chcę niczego więcej. Pocałował mnie mocniej, przyciskając do karoserii. Tyle energii z jednego pocałunku. Seks będzie niesamowity.
Tak, tak, więcej. Zdobądź więcej. Nakarm mnie. Oderwałam się gwałtownie od Liama. Spojrzał na mnie, szczerze przejęty. - Co się stało? To był szept w mojej głowie. Ledwie słyszalny, ale rzeczywisty. I niósł ze sobą pożądanie, głębokie pożądanie energii Liama, rywalizujące z moją własną potrzebą - ale nie moje. To był ktoś inny albo coś innego. Nagle wszystko mi się przypomniało. Rozmowy z Dantem i Erikiem o istocie żerującej na mnie i kradnącej moją energię. Rzeczywiście sama robiłam to mężczyznom... ale nic nie mogłam poradzić na to, co czuję. A w tamtej chwili czułam mdłości na myśl o tym, że w nocy przyjdzie do mnie jakaś pasożytnicza kreatura, bo będę pełna energii. Przeszły mnie ciarki. Wystarczająco paskudne było to, że ta istota wykorzystywała mnie. Ale ona posługiwała się mną, żeby wykorzystać Liama.
Spojrzałam na niego. Był taki przystojny i miły. Pokręciłam głową. Nie mogłam tego zrobić. Potrzebowałam energii, ale zamierzałam odsuwać to w czasie tak długo, jak się da. Nie spełnię zachcianki tego stworzenia.
- Liam... - zaczęłam powoli. - Powinnam ci o czymś powiedzieć. Niedawno zakończyłam długi związek i poszłam na aukcję, bo myślałam, że będę mogła, wiesz... Westchnął, nie z gniewem, ale z żalem.
- Nie jesteś gotowa. Pokręciłam głową.
- Naprawdę bardzo mi przykro. Chciałam pomóc przy zbiórce pieniędzy i sądziłam, że dam radę ruszyć naprzód. Uścisnął dłoń, którą wciąż trzymał, i ją puścił.
- No cóż... jest mi smutno, ale rozumiem. I tak jak ty... gdybyśmy się zbliżyli, chciałbym czegoś poważniejszego. To niemożliwe, dopóki nie będziesz gotowa, a ja nie chciałbym cię do niczego zmuszać. O Boże. Naprawdę miły facet.
- Strasznie mi przykro - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Tak bardzo chciałam jego energii.
- Niepotrzebnie - odparł z uśmiechem. - Chodź, odwiozę? cię do domu. Odstawił mnie na Queen Anne; zanim wysiadłam z auta pocałowałam go w policzek. Poprosił, żebym zadzwoniła, kiedy już będę gotowa się umówić, i obiecałam mu, że to zrobię. Kiedy odjechał, nie weszłam do środka. Zadzwoniłam do Dantego.
- Tu twój ulubiony sukub - powiedziałam, kiedy odebrał. Usłyszałam jego ziewnięcie.
- Dyskusyjne. Czego chcesz? Jest późno.
- Muszę z tobą porozmawiać. Stało się coś dziwnego.
- Leżę w łóżku, sukubie. Jeśli nie zamierzasz się przyłączyć, wolałbym nie mieć teraz gości.
- Proszę cię, Dante. To ważne. Westchnął.
- Dobra, przyłaź.
- Nie wiem, gdzie mieszkasz.
- Oczywiście, że wiesz. Byłaś tu z milion razy.
- Mieszkasz w swoim salonie?
- A po co miałbym płacić czynsz za dwa różne lokale? Pojechałam do salonu. Na drzwiach wisiała tabliczka „Zamknięte”, ale w środku paliło się słabe światło. Kiedy zapukałam, Dante otworzył drzwi. Był jak zwykle w dżinsach i gładkiej koszulce, tym razem z krótkim rękawem, ale jego rozczochrane włosy sugerowały, że faktycznie już spał.
- Przepraszam - powiedziałam mu. - Może powinnam była poczekać.
- Teraz już za późno na żale. Wchodź. Przeprowadził mnie przez pomieszczenie dla klientów do małych drzwi, które zwykle widywałam zamknięte. Za nimi znajdował się duży pokój, wyglądający na kombinację mieszkania, biura, magazynu i... pracowni.
- Erik miał rację - powiedziałam, podchodząc do wysokiego regału. Półki pełne były słoików i butelek z ziołami i niezidentyfikowanymi cieczami. - Jesteś czarownikiem. - Zastanowiłam się. - A przynajmniej udajesz.
- Zero wiary w moje umiejętności. To chyba rozsądne. -Wskazał fotel wypełniony granulatem i puf w szkocką kratkę. -Wybieraj, skoro nie chcesz do łóżka. Wybrałam puf.
- Nie chodzi o to, że ci nie ufam... ale wszystko inne, co robisz, to oszustwo. Oczywiście Erik musi cię nienawidzić za coś konkretnego, i zacznijmy od tego, że nie wysłałby mnie do ciebie, gdyby nie uważał, że masz jakieś umiejętności.
- Interesująca logika. Może mnie nienawidzi za czarującą osobowość. - Potarł oczy i znów ziewnął. Kiedy uniósł rękę, zobaczyłam po jej wewnętrznej stronie ledwie widoczne ślady po igle, których wcześniej nie dostrzegłam pod długimi rękawami.
- Może cię nienawidzi za twoje nałogi. Dante zorientował się, na co patrzę. Wzruszył ramionami, zupełnie nieprzejęty.
- Nie, Lancaster ma poważniejsze pretensje niż działka od czasu do czasu.
- Wiem z doświadczenia, że nie ma czegoś takiego jak działka od czasu do czasu.
- Przyszłaś na interwencję, sukubie?
- Nie - przyznałam. Nie miałam ani czasu, ani ochoty na reformowanie Dantego. - Ale dzisiaj słyszałam głos.
- Ja też słyszałem głos. Zadzwonił i obudził mnie.
- Dante!
Rozzłoszczona wyjaśniłam sytuację. Na jego twarzy pozostał cień złośliwego uśmieszku, ale poza tym Dante wyglądał na naprawdę przejętego.
- Hm. Interesujące. W końcu podniosło swój paskudny łeb.
- Co to znaczy, twoim zdaniem?
- Nie mam pojęcia, dopóki nie będziemy wiedzieli, co to jest. Mogę się tylko domyślać, że z jakiegoś powodu jest zdesperowane. Do tej pory ukrywało się całkiem skutecznie, oczywiście jeśli nie liczyć twoich spadków energii. - Ożywił się trochę. - A może jest tam teraz i namawia cię, żebyś na mnie wsiadła?
- Przykro mi.
- No cóż. Pewnie nie jestem tak dobry jak koleś od tysiąca siedmiuset dolców. Ten twój drapieżnik ma wymagania.
Zadrżałam, przerażona myślą, że naprawdę poluje na mnie drapieżnik. Spojrzałam na Dantego i musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, bo zrobił spłoszoną minę.
- Dante, musisz mi pomóc. Wiem, że jeszcze nie znamy odpowiedzi... ale ja boję się tego czegoś. Nie potrafię się zmusić do złowienia ofiary, bo obawiam się, że ten potwór wróci. Nie chcę nawet iść spać.
Zmierzył mnie spojrzeniem swoich szarych oczu; ku moje? mu zdumieniu wyglądał niemal czule. To go zupełnie odmieniło.
- Oj, sukubie. Dzisiaj możesz spać. Nie ma energii, nie ma wizyty. Wątpię, żeby ten pocałunek był wystarczającą przynętą.
- Ale w końcu... w końcu będę musiała zdobyć kolejną dawkę... a dopóki nie będę mogła porozmawiać o tym wszystkim z Jerome'em...
- Hm, może mógłbym ci zrobić jakiś amulet. Coś, co odstraszy tego gościa.
- Potrafisz takie rzeczy? - Starałam się ukryć sceptycyzm w głosie, ale mi się nie udało. Dante znów zrobił drwiącą minę.
- Jeśli nie chcesz pomocy...
- Nie! Chcę. Przepraszam. Nie powinnam tak mówić. Poprosiłam cię o pomoc, a potem ją kwestionuję.
- Jak powiedziałaś, nie budzę u ciebie szczególnego zaufania.
- Przyjmę każdą pomoc, do jakiej mam dostęp - odparłam szczerze. Wstał i przeciągnął się, po czym podszedł do półek, przyglądając się ich zawartości.
- Jesteś pewna? Może ci się nie spodobać, co będę musiał zrobić, żeby wykonać taki amulet. Jak bardzo ci na nim zależy? Pomyślałam o tamtym głosie, o pragnieniu tego stworzenia w mojej głowie.
- Dość mocno. Jeśli tylko nie dasz mi, powiedzmy, naszyjnika z wnętrzności kozła, to chyba nic mnie nie rusza. Jego oczy wciąż błądziły po półkach i słoikach. Zastanawiał się przez kilka minut.
- Obawiam się, że będę na to potrzebował trochę czasu. Byłoby łatwiej, gdybym wiedział, z czym mamy do czynienia. Bez tej wiedzy muszę sklecić jakiś amulet na wszystko, który może nie zadziałać. Te o szerokim spektrum zawsze są trudne.
- Więc nie dzisiaj. Podszedł do mnie.
- Dzisiaj nic ci nie grozi, pamiętasz? Oczywiście możesz tu zostać, a ja będę pełnił straż i dopilnuję, żeby nic ci się nie stało. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Jestem zupełnie jak Kayla.
- Kto?
- Bratanica mojego chłopaka... - Prawie zapomniałam o naszej niesamowitej rozmowie. -Powiedziała parę dziwnych rzeczy. Ale nie wiem, czy to tylko dziecięca wyobraźnia, czy może ma jakieś parapsychiczne zdolności.
- U dzieci granica jest wąska - powiedział. - Jeśli ma jakieś moce, to jestem pewien, że nauka i dyscyplina ją ich pozbawią. Co powiedziała?
- Że jestem „zaczarowana”. I że w powietrzu są potwory, które wchodzą w ludzkie sny. -Kiedy nie odpowiedział, wykrzyknęłam: - Myślisz, że mogłaby mi w tym pomóc?! Pokręcił głową.
- Nie. Nawet jeśli jest medium, ma dar, czy jak się to nazywa, jest zbyt młoda i niedoświadczona, by wiedzieć, że jej zdolności mogą być użyteczne.
- Ale ona może wyczuwać to, co za mną łazi.
- Jasne. Jeśli jest naprawdę przenikliwym medium, to jest wrażliwa na anomalie w magicznym i duchowym świecie. Ciekawe. Malutka Kayla być może ma potencjał, by zdobyć w przyszłości potężne moce.
- Więc co radzisz?
- Hę? - spytał.
- Dla kogoś takiego jak ona. Żeby rozwinąć zdolności i zadbać o to, by nauka i dyscyplina nie wybiły jej ich z głowy.
- Moja rada? - Roześmiał się gorzko. - Niech jej wybiją. Wyświadczysz jej przysługę. Siedziałam cicho przez długą chwilę, wpatrując się we własne stopy. Kiedy wreszcie znów na niego spojrzałam, spytałam:
- Dlaczego jesteś taki nieszczęśliwy?
- Kto mówi, że jestem nieszczęśliwy? Zarabiam pieniądze, nie kiwając palcem. Wskazałam gestem pokój.
- Wszystko tutaj mówi, że jesteś nieszczęśliwy. Twoje zachowanie. Ten ślad po igle. Ta sterta butelek piwa w kącie. To, że chociaż twierdzisz, że cię irytuję, ciągle mi pomagasz i chyba się cieszysz, kiedy jestem w pobliżu.
- Nieszczęście kocha towarzystwo. Ty sama nie jesteś; szczególnie radosna.
- Mam bardzo szczęśliwe życie - obruszyłam się.
- W takim razie wracaj do niego i daj mi spać. - Wysyłając niezbyt subtelny sygnał, podszedł do drzwi i je otworzył. - Popracuję nad twoim amuletem i się do ciebie odezwę. Miałam ochotę naskoczyć na niego za to nagłe „fora ze dwora”, ale wyglądał na tak znużonego, że jakoś nie mogłam się przemóc. Poza tym wiedziałam, że mam rację. Dante Moriarty był nieszczęśliwym facetem, który używał sarkazmu i substancji odurzających, żeby to ukryć. Zastanawiałam się, co go aż tak gnębiło - co takiego rzucało cień na jego duszę.
- Powiesz mi kiedyś, dlaczego Erik cię tak nienawidzi? -spytałam cicho. Dante wskazał drzwi.
- Dobranoc, sukubie. Słodkich snów.
Pracowałam tego dnia na wieczorną zmianę, więc umówiłam się na lunch z Maddie. W zeszłym tygodniu nasze grafiki pokryły się parę razy, ale w sklepie był tak wariacki ruch, że nie miałyśmy okazji rozmawiać.
- Ależ jesteśmy niegrzeczne - powiedziała, kiedy kelner postawił na stoliku dwie margarity. Byłyśmy w tej „piekielnej” knajpie, do której parę dni wcześniej próbowali mnie wyciągnąć Peter, Cody i Hugh.
- Coś ty - powiedziałam, oblizując brzeg kieliszka. Sól i sok z limonki były dowodem na istnienie Boga. Ale tequila była dziełem Szatana. - Idziemy do pracy dopiero za trzy godziny. Zdążymy wytrzeźwieć. Poza tym jestem twoją przełożoną i mówię ci, że to nic złego. -Stuknęłyśmy się kieliszkami i wypiłyśmy.
- Czuję, że jestem nudna - powiedziała mi w połowie posiłku.
- To nieprawda.
- Ależ tak. Niczego nie robię ze swoim życiem. - Trzymała kieliszek za nóżkę, bełtając w kółko jego zawartość. - Doug wychodzi co wieczór, czy to na próbę, czy na imprezę. A ja? Jeśli nie siedzę w pracy, to siedzę w domu i piszę artykuły albo oglądam reality TV.
- A co chciałabyś robić zamiast tego?
- Nie wiem. Jest mnóstwo rzeczy, o których kiedyś myślałam. Skoki ze spadochronem. Podróże. Zawsze chciałam pojechać do Ameryki Południowej. Ale to trudne, wiesz? Takie przygody zmuszają cię do wyjścia z bezpiecznej kryjówki.
- Nie ma powodu, dla którego nie mogłabyś robić tych rzeczy. Jesteś inteligentna i zaradna, i chyba odważniej sza niż sama sądzisz. Uśmiechnęła się.
- Dlaczego mi tak dzielnie kibicujesz?
- Bo jesteś niesamowita. - Prawda była taka, że zaczęło do mnie docierać, że Maddie przypomina mi mnie samą z czasów, kiedy byłam śmiertelniczką. Nie do końca dobrze czułam się we własnym ciele (byłam nieprawdopodobnie wysoka). Nie zawsze umiałam się zachować w towarzystwie (mój cięty język przysparzał mi mnóstwa kłopotów). Ta wersja mnie nie istniała już od wieków, ale jakieś ziarno już zawsze miało we mnie tkwić. Kiwnęłam na kelnera i pokazałam mu kieliszek. - Hej, Josh. Możesz mi zatankować? Kelner Josh, chyba sam za młody, żeby pić, zabrał kieliszek, szczerząc zęby.
- No pewnie. To samo?
- Tak. Chociaż... przykro mi to mówić, ale była trochę słaba.! Josh zrobił urażoną minę.
- Naprawdę? Zaraz obsztorcuję barmana. Może zmuszę go, żeby tu przyszedł i przeprosił na kolanach.
- Nie trzeba - odparłam łaskawie. - Wystarczy, żeby tym razem zrobił podwójną. Skłonił się z galanterią i puścił do mnie oko.
- Według życzenia. Maddie jęknęła, kiedy sobie poszedł.
- Widzisz? Ja nie umiem tak flirtować. A już na pewno nie z takim młodocianym ciasteczkiem.
- Na pewno umiesz. Pokręciła głową.
- Nie. Strasznie mnie zatyka przy facetach.
- Jak to możliwe? Kiedy ze mną rozmawiasz, zawsze jesteś taka dowcipna.
- Ty nie jesteś mężczyzną. I ciebie się nie boję - wyjaśniła.
- Boisz się kelnera?
- No... nie, niezupełnie. Ale robię się skrępowana. Tracę głowę i tak dalej.
Pochyliłam się do przodu i szepnęłam konspiracyjnie:
- Zdradzę ci zawodowy sekret. Każdy jest skrępowany Udawaj, że nie jesteś, i będziesz supergwiazdą.
Josh przyniósł moją margaritę. Podziękowałam mu, flirtując jeszcze trochę, a Maddie słuchała tego, zamyślona. Kiedy poszedł do innego stolika, westchnęła.
- Wiesz, że przespałam się tylko z dwoma facetami?
- I co?
- I to, że mam dwadzieścia dziewięć lat. Czy to nie żałosne? Pomyślałam o swojej kartotece. Nie było sensu liczyć.
- To tylko oznacza, że masz pewne standardy. Skrzywiła się.
- Nie widziałaś tych facetów.
- 'Więc znajdź sobie jakiegoś fajnego. Jest ich całe mnóstwo. - Przypomniała mi się rozmowa z Tawny i ogarnęło mnie dziwaczne déjà vu.
- Jakoś nie zauważyłam. No, może Seth. On jest jednym z tych fajnych. - Westchnęła. -Jeszcze nie wspomniał o naszej randce.
- Nie? - Pomyślałam, że muszę go opieprzyć.
- Tak. Chyba że liczy się pilnowanie bratanic. - Wzruszyła ramionami. - Ale nie szkodzi. Przecież wiem, że zrobił to tylko dlatego, że było mu mnie żal. Doceniam gest. A, słyszałam, jak wspominał Dougowi, że chcesz choinkę. Nie możesz znaleźć odpowiedniej czy jak? Jęknęłam.
- No nie, znowu.
- Czyli... nie chcesz? Czy chcesz? Wyglądasz na osobę, która chciałaby mieć choinkę.
- Szczerze? Jest mi wszystko jedno. - Pokręciłam głową. -Mój znajomy Peter zrobił z tego aferę i powiedział Sethowi. Spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Wiesz co, jakoś sporo czasu spędzasz z tym Sethem.
- No co, z fajnymi facetami można się też przyjaźnić. -Nie miałam pojęcia, dlaczego wciąż chciałam trzymać swój związek z Sethem w tajemnicy. Instynkt podpowiadał mi, że tak trzeba.
- Szkoda - stwierdziła Maddie, dopijając swoją margaritę. - Założę się, że traktowałby swoją dziewczynę jak księżniczkę.
- Tia - powiedziałam kwaśno. - Pod warunkiem że ta księżniczka nie miałaby nic przeciwko kochance. Czasami mam wrażenie, że pisanie zawsze będzie jego największą miłością. Ku mojemu zaskoczeniu Maddie nie roześmiała się ani nie oburzyła.
- To chyba cena, jaką trzeba zapłacić, jeśli chce się z kimś' takim być. Może byłoby warto. Teraz ja się zamyśliłam. Zastanawiałam się, czy to prawda. Czy byłam za surowa dla Setha, złoszcząc się na niego, że nie poświęca mi całej swojej uwagi? Po lunchu poszłyśmy do księgarni - dziabnięte, ale bez przesady. Kiedy weszłyśmy, trąciłam Maddie łokciem.
- Okej, zrobimy tak. Chcę, żebyś w przyszłym tygodniu podjęła trzy wyzwania. Zrobiła wystraszoną minę.
- Jakie wyzwania?
- Nie wiem. - Zastanowiłam się chwilę. Może byłam bardziej pijana, niż mi się zdawało. -Wyzwania znaczy wyzwania. Idź potańczyć do klubu. Pomaluj usta czerwoną szminką. Nie-ważne. Wiem tylko, że potem cię odpytam, okej?
- To śmieszne. I nie takie proste - odparła nachmurzona, odwracając się. - Czegoś takiego nie da się zrobić ot, tak.
- Czy ja dobrze słyszałem, że kazałaś Maddie iść do klubu? - usłyszałam po chwili głos Setha. Maddie była już daleko i wątpiłam, żeby zamierzała podjąć takie wyzwanie. A szkoda. Odwróciłam się do niego.
- Pomagam jej żyć pełnią życia.
- Pojąc ją alkoholem w środku dnia? - zażartował. Wskazałam schody na górę.
- Nie masz książki do skończenia? Pogadamy później. Mam ważne zajęcia. Czułam się odrobinę źle, że go tak odesłałam, ale przecież, byliśmy umówieni na kolację i mieliśmy się zobaczyć później. Poszedł pisać, a ja zajęłam się swoją robotą. Jeden z pracowników wziął zwolnienie lekarskie, więc musiałam pracować w głównej sali, w świątecznej gorączce zakupów. Maddie obsługiwała kasę obok mnie i z przyjemnością patrzyłam, jaka wesoła i charyzmatyczna była w kontaktach z klientami.
Tuż przed zamknięciem księgarni stanęłam przed stojakiem z gazetami, szukając... hm, sama nie wiedziałam czego. Ale nie zapomniałam o tym nieszczęsnym topielcu. Zastanawiałam się, czy może w gazetach będzie coś więcej o nim - albo o czymkolwiek innym - co pomoże mi zrozumieć, co dzieje się ze mną we śnie. Niestety, dzisiaj nagłówki nie miały dla mnie nic nowego.
Seth i ja pojechaliśmy na Pioneer Square na późną kolację i oczywiście nie mogliśmy znaleźć miejsca do parkowania. Wreszcie wylądowaliśmy kilka przecznic dalej i do restauracji dotarliśmy przemarznięci. Ale było warto się przejść. To była jedna z moich ulubionych knajp, serwująca kajeńskie potrawy, tak pieprzne, że szybko przegnały zimowy chłód. Przy gumbo i étouffée trudno byłoby się długo dąsać. Kończyliśmy już deser, kiedy zadzwoniła moja komórka. Nie rozpoznałam numeru.
- Halo?
- Cześć, Georgina. Vincent z tej strony.
- Cześć - powiedziałam zaskoczona, że do mnie dzwoni.
- Słuchaj, koniecznie muszę z tobą porozmawiać. Jest jakaś szansa, żebyśmy się spotkali?
- Teraz?
- Tak... to dość ważne.
Spojrzałam na Setha, który dojadał chlebowy pudding. Był taki bezproblemowy. Nie sądziłam, żeby miał coś przeciwko temu, by Vincent wpadł tu na chwilę.
- Jestem na mieście z Sethem...
- To zajmie tylko parę minut - obiecał Vincent.
- Okej. - Powiedziałam mu, gdzie jesteśmy, i zapewnił, że zaraz się zjawi. Nie żartował. Ledwie zdążyłam wyjaśnić sytuację Sethowi, Vincent wszedł do restauracji.
- A ty co, przyleciałeś tutaj? - spytałam, kiedy z nami usiadł.
- Nie, po prostu byłem niedaleko. - Wskazał resztki naszych deserów. - Wygląda smacznie.
- Było świetne - odparłam. - Ale gadaj, o co chodzi. Vincent zawahał się, patrząc na Setha.
- Spokojnie. Seth o wszystkim wie - zapewniłam go. W tej chwili kelnerka przyniosła nam rachunek i resztę. Vincent przyglądał się Sethowi jeszcze chwilę i wreszcie odwrócił się do mnie.
- Okej. Mam do ciebie tylko jedno krótkie pytanie. Możemy rozmawiać po drodze. We trójkę znów wyszliśmy na ziąb i ruszyliśmy do samochodu Setha.
- No dobra - zaczął Vincent. - Pamiętasz tę historię, którą mi opowiedziałaś? Tę o policjancie, który zastrzelił swojego partnera?
- Tak.
- Gdzie o tym usłyszałaś? Szliśmy przez chwilę w milczeniu, kiedy usiłowałam sobie przypomnieć.
- Nie wiem. Pewnie w telewizji. Może widziałam nagłówek w gazecie w sklepie. Nie pamiętam.
- Jesteś pewna? Zmarszczyłam brwi.
- Całkowicie. Vincent westchnął.
- Bo widzisz, sprawa wygląda tak. Sprawdziłem tę historię i miałem spory problem ze znalezieniem informacji. Nigdy nie została podana do publicznej wiadomości. Musiałem sięgnąć do źródeł policji.
- Musiała być podana do wiadomości. Niby skąd bym o tym wiedziała?
- Właśnie to chcę ustalić.
Zastanowiłam się bardzo intensywnie. Gdzie ja o tym słyszałam? Nie miałam pojęcia. Po prostu o tym wiedziałam, kiedy rozmawiałam z Vincentem tamtego dnia. Ale przecież nie urodziło mi się w głowie.
- Znasz kogoś z policji? - zasugerował.
- Nikogo, z kim mogłabym rozmawiać o takich rzeczach. Może kogoś podsłuchałam. Serio, po prostu... po prostu nie pamiętam.
- A co to za historia? - spytał mnie Seth.
Kawałki układanki nagle wskoczyły na miejsce. Ten gliniarz był zupełnie jak facet, który chciał przepłynąć zatokę Puget. Obydwaj mieli fałszywe wizje, ale ich własne działania sprawiły, że wizje się spełniły. A ja wiedziałam o obu historiach, chociaż o jednej nie miałam skąd wiedzieć.
- Georgina? - spytał Seth.
- Ten gliniarz zwariował w sklepie i zaczął...
- Okej, stać. Stać, do cholery.
Wszyscy troje zatrzymaliśmy się jak wryci, kiedy głos rozległ się z ciemności. Idąc w stronę samochodu zaparkowanego w zaułku zostawiliśmy daleko za sobą ruchliwy Pioneer Square. I nagle zza rogu wyłonił się nieogolony mężczyzna w brudnych ciuchach. Carter wyglądałby przy nim jak dżentelmen. Napaści były rzadkie w Seattle, ale statystyki niewiele znaczyły, kiedy akurat było się napadanym. Ten człowiek celował do nas z pistoletu.
- Dajcie mi wszystko, co macie - warknął. Miał szeroko otwarte czy paranoika i zastanawiałam się, czy jest naćpany. Ale to nie było istotne. On miał pistolet. My nie. -Wszystko. Portfele. Biżuterię. Wszystko. Bo będę strzelał. Przysięgam na Boga, będę strzelał. Zrobiłam krok, zasłaniając Setha i Vincenta, na tyle mały, żeby nie zaalarmować tego człowieka, ale dość duży, żeby ustawić się na linii strzału. Już kiedyś zostałam postrzelona. Bolało, ale nie mogło mnie to zabić. To moi śmiertelnicy byli w niebezpieczeństwie.
- Jasne - powiedziałam, sięgając do torebki. Mówiłam cichym, uspokajającym głosem. - Co zechcesz.
- Szybciej - warknął. Jego pistolet był wycelowany prosto we mnie, i o to chodziło. Za plecami słyszałam, że Seth i Vincent też wyciągają portfele. Z żalem pomyślałam, że będę musiała oddać pierścionek od Setha, który miałam dziś na łańcuszku na szyi, ale była to niewielka cena, jeśli dzięki temu mogliśmy wyjść z tej sytuacji bez szwanku. Nagle zobaczyłam kątem oka jakiś ruch. Zanim zdążyłam powstrzymać Setha, rzucił się na faceta i cisnął go o ceglaną ścianę budynku. Nigdy nie podejrzewałam, że jest taki bojowy, ale prawdę mówiąc, było to imponujące. Niestety, w tej chwili zupełnie niepotrzebne. Vincent i ja jednocześnie rzuciliśmy się do bójki. Tamten musiał opuścić pistolet, kiedy Seth przygwoździł go do ściany, ale teraz szamotał się z siłą rozjuszonego niedźwiedzia. Vincent i ja robiliśmy, co w naszej mocy, przede wszystkim starając się wyrwać mu pistolet. Była to jedna z tych chwil, które wydają się jednocześnie bardzo długie i bardzo krótkie. I nagle pistolet wypalił.
Moi dwaj towarzysze i ja znieruchomieliśmy. Napastnik wykorzystał tę chwilę osłupienia, żeby nam się wyrwać i umknąć w noc. Odetchnęłam z ulgą, wdzięczna, że już po wszystkim.
- Georgina... - powiedział Vincent.
Seth osunął się na kolana, i wtedy zobaczyłam krew. Zalewała całe jego lewe udo, ciemna i lśniąca w słabym świetle latarni. Jego twarz była blada, oczy rozszerzone z szoku.
- O Boże. - Padłam na kolana obok niego, próbując przyjrzeć się nodze. - Dzwoń po pogotowie! - wrzasnęłam na Vincenta. Uprzedził moje polecenie; miał już wyciągniętą komórkę.
Jedna część mojego mózgu słuchała, jak mówi gorączkowo do telefonu, ale cała reszta mojej uwagi skupiała się na Secie.
- O Boże, o Boże - powtarzałam, zdzierając z siebie płaszcz. Krew silnym strumieniem płynęła z rany. Przycisnęłam do niej płaszcz, próbując zatamować krwotok. - Trzymaj się. Proszę, proszę, trzymaj się.
Seth patrzył na mnie oczami pełnymi czułości i bólu. Jego wargi rozchyliły się, ale nie wyszły z nich żadne słowa. Uniosłam płaszcz i spojrzałam na ranę. Vincent ukląkł obok mnie.
- Ciągle płynie, ciągle płynie - jęczałam. „Vincent zajrzał mi przez ramię.
- Tętnica udowa.
Po ponad tysiącu lat życia znałam ludzkie ciało i wiedziałam, co może je zabić. Sama wpadłabym na to, jak poważna jest ta rana, gdybym nie była w takiej histerii.
- Wykrwawi się - szepnęłam, znów przyciskając płaszcz do jego uda. Widywałam to już wcześniej, patrzyłam, jak ludzie wykrwawiali się na śmierć na moich oczach. - To go zabije, zanim tu dotrą. Ta kula trafiła idealnie. Usłyszałam, że Vincent bierze głęboki, drżący oddech. Jego dłonie nakryły moje.
- Zabierz to - powiedział miękko.
- Muszę zatamować krew.
Ale on delikatnie uniósł moje ręce i odsunął płaszcz. Krew była wszędzie. Wydawało mi się, że widzę, jak paruje w zimnym powietrzu.
Vincent położył dłonie na udzie Setha, nie zwracając uwagi na krew. Na końcu mojego języka uformowały się słowa, ale nie wydobyły się z ust. Powietrze wokół nas zaczęło parzyć, po skórze przebiegły mi ciarki. Przez chwilę Seth zdawał się skąpany w białym świetle. I nagle ogarnęły mnie płynące od Vincenta wrażenia: zapach suszonej lawendy, wilgoć, podbarwione czymś jeszcze... czymś, z czym miałam nadzieję już nigdy się nie zetknąć. Potem wszystko zniknęło. Vincent zabrał ręce, a kiedy spojrzałam w dół, z uda Setha nie płynęła już krew.
- Przepraszam - wysapał Vincent. - Nie jestem najlepszy w uzdrawianiu, a jeśli postaram się bardziej, tamci mnie wyczują. Ale to go utrzyma przy życiu do przyjazdu karetki. W oddali usłyszałam wycie syreny. Serce łomotało mi w piersi. Świat zwolnił. Vincent powiedział, że ile zna Yasmine? Piętnaście lat? O wiele za długo. Wyglądał najwyżej na trzydziestkę. Nie poznali się, kiedy był nastolatkiem. Jego opowieść nie trzymała się kupy. Nie mówiąc już o tym, że właśnie uleczył poważną ranę.
Ale żaden z tych faktów nie mówił tak wiele jak to, co poczułam przed chwilą. Na chwilę opuścił swoją maskę i poczułam nieśmiertelną aurę. I choć każdego z nieśmiertelnych charakteryzuje unikalna aura, to wszystkie rodzaje nieśmiertelnych mają pewne cechy, które pozwalają rozpoznać, z jaką istotą ma się do czynienia. Z sukubem. Wampirem. Aniołem. Demonem. Aura Vincenta też go zdradziła. „Tamci mnie wyczują”.
Wpatrywałam się w Vincenta, kiedy czerwone, migające światła wyłoniły się zza rogu. Moje oczy były równie wielkie jak oczy Setha.
- Jesteś nefilimem - szepnęłam.
Lekarze w szpitalu powiedzieli, że Seth przeżył cudem. Bo oczywiście tak było.
Policjanci, którzy rozmawiali z naszą trójką, uważali, że pot stępek Setha był lekkomyślny -ale też godny podziwu. Obrona niewinnej dziewicy zwykle wywołuje w ludziach takie reakcje, a że Seth ostatecznie nie zginął, nikt nie postrzegał tego rycerskiego czynu tak, jak postrzegałam go ja. Szczerze? Uważałam, że to była głupota.
Uważałam, że to była nieprawdopodobna głupota i byłam wściekła. Bardziej niż wściekła. Przekroczyłam granice wściekłości i weszłam na niezbadany poziom furii. Co on sobie myślał?
- W ogóle nie myślałem - powiedział mi cicho, kiedy zadałam mu to pytanie na ostrym dyżurze. Pozostali wyszli na chwilę, zajęci innymi sprawami, i zostaliśmy sami. Seth leżał na łóżku, wciąż blady, ale poza tym żywy i w całkiem dobrej formie. - Ten facet miał pistolet. Byłaś na jego linii strzału.
Otworzyłam usta, by mu wytknąć brak logiki, ale w tej chwili wróciła jedna z lekarek. Musiała zbadać Setha, więc wycofałam się z sali, zanim zdążyłabym powiedzieć coś, czego mogłam żałować. Seth może zachował się jak idiota, ale był w szpitalu, poważnie ranny. Wybuch furii byłby w tej chwili raczej nie na miejscu i nie pomógłby mu wrócić do formy. Poszukałam więc Vincenta. Po rozmowie z policją ulokował się w korytarzu, z plecami opartymi o ścianę i z rękami w kieszeniach. Odchylił głowę do tyłu i gapił się z żałosną miną w sufit.
- Hej - powiedziałam, zachowując bezpieczny dystans. Spojrzał na mnie.
- Hej. Jak on się ma?
- Dobrze... biorąc pod uwagę okoliczności. Lekarze są zdumieni, że kula „ominęła tętnicę”. Vincent odwrócił się i zapatrzył w korytarz niewidzącym wzrokiem. Nie odezwał się. Ja też nie wiedziałam, co powiedzieć. „Więc jesteś nefilimem. Jak leci?” Szczerze mówiąc domyślałam się, jak mu leci. Koszmarnie. Nefilimowie byli potomkami aniołów i ludzi. Te anioły oczywiście były teraz demonami. Nie da się sypiać z seksownymi Ziemianami i dalej grać w niebiańskiej drużynie - jak już wcześniej wspomniałam, rozmawiając z Vincentem o Yasmine. Właśnie to było przyczyną upadku Jerome'a. A bodaj największe świństwo na tym świecie polegało na tym, że wielu nefilimów było ściganych i zabijanych zarówno przez anioły, jak i demony - nawet przez własnych rodziców. Niebo i piekło uważały nefilimów za niebezpieczne istoty na obrazę boską. Fakt, że nefilimowie zwykle mieli buntownicze charaktery i marną samokontrolę, nie poprawiał ich reputacji. W wyniku tych prześladowań zwykle chodzili po ziemi w przebraniu, ukrywając swoją moc -niemal dorównującą mocy ich nieśmiertelnych rodziców - i swoje aury, które mogły ich zdradzić. Choć im współczułam, nic nie mogłam poradzić na to, że śmiertelnie się ich bałam. Wielu z nich żywiło urazę do aniołów, demonów i wszystkich nieśmiertelnych. Syn Jerome'a, Roman, był właśnie taki. Kilka miesięcy wcześniej zjawił się w Seattle i zaczął mordować z zemsty. Patrząc teraz na Vincenta, zastanawiałam się, czy w jego przypadku jest tak samo.
- Czy... Yasmine wie? - spytałam po kilku chwilach nie zręcznego milczenia. Znów na mnie spojrzał.
- Oczywiście. - Powiedział to tym samym rzeczowym tonem, jakiego używał, kiedy rozmawialiśmy o ich związku. Ten ton implikował: jak mogłaby nie wiedzieć? Jakby to był absurd, że miałby ukrywać cokolwiek przed kobietą, którą kochał.
- To ją wykańcza - dodał z westchnieniem. - Zżera ją od środka.
- To... że... jesteś, kim jesteś?
- Nie. - Jego oczy były tak smutne, że niemal zapomniałam, że pochodzi z rasy nadnaturalnie potężnych psychopatów. - To jej nie obchodzi. Nie może znieść tej tajemnicy. Tego, że musi wszystko ukrywać, „wiesz, że oni nie mogą kłamać... ale Yasmine nie mówi też prawdy. To jest oszustwo, i to ją dobija. A mnie dobija, że ją to dobija. Próbowałem parę razy zakończyć nasz... naszą znajomość, ale ona nie chce, bo...
- Bo cię kocha - dokończyłam. Vincent wzruszył ramionami i znów odwrócił wzrok.
- Przykro mi - powiedziałam mu w końcu. I naprawdę było mi przykro. Koszmarna sprawa. Miłość Yasmine była dla niej wystarczająco niebezpieczna. Ale ona kochała jedną z najbardziej znienawidzonych istot w naszym świecie... no właśnie. To zmieniało postać rzeczy. Anioł powinien donieść na nefilima, a nie go ukrywać. Vincent znów popatrzył na mnie.
- Komu powiesz? Carterowi? Jerome'owi?
Patrzyłam w te ciemne, ciemne oczy, pełne takiego smutku i takiej miłości. Przestałam się go bać. To nie był Roman.
- Nikomu - odparłam cicho. - Nie powiem nikomu. Zrobił minę, jakby nie wierzył własnym uszom.
- Dlaczego? Przecież wiesz, kim jestem. Wiesz, że możesz sobie napytać biedy, kryjąc mnie. Dlaczego miałabyś nie powiedzieć? Zastanowiłam się chwilę.
- Bo ten system jest popieprzony.
Wróciłam do pokoju Setha, a kiedy później wyszłam na korytarz, Vincenta już nie było. I nie było go w moim mieszkaniu, kiedy tej nocy wróciłam do domu. Setha wypisali następnego ranka, a ja nie poszłam do pracy, żeby z nim zostać.
- Nie trzeba mnie niańczyć, Thetis - powiedział łagodnie, choć przysięgłabym, że w jego tonie słyszę ledwie dostrzegalną nutkę irytacji. - Nic mi nie jest. Już ci mówiłem, że nie jestem ze szkła.
Siedzieliśmy w jego salonie, obok siebie na kanapie. Miał swojego laptopa, a ja powieść. Zagięłam róg strony, którą czytałam, i zamknęłam książkę.
Chciałam powiedzieć Sethowi, że właśnie jest ze szkła; że do tego się sprowadza bycie śmiertelnikiem. Chciałam mu powiedzieć tysiąc rzeczy, które cisnęły mi się na usta już w szpitalu, ale znów tłumiłam uczucia.
- Po prostu musisz odpoczywać - powiedziałam. - I chcę dopilnować, żebyś nie szalał.
- Jasne. Bo mój zwykły styl życia to szalone napady aktywności fizycznej. Miał rację. Większą część swoich dni spędzał, siedząc i pisząc. Było mało prawdopodobne, że podziurawi sobie w ten sposób drugą tętnicę.
- Po prostu chcę, żebyś uważał - upierałam się. - Wczoraj w nocy cię postrzelili, pamiętasz? To nie to samo co wywrotka na lodowisku.
- Wtedy też histeryzowałaś.
- Czy to tak źle, że się o ciebie martwię?
Westchnął i wrócił do pracy. Czułam, że nie ja jedna duszę w sobie gniewne słowa. Spędziliśmy tak większość dnia, niewiele rozmawiając. Ilekroć Seth wyrażał ochotę na cokolwiek -jedzenie czy picie - zrywałam się błyskawicznie i przynosiłam mu to. Byłam idealną pielęgniarką i służącą. Przed kolacją miał już taką minę, jakby lada chwila zamierzał wybuchnąć.
- Twoi znajomi nie robią czegoś dzisiaj wieczorem? - spytał sztywno.
- Próbujesz się mnie pozbyć?
- Tylko pytam.
- Grają w karty.
- Nie idziesz?
- Nie, zostanę tu z tobą.
- Powinnaś pójść.
- Nie chcę cię tu zostawiać. Może czegoś będziesz potrzebował.
- To zabierz mnie ze sobą.
- Co? - wykrzyknęłam. - Przecież musisz...
- ...odpoczywać, nie forsować się, leżeć. Wiem, wiem. Ale zaczynam tu dostawać klaustrofobii i, szczerze mówiąc, myślę, że dobrze by ci zrobiło, gdybyś zajęła myśli czymś innym.
- Seth...
- Georgino - przerwał mi. - To nie będzie wiele się różnic od siedzenia w domu. Też siedzenie, tyle że w...
- Lepszym towarzystwie?
- Nie to chciałem powiedzieć - odparł.
I przepychaliśmy się tak bezsensownie, a ja się zastanawiałam, kiedy osiągnęliśmy ten etap w związku. Do tej pory wszystko było cudowne i sentymentalne. Jakim cudem przekroczyliśmy granicę zrzędzenia? Kiedy zaczęliśmy sobie działać na nerwy? W filmach zagrożenie życia zawsze zbliża ludzi do siebie.
Wreszcie odpuściłam i pojechaliśmy do Petera i Cody'ego. Grupa - składająca się dziś z Hugh, Petera, Cody'ego i Cartera - była zaskoczona naszym widokiem, ponieważ Seth często unikał towarzyskich spotkań nieśmiertelnych. Ale nawet jeśli nie lubił spotkań - lubił grać w karty. Był to rodzaj analitycznej aktywności, która sprawiała mu przyjemność, i w której mógł brać udział, nie odzywając się zbyt wiele.
Tuż przed rozpoczęciem gry zjawił się Niphon. Zmierzyliśmy się złym wzrokiem, po czym ignorowaliśmy się dalej. Sprawa postrzału siłą rzeczy wyszła w rozmowie.
- Rzuciłeś się na pistolet, żeby ją zasłonić? - spytał Peter. Był po wielkim wrażeniem.
- Oj - powiedział Seth, trochę speszony, kiedy patrzyło na niego tyle par oczu. - Raczej próbowałem odepchnąć go na bok.
- To znaczy rozbroić faceta?
- No... nie. Raczej odepchnąć pistolet. Ja nie umiem nikogo „rozbrajać”.
- Bo pomyślałem, że może brałeś lekcje sztuk walki, żeby pisać te wszystkie sceny bójek w twoich książkach - wyjaśnił Peter. Seth pokręcił głową.
- Nigdy w życiu się nie biłem. Wczoraj był pierwszy raz.
- To niesamowite - powiedział Cody. - Ryzykowałeś życie dla miłości. Gapiłam się z niedowierzaniem na wampiry, paplające w najlepsze, jaki to wspaniały był wyczyn Setha. Zasypywali go pytaniami o napad, a gniew, który usiłowałam stłumić wczorajszej nocy, narastał we mnie coraz bardziej. Niphon, siedzący po drugiej stronie stołu, słuchał tego ze złośliwym uśmieszkiem. Carter, jak to zwykle on, ukrywał swoje uczucia. Byłam ciekawa, dlaczego nie jest z resztą aniołów, ale sprawa z Sethem była ważniejsza niż ciekawość.
Jedno wydawało mi się dziwne. Hugh słuchał w milczeniu i wydawał się równie zagniewany, jak ja. Spodziewałabym się raczej, że przyłączy się do wampirów, beztrosko męczących Setha o brutalne szczegóły akcji i wychwalających jego heroiczny czyn. Ale twarz diablika była mroczna i nieruchoma, a wzrok wbity w karty.
- Facet pewnie był naćpany - stwierdził Peter. - Nigdy nie wiadomo, co takiemu strzeli do głowy. To naprawdę odważne, że tak się na niego rzuciłeś. Nie mogłam tego dłużej znieść.
- To było głupie! - wykrzyknęłam. Głowy wszystkich obecnych zwróciły się w moją stronę. Zignorowałam ich, nie spuszczając oczu z Setha. - To było durne, idiotyczne i... - Nie potrafiłam wymyślić więcej synonimów, więc odpuściłam. - Nie powinieneś byt się na niego rzucać. On nie mógł mi nic zrobić. Nie mógł mnie zabić. Powinieneś był pozwolić, żebym ja to załatwiła!
Wiedziałam, że Seth nie cierpi być w centrum zamieszania, ale odpowiedział mi zaskakująco ognistym spojrzeniem.
- Georgino, w ciemnej uliczce napadł nas człowiek z pistoletem. Stałaś przed nim. Naprawdę sądzisz, że przeglądałem wtedy w głowie wszystkie logiczne scenariusze? „Hm, pomyślmy. Ona jest nieśmiertelna, więc nawet jak dostanie kulkę, nie ma się o co martwić”.
- Tak - warknęłam. - Właśnie tak powinieneś był myśleć.
- Ale ja myślałem „Kobieta, którą kocham, jest w niebezpieczeństwie, i wolę sam zginąć, niż pozwolić, żeby cokolwiek jej się stało”.
- Ale mnie by się nic nie stało!
- To podstawowy ludzki odruch, chronić tych, których się kocha. Nawet jeśli są nieśmiertelni.
- To bez sensu.
- Pewnie dlatego, że już zbyt długo nie jesteś człowiekiem - wypalił.
To było jak cios. Zerwałam się i wypadłam do łazienki. Łzy złości wzbierały mi w oczach, a nie chciałam, żeby zobaczyli je moi przyjaciele. Oparłam głowę o lustro i spróbowałam wszystkich typowych uspokajających sztuczek. Głębokich oddechów. Liczenia do dziesięciu. Nic nie podziałało.
Nie rozumiałam tego. Po prostu nie rozumiałam. Seth widocznie też nie rozumiał. Dlaczego nie potrafił tego pojąć? Postrzał - w głowę, w serce, gdziekolwiek - bolałby jak cholera. Ból byłby koszmarny. Ale za dzień czy dwa doszłabym do siebie. Przeżyłabym. Ale Seth by nie przeżył. Dlaczego nie dostrzegał powagi sytuacji? Śmierć jest nieodwracalna. Zacisnęłam powieki, usiłując odpędzić od siebie obraz martwego Setha. Zimnego. Nieruchomego. Nie byłoby już iskier w tych brązowych oczach. Nie byłoby ciepłej dłoni trzymającej moją. Szloch wezbrał mi w gardle, ale go zdusiłam.
Jeszcze trochę głęboko pooddychałam, aż poczułam wreszcie, że mogę wrócić do chłopaków. Ale gdy wyszłam z łazienki i skręciłam w korytarz do kuchni, usłyszałam krzyki. Krzyczał Hugh.
- Okej, to było odważne! Szlachetne. Rycerskie. Warte medalu. Ale ona ma rację. To było głupie. To była cholerna głupota, a ty jesteś jeszcze głupszy, jeśli tego nie rozumiesz!
- Rozumiem - powiedział Seth. Słyszałam w jego glosie znużenie i irytację. - Mogłem zginąć. Wiem o tym. Ale nie myślałem o porządku wszechświata. Myślałem o niej.
- Nie - odparł Hugh. - Nie myślałeś. Mam wyżej uszu słuchania, kiedy wszyscy gadają, jak to ciężko jest być tobą. Wszyscy wiecznie trują, jakie to wspaniałe i niesamowite, że jesteś w stanie udźwignąć bycie z nią. Ale, Chryste! Co w tym takiego trudnego? Masz piękną, cudowną dziewczynę, która się nie starzeje. Kocha cię. Nie możecie się kochać i wszyscy się zachowują, jakby to był koniec świata, ale na litość boską. Dała ci zielone światło, żebyś szukał seksu gdzie indziej. Jakoś nie widzę, żebyś strasznie cierpiał.
- Do czego zmierzasz? - zapytał Seth.
- Do tego, że to ona cierpi. Wie, że twoje życie to tykająca bomba. Ile ci zostało, jeszcze z pięćdziesiąt lat? I to pod warunkiem że choroba czy wypadek nie sprzątnie cię wcześniej. Pięćdziesiąt lat i nie ma cię. Ona musi z tym żyć codziennie, wiedząc, że twoje życie może zostać zdmuchnięte jak świeca. - Słyszałam, jak Hugh strzelił palcami. - Nie, że stanie ci się krzywda. Nie, że będziesz ranny. Znikniesz. Będzie patrzyła, jak się starzejesz, jak siwiejesz i usychasz, a kiedy wreszcie umrzesz, to ją zniszczy. Nastąpiła chwila ciszy i wreszcie Seth powiedział niepewnie:
- Pięćdziesiąt lat to nic w porównaniu z jej perspektywą. Przeboleje mnie. Bo, jak wszyscy mi wciąż przypominają, jest nieśmiertelna.
- A to znaczy tylko tyle, że ma więcej czasu na żałobę. Gdybyś choć trochę się nią przejmował, do cholery, skończyłbyś ten głupi romans dawno temu. Nigdy byś w to nie wszedł. Z początku była niezdecydowana, ale teraz już wsiąkła. I nie zrezygnuje z ciebie. Mógłbyś się zamienić w największego dupka świata, a ona i tak tego nie zrobi, bo nabiła sobie głowę tymi wszystkimi romantycznymi ideałami. Za łatwo się zakochuje i za łatwo ją zranić.
Wreszcie zmusiłam się, żeby wejść do kuchni, w której zapanowała cisza. Nikt na mnie nie patrzył, z wyjątkiem Niphona. On najwyraźniej świetnie się bawił. Usiadłam na swoim miejscu i zaczęliśmy grać dalej. Ale nikt nie mógł się jakoś zaangażować. Atmosfera była sztywna, rozmowa wymuszona i kulawa. Wszyscy starannie omijali drażliwy temat. Kiedy Peter rzucił niezręcznie, że zaczyna być zmęczony, cała reszta niemal zerwała się z krzeseł i zaczęła zbierać do wyjścia. Gdy wkładałam płaszcz, podszedł do mnie Carter.
- Seth sam dokonuje swoich wyborów i to jego prawo -powiedział cicho. Kiedy patrzył na mnie tak jak teraz, zawsze ciarki przebiegały mi po plecach. Ktoś noszący tak obrzydliwą bejsbolówkę naprawdę nie powinien tak na mnie działać. Bo naprawdę, jakim cudem jego czapki zawsze były takie brudne? - Możesz się wściekać do woli, ale w ostatecznym rozrachunku śmiertelnicy przeżywają życie tak, jak sami chcą. I nam nie przystoi się w to mieszać.
- Oczywiście, że przystoi - odparłam. - Przecież to robicie. Wszyscy to robimy. Na tym polega ta cała bitwa między piekłem a niebem. Celowo mieszamy się w życie ludzi.
- Tak, ale to co innego.
- Nieprawda. - Za jego plecami zobaczyłam, że Niphon mówi coś do Setha. Cudownie. Diablik pewnie próbował kupić jego duszę. Jeszcze tego mi było potrzeba. Spojrzałam z powrotem na Cartera. - Dobra, muszę lecieć. Pozdrów swoje Muminki, kiedy się z nimi zobaczysz.
Odciągnęłam Setha od Niphona i ruszyliśmy do domu. Nie sądziłam, że sytuacja między nami może stać się jeszcze bardziej niezręczna niż u Petera, ale jazda samochodem przekonała mnie, że nie miałam racji. Przedtem ustaliliśmy, że Seth zanocuje u mnie, ale kiedy wyjechałam na autostradę 1-5, powiedział:
- Chyba chciałbym jeszcze popracować. Masz coś przeciwko, żebym wrócił do siebie? Ciężka atmosfera z kuchni Petera widocznie wsiadła z nami do samochodu. Uśmiechnęłam się smutno, nie odrywając oczu od drogi.
- Jasne. Nie ma sprawy.
Kiedy odstawiłam już Setha do domu i weszłam do swojego mieszkania, zdziwiłam się, widząc, że zarządca budynku w portierni jeszcze pracuje. Zwykle kończył w porze kolacji. Plik kartek w jego dłoni wskazywał, że ma jakąś zaległą papierkową robotę. Poweselał, kiedy mnie zobaczył.
- Panna Kincaid! Mam coś dla pani.
Przez chwilę nie wiedziałam, o co chodzi, ale przypomniałam sobie wiadomości przylepiane codziennie na moich drzwiach. W sumie uzbierały się już trzy.
- Ach, tak - powiedziałam. - Przepraszam, że jeszcze nie odebrałam paczki. Ciągłe zapominam.
Zarządca szamotał się już z czymś po drugiej stronie okienka. Kiedy podeszłam, dźwignął na ladę wielkie pudło. Napis na boku był do góry nogami, ale i tak przeczytałam: „choinka bożonarodzeniowa - austriacka jodła”.
- O rany - burknęłam. - Ktoś się uparł, żeby...
Ale zarządca dźwigał już na ladę drugie pudło, trochę mniejsze, z obrazkami informującymi, że w środku znajduje się „przedekorowana choinka światłowodowa”. Po niej pojawiło się kolejne pudło, odrobinę mniejsze niż austriacka jodła, i jeszcze jedno, znów mniejsze, ale mimo wszystko miało jakieś sześćdziesiąt na sześćdziesiąt centymetrów. Te dwa ostatnie były opakowane w błyszczący zielony papier, tak idealnie, że mogła to wykonać tylko jedna osoba na ziemi: Peter. Zarządca przyjrzał się pudełkom.
- Pani chyba bardzo lubi święta.
- Myślałam, że te wszystkie karteczki dotyczą jednej paczki;
- Nie. Każdego dnia przychodziła nowa. Pomóc pani? Wtargaliśmy choinki do mojego mieszania i postawiliśmy na podłodze w salonie. Podziękowałam mu. Kiedy tylko wyszedł, pojawiła się Aubrey i zaczęła turlać się po pudłach.
- Sporo tego chrustu - rozległ się nagle głos za moimi plecami. Podskoczyłam i odwróciłam się. Yasmine.
- Nie rób mi tak. Carter robi dokładnie to samo.
- Przepraszam - powiedziała z głupią miną. - To nie było specjalnie. Właśnie przyszłam. -Podeszła do pudeł i przekrzywiła głowę, żeby odczytać napisy. Miała na sobie dżinsy i bluzę LSU, a włosy ściągnięte w kucyk, który sprawiał, że wyglądała na siedemnastolatkę. - O co chodzi z tymi choinkami? Zdjęłam płaszcz i z westchnieniem opadłam na kanapę.
- Mój przyjaciel Peter narobił szumu, że potrzebna mi choinka, bo zeszłoroczną spalił mi Carter. I chyba wszyscy się przejęli.
- Zaraz. Powiedziałaś, że Carter spalił ci choinkę?
- Tak, to długa historia.
- Musi mu być strasznie głupio.
Wskazała małą choinkę ze światłowodów - tę, która była już udekorowana. Na boku pudła coś było naskrobane pajęczym, prawie nieczytelnym pismem:
G,
pomyślałem, ze z tą sobie poradzisz. Poskładana i ubrana!
C
PS. I niepalna.
- Hm - mruknęłam zamyślona. - „C” to może też być Cody.
- Nie. Poznaję te bazgroły. To Carter.
- Okej, więc anioł żałuje za grzechy. Ale od kogo jest reszta? Szybko się dowiedziałyśmy. Doskonałe opakowanie dwóch ostatnich pudełek już wcześniej zdradziło Petera. Większe zawierało bardzo piękną, bardzo drogą choinkę z igłami w kolorze „zimowego mchu”, delikatnie oproszonymi srebrnym brokatem. W mniejszym był dopasowany do choinki zestaw lampek i ozdób w kolorach lila i fuksji. Peter widocznie nie ufał mi, że zdołam sama dobrać dekoracje do jego prezentu. Austriacka jodła była od personelu księgarni. Liścik od Maddie mówił: „Niespodzianka! Wszyscy się na nią zrzuciliśmy. Teraz nie możesz być Scroogem”. Liścik był podpisany przez pracowników sklepu i przez Setha. Spoglądałam bezradnie na pudła.
- To bożonarodzeniowy cud. Nie miałam żadnej choinki, teraz mam cały las.
- Chodź - powiedziała Yasmine. - Pomogę ci je poskładać. Spojrzałam na nią, zaskoczona.
- Nie przyszłaś tutaj spotkać się z Vincem czy coś? Pokręciła głową.
- Przyszłam porozmawiać z tobą.
- Och.
Tak naprawdę wcale nie chciałam ustawiać tych choinek, ale istota o niebo potężniejsza ode mnie chciała, więc zabrałam się do roboty. Z choinką od Cartera było najłatwiej, bo wystarczyło podłączyć ją do prądu. Ustawiłam ją na parapecie, pod którym było gniazdko. Igły ze światłowodów rozjarzyły się różowo, potem fioletowo, potem turkusowo i w końcu biało.
- Dobry Boże - powiedziałam. - Co za bożonarodzeniowy kicz.
- Mnie się podoba - oznajmiła Yasmine. - O, zrobiła się oranżadkowa. - Była naprawdę podekscytowana, jak dziecko na Gwiazdkę. Aż dziw, że jej się nie przejadło po tylu wiekach oglądania świąt (i choinek). Wskazała drzewko Petera. - Ubierzmy teraz tę sztywniacką. Rozwieszałyśmy już liliowe lampki na choince w kolorze „zimowego mchu”, kiedy wreszcie zaczęła rozmowę.
- Vincent powiedział mi, co się stało. - Umilkła, zakładając pętlę kabla na gałązkę. Cieszę się, że twój chłopak jest cały i zdrowy.
- Ja też. Miał szczęście... gdyby Vincenta tam nie było... Znów cisza. Nie bardzo wiedziałam, czego ma dotyczyć ta rozmowa. Zgadywałam, że Yasmine się boi, że powiem komuś o Vincencie. Ale miałam absolutną pewność, że nie będzie mi grozić roztrzaskaniem rzepek kolanowych ani niczym w tym stylu, żeby mnie uciszyć. W tej chwili zrozumiałam, że przyszła tu szukać otuchy. To była szalona i zdumiewająca myśl. Przecież była aniołem. Istotą nadziei i pokoju, istotą, do której inni modlili się o pociechę. A jednak szukała jej u mnie - stworzenia z piekła rodem.
- Mówiłam poważnie - powiedziałam jej. - Nikomu nie doniosę.
- Wierzę ci - odparła zmieszana. Anioły wiedziały, kiedy ktoś mówił prawdę. - Ale nie rozumiem. Dlaczego? Dlaczego nie doniesiesz? Możesz mieć potężne kłopoty, jeśli twoi przełożeni dowiedzą się, że wiedziałaś i zachowałaś to w tajemnicy. -Vincent mówił to samo. I miał rację. - Wasi ludzie mocno się wkurzają o takie rzeczy.
- A wasi nie? Wybaczyliby, gdyby się dowiedzieli? Odwróciła wzrok, spoglądając na różowego gołąbka ze szkła.
- Posłuchaj - powiedziałam. - Pracuję dla piekła, ale nie napawam się cierpieniem innych. Tym bardziej że lubię was oboje. Nie chcę, żebyście mieli kłopoty. Nawet nie uważam, że to, co robicie, jest złe. Niebezpieczne, na pewno, ale nie złe.
- Co dokładnie? Ta historia z miłością czy z nefilimem? Wzruszyłam ramionami.
- Wszystko jest mocno ryzykowne. Uśmiechnęła się do mnie.
- Mówisz o nefilimach dziwnie spokojnie. Większość osób z naszych kręgów zwiewa, gdzie pieprz rośnie.
- Poznałam kiedyś jednego. Chodziłam z nim. - Powiesiłam na choince fioletową bombkę ozdobioną klejnocikami. -Był straszny, to się zgadza. Prowadził swoją morderczą krucjatę z zemsty, co rzeczywiście odbierało mu trochę uroku. Ale w ostatecznym rozrachunku... bo ja wiem. Nie był aż tak potworny. Nic nie mógł poradzić na to, że urodził się tym, kim był. Cieszyłam się, że mam Romana z głowy; cieszyłam się, że jest gdzieś daleko. Stanowił zbyt duże zagrożenie i dla mnie, i dla tych, których kochałam. Ale było w nim coś, co mnie pociągało. I dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy, zanim wszystko - dosłownie - wybuchło. Rozumiałam, dlaczego jest taki zmęczony grą prowadzoną przez piekło i niebo. Proponował, że mnie zabierze i wyzwoli od tego wszystkiego. Wciąż bywały dni, kiedy budziłam się i żałowałam, że się nie zgodziłam.
- To prawda - powiedziała Yasmine. - Nic nie mogą poradzić na to, kim są. I to nie jest ich wina. Ale ich egzystencja to wieczne przypomnienie naszych własnych win... naszych słabości. - Przyglądała się swoim otwartym dłoniom, jakby trzymała w nich odpowiedź. - Nikt z nas, wyższych nieśmiertelnych, nie chce, by mu wytykano, że jest słaby. To chyba pycha, jak sądzę. Szczególnie u aniołów. Nikt nie jest doskonały, ale my lubimy udawać, że jesteśmy. -Westchnęła i opuściła ręce. - Powinnam się z tego wycofać. Powinnam była to zrobić już dawno temu. Podniosłam głowę.
- Ale ty go kochasz.
- Czasami kochanie kogoś oznacza, że trzeba zrobić to, co będzie najlepsze w ostatecznym rozrachunku. To, co się musi, a nie to, co się chce.
- Pewnie tak. Ale zerwanie jest dość ekstremalne. Musi być jakiś sposób... bo ja wiem? Żeby mieć wszystko.
Otworzyły się drzwi i wszedł Vincent. Nie był zaskoczony na nasz widok, przecież wyczuł nasze aury. Spojrzał w oczy Yasmine i nagle jakby błyskawica przeleciała przez pokój. Oboje się rozjarzyli, rozbłyśli blaskiem tak pięknym, że moja aureolka sukuba nie mogła się z tym równać.
Vincent wyraził zdziwienie moim bożonarodzeniowym młodnikiem, ale natychmiast rzucił się do pomocy równie ucieszony całą tą imprezą, jak Yasmine. Nigdy się nie dotykali, ale zauważyłam między nimi to samo, co wtedy przy śniadaniu: zażyłość i bliskość. Nie musieli się dotykać. Aż kłuło w oczy, że są razem, i dziwiłam się, jakim cudem pozostałe anioły tego nie zauważyły. Może było tak jak z tą pychą, o której mówiła Yasmine. Może anioły zawsze zakładały, że są doskonałe, i były zbyt ślepe, żeby dostrzegać w sobie nawzajem wady, gdy tymczasem ktoś taki jak ja, kto żył z ludzkich słabości, wiedział, czego szukać. Kiedy skończyliśmy ubierać drzewko Petera, odszukałam swoje zeszłoroczne ozdoby - te, które nie spłonęły - i przystroiliśmy nimi choinkę z księgarni. Gdy wreszcie mój leśny raj był gotowy, Yasmine i Vincent pożegnali się i sobie poszli. Wciąż nie miałam pojęcia, na czym polega ich boska misja w Seattle, ale zakładałam, że jest ważna dla wszechświata. Czułam się trochę dziwnie, że musiała poczekać, aż ci dwoje udekorują mi mieszkanie. Sprzątając pudła, wciąż myślałam o tym, co mówiła Yasmine o konieczności i pragnieniu. W pewnym sensie coś takiego robiliśmy też Seth i ja. Chcieliśmy uprawiać seks. Musieliśmy go unikać.
Znów przypomniał mi się Andrew, ten denerwująco prawy ksiądz, który przysporzył mi tylu kłopotów Od zeszłego tygodnia nie myślałam o jego historii, ale teraz, kiedy moje ciało \ bezmyślnie wypełniało domowe obowiązki, w głowie pojawiały się obrazy z tamtego czasu. Mimo moich wysiłków pozostał bastionem czystości i siły woli. Było to frustrujące, ale sprawiało też, że gra była bardziej wciągająca. I choć wtedy nie doceniałam tego tak jak teraz, czerpałam przyjemność z jego towarzystwa. Był miłym towarzyszem i po jakimś czasie znaczył dla mnie więcej niż zwykła zdobycz. Było oczywiste, że i on ma dla mnie ciepłe uczucia.
Można było się domyślać, że ta sielanka kiedyś się skończy. Pamiętam to dokładnie. Był piękny, słoneczny dzień. Poszłam do kościoła, w którym odprawiał msze, i usiadłam z nim w warzywniku. Starałam się nie pobrudzić sukni z żółtego jedwabiu, którą dopiero co kazał dla mnie uszyć mój biskup.
Andrew, mniej przejęty brudem, pracował na kolanach, bez wahania grzebiąc w ziemi i okopując niewielkie kościelne poletko.
- Nie ma kto tego za ciebie zrobić? Uniósł twarz, mrużąc oczy w jasnym blasku, i uśmiechnął się.
- Nic nie daje takiej satysfakcji jak własnoręcznie wykonana robota.
- Skoro tak mówisz.
Wrócił do pracy, a ja siedziałam w milczeniu, patrząc to na niego, to na leniwy krajobraz ozłocony popołudniowym słońcem. Z niedalekiego miasteczka niósł się gwar codziennej krzątaniny. Lubiłam to miasteczko - dawało miłe wytchnienie od dużych, ruchliwych, tłocznych miast, w których spędzałam większość swojego życia sukuba. Choć wiedziałam, że w końcu zacznę się nudzić i przeniosę się w jakieś bardziej ekscytujące miejsce. Spojrzałam na Andrew.
- Thomas Brewer właśnie wrócił z Cadwell. Mówi, że wszyscy tam chorują. Andrew skinął głową.
- Ludzie wszędzie chorują. Zaraza wybuchła w wielu miastach na zachodzie.
- Martwi cię to? Wzruszył ramionami.
- Co będzie, to będzie. Nikt z nas nie zmieni woli Boga. Skrzywiłam się. Słyszałam o tej chorobie, którą późniejsze pokolenia miały ochrzcić czarną śmiercią. Błyskawiczny przebieg. Poczerniała skóra. Spuchnięte guzy. Nawet jeśli mnie nie mogła zrobić krzywdy, nie chciałam patrzeć, jak się tutaj rozprzestrzenia.
- Nie sądzę, żeby Bóg był tak miłosierny, jak głosisz na mszy, skoro skazuje swój lud na taką plagę.
- To jest próba, Cecily. Bóg wciąż nas sprawdza. To czyni nas silniejszymi.
- Albo martwymi. Nie odpowiedział.
- Co zrobisz, jeśli zaraza przyjdzie? - naciskałam. - Geoffrey mówi, że wyjedzie. Pojedziesz z nim?
Jego ciemne brwi uniosły się ze zdumienia, jakbym zapytała, czy jutro słońce zrobi sobie wolne.
- Oczywiście że nie. To znaczy Geoffrey, jako biskup, za-; pewne musi... zrobić wszystko, co trzeba, żeby dalej wypełniać swoje posługi, ale ja? Ja służę ludziom. I dalej będę im służył. Jeśli zachorują, będę ich pielęgnował. Mój sarkazm zmienił się w szok. Zerwałam się na równe nogi i ruszyłam w jego stronę.
- Nic z tego nie wyjdzie! Nie słyszałeś o tej chorobie? Ludzie z niej nie wychodzą. Jedyne, co można zrobić, to zostawić ich i pozwolić, żeby sama się wypaliła.
Miałam rację. Może i było to okrutne, ale tak jak powiedziałam Liamowi na randce po aukcji, w taki właśnie sposób świat radził sobie z epidemiami przez kawał ludzkiej historii. Oczywiście, byli tacy, którzy troszczyli się o innych i ich pielęgnowali, ale kiedy zaraza szerzyła się z całą mocą i nie było na nią żadnej rady, władzę przejmowały ignorancja i strach. Dla większości ludzi w tamtych czasach najprostszym rozwiązaniem było uciekać jak najdalej od choroby. Andrew też wstał i spojrzał na mnie ze swoją irytująco mądrą, spokojną miną.
- Każdy robi to, co musi. Ty musisz wyjechać. Moje miejsce jest tutaj.
Nie chodziło mi nawet o uwodzenie, kiedy chwyciłam go za I ręce. Drgnął, zaskoczony, ale nie puścił.
- To głupie - powiedziałam mu żarliwie. - Nie powstrzymasz tego. Sam umrzesz, a ja... ja nie będę mogła na to patrzeć.
- Więc jedź. Jedź z Geoffreyem. Albo... idź do klasztoru. Jest odosobniony. Tam będziesz bezpieczna. Nachmurzyłam się.
- A ty znowu swoje.
- Chcę dla ciebie tylko tego, co najlepsze. - Uniósł jedną dłoń i ujął mój podbródek. - Ja też nie chcę patrzeć, jak cierpisz.
Nagle dotarło do mnie, jak blisko siebie stoimy. Żar narastający między nami mógł konkurować z żarem słonecznym lejącym się z góry. Andrew, który też to poczuł, chciał się odsunąć, ale przytrzymałam go za rękę, coraz bardziej rozgniewana.
- Więc tak się to wszystko skończy? Przeżyjesz całe życie w biedzie i cnocie, by umrzeć na stercie cuchnących ciał z cieknącymi wrzodami i gnijącą skórą?
- Jeśli tego chce Bóg...
- Przestań - powiedziałam, pochylając się do przodu. -Przestań. Nie rozumiesz? Boga to nie obchodzi. On tu nawet nie patrzy.
- Cecily...
Nie dałam mu skończyć. Przycisnęłam usta do jego ust, przywierając do niego całym ciałem. Nie wiem, czy przedtem kogoś całował, ale jeśli nie, to szybko się uczył. Nie oderwał się ode mnie. Wręcz przeciwnie, przysięgłabym, że w jego pocałunku była niecierpliwa ochota, kiedy jego wargi badały moje, kiedy nasze języki ze sobą tańczyły.
I, Boże, dopomóż, był tak prawy i szlachetny, że poczułam słoneczny rozbłysk energii już od samego pocałunku. Wlewała się we mnie jak miód, cudowna i słodka. O dziwo, to ja w końcu przerwałam ten pocałunek, chociaż pozostałam przyciśnięta do jego ciała, oplatając go rękami.
- Nie rozumiesz, jakie to głupie? - szepnęłam z ustami tak blisko jego ust, że oddychaliśmy tym samym powietrzem. -Umrzesz, choć nie posmakowałeś życia? Chociaż nie spróbowałeś wszystkiego, co oferuje świat? Naprawdę pobiegniesz śmierci w objęcia, tak po prostu? Jego wzrok sondował mnie, jego dłonie spoczywały na mojej talii.
- Nie potrzebuję cielesnych przyjemności, żeby moje życie było kompletne.
- Kłamiesz - powiedziałam. - Wiem, że tego chcesz.
- Chęć i potrzeba to dwie różne rzeczy. - Odsunął się ode mnie, a ja nagle poczułam się niekompletna bez jego ciała przy moim. Poczułam przebłysk więzi potężniejszej niż my oboje, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił. - Długie życie nic nie znaczy, jeśli jest puste i nie ma celu. Lepiej przeżyć krótkie, ale wypełnione tym, co dla ciebie ważne.
- Jesteś głupcem - wypaliłam. - Nie zostanę tu, żeby patrzeć, jak umierasz.
- Wiec wyjedź. I wyjechałam.
Następnego dnia miałam pracować krócej, ale kiedy zobaczyłam, jaki jest ruch w księgarni, pomyślałam, że trudno będzie mi się wyrwać. Seth nie pisał w kawiarni, ale na swoim biurku znalazłam liścik. Widocznie był wcześniej.
Thetis,
mam parę spraw do załatwienia, ale chciałbym się z Tobą potniej zobaczyć. Przyjdź do mnie, kiedy będziesz mogła. Siedzę w domu cały wieczór.
Kocham Cię,
Seth
Ja sama musiałam się zająć paroma sprawami, a po przeczytaniu tego listu zapragnęłam nagle załatwić je jak najszybciej, żeby do niego pójść. Kiedy już miałam wyjść, złapała mnie Maddie i ukradkiem zaciągnęła do sekcji historycznej. Ku mojemu zdumieniu odsunęła dekolt koszulki, odsłaniając ramię.
- Prrr - zażartowałam. - Nie sądzisz, że to za szybkie tempo?
- Patrz - szepnęła, wskazując koronkowe ramiączko, które odsłoniła. - Jest czerwony.
- No widzę - przyznałam, wciąż trochę zdziwiona.
- To numer jeden.
- Co?
- Moje trzy wyzwania. Kupiłam czerwony biustonosz. Osłupiałam.
- Myślałam... przecież powiedziałaś, że mój pomysł jest głupi. Odwróciła wzrok.
- Bo tak myślałam... ale potem... usłyszałam o Secie. O tym, co mu się stało. Ty też tam byłaś, prawda? Mój ulubiony temat.
- Tak, byłam tam.
- Nie przeraziło cię to? Przecież... to się działo na twoich oczach: życie i śmierć.
- Tak. Coś w tym rodzaju. Pokręciła głową i spojrzała na mnie.
- Wiadomość o tym jakoś tak mną wstrząsnęła. Powiedziałam ci, że to nie jest takie proste być odważną, ale nagle pomyślałam, że może jednak jest. Wystarczy przejąć kontrolę. Uśmiechnęłam się.
- Czerwonym biustonoszem. Zarumieniła się.
- Hej! Może ty masz wyłącznie czerwoną i jadalną bieliznę, ale to jest mój pierwszy biustonosz, który nie jest biały albo czarny. Powściągnęłam chęć do żartów i uśmiechnęłam się do niej szczerze.
- Jestem z ciebie dumna, Maddie. Naprawdę.
- Nie traktuj mnie protekcjonalnie - ostrzegła.
- Nie traktuję. Stanik jest świetny. Masz do niego majtki? Teraz naprawdę się speszyła.
- Stringi. Ledwie się powstrzymałam, żeby nie zagwizdać.
- Nieźle, żołnierzu.
Maddie wróciła do kas. Kilka chwil później poczułam nieśmiertelną aurę i dotknięcie na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie i na wysokości oczu, tuż przed twarzą, ujrzałam ogromny biust Tawny. Nie miałam z nią kontaktu, od kiedy zadzwoniłam do niej z informacją, że ma robotę u Simona. Obecność Niphona na pokerze u Petera była jedyną wskazówką, że Tawny wciąż nie złapała faceta.
- Georgino... - jęknęła z drżącą dolną wargą.
- Nie, nie - przerwałam jej. Złapałam ją za ramię i zaciągnęłam do gabinetu. - Nie tutaj.
Ledwie zdążyłam zamknąć drzwi, a wybuchnęła płaczem. Westchnęłam.
- Co się znowu stało?
- Poznałam wczoraj jednego gościa. - Rzuciła się na mój fotel; uznałam za cud, że piersi nie walnęły jej w twarz. Oparłam się o ścianę i obronnym gestem założyłam ręce na swoim biuście.
- Okej... to nie jest zła wiadomość.
Przełknęła szloch, a ja ledwie mogłam się powstrzymać, żeby nie wytrzeć jej z twarzy smug tuszu. Naprawdę, ile można tego nakładać?
- Świetnie się bawiliśmy... piliśmy drinki i gadaliśmy, i tak dalej.
- To też brzmi dobrze. Pokręciła głową.
- Ale pod koniec wieczoru powiedział mi, że chce się tylko przyjaźnić.
- Po... zaraz. Usłyszałaś tekst o przyjaźnieniu od kogoś, kogo dopiero co poznałaś? Tawny kiwnęła głową.
- Co ty mu powiedziałaś? Oświadczyłaś mu się czy jak?
- No, poniekąd... zapytałam, czy chce się ze mną spotkać; w łazience i wypróbować jadalny żel rozgrzewający o smaku mięty z czekoladą, który miałam w torebce.
- Co?
Tawny sięgnęła do torebki i zaczęła wyciągać jakąś tubkę. Przeszkodziłam jej machnięciem ręki.
- Nie, nie. Nie muszę tego oglądać.
- Co zrobiłam źle? - kwiknęła.
- No więc... - Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Pomyślałam, że nigdy jej się nie uda. Nigdy. - Być może zaczęłaś za ostro. I szczerze mówiąc... ten cały żel? To trochę dziwaczne.
- Myślałam, że faceci lubią takie rzeczy.
- Niektórzy lubią, ale... nie wiem. Co to za facet? Kim jest z zawodu?
- Kasjerem.
- Hm. Okej. Całkiem nieźle.
- W Blessed Images.
- W... proponowałaś seks facetowi, który pracuje w sklepie z dewocjonaliami?! -wykrzyknęłam.
- Chciałam dobrego - oznajmiła. - Nie ma lepszego miejsca.
- Boże święty. Tawny... - Nie wiedziałam nawet, od czego zacząć. Było tyle niuansów uwodzenia, tyle taktyk i strategii. Ona nie znała żadnej z nich i, szczerze mówiąc, miałam wątpliwości, czy zdoła się ich nauczyć. - Załatwiłam ci pracę w klubie ze striptizem... dlaczego łazisz po sklepach z dewocjonaliami? Mężczyźni powinni sami przychodzić do ciebie po występach. -Coś mnie zaniepokoiło. - Chyba masz jeszcze tę pracę, co? -Wierzyłam, że Simon dotrzyma słowa, ale z takimi jak on nigdy nie było wiadomo.
- Tak... - wymamrotała. - Ale ci mężczyźni nie są...
- Powtarzam ostatni raz! Zapomnij o dobrych. Nie możesz sobie pozwolić na wybrzydzanie. -Przyjrzałam się jej. Najwyraźniej znów miała niedobory energii. Zmarszczyłam brwi, bo nagle przypomniała mi się randka z Liamem. - Taak... Tawny... z tym Nickiem z aukcji też ci nie wyszło, co? Wyciągnęła chusteczkę z pudełka na moim biurku i głośno wydmuchała nos.
- Nie. Mówiłam ci. Zadzwoniłam, a on powiedział, że nie jest zainteresowany. Byłam dobra w czytaniu w myślach. Bardzo dobra. Dzięki temu stałam się, cóż, gwiazdą wśród sukubów. Teraz, patrząc w te zapłakane niebieskie oczy, szukałam oznak kłamstwa. Jakichkolwiek. I nie znalazłam nic. Więc kto kłamał? Tawny czy Liam? I dlaczego którekolwiek miałoby kłamać? Liam nie miał Usiadłam obok mego i przez chwilę w milczeniu na siebie! patrzyliśmy. Nasze spojrzenia nie były gniewne, ale też brakowało w nich fajerwerków miłości. Byty raczej wyczekujące. Ocenialiśmy się nawzajem. Kiedy Seth sięgnął do spiczastego dekoltu mojego swetra, drgnęłam mimo woli. Poczułam, że jego palce muskają łańcuszek, na którym nosiłam pierścionek od niego. Wyciągnął go i koniuszkami palców pogłaskał delfina.
- Na szyi, hm? Jesteśmy w liceum?
- Może i tak - odparłam. - Biorąc pod uwagę, że nie zaliczyliśmy nawet drugiej bazy. Uśmiechnął się, puścił pierścionek i dotknął palcami mojego policzka.
- Właśnie, że doszliśmy. - Westchnął. - Coś często ostatnio się kłócimy, hm?
- Tak. - Usiadłam wygodniej na miękkiej kanapie. - I to nawet nie o seks.
- Zauważyłem. Właściwie o same nudne rzeczy.
- Nudne? Wzruszył ramionami.
- No wiesz. Typowe sprawy w związku. O wspólne spędzanie czasu. Zaufanie. Komunikację. W miłości nie zawsze chodzi o potężne siły wszechświata, które nas rozdzielają. Chyba, że zaliczyć do nich różnicę długości życia śmiertelnika i nieśmiertelnego. Nie wiedziałam, dlaczego długość życia Setha tak mnie ostatnio dręczy. Na intelektualnym poziomie rozumiałam te wszystkie komplikacje, kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić, ale do niedawna nie reagowałam na nie tak emocjonalnie. To, że został ranny, też niczego nie poprawiło. A skoro o tym mowa...
- Nie podziękowałam ci - powiedziałam.
- Za co?
- Za to, że ryzykowałeś dla mnie życie.
- Przecież ty nie możesz um...
- Tak, tak. Już to ustaliliśmy. Ze sto razy. I pomijając pytanie, czy twoja akcja była mądra, czy nie, to było wspaniałe i odważne i... i dziękuję ci. Seth uścisnął moją dłoń.
- Nie masz mi za co dziękować. Wstałam.
- No dobra. Skoro już mamy z głowy sentymentalne sprawy, przejdźmy do rzeczy. Ściągaj ciuchy. Seth zagapił się na mnie.
- Ścią... Co?
- No, dobra, nie licząc bokserek - sprostowałam.
- To jednak dojdziemy do drugiej bazy?
- Po prostu to zrób.
Zaczął się rozbierać, a ja wzięłam parę rzeczy z jego kuchni i ze swojej torebki. Kiedy wróciłam do salonu, siedział na środku kanapy w samych bokserkach. Były z miękkiej, szarej flaneli. Urocze.
Usiadłam na podłodze przed nim i postawiłam obok siebie miskę z ciepłą wodą. Zanurzywszy myjkę, powoli zaczęłam myć jego stopy. Seth milczał przez kilka chwil.
- Bawimy się w Biblię? Czy tam ktoś nie mył stóp Jezusowi? Na nowo zamoczyłam myjkę i zaczęłam posuwać się w górę jego nogi.
- Chyba na odwrót - powiedziałam. - Ale nie martw się. Nie spodziewam się, że zmienisz tę wodę w wino. A przynajmniej dopóki nie skończę. - Przesuwałam myjką po jego łydce. Była smukła i umięśniona, porośnięta płowymi włoskami. - Tradycja obmywania nóg wykracza poza Biblię. Znajdziesz ją wszędzie, na długo przed czasami Nowego Testamentu, w bardzo wielu różnych kulturach. Królowie. Generałowie. Wszystkich ważniaków tak traktowano.
- Umyłaś dużo królewskich i generalskich nóg? - zażartował.
- Prawdę mówiąc, tak.
- Och. Hm. Ja chyba nie jestem w tej lidze. Uśmiechnęłam się i przeszłam do drugiej łydki.
- Nieprawda. Poeci i bardowie cieszyli się równie wielkim szacunkiem, jak królowie. Im też myto stopy.
- Ech, stare dobre czasy. Teraz mamy szczęście, jeśli nam płacą. Umyłam jego udo, starannie omijając zabandażowaną ranę.
- Tak, to prawda. Ale też nikt nie grozi wam dekapitacją, jeśli nie spodoba mu się to, co piszecie.
- Chyba nie czytałaś niektórych moich recenzji.
- Czytam tylko te pochlebne.
Dokończyłam mycie nóg i wrzuciłam myjkę do wody. Odsunęłam miskę. Seth zaczął się podnosić, ale machnęłam na niego, żeby nie wstawał.
- Nie. Jeszcze nie koniec. - Sięgnęłam po buteleczkę olejku do masażu, którą ze sobą przyniosłam, i wylałam trochę na dłonie. Pachniał migdałami. - Tamto było tylko po to, żebyś był czysty.
Równie powoli wmasowywałam olejek w jego skórę, znów zaczynając od stóp. Mycie może być zmysłowe, ale nacieranie kogoś olejkiem jest podwójnie podniecające. A nawet potrójnie. Nasze żarty umilkły. Seth tylko patrzył, zdumiony i podniecony, jak posuwam się w górę. Ale kiedy spojrzałam w jego oczy, zobaczyłam coś więcej. W jego spojrzeniu była taka potęga miłości, że musiałam odwrócić wzrok. Seth genialnie posługiwał się językiem angielskim, ale bywały chwile, kiedy ta umiejętność była niczym w porównaniu z tym, co potrafił wyrazić spojrzeniem.
Kiedy skończyłam zajmować się nogami, usiadłam za nim na kanapie i wmasowałam olejek w jego plecy i pierś. Robiłam masaże niemal tak samo długo, jak tańczyłam. Dokładnie wiedziałam, co robić, wiedziałam, gdzie leżą różne grupy mięśni i jak je rozluźnić. Seth miał mnóstwo napiętych miejsc na plecach i był cały sztywny, czy to od nieprawidłowej postawy przy laptopie, czy ze stresu. Może od jednego i drugiego.
W końcu zadanie było wykonane. Nie zważając, że usmaruje olejkiem mnie albo kanapę, odwrócił się i przycisnął mnie do piersi. Mój policzek spoczął na jego gładkiej, śliskiej skórze, zatonęłam w zapachu migdałów i Setha.
- Ach, Georgino - westchnął. - Żałuję, że nie mogę się zrewanżować.
- Będę udawać, że to zrobiłeś. Znów westchnął.
- Nienawidzę tego udawania.
- Tak.
- Ja mówię poważnie. Naprawdę nienawidzę. Żar w jego głosie przestraszył mnie. Uniosłam głowę.
- Wszystko w porządku?
- Tak... tylko jestem... Nie wiem. - Pokręcił głową. - Chyba sfrustrowany.
- Seksualnie?
- Jasne... ale to coś więcej. Nie przychodzi ci czasem do głowy, żebyśmy... zrobili to chociaż raz?
- Nie - odparłam natychmiast. - Nie ma mowy.
- Podejmę to ryzyko.
- Ten postrzał zmącił ci umysł. To zawsze ty byłeś tym silnym, pamiętasz?
- Ten postrzał kazał mi się zastanowić nad znaczeniem życia i tyle. - Gadał jak Maddie. Jak to możliwe, że jeden jego głupi wyczyn mógł zainspirować tyle osób? Czy to ja byłam zbyt zblazowana? Nie potrafiłam już identyfikować się z ludzkimi emocjami? - No bo nie mogę się nawet zrewanżować za zwykły masaż. Ty ciągle robisz dla mnie takie miłe rzeczy... ale co z tego masz? To ty jesteś seksualnie sfrustrowana To, co robisz na boku... to się nie liczy. Czasem myślę, że Hugh miał rację. Cierpisz bardziej ode mnie. Nie, nieprawda. Ta sprawa z seksem mnie męczy, ale sobie poradzę.
- Mam nadzieję, że ja też - powiedział Seth. - Kiedy leżałem w szpitalu, przyszła taka dziwna chwila, kiedy zacząłem rozmyślać o tym, że w moich książkach jest tyle przygód, jest akcja, ale ja sam niczego takiego nie przeżywam. O'Neill bez przerwy uprawia świetny seks, ale ja? Ja nie mogę nawet raz.
- To dołujące - przyznałam. - Ale przy takim ryzyku... Oboje wiemy, że tak musi być.
- A jak jest z tą resztą?
- Hm? Seth przesunął się trochę, żeby móc popatrzeć mi w twarz.
- Naprawdę myślisz o mojej śmierci? Martwisz się o mnie?
- Czasami.
- Czy na końcu przysporzę ci bólu?
- Nie - odparłam lekkim tonem.
- No coś ty. Przytulił mnie.
- Kocham cię, Georgino. Dajesz mi więcej radości, niż spodziewałem się znaleźć w tym życiu. Chcę być z tobą... - Przeczesał palcami moje włosy. - Ale nie, jeśli wyjdzie z tego więcej złego niż dobrego. Nie chcę, żebyś cierpiała. Nie chcę, żebyś przez całą resztę mojego życia bała się o moje ciało i duszę. Nie chcę, żebyś płakała, kiedy odejdę. Klucha urosła mi w gardle i bałam się, że z zachwytu się rozpłaczę. W jego głosie było coś szczególnego - jakaś dziwna, złowróżbna nuta, która mnie przerażała, choć nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego. Wbiłam palce w jego skórę i przycisnęłam się do niego mocniej.
- Dość - szepnęłam. - Nie chcę więcej o tym rozmawiać. To nieistotne. Seth objął mnie mocniej i nie odpowiedział. Potem poszliśmy do łóżka, niewiele się odzywając. Wtulił się we mnie, położył głowę na mojej piersi. Przeczesałam palcami jego włosy, wdychając jego zapach, rozkoszując się dotykiem. Kiedy zasnął, ja rozmyślałam o tym, co mówił o nadawaniu znaczenia swojemu życiu, o różnicy między pragnieniem a potrzebą.
W tej chwili potrzebowałam przede wszystkim energii. Tawny mnie wyssała, a nie było mowy, żebym zaczęła powracać do postaci, w której przyszłam na świat. Wciąż dotykając Setha, myślałam, jak by to było łatwo schylić głowę i go pocałować. Tak naprawdę pocałować. I całować, i całować, i całować... Pragnienie i potrzeba.
Z żalem wymknęłam się z łóżka. Seth mocno sypiał i tylko przekręcił się na bok, nawet nie zaczął się budzić. Pożegnałam go tęsknym spojrzeniem, wyszłam z mieszkania i zużyłam resztkę energii, żeby przybrać inną postać. Znalezienie ofiary nie okazało się trudne - co po raz kolejny dowiodło, jak absurdalna była ta historia z Tawny - i niecałe dwie godziny później byłam z powrotem w łóżku Setha, naładowana do pełna. Ten obrzydliwy głos nie mówił do mnie, co przyjęłam z ulgą. Smutna, ale zaspokojona, usnęłam. I zaczęłam śnić.
Wybiegłam z kuchni, kierując się tam, skąd dochodził płacz. Aubrey i tajemniczy kot poderwały głowy, zaskoczone nagłym ruchem. Po drugiej stronie salonu dziewczynka siedziała na podłodze obok stołu o kanciastych rogach i przyciskała małą rączkę do czoła.
Zawodziła, a po jej policzkach płynęły strugi łez.
Wyśniona Georgina błyskawicznie padła na kolana i wzięła małą w objęcia. Doświadczałam tego, co ona, i sama omal się nie rozpłakałam, czując w ramionach to miękkie, ciepłe ciałko.
Huśtałam dziewczynkę, mrucząc kojące, nonsensowne słowa i muskając wargami jedwabiste włoski. W końcu szloch dziewczynki ucichł i oparła głowę o moją pierś, uspokojona miłością i kołysaniem.
Otworzyłam oczy i zagapiłam się na gładki, biały sufit. Seth leżał obok, zwinięty w kłębek tuż przy mnie, i wciąż pachnący olejkiem do masażu. Ale choć się obudziłam, obrazy ze snu wciąż były żywe i realistyczne. Dokładnie wiedziałam, jakie są w dotyku włosy mojej córki, jak pachnie, jakim rytmem bije jej serce. Moje własne serce tak strasznie bolało z tęsknoty, że niemal potrafiłam zignorować fakt, że energia zdobyta w nocy zniknęła.
To zaczynało zmieniać się w poważny problem.
Usiadłam, delikatnie odsuwając Setha. Ale kiedy próbowałam wymyślić, co zrobić z tym ostatnim snem, dziwna myśl zagościła w moim mózgu.
Erik. Nie mogłam przestać myśleć o Eriku. I nawet nie było to nic konkretnego. Żaden sprecyzowany temat. Ale ilekroć próbowałam pomyśleć o czymś innym - pracy, utracie energii, Secie - przed moimi oczami stawała twarz Erika. Nie rozumiałam tego, ale się niepokoiłam.
Ręce Setha sięgnęły ku mnie, kiedy wymykałam się z łóżka, ale zręcznie je ominęłam.
Wyjęłam telefon z torebki i poszłam do salonu. Nikt nie odebrał, kiedy zadzwoniłam do sklepu Arkana. Była prawie dziesiąta... o tej porze zwykle miał już otwarte. Zadzwoniłam do informacji, żeby dowiedzieć się o jego domowy numer, ale wyglądało na to, że jest zastrzeżony.
Lęk we mnie narastał. Nie wiedząc, co robić, zadzwoniłam do salonu Dantego.
- Dante, myślę, że coś złego stało się Erikowi, ale nie znam. jego domowego numeru i...
- Moment, sukubie. Zwolnij. Zacznij od początku. Wyjaśniam, że znów miałam sen i po przebudzeniu dopadły mnie obsesyjne myśli o Eriku.
- Może to nic, ale po tej historii z topielcem... nie wierni Masz jego domowy numer?
- Taak - odparł Dante po chwili milczenia. - Mam. Sprawdzę, co u niego, i oddzwonię do ciebie.
- Dzięki, Dante. Wielkie dzięki. Kiedy się rozłączyłam, z sypialni wyszedł zaspany Seth.
- Kto to jest Dante? Dzwoniłaś do piekła na koszt rozmówcy?
- W piekle nie akceptują takich kosztów - mruknęłam, wciąż zatroskana. Seth spoważniał.
- Co się stało?
Zawahałam się - nie dlatego, że bałam się powiedzieć mu o Dantem, ale dlatego, że nie wiedziałam, czy chcę go w to wszystko mieszać.
- To ma związek z nieśmiertelnymi intrygami - ostrzegłam. -I z porządkiem wszechświata.
- Żyję tymi sprawami - odparł kwaśno, sadowiąc się w fotelu. - Opowiadaj. Więc opowiedziałam. Wiedział o pierwszym przypadku utraty energii, ale nie o pozostałych. Nie wtajemniczałam go w treść snów, powiedziałam tylko, że pozbawiają mnie energii. Opowiedziałam mu też o samospełniających się przepowiedniach i o tym, jak któregoś ranka obudziłam się mokra, i że dziś myślałam o Eriku. Kiedy skończyłam, spojrzałam oskarżycielsko na komórkę.
- Do diabła. Dlaczego on nie dzwoni?
- Dlaczego zawsze dowiaduję się o takich sprawach ostatni? - spytał Seth. - To cię gnębi od jakiegoś czasu. Myślałem, że to był jednorazowy przypadek.
- Nie chciałam ci zawracać głowy. I wiem, jaki masz stosunek do tych wszystkich nieśmiertelnych historii.
- Sprawy, które mają na ciebie wpływ, które mogą cię krzywdzić, to nie jest zawracanie głowy. To znaczy, owszem, ale nie o to tu chodzi. Wszystko znów sprowadza się do komuni... Zadzwonił telefon.
- Dante? - spytałam niecierpliwie. Nawet nie spojrzałam na numer. Ale to był on. I jego głos brzmiał ponuro.
- Musisz tu przyjechać. Do Erika.
- Do sklepu?
- Nie, do domu. To niedaleko ode mnie.
- Co się dzieje?
- Po prostu przyjedź.
Dante wyrecytował adres i wskazówki, jak tam dojechać. Szybkie przeobrażenie i byłam ubrana, gotowa, żeby od razu wypaść za drzwi. Seth kazał mi zaczekać i w niecałą minutę -wynik gorszy od mojego, ale i tak niezły - też był gotowy.
Nigdy nie myślałam o tym, że Erik ma jakiś dom. Dla mnie właściwie egzystował wyłącznie w swoim sklepie. Mieszkał jakieś półtora kilometra od Dantego, w starej, ale zadbanej dzielnicy. Jego dom był jednym z tych małych bungalowów, tak powszechnych w mieszkalnych dzielnicach Seattle; ogródek pełen był krzewów, które usnęły na zimę. Kiedy wchodziliśmy po schodkach, przez chwilę wyobrażałam sobie Erika pielęgnującego latem te kwiaty.
Dante otworzył drzwi, zanim zdążyłam zapukać. Ciekawe, czy mnie wyczuł, czy po prostu zobaczył przez okno. Nie komentując w żaden sposób obecności Setha, zaprowadził nas do jedynej sypialni.
Wnętrze domu nie było chyba modernizowane od dłuższego czasu. Wiele mebli datowałabym na połowę XX wieku. Sofa z kraciastym, szorstkim obiciem. Wytarty aksamitny fotel w kolorze złota, modnego w latach siedemdziesiątych. Telewizor, który nie wyglądał mi na kolorowy.
Ale te przedmioty nie poruszyły mnie w żaden sposób. Uderzyło mnie tylko jedyne zdjęcie w ramce, stojące na regale z książkami. Przedstawiało Erika o wiele młodszego - może tuż po czterdziestce - z mniejszą ilością zmarszczek na ciemnej skórze i bez siwizny w czarnych włosach. Obejmował ramieniem trzydziestoparoletnią brunetkę o wielkich szarych oczach i uśmiechu równie szerokim, jak jego uśmiech. Dante pchnął mnie lekko, kiedy się zatrzymałam, z dosyć dziwną miną.
- Chodź.
Erik leżał w łóżku. Ku mojej uldze był żywy: Do tej chwili I nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się martwiłam. Moja podświadomość obawiała się najgorszego, chociaż nie chciałam przyjąć tego do wiadomości.
Ale żywy czy nie, nie wyglądał najlepiej. Pocił się i trząsł, I miał rozszerzone źrenice, bladą twarz. Oddychał płytko. Kiedy mnie zobaczył, drgnął, i przez pół sekundy wydawało mi się, że widzę, w jego oczach przerażenie. Ale ten strach zniknął i Erik pokusił się o słaby uśmiech.
- Panna Kincaid. Proszę wybaczyć, że nie mogłem pani przyjąć jak należy.
- Jezu - szepnęłam, siadając na brzegu łóżka. - Co się stało? Co panu jest?
- Dojdę do siebie. Przyglądałam mu się, usiłując zrozumieć, co się wydarzyło.
- Ktoś pana napadł? Zerknął na Dantego. Ten wzruszył ramionami.
- W pewnym sensie - powiedział w końcu Erik. - Ale nie w taki sposób, jak pani sądzi. Dante oparł się o ścianę z trochę mniej ponurą miną niż przed chwilą.
- Nie marnuj jej czasu na zagadki, staruszku. Wyduś to wreszcie. Erik zmrużył oczy, w ich głębi dostrzegłam błysk gniewu. Zwrócił się znów do mnie.
- Zostałem napadnięty... mentalnie, nie fizycznie. Nocą przyszła do mnie kobieta, widmowa i nieludzka... spowita energią. Tą samą cudowną, hipnotyczną energią, jaką pani czasem promienieje. - Ślicznie opisał mój postkoitalny blask.
- Miała nietoperzowe skrzydła i płomieniste oczy? - spytałam, przypominając sobie żarcik Dantego na temat mitologicznych opisów sukubów.
- Niestety, to nie był sukub. Pewnie wtedy byłoby łatwiej. To... wydaje mi się... była Nyks.
- Pan... pan powiedział Nyks? - Oczywiście, że to powiedział, ale spodziewałam się, że zacznie mówić o oneiroi, nie o ich matce. Dla Nyks nie było tu miejsca. Duchy marzeń sennych, włażące do cudzych snów, to jedno. Ale żeby w twojej sypialni pojawiła się potworna, pierwotna, zrodzona z chaosu istota, która brała udział w stworzeniu świata? Może Erik jeszcze majaczył.
- Nyks - potwierdził, bez wątpienia odgadując moje myśli. -Chaos we własnej osobie. Czy raczej noc we własnej osobie. Dante w kącie roześmiał się cicho.
- Teraz wszyscy mamy przerąbane.
- To ona jest matką oneiroi - przypomniał mi Erik. -I choć sny nie są jej jedyną domeną, jest z nimi mocno związana.
- W takim razie... - Próbowałam ogarnąć znaczenie tych faktów. - Mówi pan, że to ona jest odpowiedzialna za to, co się ze mną dzieje?
- To prawie ma sens - powiedział Dante. Erik się z nim zgadzał.
- Jest połączona z czasem i miriadami potencjalnych losów wyznaczonych dla wszechświata. Przeznaczenie i czas zawsze dążą do chaosu, do entropii, a ona żywi się właśnie entropią. Próbuje stworzyć jej na świecie jak najwięcej, przybliżyć nas do ostatecznej dezintegracji. Ale do czegoś tak ostatecznego jest długa droga, więc zadowala się drobnymi aktami chaosu. Nie nadążałam.
- Moje sny i utrata energii to akty chaosu?
- Nie. - Erik znów spojrzał na Dantego. - Wierzymy, że pani jest instrumentem. Ponieważ Nyks ma dostęp zarówno do czasu, jak i przestrzeni, może zaglądać w przyszłość. A nie ma lepszego sposobu, by wywołać chaos na tym świecie, niż odsłonić przyszłość śmiertelnikom. Takie wizje okazują się mszczące, i jeśli są spreparowane w odpowiedni sposób, mogą doprowadzić człowieka do obłędu. Taka osoba dostanie obsesji, będzie czynić wysiłki, by to powstrzymać albo doprowadzić do tego w sposób, który nie jest jej pisany. Jedno i drugie jest na nic. Przyszłość rozwija się tak, jak została zapisana. Próbując ją zmieniać, doprowadzamy tylko do tego, że wydarza się szybciej.
- Jak w historii Edypa - zauważył Seth. - Próby jego ojca, by nie dopuścić do spełnienia się przepowiedni, sprawiły, że się spełniła. Erik kiwnął głową.
- Właśnie tak. Teraz i ja to rozumiałam.
- Tak jak z tym policjantem, który widział, jak jego partner ginie od postrzału. I z człowiekiem, który był pewien, że jego rodzina wzbogaci się, jeśli on przepłynie zatokę.
- Właśnie tak działa Nyks. Wszystko, co pokazuje, jest prawdą... tyle że nie w taki sposób, jak się spodziewają. A szaleństwo i destrukcja, które sprowadza na śmiertelników, pokazując im przyszłość... przyszłość, do której w końcu sami doprowadzają... są jej pożywką.
- Ale gdzie w tym wszystkim jest moje miejsce? - spytałam zniecierpliwiona. - Ona nie pokazuje mi przyszłości i nie prowokuje do szalonych czynów.
- Właśnie tu kończy się teoria, sukubie - powiedział Dante. - To oczywiste, że bierzesz w tym udział. I ona potrzebuje ciebie, żeby to wszystko robić... ale nie wiemy, w jaki sposób działa.
- To jakiś obłęd - rzuciłam głucho. - Jestem instrumentem wszechpotężnego, pierwotnego bóstwa chcącego sprowadzić na świat chaos i zniszczenie.
- Nie przesadzaj - odparł jowialnie Dante. - Nie pracujesz w Google'ach. Seth delikatnie dotknął mojego ramienia.
- Mogę o coś spytać? Nie bardzo rozumiem... jak to możliwe, że dopiero teraz wpadliście na to, że ta... Nyks... grasuje po świecie? To znaczy, jeśli jest tak potężna, jak twierdzicie... Nie wiem. Dlaczego od razu o niej nie pomyśleliście? Dlaczego to się nie zdarzało do tej pory?
- Bo ona jest zamknięta - odparłam. - A przynajmniej powinna być. Piekło i niebo mają własne plany wobec świata; nie chcą, żeby biegała wolno i wszystko psuła. Jeśli to ona, to nie mam pojęcia, jak się wydostała. Powinna być strzeżona przez anioły, i jeśli kiedykolwiek jakaś grupa... - Zachłysnęłam się z jękiem. Tamci spojrzeli na mnie.
- Co się stało? - spytał Seth.
- To dlatego oni tu są - powiedziałam. - Ależ ze mnie idiotka. W mieście jest potężny regiment aniołów. Wiedziałam, że czegoś szukają, ale nie miałam pojęcia czego. - To by też wyjaśniało zainteresowanie Vincenta lokalnymi wiadomościami; szukał zachowań pasujących do sztuczek Nyks, które dostarczyłyby im jakiś trop. Zaczął mnie nawet wypytywać, skąd wiem o policjancie, ale potem Seth dostał kulkę i Vincent wycofał się jako nefilim, i wszyscy o tym zapomnieliśmy.
- Taak, w takim razie rewelacyjnie się spisują - stwierdził Dante. Wstałam z łóżka Erika.
- Muszę im powiedzieć, co wiemy. Może zrozumieją, co ona ze mną robi.
- Proszę uważać - ostrzegł Erik. - Ona nabrała podejrzeń... Myślę, że dlatego na mnie napadła. Badałem tę sprawę, i nie chciała, żeby mi się udało. Nagle coś przyszło mi do głowy.
- Eriku... czy ona wywołała u pana wizję? Skinął głową.
- Co to było? - Musiała być straszna. Kiedy Dante go znalazł, Erik był w głębokim szoku. Spojrzał na mnie i znów zobaczyłam w jego oczach ten błysk przerażenia, jak w chwili kiedy weszłam do pokoju. Ale zniknął.
- To nieważne, panno Kincaid. Chciała mnie wystraszyć, żebym przestał pani pomagać... ale się nie udało. Przyszłość rozegra się tak, jak zostało zapisane. - Widząc moje powątpiewa? nie, znów się uśmiechnął i wskazał drzwi. - Proszę przestać się o mnie martwić. Nic mi nie będzie. Niech pani odszuka swoich anielskich przyjaciół, zanim wydarzy się coś gorszego. Uściskałam go i wyszłam z Sethem i Dantem do drugiego pokoju. Znów zatrzymałam się, żeby popatrzeć na zdjęcie Erika i tej kobiety. Tak jak nigdy nie myślałam o domu Erika, tak nigdy nie wyobrażałam sobie, że mógł mieć jakieś życie osobiste. Oczywiście to było głupie z mojej strony. Kim była ta kobieta? Żoną? Kochanką? Tylko przyjaciółką? Tymczasem Dante wyciągnął rękę do Setha i się przedstawił. Zmierzyli się wzrokiem.
- Dużo o tobie słyszałem - powiedział Dante wesoło.
- A ja o tobie usłyszałem dopiero dzisiaj rano - odparł Seth. Wciąż nie odrywałam wzroku od zdjęcia. Zauważyłam, że brzeg jest zagięty. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale wzięłam ramkę i wyjęłam z niej fotografię. Jedna trzecia była zagięta, żeby ukryć jeszcze jedną osobę stojącą z Erikiem i tą kobieta Dantego.
Spojrzałam na niego, zaskoczona. Dante wyjął z moich rąk zdjęcie i ramkę, i z powrotem złożył, tak jak było.
- Nie ma na to czasu, sukubie.
- Ale...
- Mamy teraz ważniejsze sprawy niż zaspokajanie twojej ciekawości. Miał rację. Zerknęłam niespokojnie na zamknięte drzwi sypialni Erika.
- Myślisz, że dałbyś radę... Dante westchnął, domyślając się mojego pytania.
- Tak, sukubie. Jeszcze do niego dzisiaj zajrzę. Wydawało mi się, że dostrzegłam coś w jego twarzy...
Świadczyło, że to nie będzie tylko niechętne spełnienie mojej prośby. Mówiło, że może -może - i on troszczy się o Erika. To było dziwne, ale z drugiej strony, na tym zdjęciu wyglądali na szczęśliwych. Najgorszymi wrogami często stawali się ci, którzy kiedyś byli przyjaciółmi. Ta zagadka stawała się coraz dziwniejsza. Kiedy odwróciłam się do wyjścia, Dante zawołał:
- A, czekaj. Pewnie będę umiał zrobić ci amulet, skoro już wiemy, z kim mamy do czynienia. Poczułam przypływ nadziei na myśl, że wreszcie znów będę mogła bezpiecznie spać.
- Naprawdę?
- Jeśli nadal chcesz - dodał nieufnie.
Założyłam, że to subtelna aluzja do mojego sceptycyzmu, którego nie pozbyłam się tak do końca. Ale teraz, kiedy znałam już imię drapieżcy, byłam jeszcze bardziej skłonna przyjąć wszelką pomoc.
- Oczywiście. Jeśli uważasz, że to zadziała.
- Przynajmniej w teorii. Nyks nie jest jakimś pospolitym duchem. Zobaczę, co da się zrobić. Odwiozłam Setha do mieszkania; chciałam pozbyć się go jak najszybciej, żeby zacząć szukać.
- Muszę znaleźć anioły - powiedziałam. - Odezwę się później.
- Czyli... nici z kina wieczorem?
- Ki... co? Och, do licha. - Zapomniałam o naszych planach. Seth kupił bilety na hinduski film, który grało tylko jedno kino przez jeden wieczór. - Przykro mi... naprawdę...
- Cóż - rzucił Seth cierpko. - Biorąc pod uwagę, że to) dosłownie sprawa życia i śmierci, chyba tym razem ci wybaczę.
- Wiesz, co powinieneś zrobić? Zaprosić Maddie. Ciągle jesteś jej winien randkę. Uśmiechnął się.
- Mam najlepszą dziewczynę na świecie. Wiecznie próbuje mnie wpychać w ramiona innych kobiet.
- Ja mówię poważnie! Ona się czuje niechciana. Myśli, że jej nie lubisz.
- Bardzo ją lubię. Tylko ta cała sytuacja jest dziwaczna, i tyle. Chyba sprawdzę, czy Terry może iść do kina. I nie patrz tak na mnie - rzucił ostrzegawczo. - Jeszcze ją gdzieś zabiorę. Tylko nie na ten film.
Pocałowaliśmy się na pożegnanie i Seth obiecał, że zadzwoni do mnie później. Kiedy poszedł do siebie, wyruszyłam na poszukiwanie swoich aniołów stróżów.
Znalezienie ich nie było takie łatwe. Żadnego nie było w moim mieszkaniu, a Vincent nie odbierał komórki. Pojechałam do Cellar, mając nadzieję, że może postanowili zacząć pić w południe. Niestety. Pub był pusty, przy barze siedziało ledwie dwóch znudzonych gości. Sfrustrowana zadzwoniłam do Hugh, uznając, że pora skorzystać z pomocy swoich.
- Jerome już wrócił?
- Nie - odparł diablik. - Potrzebujesz go?
- Tak jakby.
- Tak jakby?
- To długa historia.
- Jestem w mieście, przyjechałem na spotkanie. Chcesz zjeść ze mną lunch i wyjaśnić, o co chodzi? Jestem niemal na twojej ulicy. Wpadnę po ciebie i pójdziemy coś zjeść. Rozmawialiśmy po raz pierwszy od jego wybuchu u Petera. Ciągle nie bardzo wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć, ale potrzebowałam informacji z jakiegoś nieśmiertelnego źródła. Poza tym szybko wyczerpały się inne możliwości. Zjawił się ledwie po dziesięciu minutach, ale mnie zdawało się, że minęła godzina.
- Jasna cholera - powiedział Hugh na widok choinek w moim mieszkaniu. - Masz tu park narodowy.
- Nic nie mów.
- Poważnie. Musisz zatrudnić leśniczego.
- Chodź. Idziemy.
Poszliśmy pieszo do baru kanapkowego na mojej ulicy. Kiedy już usiedliśmy z jedzeniem, zaczęłam mu tłumaczyć, do czego potrzebny mi Jerome. Kiedy skończyłam opowieść o Nyks, dobry humor Hugh zniknął bez śladu.
- Cholera - powiedział. - To faktycznie może być sprawa, dla której warto zawracać głowę Jerome'owi. - Wgryzł się w ogromną kanapkę reuben.
- Gdzie on jest? - spytałam. - Znowu jakieś szkolenie? Hugh wzruszył ramionami.
- Nie bardzo wiem. Coś ściemniał. Grace i Hiroko przebąkiwały, że ma „konflikt osobowości” z jakimś innym demonem i pojechał to załatwić.
- O Boże - powiedziałam. - Ale chyba nie za pomocą pojedynku?
- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Te zwariowane suki wyglądały na dziwnie zadowolone, więc pewnie liczą, że ugrają coś dla siebie. Wiesz, jakie one są. Ale mimo wszystko... pewnie mogłabyś je poprosić o pomoc w tej sprawie.
Mogłam... ale jeśli Jerome miał problemy, nie chciałam zadawać się z jego adiutantkami i zostać przez nie w jakiś sposób wykorzystana. Demonice pracowały dla niego, ale czyhały na każdą okazję awansu, a kiedy naszym światem wstrząsały polityczne wojny, każdy natychmiast próbował wydymać kogo się da.
- Poczekam na anioły - powiedziałam. - Nie powinno być problemu, pod warunkiem że uda mi się wstrzymać ze zdobyciem kolejnej dawki energii. Jeśli nie znajdę Cartera i reszty w ciągu dnia czy dwóch, to zastanowię się nad Grace i Hiroko.
- No wiesz, mógłbym dla ciebie złapać Jerome'a, jeśli naprawdę go potrzebujesz - powiedział Hugh. Uśmiechnęłam się, słysząc niepokój w jego głosie.
- Tak, ale nie wolno ci zawracać mu głowy, jeśli tylko da się tego uniknąć, okej? Diablik przytaknął.
- Na razie poczekam na anioły. Jeśli będę musiała iść z tym; do Grace i Hiroko, to one zdecydują, czy warto go niepokoić. Oczywiście dowody są dość konkretne... ale jeśli się mylimy i okaże się, że to nic... Jerome się wkurzy, że mu przeszkadzamy z powodu dwóch śmiertelników.
- Będzie wkurzony na nas wszystkich.
- Taak. - Bezmyślnie wydłubywałam dziurki w kanapce; wykałaczką, którą była przebita.
- Boisz się? - spytał Hugh. - Nyks?
- Tak. Boję się. Nie podoba mi się, że ktokolwiek włazi w moje sny. A już szczególnie ktoś tak potężny. len gość, o którym wspomniałam, Dante, spróbuje mi zrobić amulet, żeby ją odstraszyć. Hugh parsknął.
- Żaden śmiertelnik nie potrafi zrobić takiego amuletu.
- On jest czarownikiem. Powiedział, że potrafi.
- Cukiereczku, Nyks to bogini. Nie, coś więcej. Uberbogini. Potęga, bez której nie powstałby świat Osłabła z czasem, to fakt, ale jakieś marne, lipne medium nie zrobi amuletu tak silnego, żeby ją odstraszyć. Na ziemi jest ledwie garść śmiertelników, którzy by to potrafili, i żeby zyskać taką moc... - Hugh pokręcił głową. - Nie wiem. Jakoś tego nie widzę, sądząc z tego, co o nim mówiłaś.
Ja też miałam swoje wątpliwości na temat Dantego, ale na razie skutecznie je od siebie odpychałam i starałam się nie tracić nadziei. Jednak słowa Hugh przywołały wszystkie moje obawy.
- Szlag - powiedziałam.
Przez chwilę w ciszy przeżuwaliśmy swoje kanapki. Na dworze padał deszcz i głodni klienci wpadali do lokalu, żeby się przed nim schować. Hugh popatrzył na ładną brunetkę składającą zamówienie przy ladzie, po czym znów spojrzał na mnie.
- Nie wiesz przypadkiem, kiedy Niphon wyjeżdża? Zmarszczyłam brwi.
- Jak tylko Tawny złapie ofiarę. Teraz Hugh się zmarszczył.
- Ale przecież złapała, nie?
- Atak?
- Nie wiem. Tak mówił Simon. A przynajmniej tak mu się zdawało. Powiedział, że dwa dni temu bił od niej blask. I całe szczęście, bo tańczy fatalnie. Dwa dni temu...
- Nie... to niemożliwe. Widziałam ją mniej więcej w tym czasie i twierdziła, że ciągle nikogo nie miała. Była tak wyczerpana, że znowu musiałam ją całować. Simon się myli.
- Może miała aureolkę po tym całusie - zasugerował Hugh z nadzieją. - Było z języczkiem?
- To nie był taki pocałunek. Nie ma mowy o blasku. Dałam jej tylko troszkę, żeby przetrwała.
- Hm. - Zamieszał lód w swojej dietetycznej coli. - Więc pewnie Simon się mylił. A myślałem, że jest spostrzegawczy w takich sprawach. leż tak myślałam.
- Hugh... to zabrzmi dziwnie, ale wydaje mi się, że Tawny może udawać tę swoją nieudolność. Był naprawdę zdumiony.
- Do licha, dlaczego miałaby to robić?
- Nie wiem. Myślę, że pomaga w ten sposób Niphonowi. Ale to się kupy nie trzyma. Już drugi raz słyszę, że mogła zdobyć dawkę, ale widziałam ją zaraz potem i była tak wyczerpana, że w żaden sposób nie mogłaby zużyć tej energii tak szybko.
- Może ma ten sam problem co ty.
- Ja mam dużo problemów.
- Mówię o problemie z Nyks. Może Tawny też traci energię. Zaraz. Interesujący pomysł. I dlaczego nie? Jeśli Nyks żerowała na jednym sukubie, to dlaczego nie na dwóch? I to by wyjaśniało, dlaczego Tawny tak szybko traci energię. Tylko że...
- Jeśli Nyks odbiera jej energię, to znaczy, że Tawny ją zdobywa. Ale ona stanowczo twierdzi, że nie uprawia seksu.
- Hm. Służebnica piekieł kłamie. Coś takiego.
- No tak, ale dlaczego? Niphon ryzykuje, że oboje wpadną po uszy w szambo, jeśli Jerome się dowie. Gra bardzo wysoko tylko po to, żeby tu siedzieć i mnie wkurzać. A Tawny? Jeśli piekło uzna, że nie wykonuje swojej roboty, to ją wezwą na dywanik. Hugh spojrzał na mnie z politowaniem.
- Co? - spytałam. - Za co to?
- Nie czytałaś książki, co?
- Jakiej książki?
- Instrukcji dla sukubów.
- Przecież wiesz, że nie.
- A ja ci załatwiłem skróconą wersję - powiedział urażony.
- Hugh - warknęłam. - Do czego zmierzasz?
- Do tego, że jako jej mentorka jesteś odpowiedzialna za jej postępy. Jeśli nie uda jej się dopaść ofiary, to ciebie wezwą na dywanik.
- Co? To śmieszne.
- Takie są teraz przepisy.
- Więc ja dostanę po łapach za to, że ona nawaliła?
- Po łapach? Za to, że jesteś sukubem, który nie umie nauczyć seksu drugiego sukuba? To takie niedorzeczne, że chyba nigdy dotąd się nie zdarzyło. Nie wiem, co ci zrobią. W najlepszym przypadku zaczną nadzorować. Przeniosą pod kuratelę starszego sukuba.
- Ja jestem starszym sukubem. Wzruszył ramionami.
- Ale jeśli ona kłamie...
- Udowodnij to. Potarłam oczy.
- To jakiś obłęd. Dlaczego Niphon tak mnie nienawidzi? Na litość boską, już kupił moją duszę. Czego jeszcze może chcieć? Spodziewałam się jakiejś cwaniackiej uwagi. Ale usłyszałam ciszę. Spojrzałam na Hugh.
- Co? Co znowu? - Celowo odwrócił oczy. - Hugh!
- Nie wiem, Georgino. - Hugh rzadko nazywał mnie po imieniu. Zwykle byłam skarbem albo kotkiem. - Czasami zawieramy umowy i są nie do ruszenia, ale czasami coś idzie nie tak.
- Co masz na myśli?
- Kiedy mieszkałem w Dallas, pracowałem z jedną diabliczką. Raquel. Ubiła interes z facetem, który był wkurzony, bo żona go zostawiła, kiedy się dowiedziała, że jest bezpłodny. Nie mógł mieć dzieci. - Hugh zilustrował swoją opowieść wymownym gestem wskazującym dół jego brzucha.
- Wiem, co znaczy bezpłodny, mądralo. Streszczaj się.
- Więc sprzedał jej duszę pod warunkiem, że jego żona też nie będzie mogła mieć dzieci. Widocznie był rozgoryczony i wierzył w jakąś poetycką sprawiedliwość. Chciał ją ukarać tym samym, za co ona ukarała jego. Więc oddał duszę, a nasza strona załatwiła tej kobiecie jakieś zapalenie, które uszkodziło jej jajowody i macicę. Nie wiem. Babskie sprawy. - Musiałam się powstrzymać, żeby nie przewrócić oczami. Hugh mógł udawać ignorancję w „babskich sprawach”, ale w swoim długim życiu znalazł czas na studia medyczne. Wiedział o tych „sprawach” więcej niż ja.
- Paskudne - powiedziałam. - Ale pewnie na miejscu, z punktu widzenia tego gościa.
- No właśnie. Sprawa powinna być załatwiona, ale coś poszło źle. Czy raczej dobrze. Jej jajniki wciąż działały, produkowała komórki jajowe, chociaż nie mogła zajść w ciążę. Ona i jej nowy mąż znaleźli matkę zastępczą. Żona oddała jajeczka, zmieszali koktajl w naczyniu Petriego, zastępcza matka donosiła ciążę. Paf!
- Więc żona jednak miała dziecko - powiedziałam zamyślona. - Rany. Piekło pokonane przez naukę. Wszyscy ci oświeceniowi filozofowie mieli rację. Hugh obruszył się na mój żart.
- To było głupie. Ktoś, a konkretnie Raquel, powinien był o tym pomyśleć, kiedy wybierał infekcję jako sposób na uczynienie tej kobiety bezpłodną. Raquel spieprzyła sprawę. Facet poszedł z tym do piekła i wygrał swoją duszę z powrotem z powodu niedotrzymania umowy.
- O kurde - powiedziałam. - Już widzę, jak to zostało przyjęte. Co Raquel teraz porabia? Skrzywił się.
- Chyba jesteśmy szczęśliwsi, jeśli tego nie wiemy. Zgodziłam się.
- Ale co to ma wspólnego ze mną? To chyba dość rzadki przypadek.
- Ech, to się zdarza częściej, niż sądzisz. W większości przypadków sprzedający nawet nie zauważa, że coś się nie zgadza. Ale jeśli wyłapie to diablik albo ktoś z władz, to widziałem, że są skłonni poruszyć niebo i ziemię, żeby to naprawić.
- Więc sugerujesz, że Niphon jest tutaj i robi tę szopkę z Tawny, bo nie dopatrzył czegoś w moim kontrakcie? Hugh rozłożył ręce.
- Nie wiem. Wiem tylko, że kiedy diablik zadaje sobie tyle trudu w jakiejś sprawie, to ta sprawa musi być duża. Może to nie jest sytuacja jak z Rachel, może nie chodzi o niedotrzymanie umowy, ale coś jest na rzeczy.
- Warunki mojej umowy zostały wypełnione już dawno -mruknęłam. - Wszyscy, których dotyczyła, nie żyją. Gdyby był jakiś problem, powinnam była poruszyć tę sprawę wtedy.
- Jak powiedziałem, nie wiem. Może wyciągam pochopne wnioski.
- A mógłbyś to sprawdzić? Możesz zdobyć tę umowę?
- Nie. - Hugh odpowiedział natychmiast, niemal zanim skończyłam mówić. - Absolutnie nie.
- Ale jeśli tam jest jakieś sformułowanie, o którym nie wiedziałam...
- Myślisz, że mogę sobie tak po prostu wejść do piekielnego archiwum i wyciągnąć umowę, z którą nie miałem nic wspólnego?! - wykrzyknął. - Cholera. Gdyby mnie złapali, to przy tym kara Rachel wyglądałaby jak awans.
- Ale...
- Nie - powtórzył kamiennym głosem. - Nie ma dyskusji. Kocham cię, skarbie. Przecież wiesz, jesteś dla mnie jak siostra i zrobiłbym dla ciebie prawie wszystko, ale nie to. Przykro mi. - Patrzyłam na niego ze złością. On na mnie też. - Słuchaj, chcesz mojej rady? Pozbądź się Niphona. I Tawny, jeśli zdołasz. Zdemaskuj ich, jeśli naprawdę robią ci jakiś numer, a potem zajmie się nimi Jerome.
- Jego tu nawet nie ma! Do diabła. Dlaczego nie możesz mi w tym pomóc? Kiedy przedwczoraj wieczorem gadaliście z Sethem, pierwszy się rzuciłeś naprawiać moje życie. Zmrużył oczy.
- To było chyba najlepsze, co kiedykolwiek dla ciebie zrobiłem.
- Czyś ty zwariował? On teraz w kółko o tym gada, cały przejęty, jak to mnie skrzywdzi i unieszczęśliwi!
- I dobrze - warknął Hugh. - Powinien być przejęty. Pozbierałam śmieci na tacę i wstałam.
- Do zobaczenia. Dzięki za... hm, za nic. Hugh poszedł za mną do pojemnika na śmieci.
- Zachowujesz się irracjonalnie. I w tej sprawie, i tamtej.
- Ja nigdy bym cię nie potraktowała tak, jak ty traktujesz mnie - powiedziałam, wyrzucając śmieci. - Jestem twoją przyjaciółką.
- Przyjaźń nie ma tu nic do rzeczy.
- Przyjaźń ma tu wszystko do rzeczy! Położył tacę na stosie innych i spojrzał na zegarek.
- Słuchaj, muszę lecieć. Przepraszam, że nie umiem ci udzielić odpowiedzi, jakie chciałabyś usłyszeć. Zobaczymy się u Petera? - Choć mogłoby się to wydawać dziwaczne, Peter, który nie potrafił odpuścić sobie żadnej okazji, żeby wydać przyjęcie, urządzał u siebie świąteczny obiad.
- Nie. Będę z Sethem. Chyba że ze mną zerwie dzięki twojej genialnej radzie.
Hugh przełknął jakąś uwagę, zapewne szczególnie niepochlebną. Kręcąc głową, odwrócił się i wyszedł.
Nie spodziewałam się, że Dante odezwie się tak szybko. Sądząc z tego, co mówił, jak trudno zrobić amulet przeciw Nyks, myślałam, że zajmie mu to sporo czasu - jeśli w ogóle się uda. Uwagi Hugh na ten temat tylko podsyciły mój narastający sceptycyzm wobec jego umiejętności.
- Mam twój amulet - powiedział przez telefon. - A przynajmniej coś w miarę zbliżonego. Jeśli go chcesz, przyjedź go odebrać. - Rozłączył się. Pojechałam do Rainier Valley; jego salon jak zwykle był pusty.
- Pewnie przed świętami nie masz wielkiego ruchu, co?
- Zdziwiłabyś się - powiedział, wychodząc z pokoju na zapleczu - do jakiej desperacji potrafią ludzi doprowadzić święta. Masz, łap.
Rzucił mi coś wielkości piłki bejsbolowej. Złapałam i trochę się rozczarowałam, kiedy obejrzałam przedmiot uważniej. Wyglądał jak piłeczka upleciona z bardzo cienkich, ciemnych gałązek. Przez dziurki było widać kilka przedmiotów w środku. Jeden wyglądał jak kamień, inny jak piórko. Wszystko razem grzechotało przy potrząsaniu.
- I tyle? - spytałam. - To utrzyma na dystans superpotężną istotę? Wygląda jak rekwizyt z Blair Witek Project.
- Nie dam rady jej powstrzymać - powiedział. - Nic nie da rady. Ale to może sprawi, że zastanowi się dwa razy. To raczej... repelent.
- Jak trawa cytrynowa na komary? Przewrócił oczami.
- Tak. Jak trawa cytrynowa. Zależnie od poziomu energii, Nyks może śmignąć koło amuletu i nawet go nie zauważyć. Jeśli będzie dość słaba... cóż, to ją może przyhamować. Jeszcze raz obejrzałam piłeczkę. Wciąż nie dałabym za nią pięciu centów. Nie wyczuwałam bijącej od niej magii, ale nie wszystkie przedmioty miały aurę, którą mogłabym wyczuć. Jeśli chodziło o odczytywanie i właściwości przedmiotów nieożywionych, śmiertelnicy o odpowiednich zdolnościach byli skuteczniejsi od niższych nieśmiertelnych. Moje milczenie jeszcze bardziej zirytowało Dantego.
- Słuchaj - warknął. - Nie musisz z niego korzystać, ale zużyłem cholernie dużo mocy, żeby go zrobić. Byłoby miło, gdybyś zechciała wstrzymać swój zwyczajowy sarkazm na całe pięć minut i chociaż powiedzieć dziękuję.
- Mój zwyczajowy sar...
Pohamowałam wybuch złości, która we mnie narastała. Dante był na szczycie mojej listy cynicznych znajomych, ale ja sama nie byłam Pollyanną. Od pierwszej chwili, kiedy przyszłam do niego po pomoc, nie miałam dla niego ani jednego dobrego słowa. A teraz, patrząc na niego, zauważyłam, że jest blady i zmęczony. Miał przekrwione oczy. Piłka mogła być bezwartościowa, ale najwyraźniej włożył sporo wysiłku w jej wykonanie.
- Masz rację - powiedziałam. - Przepraszam. Dziękuję. Dziękuję ci za to. Uniósł brwi i niemal widziałam, jakiej samokontroli wymaga od niego powstrzymanie się od drwin z mojej szczerości. Kiwnął głową.
- Nie ma za co. - Oboje czekaliśmy, aż to drugie powie coś więcej. Najwyraźniej nie wiedzieliśmy, jak sobie radzić bez złośliwości. - No więc... znalazłaś swoich anielskich przyjaciół?
- Nie. Muszę chyba wyświetlić wielkiego nietoperza na niebie. Jerome też zniknął. Hugh, ten mój zaprzyjaźniony diablik, mógłby go namierzyć, ale Jerome strasznie by się wkurzył, gdyby się okazało, że to fałszywy alarm. - Spochmurniałam, przypominając sobie rozmowę w barze kanapkowym. - Zresztą Hugh teraz wkurza mnie, więc nie wiem, czy w ogóle chcę jego pomocy.
Dante się uśmiechnął.
- Myślałem, że sukuby mają się zaprzyjaźniać ze wszystkimi dokoła. Czy może to mit, jak nietoperzowe skrzydła i płomieniste oczy?
- Po prostu jest dupkiem wobec Setha. Dante patrzył na mnie wyczekująco. Westchnęłam.
- Uważa, że nasz związek to strata czasu. I wcale nie ze względu na seks. Myśli, że będę przez to cierpieć.
- Bardzo altruistyczne jak na diablika. Ale od kiedy poznałem twoją moralność, zaczynam myśleć, że stereotypowe myślenie na wasz temat to błąd. - Zrobił kilka kroków w moją stronę i żartobliwie postukał mnie w nos. - A ty? Sama też uważasz, że będziesz cierpieć?
- Nie. A jeśli nawet, to moja sprawa. Hugh nie powinien się o to martwić. I nie powinien sprawiać, żeby Seth się o to martwił!
- Nie złość się tak, że ludzie się o ciebie martwią. To znaczy, że się troszczą. Gdyby żyło więcej takich ludzi, na świecie byłoby o wiele mniej bólu. To była niespodziewana uwaga z ust Dantego.
- Może. Ale byłoby też mniej niepotrzebnych stresów. Roześmiał się i złapał mnie za rękę. Odwrócił moją dłoń spodem do góry i spojrzał na nią.
- Przypadkowa zbieranina linii wyłącznie na użytek tego ciała? - spytał. Kiwnęłam głową.
- A możesz je zmienić w oryginał?
- Żebyś mi mógł powróżyć? Myślałam, że to stek bzdur.
- Czasami.
Czekałam na ciąg dalszy, ale nie doczekałam się. Jego szare oczy spojrzały w moje, poważne i zamyślone. Coś w nich przemówiło do mnie, więc z wielką niechęcią przeobraziłam dłonie w te, z którymi się urodziłam. Nie nosiłam swojego pierwszego ciała od dnia, kiedy zostałam sukubem, i ta drobna zmiana wydawała mi się nienaturalna. Nienawidziłam tego ciała. Choć moje dawne dłonie nie były olbrzymie, były nieproporcjonalnie duże w stosunku do mojej obecnej drobnej postaci i wyglądały dziwnie, jak nie od kompletu. Dante wziął je w swoje ręce i obejrzał obie. Po ledwie kilku sekundach prychnął i je wypuścił.
- A to ci niespodzianka. Przeobraziłam dłonie z powrotem do właściwego kształtu.
- Co? - spytałam. ~ Praworęczna?
- Tak. Wskazał lewą dłoń.
- Te linie reprezentują to, z czym przyszłaś na świat. Twoje wrodzone cechy. Prawa dłoń pokazuje, jak dojrzewasz i się zmieniasz i adaptujesz do świata, w którym się urodziłaś. Natura i wychowanie.
- I co?
- Twoje linie są identyczne na obu dłoniach. Linia serca jest wysoko, co oznacza, że jesteś żywiołowa i pełna pasji. Nic w tym zaskakującego. Ale jest porwana na sto kawałków. Poszatkowana i posiekana. - Postukał mnie w lewą dłoń. - Ból serca jest ci przypisany. -Postukał w prawą dłoń. - I będziesz powtarzać ten schemat w nieskończoność. Nie uczysz się. Nie zmieniasz.
- Jeśli jest mi przypisany, to co tu ma do rzeczy nauka czy zmiany? Nie jestem na to skazana?
- Nie podobał mi się jego ton pełny potępienia, jakbym zrobiła coś złego, mając takie dłonie.
- Nie zaczynaj - powiedział. - Nie jestem filozofem i nie chcę się wdawać w żadne dyskusje na temat przeznaczenia i wolnej woli. Poza tym wróżenie z rąk to stek bzdur.
- Tia - odparłam kwaśno. - Tak słyszałam. Ku mojemu zaskoczeniu Dante otoczył mnie ramieniem i przyciągnął do siebie w szorstkim, połowicznym uścisku.
- Uważaj na siebie, sukubie. W twoim życiu dzieje się teraz sporo niebezpiecznych rzeczy. Na wszystkich frontach. Ja też nie chciałbym patrzeć, jak dzieje ci się krzywda. Zostałam w jego uścisku i oparłam głowę o jego pierś.
- Kiedy to zrobiłeś się taki miły? Znowu próbujesz zaciągać mnie do łóżka?
- Ja zawsze próbuję zaciągnąć cię do łóżka. - Wycisnął pocałunek na moim czole, nosie i w końcu na ustach. -- Ale też trochę cię lubię. Uważaj na siebie.
Pojechałam do domu, lekko zmieszana zaskakującym zachowaniem Dantego. Rozmyślając o nim, dotarłam na Queen Anne, zanim się obejrzałam. W mieszkaniu nie zastałam ani Vincenta, ani aniołów, więc postanowiłam pójść do księgarni. Dzisiaj miałam wolne, ale wiedziałam, że jest ruch i przyda im się pomoc. A ja potrzebowałam czymś zająć myśli. Tuż przed zamknięciem Seth zadzwonił do mnie na komórkę i zapytał, czy mogłabym po niego podjechać do jego brata. On i Terry rzeczywiście poszli na film, ale samochód Setha stał pod księgarnią na Queen Anne, do kina zabrał go Terry, więc teraz potrzebował podwózki. Skończyłam to, co robiłam w swoim gabinecie, i wyruszyłam po niego. Terry i Andrea przywitali mnie ciepło, przypominając, żebym przyszła na świąteczny obiad -chociaż już dawno im przyrzekłam, że przyjdę. Zawsze uważali mój związek z Sethem za ulotne, kruche zjawisko (jakim był) i czuli się zobligowani robić, co w ich mocy, żeby go ochraniać. Dziewczynki jak zawsze były zachwycone moją wizytą i natychmiast zaatakowały mnie pytaniami i paplaniną.
Wszystkie z wyjątkiem Kayli. Najwyraźniej pozwolono jej dzisiaj posiedzieć dłużej. Nie licząc tej zdumiewającej rozmowy ostatnim razem, prawie nigdy się nie odzywała. Ale zwykle przychodziła z resztą sióstr, żeby się przywitać. Dzisiaj została na kanapie i tylko obserwowała mnie z powagą. Kiedy Seth zaczął się zbierać, wyrwałam się starszym dziewczynkom i podeszłam do Kayli.
- Hej, kocie - powiedziałam, siadając obok niej. - Jak leci... Nie dotknęłam jej, ale Kayla nagle odskoczyła ode mnie, jakby się oparzyła. Odsuwając się ode mnie, tyłem zeszła z kanapy i uciekła z pokoju. Słyszeliśmy na schodach dudnienie jej małych stóp, kiedy biegła na górę. Przestraszona spojrzałam na resztę.
- Co ja zrobiłam?
- Nie mam pojęcia - odparła zdziwiona Andrea. - Przez cały wieczór wszystko było w porządku.
- Kto wie, co w nią wstąpiło - powiedział Terry. - Z dziećmi nigdy nic nie wiadomo. A już szczególnie z dziewczynkami. - Poczochrał włosy Kendall, która pisnęła z oburzenia. Wszyscy natychmiast zapomnieli o Kayli i w najlepsze żegnali się z Sethem i ze mną. Ale ja odpowiadałam półgębkiem. Kayla zawsze cieszyła się na mój widok, a ostatnim razem okazała mi szczególne zaufanie i wiarę. Dzisiaj patrzyła na mnie z przerażeniem. Dlaczego? Czy to tylko dziecięce humory? Czy może było ze mną coś z innego wymiaru - coś, czego nie widziałam?
Przed samym wyjściem zapytałam, czy mogę pójść pożegnać się z Kaylą i jeszcze raz spróbować z nią porozmawiać. Znalazłam ją na górze skuloną w kącie łóżka, z jednorożcem w objęciach. Jej źrenice rozszerzyły się ze strachu na mój widok, więc zatrzymałam się w drzwiach sypialni.
- Hej - powiedziałam. - Wszystko dobrze? Żadnej odpowiedzi, tylko jeszcze większe oczy.
- Nie będę podchodzić bliżej. Obiecuję. Ale proszę cię... powiedz mi. Co widzisz? Dlaczego się mnie boisz?
Przez chwilę sądziłam, że nie odpowie. Wreszcie przemówiła głosem, który ledwie słyszałam:
- Jesteś niedobra - szepnęła. - Dlaczego jesteś taka niedobra?
Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że powie mi raczej, że nad moją głową wisi jakaś zła wiedźma. Coś w jej słowach sprawiło, że ścisnął mi się żołądek. Wiedziałam, że jestem zła I taka była definicja sługi piekła. Dzień za dniem wypełniałam swoje wieczne zadanie, uwodząc i deprawując mężczyzn. Ale jakimś cudem słowa tej małej, że jestem „niedobra”, zabolały mnie mocniej niż najokrutniejsze, najohydniejsze oskarżenie. Nie czekając, aż powie cokolwiek więcej, wróciłam na dół. Wioząc Setha do siebie, opowiedziałam mu o nieudanych poszukiwaniach aniołów.
- Prześladuje cię jakieś stworzenie, a ty postanowiłaś iść do pracy? - Był jednocześnie ubawiony i przerażony. - Równie dobrze mogłaś iść ze mną do kina.
- Ach. - Zrobiło mi się trochę głupio. - Nie chciałam ci; przeszkadzać we wzmacnianiu braterskich więzi.
- A poza tym - dodał - zapomniałaś.
- Nigdy o tobie nie zapominam - oświadczyłam solennie. -Ale byłam trochę rozkojarzona.
- Zabawne, że to nigdy nie jest dobra wymówka, kiedy role są odwrócone... Gdy dojechaliśmy na miejsce, moje mieszkanie wciąż było puste. Zostawiłam płaszcz i amulet od Dantego w sypialni i usiadłam na kanapie z Sethem.
- Nie cierpię czekać - powiedziałam mu. - Dlaczego zawsze tak jest? W moim życiu pojawia się jakiś potężny, nadnaturalny kryzys, a ja siedzę z założonymi rękami i czuję się bezużyteczna. Wiecznie jestem zależna od innych.
- Nieprawda - powiedział, splatając palce z moimi. - Jesteś wspaniała i przedsiębiorcza. Ale nie możesz robić wszystkiego.
- Ale chciałabym robić coś więcej oprócz zmian postaci i dbania o wygląd. Chciałabym umieć, bo ja wiem, strzelać laserowymi promieniami z palców czy coś w tym rodzaju.
- Myślisz, że to by powstrzymało Nyks?
- Nie. Ale byłoby fajowe.
- Ja zawsze chciałem mieć moc zamrażania.
- Moc zamrażania?
- No. - Seth wykonał teatralny gest, jakby chciał zamrozić mój stolik do kawy. - Skoro już rozmawiamy o supermocach.
Gdybym miał moc zamrażania, mógłbym machnąć ręką i nagle to wszystko pokryłoby się lodem.
- A nie szronem?
- To, to samo.
- A jak ta moc zamrażania pomogłaby ci zwalczać złoczyńców?
- Nie wiem, czy by pomogła. Ale byłaby fajowa. Roześmiałam się i wtuliłam w niego. Od razu było mi lepiej. Pomyślałam, że dam radę przeczekać.
- Jesteś głodny? - spytałam. - Yasmine i Vincent bawili się tu ostatnio w swoją wersję Gotowania na ekranie.
Poszliśmy do kuchni i znaleźliśmy w niej większe zapasy żarcia niż całe jedzenie razem wzięte, od kiedy się tu wprowadziłam. Odpakowałam talerz z czymś, co wyglądało na kawałki świeżo upieczonego ciasta z owocami. Seth wskazał palcem lodówkę.
- Jeśli tam są truskawki, będzie to dowód na istnienie Boga. Otworzyłam drzwi i się rozejrzałam.
- Więc przygotuj się na mistyczne doświadczenie - powiedziałam, wyciągając miskę pokrojonych i posypanych cukrem truskawek. Drugą ręką wyciągnęłam większą miskę, owiniętą folią spożywczą. domową bitą śmietanę.
- Alleluja.
Nałożyliśmy sobie na talerze ciasta i truskawek i nagle byty ze snów wydały nam się wręcz śmieszne. Odpakowałam bitą śmietanę i Seth natychmiast zanurzył w niej palec.
- Dzikus - zbeształam go.
- Boskie - odparł, oblizując palec.
Wetknął w miskę kolejny palec i podsunął go mnie. Przechyliłam się do przodu i liznęłam językiem jego czubek. Gęsta słodycz rozpłynęła mi się po ustach.
- Mmm - powiedziałam, zamykając oczy.
- Mmm - powiedział Seth. Otworzyłam oczy.
- Mówisz o bitej śmietanie?
- Niezupełnie.
- Więc o tym?
Na jego palcu wciąż była śmietana. Wzięłam palec do ust i zaczęłam ssać delikatnie, zjadając resztę śmietany i pieszcząc palec Setha językiem. Kiedy skończyłam, westchnął, wypuszczając wstrzymany oddech.
- Dzięki, że mnie wyczyściłaś.
- Czystość to prawie to samo, co świętość. Tak słyszałam.
- Ale wydaje mi się, że jeszcze jestem umazany - powiedział.
- Naprawdę? - spytałam. - Gdzie? Zanurzył palce w śmietanie.
- Tutaj.
Zlizałam i tę porcję, ssąc i całując wszystkie palce jego dłoni - nie tylko winowajcę. Kiedy skończyłam, odwróciłam dłoń grzbietem do góry i ucałowałam.
- Proszę. Czyściutka, aż błyszczy. Pokręcił głową.
- O nie.
- Co?
- Ty też jesteś umazana.
- Tak? Gdzie? Nabrał śmietany na palec i pacnął nią moje usta, podbródek i bok mojej szyi.
- Wszędzie - powiedział.
Zanim zdążyłam sformułować odpowiedź, jego usta były na mojej szyi. Całował mnie i lizał równie zmysłowo, jak ja jego palec. Erotyzm tej pieszczoty wprawił mnie w osłupiej nie - a mnie niełatwo było zaskoczyć w tej kwestii. Odruchowo przysunęłam ciało do niego, wyginając szyję do tyłu. Jego wargi wędrowały w górę. Czułam, jak jego język, ciepły i zadziwiając©! zręczny, zlizuje każdą odrobinę śmietany z mojej szyi, prześlizguje się po podbródku, by wreszcie dotrzeć do ust.
Pocałowaliśmy się mocniej, zapominając o deserze (tym jadalnym) Czułam, jak doskonale jego wargi pasują do moich. Stałam oparta o szafkę, a ciało Setna przyciskało się do mnie, więziło mnie. Kiedy wreszcie przerwaliśmy pocałunek, ledwie mogłam oddychać.
- Rany - powiedziałam, szeroko otwierając oczy. - Właśnie dlatego nie gotuję. Z tego są tylko kłopoty.
Seth, wciąż tuż przy mnie, spojrzał na lewo, potem na prawo. Jego oczy były dzikie, pełne żaru, który wzbudził we mnie dreszcz.
- Nie widzę, żeby stało się coś strasznego.
- Jeszcze nie - przyznałam. - Ale wiesz, jak to się kończy. Wzruszył ramionami.
- Tak. Ale teraz nie dzieje się nic złego.
- Stanie się, jeśli... mmmh!
Seth znów mnie całował; tym razem jego ramiona otoczyły moją talię, przyciągając mnie jeszcze bliżej. Objęłam go za szyję i przechyliłam twarz do góry, żeby jeszcze lepiej skorzystać z tego całusa. Był seksowny i niebezpieczny, i niesamowity, i ciągle nie miałam go dość. Ale wiedziałam, że lada moment będę musiała mieć dość, i zastanawiałam się, jak to przerwać, kiedy Seth przerwał pierwszy.
- A-rzuciłam żartobliwie. - Opamiętałeś się.
Seth uśmiechnął się do mnie, a moje serce zabiło gwałtownie na widok zwierzęcego pożądania, pomieszanego z jego typową beztroską, która pojawiła się na jego twarzy.
- Nie - powiedział. - Zobaczmy, jak daleko możemy się posunąć.
- Przecież wiesz - odparłam. - Zmierzyliśmy czas już wcześniej. To było odrobinę przesadne stwierdzenie. Nie mierzyliśmy czasu stoperem, ale mimo wszystko zbadaliśmy dość dokładnie, jaki długi i głęboki może być pocałunek, zanim trzeba go przerwać. Pokręcił głową.
- Nie mówię o całowaniu. Tylko o tym.
Miałam na sobie czarną koszulkę na ramiączkach, a na niej czerwony kardigan. Seth odpiął trzy duże guziki swetra, zdjął go ze mnie i rzucił na podłogę. Położył dłonie na moich ramionach; czułam na nagiej skórze jego ciepłe palce. Patrzył na mnie wyczekująco.
- Mierzymy, jak szybko zdejmujesz ze mnie sweter? - spytałam.
- Zła odpowiedź. Nie zawsze chodzi o ciebie.
Zabrał ręce, chwycił dolny brzeg swojej koszulki z Kapitanem Chrupkiem i ściągnął ją przez głowę. Przyciągnął mnie do swojej piersi, zanim koszulka dotknęła podłogi, i nagle tuż przed twarzą miałam złocistą, cudownie pachnącą skórę Setna. Opierając się pokusie, by nie zacząć całować jego piersi natychmiast, spojrzałam w jego twarz i spróbowałam zażartować:
- To coś jak rozbierany poker? Tylko... bez pokera?
- To, moja droga - powiedział, chwytając brzeg mojej koszulki - jest test. Żeby sprawdzić, jak daleko możemy się posunąć we wszystkich sferach. Nie tylko w całowaniu. Powinnam była go powstrzymać, ale dotyk jego dłoni, wędrujących w górę po moim tułowiu, był upajający. Koszulka przeszła przez moją głowę i dołączyła do pozostałych ciuchów na kuchennej podłodze. Roześmiałam się.
- Więc... wiemy, na ile całowania możemy sobie pozwolić. Teraz chcesz się przekonać, ile zniesiemy nagości?
- Tak - powiedział. Usiłował zachować godną minę. - To eksperyment naukowy.
- Jak na razie głównie ściągasz ze mnie ciuchy.
- To część eksperymentu. Wiemy, że możemy się całować. Ale czy możemy się całować nago? Jak długo możemy to robić? Czy będzie tak samo?
- Nie mam po...
Znów przerwał mi pocałunkiem i całe moje ciało zaczęło mrowić, kiedy moje piersi przywarły do jego klatki. Nie było między nami nic, tylko skóra przy skórze, i to było niesamowite. Przez tę nagość i przez pocałunek poczułam się jak pijana. Eksperyment Setha trwał dalej. Zdejmował jedną część garderoby po drugiej, całował mnie, przerywał i oceniał wynik. Kiedy oboje byliśmy już całkiem goli, odsunął się i zaczął podziwiać moje ciało z bardzo zadowoloną miną.
- Zdaje się, że ten cały instynkt sukuba nie działa - powiedział.
- O, działa, uwierz mi - odparłam, nagle mocno zdenerwowana. Każdy centymetr mojego ciała chciał być dotykany, pieszczony i pożerany. Paliła mnie skóra. A głód we mnie - instynkt, który kazał mi żywić się ludzką energią - szalał, czując, jak blisko jest kolacja. Zaczęło się od zabawnej gry, ale teraz zdałam sobie sprawę, że stała się niebezpieczna. -Chodzi nie tyle o nagość, ile o całowanie. Powinniśmy przyhamować. Pamiętasz tamtą noc, kiedy całowaliśmy się w łóżku? Odebrałam ci wtedy trochę energii, a byliśmy ubrani. Jeśli przesadzimy z całowaniem albo zaczniemy robić cokolwiek z innymi częściami ciała, gra się skończy. - Odsunęłam się i sięgnęłam po koszulkę. - Ale muszę przyznać, że poszerzyłeś dziś granice wiedzy naukowej.
Seth chwycił mnie za nadgarstek, zanim zdążyłam wziąć koszulkę. Przyciągnął mnie z powrotem do siebie.
- Jeszcze tylko troszkę. Żeby sprawdzić. - Wciąż był tak samo pełen żaru, tak samo podniecony. Widywałam to w nim już wcześniej, ale nigdy w takim natężeniu.
- Co to jest „jeszcze troszkę”? - spytałam.
- Tylko jeden całus - powiedział z niewinną minką. - Całus... na pożegnanie.
- Och, na Boga.
- Jeden całus, Thetis. I koniec. Zawahałam się, ale w końcu skinęłam głową.
- Okej. Dobra. Ale mam na ciebie oko, więc nie myśl, że uda ci się coś więcej.
- Jasne.
A przynajmniej zdawało mi się, że powiedział „jasne”, bo wyszło trochę niewyraźnie, kiedy jego wargi zmiażdżyły moje. Znów stałam przyciśnięta do szafki, a jego dłoń wędrowała po mojej pupie, po tylnej części uda. Byliśmy tak blisko. Tak bardzo blisko. Nigdy wcześniej nie byliśmy tak blisko i tale nadzy. A już na pewno nie całowaliśmy się w takim negliżu. Czułam się żywa, płonęłam, pragnęłam go jako sukub i jako zakochana kobieta. Tama pękła i cała namiętność, którą trzymaliśmy na wodzy, wylała się jak powódź. Czułam go; czułam, jaki jest twardy i jak bardzo mnie pragnie. Moje ciało odpowiedziało, przysuwając się jeszcze bliżej i ocierając o niego. Jego dłoń na moim udzie znieruchomiała i nagle podciągnęła moją nogę do góry. Ledwie oplotłam nią jego biodro, kiedy poczułam... to. I to.
Życie Setha. Słodsze niż pocałunki, słodsze niż bita śmietana. Weszło we mnie, czyste i jasne, niepodobne do niczego, czego kiedykolwiek posmakowałam - nie licząc tego poprzedniego razu, kiedy ukradłam trochę jego energii. Jęknęłabym, gdyby moje usta nie były zajęte. Wrócił mi rozsądek i zrobiłam, co w mojej mocy, żeby wykręcić się z jego objęć. Ale moja moc nie wystarczyła. Udało mi się tylko oderwać usta od jego ust. On tylko przesunął się niżej i zaczął całować szyję. Przepływ energii nie ustał.
- Seth. Seth. Eksperyment się udał. Już wiemy, ile nam wolno. Jego oczy, pełne takiej tęsknoty, takiej pasji, wpatrzyły się 'j w moje.
- Błagam, Georgino... jesteśmy tak blisko... chociaż ten jeden raz... Byliśmy blisko. Za blisko.
- Nie. - Naparłam dłońmi na jego pierś. - Seth! Przestań. - Pchnęłam mocniej. - Przestań! -Nagle uwolniłam się i zatoczyłam do tyłu, chwytając szafkę, żeby się nie przewrócić. Przepływ energii ustał gwałtownie. Seth wyciągnął rękę, żeby mnie podtrzymać, ale cofnęłam się poza jej zasięg.
- Wszystko... wszystko w porządku? - spytał.
- Mnie nic nie jest - odparłam, dysząc ciężko. - Ale tobie jest. 'wyssałam trochę... trochę twojej energii.
- Trochę to drobiazg.
- Nie dla mnie - odparłam, wciąż trzymając się na dystans.
- To nie jest twoja energia - powiedział. Jego oczy wciąż były żarliwe, głodne. - Jest moja. I uważam, że było warto. - Zrobił krok do przodu. - I uważam, że byłoby warto, nawet gdybym stracił więcej. Wyciągnęłam rękę, powstrzymując go.
- Stój. Nie podchodź bliżej. Nie ufam ci. Podniecenie na jego twarzy zaczęło ustępować miejsca zdumieniu.
- Nie... nie ufasz mi? Nigdy nie sądziłem, że usłyszę od ciebie coś takiego.
- Nie to miałam na myśli. Niedokładnie to. To znaczy, nie wiem. Nie podejrzewam, że mnie zgwałcisz, czy coś, ale jesteś... ehm, przekonujący. I ostatnio nie byłeś sobą. Od czasu tego postrzału. Zrobiłeś się... bo ja wiem. Ryzykantem. Jakbyś przechodził kryzys wieku średniego.
- Przechodzę ogólny kryzys, Thetis. Nie chcę być jednym z tych ludzi, którzy na łożu śmierci odkrywają, że nic nie zrobili. Dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć? Jesteś pierwsza do zachęcania Maddie, żeby robiła ekscytujące rzeczy, ale mnie wciąż próbujesz chronić.
- To jest... co innego.
- Dlaczego? - spytał. - Dlaczego ona może ryzykować, a ja nie?
- Bo jest wielka różnica między wspinaczką skałkową a przespaniem się z kimś, kto odbierze ci całe lata życia. Jak długo będzie trwać ta faza? Zawsze mówiłeś, że w naszym związku nie chodzi o seks.
- Bo nie chodzi - oznajmił stanowczo. - Absolutnie. Kocham cię... z tylu powodów. Jest ich więcej, niż potrafię wymienić. Ale nie chcę umrzeć, żałując, że nigdy cię nie dotknąłem. Tak naprawdę.
Patrzyłam na niego osłupiała. Mówił poważnie. Ale jak mógł mówić, że nie chce umierać, nie dotknąwszy mnie, skoro dotykanie mnie mogło go tylko przybliżyć do śmierci?
- Mówisz tak tylko dlatego, że dawno nie uprawiałeś seksu -rzuciłam oskarżycielsko. -Podnieciłeś się i nie myślisz jasno.
- Jestem podniecony - zgodził się. - Ty mnie podniecasz. Bo cię kocham. - Zrobił krok w moją stronę, ale wciąż był na tyle daleko, że się nie dotykaliśmy. - Pragnę cię, Georgino. Tak bardzo, że mnie to wykańcza. Wiem, że ty też mnie pragniesz. Jak możemy bać się czegoś, czego nigdy nie spróbowaliśmy? Zniosę to, jeśli trzeba, ale jak będziemy tak żyć latami... nie wiedząc... - Pokręci! głową i westchnął. - Proszę, Georgino. Ten jeden raz. Pozwól nam być razem, tak naprawdę razem. Przełknęłam ślinę. Był taki szczery Taki słodki, laki seksowny. I to, co mówił, brzmiało tak rozsądnie. Jego spokojne słowa sprawiły, że niemal uwierzyłam, że to nie ma znaczenia; że jeśli się poddamy i pozwolimy naszym ciałom na zjednoczenie, szkoda okaże się niewielka i nieistotna. Patrzyłam w jego oczy i próbowałam przekonać się do jego argumentów, przypominając sobie, co mówili Carter i inni. To była decyzja Setha, a ja nie miałam czym się przejmować. Ale oczywiście się przejmowałam.
- Nie - powiedziałam. - Nie mogę. Proszę cię, Seth. Nie rób mi tego. Nie patrz na mnie w taki sposób. Ja też cię kocham, bardzo cię kocham. Ale nie możemy tego zrobić. Mówię ci, że po prostu potrzebujesz seksu. Idź i poszukaj sobie kogoś, kogokolwiek. To nie ma znaczenia. Nie obchodzi mnie to. To załatwi sprawę i dzięki temu będzie nam łatwiej dalej być razem.
- Obeszłoby cię to - powiedział śmiertelnie spokojnym głosem. - Twierdzisz, że nie, ale by obeszło.
- Nie, jeśli to miałoby być dla twojego bezpieczeństwa.
- Moje bezpieczeństwo jest nieważne.
- Jest ważne, do diabła! - krzyknęłam, rzucając się do przodu. Uderzyłam pięściami lekko w jego pierś i wszystkie emocje, które narastały we mnie, nagle wybuchły. - Nie rozumiesz? Ja muszę cię chronić! Jeśli cokolwiek ci się stanie i ja będę za to odpowiedzialna, to mnie to zabije! To. Mnie. Zabije. Nie poradzę sobie z tym. Nie poradzę sobie ze świadomością, że coś ci się stało. To mnie zabije!
Przestałam wrzeszczeć i spojrzałam mu w oczy. Żadne z nas nic nie powiedziało. Ale kiedy tak na mnie patrzył, wiedziałam, co myśli. Bo ja myślałam dokładnie to samo. Właśnie wyraziłam głośno to, o czym mówił Hugh, i to, o co martwił się Seth. Teri wybuch zmienił bilans ryzyka. Tu nie chodziło o krzywdę Setha. Tu chodziło o moją krzywdę.
Delikatnie chwycił mnie za nadgarstki. Zdjął moje ręce ze swojej piersi i puścił. Cofnął się, i wciąż nic nie mówiąc, zebrał rzeczy i zaczął się ubierać. Ja stałam w miejscu, naga, znieruchomiała.
- Seth... - zaczęłam powoli. - Nie mówiłam poważnie.
- W porządku, Thetis - powiedział, zapinając spodnie i nie patrząc mi w oczy. - Rozumiem. Przepraszam. Przepraszam, że na ciebie naciskałem.
- Nie, nie... to nie tak...
- W porządku - powtórzył. Jego głos był tak nieprawdopodobnie neutralny. Tak nieprawdopodobnie spokojny. - Naprawdę. Ale chyba muszę iść. Myślę, że tak będzie lepiej dla nas obojga, i Bóg wie, że masz dość kłopotów i bez martwienia się o mnie. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu.
- Nie chodziło mi...
- Wiem, o co ci chodziło - odparł. Poprawił koszulkę i wreszcie na mnie spojrzał. - Ale naprawdę... Powinienem iść. Porozmawiamy... nie wiem. Porozmawiamy później. - Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć mojego policzka, ale ją opuścił. Westchnął jeszcze raz, powiedział „cześć” i wyszedł.
Stałam wciąż w tym samym miejscu, wciąż nieruchoma. Czułam się tak, jakby ktoś oblał mi serce kwasem. Paliło, wyło z bólu. Aż wreszcie, powoli, to wszystko do mnie dotarło. Kolana ugięły się pode mną i osunęłam się na podłogę, zimną i twardą pod moją nagą skórą. Przyciągnęłam kolana do piersi i ukryłam w nich twarz, myśląc o tym, co zrobiłam. Część mnie krzyczała, żeby biec za nim, błagać go, żeby wrócił, powiedzieć, że możemy się kochać i mieć to wszystko, czego pragnęliśmy. Druga część, złożona w połowie z rozsądku, w połowie z dumy, powstrzymywała mnie.
Ten sam rozsądek pomieszany z dumą nie pozwolił mi biec za Andrew tamtego dnia, kiedy w ogrodzie pokłóciliśmy się o czarną śmierć. Pozwoliłam mu odejść i potem robiłam, co w mojej mocy, żeby go unikać. Kiedy zaraza wreszcie przyszło do naszego miasta, biskup wyjechał jako jeden z pierwszych. Pojechałam z nim i resztą domowników. Tak jak w Masce śmierci szkarłatnej nie było miejsca, w którym można bezpiecznie ukryć się przed chorobą. Ale niektóre były bezpieczniejsze niż inne i mój biskup trzymał się właśnie tych miejsc. Przeżył.
Mijały miesiące, a do naszych uszu docierały plotki i nowiny o mieście, w którym mieszkaliśmy. Wtedy byłam już zmęczona Geoffreyem i postanowiłam, że pora ruszać dalej. Dostałam od mojego arcydemona pozwolenie na przeprowadzkę do Florencji i którejś nocy wymknęłam się z domu Geoffreya, żeby wyruszyć w długą podróż. Nasze dawne miasto było po drodze i tydzień później napotkałam je na swojej drodze.
Miasto ogarnięte zarazą nie wyglądało dokładnie tak, jak wyobrażają to sobie współcześni. Na ulicach nie leżały sterty trupów. Nie zawsze. Przecież Europa ostatecznie przetrwała czarną śmierć i życie toczyło się nawet w najgorszych czasach. Zbierano plony, budowano domy, rodziły się dzieci.
Ale miasteczko było cichsze i bardziej melancholijne niż wtedy, kiedy w nim mieszkałam. Andrew nie było w kościele, kiedy tam zajrzałam, i staruszek pielęgnujący ogród powiedział mi, że ksiądz pomaga swoim parafianom w jednej z biednych dzielnic. Znalazłam go tam, w domu piwowara. Piwowar miał liczną rodzinę - ośmioro dzieci i dwóch braci, którzy z nim mieszkali. Dom był mały, ciasny i brudny. Wszyscy domownicy byli chorzy, z wyjątkiem żony, która, znużona, razem z Andrew opiekowała się rodziną.
- Cecily? - spytał osłupiały, kiedy mnie zobaczył. Klęczał przy nastoletnim chłopcu. W mojej piersi zakwitły radość i ulga. Andrew żył. Został, rzucił wyzwanie chorobie i zwyciężył. Podeszłam i uklękłam obok niego. Żona, pojąca wodą małą dziewczynkę, obserwowała mnie niespokojnie. Nie byłam wystrojona w jedwabie, ale było jasne, że pochodzę z wyższej klasy niż oni, i nie bardzo wiedziała, jak mnie traktować.
- Żyjesz - szepnęłam. - Tak się martwiłam. Tak bardzo się bałam, że już cię nie zobaczę. -Posłał mi swój łagodny uśmiech. Wokół jego oczu zobaczyłam więcej zmarszczek, niż widywałam wcześniej.
- Bóg jeszcze nie zechciał nas rozdzielić - powiedział. Spojrzałam na chłopca. Myślałam, że Andrew go karmi albo pielęgnuje, ale zorientowałam się, że udziela mu ostatniego namaszczenia. Chłopak był bez koszuli i na jego szyi i pod pachami widziałam typowe ciemne pęcherze, które nadały pladze nazwę. Zaraza zwykle dokonywała swego dzieła w jakiś tydzień, ale chłopiec wyglądał tak, jakby umierał latami. Jego oczy błyszczały od gorączki i nie wiedziałam, czy w ogóle zdaje sobie sprawę, że tu jesteśmy.
Ścisnęło mi się gardło i odwróciłam oczy. Wstałam, mówiąc do Andrew.
- Pozwolę... pozwolę ci tu skończyć i poczekam na dworze. - Wyszłam z domu, na zewnątrz, gdzie było ciepło i nie widziało się umierających.
Chwilę później Andrew dołączył do mnie. Nie spytałam, czy chłopak jeszcze żyje.
- Ilu z nich przeżywa? Z tych wszystkich, dla których narażasz tu życie, ilu tak naprawdę przetrwało?
Wzruszył ramionami.
- Trzy czwarte. Czasami połowa, jeśli są bardzo młodzi czy bardzo starzy.
- Połowa - powtórzyłam głucho. - To niewiele.
- Jeśli choć jeden człowiek przeżyje dzięki mnie, to już bardzo wiele. Spojrzałam w tę pewną, spokojną twarz i westchnęłam.
- Doprowadzasz mnie do szału. Uśmiechnął się, a ja westchnęłam znowu.
- Jak mogę pomóc? Uśmiech zniknął.
- Nie żartuj sobie z tego, Cecily.
- Nie żartuję. Powiedz mi, co robić.
I w ten sposób zostałam siostrą miłosierdzia w małym miasteczku na angielskiej prowincji. Tak naprawdę walka z zarazą nie miała w sobie nic wspaniałego. Wszystko sprowadzało się do najprostszych czynności: trzeba było dbać o czystość chorych i podawać im tyle jedzenia i wody, ile byli w stanie przyjąć. Reszta zależała od ich układu odpornościowego i - jeśli wierzyć Andrew - Boga. Kiedy moi pacjenci mijali punkt, spoza którego nie było już powrotu, zwykle przestawałam pomagać. Nie byłam w stanie na nich patrzeć, więc zostawiałam ich Andrew i jego modlitwom.
Ale czasem widywałam, jak ludzie zawracali z tej drogi -ludzie, z których ja już zrezygnowałam - i wtedy niemal wierzyłam, że działa tam wyższa siła. Dopóki nie zachorował Andrew.
Zaczęło się powoli, od gorączki i bólów, ale oboje wiedzieliśmy, co to znaczy. On to ignorował i pracował dalej, aż objawy zaczęły narastać. W końcu nie dał już rady walczyć. Porzuciwszy innych pacjentów, poświęciłam się wyłącznie jemu.
- Powinnaś pomagać innym - powiedział mi któregoś dnia. Jego skóra była różowa i usiana wybroczynami. Zaczynały się już pojawiać czarne plamy wokół węzłów chłonnych. Ale mimo choroby i zmęczenia dla mnie wciąż był piękny. - Nie martw się o mnie.
- Muszę się o ciebie martwić. Nikt inny się nie martwi. -Była to prawda. Andrew pomógł tak wielu, ale nikt nie przyszedł go odwiedzić, chociaż ci, którzy przetrwali zarazę, nie zarażali się na nowo.
- To nie ma znaczenia - odparł Andrew słabym głosem. -Cieszę się, że przeżyli.
- Ty też przeżyjesz - powiedziałam upartym tonem, chociaż wszystkie znaki zaczynały wskazywać, że tak nie będzie. -Musisz żyć, żeby dalej spełniać te swoje denerwujące dobre uczynki.
Zdołał się uśmiechnąć.
- Mam nadzieję, ale myślę, że mój czas na tym świecie zbliża się ku końcowi. Za to ty... -Spojrzał na mnie, naprawdę na mnie spojrzał, i zdumiała mnie miłość, którą zobaczyłam w jego oczach. Wiedziałam, że mu się podobam, ale nigdy nie spodziewałam się takiego uczucia. - Ty, Cecily... nie zachorujesz. Będziesz żyła dalej, silna, zdrowa i piękna. Czuję to. Bóg cię kocha.
- Nie - odparłam smutno. - Bóg mnie nienawidzi. Dlatego pozwala mi żyć.
- Bóg daje nam tylko takie brzemiona, które możemy udźwignąć. Proszę, weź go. - Dotknął złotego krzyżyka na swojej szyi, ale był zbyt słaby, żeby go zdjąć. - Weź go, kiedy odejdę.
- Nie, Andrew, nie odej...
- Weź go - powtórzył tak mocnym głosem, na jaki mógł się zdobyć. - Weź go, i ilekroć na niego spojrzysz, pamiętaj, że Bóg cię kocha. I że żadna tragedia, jaka cię spotka, nie będzie dla ciebie zbyt ciężka do uniesienia. Jesteś silna. Wytrwasz. Gorące łzy popłynęły po moich policzkach.
- Nie powinieneś był tego robić - powiedziałam mu. - Nie powinieneś był im pomagać. Żyłbyś, gdyby nie to. Pokręcił głową.
- Tak, ale wtedy nie mógłbym żyć sam ze sobą. Andrew żył jeszcze kilka dni po tej rozmowie. Trwałam przy nim, ale każda chwila była okupiona bólem. Nie mogłam patrzeć na to, co się z nim działo, i jeszcze bardziej niż zwykle byłam przekonana, że żadna dobra moc nie czuwa nad śmiertelnymi.
Umarł spokojnie i cicho, tak jak żył. Kiedy to się stało, przyszedł inny ksiądz, by udzielić mu ostatnich satoamentów, i w ostatnich chwilach świadomości w jego oczach widziałam nadzieję i niezachwianą wiarę w to, co przyjdzie potem. Zostałam, by dopilnować przygotowań do pogrzebu, chociaż miał być skromny. W tamtych czasach nie było wystawiania zwłok i eleganckich domów pogrzebowych - a przynajmniej nie dla takich ludzi jak on.
Niedługo potem opuściłam Anglię i udałam się na kontynent. Po jakimś czasie ból po jego stracie zaczął przybierać nową formę. Wciąż za nim tęskniłam - wciąż cierpiałam i czułam się, jakby wydarto część mnie. Ale do tego doszedł jeszcze inny ból - poczucie winy. Myślałam, że powinnam była lepiej się o niego zatroszczyć, nalegać, żeby wyjechał ze mną, kiedy przyszła zaraza. A może powinnam była chętniej brudzić sobie ręce, kiedy pomagałam mu pielęgnować chorych; może wtedy nie zetknąłby się z tym, kto go zaraził.
Florencja była pięknym miastem, u progu renesansu, kiedy] do niej przybyłam. Ale choć mieszkałam wśród wszystkich tych wspaniałości i dzieł sztuki, śmierć Andrew dręczyła mnie przez wiele lat, a ból tęsknoty i poczucie winy kaleczyły moje serce. Nigdy nie zniknął do końca, ale w końcu zelżał - po prostu potrzeba było na to bardzo, bardzo dużo czasu. Jak powiedział Hugh, dłuższe życie oznacza więcej czasu na żałobę.
Pięć minut po wyjściu Setha zrozumiałam, że popełniłam błąd. Nie odmawiając mu - to było słuszne. Ale nie powinnam była pozwolić mu tak wyjść. To nie był dobry sposób na zakończenie kłótni.
Po tych wszystkich latach wciąż byłam wściekła, że Andrew umarł, pomagając tamtym ludziom. Wciąż czułam ból po jego stracie. Do dziś wierzyłam, że to, co mu powiedziałam w ogrodzie, było słuszne, ale mimo wszystko zawsze żałowałam, że wtedy nastąpił między nami rozłam. Gniew i duma weszły między nas, rozdzieliły aż do chwili, kiedy niemal było za późno. Nawet nie zgadzając się ze sobą nie powinniśmy się rozstawać. Powinniśmy byli rozmawiać i próbować znaleźć jakiś kompromis.
Nie chciałam pozwolić, żeby ta kłótnia doprowadziła do jeszcze gorszego konfliktu i niezrozumienia między mną a Sethem. Nie chciałam, żeby odebrała nam choć trochę z tego czasu, który mogliśmy spędzić razem. Musiałam to naprawić. Zdecydowana, ubrałam się, złapałam płaszcz i torebkę i wyszłam za nim.
Niemal biegłam do księgami, pod którą zostawił samochód, ale już go tam nie było. Spóźniłam się. Przez kilka chwil patrzyłam na pusty parking i w końcu weszłam do sklepu. Przypomniałam sobie, że muszę zabrać z biura prezent dla Cartera, który wreszcie kupiłam i zostawiłam tu wcześniej. Ale kiedy weszłam do gabinetu i wepchnęłam ten głupi prezent do torebki, zabrakło mi woli, żeby wyjść z powrotem. Klapnęłam na krzesło i ukryłam twarz w dłoniach. Jak to się stało, że sprawy między mną a Sethem tak się skomplikowały? Czy ten postrzał naprawdę dał mu nowe spojrzenie na życie? Czy to i tak by się stało? Nagle gabinet wypełniła aura Yasmine; uniosłam głowę w samą porę, by zobaczyć, jak ona i Vincent zmaterializują się przede mną. Seth natychmiast wyleciał mi z głowy.
- Hej, Georgina - powiedział Vincent. - Odebrałem twoją wia...
- Wiem o Nyks - wypaliłam.
Gabinet wypełniło osłupiałe milczenie. Nie wiedziałam, jak to jest z nefilimami, ale anioły bardzo rzadko coś zaskakiwało. Yasmine z pewnością była zaskoczona. Ale, jak to anioł, nie próbowała zaprzeczać. Zapytała tylko:
- Skąd?
- Bo wykorzystuje mnie do swojej brudnej roboty. - Ich osłupienie wzrosło. - 'tylko... nie bardzo wiem, jak to robi. Spojrzeli na siebie i znów na mnie.
- Zacznij od początku - powiedziała Yasmine. - Zwykle tak jest najlepiej. Więc zaczęłam. Najpierw powiedziałam im o swoich snach i dziwnej utracie energii. Potem o swojej niewytłumaczalnej wiedzy na temat tragicznych wydarzeń i odczuciach, które pozostawały we mnie po akcjach Nyks. I wreszcie wyjaśniłam, jak Erik i Dante poskładali wszystko w całość, łącząc mój stan z tymi wszystkimi newsami o ludzkich nieszczęściach. Yasmine usiadła na składanym krzesełku i odchyliła głowę do tyłu, zastanawiając się nad tym wszystkim. - Zupełnie jak Vincent w szpitalu, kiedy zamyślony stał w korytarzu. Zastanawiałam się, czy to jeden z tych gestów, których pary nieświadomie uczą się od siebie.
- Hm... genialne. Więc tak to robi, nie ujawniając się przed nami.
- Nigdy bym na to nie wpadł - przyznał Vincent, chodząc po pokoju. -1 oczywiście o to chodziło.
- Więc wiecie, co ona mi robi? - spytałam niecierpliwie. Ta niewiedza mnie wykańczała.
- Tak - powiedziała Yasmine. - Ale najpierw zawołajmy resztę.
- Re...
Pytanie zamarło mi na ustach, kiedy w gabinecie zmaterializowały się trzy postacie: Carter, Joel i Whitney. Anielskie aury aż zaskwierczały wokół mnie. Nie potrafiłam im nie zazdrościć. Ja mogłam sobie szukać wyższych nieśmiertelnych wiele dni, a Yasmine umiała ich ściągnąć jedną myślą. Carter uśmiechnął się na mój widok. Joel był oburzony. Whitney skołowana.
- Co tu jest grane? - spytał Joel. Wyglądał na równie rozzłoszczonego, jak ostatnim razem, kiedy go widziałam. Całe szczęście dla niego, że był nieśmiertelny, bo inaczej pewnie już wieki temu zabiłoby go nadciśnienie. - Dlaczego nas ściągnęłaś do tego... tego... miejsca. -Można by pomyśleć, że znalazł się w burdelu skrzyżowanym z palarnią opium, a nie w małym gabinecie o brzydko pomalowanych ścianach.
Yasmine pochyliła się na krześle, opierając podbródek na splecionych dłoniach, a łokcie na kolanach. Jej ciemne oczy błyszczały podnieceniem.
- Mamy ją. Znaleźliśmy ją... a raczej Georgina ją znalazła. Joel i Whitney zaniemówili z osłupienia. Carter nie. Miał taką minę, jakby się tego spodziewał.
- Nie wierzę, że rozpracowanie tej zagadki zajęło ci tyle czasu - zażartował. Whitney nie było do śmiechu.
- Wyjaśnijcie to.
Yasmine wyjaśniła, a kiedy skończyła, wszyscy byli równie zdumieni, jak Vincent przed chwilą. Nawet Joel wyglądał na trochę mniej wkurzonego.
- Genialne - mruknął. - Za każdym razem, kiedy ucieka, wymyśla nowy sposób, żeby się przed nami ukryć.
Patrzyłam na ich twarze. Nerwy miałam napięte po kłótni z Sethem i w tej chwili naprawdę nie znajdowałam w sobie wiele cierpliwości.
- Czy ktoś mi wreszcie wytłumaczy, co ja w tym wszystkim robię?
Carter podszedł do mnie. Miał na sobie niechlujną koszulę z niebieskiej flaneli i bejsbolówkę marines, która wyglądała, jakby ktoś ją przepuścił przez rozdrabniarkę do gałęzi. Wciąż się uśmiechał.
- Pewnie już się domyśliłaś, że Vincent jest medium. Jest wyczulony na nasz świat i pod pewnymi względami jest wrażliwszy na nadnaturalną aktywność niż niektórzy z nas. To się czasami zdarza u ludzi. - Prawda. Anioły nie były wszechmocne i nie posiadały wszystkich darów. Kiwałam głową, nie dając po sobie poznać, co wiem: że Vincent jest medium, ale do tego nefilimem. - W zwykłych okolicznościach potrafiłby namierzyć jej ślad dość szybko. Kiedy szaleje w amoku, pożywiając się ziemskim chaosem, to w miejscach, gdzie była, pozostaje... hm, coś w rodzaju magicznego osadu. Energia, którą kradnie, wystarcza jej tylko do podtrzymania życia; nie ma jej dosyć, żeby mogła się zamaskować. Ktoś taki jak Vincent potrafi... Vincent mu pomógł.
- ...ją wywęszyć. Jestem parapsychicznym ogarem. -Yasmine zachichotała.
- Jak do tej pory niczego nie wywęszył - ciągnął Carter -i dlatego musieliśmy działać w bardziej przyziemny sposób, szukając typowych schematów jej działania w wiadomościach.
- No więc... zaciera po sobie ślady. - Wzruszyłam ramionami. - Jaka jest w tym moja rola?
- Używała do tego zacierania ciebie. Na dwa różne sposoby. I to niezawodne, muszę przyznać. Odbierając energię i tobie, i śmiertelnym ofiarom, mogła podwoić swój zapas. Dzięki temu łatwiej jej było się przed nami ukryć. A kiedy jej moc spadała, wydaje mi się, że... chowała się w tobie.
- Fuj. - Nagle poczułam się zgwałcona. - Jak to możliwe? Czy ona... jest we mnie teraz? -Spojrzałam na dolną połowę swojego ciała, jakbym mogła coś zobaczyć. Przyjrzał mi się.
- Nie, nie sądzę. Pewnie zebrała dość energii, żeby przez jakiś czas hulać bez przeszkód. A jeśli mowa o tym, jak to robi... hm, życie i energia wnikają w ciebie i opuszczają cię, a na pewnym poziomie ona jest i życiem, i energią. A ty jesteś przewodnikiem dla tych sił.
- Wszyscy mi to powtarzają. Wkurza mnie to. Czuję się jak jakaś maszyna.
- Skądże znowu. To zjednoczenie z tobą sprawia, że czasami czujesz, co robiła. Niektóre szczegóły jej postępków przesiąkają w ciebie, chociaż ona zadaje sobie wiele trudu, żeby je” ukryć i ukryć siebie.
- Jak to robi?
- Dzięki snom - powiedział Vincent. - Odwraca za ich pomocą twoją uwagę. Używa szczęśliwych, emocjonalnych snów, o których nie możesz przestać myśleć. Twoja podświadomość jest nimi tak pochłonięta w nocy, że nie zauważasz, jak pasożytuje na twojej energii, kiedy śpisz.
Ogłuszona odchyliłam się na krześle. Spotykało mnie w trakcie mojej egzystencji całe mnóstwo dziwacznych rzeczy -prawdę mówiąc wyjątkowa ich liczba wydarzyła się w ciągu ostatnich miesięcy - ale to natychmiast zwieńczyło listę przebojów. Po mojej skórze przebiegały ciarki i miałam surrealistyczni wrażenie, że moje ciało nie należy już do mnie. Było mi też trochę przykro, że moje sny były tylko podpuchą, że miały mi zamydlić oczy, żebym się nie zorientowała, co jest grane. Były takie słodkie... takie wyraziste. Traktowałam je jak skarby, a okazało się, że są stekiem kłamstw. Iluzjami stworzonymi przez potwora, który chciał ukryć swoją pasożytniczą kontrolę nade mną. Ta świadomość skaziła piękno obrazu, który widziałam. Kochałam tę dziewczynkę. Chciałam w nią wierzyć. Chciałam, żeby była prawdziwa.
- Więc dobrze - powiedział żywo Joel, wbijając we mnie zmrużone oczy. - Musimy wykorzystać sukuba, żeby wywabić Nyks. - Kiwnął na mnie nagląco. - Idź. Idź i uwiedź jakąś nieszczęsną duszę, żeby Nyks wróciła. Drgnęłam. Yasmine spiorunowała go wzrokiem.
- Nie widzisz, że jest zdruzgotana? Okaż trochę współczucia.
- Słudzy piekła nie zasługują na współczucie - mruknął. Whitney stała po drugiej stronie gabinetu, przy drzwiach. Prawie się nie odzywała, więc teraz jej głos mnie zaskoczył.
- Wszystkie stworzenia zasługują na współczucie. - Uniosłam głowę i spojrzałam jej w oczy. Były ciemne, bezdenne, pełne siły i uczucia. Miałam wrażenie, że zapadam się w tę czerń, tak jak czasami zdarzało mi się to z Carterem. Uznałam, że nie lubię zadawać się z aniołami. Bez przerwy grzebały komuś w duszy. Zwykle mnie. Znów zapadło niezręczne milczenie.
- Okej, okej - powiedziałam. - Nie musimy wszyscy wyrzucać z siebie tego, co nam leży na duszy, i trzymać się za rączki. Powiedzcie mi, co mam zrobić.
- Będziesz przynętą, Georgino - powiędnął Carter.
- Zawsze jestem przynętą - burknęłam. - Dlaczego? Dlaczego ciągle mi się to zdarza? -Całkiem niedawno byłam przynętą dla półboga, który używał sobie przy pomocy narkotyku gwałtu. I wtedy też nie byłam tym zachwycona. Spodziewałam się żartu, ale Carter odpowiedział z całą powagą.
- Bo jesteś jedną z tych unikalnych istot, do których ciągną siły wszechświata. To było jeszcze gorsze niż bycie przewodnikiem. Nie chciałam takiej roli. Nie chciałam być celem. Chciałam z powrotem swojego spokojnego życia, kiedy pracowałam w księgarni i miałam cudowny, doskonały związek ze swoim chłopakiem. No dobra, takiego związku jeszcze nigdy nie miałam, ale każdy o czymś śni. Śni. Zły dobór słów.
- Niestety - powiedziała delikatnie Yasmine - Joel ma w pewnym sensie rację. Potrzebujemy, żebyś, ehm, odnowiła swój zapas energii, żeby wywabić Nyks. - Joel się skrzywił. Westchnęłam.
- Wiem, że to ważne... nie chcę, żeby skrzywdziła jeszcze kogoś, ale czy to koniecznie musi być dzisiaj? Nie moglibyśmy tego załatwić jutro? Dzisiaj... jakoś nie czuję się na siłach. - Nie po kłótni z Sethem. Nie po tym wszystkim. Byłam tak strasznie wyczerpana psychicznie. Energia energią, ale na myśl o seksie robiło mi się niedobrze.
Joel zacisnął pięści.
- Nie czujesz się na siłach? To nie pora na grymasy! Stawką jest życie ludzi...
- Joel - powiedział Carter. To było tylko jedno słowo, ale twarde i pełne mocy. Nigdy nie słyszałam, żeby wyluzowany, ironiczny Carter mówił takim tonem. On i Joel spojrzeli na siebie. Nie potrafiłam ocenić mocy wyższych nieśmiertelnych, ale wiedziałam, że Carter jest cholernie potężny. Nawet potężniejszy niż Jerome. - Daj jej spokój. Nyks i tak atakuje tylko wtedy, kiedy nakradnie energii. Przez jedną noc powinniśmy mieć spokój.
Gdybym nie wiedziała, że to niemożliwe, powiedziałabym, że Joel boi się Cartera. Wyglądał, jakby miał o wiele więcej do powiedzenia, ale położył uszy po sobie.
- Dobra - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Spojrzałam na Cartera z ulgą. Czułam się dziś tak fatalnie, że pewnie nie miałabym więcej szczęścia w uwodzeniu niż Tawny. Przeszło mi przez myśl, czy nie wspomnieć o swoich podejrzeniach, że drugi sukub też jest wykorzystywany przez Nyks. W końcu jednak zdecydowałam, że lepiej nie. W tamtej sprawie miałam wyłącznie poszlaki. Dałam spokój. Yasmine wstała i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Odpocznij. Wyglądasz strasznie. Musisz być gotowa na jutro.
- Cholera. Mogę wyglądać, jak mi się podoba. Kiedy ktoś mi mówi, że wyglądam strasznie, to sprawa musi być poważna.
Uśmiechnęła się.
- Nie chodzi tylko o wygląd.
Zniknęła. Chwilę później Joel i Whitney zrobili to samo. Ze mną i z Vincentem został tylko Carter.
- Będzie dobrze - powiedział.
- No nie wiem. Jakiś oszalały, pasożytniczy potwór wchodzi sobie we mnie i wychodzi, kiedy chce - odparłam. - A wy będziecie próbowali go wyłuskać. Jest dość duże prawdopodobieństwo, że skończy się to bardzo niedobrze.
- O wy, ludzie małej wiary. - On też zniknął.
Vincent i ja postaliśmy jeszcze przez kilka chwil. W końcu westchnęłam jeszcze raz.
- Cholerne anioły. Dotknął mojego ramienia.
- Wracajmy do domu.
Wyszliśmy na zimne powietrze i ruszyliśmy do mojego mieszkania, niewiele się odzywając. Vincent wyglądał na zamyślonego i zmęczonego, zapewne całą tą historią z Nyks. Ale kiedy zbliżyliśmy się do domu, wyraz jego twarzy zaczął się zmieniać. Z początku był lekko zdziwiony. Potem zaskoczony, przestraszony, przerażony i wreszcie zniesmaczony. Zatrzymaliśmy się na stopniach przed budynkiem.
- Co się dzieje? - spytałam. Wskazał w górę.
- Tam jest... coś złego.
- Znaczy... moje mieszkanie? Bo wiesz, z praktycznego punktu widzenia ja jestem zła... Vincent pokręcił głową.
- Nie, nie. To inny rodzaj zła. Ty jesteś zła z natury, bez urazy. To jest coś innego. Zło stworzone. Jest czarne i straszne. Nienaturalne. Znasz jeszcze kogoś, kto mieszka w tym budynku i gra po waszej stronie?
- Nie. Tylko ja. Skrzywił się.
- No cóż, wejdźmy tam i zobaczmy, skąd to się bierze. Uch,. Dla moich zmysłów to jest jak... gnijące śmieci.
Weszliśmy do środka i Vincent nie potrzebował wiele czasu, żeby się zorientować, skąd emanuje zło. Z mojego mieszkania.
- Mówiłam ci, że ja tu jestem jedynym złym bytem - zażartowałam. Ale jego zachowanie trochę mnie niepokoiło.
Vincent nie odpowiedział; przepchnął się obok mnie i zaczaj; szukać w sposób, który przypomniał mi jego wcześniejsze porównanie do ogara. Wszedł do mojej sypialni i wyłonił się z niej z rękodziełem Dantego.
- To - oznajmił, trzymając amulet na odległość wyciągniętej ręki.
- To? - spytałam zdumiona. - To... nic takiego.
- Skąd to wzięłaś?
- Zrobił to mój znajomy. Ten, który mi pomagał. Jest, bo ja wiem... pseudomedium. A może i prawdziwym medium. Interpretuje sny i podaje się za czarownika. - Gapiłam się na wiklinową piłeczkę. - Chcesz powiedzieć, że naprawdę nim jest?
- O, czymś jest na pewno. To jest tak ohydne, że nie wierzę, że tego nie czujesz. No dobra, wierzę... to jest inny rodzaj magii niż ten, do którego jesteś dostrojona, ale... Jezu. Czuję się przez to jakbym... pływał w rynsztoku.
- Hm... Wiem, że on rzekomo jest zły... sam tak mówi i jeszcze jeden nasz znajomy. Ale... ja nie wiem. Myślałam, że to tylko autoreklama.
- Jest zło i jest zło - powiedział Vincent. -I to jest zło. To ma być repelent, zgadza się? Dał ci to, żeby odpędziło Nyks?
- lak... ale nie był pewien, czy zadziała...
- O, zadziałałoby. Odpędziłoby praktycznie wszystko. Żeby zrobić coś takiego... rany, Georgina. Nie wyobrażam sobie, jakiej mocy było potrzeba, żeby to stworzyć. Bardzo niewielu ludzi rodzi się z taką mocą. On na pewno się z nią nie urodził. To jest kradziona moc.
- Wszyscy kradną moc - rzuciłam kwaśno. - Ja, Nyks... Vincent patrzył na mnie twardo.
- Ty i ona wysysacie ją z ludzi. Ta moc została z kogoś wydarta, lak, jak wydziera się komuś serce z piersi.
- Więc, co... - Gapiłam się na niego. - Chcesz powiedzieć, że Dante zabił kogoś, żeby to zrobić?
- Żeby zrobić konkretnie to? Być może. Ale musiał już wcześniej mieć wielką moc, niezależnie od tego, co włożył w to cacko, żeby w ogóle się zabierać do takiego amuletu. A żeby mieć taką moc, musiał zrobić kiedyś coś bardzo złego.
- Na przykład... zamordować kogoś.
- Więcej. To musiało być szczególne morderstwo, ofiarne. Wiesz, jaką moc mogą dać takie rzeczy.
Wiedziałam. Jako sukub nie miałam wyboru, musiałam kraść dusze, ale starałam się nie zbrukać innymi okropnościami. Mimo to, pracując dla piekła, nie można nie wiedzieć, ile złej mocy istnieje na świecie i jak ją zdobyć.
- I wiesz - ciągnął Vincent - że im większe znaczenie rytualnego zabójstwa, im większe znaczenie ofiary...
- lak. Tym większa moc. - Poczułam gęsią skórkę na karku, kiedy próbowałam zrozumieć, do czego zmierza Vincent.
- To, co zrobił, żeby zdobyć taką moc, to nie było jakieś przypadkowe, zwyczajne zabójstwo. Miało dla niego znaczenie. I było straszne. Musiał zwrócić się przeciwko samemu sobie, oddać część własnego człowieczeństwa, żeby zyskać taką moc.
Gapiłam się na wiklinową piłeczkę. Nie czułam tego, co czuł Vincent, ale teraz i we mnie jej obecność zaczęła budzić niepokój i obrzydzenie. I nagle przestała mnie dziwić odraza Kayli na mój widok. Kiedy z nią rozmawiałam, miałam amulet w torebce. Powiedziała, że jestem „niedobra”, bo pewnie byłam otoczona mocą amuletu. Co zrobił Dante? Jaki czyn mógł popełnić sarkastyczny, lakoniczny Dante, żeby zdobyć taką moc? Cokolwiek to było, stanowiło też powód, dla którego nienawidził go Erik. Zadrżałam.
- Umiesz to zniszczyć? Vincent skinął głową.
- A chcesz?
Jakiś głosik w mojej głowie pisnął, że amulet ma moc odstraszenia Nyks. Ale nie sprawiłby, że ona zniknie, a poza tym chcieliśmy, żeby tu wróciła, jeśli mieliśmy ją powstrzymać na dobre. Przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową.
- Tak, zrób to.
Zajęło to ledwie kilka sekund. Wiklinową kulkę otoczyła zielona poświata i nagle dłoń Vincenta była pusta. Ja nie wyczułam żadnej zmiany, żadnej fluktuacji mocy, ale nefilim odetchnął z ulgą. Ja też odetchnęłam.
- No dobra. Teraz już nic jej nie zatrzyma, co?
- Nie - odparł, zacierając ręce. - Szykuj się.
Następnego dnia Setha nie było w księgarni, co uznałam za zły znak. Była to typowa dla niego pasywno-agresywna reakcja, ilekroć się pokłóciliśmy.
W pracy dużo myślałam o nim i o tym koszmarnym wybuchu. Mieliśmy już wiele nieprzyjemnych rozmów, ale nigdy nie wydarzyło się coś takiego. Nie potrafiłam określić, co dokładnie tak mnie niepokoi - oprócz kwestii oczywistych - ale cały czas czułam, że to jakiś punkt zwrotny, który będzie miał długofalowe efekty. Przerażało mnie to i chciałam wszystko naprawić.
I oczywiście miałam na głowie Nyks. Po pracy zamierzałam iść szukać ofiary; Vincent wyjaśnił mi, że anioły przyjdą, kiedy będę spała - i kiedy Nyks wykona swój ruch. – Wszystko w porządku?
Uniosłam głowę znad sterty czeków, które wypisywałam w gabinecie. W drzwiach stała Maddie W czarnej, wąskiej spódnicy i dopasowanej białej bluzce. Wyglądała obłędnie. Miała nawet rozpuszczone włosy.
- Rany - powiedziałam. - Co to za okazja?
- Żadna - odparła, wzruszając ramionami. - Odświeżanie garderoby. - Uniosła nogę, pokazując czarne buty na siedmio-centymetrowych obcasach.
- Jasna cholera - powiedziałam. - Jak już coś robisz, to idziesz na całość. Rozpromieniła się i zauważyłam w niej coś, co nie miało nic wspólnego z nowymi ciuchami. W jej oczach była radość -szczęście, które sprawiało, że była pewna siebie i jeszcze bardziej promienna. Była kimś innym niż zgorzkniała kobieta, która wzięła udział w aukcji.
- Co się dzieje? - spytałam, po raz pierwszy tego dnia nie skupiając się na sobie. Jej uśmiech poszerzył się, aż zrobiły jej się dołeczki w policzkach. W następnej chwili trochę spoważniała.
- Powiem ci później. Moje wieści są dobre. Ale ty... co się dzieje? „Wyglądasz okropnie. Yasmine wczoraj powiedziała to samo. To naprawdę czaplę dzień, kiedy sukub nie potrafi wyglądać doskonałe. Pokręciłam głową.
- To... skomplikowane. - Uśmiechnęłam się blado. - Poradzę sobie z tym, nie martw się. A teraz dawaj. Wolałabym usłyszeć coś wesołego. Powiedz mi, co się dzieje u ciebie.
- Nie mogę. Potrzebują mnie tam. Przyszłam tylko to podrzucić. - Położyła na moim biurku stos papierów. Niemal zniknął wśród innych stosów, które już na nim leżały. W moim gabinecie panował taki chaos, że równie dobrze Nyks mogła sobie tu urządzić leże.
- Oj, gadaj, niepewność doprowadzi mnie do obłędu - zażartowałam.
- No więc... mogłabyś mnie jutro podrzucić na lotnisko? Jadę na święta do domu.
- Zabierasz ze sobą Douga?
- Nie. On jest twoim prezentem gwiazdkowym. Ale jeśli mnie podwieziesz, wszystko ci opowiem. Muszę wyjechać jakoś około piątej.
- Popołudniowe korki w piątek przed świętami. Będziemy miały mnóstwo czasu na rozmowę. Znów pojawiła się odrobina jej dawnej niepewności.
- Jeśli to problem...
- Nie. I tak zamykamy wcześniej. Pojedziemy po pracy.
Maddie wyszła, a moją uwagę przez chwilę zajmowało zgadywanie, co też mi powie. Ale cokolwiek to było, było dobre. Podobała mi się zmiana w niej, która z tego wynikła. Z tą radością i pewnością siebie było jej do twarzy.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Odebrałam i usłyszałam w słuchawce głos Setna.
- Hej - powiedziałam, mając nadzieję, że w moim głosie słychać spokój i pewność, a nie desperację i ulgę.
- Hej. - Nastąpiła długa pauza. - Ja... tylko... chciałem się upewnić, czy jesteśmy umówieni na święta. Serce mi się ścisnęło. Żadnego „tęskniłem”. Żadnego „przepraszam”.
- Jasne. Nie odpuściłabym sobie tego.
Myśląc o świętach, doświadczyłam dziwnego déjà vu. Święto Dziękczynienia też spędzaliśmy u jego brata. I tak jak teraz, byliśmy pokłóceni. I znowu to samo: moje życie zapętlone w nieskończoność. „Nie uczysz się. Nie zmieniasz”.
Oczywiście Seth i ja zażegnaliśmy tamtą kłótnię. Może i to zakończenie się powtórzy. Przecież święta to niby magiczny czas, prawda?
- Okej - powiedział. - Przyjadę po ciebie.
- Okej. Kolejna długa pauza.
- Wpadłbym dzisiaj, ale... no wiesz. Książka... Książka. Zawsze książka. Chociaż z drugiej strony ja byłam dziś zajęta bóstwami chaosu.
- lak, wiem. W porządku.
- Porozmawiamy w święta.
- Okej.
Rozłączyliśmy się. Przebiegł mnie zimny dreszcz. I znowu to samo. Nie miałam daru jasnowidzenia, ale wewnętrzny instynkt - który nie miał nic wspólnego z wizjami przyszłości podsuwanymi przez Nyks - powiedział mi, że kroi się coś dużego.
Po pracy pojechałam do Bellevue, najbogatszego i najbardziej pretensjonalnego przedmieścia Seattle. Miasta na własnych prawach. Bellevue było dokładnym przeciwieństwem SeaTac. Do ciągu handlowego w centrum wciąż dodawano hotele, restauracje i sklepy, a napływ pieniędzy z Boeinga i Microsoftu pozwalał sukcesywnie zastępować starsze, brzydsze budynki elegantszą, bardziej stylową architekturą.
W Bellevue mieszkał też pewien znajomy, niejaki Kevin. Poznałam go wiele lat temu w barze. W Kevinie nie było nic niezwykłego. Nie był ani grzesznikiem, ani świętym -zajmował szczęśliwe miejsce gdzieś pośrodku, dzięki czemu dostawałam przyzwoitą porcję energii, ilekroć się z nim przespałam. Jego największym plusem było to, że zawsze był dostępny. Pracował w domu - miał jakąś firmę internetową, zdaje się - i chyba nigdy nie wychodził, chociaż był przystojny i sympatyczny. Ale nie wypytywałam go zanadto, bo pasowało mi to, kiedy tylko potrzebowałam szybkiego, łatwego seksu z kimś, kogo się nie brzydziłam.
- Sandra - powiedział radośnie, otwierając mi drzwi swojego mieszkania. Miał ciemnokasztanowe włosy i króciutką, świeżo zapuszczoną brodę, która mi się spodobała. Jego brązowe oczy patrzyły na mnie z rozbawieniem. - Kopę lat.
„Sandra” miała drobne ciało, podobne do tego, które zwykle nosiłam. Ale na tym kończyło się podobieństwo. Włosy miałam teraz kręcone i czarne, oczy niebieskie, w odcieniu, który czasem wyglądał na fiołkowy. Pod długim czarnym płaszczem miałam granatową, dopasowaną sukienkę bez rękawów, o wiele za skąpą jak na tę pogodę.
- Rzeczywiście - przyznałam. - Czy to znaczy, że mnie nie wpuścisz? Uśmiechnął się i zrobił krok w tył, szerokim gestem zapraszając mnie do środka.
- Myślisz, że zwariowałem czy jak? Tylko idiota by ci odmówił.
Poszłam za nim korytarzem do salonu. Zmienił wystrój, od kiedy odwiedziłam go ostatnio, i były to udane zmiany. Wszystkie meble i dodatki miał teraz w odcieniach szarości i granatu, które kojarzyły mi się z zimowymi szarówkami. Pod boczną ścianą ogień buzował w kominku, a z dużego okna wykuszowego był widok na kolejny apartamentowiec. Przewiesiłam płaszcz przez oparcie fotela i wygładziłam drobne zmarszczki na sukience.
- Chcesz coś do picia? - spytał z rękami w kieszeniach. Pokręciłam głową.
- Nie mam wiele czasu. Uśmiechnął się z żalem.
- Nigdy nie masz. Czasem czuję się wręcz wykorzystany.
- To dla ciebie problem?
- Problem? - spytał, parskając śmiechem. - Piękna kobieta, która chce się ze mną kochać i nie oczekuje zobowiązań? To żaden problem. - Zrobił kilka kroków w moją stronę. - Wykorzystuj mnie do woli.
Podszedł jeszcze bliżej i się pocałowaliśmy. Żadnego zwlekania, żadnych wstępów. Oplotłam rękami jego szyję i rozchyliłam wargi, niecierpliwa, żeby go poczuć, posmakować. Jego dłonie przez moment spoczywały na moich biodrach, potem powędrowały wyżej. Chwycił ramiączka sukienki i ściągnął je w dół, obnażając moje piersi i przez cały czas całując. Popchnął mnie do tyłu i przyparł do ściany koło kominka. Czułam ciepło ognia na gołej skórze nóg. Dłonie Kevina nakryły moje piersi, kciuki zsunęły się na sutki i przycisnęły. Zmieniał intensywność, pieszcząc to szorstko, to delikatnie. Przerwałam pocałunek, by wskazać głową odsłonięte okno za jego plecami.
- Okno... Wpił we mnie usta. Nasze języki zatańczyły ze sobą i teraz on odsunął głowę, by powiedzieć:
- Wiem. - Ton jego głosu powiedział mi, że nie tylko wie, ale i chce, żeby tak było. Nie protestowałam. Widocznie to był sezon na ekshibicjonizm.
W końcu oderwał usta od moich warg i powędrował nimi w dół szyi. Odchyliłam głowę do tyłu i wygięłam ciało w jego stronę. Jedna z jego dłoni wciąż trzymała pierś, gdy skubał sutek wargami i zębami, aż stwardniał. Jego druga dłoń wjechała od dołu pod sukienkę, niecierpliwie szukając majtek i tego, co było pod nimi.
Bolesne pragnienie jego energii i dotyku przeszywało moje ciało. Jęknęłam cicho, kiedy przesunął usta niżej i niżej. Wreszcie ukląkł na podłodze, wciąż trzymając mnie pod ścianą. Ściągnął mi majtki na sam dół, aż do kostek. Wsunąwszy dłoń między moje uda rozchylił je lekko, a potem zanurzył twarz między nimi, łaskocząc mnie brodą. Byłam rozpalona i mokra, bardziej niż myślałam, i kiedy jego język dotknął mojej spragnionej łechtaczki, jęknęłam głośniej i poczułam, że drżą mi kolana.
Chciałam mu powiedzieć, że nie musi tego robić, że nie mam nic przeciwko temu, żeby przeszedł od razu do dania głównego. Ale kiedy jego język zaczął się delikatnie przesuwać w przód i w tył, podsycając we mnie żar i ekstazę, przełknęłam słowa. Ostatni trzej faceci, z którymi byłam, nie doprowadzili mnie do finału, więc choć ta wizyta była stricte utylitarna i należała do planu złowienia Nyks, nagle, samolubnie, zapragnęłam mieć z tego coś więcej niż tylko jego życiową energię.
Język poruszał się bez ustanku, wciąż zmieniając tempo i intensywność pieszczoty. Kiedy jego myśli zaczęły przeciekać w moje, dowiedziałam się, że robi to nie tylko dla urozmaicenia, ale i dlatego, że lubi obserwować, jak reaguję na każdą najmniejszą zmianę. Był jednym z tych mężczyzn, którym prawdziwą radość sprawiało uszczęśliwianie kobiety. Płonący punkt między moimi nogami, który obudził do życia, rósł i rósł, rozlewając się poza miejsca dotykane językiem, poza uda. Powoli rozszedł się po całym ciele, aż do koniuszków palców. Czułam się jak ogień w ludzkiej, czy raczej sukubiej, postaci, i wiłam się pod ścianą, ocierałam o niego. Kolana mi się ugięły, kiedy paląca przyjemność osiągnęła punkt krytyczny, ale jego ręce powędrowały w dół, by wesprzeć moje nogi i podtrzymać mnie w pionie.
Wreszcie moje wnętrze eksplodowało, ogień przemienił się w czyste światło, czystą błogość. Krzyknęłam, zdumiona pożerającym mnie orgazmem i tym, że jego język nie przestawał mnie pieścić, nawet kiedy wstrząsały mną dreszcze szczytowania. W końcu nawet on nie zdołał mnie utrzymać. Moje nogi zmieniły się w galaretę i osunęłam się na podłogę przed nim. Uśmiechnął się, szczerze zadowolony, i pochylił do przodu, żeby mnie pocałować. Czułam siebie na jego wargach.
- Chodź - powiedział, biorąc mnie za rękę i pomagając wstać. Poprowadził mnie do okna i zdjął ze mnie sukienkę. Posadził mnie na wyściełanym parapecie. Rozbierając się, mruknął:
- Powinienem pójść po gumkę. Mój oddech był przyspieszony, moje serce łomotało.
- Nie, chcę cię czuć... tylko ciebie. - Wzięłam jego dłoń i ściągnęłam między swoje nogi, wsuwając w siebie jego palce. -Chcę, żebyś ty mnie czuł.
Byłam mokra, jeszcze zanim się zaczęło, a teraz jeszcze bardziej, po tym, co mi przed chwilą zrobił. Jego palce wsunęły się we mnie z łatwością i jego oczy otworzyły się szerzej, kiedy poczuł, o czym mówię. Na jego twarzy przez chwilę widziałam niezdecydowanie, ale w końcu kiwnął głową. Gdybym miała doradzać moim śmiertelnym przyjaciołom, z pewnością doradzałabym bezpieczny seks. Ale dla mnie nie miało to znaczenia, bo przecież nie mogłam niczego złapać ani zajść w ciążę. Będąc z ofiarami, często namawiałam je do seksu bez żadnych zabezpieczeń, żeby zwiększyć ich poczucie winy. Dziś, z Kevinem, nie chciałam zawracać sobie głowy kondomami, bo zwyczajnie nie miałam ochoty tracić czasu. Moja niecierpliwość i pożądanie były zbyt silne. Chciałam go teraz.
Przesunęłam dłonie w dół jego brzucha i poczułam, jaki jest twardy. On też mnie pragnął. Objęłam go palcami, zaczęłam pieścić i masować, rozkoszując się tym, jak rósł mi w dłoni. Przycisnęłam plecy do zimnego szkła, podciągnęłam kolana i rozsunęłam je szeroko. Czułam się jak motyl. Parapet był na idealnej wysokości; byliśmy doskonale dopasowani, kiedy wprowadziłam go w siebie.
Ten kontakt wyrwał z nas obojga cichy okrzyk. Kevin wepchnął się we mnie tak głęboko, jak się dało; nasze biodra przylgnęły do siebie. To, jak mnie wypełniał, było cudowne. Zdolność do zmiany kształtów oznaczała, że mogłam uczynić się tak ciasną, jak się dało, i było rozkosznie, gdy testował, dokąd może dotrzeć. Znieruchomiał na chwilę, rozkoszując się samym połączeniem naszych ciał, i powoli zaczął poruszać się we mnie, bujając mną z każdym pchnięciem i przypierając do okna.
Wtedy jego życie zaczęło wlewać się we mnie na dobre. Niemal westchnęłam z ulgi. Uczucie wypełniającej mnie energii rywalizowało z przyjemnością, jaką dawało mi jego ciało we mnie. Tak bardzo mi tego brakowało, tak stęskniłam się za tym cudem i radością czystej, nieopisanej energii, produkowanej przez ludzką duszę. Nyks wykradała część mnie i cieszyłam się, że ją odzyskuję, choćby tylko na chwilę. Myśli przepływające wraz z jego energią były pełne radości i zadowolenia, przyjemności z bycia ze mną. Jego sekretny fetysz był zaspokojony myślą, że sąsiedzi z drugiej strony ulicy może na nas patrzą. Miał nadzieję, że to robią. Miał nadzieję, że zazdroszczą.
Jego pchnięcia były coraz mocniejsze i mocniejsze, mruczał mi wciąż do ucha, jaka jestem cudowna, piękna. Wciąż wrażliwa po tym, jak zrobił mi dobrze, doszłam jeszcze dwa razy; moje ciało rozpływało się w spazmach szczytowania. Wreszcie poczułam, że jego ciało sztywnieje, i zobaczyłam w jego twarzy, że zaraz straci kontrolę. Wbiłam paznokcie w jego ramiona i błagałam go, żeby skończył we mnie. Zrobił to, przyciskając mnie tak mocno do szyby, że bałam się, iż szkło nie wytrzyma. Szczyt jego energii uderzył mnie razem z jego orgazmem, a kiedy opadł, oboje westchnęliśmy zadowoleni. Nie porzuciłam go tak szybko jak Bryce'a, ale też nie pławiłam się zbyt długo w postkoitalnym lenistwie. Pomogłam mu się ubrać i zanim wyszłam, upewniłam się, że leży wygodnie na kanapie. Lubiłam go i miałam nadzieję, że spotkamy się jeszcze kiedyś przy innej niezobowiązującej okazji. Kiedy się żegnaliśmy, był rozleniwiony i zadowolony.
- Jesteś najbardziej męczącą kobietą, z jaką kiedykolwiek byłem - powiedział. Powieki opadały mu ze zmęczenia.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Oczywiście, że byłam. Inne kochanki nie wykradały mu duszy - a przynajmniej nie dosłownie.
- Czy to znaczy, że chcesz, żebym teraz dłużej trzymała się od ciebie z daleka? Uśmiechnął się i ziewnął.
- Nie. Absolutnie nie.
Wciąż uśmiechnięta wyszłam i pojechałam z powrotem do miasta. Ale kiedy zbliżałam się do centrum, przepełniona energią, moja radość przygasła. Przypomniałam sobie, dlaczego w ogóle do niego poszłam i co się stanie w nocy. Moje ciało, tak boleśnie rozpalone jeszcze przed godziną, zlodowaciało.
Kiedy dotarłam do mieszkania, Vincent, Carter i Yasmine już na mnie czekali. Żadne nie skomentowało mojego blasku. Natychmiast zaczęli wyjaśniać mi swój plan.
- Nyks prawdopodobnie przywlecze się tu dzisiaj w nocy -wyjaśnił Carter. - A kiedy zobaczy, że masz energię, zrobi swoje.
Yasmine potakiwała mu skinieniem.
- My nie możemy tu przebywać, kiedy to się stanie. Ale Vincent zostanie w salonie. Nyks nie będzie go o nic podejrzewać; pomyśli, że to zwykły śmiertelnik. Ale kiedy Vincent wyczuje, że ona się tobą pożywia, zawiadomi nas. Wtedy się zjawimy i ją spętamy.
Nie podobało mi się, jak to wszystko brzmi: ani pożywianie,' ani pętanie.
- Co to konkretnie znaczy?
- Wyciągniemy ją stamtąd i uwięzimy - powiedział Carter: Zapewne „stamtąd” znaczyło: ze mnie. Fuj.
- A potem zabierzemy ją z powrotem do jej więzienia - dodała Yasmine.
Ich spokój natchnął spokojem i mnie, więc podejrzewał że znalazłam się pod wpływem anielskiej charyzmy. Ale nie było innego sposobu na wyplątanie się z tej sytuacji - a przecież chciałam się pozbyć swojego nocnego gościa.
- Dobra - powiedziałam. - Zróbmy to.
Anioły sobie poszły. Wciąż był wczesny wieczór, więc siedziałam z Vincentem. Zagraliśmy dwie partyjki w karty i obejrzeliśmy dwa marne filmy. Kiedy tak niezobowiązująco spędzałam z nim czas, łatwo było zapomnieć, że jest nefilimem. Gdy zbliżyła się północ, wstałam i się przeciągnęłam.
- Nie sądzę, żebym zdołała zasnąć - stwierdziłam- To jak próbować położyć się spać w Wigilię. Jestem zbyt nakręcona, żeby się wyciszyć. Tyle że... nie czekam na Mikołaja. Uśmiechnął się.
- Ale spróbuj. Jeśli będzie trzeba, pewnie moglibyśmy dać ci jakiś środek na uspokojenie, ale cała impreza będzie bardziej efektywna bez tego.
Minęło mnóstwo czasu - leżałam w łóżku prawie dwie godziny - zanim zasnęłam. Nie łatwo było się zrelaksować, kiedy zapraszało się byt zrodzony z chaosu, żeby się tobą pożywił. Ale kiedy odpływałam, nic nie mogłam poradzić na małą iskierkę radości. Znów przyśni mi się ten sen.
I przyśnił się.
Zaczęło się od początku, jak zwykle, i potoczyło aż do momentu, kiedy dziewczynka się uderzyła, a ja pobiegłam ją pocieszyć. Łzy dziewczynki już wysychały, kiedy obie usłyszałyśmy słabe trzaśniecie drzwiczek samochodu. Wyśniona Georgina się wyprostowała.
Na jej twarzy zakwitł uśmiech, kiedy spojrzała na swoją - moją - córeczkę, z tą przerysowaną, podekscytowaną miną, jakiej często się używa w rozmowach z dziećmi.
- Słyszysz? - zapytałam. - Tatuś przyjechał.
Na twarzy dziewczynki pojawiła się taka sama radość, kiedy wstałam, wciąż trzymając ją na rękach i sadowiąc na swoim biodrze.
Podeszłyśmy do frontowych drzwi i wyszłyśmy na ganek. Był już wieczór, dookoła cicha ciemność, rozjaśniana tylko niewielką lampą na ganku. Lampa oświetlała długi pas nieskalanego, białego śniegu na trawniku i podjeździe. Wszędzie dookoła gęsto padały białe płatki. Nie poznawałam tego miejsca, ale z pewnością nie było to Seattle. Tyle śniegu wywołałoby w tym mieście panikę niczym zapowiedź Armagedonu. Byłam całkowicie spokojna, ledwie zauważałam śnieg. Jakby taka pogoda była normą.
Na podjeździe stał samochód. Czułam, jak serce tamtej Georginy wzbiera radością. Obok samochodu stał mężczyzna -nieokreślona, ciemna postać w słabym świetle. Wyjął walizkę na kółkach i zatrzasnął bagażnik. Dziewczynka, uradowana, klasnęła w rączki, a Georgina kiwnęła ręką na powitanie. Mężczyzna odpowiedział tym samym gestem, idąc w stronę domu, a ja - śniąca - rozpaczliwie usiłowałam dostrzec jego twarz. Było za ciemno. Musiał podejść bliżej, tylko odrobinę bliżej...
Ale nie mógł podejść bliżej, bo w tej chwili poczułam, jak ktoś wyrywa ze mnie duszę.
Usiadłam na łóżku, omal nie krzycząc z potwornego bólu, który przeszywał moje ciało.
Wszystkie cztery anioły i Vincent stali kręgiem w pokoju. Moc, pulsująca wokół nas, była jak dym. Ledwie mogłam oddychać.
A obok mojego łóżka stała Nyks.
Erik dobrze ją opisał: stara, wyniszczona kobieta. Jej skóra i włosy były białe, ciemne oczy zapadnięte i nieludzkie. Jej ciało otulała podarta suknia z gazy. Była niemal przejrzysta, jakby nie była do końca cielesna, a wokół niej lśniła migotliwa aura.
Nie widziałam sił, które się ze sobą zmagały, ale wyraźnie je czułam. Anioły tymczasowo uwięziły Nyks w okowach mocy, ale nie była jeszcze spętana - o nie. Walczyła, a ja patrzyłam na to z opadniętą szczęką. Przy każdym z tych aniołów moja własna moc była niczym - a jednak dopiero ich połączone siły dorównywały jej mocy. Coś takiego ledwie mieściło mi się w głowie i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego potrzebowała mojej energii, skoro miała tyle własnej. Zresztą miała i moją. Wyssała ze mnie z połowę, zanim ją wyciągnęli.
Nyks wrzasnęła z wściekłości, wciąż się z nimi mocując. Ale wreszcie, powoli, szale zaczęły się przechylać. Jej moc malała, im dłużej jej używała. Moc aniołów była niezmienna.
Osłabiali ją. Zrozumiała to i na jej twarzy zabłysnęła panika.
Gorączkowo mierząc wzrokiem wszystkie anioły, w końcu skupiła się na Yasmine.
Połączenie między mną i Nyks nie było jeszcze do końca zerwane, więc zrozumiałam, co zamierza zrobić. Odszukała najsłabszą z tej czwórki. Zbierając resztki mocy, uderzyła nią w Yasmine, mając nadzieję rozerwać anielski krąg, a przy tym zranić Yasmine na tyle mocno, by odwrócić uwagę od siebie.
Na mgnienie oka przed atakiem Nyks zobaczyłam twarz Vincenta. On też zrozumiał, co zamierza zrobić. Ruszył przed siebie i poczułam, że jego maska opada. Ogarnęła mnie typowa aura nefilima, a jego moc wypełniła pokój. Było jej mnóstwo. Wtedy, w tej uliczce, się hamował.
Niewidzialna energia pomknęła od Nyks ku Yasmine, by zniszczyć anielicę. Ale Vincent już tam był i zablokował atak. Moc odbiła się z powrotem. Nyks znów wrzasnęła, jej obrona została rozerwana. Pozostałe anioły dostrzegły swoją szansę i wokół Nyks zatrzasnęły się świetliste sztaby. W następnej chwili blask zniknął, ale sztaby były na miejscu, choć ja nie mogłam ich widzieć. Nyks zaczęła drapać niewidzialne ściany wokół siebie, jak jakaś pokręcona wersja ulicznego mima, ale była uwięziona. Nie mogła się przedostać przez ściany, które ją otaczały.
Udało się im. Schwytali Nyks. Ale żaden z aniołów nie zwracał na nią uwagi.
Wszyscy patrzyli na Vincenta. -Ty- sapnął Joel.
Nie wahał się. Pewnym krokiem ruszył w stronę nefilima i zobaczyłam, że jego ciało zaczyna pałać blaskiem. Zamierzał się objawić w swojej prawdziwej formie - formie straszliwie pięknej i potężnej.
Ale Yasmine była szybsza.
Smukła, ciemnowłosa kobieta stała się czystym światłem. Była wszystkimi barwami tęczy i żadną z nich. W jej dłoniach pojawił się płomienny miecz. Stanęła przed Vincentem - który krzyczał na nią, żeby przestała - i zamachnęła się na Joela. Krzyknął, kiedy dosięgło go ostrze.
Zaczął mnie zalewać straszliwy, palący żar. Szybko zasłoniłam oczy i odwróciłam się, kiedy dotarło do mnie, że o mało nie zrobiłam czegoś strasznego. Prawdziwa postać anioła była czymś nieopisanym, wymagającym zmysłów, których człowiek - czy człowiek przemieniony w sukuba - nie miał. Patrzenie na nią mogło mi wyrządzić poważne szkody. Nawet przebywanie z nią w tym samym pokoju bolało.
Ale zanim się odwróciłam, zobaczyłam, co trzeba. Dostrzegłam, jak miecz opada. Yasmine zaatakowała Joela. Nyks wytypowała ją jako najsłabszą z czwórki, ale Joel nie mógł być wiele silniejszy od niej. Atak z zaskoczenia przechylił szalę na jej stronę.
Powietrze w pokoju wirowało, osiągając prędkość huraganu. Moc wybuchała wokół mnie jak słońce przemieniające się w supernową. Wszystko było ogniem i wiatrem. I krzykiem. Dwoma krzykami. Yasmine i Joela. Objęłam się ramionami i ukryłam twarz w łóżku, pewna, że zginę. Energia wybuchająca wokół mnie osiągnęła takie natężenie, że byłam pewna, iż rozsadzi budynek, rozsadzi świat. Była coraz silniejsza i silniejsza.
I nagle wszystko zaczęło cichnąć. Moc wycofała się z powrotem w stronę aniołów. Zupełnie jakby powstała czarna dziura wsysająca w siebie wszystko. Oczywiście wchłaniała tylko energię, nie obiekty materialne, ale mimo wszystko czułam się, jakby wciągała i mnie. Chwyciłam kołdrę, żeby posłużyła mi za kotwicę. Czas stracił znaczenie. Jak dla mnie, mogło minąć dziesięć sekund albo dziesięć godzin.
Wreszcie ten pęd ustał, wszystko znieruchomiało. Atmosfera wróciła do normy. Nie było już obłędnych skoków mocy. Było tylko to, czego można było się spodziewać w pokoju z trzema aniołami, nefilimem, sukubem i pierwotnym bóstwem chaosu, które nagle przestało kogokolwiek obchodzić.
Yasmine wróciła do swojej ludzkiej postaci. Już było bezpiecznie. Uniosłam głowę, spodziewając się, że Carter i Whitney rzucą się na nią. Ale stali jak wryci. Nigdzie nie było ani śladu Joela. Przestał istnieć, zniknął. Ten tajfun mocy to była jego śmierć. Yasmine klęczała, wbijając palce w policzki. Szlochała, mruczała słowa, które brzmiały jak gorączkowe modlitwy. Vincent, tak jak anioły, trzymał się od niej na dystans. Właśnie zabiła Joela. Nie rozumiałam, dlaczego nikt nie reaguje. Dlaczego wszyscy tak stoją? Zupełnie jakby na coś czekali. Nagle obok mnie syknął głos, bardziej w mojej głowie niż w uszach.
- Sukubie.
Spojrzałam w przepastne oczy Nyks. lak jak Vincent i anioły zapomniałam o niej. Skuliłam się, kiedy wyciągnęła rękę w moją stronę. Na szczęście niewidzialne ściany nie dawały jej się zbliżyć.
- Sukubie - powtórzyła. - Dotknij ścian. Użyj reszty swojej mocy, żeby mnie uwolnić.
- Co? Nie! - Dzieliłam uwagę między nią i pozostałych. Anielska grupka wciąż stała bez ruchu.
- Uwolnij mnie, a pomogę ci dokonać zemsty.
- Zemsty? O kim ty mówisz?
- O tym, który mnie do ciebie przysłał, kiedy uciekłam -wychrypiała. - O tym, który mi cię obiecał. Nie miałam pojęcia, o czym mówi.
- Znaczy... na tym, kto cię uwolnił? Spojrzała niespokojnie za siebie. Tamci byli zajęci, ale czas płynął.
- Nie, który mi cię obiecał! Ale mogę ci pomóc. Mogę ci pomóc ukarać...
- Nie - odparłam. Była zbyt niebezpieczna. Nie wiedziałam, o jakiej wariackiej zemście mówi, ale cokolwiek miała na myśli, nie było warte krzywdy, jaką mogła wyrządzić śmiertelnikom, gdyby się uwolniła. Jej desperacja rosła. Obie wiedziałyśmy, że anioły w końcu sobie o niej przypomną.
- Pokażę ci resztę snu! - krzyknęła. - Pokażę ci mężczyznę. Tego ze snu. Moje serce przestało bić.
- On nie jest prawdziwy - szepnęłam. - To wszystko było kłamstwem. Posłużyłaś się nim, żeby mnie zwieść.
- Nie! Wszystko, co pokazuję, jest prawdą. Zawsze jest prawdą.
- Nie może... to niemożliwe. - Przełknęłam ślinę i poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Chciałam, żeby to była prawda. Chciałam tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. - To nie może mi się przydarzyć. Nyks uderzyła rękami w ściany swojego niewidzialnego więzienia.
- To jest rzeczywistość! To jest przyszłość! Widziałam ją. Dotknij ścian, a pokażę i tobie. Pokażę ci mężczyznę ze snu!
Chciałam tego. Pragnęłam go zobaczyć. Musiałam go zobaczyć. Mężczyznę ze snu. Mężczyznę, który może naprawdę potrafiłby sprawić, żeby ta przyszłość nadeszła. Moja ręka wyciągnęła się, jakby kontrolowana zewnętrzną siłą. Oczy Nyks powiększyły się, niecierpliwe i głodne. Ale nagle powietrze rozdarł krzyk.
Nie, to było więcej niż krzyk. Kiedy Yasmine unicestwiła Joela, wtedy były krzyki. To było o wiele więcej. To był najokropniejszy dźwięk we wszechświecie, zjawisko, które wykraczało poza dźwięk. Tak jak moje oczy nie mogły dostrzec pełnej postaci anioła, moje uszy nie potrafiły pojąć tego.
Moja ręka opadła, gwałtownie odwróciłam głowę w stronę aniołów. Yasmine wciąż klęczała i zaczynały ją pożerać płomienie. Ale to nie był zwyczajny ogień. Przypominał bardziej jej światło w prawdziwej formie: wszystkie kolory i żaden. Carter i Whitney patrzyli na to z nieodgadnionymi twarzami.
Vincent też patrzył. Zrobił kilka kroków w moją stronę, cofając się przed ogniem. Na jego twarzy widać było mnóstwo emocji, a żadna nie była dobra. Jeszcze nie rozumiałam, co się dzieje z Yasmine, ale wiedziałam, co się stanie z nim.
- Wyjdź - powiedziałam mu cicho. Jego twarz była blada, tale blada jak twarz Nyks. Wyglądał, jakby się postarzał o sto lat.
- Nie mogę... nie mogę jej zostawić...
- Musisz. Oni cię unicestwią. A jeśli nie oni, to zrobi to ktoś inny. Ktoś w mieście musiał to zauważyć. Wiesz, że mam rację.
Wciąż patrzył na Yasmine. Ale ja jej już nie widziałam. Cała była płomieniem. Płomieniem, który stał się czarny.
- Idź! - krzyknęłam. - Ona by tego chciała. Zrobiła to dla ciebie!
Vincent drgnął, słysząc te słowa, i wreszcie spojrzał na mnie. Kiedy w całej pełni zobaczyłam jego rozpacz, po policzkach popłynęły mi łzy.
- Idź. Proszę - błagałam. Joel został unicestwiony. Wyglądało na to, że Yasmine zaraz spotka to samo. Nie mogłam znieść więcej śmierci.
Nie powiedział nic, ale po kilku sekundach zrobił się niewidzialny. Poczułam, że jego aura zniknęła.
Płomienie po drugiej stronie pokoju zaczęły przygasać. Yasmine wyłaniała się z nich na nowo, nietknięta. Wyglądała tak samo, ale coś w jej aurze się zmieniło. Czułam to samo złociste światło, czułam szafran i kadzidło. Ale te wrażenia były podszyte czymś nowym. Nie miały już ostrej, krystalicznej czystości anielskiej aury. Ta zniknęła i zastąpiło ją coś ciemnego i dymnego - dym, który nie miał nic wspólnego z ogniem.
Płomienie wreszcie całkiem zniknęły; Yasmine wciąż klęczała na podłodze. Po sekundzie dołączyła do nas jeszcze jedna aura, dobrze mi znana. W pokoju stał Jerome - najwidoczniej wrócił już ze swojej tajemniczej delegacji. Rozejrzał się wokół i wreszcie skupił na mojej twarzy.
- Jezu Chryste. Coś ty znowu narobiła?
Zignorowałam go. Nie mogłam oderwać oczu od Yasmine.
Wyglądała tak samo, dokładnie tak samo. A jednak nie była...
Ona też zauważyła tę zmianę. Wyciągnęła przed siebie ręce i przyjrzała się im, jakby nie widziała ich nigdy przedtem. Na jej twarzy pojawiło się przerażenie.
- Nie - jęknęła. - Nie... - Znów zaczęła szlochać. Carter wreszcie odwrócił od niej wzrok i spojrzał w oczy Jerome'a.
- Jest teraz twoja, Charonie. Jerome skinął głową i podszedł do Yasmine.
- Pora iść.
Spojrzała na niego z twarzą błyszczącą od łez. Nie powiedziała nic, ale nie musiała. Wyraz jej twarzy mówił wszystko. Była to rozpaczliwa nadzieja, że to się nie dzieje naprawdę, że może Jerome jakimś cudem to wszystko cofnie. Ale on pokręcił głową i dotknął jej ramienia. Zniknęli.
W pokoju panowała cisza, nienaturalna cisza, niemal przytłaczająca. Mój głos zabrzmiał dziwnie i nie na miejscu.
- C-co się stało? - spytałam Cartera, widząc, że Whitney płacze.
- Yasmine upadła - powiedział miękko. - Jest teraz demonem.
Nie mogłam zostać w swojej sypialni - nie po tym, jak byłam świadkiem śmierci dwóch aniołów; jednej fizycznej i jednej duchowej. Musiałam się stąd wyrwać, wyjść z mieszkania. Tamci ani nie zauważyli, ani nie przejęli się, kiedy zwiałam. Po schwytaniu Nyks mieli na głowie większe problemy niż jeden roztrzęsiony sukub.
Jechałam samochodem dobre dziesięć minut, zanim się zorientowałam, dokąd zmierzam. Do Dantego. Gadki Vincenta o złym amulecie nagle wydały mi się nieważne. W tej chwili potrzebowałam pogadać o tym, co widziałam. Seth nie zrozumiałby tego do końca, a poza tym ciągle byliśmy pokłóceni. Rozmawianie z wampirami na poważne tematy czasem było trudne. Na Hugh wciąż byłam zła. Erika nie chciałam niepokoić, bo pewnie jeszcze nie doszedł do siebie. Został mi tylko Dante.
Łomotałam w drzwi jego salonu chyba z pięć minut, zanim mi otworzył. Rozczochrane włosy i pomięte ciuchy świadczyły o tym, że znów go obudziłam. Kiedy weszłam do środka, był zirytowany jak zwykle.
- Nie podziałało? Mówiłem ci... - Przyjrzał mi się uważniej. - Co się stało? Powlokłam się do jednego z krzeseł i klapnęłam na nie, ukrywając twarz w dłoniach. Mogłabym być lustrem dla Yasmine. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, żeby wyjaśnić, co się stało... ale nie wyszły z nich słowa. Dante ukląkł przy mnie.
- Sukubie. Nie strasz mnie. Co się stało?
Gapiłam się na niego tępo przez parę sekund, aż wreszcie skupiłam się na jego zatroskanej twarzy.
- Upadła.
- Hę? Nyks?
- Nie... Yasmine.
- Kto?
Moje oczy znów zapatrzyły się w nicość na wspomnienie tego czarnego płomienia. Tego straszliwego dźwięku. Zamrugałam, żeby się otrząsnąć, i znów spojrzałam na Dantego. i Ona jest aniołem. Była aniołem. Może ciągle jest. Nie wiem. Cholera, nie wiem. Nie wiem, czym jest. Chwycił mnie za ramiona i potrząsnął lekko, żebym się skupiła.
- Słuchaj, nie nadążam. Nie wiem, co upadek anioła ma wspólnego z Nyks. O ile ma coś wspólnego z Nyks. Musisz się uspokoić i zacząć od początku. Weź głęboki oddech. - Wzięłam. - Jeszcze jeden. - Wzięłam. - Teraz mów. Powiedziałam.
Z początku było ciężko i miałam parę falstartów. Ale wreszcie udało mi się pozbierać i opowiedzieć Dantemu o grupie aniołów. Powoli, po kawałku, opowiedziałam mu o wszystkim: o schwytaniu Nyks, śmierci Joela i upadku Yasmine.
Wciąż trzymał mnie za ramiona i dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że to dlatego, że się trzęsłam. Strasznie.
Kiedy skończyłam, siedzieliśmy jeszcze parę minut w milczeniu. W końcu Dante westchnął i pokręcił głową.
- Cholera, sukubie. Sporo tego jak na jedną noc. Nawet dla ciebie. - Dotknął mojego podbródka i przechylił moją twarz do góry. - Ale przecież wiesz, że anioły upadają. Wiesz, że to się ciągle zdarza. Od zawsze.
- Ale nigdy tego nie widziałam - szepnęłam. - Przez cały ten czas... nigdy nie znałam nikogo, kto był aniołem, a potem stał się demonem. Wszystkie demony, które znam... były demonami od zawsze. Nie znałam ich, kiedy były aniołami.
- Zawsze jest ten pierwszy raz. Spojrzałam mu w oczy.
- Ale ja ją lubiłam.
Spodziewałam się jakiegoś komentarza w stylu „zdarza się najlepszym”. Ale on tylko pokręcił głową i powiedział:
- Przykro mi.
Przełknęłam łzy - naprawdę dość się już napłakałam tej nocy - i pochyliłam się do przodu, opierając głowę o jego pierś, tak jak kiedyś. A on pogłaskał mnie po włosach i zaczął kołysać.
- Jaka jest nadzieja? - spytałam. - Nawet jeśli anioły upadają, to jaka jest nadzieja dla nas?
- Nie ma - odparł. - Jesteśmy sami. I musimy dokonywać wyborów, które naszym zdaniem są najlepsze dla naszego własnego przetrwania. Gdyby twoja przyjaciółka anielica myślała w ten sposób, nie upadłaby.
- Ale właśnie o to chodzi... anioły nie myślą o sobie, prawda? Nie są samolubne.
- Może - powiedział z powątpiewaniem. - Pozwoliła, żeby sprawy zaszły za daleko z tym nefilimem... to było trochę samolubne. Teraz oboje mają przechlapane, a my mamy nowego członka klubu.
- Jakiego klubu?
- Tego klubu. Naszego. lego dla ludzi, którzy popełniają w życiu jeden błąd i są za niego karani w nieskończoność. -Umilkł. - To całkiem spory klub. Delikatnie wysunęłam się z jego objęć.
- Co zrobiłeś?
- Hm?
- Pytam o ten twój jeden błąd. Vincent znalazł amulet... powiedział, że był straszny. Czarna magia. Powiedział, że musiałeś zrobić coś naprawdę złego, żeby stworzyć takie rzeczy. Dante patrzył na mnie ze smutkiem.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? Skinęłam głową.
- Nie. Nie chcesz. W tej chwili, po raz pierwszy, nie rozmawiasz ze mną jak z największym dupkiem świata. Jeśli ci powiem prawdę... stracisz dla mnie cały szacunek.
- Nie stracę. Będę cię szanować bardziej. Przewrócił oczami.
- Ludzie zawsze mówią takie szlachetne rzeczy w hipotetycznych sytuacjach. „Nigdy bym nie zdradził żony”, „Oddałbym milion dolarów, gdybym go znalazł na ulicy”. To bzdura.
- Wcale nie - przekonywałam go. - Ja szanuję prawdę.
- Ale ona ci się nie spodoba. Jak myślisz, dlaczego cię nie pocałowałem tamtego dnia przed sklepem Erika? Żartuję, że chciałbym się z tobą przespać... do diabła, chciałbym się z tobą przespać, ale gdybyśmy to zrobili, poczułabyś, jak mało mam energii.
- Kupuję to wyjaśnienie z energią, ale i tak chcę wiedzieć, co za tym stoi. Zmrużył oczy z irytacją.
- Posłuchaj, sukubie. Nie wiem nawet, czy potrafiłbym opowiedzieć tę historię, choćbym chciał. To zbyt trudne. Jego słowa o energii nagle mnie zainspirowały.
- A możesz mi pokazać?
- Co? Przysunęłam się do niego.
- Pocałuj mnie. Nie mogę ci odebrać wiele energii, ale jeśli otworzysz się na to wspomnienie, powinnam zobaczyć choćby jego fragmenty.
A przynajmniej miałam nadzieję, że to prawda. Choć myśli i uczucia moich kochanków docierały do mnie w trakcie seksu, nie był to raczej system komunikacji, który mogłam kontrolować. Zwykle odbierałam tylko to, co facet myślał w danej chwili; najczęściej był to zachwyt albo wyrzuty sumienia z powodu ukochanej, którą zdradzał.
Ale może... może gdyby Dante celowo myślał o tym, co zrobił, dotarłoby to do mnie. Warto było spróbować. Przysunęłam się jeszcze bliżej. Nie ruszył się, więc zsunęłam się na podłogę i pocałowałam go.
Z początku był to tylko pocałunek - nic prócz fizyczności. Stopniowo zaczęłam odczuwać odrobinę jego siły życiowej - ale było tak, jak powiedział. Jego dusza była zbyt czarna. Wsączała się we mnie zaledwie cieniutka strużka jego życiowej energii. Ledwie parę kropel, jak cieknący kran. A potem... kiedy już oceniłam energię, poczułam coś jeszcze. Poczułam jego duszę - poczułam, dlaczego jest tak czarna, tak pozbawiona blasku, jakim jaśniały dusze większości ludzi. Ta czerń zaczęła we mnie wpływać, to mdlące, ropiejące zło... a dalej, za nim, była rozpacz i gniew, brak nadziei i frustracja. Zrobiło mi się niedobrze. Czerń i krew. Chciałam się wycofać, ale musiałam zobaczyć, co ukrywał.
Wspomnienie docierało do mnie w postaci poszarpanych obrazów, ale potrafiłam poskładać je w całość i ułożyć historię. Zobaczyłam siostrę. Starszą od niego o dziesięć lat. Opiekowała się nim przez całe dzieciństwo - i w zastępstwie matki, i jako nauczycielka. Ona też była medium. Nauczyła go, jak okiełznać własną moc, jak podłączyć się do magii świata, niewidocznej dla większości śmiertelników. Była potężna, ale on był jeszcze silniejszy. Jednak to mu nie wystarczyło. Chciał czego więcej niż tylko kontrolować własną moc - chciał ją wzmocnić. Ale tak jak powiedzieli mi Vincent i Hugh, niewielu ludzi rodzi się z takim poziomem mocy, jakiego on pożądał. Więc ją sobie wziął. Wyrwał ją. Z niej.
Widziałam jego twarz, kiedy ją zabijał, czułam jego ból, -kiedy sztylet dotknął jej gardła. Była dla niego pół matką, pół siostrą, ale i tak odebrał jej życie. Dzięki temu aktowi jego moc wzrosła niepomiernie - zarówno dzięki temu, co jej ukradł, jak i dzięki zaklęciu, jakiego użył. Krew niewinnego zawsze przynosi moc, a czarna magia wpleciona w tę śmierć przyniosła mu jej całe tony. Czuł się potem jak bóg. I chciał umrzeć.
Skazał samego siebie na potępienie. Wciąż uwielbiał tę moc, wciąż uwielbiał się nią posługiwać... ale po zamordowaniu siostry znienawidził siebie. Wycofał się ze świata, próbował pogrzebać wspomnienia narkotykami i alkoholem i tylko od czasu do czasu używał mocy do drobnych, poślednich kuglarskich sztuczek.
Przerwałam ten pocałunek, nie chcąc zobaczyć ani poczuć nic więcej. Gdybyśmy posunęli się dalej, pewnie zobaczyłabym, co musiał zrobić, żeby wykonać amulet. Pewnie nic tak złego jak to, co zrobił siostrze, ale miałam już dość. Z szeroko otwartymi oczami odsunęłam się od niego szurając tyłkiem po podłodze.
- Ona była kochanką Erika - powiedziałam cicho. W jednym z obrazów Tanya, bo tak miała na imię, ukazała mi się razem z Erikiem. - To ona była kobietą ze zdjęcia. Dlatego on cię nienawidzi. Dante skinął głową.
- Nasza trójka... mieliśmy dokonać wielkich rzeczy. Byliśmy tak cholernie utalentowani, wiesz? - Położył dłoń na głowie, oczy miał pełne bólu. - Jak można się było spodziewać, Erik postanowił zakończyć naszą przyjaźń po tym wszystkim. Chciał mnie zabić... i powinien był. Ale cóż. On nie z tych.
- Tak - przyznałam zimnym głosem. - On nie z tych. -Wstałam i odsunęłam się jeszcze dalej od Dantego, który wciąż siedział na podłodze. Spojrzał w górę i zorientował się, co robię. Żałosna mina zmieniła się w zagniewaną.
- Już wychodzisz?
- Tak.
- Cóż. Dzięki, że wpadłaś. I że udowodniłaś moją rację.
- Na temat...? Wyrzuci! ręce w powietrze.
- lego. Mówiłem ci, że mnie znienawidzisz.
- Ja cię nie... - Umilkłam. Nienawidziłam go. Nic nie mogłam na to poradzić po tym, jak zobaczyłam, jak bardzo on i jego siostra się kochali. Kiedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo musiał cierpieć Erik. - Dante... to, co zrobiłeś...
- Było błędem. Błędem, który bym cofnął, gdybym mógł. Błędem, który skazał mnie na wieczne potępienie. Tak jak twoją anielską przyjaciółkę, lak jak ciebie.
- Nie - powiedziałam. - To nie to samo. Yasmine upadła przez miłość.
- Upadła przez samolubność - rzucił gniewnie. - Ale nie będę się o to kłócił. Powiedz mi o sobie. Ty też upadłaś przez miłość?
Nie odpowiedziałam. Ja upadłam przez żądzę. Zdradziłam męża, bo czułam się zraniona, samotna i znudzona, a także dlatego... że mogłam. Dante patrzył na mnie zimno.
- Widzisz? Rozumiem. Ty też coś spieprzyłaś. I ja cię rozumiem, a nie znajdziesz zbyt wielu ludzi, którzy rozumieją. Założę się, że twój chłopak nie rozumie.
- Akceptuje mnie.
- Ale czy rozumie? Czy w ogóle powiedziałaś mu, co zrobiłaś?
- Nie, ale to nie ma znaczenia. Dante wstał i podszedł do mnie.
- Ma znaczenie! Bycie z nim to farsa. Nie może się udać. Nie mówię, że ze mną masz jakąś wspaniałą, romantyczną przyszłość, ale przynajmniej powinnaś trzymać z ludźmi, którzy wiedzą, co w tobie siedzi.
- Jasne. Będąc z tobą piłabym tylko i nienawidziła życia.
- O co ci chodzi?
- Seth sprawia, że mam nadzieję na lepsze jutro. Sprawia, że chcę być lepsza.
- Ale to chcenie nie ma sensu! - wykrzyknął Dante. - Nie rozumiesz tego? Dla ciebie nic nie może się zmienić. Nawet twoje cholerne dłonie to mówią.
- Nie... Nyks powiedziała... Nyks powiedziała, że sen może się spełnić. Mężczyzna ze snu...
- .. .był jej oszustwem. I nabrałabyś się na nie, gdyby anielica nie upadła akurat w tamtej chwili. Zacisnęłam zęby.
- Jej sny są prawdą. Seth i ja...
- ...pobierzecie się? Uciekniecie w strony zachodzącego słońca? Będziecie mieli dzieci? Sukubie! Obudź się! - Dante krzyczał, jego twarz była centymetry od mojej. - To się nie może spełnić. Nie tobie. Może jemu tak, ale nie z tobą. Każdy dzień, który z nim spędzasz, to kolejny krok na drodze do tego, żeby jego życie stało się równie puste i bez znaczenia jak twoje.
- To nieprawda! - krzyknęłam. - Jesteśmy szczęśliwi. Będziemy szczęśliwi razem i nie obchodzi mnie, że mi nie wierzysz. Nigdy więcej się nie zobaczymy, nie będę z tobą więcej rozmawiać. Wiem, dlaczego Erik cię nienawidzi i ja też cię nienawidzę. - Kopniakiem otworzyłam drzwi. - Zasługujesz na to, żeby się smażyć w piekle.
Zostawiłam go, ale wciąż nie potrafiłam się przemóc, żeby wrócić do domu. Nie mając nic lepszego do roboty znalazłam po prostu całodobową jadłodajnię i piłam kawę, ostentacyjnie ignorując każdego, kto próbował do mnie zagadać. Patrzyłam, jak słońce wschodzi nad górami Olympic, i wreszcie, kiedy przyszła pora otwarcia księgarni, ruszyłam do pracy. Pomagałam obsłużyć resztę przedświątecznych zakupowiczów, bezmyślnie i mechanicznie wykonując zadania, lego dnia zamykaliśmy wcześniej i wszyscy robili zakupy na ostatnią chwilę. To były gorączkowe, szalone godziny, ale dały mojemu odrętwiałemu ciału coś do roboty.
Kiedy zamknęliśmy, była już prawie pora odwieźć Maddie na lotnisko. Ona sama potrzebowała zrobić jeszcze parę świątecznych zakupów i zapytała, czy pojadę z nią do miasta. Po tym, jak byłam świadkiem unicestwienia anioła, zakupy wydawały mi się najbardziej trywialną sprawą na świecie. Ale... nie miałam nic innego do roboty, więc się zgodziłam. Pewnie zgodziłabym się na wszystko.
Śródmieście Seattle było wystrojone w najlepsze świąteczne dekoracje, handlowe centrum miasta, skupiające się wokół Fourth Avenue, obwieszone było lampkami i wieńcami. O czwartej po południu było już ciemno. O chodniki i ulice bębnił deszcz - jedna z tych gwałtownych ulew, jakie, w przekonaniu większości ludzi, miewaliśmy tu przez okrągły rok. lak naprawdę padało tylko zimą i przeważnie była to mżawka, laki potop, stanowił rzadkość, zupełnie jakby niebo opłakiwało odejście Joela.
Patrzyłam przez okno na deszcz i na pieszych walczących z parasolkami, gdy Maddie szukała czegoś dla siostry w Banana Republic. Ja sama bez wielkiego przekonania rozglądałam się za prezentem dla Setha, ale w końcu straciłam rozpęd, a poza tym tak naprawdę nic nie mogło rywalizować z pierścionkiem. Wciąż nosiłam go na szyi. Dziś wydawał mi się ciężki. Oprócz smutku z powodu tego, co spotkało Yasmine, wciąż myślałam o Nyks. A szczególnie o tym, co mi powiedziała. „Mężczyzna ze snu”. Kim był mężczyzna ze snu? To pytanie] mnie pożerało, choć takie rozmyślania były bezcelowe. Wciąż powtarzałam sobie słowa Dantego i próbowałam sobie wmawiać, że nie mają znaczenia - że wszystko to było oszustwem. Ale ciemna sylwetka wciąż stała mi przed oczami i coś w głębi mojej duszy wierzyło, że gdybym znała jego tożsamość, może to wszystko byłoby realne.
- Georgina?
Odwróciłam się od mokrej ulicy i zobaczyłam przed sobą Vincenta. Za nim Maddie przeglądała swetry na wieszakach. Wydawało mi się, że w moim mieszkaniu był zrozpaczony, ale to było nic w porównaniu z tym, co zobaczyłam teraz. Jego twarz była ściągnięta i blada. Oczy miał szkliste i zaczerwienione, czy to od płaczu, czy z braku snu - nie wiedziałam. Pewnie od jednego i drugiego. Wręczył mi klucz do mieszkania.
- Chciałem ci to tylko oddać. Wzięłam klucz.
- Nie musiałeś mnie specjalnie szukać. Mogłeś go zostawić.
- Tak. - Wsadził ręce w kieszenie i spojrzał na podłogę. -Chyba po prostu... chciałem z kimś porozmawiać.
- Widziałeś się, hm, z Yasmine? Pokręcił głową.
- Nie. Nie wiem, co się z nią stało. To znaczy, wiem... jest gdzieś w piekle. Może jej urządzili szkolenie czy coś. Nie wiem. Cokolwiek to jest, musi być straszne. I to jest moja wina.
- Nieprawda - odparłam automatycznie. - To był jej wybór.
- Ale zrobiła to dla mnie.
- To nie ma znaczenia dlaczego. Chodzi o to, że zrobiła to z własnej woli. I nie tobie kwestionować jej decyzje.
Kiedy te słowa wyszły z moich ust, coś mnie uderzyło. Jasna cholera. Mówiłam dokładnie to samo, co od tak dawna powtarzał mi Seth.
- Pewnie tak. Nie wiem. - Westchnął. - Ale to było takie głupie. Przez te wszystkie lata tak bardzo uważaliśmy, żeby trzymać się na dystans, żeby nie upadła, lak świetnie potrafiliśmy powstrzymywać się przed tym, czego pragnęliśmy. I w końcu uzyskaliśmy ten sam efekt przez jedną chwilę zamieszania i wzburzenia. To się stało tak szybko, wiesz? Ja rzuciłem się bronić jej, ona rzuciła się bronić mnie... - Urwał z taką miną, jakby miał się rozpłakać. Ja też byłam na granicy łez. „To całkiem spory klub”, jak powiedział Dante.
- Ale... skoro ona już upadla... wiesz. Może teraz możecie być razem. Vincent pokręcił głową i posłał mi blady uśmiech, z którym wyglądał jeszcze smutniej, niż kiedy się nie uśmiechał.
- Nie wiem. Nie wiem nawet, czy teraz się ze mną spotka. Coś mi mówi, że nie będzie chciała, żebym ją widział w takim stanie.
- A ty co czujesz?
- Kocham ją bezwarunkowo... czy może raczej... kochałem bezwarunkowo Yasmine anioła. Ona nie jest już tą samą kobietą. Widzisz, ona może cierpieć przez to, co się stało... może być nieszczęśliwa. Ale w końcu się z tym pogodzi. Oni zawsze się z tym godzą, A wtedy będzie jedną z nich. Nie będzie już tą samą Yasmine i nie wiem, czy będę umiał ją kochać albo czy ona będzie umiała kochać mnie. Była taką wspaniałą osobą po części dlatego, że opierała się pokusie... i myślę, że ona tak samo postrzegała mnie.
Na chwilę zapomniałam o Vincencie, bo zamyśliłam się nad sobą i własną sytuacją. Znów jak ja i Seth, dumałam. Nieustanne napięcie w naszym związku było uciążliwe, ale poczucie moralności, z którego wynikało, było jednym z elementów naszego wzajemnego przyciągania. On mógł sobie mówić, że chciałby ze mną uprawiać seks, ale myślę, że między innymi kochał mnie właśnie dlatego, że wciąż nie chciałam się temu poddać. I vice versa, ja kochałam jego niezłomność - dzięki której nie tylko powstrzymywał się od seksu ze mną, ale i odmawiał szukania innych kochanek. Między innymi dlatego nasza ostania kłótnia była dla mnie takim szokiem - nie spodziewałam się, że on okaże się słaby.
A mimo to... nawet jeśli podziwialiśmy się nawzajem za nasze zasady - czy było warto? I czy to naprawdę była słabość z jego strony? Vincent i Yasmine byli razem o wiele dłużej niż Seth i ja i torturowali się w ten sam sposób. Ostatecznie nic im z tego nie przyszło. Sprawy potoczyły się własną drogą.
- Przeklęta miłość nie jest tak wzniosła i cudowna, jak się wydaje - powiedział Vincent, być może zgadując moje myśli.
- Nigdy nie uważałam, że jest.
- Czasami myślę... hm, może byłoby lepiej, gdybyśmy w ogóle ze sobą nie byli. Te lata były wspaniałe... ale cóż, gdybym się z nią nie związał, teraz wciąż byłaby tą kobietą, którą pokochałem.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Przecież te krótkie chwile radości były warte bólu, który mógł nastąpić potem. Czy to dlatego byłam z Sethem mimo świadomości, że on kiedyś umrze? Może Seth miał rację, mówiąc o podejmowaniu ryzyka. Życie jest krótkie. Może trzeba chwytać tyle dobrego, ile się da. To wszystko było takie zagmatwane. Nagle zapragnęłam porozmawiać o tym z Sethem - o przeżywaniu życia i ryzyku, o tym, co sprawiało, że się kochaliśmy, i że warto walczyć o nasz związek. Nie chciałam popełnić tych samych błędów co Yasmine i Vincent. Seth i ja powinniśmy porozmawiać z otwartymi głowami i postarać się, żeby nam się udało.
- Co teraz zrobisz? - spytałam Vincenta. To chyba nie był najlepszy moment, żeby dyskutować z nim o filozofii związku. Kiwnął ręką w nieokreślonym kierunku.
- Wyjadę z miasta. Jestem zamaskowany, ale wiem, że i tak mnie szukają. Muszę się gdzieś ukryć.
Skinęłam głową. Smuciło mnie, że wyjeżdża, ale wiedziałam, co zrobiłyby mu anioły i demony, gdyby go odnalazły. Więc życzyłam mu wszystkiego najlepszego i uściskałam go krótko, zanim odszedł. Patrząc za nim, wciąż rozmyślałam o tym, że jego historia jest przestrogą. Zaczęło mi się spieszyć; miałam nadzieję, że ta jazda na lotnisko pójdzie szybko, żebym mogła zadzwonić do Setna. Przeszłam na drugą stronę sklepu i zobaczyłam, że Maddie płaci już za swoje zakupy.
- Co to był za facet? - spytała mnie, podając w kasie kartę kredytową. - Przystojny. Trochę zaniedbany... ale przystojny.
- Miał ciężki dzień - odparłam. A przed sobą wieczność. -To mój przyjaciel.
- A jest wolny? Zastanowiłam się.
- Tak, chyba tak.
Czekając na nią, zerknęłam w lustro wiszące niedaleko. Maddie wciąż twardo trzymała się swojego nowego stylu, uroczego i modnego. Ostrzygła się nawet i z pocieniowanymi włosami jej twarz była delikatna i śliczna. Spodnie i sweter, choć proste, wyglądały na niej zgrabnie i elegancko.
Dla kontrastu ja wyglądałam trochę jak brzydka przyrodnia siostra. Owszem, ciągle miałam ładną figurę i ładną twarz stworzone dzięki magii przeobrażenia, ale dziś włożyłam na siebie dżinsy i starą kurtkę, nie bardzo przejmując się modą. Nie chciało mi się też układać włosów; zaczesałam je tylko w kucyk. Ale najwięcej mówiła moja twarz. Było w niej tyle samo smutku, co w twarzy Vincenta. W moich oczach była pustka, która mnie przestraszyła. Niweczyła całą urodę moich rysów. Kiedy znów spojrzałam na Maddie, zrozumiałam, że to ona jest dzisiaj tą ładniejszą.
Kiedy wreszcie skierowałyśmy się na lotnisko, ruch był tak koszmarny, jak się spodziewałam. 1-5 była zakorkowana na amen, a przy swoim szczęściu spodziewałam się, że gdzieś przed nami był wypadek, jakby godziny szczytu i świąteczne zamieszanie to było za mało. Westchnęłam i usadowiłam się wygodniej.
- Okej - powiedziałam do Maddie. Rozpaczliwie potrzebowałam zająć czymś głowę. -Słucham raportu. Jakie wyzwania podjęłaś? Bo jestem pewna, że przekroczyłaś normę.
- No więc - zaczęła - oczywiście są nowe ciuchy. Wdziałaś ich już trochę, a do tego mam więcej bielizny niż kiedykolwiek w życiu. Zawsze jakoś tak trochę się jej bałam, ale w sklepach jest tyle ślicznych rzeczy, wiesz?
- Hm. Wiem.
- Kupiłam też kilka par butów na obcasach. Jeszcze się uczę w nich chodzić, ale chyba idzie mi nieźle. - Jęknęła z miną zajadłej feministki, którą przecież była. - Czuję się jak... hm, jak dziewczyna.
Uśmiechnęłam się, nie odrywając oczu od samochodów przede mną. Były wszystkie warunki konieczne do stłuczki, więc musiałam uważać. W takim mozolnym korku ludzie często przestawali uważać i tracili koncentrację. W ten sposób było najłatwiej wjechać komuś w tyłek. Zdumiewającym fenomenem było też to, że kierowcy w Seattle mieli kłopoty z prowadzeniem w deszczu.
- Nie zauważyłam, żebyś miała problem z obcasami. Co jeszcze robiłaś oprócz zakupów?
- Zapisałam się na kurs judo.
- Nie.
- A żebyś wiedziała - odparła ze śmiechem. - To był najbardziej zwariowany kurs, jaki udało mi się wymyślić. Poza tym 151wreszcie będę mogła sprać Douga za te wszystkie lata, kiedy mnie ciągnął za włosy.
- Zasłużył sobie - powiedziałam. Wcisnęłam się na skrajny pas w próżnej nadziei, że posuwa się odrobinę szybciej. - Jeszcze coś? Hm... tak. Zaczęłam szukać własnego mieszkania.
- Dobry pomysł.
- I sprawdzać loty w parę miejsc, które zawsze chciałam zobaczyć.
- Kolejny dobry pomysł.
- I przespałam się z Sethem. O mało nie wjechałam na pas rozdzielający nitki autostrady.
- Co? - rzuciłam, szarpiąc kierownicę, żeby wrócić na swój pas. Maddie wyciągnęła ręce, wystraszona, że się rozbijemy. -Powiedziałaś z Sethem?
- Taak...
- Z Sethem?
- Oczywiście - odparła zdumiona. - A niby z kim?
To była jedna z tych rzeczy tak niemieszczących się w głowie, że nie byłam w stanie zareagować. Zupełnie jakby powiedziała: „Hej, zauważyłaś, że ziemia właśnie eksplodowała?” To nie mogło się wydarzyć, bo wszystkie dane w mojej głowie wskazywały, że to niemożliwe. Mój mózg nie zamierzał jeszcze tego przetwarzać. Marnowanie szarych komórek.
- Jak... to znaczy, co... - Pokręciłam głową. - Wytłumacz. Wdziałam po jej minie, że nie może się doczekać. Przecież kipiała, kiedy wczoraj przyszła do mojego gabinetu.
- No więc, przedwczoraj wieczorem pobiegłam do księgarni po zamknięciu, bo coś zostawiłam. Zobaczyłam Setha na parkingu. Był gdzieś i przyszedł po samochód. „Gdzieś” to było moje mieszkanie. To był wieczór naszej kłótni. Mówiła dalej.
- Wyglądał na zdołowanego, a ja przypomniałam sobie, co mówiłaś o podejmowaniu ryzyka. A poza tym ciągle był mi winien randkę. Więc zaprosiłam go na drinka, a on się zgodził. Robiłam, co mogłam, żeby znów nie wjechać na środek.
- Ale chyba nie pił, co?
- Nie, nie alkohol. Ale siedzieliśmy naprawdę do późna i świetnie się bawiliśmy. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wspaniale się z nim rozmawia. Wygląda na nieśmiałego, ale kiedy już się go pozna... - Westchnęła radośnie. - A poza tym on myśli jak ja... chce robić różne rzeczy, jeździć w różne miejsca... No więc, bar w końcu zamknęli, a on spytał, czy chcę jeszcze posiedzieć u niego. Nie mogłam nawet na nią patrzeć.
- Seth... Seth zaprosił cię do siebie?
- No wiesz, gdybyśmy poszli do mnie, musielibyśmy siedzieć z Dougiem, a chcieliśmy jeszcze rozmawiać. I rozmawialiśmy... tylko że, no, po jakimś czasie... przestaliśmy rozmawiać. I tak jakoś wyszło. - Westchnęła, jakby sama ciągle nie mogła w to uwierzyć. - Nigdy nie robię takich rzeczy. Nie tak szybko. Ale on jest miłym facetem, wiesz? A ja chciałam zrobić coś szalonego...
Nie, nie, nie. To się nie działo naprawdę. To był sen. Nyks odgrywała się na mnie za to, że jej nie pomogłam. Zesłała na mnie koszmar i miałam nadzieję, że się szybko obudzę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak długo milczę, dopóki Maddie nie spytała z wahaniem:
- Georgina? Jesteś tu? Chyba nie myślisz... chyba nie myślisz, że byłam za łatwa, co? - W jej głosie był strach, że będę nią rozczarowana, że ją potępię.
- Hę? Nie... nie... oczywiście, że nie. - Wzięłam głęboki wdech. - Więc, ehm, było dobrze?
- Och, tak! - Zachichotała nerwowo. - Nie wierzę, że w ogóle o tym mówię. Ale tak, Seth jest świetny w łóżku. Bardzo dba o kobietę.
- Tak, wyobrażam sobie.
- Boże, nie mogę uwierzyć, że to się stało. A więc było nas dwie.
- I co dalej? To była... jednorazówka? - Bo co innego mogło to być? Seth był przecież ze mną, prawda? Nie miałam powodu do niepokoju. Dałam mu zielone światło, żeby szukał seksu gdzie indziej. Prawdę mówiąc... sama mu kazałam to zrobić tamtego wieczoru. Skoro chciał się z nią przespać, w porządku. Ale to na pewno nic nie znaczyło. To musiała być jednorazówka, prawda? Prawda?
- Nie wiem - przyznała Maddie; -Mam nadzieję, że nie. Ja go naprawdę lubię... i było tak świetnie. Czuję, że naprawdę coś nas łączy... i może ta aukcja to nie było tylko dlatego, że się nade mną litował. Powiedział, że się odezwie i się umówimy. - Znów zrobiła się wylękniona i niepewna. - Chyba nie myślisz... nie myślisz, że to jeden z tych facetów, którzy mówią takie rzeczy i nie zamierzają tego zrobić, co? - Była Maddie, którą znałam wcześniej, tą, która bez przerwy oglądała się na mnie i szukała mojej rady. Tą, która nie ufała mężczyznom. Patrzyłam przed siebie i myślałam, że może teraz niebo płacze nade mną. Po kilku chwilach powiedziałam wreszcie:
- Nie, Maddie. Jeśli powiedział, że chce się umówić, to na pewno mówił poważnie. On jest z tych.
Wiedziałam, że będę żyć zawsze, i czasami trudno mi było ogarnąć, jak długo to jest „zawsze”. Ale podczas tej jazdy na lotnisko przekonałam się, czym jest wieczność. Maddie niemal przez cały czas gadała o Secie. A właściwie nie gadała o nim tylko przez jeden moment, kiedy spojrzała na zegarek i zmartwiła się, czy zdążymy na czas. Ja wiedziałam, że zdążymy, bo miałam świadomość, że prędzej zatrzymam auto i zaniosę ją na własnym grzbiecie, niż zaryzykuję, że przegapi lot i musiała zawieźć ją z powrotem do miasta. Kiedy już uznała, że mamy jeszcze dość czasu, znów zaczął się Seth. Seth, Seth, Seth. Na świecie były chyba ze trzy osoby, których nie podejrzewałabym, że mnie wkręcają, opowiadając coś takiego. Niestety, Maddie była jedną z tych osób. Mówiła prawdę. To było wypisane na jej twarzy i coś we mnie - może ta część, która naprawdę rozumiała, jak poważna była nasza kłótnia - to wyczuwało.
Po jakimś czasie mój mózg zrobił się odrętwiały i przestałam myśleć. Wreszcie wysadziłam ją na lotnisku i pojechałam do domu, ledwie zauważając korek, przez który znów musiałam się przedzierać. Kiedy dotarłam do siebie, zjadłam kolację i obejrzałam film o świętach. Potem wzięłam gorącą kąpiel i wypiłam pięć kieliszków wódki, które wreszcie mnie uśpiły. Spałam na kanapie, bo ciągle nie mogłam wejść do pokoju, w którym widziałam upadek anioła. Niezła Wigilia.
Następnego dnia przyszedł Seth, żeby zabrać mnie na obiad do Terry'ego i Andrei. Niepokój wręcz bił od niego, ale i tak uśmiechnął się na mój widok.
- Wyglądasz świetnie.
- Dzięki.
Wiedziałam, że to prawda. Poświęciłam dwie godziny na przygotowania, z czego ostatnie trzydzieści minut stałam przed lustrem Po prostu stałam, studiując każdy szczegół swojego wyglądu. Obcisłą czerwoną sukienkę. Łuk szyi pod błyszczącym, czarnym naszyjnikiem. Moje złotobrązowe włosy, lśniące i gładkie, które dziś spływały mi na plecy. Oczy miałam pomalowane złotym cieniem i czarnym linerem. Moje wargi lśniły od bladobrzoskwiniowej szminki i błyszczyku. Choć byłam niska, moje nogi były długie i smukłe. Moja twarz, z wysokimi kośćmi policzkowymi i nieskazitelną cerą, była piękna. Ja byłam piękna.
Nazwijcie to próżnością czy egotyzmem, ale taka była prawda. Byłam bardzo, bardzo piękna. Piękniejsza niż Maddie. Piękniejsza niż jakakolwiek śmiertelna kobieta. Patrząc na to boskie odbicie, błagałam, by mi powiedziało, że Seth będzie mnie chciał. Musiał mnie chcieć. Jak mógł nie chcieć?
Ale wiedziałam, że cała uroda świata nie zamaskuje mojego bólu. I po kilku chwilach Seth też go zauważył. Jego uśmiech zniknął.
- Jak się dowiedziałaś? - spytał. Upuściłam płaszcz, który trzymałam w ręce.
- A jak myślisz? Powiedziała mi. Nie mogła się doczekać, żeby mi powiedzieć. Westchnął i usiadł na poręczy kanapy, patrząc w przestrzeń.
- I tyle? Nie masz nic więcej do powiedzenia? - spytałam.
- Przepraszam. Boże, strasznie mi przykro. Nie chciałem, żebyś się dowiedziała w taki sposób.
- A zamierzałeś mi powiedzieć?
- Tak... oczywiście.
Jego głos był tak słodki i tak łagodny, że na chwilę rozbroił gniew, który chciał we mnie wybuchnąć. Patrzyłam na niego, w jego bursztynowe oczy.
- Powiedziała... powiedziała, że nie piłeś, ale piłeś, tak? Tak to było? - Gadałam, jakbym była w wieku Kendall, i podejrzewałam, że mam taką samą błagalną minę, z jaką Yasmine patrzyła na Jerome'a. Twarz Setha pozostała bez wyrazu.
- Nie, Thetis. Nie byłem pijany. Nic nie piłem. Opadłam na fotel naprzeciw niego.
- Więc... więc... co się stało?
Trochę czasu minęło, zanim to z siebie wydusił. Wdziałam, jak ze sobą walczy: z jednej strony chciał być otwarty, a z drugiej bardzo nie chciał mówić mi rzeczy, które nie mogły mi się spodobać.
- Byłem bardzo wzburzony po tym, co zaszło między nami. Szczerze mówiąc, już miałem zadzwonić do tego faceta... jak mu było? Niphona. Nie mogłem tego znieść, chciałem naprawić wszystko między nami. Ale zanim to zrobiłem, wpadłem na Maddie. Byłem taki... nie wiem. Po prostu skołowany. Zrozpaczony. Zaprosiła mnie do knajpy i po prostu się zgodziłem. -Przeczesał palcami włosy; neutralna mina zniknęła, na jego twarzy pojawiło się zmieszanie i frustracja. - Kiedy już z nią byłem... była taka miła. Urocza. Łatwo się z nią rozmawiało. A po tym, jak wyszedłem od ciebie niespełniony, byłem trochę... hm...
- Podniecony? Napalony? Przepełniony żądzą? Skrzywił się.
- Coś w tym rodzaju. Ale sam nie wiem. W tym było coś więcej. Nagle taśma w moim mózgu cofnęła się kawałek.
- Powiedziałeś, że chciałeś zadzwonić do Niphona?
- lak. Rozmawialiśmy po pokerze... a potem raz do mnie zadzwonił. Powiedział, że gdybym kiedykolwiek chciał... to on może ze mną ubić interes. Wtedy myślałem, że to szaleństwo, ale jak od ciebie wyszedłem tamtego wieczoru... nie wiem. Zastanawiałem się, że może warto przeżyć życie tak, jak chcę, a jednocześnie zrobić tak, żebyś nie musiała się martwić.
- Więc pojawienie się Maddie było błogosławieństwem -mruknęłam. Chryste. Seth na poważnie rozważał sprzedaż swojej duszy. Naprawdę musiałam rozprawić się z Niphonem. Nie posłuchał mnie, kiedy mu powiedziałam, żeby zostawił Setna w spokoju. Miałam ochotę przegryźć mu gardło, ale zemsta musiała poczekać. Wzięłam głęboki oddech.
- No cóż - powiedziałam Sethowi. - Stało się. Nie mogę powiedzieć, że mi się to podoba... ale cóż... mamy to z głowy. Przechylił głowę, zaciekawiony.
- Co masz na myśli?
- To. Tę historię z Maddie. Nareszcie się z kimś przespałeś. Zawsze byliśmy zgodni, że ci wolno, prawda? Bo przecież to nie fair, że tylko ja się zabawiam. Teraz możemy ruszyć dalej. Zapadło długie milczenie. Aubrey wskoczyła na fotel obok mnie i zaczęła się łasić do mojej ręki. Przesunęłam dłonią po miękkim futerku, czekając, aż Seth odpowie.
- Georgino - powiedział w końcu. - Przecież wiesz... mówiłem ci... Ja nie miewam jednorazowych przygód. Moja dłoń znieruchomiała na grzbiecie Aubrey.
- Co ty mówisz?
- Ja... nie miewam jednorazowych przygód.
- Chcesz powiedzieć, że zamierzasz z nią być? Miał nieszczęśliwą minę.
- Nie wiem. Nie. To nie działo się naprawdę.
- Co to oznacza dla nas? - spytałam.
- Nie wiem. Gniew powrócił. Zerwałam się z fotela ku niezadowoleniu Aubrey.
- A co wiesz? - spytałam wściekła. - Wiesz przynajmniej, dlaczego to zrobiłeś?
- Z wielu powodów... - odparł. - Było wiele czynników. To się po prostu stało... Wzięłam się pod boki i podeszłam do niego.
- Doprawdy? Stało się? Bo ja nie jestem tego taka pewna. Rozpacz na jego twarzy zastąpiła podejrzliwość.
- Co to ma znaczyć?
- Myślę, że chciałeś się na mnie odegrać za to, że ci nie uległam. Doprowadziłam cię do furii. Zraniłam cię. Więc ty też próbujesz mnie zranić. Dać mi nauczkę.
- Co? Czyś ty zwariowała? Myślisz, że zrobiłbym coś takiego, żeby ci dać nauczkę? Myślisz, że mógłbym chcieć cię zranić? Tylko dlatego, że odmówiłaś mi seksu?
- A dlaczego nie? - spytałam. - Faceci zawsze chcą ode mnie seksu. Dlaczego ty miałbyś być inny?
- Georgino - powiedział osłupiały. - Chyba w to nie wierzysz. Od początku chodziło o coś więcej niż seks. Na pewno to wiesz. Powtarzałem ci to do upadłego. Nigdy nie zraniłbym cię celowo. Ale...
- Ale co? Odwrócił wzrok, wbił spojrzenie w wykładzinę.
- Nie wiem, czy mogę być z tobą, nie krzywdząc cię.
- Hm, jeśli nie będziesz sypiał z moimi przyjaciółkami...
- To nawet nie musi być to. Może być tyle innych rzeczy. Jutro może mnie potrącić samochód albo mogę się rozchorować. Jeśli któregoś dnia jednak pękniesz i prześpisz się ze mną, znienawidzisz się na zawsze. A jeśli ja pęknę i sprzedam duszę, to też po tobie nie spłynie. W taki czy inny sposób będziesz cierpieć. To tylko kwestia czasu. Widziałem to wtedy w kuchni, widziałem to w twojej twarzy, kiedy na mnie krzyczałaś. Wtedy zrozumiałem, że to prawda.
- Straciłam... równowagę - powiedziałam mu. - No i... przecież wiedzieliśmy, że ten związek nie będzie łatwy. Na początku wszystko akceptowałeś... seks i całą resztę...
- Ludzie się zmieniają - odparł brutalnie. Spojrzał w moje oczy i znów zobaczyłam w nim walkę. - Poza tym wtedy myślałem, że to ja będę cierpiał, nie ty. Ja bym sobie z tym poradził.
- Chcesz powiedzieć, że ja nie?
- Chcę powiedzieć, że nie chcę tego sprawdzać. I szczerze mówiąc, nie chodzi o seks. Mamy problem z komunikacją, problem z czasem... nie wiem. Do diabła, mamy nawet problem ze śmiercią. Naprawdę nie wiem, czy powinniśmy to ciągnąć. Czułam się tak, jak w chwili śmierci Joela - jakby coś wysysało ze mnie całą energię.
- Jak możesz - rzuciłam gniewnie - wiecznie robić mi wykłady o komunikacji, a teraz nagle zwalać na mnie to wszystko? Skoro czułeś coś takiego... trzeba było o tym powiedzieć wcześniej, a nie blefować teraz, że ze mną zerwiesz.
- Nie wiem, co to miało znaczyć, ale z pewnością nie Wetuję. I próbowałem z tobą o tym rozmawiać. Próbowałem tego wieczoru, kiedy mnie masowałaś... ale nie chciałaś tego słuchać. - Zaczerpnął powietrza. - Georgino... ja mówię poważnie. Sądzę, że nie powinniśmy już być razem.
Opadła mi szczęka. Nie, coś tu było nie tak. Z całą pewnością nie tak. Spodziewałam się potężnej kłótni, po której w końcu się pogodzimy, jak zawsze. Spodziewałam się, że będzie prosił o wybaczenie. Spodziewałam się, że wyznaczymy nowe granice w związku. Spodziewałam się, że to ja będę miała przewagę i to ja zdecyduję, czy będziemy to kontynuować. Nie spodziewałam się, że będę błagać.
- Nie. Nie. Seth... Musimy się postarać, żeby nam wyszło. Posłuchaj, przeboleję Maddie. I jeśli chcesz sypiać z innymi kobietami... to okej. Przecież zawsze mówiłam, że możesz. Tylko ten pierwszy raz... to dla mnie szok i tyle. - On tylko patrzył na mnie w milczeniu, a ja miotałam się dalej. - Ale naprawimy to. Zawsze nam się udawało. Znajdziemy sposób. Nie możesz tak po prostu sam podejmować takiej decyzji. Jesteśmy we dwoje, wiesz?
- lak - powiedział. - Wiem. I jestem jednym z tej dwójki. I chcę się rozstać.
- Nie - rzuciłam gorączkowo. - Wcale nie chcesz. To tylko jakaś dziwna... nie wiem. Nie mówisz poważnie.
Milczenie Setna było bardziej wkurzające, niż gdyby odpowiadał mi krzykiem. Ale on tylko patrzył na mnie i pozwalał mi mówić. W jego twarzy widziałam ogromny żal - ale i ogromną determinację.
- To ty mi mówiłeś, że damy radę wszystko przezwyciężyć! - krzyczałam. - Dlaczego nie to?
- Bo jest za późno.
- Nie może być. Jeśli to zrobisz... wszystko będzie na nic... i tak mnie skrzywdzisz. Mnie i Maddie.
- To niewielka krzywda w porównaniu z tym, co mogłoby się stać - odparł. - A co do Maddie... nie zamierzam jej krzywdzić. Lubię ją.
- Ale kochasz mnie.
- Tak, kocham. I pewnie zawsze będę kochał. Ale może to nie wystarczy. Muszę ruszyć naprzód. Nie możemy tego ciągnąć. Myślę, że... sam nie wiem. Wydaje mi się, że między mną a Maddie może być coś dobrego. Pod pewnymi względami jest podobna do ciebie, tylko...
Seth zaczynał się plątać, co mu się czasem zdarzało, kiedy był zdenerwowany. Teraz przygryzł wargę, jakby chciał cofnąć te słowa, i odwrócił wzrok.
- Tylko co? - spytałam. Ledwie słyszałam własny głos. Znów na mnie spojrzał; jego spojrzenie było stanowcze, niezachwiane.
- 'tylko... bardziej ludzka.
I to był koniec. Cały mój gniew i żal zniknęły. Nie ma we mnie nic. Zupełnie nic. Byłam pusta.
- Wynoś się - powiedziałam. Zbladł. Coś w moim głosie i minie musiało go przerazić-. Niepewnie wyciągnął rękę.
- Nie chciałem cię zranić. Thetis, przepra...
- Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj. - Odsunęłam się od niego. Nie wiedziałam, jakim cudem te wszystkie słowa wychodzą z moich ust. Zupełnie jakby ktoś mnie kontrolował. -Wyjdź. Natychmiast.
Otworzył usta, a ja pomyślałam, że całe moje zdecydowanie zaraz się rozpadnie. Ale się nie rozpadło. Wyszedł.
Przysięgałam sobie, że już nigdy nie wrócę do swojej sypialni, ale teraz potrzebowałam łóżka. Spędziłam w nim resztę dnia skulona w pozycji płodowej, lak samo jak w chwili, kiedy kazałam Sethowi wyjść, nie czułam niczego. Byłam martwa w środku. Nie zostało mi nic, w moim życiu nie było już nic, co pozwalałoby mi funkcjonować. Jakaś mądra część mojego mózgu podpowiadała, że powinnam płakać. Wiedziałam, że jest we mnie rozpacz, która w końcu wybuchnie. Ale na razie odcinałam się od niej. Bałam się uznać, że to wszystko stało się naprawdę, bałam się stawić czoła konsekwencjom, Zrozumiałam, że właśnie dlatego Yasmine krzyczała. To było straszne, zostać oderwaną od czegoś, co się tak bardzo kocha. Zostać oderwaną od czegoś, co nadawało znaczenie całemu życiu.
Mijały godziny, po pokoju wędrowały światła i cienie, kiedy słońce zaczęło się zniżać. W sypialni zrobiło się ciemno, ale nie: chciało mi się zapalać światła. Nie miałam dość energii i motywacji.
Nie wiedziałam, ile czasu minęło, kiedy usłyszałam pukanie. W pierwszej chwili nie byłam nawet pewna, czy rzeczywiście ktoś puka. Ale potem rozległo się znowu - z całą pewnością ktoś pukał do moich drzwi frontowych. Nie ruszyłam się z łóżka - nie chciałam nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. A jeśli to Seth? Czepiałam się tej drobnej iskierki nadziei, że może zmienił zdanie. Ale tak naprawdę w to nie wierzyłam. Widziałam wyraz jego oczu. Determinację. Wiedziałam, że nie wróci. A jeśli to nie on, nie było sensu otwierać. Nie byłam w towarzyskim nastroju.
Mój gość zapukał po raz trzeci, głośniej. Aubrey obok mnie odwróciła głowę w stronę salonu, a potem ku mnie, zastanawiając się bez wątpienia, dlaczego nie likwiduję tego hałasu. Z westchnieniem wylazłam z łóżka i powlekłam się do salonu. W połowie drogi się zatrzymałam. To nie był Seth.
- Georgina! - zawył brzękliwy sopran. - Wiem, że tam jesteś. Czuję cię. - Ja też oczywiście czułam Tawny i dlatego się zatrzymałam. Znów westchnęłam, zastanawiając się, czy nie udałoby się jej zignorować. Pewnie nie. Nawet gdybym nie otworzyła, stałaby do skutku, skoro już wiedziała, że tu jestem.
Otworzyłam drzwi, spodziewając się, że znów wpadnie na mnie z kwikiem i zawodzeniem. Ale Tawny stała spokojnie za progiem, wahając się, czy wejść. Jej oczy były mokre, ale wyglądało na to, że bardzo stara się pohamować. Drżenie wargi sugerowało, że to nie będzie łatwe. I otaczał ją blask.
- M-mogę wejść? - spytała. Odsunęłam się na bok i machnęłam na nią.
- Mam z tobą iść na drinka, żeby uczcić twoje zwycięstwo? To wystarczyło. Pękła. Szlochając w dłonie, opadła na sofę.
Wciąż odrętwiała po awanturze z Sethem nie miałam sny, żeby temu stawić czoła. Miałam za mało siły, żeby jej nienawidzić, za mało siły, żeby jej żałować. Byłam chodzącą apatią.
- Tawny, ja...
- Przepraszam cię! - wybuchnęła. - lak strasznie cię przepraszam. Nie chciałam tego. Ale on mi powiedział, że jeśli to zrobię, opłaci się to nam obojgu, że pociągnie za sznurki, żebym szybciej awansowała i że...
- Hej, powoli - powiedziałam. - Kto to jest „on”? Niphon? Kiwnęła głową i wyjęła z torebki paczkę chusteczek. Tym razem przynajmniej przyszła przygotowana. Głośno wydmuchała nos i mówiła dalej.
- Kazał mi udawać... udawać, że jestem do niczego. To znaczy... właściwie jestem trochę do niczego. Okej, całkiem do niczego. Nie umiem flirtować tak jak ty. I naprawdę nie umiem tańczyć. - Umilkła na chwilę, jakby to ostatnie wyznanie było szczególnie bolesne. - Ale miałaś rację, kiedy mówiłaś, że to niemożliwe, żebym nie mogła nikogo zaciągnąć do łóżka. Mogłam. Tylko kłamałam, że nie mogę.
Było tak, jak podejrzewałam od pewnego czasu, ale potwierdzenie z jej ust jakoś mnie nie ucieszyło. Przypomniało mi tylko o wszystkich nieszczęściach, które spadły na mnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Patrząc na nią wciąż nie potrafiłam zdobyć się na złość. Po części dlatego, że ciągle byłam wyprana z uczuć, a po części dlatego, że zwyczajnie nie było warto. Niphon posłużył się nią, żeby wyciąć mi numer, ale ją też wykorzystał.
- Jesteś doskonałą kłamczucha - powiedziałam jej w końcu. - Nigdy nie byłam pewna, czy mówisz prawdę, ale byłaś bardzo wiarygodna. A zwykle świetnie odgaduję intencje. Tawny uśmiechnęła się, tylko odrobinę, ale jakby z dumą.
- Kiedy byłam śmiertelniczką, często wkręcałam ludzi. Byłam niezłą oszustką. - Uśmiech zniknął. - Dopóki ten dupek nie rzucił mnie dla taniej blond dziwki. Nie miała pojęcia, co robi, ale czy jego to obchodziło? Nie. Kutas. Ale teraz żałuje. Oboje żałują. Zamrugałam. Nie spodziewałam się usłyszeć czegoś takiego. I nie byłam pewna, czy chcę tego słuchać. Nagle jej pragnienie zadawania bólu mężczyznom stało się bardziej zrozumiałe, podobnie jak powód, dla którego sprzedała duszę. Miałam nadzieję, że jej obecny wygląd nie jest jakąś karykaturą taniej blond dziwki. Bo to by było trochę obrzydliwe.
- No, hm... Na pewno żałują. A poza tym oszukiwanie niewiele się różni od uwodzenia. -Może to dzięki temu, że się ruszałam i mówiłam, ale mój spowolniony mózg zaczął się budzić do życia i analizować sytuację. - Tawny, dlaczego mi to mówisz? Skoro pracujesz dla Niphona, on pewnie nie będzie zachwycony, że go zdemaskowałaś.
- Masz rację. On nie wie, że tu jestem. Ale... ale się bałam. Wiedziałam, że wszystko się wyda, jeśli komuś powiesz, a ja nie chcę iść na dno razem z nim! Pomyślałam, że jeśli ci powiem, co się stało, to może... może mi wybaczysz. Zaczyna mi się tu podobać. Nie chcę stąd odchodzić. A jeśli ukarzą jego, to ukarzą i mnie, i...
- Czekaj, czekaj. Stop. Ukarzą za co? Za namawianie cię do kłamstwa? - Zmarszczyłam brwi.
- I o czym takim miałam powiedzieć? Tawny była tak zaskoczona, że zapomniała pociągać nosem.
- No, o niej.
- O niej?
- Tej... tej wiedźmie. Tej, która wchodziła w moje sny...
- Nyks? Ach. Więc rzeczywiście w ten sposób ukrywałaś blask. Hugh miał rację.
- Nienawidziłam tego - rzuciła Tawny z żarem. - Za każdym razem zmuszał mnie, żebym do niej poszła, żeby mogła mnie wyssać. A potem miałam takie dziwne sny. Myśl, Georgina, myśl! Wszystko złożyłoby się w całość, gdyby tylko udało mi się wyrzucić z głowy swoją miłosną katastrofę, choć na chwilę.
- Chodziłaś do Nyks z własnej woli? I wysysała z ciebie energię, żebym ja się nie zorientowała, że kłamiesz? - Tawny kiwnęła głową. A mnie bolał mózg. - A Niphon cię do tego zmuszał i... - urwałam. - Niphon wiedział o Nyks. Oboje widzieliście. I umieliście ją znaleźć.
- To on ją namówił, żeby przyszła tutaj, kiedy uciekła obie całej dwa sukuby - powiedziała Tawny, siąkając nosem. Spojrzała na mnie zdziwiona. - Myślałam... Myślałam, że o tym wszystkim wiedziałaś? Słyszałam, że byłaś przy tym, jak ją złapali Była trochę nerwowa, jakby się zastanawiała, czy aby dobrze zrobiła, zdradzając Niphona. Co do mnie, nagle znów stanęła mi przed oczami bitwa w mojej sypialni i propozycja Nyks, że pomoże mi się zemścić na tym, który ją na mnie nasłał... Niphon.
- Niphon?! - wykrzyknęłam. - Niphon nasłał na mnie obłąkaną boginię chaosu? Dlaczego? Za co aż tak mnie nienawidzi?
Tawny otworzyła szeroko oczy, zaskoczona tym moim nagłym wybuchem.
- Ja... ja nie wiem. Powiedział tylko, że chce ci nabruździć. Spieprzyć ci życie. Może nawet doprowadzić do tego, żeby cię odesłali.
Wróciły do mnie słowa Hugh. „Wiem tylko, że kiedy diablik zadaje sobie tyle trudu w jakiejś sprawie, to ta sprawa musi być duża”. Moje serce załomotało gwałtownie. Chwyciłam Tawny za rękę.
- Tawny. Czy on kiedykolwiek mówił coś o mojej umowie? O jakiejkolwiek umowie? Stanowczo pokręciła głową, jeszcze bardziej targając swoje jasne loki.
- Nie, nie przy mnie.
- Jesteś pewna? Zastanów się! Przypomnij sobie cokolwiek, cokolwiek, co by wyjaśniało, dlaczego się na mnie uwziął.
- Nie, nic! - wyrwała rękę. - Tym razem mówię ci prawdę. Sugerował tylko... cóż, że po prostu cię nie lubi. Chciał, żebyś była nieszczęśliwa. Żebyś cierpiała. Nie wiem. Niphon. Miał u mnie coraz bardziej przechlapane.
Wyglądało na to, że wykorzystał Tawny, żebym wyszła na złą mentorkę (którą poniekąd byłam) i została zesłana. Namawiał też Setha do sprzedania duszy - mimo moich ostrzeżeń. Seth sam podjął decyzję, żeby mnie rzucić, to prawda. Ale teraz zdałam sobie sprawę, że Niphon i w tym miał swoją rolę: przez niego Seth zaczął myśleć o takich rzeczach. Zamieszanie z Nyks - które najwyraźniej też było dziełem Niphona - nie pozwoliło mi spędzać czasu z Sethem. Seth omal nie zawarł z nim umowy i kiedy uświadomił sobie, jak by to wpłynęło na mnie i na niego, wystraszył się. Ten strach był zbyt silny - na tyle silny, że postanowił ode mnie odejść.
- Georgina?
Podjęłam decyzję. Nie mogłam odwrócić tego, co zaszło między mną a Sethem, ale mogłam sobie poprawić samopoczucie.
- Georgina? - powtórzyła Tawny, przyglądając się mi. -Dobrze się czujesz? Chyba nie każesz mnie odesłać, co? Georgina?
Wstałam z fotela, zdziwiona, jak bardzo zesztywniały mi mięśnie. Nie chciałam już być wystrojona, więc przeobraziłam się, zmieniając sukienkę w dżinsy i sweter z odcinaną talią. Czarny. Jak mój nastrój. Spojrzałam na Tawny.
- Chcesz ze mną iść na imprezę?
Zawiozłam nas do Petera i Cody'ego, gdzie odbywała się „zła” świąteczna kolacja; ledwie zauważyłam, że znów pada. Podeszłam do budynku jak ktoś, kto idzie na własny pogrzeb, ponura i zdeterminowana - i tak szybko, że Tawny musiała truchtać, żeby za mną nadążyć na swoich szpilkach. Kiedy rozpoznałam aury nieśmiertelnych w mieszkaniu, poczułam ulgę i zadowolenie. Niphon wciąż tam był.
Peter otworzył drzwi, zanim skończyłam pukać. Miał na sobie czerwony sweter z aplikacją ze Świętym Mikołajem. Oczywiście pasujący do choinki.
- Proszę, proszę - rzucił sarkastycznie. - Raczyła się zjawić i przyłączyć do nas, niegodnych... Rozdziawił usta, kiedy przeszłam obok niego bez słowa. Idąc przez pokój ledwie zauważyłam resztę towarzystwa. Jerome'a. Cody'ego. Hugh. Ale nie do nich tu przyszłam. Niphon, stojący z kieliszkiem wina, patrzył na mnie z zaciekawieniem i rozbawieniem, kiedy szłam prosto do niego. Biorąc pod uwagę, że zwykle unikałam go jak mogłam, musiało go to zdumieć.
Ale jeszcze bardziej się zdumiał, kiedy trzasnęłam go w twarz.
Nie musiałam się nawet przeobrażać, żeby dodać mocy swojej pięści. Zaskoczyłam go. Kieliszek wypadł mu z dłoni, a jego zawartość rozlała się po dywanie jak krew. Diablik poleciał do tyłu, wpadając z trzaskiem na szafkę z porcelaną Petera. Osunął się na podłogę, z oczami rozszerzonymi z szoku. A ja nie odpuszczałam. Uklękłam, złapałam go za elegancką koszulę i szarpnęłam w swoją stronę.
- Do cholery, trzymaj się z daleka od mojego życia albo cię zniszczę - wysyczałam. Jego twarz wykrzywiło przerażenie.
- Odbiło ci? Co ty... - Nagle strach zniknął. Niphon zaczął się śmiać. - Zrobił to, tak? Zerwał z tobą. Nie wiedziałem, czy się na to zdobędzie, nawet po moim wykładzie, że tak będzie lepiej dla was obojga. O rany. Urocze. Wszystkie twoje tak zwane wdzięki nie wystarczyły, żeby... --Aaaa!
Przyciągnęłam go jeszcze bliżej do siebie, wbijając w niego paznokcie, i wreszcie coś poczułam. Furię. Rola Niphona była większa, niż podejrzewałam. Moja twarz była centymetry od jego gęby.
- Pamiętasz, jak mówiłeś, że byłam nikim, że byłam tylko dziewczyną z jakiejś gównianej rybackiej wioski? Miałeś rację. I musiałam przetrwać w gównianych okolicznościach. W sytuacjach, w których ty byś sobie nie zdołał poradzić. I wiesz, co jeszcze? Większość dzieciństwa spędziłam na patroszeniu ryb i innych zwierząt. - Przeciągnęłam paznokciem po jego szyi. -Tobie też mogłabym to zrobić. Mogłabym cię rozpruć od gardła do brzucha. Mogłabym cię patroszyć, aż zacząłbyś błagać o śmierć. Aż byś pożałował, że jesteś nieśmiertelny. I mogłabym to robić w nieskończoność, ciągle od nowa. To starło uśmieszek z twarzy Niphona. Reszta pokoju za moimi plecami ożyła.
- Do cholery jasnej - huknął Jerome. - Zdejmijcie ją z niego.
Silne ręce odciągnęły mnie do tyłu - Cody i Hugh chwycili mnie za ramiona. Szarpałam się, szamotałam, żeby znów dopaść skulonego Niphona. Ale moi przyjaciele byli zbyt silni. Nie mogłam się wyrwać, a miałam za mało energii, żeby przeobrazić się w coś większego.
- Pozbądź się go, Jerome! - wrzasnęłam. - Pozbądź się go albo, przysięgam na Boga, naprawdę rozerwę go na strzępy. Wrobił mnie w porażkę z Tawny. Ściągnął tu Nyks, na litość boską! Pozbądź się go!
Zobaczyłam twarz swojego szefa. Nie lubił, kiedy ktoś na niego wrzeszczał i usiłował go ustawiać - szczególnie przy innych. Jego twarz była twarda i gniewna. Wdziałam, że zaraz każe mi się zamknąć, ale nagle coś w jego minie się zmieniło. Odwrócił się z powrotem do Niphona.
- Won - powiedział. Niphon gapił się na niego z otwartymi ustami. Prawdę mówiąc, bardzo przypominał rybę.
- Jerome! Nie możesz tak...
- Won. Wiem, co chciałeś zrobić, ale nie powinieneś był robić tego za moimi plecami. Wracaj do hotelu, a jutro ma cię nie być w mieście.
Niphon wciąż chciał protestować, ale spojrzał na Jerome^, na mnie i znów na Jerome'a. Przełknął ślinę, pozbierał się z podłogi i wziął swoją aktówkę leżącą na kanapie. Ostatni raz zerkając na mnie, wypadł za drzwi. Jerome spojrzał na Tawny, która przyciskała się do ściany, usiłując zniknąć.
- To nie jest jej wina - powiedziałam szybko. - Nie karz jej. Jerome przyglądał jej się przez chwilę i w końcu westchnął zniecierpliwiony.
- Później. Porachuję się z tobą później. - Nie bardzo wiedziałam, czy to dobrze, czy źle, ale fakt, że nie pogromił jej na miejscu, był raczej dobrym znakiem. Sądząc z ulgi w jej oczach, myślała tak samo.
Cody i Hugh ciągle trzymali mnie jak w imadle, ale po kilku chwilach puścili. Oklapłam, trochę zaskoczona, że dyszę ze zmęczenia. Atmosfera w pokoju zrobiła się napięta. Wreszcie odezwał się Cody.
- Gdzie się nauczyłaś, jak wyprowadzić prawy sierpowy?
- Nie da się przeżyć średniowiecza, nie umiejąc takich rzeczy - rzucił zadumany Peter. Spojrzał na rozlane wino i westchnął. - Woda sodowa tego nie wywabi.
- Georgie - huknął Jerome. - Nigdy więcej nie mów do mnie w ten sposób.
Uspokoiłam oddech i przełknęłam żądzę krwi, która we mnie buzowała. Buntowniczo spojrzałam w oczy Jerome'a.
- Przyjęłam do wiadomości - powiedziałam. Po czym, nie mogąc znieść zdumionych i zatroskanych spojrzeń swoich przyjaciół, wybiegłam z mieszkania. Udało mi się pokonać jedno piętro, zanim załamałam się i siadłam na podeście. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam szlochać. Rozpacz w końcu zwyciężyła.
Kilka minut później usłyszałam kroki na schodach. Hugh usiadł obok i objął mnie. Przycisnęłam twarz do jego piersi i płakałam dalej.
- Przebolejesz to - powiedział cicho.
- Nie. Nigdy tego nie przeboleję. Jestem sama. Chciałabym nie żyć.
- Nieprawda. Jesteś zbyt cudowna i masz zbyt wielu przyjaciół, którzy cię kochają. Uniosłam głowę i na niego spojrzałam. Nigdy nie widziałam w jego twarzy takiego współczucia, takiej powagi - może tylko wtedy, kiedy wrzeszczał na Setha przy partii pokera. Pociągnęłam nosem i otarłam dłonią mokre oczy.
- Zerwaliśmy. Przecież tego chciałeś. Nie chciałeś, żebyśmy byli razem. Hugh pokręcił głową.
- Lubię Setha. Chcę, żebyście byli szczęśliwi. Gdybyście mogli być razem bez tego całego bólu serca, pierwszy dałbym wam moje błogosławieństwo. Ale nie wydaje mi się, żeby to było możliwe. Myślę, że tak będzie lepiej.
- Powiedziałeś mu, że dałabym mu odejść tylko wtedy, gdyby mnie zranił, gdyby okazał się dupkiem. Myślisz, że dlatego to zrobił? Dlatego przespał się z Maddie? Bo tylko coś drastycznego mogło mnie zniechęcić? Hugh zrobił zdziwioną minę na moją wzmiankę o Maddie.
- Nie wiem, skarbie. Nie wiem, co sobie myślał. Westchnęłam i oparłam się o niego.
- Nigdy tego nie przeboleję.
- Przebolejesz.
- To zajmie strasznie dużo czasu.
- No cóż, masz dużo czasu.
Sylwester. Warren, właściciel Emerald City, wydał eleganckie przyjęcie u siebie w domu i zaprosił cały personel, a także pięćdziesiąt innych osób. Jego dom był ogromny i Warren nie oszczędzał na niczym. Gości obsługiwali kelnerzy. Barman widowiskowo mieszał drinki. DJ w kącie miksował muzykę. To było chyba najbardziej wystawne przyjęcie, na jakim byłam w tym roku. Wszyscy się świetnie bawili. Oczywiście z wyjątkiem mnie.
Maddie i Seth też byli. Razem. Dziwnie było na nich patrzeć, jak otwarcie przyznają się, że są parą, po całym tym czasie, kiedy on i ja ukrywaliśmy nasz związek. Ale kiedy Maddie kilka dni temu wróciła do Seattle, nie próbowała niczego trzymać w tajemnicy. wszyscy w księgarni dowiedzieli się w ciągu dwudziestu czterech godzin i sprawa wciąż była źródłem wielkiego zamieszania i spekulacji. Wszyscy zgodnie uważali, że urocza z nich para. I patrząc na nich, myślałam, że pewnie gdybym nie była osobiście zaangażowana w sprawę, też bym uważała, że są uroczy. Ale teraz ich widok budził we mnie głównie chęć zwrócenia zjedzonego kawioru. Stali po drugiej stronie salonu z paroma innymi pracownikami księgarni i trzymali się za ręce. Maddie promieniała jak sukub, z ożywieniem rozmawiała o czymś z Beth. Seth, który raz dla odmiany wystroił się i wyglądał bosko, słuchał z tym swoim bladym uśmiechem - chociaż w jego oczach była jakaś dziwna powaga. Czuł się chyba niezręcznie i przypuszczałam, że przyszedł tu tylko dzięki usilnym namowom Maddie. Nie podejrzewałam go o to, że chciałby paradować przede mną ze swoją nową dziewczyną, ale też nigdy nie podejrzewałam, że ze mną zerwie.
Uniósł wzrok, żeby rozejrzeć się, i uchwycił moje spojrzenie. Przypadkiem czy celowo - nie wiedziałam. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Jego twarz była coraz bardziej zatroskana, pełna żalu. Nie wiedziałam, jak wygląda moja. Po chwili wrócił do rozmowy. Ale uśmiech zniknął.
- Takie słodkie, że człowiek aż ma ochotę umyć zęby, co? Podszedł do mnie Doug, trzymając bodajże swój piąty rum z colą. Wskazałam szklankę palcem.
- Co, ten cały cukier, który w siebie wlewasz? Wyszczerzył zęby.
- Moja siostra i Mortensen, jak dobrze wiesz. Zerknęłam na nich jeszcze raz i odwróciłam się z powrotem do Douga.
- Wszyscy uważają, że są uroczy.
- Pewnie tak. Sam nie wiem, jak się z tym czuć. - Wychylił swojego drinka. - Bo niby on sypia z moją siostrą. Powinienem być oburzony i bronić jej honoru. Ale z drugiej strony myślę sobie, że jak się zejdą na dobre, to ona się do niego wyprowadzi. A taka myśl mnie... uszczęśliwia.
Uch. Było już wystarczająco fatalnie, że w ogóle ze sobą chodzili. Ale zamieszkać razem? Nie byłam w stanie tak daleko wybiegać myślą naprzód. Byli parą zaledwie od tygodnia. Policzyłam w duchu do pięciu, żeby nie powiedzieć czegoś, czego bym żałowała.
- Kto to wie? - mruknęłam wymijająco. Doug przechylił głowę i przyjrzał się mi.
- Zawsze myślałem, że to ty się z nim zejdziesz przy tym twoim uwielbieniu dla jego talentu i po jego erotycznych opowiadaniach na twój temat. - Mówił o opowiadaniu Setha, które ukazało się w czasopiśmie literackim nie tak dawno temu. Zboczona bohaterka odznaczała się niezwykłym - i całkowicie przypadkowym - podobieństwem do mnie.
Słyszałam w jego głosie i widziałam po minie, że Doug żartuje. Nigdy nie podejrzewał, że między mną a Sethem coś jest. I nie miał pojęcia, jak trafny był jego żart.
- No cóż - powiedziałam. - Wygląda na to, że teraz to twoja siostra będzie w erotycznych opowiadaniach. Doug zbladł.
- O Boże. Nie pomyślałem o tym. - Spojrzał na swoją pustą szklankę. - Muszę iść po następnego.
Patrzyłam za nim i czułam, że uśmiech zaczyna wyginać moje wargi mimo postanowienia, że będę nieszczęśliwa.
Zresztą doskonale się spisywałam w dotrzymywaniu swojego postanowienia. Nie podeszłam do nikogo na imprezie i zamieniałam ledwie parę słów z tymi, którzy próbowali ze mną rozmawiać. Zdążyłam już odmówić kilku mężczyznom, którzy chcieli przynieść mi drinka albo zaprosić do tańca. Chciałam być sama. Właściwie nie powinnam była przychodzić.
- Nigdy nie sądziłem, że zobaczę cię samą na takiej imprezie. Poczułam jego obecność za sobą, zanim go usłyszałam.
- Carter, ty krzywy ryju. Wiem, że nie dostałeś zaproszenia.
- No co, słyszałem, że to najlepsza impreza w mieście.
- Czy sępienie na imprezach nie jest jednym z siedmiu grze... jasna cholera. Anioł stanął przede mną. Jego długie do szyi, jasne włosy były umyte i uczesane, ubrany był w drelichowe spodnie i niebieską koszulkę polo. Zestaw był absolutnie nieformalny, ale były to też najładniejsze ciuchy, w jakich go kiedykolwiek widziałam. Roześmiał się, wiedząc, co mnie zaskoczyło.
- Nie mogłem się pokazać tak, jak zwykle wyglądam. Przy tobie i tale jestem za mało elegancki. - Miałam na sobie dopasowaną satynową sukienkę ze stojącym kołnierzykiem zasłaniającym szyję. Czarną. Jak mój nastrój.
- Może - powiedziałam - ale gdyby brać pod uwagę różnicę między dzisiejszym a codziennym strojem, byłbyś tu najlepiej ubraną osobą.
- Świetne przyjęcie - powiedział, obrzucając wzrokiem pokój. W dłoni trzymał drinka, którego, przysięgłabym, nie miał jeszcze przed chwilą. - Ale ty nie wyglądasz na kogoś, kto się dobrze bawi.
Nie byłam jeszcze gotowa, żeby o tym rozmawiać. Nie z nim. Odwróciłam wzrok i bezmyślnie zagapiłam się na Douga, uderzającego do jakiejś kobiety chyba ze dwadzieścia lat starszej od niego. Piosenka się skończyła i DJ puścił kolejną. Rozległy się dźwięki gitary. Sweet Home Alabama.
- Szlag - powiedziałam.
- Co? - spytał Carter.
- Nie cierpię tego kawałka.
- Naprawdę? Ja zawsze lubiłem. Westchnęłam.
- Co się stało z Yasmine? Jego drwiący uśmiech zniknął.
- Przecież wiesz. Teraz należy do piekła. I na pewno dobrze ją tam wykorzystają.
- Ale czy ona się zgodzi? - spytałam. - Czy naprawdę zmieni front i zacznie walczyć przeciwko niebu?
- Zawsze to robią. - Dokładnie to samo powiedział mi Vincent. - Kiedy spędzi wystarczająco dużo czasu omijana przez inne anioły i pozbawiona widoku boskiego oblicza... w końcu będzie chciała walczyć przeciwko niebu.
- To głupie. Zupełnie jakby... nie wiem. Jakby zmuszano ją, żeby stała się zła.
- Podjęła decyzję i upadła.
- Zrobiła to z miłości! Sam mi wiecznie powtarzasz, że miłość to najcudowniejsza rzecz we wszechświecie.
- Tak. Ale anioł musi kochać przede wszystkim moc, która stoi nad nim, a dopiero potem ludzkość. Jego miłość nie może skupiać się tylko na jednej istocie, czy będzie to człowiek, czy nefilim.
- To jest głupie. Nefilimowie mają rację, twierdząc, że wszyscy jesteśmy popieprzeni. -Oddałam kieliszek przechodzącej kelnerce. Był pusty już od jakiegoś czasu. Z wahaniem poruszyłam temat, który wciąż nie dawał mi spokoju, i o którym nie pozwalała mi zapomnieć ta piosenka. - Carter... a wracając do Nyks. Jej wizje... zawsze są prawdą?
- O ile wiem. Chociaż nie zawsze spełniają się w taki sposób, jak się ludziom wydaje. Dlaczego pytasz?
- Bez powodu. To znaczy, jestem po prostu ciekawa tego, co mi pokazała.
- A. Tak, to śliski temat. Ponieważ tobą manipulowała, właściwie trudno powiedzieć... Nie wiem o niej wszystkiego. A co ci pokazała?
- Nieważ... Muzyka urwała się nagle i usłyszałam, że ktoś w drugim końcu sali wykrzykuje:
- Dziesięć... dziewięć... Spojrzałam na zegar. Prawie północ.
- Osiem... siedem... Ludzie łapali różne hałasujące zabawki i drinki. Pary zbliżały się do siebie.
- Sześć... pięć... Maddie przysunęła się do Setha. On pochylił się w jej stronę zdenerwowany.
- Cztery... trzy...
Ścisnęłam ramię Cartera. Nie mogłam na to patrzeć. Nie mogłam patrzeć, jak Maddie i Seth się całują.
- Zabierz mnie stąd - wysapałam. Nagle miałam kłopoty z oddychaniem.
- Dwa...
- Carter! Zabierz...
Świat wokół mnie eksplodował kolorami. Zimne, nocne powietrze uderzyło mnie w twarz. Zdezorientowana zatoczyłam się i poczułam, że Carter chwyta moje ramię, żeby mnie podtrzymać. Staliśmy na dachu, dokładnie na wprost Space Needle. Fajerwerki wybuchały wokół nas pióropuszami tęczowych iskier. Towarzyszący temu hałas przestraszył mnie; krzyknęłam cicho. Dalej, na horyzoncie, migotały kolejne sztuczne ognie.
- Najlepszy widok w mieście - zażartował Carter. Rozglądałam się dookoła, wciąż zdenerwowana, aż udało mi się określić naszą pozycję.
- Jesteśmy na dachu księgarni.
Puścił moje ramię i przez kilkanaście minut staliśmy, podziwiając fajerwerki. Byliśmy tak blisko Space Needle, że już po chwili poczułam zapach dymu, niesionego wiatrem w naszą stronę. Zaczęłam rozcierać ramiona, aż przypomniałam sobie, że mogę wyczarować płaszcz.
- Nowy rok niesie przeróżne nowe możliwości, Georgino -powiedział wreszcie Carter, nie odrywając oczu od widowiska.
- Nie dla mnie. Ja swoje straciłam. Straciłam Setha. Spieprzyłam to.
- To nie jest tylko twoja wina. Związek to symbioza. Potrzeba dwojga, żeby się udało, i dwojga, żeby się rozpadło. Seth ma w tym mnóstwo winy. Pokręciłam głową.
- Nie... wszystko co zrobił, to była moja wina.
- Nie dostrzegasz całokształtu, córo Lilith. Zapominasz o roli Niphona. Co on próbował zrobić?
- Spieprzyć mi życie - odparłam gorzko. - Owszem, miał w tym udział, ale tylko skomplikował to, co ja już zdążyłam zepsuć.
- Dlaczego? Dlaczego to zrobił?
- Bo mnie nienawidzi. Carter westchnął.
- Ciągle nie rozumiesz. Odwróciłam się do niego.
- Co masz na myśli? Co tu jest jeszcze do zrozumienia?
- Nie mogę ci powiedzieć nic więcej. Nie mogę się w to mieszać. - Umilkł, podziwiając szczególnie widowiskowy wybuch srebrnych iskier na nocnym niebie. Przypomniała mi się rozmowa z Hugh w barze.
- Czy on... czy on naprawdę skopał coś w moim kontrakcie? Umowa jest błędna?
- To już sprawa twojej strony. Ja nie mogę ci nic na ten temat powiedzieć. - Znów westchnął.
- Powiem ci tylko, że wieczność to strasznie długo, żeby dźwigać winę.
- Dlaczego tak ci zależy? - spytałam gniewnie. - Dlaczego ja i Seth tak cię obchodzimy? Spojrzał na mnie.
- Lubię szczęśliwe zakończenia. Lubię pomagać w doprowadzaniu do nich.
- No cóż. To ci się nie udało. Wrócił jego dawny cyniczny uśmiech.
- Chcesz wracać do domu? Odwróciłam się w stronę Space Needle.
- Chcę obejrzeć pokaz do końca.
- Okej.
- A, hej. Zaraz. - Sięgnęłam do torebki i wyjęłam kaszmirową dzierganą czapkę. Wręczyłam mu ją.
- Wesołych świąt. Przepraszam, że nie zapakowałam. Carter obejrzał swój prezent od tajemniczego Mikołaja, po czym założył go na głowę.
- Fajna.
Kiedy wreszcie zabrał mnie do domu, znów posłużył się anielską teleportacją, od której zawsze dostawałam lekkich mdłości. Aubrey przywitała mnie, łasząc mi się do nóg, kiedy po omacku szukałam włącznika światła. Spod podłogi dochodziły dźwięki wskazujące, że sąsiedzi na dole mają imprezę.
Zrzuciłam buty na obcasach na środku salonu i poszłam do sypialni, po drodze rozpinając sukienkę. Rzuciłam ją na podłogę, szczęśliwa, że uwolniłam się od obcisłego materiału. Otworzywszy szafę, uklękłam i zaczęłam w niej grzebać, aż znalazłam stare pudełko po butach.
Sięgnęłam do piersi i odnalazłam pierścionek od Setha. Odpięłam łańcuszek i długo trzymałam pierścionek w dłoni, patrząc na jego gładkie, lśniące powierzchnie i migotliwe szafiry.
Wyjęłam z pudełka stary, zniszczony pierścień i położyłam go na drugiej dłoni. Przez chwilę siedziałam tak, patrząc to na jeden, to na drugi. Były różne... a jednak tak podobne. „Ból serca jest ci przypisany. I będziesz powtarzać ten schemat w nieskończoność. Nie uczysz się. Nie zmieniasz”.
Z westchnieniem schowałam oba pierścionki do pudełka, obok ciężkiego złotego krzyżyka. Zamknęłam wieczko i wepchnęłam pudełko z powrotem do szaty. To koniec. Wszystko się skończyło.
Wciąż półnaga, podniosłam torebkę z podłogi i wyjęłam komórkę. Wystukałam numer i czekałam.
- Halo?
- Dante? Hi Georgina.
- Kto? Zdałam sobie zdumiona sprawę, że nigdy mu się nie przedstawiłam.
- Sukub.
- Ach. - Czułam, że i tak rozpoznał już mój głos. - Szczęśliwego nowego roku. Wzięłam głęboki oddech.
- Jesteś dzisiaj wolny? Nastąpiła długa, pełna napięcia chwila ciszy.
- A co z mężczyzną ze snu? - spytał w końcu.
- Nie ma żadnego mężczyzny ze snu.
Potrzeba sporej wioski, żeby napisać książkę - czasami nawet całego przedmieścia. Jestem wdzięczna wszystkim przyjaciołom i krewnym, którzy mi pomagali. Mega podziękowania dla mojej ekipy testerów: Davida, Jaya i Marcee. Bardzo doceniam, że byliście zawsze gotowi w ekspresowym tempie czytać moją pisaninę i zapewniać mnie, że wygląda tak, jak powinna. Doceniam też, że informowaliście mnie, kiedy nie wyglądała, jak powinna - czy chodziło o zły dobór słów, czy o to, że Georgina jest za bardzo ckliwa i w ogóle. Ogromne podziękowania należą się mojemu agentowi firnowi McCarthy'emu, który zawsze błyskawicznie odpisuje na mejle, udziela rzetelnych rad i zapewnia mnie, że naprawdę jestem wystarczająco dobra i inteligentna. Dziękuję też mojemu wydawcy, Johnowi Scognamiglio, który także szybko odpisuje na mejle i jest bardzo, bardzo wyrozumiały, jeśli chodzi o przesuwanie terminów.
I wreszcie, chwała czytelnikom, którzy codziennie dodawali mi otuchy w mejlach i na moim blogu. Dzięki tym wszystkim listom, w których zapewnialiście, że nie możecie się doczekać czytania książki, ja sama nie mogłam się doczekać, kiedy ją napiszę.
1 Insolence (ang.) - bezczelność (przyp. tłum.).