Magia Krwi`


Tłumacz: unbelievable

Beta: Serena_




Rozdział 60. Gry i zabawy



Następnego ranka Harry obudził się w dobrym nastroju, który utrzymał się nawet, gdy przypomniał sobie, że rozgrywają dziś mecz. Na tę myśl poczuł jednak zwyczajowe podenerwowanie. Kiedy się ubrał, Ron zerknął na niego. Harry przez moment miał wrażenie, że przyjaciel zamierza coś powiedzieć. Nie zrobił tego jednak i więcej nie spojrzał w jego kierunku, nerwowo się ubierając.

Gdy Harry grzebał w śniadaniu, niezdolny do włożenia czegokolwiek do ust, puchacz wylądował na stole tuż przed nim. Przez jeden surrealistyczny moment Potter miał wrażenie, że dostał list od Malfoyów.

Dostojna sowa wystawiła przed siebie jedną z nóżek, pokazując zwinięty pergamin. Harry odwiązał go i poczęstował ptaka kiełbaską. Puchacz zjadł, wciąż spoglądając wyczekująco, więc Potter dał mu jeszcze. Najwidoczniej usatysfakcjonowana sowa odleciała wreszcie, a Złoty Chłopiec skupił swoją uwagę na liście.

Koperta była ciężka i ładnie wykończona. Zaklejono ją jasnozielonym woskiem. Złoty Chłopiec pomyślał, że ta zieleń ani trochę nie przypomina ślizgońskiej. Nie rozpoznał pieczęci.

- Od kogo to? – zapytał z ciekawością Jack.

Potter z zakłopotaniem wzruszył ramionami i rozerwał pieczęć.


Harry,


Witaj pod skrupulatną opieką Ministerstwa Magii! Wierzę, że nie przesadzam, mówiąc, że będziemy troszczyć się o Ciebie bardziej, niż ktokolwiek wcześniej. W rzeczy samej, wydaje się to nieuniknione.


Harry przypomniał sobie, że Severus powiedział to samo. Od Knota wydawało się to być dużo bardziej obraźliwe.


Żałuję, że nie mogę być obecny na Twoim dzisiejszym meczu qudditcha. Wcześniejsze zobowiązania, sam rozumiesz. Życzę Ci powodzenia – nie to, żebyś go potrzebował. Jesteś wschodzącą gwiazdą naszych czasów! Spodziewam się, że odwiedzę Cię w ciągu najbliższych kilku tygodni, aby odnowić naszą znajomość oraz ocenić poziom przydatności zakresu edukacji w Twojej sytuacji. Jestem pewien, że świetnie spędzimy wspólnie czas.


Z poważaniem,


Korneliusz Knot,

Minister Magii


Żołądek Harry’ego skurczył się nieprzyjemnie z powodu niepokoju, a on sam podniósł głowę znad pergaminu. Hermiona go obserwowała, a jej brwi były zmarszczone ze zmartwienia.

- Co się stało? – zapytała.

Potter parsknął.

- To tylko Knot. Myślę, że będzie próbował przenieść mnie do innej szkoły.

- Harry…

Młodzieniec machnął dłonią, aby odgonić jej obawy, choć pamiętał, aby wyglądać na zmartwionego – na wypadek, gdyby ktoś obserwował jego reakcję.

- Nie mogę teraz o tym myśleć. Zaraz mam mecz.

*


Pomimo tymczasowego zignorowania sprawy, Harry niepokoił się, idąc na zalane słońcem boisko. Dzień był idealny – zaledwie kilka chmur widniało na niebie, a wiatr prawie całkowicie ustał – ale to nie wystarczyło, by odciągnąć myśli Złotego Chłopca od tego, w jaki sposób Knot będzie chciał go kontrolować. Kiedy dotarł na murawę, wciąż był zmartwiony. Żałował, że nie mógł narzekać na to wszystko Ronowi. Zamiast tego poskarżył się Ginny, czekając, aż Andrew i Jack – jako ostatni zawodnicy - pojawią się, by się przebrać.

- Posłuchajcie! – odezwał się, gdy wszyscy byli gotowi. – Ravenclaw ma mocną drużynę. Mają dwóch doświadczonych ścigających i jednego pałkarza. Mimo naszych zmian w składzie, sądzę jednak, że pracuje nam się lepiej. Brak doświadczenia można pokryć poprzez dobre dogadywanie się z pozostałymi członkami zespołu. Mamy również jeszcze jedną zaletę. Colin uzyskał pozwolenie na fotografowanie tego meczu. Nie chcę, aby ktokolwiek mówił, że nasze doświadczenie z tym jest niesprawiedliwe, bo wiem, że Colin dwukrotnie prosił Cho Chang o możliwość robienia zdjęć na ich treningach. Odmówiła. Jeżeli nie będą mogli poradzić sobie z rozproszeniem, to ich wybór. Jeśli ich szukający na moment zaniewidzi, poślijcie w jego stronę tłuczki!

Teresa i Iggy, do tej pory wyglądający na niepewnych, uśmiechnęli się. Ginny parsknęła.

- To wszystko. – Harry podniósł miotłę. – Chodźmy tam i rozpocznijmy sezon zwycięstwem!

Kiedy wyszli na murawę, doping na moment wytrącił Pottera z równowagi. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że coś było nie tak z dźwiękiem. Zwykle niski ryk tym razem zniekształcały przeraźliwe krzyki młodszych dzieci. Przesuwając wzrokiem trybuny, Harry zauważył, że przy sekcji dla nauczycieli znajduje się kilka rodzin. Łącznie nie było tam więcej niż tuzin małych dzieci. Gryfon był zaskoczony, że uchwycił powodowaną ich obecnością różnicę. Mała, czarnowłosa dziewczynka – nie mogła mieć więcej niż sześć lat – podskakiwała, machając do niego czerwoną chustą. Potter uśmiechnął się i spontanicznie jej odmachał.

Moment później znajdował się na samym środku boiska, wymieniając uścisk dłoni z kapitanem Ravenclawu, Cho Chang. Ręka dziewczyny wydawała się wiotka w jego własnej. Uraczyła go pięknym, ale przepełnionym bólem uśmiechem. Przez moment Złoty Chłopiec poczuł żal.

- Hermiona? – Krukonka bezgłośnie poruszyła ustami.

Harry, czując przypływ złości, skinął głową, puścił jej wilgotną dłoń i odwrócił się.

- Dosiądźcie swoich mioteł.

Znajome słowa pochodziły od pani Hooch. Moment później Potter z gotowością ściskał miotłę udami. I nagle wszystko stało się jasne i dobre. Harry spiął się, z niecierpliwością czekając na gwizdek. Na jego dźwięk czternaścioro graczy poderwało się w powietrze. Dwójka – jeden w czerwieni, drugi w niebieskim – pognało w kierunku obręczy. Kolejna dwójka - ponad pozostałych zawodników. Kafel i oba tłuczki wystrzeliły w powietrze, ożywiając niebiesko-czerwony rozgardiasz. Harry zastanawiał się czy publiczność była w stanie zobaczyć pełnię piękna.

- Gracze zajęli pozycje! – Dało się słyszeć głos Ernie Mcmillana, na który odpowiedział ryk publiczności. – Potter i Chang, zarówno kapitanowie drużyn, jak i ich szukający znaleźli miejsca z dobrą widocznością. Emmet, najmłodsza z gryfońskich ścigających, jest przy kaflu! Ludzie kwestionowali decyzję Pottera o przyjęciu do drużyny Gryffindoru drugorocznej, ale spójrzcie, jak ta dziewczyna lata! Corner jest blisko! Emmet podaje do Weasley, w której stronę posyła tłuczka Gould! Weasley znów podaje do Emmet, Emmet strzela… Tak! Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Nie dajcie tej dziewczynie dojść do piłki, Ravenclaw! Ona ma talent!

Zachwycony Potter pomyślał, że Colin ma to wszystko na filmie. Podejrzewał, że obrońca Krukonów mrugnął, zobaczywszy flesz, co pomogło Teresie strzelić gola. Z przyjemnością obserwował, jak jego drużyna zdobywa czterdzieści punktów i cieszył się mentalnie, widząc, jak Cho kłóci się z panią Hooch o ważność wyniku.

Pani profesor była stanowcza.

- Pan Creevy pytał wszystkich kapitanów o możliwość fotografowania treningów. Mieliście niewykorzystaną okazję doświadczyć tego przed dzisiejszym meczem.

Chang spiorunowała Harry’ego wzrokiem. Uśmiechnął się szyderczo, na co dziewczyna odwróciła się plecami, o mały włos nie spadając z miotły. Ravenclaw został wygwizdany, natomiast drużyna Gryfonów była oklaskiwana. Po raz pierwszy, odkąd Harry sięgał pamięcią, niektórzy Ślizgoni kpili z przeciwnika Gryffindoru. Latając ponad pozostałymi zawodnikami, Harry zerknął na trybuny i zobaczył, że Draco śmieje się, mówiąc coś do dziewczyny obok niego.

Wynik: czterdzieści do zera.

Gra była spektakularna, prawdopodobnie dzięki przyzwyczajeniu ścigających do fleszu, co i rusz błyskającego z aparatu Colina. Kiedy Harry zobaczył znicza, Cho była bliżej niż on. Pognał w przeciwnym kierunku, prowokując Cho do podążenia za sobą, następnie zawrócił i po chwili trzymał w dłoni trzepoczący znicz. Publiczność szalała, gdy Mcmillan ogłosił wynik dwieście dwadzieścia do dwudziestu. Potter ośmielił się zerknąć na sektor profesorów i zobaczył, że jego ojciec uważnie mu się przypatruje, choć wyraz jego twarzy był całkowicie obojętny.

Gryfon powstrzymał się od pomachania do niego. Wylądował, zaczerwieniony i szczęśliwy. Znicz wciąż trzepotał w jego dłoni. Ginny, Teresa i Iggy, objęci, podskakiwali z radości. Panna Weasley przyciągnęła go do nich, a Jack poklepał po plecach.

- Wspaniały zwód!

- Byliście świetni! – wykrzyknął Harry. Rozejrzał się, starając się przyłączyć do nich Andrew, który stał niepewnie zaledwie kawałek od nich oraz Rona, piorunującego Pottera wzrokiem w taki sposób, jakby ten go znieważył. Ta realizacja odebrała Złotemu Chłopcu oddech lepiej, niż zrobiłby to celny cios w brzuch. Wciągnął głęboko powietrze, powoli się go pozbywając. Próbował sprawić, by wróciła jego wcześniejsza ekscytacja. – Grajcie tak, jak do tej pory, a Puchar w tym roku będzie nasz.

Ron wpatrywał się w nich jeszcze przez moment, po czym odwrócił się i ruszył w stronę tłumu zmierzającego na boisko. Hermiona podbiegła do Harry’ego.

- Gratuluję! Lataliście oszałamiająco… jak zawsze!

- Dziękuję. – Harry uśmiechnął się, przenosząc wzrok na kolegów z drużyny. – Myślę, że świetnie się dogadujemy. Oprócz mnie i Rona, oczywiście.

Młodzieniec spojrzał ponuro za oddalającym się przyjacielem. Wzrok Hermiony również podążył w tamtą stronę.

- Idę z nim do Hogsmeade. Może mógłbyś dołączyć do nas w Trzech Miotłach, gdy będzie bardziej zrelaksowany?

Harry westchnął.

- Spróbuję.

- Popracuję nad nim.

- Harry! Co znowu ugryzło Rona?

Potter wzruszył ramionami. Hermiona odsunęła się, kiedy przyjaciel odwracał się, by stanąć twarzą w twarz z bliźniakami.

- Nie mam pojęcia – odrzekł.

Obaj Weasleyowie wpatrywali się w młodego Gryfona w szoku.

- Um… Harry? – zapytał jeden z nich.

To był George, jak zdecydował Złoty Chłopiec, a sądził po tym, że pocierał ramię w sposób, w jaki zawsze robił to George, gdy nad czymś intensywnie myślał lub czegoś się bał.

- Wspaniale was widzieć! – Potter przywitał ich. – Bałem się, że nie dotrzecie.

Bliźniacy spojrzeli na siebie. Równocześnie złapali Harry’ego za ramiona.

- Chodź z nami – rzucił Fred.

Zaprowadzili go w opustoszałe miejsce w dalekim końcu trybun.

- Co?

- Kim jesteś? – syknął Fred. – I gdzie jest Harry?

Potter poczuł się, jakby ktoś go uderzył. Całą siłą woli powstrzymał się, żeby nie zgiąć się w pół.

- To ja, Harry.

- Niezła próba – warknął jeden z bliźniaków – ale nas nie oszukasz.

Potter nie pomyślał wcześniej, że wygląda inaczej. Weasleyowie wyglądali na śmiertelnie poważnych. Był zadowolony, że zabrali go z daleka od tłumu. Kilkoro ludzi na nich patrzyło, ale żaden nie mógł ich usłyszeć.

- To włosy – spróbował.

- Pieprzysz – rzucił George nalegającym szeptem.

Nie są tylko źli, pomyślał Złoty Chłopiec. Boją się.

Fred popchnął Harry’ego w stronę trybun.

- Nawet nie brzmisz, jak on!

Potter wziął głęboki wdech.

- Wiem. - Młodzieniec przygryzł wargę. Fred popychał go, dopóki ścianka trybun nie przylgnęła do pleców Złotego Chłopca. Przez moment zastanawiał się, jak będą wyglądać siniaki. Niektórzy ludzie przypatrywali im się. Profesor Lupin ruszył w ich kierunku, ale zatrzymał się, gdy Harry machnął lekceważąco dłonią w jego stronę. – Jestem Harrym. Jeżeli macie jakieś pytania, porozmawiajcie z dyrektorem. Ja nie jestem upoważniony, żeby cokolwiek mówić.

- Co powiedziałeś nam na temat krwi używanej w słodyczach?

Harry zdał sobie sprawę, że George go sprawdza.

- Żebyście w zamian użyli spermy.

- Zbyt oczywiste – zaoponował Fred. – Gdzie nasza mama trzyma dżem?

- Kiedy go przed wami chowa? – odwarknął Gryfon. Spojrzał na nich rozpaczliwie, ale wciąż patrzyli na niego z taką samą złością. – Nie byłem w Norze od dwóch lat! – Nagle ujrzał w głowie obraz pani Weasley, podnoszącej słoik dżemu i kładącej palec na ustach. – Pamiętam stary, poobijany kociołek, który zazwyczaj stał pod zlewozmywakiem.

- Kim jestem? – zapytał Fred.

- Fred.

Wspomniany młodzieniec spojrzał na Harry’ego z pogardą.

- Jestem George.

- Nie, nie jesteś! – Potter wskazał na drugiego z bliźniaków. – To jest George. Nigdy nie pocierasz ramienia w ten sposób, a on tak robi, kiedy się martwi. Próbowałeś mi grozić i choć George również to robi, to nigdy nie zaczyna!

George spojrzał na swoje przedramię.

- Naprawdę to robię?

- Tak, odkąd złamałeś rękę na naszym pierwszym roku – powiedział Fred, cofając się. – W porządku. – Wziął długi, głęboki wdech. – Jesteś Harrym. – Potrząsnął głową i przypomniał sobie, aby mówić ciszej. – Co się stało? Wypadek przy transmutacji? Problem z powrotem do ludzkiej postaci z tej animagicznej?

- To powolna zmiana. – Harry zniżył głos do szeptu. – Większość ludzi tego nie zauważa, ale to dlatego, że patrzą na mnie codziennie. Spróbujcie udawać, że wyglądam normalnie, dobrze?

Fred spiorunował go wzrokiem.

- Z twoją twarzą coś jest nie tak. I jesteś ode mnie wyższy! – Jego głos przepełniony był oburzeniem.

George zachichotał.

- Tak, ale jest chudszy niż Ron.

- Posłuchajcie… Chcę wziąć prysznic i pójść do Hogsmeade – powiedział Harry. – Mam zakupy do zrobienia. Idziecie ze mną czy nie?

Fred spojrzał na George’a, który w odpowiedzi wzruszył ramionami.

- Jasne, Harry – odpowiedział Fred.

Jego nagły uśmiech wydawał się Potterowi wyjątkowo sztuczny. Złoty Chłopiec zastanawiał się, czy naprawdę mu uwierzyli.

- Później pogadamy ze staruszkiem – dodał George.

- Poza tym, i tak mamy sprawę do Zonka.


*


Harry wziął prysznic i ubrał się tak szybko, jak to możliwe, bojąc się, że – mimo zapewnień – bliźniacy zaczną rozmawiać o nim z innymi ludźmi. Ron wychodził. Harry czekał w drzwiach wejściowych wystarczająco długo, aby zobaczyć, jak jego przyjaciel kieruje się w stronę bram, nawet nie odwracając się, by zerknąć na trybuny. Gdy Złoty Chłopiec wyszedł z szatni – czysty, wilgotny i gotów do wyjścia do Hogsmeade – bliźniacy czekali na niego, jak obiecali.

- Harry! – Wstrząśnięta nagana w głosie George’a insynuowała, że Harry zrobił coś okropnego. Młodzieniec zatrzymał się w połowie kroku.

- Co?

- Te szaty! Ludzie pomyślą, że jesteś ze Slytherinu!

Gryfon spojrzał w dół. Miał na sobie zieloną, rozpiętą szatę na białej koszuli.

- Widzieliście je już wcześniej.

- Tak, ale nie w szkole!

Potter wywrócił oczami.

- Nie ma nadziei dla każdego, kto nie wie, że jestem w Gryffindorze.


*


Ruszyli w dół drogi. Większość ludzi poszło do wioski już wcześniej, więc nikogo nie było wystarczająco blisko, aby ich usłyszeć. Harry szybko i cicho przypomniał im, że mają nie zwracać uwagi na jego wygląd, a Dumbledore z pewnością chętnie im wszystko wyjaśni. Jak tylko przeszli przez bramę, George wyciągnął coś z kieszeni i rzucił w stronę Złotego Chłopca.

- Przywieźliśmy ci trochę gadżetów.

Harry spojrzał na to, co złapał. W pakunku znajdowało się kilka Skrzydełek Nastroju, dwie Zdzierające Przekąski oraz trochę słodyczy, co do których Potter podejrzewał, że zmieniają kolor skóry. Było też kilka rzeczy, wyglądających jak gumy do życia w różnych kolorach.

- Dzięki!

- Wywróć torbę na lewą stronę – polecił George.

- Nie mam gdzie tego schować.

- W porządku. Po prostu ją wywróć.

Fred zabrał torbę z rąk Złotego Chłopca i wypełnił polecenie brata. Zawartość nie była widoczna. Bliźniak oddał torbę Harry’emu. Młodzieniec ostrożnie zajrzał do środka. Wewnątrz znalazł dziesięć paczek papierosów.

- Jesteście wspaniali! – wykrzyknął Potter.

- Cóż. – George beztrosko machnął ręką. – To tylko odwracalne woreczki. Nie zrobiliśmy go, ale…

- …ale są bardzo popularne wśród naszych klientów.

- W związku z tym podpisaliśmy umowę sprzedaży.

Harry doświadczalnie wywrócił woreczek na właściwą stronę. Papierosy nie zniknęły, a woreczek wciąż przepełniony był magicznymi słodyczami. Bawił się chwilę, uśmiechając się szeroko.

- Szczęśliwy jak mugol z magicznym czajnikiem – skomentował Fred.

- Zepsuci – odparował Potter. – Wy, pochodzący z czystokrwistych rodzin, jesteście po prostu zepsuci. Nie macie za grosz szacunku do piękna tych rzeczy.

- Spróbuj powiedzieć to tacie.

Harry spojrzał przed siebie i zdał sobie sprawę, że dotarli już do wioski. Schował woreczek do kieszeni.

- Wrócę do tego później.

- Dokąd idziemy najpierw? – zapytał George.

- Do księgarni – odrzekł radośnie Złoty Chłopiec.

- Harry! – zawołali z konsternacją obaj bliźniacy.

- Cóż, chciałem kupić…

- Do Zonka!


*


Harry spędził dobrze czas, rozglądając się po sklepie Zonka. Kupił nawet kilka rzeczy, ale nie znalazł nic nawet w połowie tak interesującego, jak odwracalne woreczki. Bliźniacy pogrążyli się w długiej negocjacji z właścicielem. Harry wątpił, że tutaj cokolwiek powiedzą na jego temat. Prawdopodobnie w tym miejscu nawet o nim nie myślą. Ostatecznie Potter przerwał im, aby powiedzieć, że zobaczą się później i skierował się do księgarni.

Była znacznie mniejsza niż Esy Floresy. Regały miały normalną wysokość, choć całe obłożono książkami. Harry rozejrzał się w poszukiwaniu lady. W końcu dostrzegł biurko, niemalże w całości schowane pod stertami ksiąg. Na dostawionym do niego krześle siedział mały czarodziej, z zadowoleniem pogrążony w lekturze. Nie był stary, choć mógł sprawiać takie wrażenie; siedział pochylony, a jego ubranie było mieszanką różnych stylów i kolorów.

- Przepraszam?

Czarodziej podniósł wzrok. Duży kot zeskoczył z jego kolan i uciekł.

- Przepraszam, że przeszkadzam…

- Nic nie szkodzi, młodzieńcze. Mimo wszystko, to moja praca. – Mężczyzna spojrzał na niego uważniej, wyglądając na zdziwionego. – Harry Potter?

- Tak.

Mężczyzna przechylił głowę na bok.

- Na zdjęciach wyglądasz trochę inaczej.

- Myślę, że to przez włosy – powiedział Złoty Chłopiec. – I trochę urosłem.

Sprzedawca skinął głową.

- Nie wspominając już o strasznej jakości tych fotografii. – Uśmiechnął się. – Miło mi cię poznać. Czym mogę służyć?

- Cóż… - Harry zastanawiał się, jak wiele powinien wyjaśnić. – Zostałem wychowany przez mugoli.

Mężczyzna przywołał na twarz ponury wyraz.

- Czytam gazety.

Gryfon szybko powiedział, w czym rzecz, zanim sprzedawca zbyt jawnie zaczął mu współczuć.

- Cóż, tak. Czarodziejska kultura czasami mnie zaskakuje.

- Szukasz czegoś związanego z socjologią?

- Nie. Przyjaciel zasugerował, że powinienem przeczytać opowieści. Czarodziejskie historie dla dzieci i dorosłych. Jak pan sądzi, co dałoby mi dobry pogląd na to wszystko? Na magiczne zwyczaje?

Harry podejrzewał, że właściciele księgarni żyją z podobnych pytań. Mały czarodziej prowadził Pottera po całym sklepie, tworząc na jego rękach stos swoich ulubionych historii z dzieciństwa oraz tych, które obecnie były w modzie. Znalazły się tam zarówno klasyki, jak i horrory, komedie i książki przygodowe. Złoty Chłopiec skończył obchód ze stosem tomisk, który zaimponowałby nawet Hermionie. Zapłacił za wszystko i zapytał, czy mógłby odebrać zakupy na koniec dnia.

Mały sprzedawca popatrzył na Gryfona z zaciekawieniem.

- Dlaczego?

- Cóż, jest dużo do dźwigania…

- Ach! Na spore zakupy mamy specjalny urok kurczenia, nadaje się idealnie. – Mężczyzna wskazał na pakunek różdżką i zmniejszył go do takiej wielkości, by mógł spokojnie zmieścić się do kieszeni. – Żeby cofnąć urok, stuknij w niego trzy razy różdżką.

- Dzięki.

- Przyjemność po mojej stronie. – Sprzedawca skłonił się nisko. – Proszę przy okazji powiedzieć mi, jak ci idzie. Jestem pewien, że to byłoby korzystne również dla wielu twoich kolegów. Może mógłbym sporządzić listę lektur obowiązkowych dla nowych uczniów pochodzących z mugolskich rodzin?


*


Harry wyszedł z księgarni wprost na ulicę i rozglądał się przez moment. Postanowił, że ruszy w kierunku Trzech Mioteł, aby zobaczyć czy są tam bliźniacy – lub Hermiona i Ron. Pub był głośny i zatłoczony. Potter szedł przed siebie, dopóki nie dotarł do stosunkowo jasnego miejsca, następnie zatrzymując się, by rozejrzeć się po zajętych stolikach. Niedaleko baru siedziała Ginny, Dean, Seamus i jakaś Puchonka. W dalekim końcu dostrzegł Remusa, siedzącego ze znajomo wyglądającą kobietą. Harry’emu chwilę zajęła realizacja faktu, że to Selena – wilkołak. Lunatyk nie chciał, by Potter kiedykolwiek się z nią spotkał. Dziś Lupin wyglądał na szczęśliwszego w jej towarzystwie. Powiedziała coś, a po krótkiej chwili Remus uśmiechnął się szeroko.

Rzucając szybkie spojrzenie za siebie, Potter wmieszał się w tłum przy barze. Nie chciał, aby towarzyszka Lupina go zauważyła. Ostrożnie dotarł do drzwi wejściowych i dopiero tam zaryzykował spojrzenie na Remusa. Teraz profesor wyglądał na zdenerwowanego. Wyciągnął rękę w stronę kobiety, a ona potrząsnęła wyzywająco głową.

Harry zobaczył, jak usta Huncwota układają się w jedno słowo:

- Proszę.

Potter wyszedł.


*


Harry wędrował z powrotem do Zonka, choć nie miał najmniejszej ochoty jeszcze raz iść do sklepu z żartami. Spojrzał w witrynę i zobaczył, że bliźniacy wciąż są w środku. George rozmawiał z właścicielem, a Fred najwyraźniej przeglądał asortyment.

Potter przeszedł przez ulicę i dotarł do zacienionego miejsca kilka jardów od ulicy, porośniętego trawą i otoczonego przez ligustr i kamienny murek, sięgający Harry’emu do klatki piersiowej. Wskoczył na niego i usiadł. Miał stamtąd dobry widok na frontowe drzwi Zonka. Wyciągnął odwracalny woreczek.

Wyglądało na to, że paczka papierosów nie była schowana w zwyczajnym celofanie. W końcu rozerwał ją zębami. Ze zirytowaniem zorientował się, że nie miał ze sobą zapałek, a próba zapalenia różdżką była dość problematyczna, bo nie mógł wypowiedzieć zaklęcia podczas wdechu. Podpalił więc gałązkę, by użyć jej jako prowizorycznej zapalniczki. Był zadowolony, że w pobliżu nie było obserwujących jego zmagania bliźniaków.

Złoty Chłopiec wydmuchał powietrze na drzewo znajdujące się nad nim i patrzył, jak szary dym przedostaje się przez gałęzie. Żałował, że nie jest wystarczająco dorosły, aby móc czarować poza szkołą, bo mógłby tworzyć z dymu różne kształty. Nagle zorientował się, że użył magii zaledwie minutę wcześniej i skrzywił się. Przynajmniej jest mało prawdopodobne, że ktokolwiek się zorientuje, skoro zrobił to w Hogsmeade. Nikt tego nie widział. Drugi wdech wypuścił z płuc powoli, więc wiatr się nim bawił. Skręcił się jak srebrny wąż. Harry obserwował to z satysfakcją, zaciągając się po raz trzeci.

Nagle Złoty Chłopiec był kompletnie niezdolny do oddychania. Po krótkiej chwili paniki, powietrze wydobyło się z płuc młodzieńca jako szary dym, wydając przy tym straszny charkot. Po tym jego nogi wystrzeliły w powietrze, a on sam zorientował się, że fruwa brzuchem do dołu nad murkiem, nad którym przed chwilą siedział. Mógł już oddychać, ale wszystko zdawało się być niebieskie.

Gryfon spróbował dosięgnąć murka. Znajdował się na długość ramienia od niego. Na szczęście papieros upał na kamienie, a nie na suche liście leżące obok. Młodzieniec wyobraził sobie siebie, wędzącego się jak szynka nad płomieniami ognia lub – co gorsze – jako zdobycz kanibalskich mieszczan. Najbliższa gałąź znajdowała się zbyt wysoko, aby mógł ją dosięgnąć; zwłaszcza, że nie mógł przewrócić się na plecy. Następnie spróbował dopłynąć do pnia drzewa. Gwałtowne ruchy przeniosły go zaledwie kilka centymetrów do przodu, ale pociągnęły ze sobą nieszczęsne konsekwencje – różdżka Harry’ego wyślizgnęła się z jego kieszeni. Wylądowała tuż obok kamiennego murka.

Potter zdał sobie sprawę, że jest kompletnie bezradny, dopóki to nie minie. Powinien był najpierw użyć różdżki. Zastanawiał się, czy krzyczenie było dobrym pomysłem. To mogłoby przyciągnąć uwagę bliźniaków, ale świadomość, że zobaczyłby go każdy, kto by go usłyszał, była zbyt żenująca. Nagle Gryfon zdał sobie sprawę, że w pobliżu mogły znajdować się również osoby, pragnące jego śmierci, a w tym stanie był łatwym celem. Musiał to przeczekać. Potter z paniką pomyślał, że ten czar może przyspieszyć jego przemianę. Miał nadzieję, że po prostu unosi się nad ziemią, ale nie był już tego taki pewien, kiedy przypomniał sobie utratę oddechu. Może będzie wyglądał jeszcze mniej niż Harry Potter, gdy w końcu wyląduje.

Harry zdecydował, że nie da tej satysfakcji Fredowi i Georgowi i nie pozwoli im obserwować skutków ich małego żartu, jeżeli tylko będzie mógł coś na to poradzić. Podczas gdy fruwał w powietrzu, rozmyślając nad nieodpowiedzialnością bliźniaków, usłyszał głos dochodzący z drogi:

- Spójrz, Draco! Potter utknął w powietrzu! – Ciężkie kroki wydawały charakterystyczne dźwięki, gdy właściciele stóp stąpali po suchych liściach. – Możemy poćwiczyć na nim grę na pozycji pałkarza!

Po tej uwadze dało się słyszeć głośny, niski śmiech. Harry’emu udało się przekrzywić głowę tak, aby zobaczyć Draco oraz Goyle’a i jego dziewczynę z piątego roku. Cała trójka szła przez dziwnie niebieskie powietrze.

Rozbrzmiał również śmiech Malfoya. Jego jasne włosy odcinały się bladym turkusem na tle niebieskawej skóry. Wyglądał jak jakiś szalony elf. Goyle wyglądał, jak Frankenstein, gdy schylał się, szukając patyka. Dopiero, kiedy znalazł solidną, grubą gałąź, Draco, wciąż będąc obok niego, rzucił:

- Nie, Gregory! – Wziął kilka głębokich oddechów. – Potter jest teraz moim przyjacielem, pamiętasz?

- Och, w porządku. – Goyle spojrzał na gałąź z oczywistym rozczarowaniem. – Czy to dozwolone? – dodał z powątpieniem.

Draco wyjął różdżkę i zrobił kilka kroków, idąc po trawie.

- Accio, Harry! – spróbował.

Potter przesunął się do przodu, ale mimo to, że Draco nim szarpnął, pozostał w powietrzu -głową w kierunku turkusowej trawy - mniej więcej na wysokości głowy Malfoya. Ślizgon spróbował sposobu Goyle’a na ściągnięcie Złotego Chłopca na dół, ale jedynym efektem były bolące kostki Pottera. Draco roześmiał się ponownie.

- Musisz po prostu spaść, Bliznowaty – powiedział. – To w końcu twój talent. – Rozbawienie w jego głosie skutecznie sprawiło, że w jego słowach nie było ani krztyny złośliwości. Spróbował rzucić czar cofający wszystkie poprzednie, ale również nic się nie stało. – Jak udało ci się znaleźć w takim stanie, Potter? – zapytał.

- Dostałem coś od Freda i George’a – wyznał.

- Od bliźniaków Weasley? Nie powinieneś wiedzieć, jak to się skończy?

- Po prostu chciałem zapalić. Równie dobrze mogli iść do mugolskiego sklepu. – Potter czuł, że się rumieni. Naprawdę powinien wiedzieć lepiej i nie sądzić, że bliźniacy przyniosą mu cokolwiek bez majstrowania w tym. Chociażby dziwny celofan powinien dać mu do myślenia. – Jestem ich partnerem. Myślałem, że będą mięli trochę więcej rozumu.

Draco podszedł do murku i schylił się, aby podnieść wciąż tlący się niedopałek. Harry uważnie obserwował, czy jego różdżka jest bezpieczna przed nadepnięciem. Nie zamierzał zwracać na nią uwagi; przynajmniej do czasu, aż nie będzie to absolutnie konieczne. Malfoy nie sprawiał wrażenia, jakby chciał go skrzywdzić, ale nie było sensu w kuszeniu go. Ślizgon powąchał peta, po czym zmarszczył nos.

- Merlinie, Harry! Chciałeś tego? Nie wiem, co w tym jest, ale okropnie śmierdzi.

Wyrzucił niedopałek z powrotem na ziemię i odwrócił się do Harry’ego. Ku uldze Gryfona, Malfoy dzięki temu zatrzymał się dalej od różdżki.

- Jak Weasleyowie zazwyczaj bawią się w tego typu rzeczy? Zaklęcie, dzięki któremu to samo mija czy może trzeba rzucić inne?

- Myślę, że ich sztuczki są po prostu na czas. – Harry’ego powoli zaczynała boleć szyja, gdy obserwował Draco.

- Cóż. Jak więc czujesz się, tracąc dziesięć minut swojego życia?

- Słucham?

- Mógłbym postarzeć cię o dziesięć minut. Myślisz, że to wystarczy?

- Biorąc pod uwagę fakt, że to prawdopodobnie będzie czas, jaki spędzę w powietrzu, śmiało!

Draco wskazał różdżką na Harry’ego i rzucił szybkie zaklęcie. Potter miał czas, aby obrócić się w sposób, dzięki któremu upadł na plecy, a nie na brzuch. Świat znów miał normalne kolory. Kiedy tylko złapał oddech, podbiegł do murka i złapał swoją różdżkę.

- Upuściłeś różdżkę? – zapytał zgorszony Malfoy.

- Wypadła mi z kieszeni. – Harry schował ją na miejsce.

Powąchał swoje palce. Zapach świeżego papierosa uspokoił go, że Draco postarzał go o dziesięć minut i ani chwili dłużej. Chwilę później otrzepał ubranie z liści i brudu. Spróbował również pozbyć się ich z włosów, ale to nie było takie łatwe.

- Potrząśnij głową – poradził Draco.

Harry zrobił to, po czym pozwolił Ślizgonowi rzucić na swoje włosy czar układający. Następne zaklęcie wyczyściło i ułożyło szatę Złotego Chłopca.

- Mogę też pozbyć się tego zapachu?

- Nie.

- Jest okropny.

- Mnie się podoba.

Malfoy zmarszczył nos.

- Żadnego poczucia smaku. To sprawia, że cuchniesz jak pan Nott. Nie jestem pewien, czy potrafię to znieść. – Wzruszył ramionami. – Gregory, Lauricia, to jest Harry Potter. Pomimo jego reputacji i braku wyrafinowania, nie jest taki zły. Harry, to jest Gregory Goyle. Już się poznaliście, ale rozbaw mnie i udawaj, że to się dopiero stało. Ta urocza, młoda dama – Draco rzucił piątoklasistce uśmiech, który wywołał rumieniec na jej policzkach – to jego dziewczyna, Lauricia Barrett.

Potter wyciągnął przed siebie rękę.

- Miło mi poznać, panno Barrett.

Dziewczyna złapała jego dłoń serdecznie, ale nie potrząsnęła nią. Harry nie był całkowicie pewien, czy nie powinien był pocałować jej w rękę zamiast tego. Aby ukryć zmieszanie, Gryfon wyciągnął szybko rękę w kierunku Goyle’a. Ślizgon złapał ją mocniej, niż to koniecznie i stanowczo potrząsnął.

- Potter.

- Goyle.

- W porządku. – Draco mówił przez zaciśnięte zęby, ale Potter nie był pewien, czy dzieje się tak z powodu irytacji czy prób utrzymania powagi. - Szliśmy właśnie do Trzech Mioteł. Dołączysz do nas?

- Tak myślę. Chciałbym zamienić słówko z…

Jakby na zawołanie, bliźniacy wyszli ze sklepu Zonka. Niezależnie od tego, co pojawiło się na twarzy Złotego Chłopca, zmusiło to Draco do odwrócenia się i spojrzenia w tym samym kierunku.

- Więc na co czekasz? – wyszeptał, lekko popychając Gryfona w kierunku drogi.

Kiedy tylko Potter wyszedł z cienia, Fred i George natychmiast go zobaczyli. Niemalże do niego podbiegli, choć zatrzymali się kilka kroków od niego, wyglądając niepewnie.

- W co wy – wypluł Potter – pogrywacie?

Bliźniacy spojrzeli na siebie.

- W czym problem, kumplu? – zapytał Fred.

- Papierosy! – Nastrój Harry’ego nie poprawił się dzięki znajomości sztuczek bliźniaków. – Jeżeli zamierzaliście dać mi coś, co sprawi, że stanę się bezradny, to mogliście chociaż być w pobliżu w tym czasie!

- Nie spodziewaliśmy się, że będziesz zwlekał – zaprotestował George. – A potem zniknąłeś! Nie mieliśmy czasu, żeby za tobą iść, poza tym to nie jest niebezpieczne.

- Nie jest?! – odparł z oburzeniem Złoty Chłopiec. – Bezradne fruwanie w powietrzu nie jest niebezpieczne?

- Mogłeś rzucić zaklęcie…

- Różdżka wypadła mi z kieszeni. Nie mogłem jej dosięgnąć, a potem znalazł mnie…

Draco zrobił krok do przodu.

- To smutne, że akurat moja interwencja uratowała Harry’ego Pottera od stania się celem, na którym ćwiczą pałkarze – wycedził. – Moim zdaniem, to dość ryzykowne.

Bliźniacy spiorunowali go wzrokiem.

- Jesteś dzieciakiem Malfoyów – oskarżył go Fred.

- Słusznie. A wy jesteście łobuzami Weasleyów.

Potter uśmiechnął się.

- Harry! – zaprotestował George. – Co ty wyprawiasz?

- Daję się uratować?

Rudzielec wskazał oskarżycielsko w stronę Ślizgona.

- Jego ojciec jest śmierciożercą!

- Owszem. – Harry wskazał na Goyle’a. – Jego również. A to są ludzie, którzy znaleźli mnie fruwającego bezradnie w Hogsmeade. Jeżeli chcieliby mnie zabić, mieli łatwe zadanie.

- Nie zamierzaliśmy cię zabić! – zaprotestował Goyle, rozumiejąc część tej wypowiedzi. – Chcieliśmy cię tylko trochę poobijać.

- I nie masz podstaw, aby mówić coś takiego o ojcu Goyle’a – wtrącił złośliwie Malfoy. – Takie bolesne oskarżenia nie powinny być rzucane tak nieodpowiedzialnie.

Potter powstrzymał kąśliwą uwagę. To naprawdę poważne oskarżenie, a nawet jeśli jest prawdą, może być potencjalnie niebezpieczne dla młodego Goyle’a.

- Przepraszam – powiedział. – Masz rację. Wiem, że jest śmierciożerca o takim nazwisku, ale nigdy nie słyszałem, aby Voldemort mówił o stopniu pokrewieństwa.

- W porządku – powiedział usatysfakcjonowany Draco. – To mógł być jeden z wielu jego kuzynów, wujek, albo – biorąc pod uwagę korzenie rodziny Goyle’a, któryś ze starszych członków.

- Ale mój…

Ślizgon zamilkł, widząc ostre spojrzenie Malfoya.

- Gregory! Wiem, że jesteś zdenerwowany, ale pozwól mi się tym zająć.

- Temat zamknięty – oznajmił Potter, powstrzymując się od szczerego uśmiechu. Obrócił się w stronę bliźniaków. – Chodzi mi o to, że byłem na ich łasce. Draco sprowadził mnie na dół.

- Jak? – zapytał George.

- Postarzałem go o dziesięć minut – wyjaśnił Malfoy.

- Och.

- Ktokolwiek inny mógłby tego nie zrobić – zaprotestował Potter. – To było strasznie nieodpowiedzialne z waszej strony, biorąc pod uwagę obecną liczbę osób, które chcą mnie zabić.

Fred wywrócił oczami.

- To Hogsmeade.

- Gdzie tydzień temu zginęli ludzie.

- Nie w biały dzień.

Draco oparł się niedbale o pień jednego z pobliskich drzew.

- Był tam. – Ślizgon wskazał na murek. – To wystarczająco prywatne miejsce. Gdybym rzucił zaklęcie, kiedy jego uwaga skupiona była na Goyle’u, zginąłby, zanim zdążyłby krzyknąć.

- I nie byłoby spadającego ciała! – zauważyła Lauricia.

- Nie… - Fred cofnął się. – Harry, oni wszyscy są ze Slytherinu!

Potter spojrzał na Malfoya i westchnął. Ślizgon uśmiechnął się drwiąco.

- Masz wyjątkowo bystrych przyjaciół, Harry.

Młodzieniec wzruszył ramionami. Odwrócił się do bliźniaków. Byli tak samo przerażeni, jak wcześniej tego dnia, gdy zobaczyli go po raz pierwszy. Postanowił zrezygnować z wykładu.

- Wszystkie mają takie skutki uboczne? – zapytał, z wyrzutem machając przed nimi otwartą paczką.

George wzdrygnął się.

- Nie. Trzy nie.

- Czy któreś z nich mają skutki uboczne związane z transmutacją?

Musieli o tym pomyśleć.

- Dwa.

- Trzy.

- Racja, trzy.

Harry westchnął.

- Porozmawiamy później.

Spiorunował wzrokiem Draco, który przypatrywał mu się z zamyśleniem. Chrząknął.

- Wybieraliśmy się właśnie do Trzech Mioteł. Dołączycie do nas?

Bliźniacy wyglądali, jakby Potter właśnie zaoferował im kawałek zgniłej ryby. Po chwili, uprzednio wymieniając spojrzenia przepełnione poczuciem winy, zgodzili się. Dziwna grupa weszła razem do knajpy, przyciągając bardziej niż zdziwione spojrzenia. Draco dał mały pokaz, radośnie rozmawiając ze Złotym Chłopcem. Goyle szedł w ciszy, trzymając w dłoni rękę Lurici, która odzywała się raczej okazjonalnie. Fred i George szli za nimi, szepcząc do siebie.

W cieple pubu, rozejrzeli się dookoła. Harry odnalazł Rona wzrokiem niemal natychmiast. Z nim, oczywiście, powinna być Hermiona. Kiedy wyciągnął szyję, by się upewnić, że tak jest, Malfoy – wciąż znajdujący się u jego boku – wydał okrzyk zadowolenia.

- Sabra! – powiedział, a jego uwaga skierowała się na mały stolik w dalekim kącie, przy którym siedziała Ślizgonka. – Cóż, ja się odłączam. Poradzicie sobie?

- Harry idzie z nami – powiedział ponuro Fred.

- Poradzimy sobie! – zaćwierkała radośnie Lauricia.

Potter ledwie znalazł czas, aby kiwnąć im na pożegnanie głową, bo był już ciągnięty przez bliźniaków do stolika Rona i Hermiony.

- Czy nie powinniśmy ochronić Sabry przed smokiem? – mruknął Fred.

Harry rzucił George’owi ostrzegawcze spojrzenie.

- Nawet o tym nie myślcie – powiedział.

Bliźniak roześmiał się.

- Mam inne plany.


*


Fred i George wcisnęli się na krzesła przy stoliku, zajmując miejsca po obu stronach ich młodszego brata, tym samym sprawiając wrażenie zagrożenia. Fred coś szepnął. Kiedy Harry siadał między George’em a Hermioną, Ron ograniczył się do piorunowania go wzrokiem.

Panna Granger natychmiast zmarszczyła nos.

- Harry! Znowu paliłeś?!

Potter skrzywił się.

- Niestety nie do końca. Poprosiłem bliźniaków, żeby przywieźli mi papierosy, ale oczywiście musieli przy nich majstrować. Ostatecznie skończyłem, będąc bezradnym z powodu ich sztuczki.

Ron skrzywił się w przerażeniu, ale Gryfonka jedynie zmarszczyła brwi, patrząc na dwóch starszych Weasleyów.

- Nie powinniście wspomagać go w pogłębianiu złych nawyków.

- Nie sądzę, że to robimy.

Młodzieńcy wymienili krótkie spojrzenia i uśmiechnęli się.

- Mimo wszystko może je palić, choć z małym utrudnieniem – zauważył Fred.

Hermiona spojrzała pytająco na Harry’ego, który w odpowiedzi wzruszył ramionami.

- To normalne sztuczki, ale mogły mieć bardziej poważne konsekwencje, niż sądzili. Nie zamierzam ich zatrzymać – odpowiedział, czując się wewnętrznie rozdartym.


Madame Rosmerta zatrzymała się przy ich stolików. Bliźniacy zamówili dla siebie whisky i piwo kremowe dla Harry’ego. Kiedy tylko odeszła, Hermiona wyjęła spod stołu małe pudełko z dziurami. Z jego wnętrza docierało odgłosy natarczywego skrobania. Podała je Złotemu Chłopcu tak, jakby był to prezent, a on odruchowo je od niej zabrał.

- Kupiliśmy fretkę – szepnęła konspiracyjnie.

- Ty to zrobiłaś – zaprotestował najmłodszy Weasley.

- Ron zamierza trzymać ją w waszym dormitorium.

- Wcale nie.

- Ron… Przedyskutowaliśmy to już. Pozwalają nam trzymać tylko jedno zwierzę. Lavender na mnie naskarży, a twoi współlokatorzy tego nie zrobią.

Mówiąc, Hermiona otworzyła pudełko. Biało szara fretka wyskoczyła z niego wprost w ręce Złotego Chłopca. Harry przez moment trzymał ją w zupełnym zaskoczeniu. Potem wyślizgnęła się z jego dłoni i wdrapała na jego ramię, skąd łaskotała go wąsami po twarzy.

- Nie obchodzi mnie…

- Och! – wykrzyknął Potter. – Oczywiście, że ją zatrzymamy, Hermiono.

- Ja nie zamierzam! – zaprotestował Weasley.

Madame Rosmerta postawiła tacę na stole i pochyliła się, aby pogłaskać fretkę.

- Jaka śliczna! – Zaczęła zdejmować kufle z tacy. – Jak się nazywa?

Harry i Hermiona wymienili spojrzenia przepełnione poczuciem winy. Potter zdał sobie sprawę, że zwierzętom wciąż nie wolno przebywać w takich miejscach.

- Jeszcze jej nie nazwaliśmy – odpowiedział odważnie.

- Lepiej zróbcie to szybko – upomniała, grożąc im palcem. – Muszą się go nauczyć za młodu.

Mówiąc to, kobieta odeszła, stukając obcasami po posadzce.

- Malfoy – powiedział Ron, uśmiechając się szyderczo.

- Co? – Harry rozejrzał się dookoła. Draco nie było nigdzie w pobliżu.

Weasley skoncentrował się na Hermionie.

- Powinniście nazwać go „Malfoy”.

Potter poruszył się niespokojnie.

- Nie sądzę, że to dobry pomysł.

Panna Granger była bardziej szczegółowa.

- Ron, słyszałeś kiedyś o zasadzie trzeciej nad ranem?

- O czym?

- Nigdy nie nazywaj zwierzęcia takim imieniem, jakim nie możesz zwrócić się do niego o trzeciej nad ranem.

Harry uśmiechnął się krzywo.

- Wyobraź sobie, że się zgubił. Wałęsamy się po zamku, wołając „Malfoy! Chodź tutaj, Malfoy!

Złoty Chłopiec zniżył głos w celu zachowania ostrożności. Nie chciał, by podsłuchał go ktoś z przyjaciół Ślizgona, bo z pewnością pomyślałby, że drwi z Draco.

- A w końcu i tak zaczniesz gruchać do tej fretki słodkim głosem – powiedziała Hermiona. – Albo przynajmniej ja. Założę się, że Harry też. Pomyśl, jak to będzie brzmiało.

Ron zbladł. Ponownie skupił swoją uwagę na pannie Granger.

- Przekonałaś mnie – rzucił.

Fretka zeszła wzdłuż ramienia Harry’ego, okazując zainteresowanie jego kremowym piwem. Młodzieniec zamoczył palec w napoju, który fretka z niego zlizała. Kichnęła.

- Dymek – zaproponował chytrze Potter.

- Hm?

Hermiona rzuciła mu lodowate spojrzenie.

- Nie.

- Ale przecież jest szara!

- To może… snopek? – spróbował Ron.

- Mgła? – zasugerowała panna Granger.

Harry podniósł fretkę i pogłaskał jej grube, miękkie futro. Ułożyła się wygodnie w jego dłoni.

- Cień – powiedział.

Hermiona skinęła głową.

- Cień. To dobre imię dla szpiega.


*


Harry został w pubie, dopóki nie wypił piwa. Przede wszystkim bawił się z fretką. Zarówno on, jak i Ron co jakiś czas wtrącali kilka słów do rozmowy, ale Weasley nie powiedział nic bezpośrednio do Złotego Chłopca. Gdy Ron skierował do Hermiony odpowiedź na jeden z komentarzy Pottera, ten zauważył, że Fred zaczyna się wściekać.

Harry wypił resztkę piwa kremowego.

- Muszę iść – rzucił. – Chciałbym kupić jakieś ubrania.

Ron parsknął.

- Tak, teraz jesteś małym, modnym chłopcem? – Rudzielec uśmiechnął się ironicznie.

Potter był tak zaskoczony faktem, że Weasley uznał jego istnienie, że zabrakło mu słów.

- Myślę, że to wspaniały pomysł – powiedział Fred, wstając. George dopił szybko resztę Ognistej Whiskey i również wstał. – Czas najwyższy, żebyś kupił coś, co nie jest zielone. Chodźmy.

Harry nie zaprotestował. Wolał, aby bliźniacy mu towarzyszyli, by mieć ich na oku – przynajmniej dopóki nie porozmawiają z Dumbledore’em. Podał śpiącą fretkę Hermionie, chłodno skinął Ronowi i wyszedł. Fred i George podążyli za nim jak ochroniarze.


*


- Więc – zapytał Fred – co chcesz kupić?

Harry wzruszył ramionami.

- Tego lata kupiłem kilka pasujących na mnie rzeczy. Od tego czasu zdałem sobie sprawę, że chociaż szaty są kolorowe, to wszystko inne jest białe, czarne lub szare. Myślę, że chciałbym kupić kilka kolorowych koszulek.

Potter przyjrzał się mężczyźnie w niebiesko szarym kapeluszu, który ich mijał.

- Próbuję zrozumieć czarodziejski styl.

- Nie przejmuj się tym, kumplu.

- Jesteś lepszy bez tego wszystkiego.

Złoty Chłopiec spojrzał na bliźniaków. Ich spodnie mogłyby zostać nazwane dżinsami, jeżeli nie byłoby na nich mieniących się, złotych wzorków. Kurtki z jaszczurzej skóry sięgały do połowy uda.

Harry wskazał na spodnie Freda.

- Nosilibyście je bez kurtek?

Bliźniacy wymienili zdziwione spojrzenia. George zaśmiał się, choć jego głos był o ton wyższy, niż zazwyczaj.

- W klubie, owszem.

- I na imprezie. Albo w domu.

- Ale nie tutaj – naciskał Harry. – Nie na ulicy.

- Cóż… nie.

- Widzicie, mnie nie przyszłoby na myśl, że trzeba założyć do nich coś więcej niż koszulkę.

George zmarszczył brwi.

- Nie?

- Oczywiście, że nie. Mugole nie przywiązują do tego aż tak wielkiej wagi. – Machnął nerwowo dłonią. – To po prostu… formalność.

Do tego czasu zdążyli dotrzeć do sklepu z ubraniami. George zmarszczył brwi, w zamyśleniu patrząc na Harry’ego.

- Zawsze lubiłem twoje lekceważące podejście do zasad – powiedział. – Nie chcę, żebyś się tak zmienił.

- Lekceważenie jest w porządku – odrzekł młodzieniec. – Ale nie niewiedza. Chciałbym wiedzieć, jakie przepisy łamię i czasami decydować, aby tego nie robić.

- Cóż, jak do tej pory to się nie liczyło – dodał Fred, otwierając drzwi i machając dłonią, by przepuścić Harry’ego.

- Dzieci mają więcej swobody.

- A ty nie jesteś już dzieckiem.

George natychmiast po wejściu do sklepu rzucił się w bok i zdjął z wieszaka złotą pelerynę.

- Masz! Jeżeli chcesz wyglądać lepiej, zacznij od tego.

Harry z przerażeniem spojrzał na rzecz trzymaną przez jednego z bliźniaków. Błyszczała wystarczająco mocno, by bolały go od tego oczy. Jedyną osobą, jaką był w stanie sobie w tym wyobrazić, był Gilderoy Lockhart. Mimo to peleryny – ogółem – zdawały się być popularne.

Potter spojrzał na miejsce, skąd George wziął to okrycie. Jego wzrok przykuła peleryna w kolorze zieleni, o ton ciemniejszej niż jego szaty, ale – by uspokoić bliźniaków – sięgnął po następną, jaką zauważył; bordową, długą do połowy łydki. Zarzucił ją na swoje szaty.

- Coś takiego?

- Tak. Powinieneś nosić ją bez szat.

- Chyba, że jest na tyle zimno, aby zamrozić smoczy ogień.

Gryfon uśmiechnął się.

- Cóż, może powinienem przymierzyć kilka rzeczy.

Przejrzał koszule, zabierając wszystko, co rzuciło mu się w oczy. Został odprowadzony do garderoby przez sprzedawcę, który wydawał się być podenerwowany faktem, że asystuje Harry’emu Potterowi. Bliźniakom pokazał się tylko w kilku najlepszych rzeczach. Kiedy Fred zaprotestował, bo jedna z koszul była bladozielona, Potter spiorunował go wzrokiem.

- Tak, jest zielona. Jedna jest niebieska, ale przecież nikt nie pomyli mnie z Krukonem, prawda?

- Ale jeśli…

- Zamknij się, albo pójdę kupić węża.

- Harry…

- Nie każcie mi przypominać wam, kto był dzisiaj dla mnie najmilszy.

Bliźniacy spojrzeli po sobie.

- Harry? – zaczął niepewnie George. – Bez urazy, kumplu, ale o co chodzi Ronowi? Chodzi o Ślizgonów, z którymi się zadajesz?

- Zadaję się tylko z Draco, naprawdę. I to nie jest powód, dla którego Ron tak się zachowuje. Nie mogę powiedzieć wam prawdy, musicie porozmawiać z profesorem Dumbledore’em.

Bliźniacy ponownie wymienili spojrzenia.

- Czy to ma związek z… jego starymi znajomymi?

- Częściowo.

- Myślę, że powinniśmy…

- Niedługo, jak sądzę.

- Harry. – Fred wyglądał na tak poważnego, jakim Potter nie widział go nigdy wcześniej. Złoty Chłopiec nagle zdał sobie sprawę, że Fred, pomimo wszystkich robionych żartów, jest starszy niż w chwili opuszczania szkoły. Jego następne pytanie było ostrożne, niemal przesiąknięte strachem. – Czy między tobą a Dumbledore’em wszystko jest w porządku?

Potter pomyślał, że to pytanie musi mieć głębsze dno. Niezależnie od tego, odpowiedział dosłownie:

- Powiedzmy. Nie jestem zachwycony tym, jak zajął się pewnymi sprawami, ale już się z tym pogodziłem. Czasami rozmawiamy.

- Słyszałem od ojca, że chce stać się twoim opiekunem.

Złoty Chłopiec wzruszył ramionami.

- Myślę, że to tylko przez poczucie winy. Byłoby źle, gdyby mu się udało.

Gryfon ponownie zniknął w przebieralni.

- Ale Harry! – zaprotestował George. – Knot!

- Cóż, jego przynajmniej szczerze nienawidzę. Nie będzie zamieszania. – Młodzieniec wzruszył ramionami, patrząc na swoje odbicie w lustrze. – Mam szesnaście lat. Gdybym był normalnym dzieciakiem, nie daliby opiekuna. Poza tym, Knot może zrobić naprawdę niewiele. Nie chce, by opinia publiczna obróciła się przeciwko niemu.

Założył purpurową koszulę, którą zachował na koniec, i przejrzał się w lustrze. Otworzył drzwi.

- Co myślicie?

- Nieźle.

- Jaskrawo – dodał George akceptującym tonem.

- A kamizelka? – zasugerował Fred.

Harry bez protestu zabrał od bliźniaków satynową, ciemnozłotą kamizelkę, ale zarzucił ją na bladozieloną koszulę, zauważając głośno, jak doskonale do siebie pasują. Ucieszył go widok zdezorientowania na twarzach braci. Kusiła go czarna peleryna z bordowymi wstawkami, ale zdecydował, że wygląda już wystarczająco śmiesznie w takich strojach, nie będąc dwudziestowiecznym mugolem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Magia Krwi?
Magia Krwi? ost
Kroniki krwi 03 Magia Indygo (The Indygo Spell)
Grupy krwi VK
(34) Preparaty krwi i produkty krwiopochodne
biochemia krwi 45
Leki zmniejszające stężenie lipidów we krwi
17 G11 H09 Składniki krwi wersja IHiT
Magia świec(1)
Magia Magiczne symbole (2)
BRZOZOWA MAGIA, okultyzm i magia, magia, szamanizm
TAROT- magia i wiedza(1), Dla Poszukujących, Magia, Tarot i Drzewo Życia
Koń arabski czystej krwi, konie
ortop- Rutynowe badania krwi pacjentów ze złamaniem biodra, ortop, Ortopedia