Tłumacz:
unbelievable
Beta:
Serena_
Rozdział
80. Wężowy język
Harry
i Draco szli pod peleryną niewidką w ostrożnej ciszy. Licznik na
pergaminie stopniowo się zmniejszał – najpierw zobaczyli
dwudziestkę, potem dziesiątkę. Poniżej dziesięciu odległość
podawano z dokładnością do jednego miejsca po przecinku. Potter
zaczął się zastanawiać, czy to działa, kiedy na pergaminie
zobaczył „2,3”. Nagle trawa przed nimi poruszyła się jak na
silnym wietrze i – zaledwie kilka metrów przed nimi – pojawił
się wysoki, granitowy, myśliwski budynek. Czary nałożone na dom
nie blokowały tylko wizji, ale również dźwięki. Teraz obaj
młodzieńcy słyszeli przeraźliwy wrzask. Zupełnie, jakby ktoś
nagle włączył telewizor na cały regulator głośności. Harry
zatrzymał się jak wyryty i złapał ramię Draco. Krzyk nagle się
urwał, przechodząc w szloch.
Nie
wbiegnę tam teraz. Muszę zrobić to prawidłowo, inaczej nic nie
osiągnę.
Złoty
Chłopiec obrócił się i spojrzał z góry na wzgórze, na które
się wspięli – ciemne, choć skąpane w blasku księżyca.
Rozejrzał się. Ponure ściany budynku zostały lekko udekorowane
wąskimi, wysokimi oknami, głęboko osadzonymi w granicie. Wyglądały
tak, jakby ktoś zamontował je kilka wieków temu. W rogu jednego z
nich stał mężczyzna ubrany w ciężki płaszcz, niemal całkowicie
zlewając się z cieniem. Harry poczuł, że Draco sztywnieje z
przerażenia.
-
Cicho – wyszeptał Potter. – Nie może nas zobaczyć.
Malfoy
przytaknął bezgłośnie.
Harry
poprowadził towarzysza w kierunku zachodniej strony budynku, ciągle
skąpanej w cieniu. Miał nadzieję, że tam nie będzie żadnego
wartownika. Ruch przy drzwiach sprawił, że Potter zamarł jak mysz,
która widzi polującą na nią sowę. Nieznajomy zrobił jeden krok
w ciemność, machając na mężczyznę, który stał na zewnątrz.
Kiedy czarodziej się odwrócił, by wejść do środka, Potter
zobaczył na jego twarzy białą maskę Śmierciożercy.
Potter
i Malfoy dotarli do rogu budynku, kiedy kolejny krzyk przeciął
powietrze. Draco próbował rzucić się na ratunek wrzeszczącemu
mężczyźnie, więc Harry musiał go powstrzymać, choć niemal
uległ takiemu samemu impulsowi. Strach – a może wyobraźnia? –
sprawił, że Potter pomyślał, że głos krzyczącego czarodzieja
należy do jego ojca. Przecież nie mógł rozpoznać głosu, jeżeli
jego właściciel jedynie krzyczał.
Harry
ostrożnie poprowadził Draco do zacienionej ściany, kierując się
w stronę jednego z wąskich, wysokich okien. Dotarli do niego w
chwili, w której krzyk ucichł, a w środku budynku rozległy się
podekscytowane głosy.
Pojedynczy,
ogromny kominek zajmował niemal całą ścianę, choć niknął w
obłokach dymu i ciemności. Nad nim znajdowały się wypchane głowy
jeleni, sprawiają wrażenie, jakby – ze swojego miejsca na
czerwonych ścianach - obserwowały tłum ludzi w czarnych
pelerynach. Harry pomyślał, że czerwień na ścianach powinna być
miła i przytulna, ale w migoczącym świetle pochodni wyglądała
jak świeża krew.
Potter
dostrzegł, że sporo pobladłych ludzi stoi trochę na uboczu.
Wszyscy czarodzieje, którzy tłoczyli się w wielkim kole, mieli na
sobie białe maski Śmierciożercy. Harry przesunął wzrokiem po
zamaskowanych postaciach, starając się znaleźć lukę, przez którą
mógłby zobaczyć, co jest w środku. Nagle jeden z popleczników
Voldemorta wycofał się z koła, a drugi zajął jego miejsce z
podniesioną różdżką. To sprawiło, że przez ułamek sekundy
Potter mógł widzieć, co znajduje się w środku utworzonego przez
nich koła. Z pewnością było to coś, co mocno się trzęsło,
leżąc na podłodze. Potter nie mógł dostrzec więcej, ponieważ
czarodzieje stali w kole ramię w ramię, przepychali się i głośno
się śmiali.
Harry
pociągnął Draco w kierunku drugiego okna, a potem trzeciego. Przez
czwarte – ostatnie – mogli dostrzec postać leżącą na podłodze
w środku koła. Płaszcz czarodzieja pogniótł się, kiedy
mężczyzna rozpaczliwie miotał się po podłożu, biała maska
zsunęła się, ukazując zakrzywiony nos i usta wykrzywione w
grymasie bólu. Poplamione ręce kurczowo zaciskały się na
nierównych, podłogowych deskach.
Potter
z trudem zdusił w sobie impuls, by natychmiast pomóc ojcu. Draco,
stojąc tuż za nim, wydał z siebie dziwny dźwięk. Harry odsunął
się od ściany i przyciągnął do siebie Malfoya.
-
Bądź cicho.
-
Przepraszam. – Draco wyglądał na przerażonego. Najpierw walczył
z uściskiem Harry’ego, po czym z szeroko otwartymi ze strachu
oczami starał się zmusić do posłuszeństwa. Szarpnął się
ponownie, kiedy do ich uszu dotarł kolejny krzyk. – Proszę! Muszę
go stamtąd wyciągnąć! Proszę, pozwól mi!
Wydawało
się, że Malfoy stracił rozum, starając się jednocześnie pomóc
Harry’emu i być cicho oraz uratować swojego mentora.
Harry
przeklął się w myślach za to, że na początku nie uwierzył
Malfoyowi. Wcześniej miał wrażenie, że Draco mógłby mu pomoc
odciągnąć uwagę Śmierciożerców od Snape’a, a potem użyć
świstoklika, by wrócić do bezpiecznego pokoju w pobliżu wieży
Gryffindoru, ale teraz zdał sobie sprawę, że to się nie uda.
Draco był zbyt pochłonięty chęcią pomocy, by wiedzieć, kiedy
może przestać i po prostu uciec.
Potter
zdał sobie sprawę, że to wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby nie
rzucił na Malfoya tego zaklęcia.
Mógłby
zrobić wszystko, pozostając sobą. Mógłby powiedzieć, że chce
pomóc. Albo, że podążył za przyjacielem. Być może dostałby
się wystarczająco blisko Snape’a, by być w stanie go uratować
pod przykrywką próby udowodnienia swojej lojalności.
Teraz
jest po prostu bezmyślną istotą, której mogę zaufać, że zrobi
wszystko, o co go poproszę. Oczywiście poza trzymaniem się z
daleka, kiedy pomyśli, że jestem w niebezpieczeństwie. Głupi! W
dodatku nie mogę pozwolić, aby cokolwiek mu się stało. Nigdy nie
wybaczyłbym sobie, gdyby zginął, bo nie potrafiłem mu zaufać.
Strata Syriusza była wystarczająco bolesna, choć nie była jedynie
moją winą. Tym razem poniósłbym całą odpowiedzialność za
śmierć Draco.
Harry
zdecydował, że Draco musi trzymać się od tego z daleka.
-
Zaczynamy – wyszeptał cicho Potter. – Chcę, żebyś coś dla
mnie zrobił.
-
Mam odwrócić ich uwagę?
Draco
wyglądał, jakby chętnie to zrobił, ale Harry potrząsnął
przecząco głową.
-
Nie. Wróć do Hogwartu. – Potter zawahał się. Wciąż miał przy
sobie świstoklik do bezpiecznego pokoju. Tak będzie lepiej. – Dam
ci świstoklik.
Złoty
Chłopiec wcisnął w dłonie Malfoya pergamin z instrukcjami, jak
znaleźć Snape’a. Potem sięgnął po łańcuszek, który miał na
szyi.
-
Zawieszka zabierze cię do jednego z pokojów Hogwartu, który
znajduje się w pobliżu wieży Gryffindoru. Idź i znajdź
Dumbledore’a, McGonagall albo Lupina. Jeżeli nigdzie nie będziesz
mógł ich znaleźć, poszukaj Hermiony. Jak jej też nigdzie nie
będzie, znajdź Rona albo Ginny. Upewnij się, że nikt was nie
podsłuchuje, a potem powiedz im, gdzie jestem i że przyniosę
profesora Snape’a do jego prywatnych kwater albo do skrzydła
szpitalnego. To ważne. Jeżeli nie uda mi się go stamtąd zabrać
albo ponownie mi go odbiorą, Dumbledore musi wiedzieć, jak się tu
dostać. Rozumiesz?
Draco
skinął głową.
-
Dumbledore, McGonagall, wilkołak albo dziewczyna Weasleya.
Prywatnie. A jeżeli nie uda ci się z nim wrócić, sprowadzę ich
tutaj i mu pomożemy, dobrze?
Malfoy
wyglądał na zaniepokojonego.
-
W porządku.
Kiedy
Harry mówił, krzyki ucichły. Teraz znów zabrzmiały w jego
uszach. Ten straszny dźwięk skutecznie wyparł z myśli Gryfona
troskę o Draco. Potter przyciągnął Malfoya z powrotem do okna.
Jego ojciec trząsł się konwulsyjnie.
-
Wezmę pelerynę. Użyj świstoklika, zanim ktokolwiek cię zobaczy.
Nie możesz mi tutaj pomóc.
-
Ale…
-
Rozkazuję ci żyć, rozumiesz? Poradzę sobie tutaj. Nie pierwszy
raz biorę udział w spotkaniu Śmierciożerców.
Harry
nie wspomniał Malfoyowi, że kiedy uczestniczył w spotkaniu
Śmierciożerców, to było ono kameralne, a on sam został zabrany
tam wbrew własnej woli. Teraz spotkanie nie było małe, a on
przyszedł dobrowolnie.
Szare
oczy spojrzały w ziemię.
-
W porządku.
-
To dobrze.
Harry
odsunął się od Malfoya, ściągając z niego pelerynę niewidkę.
Nie śmiał spojrzeć za siebie, by nie zmusić Draco do pozostania
przy nim. Przeszedł wzdłuż ściany, docierając do otwartego okna.
Jego spodnie wydały charakterystyczny dla nich dźwięk i Harry
zapamiętał, by na to uważać.
Potter
zajrzał do środka przez otwarte okno. Dobrze. Tłum robił
wystarczająco dużo hałasu, żeby dźwięki wydawane przez jego
spodnie nie były słyszalne. Nagini nie mogłaby go wyczuć nawet,
gdyby nadepnął jej na język. Dym z kominka sprawiał, że nikt
inny również go nie wyczuje. W dodatku był niewidzialny. Harry
żałował, że nie był również niematerialny. Nadzieja, że
podejdzie do ojca, dotknie go i za pomocą świstoklika przeniesie
ich do prywatnych kwater Mistrza Eliksirów zniknęła, zanim
dosięgnął okiennej ramy. Dotarcie do ojca tak, by nikogo nie
dotknąć, będzie trudniejsze niż dostanie się do ponczu na balu,
z którego uciekł.
Harry
wzdrygnął się, gdy kolejne zaklęcie Cruciatus pomknęło w
kierunku Severusa. Przerwy między skurczami ciała były coraz
dłuższe, aż jego ojciec zamilkł, leżąc na ziemi całkowicie
bezwładny. Śmierciożercy czekali, nie śmiąc nawet głębiej
odetchnąć. Milczeli, obserwując nieruchome ciało Snape’a
zupełnie jak fani zespołu, słuchając na koncercie ostatniej
piosenki, zanim na scenę wejdzie kolejny wykonawca.
Potter
zamrugał, wpatrując się w ojca. Nie mógł oderwać od niego
wzroku. Nawet, gdyby nie mógł zrobić nic poza patrzeniem, jak
Severus umiera, nie spojrzałby w inne miejsce. Może Draco sprowadzi
Dumbledore’a…. Nie! Nie zdąży na czas.
Cholera,
jeszcze godzinę temu Harry dobrze się bawił. Dręczył ojca
skórzanymi spodniami, wdał się w prawdopodobnie nic nieznaczący
flirt z Draco. Miał wykorzystać gadżet, który dostał w prezencie
od bliźniaków Weasley…
Tabletki
brzuchomówstwa! Harry
zamarł.
Mogę skierować ten głos gdziekolwiek. Zobaczymy, czy uda mi się
utorować sobie drogę do Severusa.
Potter
usiadł na parapecie. Zdjął buty, skropił stopy eliksirem, który
blokował zapach i cicho zsunął je na podłogę. Potem wyciągnął
z kieszeni cukierka, odwinął go i włożył do ust. Potem zaczął
ostrożnie obserwować zatłoczone pomieszczenie.
Przez
chwilę Harry wątpił, czy w ogóle potrzebny mu ten płaszcz.
Wszyscy obecni byli całkowicie pochłonięci – zafascynowani lub
zaniepokojeni – torturowaniem Snape’a. Nawet Nagini podniosła
łeb, by obserwować jego wijące się ciało i napawać się
zapachem strachu. Nagle Potter poczuł satysfakcję. Po raz kolejny
rozejrzał się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na mniej
oświetlonym rogu pokoju, gdzie stało kilku ludzi. Stali
wystarczająco blisko miejsca, w którym przebywał on sam.
Wyciągnął
szyję, aby lepiej im się przyjrzeć. Na chwilę został wytrącony
z równowagi. Dostrzegł kobietę ubraną w długą, czarną, ale
praktyczną suknię. Przez chwilę myślał, że jest to Bellatrix
Lestrange, ale w kompletnym szoku zorientował się, że to Pansy
Parkinson. Nie mógł powstrzymać się, by spojrzeć na resztę
pobladłych twarzy. Zobaczył jeszcze jedną znajomą osobę. I
kolejną. Następnie dostrzegł niezgrabną, ciężką figurę. To z
pewnością był Crabbe.
Kolejny
krzyk przyciągnął uwagę Harry’ego do ojca. Starał się skupić
na miejscu, które wybrał – miejscu, nie ludziach – poczuł
obecność Nagini i przygotował się, by odezwać się w języku
węży.
-
Wężu!
Wysyczał
to słowo tak głośno, jak tylko się dało. Użył do tego tabletki
brzuchomówstwa, więc jego głos dobywał się z zupełnie innego
miejsca. Reakcja była natychmiastowa. Głowy w pokoju zaczęły się
obracać – większość w kierunku, z którego dochodził syk, choć
niektóre, niepewne, w kierunku Voldemorta. Zarówno Czarny Pan, jak
i Nagini skupili swój wzrok na miejscu, skąd pochodził głos.
Severus, zapomniany, leżał u ich stóp. Czarodzieje zaczęli do
siebie szeptać, zapewniając lekki hałas, a Harry cicho opadł na
podłogę. Znów się odezwał.
-
Twój mistrz i ja walczymy ze sobą. Trzymaj się z boku, to nic ci
się nie stanie.
Voldemort
zaczął się śmiać. Dźwięk był wysoki i nieprzyjemny.
-
Jak miło, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością na tym małym
spotkaniu, Potter. Stęskniłeś się za swoim profesorem? Chcesz
zabrać jego ciało do domu, by móc je pochować?
Usłyszawszy
nazwisko Harry’ego, Śmierciożercy ruszyli w kierunku miejsca,
skąd dochodził jego głos. Voldemort machnął ręką.
-
Nie ruszajcie się. Nagini i ja zajmiemy się tym małym głupcem.
Krzywy
uśmiech wykrzywił nienaturalnie cienkie wargi Czarnego Pana, gdy
ten obrócił się w stronę, z której dobiegł go wcześniej głos
Pottera. Następnie przemówił do Nagini w języku węży:
-
Prawda, mój wężu?
-
Tak, mój panie.
Harry
zrobił dwa kroki do przodu.
-
Nie chcę cię skrzywdzić, wężu.
-
Nie możesz mi nic zaoferować. – Syk Nagini zabrzmiał niemal tak
nieprzyjemnie i złowieszczo, jak głos Voldemorta. – Jesteś tylko
małą, słabą ofiarą. Twoje ludzkie ciało jest dla mnie tylko
zbiornikiem na krew.
Uniosła
łeb i wyciągnęła język. Po chwili zamarła z niepewności, kiedy
żaden zapach do niej nie doleciał.
-
Nie próbowałaś jeszcze mojej krwi, prawda?
Harry
ostrożnie zaczął się podkradać do luk w tłumie, które
utworzyły się w momencie, w którym Śmierciożercy starali się
odnaleźć wzrokiem źródło dźwięku. Lekkie skrzypienie spodni
boleśnie głośno dotarło do uszu Złotego Chłopca, ale nikt inny
nie zwrócił na to uwagi, ponieważ każdy skupiał się na
frustracji Voldemorta i coraz bardziej rozwścieczonym syku Nagini.
-
Nagini! Gdzie on jest? Znajdź go!
Harry
uśmiechnął się ponuro.
Perfekcyjnie.
Pozwól mu stracić kontrolę. Im bardziej będzie wściekły, tym
więcej czasu zajmie mu zorientowanie się, że nie ma mnie w
miejscu, z którego dochodzi mój głos.
Przeniósł
swój głos w sam środek gapiów, którzy stali najbliżej ognia.
-
Jestem osłonięty przez wzrokiem ludzi i węchem węży.
Śmierciożercy
spojrzeli krzywo na siebie, starając się dostrzec, co kryją maski
ich towarzyszy. Chcieli odnaleźć intruza, który znajdował się
tuż obok nich. Harry nie miał czasu, aby być rozbawionym.
Wiedział, że musi ciągle mówić, aby utrzymać ich uwagę z
daleka od jego boleśnie wolnej wędrówki w kierunku nieruchomego
ciała Snape’a. Nigdy wcześniej nie użył języka węży w taki
sposób – by wyprowadzać ludzi w pole i z nich kpić – więc
pozwolił, by jego słowa trafiały wprost do uszu Nagini.
-
Moje miłosierdzie, wielki wężu, jest tylko mitem. Taktyką. Pomóż
mu, a oderwę twoją piękną skórę od ciała, a ciało od kości.
Twoim kręgosłupem zwiążę moich wrogów.
To
powinno ich zdezorientować. Powstrzymał nerwowy śmiech. Szkoda, że
żaden z Śmierciożerców nie mógł go zrozumieć.
Jego
ojciec leżał nieruchomo na podłodze. Krew sączyła się z jego
warg, gdy przygryzł je, wijąc się w agonii. Był już niedaleko,
ale wciąż otaczali go Śmierciożercy. Nie stali już ramię w
ramię, ale rozpierzchli się nieco, kompletnie zdezorientowani.
Harry
zobaczył przerwę między grupą popleczników Czarnego Pana. Dwóch
z nich dyskretnie patrzyło na Severusa, a pozostali zbili się w
ciasną grupkę, by szeptać między sobą.
Jeżeli
się poruszą, gdy Potter będzie tamtędy przechodził, zostanie
zdemaskowany. Severus drgnął i poruszył się odrobinę, a Harry
musiał stłumić impuls, aby do niego podbiec.
Nagini
przesunęła się do przodu, zatrzymując się w połowie drogi
między rzeczywistym miejscem przebywania Harry’ego, a źródłem
dźwięku. Jej głowa poruszała się na boki, szukając go.
Wściekłość węża była oczywista. Voldemort, tak jak Harry
przypuszczał, ponownie się roześmiał.
-
Cóż za czarująca mowa! Twoje mugolskie wychowanie uszkodziło ci
wzrok, skoro nie widzisz, że ten wąż należy do mnie. Żadne
zagrożenie ani pokusa nie sprawi, że ode mnie odejdzie.
Złoty
Chłopiec ruszył do przodu, by przejść przez przerwę między
Śmierciożercami, ale musiał się cofnąć, bo czyjaś ręka niemal
trafiła go w głowę. Kiedy gestykulujący poplecznik Czarnego Pana
zwrócił się z powrotem do swojego towarzysza, by coś szeptem mu
powiedzieć, Harry prześlizgnął się obok nich. Znalazł się w
środku okręgu. Teraz potrzebował jedynie świstoklika. Nagini
zaczęła powoli przesuwać się w stronę, z której dochodził jego
głos. Lada moment dotrze do tamtego miejsca i wykryje jego małe
oszustwo. Harry wsunął dłonie do kieszeni, desperacko szukając
świstoklika i ponownie się odezwał, wysyłając swój głos za
nową gromadę gapiów.
-
Za blisko, wężu. Nie chciałbym, żebyś mnie złapała.
Wielki
wąż rzucił się do przodu, a Śmierciożercy rozpierzchli się,
zbiegając jej z drogi.
*
Wszechogarniająca
agonia spowodowana klątwą Cruciatus zniknęła, pozostawiając jego
ciało kompletnie obolałym. Mięśnie Severusa drżały, co było
efektem wspomnianego czaru. Trochę czasu minęło – Snape nie
wiedział, jak długo – zanim mógł zrozumieć cokolwiek, ponieważ
wcześniej był zbyt świadom istnienia swoich zakończeń
nerwowych.
Pierwsza
rzecz, jaką rozpoznał, to język węży. Słyszał kilka różnych
głosów. Jego umysł również ucierpiał, skoro słyszał echo?
Nagle rozpoznał niski głos, który skutecznie prowokował Czarnego
Pana do odpowiedzi. Galopujące serce Mistrza Eliksirów zatrzymało
się.
Harry!
Jego syn tutaj był! Sądząc po niespokojnych ruchach węża,
doprowadzał tego gada do szału.
-
Nie! – spróbował krzyknął. – Uciekaj!
Słowa
Snape’a okazały się jednak tylko cichym jękiem, ledwo słyszalnym
dla jego własnych uszu. Nikt inny z pewnością ich nie usłyszał.
Jego gardło było obolałe od krzyku i Severus czuł, jak zaczyna
puchnąć.
Umrze!
Głupiec! Zawiodłem go. Snape miał egoistyczną nadzieję, że
zginie pierwszy. Nie chciał być świadkiem śmierci własnego syna.
Z pewnością nie będzie dla niego, Snape’a, odkupienia, jeżeli
Harry umrze przez niego. Starał się poruszyć. Chciał wstać, aby
odciągnąć uwagę byłych towarzyszy od Pottera. Być może dzięki
temu Harry dostanie szansę, by uszkodzić Voldemorta i uciec, zanim
Śmierciożercy się zorientują.
To
nie miało sensu. Jego torturowane ciało odmówiło podniesienia się
nawet na kolana.
Tak
blisko! Byliśmy tak blisko! To niesprawiedliwe.
Coś
zacisnęło się na jego ramieniu. Starał się wyszarpnąć rękę z
uścisku, ale nie dał rady.
-
Spokojnie.
Severus
usłyszał głos Harry’ego. Cichy dla jego własnych uszu i głośny
po drugiej stronie pomieszczenia.
-
Nie ma go tu! Przekierowuje swój głos! – wykrzyknął Voldemort.
– Wszędzie! Szukajcie go wszędzie!
-
Cholera – syknął Harry, splatając swoje palce z palcami ojca i
mocno je ściskając.
-
Tu! – krzyknął stojący w pobliżu Śmierciożerca. – Przy
więźniu!
-
Ty głupi Gryf…
Znajome
szarpnięcie świstoklika uderzyło go w tym samym momencie, co
kolejna klątwa Cruciatus. Ręka syna zacisnęła się na jego
własnej, kiedy ciało Severusa przeszył ból. Z wdzięcznością
osunął się w nicość.
*
Harry
przebiegł przez drzwi prowadzące do skrzydła szpitalnego, a jego
nieprzytomny ojciec frunął za nim w powietrzu.
-
Panie Potter! Co… Och, mój drogi! Co się stało?
Mówiąc,
pani Pomfrey pomogła Harry’emu ułożyć Severusa na łóżku.
-
Klątwa Cruciatus, przynajmniej kilka razy. Mogły też być inne
zaklęcia. Nie wiem dokładnie, byłem tylko przy końcu.
Pielęgniarka
rzuciła mu ostre spojrzenie.
-
Zajmę się panem i tym, gdzie pan był, ale później. Doprawdy!
Powodujesz więcej kłopotów, niż wszyscy siódmoklasiści razem
wzięci!
Kobieta
pochyliła się nad Severusem, wskazała różdżką na jego głowę
i wymamrotała jakieś zaklęcie. Snape zaczął się trząść.
Przewrócił się na bok i zwinął w pozycji embrionalnej.
Przypomniało to Harry’emu pająka, na którym po raz pierwszy
widział działanie klątwy Cruciatus w czwartej klasie na lekcji
obrony.
-
Wszystko będzie z nim w porządku? Mówił, zanim użyłem
świstoklika.
Drzwi
otworzyły się ponownie. Do skrzydła szpitalnego wszedł szybko
Dumbledore, a Draco Malfoy deptał mu po piętach.
-
Harry Potterze!
Słowa
Dumbledore’a były chłodne i złowieszcze jak odległy grzmot.
Draco wyminął starszego czarodzieja i rzucił się do stóp
Harry’ego.
-
Przepraszam, Harry! Zrobiłem, co kazałeś, ale on jest zły. Wysłał
Granger…
-
Cisza! – rzuciła Pomfrey. – Mam tutaj bardzo chorego pacjenta!
-
Jakie zaklęcia użyłeś, aby to cofnąć?
-
Nie użyłem żadnego.
Dumbledore
spiorunował Harry’ego wzrokiem. Harry zrobił wszystko, co w jego
mocy, by się nie cofnąć.
-
Harry, rzuciłeś czarnomagiczne zaklęcie na innego ucznia,
prawdopodobnie powodując trwałe uszkodzenie…
-
Przestań na niego krzyczeć! – wrzasnął Draco, stając pomiędzy
Potterem a dyrektorem. – Zgodziłem się na to!
Twarz
Dumbledore’a stężała.
-
Nie masz pojęcia…
-
Idź stąd! – krzyknął Malfoy, łapiąc za przód szaty
Dumbledore i próbując wypchnąć go za drzwi.
-
Draco!
Ślizgon
zawahał się, słysząc naganę w głosie Harry’ego. Dumbledore
machnął różdżką, mówiąc:
-
Drętwota.
Nastąpił
błysk czerwonego światła, a Draco zamarł i zachwiał się
niebezpiecznie. Harry ruszył do przodu, by go złapać, ale nie
zdążył. Na podłodze, w miejscu, w którym upadał Draco, pojawiła
się ogromna poduszka, łagodząc upadek.
Harry
poczuł, że jego ciało tężeje z furii.
-
Jak śmiałeś?! On jest mój!
-
Twój? Harry, ludzie nie mogę do nikogo należeć! Jestem wysoce…
-
NIE!
Severus
wrzasnął przeraźliwie, zagłuszając wszystkie inne odgłosy.
Harry odwrócił się, by zobaczyć, że jego ojciec cały się
trzęsie. Potter i Dumbledore równocześnie ruszyli do jego łóżka,
by przytrzymać jego miotające się kończyny, aby pani Pomfrey
mogła rzucić na niego czar, który nie pozwoli mężczyźnie spaść
z łóżka. Czarodziej cały czas szarpał się i krzyczał, ale jego
oczy były otwarte i przesiąknięte paniką. Snape wbijał paznokcie
w Mroczny Znak. Przezroczysta taśma, jaką pielęgniarka go owinęła,
oderwała Mistrzowi Eliksirów jeden paznokieć. Palec Severusa
natychmiast zaczął krwawić, barwiąc na czerwono wszystko, czego
mężczyzna dotknął. Harry złapał prawą rękę ojca, nie
pozwalając mu zrobić sobie jeszcze większej krzywdy.
Harry
widział Mroczny Znak w dwóch stanach. Wiedział, jak wyglądał,
kiedy nie był używany, ale widział go również w momencie
wezwania. To było gorsze. Nie wiedział, czy gniew Voldemorta był
większy niż zazwyczaj ani, czy cierpienie Severusa jest spowodowane
jakimś rytuałem, ale cały Mroczny Znak wyglądał, jakby palił
się na bladej skórze niewiernego sługi. Jego czarny kolor sprawiał
wrażenie wrzącego ołowiu. Wokół niego skóra była niemal
martwa, choć miała kilka pęknięć, z których sączyła się
krew.
-
Jest gorzej niż…
-
Zabierzcie to, do cholery! Taśmę, skórę, ramię! Cokolwiek, ale
zatrzymajcie to!
-
Nie! – Harry ścisnął mocniej prawą rękę ojca, słysząc
histerię we własnym głosie tak dokładnie, jak błagalny ton
Snape’a. – Nie! To będzie nasza ostatnia deska ratunku!
-
Harry, zrób coś!
-
Nie mogę odciąć ci ręki!
-
Nie możesz mnie uratować! Sam to sobie zrobiłem, przyjmując
go!
Dumbledore
dotknął ramienia Harry’ego. Mówił szybko i stanowczo.
-
Nie mamy czasu. My… Potrzebujesz go przy zdrowych zmysłach za
kilka godzin.
-
A co z resztą jego życia?
Współczucie
w głosie dyrektora było gorsze niż cokolwiek innego.
-
I tak będzie lepiej niż wcześniej.
Severus,
krzycząc głośno, zaczął zsuwać się z łóżka.
-
Och, nie! – Pani Pomfrey rzuciła się, by utrzymać go w pościeli.
– Złamał czar powstrzymujący! Pomóżcie mi!
Harry
chwycił ojca za oba ramiona, starając się przyciągnąć go do
siebie i powstrzymać przed upadkiem. Był ledwie świadom, że
pomaga mu kilka osób. Dopiero, kiedy brązowe włosy zaplątały się
między jego dłonią a ramieniem Snape’a, Harry zdał sobie
sprawę, że w pomieszczeniu jest Hermiona.
-
Rzuć zaklęcie uspokajające!
-
Rzuciłam! – Głos pielęgniarki był ostry. – Dyrektorze, jeżeli
usuniemy tylko skórę…
Snape
szarpnął się, ściągając na siebie pełną uwagę syna i
błagając go o pomoc. Potter wzmocnił uścisk, ale Mistrz Eliksirów
wyglądał, jakby w ogóle tego nie zauważył. Obracając lewą
rękę, mężczyzna przycisnął Mroczny Znak do obnażonej dłoni
Harry’ego. Gryfon poczuł, jakby ktoś przyłożył mu do ciała
rozgrzany metal. Krzyknął z zaskoczenia i bólu. Severus znów
wrzasnął, a Harry złapał jego ramię.
Tatuaż
– nie, wąż w nim – się ruszał. Przechylał w gniewie łeb raz
w jedną stronę, raz w drugą. Otworzył szeroko pysk, ukazując
ociekające zielenią kły. Harry nie był pewien, ale w chwili, w
której Severus przytknął Znak do jego ręki, wąż go ugryzł.
Wiedział jedynie, że gad w jakiś sposób zabija ciało wokół
siebie, rozprzestrzeniając się coraz dalej.
Potter
poczuł falę wściekłości. Rzucił się, aby spojrzeć wężowi w
oczy.
-
Przestań! Odejdź! Zostaw go w spokoju!
Harry
był ledwie świadomy faktu, że mówi w języku węży – ostry,
syczący dźwięk po prostu wydobył się z jego gardła jak lawina
wściekłości. To, jak głośno mówił, nie miało żadnego
znaczenia. Miał wrażenie – gdzieś na dnie swojego umysłu – że
robi scenę, ale w tej chwili go to nie obchodziło. Chciał, by
świat zobaczył i poczuł jego furię.
-
Odejdź, ty draniu! Odejdź i zabierz ze sobą tę żmiję! Odejdź
stąd, wężu!
Gady
go usłyszały. Na całym terenie zamku wszystkie węże podniosły
zaspane łby. Były zaintrygowane i rozbawione, kiedy zastanawiały
się, kto był na tyle głupi, by rozzłościć Mówiącego
Człowieka.
-
Wężu! Odejdź! Zostaw go!
Harry
usłyszał syczący śmiech tysięcy zaspanych węży. Gad w Mrocznym
Znaku zamknął pysk z cichym kłapnięciem. Wyglądał niepewnie.
-
Zostaw go! Rozkazuję ci! Twojego stwórcy tutaj nie ma, jestem ja!
Odejdź!
Świadomość
istnienia tych setek węży, które się śmiały, nagle go opuściła.
Stał się świadomy otoczenia, w jakim się znajdował – zobaczył
pokój, łóżko i nadgarstek ojca, który Harry kurczowo ściskał.
Kiedy zamilkł, w pomieszczeniu panowała idealna cisza. Jego gardło
było obolałe od krzyku.
Gryfon
spojrzał na ojca. Severus leżał na łóżku nienaturalnie
nieruchomy. Jego blada twarz była zlana potem. Mężczyzna był
przytrzymywany przez wiele rąk. Dwie z nich należały do Hermiony,
stojącej po drugiej stronie łóżka. Włosy opadały jej na twarz w
sposób, który można byłoby nazwać artystycznym nieładem.
Następna była pani Pomfrey; w drugiej dloni kobieta trzymała
różdżkę. Powstrzymywała głowę i ramiona Snape’a przed
spadnięciem z łóżka. Kolejne dwie dłonie należały do
Dumbledore’a. Czarodziej stał za Harrym, trochę na lewo od niego.
Prawdopodobnie unieruchamiał nogi Mistrza Eliksirów.
Wszyscy
wpatrywali się w Harry’ego i jego uścisk na nadgarstku Snape’a.
Wąż w Mrocznym Znaku rzeczywiście zniknął, pozostawiając po
sobie jedynie czarną czaszkę odcinającą się kolorem od
zaczerwienionej skóry wokoło.
Potter
spanikował.
-
Severusie? – Potrząsnął nim. – Ojcze! Ojcze!
Snape
drgnął. Jego oczy otworzyły się.
-
Nie… – wymamrotał. – Nie wrzeszcz, Potter.
Mężczyzna
wziął kilka głębokich, oczyszczających oddechów. Harry odsunął
się trochę, czując ulgę. Poczuł również, że ktoś kładzie mu
rękę na ramieniu, ale nie poruszył się, aby zobaczyć, do kogo
należy dłoń.
-
Harry… – wyszeptała Hermiona.
Gryfon
pokiwał powoli głową, ale nie podniósł wzroku, aby na nią
spojrzeć.
Snape
przesunął się tak bardzo, jak tylko mógł. Ręce, które go
trzymały, poluźniły swoje uchwyty. Potem, choć powoli, zniknęły
z jego ciała. Severus odetchnął głęboko, a jego oczy ponownie
się zamknęły.
-
Harry. Odcięli ją?
-
A jak myślisz?
-
Nigdy nie straciłem żadnej kończyny! Skąd mogę wiedzieć? Ludzie
mówią, że…
-
Nie odcięli twojej ręki. – Harry wyciągnął przed siebie dłoń
i zacisnął ją na palcach lewej ręki Mistrza Eliksirów. –
Tutaj. Czujesz mój dotyk?
-
W takim razie on się tylko mną bawi – powiedział sfrustrowany
Snape. – Zrób to. Pozwól im to zrobić. Cokolwiek zrobimy, będę
musiał odciąć rękę.
-
Nie.
-
Nie bądź głupi, idioto. – Głos Severusa wciąż był szeptem,
ale przynajmniej był pewny. – Nie ma innego sposobu, żebym
pozostał przy zdrowych zmysłach.
-
Sprawiłem, że wąż zniknął – powiedział Potter.
Pomyślał,
że zabrzmiał jak sześcioletnie dziecko.
Ta
zła rzecz odeszła, tatusiu.
Harry
roześmiał się. Nawet dla siebie samego zabrzmiał jak szaleniec.
Oczy
Severusa ponownie się otworzyły. Spojrzał na syna, kompletnie
zdezorientowany.
-
Wąż?
-
Spójrz.
Harry
podniósł rękę ojca, trzymając ją za nadgarstek. Czarna czaszka
powoli zaczynała blednąć, ale wciąż była wystarczająco ciemna,
by Severus mógł dostrzec oczywisty brak gada. Mistrz Eliksirów
wpatrywał się w lewe przedramię ze zdumieniem.
-
Ja… Wrzeszczałem na niego w języku węży. Wpadłem w prawdziwą
furię. Wiesz, jak to wygląda w moim przypadku. Kazałem mu odejść,
przeklinałem go, znów kazałem mu odejść. I jeszcze raz. I
kolejny.
-
Obrócił się, wsunął do czaski i zniknął ,Severusie –
powiedział Dumbledore. – Zaraz potem przestałeś krzyczeć.
Snape
opadł na poduszki.
-
Cóż, wygląda na to, że tym razem odszedł na dobre – wychrypiał
Severus.
Harry
uśmiechnął się.
-
Teraz profesor Snape potrzebuje snu – powiedziała pani Pomfrey,
machając ręką, by ich wygonić.
Dumbledore
potrząsnął przecząco głową.
-
Jeszcze nie. – Dyrektor położył dłoń na ramieniu Mistrza
Eliksirów. – Severusie, jeszcze jedna sprawa.
Jedno
oko Snape’a otworzyło się, by po chwili znów się zamknąć.
Albus nie był zniechęcony.
-
Rzucił zaklęcie wierności na Draco Malfoya, Severusie.
Oczy
profesora otworzyły się gwałtownie.
-
Czarny Pan?
-
Harry. Bez możliwości zdjęcia go.
Ręka
na ramieniu Pottera wzmocniła uścisk, a Severus zamknął oczy.
-
Co ty zrobiłeś? - Słowa Remusa Lupina przepełnione były
szokiem.
-
Czego ty uczysz te dzieciaki, Remusie? – zapytała cierpko pani
Pomfrey.
-
Nigdy…
-
Harry! – zawołała karcąco Hermiona.
Oczy
Severusa znów się otworzyły.
-
Harry… co?
-
Rzucił zaklęcie wierności na…
-
Jeżeli moglibyście mi pozwolić skończyć zdanie… - rzucił ze
złością Harry.
-
Nie obchodzi mnie, dlaczego…
-
Albusie! – odezwał się Severus. Nadanie głosowi surowej barwy
znów go osłabiło. Zamknął oczy. – Albusie, pozwól Harry’emu
mówić.
-
To ma limit czasowy – powiedział Gryfon. – O świcie Malfoy znów
będzie sobą.
Snape
uśmiechnął się lekko.
-
Dobrze pomyślane, Harry – wychrypiał Mistrz Eliksirów. Uśmiech
zniknął. – Jednak to pozostawi ślad na was obu.
-
Rozumiem. – Potter podniósł wzrok, by napotkać spojrzenie
Dumbledore’a. – To był jedyny sposób, bym mógł zabrać go ze
sobą na spotkanie Śmierciożerców. Nie chciał zostać w
Hogwarcie. Ustaliłem, że zaklęcie zniknie o świcie bez mojego
udziału, by Draco mógł znowu być sobą, gdybym zginął.
Severus
potrząsnął głową.
-
Ty… Nie rozumiesz… Wkrótce…
Snape
ponownie opadł na poduszki. Pomfrey rzuciła się w jego stronę.
-
Wyjdźcie! Możecie zaczekać za drzwiami! Remusie, upewnij się, że
się do czegoś przydasz, zanim wyjdziesz i połóż Draco na
sąsiednim łóżku. A ty… - Pielęgniarka dźgnęła palcem brzuch
Dumbledore’a z niezadowolonym spojrzeniem. – Musimy uciąć sobie
małą pogawędkę. Teraz!
Dyrektor
skinął głową z niezwykłą łagodnością.
-
Wierzę, że jestem ci to winny, Poppy.
*
Niechętnie,
Harry się odsunął. Kiedy się odwrócił i zobaczył bezwładne
ciało Draco w ramionach Remusa, ruszył, by mu pomóc. Lupin właśnie
kładł Malfoya na szpitalnym łóżku, gdy Potter do nich dotarł.
-
Czym dostał, Harry? Co to było?
-
Tylko Drętwota. Próbował wyrzucić stąd Dumbledore’a.
-
Ennervate!
Draco,
dwie sekundy po tym, jak się ocknął, odepchnął od siebie Remusa
i złapał jedną z dłoni Harry’ego w swoje własne.
-
Tak mi przykro, Harry! Zrobiłem, co kazałeś, a oni wszyscy się
wściekli! Nie mogłem…
-
Cicho. – Potter położył wolną rękę na głowie Malfoya. –
Wszystko zrobiłeś tak, jak trzeba. Nie jesteś odpowiedzialny za
reakcje Dumbledore’a.
Remus
podszedł bliżej, aby rozdzielić ich dłonie. Harry zwalczył chęć,
by nakrzyczeć na Lupina, zamiast tego skupiając się na uspokojeniu
Ślizgona.
-
Zapomnij o tym, zwierzaczku. Wszystko już w porządku.
-
Zwierzaczku! – wykrzyknęła z oburzeniem Hermiona.
-
Teraz, panie Malfoy – powiedział łagodnie Remus. – Myślę, że
będzie lepiej, jeżeli wróci pan do lochów i uda się prosto do
łóżka.
-
Nie! – sprzeciwił się Potter.
-
Harry…
-
Nie może wrócić do lochów w takim stanie! Ktoś powie coś złego
na mój temat, a Draco wda się z tą osobą w bójkę i dopiero
wtedy znajdzie się w poważnych kłopotach. Musi zostać na noc ze
mną. Przynajmniej do świtu.
Lunatyk
potarł dłonią czoło. Wyglądał na wykończonego.
-
Masz rację – powiedział w końcu. – Zostaniecie tutaj. Możesz
przy nim siedzieć, jeżeli chcesz i pani Pomfrey nie ma nic
przeciwko, ale między wami nie może być żadnego fizycznego
kontaktu. Czy to jest jasne?
Harry
zacisnął szczęki, przypominając sobie, że Remus ma rację.
Fizyczny kontakt wszystko pogarszał.
-
Tak, sir.
*
Hermiona
chciała skarcić Harry’ego o użycie zaklęcia wierności, ale –
ku uldze Pottera – Remus kazał jej poczekać z tym do rana.
-
Obaj będą dużo bardziej zdolni do dyskutowania o tym po fakcie,
Hermiono. Na razie pozwól im ochłonąć.
Harry
zignorował implikację, że był całkowicie niekompetentny.
Podejrzewał, że to prawda. Gdy Remus poprowadził pannę Granger na
drugi koniec pomieszczenia, Harry zdał sobie sprawę, że nie chce
rozmawiać z Draco. Nie, jeżeli Malfoy będzie się zgadzał ze
wszystkim, co Potter powie. Zamiast tego zaproponował Ślizgonowi,
by ten zdjął tunikę i położył się spać.
-
Co się stało? – zapytał Draco. Harry usłyszał niepewność w
głosie przyjaciela. – Czy z profesorem Snape’em wszystko jest w
porządku?
-
Tak.
-
Jak to się stało, że skończyliśmy tutaj?
Harry
potrząsnął przecząco głową.
-
Opowiem ci o wszystkim rano. Teraz musisz położyć się spać.
Malfoy
zmarszczył brwi.
-
Nie jestem zmęczony. Możemy porozmawiać teraz.
Potter
ponownie potrząsnął głową i wstał z krzesła.
-
Nie teraz. Teraz musisz spać. Potrzebuję cię wypoczętego.
Potulnie
kiwając głową, Draco ułożył się wygodnie i zamknął oczy.
Harry odszedł od jego łóżka i w całkowitej ciszy przemierzył
drogę do okna. Stanął na tyle blisko, by móc zobaczyć słabe
światło księżyca odbijające się od tafli jeziora. Zaczął
niekontrolowanie drżeć. Słuchał, jak ktoś się zbliża.
-
Harry?
Głos
Hermiony był ledwo dosłyszalnym szeptem. Nie było w nim nagany, a
mimo to Potter zadrżał mocniej.
-
Nie mogę uwierzyć, że byłem takim idiotą.
Jej
dłoń przez chwilę niepewnie spoczywała na jego ramieniu. Po
chwili panna Granger ścisnęła je pocieszająco.
-
Sądzę, że to musiała być trudna sytuacja.
-
Tak, ale… Nie musiałem rzucać tego zaklęcia, skoro się na to
zgodził, prawda? Byłby dużo bardziej użyteczny, gdybym ciągle
nie musiał się o niego martwić. – Młodzieniec oparł czoło o
chłodną, kamienną ścianę. – Co zrobi, kiedy będzie po
wszystkim?
Hermiona
wzięła głęboki wdech, ale Remus przerwał ich rozmowę, zanim
zdążyła odpowiedzieć.
-
Myślę, że będzie lepiej, jeśli zostawicie tę rozmowę na
później. Harry, z pewnością o tym porozmawiamy, ale nie teraz. –
Lupin złapał Hermionę za łokieć delikatnie, ale stanowczo. –
Póki co, panna Granger wróci do swojego dormitorium. Harry, za
chwilę wrócę, aby sprawdzić, jak się czujesz.
-
Tak, sir. – Potter zmusił się, aby podnieść wzrok. –
Dziękuję.
Dezaprobata
na twarzy Remusa zniknęła.
-
Nie ma za co, Harry. – Lunatyk pocałował Harry’ego w czoło,
nie musząc już się do tego schylać. – Choć wolałbym, byś nie
ściągał na siebie takiej uwagi.
*
Po
ich wyjściu Harry zgasił kilka pochodni i siedział w ciemności,
obserwując wędrówkę światła księżyca po szkolnych błoniach.
Z jego obliczeń wynikało, że minęło około pół godziny, zanim
zawołała go pani Pomfrey.
-
Panie Potter! A może powinnam powiedzieć panie Snape? Byłabym
wdzięczna, gdyby ktokolwiek wytłumaczył mi, co się dzieje i czy
mogłabym jakoś pomóc, ale dyrektor utrzymuje, że to nie była
twoja wina.
Pielęgniarka
wzruszyła ramionami w geście frustracji.
-
Bóle mięśni! To było do przewidzenia. – Pani Pomfrey spojrzała
na Harry’ego i westchnęła. – Twój ojciec odzyskuje siły.
Usunęłam trochę skóry w okolicy Znaku i wygląda na to, że
odrasta normalnie. Do rana nie powinno być śladu po tym, co się
dzisiaj z nią stało, poza delikatnym zaczerwienieniem. – Kobieta
zawahała się. – Nie ma również tego węża. Nie wiem, czy to
ważne, ale skoro tak jest…
Harry
poczuł wzrastający niepokój, kiedy usłyszał jej słowa.
-
To znaczy?
-
Severus odmawia pozostania pod moją opieką. To dla niego typowe.
Jest gorszym pacjentem niż towarzyszem kolacji! Ale jeżeli ten wąż
wróci… - Pielęgniarka westchnęła ponownie, ale jej głos
brzmiał stanowczo, kiedy się odezwała: - Chciałabym, abyś był
dzisiaj blisko niego. Zawołaj mnie natychmiast, kiedy zacznie
krzyczeć lub zobaczysz jakiekolwiek oznaki bólu. Zrobisz to?
-
Tak, oczywiście.
-
Jesteś pewien? Może być bardzo trudny.
Harry
uśmiechnął się.
-
Wiem.
-
To dobrze. – Pani Pomfrey zmarszczyła brwi. – Więc
porozmawiajmy z nim.
*
Chwilę
później Harry znalazł się w swoim pokoju w lochach. Zaoferował,
że prześpi się na kanapie, ale Severus stanowczo mu tego zabronił,
nalegając, by obaj spali we własnych łóżkach. To z kolei
sprawiało, że dzieliły ich trzy pomieszczenia. Dumbledore, nie
komentując, rzucił na ściany zaklęcia, dzięki którym Harry
usłyszy jakikolwiek dźwięk dochodzący z sypialni ojca.
Potter
położył się do łóżka z cichą nadzieją, że nie zostanie
obudzony krzykami Severusa.