Piecioksiag蔰derly'ego T1 Kantyczka

R.A. Salvatore




Pi臋cioksi膮g Cadderlyego Tom 1 - Kantyczka

( Przek艂ad R.Lipski )



Prolog


Aballister Bonaduce wpatrywa艂 si臋 dtugo i zawzi臋cie w migocz膮­ce odbicie w swoim zwierciadle. Przed nim rozci膮ga艂y si臋 g贸ry pokryte lodem i naniesionym przez wiatr 艣niegiem. Zaiste, najbar­dziej zakazane miejsce we wszystkich Krainach.

Jedyne co musia艂 zrobi膰, to przej艣膰 przez lustro na Wielki Lo­dowiec.

- Idziesz, Druzil? - zwr贸ci艂 si臋 czarnoksi臋偶nik do nietoperzo-skrzydlego impa. Druzil owin膮艂 si臋 b艂oniastymi skrzyd艂ami, jakby si臋 zastanawia艂.

- Nie lubi臋 zimna - stwierdzi艂, najwyra藕niej nie maj膮c ochoty na udzia艂 w tych szczeg贸lnych 艂owach.

- Ja r贸wnie偶 - rzek艂 Aballister wsuwaj膮c na palec magiczny pier艣cie艅, ochraniaj膮cy przed zab贸jczym zimnem. - Ale yote rosn膮 tylko na Wielkim Lodowcu.

Obejrza艂 si臋, by rzuci膰 okiem na krajobraz maluj膮cy si臋 na tafli magicznego zwierciad艂a - ostatni膮 przeszkod臋 w jego poszukiwa­niach, poprzedzaj膮c膮 pocz膮tek podboj贸w.

O艣nie偶ony masyw g贸rski by艂 teraz cichy, cho膰 n拢 niebie wisia艂y z艂owieszcze czarne chmury zwiastuj膮ce nadchodz膮c膮 burz臋, kt贸ra by膰 mo偶e na wiele dni op贸藕ni ich poszukiwania.

- Tam musimy si臋 uda膰 - ci膮gn膮艂 Aballister, bardziej do siebie ni偶 do impa. Urwa艂 nagle, pogr膮偶aj膮c si臋 we wspomnieniach, powra­caj膮c do punktu zwrotnego w swoim 偶yciu, kt贸ry mia艂 miejsce ponad dwa lata temu, jeszcze w Trudnych Czasach.

Nawet w贸wczas by艂 pot臋偶ny, ale b艂膮dzi艂 po omacku.

Awatar bogini Talony wskaza艂 mu drog臋.

Aballister u艣miechn膮艂 si臋 szerzej i zachichota艂, odwracaj膮c si臋 i przygl膮daj膮c bacznie Druzilowi, kt贸ry poda艂 mu spos贸b, w jaki m贸g艂 najpe艂niej zdowoli膰 Pani膮 Trucizn.

- P贸jd藕, drogi Druzilu - rzeki. - Przynios艂e艣 ze sob膮 przepis nj| kl膮tw臋 chaosu. Musisz tni towarzyszy膰 i pom贸c w odnalezie~ ostatniej ingrediencji.

Imp wyprostowa艂 si臋 i na wzmiank臋 o kl膮twie chaosu roz skrzyd艂a. Tym razem nie usi艂owa艂 si臋 sprzeciwia膰. Podfrun膮艂 . Aballistera i przysiad艂 mu na ramieniu. W chwil臋 potem obaj znale藕li li si臋 po drugiej stronie magicznego zwierciad艂a, gdzie omi贸t艂 ie silny podmuch wiatru.

Zgarbiony w艂ochaty stw贸r, przypominaj膮cy bardziej prymityv form臋 cz艂owieka, chrz膮kn膮艂, warkn膮艂 i cisn膮艂 toporn膮 w艂贸czni膮 pomimo i偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮 Aballister i Druzil znajdowali si臋 data ko poza jej zasi臋giem. Mimo to stw贸r ponownie zawy艂 triumfalnie,! jakby tym rzutem odni贸s艂 symboliczne zwyci臋stwo, po czym wy膰 fa艂 si臋 do wi臋kszej gromadki jemu podobnych, pokrytych bia艂yn futrem osobnik贸w.

- Nie s膮dz臋, aby mieli ochot臋 pohandlowa膰 - rzek艂 Druzil, j st臋puj膮c na ramieniu Aballistera z jednej szponiastej 艂apy na drug膮. |

Czarnoksi臋偶nik poj膮艂 natur臋 jego znajomego podniecenia. Druzfll by艂 istot膮 z ni偶szych 艣wiat贸w, stworzeniem chaosu, i rozpaczliwiff| pragn膮艂 ujrze膰, jak jego pan - czarnoksi臋偶nik rozprawia si臋 z ; wa艂ymi p贸艂g艂贸wkami - aby w ten spos贸b 贸w z dawna oczekiwany,! zwyci臋ski dzie艅 sta艂 si臋 jeszcze przyjemniejszy.

- To taerowie - wyja艣ni艂 Aballister, rozpoznaj膮c plemi臋. -dzicy i brutalni. Masz ca艂kowit膮 racj臋. Nie b臋d膮 handlowa膰.

Jego oczy zap艂on臋艂y gwa艂townie, a Druzil ponownie podsko i klasn膮艂 w d艂onie.

- Nie zdaj膮 sobie sprawy z mocy, jak膮 maj膮 przed sob膮! - wrzaski n膮艂 Aballister, a jego g艂os podobnie jak gniew przybiera艂 na sil< Oczyma duszy ujrza艂 w ci膮gu kilku sekund wszystkie upiorne zda-. r偶enia ostatnich dw贸ch d艂ugich, brutalnych lat. Stu ludzi ponios艂o | 艣mier膰 w poszukiwaniu ulotnych ingrediencji kl膮twy chaosu; sfifl ludzi odda艂o 偶ycie, aby zadowoli膰 Talon臋. Aballister r贸wnie偶 wyszed艂 z tego bez szwanku. Zrealizowanie kl膮twy sta艂o si臋 je obsesj膮, si艂膮 nap臋dow膮 偶ycia, i starza艂 si臋 z ka偶dym kolejnym' kiem, wyrywaj膮c sobie gar艣ciami w艂osy z g艂owy za ka偶dym razem; | kiedy kl膮twa zdawa艂a mu si臋 wymyka膰. Teraz by艂 ju偶 blisko, tak blisko, 偶e nieomal widzia艂 ciemne po艂acie yote za niewielkim pag贸r­kiem, w kt贸rym znajdowa艂a si臋 jaskinia zamieszkiwana przez tae-r贸w. Tak blisko, a jednak te nieszcz臋sne krety艅skie stworzenia sta­n臋艂y mu na drodze.

S艂owa Aballistera sprawi艂y, 偶e taerowie drgn臋li. Mamrocz膮c i be艂kocz膮c uwijali si臋 w cieniu postrz臋pionej g贸ry, przepychaj膮c si臋 jeden przez drugiego, jakby usi艂owali wytypowa膰 przyw贸dc臋, kt贸ry poprowadzi natarcie.

- Zr贸b co艣 szybko - zasugerowa艂 siedz膮cy na ramieniu czarno­ksi臋偶nika Druzil. Aballister spojrza艂 na艅 z ukosa i omal nie wybuch­n膮艂 艣miechem.

- Zaatakuj膮 - wyja艣ni艂 Druzil, usi艂uj膮c zachowa膰 oboj臋tny ton. - A co gorsza, na tym mrozie dr臋twiej膮 mi skrzyd艂a.

Aballister pokiwa艂 g艂ow膮, s艂ysz膮c t臋 trze藕w膮 uwag臋. Zw艂oka mog艂a go drogo kosztowa膰, zw艂aszcza je艣li czarne chmury zwiasto-waty o艣lepiaj膮c膮 艣nie偶yc臋, kt贸ra nie tylko ukry艂aby przed nimi miej-ce, gdzie ros艂y yote, ale i migocz膮ce wrota, kt贸rymi mieli powr贸ci膰 do jego przytulnej komnaty. Wyj膮艂 niewielk膮 kulk臋, mieszanin臋 nie-toperzego guana i siarki, zgni贸t艂 w r臋ku, po czym wymierzy艂 jeden palec w grupk臋 taer贸w. Echo jego pie艣ni odbi艂o si臋 od g贸rskiego zbocza i przemkn臋艂o z powrotem poprzez pust膮 po艂a膰 lodowej r贸w­niny. U艣miechn膮艂 si臋, uznaj膮c za nader ironiczne, 偶e ci g艂upi taero­wie nie mieli poj臋cia, co w艂a艣ciwie zrobi艂.

Dowiedzieli si臋 w chwil臋 p贸藕niej.

Tu偶 przed aktywizacj膮 zakl臋cia przez m贸zg Aballistera prze­mkn臋艂a okrutna my艣l; czarnoksi臋偶nik uni贸s艂 nieznacznie zakrzywio­ny palec wskazuj膮cy. Ognista kula eksplodowa艂a nad g艂owami kom­pletnie zaskoczonych taer贸w, roztapiaj膮c zamarzni臋te okowy lodo­wej g贸ry. Ogromne bry艂y posypa艂y si臋 w d贸艂, a tych, kt贸rzy nie zos­tali zmia偶d偶eni, porwa艂y potoki rw膮cej wody. Kilku cz艂onk贸w ple­mienia usi艂owa艂o wygramoli膰 si臋 z grz膮skiej lodowo-b艂otnistej brei, ale byli zbyt oszo艂omieni i poch艂oni臋ci pr贸b膮 podniesienia si臋 na nogi - gdy nagle, ni st膮d, ni zow膮d - niepewny grunt wok贸艂 nich ponownie zosta艂 skuty lodem.

Jedno z nieszcz臋snych stworze艅 zdo艂a艂o si臋 uwolni膰, lecz Druzil poderwa艂 si臋 z ramienia Aballistera i spikowa艂 w d贸艂, atakuj膮c taera. Zako艅czony ostrym szponem ogon impa przeci膮艂 powietrze, gdy ma艂y stworek mija艂 chwiej膮c膮 si臋 na nogach istot臋, a Aballister gromko zaklaska艂 w d艂onie.

Taer schwyci艂 si臋 za zranione kolcem rami臋, spojrza艂 ze zdumie­niem na odlatuj膮cego impa, po czym pad艂 martwy na l贸d.

- A co z pozosta艂ymi? - zapyta艂 Druzil, ponownie przycup­n膮wszy na swoim sta艂ym miejscu.

Aballister zamy艣li艂 si臋 nad losem ocala艂ych taer贸w; wi臋kszo艣膰 z nich nie 偶y艂a - kilku jednak szamota艂o si臋 bezradnie, uwi臋zionych w okowach bezlitosnego, zamykaj膮cego si臋 wok贸艂 nich lodu.

- Niechaj umr膮 powoln膮 艣mierci膮 - odrzek艂 i ponownie roze艣­mia艂 si臋 z艂owieszczo.

Druzil spojrza艂 na艅 z niedowierzaniem.

- Pani Trucizn nie pochwali艂aby tego - stwierdzi艂, machaj膮c przed sob膮 zab贸jczym ogonem, kt贸ry przytrzymywa艂 w jednym r臋ku.

- No dobrze - mrukn膮艂 Aballister, aczkolwiek domy艣la艂 si臋, i偶 Druzil w ten spos贸b zamierza艂 sprawi膰 wi臋ksz膮 przyjemno艣膰 sobie ni偶 Talonie. Niemniej jednak argument uzna艂 za przekonuj膮cy; tru­cizna by艂a og贸lnie przyj臋t膮 metod膮 wie艅cz膮c膮 wszystkie dzie艂a Talony.

- Le膰 i sko艅cz to - rzek艂 Aballister, zwracaj膮c si臋 do impa. - Ja p贸jd臋 po yote.

Niebawem czarnoksi臋偶nik wyrwa艂 ostatni szarobia艂y grzybek ros­n膮cy na lodowcu i wrzuci艂 go do torby. Zawo艂a艂 Druzila, kt贸ry igra艂 z ostatnim, zawodz膮cym p艂aczliwie taerem, 艣migaj膮c ogonem w prz贸d i w ty艂 wok贸艂 g艂owy istoty, jedynej cz臋艣ci cia艂a taera wysta­j膮cej ponad powierzchni臋 lodowej pu艂apki. Stw贸r konwulsyjnie targa艂 ni膮 z boku na bok.

- Do艣膰 - rzek艂 stanowczo Aballister.

Druzil westchn膮艂 i spojrza艂 ze smutkiem na nadchodz膮cego czar­noksi臋偶nika. Surowy wyraz twarzy Aballistera nie zmieni艂 si臋 ani na jot臋.

- Do艣膰 - powt贸rzy艂.

Imp pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 taera w nos. Stworzenie przesta艂o skomle膰 i spojrza艂o na艅 z zaciekawieniem, ale Druzil tylko wzruszy艂 ramionami i wbi艂 ociekaj膮ce trucizn膮 偶膮d艂o w sam 艣rodek 艂zawi膮ce­go oka taera, po czym gorliwie powr贸ci艂 na swoje miejsce na ramie­niu Aballistera. Czarnoksi臋偶nik pozwoli艂 mu potrzyma膰 woreczek z yote, aby w ten spos贸b przypomnie膰 nieco rozkojarzonemu choch­likowi, 偶e po drugiej stronie migocz膮cych wr贸t oczekiwa艂y ich wa偶niejsze sprawy.



Bia艂a Wiewi贸rka


Druid w zielonej szacie wyda艂 seri臋 cmokni臋膰, ale bia艂a wiewi贸r­ka przyj臋艂a to zgo艂a oboj臋tnie, siedz膮c na ga艂臋zi ogromnego d臋bu wysoko nad trzema m臋偶czyznami.

- C贸偶, wygl膮da na to, 偶e straci艂e艣 zdolno艣ci - mrukn膮艂 jeden z pozosta艂ych m臋偶czyzn - brodaty le艣ny kap艂an o 艂agodnych rysach i g臋stych blond w艂osach, si臋gaj膮cych daleko poza jego ramiona.

- Potrafisz przywo艂a膰 zwierz膮tko lepiej ode mnie? - rzuci艂 gniewnie druid w zielonej szacie. - Obawiam si臋, 偶e to stworzenie jest du偶o dziwniejsze i nie tylko pod wzgl臋dem koloru futra.

Dwaj pozostali wybuchn臋li 艣miechem, s艂ysz膮c w jaki spos贸b ich towarzysz stara si臋 wyt艂umaczy膰 swoje niepowodzenie.

- Przyznaj臋 - rzek艂 trzeci, kap艂an najwy偶szej rangi - barwa wie­wi贸rki jest nader osobliwa, ale przemawianie do zwierz膮t nale偶y do naj艂atwiejszych spo艣r贸d naszych umiej臋tno艣ci. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 do tej pory...

- Z ca艂ym szacunkiem - przerwa艂 sfrustrowany druid - nawi膮­za艂em kontakt ze zwierz膮tkiem. Ono po prostu nie chce odpowie­dzie膰. Spr贸buj sam. Zapraszam. "

- Wiewi贸rka nie chce rozmawia膰? - zapyta艂 drugi z druid贸w i cmokn膮艂. - Niew膮tpliwie s膮 one jednymi z najbardziej rozmow­nych...

- Nie ta - rozleg艂a si臋 odpowied藕 z ty艂u. Trzej druidzi odwr贸cili si臋, by zobaczy膰 kap艂ana schodz膮cego szerok膮 gruntow膮 drog膮 od strony poro艣ni臋tego bluszczem budynku; z jego krok贸w emanowa艂a rze艣ko艣膰 m艂odo艣ci. By艂 przeci臋tnego wzrostu i budowy, cho膰 mo偶e nieco bardziej muskularny ni偶 jego r贸wie艣nicy - k膮ciki szarych oczu w臋drowa艂y do g贸ry, gdy si臋 u艣miecha艂, a spod szeroko-skrzyd艂ego kapelusza wychodzi艂y k臋dziory kasztanowatych w艂os贸w.

S膮dz膮c po piaskowobia艂ej tunice i spodniach by艂 kap艂anem! Deneira, boga jednej z g艂贸wnych sekt gospodarzy Biblioteki* Naukowej. Jednak偶e w przeciwie艅stwie do wi臋kszo艣ci przedstaw_ cieli swego zakonu m艂odzieniec 贸w nosi艂 r贸wnie偶 ozdobn膮 jedwab­n膮 jasnoniebiesk膮 peleryn臋 i szerokoskrzyd艂y kapelusz z czerwon膮 wst膮偶k膮 i pi贸rkiem po prawej stronie. Po艣rodku wst膮偶ki na wyso­ko艣ci czo艂a znajdowa艂 si臋 porcelanowo-z艂oty pendent przedstawiaj膮­cy p艂on膮c膮 艣wiec臋 nad otwartym okiem - symbol Deneira. J

- Ta wiewi贸rka jest ma艂om贸wna, chyba 偶e sama ma ochot臋, j pogada膰 - ci膮gn膮艂 miody kap艂an. Zdumiony wyraz twarzy zazwy-' czaj niewzruszonych kap艂an贸w rozbawi艂 go, tote偶 postanowi艂 zaskoczy膰 ich jeszcze bardziej. - Mi艂o mi was spotka膰, Arcite,] Newanderze i Cleo. Gratulacje, Cleo, z powodu awansu do rangi 1

- Sk膮d nas znasz? - zapyta艂 g艂贸wny druid, Arcite. - Nie zg艂osili艣my si臋 jeszcze do biblioteki i nie powiadomili艣my nikogo o naszym przybyciu. - Arcite i jasnow艂osy kap艂an Newander wy­mienili podejrzliwe spojrzenia, a g艂os Arcite'a sta艂 si臋 surowy. - Czy偶by twoi mistrzowie szpiegowali nas przy u偶yciu magu?

- Nie, nic z tych rzeczy - odrzek艂 natychmiast m艂ody kap艂an, wiedz膮c, 偶e uwielbiaj膮cy sekrety druidzi 偶ywili otwart膮 awersj臋 do podobnych praktyk. - Pami臋tam was trzech z waszej ostatniej wizy­ty w bibliotece.

- Absurd! - wtr膮ci艂 piskliwie Cleo. - To by艂o czterna艣cie lato temu! Musia艂e艣 by膰 w贸wczas zaledwie... ;

- Ch艂opcem - odpar艂 m艂ody kap艂an. - Fakt, mia艂em wtedy si臋-' dem lat. By艂o was w贸wczas czworo, o ile sobie przypominam,' czwart膮 by艂a starsza dama o ogromnej mocy. Zdaje si臋, 偶e mia艂a na] imi臋 Shannon. l

- Niewiarygodne - mrukn膮艂 Arcite. - Masz racj臋, m艂ody kap艂anie. :

Druidzi ponownie wymienili niepewne spojrzenia, _ jak膮艣 podst臋pn膮 sztuczk臋. Og贸lnie rzecz bior膮c, nie przepadali kap艂anami nie nale偶膮cymi do ich zakonu. Rzadko przybywali stawnej Biblioteki Naukowej, znajduj膮cej si臋 wysoko w艣r贸d odl __ 艂ych szczyt贸w G贸r 艢nie偶nych i czynili to zazwyczaj tylko wtedy gdy dowiadywali si臋 o jakim艣 szczeg贸lnie interesuj膮cym rzadkim woluminie dotycz膮cym ro艣lin lub zwierz膮t czy wywarze powoduj膮cym szybsze gojenie ran b膮d藕 lepszy w ro艣lin w ogr贸dku. Zacz臋li odwraca膰 si臋 obcesowo, gdy wtem Newander, wiedziony jakim艣 impulsem, obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i uwa偶nie spojrza艂 w twarz m艂odzie艅cowi. Ten sta艂 opieraj膮c si臋 nonszalancko na lasce, kt贸rej srebrna g艂贸wka wyrze藕biona by艂a w kszta艂cie baraniego 艂ba.

- Cadderly? - zapyta艂, a jego usta zwolna rozszerzy艂y si臋 w u艣miechu. Arcite r贸wnie偶 go rozpozna艂 i przypomnia艂 sobie nie­codzienn膮 histori臋 nader niezwyk艂ego dziecka. Cadderly zamieszka艂 w bibliotece ju偶 jako pi臋ciolatek, cho膰 zwykle nie przyjmowano tam dzieci poni偶ej dziesi膮tego roku 偶ycia.

Jego matka zmar艂a kilka miesi臋cy wcze艣niej, a ojciec, poch艂oni臋ty w艂asnymi badaniami zupe艂nie nie zajmowa艂 si臋 synem. Thobicus, dziekan Biblioteki Naukowej us艂ysza艂 o rokuj膮cym wiel­kie nadzieje ch艂opcu i zdecydowa艂 si臋 go przyj膮膰.

- Cadderly - zawt贸rowa艂 Arcite - czy to naprawd臋 ty?

- Do waszych us艂ug - odrzek艂 k艂aniaj膮c si臋 nisko Cadderly. - Mi艂o mi was widzie膰. To zaszczyt, 偶e mnie pami臋tacie, zacny Newanderze i czcigodny Arcite.

- Kto? - wyszepta艂 Cleo, spogl膮daj膮c porozumiewawczo na Newandera. W chwil臋 p贸藕niej on r贸wnie偶 rozpozna艂 m艂odzie艅ca, a jego oblicze poja艣nia艂o.

- Tak, by艂e艣 jeszcze wtedy ch艂opcem - rzek艂 Newander. - O ile dobrze pami臋tam, troch臋 nazbyt ciekawskim!

- Wybacz mi - powiedzia艂 Cadderly i ponownie si臋 sk艂oni艂. -Niecz臋sto ma si臋 mo偶liwo艣膰 prowadzenia dysputy z grup膮 druid贸w!

- Ma艂o kto ma na to ochot臋 - zauwa偶y艂 Arcite. - Ale ty... wszystko wskazuje na to, 偶e nale偶ysz do tych nielicznych. Cadderly skin膮艂 g艂ow膮, ale jego u艣miech nagle znikn膮艂.

- Mniemam, 偶e Shannon nic si臋 nie sta艂o. W ka偶dym razie mam tak膮 nadziej臋 - powiedzia艂, szczerze zatroskany. Pokaza艂a mu lecz­nicze ro艣liny, jadalne korzenie i na jego oczach wyczarowywa艂a z powietrza barwne, wonne kwiaty. Ku zdumieniu Cadderry'ego dokona艂a r贸wnie偶 przemiany - co nale偶a艂o do umiej臋tno艣ci naj­pot臋偶niejszych druid贸w - w ogromnego, pi臋knego 艂ab臋dzia i wzte-ciala ku czystemu porannemu niebu. Cadderly z cafego serca prag­n膮艂 do niej do艂膮czy膰 - pami臋ta艂, jak bardzo go to nurtowa艂o, ale ona nie byla w stanie przemieni膰' r贸wnie偶 i jego.

- Je偶eli o to chodzi, nic strasznego - odrzek艂 Annie. - Umar艂a przed kfllmna laty. Spokojnie.

Cadderly pokiwa艂 g艂ow膮. Mia艂 ju偶 z艂o偶y膰 im wyrazy wsp贸艂czu­cia, kiedy przypomnia艂 sobie, 偶e druidzi nie l臋kali si臋 ani nie op艂akiwali 艣mierci, uwa偶aj膮c j膮 za naturaln膮 konkluzj臋 偶ycia i raczej niezbyt istotny element w og贸lnym schemacie porz膮dku wszech艣wiata. ;

- Znasz t臋 wiewi贸rk臋? - zapyta艂 nagle Cleo, usi艂uj膮c uratowa膰 swoj膮 reputacj臋.

- Percival - odrzek艂 Cadderly - to m贸j przyjaciel.

- Twoje zwierz膮tko? - spyta艂 Newander, a jego 偶ywe jasne oczy zw臋zi艂y si臋 podejrzliwie. Druidzi nie aprobowali ludzi, kt贸rzy hodo­wali zwierz臋ta.

Cadderly roze艣mia艂 si臋 serdecznie.

- Je偶eli ktokolwiek jest w tym zwi膮zku czyim艣 zwierz膮tkiem czy pupilem, to chyba raczej ja - stwierdzi艂 bez urazy. - Percival toleru­je, gdy go g艂aszcz臋, czasami przyjmuje ode mnie jedzenie - i to nader ch臋tnie - ale z pewno艣ci膮 ja interesuj臋 si臋 nim bardziej ni偶 on mn膮 i to on decyduje, kiedy i gdzie mam go g艂aska膰 czy karmi膰.

Druidzi roze艣mieli si臋, do艂膮czaj膮c do Cadderly'ego.

- Doprawdy, zmy艣lna bestia - rzek艂 Arcite, po czym seri膮 cmok­ni臋膰 i kla艣ni臋膰 pogratulowa艂 Percivalowi.

- Cudownie - rozleg艂a si臋 sarkastyczna odpowied藕 Cadderly'ego - jeszcze go zach臋caj. Druidzi roze艣mieli si臋 ponownie, a Percival, obserwuj膮c to wszystko z ga艂臋zi powy偶ej, rzuci艂 Cadderly'emu wynios艂e spojrzenie.

- No, zejd藕 na d贸艂 i przywitaj si臋 - zawo艂a艂 Cadderly uderzaj膮c w najni偶sz膮 ga艂膮藕 drzewa swoj膮 lask膮. - Miej cho膰 odrobin臋 uprzej­mo艣ci.

Percival nie uni贸s艂 艂ebka znad 偶o艂臋dzia, kt贸ry chrupa艂.

- Obawiam si臋, 偶e nie rozumie - stwierdzi艂 Cleo. - Mo偶e je偶eli przet艂umacz臋...

- Rozumie - rzek艂 z naciskiem Cadderly - tak samo, jak ty czy ja. Po prostu jest uparty i mog臋 to udowodni膰. - Ponownie przeni贸s艂 wzrok na wiewi贸rk臋.

- Hej, Percival, kiedy znajdziesz chwil臋 czasu - rzuci艂 chytrze -mo偶esz zajrze膰 do mojego pokoju; zostawi艂em tam dla ciebie talerz z orzechem kokosowym i mas艂em... - Zanim Cadderly doko艅czy艂, wiewi贸rka smykn臋艂a po ga艂臋zi, przeskoczy艂a na drug膮, a stamt膮d na s膮siednie drzewo rosn膮ce przy drodze. W kilka chwil znalaz艂a si臋 przy rynnie na dachu biblioteki, nie zwalniaj膮c przemkn臋艂a po grubej drabince z bluszczu i przez otwarte okno wpad艂a do komnaty na drugim pi臋trze p贸艂nocnego skrzyd艂a budowli.

- Percival ma s艂abo艣膰 do mas艂a i orzech贸w kokosowych - rzek艂 Cadderly, kiedy 艣miech druid贸w ucich艂.

- Doprawdy, niezwykle zmy艣lna bestia! - powt贸rzy艂 Arcite. - A co do ciebie, Cadderly, dobrze jest widzie膰, 偶e nie porzuci艂e艣 nauki. Mistrzowie m贸wili sporo dobrego o twoich mo偶li­wo艣ciach przed czternastu laty, ale nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e masz tak doskona艂膮 pami臋膰 ani 偶e my, druidzi, wywarli艣my na tobie tak silne i og贸lnie rzecz bior膮c, dobre wra偶enie.

- To prawda - odrzek艂 p贸艂g艂osem Cadderly. - Tak by艂o. I ciesz臋 si臋, 偶e wr贸cili艣cie. Ostatnio odkry艂em rozpraw臋 na temat le艣nych mch贸w. W ka偶dym razie tak mi si臋 zdaje. Jeszcze jej nie widzia艂em. Wielcy mistrzowie zabezpieczyli j膮, dop贸ki nie zjawi膮 si臋 tu bar­dziej biegli w tych sprawach, kt贸rzy b臋d膮 mogli oszacowa膰 i doce­ni膰 jej warto艣膰. Widzicie, druidzi wcale nie s膮 tu niespodziewanymi go艣膰mi, cho膰 nie wiemy kto, kiedy i w jakiej liczbie zawita w nasze progi.

Trzej druidzi pokiwali g艂owami, podziwiaj膮c obro艣ni臋t膮 blusz­czem budowl臋. Biblioteka Naukowa zosta艂a wzniesiona przed sze艣ciuset laty i przez ten czas jej podwoje sta艂y otworem dla wszystkich, pr贸cz wyznawc贸w religii z艂a. Budynek by艂 ogromny, praktycznie wielko艣ci miasta (musia艂 taki by膰, skoro wzniesiono go w odludnej i wysokiej cz臋艣ci G贸r 艢nie偶nych), mierzy艂 ponad czte­rysta st贸p po przek膮tnej i na blisko dwie艣cie... wbudowany by艂 w masyw litej ska艂y. Dobrze utrzymany i doskonale zaopatrzony - plotki g艂osi艂y o milach tuneli magazynowych i katakumb znajduj膮­cych si臋 pod ziemi膮 - przetrwa艂 ataki ork贸w, g艂azy 'ciskane przez olbrzymy i najbardziej brutalne g贸rskie zimy. Nawet mijaj膮ce wieki nie zdo艂a艂y naruszy膰 jego pot臋偶nych mur贸w.

Zbi贸r znajduj膮cych si臋 tu ksi膮g, pergamin贸w i artefakt贸w by艂 zais­te godny podziwu, zajmuj膮c prawie ca艂y parter, zasadnicz膮 bibliotek臋 i wi臋kszo艣膰 pomniejszych komnant-pracowni na pierwszym pi臋trze oraz kompleks, gdzie znajdowa艂y si臋 niekt贸re unikalne i prastare dzie艂a. Pomimo i偶 nie dor贸wnywa艂a wielko艣ci膮 pot臋偶nym bibliote­kom znajduj膮cym si臋 w innych Krainach, takim jak bezcenne zbiory Silverymoon na pomocy czy muzeum artefakt贸w w Calimport na po艂udniu, Biblioteka Naukowa by艂a najdogodniejszym miejscem dla zachodnio-艣rodkowych Krain oraz regionu Cormyru i sta艂a otworem dla wszystkich poszukuj膮cych wiedzy - pod warunkiem i偶 nie za­mierzaj膮 jej wykorzystywa膰 w niegodziwych celach.

W budynku znajdowa艂y si臋 pracownie, w kt贸rych mo偶na by艂o prowadzi膰 badania zwi膮zane np. z zielarstwem czy alchemi膮, a zapieraj膮ce dech w piersiach g贸rskie widoki dodawa艂y zach臋ty do pracy - podobnie jak wspaniale utrzymany ogr贸dek z ozdobnie poprzycinanymi krzewami, rozci膮gaj膮cy si臋 nie opodal. Biblioteka Naukowa stawia艂a sobie za cel nie tylko przechowywanie cennych wolumin贸w - by艂o to r贸wnie偶 miejsce deklamowania poezji, czyta­nia, malowania i rze藕by, miejsce dysput na tematy poruszane powszechnie przez wszystkie inteligentne rasy. Niew膮tpliwie biblio­teka by艂a doskona艂ym ho艂dem z艂o偶onym Deneirowi i Oghmie, zjed­noczonym b贸stwom nauki, literatury i sztuki.

- Z tego, co mi m贸wiono, ten traktat to wielkie dzie艂o - rzek艂 Arcite. - Aby w艂a艣ciwie je zbada膰, trzeba b臋dzie po艣wi臋ci膰 sporo czasu. Modl臋 si臋, by op艂aty za kwaterunek nie by艂y tu zbyt wyg贸ro­wane. Nie nale偶ymy do ludzi, dla kt贸rych rzeczy materialne maj膮 wi臋ksze znaczenie.

- Przypuszczam, 偶e dziekan Thobicus zakwateruje was za darmo - odpar艂 Cadderly. - Wasza pomoc b臋dzie wszak nieoceniona. Nie wolno tego pomija膰. - Mrugn膮艂 do Arcite'a. - Je偶eli nie, przyjd藕cie do mnie. Przepisa艂em ostanio pewn膮 ksi臋g臋 dla znajomego maga -艣ci艣lej m贸wi膮c, magiczn膮 ksi臋g臋, kt贸ra zosta艂a zniszczona podczas po偶aru. Cz艂ek 贸w okaza艂 si臋 nader hojny. To ja mu j膮 przepisy­wa艂em, a czarnoksi臋偶nik, jak oni wszyscy maj膮cy sk艂onno艣膰 do zapominania, przez przeoczenie nie zrobi艂 kopii.

- To by艂a jaka艣 szczeg贸lna ksi臋ga? - zapyta艂 Cleo, potrz膮saj膮c z niedowierzaniem g艂ow膮, 偶e jaki艣 mag m贸g艂 post膮pi膰 r贸wnie nie­roztropnie wobec najcenniejszej rzeczy, jak膮 posiada艂.

- O tak - odrzek艂 Cadderly, stukaj膮c si臋 palcem w skro艅 -zw艂aszcza 偶e znajdowa艂a si臋 tutaj.

- By艂e艣 w stanie zapami臋ta膰 tre艣膰 czarnoksi臋skiej ksi臋gi na tyle dobrze, by m贸c odtworzy膰 j膮 z pami臋ci? - zapyta艂 zdumiony Cleo. Cadderly wzruszy艂 ramionami.

- Czarnoksi臋偶nik by艂 hojny.

- Jeste艣 doprawdy zdumiewaj膮cy, m艂ody Cadderly - rzek艂 Arcite.

- Doprawdy zdumiewaj膮ca bestia? - rzuci艂 z nadziej膮 w g艂osie m艂ody kap艂an, powoduj膮c, 偶e tamci trzej mimowolnie si臋 u艣miech­n臋li.

- Niew膮tpliwie! - rzuci艂 Arcite. - Musimy si臋 jeszcze spotka膰 w najbli偶szych dniach.

Zwa偶ywszy, 偶e druidzi byli z natury odludkami i samotnikami, Cadderly zrozumia艂, jak wielki zaszczyt uczyniono mu tym stwier­dzeniem. Sk艂oni艂 si臋 nisko, druidzi odpowiedzieli w ten sam spos贸b, po czym po偶egnali si臋 i ruszyli w kierunku biblioteki.

Cadderly obserwowa艂 ich, po czym uni贸s艂 wzrok w stron臋 otwar­tego okna swego pokoju. Percival siedzia艂 na parapecie zawzi臋cie zlizuj膮c resztki kokosa i mas艂a z male艅kich 艂apek.

Niewielka kropla sp艂yn臋艂a z ko艅ca rurki, dotykaj膮c mokrego skrawka materia艂u si臋gaj膮cego dna ma艂ej zlewki. Cadderly pokr臋ci艂 g艂ow膮 i po艂o偶y艂 d艂o艅 na kurku reguluj膮cym dop艂yw cieczy.

- Zabierz r臋k臋! - zawo艂a艂 nerwowo alchemik od sto艂u z drugiego ko艅ca pracowni. Poderwa艂 si臋 gwa艂townie i podbieg艂 do nazbyt cie­kawskiego m艂odego kap艂ana.

- Okropnie wolno sp艂ywa - zauwa偶y艂 Cadderly.

- Tak musi by膰 - wyja艣ni艂 chyba po raz setny Yicero Belago.

- Nie jeste艣 g艂upcem, Cadderly. Trzeba zachowa膰 cierpliwo艣膰. To Olej Grom贸w, pami臋tasz? Najbardziej lotna substancja. Silniejszy strumie艅 m贸g艂by spowodowa膰 kataklizm w pracowni, gdzie wr臋cz roi si臋 od niestabilnych wywar贸w!

Cadderly westchn膮艂 i przyj膮艂 nagan臋 z pokornym skinieniem g艂owy. 禄

- Ile masz dla mnie? - zapyta艂, si臋gaj膮c do jednej z wielu sakie­wek przy pasku i wyjmuj膮c z niej niewielk膮 fiolk臋.

- Jeste艣 bardzo niecierpliwy - zacz膮艂 Belago, ale Cadderly wie­dzia艂, 偶e tamten tak naprawd臋 wcale si臋 na niego nie gniewa. Cadderly by艂 jego g艂贸wnym klientem i wielokrotnie dokonywa艂 wa偶nych przek艂ad贸w archaicznych alchemicznych zapisk贸w.

- Obawiam si臋, 偶e tylko tyle co w zlewce. Musia艂em czeka膰 na dostarczenie niekt贸rych ingrediencji, takich jak paznokcie g贸rskiego olbrzyma i sproszkowany bawoli r贸g.

M艂odzieniec delikatnie podni贸s艂 mokry strz臋p nateria艂u i przechy­li艂 zlewk臋. Znajdowa艂o si臋 w niej tylko kilka kropli p艂ynu; starczy na nape艂nienie zaledwie jednej fiolki.

- To razem b臋dzie sze艣膰 - powiedzia艂 i przy pomocy materia艂u przes膮czy艂 p艂yn do naczy艅ka. - Jeszcze czterdzie艣ci cztery.

- Na pewno chcesz a偶 tyle? - zapyta艂 go nie po raz pierwszy Belago.

- Pi臋膰dziesi膮t - oznajmi艂 Cadderly.

-Cena...

- To jest tego warte! - M艂ody kap艂an u艣miechn膮艂 si臋, zamkn膮艂 fiolk臋 i wyszed艂 z pracowni. Jego nastr贸j nie pogorszy艂 si臋, gdy prze­szed艂 korytarzem do po艂udniowego skrzyd艂a drugiego pi臋tra budynku i wszed艂 do komnaty Histry, w臋drownej kap艂anki Sun臋, Bogini Mi艂o艣ci.

- Drogi Cadderly - powita艂a go kap艂anka, starsza od niego o dwa­na艣cie lat, ale nadal niczego sobie. Nosi艂a ciemnokarmazynowy habit ze sporym wyci臋ciem z przodu i d艂ugimi rozci臋ciami po bokach, kt贸re ods艂ania艂y wi臋kszo艣膰 jej kr膮g艂ych, powabnych kszta艂t贸w. Cadderly musia艂 upomnie膰 si臋 by zachowa膰 w艂a艣ciwe maniery i pat­rze膰 jej w oczy, a nie gdzie indziej.

- Wejd藕 - zamrucza艂a Histra. Schwyci艂a Cadderly'ego za prz贸d tuniki i gwa艂townie wci膮gn臋艂a do pokoju, b艂yskawicznie zatrzaskuj膮c za nim drzwi.

Zdo艂a艂 oderwa膰 wzrok od Histry na dostatecznie d艂ug膮 chwil臋, by ujrze膰 jasno 艣wiec膮cy przedmiot wydzielaj膮cy silny blask nawet przez gruby materia艂 koca.

- Sko艅czone? - zapyta} ochryple Cadderly. Chrz膮kn膮艂 nieco zak艂opotany. Histra delikatnie przesun臋艂a palcem po jego r臋ku, a gdy mimowolnie zadr偶a艂, u艣miechn臋艂a si臋.

- Zakl臋cie dweomeru zosta艂o rzucone - odpada. - Pozostaje kwes­tia zap艂aty.

- Dwie艣cie... sztuk z艂ota. - wykrztusi艂 Cadderly. - Jak by艂o w umowie. - Si臋gn膮艂 do sakiewki, ale d艂o艅 Histry zacisn臋艂a si臋 na jego nadgarstku.

- To by艂o trudne zakl臋cie - powiedzia艂a. - Inne ni偶 zwykle.

- Przerwa艂a i u艣miechn臋艂a si臋 znacz膮co. - Ale ja lubi臋 odmienno艣ci

- zamrucza艂a kusz膮co. - Wiesz, 偶e dla ciebie mog艂abym obni偶y膰 cen臋. Cadderly nie w膮tpi艂, 偶e odg艂os prze艂ykania przez niego 艣liny < s艂ycha膰 by艂o w ca艂ym korytarzu. By艂 zdyscyplinowanym uczniem i zjawi艂 si臋 tu w konkretnym celu. Mia艂 sporo pracy, ale powab Histry zdawa艂 si臋 wr臋cz nie do odparcia, a jej perfumy by艂y takie kusz膮ce. Przypomnia艂 sobie o oddechu.

- Mogliby艣my zupe艂nie zapomnie膰 o zap艂acie w z艂ocie - zapro­ponowa艂a Histra wodz膮c delikatnie palcem po ma艂偶owinie usznej Cadder艂y'ego. M艂ody ucze艅 mia艂 wra偶enie, 偶e za chwil臋 upadnie.

Koniec ko艅c贸w jednak wizja uduchowionej Daniki siedz膮cej na karku Histry i metodycznie rozsmarowuj膮cej jej twarz po pod艂odze przywr贸ci艂a go do porz膮dku. Pok贸j Daniki znajdowa艂 si臋 niedaleko st膮d, kilka drzwi dalej w g艂膮b korytarza. Stanowczo odsun膮艂 d艂o艅 Histry od ucha, poda艂 jej sakiewk臋 z nale偶no艣ci膮 i skwapliwie zgar­n膮艂 owini臋ty kocem 艣wiec膮cy przedmiot.

Pomimo i偶 by艂 cz艂owiekiem praktycznym, Cadderly wychodz膮c z komnaty Histry ubo偶szy o dwie艣cie sztuk z艂ota obawia艂 si臋, 偶e jego oblicze l艣ni niemal r贸wnie mocno, jak dostarczony przez kap­艂ank臋 zaczarowany dysk.

Mia艂 inne sprawy na g艂owie -jak zwykle zreszt膮- nie chcia艂 jed­nak wzbudza膰 podejrze艅 wa艂臋saj膮c si臋 po bibliotece z dziwnie 艣wie­c膮c膮 sakiewk膮, tote偶 czym pr臋dzej uda艂 si臋 do p贸艂nocnego skrzyd艂a i do swojej komnaty. Kiedy wszed艂 do 艣rodka, Percival nadal siedzia艂 na parapecie pra偶膮c si臋 w promieniach przedpo艂udniowego s艂o艅ca.

- Mam to! - rzuci艂 z podnieceniem w g艂osie, wyjmuj膮c dysk. W pokoju natychmiast poja艣nia艂o jak w upalny, s艂oneczny dzie艅, a zaskoczona wiewi贸rka skry艂a si臋 w cieniu pod 艂贸偶kiem. Cadderly bynajmniej nie zamierza艂 jej uspokaja膰. Podszed艂 do swego biurka i z wype艂nionej rozmaitymi szparga艂ami bocznej szuflady wyj膮艂 cylinder d艂ugo艣ci jednej stopy i mierz膮cy dwa cale 艣rednicy. Lekkim skr臋tem nadgarstka zdj膮艂 nakr臋tk臋 z jednego ko艅ca, ods艂aniaj膮c otw贸r wielko艣ci dysku. Wsun膮艂 go do 艣rodka, po czym ponownie na艂o偶y艂 nakr臋tk臋 zamykaj膮c dost臋p 艣wiat艂a.

- Wiem, 偶e jeste艣 tam, w 艣rodku - rzuci艂 zaczepnie r-zdj膮艂 metalo­w膮 pokryw臋 z przedniego ko艅ca cylindra; z urz膮dzenia pop艂yn膮艂 strumie艅 艣wiat艂a.

Percivalowi bynajmniej nie przypad艂o to do gustu. Biega艂 w t臋 i z powrotem pod 艂贸偶kiem, a Cadderly, 艣miej膮c si臋, 偶e w ko艅cu zdo艂a艂 podej艣膰 sprytn膮 wiewi贸rk臋, pilnie wodzi艂 za ni膮 艣wietlnym promieniem. Trwa艂o to kilka chwil, a偶 wreszcie Percival wyprysn膮艂 spod 艂贸偶ka i wyskoczy艂 przez otwarte okno. Wr贸ci艂 jednak ju偶 w chwil臋 p贸藕niej, aby zgarn膮膰 orzech i miseczk臋 z reszt膮 mas艂a, a tak偶e by rzuci膰 Cadderly^mu kilka niezbyt pochlebnych uwag.

Nie przestaj膮c si臋 艣mia膰 m艂ody kap艂an na艂o偶y艂 pokryw臋 na otwar­ty koniec swojej nowej zabawki i powiesi艂 j膮 sobie przy pasku, poczym podszed艂 do drewnianej szafy. Wi臋kszo艣膰 kap艂an贸w - gospo­darzy biblioteki - mia艂a szafy zapchane odzie偶膮, pragn膮c zawsze wygl膮da膰 jak najlepiej dla nie ko艅cz膮cej si臋, stale nap艂ywaj膮cej rze­szy nowych adept贸w.

Jednak w szafie Cadderly'ego u艂o偶ona starannie odzie偶 zajmowa艂a niewiele miejsca. Pod艂og臋 za艣ciela艂y stosy notatek i jeszcze wi臋ksze sterty rozmaitych wynalazk贸w, za艣 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 wieszaka zaj­mowa艂y robione na zam贸wienie sk贸rzane pasy i sprz膮czki.

Na wewn臋trznej stronie drzwi wisia艂o lustro, wyraz ekstrawagan­cji przekraczaj膮cy znacznie mo偶liwo艣ci kies wi臋kszo艣ci innych kap艂an贸w w bibliotece - zw艂aszcza za艣 tych m艂odszych i podobnie jak Cadderly ni偶szych rang膮.

M艂ody ucze艅 wyj膮艂 szeroki bandolier i podszed艂 do 艂贸偶ka. Na sk贸­rzanym pasie znajdowa艂o si臋 pi臋膰dziesi膮t wykonanych na zam贸wie­nie specjalnych strza艂ek i przy pomocy fiolki, kt贸r膮 przyni贸s艂 z pra­cowni alchemika, Cadderly zamierza艂 zaj膮膰 si臋 sz贸st膮. Strza艂ki by艂y ma艂e, smuk艂e, wykonane z 偶elaza, z wyj膮tkiem srebrnych ko艅c贸wek. Otwory wydr膮偶one wewn膮trz mia艂y idealnie wielko艣膰 fiolek. Cadderly skrzywi艂 si臋, wsuwaj膮c fiolk臋 do strza艂ki i usi艂uj膮c wywrze膰 dostatecznie du偶y nacisk, by umie艣ci膰 j膮 na miejscu nie t艂uk膮c przy tym szklanego pojemnika.

- Olej Grom贸w - upomnia艂 si臋 w duchu, przywo艂uj膮c wizj臋 po­czernia艂ych ko艅c贸w palc贸w.

M艂ody ucze艅 odetchn膮艂 swobodniej, kiedy pojemniczek z nie­sta艂ym p艂ynem znalaz艂 si臋 we w艂a艣ciwym miejscu. Zdj膮艂 jedwabn膮 peleryn臋 zamierzaj膮c na艂o偶y膰 bandolier, podej艣膰 do lustra i przyjrze膰 si臋 sobie, ale gwa艂towne pukanie do drzwi sprawi艂o, 偶e zd膮偶y艂 jedynie schowa膰 sk贸rzany pas za plecami, gdy do pokoju wkroczy艂 Prze艂o­偶ony Na Ksi臋gach Avery Schell, oty艂y m臋偶czyzna o rumianej twarzy.

- Co to za wezwanie do uiszczenia op艂at? - zawo艂a艂 kap艂an, wy­machuj膮c plikiem pergamin贸w w stron臋 Cadderly'ego. Czyta艂, przez kogo zosta艂y wystawione, po czym gniewnie jeden po drugim ciska艂 na ziemie. - Rymarz, z艂otnik, zbrojmistrz... Roztrwaniasz swoje z艂oto!

Ponad ramieniem Avery'ego Cadderly dostrzeg艂 filuterny u艣miech Kierkana Rufo i domy艣li艂 si臋, sk膮d prze艂o偶ony otrzyma艂 informacj臋, kt贸ra spowodowa艂a jego gniew.

Ten wysoki m臋偶czyzna o ostrych rysach by艂 o rok starszy od Cadderly'ego. Byli przyjaci贸艂mi, ale zarazem rywalami w pi臋ciu si臋 na wy偶yny hierarchii zakonu, a by膰 mo偶e r贸wnie偶 i w innych kwes­tiach, zwa偶ywszy, 偶e Cadderly mia艂 okazj臋 widzie膰 Rufa rzucaj膮cego t臋skne spojrzenia w kierunku Daniki. Wzajemne wpl膮tywanie si臋 w k艂opoty sta艂o si臋 dla nich swego rodzaju gr膮, nader uci膮偶liw膮, zw艂aszcza dla prze艂o偶onego Avery'ego.

- Pieni膮dze zosta艂y dobrze wydane, mistrzu - zacz膮艂 niepewnie Cadderly, 艣wiadom, 偶e okre艣lenie 鈥瀌obrze wydane" w rozumieniu je­go i Avery'ego by艂o diametralnie r贸偶ne. - W poszukiwaniu wiedzy.

,- W poszukiwaniu rozrywki - mrukn膮艂 od drzwi Rufo, a m艂ody kap艂an zauwa偶y艂 na jego twarzy wyraz satysfakcji. Cadderly otrzy­ma艂 najwy偶sz膮 pochwa艂臋 ze strony Avery'ego za swoj膮 prac臋 nad utracon膮 czarodziejsk膮 ksi臋g膮, co dla Rufa by艂o pot臋偶nym ciosem i najwyra藕niej w ten w艂a艣nie spos贸b stara艂 si臋 mu odp艂aci膰.

- Jeste艣 zbyt nieodpowiedzialny, aby dysponowa膰 takimi sumami!

- rykn膮艂 Avery, ciskaj膮c w powietrze reszt臋 pergamin贸w. - Brak ci m膮dro艣ci.

- Zatrzyma艂em jedynie cz臋艣膰 zysk贸w - przypomnia艂 mu Cadderly

- i wyda艂em je tak jak Denek...

- Nie! - przerwa艂 mu Avery. - Nie os艂aniaj Jego imieniem tego, czego nie pojmujesz! Deneir. Co wiesz o Deneirze, m艂ody wynalaz­co? Przebywasz w Bibliotece Naukowej od najm艂odszych lat, ale nie znasz za grosz naszych dogmat贸w i obyczaj贸w. Jed藕 ze swoimi zabawkami na po艂udnie, do Lantan, je偶eli to ci臋 zadowoli - i igraj z kap艂anami Gonda!

- Nie rozumiem!

- Niew膮tpliwie - odpar艂 niemal z rezygnacj膮 Avery. Przerwa艂 na d艂u偶sz膮 chwil臋, a Cadderly stwierdzi艂, 偶e tamten stara si臋 ostro偶nie dobiera膰 s艂owa. - Stanowimy centrum nauk - zacz膮艂 Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach. - Tych, kt贸rzy tu przybywaj膮, obejmuje jedynie kilka 艣cis艂ych zakaz贸w... nawet Gondyjczykom zdarza si臋 zawita膰 w nasze progi. Widywa艂e艣 ich, ale czy zauwa偶y艂e艣, 偶e zawsze przyj­mujemy ich ch艂odno?

Cadderly zamy艣li艂 si臋 przez chwii臋, po czym pokiwa艂 g艂ow膮. Fakt, doskonale pami臋ta艂, 偶e Avery robi艂 wszystko, by m艂ody kap艂an nigdy nie spotyka艂 si臋 Gondyjczykami, kiedy odwiedzali bibliotek臋.

- Masz racj臋, a ja nie rozumiem - odrzek艂 Cadderly. - Moim zda­niem kap艂ani Deneira i Gonda po艣wi臋caj膮cy si臋 nauce i wiedzy powinni wsp贸艂pracowa膰!

Avery zdecydowanie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Tu pope艂niasz b艂膮d - stwierdzi艂. - Postawili艣my na t臋 ga艂膮藕, kt贸ra Gondyjczyk贸w nie interesuje. - Przerwa艂 i ponownie pokr臋ci艂 g艂ow膮; to dziwne, ale 贸w prosty gest ub贸d艂 Cadderly'ego bardziej ni偶 jakikolwiek wybuch w艣ciek艂o艣ci ze strony Avery'ego.

- Dlaczego tu jeste艣? - spyta艂 cicho Avery w pe艂ni kontroluj膮c sw贸j g艂os. - Czy kiedykolwiek zadawa艂e艣 sobie to pytanie? Wprowadzasz mnie w stan frustracji, ch艂opcze. Jeste艣 najprawdopo­dobniej najinteligentniejsz膮 osob膮, jak膮 pozna艂em - a zna艂em wielu uczni贸w, ale masz odruchy i emocje dziecka. Wiedzia艂em, 偶e tak b臋dzie. Kiedy Thobicus powiedzia艂, 偶e ci臋 przyjmiemy... - Avery urwa艂, jakby zastanawia艂 si臋, co powinien powiedzie膰, ale tylko wes­tchn膮艂 przeci膮gle.

Cadderly mia艂 wra偶enie, 偶e prze艂o偶ony zawsze urywa艂 sw贸j mo­nolog na temat moralno艣ci, nim przeradza艂 si臋 on w uci膮偶liwe kaza­nie, jakby chcia艂 w ten spos贸b da膰 m艂odzie艅cowi mo偶liwo艣膰 na samodzielne wyci膮gniecie wniosk贸w, tote偶 bynajmniej nie zdziwi艂 si臋, kiedy w chwil臋 p贸藕raej Avery ponownie zmieni艂 temat.

- Jakie masz obowi膮zki do wype艂nienia, podczas gdy siedzisz tu teraz i zajmujesz si臋 鈥瀙oszukiwaniem prawdy"? - zapyta艂 Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach, a jego g艂os pozornie przepe艂ni艂 si臋 gnie­wem. - Czy zapali艂e艣 dzi艣 rano 艣wiece w komnatach pracowni?

Cadderly skrzywi艂 si臋. Wiedzia艂, 偶e o czym艣 zapomnia艂.

- Nie s膮dz臋 - stwierdzi! Avery. - Jeste艣 cennym nabytkiem dla naszego zakonu, Cadderly, i niew膮tpliwie posiadasz wielki talent zar贸wno jako ucze艅 i jako skryba, ale ostrzegam ci臋, 偶e twoje zachowanie jest nie do przyj臋cia. - Oblicze Avery'ego pokra艣nia艂o, gdy Cadderly, w dalszym ci膮gu zastanawiaj膮c si臋 o co mog艂o cho­dzi膰 staremu prze艂o偶onemu, odpowiedzia艂 na jego spojrzenie nawet nie mrugn膮wszy powiek膮.

M艂odzieniec nieomal przywyk艂 do takich po艂ajanek - Avery zawsze reagowa艂 na wszelkie informacje od Rufa. Cadderly nie uwa偶a艂 tego za z艂e - Avery, pomimo i偶 szybko wpada艂 w z艂o艣膰, by艂 z ca艂膮 pewno艣ci膮 bardziej wyrozumia艂y ni偶 inni, starsi od niego mistrzowie.

Prze艂o偶ony odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, nieomal przewracaj膮c przy tym Rufa i wypad艂 na korytarz, odsuwaj膮c gwa艂townym gestem sto­j膮cego mu na drodze, szczup艂ego m臋偶czyzn臋.

Cadderly wzruszy艂 ramionami, usi艂uj膮c uzna膰 ca艂y incydent za jeszcze jeden z fatalnych wybuch贸w Avery'ego. Mistrz najwyra藕niej go nie rozumia艂. M艂ody kap艂an nie przejmowa艂 si臋 rym zbytnio -jego umiej臋tno艣ci jako skryby przysporzy艂y mu sporych pieni臋dzy, kt贸rymi dzieli艂 si臋 r贸wno po po艂owie z bibliotek膮. Faktycznie nie nale偶a艂 do fanatycznych wyznawc贸w Deneira, zaniedbywa艂 swoje obowi膮zki, przez co niejeden ju偶 raz napyta艂 sobie biedy. Cadderly wiedzia艂 jednak, 偶e wi臋kszo艣膰 mistrz贸w zdawa艂a sobie spraw臋, i偶 jego zaniedbania nie wywodzi艂y si臋 z braku szacunku wobec zako­nu, lecz z nat艂oku zaj臋膰; by艂 wr臋cz poch艂oni臋ty uczeniem si臋 i two­rzeniem, dwoma podstawowymi elementami w naukach Deneira, przynosz膮cymi zarazem najwi臋ksze zyski dla wymagaj膮cej znacz­nych funduszy na swoje utrzymanie biblioteki.

Cadderly domy艣la艂 si臋, 偶e kap艂ani Deneira i wi臋kszo艣ci innych zakon贸w gotowi byli wybacza膰 drobne uchybienia, je偶eli tylko przynosi艂y one stosowne zyski.

- Och, Rufo - zawo艂a艂 si臋gaj膮c d艂oni膮 do pasa. W drzwiach pojawi艂o si臋 poci膮g艂e oblicze Rufa - jego ma艂e czar­ne oczka b艂yszcza艂y w wyrazie triumfu.

- Tak? - zamrucza艂 wysoki m臋偶czyzna.

- Tym razem wygra艂e艣.

U艣miech Rufa poszerzy艂 si臋.

Cadderly skierowa艂 promie艅 艣wiat艂a prosto w jego twarz, a zasko­czony i nieco przestraszony Rufo cofn膮艂 si臋 gwa艂townie, uderzaj膮c plecami o 艣cian臋 korytarza.

- Miej oczy szeroko otwarte - rzuci艂 Cadderly u艣miechaj膮c si臋 szeroko. - Teraz moja kolej - mrugn膮艂, ale Rufo u艣wiadomiwszy sobie, i偶 najnowszy wynalazek Cadderly'ego jest najwyra藕niej nie­szkodliwy, tylko prychn膮艂 i skrzywi艂 si臋 ironicznie, po czym prze­czesa艂 palcami zmierzwione czarne w艂osy i oddali艂 si臋 biegiem. Tupot podeszew jego czarnych but贸w na wy艂o偶onej p艂ytkami posadzce przypomina艂 grzechot ko艅skich kopyt na brukowanej ulicy.

Trzej druidzi otrzymali pok贸j w odleg艂ym skrzydle na trzecim pi臋trze, z dala od biblioteki, zgodnie z 偶yczeniem Arcite'a. Rozgo艣cili si臋 w nim bez trudu, jako 偶e mieli niewiele rzeczy a Arcite zasugerowa艂, aby jak najszybciej udali si臋, by obejrze膰 nowo znaleziony wolumin traktuj膮cy o le艣nych mchach.

- Zostan臋 tutaj - odrzek艂 Newander. - Droga by艂a d艂uga i jestem skonany. Raczej niewiele bym wam pom贸g艂. Oczy same mi si臋 zamykaj膮.

- Jak sobie 偶yczysz - rzek艂 Arcite. - Nied艂ugo wr贸cimy. Mo偶e zmienisz nas, kiedy ju偶 sko艅czymy.

Kiedy jego przyjaciele wyszli, Newander podszed艂 do okna i wyj­rza艂 na zewn膮trz, lustruj膮c majestatyczne pasmo G贸r 艢nie偶nych. Jak dot膮d, tylko raz odwiedzi艂 to miejsce, wtedy gdy po raz pierwszy spotka艂 Cadderly'ego. Newander by艂 w贸wczas m艂odzie艅cem, mniej wi臋cej w tym samym wieku, co Cadderly obecnie, i biblioteka z krz膮taj膮cymi si臋 w niej lud藕mi, cennymi artefaktami i pradawnymi woluminami wywar艂a na nim ogromne wra偶enie. Zanim tu przyby艂, zna艂 tylko spokojne le艣ne ost臋py, kt贸rymi w艂ada艂y zwierz臋ta, i gdzie praktycznie rzadko widywa艂o si臋 ludzi.

Po opuszczeniu biblioteki Newander skrz臋tnie upewni艂 si臋 co do swego powo艂ania. Wiedzia艂, 偶e woli przebywa膰 w le艣nej g艂uszy, ale cywilizacja nieodparcie go przyci膮ga艂a, z偶era艂o pragnienie zaspoko­jenia ciekawo艣ci na temat rozwoju architektury i wiedzy.

Pozosta艂 jednak druidem, s艂ug膮 Silvanusa, D臋bu Ojca, i je偶eli chodzi艂o o nauk臋, bynajmniej nie pr贸偶nowa艂. Podstawow膮 i najwa偶­niejsz膮 rzecz膮 by艂, jego zdaniem, naturalny porz膮dek, niemniej jed­nak...

Newander powr贸ci艂 do Biblioteki Naukowej nie bez powodu. Ponownie spojrza艂 na majestatyczne g贸ry i zapragn膮艂 znale藕膰 si臋 teraz tam, na zewn膮trz, gdzie 艣wiat by艂 prosty i bezpieczny.

Agent Talony


Z daleka kamienisty grzbiet g贸rski p贸艂nocno-wschodniego kra艅ca masywu G贸r 艢nie偶nych wydawa艂 si臋 ca艂kiem zwyczajny, ot, stosy g艂az贸w za艣cielaj膮ce zbocza, pokryte mniejszymi, ciasno zbitymi kamieniami. By艂o to jednak z艂udzenie, r贸wnie niebezpieczne, jak przypuszczenie, 偶e rosomak to niegro藕ne, mi艂e zwierz膮tko. Pod owym kamienistym zboczem wydr膮偶onych by艂o tuzin odr臋bnych tuneli, z kt贸rych 偶aden nie oferowa艂 zb艂膮kanemu podr贸偶nikowi, szu­kaj膮cemu tu schronienia na noc, niczego pr贸cz rych艂ej i gwa艂townej 艣mierci.

Wewn膮trz tego szczeg贸lnego g贸rskiego szczytu, kt贸ry bynaj­mniej nie by艂 oryginalnym tworem natury, mie艣ci艂o si臋 Zamczysko Tr贸jcy, warownia w litej skale, forteca z艂ego bractwa, kt贸rego jedy­nym pragnieniem by艂o zdobycie w艂adzy i pot臋gi.

W臋drowcy w Krainach musz膮 by膰 nader ostro偶ni, gdy偶 cz臋sto tak bywa, i偶 wraz z wej艣ciem w obr臋b mur贸w ko艅czy si臋 cywilizacja.

- Czy to zadzia艂a? - wyszepta艂 nerwowo Aballister mi臋tosz膮c w palcach drogocenny pergamin. Ca艂kiem racjonalnie wierzy艂 w przepis - wszak poleci艂a mu go sama Talona - ale po tylu udr臋kach i k艂opotach, kiedy chwila zwyci臋stwa stawa艂a si臋 bli偶sza, ogarnia艂 go coraz wi臋kszy niepok贸j. Uni贸s艂 wzrok znad zwoju i wyj­rza艂 przez male艅kie okienko w 艣cianie fortecy.

Na wschodzie rozci膮ga艂y si臋 p艂askie i mroczne L艣ni膮ce R贸wniny, a promienie zachodz膮cego s艂o艅ca wygl膮da艂y jak p艂omienie na pokrytych bia艂ym puchem szczytach G贸r 艢nie偶nych na zachodzie.

Maty imp z艂o偶y艂 przed sob膮 sk贸rzaste skrzyd艂a, skrzy偶owa艂 艂apki i niecierpliwie tupa艂 jedn膮 szponiast膮 stop膮.

- Quiesta bene tellemara - wymamrota艂 pod nosem.

- Co艣 ty powiedzia艂? - rzuci艂 Aballister. Odwracaj膮c si臋 gwa艂­townie i wznosz膮c jedn膮 brew spojrza艂 z ukosa na niezbyt dobrze wychowanego towarzysza.

- M贸wi艂e艣 co艣, Druzil?

- Zadzia艂a - powiedzia艂em, 偶e to zadzia艂a - odrzek艂 ochryp艂ym, zdyszanym g艂osem Druzil. - W膮tpisz w s艂owa lady Talony? W膮tpi艂­by艣 w jej m膮dro艣膰, kt贸ra nas po艂膮czy艂a?

Aballister wymamrota艂 co艣 podejrzliwie, przyjmuj膮c domnieman膮 obelg臋 jako niefortunn膮, acz nieuniknion膮 konsekwencj臋 posiadania tak przem膮drza艂ego i og贸lnie rzecz bior膮c paskudnego znajomka. Szczup艂y czarnoksi臋偶nik wiedzia艂, 偶e t艂umaczenie Druzila by艂o mniej ni偶 dok艂adne i 偶e 膮uiesta bene tellemara oznacza艂o jaki艣 niezbyt wyszukany impertynencki przytyk. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci co do sza­cunk贸w impa, je偶eli chodzi艂o o pot臋偶ny magiczny nap贸j i jakim艣 tra­fem to najbardziej go denerwowa艂o. Je偶eli, tak jak twierdzi艂 Druzil, kl膮twa chaosu poskutkuje, Aballister i jego kompani z艂a otrzymaj膮 na sw贸j u偶ytek pot臋g臋, o jakiej nigdy dot膮d nie 艣ni艂o si臋 偶adnemu mago­wi. Przez wiele lat Zamczysko Tr贸jcy 偶ywi艂o aspiracje do b艂yskotli­wego podboju G贸r 艢nie偶nych, puszczy elf贸w Shilmista i ludzkiej osady o nazwie Carradoon. Teraz przy pomocy kl膮twy chaosu stawa艂o si臋 to wreszcie realne.

Aballister spojrza艂 na stoj膮cy przy ma艂ym oknie z艂oty kosz kokso­wy na tr贸jnogu, w kt贸rym zawsze pali艂 si臋 ogie艅. To by艂a jego brama do ni偶szych 艣wiat贸w, ta sama, przez kt贸r膮 sprowadzi艂 tu Druzila. Czarnoksi臋偶nik doskonale pami臋ta艂 te chwile, dzie艅, kiedy wr臋cz p艂on膮艂 z niepokoju i zniecierpliwienia wywo艂anego oczekiwaniem. Awatar bogini Talony poleci艂 mu, by wykorzysta艂 swe magiczne moce i poda艂 imi臋 Druzila, obiecuj膮c, 偶e imp dostarczy mu najwspanialszy z istniej膮cych przepis贸w na entropi臋. Nie wiedzia艂 w贸wczas, 偶e reali­zacja skrz臋tnego planu impa poci膮gnie za sob膮 dwa lata 偶mudnych i kosztownych wysi艂k贸w, niemal pozbawiaj膮cych czarnoksi臋偶nika wszelkich zasob贸w materialnych, i 偶e zginie przy tym wielu ludzi.

Aballister uzna艂, 偶e recepta Druzila, przepis na kl膮tw臋 chaosu by艂 tego wart. Obecne zadanie i osobiste poszukiwania Talony sta艂y si臋 wielkim dzie艂em jego 偶ycia, a zarazem darem dla bogini, kt贸ry wyniesie go ponad innych kap艂an贸w.

Mi臋dzywymiarowa brama by艂a obecnie zamkni臋ta; Aballister mia艂 proszki, kt贸re otwiera艂y i zamyka艂y j膮 r贸wnie 艂atwo, jakby u偶ywa艂o si臋 do tego klamki.

Proszki znajdowa艂y si臋 w ma艂ych, starannie oznakowanych sa­kiewkach - po艂owa do otwarcia i po艂owa do zamkni臋cia wr贸t

- le偶膮cych na przemian na pobliskim stoliku. Opr贸cz Aballistera wiedzia艂 o nich jedynie imp, ale chochlik nigdy nie sprzeciwia艂 si臋 偶膮daniom czarnoksi臋偶nika i nie pr贸bowa艂 manipulowa膰 przy wro­tach. Druzil m贸g艂 by膰 impertynentem i cz臋sto sprawia艂 nieliche pro­blemy , ale je偶eli chodzi艂o o wa偶ne sprawy, mo偶na by艂o na nim pole­ga膰.

Aballister rozejrza艂 si臋 i dostrzeg艂 swoje odbicie w zwierciadle po drugiej stronie pokoju. Niegdy艣 by艂 przystojnym m臋偶czyzn膮 o prze­nikliwych oczach i jasnym promiennym u艣miechu. Zmiana by艂a dia­metralna. Obecnie by艂 zniszczonym, wychud艂ym, pustym wrakiem, strz臋pem cz艂owieka - paranie si臋 czarn膮 magi膮, oddawanie czci wymagaj膮cej bogini i sprawowanie kontroli nad pochodz膮cymi z chaosu stworzeniami takimi jak Druzil, wycisn臋艂o na nim srogie pi臋tno. Przed wieloma laty czarnoksi臋偶nik porzuci艂 rodzin臋, przyja­ci贸艂 i wszystko, co niegdy艣 napawa艂o go rado艣ci膮 i by艂o mu drogie

- wiedziony pragnieniem wiedzy i pot臋gi, a ta obsesja jedynie przy­bra艂a na sile, odk膮d spotka艂 na swej drodze Talon臋.

Niejednokrotnie zar贸wno przed, jak i po ich spotkaniu Aballister zastanawia艂 si臋, czy to by艂o tego warte. Druzil uczyni艂 realnym spe艂nienie jego d艂ugoletnich poszukiwa艅, oferowa艂 mu moc przekra­czaj膮c膮 wszelkie wyobra偶enia, ale rzeczywisto艣膰 okaza艂a si臋 rozcza­rowuj膮ca. Obecnie pot臋ga wydawa艂a si臋 r贸wnie pustym d藕wi臋kiem, jak jego wyn臋dznia艂e, sm臋tne, t臋pe oblicze.

- Ale te sk艂adniki! - ci膮gn膮艂 czarnoksi臋偶nik usi艂uj膮c, a raczej 艂udz膮c si臋, 偶e znajdzie jakie艣 s艂abe punkty w logicznym planie impa.

- Oczy umber bulka? Krew druida? A po co to... maski pozap艂asz-czyznowca?

- Kl膮twa chaosu - odpar艂 Druzil, jakby same s艂owa powinny roz­proszy膰 wszelkie w膮tpliwo艣ci czarnoksi臋偶nika. - To co zamierzasz przyrz膮dzi膰, to pot臋偶ny wywar, m贸j panie. - Widok obna偶onych w u艣miechu z臋b贸w Druzila sprawi艂, 偶e Aballister momowolnie si臋 wzdrygn膮艂. Czarnoksi臋偶nik nigdy nie czu艂 si臋 swobodnie w towarzy­stwie okrutnego impa.

- Del 膮uiniera cas ciem-pa - rzek艂 Druzil przez d艂ugie ostre z臋by. - Doprawdy pot臋偶ny nap贸j! - przet艂umaczy艂 fa艂szywie. W rze­czywisto艣ci bowiem powiedzia艂: - Nawet pomimo i偶 jeste艣 tak ograniczony! - ale Aballister nie musia艂 o tym wiedzie膰.

- Tak - mrukn膮艂 ponownie czarnoksi臋偶nik stukaj膮c ko艣cistym palcem w koniuszek swego orlego nosa. - Naprawd臋 musz臋 po艣wi臋ci膰 troch臋 czasu i nauczy膰 si臋 twego j臋zyka, m贸j drogi Druzilu.

- Tak - zawt贸rowa艂 imp, poruszaj膮c spiczastymi uszami. - lye 膮uiesta pas tellemara - co oznacza艂o - Gdyby艣 tylko nie byl taki glupi.

Druzil powiedzia艂 to bardzo cicho, ale tylko upewni艂 Aballistera, 偶e najzwyczajniej w 艣wiecie sobie z niego pokpiwa.

- Te ingrediencje by艂y bardzo drogie - rzek艂 czarnoksi臋偶nik, wra­caj膮c do tematu.

-1 przyrz膮dzone nie do艣膰 dok艂adnie - dorzuci艂 z jawnym sarkaz­mem Druzil. - Niew膮tpliwie, gdyby艣my zacz臋li szuka膰, natrafili­by艣my te偶 na sto innych problem贸w, ale zapewniam ci臋, 偶e zyski s膮 tego warte. Te zyski! Twoje bractwo nie jest zbyt pot臋偶ne, w ka偶dym razie nie za bardzo. Raczej nie s膮dz臋, aby przetrwa艂o! Nie bez wywaru.

- Boskie dzie艂o? - zamy艣li艂 si臋 Aballister.

- Mo偶na to tak nazwa膰 - odrzek艂 Druzil. - Mo偶e faktycznie nim jest, skoro w艂a艣nie Talona popchn臋艂a ci臋 do tego i to jej wol臋 reali­zujesz. Chwytliwa nazwa, w ka偶dym razie dla Barjina i jego nik­czemnych kap艂an贸w. B臋d膮 bardziej oddani i wierni, je偶eli zrozumie­j膮, 偶e tworz膮 prawdziwego agenta Talony, moc sam膮 w sobie, kt贸rej powinni sk艂ada膰 cze艣膰, a ich wierno艣膰 i po艣wi臋cenie pomo偶e utrzy­ma膰 w ryzach orkog艂owego Ragnora i jego prymitywnych wojowni­k贸w.

Aballister roze艣mia艂 si臋 w g艂os na my艣l o trzech klerykach dru­giego zakonu triumwiratu Z艂a, kl臋kaj膮cych i modl膮cych si臋 przed prostym magicznym artefaktem.

- Nazwa艂bym to Tuanta Miancay - Zab贸jcza Zgroza - zaporo-ponowa艂 Druzil, jego cmokni臋cia by艂y jawnie sarkastyczne. - To spodoba si臋 Barjinowi. - Zamy艣li艂 si臋 przez chwil臋, po czym doda艂: - Nie, nie Zab贸jcza Zgroza - Tuanta Quiro Miancay - Najbardziej Zab贸jcza Zgroza.

艢miech Aballistera zafalowa艂, jakby czarnoksi臋偶nik nagle si臋 zaniepokoi艂. Najbardziej Zab贸jcza Zgroza by艂o tytu艂em nadawanym najwy偶szym rang膮 i najbardziej oddanym kap艂anom Talony. Barjin, przyw贸dca kleryk贸w Zamczyska Tr贸jcy, nie dost膮pi艂 jeszcze tego zaszczytu, chlubi膮c si臋 jedynie tytu艂em Najbardziej Ostabiaj膮cej 艢wi膮tobliwo艣ci. Perspektywa, 偶e kl膮twa chaosu pozwoli mu uzyska膰 najwy偶sze zaszczyty i ubodzie aroganckiego kleryka, napawa艂a Aballistera przejmuj膮c膮 rado艣ci膮. Czarnoksi臋偶nik nie m贸g艂 si臋 ju偶 tego doczeka膰.

Barjin i jego grupa byli w Zamczysku zaledwie od roku. Kap艂an przyw臋drowa艂 tu a偶 z Danary, bezdomny, za艂amany i pozbawiony boga, do kt贸rego m贸g艂by zanosi膰 mod艂y, odk膮d nowy zakon kr贸-l贸w-paladyn贸w przegna艂 jego z艂owrogie b贸stwo z powrotem do ni偶szych 艣wiat贸w. Podobnie jak AbaDister, Barjin oznajmi艂, 偶e spotka艂 si臋 z Awatarem Talony i 偶e to on wskaza艂 mu drog臋 do Zamczyska Tr贸jcy.

Dynamizm i moce Barjina by艂y do艣膰 znaczne, a towarzysz膮cy mu uczniowie dysponowali ogromnym maj膮tkiem.

Kiedy przybyli do warowni, rz膮dz膮cy triumwirat, a w szczeg贸l­no艣ci Aballister powita艂 ich z otwartymi ramionami, dzi臋kuj膮c Talonie, 偶e umo偶liwi艂a to spotkanie. Liczy艂 bowiem, 偶e stworz膮 wsp贸lnie silny, zgrany zesp贸艂, kt贸ry wzmocni si艂y fortecy i zapewni 艣rodki finansowe na realizacj臋 przepisu Druzila. Obecnie, wiele miesi臋cy p贸藕niej, Aballister zacz膮艂 偶ywi膰 pewne obawy co do trwa艂o艣ci ich dalszego zwi膮zku, a w szczeg贸lno艣ci co do kap艂ana.

Barjin mia艂 charyzmatyczn膮 osobowo艣膰, co艣 co jest niezbyt mile widziane w zakonie zajmuj膮cym si臋 chorobami i truciznami. Wielu kap艂an贸w Talony pokrywa艂o swe cia艂a naci臋ciami lub groteskowymi tatua偶ami. Barjin tego nie czyni艂 - nie po艣wieci艂 niczego nowej bogi­ni, ale dzi臋ki swemu bogactwu i niewiarygodnej sile perswazji bar­dzo szybko osi膮gn膮艂 status przyw贸dcy zamkowych kleryk贸w.

Aballister nie stara艂 si臋 przeszkodzi膰 mu w pi臋ciu si臋 po szczeb­lach kariery, uwa偶aj膮c, i偶 taka by艂a wola Talony - niemniej jednak z czasem zacz膮艂 mie膰 w膮tpliwo艣ci co do s艂uszno艣ci swego post臋powania. Teraz potrzebowa艂 pomocy Barjina, aby zjednoczy膰 i scali膰 Zamczysko Tr贸jcy, a fundusze kap艂ana mia艂y dopom贸c mu w ostatecznym stworzeniu kl膮twy chaosu.

- Musz臋 zaj膮膰 si臋 przygotowywaniem i warzeniem ingrediencji do boskiego dzie艂a - rzek艂 w zamy艣leniu - ale w wolnej chwili chcia艂bym nauczy膰 si臋 odrobin臋 tego twojego kwiecistego j臋zyka, kt贸rym mnie hojnie raczysz, Druzilu.

- Jak sobie 偶yczysz, panie - odrzek艂 imp sk艂aniaj膮c si臋, podczas gdy Aballister wyszed艂 z niewielkiej komnaty, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Druzil wypowiedzia艂 nast臋pne s艂owa w swoim osobistym j臋zyku, je偶yku ni偶szych 艣wiat贸w, obawiaj膮c si臋, 偶e czarnoksi臋偶nik mo偶e pods艂uchiwa膰 pod drzwiami. - Quiesta bene tellemara, Aballister! - Z艂o艣liwy imp nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, by nie wy­szepta膰: - Ale jeste艣 na to za glupi. - Uczyni艂 to tylko dlatego, 偶e chcia艂 us艂ysze膰 te s艂owa wypowiedziane w obu j臋zykach.

Pomimo obelg, jakimi do艣膰 cz臋sto z nader b艂ahych powod贸w obrzuca艂 swego pana, Druzil niew膮tpliwie szanowa艂 czarnoksi臋偶nika. Aballister by艂 niewiarygodnie inteligentny jak na cz艂owieka i naj­pot臋偶niejszy z trzyosobowego zakonu tr贸jcy, a zgodnie z ocen膮 Druzila ci trzej czarnoksi臋偶nicy stanowili najpot臋偶niejsz膮 z odn贸g triumwiratu. Aballister uwarzy przekl臋ty nap贸j i wykona urz膮dzenie, kt贸re zajmie si臋 jego rozprowadzeniem, a za to Druzil, kt贸ry czeka艂 na ten dzie艅 od dziesi臋cioleci, b臋dzie mu piekielnie wdzi臋czny. Druzil by艂 sprytniejszy ni偶 wi臋kszo艣膰 imp贸w i m膮drzejszy ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi, a kiedy przed wiekiem natkn膮艂 si臋 na stary, zapo­mniany manuskrypt, skrz臋tnie ukry艂 go przed swoim poprzednim panem, r贸wnie偶 cz艂owiekiem. Tamten czarnoksi臋偶nik nie mia艂 艣rod­k贸w ani do艣膰 oleju w g艂owie, by zrealizowa膰 skomplikowany plan, a potem w艂a艣ciwie rozprzestrzeni膰 kl膮tw臋 chaosu. Aballister by艂 takim cz艂owiekiem.

Aballister czu艂 mieszanin臋 nadziei i niepokoju, gdy z uwag膮 wpat­rywa艂 si臋 w czerwon膮 po艣wiat臋 emanuj膮c膮 z wn臋trza przezroczystej butelki. To by艂a pierwsza pr贸ba kl膮twy chaosu, a wszelkie nadzieje czarnoksi臋偶nika zale偶a艂y teraz od umiej臋tnego po艂膮czenia poszcze­g贸lnych element贸w planu w zwart膮 ca艂o艣膰.

- Jeszcze jeden sk艂adnik - wyszepta艂 strwo偶ony imp, nie podziela­j膮c w膮tpliwo艣ci swego pana. - Dodaj yote, a potem b臋dziemy mogli wypu艣ci膰 dym.

- Nie jest przyswajalny? - spyta艂 Aballister. Druzil wyra藕nie poblad艂.

- Nie panie, nie ten - wychrypia艂. - Rezultaty s膮 zbyt potworne. Zbyt potworne!

Czarnoksi臋偶nik przez d艂u偶sz膮 chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w impa. Przez dwa lata, odk膮d by艂 on przy nim, nigdy jeszcze nie widzia艂 go w stanie takiego wzburzenia. Czarnoksi臋偶nik podszed艂 do szafki i wyj膮艂 drug膮 buteleczk臋, mniejsz膮 ni偶 ta z p艂ynem, ale ozdobion膮 niezliczonymi runicznymi znakami. Kiedy wyj膮艂 korek, z wn臋trza wyp艂yn臋艂a chmura jasnego dymu.

- Dymi膮ca butelka - wyja艣ni艂. - Pomniejszy magiczny artefakt.

- .Wiem - przerwa艂 Druzil. - I wiem ju偶, 偶e ta butelka b臋dzie doskonale pasowa膰 do naszego wywaru.

Aballister mia艂 ochot臋 zapyta膰, sk膮d imp m贸g艂 o tym wiedzie膰, sk膮d w og贸le wiedzia艂 o jego dymi膮cej butelce, ale zatrzyma艂 to dla siebie, przypominaj膮c sobie, 偶e z艂o艣liwy chochlik mia艂 kontakt z wieloma 艣wiatami i to mog艂o by膰 odpowiedzi膮 na jego pytania.

- M贸g艂by艣 zrobi膰 wi臋cej takich? - zapyta艂 Druzil wskazuj膮c czar­noksi臋sk膮 butelk臋.

Aballister zgrzytn膮艂 z臋bami - jeszcze jeden wydatek - ale wyraz jego twarzy wystarczy艂 za s艂own膮 odpowied藕.

- Kl膮twa chaosu najlepiej rozprzestrzenia si臋 we mgle, a przy pomocy czar贸w ta butelka b臋dzie to czyni膰 przez wiele lat, cho膰 na znacznie ograniczonym obszarze - wyja艣ni艂 Druzil. - B臋dzie potrzebne drugie naczynie, je偶eli mamy w艂a艣ciwie rozprzestrzeni膰 trunek.

- Trunek? - rzuci艂 bliski w艣ciek艂o艣ci Aballister. Druzil szybkim machni臋ciem skrzyde艂 przelecia艂 na drugi koniec pokoju, z dala od Aballistera, cho膰 w przypadku pot臋偶nego maga praktycznie 偶adna odleg艂o艣膰 nie odgrywa艂a wi臋kszej roli.

- Trunek? - powt贸rzy艂 Aballister. - M贸j drogi, drogi Druzilu, czy chcesz mi powiedzie膰, 偶e wyda艂em fortun臋 w z艂ocie i p艂aszczy艂em si臋 przed Barjinem i jego paskudnymi kap艂anami tylko po to, by sporz膮dzi膰 odrobin臋 wina elf贸w?

- Bene tellemara - pad艂a ochryp艂a, gniewna odpowied藕 impa. -Nadal nie pojmujesz, co tu stworzyli艣my? Wino elf贸w?

- A wi臋c mo偶e okowit臋 krasnolud贸w? - prychn膮艂 sarkastycznie Aballister. Wzi膮艂 do r臋ki swoj膮 lask臋 i post膮pi艂 gro藕nie krok naprz贸d.

- Nie zdajesz sobie sprawy, co si臋 stanie, kiedy to si臋 rozp臋ta - warkn膮艂 szyderczo imp.

- No to mi powiedz.

Druzil smagn膮艂 skrzyd艂ami przed twarz膮 i z ty艂u g艂owy; ruch ten mia艂 odzwierciedla膰 jego g艂臋bok膮 frustracj臋.

- To zaatakuje serca naszych cel贸w - wyja艣ni艂. - I wzmocni do przesady ich pragnienia. Proste bod藕ce stan膮 si臋 rozkazami otrzymanymi bezpo艣rednio od bog贸w. Nikt nie zostanie dotkni臋ty w iden­tyczny spos贸b, podobne efekty dla ka偶dej z ofiar b臋d膮 stosunkowo r贸偶ne. Czysty chaos. Ci, kt贸rzy padn膮 ofiar膮.. .

Aballister uni贸s艂 d艂o艅, by go uciszy膰; mia艂 ju偶 do艣膰 wszelkich wyja艣nie艅.

- Dam ci pot臋g臋 przekraczaj膮c膮 twoje naj艣mielsze oczekiwania!

- warkn膮艂 imp. - Czy偶by艣 zapomnia艂 ju偶 o obietnicy Talony?

- Awatar sugerowa艂 jedynie, abym ci臋 wezwa艂 - odparowa艂 Aballister - i delikatnie da艂 mi do zrozumienia, 偶e mo偶esz posiada膰 co艣 cennego.

- Nie masz poj臋cia, czym naprawd臋 jest kl膮twa chaosu i jak膮 posiada moc - odpar艂 z艂o艣liwie imp. - Wszystkie rasy z ca艂ego regionu b臋d膮 na twoje rozkazy, kiedy zostan膮 zniszczone ich wew­n臋trzne o艣rodki samokontroli. Chaos to wspania艂a rzecz, 艣miertelni­ku, m贸j panie, moc zniszcze艅 i podboj贸w, ostateczny pom贸r, Najbardziej Zab贸jcza Zgroza. W艂adza nad chaosem daje pot臋g臋 temu, kto znajduje si臋 poza jego morderczym zasi臋giem.

Aballister opar艂 si臋 na lasce i odwr贸ci艂 wzrok. Musia艂 wierzy膰 Druzilowi, a jednak ba艂 si臋 mu zaufa膰. Tyle po艣wi臋ci艂, by zdoby膰 ten nieznany przepis.

- Musisz si臋 przekona膰 - stwierdzi艂 imp, widz膮c, 偶e nie zdo艂a艂 przekona膰 Aballistera. - Je偶eli ma si臋 nam uda膰, musisz wierzy膰.

- Na chwil臋 z艂o偶y艂 b艂oniaste skrzyd艂a nad g艂ow膮, pogr膮偶aj膮c si臋 w zamy艣leniu. - Ten miody wojownik... arogancki...? - zapyta艂 nagle.

- Haverly - podsun膮艂 Aballister.

- Uwa偶a si臋 za lepszego od Ragnora - kontynuowa艂 Druzil, a jego oblicze rozja艣ni艂 z艂owrogi, obna偶aj膮cy z臋by u艣miech. -Pragnie 艣mierci Ragnora, 偶eby zosta膰 kapitanem wojownik贸w.

Aballister nie sprzeciwia艂 si臋. Ju偶 kilkakrotnie Haverly wypiwszy zbyt du偶o ujawnia艂 swoje skryte pragnienia, cho膰 nigdy nie posun膮艂 si臋 do tego, by otwarcie zagrozi膰 ogrillionowi. Nawet arogancki Haverly nie by艂 a偶 tak g艂upi.

- Wezwij go tu - poprosi艂 Druzil. - Niech doko艅czy nasz spraw­dzian. Powiedz mu, 偶e ten p艂yn wzmocni jego pozycj臋 w triumwira-cie. Powiedz, 偶e dzi臋ki niemu stanie si臋 pot臋偶niejszy od Ragnora.

Czarnoksi臋偶nik zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. Barjin szczerze pow膮tpiewa艂 w powodzenie ca艂ego projektu, pomimo i偶 Aballister zarzeka艂 si臋, 偶e jego celem jest przede wszystkim s艂u偶enie Talonie.

Kap艂an wy艂o偶y! pieni膮dze na dzie艂o Aballistera jedynie pod warun­kiem, 偶e czarnoksi臋偶nik na oczach tuzina 艣wiadk贸w zarzeknie si臋, i偶 zwr贸ci ca艂膮 kwot臋, co do miedziaka, w razie gdyby Barjin nie by艂 zadowolony z efekt贸w jego pracy. Kap艂an sporo straci艂 podczas swej ucieczki z pomocnego kr贸lestwa Danary - presti偶 armi臋, oraz wiele cennych i pot臋偶nych przedmiot贸w, w tym sporo czarno­ksi臋skich. Maj膮tek, jakim jeszcze dysponowa艂, pe艂ni艂 g艂贸wn膮 rol臋 w zachowaniu pozor贸w jego poprzedniej pozycji' i w艂adzy. Obecnie, po wielu d艂ugich tygodniach, w trakcie kt贸rych ros艂y koszty, a nie by艂o wida膰 efekt贸w, Barjin coraz bardziej zaczyna艂 si臋 niecierpliwi膰.

- Sprowadz臋 Haverly'ego. Natychmiast - odpar艂 nagle zaintrygo­wany Aballister.

Ani czarnoksi臋偶nik, ani kap艂an nie przepadali zar贸wno za Ragno-rem, kt贸rego uwa偶ali za zbyt niebezpiecznego, by mo偶na mu by艂o zaufa膰, ani za Haverlym maj膮cym opini臋 tepaka i kretyna, i je偶eli wynik testu przeprowadzony nawet kosztem tych dw贸ch pomo偶e usun膮膰 w cie艅 w膮tpliwo艣ci Barjina, to doskonale.

Poza tym, stwierdzi艂 w my艣lach Aballister, to mo偶e by膰 interesu­j膮ce i zabawne widowisko.

Druzil siedzia艂 bez ruchu na biurku Aballistera, obserwuj膮c z najwy偶szym zainteresowaniem wydarzenia rozgrywaj膮ce si臋 w drugim ko艅cu pokoju. Imp 偶a艂owa艂, 偶e nie mo偶e odegra膰 wi臋kszej roli w tej cz臋艣ci testu, ale jedynie inni czarnoksi臋偶nicy wiedzieli o jego istnieniu czy te偶 fakcie, i偶 by艂 od pewnego czasu nieod艂膮cz­nym towarzyszem Aballistera. Wojownicy triumwiratu, a nawet kle­rycy uwa偶ali impa jedynie za ozdobn膮 statuetk臋, bo kiedy kt贸ry艣 z nich wchodzi艂 do prywatnych apartament贸w czarnoksi臋偶nika (co nie zdarza艂o si臋 zbyt cz臋sto), Druzil natychmiast zastyga艂 w bez­ruchu na skraju biurka.

- Pochyl si臋 nisko nad zlewk膮 i wlej ostatni膮 kropl臋 - poleci艂 Haverly'emu Aballister, spogl膮daj膮c w celu potwierdzenia na Druzila. Imp prawie niedostrzegalnie pokiwa艂 g艂ow膮 i wyd膮艂 noz­drza w wyrazie zniecierpliwienia.

- Tak jest - rzek艂 Aballister do Haverly'ego - kiedy j膮 wlejesz, we藕 g艂臋boki wdech.

Haverly sta艂 sztywno i podejrzliwie przygl膮da艂 si臋 czarnoksi臋­偶nikowi. Najwyra藕niej nie ufa艂 Aballisterowi - do tej pory nie wykaza艂 si臋 on wobec niego nadrobniejszym nawet gestem przy­ja藕ni.

- Mam wielkie plany - rzuci艂 gro藕nie - ale wcale nie pragpe, aby艣 zmieni艂 mnie w traszke czy inne paskudztwo.

- W膮tpisz? - rykn膮艂 nagle Aballister, wiedz膮c, 偶e musi bez wahania obali膰 wszelkie w膮tpliwo艣ci nurtuj膮ce m艂odego wojowni­ka. - Odejd藕 wiec! Ka偶dy mo偶e doko艅czy膰 przygotowywanie tego wywaru. S膮dzi艂em, 偶e kto艣 tak ambitny, jak ty...

- Do艣膰 - uci膮艂 Haverly i Aballister wiedzia艂 ju偶, 偶e rybka chwy­ci艂a przyn臋t臋. Podejrzliwo艣膰 Haverly'ego nie mog艂a si臋 r贸wna膰 jego 偶膮dzy w艂adzy. - Zaufam ci, czarowniku, cho膰 nie da艂e艣 mi dot膮d po temu powodu - doko艅czy艂 Haverly.

- Ale nie masz r贸wnie偶 powodu, by mi nie ufa膰 - upomnia艂 go Aballister.

Haverly jeszcze przez d艂u偶sz膮 chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w Aballistera - jego grymas nie zel偶a艂 - po czym pochylony nad zlewk膮 wyla艂 do niej ostatnie krople p艂ynu. Kiedy tylko ciecze zetkn臋艂y si臋, po艂yskuj膮cy czerwonawo eliksir wypu艣ci艂 k艂膮b czer­wonego dymu prosto w twarz Haverly'ego. Wojownik odskoczy艂 w ty艂, jego d艂o艅 odruchowo si臋gn臋艂a po miecz.

- Co艣 ty mi zrobi艂? - zapyta艂 ostro.

- Zrobi艂? - zawt贸rowa艂 niewinnie Aballister. - Nic. Dym by艂 stosunkowo niegro藕ny, cho膰 m贸g艂 ci臋 odrobin臋 zaskoczy膰.

Haverly jeszcze przez chwil臋 ogl膮da艂 i maca艂 si臋 po ca艂ym ciele, aby mie膰 pewno艣膰, 偶e dym nie wyrz膮dzi艂 mu 偶adnej szkody, po czym rozlu藕ni艂 si臋 i pokiwa艂 g艂ow膮.

- I co si臋 teraz stanie? - zapyta艂 obcesowo. - Gdzie jest moc, kt贸r膮 mi obieca艂e艣?

- W swoim czasie, m贸j drogi Haverly, w swoim czasie - odrzek艂 Aballister. - Przygotowanie eliksiru to jedynie pierwszy etap proce­su.

- Jak d艂ugo to potrwa? - zapyta艂 zapalczywy wojownik.

- Mog艂em zaprosi膰 tu Ragnora zamiast ciebie - upomnia艂 go Aballister.

Na wspomnienie Ragnora Haverly cofn膮艂 si臋 o kilka krok贸w. Jego oczy rozszerzy艂y si臋 groteskowo. Doln膮 warg臋 przygryz艂 tak mocno, 偶e a偶 krew pociek艂a mu na brod臋.

- Ragnor! - warkn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. - Ragnor, ten intruz! Ragnor, ten oszust! Nie mog艂e艣 go zaprosi膰, bo jestem od niego lep­szy!

- Oczywi艣cie, drogi Haverly - zagrucha艂 czarnoksi臋偶nik usi艂uj膮c uspokoi膰 dzikookiego m艂odzie艅ca; widzia艂 wyra藕nie, 偶e Haveiiy jest bliski ataku furii. - W艂a艣nie dlatego... - Aballister nie doko艅czy艂. Haverly mamrocz膮c co艣 pod nosem doby艂 miecza i wybieg艂 z kom­naty, nieomal wyrywaj膮c drzwi z zawias贸w. Aballister wyjrza艂 za nim na korytarz, mrugaj膮c z niedowierzaniem.

- Trunek? - dobieg艂o sarkastyczne pytanie z drugiego ko艅ca pokoju. Przyci膮gany g艂o艣nymi okrzykami - RAGNOR! Aballister nie zada艂 sobie trudu, by odpowiedzie膰 impowi. Pop臋dzi艂 za nim, nie chc膮c straci膰 zbli偶aj膮cego si臋 widowiska i niebawem do艂膮czy艂o do艅 dwoje jego koleg贸w.

- To m艂ody wojownik Haverly - powiedzia艂a Dorigen, jedyna czarodziejka w zamku. Z艂owrogi u艣miech na twarzy Aballistera spra­wi艂, 偶e zar贸wno ona, jak i jej towarzysz zatrzymali si臋 gwa艂townie.

- Nap贸j ju偶 sporz膮dzony? - zapyta艂a z nadziej膮 w g艂osie; w jej bursztynowych oczach zab艂ys艂y iskierki, kiedy nonszalanckim ges­tem przerzuci艂a sobie d艂ugie czarne w艂osy przez rami臋.

- Kl膮twa chaosu - potwierdzi艂 Aballister i wysforowa艂 si臋 naprz贸d.

Kiedy przybyli do ogromnej jadalni kompleksu, stwierdzili, 偶e pojedynek ju偶 si臋 rozpocz膮艂. Usuni臋to kilka sto艂贸w, a setka zdumio­nych ludzi, ork贸w oraz kilku olbrzym贸w na dok艂adk臋 ustawi艂a si臋 wko艂o obserwuj膮c z zainteresowaniem przebieg walki.

Ragnor i Haverly stali po艣rodku komnaty naprzeciwko siebie z dobytymi mieczami. 禄

- Wojownicy b臋d膮 potrzebowa膰 trzeciego cz艂onka rady -zauwa偶y艂a Dorigen. - To oczywiste, 偶e Ragnor albo Haverly padnie dzisiaj trupem i pozostanie tylko dw贸ch.

- Ragnor! - rykn膮艂 na ca艂e gard艂o Haverly - od dzi艣 ja b臋d臋 wo­dzem wojownik贸w!

Drugi z walcz膮cych, pot臋偶nie zbudowany ogrillion, kt贸rego przodkami byli ork i ogr, nosz膮cy na ciele 艣lady tysi膮ca bitew, przy­j膮艂 jego s艂owa zgo艂a oboj臋tnie.

- Dzi艣 spotkasz si臋 ze swymi przodkami - rzuci艂 przez z臋by. Haverly natar艂 jak burza, ale nieprzemy艣lany atak frontalny kosz­towa艂 go drogo. Ogrillion ci膮艂 go w r臋k臋 z tak膮 si艂膮, 偶e niemal ca艂kiem odr膮ba艂 mu ramie. Oszala艂y wojownik nawet si臋 nie skrzywi艂, jakby nie zauwa偶a艂 rany ani b贸lu.

Pomimo i偶 zdumia艂 go fakt, 偶e pot臋偶na rana ani troch臋 nie spo­wolni艂a jego przeciwnika, Ragnor zdo艂a艂 zbi膰 w bok jego miecz i zbli偶y膰 si臋. Woln膮 d艂oni膮 schwyci艂 Haverly'ego za r臋k臋, w kt贸rej 贸w dzier偶y艂 miecz i usi艂owa艂 przekrzywi膰 ostrze w艂asnej broni, aby m贸c zada膰 decyduj膮cy cios.

Gro藕ne j臋ki i st艂umione odg艂osy zdumienia rozleg艂y si臋 woko艂o, gdy Haverly jakim艣 cudem zdo艂a艂 wznie艣膰 rozp艂atane rami臋 i w podobny spos贸b zablokowa膰 pchni臋cie Ragnora.

M艂ody wojownik niemal dor贸wnywa艂 ogrillionowi wzrostem, by艂 jednak ode艅 l偶ejszy i du偶o s艂abszy. Niemniej, pomimo paskud­nej rany zdo艂a艂 przez kilka chwil stawia膰 mu zaci臋ty op贸r.

- Jeste艣 silniejszy, ni偶 si臋 wydajesz - przyzna艂 Ragnor, poniek膮d pod wra偶eniem, ale nie dal tego po sobie pozna膰. W przypadkach gdy zawodzi艂a jego pot臋偶na si艂a, ogrillion zwykle improwizowa艂. Nacisn膮艂 ukryty przycisk w r臋koje艣ci miecza i z jej ko艅ca wysun臋艂o si臋 drugie smuk艂e, srebrzyste ostrze. Sztylet mierzy艂 wprost w nie os艂oni臋t膮 he艂mem g艂ow臋 Haverly'ego.

Ten by艂 tak poch艂oni臋ty walk膮, 偶e nawet tego nie zauwa偶y艂.

- Ragnor! -zawy艂 raz jeszcze histerycznym tonem. Jego rysy wykrzywi艂y si臋. Z ca艂ej si艂y r膮bn膮艂 czo艂em w twarz ogrilliona, mia偶d偶膮c mu nos. Po chwili w ten sam spos贸b uderzy艂 ponownie, ale Ragnor zdo艂a艂 zignorowa膰 b贸l i skupi膰 si臋 na zab贸jczym, osta­tecznym ataku.

G艂owa Haverh/'ego po raz trzeci wyprysn臋艂a do przodu. Ragnor, smakuj膮c w ustach w艂asn膮 krew, dzikim szarpni臋ciem uwolni艂 r臋k臋, w kt贸rej trzyma艂 miecz i smagn膮艂 ni膮 w d贸艂, wbijaj膮c ostrze sztyletu g艂臋boko w czaszk臋 przeciwnika.

W tej samej chwili wesz艂o trzech kap艂an贸w rz膮dz膮cego triumwi-ratu. Pierwszy szed艂 Barjin, najwyra藕niej niezbyt zadowolony z walki.

- Co to ma znaczy膰? - zwr贸ci艂 si臋 do Aballistera, zdaj膮c sobie spraw臋, i偶 musia艂 on macza膰 w tym palce.

- Sprzeczka pomi臋dzy wojownikami, jak si臋 wydaje - odrzek艂 czarnoksi臋偶nik, wzruszaj膮c ramionami. Widz膮c, 偶e kap艂an zamierza przerwa膰 pojedynek, Aballister pochyli艂 si臋 i wyszepta艂: - Kl膮twa chaosu - wprost do ucha Barjina,

Twarz tamtego natychmiast poja艣nia艂a i z nag艂ym przyp艂ywem entuzjazmu zacz膮艂 przygl膮da膰 si臋 krwawemu pojedynkowi.

Ragnor nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e Haverly nadal stoi na nogach. Jego d艂ugi na stop臋 szylet by艂 zakrwawiony a偶 po nasad臋 r臋koje艣ci, ale ranny wojownik uparcie si臋 cofa艂 i ostrze z wolna wysun臋艂o si臋 z jego czaszki.

Ragnor pozwoli艂 mu na to, s膮dz膮c, 偶e Haverly jest ju偶 w agonii. Jednak - ku og贸lnemu zdumieniu widz贸w pojedynku, kt贸rzy zarea­gowali g艂o艣nymi j臋kami i westchnieniami (najg艂o艣niej by艂o s艂ycha膰 Barjina), Haverly nie osun膮艂 si臋 na ziemi臋.

- Ragnor - warkn膮艂 艂ami膮cym si臋 g艂osem, przy ka偶dej sylabie wypluwaj膮c z ust krwaw膮 艣lin臋. Krew zala艂a mu jedno oko, wyp艂ywaj膮c z rany w czaszce zlepi艂a g臋ste kasztanowate w艂osy, nie­mniej jednak ranny wzni贸s艂 miecz i chwiejnie post膮pi艂 naprz贸d.

Ragnor, przera偶ony, uderzy艂 pierwszy, wykorzystuj膮c cz臋艣ciow膮 艣lepot臋 Haverly'ego i tn膮c w jego uszkodzone ju偶 rami臋. Si艂a ciosu odr膮ba艂a je i odepchn臋艂a Haverly'ego o kilka st贸p w bok.

- Ragnor! - ponownie wykrztusi艂 Haverly, z trudem utrzymuj膮c r贸wnowag臋. Natar艂 raz jeszcze i Ragnor zn贸w zada艂 cios - tym razem ostrze jego miecza przesz艂o pomi臋dzy ods艂oni臋tymi 偶ebrami przeszywaj膮c serce i p艂uca.

Krzyki Haverly'ego zmieni艂y si臋 w nieartyku艂owane rz臋偶enie i oszala艂y wojownik zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. Ragnoj pospiesznie rzuci艂 si臋 w jego stron臋 zamykaj膮c go w zwarciu, gdzie oba miecze sta艂y si臋 bezu偶yteczne. Haverly nie by艂 w stanie obroni膰 si臋 przed woln膮 r臋k膮 Ragnora, kt贸ry dzier偶y艂 sztylet i raz po raz zaciekle d藕ga艂 swego przeciwnika w plecy.

Mimo to min臋艂o jeszcze wiele minut, nim wreszcie Haverly osun膮艂 si臋 martwy na pod艂og臋.

- Godny przeciwnik - zauwa偶y艂 jaki艣 odwa偶ny ork podchodz膮c bli偶ej, by przyjrze膰 si臋 cia艂u.

Zbryzgany krwi膮 Haverly'ego i w艂asn膮 ze z艂amanego nosa Ragnor nie by艂 w nastroju do wys艂uchiwania pochwa艂 wobec prze­ciwnika.

- Uparty g艂upiec! - poprawi艂 i jednym cieciem odr膮ba艂 orkowi g艂ow臋. Barjin skin膮艂 na Aballistera.

- Talona ogl膮da艂a to widowisko z przyjemno艣ci膮. Mo偶e twoja kl膮twa chaosu oka偶e si臋 warta wk艂adu, jaki w ni膮 w艂o偶y艂em.

- Kl膮twa chaosu? - powt贸rzy艂 jakby zdziwiony tymi s艂owami Aballister. - To niezbyt w艂a艣ciwe okre艣lenie dla tak pot臋偶nego Agenta Talony. Raczej Tuanta Miancay... nie, Tuanta Quiro Miancay.

Jeden z pomocnik贸w Barjina, kt贸ry zna艂 ten j臋zyk, mimowolnie g艂o艣no prze艂kn膮艂 艣lin臋, s艂ysz膮c to okre艣lenie. Jego towarzysze spoj­rzeli na niego zdumieni, a w贸wczas przet艂umaczy艂.

- Najbardziej Zab贸jcza Zgroza!

Barjin ponownie przeni贸s艂 wzrok na Aballistera; u艣wiadomi艂 sobie, do czego zmierza艂 szczup艂y czarnoksi臋偶nik. Odegra艂 on najwa偶niejsz膮 rol臋 przy wytwarzaniu wywaru i przy pomocy kilku s艂贸w zdeklasowa艂 Barjina. Dwaj inni klerycy, zagorzali wyznawcy Talony, zacz臋li ju偶 kiwa膰 g艂owami i szepta膰 pochwa艂y wobec dzie艂a Aballistera.

- Tuanta Quiro Miancay - powt贸rzy艂 zap臋dzony w kozi r贸g kap艂an, wysilaj膮c si臋 na u艣miech. - Tak, to najbardziej adekwatne okre艣lenie.


Danica


Gruby zapa艣nik potar艂 pulchn膮 r臋k膮 艣wie偶ego siniaka, usi艂uj膮c zignorowa膰 drwi膮ce przytyki swoich koleg贸w.

- By艂em zbyt rozlu藕niony - powiedzia艂 do m艂odej kobiety. -Jestem trzy razy ci臋偶szy od ciebie, no i jeste艣 dziewczyn膮.

Danica odgarn臋艂a w艂osy wpadaj膮ce do jej migda艂owo-br膮zowych oczu i usi艂owa艂a ukry膰 u艣miech cisn膮cy si臋 jej na usta. Nie chcia艂a poni偶a膰 dumnego kleryka, s艂ugi Oghmy. Wiedzia艂a, 偶e jego prze­chwa艂ki s膮 absurdalne. Walczy艂 z ca艂膮 zaci臋to艣ci膮, ale nic mu to nie da艂o.

Danica wygl膮da艂a jak chucherko - zaledwie pi臋膰 stop wzrostu, g臋sta czupryna kr臋conych, truskawkowo-blond w艂os贸w si臋gaj膮cych do ramion i u艣miech, kt贸ry skrad艂by serce paladyna. Ci, kt贸rzy przyjrzeli si臋 jej uwa偶nie, byli w stanie dostrzec w niej co艣 wi臋cej ni偶 tylko dziewczyn臋. Lata medytacji i treningu wyostrzy艂y refleks i mi臋艣nie Daniki, zmieniaj膮c j膮 w idealn膮 machin臋 bojow膮, o czym klerycy Oghny, wyobra偶aj膮cy sobie siebie jako wielkich zapa艣­nik贸w na podobie艅stwo ich boskiego patrona, przekonywali si臋 bole艣nie na w艂asnej sk贸rze.

Za ka偶dym razem gdy Danica pragn臋艂a zasi臋gn膮膰 jakiej艣 informa­cji dotycz膮cej biblioteki, musia艂a wzi膮膰 udzia艂 w pojedynku zapa艣­niczym. W zamian za jeden zw贸j, dzie艂o dawno nie 偶yj膮cego mni­cha, by艂a zmuszona stawi膰 czo艂o najnowszemu ze swych przeciw­nik贸w, spoconemu, cuchn膮cemu behemotowi. W gruncie rzeczy nie mia艂a nic przeciwko temu - wiedzia艂a, 偶e mo偶e pokona膰 go r贸wnie 艂atwo, jak wszystkich innych.

T艂u艣cioch obci膮gn膮艂 czarnoz艂ot膮 kamizelk臋, pochyli艂 kr膮g艂膮 g艂ow臋 i zaatakowa艂.

Danica odczeka艂a, a偶 znajdzie si臋 na wprost niej, a widzom tego spektaklu mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e dziewczyna utonie pod zwa艂ami ogromnego cielska. W ostatniej chwili skuli艂a g艂ow臋, przemkn臋艂a pod wyci膮gni臋tym ramieniem m臋偶czyzny, schwyci艂a go za d艂o艅 i kiedy j膮 min膮艂, spokojnie stan臋艂a za jego plecami. Delikatny skr臋t nadgarstka i m臋偶czyzna stan膮艂 jak wryty, a potem, zanim zd膮偶y艂 si臋 zorientowa膰, Danica kopni臋ciem pod kolana powali艂a go na kl臋czki.

Podczas gdy przeciwnik run膮艂 na ziemi臋, jego r臋ka, odgi臋ta do ty艂u i trzymana w zadziwiaj膮co mocnym u艣cisku Daniki pozosta艂a nieruchoma. W tej samej chwili zebrani przygl膮daj膮cy si臋 pojedyn­kowi zareagowali drwi膮cym 艣miechem i j臋kami wsp贸艂czucia.

- Wschodni naro偶nik! - zawo艂a艂 pot臋偶ny m臋偶czyzna. - Trzeci rz膮d, trzecia p贸艂ka od g贸ry, jest w srebrnej tubie!

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a Danica rozlu藕niaj膮c uchwyt. Rozejrza艂a si臋 woko艂o i u艣miechn臋艂a niewinnie. - Mo偶e nast臋pnym razem kiedy b臋d臋 potrzebowa膰 informacji, wystawicie przeciwko mnie dw贸ch zamiast jednego.

Klerycy Oghmy, obawiaj膮c si臋, 偶e ich b贸g nie b臋dzie zadowolo­ny, mamrocz膮c pod nosem rozeszli si臋 ostentacyjnie.

Danica poda艂a d艂o艅 powalonemu kap艂anowi, lecz ten dumnie odm贸wi艂. Podni贸s艂 si臋 chwiejnie, zabrak艂o mu jednak oddechu i o ma艂o si臋 nie przewr贸ci艂, ale usta艂 na nogach i pod膮偶y艂 w 艣lad za innymi. Dziewczyna bezradnie pokr臋ci艂a g艂ow膮 i zgarn臋艂a le偶膮ce na pobliskiej 艂awie swoje dwa sztylety. Przez chwil臋 sifc im przygl膮da艂a jak zawsze, zanim na powr贸t wsun臋艂a je do pochewek przy chole­wach but贸w. Jeden mia艂 z艂ot膮 r臋koje艣膰 w kszta艂cie tygrysiego 艂ba, drugi za艣 srebrn膮, przedstawiaj膮c膮 smoka. Oba przezroczyste, krysz­ta艂owe ostrza zosta艂y potraktowane czarnoksi臋skim zakl臋ciem i obec­nie mia艂y moc stali i idealne wywa偶enie. By艂y bardzo cennym i dro­gim prezentem od mistrza Daniki, cz艂owieka, kt贸rego bardzo jej bra­kowa艂o. By艂a z mistrzem Turkelem od 艣mierci swoich rodzic贸w i sta­ruszek o pomarszczonym obliczu sta艂 si臋 ca艂膮 jej rodzin膮. Danica my艣la艂a o nim wsuwaj膮c sztylety do pochewek i po raz milionowy poprzysi臋g艂a sobie, 偶e go odwiedzi, kiedy tylko uko艅czy studia.

Danica Maupoissant dorasta艂a w艣r贸d t艂umu na targowisku Westgate, pi臋膰set mil na p贸艂nocny wsch贸d od Biblioteki Naukowej, w przesmyku pomi臋dzy Jeziorem Smok贸w a Morzem Spadaj膮cych Gwiazd. Jej ojciec Pawe艂 by艂 rzemie艣lnikiem, powszechnie szano­wanym ko艂odziejem, cz艂owiekiem upartym, niezale偶nym i dumnym.

Ich 偶ycie wype艂nia艂y proste przyjemno艣ci i bezwarunkowa mi艂o艣膰. Danica mia艂a dwana艣cie lat, kiedy opu艣ci艂a swoich rodzi­c贸w, by rozpocz膮膰 nauk臋 czeladnicz膮 u starego, siwobrodego garn­carza nazwiskiem Turkel Bastan. Dopiero w kilka miesi臋cy p贸藕niej zrozumia艂a, dlaczego rodzice przys艂ali j膮 do niego - przewidzieli, co si臋 wydarzy.

Przez ca艂y rok kr膮偶y艂a w t臋 i z powrotem po mie艣cie, dziel膮c sw贸j czas pomi臋dzy obowi膮zkami u mistrza Turkela a rzadkimi wizytami w domu. I nagle okaza艂o si臋, 偶e nie ma ju偶 dok膮d wraca膰.

Zamach mia艂 miejsce w 艣rodku nocy, a kiedy asasyni odeszli, pozostawili po sobie trupy rodzic贸w Daniki i zgliszcza domu oraz warsztatu, w kt贸rym jej ojciec pracowa艂 przez ca艂e 偶ycie.

Mistrz Turkel wydawa艂 si臋 oboj臋tny, kiedy przekazywa艂 Danice straszn膮 wiadomo艣膰, ale dziewczyna s艂ysza艂a, jak p贸藕niej p艂aka艂 w samotno艣ci swego male艅kiego pokoju. Dopiero wtedy Danica zorientowa艂a si臋. Turkel i jej rodzice du偶o wcze艣niej zaplanowali jej czeladnicz膮 praktyk臋. Do tej pory s膮dzi艂a, i偶 by艂 to zwyk艂y przypa­dek, ba, obawia艂a si臋 nawet, 偶e rodzice odsun臋li j膮 od siebie dla w艂asnej wygody. Wiedzia艂a, 偶e Turkel pochodzi艂 z odleg艂ej wschod­niej krainy o nazwie Tabot, g贸rskiego regionu, sk膮d wywodzili si臋 przodkowie jej matki, i zastanawia艂a si臋, czy m贸g艂 by膰 jej dalekim krewnym. Niezale偶nie od wi臋zi rodzinnych, terminowanie u mistrza nabra艂o zgo艂a innego charakteru.

Pom贸g艂 jej przetrwa膰 najtrudniejszy okres smutku i 偶alu, a potem zacz膮艂 wprowadza膰 j膮 w arkana sztuk, kt贸re nie mia艂y wiele wsp贸l­nego z garncarstwem.

Turkel by艂 tabota艅skim mnichem, uczniem Wielkiego Mistrza Penpahga D'Anna, kt贸rego religia opiera艂a si臋 na po艂膮czeniu dys­cypliny umys艂u z treningiem fizycznym w celu osi膮gni臋cia harmonii duchowej. Danica przypuszcza艂a, 偶e Turkel musi mie膰 co najmniej osiemdziesi膮t lat, ale potrafi艂 porusza膰 si臋 z gracj膮 艂ownego kota, a gdy uderza艂 go艂ymi r臋koma, wydawa艂y si臋 one twarde jak z 偶elaza.

Jego pokazy wprawi艂y Danik臋 w stan fanatycznego za艣lepienia -zupe艂nie j膮 poch艂on臋艂y. Cichy i skromny Turkel by艂 cz艂owiekiem nader spokojnym i opanowanym, ale pod t膮 otoczk膮 - o czym Danica doskonale wiedzia艂a, kry艂 si臋 waleczny tygrys, kt贸ry w razie potrzeby potrafi艂 srodze zarycze膰.

W Danice r贸wnie偶 zacz膮艂 rodzi膰 si臋 tygrys. Uczy艂a si臋 i 膰wiczy艂a; nic innego nie mia艂o dla niej znaczenia. Ci膮g艂膮 prac臋 traktowa艂a jak litani臋 zacieraj膮c膮 wspomnienia, mur odgradzaj膮cy j膮 od b贸lu, z kt贸rym wci膮偶 jeszcze nie potrafi艂a si臋 pogodzi膰. Turkel doskonale to rozumia艂 - o czym Danica przekona艂a si臋 du偶o p贸藕niej - gdy偶 starannie dawkowa艂 jej informacje na temat 艣mierci rodzic贸w.

Rzemie艣lnicy i kupcy z Westgate dla zachowania lub:mo偶e z powodu swej niezale偶no艣ci ostro rywalizowali mi臋dzy sob膮 i Pawe艂 r贸wnie偶 nie zdo艂a艂 tego unikn膮膰. By艂o tam jeszcze kilku innych ko艂odziej贸w - Turkel nie chcia艂 zdradzi膰 jej ich nazwisk

- kt贸rzy zazdro艣cili Pawelowi jego pozycji materialnej. Kilkakrotnie z艂o偶yli mu wizyt臋, gro偶膮c powa偶nymi konsekwencja­mi, je偶eli nie zacznie dzieli膰 si臋 z nimi przyjmowanymi zam贸wie­niami.

- Gdyby odwiedzili go jak przyjaciele i koledzy po fachu, Pawe艂 podzieli艂by si臋 z nimi zyskami - rzek艂 Turkel, jakby on i ojciec Daniki byli bardziej zaprzyja藕nieni, ni偶 pozornie mog艂o si臋 wszy-skim wydawa膰. - Ale tw贸j ojciec by艂 dumnym cz艂owiekiem. Nie chcia艂 ulec pogr贸偶kom niezale偶nie od realnego niebezpiecze艅stwa, jakie za sob膮 poci膮ga艂y.

Danica nigdy nie naciska艂a Turkela, by zdradzi艂 jej to偶samo艣膰 ludzi, kt贸rzy zabili jej rodzic贸w - lub raczej wynaj臋li Nocne Maski, jak w Westgate okre艣la艂o si臋 asasyn贸w, i po dzi艣 dzie艅 nie wie­dzia艂a, kim oni byli. Liczy艂a, 偶e mistrz powie jej o tym we w艂a艣­ciwym czasie, kiedy b臋dzie nale偶ycie przygotowana, by dokona膰 zemsty je艣li uzna to za stosowne lub je偶eli b臋dzie w stanie zapo­mnie膰 o przesz艂o艣ci i rozpocz膮膰 prac臋 nad swoj膮 przysz艂o艣ci膮. Turkel zawsze wola艂 to drugie rozwi膮zanie. Stoj膮c bez ruchu, pochylona nad wspania艂ymi sztyletami, Danica wyra藕nie ujrza艂a w my艣lach twarz starego mistrza.

- Przeros艂a艣 mnie - powiedzia艂 do niej, ale w tonie jego g艂osu nie by艂o ani cienia wyrzutu, jedynie duma. - Pod wieloma wzgl臋dami twoje umiej臋tno艣ci przekraczaj膮 moje.

Danica s膮dzi艂a w贸wczas, 偶e oto nadesz艂a z dawna wyczekiwana chwila, 偶e Turkel zdradzi jej nazwiska konspirator贸w, kt贸rzy zabili jej rodzic贸w i powie, by odesz艂a, a potem na w艂asn膮 r臋k臋 wymie­rzy艂a im po kolei zas艂u偶on膮 sprawiedliwo艣膰.

Turkel mia艂 inne plany.

- Obecnie tylko jeden mistrz mo偶e kontynuowa膰 twoj膮 nauk臋.

- powiedzia艂, a kiedy wspomnia艂 nazw臋 Biblioteki Naukowej, Danica domy艣li艂a si臋, co j膮 czeka. W bibliotece znajdowa艂o si臋 wiele rzadkich i bezcennych zwoj贸w Wielkiego Mistrza Penpahga D'Ahna; Turkel pragn膮艂, by uczy艂a si臋 bezpo艣rednio z zapisk贸w pozostawionych przez nie偶yj膮cego od dawna mistrza. W艂a艣nie wtedy da艂 jej te dwa wspania艂e stylety.

Tak wi臋c, pod贸wczas jeszcze podlotek, opu艣ci艂a Westgate, aby zacz膮膰 budowa膰 swoj膮 przysz艂o艣膰 i osi膮ga膰 nowe wy偶yny autodys-cypliny. Raz jeszcze mistrz Turkel okaza艂 sw膮 mi艂o艣膰 i szacunek wobec dziewczyny, przedk艂adaj膮c jej potrzeby ponad w艂asn膮 oczy­wist膮 rozpacz z powodu jej odej艣cia.

Danica wierzy艂a, 偶e w ci膮gu pierwszego roku pobytu w bibliote­ce sporo si臋 nauczy艂a, zar贸wno w zakresie jej nauk, jak i rozumie­nia innych ludzi oraz 艣wiata, kt贸ry nieoczekiwanie stan膮艂 przed ni膮 otworem. Uzna艂a to za swoist膮 ironi臋, 偶e mia艂a zg艂臋bia膰 wiedz臋 o szerokim 艣wiecie w艂a艣nie tu, w samotnym g贸rskim klasztorze, niemniej jednak nie mog艂a zaprzeczy膰, 偶e jej pogl膮dy w ci膮gu minionego roku sta艂y si臋 znacznie dojrzalsze.

Do tej pory 偶y艂a pa艂aj膮c prywatn膮 ch臋ci膮 zemsty - obecnie Westgate i asasyni wydawali jej si臋 nader odlegli, a przed ni膮 otwiera艂o si臋 tyle nowych, interesuj膮cych mo偶liwo艣ci.

Odegna艂a od siebie mroczne wspomnienia, pozostawiaj膮c je z ostatnim obrazem spokojnego u艣miechu swego ojca, migda艂o­wych oczu matki i porytej zmarszczkami twarzy starego mistrza Turkela. Potem nawet te przyjemne wizje rozmy艂y si臋 pogrzebane pod stosami rozmaitych obowi膮zk贸w, zwi膮zanych z jej kunsztem.

Biblioteka by艂a ogromn膮 komnat膮 o stropie podpartym dziesi膮t­kami 艂ukowatych filar贸w, tym bardziej niepokoj膮cych, 偶e pokry­tych tysi膮cami odwracaj膮cych uwag臋 relief贸w. Wiele minut zaj臋艂o Danice umiejscowienie p贸艂nocno-wschodniego naro偶nika. Kiedy wreszcie tam dotar艂a, sun膮c w膮skim przej艣ciem pomi臋dzy stosami ksi膮g, stwierdzi艂a, 偶e kto艣 na ni膮 czeka.

Cadderly nie ukrywa艂 u艣miechu cisn膮cego mu si臋 na usta - nigdy nie by艂 w stanie tego dokona膰, kiedy patrzy艂 na Danice - by艂o tak, odk膮d ujrza艂 j膮 po raz pierwszy. Wiedzia艂, 偶e pochodzi艂a z Westgate, kilkaset mil na p贸艂nocny wsch贸d st膮d. Ju偶 to z za艂o偶enia czyni艂o z niej osob臋 艣wiatow膮, ale wiele innych czynni­k贸w r贸wnie偶 pobudza艂o jego wyobra藕ni臋. Pomimo i偶 rysy i manie­ry Daniki by艂y, og贸lnie rzecz bior膮c, zachodnie i nie r贸偶ni艂y si臋 od ich odpowiednik贸w z centralnych Krain, kszta艂t jej oczu zdradza艂, i偶 musia艂a mie膰 przodk贸w z dalekiego i egzotycznego Wschodu.

Cadderly cz臋sto zastanawia! si臋, czy nie by艂o to g艂贸wnym powo­dem jego fascynacji Danik膮. Jej migda艂owe oczy nios艂y w sobie zapowied藕 przygody, kt贸rej tak gor膮co pragn膮艂. Sko艅czy艂 niedawno dwadzie艣cia jeden lat i sze艣膰 razy opuszcza艂 Bibliotek臋 Naukow膮 -ale za ka偶dym razem towarzyszy艂 mu kt贸ry艣 z mistrz贸w, zazwyczaj Avery oraz kilku kap艂an贸w. Czasami Cadderly czu艂 si臋 roz偶alony dotkliwym brakiem prze偶y膰 鈥瀦 prawdziwego zdarzenia". Dla niego przygody i bitwy byty czym艣, o czym czyta艂o si臋 na kartach starych ksi膮g. Nigdy dot膮d nie widzia艂 偶ywego orka ani jakiegokolwiek potwora.

W tym momencie zjawia si臋 tajemnicza Danica nios膮c z sob膮 kusz膮c膮 obietnic臋.

- D艂ugo to trwa艂o - rzuci艂 cierpko Cadderly.

- Jestem w bibliotece zaledwie od roku - odparowa艂a Danica. -Ty mieszkasz tutaj, odk膮d sko艅czy艂e艣 pi臋膰 lat.

- Nawet w tym wieku zd膮偶y艂em pozna膰 ca艂膮 bibliotek臋 w prze­ci膮gu tygodnia - zapewni艂 j膮 Cadderly i pstrykn膮艂 palcami. Zr贸wna艂 si臋 z ni膮, kiedy 偶wawo ruszy艂a w kierunku naro偶nika sali.

Danica unios艂a wzrok t艂umi膮c w sobie sarkastyczn膮 odpowied藕 -nie wiedzia艂a, czy stroi艂 sobie z niej 偶arty czy te偶 nie.

- A wi臋c teraz walczysz z wi臋kszymi od siebie? - zapyta} Cadderly. - Czy r贸wnie偶 mnie to dotyczy?

Danica zatrzyma艂a si臋 nagle, przyci膮gn臋艂a twarz Cadderly'ego do swojej i poca艂owa艂a go gwa艂townie. Odsun臋艂a si臋 od niego na kilka cali. Jej migda艂owe oczy, osza艂amiaj膮ce i egzotyczne, 艣widrowa艂y go wzrokiem.

Cadderly bezg艂o艣nie podzi臋kowa艂 Deneirowi, 偶e ani on, ani Danica nie s膮 w zakonach obj臋tych celibatem, ale zawsze kiedy si臋 ca艂owali, fizyczny kontakt wprowadza艂 ich w stan zdenerwowania.

- Walka ci臋 podnieca - rzuci艂 nie艣mia艂o Cadderly, rozlu藕niaj膮c nieco atmosfer臋. -1 teraz wiem na pewno, 偶e to jednak mnie doty­czy.

Danica popchn臋艂a go w ty艂, ale nie pu艣ci艂a jego tuniki.

- Powinna艣 uwa偶a膰, wiesz - ci膮gn膮艂 Cadderly, a jego ton g艂osu sta艂 si臋 nagle powa偶ny. - Gdyby kt贸ry艣 z mistrz贸w przy艂apa艂 ci臋 na walce...

- Dumni m艂odzi adepci sztuk nie pozostawiaj膮 mi wielkiego wyboru - odpar艂a Danica, przeczesuj膮c i odgarniaj膮c w艂osy z twa­rzy. Walcz膮c z ostatnim przeciwnikiem nawet si臋 nie spoci艂a.

- W tym labiryncie, kt贸ry nazywasz bibliotek膮, przez sto lat nie zna­laz艂abym nawet potowy potrzebnych mi rzeczy. Wywr贸ci艂a oczami, by podkre艣li膰 ogrom okolonego filarami pomieszczenia.

- Nie ma sprawy - zapewni艂 j膮 Cadderly. - Pozna艂em bibliotek臋 jak w艂asn膮 kiesze艅...

- Kiedy mia艂e艣 pi臋膰 lat! - doko艅czy艂a za niego Danica i ponow­nie przyci膮gn臋艂a go do siebie. Tym razem Cadderly uzna艂, 偶e m贸g艂by wykorzysta膰 nadarzaj膮c膮 si臋 okazj臋 do czego艣 wi臋cej. Roztropnie przesun膮艂 si臋, staj膮c po prawej stronie Daniki - by艂 lewor臋czny, a kiedy ostatni raz spr贸bowa艂 TO zrobi膰 lew膮 r臋k膮, przez dobrych kilka dni nie m贸g艂 utrzyma膰 w d艂oni pi贸ra. Ju偶 od kilku miesi臋cy by艂 pod wra偶eniem czego艣, co Danica okre艣la艂a mia­nem 鈥濸arali偶uj膮cego Dotkni臋cia", uznaj膮c je za najbardziej efektyw­n膮, nie powoduj膮c膮 skutk贸w 艣miertelnych form臋 ataku, jak膮 mia艂 okazj臋 ogl膮da膰. B艂aga艂 Danik臋, aby go tego nauczy艂a, ale doskonale wytrenowana mniszka starannie strzeg艂a swoich sekret贸w. Wyja艣ni艂a Cadderly'emu, 偶e metody walki stanowi膮 nieod艂膮czn膮 cz臋艣膰 jej religii, podobnie jak surowa dyscyplina cia艂a i umys艂u. Nie mog艂a nauczy膰 go technik walki, nie zapoznaj膮c najpierw ze wst臋pnymi metodami kszta艂towania umys艂u i pod艂o偶em filozoficz­nym, nierozerwalnie zwi膮zanym z ca艂膮 reszt膮.

W po艂owie poca艂unku Cadderly wsun膮艂 d艂o艅 pod kr贸tk膮 kami­zelk臋 Daniki i zacz膮艂 wodzi膰 palcami po jej brzuchu. M艂ody kap艂an jak zwykle zdumia艂 si臋 czuj膮c pod opuszkami twarde sploty jej sil­nych mi臋艣ni brzucha. W chwil臋 p贸藕niej powoli zacz膮艂 przesuwa膰 d艂o艅 ku g贸rze.

Danica zareagowa艂a w mgnieniu oka. Jej d艂o艅 z wyprostowanym jednym palcem przeci臋艂a na ukos pier艣 Cadderly'ego i uderzy艂a go w rami臋.

D艂o艅 Cadderly'ego pod kamizelk膮 dziewczyny momentalnie znieruchomia艂a, po czym bezw艂adnie osun臋艂a si臋 i zwis艂a u jego boku.

Skrzywi艂 si臋, gdy pal膮cy b贸l w ramieniu zast膮pi艂o nieprzyjemne uczucie odr臋twienia.

- Jeste艣 taki... dziecinny! - wykrztusi艂a Danica.

W pierwszej chwili Cadderly uzna艂 jej gniew za ca艂kiem normal­n膮, og贸lnie spodziewan膮 reakcj臋 na jego 艣mia艂e karesy, ale w chwil臋 potem Danica kompletnie go zaskoczy艂a.

- Nigdy nie zapominasz o swoich studiach?

- Och nie! - mrukn膮艂 pod nosem Cadderly, kiedy dziewczyna oddali艂a si臋 wzburzona. Spodziewaj膮c si臋 ataku, uwa偶nie obserwo­wa艂 k膮tem oka i wydawa艂o mu si臋, 偶e wie, w kt贸re dok艂adnie miejs­ce trafi艂 jej wypr臋偶ony palec. A偶 do tej chwili pomimo nieustannego b贸lu uwa偶a艂 sw贸j eksperyment za sukces. Tyle tylko 偶e Danica zdo艂a艂a go przejrze膰! Wiedzia艂a!

M艂ody ucze艅 zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, co konkretnie mog艂o si臋 z tym wi膮za膰, gdy wtem us艂ysza艂 d藕wi臋czny 艣miech Daniki dochodz膮cy zza s膮siedniego rega艂u. Ul偶y艂o mu. Post膮pi艂 krok w jej stron臋, zamierzaj膮c jako艣 za艂agodzi膰 sytuacj臋, ale gdy tylko wy艂oni艂 si臋 zza rogu rega艂u, Danica odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, wznosz膮c d艂o艅 gotow膮 do ciosu.

- Dotkni臋cie podzia艂a r贸wnie偶 na twoj膮 g艂ow臋 - obieca艂a, a w jej jasnobr膮zowych oczach rozb艂ys艂y weso艂e, 偶ywe iskierki.

Cadderly nie w膮tpi艂 w to ani przez chwil臋 i absolutnie nie mia艂 ochoty przekonywa膰 si臋 o prawdziwo艣ci jej s艂贸w. Zawsze zdumie­wa艂o go, 偶e Danica, wa偶膮c o po艂ow臋 mniej od niego, pokonywa艂a go z tak膮 艂atwo艣ci膮. Patrzy艂 na ni膮 ze szczerym podziwem, a nawet zazdro艣ci膮; Cadderly w g艂臋bi duszy pragn膮艂 mie膰 tyle samozaparcia, zami艂owania, po艣wi臋cenia i oddania nauce, co ona. Podczas gdy on prowadzi艂 偶ycie pe艂ne rozmaitych zaj臋膰, acz og贸lnie dosy膰 niezbor-ne, 艣wiatopogl膮d Daniki by艂 dok艂adnie zogniskowany, oparty na 艣cis艂ych zasadach i filozoficznej religii, bardzo s艂abo znanej w zachodnich Krainach. To zami艂owanie, owa niezwyk艂a nami臋tno艣膰, jeszcze bardziej wzmog艂a zauroczenie Cadderly'ego Danik膮. Pragn膮艂 otworzy膰 jej umys艂 i serce i zg艂臋bi膰 tak jedno, jak i drugie wiedz膮c, 偶e jedynie tam zdo艂a odnale藕膰 odpowiedzi, kt贸ry­mi m贸g艂by wype艂ni膰 bia艂e plamy we w艂asnym 偶yciu.

Danica uosabia艂a jego marzenia i nadzieje; nawet nie usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, jak upiornie puste wydawa艂o mu si臋 偶ycie, zanim j膮 pozna艂. Cofn膮艂 si臋 powoli, wznosz膮c d艂onie i trzymaj膮c je przed sob膮 otwarte, aby da膰 jej do zrozumienia, 偶e nie ma ochoty na kolejny pokaz.

- St贸j! - rozkaza艂a na tyle ostrym tonem, na ile pozwala艂 jej melodyjny 艂 d藕wi臋czny g艂os. - Nie masz mi nic do powiedzenia?

Cadderly zamy艣li艂 si臋 przez chwil臋, odgaduj膮c co w艂a艣ciwie chcia艂a us艂ysze膰.

- Kocham ci臋? - To by艂o bardziej pytanie ni偶 stwierdzenie.

Danica pokiwa艂a g艂ow膮 i u艣miechn臋艂a si臋 rozbrajaj膮co, po czym opu艣ci艂a d艂o艅. Szare oczy Cadderly'ego pos艂a艂y jej w odpowiedzi dziesi臋ciokro膰 silniejszy u艣miech i m艂ody kap艂an ponownie post膮pi艂 krok w jej kierunku.

Niebezpieczny palec wyprysn膮艂 w g贸r臋 i zawis艂, ko艂ysz膮c si臋, w powietrzu niczym 艂eb gro藕nego jadowitego w臋偶a.

Cadderly pokr臋ci艂 g艂ow膮 i wybieg艂 z biblioteki zatrzymuj膮c si臋 tylko na chwil臋, by zgarn膮膰 arkusz pergaminu i zanurzy膰 w otwar­tym ka艂amarzu pi贸ro, kt贸re mia艂 zatkni臋te za opask膮 kapelusza.

Ujrza艂 鈥濸arali偶uj膮ce Dotkni臋cie", wr臋cz idealnie i chcia艂 je nasz­kicowa膰, p贸ki jeszcze mia艂 鈥瀗a 艣wie偶o" w pami臋ci wszystkie szcze­g贸艂y. Tym razem 艣miech Daniki nie by艂 ju偶 tak 艂agodny.


Kantyczka


- Oni temu 艣piewaj膮! - wykrzykn膮艂 Druzil niepewny czy to dobrze, czy 藕le, 偶e si臋 tak sta艂o. Religijni fanatycy z Zamczyska Tr贸jcy wzi臋li sobie g艂臋boko do serca magiczny nap贸j - nawet nieco bardziej opanowani, jak Ragnor i, wedle przypuszcze艅 Aballistera, r贸wnie偶 Barjin dali si臋 ponie艣膰 ob艂膮ka艅czej fali. - Cho膰 obawiam si臋, 偶e troch臋 fa艂szuj膮 - imp zakry艂 skrzyd艂ami uszy, by zmniejszy膰 ha艂as.

Aballisterowi r贸wnie偶 nie przypad艂y do gustu przeci膮g艂e, j臋kliwe zawodzenia rozbrzmiewaj膮ce wewn膮trz kompleksu z tak膮 moc膮, 偶e nie by艂y ich w stanie wyt艂umi膰 grube mury ani d臋bowe odrzwia, nie­mniej 艂atwiej mu by艂o tolerowa膰 kleryk贸w ni偶 niezno艣nego, z艂o艣liwego impa. Jednak czarnoksi臋偶nik r贸wnie偶 mia艂 swoje zastrze偶enia. Od czasu pojedynku w jadalni, kt贸ry odby艂 si臋 cztery tygodnie temu, Barjin si艂膮 przej膮艂 kontrol臋 nad projektem uznaj膮c go za w艂asny i rozpocz膮艂 organizacj臋 ch贸ralnych 艣piew贸w ku chwale Najbardziej Zab贸jczej Zgrozy.

- Barjin dysponuje sporym bogactwem - przypomnia艂 mu Druzil, jakby czyta艂 w my艣lach Aballistera. Ten odpar艂 ponurym skinieniem g艂owy.

- Obawiam si臋, 偶e chc膮c wystrychn膮膰 go na dudka, sam si臋 pogrzeba艂em - wyja艣ni艂, podchodz膮c do okna i spogl膮daj膮c na L艣ni膮ce R贸wniny. - Chcia艂em go obrazi膰. Nadaj膮c kl膮twie chaosu nazw臋 Najbardziej Zab贸jczej Zgrozy pragn膮艂em pogn臋bi膰 Barjina, os艂abi膰 jego pozycj臋, ale on jako艣 zdo艂a艂 to wytrzyma膰, st艂umi艂 w sobie dum臋 i pych臋. Nie przypuszcza艂em, 偶e jest do tego zdol­ny. Zwolennicy wierz膮 w jego szczere oddanie Talonie i kl膮twie chaosu.

Aballister westchn膮艂. Z jednej strony by艂 zawiedziony, 偶e jego sztuczka nie dopiek艂a Barjinowi tak jak tego oczekiwa艂, z drugiej strony za艣 przyw贸dca kap艂an贸w, szczerze czy te偶 nie, przygotowy­wa艂 Zamczysko Tr贸jcy do kolejnych etap贸w rozpocz臋tego w艂a艣nie Wielkiego Dzie艂a, a to niew膮tpliwie by艂o wol膮 Talony.

- Gdyby jego zwolennicy uwierzyli, 偶e nasza mikstura jest jedy­nie prostym magicznym wywarem, niezale偶nie jak pot臋偶nym, nie byliby zbyt ch臋tni, aby odda膰 偶ycie dla Sprawy - skonstatowa艂 Aballister odwracaj膮c si臋 do Druzfla plecami.

- Je偶eli chodzi o poruszenie mas, to nie ma jak religia. Nie wie­rzysz, 偶e eliksir jest agentem Talony? - zapyta艂 Druzil, cho膰 zna艂 ju偶 odpowied藕.

- Znam r贸偶nic臋 pomi臋dzy magicznym wywarem a agentem z krwi i ko艣ci - odrzek艂 oschle Aballister. - Niemniej eliksir fak­tycznie b臋dzie s艂u偶y艂 sprawie Pani Trucizn, a zatem nazwa doskona­le do niego pasuje.

- Barjin ma za sob膮 ca艂膮 armi臋 Zamczyska Tr贸jcy - stwierdzi艂 z艂owrogim tonem Druzil. - Nawet Ragnor nie o艣mieli mu si臋 prze­ciwstawi膰.

- Dlaczego on czy ktokolwiek inny mia艂by to robi膰? - odrzek艂 Aballister. - Niebawem kl膮twa chaosu zostanie wykorzystana zgod­nie ze swym przeznaczeniem, a jedn膮 z g艂贸wnych r贸l odegra w tym Barjin.

- Za jak膮 cen臋? - zapyta艂 imp. - Przepis na kl膮tw臋 chaosu da艂em tobie, memu panu, nie kap艂anowi. Niemniej to on sprawuje piecz臋 nad jej losem i dla w艂asnych cel贸w wykorzystuje zar贸wno ciebie, jak i innych kap艂an贸w.

- Jeste艣my bractwem, obowi膮zuje nas przysi臋ga lojalno艣ci.

- Jeste艣cie zbieranin膮 z艂odziei - odparowa艂 Druzil. - I nie nadu偶ywaj za bardzo poj臋cia honoru. Nie o to tu chodzi. Gdyby Barjin nie obawia艂 si臋 ciebie i nie widzia艂 korzy艣ci ze wsp贸艂pracy z tob膮, na pewno by si臋 ciebie pozby艂. Barjin... - Druzil wywr贸ci艂 wy艂upiastymi oczyma. - Barjina nie obchodzi nic i nikt opr贸cz jego samego. Gdzie s膮 jego blizny? Albo tatua偶e? Nie zas艂uguje na tytu艂 ani na przyw贸dztwo nad kap艂anami. Kl臋ka przed bogini膮 tylko dla­tego, 偶e w ten spos贸b zyskuje u zwolennik贸w miano 艣wi膮tobliwego cz艂eka. Nie ma w tym mc z religii...

- Do艣膰 ju偶, drogi Druzilu - rzuci艂 艂agodnym tonem czarno­ksi臋偶nik, machaj膮c uspokajaj膮co r臋k膮.

- Zaprzeczasz, 偶e Barjin kontroluje kl膮tw臋 chaosu? - odparowa艂 Druzil - Wierzysz, 偶e okazywa艂by cho膰 cie艅 lojalno艣ci wobec Aballistera, gdyby go nie potrzebowa艂?

Czarnoksi臋偶nik oddali艂 si臋 od niewielkiego okna i ponownie za­siad艂 na drewnianym krze艣le; nie by艂 w stanie zbi膰 argument贸w impa. Niemniej jednak, nawet gdyby przyzna艂 si臋 do b艂臋du, nie m贸g艂 zrobi膰 praktycznie nic, by powstrzyma膰 obecny bieg wypadk贸w. Barjin mia艂 eliksir i pieni膮dze, a gdyby Aballister usi艂owa艂 ponownie przej膮膰 w艂adz臋 nad napojem, m贸g艂by wszcz膮膰 wojn臋 wewn膮trz triumwiratu. Czarnoksi臋偶nik i jego kompani byli pot臋偶ni, ale by艂o ich tylko troje. Dla Barjina, kt贸ry m贸g艂 mie膰 do swojej dyspozycji setki ogarni臋tych religijnym ferworem 偶o艂nierzy, tr贸jka czarnoksi臋偶nik贸w wewn膮trz kompleksu nie stanowi艂a zbyt powa偶nego problemu.

- Wymy艣lili rytua艂y i zasady - ci膮gn膮艂 imp, wypluwaj膮c z nie­smakiem ka偶de kolejne s艂owo. - Wiesz, 偶e Barjin umie艣ci艂 na butel­ce ochronne glify, aby mog艂a j膮 otworzy膰 tylko niewinna osoba?

- To typowa sztuczka kap艂an贸w - odpar艂 ostentacyjnie Aballister, usi艂uj膮c nieco uspokoi膰 zatroskanego Druzila.

- Nie zdaje sobie sprawy, jak膮 moc ma w swoim zasi臋gu - mruk­n膮艂 imp. - Kl膮twa chaosu nie potrzebuje 偶adnych 鈥瀔ap艂a艅skich sztu­czek".

Czarnoksi臋偶nik oboj臋tnie wzruszy艂 ramionami, ale r贸wnie偶 i on nie zgadza艂 si臋 z decyzj膮 Barjina dotycz膮c膮 owych glif贸w. Barjin uzna艂, 偶e zezwolenie, by osoba niewinna pos艂u偶y艂a jako mimowolny katalizator, by艂o jak najbardziej w艂a艣ciwe dla agenta bogini chaosu, aczkolwiek Aballister obawia艂 si臋, i偶 kleryk doda艂 kolejne elementy zgo艂a niepotrzebnie. Ca艂y proces zwi膮zany z kl膮tw膮 chaosu i tak by艂 ju偶 dostatecznie skomplikowany.

- Barjin Quiesta pas tellemara - wymamrota艂 Druzil.

Aballister zmru偶y艂 powieki. W ci膮gu paru ostatnich tygodni s艂ysza艂 t臋 otwarcie niepochlebn膮 fraz臋 w wielu r贸偶nych przypadkach i przewa偶nie to on by艂 jej adresatem. Mimo to zatrzyma艂 swoje podejrzenia dla, siebie - wiedzia艂, 偶e wi臋kszo艣膰 skarg i utyskiwa艅 Druzila by艂a uzasadniona.

- Mo偶e ju偶 czas, aby Najbardziej Zab贸jcza Zgroza opu艣ci艂a te mury i zacz臋艂a rozprzestrzenia膰 wol臋 Talony na ca艂y 艣wiat? - powie­dzia艂. - Mo偶e zbyt d艂ugo zwlekali艣my z przygotowaniami.

- Moc Barjina jest zbyt skonsolidowana - rzek艂 Druzil. - Nie lek­cewa偶 go.

Aballister skin膮艂 g艂ow膮, po czym wsta艂 i przeszed艂 przez pok贸j.

- A ty nie powiniene艣 lekcewa偶y膰 korzy艣ci, jakie daje przekona­nie ludzi, 偶e ich dzia艂anie ma jaki艣 wy偶szy cel, 偶e poczynaniami ich przyw贸dc贸w kieruje Si艂a Wy偶sza.

Otworzy艂 ci臋偶kie drzwi i jego nast臋pne s艂owa zag艂uszy艂a kakofo-nia blu藕nierczej kantyczki. 艢pi臋 wab' nie tylko klerycy Barjina - ch贸r musia艂 sk艂ada膰 si臋 z co najmniej setki zawodz膮cych wrzaskliwie g艂os贸w, a gromkie echo pie艣ni odbija艂o si臋 upiornie w艣r贸d kamien­nych 艣cian. Wychodz膮c Aballister pokr臋ci艂 g艂ow膮 z niedowierza­niem.

Druzil nie m贸g艂 odm贸wi膰 Barjinowi efektywno艣ci, je偶eli cho­dzi艂o o przygotowanie grup do czekaj膮cego ich niebawem zadania, niemniej jednak wci膮偶 mia艂 jeszcze pewne w膮tpliwo艣ci odno艣nie Najbardziej Zab贸jczej Zgrozy i problem贸w zwi膮zanych z implika­cjami samej nazwy. Imp wiedzia艂 - nawet je偶eli czarnoksi臋偶nik nie zdawa艂 sobie z tego sprawy - 偶e Aballister mia艂by obecnie spore k艂opoty z wykradzeniem butelki eliksiru.

- Troszk臋 nie tak - rzek艂 Cadderly, zwracaj膮c si臋 do Ivana Bouldershouldera, krasnoluda o pot臋偶nych barach i 偶贸艂tej brodzie zwieszaj膮cej si臋 tak nisko nad ziemi膮, 偶e gdyby nie uwa偶a艂, jak st膮pa, m贸g艂by si臋 o ni膮 przewr贸ci膰. Obaj znajdowali si臋 przy 艂贸偶ku Cadderly'ego - m艂ody kap艂an kl臋cza艂, a Ivan sta艂 - patrz膮c na kobie­rzec przedstawiaj膮cy legendarn膮 wojn臋, w wyniku kt贸rej rasa elf贸w zosta艂a podzielona na te, kt贸re pozosta艂y na powierzchni oraz ciem­ne elfy - drowy. Rozwin臋li tkanin臋 tylko do pot贸wy, ale i tak za艣ciela艂a ca艂e 艂贸偶ko. - Wz贸r jest dobry, ale rowek mo偶e by膰 troch臋 za w膮ski jak na moje strza艂ki.

Ivan wyj膮艂 niewielki kijek z umieszczonymi w r贸wnej odleg艂o艣ci karbami i sprawdzi艂 dok艂adnie wymiary kuszy wskazanej przez Cadderly'ego, a nast臋pnie r臋ki trzymaj膮cego j膮 drowa.

- Bedom pasowa膰 - odrzek艂 krasnolud, pewny jako艣ci swego wyrobu. Przeni贸s艂 wzrok na drug膮 stron臋 pokoju, gdzie jego brat Pikel ogl膮da艂 wykonane przez Cadderly'ego miniaturowe modele. - Masz kusze?

Poch艂oni臋ty swoim zaj臋ciem, a raczej zabaw膮, Pikel nawet go nie us艂ysza艂. By艂 o kilka lat starszy od Ivana, ale du偶o mniej powa偶ny ni偶 on. Wzrostem praktycznie byli r贸wni, cho膰 Pikel mia艂 bardziej roz­budowane bary, co podkre艣la艂 nieomal do przesady, nosz膮c zazwy­czaj lu藕ne, pow艂贸czyste szaty. W tym tygodniu jego broda mia艂a ko­lor zielony, bowiem przefarbowa艂 j膮 na cze艣膰 odwiedzaj膮cych biblio­tek臋 druid贸w. Pikel lubi艂 druid贸w, na co jego brat zwykle wywraca艂 oczami i mimowolnie si臋 czerwieni艂. Przyja藕艅 mi臋dzy krasnoludami a druidami by艂a rzecz膮 raczej niezwyk艂膮, ale Pikel by艂 prawdziwym orygina艂em. Zamiast lu藕nej, opadaj膮cej do st贸p brody jak u Ivana, Pikel rozczesywa艂 swoj膮 po艣rodku, a ko艅ce zawija艂 do ty艂u nad usza­mi i splata艂 z w艂osami w si臋gaj膮ce do po艂owy plec贸w warkocze.

Iranowi wydawa艂o si臋 to tyle偶 艣mieszne, co g艂upie, ale Pikel b臋d膮c kucharzem w Bibliotece wola艂 to ni偶 wyjmowanie brody z zupy. Poza tym nie nosi艂 but贸w typowych dla jego rasy, lecz sanda艂y - podarunek od druid贸w, a d艂uga broda 艂askota艂a go w go艂e, s臋kate, poskr臋cane paluchy.

- Ojoj! - zachichota艂 Pikel przestawiaj膮c modele. Jeden by艂 za­dziwiaj膮co podobny do gmachu Biblioteki Naukowej - p艂aska, kwadratowa, trzypi臋trowa budowla z rz臋dami male艅kich okienek. Inny model przedstawia艂 mur, jakby fragment 艣ciany biblioteki, wsparty na ogromnym, topornym, 艂ukowatym kolumnowym skle­pieniu. Jednak to trzeci i najwy偶szy model zaintrygowa艂 Pikela najbardziej. R贸wnie偶 by艂 to fragment muru, ale inny ni偶 krasnolud, kt贸remu b膮d藕 co b膮d藕 sztuka murarska nie by艂a obca - mia艂 okazj臋 ogl膮da膰.

Model si臋ga艂 mierz膮cemu cztery stopy krasnoludowi do pasa, lecz nie by艂 tak szeroki ani toporny, jak drugi, ni偶szy fragment 艣ciany. Smuk艂y i wytworny - sk艂ada艂 si臋 w rzeczywisto艣ci z dw贸ch element贸w - 艣ciany i kolumny wspornikowej, po艂膮czonych dwoma mostami umieszczonymi w po艂owie i na szczycie konstrukcji.

Pikel docisn膮艂 z ca艂ej si艂y model obiema r臋koma, ale ten, pomimo i偶 z wygl膮du kruchy i s艂aby, nawet si臋 nie ugi膮艂.

- Ojoj! - pisn膮艂 uradowany krasnolud.

- Kusza? - zapyta艂 Ivan staj膮c z ty艂u za bratem, kt贸ry zacz膮艂 gme-ra膰 w przepastnych kieszeniach kuchennego fartucha i koniec ko艅c贸w poda艂 mu ma艂e drewniane puzderko.

Pikel pisn膮艂 do Caddedy'ego, wskaza艂 na dziwn膮 艣cian臋 i uni贸s艂 brwi w pytaj膮cym ge艣cie.

- To co艣, nad czym pracowa艂em przed kilkoma miesi膮cami

- wyja艣ni艂 Caddedy. Usi艂owa艂 nada膰 g艂osowi ton pe艂en nonszalancji, ale mimo to wyra藕nie zabrzmia艂a w nim nuta podniecenia. W nat艂oku obecnych zdarze艅 prawie zapomnia艂 o modelach, cho膰 ostatni z nich wydawa艂 si臋 nader obiecuj膮cy.

Biblioteka Naukowa znacznie r贸偶ni艂a si臋 od innych tego typu budowli. Wykwintne, ton膮ce w bluszczu p艂askorze藕by pokrywaj膮ce 艣ciany gmachu oraz kilka najwspanialszych w ca艂ych Krainach mar­murowych gargulc贸w stanowi艂o tyle偶 ozdob臋, co uzupe艂nienie z艂o偶onego i efektywnego systemu odp艂ywu wody. Wiele naj­wznio艣lejszych umys艂贸w w ca艂ym regionie opracowa艂o plany i mozoli艂o si臋 przy wznoszeniu tej budowli, niemniej jednak zawsze gdy Caddedy na ni膮 patrzy艂, widzia艂 tylko jej s艂abe punkty i ograni­czenia. Pomimo bogactwa szczeg贸艂贸w biblioteka by艂a przysadzist膮 kwadratow膮 budowl膮 o male艅kich, praktycznie nie istniej膮cych okienkach.

- To pomys艂 rozbudowy biblioteki - wyja艣ni艂 Pikelowi. Zgarn膮艂 le偶膮cy opodal koc i roz艂o偶ywszy go pod modelem biblioteki pofa艂­dowa艂 tak, by przypomina艂 surow膮 g贸rsk膮 okolic臋.

Ivan pokr臋ci艂 g艂ow膮 i oddali艂 si臋 o kilka st贸p od 艂贸偶ka; wiedzia艂, 偶e Cadderly i Pikel potrafi膮 prowadzi膰 swoje dysputy na r贸偶ne tema­ty ca艂ymi godzinami.

- Przed wiekami, kiedy wzniesiono bibliotek臋 - zacz膮艂 Cadderly - nikt nie mia艂 poj臋cia, 偶e tak si臋 ona rozro艣nie. Za艂o偶yciele pragn臋li jedynie ustronnego miejsca, gdzie mogliby w spokoju i ciszy odda­wa膰 si臋 nauce. W艂a艣nie dlatego wybrali akurat ten zak膮tek na jednej z wysoko po艂o偶onych prze艂臋czy G贸r 艢nie偶nych. Wi臋kszo艣膰 p贸艂noc­nego i wschodniego skrzyd艂a, podobnie jak pierwsze i drugie pi臋tro, zosta艂a dobudowana du偶o p贸藕niej, ale i tak brakuje nam miejsca. Z przodu i po bokach zbocza s膮 za strome, aby mo偶na by艂o rozbudo­wywa膰 budowl臋 bez u偶ycia wspornik贸w, od zachodu za艣, za nami, ska艂y s膮 zbyt twarde, by mo偶na je by艂o usun膮膰.

- Och? - mrukn膮艂 Pikel. Wcale nie by艂 tego taki pewny. Bracia Bouldershoulder pochodzili z zakazanych g贸r Galeny, daleko na p贸艂nocy za Yaas膮. Ziemi臋 skuwa艂a tam wieczna zmarzlina, a ska艂y by艂y twardsze ni偶 gdziekolwiek indziej w Krainach. Ale nie do艣膰 twarde dla gotowego na wszystko krasnoluda! Pikel zatrzyma艂 jed­nak t臋 my艣l dla siebie, nie chc膮c przerywa膰 Cadderly'emu, kt贸ry najwyra藕niej w艂a艣nie si臋 rozkr臋ci艂.

- S膮dz臋, 偶e powinni艣my pi膮膰 si臋 w g贸r臋 - rzek艂 z namys艂em. -Doda膰 czwarte, a mo偶e nawet pi膮te pi臋tro.

- Nie wytrzymie. Ni ma mowy - mrukn膮艂 od strony 艂贸偶ka Ivan, niezbyt zainteresowany tematem i pragn膮cy jak najszybciej powr贸­ci膰 do kwestii kuszy.

- Aha! - rzek艂 Cadderty i uni贸s艂 w g贸r臋 wyprostowany sztywno palec. Jedno spojrzenie na twarz m艂odzie艅ca upewni艂o Ivana, 偶e chodzi艂o mu w艂a艣nie o tak膮 reakcj臋. Gdy w gr臋 wchodzi艂y jego wynalazki, Cadderly wr臋cz uwielbia艂 niedowiark贸w.

- Powietrzne przypory! - oznajmi艂 m艂ody kap艂an, wyci膮gaj膮c obie d艂onie w stron臋 dziwnej, dwupoziomowej budowli.

- Ojoj! - potwierdzi艂 Pikel, kt贸ry zdo艂a艂 ju偶 sprawdzi膰 wytrzy­ma艂o艣膰 艣ciany.

- Chyba dla faeries贸w - burkn膮艂 pe艂en w膮tpliwo艣ci Ivan.

- Przyjrzyj si臋 temu, Ivan - rzeki z powag膮 w g艂osie Cadderly. - Owszem, mo偶na to tak okre艣li膰, je偶eli chodzi ci o smuk艂o艣膰 i pozorn膮 krucho艣膰 konstrukcji. W gruncie rzeczy jest ona bardzo mocna. Mosty spowoduj膮 roz艂o偶enie napi臋膰, tak 偶e 艣ciany o mini­malnej grubo艣ci b臋d膮 w stanie wytrzyma膰 wi臋kszy ci臋偶ar, ni偶 m贸g艂by艣 sobie wyobrazi膰, no i, rzecz jasna, b臋dziemy mieli wspa­nia艂e pole do popisu, je偶eli chodzi o okna!

- Oczywizda, z g贸ry - odburkn膮艂 krasnolud. - Ale czy 艣ciany wytrzymajom ataki olbrzym贸w? A co z wiatrem? Wichury szalejom tu 偶e ha, a na wy偶szych pi臋trach bedom jeszcze silniej 艂odczuwalne!

Cadderly przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 powietrznej przypo­rze. Za ka偶dym razem kiedy patrzy艂 na model, przepe艂nia艂a go nadzieja. Uwa偶a艂, 偶e biblioteka powinna by膰 miejscem o艣wiecenia j psychicznego i fizycznego, ale pomimo i偶 otacza艂y j膮 wspania艂e g贸r- j skie krajobrazy, nadal by艂a mroczn膮, toporn膮 budowl膮 o grubych, kamiennych murach. Zasady architektoniczne sprzed wiek贸w opie- j raty si臋 na masywnych kamiennych fundamentach i nie zezwala艂y | na wykuwanie w 艣cianach wi臋kszych okien. W 艣wiecie Biblioteki] Naukowej 艣wiat艂em s艂onecznym nale偶a艂o cieszy膰 si臋 jedynie naf 艣wie偶ym powietrzu.

- Uczniowie nie powinni 艣l臋cze膰 nad ksi臋gami przy blasku 艣wi nawet w 艣rodku dnia - argumentowa艂 Cadderly.

- Najwspanialszom bro艅 tego 艣wiata moi przodkowie wykuwal艂l w g艂embokicb norach pod ziemiom - odparowa艂 Ivan. J

- To w zasadzie wst臋pny pomys艂 - mrukn膮艂 m艂ody kap艂an pojei nawczo, zgadzaj膮c si臋 nagle z Ivanem, 偶e powinni ponownie zaji si臋 spraw膮 kuszy. Nie w膮tpi艂, 偶e jego projekt ma przed sob膮 przysz艂o艣膰, ale zda艂 sobie spraw臋, 偶e przekonanie krasnoluda, 偶yj膮cego ca艂ymi latami w mrocznych tunelach, o prawdziwej warto艣ci 艣wiat艂a s艂onecznego by艂o rzecz膮 tyle偶 偶mudn膮, co czasoch艂onn膮.

Pikel, kt贸ry wyra藕nie przyjmowa艂 jego stron臋, po艂o偶y艂 Cadderly'emu r臋k臋 na ramieniu.

- A tera zajmijmy si臋 kuszom - rzek艂 Ivan otwieraj膮c drewniane puzderko. Krasnolud uni贸s艂 delikatnie prawie gotow膮,.wspaniale wykonan膮 kusz臋, identyczn膮 jak ta, kt贸r膮 przedstawiono na kobiercu.' - Po pracy zawsze mi臋 suszy!

- Zw贸j jest prawie przet艂umaczony - zapewni艂 go Cadderly, wiedz膮c, 偶e krasnolud mia艂 na my艣li stary krasnoludzki przepis na mi贸d pitny, kt贸ry zgodzi艂 si臋 prze艂o偶y膰 w zamian za wykonanie broni. W rzeczywisto艣ci przet艂umaczy艂 go ju偶 par臋 tygodni temu, ale trzyma艂 to w tajemnicy, wiedz膮c, 偶e Ivan maj膮c w perspekty­wie tak wspania艂膮 nagrod臋, zrealizuje jego zlecenie znacznie szyb­ciej.

- Doskonale, ch艂opcze - rzek艂 Ivan, cmokaj膮c g艂o艣no. - Za tydzie艅 twoja kusza b臋dzie gotowa, ale potrzebuje wzorca. Masz jaki mniejszy rysunek, gdzie by j膮 przedstawiono?

Cadderly pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Mam tylko ten kobierzec - powiedzia艂.

- Chcesz, cobym 艂azi艂 po korytarzach ze kradzionym kobiercem pod pach膮? - burkn膮艂 gniewnie Ivan.

- Po偶yczonym - poprawi艂 Cadderly.

- Za pozwoleniem Prze艂o偶onej Na Ksi臋gach Pertelopy? - spyta艂 sarkastycznie Ivan.

-Uch, och-doda艂 Pikel.

- Nawet nie zauwa偶y jego znikni臋cia - odpar艂 b贸z wi臋kszego przekonania Cadderly. - A gdyby nawet, powiesz jej, 偶e musia艂em go wypo偶yczy膰, by potwierdzi膰 kilka fragment贸w z ksi臋gi drow贸w, kt贸r膮 w艂a艣nie t艂umacz臋.

- Pertelopa wie o drowach wincy ni偶 ty - upomnia艂 go Ivan. - To ona da艂a ci ksi臋g臋!

- Uch, och - powt贸rzy艂 Pikel.

- Mi贸d jest czarniejszy ni偶 niebo o p贸艂nocy - rzuci艂 oboj臋tnie Cadderly. - Tak m贸wi przepis. Gdyby wyla膰 cho膰 kropl臋 na korze­nie 艣redniej wielko艣ci drzewa, usch艂oby w mgnieniu oka.

- Z艂ap ze drugiej strony - rzek艂 Ivan do swego brata. Pikel popra­wi艂 wielk膮 grzybiast膮 kucharsk膮 czap臋, zakrywaj膮c膮 jego zielone, sko艂tunione w艂osy, przez co odstaj膮ce uszy sta艂y si臋 jeszcze bardziej widoczne, po czym pom贸g艂 bratu ciasno zwin膮膰 kobierzec.

Uj臋li go we dw贸ch, podczas gdy Cadderly lekko uchyli艂 drzwi j i upewni艂 si臋, 偶e korytarz jest pusty. l

Cadderly obejrza艂 si臋 przez rami臋 na coraz ostrzejszy k膮t promie­ni s艂onecznych wpadaj膮cych przez okno. Na pod艂odze zaznaczone by艂y regularnie odmierzone kreski, s艂u偶膮ce jako poranny zegar.

- Dochodzi po艂udnie - zwr贸ci艂 si臋 do krasnolud贸w. - Niebawem 鈥; brat Chaunticleer rozpocznie po艂udniow膮 kantyczk臋. Powinni w niej uczestniczy膰 wszyscy tutejsi kap艂ani i wi臋kszo艣膰 zwykle to robi. Droga raczej b臋dzie wolna.

Ivan rzuci艂 Cadderly'emu cierpkie spojrzenie.

- Tut-tut - wymamrota艂 Pikel potrz膮saj膮c w艂ochat膮 g艂ow膮 i wska­zuj膮c Cadderly'ego palcem.

- Ja te偶 tam b臋d臋! - warkn膮艂 Cadderly. - Nikt nie zauwa偶y, je偶eli sp贸藕ni臋 si臋 kilka minut.

W tej samej chwili korytarze prastarej biblioteki wype艂ni艂y si臋 doskona艂ym sopranem brata Chaunticleera. Ka偶dego dnia w po­艂udnie Chaunticleer zajmowa艂 swoje miejsce na podium w wielkiej i sali gmachu biblioteki, by wykona膰 dwie pie艣ni, kt贸rych tre艣ci膮 by艂y i legendy o Deneirze i Oghmie. To prawda, 偶e wielu uczni贸w przyby­wa艂o do biblioteki, by zg艂臋bia膰 wiedz臋, zdarzali si臋 jednak i tacy,; kt贸rych celem by艂o s艂uchanie 艣piewu s艂ynnego Chaunticleera. 艢pi臋-wal a capella, ale wype艂nia艂 wielk膮 sal臋 i przyleg艂e pokoje tak zdu­miewaj膮cym czterooktawowym g艂osem, 偶e bardzo cz臋sto zebrani w pomieszczeniu uczniowie mieli wra偶enie, jakby s艂uchali ch贸ruj i ze zdumieniem popatrywali na daj膮cego niezwyk艂y popis solist臋.

Tego dnia na pierwszy ogie艅 posz艂a pie艣艅 o Oghmie, a pod os艂on膮 owej dono艣nej, 偶ywej i jeszcze przybieraj膮cej na sile melodii bracia Bouldershoulder chwiejnym, acz ra藕nym krokiem zeszli po kr臋tych schodach dwie kondygnacje ni偶ej i pokonawszy tuzin nieco zbyt ciasnych przej艣膰 dotarli do swoich pokoi, przylegaj膮cych do bibliotecznej kuchni. : W tym samym czasie Cadderly wszed艂 do wielkiej sali, w艣lizgu­j膮c si臋 bezszelestnie przez ogromne, podw贸jne d臋bowe drzwi i prze­suwaj膮c zwinnie w stron臋 wielkiego, 艂ukowato wygi臋tego filara.

- Powietrzne przypory - wymamrota艂 mimowolnie, spogl膮daj膮c z konsternacj膮 na pot臋偶n膮, zwalist膮 kolumn臋. I nagle zda艂 sobie; spraw臋, 偶e jego przybycie nie zosta艂o ca艂kowicie nie zauwa偶one.

Stoj膮cy w cieniu przy s膮siedniej kolumnie Kierkan Rufo u艣miechn膮艂 si臋 do niego. Cadderly wiedzia艂, 偶e z艂o艣liwy Rufo tylko na to czeka艂, wypatruj膮c pierwszej nadarzaj膮cej si臋 okazji, by donie艣膰 na niego do Prze艂o偶onego Na Ksi臋gach Avery'ego. Avery, ci臋ty na Cad-derly'ego, z ca艂膮 pewno艣ci膮 ukarze go za sp贸藕nienie.

Uda艂, 偶e si臋 tym nie przej膮艂, nie chc膮c da膰 Rufowi powodu do zadowolenia. Ostentacyjnie odwr贸ci艂 si臋 i wyj膮艂 wiruj膮ce dyski - archaiczn膮 bro艅 u偶ywan膮 przez prastare plemiona halfling贸w z Luiren. Sk艂ada艂a si臋 ona z dw贸ch kryszta艂owych dysk贸w o 艣redni­cy wyprostowanego palca i na palec grubych, po艂膮czonych w 艣rodku kr贸tkim pr臋tem, na kt贸ry nawini臋ty by艂 sznurek. Cadderly natrafi艂 na t臋 bro艅 w jednej ze starych ksi膮g i nieco usprawni艂 wz贸r, 艂膮cz膮c dyski metalow膮 rurk膮 i wierc膮c w niej otw贸r, przez kt贸ry przepl贸t艂 sznurek, zako艅czony z jednej strony w臋z艂em, a z drugiej ma艂膮 p臋tl膮.

W艂o偶y} teraz palec w otw贸r p臋tli. Gwa艂townym ruchem nadgarst­ka opu艣ci艂 dyski na sam koniec sznurka, po czym 艣ci膮gaj膮c palec skierowa艂 je z powrotem ku g贸rze.

Spojrza艂 k膮tem oka na Rufa. Zauwa偶ywszy, 偶e zdo艂a艂 przyku膰 uwag臋 tamtego, ponownie opu艣ci艂 dyski w d贸艂, woln膮 r臋k膮 odci膮g­n膮艂 sznurek tak, 偶e uformowa艂 kszta艂t tr贸jk膮ta, a obracaj膮ce si臋 bez przerwy dyski znajdowa艂y si臋 mniej wi臋cej po艣rodku, ko艂ysz膮c w prz贸d i w ty艂 jak dziecinna ko艂yska. Rufo, zafascynowany tym widokiem wychyli艂 si臋 do przodu, a Cadderly nie omieszka艂 natych­miast tego wykorzysta膰.

Pu艣ci艂 sznurek, 艣ci膮gaj膮c dyski w g贸r臋 ruchem szybszym ni偶 mog艂oby go zarejestrowa膰 ludzkie oko, po czym wypu艣ci艂 bro艅 w stron臋 rywala. Zanim obracaj膮ce si臋 kryszta艂y zdo艂a艂y przeby膰 po艂ow臋 drogi w kierunku g艂owy Rufa, sznurek b艂yskawicznie spro­wadzi艂 dyski na powr贸t do r臋ki Cadderly'ego. Niemniej jednak zaskoczony Kierkan gwa艂townie odskoczy艂 w ty艂 i straci艂 r贸wno­wag臋.

Cadderly pogratulowa艂 sobie znakomitego wyczucia czasu, jako 偶e ha艂a艣liwy upadek przypad艂 w momencie najbardziej dramatycznej przerwy w pie艣ni brata Chaunticleera.

- Ciii! - rozleg艂y si臋 gniewne sykni臋cia ze wszystkich stron i Cadderly r贸wnie偶 przy艂膮czy艂 si臋 do ch贸ru. Zdaje si臋, 偶e tego wie­czora Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach Avery b臋dzie musia艂 ukara膰 dw贸ch uczni贸w.


Pozna膰 sprzymierze艅c贸w


Komnata zebra艅 w Zamczysku Tr贸jcy znacznie r贸偶ni艂a si臋 od ogromnej, wytwornej sali Biblioteki Naukowej. Sufit by艂 tu niski, drzwi ma艂e, okratowane i silnie strze偶one. W pomieszczeniu domi­nowa艂 pojedynczy tr贸jk膮tny st贸艂 z trzema krzes艂ami przy ka偶dym z bok贸w dla czarnoksi臋偶nik贸w, wojownik贸w i kleryk贸w.

Rozejrzyj si臋 po pokoju - zasugerowa艂 telepatycznie Druzil Aballisterowi, kt贸ry przebywa艂 w pomieszczeniu. Imp widzia艂 oczy­ma czarnoksi臋偶nika, postrzegaj膮c dzi臋ki wi臋zi telepatycznej wszyst­ko, na co patrzy艂 Aballister. Ten uczyni艂, co mu kazano, przesuwaj膮c spojrzeniem wok贸艂 tr贸jk膮tnego sto艂u -jego wzrok pad艂 najpierw na Ragnora i dw贸ch jego wojownik贸w, a nast臋pnie na Barjina i jego kleryk贸w.

Druzil gwa艂townie przerwa艂 kontakt mentalny i zasycza艂 z艂o艣liwie, wiedz膮c, 偶e pozostawia Aballistera w stanie kompletnego oszo艂omienia. Czu艂, 偶e czarnoksi臋偶nik ponownie usi艂uje nawi膮za膰 kontakt, s艂ysza艂 jak przywo艂uje go w my艣lach.

Niestety Aballister nie potrafi艂 panowa膰 nad telepati膮; imp wyko­rzystywa艂 t臋 mentaln膮 form臋 porozumiewania si臋 od wielu dziesi膮t­k贸w lat, d艂u偶ej ni偶 czarnoksi臋偶nik przebywa艂 na tym 艣wiecie i to on decydowa艂 kiedy i gdzie nawi膮偶e z nim psychiczn膮 艂膮czno艣膰. Jak na razie Druzil nie mia艂 powodu, by kontynuowa膰 kontakt - zobaczy艂 wszystko, na czym mu zale偶a艂o. Barjin by艂 w komnacie zebra艅 i sp臋dzi tam troch臋 czasu.

Druzil odnalaz艂 swoje magiczne centrum, sw膮 pozaziemsk膮 esencj臋, pozwalaj膮c膮 mu zmienia膰 zasady fizyki rz膮dz膮ce istotami w 艣wiecie, w kt贸rym obecnie przebywa艂. W kilka sekund p贸藕niej zacz膮艂 si臋 rozp艂ywa膰, sta艂 si臋 przezroczysty, a w ko艅cu znikn膮艂 i pomkn膮艂 wzd艂u偶 kamiennych korytarzy do rzadko przeze艅 odwie­dzanego skrzyd艂a zamczyska.

Wiedzia艂, 偶e to ryzykowne, ale je偶eli kl膮twa chaosu mia艂a znale藕膰 si臋 w r臋kach kap艂ana, musia艂 dowiedzie膰 si臋 o nim czego艣 wi臋cej.

Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e drzwi do komnaty Barjina b臋d膮 zamkni臋te i silnie strze偶one z obawy przed intruzami, ale uzna艂 to za ma艂o znacz膮cy problem, kiedy ujrza艂 stoj膮cego przed nimi sztywno stra偶nika, jednego z ludzi Barjina. Imp na kr贸tk膮 chwil臋 wdar艂 si臋 do umys艂u m臋偶czyzny, wystarczy艂a mu ona jednak, by zaszczepi膰 w nim siln膮 sugesti臋, magiczne 偶膮danie.

W pokoju Barjina jest intruz - powiedzia艂 bezg艂o艣nie.

Stra偶nik przez chwil臋 rozgl膮da艂 si臋 nerwowo, jakby szuka艂 藕r贸d艂a tego widmowego g艂osu. Wpatrywa艂 si臋 d艂ugo w drzwi, dok艂adnie na wskro艣 niewidzialnego impa - po czym pospiesznie zacz膮艂 gmera膰 w艣r贸d kluczy, wym贸wi艂 sekretne s艂owo-has艂o, aby ochronne glify nie zareagowa艂y eksplozj膮 - i wszed艂 do 艣rodka.

Druzil bezg艂o艣nie wyszepta艂 to samo s艂owo i wszed艂 tu偶 za nim.

Po kilku minutach przetrz膮sania najwyra藕niej pustego pokoju stra偶nik pokr臋ci艂 g艂ow膮 i wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Druzil zachichota艂 widz膮c jak 艂atwo mo偶na sterowa膰 lud藕mi. Nie mia艂 jednak czasu, by radowa膰 si臋 czy napawa膰 swoim sukcesem -zw艂aszcza 偶e tyle tajemnych sekret贸w Barjina czeka艂o na ujawnie­nie.

Jak na status Barjina komnata prezentowa艂a si臋 do艣膰 zwyczajnie.

Przy 艣cianie naprzeciw drzwi dominowa艂o ogromne 艂o偶e z balda­chimem, obok kt贸rego sta艂 nocny stolik. Druzil gorliwie zatar艂 pulchne 艂apki i ruszy艂 w jego kierunku.

Na blacie obok lampy le偶a艂a czarno oprawna ksi膮偶ka, a tu偶 przy niej kilka pi贸r i ka艂amarz.

- Jak to zapobiegliwie z twojej strony, 偶e prowadzisz dziennik -wychrypia艂 Druzil ostro偶nie otwieraj膮c ok艂adk臋. Przeczyta艂 kilka pierwszych zapisk贸w, datowanych dwa lata wstecz. By艂y to g艂贸wnie peany Barjina, wzmianki o jego chwalebnych czynach, jakich doko­na艂 w p贸艂nocnych kr贸lestwach Yaasy, Damary i Narfell. Szacunek, jaki Druzil odczuwa艂 wobec kap艂ana, wzrasta艂 z ka偶dym kolejnym s艂owem.

Barjin dowodzi艂 niegdy艣 armi膮 i s艂u偶y艂 pot臋偶nemu panu - cho膰 nie wymienia艂 imienia tego cz艂owieka - naturalnie je偶eli w og贸le by艂 od cz艂owiekiem - lecz nie jako kap艂an, a jako czarnoksi臋偶nik!

Druzil przerwa艂 lektur臋, aby si臋 nad tym zastanowi膰, po czym sykn膮艂 i powr贸ci艂 do czytania. Pomimo i偶 by艂 nader silnym magiem, Barjin nie omieszka艂 wspomnie膰, i偶 w s艂u偶bie jego pana (zn贸w ta ta­jemnicza posta膰!) znajdowa艂o si臋 wielu du偶o pot臋偶niejszych czarno­ksi臋偶nik贸w.

Druzil odni贸s艂 wra偶enie, 偶e Barjin nawet teraz po latach obawia si臋 wypowiedzena na g艂os, b膮d藕 nawet napisania imienia kreatury, kt贸rej s艂u偶y艂. Ur贸s艂 w si艂臋 dopiero p贸藕niej, kiedy armi臋 ogarn膮艂 religijny fana­tyzm, a jego pan najwyra藕niej wzni贸s艂 si臋 do rangi pot臋偶nego b贸stwa. Imp nie potrafi艂 powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu, zwracaj膮c uwag臋 na zadziwiaj膮ce zbie偶no艣ci pomi臋dzy awansem kap艂ana, a przemia­n膮 kl膮twy chaosu w bezpo艣redniego agenta bogini.

Barjin sta艂 si臋 kap艂anem i poprowadzi艂 armi臋, by spe艂ni膰 wol臋 swego pana, pragn膮cego podbi膰 wszystkie ziemie p贸艂nocy. Plany spali艂y jednak na panewce, kiedy w Damarze powsta艂 zakon palady­n贸w - Druzil sykn膮艂 g艂o艣no czytaj膮c to przekl臋te s艂owo - i zorgani­zowa艂 w艂asn膮 armi臋. Pan Barjina i wi臋kszo艣膰 jego s艂ug zostali unice­stwieni, ale on sam zdo艂a艂 uj艣膰 z 偶yciem, a tak偶e ze spor膮 cz臋艣ci膮 zgromadzonych przez z艂膮 armi臋 skarb贸w.

Barjin oraz kilku maruder贸w uciek艂o na po艂udnie. Odk膮d jego b贸g zosta艂 unicestwiony, moc kleryka znacznie os艂ab艂a. Druzil przez d艂u偶sz膮 chwil臋 zastanawia艂 si臋 nad wag膮 uzyskanych informacji. Jak dot膮d Barjin nie wspomnia艂 s艂owem o domniemanym spotkaniu z awatarem Talony.

Kolejn膮 zawart膮 w dzienniku informacj膮 by艂a wzmianka o przy­艂膮czeniu si臋 Barjina do triumwiratu w Zamczysku Tr贸jcy - i ponow­nie ani s艂owa o awatarze.

Druzil cmokn膮艂 g艂o艣no: Barjin by艂 oportunist膮. Ten przyby艂y do zamku zaledwie przed rokiem potulny uciekienier zdo艂a艂 przechyt­rzy膰 tutejszych przyw贸dc贸w, wykorzystuj膮c przeciwko nim ich w艂asny fanatyzm. Ju偶 po miesi膮cu pobytu w zamku uzyska艂 trzeci膮 pozycj臋 w hierarchii kap艂a艅skiej, a w kilka tygodni p贸藕niej sta艂 si臋 niekwestionowanym przyw贸dc膮 jako g艂贸wny przedstawiciel Talony. Mimo to - stwierdzi艂 Druzil, kartkuj膮c pospiesznie dziennik - Barjin nie my艣la艂 zbyt wiele o swej bogini, skoro po艣wi臋ci艂 jej tylko kiika niewielkich wzmianek.

Aballister mia艂 racj臋 - kap艂an by艂 hipokryt膮, co jednak nie zmie­nia艂o og贸lnego stanu rzeczy. Druzil ponownie zachichota艂 - c贸偶 za ironia... czysty chaos.

Reszt臋 historii Barjina Druzil zna艂 a偶 nazbyt dobrze: przebywa艂 przecie偶 w zamku o wiele d艂u偶ej ni偶 on. Dziennik niestety nie ujaw­ni艂 mu innych zaskakuj膮cych rewelacji, niemniej imp zamykaj膮c ksi臋g臋 nie by艂 bynajmniej rozczarowany; w komnacie znajdowa艂o si臋 wiele innych rzeczy, kt贸rym mia艂 ochot臋 si臋 przyjrze膰.

Nowe odzienie Barjina - spiczasta czapka i droga fioletowa szata z czerwon膮 lam贸wk膮, ozdobiona nowymi insygniami triumwiratu, wisia艂a obok 艂贸偶ka. Symbol Talony zosta艂 nieznacznie zmieniony i obecnie miast trzech kropel 艂ez, umieszczonych w k膮tach tr贸jk膮ta przedstawia艂 on tr贸jz膮b, kt贸rego ostrza zako艅czone by艂y buteleczka­mi w kszta艂cie 艂ez, identycznymi jak naczynie zawieraj膮ce kl膮tw臋 chaosu. Barjin osobi艣cie opracowa艂 贸w symbol i tylko Ragnor mia艂 wobec niego pewne obiekcje.

- A wi臋c zamierzasz szerzy膰 s艂owo swego boga - wymamrota艂 Druzil, kiedy w kilka chwil p贸藕niej natrafi艂 pod 艂贸偶kiem na zwini臋ty 艣piw贸r, z艂o偶ony namiot i wypchany plecak. Zacz膮艂 bada膰 jego zawarto艣膰, gdy wtem gwa艂townie odskoczy艂 w ty艂, wyczuwaj膮c w艣r贸d rozmaitych przedmiot贸w czyj膮艣 obecno艣膰. Czu艂 zacz膮tek tele­patycznej 艂膮czno艣ci, ale nie pochodzi艂a ona od Aballistera. Imp si臋gn膮艂 pod 艂贸偶ko i natychmiast stwierdzi艂, 偶e 藕r贸d艂em telepatycz­nych sygna艂贸w by艂a czarodziejska maczuga Barjina.

- Wrzeszcz膮ca Dziewica - powiedzia艂 Druzil powtarzaj膮c s艂owa telepatycznego przekazu i przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie ozdobnie wyko­nanemu przedmiotowi.

Obsydianowa g艂ownia wyrze藕biona zosta艂a na kszta艂t pi臋knej m艂odej dziewczyny, osobliwie niegro藕nej, a jednocze艣nie zatrwa­偶aj膮cej. Druzil zajrza艂 w g艂膮b groteskowej fasady. Wiedzia艂, i偶 bro艅 ta nie pochodzi艂a ze 艣wiata materialnego, ale zosta艂a wykuta w Otch艂ani, Dziewi臋ciu Piek艂ach, Tartarze czy innej z ni偶szych p艂aszczyzn. Bardziej ni偶 cokolwiek innego Druzil czu艂 emanuj膮c膮 z niej 偶膮dz臋 krwi, nienasycone pragnienie.

Z radosnym rozbawieniem stwierdzi艂, 偶e maczuga musia艂a to wyczu膰, bowiem na twarzy z obsydianu wykwit! z艂owrogi u艣miech, a spomi臋dzy rozchylonych szeroko warg wychyn臋艂y d艂ugie, ostre k艂y.

Druzil zaklaska艂 w d艂onie i u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie. Jego respekt w stosunku od Barjina nieodparcie narasta艂. 呕aden bowiem 艣miertel­nik, nie dysponuj膮c doprawdy ogromn膮 moc膮, nie by艂by w stanie w艂ada膰 tak膮 broni膮. Plotki g艂osi艂y wprawdzie, 偶e Barjin nie lubi pos艂ugiwa膰 si臋 zatrutym sztyletem, tradycyjn膮 broni膮 wyznawc贸w Talony, ale widz膮c ow膮 maczug臋 z bliska i wyczuwaj膮c jej potwor­n膮 moc, imp popiera艂 wyb贸r dokonany przez kap艂ana.

Wewn膮trz zwini臋tego namiotu Druzil natrafi艂 na kosz koksowy i tr贸jn贸g, niemal identyczny i pokryty runami jak ten, kt贸ry posiada艂 Aballister.

- Ty te偶 jeste艣 czarnoksi臋偶nikiem, Barjinie - wyszepta艂 imp, zastanawiaj膮c si臋, co mog艂o to oznacza膰 w przysz艂o艣ci. Druzil wyobrazi艂 sobie, jak wygl膮da艂oby jego 偶ycie, gdyby przeszed艂 przez ognie koksownika na wezwanie Barjina miast Aballistera.

W p臋katym plecaku znajdowa艂y si臋 inne cudowno艣ci. Druzil zna­laz艂 tam g艂臋bok膮, inkrustowan膮 klejnotami mis臋 z bitej platyny - bez w膮tpienia wart膮 fortun臋. Postawi艂 j膮 delikatnie na pod艂odze i pon贸w-nie si臋gn膮艂 do plecaka, buszuj膮c w nim jak wyg艂odnia艂y ork si臋gaj膮­cy 艂ap膮 w g艂膮b szczurzej nory.

Wyj膮艂 twardy, ci臋偶ki przedmiot wielko艣ci pi臋艣ci, owini臋ty w czarne p艂贸tno. Cokolwiek znajdowa艂o si臋 wewn膮trz, emanowa艂o nader siln膮 magiczn膮 energi膮 i Druzil odwa偶y艂 si臋 tylko lekko unie艣膰 r膮bek ciemnego p艂贸tna. Przedmiotem okaza艂 si臋 ogromny czarny szafir, kamie艅 nekromant贸w; Druzil czym pr臋dzej ponownie owin膮艂 go materia艂em.

Ods艂oni臋ty kamie艅 m贸g艂 zawezwa膰 umar艂ych, przywo艂uj膮c duchy, ghule czy inne potwory z drugiego 艣wiata, znajduj膮ce si臋 akurat w pobli偶u.

Podobne w艂a艣ciwo艣ci mia艂a ma艂a ceramiczna butelka, kt贸r膮 Druzil zaj膮艂 si臋 chwil臋 p贸藕niej. Wyj膮艂 korek, pow膮cha艂 i kichn膮艂, kiedy odrobina popio艂u wpad艂a mu do nosa.

- Popi贸艂? - wyszepta艂 z zaciekawieniem i zajrza艂 do 艣rodka. Pod czarnym materia艂em kamie艅 nekromant贸w pulsowa艂 r贸wnym ryt­mem i wtedy zrozumia艂.

- Dawno umar艂y duch - wymamrota艂, po czym szybko zakorko­wa艂 butelk臋.

Nic wi臋cej nie wzbudzi艂o jego zainteresowania, tote偶 starannie 鈥 pouk艂ada艂 i od艂o偶y艂 wszystko na swoje miejsce. Nast臋pnie jednym susem znalaz艂 si臋 na wygodnym 艂o偶u, gdzie bezpieczny - bo niewi­dzialny i rozlu藕niony zacz膮艂 analizowa膰 zdobyte informacje. Ten j Barjin wydawa艂 si臋 wszechstronnie utalentowanym cz艂owiekiem:

- kap艂an, czarnoksi臋偶nik, genera艂 zajmuj膮cy si臋 czarn膮 magi膮,' nekromancj膮 i kto wie jakimi jeszcze arkanami Sztuk.

- Tak, to bardzo zmy艣lny i zapobiegliwy cz艂owiek - uzna艂 Druzil. Czu艂 si臋 lepiej wiedz膮c, 偶e Barjin zosta艂 zaanga偶owany w spraw臋 kl膮twy chaosu. Na kr贸tk膮 chwil臋 nawi膮za艂 kontakt z Aballisterem, aby si臋 upewni膰, 偶e zebranie trwa艂o w najlepsze, po czym pogratulo­wa艂 samemu sobie sprytu i skrzy偶owa艂 pulchne ramiona nad g艂ow膮.

W chwil臋 potem ju偶 spa艂.

- Mamy tylko jedn膮 nadaj膮c膮 si臋 do naszych cel贸w butelk臋

- rzek艂 Aballister reprezentuj膮cy czarnoksi臋偶nik贸w. - Dymi膮ce naczynia s膮 bardzo trudne do wykonania - wymagaj膮 rzadkich klej­not贸w i metali, a wszyscy wiemy, jak kosztowne by艂o przygotowa­nie nawet ma艂ej dawki eliksiru.

Poczu艂, 偶e na wzmiank臋 o kosztach Barjin nieomal prze艣widro-wa艂 go wzrokiem.

- Nie m贸w o Najbardziej Zab贸jczej Zgrozie jako o eliksirze -rozkaza艂 kap艂an. - Niegdy艣 by膰 mo偶e by艂 to czarnoksi臋ski nap贸j, ale teraz ju偶 nie.

- Tuanta Quiro Miancay - zawt贸rowa艂o mu natychmiast dw贸ch kleryk贸w. Niemal ka偶dy cal ich ods艂oni臋tej sk贸ry pokrywa艂y odra­偶aj膮ce blizny i plugawe tatua偶e.

Aballister przeni贸s艂 wzrok na Barjina. Mia艂 ochot臋 wykrzycze膰 mu w twarz, jak wielkim jest hipokryt膮, skierowa膰 przeciwko niemu obu kleryk贸w - ale zmitygowa艂 si臋. Wiedzia艂, 偶e wszelkie oskar偶enia przeciwko Barjinowi odnios艂yby przeciwny do zamierzo­nego skutek i to on sta艂by si臋 celem wyznawc贸w.

Opinia Druzila na temat Barjina okaza艂a si臋 s艂uszna - przyzna艂 z niepokojem Aballister. Kap艂an rzeczywi艣cie skonsolidowa艂 swoje si艂y. *

- Przygotowanie Najbardziej Zab贸jczej Zgrozy - skonstatowa艂 Aballister - znacznie uszczupli艂o nasze zasoby. Rozpocz臋cie na nowo i wyprodukowanie wi臋kszej ilo艣ci, jak r贸wnie偶 stworzenie drugiej buteleczki mo偶e okaza膰 si臋 ponad nasze mo偶liwo艣ci.

- Po co nam te idiotyczne butelki? - przerwa艂 Ragnor. - Je艣li ta substancja jest boska, jak twierdzicie, to... Barjin natychmiast udzieli艂 mu odpowiedzi.

- Najbardziej Zab贸cza Zgroza jest jedynie agentem Talony - wyja艣ni艂 ze spokojem. - Sama w sobie nie jest bogiem, ale pomo偶e nam szerzy膰 dzie艂o Talony.

Oczy Ragnora zw臋zi艂y si臋 niebezpiecznie. Nie ulega艂o w膮tpli-jj wo艣ci, 偶e cierpliwo艣膰 ogrilliona jest ju偶 na wyczerpaniu.

- Wszyscy twoi poplecznicy popieraj膮 Tuanta Qi艅ro Miancay -| upomnia艂 Barjin. - Popieraj膮 j膮 z ca艂ego serca.

Ragnor natychmiast si臋 rozlu藕ni艂 - wida膰 by艂o, 偶e zawoalowanaj gro藕ba wywar艂a na nim spore wra偶enie.

Aballister przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 Barjinowi, prze-] ra偶ony, z jak膮 艂atwo艣ci膮 kap艂an uspokoi艂 ogrilliona. Barjin by艂 wyso- -J ki, zwinny i dobrze zbudowany, ale fizycznie nie m贸g艂 si臋 r贸wna膰l z Ragnorem. Dla tego pot臋偶nego wojownika liczy艂a si臋 jedynie si艂a,! zazwyczaj nie okazywa艂 klerykom i czarnoksi臋偶nikom wi臋kszego i szacunku ni偶 szarym szeregowcom ze swojej armii. Barjin stanowi艂'| wyj膮tek - zw艂aszcza w ostatnim czasie Ragnor zupe艂nie przesta艂 mu i si臋 przeciwstawia膰.

Aballister, cho膰 zaniepokojony, wcale si臋 tym nie zdziwi艂. Wie-芦 dzia艂, 偶e moce Barjina wykracza艂y poza tradycyjne fizyczne| umiej臋tno艣ci kap艂ana. By艂 on magikiem i hipnotyzerem, starannym J strategiem, kt贸ry koncentrowa艂 si臋 g艂贸wnie na umy艣le przeciwnika | i cz臋sto u偶ywa艂 zakl臋膰 zar贸wno w celu zapewnienia sobie maksymal- < nie dogodnej sytuacji, jak te偶 by wp艂yn膮膰 na tych, kt贸rych zamierza艂' zniszczy膰. Przed kilkoma tygodniami w z艂ym triumwiracie wykryty 鈥 zosta艂 spisek. Jedyny wi臋zie艅 poddany przez Ragnora przes艂uchaniu pomimo b贸lu i utraty kilku palc贸w uparcie milcza艂, Barjin jednak ' zdo艂a艂 z艂ama膰 go w ci膮gu godziny i nak艂oni膰, by z w艂asnej woli opo- j wiedzia艂 wszystko, co wie o swoich wsp贸lnikach spiskowcach.

Plotki g艂osi艂y, 偶e torturowany m臋偶czyzna naprawd臋 uwierzy艂, 偶e j Barjin jest jego sprzymierze艅cem - a偶 do ostatniej chwili, kiedy j kap艂an ostatecznie roztrzaska艂 mu g艂ow臋. Tak w艂a艣nie dzia艂a艂 - ma艂o kto by艂 w stanie oprze膰 si臋 jego hipnotycznej charyzmie. Aballister j nie wiedzia艂 zbyt wiele na temat poprzedniego b贸stwa Barjina, kt贸re sczez艂o gdzie艣 po艣r贸d pustkowi Yaasy, aczkolwiek repertuar zakl臋膰 i uchod藕cy znacznie wykracza艂 poza to, czego mo偶na si臋 by艂o spo-! dziewa膰 po zwyk艂ym kleryku. Aballister ponownie opar艂 si臋 w swo­ich domys艂ach na kr膮偶膮cych w zamczysku plotkach, kt贸re g艂osi艂y, 偶e] Barjin pr贸cz zakl臋膰 stosowanych przez kleryk贸w para艂 si臋 r贸wnie偶 j tradycyjn膮 czarn膮 magi膮.

Kap艂an w dalszym ci膮gu z uniesieniem m贸wi艂 o eliksirze, kiedy i Aballister ponownie powr贸ci艂 my艣lami do zebrania. Mowa Barjina ' przerazi艂a zar贸wno obu jego kleryk贸w, jak i wojownik贸w Ragnora.

Czarnoksi臋偶nik pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale nie o艣mieli艂 si臋 mu przerwa膰. Ponownie zamy艣li艂 si臋 nad torem, jakim pobieg艂o jego 偶ycie, w jaki spos贸b awatar zaprowadzi艂 go do Druzila, a ten z kolei przekaza艂 mu receptur臋. A potem awatar sprowadzi艂 do zamku Barjina. Ta cz臋艣膰 uk艂adanki zupe艂nie nie pasowa艂a do rozumowania Aballistera. Po roku obserwacji Barjina utwierdzi艂 si臋 w przekonaniu, 偶e nie jest on prawdziwym wyznawc膮 Talony, ale natychmiast upomnia艂 sam sie­bie, i偶 niezale偶nie, szczerze czy te偶 nie, to w艂a艣nie kap艂an mia艂 dalej poprowadzi膰 ca艂膮 spraw臋 i to dzi臋ki jego wp艂ywowi oraz wsparciu finansowemu ca艂y region mo偶e niebawem zosta膰 podbity ku chwale Pani Trucizn. Aballister westchn膮艂 przeci膮gle - oto paradoks chaosu.

- Aballister? - zapyta艂 Barjin. Czarnoksi臋偶nik chrz膮kn膮艂 nerwo­wo i rozejrzawszy si臋 woko艂o stwierdzi艂, 偶e umkn臋艂a mu wi臋ksza cz臋艣膰 dyskusji.

- Ragnor pyta艂 o konieczno艣膰 u偶ycia butelki - wyja艣ni艂 uprzejmie kap艂an.

- Butelki, tak - wykrztusi艂 Aballister - Elik... Najbardziej Zab贸jcza Zgroza posiada moc r贸wnie偶 i bez nich. Nawet niewielkie dawki wystarcz膮, by kl膮twa chaosu zacz臋艂a funkcjonowa膰, ale efekt jest raczej kr贸tkotrwa艂y. Przy u偶yciu dymi膮cych butelek boskie dzie艂o by艂oby rozprzestrzeniane nieprzerwanie. Wyprodukowali艣my zaledwie kilka kropel, niemniej jednak uwa偶am, 偶e nawet one w przypadku u偶ycia dymi膮cych butelek wystarczy艂yby nam na wiele miesi臋cy - a mo偶e nawet lat, naturalnie je偶eli misktura jest w艂a艣­ciwa.

Barjin rozejrza艂 si臋 woko艂o i skin膮艂 na swoich dw贸ch kompa­n贸w.

- Uznali艣my, 偶e agent Talony jest gotowy - stwierdzi艂.

- Wy... -wykrztusi艂a z niedowierzaniem Dorigen. Aballister d艂ugo i zawzi臋cie wpatrywa艂 si臋 w Barjina. Zamierza艂 przej膮膰 kon­trol臋 nad spotkaniem i powiedzie膰 to, co w艂a艣nie oznajmi艂 Barjin; kap艂an ponownie go ubieg艂, ukrad艂 mu jego atut.

- Jeste艣my przedstawicielami Talony - odpar艂 ch艂odno Barjin na wybuch Dorigen. Klerycy idiotycznym gestem pokiwali g艂owami.

Zaci艣ni臋te palce Aballistera omal nie wyrwa艂y sporego fragmentu por臋czy d臋bowego fotek.

- Bogini przem贸wi艂a do nas, wyrazi艂a swoje pragnienia - ci膮gn膮艂 niewzruszenie Barjin. - Niebawem rozpoczniemy nasze podboje!

Ragnor z zadowoleniem i ekscytacj膮 r膮bn膮艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂. Nareszcie kap艂an zacz膮艂 m贸wi膰 w spos贸b zrozumia艂y dla wojowni-ka-ogrilliona.

- Komu zamierzasz powierzy膰 niesienie butelki? - zapyta艂 obce-sowo.

- Ja j膮 wezm臋 - wtr膮ci艂 szybko Aballister. Kiedy tylko us艂ysza艂 w艂asne s艂owa, zorientowa艂 si臋, 偶e zabrzmia艂y wr臋cz rozpaczliwie, niczym ostatnia pr贸ba ratowania jego podupadaj膮cej pozycji.

Barjin spojrza艂 na艅 z niedowierzaniem.

- To ja spotka艂em awatara Talony - rzek艂 z uporem Aballister. -I ja odkry艂em receptur臋 na Najbardziej Zab贸jcz膮 Zgroz臋.

- Dzi臋kujemy ci za to - rzuci艂 protekcjonalnie kap艂an. Czarno­ksi臋偶nik ju偶 mia艂 zaprotestowa膰, ale opad艂 mi臋kko na krzes艂o, a w jego uchu rozbrzmia艂y s艂owa magicznej wiadomo艣ci

Nie sprzeczaj si臋 o to ze mn膮, czarnoksi臋偶niku - ostrzeg艂 go cicho Barjin.

Aballister wiedzia艂, 偶e nadszed艂 jego krytyczny moment. Gdyby si臋 teraz podda艂, bardzo mo偶liwe, 偶e ju偶 nigdy nie odzyska艂by swo­jej pozycji, niemniej jednak gdyby otwarcie przeciwstawi艂 si臋 Barjinowi i zainspirowanej przez niego religijnej furii, prawie na pewno dosz艂oby do rozpadu zakonu, przy czym on, m贸wi膮c naj-ogl臋dniej, znalaz艂by si臋 w zdecydowanej mniejszo艣ci.

- Naturalnie butelk臋 b臋d膮 nie艣li kap艂ani Talony - odpar艂 Barjin, zwracaj膮c si臋 do Ragnora. - Jeste艣my jej prawowitymi uczniami.

- Stanowicie tylko jedn膮 odnog臋 triumwiratu - odwa偶y艂 si臋 go upomnie膰 Aballister. - Nie uznawajcie Najbardziej Zab贸jczej Zgrozy za swoj膮 wy艂膮czn膮 w艂asno艣膰.

Ragnor mia艂 na ten temat inne zdanie.

- Zostaw to kap艂anowi - rzuci艂 szorstko.

Zaskoczenie Aballistera prys艂o, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e pry­mitywny, osi艂kowaty wojownik, podejrzliwie odnosz膮cy si臋 do magii, z prawdziw膮 ulg膮 przyj膮艂 fakt, 偶e to nie on b臋dzie musia艂 opiekowa膰 si臋 butelk膮.

- Zgadzam si臋 - wtr膮ci艂 szybko Barjin. Aballister chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale Dorigen po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na ramieniu i b艂agal­nym spojrzeniem powstrzyma艂a przed kontynuowaniem tego tematu.

- Chcesz co艣 powiedzie膰, zacny czarnoksi臋偶niku? - zapyta艂 Barjin.

Aballister pokr臋ci艂 g艂ow膮 i bardziej zag艂臋bi艂 si臋 w fotelu, a jesz­cze bardziej w rozpaczy.

- A wi臋c za艂atwione - rzuci艂 Barjin - Najbardziej Zab贸jcza Zgroza zostanie uwolniona przeciwko naszym wrogom, niesiona przez mojego Drugiego - skin膮艂 g艂ow膮 na kleryk贸w siedz膮cych po jego prawej i lewej strome - i Trzeciego...

- Nie! - wybuchn膮艂 Aballister, widz膮c nag艂y spos贸b na uratowa­nie ca艂ej sytuacji. Spojrzenia wszystkich zwr贸ci艂y si臋 na niego - zau­wa偶y艂, 偶e Ragnor po艂o偶y艂 d艂o艅 na r臋koje艣ci miecza. - Tw贸j Drugi? -zapyta艂 i tym razem to on m贸wi艂 z niedowierzaniem w g艂osie. - Tw贸j Trzeci? - Aballister podni贸s艂 si臋 z krzes艂a i wyci膮gn膮艂 obie r臋ce.

- Czy偶 nie jest to bezpo艣redni agent naszej bogini? - rzuci艂 w艂adczo.

- Czy偶 nie jest to zacz膮tek naszych najwi臋kszych ambicji? Nie, jedynie Barjin jest godzien nie艣膰 tak drogocenny artefakt. Jedynie Barjin mo偶e nale偶ycie rozpocz膮膰 rz膮dy chaosu. - Wzrok wszystkich momentalnie skupi艂 si臋 na Barjinie, a Aballister wr贸ci艂 na swoje miejsce, s膮dz膮c, 偶e koniec ko艅c贸w zdo艂a艂 wymanewrowa膰 sprytne­go klech臋. Gdyby uda艂o mu si臋 na jaki艣 czas wyprawi膰 Barjina z Zamczyska Tr贸jcy, m贸g艂by odzyska膰 utracon膮 pozycj臋 g艂贸wnego reprezentanta bractwa. Nieoczekiwanie kap艂an nie zg艂osi艂 zastrze偶e艅.

- Wezm臋 j膮 - powiedzia艂. Spojrza艂 na zaskoczonych kleryk贸w i doda艂: -1 pojad臋 sam.

- Tylko ty masz mie膰 z tego ubaw? - poskar偶y艂 si臋 Ragnor.

- To zaledwie pierwsza potyczka w tej wojnie - odrzek艂 Barjin.

- Moi wojownicy pragn膮 bitwy - naciska艂 Ragnor. - S膮 偶膮dni krwi.

- I dostan膮 j膮. B臋d膮 mogli si臋 ni膮 upaja膰 i nie tylko! - uci膮艂 Barjin. - Ale najpierw ja zadam pierwszy cios naszym wrogom. Kiedy wr贸c臋, Ragnor poprowadzi drugie natarcie.

To najwyra藕niej uspokoi艂o ogrilliona i dopiero teraz Aballister zdo艂a艂 przejrze膰 prawdziwe zamiary Barjina. Wyruszaj膮c samotnie w podr贸偶, kap艂an nie tylko pozostawia艂 w fortecy kohorty fanaty­k贸w, kt贸rych zadaniem b臋dzie utrzymanie obecnego status quo, ale r贸wnie偶 Ragnora i jego wojownik贸w. Wiecznie spragniony w艂adzy ogrillion pod naciskiem kleryk贸w nie pozwoli Aballisterowi i czar­noksi臋偶nikom na odzyskanie stabilniejszej pozycji.

- Gdzie zaczniesz j膮 rozprzestrzenia膰? - zapyta艂 Aballister. -I kiedy?

- Przed moim wyjazdem trzeba jeszcze poczyni膰 pewne przygo­towania - odpar艂 Barjin. - S膮 to rzeczy, kt贸re jedynie kap艂an, praw­dziwy wierny wyznawca jest w stanie poj膮膰. Co si臋 tyczy tego gdzie, nie powinno ci臋 to interesowa膰.

- Ale... - zaczaj Aballister, lecz brutalnie mu przerwano. :

- To powie mi sama Talona - warkn膮艂 Barjin tonem nie znosz膮­cym sprzeciwu.

Aballister rzuci艂 mu gniewne spojrzenie, ale nie odezwa艂 si臋 s艂owem. Barjin by艂 trudnym przeciwnikiem - za ka偶dym razem, kiedy Aballister go osacza艂, ten salwowa艂 si臋 wypowiedzeniem imienia bogini, jakby by艂o ono odpowiedzi膮 na wszystkie pytania.

- A wi臋c postanowione - doda艂 Barjin, widz膮c, 偶e jego rywal nie zamierza powiedzie膰 nic wi臋cej. - Spotkanie uwa偶am za zamkni臋te.

- Och, daj mi spok贸j - wymamrota艂 Druzil, zar贸wno w my艣lach, jak i na g艂os. Aballister szuka艂 go, usi艂owa艂 wedrze膰 si臋 do jego umys艂u. Druzil u艣miechn膮艂 si臋, wiedz膮c, 偶e ma nad czarno­ksi臋偶nikiem ogromn膮 przewag臋 i nie dopu艣ci go do siebie, po czym leniwie przekr臋ci艂 si臋 na drugi bok.

Nagle u艣wiadomi艂 sobie, co mog艂o oznacza膰 wezwanie Aballistera. Gwa艂townie usiad艂 na 艂贸偶ku i wejrza艂 w g艂膮b jego umys艂u, aby przekona膰 si臋, 偶e czarnoksi臋偶nik wr贸ci艂 ju偶 do swego pokoju. Druzil nie zamierza艂 tak d艂ugo spa膰, chcia艂 znale藕膰 si臋 dale­ko od tego miejsca, zanim jeszcze zebranie dobiegnie ko艅ca.

Znieruchomia艂, kiedy drzwi otworzy艂y si臋 i do pokoju wszed艂 Barjin.

Kap艂an m贸g艂by wyczu膰 niewidzialn膮 obecno艣膰, gdyby by艂 bar­dziej czujny. Barjin jednak mia艂 inne sprawy na g艂owie. Podbieg艂 do 艂贸偶ka, a Druzil odskoczy艂 w ty艂, sadz膮c, 偶e Barjin zamierza go zaata­kowa膰. Ten jednak ukl膮k艂 przed 艂贸偶kiem i wyj膮wszy plecak, wydo­by艂 z niego czarodziejsk膮 maczug臋.

- Ty i ja - powiedzia艂 do maczugi, dzier偶膮c j膮 przed sob膮 -b臋dziemy szerzy膰 s艂owo ich bogini i zbiera膰 偶niwo chaosu. Min臋艂o du偶o czasu, odk膮d ostatni raz nasyci艂a艣 si臋 ludzk膮 krwi膮, moja male艅ka... zbyt du偶o czasu.

Maczuga, rzecz jasna, nie odpowiedzia艂a na g艂os, ale Druzil dostrzeg艂, 偶e u艣miech na twarzy rze藕bionej dziewczyny znacznie si臋 poszerzy艂.

- A ty - rzek艂 Barjin do plecaka, a dok艂adniej rzecz bior膮c, zda­niem Druzila do ceramicznej, wype艂nionej prochami butelki -ksi膮偶臋 Khalifie? Czy ju偶 czas, by艣 ponownie zacz膮艂 w臋drowa膰 po ziemi? - Kap艂an zamkn膮艂 plecak i wybuchn膮艂 tak szczerym j dono艣nym 艣miechem, 偶e Druzil o ma艂o si臋 do niego nie przy艂膮czy艂.

Imp skrz臋tnie upomnia艂 sam siebie, 偶e w gruncie rzeczy on i Barjin wcale nie s膮 - przynajmniej na razie - sprzymierze艅cami, a kap艂an, jak wszystko na to wskazywa艂o, m贸g艂 okaza膰 si臋 nader gro藕nym wrogiem.

Na szcz臋艣cie dla impa Barjin w po艣piechu nie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Druzil zeskoczy艂 z 艂贸偶ka wykorzystuj膮c gwa艂towny atak 艣miechu Barjina i wysun膮艂 si臋 na korytarz, nie zapominaj膮c roztrop­nie przy przechodzeniu przez pr贸g wypowiedzie膰 has艂a unieszkod­liwiaj膮cego ochronne gltfy.

Pi臋膰 dni p贸藕niej zaopatrzony w dymi膮c膮 butelk臋 Barjin opu艣ci艂 Zamczysko Tr贸jcy. Wyruszy艂 z niewielk膮 eskort膮 wojownik贸w Ragnora, ale mieli mu oni towarzyszy膰 jedynie do osady Carradoon nad jeziorem Impresk na po艂udniowo-wschodnim kra艅cu G贸r 艢nie偶nych. Stamt膮d mia艂 pod膮偶y膰 sam ku nieznanemu celowi, kt贸­rego ani on, ani pozostali klerycy nie chcieli zdradzi膰 innym przy­w贸dcom Zamczyska Tr贸jcy.

W fortecy Aballister 艂 czarnoksi臋偶nicy czekali - w miar臋 mo偶liwo艣ci cierpliwie, a偶 nadejdzie ich kolej. Oddzia艂 Ragnora nie by艂 tak cierpliwy. Ogrillion wr臋cz pali艂 si臋 do walki, pragn膮艂 jak najszybciej rozpocz膮膰 ofensyw臋. Ragnor nie by艂 wcale taki g艂upi. Wiedzia艂, 偶e jego niewielki, zaledwie kilkusetosobowy oddzia艂 b臋dzie mia艂 spore problemy z podbiciem teren贸w wok贸艂 jezior a tak偶e g贸r i puszcz, chyba 偶e uda mu si臋 sk艂oni膰 do walki 偶yj膮ce w okolicy goblinoidalne plemiona.

Mimo to i wbrew wszystkiemu Ragnor by艂 w艣ciek艂y i pa艂a艂 偶膮dz膮 mordu. Przed pi臋cioma laty, od pierwszego dnia swego pobytu w Zamczysku Tr贸jcy, ogrillion poprzysi膮g艂 zemst臋 elfom z pusz Shilmista, kt贸re pokona艂y jego plemi臋 i wygna艂y jego z kniei.

Ka偶dy cz艂onek Zamczyska Tr贸jcy - od zwyk艂ego szeregom poprzez czarnoksi臋偶nika do kap艂ana - cz臋sto m贸wi艂 o dniu,'. wyjd膮 z zamaskowanych tuneli i zalej膮 czarn膮 fal膮 ca艂膮 okoli Obecnie za艣 wszyscy z napi臋ciem oczekiwali powrotu Barji i potwierdzenia, 偶e rozpocz膮艂 si臋 Wielki Podb贸j.



Woda i kurz


Posta膰 w d艂ugim p艂aszczu wolno zbli偶a艂a si臋 do Daniki. S膮dz膮c, 偶e to mnich nale偶膮cy do jakiej艣 tajemnej i ekscentrycznej sekty - tacy mnisi byli zazwyczaj wrogo nastawieni i niebezpieczni, bowiem za g艂贸wny cel stawiali sobie udowodnienie innym napotka­nym mnichom swoich umiej臋tno艣ci w sztukach walki - kobieta zgarn臋艂a plik przegl膮danych w艂a艣nie pergamin贸w i szybko przesz艂a do s膮siedniego stolika.

Wysoka posta膰 w kapturze naci膮gni臋tym tak g艂臋boko, 偶e zupe艂nie zas艂ania艂 jej twarz, ruszy艂a jej 艣ladem - stopy dziwnie szura艂y po kamiennej posadzce.

Danica rozejrza艂a si臋 wok贸艂. By艂o ju偶 p贸藕no; czytelnia na pi臋trze nad bibliotek膮 艣wieci艂a pustkami; Dziewczyna stwierdzi艂a, 偶e chyba najwy偶szy czas, by i ona uda艂a si臋 do swego pokoju. Dopiero teraz poczu艂a, jak bardzo jest wyczerpana i zastanowi艂a si臋, czy przypad­kiem nie ma halucynacji.

Posta膰 zbli偶a艂a si臋 z艂owrogo, a Danica pomysia艂a,v偶e to wcale nie musi by膰 inny mnich. Jaki koszmar mo偶e kry膰 si臋 pod tym kap­turem? Zastanawia艂a si臋. Ponownie zebra艂a pergaminy i ra藕nym krokiem ruszy艂a w kierunku g艂贸wnego przej艣cia, cho膰 musia艂a przy tym min膮膰 tajemnicz膮, mroczn膮 posta膰.

D艂o艅 wyprysn臋艂a w jej stron臋, chwytaj膮c j膮 za rami臋. Z ust Daniki doby艂 si臋 st艂umiony krzyk; dziewczyna odwr贸ci艂a si臋 gwa艂­townie w stron臋 widmowej postaci, wypuszczaj膮c z r膮k wi臋kszo艣膰 zwoj贸w. Kiedy jednak odzyska艂a rezon, stwierdzi艂a, 偶e to nie upior­ny ko艣ciotrup trzyma艂 j膮 w lodowatym, nieumar艂ym u艣cisku. D艂o艅 nale偶a艂a do cz艂owieka, by艂a ciep艂a, 艂agodna, mi臋kka i upstrzona przy paznokciach plamami atramentu.

D艂o艅 skryby.

- Nie l臋kaj si臋 - wychrypia艂 upi贸r.

Danica zbyt dobrze zna艂a ten glos i nie da艂a si臋 zwie艣 Skrzywi艂a si臋 gniewnie i skrzy偶owa艂a ramiona na piersiach.

Zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e to ju偶 koniec 偶art贸w, Cadderly r臋k臋 z ramienia Daniki i szybko zsun膮艂 kaptur.

- Witaj! - powiedzia艂 u艣miechaj膮c si臋 szeroko do zas臋pion dziewczyny, w nadziei, 偶e jego dobry humor oka偶e si臋 zara藕liv

- Pomy艣la艂em, 偶e ci臋 tu znajd臋.

Milczenie Daniki nie wr贸偶y艂o nic dobrego.

- Spodoba艂o ci si臋 moje przebranie? - ci膮gn膮艂 Cadderly. 鈥 Musia艂em by膰 przekonuj膮cy, 偶eby omin膮膰 szpieg贸w Avery'ego. f wsz臋dzie, a Rufo jeszcze uwa偶niej 艣ledzi ka偶dy m贸j krok, pomiz 偶e przecie偶 obaj zostali艣my ukarani jednakowo.

- Obaj na to zas艂u偶yli艣cie! - odci臋艂a si臋 Danica - po tym jak s膭 zachowali艣cie w wielkiej sali.

- A teraz musimy sprz膮ta膰 - przyzna艂 Cadderly i z rezygnacj膮] wzruszy艂 ramionami. - Wsz臋dzie. Codziennie. To by艂y d艂ugie dv tygodnie i podobnie zapowiadaj膮 si臋 dwa nast臋pne.

- Wi臋cej, je偶eli Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach Avery ci臋 tu przy艂i

- ostrzeg艂a Danica.

Cadderly pokr臋ci艂 g艂ow膮 i uni贸s艂 w g贸r臋 obie r臋ce.

- Sprz膮ta艂em w kuchni - wyja艣ni艂 - ale Ivan i Pikel mnie stamt wyrzucili. To moja kuchnia, ch艂opcze! - rzek艂 Cadderly, staraj膮c si< mo偶liwie najlepiej na艣ladowa膰 mow臋 krasnolud贸w, opieraj膮c pr tym zaci艣ni臋te pi臋艣ci na biodrach i wypychaj膮c mocno pier艣. - Je trzeba tu posprz膮ta膰, ja to zrobi臋 sam! Nie potrzeba mi...

Aby go uciszy膰, Danica przypomnia艂a mu, gdzie si臋 znajduj膮 i odprowadzi艂a na bok za pobliski rega艂 z ksi膮偶kami.

- To by艂 Ivan - rzek艂 Cadderly. - Pikel jest raczej ma艂om贸wn Tak wi臋c w kuchni b臋d膮 sprz膮ta膰 krasnoludy, tak jak by膰 powir no i dobrze. Wystarczy sp臋dzi膰 tam godzin臋, 偶eby na d艂u偶szy do reszty straci膰 apetyt.

- To wcale nie usprawiedliwia przerywania pracy - zaprotesti wa艂a Danica.

- Ale偶 ja pracuj臋 - odparowa艂 Cadderly. Podci膮gn膮艂 po艂臋 ci臋偶­kiego, we艂nianego p艂aszcza i uni贸s艂 stop臋, ukazuj膮c sanda艂, f by艂 w po艂owie butem, w po艂owie za艣 szczotk膮 do zamiatania.!

- Z ka偶dym krokiem w bibliotece robi si臋 coraz czy艣ciej.

Danica nie pr贸bowa艂a wdawa膰 si臋 z nim w dyskusj臋. Prawd臋 m贸wi膮c, cieszy艂a si臋 z wizyty Cadderly'ego. Nie widzia艂a go przez ostatnie dwa tygodnie i zacz臋艂a ju偶 za nim t臋skni膰. Poza tym, je偶eli chodzi o sprawy bardziej praktyczne, mia艂a k艂opoty z odszyfrowa­niem kilku wa偶nych pergamin贸w, a Cadderly by艂 jedyn膮 osob膮, kt贸ra mog艂a jej pom贸c.

- M贸g艂by艣 rzuci膰 na to okiem? - zapyta艂a podnosz膮c upuszczone zwoje.

- Mistrz Penpahg D'Ahn? - spyta艂, w艂a艣ciwie wcale nie zdzi­wiony Cadderly. Wiedzia艂, 偶e Danica przyby艂a do Biblioteki Naukowej przed ponad rokiem, by studiowa膰 zebrane zapiski Penpahga D'Anna z Ashanath, mnicha i wielkiego mistrza, kt贸ry zmar艂 przed pi臋ciuset laty. Zakon Daniki by艂 ma艂y i tajemniczy -ma艂o kto w tej cz臋艣ci Krain s艂ysza艂 o Penpahgu D' Annie, ci jednak, kt贸rzy uczyli si臋 opracowanych przez niego sztuk walki oraz metod koncentracji, po艣wi臋cali ca艂e swoje 偶ycie na zg艂臋bianie jego filozo­fii. Cadderly widzia艂 jedynie fragmenty zapisk贸w badanych przez Danik臋, ale niezmiernie go one zaintrygowa艂y i, rzecz jasna, nie m贸g艂 pomin膮膰 umiej臋tno艣ci walki prezentowanych przez m艂od膮 kobiet臋. Odk膮d zjawi艂a si臋 w bibliotece, ponad po艂owa dumnych kleryk贸w Oghmy nabawi艂a si臋 przez ni膮 bolesnych guz贸w i sinia­k贸w.

- Nie jestem pewna tej interpretacji - wyja艣ni艂a Danica, rozk艂adaj膮c pergamin na stole.

Cadderly podszed艂 do niej i spojrza艂 na zw贸j. Zaczyna艂 si臋 od wizerunku skrzy偶owanych pi臋艣ci, kt贸re oznacza艂y technik臋 walki, po czym nagle pojawi艂o si臋 pojedyncze otwarte oko, przedstawiaj膮­ce technik臋 koncentracji. Cadderly czyta艂 dalej. *

- Gigel Nugel - powiedzia艂 g艂o艣no i zamy艣la si臋 przez chwil臋. - 呕elazna czaszka. Ta technika nosi nazw臋 鈥炁糴lazna czaszka". Danica r膮bn臋艂a pi臋艣ci膮 w st贸艂.

- Tak jak przypuszcza艂am! - powiedzia艂a. Cadderly nieomal ba艂 si臋 zapyta膰.

- Co to takiego?

Danica przysun臋艂a zw贸j bli偶ej do lampy, wskazuj膮c na ma艂y, prawie ca艂ko wicie zamazany rysunek w dolnym rogu. Cadderly przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie. Przedstawia艂 m臋偶czyzn臋, na kt贸rego g艂owie spoczywa艂 ogromny g艂az.

- Czy to ma by膰 Penpahg D'Ann? - zapyta艂.

Danica pokiwa艂a g艂ow膮.

- No to wiemy przynajmniej, jak umar艂 - mrukn膮艂 drwi膮co Cadderly.

Danica gwa艂townie zgarn臋艂a zw贸j ze sto艂u - jego 偶art bynajmniej nie przypad艂 jej do gustu. Czasami zachowanie Cadderly'ego by艂o tak irytuj膮ce, 偶e nawet pomimo swej ogromnej tolerancji nie potrafi艂a go znie艣膰.

- Przepraszam - rzuci艂 Cadderly i sk艂oni艂 si臋 nisko. -Niew膮tpliwie Penpahg D'Ahn to zdumiewaj膮ca posta膰, ale czy chcesz powiedzie膰, 偶e by艂 w stanie rozbija膰 g艂ow膮 ska艂y?

- To sprawdzian samokontroli - odpar艂a Danica, a w jej glosie da艂o si臋 s艂ysze膰 narastaj膮ce podniecenie. - Wielki Mistrz potrafi艂 panowa膰 zar贸wno nad swoim cia艂em, jak i nad ja藕ni膮.

- Jestem przekonany, 偶e gdyby mistrz Penpahg D'Ahn powr贸ci艂 z grobu, zapomnia艂aby艣 nawet, jak mam na imi臋 - rzek艂 pos臋pnie Cadderly.

- Czyje imi臋? - odpar艂a spokojnie Danica, nie daj膮c si臋 wci膮gn膮膰 w jego gierk臋.

Cadderly 艂ypn膮艂 na ni膮 z艂owrogo, ale kiedy si臋 u艣miechn臋艂a, zrobi艂 to samo, nie mog膮c si臋 oprze膰 jej urokowi. M艂ody ucze艅 nagle spowa偶nia艂 i ponownie przeni贸s艂 wzrok na pergamin.

- Obiecaj mi, 偶e nie zamierzasz rozbi膰 sobie twarzy o jaki艣 g艂az - poprosi艂.

Danica skrzy偶owa艂a r臋ce na piersiach i zwiesi艂a g艂ow臋, daj膮c mil­cz膮co Cadderly'emu do zrozumienia, aby nie miesza艂 si臋 w nie swoje sprawy.

- Danica - rzek艂 stanowczo Cadderly.

W odpowiedzi unios艂a jeden palec i opar艂a go na stole. My艣lami pod膮偶y艂a w g艂膮b siebie - jej koncentracja musia艂a by膰 pe艂na. Nas­t臋pnie przechylaj膮c ca艂e cia艂o w bok i unosz膮c nogi do poziomu sto艂u, zawis艂a w powietrzu, podtrzymuj膮c ca艂y sw贸j ci臋偶ar na jednym palcu. Przez chwil臋 utrzymywa艂a t臋 pozycj臋, rozbawiona zdumie­niem maluj膮cym si臋 na twarzy Cadderly'ego.

- Moce cia艂a przekraczaj膮 nasze zdolno艣ci pojmowania i oczeki­wania - wyja艣ni艂a, siadaj膮c na stole i kr臋c膮c palcem, aby pokaza膰 Cadderly'emu, 偶e nic si臋 nie sta艂o. - Wielki Mistrz Penpahg D'Ann zdo艂a艂 je poj膮膰 i sterowa膰 nimi w zale偶no艣ci od potrzeb. Nie zamie­rzam ani dzisiejszej nocy, ani w najbli偶szej przysz艂o艣ci wypr贸bowy-wa膰 techniki 呕elaznej Czaszki - tego mo偶esz by膰 pewny. Musisz zrozumie膰, 偶e 呕elazna Czaszka to jeden z mniej wa偶nych spraw­dzian贸w w por贸wnaniu z tym, po co tu przyby艂am i czego pragn臋 si臋 nauczy膰.

- Fizyczne zawieszenie - wymamrota艂 z pewnym obrzydzeniem Cadderly. Oblicze Daniki poja艣nia艂o.

- Pomy艣l tylko! - powiedzia艂a. - Wielki Mistrz by艂 w stanie powstrzymywa膰 akcj臋 serca, aby zawiesi膰 potrzeb臋 oddychania.

- S膮 kap艂ani, kt贸rzy te偶 to potrafi膮 - przypomnia艂 jej Cadderly - i czarnoksi臋偶nicy. Widzia艂em pewne zakl臋cie w ksi臋dze, kt贸r膮 przepisywa艂em...

- To nie jest zakl臋cie - odparowa艂a Danica. - Czarnoksi臋偶nicy i kap艂ani wykorzystuj膮 moce wykraczaj膮ce poza ich cia艂a i umys艂y. Zastan贸w si臋, jakiej samokontroli wymaga zrobienie tego samego co Penpahg D'Ahn. Potrafi艂 na 偶yczenie powstrzyma膰 bicie swego serca wykorzystuj膮c w tym celu jedynie wiedz臋 o harmonii cia艂a. Powiniene艣 umie膰 to doceni膰.

- Doceniam - odpar艂 szczerze Cadderly. Jego oblicze z艂agodnia艂o i delikatnym ruchem przesun膮艂 wierzchem d艂oni po mi臋kkim policz­ku Daniki. - Ale czasami mnie przera偶asz. Grzebiesz w ksi臋gach sprzed pi臋ciu stuleci, aby pozna膰 techniki, kt贸re mog膮 si臋 okaza膰 tragiczne w skutkach. Nie pami臋tam, abym kiedykolwiek czu艂 si臋 tak szcz臋艣liwy, jak od dnia, kiedy ci臋 pozna艂em i nie wyobra偶am sobie 偶ycia bez ciebie.

- Jestem, kim jestem - odpar艂a p贸艂g艂osem Danica. -1 nie potrafi臋 tego zmieni膰 - doda艂a twardo - ani nie zamierzam porzuci膰 czego艣, co sta艂o si臋 celem mego 偶ycia.

Cadderly przez chwil臋 zastanawia艂 si臋 nad jej s艂pwami, por贸w­nuj膮c je z w艂asnymi odczuciami. Darzy艂 Danic臋 ogromnym szacun­kiem, a najbardziej ze wszystkiego kocha艂 p艂on膮cy w niej 偶ar, ogie艅, kt贸ry nakazywa艂 jej przyjmowa膰 i pokonywa膰 wszelkie wyzwania. Ujarzmienie jej, ugaszenie owego ognia - o czym Cadderly doskonale wiedzia艂 - oznacza艂oby zabicie tej Daniki, jego Daniki i to bardziej radykalnie ni偶 jakikolwiek z nieprawdopodob­nych sprawdzian贸w samokontroli opracowanych przez Penpahga D'Ahna.

- Nie potrafi臋 si臋 zmieni膰 - powt贸rzy艂a Danica. Odpowied藕 Cadderly'ego p艂yn臋艂a wprost z jego serca.

- Nie chcia艂bym, aby tak si臋 sta艂o.

Barjin wiedzia艂, 偶e nie zdo艂a wej艣膰 do obro艣ni臋tego bluszczem budynku 偶adnymi drzwiami czy oknami. Cho膰 Biblioteka Naukowa by艂a zawsze otwarta dla adept贸w dobra, przy ka偶dym z wej艣膰 umieszczono ochronne glify, aby zapobiec przedostaniu si臋 do 艣rodka os贸b niepowo艂anych - os贸b podobnie jak Barjin oddanych szerzeniu chaosu i niedoli.

Lecz Biblioteka Naukowa by艂a prastar膮 budowl膮, a Barjin wie­dzia艂, 偶e stare budynki maj膮 wiele sekret贸w, o kt贸rych nie wiedz膮 nawet ich mieszka艅cy.

Kap艂an uni贸s艂 po艂yskuj膮c膮 czerwonawo buteleczk臋 na wysoko艣膰 twarzy.

- Jeste艣my u celu - powiedzia艂, jakby butelka mog艂a go us艂ysze膰. - Tu wzmocni臋 swoj膮 pozycj臋 i w艂adz臋 nad Zamczyskiem Tr贸jcy i nad ca艂ym regionem, kiedy ju偶 nasza krucjata dobiegnie ko艅ca.

Barjin chcia艂 jak najszybciej dosta膰 si臋 do 艣rodka, znale藕膰 katali­zator i pu艣ci膰 machin臋 w ruch. Nie wierzy艂 wprawdzie, 偶e eliksir jest agentem Talony, ale i on, Barjin, nie uwa偶a艂 si臋 za agenta bogini, pomimo i偶 przy艂膮czy艂 si臋 do zakonu jej wyznawc贸w. Uczyni艂 to dla wygody i obustronnych korzy艣ci i wiedzia艂, 偶e dop贸ki jego poczyna­nia b臋d膮 szerzy膰 mordercze dzie艂o Pani Trucizn, bogini b臋dzie zado­wolona.

Reszt臋 deszczowego, pochmurnego p贸藕no wiosennego dnia Barjin sp臋dzi艂 w艣r贸d cieni za drzewami okalaj膮cymi szerok膮 drog臋. S艂ysza艂 d藕wi臋ki 艣piewanej w po艂udnie kantyczki, po czym obserwowa艂 kap艂an贸w i uczni贸w, kt贸rzy samotnie b膮d藕 ma艂ymi grupkami uda­wali si臋 na popo艂udniow膮 przechadzk臋.

Kap艂an z艂a podj膮艂 podstawowe 艣rodki ostro偶no艣ci, rzucaj膮c proste zakl臋cia, kt贸re pomog艂y mu wtopi膰 si臋 w otoczenie i pozosta膰 nie zauwa偶onym. Przys艂uchiwa艂 si臋 偶arcikom mijaj膮cych go ludzi, zastanawiaj膮c, jak zmieni艂yby si臋 ich s艂owa, gdyby rozpyli艂 Najbardziej Zab贸jcz膮 Zgroz臋 w samym 艣rodku ich grupki.

Posta膰, kt贸ra przyku艂a uwag臋 Barjina, nie by艂a ani uczniem, ani kap艂anem. By艂 to m臋偶czyzna o zmierzwionych siwych w艂osach, brudnym, zaro艣ni臋tym obliczu i pomarszczonej, zbr膮zowia艂ej od s艂o艅ca sk贸rze. Mullivy, dozorca, nie zwa偶aj膮c na deszcz, jak co dzie艅 od czterdziestu lat wykonywa艂 swoje obowi膮zki, zamiataj膮c drog臋 i schody przed frontowymi drzwiami.

Z艂owr贸偶bny u艣miech Barjina poszerzy艂 si臋. Je偶eli istnia艂o sekret­ne wej艣cie do Biblioteki Naukowej, to ten starzec musia艂 o nim wie­dzie膰.

O zmierzchu niebo si臋 przeja艣ni艂o, a g贸ry na zachodzie spowi艂 przecudowny, karmazynowy blask. Mullivy prawie tego nie zauwa偶y艂 - widzia艂 zbyt wiele zachod贸w s艂o艅ca, aby mog艂y jeszcze wywiera膰 na nim jakiekolwiek wra偶enie. Przeci膮gn膮艂 zbola艂e ko艣ci i podrepta艂 w stron臋 niewielkiej kom贸rki, znajduj膮cej si臋 opodal ogromnego, g艂贸wnego budynku biblioteki.

- Ty te偶 si臋 starzejesz - powiedzia艂, gdy drzwi kom贸rki otwo­rzy艂y si臋 z g艂o艣nym skrzypni臋ciem. Wsun膮艂 r臋k臋 do 艣rodka, aby odstawi膰 miot艂臋 na miejsce, gdy wtem znieruchomia艂 jak obr贸cony w kamie艅 moc膮, kt贸rej nie by艂 w stanie zrozumie膰.

D艂o艅 wyci膮gn臋艂a si臋 w jego stron臋 i wyj臋艂a drzewce miot艂y z jego upartego u艣cisku. W umy艣le MuUivy'ego rozleg艂 si臋 ostrzegawczy krzyk, ale starzec nie potrafi艂 zmusi膰 swego cia艂a do reakcji, nie by艂 w stanie krzykn膮膰 ani odwr贸ci膰 si臋, by spojrze膰 w twarz cz艂owieko­wi stoj膮cemu za jego plecami. Nagle zosta艂 wepchni臋ty do kom贸rki - upad艂 na twarz, niezdolny podnie艣膰 r臋ce i nawet w niewielkim stopniu z艂agodzi膰 impet upadku. Drzwi za jego plecami zamkn臋艂y si臋. Wiedzia艂, 偶e nie jest w kom贸rce sam.

- Powiesz mi - dobieg艂 go z ciemno艣ci z艂owieszczy sycz膮cy g艂os.

Mullhry ju偶 od kilku godzin wisia艂 unieruchomiony za nadgarstki. W pokoju by艂o ciemno, cho膰 oko wykol, niemniej jednak dozorca czu艂 bardzo blisko siebie czyj膮艣 z艂owr贸偶bn膮 obecno艣膰.

- M贸g艂bym ci臋 zabi膰 i zapyta膰 twego trupa - mrukn膮艂 Barjin i zachichota艂. - Zapewniam ci臋, 偶e umarli m贸wi膮 i bynajmniej nie k艂ami膮.

- Nie ma innego wej艣cia - rzek艂 po raz chyba setny Mullivy.

Barjin wiedzia艂, 偶e staruszek k艂amie. Na pocz膮tku przes艂uchania kap艂an rzuci艂 zakl臋cia oddzielaj膮ce prawd臋 od fa艂szu. Prawdom贸wno艣膰 Mullivy'ego pozostawia艂a wiele do 偶yczenia*. Barjin si臋gn膮艂 i zacisn膮艂 palce na brzuchu dozorcy.

- Nie, nie! - zawo艂a艂 staruszek, usi艂uj膮c uwolni膰 si臋 od u艣cisku.

Barjin trzyma艂 go mocno, a z jego ust wyp艂yn臋艂y ciche s艂owi pie艣ni; w chwil臋 potem Mullivy poczu艂, jakby jego trzewij zap艂on臋艂y 偶ywym ogniem - ca艂y brzuch przeszywa艂 potworny, doj4 muj膮cy b贸l, kt贸rego 偶aden cz艂owiek nie jest w stanie wytrzyma膰.l Jego krzyki, pierwotne, bezradne i pozbawione wszelkiej nadzie emanowa艂y z tego w艂a艣nie obszaru.

- Krzycz - rzuci艂 drwi膮co Barjin. - Ty stary g艂upcze - otoczy艂e ca艂膮 kom贸rk臋 zakl臋ciem ciszy. Nie zak艂贸cisz spokoju tym, kt贸r 艣pi膮 teraz w budynku biblioteki. Ale, ale, w艂a艣ciwie dlaczegc mia艂by艣 przejmowa膰 si臋 ich snem? - doda艂 cicho, a w jego g艂osioi zabrzmia艂o udawane wsp贸艂czucie. Rozlu藕ni艂 u艣cisk i delikatnie pog艂adzi艂 Mullivy'ego po bol膮cym brzuchu.

Mullivy przesta艂 si臋 rzuca膰 i szamota膰, pomimo i偶 jeszcze odczu* wa艂 efekty z艂owieszczego czaru.

- Jeste艣 dla nich niczym, zerem - mrukn膮艂 Barjin, a jego suj naznaczona by艂a magicznym wp艂ywem. - Kap艂ani uwa偶aj膮 si臋 lepszych od ciebie. Masz dla nich sprz膮ta膰 i czy艣ci膰 odp艂ywy kana-艂贸w, ale czy kt贸regokolwiek z nich obchodzi tw贸j b贸l? Cierpisz ogromne katusze, ale czy ktokolwiek z nich pospieszy ci z pomoc膮?

Ci臋偶ki oddech Mullivy'ego nieco si臋 ustabilizowa艂.

- Mimo to uparcie ich bronisz - zamrucza艂 Barjin, wiedz膮c, 偶e.: jego tortura z wolna zmi臋kcza dozorc臋. - Nie stan膮 w twojej obro­nie, a ty nawet za cen臋 w艂asnego 偶ycia nie zdradzisz mi swego; sekretu.

Nawet w normalnej sytuacji Mullivy nie odznacza艂 si臋 zbytni膮 bystro艣ci膮 umys艂u. Jego najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮 by艂a zwykle butelka skradzionego wina, a obecnie gdy w g艂owie mia艂 wywo艂any agonal­nym b贸lem m臋tlik, zrozumia艂, 偶e w s艂owach niewidocznego napast­nika zawarta jest nuta prawdy. Czemu nie mia艂by zdradzi膰 temu l m臋偶czy藕nie swojego sekretu, zaro艣ni臋tego mchem i pe艂nego paj膮­k贸w podziemnego tunelu prowadz膮cego na najni偶szy poziom biblio- 鈥 teki, do prastarych i nie u偶ywanych ju偶 katakumb, rozci膮gaj膮cych j si臋 pod piwnic膮 z winem i g贸rnym poziomem loch贸w? Nagiej dok艂adnie jak przewidzia艂 Barjin, opinia Mullivy'ego o jego ta- j jemnym napastniku znacznie z艂agodnia艂a. Zrozpaczony dozorca] pragn膮艂 za wszelk膮 cen臋 uwierzy膰, 偶e jego dr臋czyciel mo偶e okaza膰 | si臋 sprzymierze艅cem.

- Nie powiesz im? - zapyta艂 Mulh'vy.

- Dowiedz膮 si臋 ostatni - przyrzek艂 mu solennie Barjin.

- Nie zabronisz mi pi膰 wina?

Barjin zdumiony cofn膮艂 si臋 o krok. Dopiero teraz zrozumia艂, co byio powodem wahania staruszka. Sekretne przej艣cie do biblioteki prowadzi艂o przez piwnic臋 z winem, z kt贸rej zawarto艣ci膮 nie­szcz臋艣nikowi trudno by艂o si臋 rozsta膰.

- M贸j drogi - zamrucza艂 Barjin - b臋dziesz m贸g艂 wypi膰 tyle wina, ile dusza zapragnie - i nie tylko... nie tylko.

Gdy weszli do tunelu, nios膮cy pochodni臋 Mullivy odwr贸ci艂 si臋 i zamachn膮艂 gro藕nie na Barjina.

Kap艂an roze艣mia艂 si臋 drwi膮co, ale g艂os Mullivy'ego pozosta艂 nieust臋pliwy.

- Pokaza艂em ci drog臋 - oznajmi艂 dozorca - a teraz ju偶 sobie p贸jd臋.

- Nie - odrzek艂 r贸wnie stanowczo Barjin. Jednym ruchem ramion zrzuci艂 podr贸偶ny p艂aszcz, ukazuj膮c si臋 staruszkowi w pe艂nej krasie. Mia艂 na sobie nowy str贸j, fioletow膮 jedwabn膮 szat臋 z emblematem przedstawiaj膮cym tr贸jz膮b z trzema czerwonymi buteleczkami na ko艅cach. Przy jego pasie wisia艂a osobliwa maczuga w kszta艂cie m艂odej dziewczyny.

- Przy艂膮czy艂e艣 si臋 do mnie - wyja艣ni艂 Barjin - i ju偶 nie odej­dziesz.

Strach popchn膮艂 Mullivy'ego do dzia艂ania. Pochodni膮 r膮bn膮艂 Barjina w rami臋 i usi艂owa艂 zepchn膮膰 go z drogi, kap艂an jednak przygotowa艂 si臋 na t臋 ewentualno艣膰, zanim wr臋czy艂 dozorcy zapalo­n膮 偶agiew. P艂omie艅 go nie dotkn膮艂, nie osmali艂 nawet jego wytwor­nego odzienia, bowiem przed ogniem chroni艂o kap艂ana stosowne zakl臋cie.

Mullivy spr贸bowa艂 innej taktyki, uderzaj膮c pochodni膮 jak maczug膮, ale odzienie strze偶one by艂o przez magiczn膮 zbroj臋, r贸w­nie skuteczn膮, jak kolczuga ze stalowych p艂ytek, wi臋c drewniana 偶agiew odbi艂a si臋 od ramienia Barjina nie czyni膮c mu najmniejszej szkody.

- Daj偶e spok贸j, drogi Mullivy - rzek艂 przymilnie pr贸buj膮c atakowa膰. - Nie chcesz chyba, 偶ebym sta艂 si臋 giem.

Mullivy cofn膮艂 si臋 i o ma艂o nie upu艣ci艂 pochodni. By艂 tak ra偶ony, 偶e min臋艂o wiele chwil, zanim doszed艂 do siebie. Oddych z trudem.

- Prowad藕 - rozkaza艂 prze艣ladowca. - Znasz ten tunel i korytarze. Poka偶 mi je.

Barjin lubi艂 katakumby - zakurzone, odizolowane i pe艂ne; k贸w dawno zmar艂ych kap艂an贸w - jedne starannie zabalsamowa inne za艣 obr贸cone w pokryte paj臋czynami szkielety. Wykorzystaj^ w nale偶yty spos贸b.

Mullivy prowadzi艂 go kolejnymi korytarzami - pokonawszy drodze rozchwiane drewniane schodki, min臋li piwnic臋 z win< i 艣redniej wielko艣ci pomieszczenie, kt贸re mog艂o ongi艣 s艂u偶y膰 ja pracownia. Barjin uzna艂, 偶e pok贸j ten b臋dzie doskona艂ym miejsce na wzniesienie o艂tarza, najpierw jednak musia艂 przekona膰 si臋, na it贸jj u偶yteczny mo偶e okaza膰 si臋 dla艅 stary dozorca.

Zapalili kilka pochodni i w艂o偶yli do uchwyt贸w w 艣cianach, czym Barjin podprowadzi艂 Mullivy'ego do starego sto艂u - jednego z wielu mebli w tym pomieszczeniu - i wyj膮艂 sw贸j drogocenny baga偶. W Zamczysku Tr贸jcy buteleczk臋 ob艂o偶ono bardzo silnym! zakl臋ciem - mogli jej dotkn膮膰 jedynie s艂udzy Talony lub kto&s o czystym sercu, a tylko ten ostatni by艂 w stanie j膮 otworzy膰.? Podobnie jak Aballister Barjin uwa偶a艂 to za k艂opot, jednak w przerS ciwie艅stwie do czarnoksi臋偶nika s膮dzi艂, 偶e takie zabezpieczenie jest芦 niezb臋dne. Czy偶 mo偶e by膰 co艣 bardziej ironicznego ni偶 pozwolenie; osobie o czystym sercu na uwolnienie kl膮twy chaosu? *

- Otw贸rz to naczynie - rozkaza艂.

Dozorca przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 buteleczce, po cz z zaciekawieniem przeni贸s艂 wzrok na kap艂ana. Barjin zna艂 s艂aby punkt Mullivy'ego.

- To abmrozja - sk艂ama艂 kap艂an. - Nap贸j bog贸w. Wystarczy, 偶芦 spr贸bujesz i od tej pory ka偶de wino b臋dzie ci si臋 wydawa膰 stokro膰 j wspanialsze, bowiem efekt dzia艂ania ambrozji nigdy nie przemijaj Wypij, zaklinam ci臋. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 zas艂u偶y艂e艣 na swoja,j nagrod臋.

Mullivy 艂apczywie obliza艂 wargi, spojrza艂 po raz ostatni na| Barjina, po czym wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po 艣wiec膮c膮 buteleczk臋. Kiedy jejl dotkn膮艂, b艂ysn臋艂o o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o, palce dozorcy sczernia艂y,! a impet wy艂adowania cisn膮艂 nim na drugi kraniec pokoju i rozp艂asz-J czy艂 o 艣cian臋. Barjin podszed艂 do niego i pom贸g艂 mu si臋 podnie艣膰.

- Chyba jednak nie - mrukn膮艂 pod nosem kap艂an. Muli艂vy, kt贸re­go cia艂em wci膮偶 jeszcze wstrz膮sa艂y spazmatyczne dreszcze, a siwe w艂osy stercza艂y jak strzecha na wszystkie strony, nie by艂 w stanie nawet wydoby膰 z siebie g艂osu.

- Nie l臋kaj si臋 - zapewni艂 go Barjin. - Pos艂u偶ysz mi w inny spo­s贸b. - Dopiero wtedy Muliivy ujrza艂, 偶e w drugim r臋ku kap艂an trzy­ma maczug臋 w kszta艂cie m艂odej dziewczyny.

Mullivy opar艂 si臋 plecami o 艣cian臋 i wzni贸s艂 obie r臋ce w obron­nym ge艣cie, jednak nie by艂y one w stanie uchroni膰 go przed morder­cz膮 broni膮. Niewinnie wygl膮daj膮ca g艂owa 艣mign臋艂a w stron臋 nie­szcz臋snego dozorcy i jeszcze zataczaj膮c 艂uk zacz臋艂a si臋 zmienia膰. Wygl膮d broni sta艂 si臋 kanciasty, z艂owrogi, Wrzeszcz膮ca Dziewica, kt贸rej usta otworzy艂y si臋 niewiarygodnie szeroko, obna偶y艂a d艂ugie, ociekaj膮ce jadem k艂y.

Wgryz艂a si臋 艂apczywie w ko艣膰 przedramienia Mulliyy'ego i napiera艂a dalej, mia偶d偶膮c i rozrywaj膮c klatk臋 piersiow膮. Staruszek jeszcze przez par臋 chwil miota艂 si臋 konwulsyjnie, po czym osun膮艂 si臋 po 艣cianie na ziemi臋 i skona艂.

Barjin, kt贸ry wci膮偶 jeszcze mia艂 przed sob膮 mn贸stwo pracy, nawet nie zwr贸ci艂 na niego uwagi.

Aballister odchyli艂 si臋 na krze艣le, odwracaj膮c wzrok od tafli magicznego zwierciad艂a, ale nie zrywaj膮c po艂膮czenia, kt贸re zdo艂a艂 nawi膮za膰. Zlokalizowa艂 Barjina i rozpozna艂 miejsce, w kt贸rym tam­ten przebywa艂: Biblioteka Naukowa. Czarnoksi臋偶nik przesun膮艂 d艂o艅mi po rzedn膮cych w艂osach i zamy艣li艂 si臋 nad otrzymanymi informacjarnvk艂贸re uzna艂 za wielce niepokoj膮ce.

Mia艂 mieszane uczucia w zwi膮zku z bibliotek膮, niepokoj膮ce wra偶enia, nad kt贸rymi nie chcia艂 si臋 w obecnej chwili rozwodzi膰. Studiowa艂 tam niegdy艣, przed wieloma laty, ale zwi膮zek ten zako艅czy艂a jego ciekawo艣膰 wobec istot z ni偶szych 艣wiat贸w. Kap艂ani, acz z 偶alem, zmuszeni byli po偶egna膰 zdolnego ucznia, motywuj膮c sw膮 decyzj臋 niepokojem, i偶 Aballister nie potrafi odr贸偶nia膰 dobra od z艂a, szlachetnych nauk od niebezpiecznych praktyk.

Wydalenie nie zerwa艂o jednak jego wi臋zi z Bibliotek膮 Naukow膮. Liczne wydarzenia, kt贸re mia艂y miejsce w nast臋pnych latach, jeszcze bardziej wzmog艂y mgliste i niejasne uczucia czarnoksi臋偶nika wobec tego miejsca. Obecnie za艣 w planach b艂yskotliwego | Wielkiego Podboju, Aballister zamierza艂 zostawi膰 bibliotek臋 na sam 鈥 koniec, by nast臋pnie osobi艣cie przeprowadzi膰 na ni膮 atak. Nie przy-' puszcza艂, 偶e Barjin oka偶e si臋 na tyle 艣mia艂y, by rozpocz膮膰 natarcie l od tego w艂a艣nie miejsca; s膮dzi艂 raczej, 偶e kap艂an uda si臋 do Shilmisty albo Carradoon. '

- No i? - dobieg艂o pytanie z drugiego ko艅ca pokoju.

- Jest w Bibliotece Naukowej - odpar艂 ponuro Aballister^-1 Kap艂an wybra艂 na pocz膮tek naszej kampanii najpot臋偶niejszych wrog贸w. Aballister przewidzia艂 odpowied藕 impa z takim wyczuciem, 偶e r贸wno z nim powiedzia艂 g艂o艣no:

- Bene tellemara.

- Znajd藕 go - za偶膮da艂 Druzil. - O czym my艣li?

Aballister spojrza艂 na艅 z zaciekawieniem, ale je偶eli nawet mia艂 ochot臋 udzieli膰 mu reprymendy, to zmieni艂 zamiar i pos艂usznie i wykona艂 polecenie. Ponownie pochyli艂 si臋 do przodu, w stron臋 wiel­kiego zwierciad艂a, i zajrza艂 nieco dalej w g艂膮b, poprzez obwieszone paj臋czynami tunele, do pomieszczenia, w kt贸rym Barjin budowa艂 sw贸j o艂tarz. Kap艂an przez chwil臋 rozgl膮da艂 si臋 nerwowo i nagle rozpozna艂 藕r贸d艂o mentalnego kontaktu.

- Witaj, Aballister - rzuci艂 weso艂o.

- Sporo ryzykujesz - zauwa偶y艂 czarnoksi臋偶nik.

- W膮tpisz w moc Tuanta Quiro Miancay? - zapyta艂 Barjin. - Agenta Talony?

Aballister nie mia艂 zamiaru ponownie wdawa膰 si臋 w akademick膮 dyskusj臋. Zanim zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, w jego polu widzenia poj膮-; wi艂a si臋 kolejna posta膰, o nieruchomych oczach, ze z艂aman膮 r臋k膮 zwisaj膮c膮 pod groteskowym k膮tem i lew膮 stron膮 klatki piersiowej j unurzan膮 we krwi.

- M贸j pierwszy wojownik - wyja艣ni艂 Barjin, przyci膮gaj膮c bli偶ej do siebie cia艂o Mullivy'ego. - Stu kolejnych czeka na moje wezwa­nie.

Aballister rozpozna艂 w 鈥瀢ojowniku" o偶ywionego trupa, zombi, i a wiedz膮c, 偶e Barjin przebywa w katakumbach, gdzie znajduj膮 si臋 < grobowce, nie musia艂 pyta膰, gdzie kap艂an zamierza znale藕膰 swoj膮] armi臋. Nagle decyzja Barjina o ataku na bibliotek臋 przesta艂a wydawa膰 mu si臋 ryzykowna i chybiona. Aballister nie ukrywa艂 podziwu dla swego rywala i pot臋gi, kt贸r膮 - je艣li dot膮d jej nie posiada艂 - zdo­by膰 mia艂 w najbli偶szym czasie. Ponownie ogarn臋艂y go mieszane uczucia wobec Biblioteki Naukowej. Chcia艂 rozkaza膰 Barjinowi, aby natychmiast j膮 opu艣ci艂, ale rzecz jasna, nie dysponowa艂 moc膮, aby poprze膰 swoje 偶膮dania.

- Nie lekcewa偶 mnie - rzek艂 Barjin, jakby czyta艂 w my艣lach czar­noksi臋偶nika. - Kiedy biblioteka padnie, ca艂y ten region stanie przed nami otworem. A teraz odejd藕; musz臋 wype艂ni膰 obowi膮zki, kt贸rych prosty kap艂an nie jest w stanie poj膮膰.

Aballister chcia艂 zaprotestowa膰 przeciwko takiemu potraktowa­niu, ale ponownie stwierdzi艂, 偶e jego s艂owom brak poparcia w sile.

Natychmiast przerwa艂 po艂膮czenie i osun膮艂 si臋 g艂臋biej na krze艣le; w jego wn臋trzu wzbiera艂y wspomnienia.

- Bene tellemara - powt贸rzy艂 imp. Aballister przeni贸s艂 wzrok na Druzila.

- Barjin mo偶e przynie艣膰 nam wielkie zwyci臋stwa, wcze艣niej ni偶 si臋 spodziewali艣my - rzek艂, ale w jego g艂osie raczej nie da艂o si臋 wyczu膰 pe艂nego niepokoju podniecenia.

- To niepotrzebne ryzyko - odparowa艂 Druzil. - Z gotowymi do wymarszu oddzia艂ami Ragnora Barjin m贸g艂by znale藕膰 sobie lepszy cel. Powinien uderzy膰 przeciwko elfom i tam rozp臋ta膰 kl膮tw臋 -Ragnor ich nienawidzi i uwa偶a, 偶e to one powinny sta膰 si臋 naszym pierwszym celem. Gdyby艣my zaj臋li Puszcz臋 Shilmista, mogliby艣my wyruszy膰 na po艂udnie i obej艣膰 g贸ry, aby odci膮膰 kap艂an贸w i otoczy膰 pot臋偶n膮 bibliotek臋, zanim tamci zd膮偶yliby si臋 zorientowa膰, jakie maj膮 k艂opoty.

Aballister nie zaoponowa艂 i ponownie zastanowi艂 si臋, czy rozs膮d­n膮 rzecz膮 by艂o przekazanie eliksiru w r臋ce Barjina. Usprawiedliwia艂 ka偶de dzia艂anie, ka偶d膮 pomy艂k臋, ale w g艂臋bi serca wiedzia艂, 偶e zdra­dzi艂o go jego tch贸rzostwo.

- Musz臋 si臋 do niego dosta膰 - oznajmi艂 nieoczekiwanie imp.

Po chwili namys艂u Aballister uzna艂, 偶e to m贸g艂by by膰 dobry pomys艂. Wys艂anie Druzila b臋dzie ryzykowne - zdawa艂 sobie z tego spraw臋 - ale wiedzia艂 r贸wnie偶, 偶e gdyby wcze艣niej zaryzykowa艂 i postawi艂 si臋 Barjinowi, nie znajdowa艂by si臋 teraz w tak niedogod­nej sytuacji.

- Dorigen powiedzia艂a mi, 偶e Barjin mia艂 przy sobie czarodziejski kosz koksowy - rzek) czarnoksi臋偶nik, wstaj膮c i bior膮c do r臋ki lask臋.

- Ona jest najlepsza, je偶eli chodzi o czarn膮 magi臋. B臋dzie wiedzia czy Barjin otwiera wrota do ni偶szych 艣wiat贸w w poszukiwa艂 sojusznik贸w. Kiedy Dorigen potwierdzi otwarcie, ja otw贸r przej艣cie tutaj. To b臋dzie dla ciebie kr贸ciutka podr贸偶. Barjin i domy艣li si臋, 偶e jeste艣 moim wys艂annikiem; uzna, 偶e przyby艂e艣 jego wezwanie i 偶e to on ma nad tob膮 pe艂n膮 w艂adz臋.

Druzil strzepn膮艂 b艂oniastymi skrzyd艂ami wok贸艂 siebie i roztropn milcza艂, dop贸ki Aballister nie wyszed艂 z komnaty.

- Ja... twoim wys艂annikiem? -warkn膮艂 w stron臋 zamkni臋tyc drzwi.

Aballister musi si臋 jeszcze wiele nauczy膰.


艢wiat艂o i mrok


Newander poczu艂 nowy przyp艂yw energii, kiedy tylko wyszed艂 frontowymi drzwiami z gmachu biblioteki i sk膮pa艂y go promienie porannego s艂o艅ca. W艂a艣nie sko艅czy艂 swoj膮 zmian臋. Pracuj膮c nad przek艂adem starej ksi臋gi o mchach, sp臋dzi艂 ca艂e godziny nad wolu­minem, otoczony grubymi murami i nisko zwieszaj膮cym si臋 sklepie­niem. Newaader mia艂 mas臋 w膮tpliwo艣ci zwi膮zanych z pogl膮dami na temat cywilizacji i wiedzia艂 z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e woli otwarte niebo ni偶 jakiekolwiek inne sklepienie nad g艂ow膮.

Powinien by膰 teraz w swoim ma艂ym pokoju i odpoczywa膰, podczas gdy Cleo zajmowa艂 si臋 ksi臋g膮, Arcite za艣 odprawia艂 codzienny rytua艂 druid贸w. Newander niecz臋sto sprzeciwia艂 si臋 zaleceniom Arcite'a, niemniej jednak by艂 w stanie usprawiedliwi膰 swoj膮 niesubordynacj臋; lepiej odpoczywa艂 w臋druj膮c po g贸rskich szlakach ni偶 w jakimkolwiek pokoju, niezale偶nie od tego jak wygodne by艂o tam 艂贸偶ko.

Druid odnalaz艂 Percivala przeskakuj膮cego w艣r贸d ga艂臋zi drzew okalaj膮cych alejk臋.

- Przyjdziesz ze mn膮 porozmawia膰, bia艂asku? - zawo艂a艂.

Wiewi贸rka spojrza艂a na Newandera, po czym przenios艂a wzrok na s膮siednie drzewo. Pod膮偶aj膮c za nim spojrzeniem, Newander ujrza艂 drug膮 wiewi贸rk臋, rym razem zwyczajn膮 szar膮 samic臋, siedz膮­c膮 nieruchomo i przygl膮daj膮c膮 mu si臋 z uwag膮.

- Tysi膮ckro膰 przepraszam - zapiszcza艂 Newander do Percwala. -Nie wiedzia艂em, 偶e jeste艣 zaj臋ty. - Sk艂oni艂 si臋 nisko i rado艣nie ruszy艂 dalej wzd艂u偶 g贸rskiej drogi.

Percival przez chwil臋 popiskiwa艂 i skrzecza艂 za odchodz膮cym druidem, po czym ponownie jednym susem znalaz艂 si臋 przy swojej towarzyszce.

Ranek zmieni艂 si臋 w popo艂udnie, a druid nadal maszerowa艂 j siebie, oddalaj膮c si臋 od Biblioteki Naukowej. Jaki艣 czas temu zsz z g艂贸wnej drogi, wkraczaj膮c 艣cie偶k膮 jeleni w samo serce g艂uszy.' czu艂 si臋 u siebie i by艂 spokojny - poza tym wiedzia艂, 偶e za zwierz臋 nie uczyni mu krzywdy.

Nad odleg艂ymi szczytami g贸r zbiera艂y si臋 chmury zapowiadaj膮 kolejn膮 wiosenn膮 burz臋. Podobnie jak zwierz臋ta, druid nie l臋ka艂i kaprys贸w pogody. W臋drowa艂 po艣r贸d ulewy i m贸wi艂, 偶e bier k膮piel, a wspinanie si臋 po o艣nie偶onych, 艣liskich i niebezpiecznyc g贸rskich 艣cie偶kach nazywa艂 zabaw膮. Chocia偶 zbieraj膮ce si臋 chmu burzowe nie zmusi艂y go do powrotu, przypomnia艂y mu jednak, 膭 w bibliotece nadal ma obowi膮zki do wype艂nienia, a Arcite i Cleo ju wkr贸tce zorientuj膮 si臋, 偶e go nie ma.

- Jeszcze tylko kawa艂ek - obieca艂 sobie w duchu.

Zamierza艂 niebawem zawr贸ci膰, gdy nagle dostrzeg艂 or艂a szybuj膮 cego wysoko na ciep艂ych pr膮dach wznosz膮cych. Orze艂 r贸wnie偶 zauwa偶y艂 i spikowa艂 nisko, popiskuj膮c gniewnie. W pierwszej chwil li Newander s膮dzi艂, 偶e ptak zamierza go zaatakowa膰, ale ju偶 ; chwili ws艂uchiwania si臋 w pe艂ne podniecenia skrzeczenie stwie i偶 orze艂 po prostu ucieszy艂 si臋 rozpoznaj膮c w nim przyjaciela.

- Co ci臋 trapi? - zapyta艂 ptaka Newander. Do艣膰 dobrzej zna艂 mow臋 ptak贸w, lecz orze艂 by艂 nazbyt poruszony i rnowif zbyt gwa艂townie, by druid us艂ysza艂 co艣 wi臋cej pr贸cz ostrze* 偶eni膮 przed niebezpiecze艅stwem. \

- Poka偶 mi - poprosi艂 i zagwizda艂, a potem zaskrzecza艂, by mi臋 pewno艣膰, 偶e orze艂 zrozumia艂. Wielki ptak wzbi艂 si臋 wysoko w niebo j aby Newander nie straci艂 go z oczu, kiedy znajdzie si臋 jeszcze wy偶e' i dalej ponad pasmem g贸r.

Gdy wyszed艂 na pozbawiony drzew szczyt skalnego masywu, wiatr zacz膮艂 dziko szarpa膰 jego p艂aszcz i druid zrozumia艂, co by艂i przyczyn膮 zaniepokojena or艂a. Po drugiej stronie g艂臋bokiego w膮v zu trzy brudnoszare, ma艂piopodobne stworzenia pi臋艂y si臋 po wys kiej pionowej 艣cianie klifu, u偶ywaj膮c chwytnych ogon贸w i czter palczastych, szponiastych 艂ap do wczepiania si臋 w ka偶d膮 szczeriii i wyst臋p, zapewniaj膮cy im oparcie dla r膮k i n贸g. Na w膮skiej ] poni偶ej kraw臋dzi znajdowa艂o si臋 sporych rozmiar贸w orle gniazdo,] Newander m贸g艂 si臋 domy艣la膰, co w nim by艂o.

Rozw艣cieczony orze艂 raz po raz pikowa艂 w stron臋 intruz贸w, ci J za艣 spluwali i skrzeczeli, kiedy bezradnie przelatywa艂 obok nich, lub usi艂owali go dosi臋gn膮膰 swymi d艂ugimi, zakrzywionymi szpo­nami.

Newander rozpozna艂 w nich su-monstra, ale nie mia艂 na ich temat innych informacji i nigdy dot膮d si臋 z nimi nie spotka艂. Fama g艂osi艂a, 偶e by艂y to stworzenia okrutne i krwio偶ercze, druidzi jednak nie zaj­mowali wobec nich formalnego stanowiska. Czy by艂a to inteligentna grupa z艂ych stwor贸w, czy te偶 wspaniale przystosowany gatunek dra­pie偶nik贸w, kt贸rych obawiano si臋 ze wzgl臋du na ich zaci臋to艣膰? Zwierz臋ta czy potwory?

Dla wielu to rozr贸偶nienie nic nie oznacza艂o, dla druid贸w jednak wi膮za艂o si臋 z podstawowymi zasadami ich religii. Je偶eli su-monstra by艂y zwierz臋tami, nie mo偶na by艂oby okre艣li膰 ich mianem 鈥瀦艂ych", a tym samym Newander nie m贸g艂by przyj艣膰 z pomoc膮 zrozpaczone­mu or艂owi. Obserwuj膮c ich za偶art膮 wspinaczk臋 i strugi 艣liny sp艂ywa­j膮ce z rozwartych paszcz臋k, druid zrozumia艂, 偶e musi co艣 przed­si臋wzi膮膰.

Wyda艂 kilka przeci膮g艂ych, naturalnych okrzyk贸w ostrzegaw­czych, a su-monstra zatrzyma艂y si臋 gwa艂townie i spojrza艂y w g贸r臋; najwidoczniej w艂a艣nie wtedy ujrza艂y go po raz pierwszy. Zacz臋艂y pohukiwa膰, plu膰, skrzecze膰 i wymachiwa膰 z艂owrogo szponami, po czym podj臋艂y przerwan膮 wspinaczk臋.

Newander wyda艂 kolejny okrzyk. Bestie zignorowa艂y go.

- Prowad藕 mnie, Silvanusie - poprosi艂 Newander, zamykaj膮c oczy. Wiedzia艂, 偶e najwi臋ksi druidzi jego zakonu zwo艂ali zgroma­dzenie, kt贸rego tematem by艂y owe rzadko spotykane, acz koszmarne istoty, niemniej jednak zebrani nie doszli do 偶adnych konkretnych wniosk贸w. Tym samym w zakonie obowi膮zywa艂a niepisana zasada, 偶e wobec su-monstr贸w nale偶y interweniowa膰 jedynie w sytuacji bezpo艣redniego zagro偶enia.

W g艂臋bi serca Newander czu艂, 偶e scena rozgrywaj膮ca si臋 na jego oczach nie nale偶y do normalnych.

Ponownie wezwa艂 Silvanusa i ku swemu zdumieniu uwierzy艂, 偶e uzyska艂 odpowied藕. Spojrza艂 w stron臋 najbli偶szej burzowej chmury, oszacowuj膮c dystans, po czym przeni贸s艂 wzrok na su.

-. St贸jcie! - zakrzykn膮艂 Newander. - Nie wchod藕cie wy偶ej!

Potwory odwr贸ci艂y si臋 jednocze艣nie, zdumione si艂膮, a mo偶e po­nagleniem brzmi膮cym w g艂osie druida. Jeden chwyci艂 obluzowany kamie艅 i cisn膮艂 nim w Newandera, ale w膮w贸z by艂 tyle偶 g艂臋boki, co szeroki i od艂amek ska艂y chybi艂 celu.

- Ostrzegam was ponownie - zawo艂a艂 druid, kt贸remu bynajn nie pali艂o si臋 do rozlewu krwi. - Nie chc臋 z wami walczy膰, ale i pozwol臋 wam dosta膰 si臋 do tego gniazda.

Potwory odpowiedzia艂y zajad艂ym skrzeczeniem i pluciem; ic z艂owr贸偶bne szpony ze 艣wistem ci臋艂y powietrze.

- Odejd藕cie st膮d! - zawo艂a艂 Newander. Monstra zaskrzecz i ponownie zacz臋艂y pi膮膰 si臋 po skale.

Newander widzia艂 ju偶 dostatecznie du偶o; su by艂y jego zdanie zbyt blisko gniazda, aby m贸g艂 traci膰 czas na kolejne ostrze偶e Zamkn膮艂 oczy, 艣cisn膮艂 w r臋ku 艣wi臋ty symbol przedstawiaj膮cy lii d臋bu, kt贸ry nosi艂 zawieszony na rzemyku na szyi, i przywo艂a艂 bu w膮 chmur臋.

Su nie zwraca艂y na niego uwagi, skupione na wype艂nionym jaja mi gnie藕dzie, znajduj膮cym si臋 zaledwie kilkadziesi膮t jard贸w nimi.

Druidzi uwa偶aj膮 si臋 za stra偶nik贸w natury i obro艅c贸w jej j ku. W przeciwie艅stwie do czarnoksi臋偶nik贸w i kap艂an贸w wielu innych sekt, akceptuj膮 swoj膮 rol臋 jako obro艅c贸w 艣wiata, a mc z kt贸rych korzystaj膮, s膮 raczej odpowiedzi膮 na wo艂anie o pomoc i natury ni偶 manifestacj膮 ich w艂asnej, wewn臋trznej pot臋gi. W艂a艣nie! dlatego Newander ponownie przywo艂a艂 ci臋偶k膮, czarna^chmur臋.j ogniskuj膮c jej gniew.

Pot臋偶ny grzmot wstrz膮sn膮艂 g贸rami na wiele mil woko艂o, \asko-j czony orze艂 gwa艂townie zanurkowa艂 i o ma艂o nie przewr贸ci艂! Newandera. Kiedy odzyska艂 wzrok, druid ujrza艂, 偶e 艣ciana klifu jest! pusta, a gniazdo bezpieczne. Bestie znikn臋艂y, a jedyn膮 oznak膮 ich f istnienia by艂 d艂ugi rozbry藕ni臋ty 艣lad, szkar艂atna smuga 艣ciekaj膮ca po ' skalnym zboczu i male艅ka k臋pka sier艣ci - by膰 mo偶e oderwany ogon, dopalaj膮cy si臋 na w膮skiej p贸艂ce.

Orze艂 ulecia艂 do gniazda, zaskrzecza艂 rado艣nie i mi臋kko sp艂yn膮艂 w d贸艂, by podzi臋kowa膰 druidowi.

- Nie ma za co - zapewni艂 ptaka druid. Po rozmowie z or艂em poczu艂 si臋 nieco lepiej i nie 偶a艂owa艂 ju偶 podj臋tego przez siebie dzie艂a , zniszczenia. Podobnie jak wi臋kszo艣膰 druid贸w, Newander by艂 cz艂owiekiem 艂agodnego serca i nie lubi艂 stosowania przemocy. Fakt, 偶e chmura odpowiedzia艂a na jego wezwanie, zew - kt贸ry, jak wie­rzy艂, pochodzi艂 od samego Si艂vanusa, utwierdzi艂 go w przekonaniu, i偶 post膮pi艂 s艂usznie, a su nie by艂y zwyk艂ymi drapie偶nikami, lecz potworami.

Newander zinterpretowa艂 kolejn膮 seri臋 skrzekni臋膰 or艂a jako zaproszenie do jego gniazda. Druid z ch臋ci膮 by je przyj膮艂, ale klif, kt贸ry musia艂by przeby膰, okaza艂 si臋 przeszkod膮 zbyt trudn膮 do poko­nania, zw艂aszcza 偶e do wieczora by艂o ju偶 niedaleko.

- Mo偶e innym razem - odpar艂.

Orze艂 raz jeszcze zapiszcza艂 do艅 w podzi臋ce, po czym wyja艣niw­szy, 偶e musi jeszcze poczyni膰 pewne przygotowania, zanim wyl臋gn膮 si臋 m艂ode, po偶egna艂 druida i odlecia艂. Newander ze szczerym 偶alem obserwowa艂, jak ptak majestatycznie wzbija si臋 w niebo. Jaka szko­da, 偶e nie posiada艂 wi臋kszych umiej臋tno艣ci, dost臋pnych dla cz艂onk贸w jego zakonu. Druidzi wy偶szego wtajemniczenia, w tym r贸wnie偶 Arcite i Cleo, potrafili przybiera膰 postaci zwierz膮t. Gdyby Newander potrafi艂 to samo co oni, m贸g艂by po prostu zrzuci膰 swe lu藕ne szaty i zmieniwszy si臋 w or艂a do艂膮czy膰 do swego nowego przy­jaciela na wysokiej skalistej p贸艂ce. Poza tym z lotu ptaka obejrza艂aby ca艂膮 zachwycaj膮c膮 panoram臋 g贸r i my艣l ta napawa艂a go jeszcze wi臋kszym smutkiem. Wyobra偶a艂 sobie 贸w zapieraj膮cy dech w pier­siach widok, wiatr wyginaj膮cy skrzyd艂a i wzrok tak ostry, 偶e z odleg艂o艣ci mili jest w stanie wypatrzy膰 poln膮 mysz.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮, odganiaj膮c od siebie 偶al za tym, czym nie m贸g艂 si臋 sta膰. To by艂 cudowny dzie艅, lada moment czeka艂 go oczyszczaj膮­cy prysznic, woko艂o rozci膮ga艂y si臋 istne kobierce przepi臋knych, 艣wie偶o rozkwit艂ych kwiat贸w, 艣piewa艂y ptaki, powietrze pachnia艂o ch艂odem i 艣wie偶o艣ci膮, a za ka偶dym niemal zakr臋tem wi艂 si臋 g贸rski strumyk z krystalicznie czyst膮, zimn膮 wod膮.

Zdj膮艂 odzienie i po艂o偶y艂 si臋 pod g臋stym krzewem, po czym usiad艂 ze skrzy偶owanymi nogami na wysoko po艂o偶onym, otwartym sp艂ach-ciu ziemi, oczekuj膮c deszczu. Lun臋艂o jak z cebra* a w uszach Newandera odg艂os niezliczonych kropel bij膮cych o kamienie brzmia艂 niczym najs艂odsza melodia natury.

Po burzy nasta艂 wspania艂y zach贸d s艂o艅ca, szkar艂at przeszed艂 w r贸偶, kt贸ry wype艂ni艂 ka偶d膮 szczelin臋 w艣r贸d strzelistych szczyt贸w na zachodzie.

- Chyba troch臋 si臋 sp贸藕ni臋 z powrotem - rzek艂 do siebie Newander. Wzruszy艂 z rezygnacj膮 ramionami, nie mog膮c powstrzy­ma膰 radosnego ch艂opi臋cego 艣miechu cisn膮cego mu si臋 na usta. - Przecie偶 rano biblioteka b臋dzie nadal sta艂a tam gdzie zawsze -skonstatowa艂, po czym ponownie wdzia艂 ubranie, znalaz艂 sobie wygodne miejsce i u艂o偶y艂 si臋 na spoczynek.

Barjin zawiesi艂 kosz koksowy na tr贸jnogu i w艂o偶y艂 do niego spe­cjaln膮 mieszank臋 drewnianych szczap i bry艂ek trociczek. Tym razem jednak nie zapali艂 koksownika, nie by艂 bowiem pewny, ile czasu zaj­mie mu znalezienie w艂a艣ciwego katalizatora dla kl膮twy chaosu. Mieszka艅cy ni偶szych 艣wiat贸w mog膮 by膰 pot臋偶nymi sprzymie­rze艅cami, ale bywaj膮 zwykle nader uci膮偶liwi, wymagaj膮c wi臋cej czasu i energii od przywo艂uj膮cego, ni偶 m贸g艂 im obecnie zaoferowa膰 Barjin. i

Z tego samego powodu nie odwija艂 zawini臋tego starannie w czar­ny materia艂 kamienia nekromant贸w. Niekt贸re typy nieumar艂ych podobnie jak istoty z ni偶szych 艣wiat贸w, mog膮 okaza膰 si臋 trudne do opanowania, a kamie艅 nekromant贸w, podobnie jak wrota stworzone przez czarodziejski kosz koksowy, m贸g艂 przywo艂a膰 najgro藕niejszy asortyment potwor贸w, od najni偶szych w hierarchii, bezmy艣lnych szkielet贸w i zombi, po ca艂kiem sprytne duchy.

Mimo glif贸w i zakl臋膰 ochronnych Barjin czu艂 si臋 niepewnie pozostawiaj膮c o艂tarz i sw膮 drogocenn膮 butelk臋 pod stra偶膮 niezbyt bystrego, osi艂kowatego Mullivy'ego.

Potrzebowa艂 sprzymierze艅ca i wiedzia艂 gdzie go znale藕膰.

- Khalif - wyszepta艂 kap艂an z艂a, wyjmuj膮c ceramiczn膮-4>utelk臋. Nosi艂 j膮 ze sob膮 od lat, na d艂ugo przedtem zanim znalaz艂 si臋 w Yaasie i zanim 鈥瀗awr贸ci艂 si臋" na wiar臋 Talony. Urn臋 z prochami znalaz艂 w starych ruinach, kiedy by艂 jeszcze uczniem u pewnego nie 偶yj膮cego ju偶 dzi艣 czarnoksi臋偶nika.

Zgodnie z regulaminem terminu Barjin nie powinien uznawa膰 偶adnego odkrycia za w艂asne, ale on nigdy nie przestrzega艂 innych zasad ni偶 te, kt贸re sam ustanawia艂. Zatrzyma艂 ceramiczn膮 urn臋 wype艂nion膮, wed艂ug zapisk贸w pozostawionych na do艂膮czonym per­gaminie, prochami ksi臋cia Khalifa - szlachcica, cz艂onka pradawnej cy wilizacji - i strzeg艂 jej pilnie przez d艂ugie lata.

Z pocz膮tku nie zdawa艂 sobie sprawy z potencjalnej warto艣ci tego znaleziska - doceni艂 je dopiero wtedy, gdy rozpocz膮艂 intensywn膮 nauk臋 magii kleryk贸w. W贸wczas poj膮艂, co mo偶e zrobi膰 z prochami - potrzebowa艂 tyiko odpowiedniego biorcy.

Wyprowadzi艂 Mullivy'ego na korytarz okolony po obu stronach alkowami, grobowcami stoj膮cych najwy偶ej w hierarchii za艂o偶ycieli Biblioteki Naukowej. W przeciwie艅stwie do innych grobowc贸w, jakie widzia艂 w podziemiach, nie by艂y to otwarte nisze, ale ozdob­nie wykonane trumny; ekstrawaganckie, wyk艂adane klejnotami sar­kofagi.

Nakazuj膮c Mullivy'emu, by otworzy艂 pierwszy z nich, m贸g艂 mie膰 jedynie nadziej臋, 偶e uczniowie w dawnych czasach nie szcz臋dzili r贸wnie偶 wydatk贸w na zachowanie zawarto艣ci trumien i potrafili bal­samowa膰 zw艂oki.

Mullivy pomimo swojej si艂y nie by艂 w stanie otworzy膰 pierwsze­go sarkofagu - zamek i zawiasy zardzewia艂y na amen. Lepiej powiod艂o si臋 偶ywemu trupowi z drugim, gdy偶 wystarczy艂o jedno mocne szarpni臋cie, by pokrywa oderwa艂a si臋 i z hukiem wyl膮dowa艂a na ziemi. W tej samej chwili w stron臋 Mullivy'ego wystrzeli艂a naj­pierw jedna, a zaraz potem druga i trzecia macka. Nie wyrz膮dzi艂y mu wprawdzie 偶adnej szkody, ale Barjin cieszy艂 si臋, 偶e to zombi, a nie on otworzy艂 wieko.

Wewn膮trz znajdowa艂 si臋 trupi pe艂zak, ogromna, przypominaj膮ca robaka bestia o o艣miu mackach, kt贸rych ko艅ce ocieka艂y para­li偶uj膮c膮 trucizn膮. Na nieumar艂ym Mullivym atak nie wywar艂 naj­mniejszego wra偶enia, a opr贸cz macek trupi pe艂zak by艂 praktycznie bezu偶yteczny.

- Zabij to! - rozkaza艂 Barjin. Mullivy nieustraszenie ruszy艂 naprz贸d, zadaj膮c pot臋偶ne ciosy swoj膮 zdrow膮 r臋k膮. Kiedy si臋 wresz­cie cofn膮艂, spoczywaj膮cy na dnie trumny trupi pe艂zak zmieni艂 si臋 w niemo偶liw膮 do rozpoznania mas臋 zmia偶d偶onych tkanek.

- Ten si臋 nie nadaje - mrukn膮艂 Barjin, spogl膮daj膮c na pusty kad艂ub le偶膮cy wewn膮trz sarkofagu. W jego g艂osie nie zabrzmia艂a nawet najs艂absza nuta konsternacji, bo cho膰 cia艂o zosta艂o zniszczone przez 偶ar艂ocznego pe艂zaka, truch艂o owini臋te by艂o grubym ca艂unem, a to oznacza艂o, 偶e uczniowie ju偶 w tamtych czasach opanowali pewne techniki balsamowania cia艂. W tylnej 艣cianie sakrofagu natra­fi艂 na niewielki otw贸r i ca艂kiem s艂usznie uzna艂, 偶e w艂a艣nie t膮 drog膮 dosta艂 si臋 do 艣rodka trupi pe艂zak, 偶erowa艂 na zw艂okach przez wiele miesi臋cy, a mo偶e nawet lat i osi膮gn膮艂 tak wielkie rozmiary, 偶e nie by艂 ju偶 w stanie opu艣ci膰 wn臋trza trumny.

Kap艂an poci膮gn膮艂 Mullivy'ego, zmuszaj膮c go, by ruszy艂 za nim. Szuka艂 innego sarkofagu, takiego, w kt贸rego 艣ciankach nie b臋dzie 偶adnych dziur. Do trzech razy sztuka - jak m贸wi stare powiedzenie; bowiem Mullivy i Barjin - ten ostatni z pomoc膮 Wrzeszcz膮czej Dziewicy - zdo艂ali roztrzaska膰 zamki nast臋pnej trumny. Wewn膮trz, owini臋ty w pasy ca艂un贸w, spoczywa艂 doskonale zakonserwowany | trup-biorca, kt贸rego poszukiwa艂 Barjin.

Kap艂an poinstruowa艂 Mullivy'ego, aby ten ostro偶nie przeni贸s艂, truch艂o do pomieszczenia z o艂tarzem - nie chcia艂 dotyka膰 zw艂ok j osobi艣cie - a nast臋pnie przestawi艂 sarkofagi, umieszczaj膮c ten trzeci | - pusty najbli偶ej drzwi dawnej pracowni.

Zamkn膮艂 drzwi za swoim zombi - nie chcia艂, by zdekoncentro­wa艂y go d藕wi臋ki p艂yn膮ce z zewn膮trz. Wyj膮艂 klerykaln膮 ksi臋g臋 zakl臋膰, otworzy艂 na rozdziale dotycz膮cym praktyk nekromantycz-nych, po czym wydoby艂 kamie艅 nekromant贸w, uznaj膮c, 偶e jego przywo艂awcze moce mog膮 okaza膰 si臋 pomocne przy wezwaniu ducha ksi臋cia Khalifa.

艢piew kap艂ana trwa艂 ponad godzin臋 i przez ca艂y ten czas Barjin szczypta po szczypcie posypywa艂 popio艂em owini臋te w ca艂un zw艂oki. Kiedy opr贸偶ni艂 ceramiczn膮 urn臋, prze艂ama艂 j膮, wycieraj膮c do czysta o p艂贸tna zakrywaj膮ce cia艂o biorcy. Dusza Khalifa tkwi艂a w ca艂ej zawarto艣ci umy - brak cho膰 odrobiny, cho膰by kilku ziare­nek popio艂u m贸g艂 przynie艣膰 fatalne rezultaty.

Barjin przeni贸s艂 wzrok na kamie艅 nekromant贸w, kt贸ry zacz膮艂 jarzy膰 si臋 dziwnym fioletowoczaraym blaskiem. Kap艂an zn贸Vspoj-rza艂 na mumi臋 i jego uwag臋 przyku艂y czerwone iskierki, jak owa punkciki swada, kt贸re pojawi艂y si臋 za banda偶ami zakrywaj膮cymi oczy trupa. Barjin owin膮艂 d艂o艅 czystym p艂贸tnem i delikatnie zsun膮艂 banda偶e.

Gwa艂townie odskoczy艂 w ty艂. Mumia wsta艂a.

Patrzy艂a na kap艂ana z niepohamowan膮 nienawi艣ci膮, a jej oczy p艂on臋艂y jak roz偶arzone w臋gle. Barjin wiedzia艂, 偶e mumie jak wi臋kszo艣膰 potwor贸w z tamtego 艣wiata nienawidzi艂y wszystkich 偶ywych istot, a on - przynajmniej w tym momencie - by艂 偶ywym cz艂owiekiem.

- Cofnij si臋, Khalifie! - rozkaza艂, usi艂uj膮c nada膰 g艂osowi maksy­malnie w艂adczy ton. Mumia niezdarnie post膮pi艂a kolejny krok w jego stron臋.

- Cofnij si臋, powiedzia艂em! - warkn膮艂 Barjin, zamieniaj膮c sw贸j strach w zdetenninowany gniew. - To ja ci臋 o偶ywi艂em i b臋dziesz mi s艂u偶y艂, dop贸ki ja, Barjin, nie pozwol臋 ci uda膰 si臋 na wieczny spoczy­nek!

Wydawa艂o mu si臋, 偶e jego st贸wa nie wywr膮 nale偶ytego efektu, ale mumia zareagowa艂a i cofn臋艂a si臋, wracaj膮c na poprzednie miejsce.

- Odwr贸膰 si臋! - zawo艂a艂, a mumia wykona艂a polecenie.

Na ustach kap艂ana z艂a wykwit艂 szeroki u艣miech. Wcze艣niej nie­jednokrotnie mia艂 do czynienia z mieszka艅cami ni偶szych 艣wiat贸w i animowa艂 proste nieumarte istoty, takie jak Mullivy, to jednak by艂o dla艅 prawdziwym wyzwaniem. Zrobi艂 spory krok naprz贸d.

Przywo艂a艂 pot臋偶nego ducha, dzi臋ki swej mocy wydosta艂 go z grobu i si艂膮 przej膮艂 nad nim kontrol臋.

Podszed艂 do drzwi.

- Wejd藕, Mullivy - rozkaza艂 miodop艂ynnym tonem. - Wejd藕 i przywitaj si臋 ze swoim nowym bratem.


Katalizator


Pikel pokr臋ci艂 w艂ochat膮 g艂ow膮 i w dalszym ci膮gu miesza艂 w kotle wielk膮 drewnian膮 warz膮chwi膮, podczas gdy Cadderly zastanawia艂 si臋 nad pos臋pnymi wie艣ciami, kt贸re przekaza艂 mu Ivan.

- Dasz rad臋 sko艅czy膰 kusz臋? - zapyta艂 Cadderly.

- Dam - odrzek艂 Ivan - ale powinien偶e艣 chyba bardziej si臋 mar­twi膰 o siebie, ch艂opcze. Prze艂o偶onej nie by艂o zbytnio do 艣michu, kiedy znalaz艂a sw贸j kobierzec w mojej kuchni - a ju偶e zupe艂nie 偶em zmarsowia艂, kiedy zobaczy艂a, 偶e Pikel ubabra艂 jeden z rog贸w sosem do gulaszu.

Cadderly, s艂ysz膮c to, mimowolnie si臋 skrzywi艂. Prze艂o偶ona Na Ksi臋gach Pertelopa by艂a kobiet膮 tolerancyjn膮, zw艂aszcza je艣li cho­dzi艂o o Cadderly'ego i jego wynalazki, ale ponad wszystko ceni艂a swoj膮 kolekcj臋 dzie艂 sztuki. Kobierzec przedstawiaj膮cy wojn臋 elf贸w nale偶a艂 do jej ulubionych.

- Przepraszam, 偶e napyta艂em wam biedy - rzek艂 ze szczero艣ci膮 w g艂osie Cadderly, cho膰 nie skrywany smutek nie przeszkadza艂 mu macza膰 palca w misie, w kt贸rej Ivan piek艂 ostatnio ciasto. - Nie s膮dzi艂em...

Ivan w mgnieniu oka rozproszy艂 jego zak艂opotanie.

- Ni ma sprawy - burkn膮艂. -1 tak zwalili my wszystko na ciebie.

- Tylko sko艅cz kusz臋 - rzuci艂 Cadderly i zachichota艂 niemrawo. - P贸jd臋 do prze艂o偶onej Pertelopy i jako艣 za艂agodz臋 spraw臋.

- A mo偶e prze艂o偶ona Pertelopa przyjdzie do ciebie. - Zza ple­c贸w Cadderly'ego, od strony kuchennych drzwi, dobieg艂 kobiecy g艂os.

M艂ody ucze艅 odwr贸ci艂 si臋 powoli i skrzywi艂 jeszcze bardziej, kiedy obok Pertelopy ujrza艂 prze艂o偶onego Avery'ego.

- A wi臋c posun膮艂e艣 si臋 r贸wnie偶 do kradzie偶y - zauwa偶y艂 Avery. - Obawia艂em si臋, 偶e tw贸j pobyt w Bibliotece zbli偶a si臋 ku ko艅cowi, bracie Cadderly, cho膰 owa nieszcz臋sna konkluzja nie by艂a bynaj­mniej niespodziewana, zwa偶ywszy na twoje dziedzi...

- Musisz mie膰 mo偶liwo艣膰 wyja艣nienia swego czynu - przerwa艂a Pertelopa i rzuci艂a Avery'emu kr贸tkie, pos臋pne spojrzenie. -Niezale偶nie jednak od niego, musisz wiedzie膰, 偶e jestem bardzo nie­zadowolona.

- Chcia艂em... - wykrztusi艂 Cadderly - Bo ja zamierza艂em...

- Do艣膰! - rzuci艂 ch艂odno Avery zmierzywszy wzrokiem najpierw Cadderly'ego, a nast臋pnie Pertelop臋. - Spraw臋 kobierca b臋dziesz m贸g艂 wyja艣ni膰 p贸藕niej - zwr贸ci艂 si臋 do Cadderly'ego. - Najpierw wyt艂umacz mi, dlaczego znalaz艂e艣 si臋 tutaj? Nie masz nic do roboty? Wydawa艂o mi si臋, 偶e wyznaczy艂em ci dostatecznie du偶o pracy, aby艣 mia艂 sta艂e zaj臋cie przez najbli偶szy czas, ale je偶eli si臋 myli艂em, jestem pewien 偶e zdo艂am to jako艣 naprawi膰!

- Mam co robi膰 - odpar艂 z naciskiem Cadderly. - Chcia艂em tylko zajrze膰 do kuchni, aby si臋 upewni膰, 偶e dobrze tu posprz膮ta艂em i niczego nie przeoczy艂em.

Kiedy tylko rozejrza艂 si臋 woko艂o, stwierdzi艂, jak absurdalnie musia艂o zabrzmie膰 jego stwierdzenie. Ivan i Pikel nigdy nie utrzy­mywali kuchni w nale偶ytym porz膮dku. Po艂owa pod艂ogi zas艂ana by艂a rozsypan膮 m膮k膮, druga zio艂ami i rozlanymi sosami. Wsz臋dzie gdzie si臋 tylko da艂o - na stole, kontuarze czy pod艂odze - sta艂y zaple艣nia艂e misy - jedne puste, inne na wp贸艂 wype艂nione zakrzep艂ym stech艂ym jad艂em sprzed kilku, kilkunastu nawet i wi臋cej dni.

Avery zmarszczy艂 brwi us艂yszawszy k艂amstwo Cadderly'ego.

- Upewnij si臋, 偶e nale偶ycie wype艂ni艂e艣 zadanie, bracie Cadderly -mrukn膮艂, a jego s艂owa wr臋cz ocieka艂y sarkazmem - a potem mo偶esz do艂膮czy膰 do brata Rufo, kt贸ry przeprowadza w艂a艣nie spis inwentary­zacyjny w piwnicy na wino. Zostaniesz powiadomiony o decyzji, jak膮 podejmie dziekan Thobicus w zwi膮zku z twoim ostatnim prze­winieniem.

- Wiem, 偶e zamierza艂e艣 zwr贸ci膰 kobierzec - stwierdzi艂a Perte­lopa. - Mog艂abym si臋 dowiedzie膰, po co w og贸le by艂 ci potrzebny? Mog艂e艣 przecie偶 poprosi膰.

- Potrzebowali艣my go tylko na par臋 dni - odrzek艂 Cadderly. Spojrza艂 na Ivana, wskaza艂 r臋k膮 szuflad臋, a krasnolud wysun膮艂 j膮 i wyj膮艂 prawie gotow膮 kusz臋. - Po to.

Br膮zowe oczy Pertelopy a偶 zal艣ni艂y na ten widok. Przesz艂a przez pomieszczenie i nie艣mia艂o wzi臋艂a bro艅 z r臋ki krasnoluda.

- Wspania艂a - wyszepta艂a, poruszona dok艂adno艣ci膮 wykonanej kopii.

- Dzi臋kuj臋 - odrzek艂 z dum膮 Ivan.

- Ojoj! - doda艂 triumfalnie Pikel.

- Pokaza艂bym ci to - wyja艣ni艂 Cadderly - ale sadzi艂em, 偶e zasko­czenie b臋dzie pe艂niejsze, gdy zobaczysz ju偶 gotow膮 kusz臋. Pertelopa u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o do Cadderly'ego.

- Poradzisz sobie ze zrobieniem jej bez pomocy kobierca? Cadderly pokiwa艂 g艂ow膮.

- Chcia艂abym j膮 zobaczy膰, kiedy b臋dzie gotowa. - powiedzia艂a Prze艂o偶ona Na Ksi臋gach, przybieraj膮c nieoczekiwanie ch艂odny, for­malny ton. - Powiniene艣 by艂 poprosi膰 - skarci艂a go ostro, po czym rozejrza艂a si臋 wok贸艂 i cichszym tonem doda艂a: - Nie obawiaj si臋 zbytnio prze艂o偶onego Avery'ego. Jest pop臋dliwy, ale z艂o艣膰 szybko mu mija. I pomimo tego co m贸wi, naprawd臋 ci臋 lubi. A teraz id藕 ju偶, zajmij si臋 tym, co do ciebie nale偶y.

Barjin przesuwa艂 si臋 od beczki do beczki, obserwuj膮c szczup艂ego m臋偶czyzn臋, sortuj膮cego butelki z winem. Kap艂an z艂a podejrzewa艂, i偶 swoj膮 ofiar臋 - katalizator kl膮twy chaosu, znajdzie w艂a艣nie w piwni­cy, i z niema艂ym zadowoleniem stwierdzi艂, 偶e uda艂o mu si臋 ju偶 za pierwszym razem. Kiedy bowiem wszed艂 na g贸r臋 po starych, trzesz­cz膮cych schodach, zgo艂a nieoczekiwanie napotka艂 tu poch艂oni臋tego 偶mudn膮 prac膮 m臋偶czyzn臋. Drzwi do ni偶szych loch贸w by艂y starannie ukryte - niew膮tpliwie przez wiecznie spragnionego dozorc臋 - i znaj­dowa艂y si臋 w solidnie zastawionym beczkami i skrzyniami odleg艂ym k膮cie ogromnego pomieszczenia. Tutejsi kap艂ani z ca艂膮 pewno艣ci膮 ju偶 dawno zapomnieli o tym przej艣ciu, kt贸re zapewni艂o Barjinowi szybki i 艂atwy dost臋p do piwnic biblioteki.

Jego rado艣膰 znacznie okrzep艂a, kiedy przemierzaj膮c pomieszcze­nie rzuci艂 na m臋偶czyzn臋 kilka sprawdzaj膮cych urok贸w. Te same zakl臋cia, kt贸re w przypadku dozorcy da艂y dwuznaczne wyniki -Barjin nie wiedzia艂 na pewno, czy stary moczyg臋ba b臋dzie odpo­wiedni dla jego cel贸w, dop贸ki ochronne glify nie odrzuci艂y brutalnie nieszcz臋snego staruszka od butelki - wobec Kierkana Rufo okaza艂y si臋 bezwzgl臋dne. Nie by艂o 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Ten cz艂owiek ca艂­kiem utraci艂 swoj膮 niewinno艣膰 i nie mia艂by wi臋kszych szans przy pr贸bie otwarcia magicznej butelki ni偶 stary dozorca.

-Hipokryta - mrukn膮艂 bezg艂o艣nie Barjin. Ukry艂 si臋 g艂臋boko w艣r贸d cieni, rozmy艣laj膮c, w jaki spos贸b m贸g艂by wykorzysta膰 szczup艂ego m臋偶czyzn臋.

W piwnicy go艣cie nale偶eli raczej do rzadko艣ci. Barjin nie m贸g艂 sobie pozwoli膰, by nie wykorzysta膰 tak wspania艂ej nadarzaj膮cej si臋 okazji.

Wci膮偶 jeszcze si臋 zastanawia艂, kiedy nieoczekiwanie po schodach zszed艂 drugi kap艂an. Barjin przyjrza艂 si臋 uwa偶nie m艂odemu, u艣mie­chni臋temu m臋偶czy藕nie o d艂ugich, wyp艂ywaj膮cych spod szeroko-skrzyd艂ego kapelusza, si臋gaj膮cych do ramion w艂osach, kt贸ry pod­szed艂 do szczup艂ego kap艂ana. Zakl臋cia wykrywaj膮ce jeszcze nie stra­ci艂y swej mocy, a kiedy Barjin zogniskowa艂 je na nowo przyby艂ym, jego zaciekawienie przerodzi艂o si臋 w otwart膮 rado艣膰.

To by艂 jego katalizator.

Patrzy艂 jeszcze przez chwil臋, na tyle d艂ugo by stwierdzi膰, 偶e pomi臋dzy tymi dwoma istnieje jaka艣 wa艣艅, po czym wr贸ci艂 do ukry-tych-drzwi. Jego kolejne posuni臋cie musia艂o by膰 starannie zaplano­wane.

- Popracujemy wsp贸lnie? - zaproponowa艂 Cadderly przesadnym, warkliwym tonem.

Kierkan Rufo spojrza艂 na niego.

- A masz dla mnie w zanadrzu jakie艣 nowe sztuczki? Zn贸w chcesz si臋 bawi膰 moim kosztem?

- Twierdzisz, 偶e na to nie zas艂u偶y艂e艣? - spyta艂 Cadderly. - To ty wszystko zacz膮艂e艣, sprowadzaj膮c Avery'ego do mojego pokoju.

- Jaka szkoda... taki wspania艂y skryba - pad艂a sarkastyczna odpowied藕.

Cadderly ju偶 chcia艂 odpowiedzie膰, ale ugryz艂 si臋 w j臋zyk. By艂o mu 偶al Rufa, w gruncie rzeczy gorliwego kap艂ana. Wiedzia艂, 偶e mistrzowie po jego sukcesie z ksi臋g膮 zakl臋膰 czarnoksi臋偶nika odsu­n臋li Rufa na dalszy plan. Rana by艂a zbyt 艣wie偶a, aby mog艂a si臋 ju偶 zagoi膰 i ani Cadderly, ani Rufo nie mieli ochoty wsp贸lnie praco­wa膰.

Rufo wyja艣ni艂 mu, w jaki spos贸b dokonuje spisu, aby ich listy si臋 nie pokrywa艂y. Cadderly zauwa偶y艂 kilka mo偶liwo艣ci usprawnienia tej pracy, ale ponownie zatrzyma艂 to dla siebie.

- Rozumiesz? - zapyta艂 Rufo, podaj膮c formularz inwentaryzacjj-ny. Cadderly pokiwa艂 g艂ow膮.

- Dobra metoda - pochwali艂.

Rufo odprawi艂 go zdawkowym gestem, po czym powr贸ci艂 do przerwanego zaj臋cia.

B艂ysk 艣wiat艂a w odleg艂ym k膮cie przyku艂 uwag臋 szczup艂ego m臋偶czyzny, ale zgas艂 r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂. Rufo przekrzy­wi艂 g艂ow臋, uni贸s艂 pochodni臋 i post膮pi艂 nieznacznie do przodu. Mia艂 przed sob膮 ca艂膮 stert臋 beczek, ale z boku wyra藕nie rysowa艂 si臋 szero­ki otw贸r.

- Jest tam kto? - zapyta艂 odrobin臋 nerwowo. Przy艣wiecaj膮c sobie pochodni膮 zajrza艂 w g艂膮b otworu i ujrza艂 prastare drzwi.

- Co to takiego? - rozleg艂 si臋 g艂os za jego plecami. Zaskoczony Rufo drgn膮艂 gwa艂townie, upu艣ci艂 pochodni臋 i odskakuj膮c w ty艂, potr膮ci艂 jedn膮 z beczek. Wcale nie by艂 zadowolony, gdy odwr贸ciw­szy wzrok, kiedy ucich艂 ju偶 potworny 艂oskot - ujrza艂 przed sob膮 u艣miechni臋te oblicze Cadderly'ego.

- To drzwi - odpar艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. Cadderly podni贸s艂 pochodni臋 i zajrza艂 do 艣rodka.

- Dok膮d mog膮 prowadzi膰? - rzuci艂 retoryczne pytanie.

- To nie nasza sprawa - rzek艂 stanowczo Rufo.

- Oczywi艣cie, 偶e tak - odparowa艂 Cadderly. - To przecie偶 frag­ment biblioteki, a wszystko co si臋 z ni膮 wi膮偶e, dotyczy r贸wnie偶 i nas.

- Musimy powiedzie膰 o tym Avery'emu. Niech on zdecyduje, jaki jest najlepszy spos贸b na zbadanie tego wej艣cia - zaproponowa艂 Rufo. - A teraz daj mi pochodni臋!

Cadderly zignorowa艂 go i podszed艂 do ma艂ych drewnianych drzwi. Otworzy艂y si臋 艂atwo, ukazuj膮c prowadz膮ce w d贸艂 schody. Cadderly ponownie zdumia艂 si臋 i uradowa艂.

- Znowu wpakujesz nas w k艂opoty - poskar偶y艂 si臋 stoj膮cy za nim Rufo. - Chcesz robi膰 spisy i sprz膮ta膰 do swoich setnych urodzin?

- Na najni偶sze poziomy? - rzek艂 z podnieceniem w g艂osie Cadderly, ignoruj膮c ostrze偶enie. Ponownie przeni贸s艂 wzrok na Rufa -jego oblicze l艣ni艂o w blasku pochodni.

Zdenerwowany Rufo cofn膮艂 si臋 od mrocznych, dziwnych, wid­mowych drzwi. Zdawa艂 si臋 nie rozumie膰 podniecenia towarzysza.

- Najni偶sze poziomy - powt贸rzy艂 Cadderly, jakby te s艂owa mia艂y jakie艣 znaczenie. - W czasach kiedy zbudowano bibliotek臋, wi臋ksza jej cz臋艣膰 znajdowa艂a si臋 pod ziemi膮. G贸ry 艢nie偶ne by艂y wtedy dzik­sze, a za艂o偶yciele biblioteki s膮dzili, 偶e kompleks podziemny b臋dzie 艂atwiejszy do obrony. Po ujarzmieniu g贸r i rozbudowie budynk贸w powoli zaniechano u偶ytkowania najni偶ej po艂o偶onych katakumb. M贸wiono, 偶e wszystkie wej艣cia prowadz膮ce na najni偶sze poziomy zosta艂y zamurowane. - Spojrza艂 w stron臋 schod贸w. - Najwidoczniej to pomini臋to.

- A wi臋c musimy zawiadomi膰 prze艂o偶onego - oznajmi艂 nerwowo Rufo. - Badanie sekretnych przej艣膰 nie nale偶y do naszych obowi膮z­k贸w.

Cadderly spojrza艂 na艅 z niedowierzaniem, nie pojmowa艂, jakim cudem m臋偶czyzna mo偶e by膰 tak dziecinny.

- Powiemy im - potwierdzi艂, zagl膮daj膮c w g艂膮b cuchn膮cego kurze禄-wej艣cia - w swoim czasie.

Stoj膮cy nie opodal Barjin obserwowa艂 dw贸ch m臋偶czyzn z naras­taj膮cym nerwowym zaniepokojeniem, zaciskaj膮c jedn膮 d艂o艅 na r臋koje艣ci swojej okrutnej maczugi. Kap艂an z艂a wiedzia艂, 偶e sporo ryzykuje, przywo艂uj膮c magiczny blask okre艣laj膮cy po艂o偶enie drzwi. Gdyby ci dwaj zdecydowali si臋 p贸j艣膰 i opowiedzie膰 o tym swoim panom, Barjin musia艂by przechwyci膰 ich si艂膮. Nie grzeszy艂 jednak cierpliwo艣ci膮 i to w艂a艣nie by艂o podstawowym powodem, 偶e na cel swego pierwszego ataku wybra艂 Bibliotek臋 Naukow膮. Zar贸wno przybycie tu, jak i ujawnienie drzwi by艂o czystym hazardem, nie­mniej jednak rezultaty, jakie m贸g艂 w ten spos贸b osi膮gn膮膰, wydawa艂y si臋 nader kusz膮ce. Nie m贸g艂 nie wykorzysta膰 takiej okazji. Gdyby dwaj m艂odzi kap艂ani zdecydowali si臋 mimo wszystko wej艣膰 w g艂膮b starych katakumb, by艂oby to dla Barjina milowym krokiem na dro­dze do realizacji jego pragnie艅.

Znikn臋li mu z oczu przechodz膮c za barykad臋 z beczek, wi臋c chy艂kiem prze艣lizgn膮} si臋 bli偶ej.

- Schody, cho膰 stare, s膮 ca艂kiem mocne - us艂ysza艂 wo艂anie Cadderly'ego. -1 prowadz膮 w d贸艂. Daleko, bardzo daleko w d贸艂.

Szczup艂y kap艂an, najwyra藕niej nastawiony sceptycznie, a mo偶e nawet z obaw膮 do pomys艂u Cadderly'ego, wycofa艂 si臋 z wn臋trza nie­wielkiej niszy za stert膮 beczek.

- Prze艂o偶ony - wymamrota艂 pod nosem i ruszy艂, gwa艂townie w stron臋 schod贸w.

Barjin zast膮pi艂 mu drog臋.

Zanim Rufo zd膮偶y艂 chocia偶by krzykn膮膰, kap艂an z艂a rzuci艂 na niego urok. Rufo wbi艂 wzrok w jego ciemne, emanuj膮ce hipnotycz­nym spojrzeniem oczy. G艂贸wn膮 si艂膮 charyzmatycznego Barjina w jego studiach nad zakl臋ciami zawsze by艂y uroki. Przyj臋cie wiary Talony nie zmniejszy艂o jego umiej臋tno艣ci, cho膰 normalnie klerycy Pani Trucizn nie parali si臋 t膮 odmian膮 magii; Kierkan Rufo nie by) dla niego trudnym przeciwnikiem.

呕adnych trudno艣ci nie nastr臋czy艂o mu r贸wnie偶 zaszczepienie w umy艣le sp臋tanego pot臋偶nym czarem Rufa niezwykle silnych su­gestii, diametralnie r贸偶nych od jego najg艂臋bszych pragnie艅.

Cadderly skrada艂 si臋 wolno w kierunku otwartych drzwi, nie spuszczaj膮c wzroku z kusz膮cej czerni rozci膮gaj膮cej si臋 poza zasi臋giem 艣wiat艂a jego pochodni. Jakie偶 cuda pozosta艂y tam, na dole, w najstarszych pomieszczeniach Biblioteki Naukowej? Zastanawia艂 si臋. Mo偶e znajdzie tam dawno zapomniane sekrety, dotycz膮ce za艂o偶ycieli i pierwszych uczni贸w, kt贸rzy zjawili si臋 tu w poszukiwaniu wiedzy?

- Powinni艣my zbada膰 to przej艣cie - b臋dziemy pracowa膰 tu na dole przez wiele tygodni - rzek艂, pochylaj膮c si臋 do przodu i zagl膮da­j膮c w g艂膮b schod贸w. - Nikt si臋 nie dowie, dop贸ki sami o tym nie powiemy.

Pomimo z偶eraj膮cej go ciekawo艣ci i pragnienia odkrycia otwiera­j膮cych si臋 przed nim tajemnic, Cadderly zachowa艂 do艣膰 przytom­no艣ci umys艂u, by - kiedy tylko poczu艂 but dotykaj膮cy go poni偶ej plec贸w - zrozumie膰, 偶e zosta艂 zdradzony. Schwyci艂 za por臋cz scho­d贸w, ale zbutwia艂e drewno p臋k艂o mu w d艂oni. Zdo艂a艂 jeszcze obej­rze膰 si臋 za siebie i ujrze膰 Rufa, przykucni臋tego w niskim wej艣ciu; na jego mrocznym, pustym obliczu malowa艂 si臋 wyraz osobliwej obo­j臋tno艣ci.

Pochodnia wypad艂a Cadderly'emu z r臋ki, a on sam stoczy艂 si臋 po schodach i z g艂uchym klapni臋ciem wyl膮dowa艂 na kamiennej posadz­ce poni偶ej. Ca艂y 艣wiat spowi艂a nieprzenikniona czer艅; nie s艂ysza艂, jak drzwi nad nim zamkn臋艂y si臋 z g艂o艣nym szcz臋kni臋ciem.

Tego wieczoru Rufo wr贸ci艂 z piwnicy prosto do swego pokoju; nie chcia艂 si臋 z nikim spotyka膰 ani odpowiada膰 na 偶adne pytania. Wci膮偶 jeszcze znajdowa艂 si臋 pod wp艂ywem uroku i ostatnie wyda­rzenia wydawa艂y mu si臋 niesp贸jne i niewyra藕ne. Jak przez mg艂臋 pami臋ta艂, co zrobi艂 z Cadderly m, aczkolwiek nie by艂 w stanie stwier­dzi膰, czy zdarzy艂o si臋 to naprawd臋, czy te偶 mo偶e tylko mu si臋 przy艣ni艂o. Pami臋ta艂 r贸wnie偶,-偶e zatrzasn膮艂 i zablokowa艂 sekretne drzwi. \

Ale obraz wydawa艂 mu si臋 niepe艂ny. By艂o tam jeszcze co艣 - lub kto艣, ukrywaj膮cy si臋 w艣r贸d czerni, poza zasi臋giem jego 艣wiado­mo艣ci. Nieszcz臋艣nik nie by艂 w stanie przypomnie膰 sobie niczego, co wi膮za艂o si臋 z Barjinem, pomimo i偶 bardzo si臋 stara艂. By) to rezultat przemy艣lnych instrukcji zawartych w uroku rzuconym na艅 przez kap艂ana. W g艂臋bi serca Rufo czu艂 dziwn膮 sensacj臋 - mia艂 wra偶enie, 偶e tego wieczora pozna艂 nowego przyjaciela, kogo艣 kto rozumia艂 wszystkie jego frustracje i podobnie jak on uwa偶a艂, i偶 Cadderly jest niegodnym, bezwarto艣ciowym cz艂owiekiem.


艢wiat Barjina


Cadderly obudzi艂 si臋 w kompletnych ciemno艣ciach; nawet kiedy przebiera艂 palcami tu偶 przed oczami, nie by艂 w stanie dostrzec w艂asnej d艂oni. Jednak inne jego zmys艂y dzia艂a艂y bez zarzutu. Czu艂 wo艅 starego kurzu i zwieszaj膮ce si臋 wok贸艂 niego ze wszystkich stron paj臋czyny.

- Rufo! - zawo艂a艂, ale echo w艂asnego g艂osu rozbrzmiewaj膮ce w艣r贸d kamiennych 艣cian upewni艂o go, 偶e w ciemno艣ciach pr贸cz niego nie ma nikogo. Podni贸s艂 si臋 na kl臋czki i stwierdzi艂, 偶e ma na ca艂ym ciele mas臋 ran i otar膰 - zw艂aszcza z boku g艂owy, a jego tunika zesztywnia艂a jakby od zaschni臋tej krwi. Pochodnia le偶a艂a obok, a si臋gaj膮c po ni膮, Cadderly stwierdzi艂, 偶e 偶agiew musia艂a wypali膰 si臋 ju偶 przed wieloma godzinami.

Pstrykn膮艂 palcami i si臋gn膮艂 d艂oni膮 do pasa. W chwil臋 potem zdj膮艂 nasad臋 cylindra i ciemno艣ci przeci膮艂 snop 艣wiat艂a. Nawet Cadderly odni贸s艂 wra偶enie, 偶e w tych tunelach, gdzie od niezliczonych stuleci panowa艂 nieprzenikniony mrok, 艣wiat艂o by艂o intruzem. K膮tem oka dostrzeg艂 tuziny pierzchaj膮cych w pop艂ochu ma艂ych zwierz膮tek, kt贸re najwyra藕niej ba艂y si臋 艣wiat艂a. Lepiej, 偶e uciekaj膮, ni偶 gdyby mia艂y czai膰 si臋 gdzie艣 tam w ciemno艣ci, czekaj膮c na niego -pomy艣la艂.

Rozejrza艂 si臋 woko艂o, przy艣wiecaj膮c sobie tulejk膮. Skoncentrowa艂 si臋 g艂贸wnie na znajduj膮cych si臋 opodal niego, zniszczonych scho­dach. Kilka stopni tu偶 przy zamkni臋tych drzwiach by艂o nienaruszo­nych, wi臋kszo艣膰 desek jednak zosta艂a wskutek nag艂ego upadku Cadderly'ego roztrzaskana w drobny mak. Powr贸t t膮 drog膮 na g贸r臋 nie b臋dzie 艂atwy - pomy艣la艂 i skierowa艂 promie艅 w drug膮 stron臋, by zbada膰, co znajdowa艂o si臋 w dalszej odleg艂o艣ci. By艂 w korytarzu, jednym z wielu, kt贸re 艂膮cz膮c si臋 i rozga艂臋ziaj膮c tworzy艂y rodzaj labi­ryntu albo wielkiego ula. Wywnioskowa艂 to widz膮c otwory znajdu­j膮ce si臋 w 艣cianach po obu stronach. 艁uki wspornikowe by艂y niemal identyczne jak w bibliotece powy偶ej, ale jako wcze艣niejszy tw贸r architektoniczny jeszcze grubsze i ni偶sze, a wra偶enie to pog艂臋bia艂y pot臋偶ne warstwy kurzu i paj臋czyn, w艣r贸d kt贸rych pe艂za艂y rozmaite stworzenia.

Kiedy Cadderly przyjrza艂 si臋 wreszcie sobie, stwierdzi艂, i偶 tunik臋 ma zgodnie ze swymi przypuszczeniami pokryt膮 skorup膮 zaschni臋tej krwi. Zauwa偶y艂, 偶e le偶膮ca obok z艂amana deska zako艅czona by艂a ostrymi drzazgami i upstrzona ciemnymi plamami. M艂ody duchow­ny powoli, ostro偶nie rozpi膮艂 tunik臋 i rozchyli艂 j膮, spodziewaj膮c si臋 ujrze膰 g艂臋bok膮, otwart膮 ran臋. ,

Jak si臋 okaza艂o, dozna艂 jedynie kilku niezbyt powa偶nych zadra艣ni臋膰 i siniak贸w. Cho膰 wielu bardziej oddanych kap艂an贸w Deneira nawet w wieku Cadderly'ego by艂o uzdolnionymi uzdrowi­cielami, on sam nie po艣wi臋ci艂 zbyt du偶o czasu na nauk臋 sztuk medycznych. S膮dz膮c po 艣ladach na z艂amanej desce, jego rana by艂a g艂臋boka, a z uwagi na stan tuniki nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e straci艂 sporo krwi. Rana jednak ju偶 si臋 zasklepi艂a, a je偶eli nawet wydawa艂a si臋 powa偶na, to na pewno nie teraz.

- Rufo? - zawo艂a艂 ponownie Cadderly, zastanawiaj膮c si臋, czy jego towarzysz zszed艂 za nim na d贸艂 i uleczy艂 go. - Je偶eli nie Rufo, to kto? - zapyta艂 sam siebie p贸艂g艂osem. W chwil臋 potem wzruszy艂 ramionami. Ta zagadka absolutnie go przerasta艂a.

M艂ody i silny - pogratulowa艂 sobie Cadderly - z braku innej, bar­dziej adekwatnej odpowiedzi. Pozbawiwszy cia艂o ostatnich o艣rod­k贸w b贸lu doko艅czy艂 lustracji terenu, zastanawiaj膮c si臋, czy pr贸ba zrekonstruowania cho膰 cz臋艣ci schod贸w i dotarcia do drzwi mia艂aby jak膮kolwiek szans臋 powodzenia. O艣wietli艂 le偶膮ce na pod艂odze szcz膮tki i z艂o偶y艂 razem kilka desek. Drewno by艂o potwornie stare i zniszczone - zbyt zniszczone, stwierdzi艂, aby mog艂o to zosta膰 spo­wodowane tylko jego upadkiem. Kilka desek zosta艂o rozniesionych na szczapy, jakby kto艣 rozmy艣lnie i wielokrotnie t艂uk艂 nimi o ziemi臋 albo o 艣cian臋.

W chwil臋 potem Cadderly porzuci艂 pomys艂 o wyj艣ciu z pu艂apki przez piwnic臋 z winem. Stare, przegni艂e drewno nie wytrzyma艂oby jego ci臋偶aru, nawet gdyby zdo艂a艂 w jaki艣 spos贸b skleci膰 z desek sub­stytut schod贸w.

- Mogio by膰 gorzej - wyszepta艂 g艂o艣no, wznosz膮c wy偶ej 艣wietlis­t膮 tuleje i wyjmuj膮c z sakwy wiruj膮ce dyski. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech, aby si臋 uspokoi膰 i ruszy艂 przed siebie. Ka偶dy kierunek w jego przy­padku by艂 r贸wnie dobry.

Pe艂zaj膮ce stworzenia umyka艂y do mrocznych nor na obrze偶ach 艣wietlistego promienia, a Cadderly'emu dreszcz przeszed艂 po ple­cach, gdy wyobrazi艂 sobie, jak m贸g艂by wygl膮da膰 jego marsz w ciemno艣ciach.

艢ciany w wi臋kszo艣ci korytarzy wzniesione by艂y z cegie艂, p臋kaj膮­cych pod niewiarygodnie olbrzymim ci臋偶arem, w wielu miejscach wida膰 by艂o szerokie szczeliny. Reliefy w korytarza zniweczy艂 czas, naniesiony przez stulecia kurz zatar艂 艣lady d艂uta starego artysty, a przepi臋kne detale p艂askorze藕b przes艂oni臋te zosta艂y przez artystycz­nie utkane paj臋czyny. Gdzie艣 w odda艅' Cadderly us艂ysza艂 odg艂os ciekn膮cej wody, g艂uche, martwe kap, kap, kap.

- Rytm serca katakumb - wymamrota艂 ponuro i ta my艣l wcale nie doda艂a mu otuchy.

Maszerowa艂 przez wiele minut, usi艂uj膮c wymy艣li膰 logiczny spo­s贸b na okre艣lenie planu topograficznego tunelu. Budowniczowie pierwotnej biblioteki stanowili zgrany zesp贸艂 i opracowali starannie ca艂y schemat katakumb, jednak przez kolejne dziesi臋ciolecia u艂o偶enie, cel oraz rozmiary sieci tuneli by艂y modyfikowane w miar臋 zmieniaj膮cych si臋 potrzeb g贸rnych partii budowli.

Za ka偶dym razem kiedy Cadderly'emu wydawa艂o si臋, i偶 wie, gdzie si臋 znajduje, kolejny za艂om muru niweczy艂 jego przypuszcze­nia. Szed艂 wzd艂u偶 nisko sklepionego, szerokiego korytarza, staraj膮c si臋 omija膰 gnij膮ce skrzynie ustawione wzd艂u偶 艣cian. Je偶eli by艂y to pomieszczenia magazynowe - skonstatowa艂 - nie opodal powinno znajdowa膰 si臋 wyj艣cie - chocia偶by wjazd dla woz贸w.

Korytarz ko艅czy艂 si臋 szerokim 艂ukowym sklepieniem, sk膮d wychodzi艂y dwa mniejsze tunele - prowadz膮ce w prawo i lewo. Tak g臋sto spowija艂a je paj臋czyna, 偶e Cadderly musia艂 oderwa膰 ze skrzyni jedn膮 z desek, aby przy jej pomocy utorowa膰 sobie drog臋.

Chodniki za 艂ukowato sklepionym rozga艂臋zieniem dr贸g r贸wnie偶 by艂y murowane, ale o po艂ow臋 w臋偶sze, a droga mia艂a tyle zakr臋t贸w, 偶e Cadderly raczej mgli艣cie tylko by艂 w stanie okre艣li膰, pod kt贸r膮 cz臋艣ci膮 g贸rnego budynku obecnie si臋 znajduje.

Szed艂 szybko, pod膮偶aj膮c wiernie za snopem 艣wiat艂a i usi艂uj膮c ignorowa膰 zar贸wno popiskiwanie szczur贸w, jak i wyimaginowane niebezpiecze艅stwa czaj膮ce si臋 po bokach i z ty艂u za nim. Z ka偶dym kolejnym krokiem coraz bardziej narasta) w nim l臋k. Przesun膮艂 tulej膮 z boku na bok; stwierdzi艂, 偶e w obu 艣cianach korytarza znaj­dowa艂y si臋 mroczne otwory - nisze. Wyobrazi艂 sobie, i偶 s膮 to kry­j贸wki, w kt贸rych czaj膮 si臋 potwory. Odwr贸ci艂 si臋 powoli, omiata­j膮c je snopem 艣wiat艂a i stwierdzi艂, 偶e skoncentrowany na tym, co znajdowa艂o si臋 z przodu, przeoczy艂 jeden rz膮d podobnych nisz. Dreszcz przeszed艂 mu po plecach, bo nim jeszcze zajrza艂 w g艂膮b jednej z nich, przy艣wiecaj膮c sobie tulejk膮, zrozumia艂, do czego\ s艂u偶y艂y. '

Odskoczy艂 w ty艂. Odleg艂e kap, kap rytmu serca katakumb nie zmieni艂o si臋, ale za to serce w piersi Cadderly'ego zamar艂o na kilka sekund, bowiem snop 艣wiat艂a pad艂 na siedz膮cy szkielet, znajduj膮cy si臋 tu偶 obok niego. Je艣li te korytarze by艂y magazynami, to zgroma­dzono w nich ca艂kiem poka藕ny zapas makabry! Tam gdzie niegdy艣 mog艂y sta膰 skrzynie z 偶ywno艣ci膮, obecnie znajdowa艂y si臋 jedynie zapasy dla padlino偶erc贸w. Cadderly dotar艂 do krypt-tuneli, w kt贸­rych pogrzebano pierwszych uczni贸w Biblioteki Naukowej.

Szkielet siedzia艂 nieruchomo i oboj臋tnie, przyodziany w podarte ca艂uny - ko艣ciste d艂onie splecione mia艂 na podo艂ku. Z tuzina k膮t贸w wewn膮trz niszy zwiesza艂y si臋 paj臋czyny, zdaj膮ce si臋 utrzymywa膰 go w wyprostowanej pozycji.

Cadderly st艂umi艂 w sobie narastaj膮c膮 zgroz臋, upominaj膮c si臋, 偶e s膮 to jedynie zwyk艂e szcz膮tki, nota bene szcz膮tki wielkich ludzi o ogromnych sercach i nieprzeci臋tnych umys艂ach i 偶e on r贸wnie偶 kt贸rego艣 dnia b臋dzie wygl膮da艂 jak siedz膮cy przed nim szkielet. Obejrza艂 si臋 za siebie i naliczywszy cztery nisze po obu stronach korytarza, zacz膮艂 zastanawia膰 si臋, czy nie powinien zawr贸ci膰.

脫degna艂 jednak od siebie wszystkie l臋ki, uznaj膮c je za irracjonal­ne i skupi艂 uwag臋 na tunelu otwieraj膮cym si臋 na wprost niego. O艣wietla艂 艣rodek chodnika, nie chc膮c zagl膮da膰 do kolejnych alk贸w i poddawa膰 si臋 kolejnym pr贸bom.

Mimo to raz po raz popatrywa艂 na boki, pr贸buj膮c przenikn膮膰 wzrokiem ciemno艣膰. Wyobra偶a艂 sobie, jak g艂owy szkielet贸w odwra­caj膮 si臋 wolno, odprowadzaj膮c go wzrokiem.

Niekt贸re l臋ki trudno w sobie zd艂awi膰.

Szuranie rozlegaj膮ce si臋 za plecami i po lewej stronie Cadderly'ego sprawi艂o, 偶e spr臋偶y艂 si臋, unosz膮c d艂o艅 z gotowymi do rzutu wiruj膮cymi dyskami. Instynkt nakaza艂 mu cisn膮膰 broni膮, zanim umys艂 zdo艂a艂 rozpozna膰 藕r贸d艂o d藕wi臋ku - by艂 to ma艂y szczur przeskakuj膮cy po grzechocz膮cej obluzowanej czaszce.

Gryzo艅 umkn膮艂 w mrok i pl膮tanin臋 paj臋czyn, kiedy wiruj膮ce dyski z pe艂n膮 si艂膮 trafi艂y w chwiej膮c膮 si臋 czaszk臋. Czaszka r贸wnie偶 wyprysn臋艂a w powietrze, odbi艂a si臋 od tylnej 艣ciany niszy, potoczy艂a i z grzechotem zatrzyma艂a pomi臋dzy nogami siedz膮cego ko艣ciotrupa.

Cadderly zachichota艂, rozbawiony w艂asnym tch贸rzostwem. Echo jego 艣miechu szybko przebrzmia艂o i w pustym korytarzu zn贸w zapa­nowa艂a cisza, a m艂odzieniec rozlu藕ni艂 si臋... gdy wtem ko艣ciotrup si臋gn膮艂 obiema r臋koma mi臋dzy nogi i podni贸s艂 z ziemi utr膮con膮 g艂ow臋.

Cadderly zatoczy艂 si臋 chwiejnie na s膮siedni膮 艣cian臋 - i w tej samej chwili poczu艂 ko艣cisty u艣cisk na swoim 艂okciu. Wyrwa艂 si臋 gwa艂townie, cisn膮艂 wiruj膮cymi dyskami w nowego przeciwnika i obr贸ciwszy si臋 na pi臋cie pogna艂 przed siebie, nie zadaj膮c sobie trudu, 偶eby sprawdzi膰, jakich szk贸d dokona艂a jego bro艅. Kiedy po艣wieci艂 tulej膮 w g艂膮b korytarza, ujrza艂, 偶e szkielety, kt贸re min膮艂, wsta艂y i pod膮偶aj膮 korytarzem w jego kierunku; ich oblicza zastyg艂y w upiornych, bezwargich u艣miechach, r臋ce by艂y szeroko roz艂o偶one, jakby pragn臋艂y powita膰 przybysza i wci膮gn膮膰 go jeszcze dalej w g艂膮b swej mrocznej krainy.

Tylko jeden korytarz sta艂 teraz przed nim otworem, wi臋c pogna艂 nim co si艂 w nogach, usi艂uj膮c przez ca艂y czas patrze膰 przed siebie i zignorowa膰 grzechot ko艣ci kolejnych szkielet贸w wype艂zaj膮cych z mijanych przez niego nisz. M贸g艂 mie膰 jedynie nadziej臋, 偶e w pobli偶u nie b臋dzie 偶adnych monstrualnych paj膮k贸w, kiedy z impetem skr臋ci艂 w kolejny obwieszony paj臋czynami korytarz. Poczu艂 w ustach smak lepkich nitek i splun膮艂 z obrzydzeniem. Niejeden raz potkn膮艂 si臋 i upad艂, ale zaraz wstawa艂 i bieg艂 dalej -gna艂 na o艣lep. Nie wiedzia艂, dok膮d zmierza, ale za to doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z grozy, czaj膮cej si臋 za plecami.

Kolejne korytarze. Kolejne krypty. Grzechotanie za jego plecami przybra艂o na sile i ponownie, tym razem zadziwiaj膮co wyra藕nie, us艂ysza艂 kap, kap, kap, kapanie wody, wybijaj膮cej rytm serca kata-kumb. Przedar艂 si臋 przez kolejne zasnute paj臋czynami 艂ukowate przej艣cie i jeszcze jedno, a偶 dotar艂 do rozwidlenia korytarzy.

Odn贸g by艂o trzy. Skr臋ci艂 w lewo, ale ujrza艂, 偶e ko艣ciotrupy znaj­duj膮ce si臋 w tym tunelu wype艂z艂y ju偶 ze swoich nisz i zablokowa艂y mu drog臋.

Pobieg艂 w prawo - by艂 zbyt przera偶ony, by rozumowa膰 logicznie i zbyt roztrz臋siony, by u艣wiadomi膰 sobie, 偶e prowadzono go jak po sznurku.

Dotar艂 do kolejnego niskiego, 艂ukowego przej艣cia i cho膰 zauwa偶y艂 brak paj臋czyn, nie mia艂 czasu zastanawia膰 si臋, co to mog艂o oznacza膰.

Znalaz艂 si臋 w szerszym i wy偶szym tunelu, gdzie w niszach nie by艂o przyodzianych w 艂achmany ko艣ciotrup贸w, ale sarkofagi, istne arcydzie艂a pokryte ozdobami ze szlachetnych metali i klejnot贸w.

Cadderly przyjrza艂 im si臋 tylko pobie偶nie, bowiem na ko艅cu d艂ugiego korytarza dostrzeg艂 艣wiate艂ko - nie 艣wiat艂o s艂oneczne, kt贸re powita艂by z otwartymi ramionami, niemniej jednak 艣wiat艂o, wyp艂ywaj膮ce ze szczelin i obluzowanych plomb starych drzwi.

Grzechot ko艣ci przybra艂 na sile, zdaj膮c si臋 dobiega膰 ze wszyst­kich stron naraz. U st贸p Cadderly'ego pojawi艂a si臋 osobliwa czerwo­na mg艂a, pod膮偶aj膮c jego 艣ladem i jeszcze pog艂臋biaj膮c ca艂y ten sur­realistyczny koszmar. W umy艣le m艂odego kap艂ana trwa艂a nieustanna walka mi臋dzy rzeczywisto艣ci膮 a snem, miedzy zdrowym rozs膮dkiem a strachem.

Rozwi膮zaniem pojedynku by艂o owo 艣wiat艂o - Cadderly wiedzia艂 o tym.

Chwiejnie ruszy艂 naprz贸d, pow艂贸cz膮c nogami, jakby mg艂a spo­walnia艂a jego kroki. Pochyli艂 rami臋, zamierzaj膮c wywa偶y膰 drzwi, by jak najszybciej znale藕膰 si臋 w jasno o艣wietlonym pomieszczeniu.

Drzwi skrzypn臋艂y, zanim jeszcze w nie uderzy艂 i wpad艂 do 艣rod­ka, potykaj膮c si臋 i l膮duj膮c na kl臋czkach na czystej posadzce. W tej samej chwili drzwi same si臋 zatrzasn臋艂y, pozostawiaj膮c upiorne odg艂osy ko艣ciotrup贸w i czerwon膮 mgie艂k臋 w ciemno艣ciach koryta­rzy. Oszo艂omiony Cadderly przez chwil臋 pozostawa艂*w absolutnym bezruchu, usi艂uj膮c uspokoi膰 rozko艂atane serce.

Po chwili podni贸s艂 si臋 niepewnie i rozejrza艂 po pokoju. Prak­tycznie nie zwr贸ci艂 uwagi na fakt zamkni臋cia si臋 za nim drzwi, poru­szony czysto艣ci膮 komnaty, zupe艂nie nie pasuj膮cej do reszty loch贸w.

Rozpozna艂 to miejsce - musia艂a tu dawniej by膰 pracownia, po­dobna w rozk艂adzie i wystroju do tych, z kt贸rych nadal korzystano w g艂贸wnej cz臋艣ci biblioteki. Znajdowa艂o si臋 tu kilka ma艂ych szafek, stoliki do pracy, dwa wolno stoj膮ce, dwustronne rega艂y z ksi膮偶kami, a pod 艣cian膮 z prawej strony kosz koksowy oparty na tr贸jnogu. W dw贸ch uchwytach zatkni臋te by艂y zapalone pochodnie, a wzd艂u偶 艣cian ci膮gn臋艂y si臋 rega艂y - puste, je偶eli nie liczy膰 kilku po偶贸艂k艂ych ze staro艣ci zwoj贸w oraz ma艂ej p艂askorze藕by, by膰 mo偶e podp贸rki do ksi膮偶ek.

Cadderly najpierw zlustrowa艂 kosz koksowy, uwa偶aj膮c go za przedmiot nie pasuj膮cy do ca艂o艣ci, ale ostatecznie jego uwag臋 przy­ku艂o to, co znajdowa艂o si臋 dok艂adnie.po艣rodku pokoju.

Sta艂 tam d艂ugi st贸艂 nakryty fioletowoszkartatnym obrusem, tak d艂ugim, 偶e jego fa艂dy zwiesza艂y si臋 z przodu i po bokach. Na blacie wzniesione by艂o podium, na nim za艣 spoczywa艂a przezroczysta butelka z du偶ym korkiem, wype艂niona jak膮艣 pulsuj膮c膮 czerwono substancj膮. Przed butelk膮 sta艂a srebrna misa - by膰 mo偶e z platyny -pokryta wykwintnymi ozdobami i osobliwymi runami.

Cadderly nie zdziwi艂 si臋 ani nie zaniepokoi艂 zauwa偶ywszy nie­bieskaw膮 mgie艂k臋 za艣cielaj膮c膮 posadzk臋 i p艂o偶膮c膮 si臋 wok贸艂 jego n贸g. Ca艂a ta przygoda wydawa艂a mu si臋 w du偶ej mierze nierealna. Ca艂kiem rzeczowo upomnia艂 si臋, 偶e przecie偶 nie 艣pi, to wszystko dzieje si臋 na jawie, ale t臋py b贸l z boku czaszki rodzi艂 w nim w膮tpli­wo艣ci i przypomina艂 o uderzeniu w g艂ow臋 podczas upadku. Bardziej jednak zaintrygowany ni偶 zaniepokojony, z wielkim wysi艂kiem zmusi艂 si臋, by wsta膰 i zrobi艂 pierwszy, nie艣mia艂y jeszcze krok w kie­runku sto艂u.

Kap臋 zdobi艂 ornament w kszta艂cie tr贸jz臋ba, na kt贸rego ko艅cach znajdowa艂y si臋 butelki. Zauwa偶y艂, 偶e butelki z tkaniny przypominaj膮 t臋, kt贸ra stoi na stole. Cadderly s膮dzi艂, 偶e zna wi臋kszo艣膰 symboli i gode艂 z obszaru centralnych Krain, ale ten by艂 mu zupe艂nie obcy. 呕a艂owa艂, 偶e nie przygotowa艂 sobie zawczasu kilku zakl臋膰, kt贸re pomog艂yby mu dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o tym osobliwym o艂tarzu - oczywi艣cie je偶eli to by艂 faktycznie o艂tarz. Cadderly u艣mie­chn膮艂 si臋 z w艂asnej g艂upoty. Rzadko kiedy przygotowywa艂 jakiekol­wiek zakl臋cia, a je偶eli nawet, to jego umiej臋tno艣ci w zakresie pos艂ugiwania si臋 magi膮 kleryk贸w pozostawia艂y wiele do 偶yczenia. By艂 bardziej uczniem ni偶 kap艂anem, a zanosz膮c mod艂y do Deneira, czyni艂 to nie tyle z czystego uwielbienia, co raczej z obowi膮zku.

Kiedy podszed艂 do sto艂u, ujrza艂, 偶e srebrna misa wype艂niona jest jakim艣 p艂ynem - najprawdopodobniej wod膮 - stwierdzi艂 Cadderly, cho膰 nie odwa偶y艂 si臋 umoczy膰 w nim palca. Bardziej zaintrygowany 艣wiec膮c膮 butelk膮, w pierwszej chwili w og贸le nie zamierza艂 zwr贸ci膰 wi臋kszej uwagi na mis臋, lecz odbicie butelki w tym dziwnym, pokrytym runami naczyniu nie wiedzie膰 czemu przyku艂o jego uwag臋 z tak膮 moc膮, 偶e nie m贸g艂 mu si臋 oprze膰.

Cadderly poczu艂, 偶e co艣 przyci膮ga go ku temu odbiciu. Podszed艂 do misy i pochyli艂 si臋 nisko, niemal dotykaj膮c twarz膮 p艂ynu. W tej sa­mej chwili od 艣rodka misy zacz臋艂y rozchodzi膰 si臋 koncentryczne kr臋­gi, jakby kto艣 wrzuci艂 do niej ma艂y kamyk. Miast przerwa膰 stan dziw­nej, wr臋cz hipnotycznej koncentracji Cadderly'ego na odbiciu butelki, taniec wody jeszcze j膮 pog艂臋bi艂. 艢wiat艂o odbija艂o si臋 i przetacza艂o po male艅kich falach, a odbicie wyd艂u偶a艂o si臋 i wygina艂o z boku na bok. Cadderly w jaki艣 spos贸b wiedzia艂, 偶e woda jest przyjemnie ciep艂a. Mia艂 ochot臋 si臋 w niej zanurzy膰, aby zag艂uszy膰 wszystkie ha艂asy 艣wiata w panuj膮cej w g艂臋binie ciszy i nie czu膰 nic opr贸cz tego ciep艂a. Nie m贸g艂 jednak przesta膰 my艣le膰 o odbiciu naczynia, ko艂ysz膮cym si臋 hipnotycznie na powierzchni p艂ynu.

Uni贸s艂 wzrok znad misy i spojrza艂 na butelk臋. W g艂臋bi duszy czu艂, 偶e czego艣 tu brakuje i wiedzia艂, 偶e powinien stawi膰 op贸r dziw­nemu uczuciu ciep艂a i zadowolenia. Przedmioty martwe nie powin­ny emanowa膰 tego typu sugestii.

Otw贸rz butelk臋 - rozleg艂o si臋 nagle w jego g艂owie. Nie rozpozna艂 tego 艂agodnego g艂osu, ale w jego tonie kry艂a si臋 obietnica przyjem­no艣ci. Otw贸rz butelk臋.

Zanim zda艂 sobie spraw臋 z tego co robi, butelka znalaz艂a si臋 w jego r臋kach. Nie wiedzia艂, czym jest owo naczynie ani jak i dla­czego wzniesiono tu ten o艂tarz. Wyczuwa艂 gdzie艣 w pobli偶u jakie艣 niebezpiecze艅stwo, ale nie potrafi艂 okre艣li膰 go dok艂adniej... fale przetaczaj膮ce si臋 wewn膮trz srebrnej misy by艂y tak urzekaj膮ce.

Otw贸rz butelk臋 - rozleg艂o si臋 po raz trzeci.

Cadderly nie by艂 w stanie stwierdzi膰, czy powinien si臋 oprze膰 temu g艂osowi, a niezdecydowane os艂abi艂o jego si艂臋 woli. Korek by艂 oporny, ale nie za bardzo i wyj臋ciu go towarzyszy艂o g艂o艣ne - puch!

D藕wi臋k ten rozbrzmia艂 pod jego czaszk膮 m艂odego ucznia jak dono艣ny zew rzeczywisto艣ci, ostrze偶enie przed ryzykiem, sprawi艂, 偶e Cadderly z miejsca otrze藕wia艂, ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Z butelki wyp艂yn臋艂a chmura czerwonego dymu i szybko roz­przestrzeni艂a si臋, spowijaj膮c ca艂e pomieszczenie. Cadderly natych­miast zorientowa艂 si臋, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d i chcia艂 zatka膰 butelk臋, ale obserwuj膮cy go zza szafki niewidzialny wr贸g ju偶 zacz膮艂 dzia艂a膰.

- St贸j! - Us艂ysza艂 nie znosz膮ce sprzeciwu polecenie z drugiego ko艅ca pokoju.

Cadderly ju偶 prawie w艂o偶y艂 korek do butelki, gdy wtem jego d艂onie znieruchomia艂y. Dym nadal wydostawa艂 si臋 na zewn膮trz, a on nie by艂 w stanie nic zrobi膰, nie m贸g艂 nawet mrugn膮膰 okiem - by艂 jak sparali偶owany. Ca艂e jego cia艂o spowi艂o uczucie dziwnego odr臋twienia, gdy rzucony na艅 czar zacz膮艂 dzia艂a膰. W chwil臋 p贸藕niej ujrza艂 wysuwaj膮c膮 si臋 zza swoich plec贸w r臋k臋, ale nawet nie poczu艂, jak wyjmowano mu butelk臋 z d艂oni. Nast臋pnie zosta艂 brutal­nie odwr贸cony i ujrza艂 przed sob膮 twarz nieznajomego m臋偶czyzny.

Tamten wymachiwa艂 r臋koma i 艣piewa艂, cho膰 m艂ody ucze艅 nie s艂ysza艂 s艂贸w. Rozpoznawa艂 u偶ywane przy rzucaniu czar贸w czarno­ksi臋skie gesty i zrozumia艂, 偶e znalaz艂 si臋 w 艣miertelnym niebezpie­cze艅stwie. Jego umys艂 usi艂owa艂 zwalczy膰 p臋taj膮cy cia艂o parali偶.

Wysi艂ki okaza艂y si臋 p艂onne.

Cadderly poczu艂, 偶e powieki zaczynaj膮 mu opada膰. W chwil臋 potem powr贸ci艂a w艂adza w ko艅czynach, ale niemal jednocze艣nie ca艂y 艣wiat wok贸艂 niego spowi艂a nieprzenikniona czer艅. Run膮艂 w otch艂a艅 i mia艂 wra偶enie, 偶e spada bez ko艅ca.

- P贸jd藕 tu, dozorco - zawo艂a艂 Barjin. Zza tej samej szafki, za kt贸r膮 ukrywa艂 si臋 kap艂an, wychyn膮艂 si臋 bladosiny 偶ywy trup.

Barjin przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 swej ostatniej ofierze. Zaintry­gowa艂y go wprawdzie 艣wiec膮ca tuleja, wiruj膮ce dyski i tuzin innych osobliwych przedmiot贸w, ale kap艂an bezwzgl臋dnie st艂umi艂 w sobie ch臋膰 przyw艂aszczenia kt贸regokolwiek z nich. Potraktowa艂 m艂odego m臋偶czyzn臋 tym samym zakl臋ciem niepami臋ci, jakiego wcze艣niej u偶y艂 w piwnicy na wino wobec szczup艂ego, ko艣cistego duchownego. Barjin wiedzia艂, 偶e ten m艂odzieniec, w przeciwie艅stwie do swego towarzysza, dysponowa艂 pot臋偶nym umys艂em i wol膮, i nawet nie艣wiadomie m贸g艂 spr贸bowa膰 prze艂ama膰 si艂臋 zakl臋cia. Brak niekt贸­rych przedmiot贸w przyczyni艂by si臋 do prze艂amania mentalnej bloka­dy i dotarcia do prawdy, co dla kap艂ana, osamotnionego wobec ca艂ej armii wroga, okaza艂oby si臋 zgubne.

Barjin opu艣ci艂 d艂o艅 i dotkn膮艂 swej wyg艂odnia艂ej maczugi. Mo偶e powinien go zabi膰 i przy艂膮czy膰 do swojej armii nieumariych, aby m艂ody m臋偶czyzna nie przysporzy艂 mu k艂opot贸w w przysz艂o艣ci. Natychmiast jednak zrezygnowa艂 z tego pomys艂u -jego bogini, Pani Chaosu nie pochwali艂aby wyeliminowana najwi臋kszej ironii w ca艂ej tej sytuacji. 脫w m艂ody cz艂owiek pos艂u偶y艂 jako katalizator kl膮twy -niechaj wi臋c ujrzy, jakich zniszcze艅 dokona艂.

- We藕 go - poleci艂 Barjin przekazuj膮c Cadderly'ego 偶ywemu tru­powi. Zombi podni贸s艂 z pod艂ogi jedn膮 r臋k膮 i bez wi臋kszego wysi艂ku.

-1 przynie艣 star膮 drabin臋 - doda艂 Barjin. - Musimy przenie艣膰 go z powrotem do piwnicy z winem. Przed 艣witem czeka nas sporo pracy.

Barjin z zadowoleniem zatar艂 r臋ce. Pierwszy komponent rytua艂u zosta艂 w 艂atwy spos贸b uwolniony; aby spe艂ni膰 kl膮tw臋 i by 臉iblioteka Naukowa zosta艂a we w艂a艣ciwy i pe艂ny spos贸b dotkni臋ta przez Najbardziej Zab贸jcz膮 Zgroz臋, kap艂an musia艂 jeszcze odby膰 kilka pomniejszych ceremonii.


艁amig艂贸wka


Z wyrazu twarzy Prze艂o偶onego Na Ksi臋gach Avery'ego oraz faktu, i偶 tu偶 za nim drepta艂 Kierkan Rufo, Danica domy艣li艂a si臋, 偶e Cadderly zn贸w co艣 zbroi艂. Odsun臋艂a na bok ksi臋g臋, kt贸r膮 czyta艂a, i z艂o偶y艂a d艂onie na blacie przed sob膮.

Avery, zazwyczaj uprzejmy dla go艣ci biblioteki, szybko i ostro przeszed艂 do rzeczy.

- Gdzie on jest? - zapyta艂 Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach.

- On? - odpar艂a Danica. Wiedzia艂a doskonale, 偶e Avery'emu chodzi o Cadderly'ego, ale nie podoba艂 si臋 jej jego ton.

- Wiesz... - zacz膮艂 g艂o艣no Avery, ale nagle zmitygowa艂 si臋, rozejrza艂 doko艂a i zaczerwieni艂 zak艂opotany.

- Wybacz mi, lady Daniko - przeprosi艂 szczerze. - My艣la艂em tylko... No bo ty... i... - Przest膮pi艂 z nogi na nog臋 i oznajmi艂: -Ten Cadderly to takie utrapienie!

Danica przyj臋艂a jego przeprosiny z u艣miechem i skinieniem g艂owy, rozumiej膮c, a nawet sympatyzuj膮c z uczuciami Avery'ego. Cadderly by艂 niespokojnym duchem, a jak wi臋kszo艣膰 organizacji o charakterze religijnym Zakon Deneira opiera艂 si臋 na dyscyplinie. Bez trudu przypomnia艂a sobie, jak niejednokrotnie czeka艂a na Cadderly'ego o um贸wionej porze, w okre艣lonym miejscu, i po d艂u偶szym czasie zrezygnowana wraca艂a do swego pokoju, sama, przeklinaj膮c dzie艅, kiedy po raz pierwszy ujrza艂a jego ch艂opi臋cy u艣miech i przenikliwe spojrzenie.

Pomimo swoich frustracji m艂oda kobieta nie mog艂a powstrzyma膰 osobliwego k艂ucia pod sercem, kt贸re odczuwa艂a za ka偶dym razem, kiedy na niego patrzy艂a. Nawet teraz, w obliczu narastaj膮cego gnie­wu Avery'ego, u艣miechn臋艂a si臋 na sam膮 my艣l o m艂odym kap艂anie.

Gdy jednak powr贸ci艂a do rzeczywisto艣ci i spojrza艂a ponad ramie­niem Avery'ego, jej u艣miech znikn膮艂. Ujrza艂a Kierkana Rufo, prze­chylonego nieznacznie na bok, tyle tylko 偶e na jego twarzy, miast 艂obuzerskiego u艣miechu - jak zawsze kiedy pokonywa艂 rywala, widnia艂 obecnie wyraz g艂臋bokiego zatroskania.

Wymienili spojrzenia, a mimowolny grymas zdradzi艂 prawdziwe uczucia Daniki wobec tego cz艂owieka. Wiedzia艂a, 偶e by艂 przyjacie­lem Cadderly'ego (w ka偶dym razie pod pewnym wzgl臋dem) i nigdy nie powiedzia艂a przeciwko niemu z艂ego s艂owa, ale ani troch臋 mu nie ufa艂a.

Pocz膮wszy od pierwszego dnia pobytu dziewczyny w Bibliotece Naukowej Rufo wielokrotnie czyni艂 jej awanse. Danica z racji swej urody by艂a przyzwyczajona do m臋skich kares贸w, ale Rufo wypro­wadzi艂 j膮 z r贸wnowagi. Kiedy delikatnie mu odm贸wi艂a, jeszcze przez dobr膮 chwil臋 sta艂, g贸ruj膮c nad ni膮 i wpatruj膮c si臋 w jej twarz tym samym nieobecnym, t臋pym spojrzeniem. G艂ow臋 mia艂 przechy­lon膮 na bok, powieki nieruchome. Danica nie wiedzia艂a, co kon­kretnie by艂o przyczyn膮, 偶e da艂a w贸wczas kosza Rufowi, ale podej­rzewa艂a, i偶 chodzi艂o o jego czarne, g艂臋boko osadzone oczy. Dostrzec w nich mo偶na by艂o b艂yski inteligencji jak u Cadderly'ego, ale je艣li oczy Cadderly'ego wydawa艂y si臋 przeni­kliwe, to spojrzenie Rufa by艂o wyra藕nie chytre i protekcjonalne. Iskierki w oczach Cadderly'ego migota艂y rado艣nie, jakby w poszu­kiwaniu odpowiedzi na niezliczone tajemnice 艣wiata; Rufo r贸w­nie偶 zdradza艂 inteligencj臋, on jednak w przekonaniu Daniki pragn膮艂 jedynie dominacji.

Nigdy z niej nie zrezygnowa艂, nawet kiedy jej za偶y艂o艣膰 z Cadderlym sta艂a si臋 tematem powszechnych rozm贸V w bibliote­ce. Rufo nadal usi艂owa艂 si臋 do niej zbli偶y膰, ona jednak uparcie trzy­ma艂a go na dystans. Czasami widywa艂a go k膮tem oka, gdy siedzia艂 po drugiej stronie sali naprzeciw niej, i wpatrywa艂 si臋 w ni膮, jakby by艂a jak膮艣 szczeg贸lnie interesuj膮c膮, zabawn膮 ksi臋g膮.

- Wiesz, gdzie on jest? - spyta艂 nieco bardziej stanowczym tonem Avery.

- Kto? - odpar艂a Danica, prawie nie s艂ysz膮c pytania.

- Cadderly! - zawo艂a艂 wzburzony Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach. Danica spojrza艂a na niego, zaskoczona tym nag艂ym wybuchem.

- Cadderly - powt贸rzy艂 Avery, opanowuj膮c si臋. - Wiesz, gdzie mo偶na znale藕膰 Cadderly'ego?

Danica zamy艣li艂a si臋. Z uwagi na pytanie i wyraz twarzy Rufa nie wiedzia艂a, czy powinna ju偶 zacz膮膰 si臋 martwi膰. Sadzi艂a, 偶e to Avery kieruje poczynaniami Cadderly'ego.

- Nie widzia艂am go dzi艣 rano - odpar艂a szczerze. - My艣la艂am, 偶e przydzieli艂e艣 go do pracy w piwnicy na wino, jak twierdz膮 krasnolu-dy.

Avery skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak by艂o, ale wszystko wskazuje na to, 偶e Cadderly'emu znu­dzi艂a si臋 ci臋偶ka praca. Nie zg艂osi艂 si臋 do mnie dzi艣 rano, jak mu kaza艂em, ani nie by艂o go w jego pokoju, gdy po niego poszed艂em.

- A w og贸le by艂 dzi艣 w swoim pokoju? - Ponownie przenios艂a wzrok na Kierkana Rufo, obawiaj膮c si臋 o Cadderly'ego, a jaki艣 wewn臋trzny g艂os nakazywa艂 jej wierzy膰, 偶e je艣li m艂ody kap艂an wpad艂 w k艂opoty, to sta艂o si臋 tak za spraw膮 Rufa.

Reakcja Rufa nie z艂agodzi艂a jej podejrze艅. Zamruga艂 kilkakrotnie - cho膰 Danica nigdy dot膮d nie widzia艂a, aby to robi艂 - i z pozoru nonszalancko odwr贸ci艂 wzrok.

- Nie potrafi臋 powiedzie膰 - odpar艂 Avery i on r贸wnie偶 odwr贸ci艂 si臋 do Rufa, oczekuj膮c odpowiedzi. Ko艣cisty m臋偶czyzna tylko wzruszy艂 ramionami.

- Zostawi艂em go w piwniczce z winem - powiedzia艂. -Pracowa艂em tam na d艂ugo przed jego przyj艣ciem. Pomy艣la艂em sobie, 偶e mog臋 wr贸ci膰 do pokoju wcze艣niej od niego.

Zanim Avery zd膮偶y艂 zaproponowa膰, aby udali si臋 do piwnicy i przetrz膮sn臋li j膮, Danica min臋艂a go i ra藕nym krokiem ruszy艂a w tamt膮 stron臋.

Ciemno艣膰 i ci臋偶ar. Takie by艂y dwa pierwsze g艂贸wne odczucia Cadderly'ego: ciemno艣膰 i ci臋偶ar. I b贸l. Tak, czu艂 r贸wnie偶 b贸l. Nie wiedzia艂, gdzie jest, w jaki spos贸b znalaz艂 si臋 w tym mrocznym miejscu ani dlaczego nie m贸g艂 si臋 rusza膰. Le偶a艂 twarz膮 do do艂u na kamiennej posadzce, przygnieciony czym艣 ci臋偶kim. Kilkakrotnie usi艂owa艂 krzycze膰, ale nie m贸g艂 wydoby膰 z siebie g艂osu. Mia艂 k艂opoty z oddychaniem.

Kiedy le偶a艂, w jego my艣lach przewija艂y si臋 wizje szkielet贸w i grubych paj臋czyn, ale nie by艂y one w 偶aden spos贸b okre艣lone, nie stanowi艂y cz臋艣ci jego wspomnie艅. Widzia艂 je gdzie艣 - we 艣nie?

- ale nie mia艂 poj臋cia, czy to miejsce mia艂o z nimi cokolwiek wsp贸lnego.

I nagle ujrza艂 b艂ysk pochodni - by艂 odleg艂y, ale zbli偶a艂 si臋, a gdy cienie sczez艂y ukazuj膮c wysoko puste stojaki, zorientowa艂 si臋, gdzie jest.

- Piwnica na wino - mrukn膮艂 i w odpowiedzi poczu艂 dojmuj膮cy b贸l w piersiach. Rufo? Wszystko by艂o szar膮 plam膮. Pami臋ta艂, jak przyszed艂 tu, aby pom贸c Rufowi w pracy, i jak zabra艂 si臋 do dzie艂a -a potem nie pami臋ta艂 ju偶 nic. Wiedzia艂 tylko, 偶e pracowa艂 sam. Najwidoczniej w trakcie pracy co艣 mu si臋 przytrafi艂o, tyle tylko 偶e Cadderly nie by艂 w stanie sobie przypomnie膰, jakim sposobem zna­laz艂 si臋 w obecnym po艂o偶eniu.

- Cadderly? - rozleg艂o si臋 wo艂anie. G艂os Daniki. Do ogromnej piwnicy z winem wesz艂a nie jedna, ale trzy postacie.

- Tutaj! - wychrypia艂 resztk膮 si艂, lecz jego rz臋偶enie by艂o zbyt ciche, by ktokolwiek m贸g艂 je us艂ysze膰. Pochodnie rozesz艂y si臋 w r贸偶nych kierunkach, czasami znikaj膮c Cadderly'emu z oczu, innym razem migoc膮c w regularnych odleg艂o艣ciach, kiedy przesu­wa艂y si臋 za otwartymi, wype艂nionymi butelkami stojakami.

Cadderly u艣wiadomi艂 sobie, 偶e teraz nawo艂ywa艂a go ju偶 ca艂a tr贸j­ka - Avery, Rufo i Danica.

- Tutaj! - powtarza艂 tak cz臋sto, jak tylko by艂 w stanie. Tyle 偶e piwnica by艂a rozleg艂a i podzielona na sektory tuzinami rega艂贸w pe艂nych butelek z winem i min臋艂o wiele minut, nim jego wo艂anie zosta艂o wreszcie us艂yszane.

Odnalaz艂 go Kierkan Rufo. Wysoki m臋偶czyzna wyda艂 si臋 Cadderly'emu bardziej upiorny ni偶 kiedykolwiek dot膮d, gdy na jego kanciastym obliczu roz艂o偶y艂y si臋 nieregularne cienie, kufo wydawa艂 si臋 zdziwiony znalezieniem Cadderly'ego: zacz膮艂 rozgl膮da膰 si臋 woko艂o, jakby niepewny co powinien zrobi膰.

- Czy m贸g艂by艣...-zacz膮艂 Cadderly i przerwa艂, by zaczerpn膮膰 oddech. - Prosz臋... zdejmij to... zdejmij to ze mnie.

Mimo to Rufo nadal si臋 waha艂, na jego obliczu matowa艂a si臋 kon­sternacja i zak艂opotanie.

- Tutaj! - zawo艂a艂 w ko艅cu. - Znalaz艂em go.

Cadderly nie wyczu艂 zbyt wielkiej ulgi w jego g艂osie.

Rufo od艂o偶y艂 pochodni臋 i zacz膮艂 zdejmowa膰 beczki, kt贸re przy­gniata艂y Cadderly'ego. K膮tem oka m艂ody kap艂an dostrzeg艂, jak jego rywal unosi jedn膮 bary艂k臋 w g贸r臋 i w tej samej chwili pomy艣la艂, 偶e Rufo zamierza spu艣ci膰 mu j膮 na g艂ow臋. Nagle Danica podbieg艂a mu na pomoc i pomog艂a odstawi膰 beczk臋 na bok.

Zanim na miejsce dotar艂 Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach Avery, beczki zosta艂y ju偶 usuni臋te, a Cadderly zacz膮艂 si臋 podnosi膰.

Danica nie pozwoli艂a mu na to.

- Nie ruszaj si臋! - rzuci艂a stanowczo. Jej oblicze by艂o pos臋pne, a br膮zowe migda艂owe oczy bezwzgl臋dne i pe艂ne niepokoju. - Nie, dop贸ki nie obejrz臋 twoich ran.

- Nic mi nie jest - rzek艂 z naciskiem Cadderly, ale wiedzia艂, 偶e jego s艂owa trafiaj膮 w pr贸偶ni臋. Danica by艂a przera偶ona, a kiedy upar­ta kobieta si臋 boi, ma艂o co jest w stanie j膮 przekona膰. Cadderly raz jeszcze spr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰, ale tym razem powstrzyma艂a go silna d艂o艅 Daniki naciskaj膮c na punkt witalny w jego karku.

- Potrafi臋 sprawi膰, aby艣 przesta艂 si臋 rzuca膰 - obieca艂a. Cadderly nie w膮tpi艂 w prawdziwo艣膰 jej s艂贸w. Z艂o偶y艂 policzek na splecionych przedramionach i pozwoli艂, by czyni艂a, co do niej nale偶a艂o.

- Jak to si臋 sta艂o? - zapyta艂, podchodz膮c do nich pulchny, pokra艣nia艂y na twarzy, zasapany Avery.

- Kiedy wychodzi艂em, liczy艂 butelki - rzuci艂 nerwowo Rufo.

Oblicze Cadderly "ego wykrzywi艂 grymas zak艂opotania, gdy m艂ody kap艂an usi艂owa艂 wy艂owi膰 jakie艣 fakty z mglistego chaosu wspomnie艅. Mia艂 niepokoj膮ce wra偶enie, 偶e Rufo usi艂uje go oskar偶y膰, zacz膮艂 si臋 wi臋c zastanawia膰, jak膮 rol臋 w tym wszystkim odegra艂 jego rywal. Wra偶enie czego艣 twardego - buta? - poni偶ej plec贸w przemkn臋艂o przez jego my艣li zbyt szybko, by mog艂o mie膰 dla艅 wi臋ksze znaczenie.

- Nie wiem - odrzek艂 szczerze Cadderly. - Po prostu nie pami臋tam. Uczy艂em... - Tu przerwa艂 i sfrustrowany pokr臋ci艂 g艂ow膮. Istnienie Caddedy'ego opiera艂o si臋 na wiedzy - nie lubi艂 nielogicz­nych 艂amig艂贸wek.

-1 oddali艂e艣 si臋 - doko艅czy艂 Avery. - Zacz膮艂e艣 zwiedza膰 piwnic臋 zamiast pracowa膰.

- Obra偶enia nie s膮 zbyt powa偶ne - wtr膮ci艂a nagle Danica. Cadderly wiedzia艂, 偶e uczyni艂a to celowo, by ukoi膰 gniew Avery'ego i kiedy pomog艂a mu si臋 podnie艣膰, u艣miechn膮艂 si臋 do niej z wdzi臋czno艣ci膮. Dobrze by艂o zn贸w sta膰 na w艂asnych nogach, cho膰 Danica musia艂a przez kilka minut go podtrzymywa膰.

Jakim艣 sposobem supozycja Avery'ego nie pasowa艂a do wspom­nie艅 Cadderly'ego, czymkolwiek mog艂y one by膰.

Nie wierzy艂, 偶e po prostu 鈥瀞i臋 oddali艂" i napyta艂 sobie biedy.

- Nie - oznajmi艂. - To nie tak. Tu co艣 by艂o. - Spojrza艂 na Danik臋 a potem na Rufa. - 艢wiat艂o? - To s艂owo obudzi艂o w nim kolejne wspomnienie. - Drzwi! - zawo艂a艂 nagle.

Gdyby blask pochodni by艂 silniejszy, wszyscy zauwa偶yliby, jak z twarzy Kierkana Rufo odp艂ywa ca艂a krew.

- Drzwi - powt贸rzy艂 Cadderly. - Za 艣cian膮 z beczek. 鈥

- Jakie drzwi? - zapyta艂 ostro Avery.

Cadderly zamy艣li艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, ale nie by艂 w stanie odpowiedzie膰. Jego pot臋偶na si艂a woli pod艣wiadomie walczy艂a z rzu­conym przez Barjina zakl臋ciem blokady pami臋ciowej, ale jedyne co pami臋ta艂, to drzwi, wej艣cie, kt贸re dok膮d艣 prowadzi艂o. Dok膮d, m贸g艂 si臋 jedynie domy艣la膰. Postanowi艂 ponownie si臋 tego dowiedzie膰, kiedy tylko ominie barykad臋 beczek i otworzy je.

Ale drzwi tam nie by艂o.

Cadderly sta艂 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, patrz膮c na zakurzone ceg艂y twardej, pe艂nej 艣ciany.

- Jakie drzwi? - powt贸rzy艂 zniecierpliwiony prze艂o偶ony.

- Byty tutaj - rzek艂 Cadderly, usi艂uj膮c wykrzesa膰 z siebie maksi­mum pewno艣ci i przekonania. Podszed艂 do 艣ciany i obmaca艂 j膮. Ta pr贸ba r贸wnie偶 spe艂z艂a na niczym. - Pami臋tam... - zacz膮艂 nie艣mia艂o. Poczu艂 r臋k臋 wsuwaj膮c膮 si臋 pod jego rami臋.

- Zosta艂e艣 zraniony w g艂ow臋 - rzuci艂a p贸艂g艂osem Danica. - Po czym艣 takim mo偶na mie膰 r贸偶ne halucynacje, ale nie trwaj膮 one d艂ugo.

- Nie, nie - zaprotestowa艂 Cadderly, ale pozwoli艂, by Danica wyprowadzi艂a go z niszy.

- Jakie drzwi? - zapyta艂 wzburzony Avery po raz trzeci.

- On jest ranny w g艂ow臋 - wtr膮ci艂a Danica.

- My艣la艂em... zacz膮艂 Cadderly - ale chyba to mi si臋 tylko przy艣ni艂o... - Spojrza艂 na Avery'ego. - Niemniej to by艂 dziwny sen. Rozleg艂o si臋 westchnienie ulgi. Rufo.

- Czy nie sta艂o mu si臋 nk powa偶niejszego? - zapyta艂 z zak艂opota­niem, gdy pozostali ze zdziwieniem skupili na nim spojrzenia.

- Raczej nie - odpar艂a Danica, a ton g艂osu zdradza艂 jej wewn臋trzne podejrzenia.

Cadderly prawie tego nie zauwa偶y艂, zbyt poch艂oni臋ty pr贸bami od艣wie偶enia w艂asnej pami臋ci.

- Co powinno znajdowa膰 si臋 tam na dole? - zapyta艂 nagle.

- Nie twoja sprawa - odrzek艂 ostro Avery. W my艣lach Cadderly'ego zn贸w pojawi艂y si臋 wizje o偶ywionych ko艣ciotrup贸w.

- Krypty? - zapyta艂.

- Nic, co ci臋 powinno obchodzi膰! - odpar艂 pos臋pnie Avery. -Mam ju偶 do艣膰 twojej ciekawo艣ci, bracie.

Cadderly r贸wnie偶 by艂 rozdra偶niony; nie podoba艂a mu si臋 艂amig艂贸wka, kt贸r膮 przysz艂o mu rozwi膮za膰. Avery patrzy艂 na niego z jawn膮 w艣ciek艂o艣ci膮, ale m艂odzieniec by艂 zbyt zak艂opotany, by mog艂o go to przestraszy膰.

- Ciii - sykn膮艂 sarkastycznie, przytykaj膮c palec do wyd臋tych warg. - Lepiej 偶eby Deneir, kt贸rego edykt m贸wi o poszukiwaniu wiedzy, nie us艂ysza艂 twoich s艂贸w.

Twarz Avery'ego poczerwienia艂a tak bardzo, i偶 Cadderly nieomal spodziewa艂 si臋, 偶e lada moment eksploduje.

- Id藕 do uzdrowicieli - poleci艂 ochryp艂ym tonem Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach. - A potem wr贸膰 do mnie. Chc臋 si臋 z tob膮 zobaczy膰. Przygotowa艂em dla ciebie tysi膮c rozmaitych zaj臋膰. - Obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂, a Rufo pod膮偶y艂 w 艣lad za nim, lecz przez ca艂膮 drog臋 do schod贸w raz po raz ukradkiem ogl膮da艂 si臋 przez rami臋.

Danica bole艣nie koln臋艂a Cadderly'ego w poobijane, posiniaczone 偶ebra.

- Nigdy nie wiesz, kiedy nale偶y trzyma膰 j臋zyk za z臋bami -sykn臋艂a. - Je偶eli b臋dziesz odzywa艂 si臋 w ten spos贸b do Prze艂o偶onego Na Ksi臋gach, w og贸le przestaniemy si臋 widywa膰! - Z pochodni膮 w jednym r臋ku i obejmuj膮c Cadderly'ego drug膮, podpro­wadzi艂a go niezdarnie w stron臋 odleg艂ych schod贸w.

Cadderly spojrza艂 na ni膮, uznawszy, 偶e jest jej winien przeprosi­ny, ale stwierdzi艂, 偶e dziewczyna z trudem t艂umi w sobie 艣miech i zrozumia艂, i偶 nie do ko艅ca nie pochwala艂a jego sarkazmu.

Barjin patrzy艂 na jednostajn膮 strug臋 czerwonawego dymu wyp艂ywaj膮cego z otwartej butelki i przes膮czaj膮cego si臋 przez szcze­liny w suficie, ku znajduj膮cej si臋 powy偶ej bibliotece. Z艂y duchowny wci膮偶 jeszcze mia艂 przed sob膮 kUka ceremonii, by dope艂ni膰 poprzed­ni rytua艂 - zgodnie z wcze艣niejszymi ustaleniami, dokonanymi w Zamczysku Tr贸jcy, ale by艂a to w zasadzie czcza formalno艣膰.

Najbardziej Zab贸jcza Zgroza zosta艂a uwolniona i kl膮twa chaosu powoli zaczyna艂a dzia艂a膰.

Barjin wiedzia艂, 偶e na wyniki przyjdzie mu tu poczeka膰 du偶o d艂u偶ej ni偶 w przypadku Haverly'ego w Zamczysku Tr贸jcy. Jak wynika艂o ze s艂贸w Abbalistera, wojownik otrzyma艂 spor膮 dawk臋 skoncentrowanej substancji prosto w twarz. Produkcja eliksiru by艂a zdecydowanie zbyt kosztowna, by mo偶na wykorzysta膰 j膮 w takich samych proporcjach przeciwko wszystkim wrogom, dlatego te偶 mikstur臋 w dymi膮cej butelce znacznie rozcie艅czono. Tutejsi kap艂ani b臋d膮 przyjmowa膰 eliksir stopniowo, z ka偶d膮 godzin膮 bli偶ej nie­uchronnie czekaj膮cej ich zag艂ady. Barjin nie mia艂 偶adnych zastrze偶e艅. Wierzy艂 w moc eliksiru i pot臋g臋 swojej bogini oraz w to, 偶e on sam pe艂ni rol臋 jej agenta.

- Zobaczymy, jak ci pobo偶ni g艂upcy zaczn膮 si臋 zachowywa膰, kiedy zostan膮 ujawnione ich prawdziwe emocje - rzuci艂 drwi膮co do Mullivy'ego. 呕ywy trup naturalnie nie odpowiedzia艂. Sta艂 nierucho­mo jak g艂az, nie mrugaj膮c powiekami. Barjin spojrza艂 na niego krzy­wo, po czym przeni贸s艂 wzrok na dymi膮c膮 butelk臋.

- Nast臋pne dni b臋d膮 najniebezpieczniejsze - wyszepta艂 do siebie. - Potem kap艂ani ju偶 mi si臋 nie przeciwstawi膮. - Ponownie skierowa艂 wzrok na Mullivy'ego i u艣miechn膮艂 si臋 z艂owr贸偶bnie. - B臋dziemy gotowi - obieca艂.

O偶ywi艂 ju偶 tuziny szkielet贸w, a cia艂o Mullivy'ego wzmocni艂 kolejnymi zakl臋ciami. No i naturalnie by艂 jeszcze Khalif, najcenniej­szy wojownik Barjina, oczekuj膮cy na rozkazy kap艂ana w sarkofagu za drzwiami komnaty z o艂tarzem.

Barjin zamierza艂 do艂膮czy膰 nowe, jeszcze potworniejsze monstra do swej powi臋kszaj膮cej si臋 armii. Najpierw odkryje kamie艅 nekro-mant贸w i zobaczy, jakich nieumar艂ych sojusznik贸w zdo艂a w ten spo­s贸b przywo艂a膰. Nast臋pnie za rad膮 Aballistera otworzy wrota do najni偶szych 艣wiat贸w i wezwie mniejsze potwory, by s艂u偶y艂y mu jako doradcy i zwiadowcy jego powi臋kszaj膮cej si臋 siatki z艂a.

- Niechaj ci g艂upi kap艂ani pr贸buj膮 z nami walczy膰! - rzek艂 Barjin, wyjmuj膮c z fa艂d szaty pradawny, z艂y wolumin, ksi臋g臋 czarnej magii i nekromancji. - Niechaj ujrz膮 zgroz臋, jaka na nich padnie!


Osobliwo艣ci


Cadderly siedzia艂 przy otwartym oknie, obserwuj膮c 艣wit i karmi膮c Percivala kokosowo-ma艣lanymi biszkoptami. Tego ranka L艣ni膮ce R贸wniny w pe艂ni zas艂ugiwa艂y na sw膮 nazw臋, bowiem pokryta kro­pelkami rosy trawa chwyta艂a promienie s艂o艅ca i odbija艂a je o艣lepiaj膮­cymi refleksami. S艂o艅ce pi臋艂o si臋 coraz wy偶ej, a Unia 艣wiat艂a przesu­wa艂a si臋 do podn贸偶a G贸r 艢nie偶nych. Obszar tu i 贸wdzie pokrywa艂y sp艂achetki cieni - dolin, a na po艂udniu 艣cieli艂a si臋 mg艂a, kt贸ra nade­sz艂a z doliny rzeki Impresk nad tafl臋 jeziora na wschodzie.

- Au! - krzykn膮艂 Cadderly, odsuwaj膮c r臋k臋 od wyg艂odnia艂ej wie­wi贸rki. Percival ugryz艂 nieco zbyt mocno, przegryzaj膮c biszkopt i rani膮c go w r臋k臋. M艂odzieniec zacisn膮艂 wok贸艂 zranionego miejsca kciuk i palec wskazuj膮cy, aby powstrzyma膰 krwawienie.

Zaj臋ty zlizywaniem resztek kokosa z 艂apek, Percival zdawa艂 si臋 w og贸le tego nie zauwa偶a膰.

- Przypuszczani, 偶e to moja wina - przyzna艂 Cadderly. - Nie powinienem si臋 spodziewa膰, 偶e b臋dziesz zachowywa艂 si臋 racjonal­nie, kiedy w gr臋 wchodz膮 orzechy kokosowe i mas艂o!

Percival zamacha艂 kit膮, ale by艂o to jedynie potwierdzenie z jego strony, 偶e w og贸le s艂ucha艂 s艂贸w Cadderly'ego. M艂odzieniec ponow­nie przeni贸s艂 wzrok na panoram臋 za oknem.

Promienie s艂o艅ca dotar艂y do biblioteki i cho膰 by艂y tak intensyw­ne, 偶e musia艂 mru偶y膰 powieki, ich ciep艂o sprawi艂o, 偶e poczu艂 si臋 wr臋cz wy艣mienicie.

- Zapowiada si臋 kolejny pi臋kny dzie艅 - powiedzia艂 i w tej samej chwili u艣wiadomi艂 sobie, 偶e sp臋dzi go w mrocznej, zat臋ch艂ej piwni­cy z winem lub innym r贸wnie nieprzyjemnym miejscu, kt贸re wyszu­ka mu Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach Avery.

- Mo偶e uda艂oby mi si臋 go sk艂oni膰, by zleci艂 mi sprz膮tanie wok贸艂 biblioteki - rzek艂 Cadderly do wiewi贸rki. - M贸g艂bym pom贸c stare­mu Mullivy'emu.

Na wspomnienie dozorcy Percival zapiszcza艂 z ekscytacj膮.

- Wiem - rzek艂 pocieszaj膮co Cadderly. - Nie lubisz Mullivy'ego. - Wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋, przypominaj膮c sobie, 偶e widzia艂 kiedy艣, jak stary dozorca wymachuj膮c grabiami ciska艂 gromy pod adresem Percivala i innych siedz膮cych wysoko nad nim na ga艂臋ziach wiewi贸rek, za to, 偶e za艣mieci艂y 艂upinami 偶o艂臋dzi 艣wie偶o przez niego oczyszczon膮 po艂a膰 ziemi pod drzewem.

- Masz, Percival - rzek艂 Cadderly przesuwaj膮c reszt臋 biszkopta na parapet. - Mam sporo spraw do za艂atwienia, zanim dopadnie mnie Avery.

Pozostawi艂 Percivala siedz膮cego na parapecie; wiew贸rka nadal zajada艂a, prze偶uwa艂a i oblizywa艂a 艂apki, p艂awi膮c si臋 w ciep艂ych pro­mieniach s艂o艅ca - najwyra藕niej zapomnia艂a ju偶 o wszelkich niepo­kojach zwi膮zanych z osob膮 Mullivy'ego.

- Ty偶e艣 jest g艂upol! - zawo艂a艂 Ivan. - Nie mo偶esz by膰 jeden z nich!

- Du - id - odpar艂 gniewnie Pikel.

- Ty my艣lisz, 偶e ci臋 wezmo?鈥 rykn膮艂 Ivan. - Powiedz mi, ch艂opcze! - zawo艂a艂 do Cadderly'ego, kt贸ry w艂a艣nie wszed艂 do kuchni. - Powiedz g艂upolowi, 偶e krasnoludy nie mogom by膰 druida­mi!

- Chcesz by膰 druidem? - zapyta艂 z zainteresowaniem Cadderly.

- Ojoj! - zapiszcza艂 szcz臋艣liwy Pikel. - Du - id!

Ivan mia艂 ju偶 dosy膰. 艢cisn膮艂 w d艂oni r膮czk臋 patelni, zamachn膮艂 si臋, rozbryzguj膮c po ziemi nie dosma偶on膮 jajecznic臋 - i smagn膮艂 ni膮 w stron臋 brata. Pikel nie by艂 do艣膰 szybki, by uskoczy膰, ale zd膮偶y艂 pochyli膰 g艂ow臋 i tym samym nie dozna膰 偶adnych powa偶niejszych obra偶e艅.

Ivan, wci膮偶 w艣ciek艂y, si臋gn膮艂 po kolejn膮 patelni臋, ale Cadderly schwyci艂 go za r臋k臋, by powstrzyma膰 atak.

- Zaczekaj! - krzykn膮艂.

Krasnolud znieruchomia艂 na chwil臋, nawet zagwizda艂, by okaza膰 swoj膮 cierpliwo艣膰, i nagle wrzasn膮艂:

- Wystarczy! - Po czym popchn膮艂 Cadderly'ego tak, 偶e ten wyl膮­dowa艂 na pod艂odze. Nast臋pnie uni贸s艂 patelni臋 i zaatakowa艂, ale Pikel, uzbrojony w podobn膮 bro艅, by艂 ju偶 przygotowany.

Cadderly czyta艂 wiele opowie艣ci o m臋stwie i walkach, w kt贸rych opisywano brz臋k metalu uderzaj膮cego o metal, nigdy jednak nie ko­jarzy艂 sobie tego z pojedynkiem dw贸ch uzbrojonych w patelnie kras-nolud贸w.

Ivan uderzy艂 pierwszy, trafiaj膮c Pikela w przedrami臋. Pikel j臋kn膮艂 i zrewan偶owa艂 si臋, wal膮c Ivana patelni膮 w czubek g艂owy.

Ivan cofn膮艂 si臋 o krok, usi艂uj膮c opanowa膰 艣wiat, kt贸ry nagle zawirowa艂 mu przed oczyma. Spojrza艂 w bok na zasiany mas膮 r贸偶no艣ci st贸艂 i co艣 - niew膮tpliwie cios w g艂ow臋 - podsun臋艂o mu doskona艂y pomys艂. Pikel r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂.

- Garnki? - zapyta艂 Ivan.

Pikel gorliwie pokiwa艂 g艂ow膮 i obaj podeszli do sto艂u, by wybra膰 odpowiednie dla siebie naczynie. Wsz臋dzie wala艂y si臋 resztki jad艂a, wysypane b膮d藕 wylane z garnk贸w, kt贸re okaza艂y si臋 zbyt du偶e lub zbyt ma艂e. W chwil臋 potem jednak bracia zn贸w stan臋li naprzeciw siebie, uzbrojeni w wierne patelnie i zaopatrzeni w garnce, z kt贸rych wyp艂ywa艂y jeszcze resztki wczorajszego gulaszu.

Cadderly przygl膮da艂 im si臋 z niemym zdumieniem, nie do ko艅ca pewny, jak powinien zareagowa膰. Chwilami wydawa艂o si臋 to nawet i 艣mieszne, gdyby nie coraz wi臋ksze guzy i si艅ce, jakie pocz臋艂y wykwita膰 na cia艂ach obu krasnolud贸w. Cadderly wcze艣niej niejeden raz mia艂 okazj臋 ogl膮da膰 sprzeczaj膮cych si臋 braci i, rzecz jasna, po krasnoludach mo偶na by艂o spodziewa膰 si臋 wszystkiego, ale to, nawet jak na Pikela i Ivana, wydawa艂o si臋 zbyt dzikie i brutalne.

- Przesta艅cie! - zawo艂a艂 m艂ody kap艂an. W odpowiedzi Pikel cisn膮艂 tasakiem, kt贸ry o w艂os min膮艂 g艂ow臋 Cadderly'ego i na cal pogr膮偶y艂 si臋 w d臋bowych drzwiach tu偶 obok niego. Cadderly z nie­dowierzaniem patrzy艂 na narz臋dzie mordu, kt贸re wci膮偶 jeszcze dr偶a艂o wskutek impetu, z jakim je rzucono i zrozumia艂, i偶 dzia艂o si臋 tu co艣 z艂ego, co艣 bardzo, bardzo z艂ego. I piekielnie niebezpiecznego.

Mimo to m艂ody kap艂an nie podda艂 si臋. Zmieni艂 jedynie taktyk臋.

- Znam lepszy spos贸b walki! - zawo艂a艂, podchodz膮c ostro偶nie do krasnolud贸w.

- Ech? - zapyta艂 Pikel.

- Lepszy spos贸b? - doda艂 Ivan. - Na walkie?

Ivan wydawa艂 si臋 przekonany. Za to Pikel, kt贸ry wygrywa艂 w pojedynku na naczynia kuchenne, natychmiast wykorzysta艂 chwil臋 wahania brata, aby natrze膰 na艅 ze zdwojon膮 si艂膮. Patelnia ze 艣wistem zatoczy艂a szeroki 艂uk i gruchn臋艂a Ivana w 艂okie膰, pozbawia­j膮c krasnoluda r贸wnowagi. Pikel wiedzia艂, 偶e uzyska艂 spor膮 prze­wag臋 i zamierza艂 j膮 wykorzysta膰. Jego z艂owieszcza patelnia unios艂a si臋 do kolejnego ciosu.

- Druidzi nie walcz膮 metalow膮 broni膮! - zawo艂a艂 Cadderly.

- Oo - powiedzia艂 Pikel, a jego r臋ka zawis艂a w powietrzu. Bracia spojrzeli po sobie nawzajem, wzruszyli ramionami i cisn臋li tak garn­ki, jak i patelnie na ziemi臋.

Cadderly musia艂 my艣le膰 intensywnie. Jednym ruchem r臋ki oczy艣­ci艂 fragment d艂ugiego sto艂u.

- Usi膮d藕 tu - poprosi艂 Ivana, podsuwaj膮c mu sto艂ek. - A ty tutaj -rzek艂 do Pikela, wskazuj膮c drugi sto艂ek, naprzeciw Ivana.

- Oprzyjcie 艂okcie prawych r膮k na stole - wyja艣ni艂.

- Si艂owanie na r臋kie? - prychn膮艂 z niedowierzaniem Ivan. - Daj mi臋 z powrotem mojom patelnie!

- Nie! - krzykn膮艂 Cadderly. - Nie. To lepszy spos贸b, prawdziwy sprawdzian si艂y.

- Ba! - prychn膮艂 Ivan. - Roz艂o偶em go!

- Och? - rzuci艂 Pikel.

Z艂膮czyli prawe d艂onie i zacz臋li si臋 si艂owa膰, zanim jeszcze Cadderly zd膮偶y艂 sprawdzi膰, czy dobrze u艂o偶yli r臋ce albo da膰 znak rozpocz臋cia pojedynku. Przygl膮da艂 im si臋 przez chwil臋, w g艂臋bi duszy chcia艂 zosta膰 i zobaczy膰, jaki b臋dzie wynik walki, ale bracia dysponowali jednakow膮 si艂膮 i, jak stwierdzi艂 Cadderly, ich zawody mog艂y troch臋 potrwa膰. Us艂ysza艂 innych kap艂an贸w przechodz膮cych obok otwartych kuchennych drzwi - nadesz艂a pora po艂udniowej kantyczki. Niezale偶nie od sytuacji nie m贸g艂 ponownie sp贸藕ni膰 si臋 na ceremoni臋. Patrzy艂 jeszcze przez chwil臋, aby upewni膰 si臋, 偶e wal­cz膮cy s膮 poch艂oni臋ci pojedynkiem, po czym pokr臋ci艂 g艂ow膮 z zak艂o­potaniem i odszed艂. Zna艂 Ivana i Pikela jeszcze z dziecinnych lat i nigdy dot膮d nie widzia艂, by kt贸ry艣 z nich podni贸s艂 r臋k臋 na drugie­go. Jakby tego byio za ma艂o, tasak, wci膮偶 tkwi膮cy w drzwiach, sta­nowi艂 jawny dow贸d, i偶 dzia艂o si臋 tu co艣 nietypowego i przera偶aj膮ce­go zarazem.

G艂os brata Chaunticleera rozbrzmia艂 jak zawsze z pe艂n膮 moc膮, wype艂niaj膮c wielk膮 sal臋 idealnym tonem, za艣 dusze zebranych uczni贸w i kap艂an贸w uczuciem szczerego zadowolenia, jednak naj­bardziej spostrzegawczy spo艣r贸d zgromadzonych, w tym r贸wnie偶 i Cadderly, rozgl膮dali si臋 woko艂o, jakby zauwa偶yli, 偶e w 艣piewie Chaunticleera czego艣 brak. Tonacja by艂a nienaganna, podobnie jak s艂owa, ale w sile pie艣ni wyra藕nie czego艣 uby艂o.

Chaunticleer nie zwraca艂 na nich uwagi. Wykonywa艂 jak zawsze te same pie艣ni, kt贸re 艣piewa艂 w po艂udnie od dobrych kilku lat. Tym razem by艂 rzeczywi艣cie wewn臋trznie rozbity.

W wyobra藕ni znajdowa艂 si臋 teraz przy rzekach p艂yn膮cych u pod­n贸偶a g贸r, kt贸rych poziom w贸d podni贸s艂 si臋 po wiosennych roz­topach, a w wartko p艂yn膮cych falach roi艂o si臋 od srebrzystych pstr膮­g贸w i 艂ososi. Powiadano, 偶e 艂owienie ryb by艂o drug膮 po 艣piewie pasj膮 brata Chaunticleera. Obecnie kap艂an przekona艂 si臋, 偶e kolej­no艣膰 jego zami艂owa艅 w rzeczywisto艣ci mog艂a wygl膮da膰 nieco ina­czej.

I wtedy to si臋 sta艂o. Brat Chaunticleer zapomnia艂 s艂贸w.

Zak艂opotany sta艂 na podium wielkiej sali, podczas gdy w jego my艣lach nieodparte wizje p艂yn膮cej wody i skacz膮cych wysoko ryb bezlito艣nie spycha艂y pie艣艅 na drugi plan.

W sali zacz臋to szepta膰, usta s艂uchaj膮cych otwarty si臋 w wyrazie niedowierzania. Dziekan Thobicus, kt贸ry nigdy nie przejawia艂 zbyt wylewnych emocji, spokojnie podszed艂 do podium.

- Kontynuuj, bracie Chaunticleerze - powiedzia艂 艂agodnym, koj膮­cym tonem.

Chaunticleer nie m贸g艂 艣piewa膰 dalej. Pie艣艅 Deneira nie mog艂a r贸wna膰 si臋 z radosnym odg艂osem trzepocz膮cego pstr膮ga.

Szepty zmieni艂y si臋 w st艂umione chichoty. Dziekan Thobicus odczeka艂 kilka chwil, po czym mrukn膮艂 co艣 do Avery'ego, a ten naj­wyra藕niej bardziej wstrz膮艣ni臋ty od swego prze艂o偶onego nakaza艂 zebranym, aby si臋 rozeszli. Chcia艂 jeszcze zada膰 kilka pyta艅 Chaunticleerowi, ale 艣piewaj膮cego kap艂ana ju偶 nie by艂o - pobieg艂 co si艂 w nogach po sw贸j szpagat i haczyk.

Cadderly wykorzysta艂 zamieszanie w wielkiej sali, aby umkn膮膰 przed czujnym okiem Avery'ego. Senny poranek sp臋dzi艂 na szoro­waniu pod艂贸g, ale sko艅czy艂 t臋 czynno艣膰 i mia艂 wolne - przynajmniej dop贸ki Avery nie przy艂apie go na pr贸偶nowaniu i nie zleci nowego zaj臋cia. Avery by艂 teraz zaj臋ty, usi艂uj膮c stwierdzi膰 co si臋 sta艂o z Chaunticleerem. Je偶eli Cadderly w艂a艣ciwie oszacowa艂 powag臋 sytuacji, Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach b臋dzie jeszcze przez jaki艣 czas zaj臋ty 艣piewakiem. Powszechnie uwa偶ano Chaunticleera za jednego z najbardziej oddanych kap艂an贸w Deneira, a jego najwi臋kszym obo­wi膮zkiem, jego jedynym prawdziwym zaj臋ciem by艂o od艣piewanie po艂udniowej kantyczki.

Cadderly r贸wnie偶 by艂 zaniepokojony wydarzeniami, kt贸re mia艂y miejsce podczas ceremonii, zw艂aszcza po swojej porannej wizycie u krasnolud贸w. Bardziej niepokoj膮ca ni偶 k艂opoty Chaunticleera z od艣piewaniem dw贸ch pie艣ni by艂a nieobecno艣膰 Daniki na zgroma­dzeniu. To prawda, 偶e nie nale偶a艂a do zakonu Deneira ani Oghmy, a tym samym nie musia艂a uczestniczy膰 w kantyczce, ale prawie zawsze na ni膮 przychodzi艂a, a je偶eli mia艂o jej nie by膰, zazwyczaj informowa艂a o tym Cadderly'ego.

Co wi臋cej, Kierkan Rufo r贸wnie偶 nie pojawi艂 si臋 w wielkiej sah'.

Jako 偶e biblioteka g艂贸wna znajdowa艂a si臋 na parterze, nie opodal wielkiej sali, Cadderly postanowi艂 od niej w艂a艣nie rozpocz膮膰 swe poszukiwania.

Szed艂 szybko, a dr臋cz膮ce go podejrzenia sprawi艂y, 偶e jeszcze bar­dziej przyspieszy艂 kroku. Us艂yszawszy j臋k dochodz膮cy z bocznego korytarza, stan膮艂 jak wryty.

Cadderly wyjrza艂 zza za艂omu muru, by ujrze膰 przytrzymuj膮cego si臋 艣ciany, schodz膮cego po schodach Kierkana Rufo.vM艂odzieniec wydawa艂 si臋 na wp贸艂 przytomny - twarz mia艂 zalan膮 krwi膮 i przy ka偶dym kroku z trudem zachowywa艂 r贸wnowag臋.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Cadderly, podbiegaj膮c, by mu pom贸c.

W oczach Rufa wykwit艂y dzikie iskierki i brutalnie odbi艂 w bok wyci膮gni臋te ku niemu r臋ce Cadderly'ego. Ten ruch sprawi艂, 偶e stra­ci艂 r贸wnowag臋 i bezw艂adnie stoczy艂 si臋 po kilku ostatnich stopniach, wypadaj膮c na korytarz.

Spos贸b w jaki Rufo pada艂, sporo wyja艣ni艂 m艂odemu kap艂anowi. Rufo wyci膮gn膮艂, by si臋 przytrzyma膰 tylko jedn膮 r臋k膮 t膮 sam膮, kt贸r膮 odtr膮ci艂 d艂onie Cadderly'ego, jego drugie rami臋 zwisa艂o wiotkie i bezw艂adne wzd艂u偶 boku.

- Gdzie ona jest? - zapyta艂 nagle zaniepokojony Cadderly. Z艂apa艂 Rufa za ko艂nierz, pomimo i偶 m艂ody m臋偶czyzna stanowczo zaprotes­towa艂, po czym bezceremonialnie postawi艂 go na nogi. Zbli偶y艂 twarz do jego rozbitego oblicza. Z nosa, bez w膮tpienia z艂amanego, ciur­kiem p艂yn臋艂a krew. Jedno oko by艂o fioletowe, nabrzmia艂e i prawie zamkni臋te. Mia艂 jeszcze mas臋 innych si艅c贸w i guz贸w, a spos贸b, w jaki si臋 skrzywi艂, kiedy Cadderly go podni贸s艂, wskazywa艂, 偶e otrzyma艂 r贸wnie偶 solidny cios w 偶o艂膮dek lub troch臋 ni偶ej.

- Gdzie ona jest? - powt贸rzy艂 Cadderly. Rufo zgrzytn膮艂 z臋bami i uciek艂 spojrzeniem. Cadderly si艂膮 odwr贸ci艂 mu g艂ow臋 w swoj膮 stron臋.

- Co ci jest? - rzuci艂 ostro.

Rufo splun膮艂 mu w twarz.

Cadderly st艂umi艂 w sobie ch臋膰 wyr偶ni臋cia go w z臋by. W jego przyja藕ni z Rufem zawsze istnia艂 pewien element napi臋cia, rywali­zacji, kt贸ry przybra艂 na sile z chwil膮 przybycia Daniki do biblioteki. Cadderly, kt贸ry by艂 lubiany przez dziewczyn臋 i przewa偶nie cieszy艂 si臋 u mistrz贸w dobr膮 opini膮, zda艂 sobie spraw臋, 偶e cho膰 cz臋sto denerwowa艂 Rufa, ten nigdy dot膮d nie okaza艂 mu r贸wnie jawnej wrogo艣ci.

- Je偶eli zrobi艂e艣 co艣 Danice, wr贸c臋 i znajd臋 ci臋 - ostrzeg艂 Cadderly, cho膰 uzna艂 t臋 my艣l za wielce nieprawdopodobn膮. Pu艣ci艂 przesi膮kni臋t膮 krwi膮 tunik臋 swego rywala i wbieg艂 po schodach na g贸r臋.

Krwawy szlak Rufa doprowadzi艂 go do po艂udniowego skrzyd艂a drugiego pi臋tra, gdzie mie艣ci艂y si臋 pokoje go艣cinne. Pomimo i偶 mu si臋 spieszy艂o, zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie, kiedy us艂ysza艂 okrzyki dobiegaj膮ce z pokoju Histry. W pierwszej chwili uzna艂, 偶e kap艂ance Sun臋 co艣 grozi, ale kiedy wyci膮gn膮艂 d艂o艅 w stron臋 klamki, zoriento­wa艂 si臋, 偶e p艂yn膮ce z wn臋trza odg艂osy to bynajmniej nie okrzyki b贸lu.

Pogna艂 w g艂膮b korytarza, zbyt zmartwiony, by poczu膰 za偶enowa­nie. Krwawy szlak prowadzi艂 zgodnie z jego obawami do drzwi pokoju Daniki. Zapuka艂 g艂o艣no i zwo艂a艂.

-Daniko? Bez odpowiedzi.

- Daniko? - za艂omota艂 g艂o艣niej. - Jeste艣 tam? Nadal brak odpowiedzi.

Cadderly nastawi艂 bark i bez trudu poradzi艂 sobie z drzwiami. Nie by艂y zamkni臋te na klucz.

Danica sta艂a nieruchomo jak pos膮g po艣rodku ma艂ego pokoju, na grubym, mi臋kkim dywanie, na kt贸rym 膰wiczy艂a. Obie r臋ce trzyma艂a roz艂o偶one przed sob膮 w pozycji medytacyjnej i nawet nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e kto艣 wszed艂 do pokoju. By艂a skupiona na znajduj膮­cym si臋 przed ni膮 kamiennym bloku opartym na dw贸ch drewnia­nych koz艂ach.

- Daniko? - spyta艂 ponownie Cadderly. - Nic ci nie jest? - Pod­szed艂 do niej niepewnie.

Danica odwr贸ci艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego t臋pym wzrokiem.

- Oczywi艣cie - odpar艂a. - Dlaczego mia艂oby mi co艣 by膰? Jej jasne w艂osy by艂y mokre od potu, a d艂one pokryte zakrzep艂膮 krwi膮.

- W艂a艣nie widzia艂em Kierkana Rufo - stwierdzi艂 Cadderly.

- Ja r贸wnie偶 - powiedzia艂a spokojnie Danica.

- Co mu si臋 sta艂o?

- Wpycha艂 艂apy tam gdzie nie powinien - rzuci艂a oboj臋tnym tonem Danica, powracaj膮c spojrzeniem do kamiennego bloku. -Powstrzyma艂am go.

To zupe艂nie nie mia艂o dla Cadderly'ego sensu. Rufo robi艂 g艂upie miny i gapi艂 si臋 jak ciel臋 na malowne wrota, ale nie by艂 na tyle g艂upi, aby otwarcie pr贸bowa膰 osi膮gn膮膰 co艣 z Danik膮.

- Rufo ci臋 zaatakowa艂? - zapyta艂.

Danica roze艣mia艂a si臋 histerycznie i to jeszcze bardziej zaniepo­koi艂o m艂odego kap艂ana.

- Pr贸bowa艂 mnie dotkn膮膰 - ju偶 m贸wi艂am.

Cadderly podrapa艂 si臋 po g艂owie i rozejrza艂 woko艂o, szukaj膮c 艣lad贸w, kt贸re powiedzia艂yby mu co艣 wi臋cej na temat niedawnego zdarzenia. Nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e Rufo zdecydowa艂 si&zaryzykowa膰 otwarte zaloty wobec Daniki, ale jeszcze bardziej zadziwi艂a go jej reakcja. By艂a opanowan膮 i zdyscyplinowan膮 wojowniczk膮. Nie spo­dziewa艂 si臋, 偶e Danica postanowi da膰 Rufowi tak solidny wycisk.

- Mocno go pobi艂a艣 - rzek艂, pragn膮c us艂ysze膰 wyja艣nienie Daniki.

- Wyli偶e si臋. - To by艂a jej jedyna odpowied藕.

Cadderly schwyci艂 j膮 za r臋k臋, chc膮c odwr贸ci膰 do siebie. Danica by艂a za szybka. Gwa艂townym ruchem r臋ki w prz贸d i w ty艂 uwolni艂a si臋 z u艣cisku, po czym z艂apa艂a go za kciuk i odgi臋艂a palec do ty艂u, nieomal powalaj膮c m艂odzie艅ca na kolana. Samo jej gniewne spoj­rzenie wystarczy艂oby, aby zniech臋ci膰 Cadderly'ego i zmusi膰 go do cofni臋cia si臋. By艂 prawie pewien, 偶e za chwil臋 dziewczyna z艂amie mu palec.

Nagle oblicze Daniki z艂agodnia艂o, jakby dopiero teraz rozpozna艂a stoj膮cego tu偶 obok niej m臋偶czyzn臋. Pu艣ci艂a jego kciuk i uj膮wszy delikatnie za g艂ow臋, przyci膮gn臋艂a do siebie.

- Och, Cadderly! - zawo艂a艂a pomi臋dzy poca艂unkami. - Zrobi艂am ci krzywd臋?

Cadderly odsun膮艂 si臋 na odleg艂o艣膰 ramienia i przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przypatrywa艂 dziewczynie. Wygl膮da艂a normalnie, je偶eli nie liczy膰 krwi Rufa na jej r臋kach i osobliwego, pe艂nego zniecierpliwie­nia spojrzenia.

- Pi艂a艣 wino? - zapyta艂.

- Oczywi艣cie, 偶e nie - odpar艂a Danica, zdumiona tym pytaniem.

- Wiesz, 偶e wolno mi wypi膰 tylko jeden kieliszek. . . - urwa艂a, a jej spojrzenie zn贸w sta艂o si臋 zimne i gniewne. - W膮tpisz w moj膮 lojal­no艣膰 wobec przysi臋gi? - rzuci艂a gwa艂townie. Zbity z tropu Cadderly zmarszczy艂 brwi.

- Zostaw mnie sam膮.

Ton jej g艂osu by艂 powa偶ny, a kiedy zak艂opotany Cadderly nie zareagowa艂 dostatecznie szybko, podkre艣li艂a wag臋 swoich s艂贸w. Sta艂a zaledwie o dwie stopy od kap艂ana, ale wykona艂a b艂yskawiczne kopni臋cie i wznosz膮c stop臋 na wysoko艣膰 jego twarzy, przesun臋艂a ni膮 gro藕nie w prz贸d i w ty艂. Cofn膮艂 si臋.

- Co si臋 z tob膮 dzieje? - zapyta艂. Oblicze Daniki ponownie si臋 rozlu藕ni艂o.

- Mocno do艂o偶y艂a艣 Rufowi - rzek艂 Cadderly. - Je偶eli pr贸bowa艂, no wiesz...

- Przerwa艂 mi! - uci臋艂a Danica. - On. . . - Przenios艂a wzrok na g艂az, a nast臋pnie na Cadderly 'ego. Zn贸w wydawa艂a si臋 w艣ciek艂a.

- A teraz ty mi przeszkadzasz. Cadderly roztropnie cofn膮艂 si臋 o dalszych kilka st贸p.

- P贸jd臋 sobie - obieca艂, spogl膮daj膮c na g艂az - je偶eli mi powiesz, w czym ci przeszkodzi艂em.

- Jestem prawdziw膮 uczennic膮 Wielkiego Mistrza Penpahga D' Anna! - zawo艂a艂a Danica, jakby to wszystko wyja艣nia艂o.

- Oczywi艣cie, 偶e tak - rzek艂 Cadderly. Jego s艂owa uspokoi艂y dziewczyn臋.

- Nadszed艂 czas na Gigel Nugel - powiedzia艂a. - 呕elazn膮 Czaszk臋, ale nikt nie mo偶e przerywa膰 mi koncentracji!

Cadderly przez chwil臋 patrzy艂 na kamienny blok - du偶o wi臋kszy ni偶 ten na rycinie Penpahga D' Ahna - po czym przeni贸s艂 wzrok na delikatne oblicze Daniki, usi艂uj膮c, aczkolwiek bezskutecznie prze艂-ka^膰 aas艂yszan膮 informacj臋.

- Zamierzasz rozbi膰 g艂ow膮 ten g艂az?

- Jestem prawdziw膮 uczennic膮 - zaprotestowa艂a Danica. Cadderly o ma艂o nie zemdla艂.

- Nie r贸b tego - rzuci艂 b艂agalnie, wyci膮gaj膮c r臋k臋 w stron臋 mniszki.

Widz膮c jej natychmiastow膮 reakcj臋, czym pr臋dzej si臋 cofn膮艂.

- Jeszcze nie - doda艂 b艂agalnie. - To wielkie wydarzenie w his­torii biblioteki. Trzeba o tym powiadomi膰 dziekana Thobicusa. Mogliby艣my urz膮dzi膰 publiczny pokaz.

- To prywatna sprawa - odpar艂a - a nie widowisko urz膮dzone ku uciesze niewiernych.

- Niewiernych? - wyszepta艂 i w tej osobliwej chwili wiedzia艂, 偶e to okre艣lenie idealnie do niego pasuje, ale z innych powod贸w ni偶 r贸偶nice w wierze pomi臋dzy nim a Danik膮. Musia艂 my艣le膰 intensywnie. - Ale - improwizowa艂 - z ca艂膮 pewno艣ci膮 takie zda­rzenie powinno mie膰 miejsce w obecno艣ci 艣wiadk贸w i musi by膰 nale偶ycie zarejestrowane.

Danica spojrza艂a na艅 z zaciekawieniem.

- Dla przysz艂ych uczni贸w - wyja艣ni艂. - Kto za sto lat przyb臋dzie tu, by studiowa膰 dzie艂a Wielkiego Mistrza Penpahga D'Ahna? Czy偶 uczniowie ci nie b臋d膮 chcieli r贸wnie偶 skorzysta膰 z zapisk贸w dotycz膮cych praktyk i sukces贸w Wielkiej Mistrzyni Daniki? Nie, w tej sytuacji nie mo偶esz zachowa膰 si臋 egoistycz­nie. To na pewno by艂oby niezgodne z naukami Penpahga D'Ahna.

Danica zastanowi艂a si臋 nad jego s艂owami.

- To by艂oby egoistyczne - przyzna艂a.

Ale to tylko wzmog艂o zaniepokojenie Cadderly'ego. Teraz nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e w bibliotece dzieje si臋 co艣 niezwyk艂ego. Co艣 strasznego. Danica mia艂a bystry umys艂 i nigdy nie da艂aby sob膮 r贸wnie 艂atwo manipulowa膰.

- Zaczekam, a偶 poczynisz wszelkie konieczne przygotowania -potwierdzi艂a. - Ale niezbyt d艂ugo! Nadszed艂 czas na 呕elazn膮 Czaszk臋! Wiem, 偶e to prawda. Jestem prawdziw膮 uczennic膮 Wielkiego Mistrza Penpahga D'Ahna.

Cadderly nie wiedzia艂, co zrobi膰. Czu艂, 偶e je艣li st膮d wyjdzie, Danica powr贸ci do przerwanej czynno艣ci. Rozejrza艂 si臋 woko艂o. W ko艅cu jego spojrzenie pad艂o na 艂贸偶ko dziewczyny.

- By艂oby najlepiej, gdyby艣 odpocz臋艂a - zaproponowa艂. Danika spojrza艂a na 艂贸偶ko, potem na Cadderly'ego i jej twarz wykrzywi艂 osobliwy grymas.

- Mam ochot臋 na co艣 innego, lepszego od wypoczynku - zamru­cza艂a, podchodz膮c bli偶ej. Gwa艂owno艣膰 jej nieoczekiwanego poca艂unku os艂abi艂a kolana Cadderly'ego obietnic膮 wielu cudownych chwil.

Ale nie w taki spos贸b. Upomnia艂 si臋, 偶e z Danika co艣 jest nie w porz膮dku - a zreszt膮 nie tylko z ni膮, ale ze wszystkimi innymi, w ca艂ej bibliotece.

- Musz臋 ju偶 i艣膰 - powiedzia艂, odsuwaj膮c si臋 od niej - do Dziekana Thobicusa, aby zaj膮膰 si臋 przygotowaniami. Teraz odpocz­nij. B臋dziesz potrzebowa膰 wi臋cej si艂.

Danica pu艣ci艂a go niech臋tnie, szczerze rozdarta pomi臋dzy dr臋cz膮­cym j膮 pragnieniem spe艂nienia obowi膮zku i potrzeb膮 mi艂o艣ci.

Nieomal pow艂贸cz膮c nogami Cadderly zszed艂 na pierwszy poziom. Korytarze by艂y niepokoj膮co puste i ciche; nie bardzo wiedzia艂, dok膮d powinien si臋 uda膰. Mia艂 w bibliotece niewielu bliskich przy­jaci贸艂 - nie m贸g艂 uda膰 si臋 ze swoim problemem do Kierkana Rufo, a z obawy przed spotkaniem z Averym musia艂 trzyma膰 si臋 z daleka od pokoj贸w i pracowni dziekana Thobicusa czy innych prze艂o偶onych.

Koniec ko艅c贸w wr贸ci艂 do kuchni, gdzie Pikel i Ivan, niemal nie­przytomni ze zm臋czenia, nadal uparcie si艂owali si臋 na r臋ce. Cadderly wiedzia艂, 偶e krasnoludy s膮 silne i zaci臋te, ale min臋艂a pra­wie godzina, odk膮d rozpocz臋li sw贸j pojedynek.

Kiedy podszed艂 bli偶ej, kr臋c膮c g艂ow膮 z niedowierzania, m贸g艂 na w艂asne oczy przekona膰 si臋 o ich zaci臋to艣ci. Ich r臋ce pokryte by艂y si艅cami z pop臋kanych 偶y艂, a ca艂e cia艂a dygota艂y od nie s艂abn膮cego, sta艂ego napi臋cia, mimo to jednak bracia nadal nieub艂aganie patrzyli sobie wzajemnie w oczy.

- Po艂o偶em ci臋! - wycedzi艂 Ivan.

Pikel warkn膮艂 w odpowiedzi i wzm贸g艂 nap贸r.

- Przesta艅cie! - rzuci艂 ostro Cadderly. Obaj bracia unie艣li g艂owy; dopiero teraz zorientowali si臋, 偶e kto艣 wszed艂 do kuchni.

- Mogie go pokona膰 - zapewni艂 Cadderly'ego Ivan.

- Dlaczego walczycie? - spyta艂 Cadderly, sadz膮c, 偶e 偶aden z nich nie b臋dzie tego pami臋ta艂.

- By艂e艣 tu - odrzek艂 Ivan. - To 偶e艣 widzia艂, 偶e on zacz膮艂.

- Och? - wtr膮ci艂 sarkastycznie Pikel.

- Ale co zacz膮艂? - zapyta艂 Cadderly.

- B贸jk臋! - warkn膮艂 rozdra偶niony Ivan.

-Jak?

Ivanowi sko艅czy艂y si臋 odpowiedzi. Spojrza艂 na Pikela, kt贸ry tylko wzruszy艂 ramionami.

- A wi臋c dlaczego walczycie? - zapyta艂 ponownie Cadderly, nie spodziewaj膮c si臋 w g艂臋bi duszy odpowiedzi.

Oba krasnoludy jednocze艣nie przerwa艂y pojedynek i usiad艂y spo­kojnie, przygl膮daj膮c si臋 sobie nawzajem.

- M贸j ty bracie! - zawo艂a艂 nagle Ivan przeskakuj膮c nad sto艂em. Pikel z艂apa艂 go w locie, a ich u艣ciski i poklepywania okaza艂y si臋 r贸wnie silne, jak podczas niedawnych zapas贸w 鈥瀗a r臋k臋".

Ivan pa艂aj膮c ze szcz臋艣cia odwr贸ci艂 si臋 do Cadderly'ego.

- To je m贸j brat - oznajmi艂.

Cadderly wysili艂 si臋 na u艣miech, podejrzewaj膮c, 偶e to mo偶e by膰 najlepszy spos贸b na u艂agodzenie krasnolud贸w, tak jak wcze艣niej zrobi艂 to samo z Danika.

- Ju偶 nied艂ugo kolacja. - Tyle tylko musia艂 powiedzie膰.

- Kolacja? - rykn膮艂 Ivan.

- Ojoj! - doda艂 Pikel i w chwil臋 p贸藕niej oba krasnoludy jak bro­date tornada zacz臋艂y krz膮ta膰 si臋 po kuchni, przygotowuj膮c wieczor­ny posi艂ek. Cadderly odczeka艂 jeszcze kilka minut, aby upewni膰 si臋, 偶e walka nie rozgorzeje na nowo, po czym wyszed艂 z kuchni, aby sprawdzi膰, jak przedstawia si臋 sytuacja u Daniki.

Znalaz艂 j膮 w jej pokoju. Spa艂a. Nakry艂 j膮 starannie kocem, po czym podszed艂 do g艂azu, zastanawiaj膮c si臋, w jaki spos贸b m贸g艂by go st膮d usun膮膰.

- Jak si臋 w og贸le tu dosta艂e艣? - zapyta艂, wpatruj膮c si臋 w ci臋偶ki blok. Aby go ruszy膰, potrzeba by艂o co najmniej dw贸ch silnych ludzi, a na schodach nawet trzech mia艂oby k艂opot ze zniesieniem go. Teraz Cadderly chcia艂 jedynie usun膮膰 g艂az z koz艂贸w, zrzuci膰 go na pod艂og臋, aby powstrzyma膰 Danik臋 przed dokonaniem pr贸by techniki 呕elaznej Czaszki. Podszed艂 do 艂贸偶ka i wybra艂 najmocniejsze koce. Zwi膮za艂 je razem, owin膮艂 wok贸艂 kamienia, a ko艅ce spu艣ci艂 przez nisko zwieszaj膮c膮 si臋 belk臋 stropow膮 pod sufitem.

Schwyci艂 je i zawisn膮wszy w powietrzu, uderzy艂 nogami w-stoja-ki. Drewniane koz艂y przechyli艂y si臋, po czym przewr贸ci艂y, belka stropowa skrzypn臋艂a w wyrazie protestu, ale przeciwwaga Cadderly'ego sprawi艂a, 偶e wielki g艂az spokojnie i cicho znalaz艂 si臋 na ziemi.

U偶ywaj膮c n贸g koz艂贸w w formie d藕wigni, zdo艂a艂 wydoby膰 koce spod kamienia. Nast臋pnie ponownie otuli艂 Danic臋 i wyszed艂 z poko­ju. My艣la艂 intensywnie, usi艂uj膮c znale藕膰 jakie艣 logiczne wyja艣nienie wszystkich nielogicznych zdarze艅, jakie mia艂y miejsce tego dnia.

To by艂 cudowny d膮b, doprawdy wspania艂e drzewo. Newander wspinaj膮c si臋 coraz wy偶ej 艂agodnie pu艣ci艂 jego pie艅 i kolejne ga艂臋zie. Widok z samej g贸ry by艂 urzekaj膮cy, panorama, kt贸ra spra­wia艂a, 偶e po plecach druida raz po raz przesuwa艂y si臋 przyjemne, ciep艂e ciarki. By艂 zadowolony.

Jednak kiedy odwr贸ci艂 si臋, by spojrze膰 na g贸ry na po艂udniowym zachodzie, u艣miech b艂yskawicznie znik艂 z jego warg.

W oddali dostrzeg艂 Bibliotek臋 Naukow膮, ledwie widoczn膮, kan­ciast膮 budowl臋. Nie zamierza艂 przebywa膰 poza bibliotek膮 tak d艂ugo - pomimo swobody i indywidualno艣ci, jak膮 oferowa艂 ich zakon, wiedzia艂, 偶e Arcite nie b臋dzie zadowolony.

Ptak spikowa艂 w d贸艂 i wyl膮dowa艂 nie opodal g艂owy Newandera.

- Powinienem wraca膰 - powiedzia艂 mu druid, pomimo i偶 z ca艂ego serca pragn膮艂 pozosta膰 w艂a艣nie tu, w le艣nej g艂uszy, z dala od pokus cywilizacji.

Z pewnym oci膮ganiem zacz膮艂 zsuwa膰 po pniu. Kiedy straci艂 z oczu ginach biblioteki, ma艂o brakowa艂o, a zn贸w zacz膮艂by si臋 pi膮膰 w g贸r臋. Nie zrobi艂 tego jednak. 艁aja膰 samego siebie za w艂asne l臋ki i obawy, niech臋tnie i niespiesznie ruszy艂 w powrotn膮 drog臋 do bib­lioteki, gdzie czeka艂y na艅 obowi膮zki.

Cadderly po powrocie do swego pokoju zamierza艂 po艂o偶y膰 si臋 i odpocz膮膰 chwilk臋. Do wieczora pozosta艂o jeszcze par臋 godzin, ale dzie艅 by艂 ju偶 dostatecznie wyczerpuj膮cy. Niebawem m艂ody kap艂an zacz膮艂 pochrapywa膰 pogr膮偶ony w g艂臋bokim 艣nie., , ,, ,

Nie by艂 to jednak spokojny sen. Z g艂臋bin jego wype艂nionych mg艂膮 mrocznych majak贸w wy艂oni艂y si臋 偶ywe trupy, szkielety i upiorne ghule, wyci膮gaj膮ce w jego stron臋 ko艣ciste d艂onie i prze偶erane zgni­lizn膮 palce.

Usiad艂 po艣r贸d nieprzeniknionych ciemno艣ci. Stru偶ki potu l艣ni艂y na jego twarzy, a po艣ciel by艂a wilgotna i gliniasta. Us艂ysza艂 jaki艣 d藕wi臋k dochodz膮cy z boku 艂贸偶ka. Po艂o偶y艂 si臋 w ubraniu i gmeraj膮c w kieszeniach wydoby艂 z nich najpierw wiruj膮ce dyski, a potem 艣wietln膮 tulej臋.

Co艣 si臋 zbli偶a艂o.

Nasadka spad艂a i strumie艅 艣wiat艂a przeci膮艂 ciemno艣膰. Przera偶ony Cadderly o ma艂o nie cisn膮) dyskami, ale zaniecha艂 ataku, kiedy roz­pozna艂 bia艂e futerko przyjaciela.

Percival, r贸wnie wystraszony jak Cadderly, przebieg艂 przez pok贸j potr膮caj膮c r贸偶ne rzeczy i ukry艂 si臋 pod 艂贸偶kiem. W chwil臋 p贸藕niej wiewi贸rka nie艣mia艂o wychyn臋艂a u st贸p Cadderly'ego i przesuwaj膮c si臋 wolno, u艂o偶y艂a w zgi臋ciu r臋ki m臋偶czyzny.

Cadderly ucieszy艂 si臋 z jego towarzystwa. Na艂o偶y艂 nasadk臋 na tulejk臋, ale nie schowa艂 jej do kieszeni. W chwil臋 p贸藕niej ju偶 spa艂.

A w krainie sn贸w czeka艂y na niego 偶ywe trupy.


Pora dzia艂a膰


- Barjin przygotowuje si臋 do otwarcia wr贸t - powiedzia艂a Aballisterowi Dorigen. - Moi 艂膮cznicy z ni偶szych 艣wiat贸w wyczu­waj膮 zacz膮tek bramy.

- Jak d艂ugo to jeszcze potrwa? - spyta艂 ponuro czarnoksi臋偶nik. Aballister cieszy艂 si臋, 偶e Druzil ju偶 wkr贸tce zbli偶y si臋 do Barjina i b臋dzie mia艂 oko na niebezpiecznego kap艂ana, aczkolwiek nie podo­ba艂o mu si臋, 偶e ten tak szybko zdo艂a艂 poczyni膰 konieczne przygoto­wania. Je偶eli zamierza艂 otworzy膰 wrota, jego plany musia艂y si臋 roz­wija膰 pe艂n膮 par膮.

Dorigen wzruszy艂a ramionami.

- Godzink臋 lub dwie - odpar艂a. - Nie wiem, jakiej zamierza u偶y膰 metody... jakim rodzajem magii si臋 pos艂u偶y. - Przenios艂a wzrok na Druzila siedz膮cego wygodnie na blacie biurka Aballistera - sprawia艂 wra偶enie oboj臋tnego, ale dw贸jka czarnoksi臋偶nik贸w wiedzia艂a dos­konale, co musia艂 teraz odczuwa膰.

- Czy naprawd臋 uwa偶asz za konieczne wysy艂a膰 tam impa?

- Ufasz Barjinowi? - odpar艂 Aballister.

- Talona nie pozwoli艂aby mu przej膮膰 eliksiru, gdyby nie by艂 oddany naszej sprawie - odpar艂a Dorigen.

- Nie 艂ud藕 si臋, 偶e bogini jest tak bardzo zainteresowana nasz膮 spraw膮 - ostrzeg艂 Aballister, podnosz膮c si臋 i kr臋c膮c nerwowo obok swego d臋bowego fotela. - Trudne Czasy przemin臋艂y i wszystko si臋 zmieni艂o. Awatar Talony by艂 zadowolony ze sprowadzenia mnie w jej mroczne obj臋cia, ale ona ma nie tylko mnie i nie s膮dz臋, aby przejmowa艂a si臋 zbytnio moimi problemami. Skierowa艂a mnie do Druzila, a on dostarczy艂 mi receptur臋 na kl膮tw臋 chaosu, kt贸rej los jest teraz w moich... naszych r臋kach.

- Ale je偶eli Barjin nie jest kap艂anem Talony... - stwierdzi艂a Dorigen, przest臋puj膮c nerwowo z nogi na nog臋 i pozwalaj膮c, by jej towarzysz doko艅czy艂 ostrze偶enie w duchu.

Aballister przygl膮da艂 si臋 jej przez d艂u偶sz膮 chwil臋, zdziwiony, 偶e podobnie jak on ma w膮tpliwo艣ci na temat Barjina. By艂a czarodziej­k膮 w 艣rednim wieku, szczup艂膮, o poci膮g艂ej twarzy, bystrych oczach i g臋stych szpakowatych w艂osach, kt贸rych nigdy nie czesa艂a.

- Mo偶e jest kap艂anem Talony - odrzek艂. - Ja wierz臋, 偶e jest. - Przez kilka ostatnich dni wielokrotnie w my艣lach rozgrywa艂 roz­maite warianty tej sceny. - Niech ci臋 jednak ten fakt nie zadowala. Gdyby Barjin wbi艂 mi w serce zatruty sztylet, Talona nie by艂aby zadowolona, ale i nie zem艣ci艂aby si臋 na kap艂anie. Taka jest cena s艂u偶enia naszej bogini.

Dorigen zastanawia艂a si臋 przez chwil臋 nad jego s艂owami i poki­wa艂a g艂ow膮.

- Walczymy z kap艂anami o w艂adz臋 - ci膮gn膮艂 Aballister. - Tak by艂o od samego powstania Zamczyska Tr贸jcy, a rywalizacja przy­bra艂a na sile z chwil膮 przybycia tu Barjina. Odebra艂 mi kontrol臋 nad eliksirem. Przyznaj臋, pope艂ni艂em b艂膮d lekcewa偶膮c jego spryt, ale mo偶esz mi wierzy膰, nie pogodzi艂em si臋 z pora偶k膮. A teraz wr贸膰 do swojego pokoju i ponownie skontaktuj si臋 ze swoimi 艂膮cznikami. Powiadom mnie natychmiast, je偶eli tylko nast膮pi jakakolwiek zmia­na w bramie Barjina.

Aballister spojrza艂 w g艂膮b magicznego zwierciad艂a, zastanawiaj膮c si臋, czy powinien zajrze膰 do kaplicy Barjina i tym samym potwier­dzi膰 s艂owa Dorigen. Postanowi艂 jednak tego nie robi膰, 艣wiadom, 偶e Barjin z 艂atwo艣ci膮 by to wykry艂 i rozpozna艂 藕r贸d艂o namiaru. AbaUister nie chcia艂, aby kap艂an zorientowa艂 si臋, jak bardzo jest zaniepokojony i jak wielk膮 przewag臋 zamierza w艂a艣nie osi膮gn膮膰 w ich niewielkiej rywalizacji.

K膮tem oka spojrza艂 na Druzila.

- Kap艂an jest 艣mia艂y - zauwa偶y艂 imp. - Otwiera膰 bram臋 tak bli­sko tak licznych wrog贸w magicznej mocy... niejako tu偶 pod ich stopami. Bene tellemara. Gdyby kap艂ani z biblioteki j膮 odkryli...

- To nie by艂o takie niespodziewane - mrukn膮艂 AbaUister zacho­wawczo. - Wiemy, 偶e Barjin zbiera艂 materia艂y do magicznych zakl臋膰.

- Je偶eli otwiera bram臋 - wtr膮ci艂 Druzil - to znaczy, 偶e by膰 mo偶e kl膮twa zacz臋艂a dzia艂a膰! - Imp z zadowoleniem zatar艂 pulchne, sk贸-rzaste 艂apki.

- Albo mo偶e Barjin znalaz艂 si臋 w rozpaczliwej sytuacji i innego wyj艣cia - wtr膮ci艂 szybko Aballister. Druzil roztropnie ukry艂 swoje podniecenie.

- Musimy przygotowa膰 kosz koksowy - rzek艂 Aballister -szybko. Musimy by膰 gotowi, zanim Barjin rozpocznie rytua艂 wo艂ywania.

Podszed艂 do w艂asnego p艂on膮cego koksownika i si臋gn膮艂 po bli偶ej le偶膮cy woreczek, upewniaj膮c si臋, 偶e zawiera niebieski szek.

- Dam ci dwa woreczki - wyja艣ni艂, - Jeden do zamkni臋cia Barjina, kiedy ju偶 przez nie przejdziesz, a drugi, aby艣 m贸g艂 je rzy膰, wracaj膮c do mnie.

- Aby mie膰 pewno艣膰, 偶e b臋d臋 jego jedyn膮 zdobycz膮? - *K Druzil, przekrzywiaj膮c z zaciekawieniem przypominaj膮cy 艂ebek.

- Nie jestem tak pewien mocy Barjina, jak on sam - 鈥灺, Aballister. - Je偶eli przywo艂a zbyt wielu mieszka艅c贸w, eto nawet pomniejszych, z ni偶szych 艣wiat贸w, aby mu s艂u偶yli, jego zostanie podzielona. Nie w膮tpi臋, 偶e przywo艂a r贸wnie偶 nieumar Ten rodzaj armii mo偶e wyrwa膰 si臋 spod jego kontroli w razie k uderzenia kap艂an贸w z Biblioteki Naukowej. Obawiam si臋, 偶e B posuwa si臋 za daleko. Obawiam si臋, 偶e to wszystko mo偶e si臋

- Obawiasz si臋? - rzuci艂 drwi膮co Druzil. - Czy masz nadziej??! Podkr膮偶one oczy Aballistera zw臋zi艂y si臋 niebezpiecznie.

- Oceniani sytuacj臋 z innego punktu widzenia, m贸j drogi l - zamrucza艂. - Z twojego. Nie chcia艂by艣 chyba, 偶eby z nL. 艣wiata przyby艂y do Barjina inne impy, twoi rywale? Czy jest u禄 liwe, 偶e jaki艣 imp albo midget rozpozna ci臋 i b臋dzie wiedzia艂,: s艂u偶y艂e艣 u mnie? ,,芦

Czarnoksi臋偶nik ucieszy艂 si臋, widz膮c, 偶e rysy twarzy impa w jed-, nej chwili st臋偶a艂y. H

- Barjin dowiedzia艂by si臋 w贸wczas, 偶e jeste艣 moim ageotoft j搂| ci膮gn膮艂. - Mia艂by艣 du偶o szcz臋艣cia, gdyby sko艅czy艂o si臋 tylko n*V; wygnaniu. n

Druzil przeni贸s艂 wzrok na kosz koksowy Aballistera i pokiwa艂 g艂ow膮 potakuj膮co.

- Przejd藕 na drug膮 stron臋, kiedy tylko Barjin otworzy bram臋 -rzek艂 Aballister dorzucaj膮c niebieskiego proszku do kosza. P艂omiw艂 buchn膮艂 i zmieni艂 kolor, przechodz膮c przez ca艂e spektrum barw. Druzil min膮艂 czarnoksi臋偶nika, wzi膮艂 dwa woreczki i zawiesi艂 je sobie na przednich szponach zdobi膮cych jego skrzyd艂o.

- Kiedy tylko wyjdziesz z p艂omieni, zamknij bram臋 - ci膮gn膮艂 Aballister. - Nie zrozumie nag艂ej zmiany ich barwy. B臋dzie my艣la艂, 偶e to rezultat twojego przej艣cia.

Imp ponownie pokiwa艂 g艂ow膮, pragn膮c znale藕膰 si臋 z dala od Aballistera, ale jeszcze bardziej chcia艂 zobaczy膰 na w艂asne oczy, co dzia艂o si臋 w bibliotece - czym pr臋dzej wi臋c wskoczy艂 w p艂omienie i znikn膮艂.

- Plany Aballistera s艂u偶膮 wszystkim - wymamrota艂 do siebie Druzil w kilka minut p贸藕niej, kiedy przep艂ywa艂 przez czarn膮 otch艂a艅 na granicy materialnego 艣wiata, czekaj膮c na otwarcie wr贸t Barjina. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e poczynaniami czarnoksi臋偶nika kieruj膮 r贸wnie偶 inne uczucia - takie jak zazdro艣膰 i strach. Barjin nie okazywa艂 jak dot膮d oznak s艂abo艣ci i Aballister, podobnie jak Druzil, wiedzia艂, 偶e otwarcie wr贸t do ni偶szych 艣wiat贸w nie mog艂o w wi臋kszym stopniu zaszkodzi膰 powodzeniu misji kap艂ana. Mimo to Druzil nie posiada艂 si臋 ze szcz臋艣cia, kiedy patrzy艂 na woreczki z magicznymi proszkami, kt贸re dosta艂 od Aballistera. Imp by艂 pod wra偶eniem zuchwa艂o艣ci i pewno艣ci siebie Barjina. Jego dotychcza­sowe zwyci臋stwa w Zamczysku Tr贸jcy i najprawdopodobniej r贸w­nie偶 w lochach biblioteki nie mog艂y zosta膰 zlekcewa偶one.

Podczas gdy Aballister m贸g艂 obawia膰 si臋 o swoj膮 pozycj臋, Druzila interesowa艂a jedynie kl膮twa chaosu, receptura, na kt贸rej realizacj臋 tak d艂ugo czeka艂.

Gdy w gr臋 wchodzi艂a kl膮twa chaosu, Barjin zas艂ugiwa艂 na wi臋k­sz膮 uwag臋.

Przera藕liwa, szponiasta 艂apa schwyci艂a Cadderly'ego za serce. Odskoczy艂 dziko w bok, wymachuj膮c op臋ta艅czo r臋koma, w bez­nadziejnej pr贸bie obrony.

Obudzi艂 si臋, kiedy wyl膮dowa艂 na pod艂odze i przez kilka chwil usi艂owa艂 odzyska膰 orientacj臋. By艂 ranek i koszmary Cadderly'ego szybko si臋 rozp艂yn臋艂y w promieniach wschodz膮cego s艂o艅ca. Usi艂o­wa艂 je zatrzyma膰, aby rozgry藕膰 ich ukryte znaczenie, ale bezskutecz­nie. Sny rozwia艂y si臋 bezpowrotnie.

Wzruszywszy z rezygnacj膮 ramionami, powr贸ci艂 my艣lami do poprzedniego popo艂udnia, przypominaj膮c sobie wydarzenia, jakie nast膮pi艂y, zanim uda艂 si臋 na spoczynek.

To ci odpoczynek! Ile czasu up艂yn臋艂o? - zastanawia艂 si臋 gor膮cz­kowo, spogl膮daj膮c na czasomierz na pod艂odze. Pi臋tna艣cie godzin?

Percival nadal by艂 w pokoju, ale najwyra藕niej od czasu do czasu wychodzi艂. Wiewi贸rka siedzia艂a na biurku Cadderly'ego, przed samym oknem, posilaj膮c si臋 z zadowoleniem. Poni偶ej le偶a艂y skorup­ki tuzina smakowitych 偶o艂臋dzi.

Cadderly usiad艂 obok 艂贸偶ka i ponownie usi艂owa艂 przypomnie膰 sobie cho膰 fragment snu, szukaj膮c jakich艣 powi膮za艅 z chaosem, kt贸ry ni st膮d, ni zow膮d zapanowa艂 w jego 偶yciu. Jego 艣wietlna tule­ja, otwarta i po艂yskuj膮ca s艂abiutko, le偶a艂a pod grub膮 warstw膮 zmi臋-toszonych nakry膰.

- Tu co艣 jest - rzek艂 Cadderly do Percivala, oboj臋tnym gestem si臋gaj膮c po tulej臋 i nak艂adaj膮c nasadk臋. - Co艣, czego jeszcze nie ro­zumiem. -W jego g艂osie by艂o wi臋cej zak艂opotania ni偶 determinacji. Dzie艅 wczorajszy wydawa艂 si臋 bardzo odleg艂y i zastanawia艂 si臋 po­wa偶nie, gdzie ko艅czy艂y si臋 jego wspomnienia, a zaczyna艂y sny. Jak niezwyk艂e by艂y w rzeczywisto艣ci wczorajsze wydarzenia? W jakim stopniu owe osobliwo艣ci wynika艂y z jego w艂asnych l臋k贸w? Danica mog艂a by膰 po prostu upart膮 kobiet膮 - upomnia艂 samego siebie -a kto jest w stanie przewidzie膰 zachowanie krasnolud贸w?

Mimowolnie Cadderly potar艂 r臋k膮 granatowy siniec z boku g艂owy. Wpadaj膮ce do pokoju promienie s艂o艅ca, sprawia艂y, i偶 wszystko wydawa艂o si臋 normalne. Czyni艂o jego l臋ki dziecinnymi i absurdalnymi.

W chwil臋 potem pozna艂 kolejny l臋k, tym razem jednak oparty na realnych podstawach. Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi i da艂 si臋 s艂ysze膰 znajomy g艂os.

- Cadderly? Cadderly, ch艂opcze, jeste艣 tam?

Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach Avery.

Percival w艂o偶y艂 do pyszczka 偶o艂臋dzia i wypad艂 przez okno, Cadderly nie zd膮偶y艂 si臋 nawet podnie艣膰, gdy prze艂o偶ony wszed艂 do 艣rodka.

- Cadderly! - zawo艂a艂 Avery, podchodz膮c do niego 偶wawym krokiem. - Dobrze si臋 czujesz, ch艂opcze? Nic ci si臋 nie sta艂o?

- Nie, nic - odpar艂 nie艣mia艂o Cadderly, staraj膮c si臋 znale藕膰 poza zasi臋giem wyci膮gni臋tych r膮k Avery'ego. - Po prostu spad艂em z 艂贸偶ka.

Zaniepokojenie Avery'ego bynajmniej nie os艂ab艂o.

- To straszne! - zawo艂a艂. - Nie mo偶emy na to pozwoli膰, nie, nie! - Prze艂o偶ony rozejrza艂 si臋 gor膮czkowo, po czym pstrykn膮艂 pal­cami i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Ka偶emy krasnoludom zrobi膰 por臋cz. Tak. W艂a艣nie tak! Nie mo偶emy pozwoli膰, aby艣 wypad艂 z 艂贸偶ka i zrobi艂 sobie krzywd臋. Jeste艣 zbyt cennym nabytkiem dla Zakonu Deneira, aby艣my pozwolili sobie na potencjaln膮 tragedi臋!

M艂ody ucze艅 spojrza艂 na艅 zdumiony, nie wiedz膮c czy to co s艂yszy to sarkazm, czy osobliwa rzeczywisto艣膰.

- To nic takiego - odpar艂 niepewnie.

- Och, tak - prychn膮艂 Avery. -Absolutnie. Jeste艣 takim pi臋knym ch艂opcem. Nigdy nie troszczy艂e艣 si臋 o w艂asne bezpiecze艅stwo!

- Przyjacielskie klepni臋cie Avery'ego bardziej zabola艂o Cadderly'ego ni偶 upadek.

- Przyszed艂e艣, aby da膰 mi list臋 prac do wykonania - stwierdzi艂, pragn膮c zmieni膰 temat. Nie wiedzie膰 czemu bardziej lubi艂, gdy Avery na niego wrzeszcza艂. W ka偶dym razie wtedy nie mia艂 w膮tpli­wo艣ci co do jego intencji.

- Prac? - spyta艂 najwyra藕niej zaskoczony Avery. - Ale偶 dla­czego? Nie wydaje mi si臋, aby艣 mia艂 dzisiaj co艣 do roboty. A je偶eli nawet co艣 ci zleci艂em, daruj to sobie. Nie mo偶emy marno­wa膰 twojego nadzwyczajnego potencja艂u na jakie艣 przyziemne b艂ahostki. Zajmuj si臋 swoimi sprawami. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 wiesz lepiej ni偶 ktokolwiek inny, co obecnie jest dla ciebie najwa偶niej­sze.

Cadderly nie wierzy艂 w ani jedno jego s艂owo. A je偶eli nawet, nie by艂 w stanie go zrozumie膰.

- Po co wi臋c tu przyszed艂e艣? - zapyta艂. 禄

- Czy potrzebuj臋 powodu, aby spotka膰 si臋 z moim najcenniej­szym akolit膮? - odrzek艂 Avery i ponownie siarczy艣cie klepn膮艂 Cadderly'ego w plecy. - Nie, nie bez powodu. Przyszed艂em, aby powiedzie膰 ci dzie艅 dobry i niniejszym to czyni臋. Dzie艅 dobry!

- Ruszy艂 w stron臋 drzwi i nagle zatrzyma艂 si臋, odwr贸ci艂 na pi臋cie, podszed艂 do Cadderly'ego i u艣ciska艂 go mocno. - Taak, dzie艅 dobry!

Nagle Avery, kt贸rego oczy nieoczekiwanie zm臋tnia艂y, odsun膮艂 si臋 na odleg艂o艣膰 wyci膮gni臋tej r臋ki.

- Kiedy tylko tu przyby艂e艣, wiedzia艂em, 偶e wyro艣niesz na wspa­nia艂ego ch艂opca - powiedzia艂.

Cadderly spodziewa艂 si臋, 偶e tamten zmieni temat, jak zawsze, kiedy m贸wi艂 o pocz膮tkowym okresie jego pobytu w Bibliotece Naukowej, ale Avery kontynuowa艂.

- Obawiali艣my si臋, 偶e staniesz si臋 taki jak tw贸j ojciec - by艂 bar­dzo inteligentny, jak ty! Ale widzisz, on nie potrafi艂 okre艣li膰 w艂a艣ciwego kierunku w tym, co robi艂. - 艢miech Avery'ego p艂yn膮艂 wprost z jego brzucha. - Nazwa艂em go kap艂anem Gonda! -rykn膮艂, klepi膮c Cadderly'ego po ramieniu.

M艂odzieniec nie widzia艂 w jego s艂owach niczego zabawnego, ale by艂 autentycznie zaintrygowany informacjami o swoim ojcu. Ten temat zawsze by艂 w bibliotece pomijany, a Cadderly, kt贸ry nie pami臋ta艂 niczego sprzed okresu swego przybycia tutaj, nigdy nie naciska艂, i nie wypytywa艂 o to prze艂o偶onych.

-1 rzeczywi艣cie taki by艂 - ci膮gn膮艂 Avery, spokojny i spos臋pnia艂y. - Albo, obawiam si臋, nawet gorszy. Widzisz, on nie m贸g艂 tu pozos­ta膰. Nie mogli艣my pozwoli膰, by pozna艂 nasz膮 wiedz臋 i wykorzysta艂 j膮 do niszczycielskich praktyk.

- Dok膮d si臋 uda艂? - zapyta艂 Cadderly.

- Nie wiem. To by艂o dwadzie艣cia lat temu! - odrzek艂 Avery. -Widzieli艣my go od tej pory tylko raz, w dniu kiedy przyprowadzi艂 do Dziekana Thobicusa swego syna. Rozumiesz teraz, m贸j ch艂opcze, dlaczego zawsze tak ci臋 kontroluj臋 i boj臋 si臋, aby艣 nie zboczy艂 z obranej drogi?

Cadderly nie by艂 w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu, cho膰 chcia艂 dowiedzie膰 si臋 mo偶liwie jak najwi臋cej - prze艂o偶ony by艂 najwyra藕­niej w nastroju do zwierze艅.

Szybko upomnia艂 si臋, 偶e tego typu zachowanie nie by艂o w stylu Avery'ego i to jeszcze bardziej upewni艂o go, 偶e w bibliotece dzia艂y si臋 z艂e i niepokoj膮ce rzeczy.

- A wi臋c dobrze - rzek艂 Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach. Raz jeszcze uciska艂 Cadderly'ego, po czym odsun膮艂 m艂odzie艅ca od siebie i 偶wawym krokiem podszed艂 do drzwi. - Nie tra膰 zbyt wiele tak wspania艂ego dnia! - zawo艂a艂 ju偶 z korytarza.

Percival z nowym 偶o艂臋dziem wr贸ci艂 na parapet.

- Nawet nie pytaj - ostrzeg艂 go Cadderly, ale je艣li wiewi贸rka mia艂a na to ochot臋, wcale tego nie okaza艂a.

- To tyle, je偶eli chodzi o sny - mrukn膮艂 ponuro Cadderly. Je艣li mia艂 jeszcze jakie艣 w膮tpliwo艣ci co do wspomnie艅 o poprzednim dniu, to teraz w 艣wietle wybuchu Avery'ego wszystkie si臋 rozwia艂y.

Ubra艂 si臋 szybko. Mia艂 ochot臋 zajrze膰 do Ivana i Pikela, aby upew­ni膰 si臋, czy aby zn贸w nie zacz臋li walczy膰, a nast臋pnie do Kierkana Rufo, by sprawdzi膰, czy nie zamierza艂 ponownie z艂o偶y膰 wizyty Danicel

W korytarzu panowa艂a osobliwa cisza, cho膰 ranek by艂 ju偶 w pe艂ni. Cadderly ruszy艂 w stron臋 kuchni, ale kiedy dotar艂 do spiral­nych schod贸w, niespodziewanie skr臋ci艂. Jedyn膮 zmian膮 w codzien­nej rutynie, jedynym niezwyk艂ym zdarzeniem, jakie mia艂o miejsce w bibliotece przed rozpocz臋ciem 艂a艅cucha osobliwych wypadk贸w, by艂o przybycie druid贸w.

Ulokowano ich na trzecim pi臋trze. Zazwyczaj ten poziom by艂 zarezerwowany dla nowicjat贸w i s艂u偶膮cych - tutaj tak偶e sk艂adowano zapasy, ale druidzi wyrazili 偶yczenie, aby znale藕膰 si臋 z dala od t艂umu uczni贸w.

Nie bez obaw, nie chcia艂 bowiem zak艂贸ca膰 spokoju ksenofobicz­nej grupce, Cadderly miast na d贸艂, ruszy艂 schodami w g贸r臋. Nie wie­rzy艂 wprawdzie, 偶e to Arcite, Newander i Cleo s膮 sprawcami obec­nych problem贸w, ale byli m膮drzy i do艣wiadczeni, a tym samym mogli wiedzie膰, co si臋 dzia艂o.

Pierwsz膮 oznak膮, 偶e co艣 jest nie tak, by艂 g艂o艣ny warkot i szurania, kt贸re us艂ysza艂 jeszcze na korytarzu. Sta艂 przed drzwiami pokoi drui­d贸w w odleg艂ym kra艅cu p贸艂nocnego skrzyd艂a, niepewny co robi膰 dalej, zastanawiaj膮c si臋, czy le艣ni druidzi wykonuj膮 w艂a艣nie jaki艣 tajemny, Indywidualny rytua艂.

Wspomnienia Daniki, Avery'ego i brata Chaunticleera sk艂oni艂y go do dzia艂ania. Zapuka艂 delikatnie.

Bez odpowiedzi.

Cadderly przekr臋ci艂 klamk臋 i lekko uchyli艂 drzwi. W pokoju panowa艂 ba艂agan, dzie艂o najwyra藕niej rozjuszonego nied藕wiedzia brunatnego.

Stworzenie przycupn臋艂o na 艂贸偶ku, kt贸re za艂ama艂o si臋 pod jego wielkim ci臋偶arem, a teraz metodycznie rozdziera艂o na strz臋py po­duszk臋. Po pod艂odze przed nim pe艂z艂 ogromny 偶贸艂w.

Nied藕wied藕 zdawa艂 si臋 nie zwraca膰 na niego wi臋kszej uwagi, tote偶 Cadderly uchyli艂 drzwi nieco szerzej. Newander siedzia艂 na parapecie, spogl膮daj膮c w stron臋 rozleg艂ych g贸r, a jego blond w艂osy sp艂ywa艂y mu na ramiona.

- Arcite i Cleo - mrukn膮艂 jakby od niechcenia druid. - Arcite jest nied藕wiedziem.

- To rytua艂? - spyta艂 Cadderly . Pami臋ta艂, jak przed laty Shannon na jego oczach zmieni艂a si臋 w 艂ab臋dzia i wiedzia艂, 偶e zdolno艣膰 prze­istaczania si臋 w zwierz臋ta by艂a powszechna u pot臋偶nych druid贸w.

To co ujrza艂, by艂o jednak tak fascynuj膮ce, 偶e nie potrafi艂 ukry膰 swego zdumienia.

Newander wzruszy艂 ramionami, nie wiedz膮c co odpowiedzie膰.

Spojrza艂 smutno na Cadderly'ego.

Cadderly chcia艂 do niego podej艣膰, ale Arcite nied藕wied藕 naj­wyra藕niej nie by艂 z tego powodu zadowolony. Wsta艂 i warkn膮艂 prze­ci膮gle, tak dono艣nie, 偶e m艂ody kap艂an mimowolnie si臋 obejrza艂.

- Nie zbli偶aj si臋 do niego - wyja艣ni艂 Newander. - Nie jestem pewien jego zamiar贸w.

-Pyta艂e艣?

- Nie odpowiada - odrzek艂 Newander.

- A wi臋c nie masz pewno艣ci, 偶e to Arcite? - spyta艂 Cadderly.

Shannon wyja艣ni艂a, 偶e u druid贸w zmiana kszta艂tu jest czysto fizyczna i zachodzi z zachowaniem pe艂nych umiej臋tno艣ci mental­nych druida. Zmiennokszta艂tni druidzi byli nawet w stanie roz­mawia膰 we wsp贸lnym j臋zyku.

- To by艂 on - odrzek艂 Newander - I jest. Poznaj臋 zwierz臋. By膰 mo偶e jest Arcite' em bardziej ni偶 przedtem, bardziej prawdziwym ni偶 kiedykolwiek dot膮d.

Cadderly nie do ko艅ca zrozumia艂 s艂owa druida, ale mia艂 wra偶enie, 偶e wychwyci艂 ich w艂a艣ciwe znaczenie.

- A zatem 偶贸艂w to Cleo? - zapyta艂. - Czy Cleo naprawd臋 jest 偶贸艂wiem?

- Tak - odrzek艂 Newander. - W obie strony, o ile jestem w stanie to okre艣li膰.

- A dlaczego Newander jest nadal Newanderem? - naciska艂 Cadderly, domy艣laj膮c si臋 藕r贸d艂a rozpaczy Newandera.

Zauwa偶y艂, 偶e jego pytanie mocno zrani艂o nadal pozostaj膮cego w ludzkiej postaci druida i stwierdzi艂, 偶e w g艂臋bi duszy zna odpo­wied藕.

Sk艂oni艂 si臋 szybko, wyszed艂 i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Mia艂 odej艣膰, ale zmieni艂 zdanie i pu艣ci艂 si臋 biegiem.

Newander opar艂 si臋 o framug臋 okna i przygl膮da) swoim zwie­rz臋cym towarzyszom. Co艣 si臋 tu wydarzy艂o, podczas gdy w臋drowa艂 po g贸rach, cho膰 w dalszym ci膮gu nie wiedzia艂, czy sta艂o si臋 dobrze czy 藕le.

Ba艂 si臋 o przyjaci贸艂, ale jednocze艣nie im zazdro艣ci艂. Czy podczas gdy nie by艂o go z nimi, zdo艂ali odkry膰 jak膮艣 tajemnic臋, spos贸b na pe艂ne po艂膮czenie si臋 z niezachwianym porz膮dkiem natury? Widzia艂 ju偶 wcze艣niej Arcite'a pod postaci膮 nied藕wiedzia i bez trudu rozpoz­na艂 druida, ale jeszcze nigdy nie by艂o tak jak teraz. Ten nied藕wied藕 opiera艂 si臋 wszelkim podejmowanym przez Newandera pr贸bom nawi膮zania kontaktu. Arcite by艂 prawdziwym nied藕wiedziem, zar贸wno cia艂em, jak i duchem. Tak samo rzecz si臋 mia艂a z Cleo, 偶贸艂wiem.

Newander pozosta艂 cz艂owiekiem, sam jeden w domu kusz膮cej cywilizacji. Mia艂 nadziej臋, 偶e jego przyjaciele niebawem powr贸c膮; obawia艂 si臋, 偶e bez ich pomocy kompletnie si臋 zagubi - zboczy z obranej drogi.

Wyjrza艂 przez okno i pod膮偶y艂 wzrokiem w stron臋 majestatycz­nych g贸r i 艣wiata, kt贸ry tak kocha艂. Jednak pomimo ogromu tej mi艂o艣ci druid nadal nie potrafi艂 okre艣li膰, gdzie by艂o jego miejsce.

Po przybyciu do kuchni Cadderly stwierdzi艂, 偶e krasnoludy zn贸w pra艂y si臋 a偶 mi艂o. Garnki, patelnie i no偶e kuchenne 艣wista艂y w powietrzu, rozbijaj膮c ceramiczne naczynia, odbijaj膮c si臋 z brz臋kiem od metalowych i wybijaj膮c dziury w 艣cianach.

- Ivan! - wrzasn膮艂 Cadderly, a rozpacz w jego g艂osie sprawi艂a, 偶e pojedynek usta艂.

Ivan spojrza艂 na niego m臋tnie, a z drugiego ko艅ca pomieszczenia Pikel doda艂:

-Oo!

- O co teraz walczycie? - zapyta艂 Cadderly.

- To jego wina! - burkn膮艂 Ivan. - 艁on mnie popsu艂 zup臋. Nawrzuca艂 korzeni, li艣ci i trawy jak jaki druid. M贸wi, 偶e teraz to b臋dzie zupa po druidowemu. Krasnoludzki druid!

- Pohamuj si臋, Pikel - poradzi艂 spokojnie Cadderly. - Nie czas teraz my艣le膰 o przy艂膮czeniu si臋 do zakonu druid贸w. Wielkie, okr膮g艂e oczy Pikela zw臋zi艂y si臋 gro藕nie.

- Druidzi nie lubi膮 go艣ci - wyja艣ni艂 Cadderly. - Nawet tych, kt贸­rzy te偶 chc膮 by膰 druidami. W艂a艣nie od nich wracam. - M艂ody kap艂an pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Dzieje si臋 co艣 bardzo dziwnego - zwr贸ci艂 si臋 do Ivana. -Sp贸jrzcie tylko na siebie. Stale si臋 bijecie. Nie robili艣cie tego od lat, odk膮d was znam.

- Bo nigdy dot膮d m贸j g艂upi brat nie m贸wi艂, 偶e si臋 chce przy­艂膮czy膰 do druid贸w.

- Du- id- doda艂 Pikel.

- Prawda - rzek艂 Cadderly, spogl膮daj膮c z uwag膮 na Pikela - ale rozejrzyj si臋 i sp贸jrz na to pobojowisko woko艂o. Zobaczcie, jak wygl膮da kuchnia. Czy to wszystko nie wymyka si臋 wam z r膮k?

艁zy nap艂yn臋艂y do oczu Ivanow艂 i Pikelowi, gdy zlustrowali uwa偶nie pole bitwy, kt贸re jeszcze niedawno by艂o ich ukochan膮 kuchni膮. Garnki wala艂y si臋 po pod艂odze, stojak z pojemnikami na przyprawy zosta艂 rozbity w drobny mak i wszystkie ingrediencje przepad艂y bezpowrotnie. Kuchenka sporz膮dzona przez Pikela by艂a tak mocno zniszczona, 偶e najprawdopodobniej ojej naprawieniu nie by艂o co marzy膰.

Cadderly ucieszy艂 si臋, 偶e jego s艂owa nie przesz艂y bez echa, ale na widok 艂ez krasnolud贸w zacz膮艂 z niedowierzaniem kr臋ci膰 g艂ow膮.

- Wszyscy poszaleli - powiedzia艂. - Druidzi w swoim pokoju udaj膮, 偶e s膮 zwierz臋tami. Prze艂o偶ony Avery zachowuje si臋, jakbym by艂 jego najdro偶szym protegowanym. Nawet z Danik膮 jest co艣 nie tak. Wczoraj okaleczy艂a Rufa i zamierza艂a przeprowadzi膰 pr贸b臋 techniki 呕elaznej Czaszki.

- Tera wiem, po co jej by艂 tyn kamie艅 - zauwa偶y艂 Ivan.

- Wiesz co艣 o tym? - spyta艂 Cadderly.

- To艣my go tu wczora przynie艣li - wyja艣ni艂 Ivan. - Du偶y i twar­dy! Lady przysz艂a tu dzisia rano, coby my go po艂o偶yli na te drewnia­ne koz艂y.

-Chyba nie...

- Oczywizda, co艣my to zrobili - odpar艂 Ivan, wypinaj膮c p臋kat膮 pier艣 - A kto inny by m贸g艂 toto unie艣膰. . .? - Krasnolud urwa艂 nagle.

Cadderly'ego ju偶 nie by艂o.

Wbiegaj膮c na drugie pi臋tro ponownie us艂ysza艂 ha艂as dobiegaj膮cy z pokoju Histry. Krzyki kap艂anki Sun臋 jeszcze bardziej przybra艂y na sile, a w ich tonie pojawi艂o si臋 pierwotne pragnienie, kt贸re na­p臋dzi艂o Cadderly' emu niez艂ego stracha i sprawi艂o, 偶e bieg w stron臋 pokoju Daniki wydawa艂 mu si臋 sennym, niespiesznym chodem.

Wpad艂 do 艣rodka, nawet nie zadaj膮c sobie trudu, aby zapuka膰. W g艂臋bi serca wiedzia艂, co zobaczy w 艣rodku.

Danica le偶a艂a na plecach po艣rodku pokoju - jej czo艂o by艂o zala­ne krwi膮. Kamienny blok nie zosta艂 rozbity, ale jej uderzenia prze­sun臋艂y drewniane koz艂y o kilka st贸p do ty艂u. G艂az r贸wnie偶 w kilku miejscach by艂 zbroczony krwi膮, co wskazywa艂o, i偶 mniszka, nawet kiedy rozbi艂a sobie g艂ow臋, nadal raz po raz uderza艂a ni膮 o kamie艅.

- Daniko - wyszepta艂 Cadderly, podchodz膮c do niej. Odchyli艂 jej g艂ow臋 do ty艂u i pog艂adzi艂 j膮 po twarzy, kt贸ra pomimo obrzmia艂ego i pokrytego si艅cami czo艂a nadal wydawa艂a si臋 delikatna.

Danica drgn臋艂a nieznacznie i niezdarnie zarzuci艂a Cadderty'emu jedn膮 r臋k臋 na rami臋. Uchyli艂a jedno oko, ale Cadderly nie s膮dzi艂, aby cokolwiek widzia艂a.

- Co艣 ty jej zrobi艂? - rozleg艂 si臋 krzyk od drzwi. Cadderly odwr贸­ci艂 si臋 i ujrza艂 przygl膮daj膮cego mu si臋 Newandera, trzymaj膮cego w gotowo艣ci lask臋.

- Nic nie zrobi艂em - odpar艂 Cadderly. - To ona sama. O ten kamie艅. - Wskaza艂 okrwawiony g艂az, a druid rozlu藕ni艂 uchwyt na swojej pa艂ce.

- Co si臋 dzieje? - zapyta艂 Cadderly. - Z twoimi przyjaci贸艂mi, z Danik膮? Ze wszystkimi, Newanderze? Co艣 si臋 tu dzieje. Co艣 bar­dzo z艂ego!

Newander bezradnie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To przekl臋te miejsce - potwierdzi艂, wbijaj膮c wzrok w pod艂og臋. - Czu艂em to od chwili mego powrotu.

- Co? - zapyta艂 Cadderly, podejrzewaj膮c, 偶e by膰 mo偶e druid wie co艣, o czym on nie ma poj臋cia.

- Zepsucie - usi艂owa艂 wyja艣ni膰 druid, ale strasznie si臋 j膮ka艂, jakby r贸wnie偶 i on nie by艂 w stanie zrozumie膰 swoich J臋k贸w. - Co艣 spoza naturalnego porz膮dku, co艣...

- Tak - potwierdzi艂 Cadderly. - Co艣 nie jest tak jak powinno.

- Przekl臋te miejsce - powt贸rzy艂 Newander.

- Musimy dowiedzie膰 si臋, co to za kl膮twa - skonstatowa艂 Cadderly. -1 dlaczego j膮 rzucono.

- Nie my - poprawi艂 Newander. - Ja jestem nieudacznikiem, drogi ch艂opcze. Sam musisz znale藕膰 odpowied藕.

Cadderly bynajmniej nie zdziwi艂 si臋, s艂ysz膮c t臋 niespodziewan膮 i zgo艂a nietypow膮 odpowied藕 - nie pr贸bowa艂 nawet zaprotestowa膰. Delikatnie wzi膮艂 Danik臋 na r臋ce i zani贸s艂 do 艂贸偶ka. Newander pod­szed艂 bli偶ej.

- Jej obra偶enia nie s膮 zbyt powa偶ne - oznajmi艂 po kr贸tkich ogl臋dzinach. - Mam troch臋 uzdrowicielskich zi贸艂 - Si臋gn膮艂 do swo­jej sakiewki.

Cadderly schwyci艂 go za nadgarstek.

- Co si臋 dzieje? - zapyta艂 ponownie, tym razem ciszej. - Czy wszyscy kap艂ani poszaleli? Newander odsun膮艂 si臋 od niego i si膮kn膮艂 nosem.

- Nie obchodz膮 mnie twoi kap艂ani - stwierdzi艂. - Obawiam si臋 o m贸j w艂asny zakon i o siebie!

- Arcite i Cleo - rzuci艂 pos臋pnie Cadderly. - Mo偶esz im pom贸c?

- Pom贸c im? - odrzek艂 Newander. - Ale偶 oni wcale nie potrze­buj膮 pomocy. Ale ja tak. Oni po艂膮czyli si臋 z natur膮. Ich serca osi膮gn臋艂y wi臋藕 ze zwierz臋tami. To Newandera trzeba 偶a艂owa膰, ot co. Wydal g艂os, ale nie by艂 to skrzek, warkot czy cho膰by ptasi 艣wiergot.

S艂ysz膮c te absurdalne s艂owa, Cadderly mimowolnie si臋 skrzywi艂. Druid uwa偶a艂 si臋 za nieudacznika, gdy偶 nie zmieni艂 si臋 w 偶adne zwierz臋 i nie pe艂za艂 po pod艂odze!

- Newander, druid - ci膮gn膮艂 pogr膮偶ony w u偶alaniu si臋 nad sob膮 Newander. - Wcale nie, w艂a艣nie tak. Nie druid, w ka偶dym razie nie w moim rozumieniu tego s艂owa.

Cadderly czul, 偶e ich czas dobiega ko艅ca. Tego ranka obudzi艂 si臋 pe艂en nadziei, ale sytuacja jak wida膰 wcale si臋 nie poprawi艂a.

Przyjrza艂 si臋 z uwag膮 Newanderowi. Druid uwa偶a艂 si臋 za nie­udacznika, ale zgodnie z przypuszczeniami Cadderly'ego pozosta艂 najbardziej racjonaln膮 osob膮 w ca艂ej bibliotece. M艂ody kap艂an roz­paczliwie potrzebowa艂 pomocy.

- Niech zatem b臋dzie Newander uzdrowiciel - powiedzia艂 -Zajmiesz si臋 Danik膮. Dasz mi na to s艂owo. Druid pokiwa艂 g艂ow膮.

- Ulecz j膮 i nie pozw贸l nawet zbli偶a膰 si臋 do tego kamienia! -Jakby w odpowiedzi Cadderly przebieg艂 przez pok贸j i zwali艂 g艂az z koz艂贸w, nie zwracaj膮c uwagi na ha艂as, jaki przy tym powsta艂. -Nie pozw贸l jej nic robi膰 - doko艅czy艂.

- Jeste艣 w stanie zaufa膰 nieudacznikowi? - spyta艂 偶a艂o艣nie Newander.

Cadderly nie waha艂 si臋.

- U偶alanie si臋 nad sob膮 zupe艂nie do ciebie nie pasuje - zruga艂 go. Schwyci艂 druida bezceremonialnie za prz贸d zielonego p艂aszcza.

- Danica jest najwa偶niejsz膮 osob膮 w ca艂ym moim 偶yciu - powie­dzia艂 szczerze - ale mam par臋 spraw do za艂atwienia, cho膰 obawiam si臋, 偶e przynajmniej na razie nie pojmuj臋, co w艂a艣ciwie powinienem zrobi膰. Newanderze, zajmiesz si臋 Danik膮, dasz mi na to s艂owo i dotrzymasz go.

Druid pokiwa艂 g艂ow膮 pos臋pnie i wsun膮艂 d艂o艅 do sakiewki.

Cadderly pospiesznie ruszy艂 ku drzwiom, zatrzyma艂 sif, spojrza艂 przez rami臋 na druida. Nie by艂 spokojny, nawet pozostawiaj膮c Danik臋 z Newanderem, kt贸remu ufa艂, pomimo i偶 druid w膮tpi艂 w samego siebie. Cadderly odegna艂 od siebie niepokoj膮ce my艣li. Je偶eli naprawd臋 chce pom贸c ukochanej i wszystkim innym w bib­liotece, musi si臋 dowiedzie膰, co si臋 sta艂o, odnale藕膰 藕r贸d艂o ska偶enia, kt贸re najwyra藕niej obj臋艂o ca艂e to miejsce, a nie tylko usun膮膰 symto-my choroby. Teraz - jak stwierdzi艂 - wszystko zale偶y od niego.

Skin膮艂 Newanderowi g艂ow膮 i ruszy艂 do swego pokoju.


Gra pozor贸w


Impowi wcale nie wyda艂 si臋 d艂ugi rozszala艂y, ognisty tunel. To by艂y p艂omienie wezwania i nie mog艂y spali膰 jego zbudowanego z obcych tkanek cia艂a. Barjin otworzy艂 mi臋dzyp艂aszczyznowe wrota, dok艂adnie jak to przewidzia艂a Dorigen, a Druzil skrz臋tnie pospieszy艂 na wezwanie kleryka.

K艂膮b czerwonego dymu - Druzil wysypa艂 proszek, aby skutecznie zamkn膮膰 za sob膮 przej艣cie - by艂 dla Barjina oznak膮, 偶e zjawi艂 si臋 pierwszy z wezwanych przeze艅 sojusznik贸w. Wpatrywa艂 si臋 w uwag膮 w wy艂aniaj膮ce si臋 z pomara艅czowych p艂omieni koksowni-ka groteskowe oblicze.

Z boku kosza wy艂oni艂o si臋 jedno, potem drugie skrzyd艂o, a w chwil臋 p贸藕niej Druzil znalaz艂 si臋 鈥瀙o tamtej stronie".

- Kto o艣mieli艂 si臋 mnie wezwa膰? - rzuci艂 ostro, odgrywaj膮c rol臋 bezm贸zgiego mieszka艅ca ni偶szych 艣wiat贸w, przechwyconego si艂膮 zakl臋cia Barjina.

- Imp? - prychn膮艂 ironicznie kap艂an. - Tyle trudu tylko po to, by wezwa膰 zwyk艂ego impa?

Druzil owin膮艂 si臋 skrzyd艂ami i warkn膮艂. Ton kap艂ana wcale nie przypad艂 mu do gustu.

Sarkastyczna pogarda Barjina - o czym Druzil doskonale wie­dzia艂 - by艂a cz臋艣ci膮 gry przywo艂awczej. Podobnie jak wezwana isto­ta, gdyby wzywaj膮cy przyj膮艂 ca艂膮 sytuacj臋 bez zastrze偶e艅, druga strona uzyska艂aby tym samym znacz膮c膮 przewag臋. Czarnoksi臋stwo, magia przywo艂awcza istot z innych 艣wiat贸w, byk pr贸b膮 woli, gdzie moc uzyskana cz臋sto liczy艂a si臋 bardziej od faktycznie posiadanej.

Druzil wiedzia艂, 偶e kap艂an nie posiada si臋 z rado艣ci, i偶 odpowie­dziano ju偶 na jego pierwsze wezwanie, a sprytny i rezolutny imp nie by艂 b艂ah膮 zdobycz膮. Barjin jednak wydawa艂 si臋 rozczarowany, musia艂 tak gra膰, aby da膰 Druzilowi do zrozumienia, 偶e jest w stanie przy­wo艂ywa膰 i kontrolowa膰 du偶o wi臋ksze i silniejsze od niego istoty. Imp przyj膮艂 to zgo艂a oboj臋tnie.

- Mam sobie i艣膰? - odpar艂, odwracaj膮c si臋 w stron臋 kosza.

- St贸j! -zakrzykn膮艂 do艅 Barjin. - Ostrzegam, by艣 niczego nie pr贸bowa艂. Nie pozwoli艂em ci odej艣膰 i nie pozwol臋 tego uczyni膰 jesz­cze przez wiele dni. Jak ci臋 zw膮?

- Cueltar qui tettemar gwi - odrzek艂 Druzil.

- S艂ugus g艂upka? - prze艂o偶y艂 Barjin, 艣miej膮c si臋, cho膰 nie do ko艅ca pojmuj膮c konotacj臋 s艂贸w impa. - Z ca艂膮 pewno艣ci膮 jeste艣 w stanie wymy艣li膰 dla siebie jakie艣 lepsze imi臋.

Druzil zako艂ysa艂 si臋 w ry艂 na szponiastych 艂apach; nie m贸g艂 uwie­rzy膰, 偶e Barjin rozumia艂 wsp贸lny j臋zyk ni偶szych 艣wiat贸w. Ten kap艂an by艂 pe艂en niespodzianek.

- Druzil - odpar艂 nagle imp, cho膰 nie w pe艂ni rozumia艂, dlaczego ujawni艂 swoje prawdziwe imi臋. Cichy chichot Barjina pozwoli艂 mu si臋 domy艣la膰, i偶 kap艂an m贸g艂 wp艂yn膮膰 na艅 mentalnie i nak艂oni膰 go do udzielenia w艂a艣ciwej odpowiedzi.

Tak, pomy艣la艂 Druzil, ten kap艂an jest pe艂en niespodzianek.

- Druzil - mrukn膮艂 Barjin, jakby s艂ysza艂 ju偶 wcze艣niej to imi臋. Chochlikowi wcale si臋 to nie spodoba艂o.

- Witaj, Druzilu - powiedzia艂 szczerze kap艂an. -1 raduj si臋, 偶e wezwa艂em ci臋, by艣 stan膮艂 po mojej stronie. Jeste艣 istot膮 chaosu i nie rozczaruje ci臋 to, co ujrzysz podczas kr贸tkiego pobytu w moim 艣wiecie.

- Widzia艂em Otch艂a艅 - upomnia艂 go Druzil. -Nie wyobra偶asz sobie, jakie kryj膮 si臋 w niej cuda. -

Barjin s艂ysz膮c jego s艂owa pokiwa艂 g艂ow膮. Niezale偶nie od tego, do jakiego stopnia Najbardziej Zab贸jcza Zgroza pogr膮偶y kap艂an贸w z Biblioteki Naukowej, nie mog艂a si臋 ona, rzecz jasna, r贸wna膰 z nie­sko艅czonym piekielnym chaosem Otch艂ani.

- Znajdujemy si臋 w lochach bastionu oddanego s艂u偶bie porz膮dku i dobra - wyja艣ni艂 Barjin.

Druzil zmarszczy艂 nos, zachowuj膮c si臋 tak, jakby Barjin powie­dzia艂 mu co艣, o czym dot膮d nie wiedzia艂.

- Ale to si臋 zmieni - zapewni艂 go Barjin. - Na miejsce to spad艂a kl膮twa, kt贸ra powali kap艂an贸w dobra na kolana. Nawet impowi, kt贸ry widzia艂 Otch艂a艅, ten spektakl powinien si臋 spodoba膰.

B艂ysk w oczach stwora by艂 szczery. Oto prawdziwy cel przekaza­nia Aballisterowi receptury na kl膮tw臋 chaosu. Czarnoksi臋偶nik mia艂 w膮tpliwo艣ci co do wyboru celu dokonanego przez Barjina - oraz jego ewidentnego sukcesu, ale Druzil nie by艂 w艂asno艣ci膮 Aballistera. Je偶eli temu kap艂anowi faktycznie uda si臋 zniszczy膰 Bibliotek臋 Naukow膮, Druzil pokona ca艂kiem spory dystans na drodze do reali­zacji swoich pragnie艅 wzniecenia totalnego chaosu na mo偶liwie jak najwi臋kszym obszarze Krain.

Rozejrza艂 si臋 woko艂o, lustruj膮c komnat臋 z o艂tarzem, poruszony dzie艂em Barjina, przede wszystkim za艣 sposobem usytuowania w tle drogocennej butelki. Nast臋pnie przeni贸s艂 wzrok na drzwi i szczerze si臋 zdziwi艂.

Sta艂 tam najnowszy ze s艂ug Barjina, okutany od st贸p do g艂贸w w poszarza艂e pasy z p艂贸tna. Niekt贸re z nich osun臋艂y si臋, ukazuj膮c fragment oblicza mumii, wyschni臋t膮, zapadni臋t膮 sk贸r臋 opi臋t膮 na ko艣ciach i kilka ran w miejscach, gdzie technika balsamowania okaza艂a si臋 zawodna wobec nieub艂aganych stuleci.

- Podoba ci si臋? - zapyta艂 Barjin.

Druzil nie wiedzia艂 co odpowiedzie膰. Mumia! Mumie nale偶a艂y do najpot臋偶niejszych nieumaiiych, silne i trawione chorobami, niena­widzi艂y wszystkich 偶yj膮cych bez wyj膮tku i by艂y uodpornione prak­tycznie na ka偶d膮 form臋 ataku. Niewielu potrafi艂o o偶ywia膰 te potwo­ry, a jeszcze mniej o艣miela艂o si臋 to czyni膰, z obawy, 偶e nie zdo艂aliby utrzyma膰 tego rozszala艂ego monstrum pod 艣cis艂膮 kontrol膮.

- Kap艂ani i uczniowie z g贸ry b臋d膮 niebawem kompletnie bezrad­ni, zagubieni i pogr膮偶eni w chaosie - wyja艣ni艂 Barjin. - A wtedy spotkaj膮 si臋 z moj膮 armi膮. Sp贸jrz na niego, m贸j nowy przyjacielu, Druzilu - rzek艂 triumfalnie Barjin, podchodz膮c do Khalifa. Wykona艂 gest, jakby chcia艂 go obj膮膰, ale niemal natychmiast cofn膮艂 r臋k臋. - Czy偶 nie jest pi臋kny? On te偶 mnie kocha. - Aby ukaza膰 swoj膮 pot臋g臋, Barjin zwr贸ci艂 si臋 do mumii, rzucaj膮c w艂adczo: - Khalifie, ukl臋knij!

Potw贸r sztywno opad艂 na kolana.

- S膮 i inne, r贸wnie dobrze zakonserwowane cia艂a, oczekuj膮ce na swoj膮 kolej - zablefowa艂 kap艂an. Nie mia艂 ju偶 wi臋cej ludzkich pro­ch贸w, a bez nich pr贸ba o偶ywienia mumii zako艅czy艂aby si臋 stworze­niem zwyk艂ego zombi.

Narastaj膮cy podziw Druzila w stosunku do Barjina nie os艂ab艂, kiedy ten zabra艂 go w obch贸d po katakumbach. Zmy艣lne wybuchowe glify, zar贸wno ogniste, jak i elektryczne zosta艂y rozmieszczone w strategicznych miejscach, za艣 armia o偶ywionych ko艣ciotrup贸w siedzia艂a cierpliwie w swoich otwartych grobach, oczekuj膮c roz­kaz贸w Barjina, b膮d藕 te偶 przygotowuj膮c si臋 do zleconych im przez kap艂ana zada艅.

Druzilowi nie trzeba by艂o m贸wi膰, 偶e wszystkie te 艣rodki ostro偶no艣ci mog艂y si臋 okaza膰 zgo艂a niepotrzebne. Je偶eli kl膮twa chaosu b臋dzie nadal si臋 rozprzestrzenia膰, to ma艂o prawdopodobne, aby jakikolwiek wr贸g zdo艂a艂 odnale藕膰 drog臋 do podziemi i zak艂贸ci膰 Barjinowi spok贸j.

- Ostro偶no艣膰 - mrukn膮艂 Barjin, jakby czytaj膮c w my艣lach Impa, kiedy obaj wr贸cili do kaplicy. - Zawsze spodziewam si臋 najgorsze­go. W tej sytuacji jedyne co mo偶e mnie spotka膰, to mi艂e rozczaro­wanie.

Druzil nie potrafi艂 ukry膰 faktu, 偶e si臋 z nim zgadza, jak r贸wnie偶 podniecenia. Barjin nie pozostawia艂 niczego przypadkowi - nie ryzykowa艂.

- Niebawem biblioteka b臋dzie nale偶a艂a do mnie - zapewni艂, a imp nie sadzi艂, i偶 by艂y to czcze przechwa艂ki. - Kiedy padnie Biblioteka Naukowa, wa偶ny punkt strategiczny w regionie Impresk, ca艂y teren od Puszczy Shilmista po Jezioro Impresk b臋dzie nale偶e膰 do mnie.

Druzilowi spodoba艂y si臋 te s艂owa, ale ,ja" zamiast s艂owa 鈥瀟rium-wirat" w wypowiedzi Barjina mog艂o wyda膰 si臋 cokolwiek denerwu­j膮ce. Imp nie pragn膮艂 otwartych dzia艂a艅 wojennych w艣r贸d rz膮dz膮­cych frakcji Zamczyska Tr贸jcy, ale gdyby do tego dosz艂o, musia艂 mie膰 pewno艣膰, 偶e opowie si臋 po stronie zwyci臋zc贸w. Obecnie cie­szy艂 si臋 jeszcze bardziej ni偶 przedtem, 偶e Aballister zdecydowa艂 si臋 wys艂a膰 go do Barjina i 偶e m贸g艂 obejrze膰 nadci膮gaj膮c膮 burz臋 z dw贸ch punkt贸w widzenia.

- Ju偶 jest prawie po wszystkim - rzek艂 Barjin. - Kl膮twa opano­wuje i os艂abia umys艂y kap艂an贸w mieszkaj膮cych nad nami i bibliote­ka niebawem upadnie.

- Sk膮d mo偶esz wiedzie膰, co si臋 dzieje na g贸rze? - zapyta艂 Druzil, bowiem podczas ca艂ej w臋dr贸wki nie natrafi艂 na cho膰by jedno okno czy korytarz 艂膮cz膮cy si臋 z bibliotek膮. Jedyne schody, jakie pokaza艂 mu Barjin, by艂y rozbite w drobny mak, a prowadz膮ce do nich drzwi niedawno zamurowane. S艂abym punktem w planie Barjina by艂a izo­lacja, brak informacji na temat konkretnych wydarze艅 maj膮cych miejsce w bibliotece powy偶ej.

- Pos艂uguj臋 si臋 jedynie domys艂ami - przyzna艂 Barjin - Za now膮 艣cian膮, kt贸r膮 ci pokaza艂em, znajduje si臋 piwnica z winem. S艂ysza艂em wielu kap艂an贸w, kt贸rzy przychodzili tu w ostatnim czasie. Przychodzili po wino, kt贸re najwyra藕niej pili butelkami. Wybierali je na chybi艂 trafi艂 - a musisz wiedzie膰, 偶e trafiaj膮 si臋 tam flaszki naprawd臋 starego i drogiego wina. A oni wypijali je, ot tak i ju偶, prosto z butelki! Ich rozmowy i zachowanie 艣wiadczy艂y o narastaj膮­cym w bibliotece chaosie - jestem bowiem przekonany, 偶e tego typu post臋powanie nie nale偶y do normalnych w starej, rz膮dzonej przez dyscyplin臋 bibliotece. Mimo to masz racj臋 co do swoich spo­strze偶e艅, drogi impie. Faktycznie, przyda艂oby mi si臋 wi臋cej informa­cji o tym, co dzieje si臋 na g贸rze.

-1 dlatego wezwa艂e艣 mnie - rzek艂 Druzil.

- I dlatego otworzy艂em bram臋 - poprawi艂 Barjin, spogl膮daj膮c z udan膮 pogard膮 na impa. - Liczy艂em na silniejszego sojusznika.

Kolejna gierka, pomy艣la艂 Druzil, ale nie zakwestionowa艂 jego s艂贸w. Pa艂aj膮c z pragnienia ujrzenia na w艂asne oczy efekt贸w kl膮twy, Druzil nie m贸g艂 si臋 wr臋cz doczeka膰, by zosta膰 zwiadowc膮 na us艂u­gach Barjina.

- Prosz臋, m贸j panie - zapiszcza艂. - Pozw贸l mi i艣膰 i zobaczy膰 dla ciebie. Prosz臋, och prosz臋!

- Tak, tak - Barjin zachichota艂 protekcjonalnie. - Mo偶esz i艣膰 na g贸r臋, a tymczasem ja sprowadz臋 przez bram臋 kolejnych sojuszni­k贸w.

- Czy droga nada艂 prowadzi przez piwnic臋 z winem? - zapyta艂 imp.

- Nie - wyja艣ni艂 Barjin, chwytaj膮c Mullivy'ego za rami臋. - M贸j zacny dozorca zamurowa艂 r贸wnie偶 i te drzwi. Wyprowad藕 mojego impa zachodnim tunelem - zwr贸ci艂 si臋 do 偶ywego trupa. - A potem wr贸膰 do mnie! - Cuchn膮cy i obrzmia艂y Mullivy, kt贸ry sta艂 dot膮d przy drzwiach, pow艂贸cz膮c nogami niezdarnie wszed艂 do komnaty. Nie czuj膮c nawet odrobiny odrazy wobec upiornej istoty, imp pod­lecia艂 i przysiad艂 mu na ramieniu.

- Tylko uwa偶aj, na zewn膮trz jest dzie艅 - zawo艂a艂 w 艣lad za nim Barjin. W odpowiedzi Druzil zachichota艂, wyszepta艂 stare zakl臋cie i stal si臋 niewidzialny.

Podniecony Barjin ponownie podszed艂 do bramy, w nadziei, 偶e szcz臋艣cie nadal b臋dzie mu sprzyja艂o. Jak na tak ma艂膮 bram臋 imp by艂 doskonal膮 zdobycz膮, cho膰 gdyby Barjin zna艂 to偶samo艣膰 swego szczeg贸lnego chochlika i jego pana, czarnoksi臋偶nika, albo gdyby wiedzia艂, 偶e imp po swoim przybyciu zamkn膮艂 bram臋, nie by艂by ju偶 tak podekscytowany.

Pr贸bowa艂 przez ponad godzin臋, wykrzykuj膮c g艂贸wne przy­wo艂awcze zakl臋cia i imiona wszystkich znanych mu mieszka艅c贸w ni偶szych 艣wiat贸w. P艂omienie podrygiwa艂y i ta艅czy艂y, ale w ich pomara艅czowej po艣wiacie nie pojawi艂a si臋 ju偶 偶adna posta膰. Barjin nie przej膮艂 si臋 tym zbytnio. Kosz b臋dzie si臋 pali艂 przez wiele dni, a kamie艅 nekromant贸w, cho膰 jak dot膮d bez rezultat贸w, nieprzerwa­nie przyzywa艂 nieumar艂ych.

Kap艂an znajdzie jeszcze niejedn膮 okazj臋, aby zwi臋kszy膰 liczeb­no艣膰 swojej armii.

Cadderly w臋drowa艂 korytarzami budynku, zdumiony panuj膮c膮 w nich pustk膮 i cisz膮. Wielu kap艂an贸w, zar贸wno go艣ci, jak i gospo­darzy, tak jak brat Chaunticleer opu艣ci艂o bibliotek臋 bez wyja艣nienia, a wi臋kszo艣膰 z tych, kt贸rzy pozostali, wola艂a zaciszne wn臋trza swo­ich pokoi.

Cadderly zasta艂 Ivana i Pikela w kuchni, zaj臋tych przygotowywa­niem ca艂ej gamy potraw.

- Ju偶 nie walczycie? - zapyta艂, si臋gaj膮c od progu po biszkopt. Nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e prawie przez ca艂y dzie艅 nie mia艂 nic w ustach i 偶e zar贸wno Danica, jak i Newander r贸wnie偶 musieli by膰 g艂odni.

- Walka? - burkn膮艂 Ivan. - Nie ma czasu, coby si臋 bi膰, ch艂opcze! Ode wieczora gotujem. Niewielu przysz艂o jeich na kolacj臋, ale te, co przy艣li, siedzom jak g艂azy.

Cadderly poczu艂 przera藕liw膮, przyprawiaj膮c膮 o md艂o艣ci sensacj臋. Przeszed艂 przez kuchni臋, aby wyjrze膰 przez drugie drzwi prowadz膮­ce do olbrzymiej bibliotecznej jadalni. Znajdowa艂o si臋 tam dwa­dzie艣cia os贸b, w艣r贸d nich prze艂o偶ony Avery, kt贸re nieprzerwanie jad艂y. Kilku le偶a艂o ju偶 pod sto艂em - byli tak na偶arci, 偶e prawie nie mogli si臋 rusza膰, a mimo to jeszcze wpychali co lepsze k臋sy jad艂a do spragnionych ust.

- Wiecie, 偶e ich zabijacie - rzek艂 z rezygnacj膮 Cadderly, zwraca­j膮c si臋 do dw贸ch krasnolud贸w.

M艂ody ucze艅 zaczyna艂 wreszcie pojmowa膰, co dzia艂o si臋 w bib­liotece. Pomy艣la艂 o Histrze i jej nieprzemijaj膮cej nami臋tno艣ci, nag艂ej obsesji Daniki technikami, kt贸re znajdowa艂y si臋 poza zasi臋giem jej obecnych mo偶liwo艣ci oraz o druidach Arcitem i Cleo, tak fanatycz­nie oddanym swoim zasadom, 偶e zupe艂nie utracili w艂asn膮 to偶samo艣膰.

- B臋d膮 jedli tak d艂ugo, jak d艂ugo b臋dziecie serwowa膰 im kolejne dania - wyja艣ni艂 Cadderly. - Nie przestan膮 je艣膰, dop贸ki nie umr膮.

Pikel i Ivan przestali miesza膰 w gankach i d艂ugo, z przej臋ciem wpatrywali si臋 w m艂odego kap艂ana.

- Przesta艅cie dawa膰 im jedzenie - nakaza艂 im Cadderly.

Po raz pierwszy od d艂u偶szego czasu dostrzeg艂 w nich pewne oznaki zrozumienia. Oba krasnoludy sprawia艂y wra偶enie, jakby udzia艂 w orgii wielkiego 偶arcia wydawa艂 im si臋 czym艣 nieodparcie odra偶aj膮cym. Jak na komend臋 odst膮pili od gar贸w.

- Przesta艅cie dawa膰 im jedzenie - poprosi艂 ponownie Cadderly. Ivan ponuro pokiwa艂 g艂ow膮.

-Oo- doda艂 Pikel.

Cadderly przygl膮da艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋 obu braciom, wy­czuwaj膮c, 偶e dochodz膮 do siebie i podobnie jak Newanderowi mo偶e im zaufa膰.

- Wr贸c臋, jak tylko b臋d臋 m贸g艂 - obieca艂, po czym wzi膮艂 dwa tale­rze, na艂o偶y艂 na nie solidn膮 porcj臋 jad艂a i wyszed艂.

Gdyby kto艣 go teraz widzia艂, zauwa偶y艂by powa偶n膮 zmian臋 w jego ruchach, z chwil膮 opuszczenia przez niego kuchni. Cadderly scho­dzi艂 w d贸艂 niepewnie, obawiaj膮c si臋 czego艣, czego nie by艂 w stanie zrozumie膰.

Nadal nie zdo艂a艂 zidentyfikowa膰 kl膮twy ani jej przyczyny, nie pami臋ta艂 r贸wnie偶, co przydarzy艂o mu si臋 w katakumbach, ale mia艂 coraz wi臋ksz膮 艣wiadomo艣膰, 偶e los z艂o偶y艂 na jego barkach ogromne brzemi臋, a cena jego sukcesu b膮d藕 pora偶ki by艂a niewiarygodnie wysoka.

Z prawdziw膮 ulg膮 przyj膮艂 fakt, 偶e Newander w pe艂ni panowa艂 nad sytuacj膮 w pokoju Daniki. Dziewczyna nadal le偶a艂a w 艂贸偶ku. By艂a przytomna, ale nie mog艂a si臋 porusza膰, bowiem druid sprawi艂, 偶e przez okno do pokoju wpe艂z艂y d艂ugie pn膮cza winogron i owin臋艂y si臋 ciasno wok贸艂 艂贸偶ka, kr臋puj膮c j膮. Newander r贸wnie偶 wygl膮da艂 lepiej, a jego oblicze jeszcze przeja艣nia艂o, kiedy Cadderly poda艂 mu talerz z wieczerz膮.

- Dobrze si臋 spisa艂e艣 - oznajmi艂 Cadderly.

- Mniejsza magia - odrzek艂 druid. - Jej rany nie by艂y zbyt powa偶ne. Czego si臋 dowiedzia艂e艣? Cadderly wzruszy艂 ramionami.

- Niewiele - odrzek艂. - Cokolwiek si臋 tu dzieje, sytuacja pogarsza si臋 z minuty na minut臋. Ale mam pewien pomys艂 i by膰 mo偶e dowiem si臋, o co w tym wszystkim chodzi.

Newander uni贸s艂 brew, oczekuj膮c jakiej艣 rewelacji.

- Zamierzam si臋 zdrzemn膮膰.

Druid zmarszczy艂 brwi w wyrazie zak艂opotania, ale u艣miech, jaki wykwit! na twarzy Cadderly'ego, sprawi艂, 偶e o nic go nie zapyta艂.

Newander zabra艂 si臋 do pa艂aszowania kolacji, mamrocz膮c co艣 pod nosem przy ka偶dym k臋sie.

Cadderly ukl膮k艂 obok Daniki. Wydawa艂a si臋 p贸艂przytomna, ale zdo艂a艂a wyszepta膰.

- 呕elazna Czaszka.

- Zapomnij o 呕elaznej Czaszce - odrzek艂 spokojnie. - Musisz odpocz膮膰 i wyzdrowie膰. Tu si臋 dzieje co艣 z艂ego, Daniko, z tob膮 i ca艂膮 bibliotek膮. Nie wiem dlaczego, ale najwyra藕niej na mnie to nie dzia艂a. - Przerwa艂, szukaj膮c odpowiednich s艂贸w. - Wydaje mi si臋, 偶e co艣 zrobi艂em... -powiedzia艂. Newander za jego plecami poruszy艂 si臋 niespokojnie. - Nie potrafi臋 wyja艣ni膰... Nie rozumiem, ale mam dziwne przeczucie, niejasn膮 艣wiadomo艣膰, 偶e to ja to wszystko spowodowa艂em.

- Nie mo偶esz si臋 za nic wini膰 - rzek艂 druid. Cadderly zwr贸ci艂 si臋 do niego.

- Nie chodzi mi o kwesti臋 winy - rzuci艂 - ale mam wra偶enie, 偶e odegra艂em jak膮艣 rol臋 w ca艂ej tej narastaj膮cej katastrofie, czymkol­wiek ona jest. A je偶eli tak, to musz臋 pogodzi膰 si臋 z tym faktem i zaj膮膰 szukaniem, tyle 偶e nie winy, ale rozwi膮zania problemu.

- Jak zamierzasz to uczyni膰? - zapyta艂 druid. Jego ton sta艂 si臋 sar­kastyczny. - Zasypiaj膮c?

- Trudno to wyja艣ni膰 - odpar艂 Cadderly, odpowiadaj膮c na spoj­rzenie Newandera. - 艢ni艂em... to by艂y bardzo 偶ywe i wyraziste sny. Czuj臋, 偶e istnieje jaki艣 zwi膮zek. Nie potrafi臋 wyja艣ni膰...

Oblicze Newandera rozlu藕ni艂o si臋.

- Sny bywaj膮 niekiedy prorocze, a nie mamy lepszego tropu, kt贸­rym mogliby艣my pod膮偶y膰. Po艂贸偶 si臋 wi臋c i za艣nij. B臋d臋 nad tob膮 czuwa艂.

Cadderly poca艂owa艂 blady policzek Daniki.

- 呕elazna Czaszka - wyszepta艂a.

Bardziej zdeterminowany ni偶 kiedykolwiek dot膮d, Cadderly prze­ni贸s艂 koc w k膮t pokoju i po艂o偶y艂 si臋, k艂ad膮c obok siebie zwoje per­gaminu, ka艂amarz i pi贸ro. Zakry艂 oczy r臋k膮 i zacz膮艂 powraca膰 my艣lami do ko艣ciotrup贸w i ghuli. Przywo艂ywa艂 koszmary.

Szkielety czeka艂y na niego. Czu艂 smr贸d zgnilizny i kurzu, s艂ysza艂 szuranie pozbawionych cia艂a st贸p na twardych kamieniach. Bieg艂 w czerwonawej mgle, nogi mia艂 ci臋偶kie, zbyt ci臋偶kie. Na ko艅cu d艂ugiego korytarza zobaczy艂 drzwi, przez szpary przebija艂o 艣wiat艂o. Jego nogi by艂y zbyt ci臋偶kie... nie zdo艂a tam dotrze膰.

Zimny pot przes膮czy艂 si臋 przez odzienie Cadderly'ego i zaczaj sp艂ywa膰 stru偶kami po jego twarzy. Gwa艂townie otworzy艂 oczy i ujrza艂 stoj膮cego nad nim druida.

- Co widzia艂e艣, ch艂opcze? - spyta艂 Newander. Druid szybko poda艂 mu materia艂y pi艣mienne.

Cadderly usi艂owa艂 wyrazi膰 s艂owami upiorn膮 scen臋, ale ta b艂yska­wicznie wyparowywa艂a z jego my艣li. Schwyci艂 pi贸ro i zacz膮艂 pisa膰, rysowa膰, usi艂uj膮c uchwyci膰 jak najwi臋cej obraz贸w, zmuszaj膮c my艣li do powrotu w g艂膮b nikn膮cego koszmaru.

I nagle zn贸w by艂 dzie艅, 艣rodek popo艂udnia, a sen rozwia艂 si臋 zupe艂nie. Cadderly przypomnia艂 sobie ko艣ciotrupy, wo艅 kurzu, ale szczeg贸艂y by艂y zamglone i niewyra藕ne. Spojrza艂 na pergamin i zdu­mia艂 si臋, widz膮c nakre艣lone pospiesznie s艂owa - zupe艂nie jakby to nie on by艂 ich autorem. U g贸ry zwoju widnia艂y s艂owa 鈥瀢olno... czerwona mg艂a... si臋gaj膮 w moj膮 stron臋... za blisko!" poni偶ej za艣 szkic d艂ugiego korytarza, wzd艂u偶 艣cian kt贸rego umieszczono nisze z sarkofagami i kt贸ry ko艅czy艂 si臋 sp臋kanymi drzwiami.

- Znam to miejsce - zacz膮艂 niepewnie Cadderly, ale przerwa艂 nagle, gdy potok jego s艂贸w i my艣li zosta艂 skutecznie zablokowany moc膮 zakl臋cia Barjina.

Zanim zdo艂a艂 si臋 ponownie odezwa膰, g艂o艣ny krzyk dobiegaj膮cy z korytarza niemal zupe艂nie go sparali偶owa艂. Przez chwil臋 siedzia艂 na krze艣le w kompletnym bezruchu. Nast臋pnie spojrza艂 na Newandera, r贸wnie zdumionego i zak艂opotanego.

- To nie by艂a kap艂anka Sun臋 - zauwa偶y艂 druid. Wybiegli na kory­tarz.

Sta艂 tam kap艂an w szarym kapturze, trzymaj膮cy w d艂oniach w艂asne wn臋trzno艣ci, a na jego twarzy widnia艂 wyraz niemal eks­tatycznego podniecenia. Jego tunika r贸wnie偶 musia艂a by膰 szara, cho膰 obecnie prawie ca艂a zbryzgana by艂a krwi膮, a z ka偶d膮 mijaj膮c膮 sekund膮 kolejna struga szkar艂atnej posoki wytryskiwa艂a z. rozprutego brzucha m臋偶czyzny.

Cadderly i Newander nie zdo艂ali zebra膰 si臋 na odwag臋 i natych­miast do niego podej艣膰. Poza tym wiedzieli, 偶e i tak nie mia艂oby to wi臋kszego sensu. Z niemym przera偶eniem patrzyli, jak kap艂an run膮艂 do przodu, uderzaj膮c twarz膮 o pod艂og臋, a wok贸艂 niego zacz臋艂a for­mowa膰 si臋 coraz wi臋ksza ka艂u偶a krwi.


K艂opotliwe odpowiedzi


Mullivy nie szed艂 szybko, a Druzil wykorzysta艂 czas przebywania z dala od Barjina na ponowne nawi膮zanie kontaktu ze swoim panem. Jego my艣li pokona艂y odleg艂o艣膰 wielu mil, dotar艂y do Zamczyska Tr贸jcy i odnalaz艂y gorliwego, oczekuj膮cego na nie odbiorc臋.

Witaj, m贸j panie - rzek艂 imp.

Odnalazle艣 Barjina?

W katakumbach, jak przypuszf zale艣 - odrzek艂 Druzil.

G艂upiec.

Druzil nie by艂 pewien, czy podziela ocen臋 Aballistera, ale czarno­ksi臋偶nik nie musia艂 o tym wiedzie膰.

Ma innych sprzymierze艅c贸w - rzek艂 imp - nieumarfych, w tym tak偶e mumi臋.

Druzil u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, wyczuwaj膮c reakcj臋 Aballistera na t臋 nowin臋. Czarnoksi臋偶nik nie zamierza艂 przekazywa膰 dalszych swoich dozna艅, ale Druzil i tak by艂 zbyt pogr膮偶ony w my艣lach, aby m贸g艂 je us艂ysze膰.

Nie sadzi艂em, 偶e Barjin idola tego dokona膰.

Druzil wiedzia艂, i偶 s艂owom tym towarzyszy艂o wiele emocji, w tym r贸wnie偶 strach.

Pot臋偶na biblioteka naukowa jest w niebezpiecze艅stwie - doda艂 imp, aby jeszcze bardziej po艂echta膰 czarnoksi臋偶nika. Je艣li Barjinowi si臋 uda, Najbardziej Zab贸jcza Zgroza skieruje nas na drog臋 ku wielkiemu zwyci臋stwu. Bez pomocy i wsparcia kleryk贸w z biblioteki cafy ten region padnie.

Imp u艣wiadomi艂 sobie nagle, i偶 Aballister zastanawia si臋, czy cena nie jest zbyt wysoka, i stwierdzi艂, 偶e tego dnia ju偶 dosy膰 powiedzia艂 czarnoksi臋偶nikowi. Poza tym w oddali dostrzeg艂 艣wiat艂o s艂oneczne - jego zombi-tragarz zbli偶a艂 si臋 do wylotu tunelu. Przerwa艂 bezpo艣rednie po艂膮czenie, cho膰 pozwoli艂 czarnoksi臋偶nikowi pozosta膰 w swoim umy艣le i widzie膰 oczyma impa. Druzil chcia艂, aby Aballister m贸g艂 dobrze si臋 przyjrze膰 chwale kl膮twy chaosu.

Bia艂a wiewi贸rka siedzia艂a wysoko na ga艂臋zi, niepewna tego, co m贸wi艂y jej czujne zmys艂y. MulUvy dotar艂 do ko艅ca ziemnego tune­lu, po czym natychmiast zawr贸ci艂 i znik艂 w g艂臋bi chodnika. Kolejny zapach, nieznany, pozosta艂 d艂u偶ej. Percival niczego nie widzia艂, ale jak inne zwierz臋ta, znajduj膮ce si臋 nisko w uk艂adzie 艂a艅cucha pokar­mowego, szybko nauczy艂 si臋 ufa膰 nie tylko w艂asnym oczom.

Percival pod膮偶y艂 w 艣lad za t膮 woni膮 - bo ona si臋 przesuwa艂a - ku okolonej drzewami alejce. Droga by艂a cicha i spokojna jak przez ostatnie dwa dni, s艂o艅ce wisz膮ce na czystym b艂臋kitnym niebie 艣wieci艂o jasno. By艂o ciep艂o.

Wiewi贸rka nerwowo zastrzyg艂a uszami, kiedy drzwi biblioteki otworzy艂y si臋 - najwyra藕niej same - a dziwna wo艅 wesz艂a do 艣rodka. Osobliwo艣膰 tego zdarzenia sprawi艂a, 偶e zwierz膮tko jeszcze przez d艂u偶szy czas siedzia艂o na ga艂臋zi poddenerwowane, ale s艂o艅ce tak przygrzewa艂o, a orzechy i jagody na drzewach i krzewach by艂y tak kusz膮ce, jakby tylko czeka艂y na zerwanie. Percival rzadko zasta­nawia艂 si臋 nad czym艣 d艂u偶ej, a kiedy zauwa偶y艂 stosik le偶膮cych na ziemi, nie pilnowanych przez nikogo 偶o艂臋dzi, tak si臋 ucieszy艂, i偶 dozorca pozosta艂 w tunelu, 偶e praktycznie przesta艂 przejmowa膰 si臋 czymkolwiek.

Druzil zupe艂nie inaczej ni偶 Cadderly odbiera艂 to, co si臋 dzia艂o w bibliotece. W przeciwie艅stwie do m艂odego ucznia uwa偶a艂 narasta­j膮cy, parali偶uj膮cy chaos za co艣 wspania艂ego. W salach czytelni natrafi艂 na kilku kap艂an贸w, siedz膮cych bez ruchu przed otwartymi ksi臋gami; byli tak poch艂oni臋ci zg艂臋bianiem wiedzy, 偶e zapominali o oddychaniu. Druzil lepiej ni偶 ktokolwiek inny rozumia艂 moc kl膮twy chaosu; gdyby Barjin wszed艂 do sali z ca艂膮 armi膮 o偶ywionych ko艣ciotrup贸w, ci kap艂ani nie stawialiby najmniejszego oporu, ba, prawdopodobnie nawet by go nie zauwa偶yli.

Druzilowi najbardziej przypad艂a do gustu sytuacja w jadalni, gdzie ob偶eraj膮cy si臋 kap艂ani siedzieli na krzes艂ach znacznie odsu­ni臋tych od sto艂u - z uwagi na wielko艣膰 ich ka艂dun贸w, inni za艣 p贸艂przytomni le偶eli na pod艂odze. Przy ko艅cu sto艂u trzej mnisi toczy­li morderczy b贸j o ostatnie indycze udko.

W ca艂ym budynku trwa艂y sprzeczki, g艂贸wnie miedzy kap艂anami r贸偶nych wyzna艅, kt贸re cz臋sto przeradza艂y si臋 w powa偶niejsze star­cia. Ci, kt贸rzy najmniej byli oddani wierze b膮d藕 nauce, ju偶 dawno opu艣cili bibliotek臋 i nikt nie pr贸bowa艂 ich zatrzyma膰. Ci najbardziej oddani byli tak poch艂oni臋ci odprawianymi rytua艂ami, 偶e nie zwraca­li uwagi na nic innego. W jednej z komnat naukowych pierwszego pi臋tra Drnzil natrafi艂 na grupk臋 kap艂an贸w Oghmy - le偶eli na pod艂odze spleceni w wielk膮 kul臋, walcz膮c za偶arcie, a obecnie byli tak wyczerpani, 偶e prawie nie mogli si臋 porusza膰.

Kiedy Druzil w godzin臋 p贸藕niej wr贸ci艂, by zda膰 meldunek Barjinowi, by艂 raczej zadowolony; kl膮twa chaosu doskonale spe艂nia艂a swoje zadanie.

Kiedy obszed艂 p贸艂nocn膮 stron臋 budynku, zmierzaj膮c w kierunku tunelu, poczu艂 pierwsze natarczywe pr贸by nawi膮zania z nim menta-lego kontaktu. To by艂 jego mistrz.

Widzia艂e艣? - spyta艂 w my艣lach Aballistera. Wiedzia艂, 偶e je艣li czarnoksi臋偶nik by艂 uwa偶ny, zna艂 sytuacj臋 panuj膮c膮 obecnie w bib­liotece r贸wnie dobrze, jak on sam.

Najbardziej Zab贸jcza Zgroza - mrukn膮艂 jakby z gorycz膮 Aballister.

Barjin prowadzi nas ku wielkiemu zwyci臋stwu - stwierdzi艂 Druzil, upominaj膮c wiecznie sceptycznego czarnoksi臋偶nika.

Aballister odpowiedzia艂 b艂yskawicznie.

Biblioteka jeszcze nie podia. Nie ciesz si臋 zwyci臋stwem, dop贸ki wszystko znajduje si臋 pod kontrol膮 Barjina.

Druzil w odpowiedzi zupe艂nie wy艂膮czy艂 czarnoksi臋偶nika ze swo­ich my艣li.

- Tellemara - mrukn膮艂 do siebie. Kl膮twa dzia艂a艂a. Kilkudziesi臋ciu kap艂an贸w, jacy jeszcze pozostali w bibliotece, nie by艂o w stanie stawi膰 czo艂a armii nieumartych Barjina, a ich poten­cja艂 oporu s艂ab艂 z minuty na minut臋. Niebawem najprawdopodobniej zaczn膮 mordowa膰 si臋 nawzajem, a wielu po prostu odejdzie w sin膮 dal.

Do jakiego stopnia czarnoksi臋偶nik musia艂by sprawowa膰 kontrol臋 nad budynkiem, aby oznajmi膰 swoje pe艂ne zwyci臋stwo?

Druzil nie zwraca艂 uwagi na ostatnie ostrze偶enie Aballistera. Barjin na pewno zwyci臋偶y - stwierdzi艂 i postanowi艂, 偶e postara si臋, by Aballister te偶 skorzysta艂 cho膰 troch臋 na jego misji. B臋dzie szpie­gowa艂 pot臋偶nego Barjina. Odk膮d magiczny eliksir uzyska艂 miano agenta Talony, kap艂ani z Zamczyska Tr贸cy odgrywali coraz wi臋ksz膮 rol臋 w z艂ym triumwiracie. Kiedy Biblioteka Naukowa znajdzie si臋 w r臋kach Barjina, a kap艂an b臋dzie dysponowa艂 ca艂膮 armi膮 nie­umar艂ych, ta dominacja jeszcze bardziej przybierze na sile.

Aballister by艂 niez艂ym 鈥瀙anem", jak wi臋kszo艣膰 z nich, ale Druzil pochodzi艂 z krain chaosu, a co za tym idzie, jedyna lojalno艣膰, jak膮 wyznawa艂, by艂a lojalno艣ci膮 wzgl臋dem samego siebie. Rzecz jasna by艂o jeszcze za wcze艣nie na definitywne os膮dy, ale imp zacz膮艂 podejrzewa膰, 偶e wi臋cej przyjemno艣ci i chaosu czeka go u boku Barjina ni偶 Aballistera.

- Zr贸b co艣 dla niego! - rzuci艂 b艂agalnie Cadderly, ale Newander tylko pokr臋ci艂 bezradnie g艂ow膮.

- Ilmater! - wykrztusi艂 umieraj膮cy kap艂an. - B贸l... - wyszepta艂 - Jest taki cud贸w... - Jego cia艂em targn臋艂y ostatnie konwulsje i zwiotcza艂 w ramionach Cadderly'ego.

- Kto m贸g艂 zrobi膰 co艣 takiego? - zapyta艂 Cadderly, cho膰 w g艂臋bi duszy obawia艂 si臋, 偶e zna ju偶 odpowied藕. 禄

- Czy偶 Ilmater nie jest p艂acz膮cym bogiem, b贸stwem cierpienia? -zapyta艂 druid, pozwalaj膮c Cadderly'emu, by w ten spos贸b domy艣li艂 si臋 prawdy.

Cadderly ponuro pokiwa艂 g艂ow膮.

- Kap艂ani Ilmatera cz臋sto si臋 biczuj膮, ale to zazwyczaj pomniej­sze rytua艂y, nie powoduj膮ce powa偶niejszych uszczerbk贸w na zdro­wiu.

- A偶 do teraz - zauwa偶y艂 oschle Newander.

- Chod藕 - rzek艂 Cadderly k艂ad膮c trupa kap艂ana na pod艂odze. Pod膮偶anie za krwawym 艣ladem by艂o bardzo proste. Zar贸wno Cadderly, jak i Newander domy艣lali si臋, dok膮d prowadzi艂.

Cadderly nawet nie zada艂 sobie trudu, by zapuka膰 do uchylonych drzwi. Oworzy艂 je, po czym odwr贸ci艂 si臋, zbyt przera偶ony, by wej艣膰 do 艣rodka. Na 艣rodku pokoju spoczywa艂o pi臋ciu pozosta艂ych kap艂an贸w zakonu Ilmatera, ich cia艂a by艂y zmasakrowane i zakrwa­wione.

Newander popatrzy艂 na nich przez chwil臋, ale zaraz powr贸ci艂 do drzwi, kr臋c膮c ze smutkiem g艂ow膮.

- Kap艂ani Ilmatera nigdy nie posuwali si臋 tak daleko - rzek艂 Cadderly, tyle偶 do druida, co do siebie. - A druidzi nigdy nie stawa­li si臋 sercem i cia艂em swoimi ulubionymi zwierz臋tami. - Spojrza艂 na swego towarzysza; wyraz jego szarych oczu 艣wiadczy艂, 偶e uwa偶a to, co powiedzia艂 za szczeg贸lnie wa偶ne. - Danica nigdy dot膮d nie by艂a tak zaciek艂a i zapami臋ta艂a w swoich treningach, aby raz po raz wali膰 g艂ow膮 w kamie艅.

Newander zaczyna艂 pojmowa膰.

- Dlaczego nie zostali艣my tym dotkni臋ci? - zapyta艂 Cadderly.

- Obawiam si臋, 偶e ja zosta艂em... - odpar艂 pos臋pnie druid.

Kiedy Cadderly przyjrza艂 mu si臋 uwa偶niej, zrozumia艂. Druid ba艂 si臋 teraz nie o swoich przemienionych w zwierz臋ta przyjaci贸艂, ale o siebie.

- Chyba utraci艂em serce do mego powo艂ania - wyja艣ni艂.

- Dokonujesz zbyt wielu mylnych os膮d贸w - z艂aja艂 go Cadderly.

- Wiemy, 偶e dzieje si臋 co艣 z艂ego. - Skin膮艂 w stron臋 pokoju, gdzie mia艂a miejsce rze藕. - Potwornie z艂ego. S艂ysza艂e艣 kap艂ank臋 Sun臋. Widzia艂e艣 tych kap艂an贸w i swoich w艂asnych braci, druid贸w. Z jakie­go艣 powodu my dwaj zostali艣my oszcz臋dzeni - i wydaje mi si臋, 偶e wiem o dw贸ch nast臋pnych, kt贸rzy s膮 chyba zdrowi - nie ma powodu do rozpaczy. Cokolwiek si臋 dzieje, zagra偶a ca艂ej bibliotece.

- Jeste艣 tak m艂ody, a zarazem tak m膮dry - przyzna艂 Newander.

- Ale co w艂a艣ciwie mamy robi膰? To jasne, 偶e ani moi bracia druidzi, ani dziewczyna nam nie pomog膮.

- Musimy spotka膰 si臋 z dziekanem Thobicusem - rzek艂 z nadziej膮 w g艂osie Cadderly. - Zajmuje si臋 bibliotek膮 od lat. Mo偶e b臋dzie wie­dzia艂, co nale偶y zrobi膰. - Cadderly nie musia艂 m贸wi膰, i偶 ma nadziej臋, 偶e s臋dziwy i m膮dry dziekan Thobicus r贸wnie偶 opar艂 si臋 mocy kl膮twy.

W臋dr贸wka na pierwsze pi臋tro wzmog艂a jedynie obawy ich obu. Korytarze by艂y puste i ciche, gdy nagle na ko艅cu jednego z nich nie­oczekiwanie pojawi艂a si臋 gromada podpitych awanturnik贸w. Kiedy tylko ujrzeli Cadderly'ego i Newandera, pu艣cili si臋 za nimi w pogo艅.

Obaj przyjaciele nie wiedzieli, czy tamci zamierzali ich zaatako­wa膰 czy po prostu chcieli, aby przy艂膮czyli si臋 do zabawy, ale bynaj­mniej nie mieli ochoty si臋 o tym przekona膰.

Newander pokonawszy kolejny zakr臋t zawr贸ci艂 i rzuci艂 proste zakl臋cie. Rozwrzeszczana ha艂astra p臋dzi艂a w 艣lad za nim, ale druid roz艂o偶y艂 na korytarzu magiczny drut-potykacz, a rozp臋dzony dum nie by艂 w stanie obroni膰 si臋 przed r贸wnie subtelnym atakiem. 艢ciga­j膮cy run臋li bezw艂adnie na ziemi臋 i natychmiast zacz臋li walczy膰 mi臋dzy sob膮, zapominaj膮c, 偶e kogokolwiek gonili.

Cadderly uwa偶a艂, 偶e spotkanie z prze艂o偶onymi jest dla nich wielk膮 szans膮 - wiele sobie po nim obiecywa艂 - dop贸ki wraz z Newanderem nie przeszli przez ogromne, podw贸jne drzwi na po艂udniowym kra艅cu pierwszego poziomu. Panowa艂a tam osobliwa cisza, nie by艂o wida膰 偶ywej duszy. Drzwi do gabinetu dziekana Thobicusa jako jedne z niewielu by艂y zamkni臋te. Cadderly podszed艂 powoli i zapuka艂.

W g艂臋bi serca wiedzia艂, 偶e nikt mu nie odpowie.

Dziekan Thobicus nigdy nie by艂 pop臋dliwym m臋偶czyzn膮. Uwielbia艂 introspekcj臋, godzinami m贸g艂 wpatrywa膰 si臋 w nocne niebo albo po prostu w przestrze艅. To co kocha艂 Thobicus, tkwi艂o w jego umy艣le i kiedy Cadderly i Newander weszli do jego gabinetu tam go w艂a艣nie znale藕li. Siedzia艂 za ogromnym d臋bowym biurkiem i najwyra藕niej tkwi艂 tak ju偶 od d艂u偶szego czasu. Zmoczy艂 si臋, a jego usta by艂y spierzchni臋te i suche, pomimo i偶 na biurku zaledwie kilka cali od niego stal pe艂en dzbanek wody.

Cadderly zawo艂a艂 go kilkakrotnie i mocno nim potrz膮sn膮艂, ale dziekan nie dawa艂 najmniejszych oznak, 偶e go us艂ysza艂.

Cadderly szarpn膮艂 nim jeszcze raz, a Thobicus upad艂 na ziemi臋 i pozosta艂 w tej pozycji, jakby w og贸le nie zdawa艂 sobie sprawy, co si臋 z nim dzieje.

Newander pochyli艂 si臋, aby go zbada膰.

- Nie uzyskamy od niego 偶adnych odpowiedzi - stwierdzi艂.

- A miejsc, w kt贸rych mo偶emy je znale藕膰, jest coraz mniej -doda艂 Cadderly.

- Wracajmy do dziewczyny - mrukn膮艂 druid. - Niedobrze tu pozostawa膰 i boj臋 si臋 o Danik臋, kiedy ta pijana t艂uszcza szaleje na korytarzach.

殴 ulg膮 przyj臋li fakt, 偶e kiedy wyszli z komnat prze艂o偶onych, na korytarzu nie by艂o nikogo. Droga powrotna przez ciche, puste kory­tarze min臋艂a zupe艂nie spokojnie.

Ich westchnienia ulgi po wej艣ciu do pokoju Daniki znacznie by os艂ab艂y, gdyby cho膰 jeden zauwa偶y艂 mroczn膮 posta膰 czaj膮c膮 si臋 w艣r贸d cieni i patrz膮c膮 na Cadderly'ego z wyrazem nie skrywanej, niepohamowanej nienawi艣ci.

Kiedy dwaj m臋偶czy藕ni weszli do pokoju, Danica ju偶 nie spa艂a, ale jej oczy by艂y nieruchome. Nie mruga艂a powiekami. Newander zanie­pokojony zbli偶y艂 si臋 do niej, obawiaj膮c si臋, 偶e mog艂a wpa艣膰 w taki sam stan katatonii, jak dziekan, ale Cadderly rozpozna艂 r贸偶nic臋.

- Ona medytuje - wyja艣ni艂, a kiedy to powiedzia艂, zrozumia艂 co Danica chce w ten spos贸b osi膮gn膮膰. - Walczy z tym, co j膮 opano­wa艂o.

- Nie mo偶esz tego wiedzie膰 - skonstatowa艂 Newander. Cadderly nie przyj膮艂 jego toku rozumowania.

- Przyjrzyj si臋 jej uwa偶nie - stwierdzi艂 - jak jest skoncentrowana. M贸wi臋 ci, 偶e ona walczy.

Newander nie mia艂 o tym zielonego poj臋cia, tote偶 bez dalszych opor贸w przyj膮艂 stwierdzenie Cadderly'ego za pewnik.

- Powiedzia艂e艣, 偶e masz dw贸ch innych, kt贸rzy mogli si臋 temu wykn膮膰? - mrukn膮艂, pragn膮c jak najszybciej zabra膰 si臋 do dzie艂a.

- Kuchnia, krasnoludy - odrzek艂 Cadderly. - Ivan i Pikel Bouldershoulder. Przyznaj臋, 偶e zachowywali si臋 dziwnie, ale za ka偶dym razem udawa艂o mi si臋 przywo艂a膰 ich do porz膮dku.

Newander zastanowi艂 si臋 przez chwil臋 i zachichota艂 cicho, kiedy przypomnia艂 sobie, 偶e Pikel, krasnolud o zielonej brodzie, rozpaczli­wie pragn膮艂 przy艂膮czy膰 si臋 do zakonu druid贸w.

By艂o to, rzecz jasna, absurdalne 偶膮danie, ale Pikel by艂 w ka偶dym calu orygina艂em - jak na krasnoluda. Newander pstrykn膮艂 palcami i pozwoli艂 sobie na odrobin臋 nadziei, bowiem wydawa艂o mu si臋, 偶e w s艂owach Cadderly'ego odnalaz艂 klucz do nurtuj膮cej ich obu za-

- Czary - rzek艂, spogl膮daj膮c na m艂odego mnicha. - M贸wi si臋 powszechnie, 偶e krasnoludy s膮 du偶o wytrzymalsze na wszelkiego rodzaju czary i zakl臋cia. Czy to mo偶liwe, 偶e s膮 w stanie przeciwsta­wi膰 si臋, czemu nie potrafi膮 si臋 oprze膰 ludzie?

Cadderly skin膮艂 g艂ow膮 i spojrza艂 na oplecione winoro艣l膮 艂贸偶ko.

- Wiem te偶, 偶e za jaki艣 czas Danica r贸wnie偶 to zwalczy - powie­dzia艂 i gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Newandera. - Ale co z nami? Dlaczego zostali艣my oszcz臋dzeni?

- Ju偶 ci m贸wi艂em - rzek艂 Newander. - Bardzo mo偶liwe, 偶e mnie to nie omin臋艂o. Wczoraj przez ca艂y dzie艅 przebywa艂em poza bibliote­k膮. W臋drowa艂em po g贸rach, ciesz膮c si臋 wiatrem i promieniami s艂o艅ca. Kiedy wr贸ci艂em, zasta艂em Arcite'a i Cleo jako nied藕wiedzia i 偶贸艂wia, cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e i mnie dawa艂y si臋 we znaki osobli­we, dr臋cz膮ce doznania.

- Ale opar艂e艣 si臋 im - stwierdzi艂 Cadderly.

- By膰 mo偶e - poprawi艂 Newander. - Nie mog臋 mie膰 pewno艣ci. Ostatnio w moim sercu nie by艂o zbyt wielkiej mi艂o艣ci do zwierz膮t, w przeciwie艅stwie - jak wszystko na to wskazuje, do moich braci druid贸w.

-1 zw膮tpi艂e艣 w swoje pos艂annictwo - zauwa偶y艂 Cadderly. Newander pokiwa艂 g艂ow膮.

- To trudna sprawa. Tak bardzo chc臋 przy艂膮czy膰 si臋 do Arcite'a i Cleo, do艂膮czy膰 do rozpocz臋tych przez nich poszukiwa艅 naturalnego porz膮dku, ale pragn臋 r贸wnie偶...

- M贸w, m贸w - naciska艂 Cadderly, jakby wierzy艂, 偶e s艂owa druida mog膮 okaza膰 si臋 szczeg贸lnie wa偶ne.

- Chc臋 posi膮艣膰 wiedz臋 na temat Deneira i innych bog贸w - przy­zna艂 Newander. - Chc臋 obserwowa膰 progresj臋 艣wiata, rodzenie si臋 miast. Chc臋... chc臋... - Nagle pokr臋ci艂 g艂ow膮. -Nie wiem, czego chc臋!

W szarych oczach Cadderly'ego pojawi艂y si臋 iskierki.

- Nawet w g艂臋bi serca nie wiesz, co tkwi w twoim sercu - powie­dzia艂. - To rzadko艣膰 i je偶eli si臋 nie myl臋, w艂a艣nie to ci臋 uratowa艂o. To, no i fakt, 偶e przez d艂u偶szy czas odk膮d to si臋 zacz臋艂o, nie by艂o ci臋 w bibliotece.

- Co ty w艂a艣ciwie wiesz? - spyta艂 ostro Newander. Jednak bardzo szybko spu艣ci艂 z tonu, zastanawiaj膮c si臋, ile prawdy faktycznie kry艂o si臋 w s艂owach m艂odego ucznia.

Cadderly w odpowiedzi tylko wzruszy艂 ramionami.

- To jedynie teoria.

- A co z tob膮? - zapyta艂 Newander. - Czemu ciebie to nie dotkn臋艂o?

Cadderly z braku adekwatnej odpowiedzi o ma艂o nie wybuchn膮艂 艣miechem.

- Nie potrafi臋 powiedzie膰 - przyzna艂 szczerze. Ponownie prze­ni贸s艂 wzrok na Danik臋. - Ale teraz ju偶 wiem, jak mog臋 si臋 dowie­dzie膰.

Newander pod膮偶y艂 za jego wzrokiem w stron臋 艣pi膮cej kobiety.

- Zamierzasz si臋 przespa膰?

Cadderly mrugn膮艂 do艅 porozumiewawczo.

- Mniej wi臋cej.

Newander nie zaoponowa艂. On r贸wnie偶 potrzebowa艂 czasu i samotno艣ci, aby przemy艣le膰 to i owo. Nie potrafi艂 przyj膮膰 logiczne­go wyja艣nienia Cadderly'ego co do przyczyn wykluczenia go z grona dotkni臋tych tajemnicz膮 chorob膮 czy kl膮tw膮.

Cho膰 mia艂 nadziej臋, i偶 odpowied藕 by艂a r贸wnie prosta. Newander s膮dzi艂, 偶e dzia艂o si臋 co艣 innego, co艣, czego nie potrafi艂 dot膮d poj膮膰, co艣 wspania艂ego lub strasznego - w tym wypadku nie mia艂 pewno艣ci. Pomimo swoich rozmy艣la艅 nie by艂 w stanie zapomnie膰 widoku Arcite'a i Cleo, zadowolonych i po艂膮czonych z natur膮, ale przede wszystkim nie umia艂 st艂umi膰 w sobie obaw, 偶e poprzez swoj膮 ambiwalencj臋 zawi贸d艂 Silvanusa w godzinie wielkiej pr贸by.

Cadderly przez d艂ugi czas siedzia艂 ze skrzy偶owanymi nogami i zamkni臋tymi oczyma, rozlu藕niaj膮c ca艂e cia艂o i sprawiaj膮c, 偶e jego umys艂 zanurza艂 si臋 w g艂臋bi fizycznej ja藕ni. Nauczy艂 si臋 tych technik od Daniki - by艂a to jedna z niewielu rzeczy dotycz膮cych jej religii, jak膮 si臋 z nim podzieli艂a - i uzna艂 je za ca艂kiem u偶yteczne, wspoma­gaj膮ce i przyjemne. Tym razem jednak medytacja mia艂a dla艅 du偶o wi臋ksze znaczenie.

Wolno otworzy艂 oczy i zlustrowa艂 pok贸j, widz膮c jego wn臋trze w surrealistycznej tonacji. Najpierw skupi艂 si臋 na g艂azie, pokrytym plamami krwi ukochanej. Le偶a艂 pomi臋dzy przewr贸conymi koz艂ami i nagle znikn膮艂, rozp艂ywaj膮c si臋 w ciemno艣ci. Za nim znajdowa艂a si臋 szafka i szafa Daniki. W chwil臋 potem one r贸wnie偶 znikn臋艂y.

Spojrza艂 w lewo, ku drzwiom, gdzie na stra偶y sta艂 czujnie Newander. Druid przyjrza艂 mu si臋 z zaciekawieniem, ale Cadderly prawie tego nie zauwa偶y艂. Niebawem tak druid, jak i drzwi sta艂y si臋 plamami czerni.

Jego spojrzenie eliminowa艂o powoli reszt臋 wystroju pomieszcze­nia - biurko i bro艅 Daniki, dwa kryszta艂owe sztylety w pochewkach, le偶膮ce pod 艣cian膮, okno rozpromienione s艂onecznym blaskiem, a na ko艅cu sam膮 Danik臋 wci膮偶 jeszcze pogr膮偶on膮 w g艂臋bokiej medytacji i le偶膮c膮 na oplecionym mocnymi p臋dami 艂贸偶ku.

- Kochana Danica - wymamrota艂 Cadderly, cho膰 nawet on nie s艂ysza艂 s艂贸w. Zaraz potem Danica i wszystko inne zosta艂o wymazane z jego my艣li.

Ponownie zacz膮艂 rozlu藕nia膰 ca艂e cia艂o - zacz膮艂 od palc贸w, potem stopy, nogi, d艂onie, r臋ce i koniec ko艅c贸w osi膮gn膮艂 stan pe艂nego spo­koju i odpr臋偶enia. Jego oddech sta艂 si臋 powolny i 艂agodny. Oczy mia艂 otwarte, ale nie widzia艂 nic.

Otacza艂a go cisza i spok贸j czerni.

W tym stanie Cadderly nie potrafi艂 zebra膰 my艣li. Mia艂 jedynie nadziej臋, 偶e odpowiedzi same zaczn膮 do niego nap艂ywa膰, 偶e pod艣wiadomo艣膰 nasyci go obrazami i potrzebnymi wskaz贸wkami. Zatraci艂 poczucie czasu, ale mia艂 wra偶enie, i偶 by艂a to d艂uga chwila pustki, prostego, niczym nie zak艂贸conego istnienia.

Po艣r贸d tej czerni obok niego pojawi艂y si臋 偶ywe trupy. W przeci­wie艅stwie do sn贸w nie wydawa艂y si臋 obecnie gro藕ne, jakby miast aktywnym uczestnikiem, by艂 obecnie jedynie biernym obserwato­rem. Pow艂贸cz膮c nogami, towarzyszy艂y mu w mentalnej w臋dr贸wce; zosta艂y z ty艂u za nim, podczas gdy on znalaz艂 si臋 w rozleg艂ym kory­tarzu. Zobaczy艂 znajome drzwi, a przez widniej膮ce w nich szczeliny przebija艂y promienie 艣wiat艂a - by艂 to zwykle ostatni obraz, jaki jawi艂 si臋 w jego nocnych koszmarach.

Obraz wyblak艂, jakby jaka艣 niewidzialna si艂a pr贸bowa艂a go powstrzyma膰, mentalna bariera, kt贸r膮 teraz, nie wiedzie膰 czemu, zidentyfikowa艂 jako magiczne zakl臋cie.

Wizje na chwil臋 zmieni艂y si臋 w rozmyt膮, szar膮 plam臋, a pok贸j pociemnia艂 - pozosta艂 tylko pojedynczy, rzucaj膮cy czerwonaw膮 po艣wiat臋 obiekt, butelka, kt贸r膮 widzia艂 przed sob膮. Zobaczy艂 butelk臋 z bliska, a potem d艂onie - swoje w艂asne d艂onie wyjmuj膮ce korek.

Wok贸艂 niego eksplodowa艂 czerwony dym, poch艂aniaj膮c wszystko inne.

Cadderly ponownie ujrza艂 przed sob膮 pok贸j Daniki - obraz dok艂adnie taki sam, jak ten, kt贸rego do siebie nie dopuszcza艂 - tyle tylko 偶e obecnie wsz臋dzie w powietrzu unosi艂a si臋 prawie niedo­strzegania, r贸偶owa mgie艂ka.

Cadderly poczu艂, jak jego serce przyspiesza, gdy nieoczekiwanie u艣wiadomi艂 sobie, co by艂o celem owej mgie艂ki. Jego wzrok pad艂 na Danik臋 nadal pogr膮偶on膮 w g艂臋bokiej medytacji. Cadderly w my艣lach spr贸bowa艂 nawi膮za膰 z ni膮 kontakt - i uda艂o mu si臋. Walczy艂a, dok艂adnie tak jak przypuszcza艂, usi艂owa艂a zwalczy膰 efekt dzia艂ania wszechobecnej r贸偶owej mg艂y i odzyska膰 pe艂n膮 w艂adz臋 nad sob膮.

- Walcz, Daniko! - us艂ysza艂 swoje w艂asne s艂owa i wyrwa艂y go one z transu. Spojrza艂 na Newandera. W jego wzroku malowa艂a si臋 rozpacz.

- To ja by艂em przyczyn膮 - powiedzia艂, wznosz膮c r臋ce, jakby by艂y unurzane we krwi. - To ja j膮 otworzy艂em!

Newander podszed艂 i ukl膮k艂 obok Cadderly'ego, usi艂uj膮c go uspo­koi膰.

- Otworzy艂e艣? Ale co?

- Butelk臋 - wykrztusi艂 Cadderly. - Butelk臋! Czerwono 艣wiec膮c膮 butelk臋! Mg艂a - czy widzisz mg艂臋? Newander rozejrza艂 si臋 woko艂o i pokr臋ci艂 g艂ow膮 przecz膮co.

- Ona jest tutaj... tu - rzek艂 Cadderly chwytaj膮c druida za rami臋 i podnosz膮c si臋 niezdarnie. - Musimy zamkn膮膰 butelk臋!

- Gdzie? - zapyta艂 druid.

Cadderly zamy艣li艂 si臋 przez chwil臋 i zamilk艂. Przypomnia艂 sobie ko艣ciotrupy, zapach kurzu, korytarze z niszami.

- W piwnicy z winem naprawd臋 by艂y drzwi - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. - Prowadzi艂y do najni偶ej po艂o偶onych katakumb, loch贸w, z kt贸rych w bibliotece ju偶 si臋 nie korzysta.

- Mamy tam wej艣膰? - spyta艂 Newander, staj膮c obok Cadderly'ego.

- Nie - rzuci艂 zachowawczo Cadderly. - Jeszcze nie, katakumby nie s膮 puste. Musimy si臋 odpowiednio przygotowa膰. - Ponownie pod膮偶y艂 wzrokiem w stron臋 Daniki i teraz kiedy wiedzia艂 o jej men­talnej walce, ujrza艂 j膮 w ca艂kiem nowym 艣wietle.

- Czy stanie do walki po naszej stronie? - zapyta艂 Newander, zauwa偶ywszy spojrzenie swego towarzysza.

- Danica ju偶 walczy - zapewni艂 go Cadderly. - Ale wok贸艂 nas stale roztacza si臋 mg艂a i coraz bardziej g臋stnieje. - Spojrza艂 na Newandera z zak艂opotaniem. - Nadal nie wiem, dlaczego na mnie to nie dzia艂a.

- Skoro, jak wierzysz, ty to wszystko spowodowa艂e艣 - odrzek艂 druid, kt贸ry mia艂 d艂ugotrwa艂膮 praktyk臋 w uprawianiu magii - mo偶e ju偶 sam ten fakt by艂 dostatecznym powodem, aby艣 zosta艂 oszcz臋­dzony.

Cadderly zamy艣li艂 si臋 nad tym przez chwil臋, ale w ko艅cu nie to by艂o teraz najwa偶niejsze.

- Niezale偶nie od powodu - rzek艂 z zaci臋ciem - my... ja musz臋 zamkn膮膰 t臋 butelk臋. - Przez kilka chwil zastanawia艂 si臋 nad ewen­tualnymi przeszkodami i wyobrazi艂 sobie kolejne, jeszcze bardziej przera偶aj膮ce monstra, czaj膮ce si臋 poza zasi臋giem jego koszmarnych wizji. Cadderly wiedzia艂, 偶e w swojej walce b臋dzie potrzebowa艂 sojusznik贸w - pot臋偶nych sojusznik贸w. Bez nich nie zdo艂a ponownie dotrze膰 do komnaty z o艂tarzem.

- Ivan i Pikel - zwr贸ci艂 si臋 do Newandera. - Jak sam stwierdzi艂e艣, krasnoludy s膮 bardziej uodpornione. Pomog膮 nam.

- Idziemy do nich - rzuci艂 Newander.

- Zostaniesz z Danik膮 - odrzek艂 Cadderly. - Niech nikt z wyj膮t­kiem mnie i obu krasnolud贸w nie wchodzi do tego pokoju.

- Potrafi臋 o to zadba膰 - zapewni艂 go druid.

Kiedy wyszed艂 na korytarz, Cadderly us艂ysza艂, 偶e druid zacz膮艂 艣piewa膰 cich膮 pie艣艅. Zakl臋cie Newandera sprawi艂o, 偶e drewniane drzwi nieoczekiwanie o偶y艂y, wypaczy艂y si臋 i rozci膮gn臋艂y, wpasowu-j膮c mocno we framug臋. Obecnie nic nie by艂oby w stanie ich otwo­rzy膰.

Ivan i Pikel nie walczyli, kiedy tym razem Cadderly wszed艂 do kuchni; nie krz膮tau' si臋 r贸wnie偶 przy garach. Siedzieli cisi i spokojni, po dw贸ch ko艅cach sto艂u.

Kiedy tylko ujrza艂 Cadderly'ego, Ivan poda艂 mu oboj臋tnym ges­tem jednor臋czn膮, idealnie dopracowan膮 kusz臋.

- Pili艂o mi臋 - wyja艣ni艂 krasnolud, nawet nie spogl膮daj膮c na swoje dzie艂o.

Cadderly'ego wcale to nie zdziwi艂o. Wygl膮da艂o na to, 偶e ostatnio r贸偶ne pragnienia 鈥瀙ili艂y" wielu ludzi w Bibliotece Naukowej.

- O co w tem chodzi? - spyta艂 Ivan.

Cadderly nie zrozumia艂. Pikel z ponur膮 min膮 - cho膰 zwykle by艂 przecie偶 pogodny, wskaza艂 na drzwi do jadalni. Cadderly ostro偶nie przeszed艂 przez kuchni臋, a kiedy zajrza艂 do jadalni, zrozumia艂 przy­czyn臋 ponurego nastroju krasnolud贸w. Po艂owa ob偶eraj膮cych si臋 kap艂an贸w, kt贸ra pozosta艂a przy stole, w tym r贸wnie偶 Avery, prawie nie mog艂a si臋 rusza膰. Z drug膮 po艂ow膮 by艂o jeszcze gorzej - le偶eli na pod艂odze, ubabrani w艂asnymi rzygowinami. Cadderly nawet do nich nie podchodz膮c wiedzia艂, 偶e kilku ju偶 nie 偶y艂o, a kiedy odwr贸ci艂 si臋 ponownie w stron臋 kuchni, jego twarz r贸wnie偶 by艂a popielatoszara.

- No to o co w tem wszystkiem chodzi? - powt贸rzy艂 Ivan.' Cadderly patrzy艂 na niego d艂ugo i z przej臋ciem, niepewny jak powinien rozpocz膮膰 wyja艣nienia zwi膮zane z butelk膮 i niezrozu­mia艂ym jak dot膮d jego udzia艂em w ca艂ej tej sprawie. W ko艅cu powiedzia艂 tylko:

- Nie mam pewno艣ci, co si臋 tu konkretnie sta艂o, ale wydaje mi si臋, 偶e wiem, jak to powstrzyma膰.

S膮dzi艂, 偶e jego s艂owa o偶ywi膮 krasnoludy, ale bracia przyj臋li je raczej ch艂odno.

- Pomo偶ecie mi? - zapyta艂 Cadderly. - Sam nie dam rady.

- A czego tobie trza? - spyta艂 jakby od niechcenia Ivan.

- Ciebie - odrzek艂 Cadderly -1 twojego brata. Kl膮twa, bo to jest kl膮twa, nap艂ywa spod poziomu piwnic. Musz臋 tam-zej艣膰, aby to zako艅czy膰, ale obawiam si臋, 偶e miejsce jest strze偶one.

- Strze偶one? - burkn膮艂 Ivan. - A skund ty to wisz?

- B艂agam, po prostu mi zaufaj - odrzek艂 Cadderly. - Nie potrafi臋 zbyt dobrze w艂ada膰 broni膮, ale widzia艂em was dw贸ch w akcji i przyda艂aby mi si臋 wasza niepospolita si艂a. P贸jdziecie ze mn膮?

Krasnoludy wymieni艂y znu偶one spojrzenia i wzruszy艂y ramiona­mi.

- Ja bym ta wola艂 pokucharzy膰 - mrukn膮艂 Ivan. - Rzuci艂 偶em awanturniczy tryb 偶ycia ju偶 dawno temu. A Pikel wola艂by by膰... - przerwa艂 i wbi艂 wzrok w brata.

Pikel odpowiedzia艂 艂obuzerskim spojrzeniem i uj膮wszy w r臋k臋 po艂臋 swej zielonej brody, pomacha艂 ni膮 znacz膮co.

- Druidem! - rykn膮艂 Ivan, podrywaj膮c si臋 na nogi i chwytaj膮c patelni臋. - Ty g艂upi mi艂o艣niku ptak贸w, ca艂u艣n艂ku d臋b贸w...!

- Ojoj! - krzykn膮艂 Pikel, uzbrajaj膮c si臋 w wa艂ek. Cadderly w mgnieniu oka znalaz艂 si臋 pomi臋dzy nimi.

- To wszystko jest cz臋艣ci膮 kl膮twy! - zawo艂a艂. - Nie widzicie? Sprawia, 偶e k艂贸cicie si臋 i walczycie ze sob膮 nawzajem!

Oba krasnoludy odskoczy艂y o krok do ty艂u i opu艣ci艂y prowizo­ryczn膮 bro艅.

- Oo - wymamrota艂 z zaciekawieniem Pikel. - Je偶eli chcecie powalczy膰 z prawdziwym wrogiem - zacz膮艂 Cadderly - to chod藕cie do mego pokoju i pom贸偶cie mi si臋 przygotowa膰. Poni偶ej poziomu piwnic zagnie藕dzi艂o si臋 co艣 przera偶aj膮cego i z艂ego. Je偶eli tego nie powstrzymamy, los biblioteki b臋dzie przes膮­dzony.

Ivan przechyli艂 si臋 na bok i przeni贸s艂 wzrok z m艂odego ucznia na podobnie jak on pochylonego Pikela. Wzruszyli ramionami i jedno­cze艣nie cisn臋li kuchenn膮 bro艅 w drugi koniec pomieszczenia.

- Zajmijmy si臋 najpierw ob偶artuchami - poleci艂 Cadderly. -Powinni艣my pozostawi膰 ich tak, by by艂o im mo偶liwie najwygodniej. Krasnoludy pokiwa艂y g艂owami.

- A potem ja se wezm臋 m贸j toporek - oznajmi艂 Ivan. - A m贸j brat swoje drzewko.

- Drzewko? - zawt贸rowa艂 Cadderly do plec贸w oddalaj膮cych si臋 偶wawo braci. Jeden rzut oka na zielony pleciony warkocz, zwiesza­j膮cy si臋 poni偶ej 艂opatek Pikela i jego ogromne, s臋kate 艣mierdz膮ce stopy wystaj膮ce z delikatnych sanda艂贸w wystarczy艂, by Cadderly powstrzyma艂 si臋 od powt贸rzenia swego pytania.


Krew na jego d艂oniach


Cadderly gmera艂 w艣r贸d licznych sk贸rzanych pas贸w wisz膮cych w jego szafie, a偶 w ko艅cu wyj膮艂 jeden, zaopatrzony w dziwnego kszta艂tu, szerok膮 i p艂ytk膮 pochw臋 z boku. Niewielka kusza pasowa艂a wr臋cz idealnie, by艂o nawet specjalne wg艂臋bienie na d藕wigienk臋 naci膮gu. Ivan i Pikel stworzyli arcydzie艂o, jak zwykle, gdy chodzi艂o o metal.

Cadderly wyj膮艂 kusz臋 z pochwy r贸wnie szybko, jak w艂o偶y艂. Nast臋pnie sprawdzi艂 naci膮g, kilkakrotnie napinaj膮c i zwalniaj膮c ci臋ciw臋. Chodzi艂a g艂adko i lekko. Uda艂o mu si臋 nawet bez wi臋kszych trudno艣ci manipulowa膰 broni膮 jedn膮 r臋k膮.

Nast臋pnie wyj膮艂 bandolier i przewiesi艂 sobie przez rami臋, tak by szesna艣cie be艂t贸w znajdowa艂o si臋 przed nim, i by 艂atwo mo偶na by艂o je wyj膮膰. Skrzywi艂 si臋, rozmy艣laj膮c nad ewentualnymi skutkami sil­nego uderzenia w pier艣, ale wierzy艂, 偶e zar贸wno be艂ty, jak i bando­lier by艂y wykonane w艂a艣ciwie. Poczu艂 si臋 lepiej, kiedy ujrza艂 swoje odbicie w lustrze - jak gdyby uzbrojenie si臋 w ostatnie wynalazki pomog艂o mu przej膮膰 kontrol臋 nad otoczeniem. Nie艣mia艂y u艣miech zgas艂 jednak bardzo szybko, kiedy przypomnia艂 sobie, jak gro藕n膮 misj臋 mia艂 obecnie do wype艂nienia. To nie gra - upomnia艂 sam sie­bie. Ju偶 teraz, tylko z jego winy umarto kilku ludzi i zagro偶ona by艂a przysz艂o艣膰 ca艂ej biblioteki.

Cadderly przeszed艂 przez pok贸j, za drzwiami znajdowa艂o si臋 zamkni臋te i zapiecz臋towane 偶elazne pude艂ko. W艂o偶y艂 klucz do zamka, po czym odczeka艂 chwil臋, przypominaj膮c sobie w my艣lach czynno艣ci, kt贸re nale偶a艂o wykona膰 w momencie otwarcia pude艂ka. 膯wiczy艂 ten manewr ju偶 wielokrotnie, ale nie s膮dzi艂, 偶e faktycznie b臋dzie musia艂 go zrealizowa膰.

Kiedy wieko pude艂ka zosta艂o otwarte, przestrze艅 wok贸艂 Cadderly'ego spowi艂a nieprzenikniona ciemno艣膰.

M艂ody ucze艅 wcale si臋 tym nie zdziwi艂 - s艂ono zap艂aci艂 Histrze za umieszczenie wewn膮trz skrzynki odwrotnej formy jej zakl臋cia 艣wiat艂a. By艂o to do艣膰 k艂opotliwe - Cadderly nie lubi艂 robi膰 interes贸w z Histr膮 - ale konieczne, aby chroni膰 jedn膮 z najcenniejszych rze­czy, kt贸re posiada艂. W starym woluminie natkn膮艂 si臋 bowiem na formu艂臋 bardzo silnej usypiaj膮cej trucizny stosowanej przez drowy. Nie艂atwo by艂o znale藕膰 egzotyczne sk艂adniki - pewne grzyby ros艂y tylko g艂臋bokich tunelach pod powierzchni膮 Torilu - i wymiesza膰 je w odpowiednich proporcjach - co, r贸wnie偶 pod ziemi膮, uczyni艂 alchemik Belago, do tego dochodzi艂y k艂opoty z przechowywaniem, ale Cadderly pokona艂 wszystkie te trudno艣ci. Z b艂ogos艂awie艅stwem i poparciem dziekana Thobicusa zdo艂a艂 uzyska膰 pi臋膰 ma艂ych fiolek trucizny.

W ka偶dym razie mia艂 nadziej臋, 偶e jest to trucizna - raczej trudno przeprowadzi膰 pr贸by skuteczno艣ci tego typu substancji.

Jednak je艣li nawet wywar zosta艂 sporz膮dzony we w艂a艣ciwy spo­s贸b, nie oznacza艂o to ko艅ca k艂opot贸w. Substancja by艂a mieszank膮 u偶ywan膮 przez drowy, przygotowywan膮 w osobliwych magicznych oparach unosz膮cych si臋 w Underdarku - 艣wiecie wiecznej ciem­no艣ci, g艂臋boko pod powierzchni膮 Torilu. Powszechnie wiadomo, 偶e je艣li trucizna drow贸w zostanie cho膰 na chwil臋 wystawiona na 艣wiat艂o dzienne, niebawem utraci swoj膮 moc.

Nawet zwyk艂e powietrze mog艂o bezpowrotnie zniszczy膰 mik­stur臋, tote偶 by j膮 uchroni膰, Cadderly powzi膮艂 wszelkie mo偶liwe 艣rodki ostro偶no艣ci.

Zamkn膮艂 oczy i dzia艂a艂 na pami臋膰. Najpierw odkr臋ci艂 ma艂膮 nasadk臋 swego pierzastego pier艣cienia i od艂o偶y艂 j膮 na bok w uprzed­nio upatrzone miejsce, nast臋pnie wyj膮艂 ze skrzynki jedn膮 z fiolek, delikatnie wyjmuj膮c korek. Wla艂 galaretowat膮 zawarto艣膰 do 艣rodka, po czym odnalaz艂 i za艂o偶y艂 pierzast膮 nakr臋tk臋.

Odetchn膮艂 swobodniej. Gdyby co艣 sfuszerowal, straci艂by mik­stur臋 wart膮 oko艂o tysi膮ca sztuk z艂ota i wiele tygodni ci臋偶kiej pracy. Poza tym gdyby wyla艂 sobie kropl臋 trucizny na r臋k臋, a substancja przez najmniejsze zadrapanie dosta艂aby mu si臋 pod sk贸r臋, bez w膮t­pienia usn膮艂by smacznie obok skrzynki.

Nic si臋 jednak nie sta艂o. Kiedy musia艂, umia艂 by膰 dok艂adny i zdys­cyplinowany, liczne pr贸by z fiolk膮 wody op艂aci艂y si臋.

Kiedy zamkn膮艂 wieko, ciemno艣膰 wr贸ci艂a do wn臋trza skrzyni. Ivan i Pikel byli ju偶 w pokoju i podeszli do m艂odego ucznia. Bro艅 mieli przygotowan膮, a ich twarze spos臋pnia艂y na widok nieoczekiwanego mroku.

- Tera ju偶 tylko ty - mrukn膮艂 Ivan, rozlu藕niaj膮c uchwyt na ci臋偶kim toporze o dw贸ch ostrzach.

Cadderly na chwil臋 straci艂 mow臋. Po prostu siedzia艂 i patrzy艂 na braci krasnolud贸w. Obaj mieli na sobie kolczugi z nachodz膮cych na siebie metalowych k贸艂ek, pokryte kurzem po latach nieu偶ytkowania i w kilku miejscach nad偶arte przez rdz臋. Ivan mia艂 na g艂owie beto z rogami jelenia-贸smaka, a Pikel wielki kuchenny garnek! Pomimo zbroi jak膮 nosi艂, Pikel nadal mia艂 na nogach sanda艂y.

Najbardziej jednak zdumiewaj膮ca by艂a jego bro艅. Cadderly poj膮艂 znaczenie wcze艣niejszej uwagi Ivana, dopiero kiedy ujrza艂 ten or臋偶. Faktycznie by艂o to 鈥瀌rzewko", wyg艂adzony fragment jakiego艣 nie znanego Cadderly'emu czarnego, g艂adkopiennego drzewa. Maczuga mierzy艂a cztery stopy d艂ugo艣ci - prawie tyle co Pikel, stop臋 艣rednicy na szerszym i nieca艂e p贸艂 na w臋偶szym ko艅cu, kt贸ry pe艂ni艂 rol臋 r臋koje艣ci. Poza tym z drewna zwiesza艂y si臋 w r贸偶nych miejscach sk贸­rzane, przymocowane 膰wiekami p臋tle, maj膮ce u艂atwi膰 pos艂ugiwanie si臋 broni膮, ale ta mimo wszystko wydawa艂a si臋 toporna i niepor臋czna.

Jakby wyczuwaj膮c wewn臋trzne w膮tpliwo艣ci Cadderly'ego, Pikel z wyra藕n膮 艂atwo艣ci膮 wykona艂 kilka markowanych cios贸w i os艂on.

Cadderly pokiwa艂 g艂ow膮 z podziwem, ciesz膮c si臋 w duchu, 偶e nie by艂 odbiorc膮 偶adnego z tych udawanych cios贸w.

- Jeste艣 got贸w? - spyta艂 Ivan, poprawiaj膮c zbroj臋.

- Prawie - odpar艂 Cadderly. - Jeszcze tylko par臋 drobnych spraw, no i przed odej艣ciem chcia艂bym zajrze膰 do Daniki.

- Jak mo偶em tobie pom贸c? - zaofiarowa艂 si臋 Ivan.

Cadderly wiedzia艂, 偶e oba krasnoludy wr臋cz pal膮 si臋 do czynu. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e min臋艂o wiele lat, odk膮d bracia Bouldershoulder brali udzia艂 w jakiej艣 przygodzie i przez ca艂y ten czas w zaciszu Biblioteki Naukowej jedynym ich zaj臋ciem by艂o przy­rz膮dzanie posi艂k贸w. Nie by艂o to z艂e 偶ycie, ale 艣wiadomo艣膰 czyhaj膮­cych niebezpiecze艅stw i nieznanej przygody podzia艂a艂a na krasnoludy niczym urok. Ich ciemne oczy l艣ni艂y, ruchy by艂y nerwowe i gwa艂towne.

- Id藕cie do pracowni alchemika Belago - odrzek艂 Cadderly, uzna­j膮c, 偶e najlepiej b臋dzie, je偶eli da krasnoludom jakie艣 zaj臋cie. Opisa艂 im urz膮dzenie destyluj膮ce i opowiedzia艂 o miksturze, kt贸r膮 przyrz膮­dza艂 dla艅 Belago.

- Je艣li ma jej wi臋cej, przyniesiecie to tutaj - poleci艂 im Cadderly, uwa偶aj膮c to zadanie za wzgl臋dnie 艂atwe.

Krasnoludy pogna艂y niezdarnie w g艂膮b korytarza, kiedy Cadderly u艣wiadomi艂 sobie, 偶e od pewnego czasu - odk膮d na bibliotek臋 spad艂a kl膮twa, nie widzia艂 alchemika. Co si臋 sta艂o z Belago? Czy jego warsz­tat nadal dzia艂a艂? Czy mikstura zwana Olejem Grom贸w nadal by艂a przygotowywana jak nale偶y? Cadderly odegna艂 od siebie zmartwienia, licz膮c, 偶e Ivan i Pikel post膮pi膮 w mo偶liwie najrozs膮dniejszy spos贸b.

Percival zn贸w by艂 przy oknie, popiskuj膮c z typowym dla siebie podnieceniem. Cadderly podszed艂 i opar艂 si臋 o parapet, przysuwaj膮c twarz do swego przyjaciela i nas艂uchuj膮c z uwag膮. Rzecz jasna, nie rozumia艂 mowy wiewi贸rki, nie bardziej ni偶 dziecko rozumie mow臋 swego psa - ale z Percivalem 艂膮czy艂a go silna wi臋藕 emocjonalna i wiedzia艂 doskonale, 偶e zwierz膮tko rozumie niekt贸re s艂owa czy zda­nia - g艂贸wnie dotycz膮ce jedzenia.

- Nie b臋dzie mnie przez jaki艣 czas - rzek艂 Cadderly. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e Percival najprawdopodobniej nie poj膮艂 tak z艂o偶onej infor­macji, ale przemawianie do wiewi贸rki pozwala艂o Cadderly'emu si臋 odpr臋偶y膰. Percival nigdy nie odpowiada艂, ale on cz臋sto znajdowa艂 odpowied藕 we w艂asnych s艂owach.

Percival przyszed艂 na tylnych 艂apkach, oblizuj膮c przednie i przesu­waj膮c nimi po pyszczku.

- Sta艂o si臋 co艣 z艂ego - usi艂owa艂 wyja艣ni膰 Cadderly. -1 ja to spo­wodowa艂em. A teraz musz臋 to naprawi膰.

Je艣li nie s艂owa, to jego powa偶ny ton uspokoi艂 wiewi贸rk臋. Percival znieruchomia艂. v

-1 mam zamiar - ci膮gn膮艂 - wej艣膰 do pomieszcze艅 pod bibliotek膮, do nie u偶ywanych ju偶 teraz tuneli.

Najwyra藕niej powiedzia艂 co艣, co wywar艂o na wiewi贸rce ogromne wra偶enie.

Percival zacz膮艂 zatacza膰 niewielkie kr臋gi, popiskuj膮c i szczebio­cz膮c; min臋艂o sporo czasu, nim Cadderly zdo艂a艂 go uspokoi膰. Wiedzia艂, 偶e Percnral chce mu powiedzie膰 co艣 wa偶nego - przy­najmniej w swoim mniemaniu - ale nie mia艂 czasu, aby prowadzi膰 jednostronny dialog z wiewi贸rk膮.

- Nie martw si臋 - rzek艂 bardziej do siebie ni偶 do zwierz膮tka. - Nied艂ugo wr贸c臋, a wtedy wszystko b臋dzie tak jak dawniej.

Zabrzmia艂o to pusto i fa艂szywie. Ju偶 nigdy nie b臋dzie tak jak kiedy艣. Nawet gdyby uda艂o mu si臋 zamkn膮膰 dymi膮c膮 butelk臋 i w ten prosty spos贸b odwr贸ci膰 kl膮tw臋, nic nie przywr贸ci 偶ycia kap艂anom Ilmatera czy martwym z przejedzenia mnichom w jadalni Biblioteki.

Cadderly odegna艂 od siebie te mroczne my艣li. Nie mo偶e liczy膰 na sukces, je艣li nie b臋dzie wierzy艂 w powodzenie swojej misji.

- Nie martw si臋 - powt贸rzy艂 dobitniej.

Wiewi贸rka ponownie zacz臋艂a szale膰 i tym razem Cadderly pod膮偶aj膮c za wzrokiem Percivala zrozumia艂, co by艂o powodem jego poruszenia. Cadderly obejrza艂 si臋 przez rami臋, my艣l膮c, 偶e ujrzy Ivana i Pikela.

Ale miast nich zobaczy艂 Kierkana Rufo - i co wi臋cej - b艂yszcz膮­cy sztylet w jego d艂oni.

- O co chodzi? - spyta艂 s艂abo Cadderly, ale nie musia艂 us艂ysze膰 odpowiedzi, by zorientowa膰 si臋 w zamiarach tamtego. Lewe oko Rufa wci膮偶 by艂o zamkni臋te i obrzmia艂e, a nos miast do przodu skie­rowany ku policzkowi. Paskudne rany jedynie podkre艣la艂y wyraz czystej, nie skrywanej nienawi艣ci pa艂aj膮cej w jego zimnych, ciem­nych oczach.

-1 gdzie masz swoj膮 艣wiec膮c膮 tulej臋? - prychn膮艂 drwi膮co wyso­ki m臋偶czyzna - Ale ona i tak w niczym ci nie pomo偶e, nieprawda偶? - Wyra藕nie utyka艂, ale mimo to szed艂 naprz贸d.

- Co robisz? - spyta艂 Cadderly.

- Czy wielki Cadderly nie jest do艣膰 inteligentny, aby si臋 do­my艣li膰? - rzuci艂 kpi膮co Rufo.

- Nie chcesz tego zrobi膰 - rzek艂 najspokojniej, jak m贸g艂 Cadderly. - Konsekwencje...

- Nie chc臋? - krzykn膮艂 dziko Rufo. - Ale偶 oczywi艣cie, 偶e CHC臉. Mam ochot臋 zacisn膮膰 palce na twoim sercu. Chc臋 zanie艣膰 je Danice i pokaza膰 jej, kto by艂 silniejszy.

Cadderly szuka艂 wyj艣cia z opresji. Zastanawia艂 si臋, czy nie zwr贸­ci膰 uwagi na ewidentne s艂abe punkty w planie Rufa - gdyby bowiem zani贸s艂 Danice jego serce, ta na pewno by go zabi艂a. Niestety, nie s膮dzi艂, by ten argument by艂 w stanie powstrzyma膰 Kierkana. Rufo znajdowa艂 si臋 w pe艂ni pod dzia艂aniem kl膮twy i post臋powa艂 zgodnie z jej podst臋pnym zewem, nie bacz膮c na jakie­kolwiek konsekwencje. Nie maj膮c innego wyboru, Cadderly wsun膮艂 z wahaniem jeden palec w p臋tl臋 sznurka wiruj膮cych dysk贸w i stan膮艂 przy boku 艂贸偶ka.

Rufo natar艂 dziko ze sztyletem w wyci膮gni臋tej r臋ce, a Cadderly przetoczy艂 si臋 po 艂贸偶ku i znalaz艂 poza jego zasi臋giem.

Szybciej ni偶 Cadderly si臋 spodziewa艂, Rufo odskoczy艂 w ty艂, aby odci膮膰 mu drog臋 do drzwi. Ci膮艂 szerokim 艂ukiem mierz膮c w brzuch przeciwnika.

Cadderly uchyli艂 si臋 z 艂atwo艣ci膮, po czym skontrowa艂, ciskaj膮c dyskami ponad zataczaj膮cym 艂uk ramieniem Rufa. Jego z艂amany nos trzasn膮艂 pod wp艂ywem uderzenia, a na zaschni臋te smugi nad g贸rn膮 warg膮 buchn臋艂y nowe strugi krwi. Oszala艂y z nienawi艣ci Rufo prawie nie zwr贸ci艂 na to uwagi i zaatakowa艂 ponownie.

Cho膰 cios nie by艂 zbyt mocny ani dok艂adny, jednak zak艂贸ci艂 rytm poruszaj膮cego si臋 nadgarstka Cadderly'ego. Zdo艂a艂 艣ci膮gn膮膰 dyski z powrotem do r臋ki, ale sznurek nie by艂 ju偶 sztywno nawini臋ty i nie m贸g艂 wykona膰 natychmiastowego, efektywnego rzutu. Rufo zdawa艂 si臋 wyczuwa膰 jego s艂abo艣膰. U艣miechn膮艂 si臋 z艂owrogo i ci膮艂 ponownie.

Percival uratowa艂 Cadderly'emu 偶ycie, skacz膮c z okna i l膮duj膮c niezdarnie na twarzy Rufa. Ten zamaszystym ruchem r臋ki cisn膮艂 wiewi贸rk臋 w przeciwleg艂y k膮t pokoju i cho膰 Percival nie zd膮偶y艂 zrobi膰 mu wi臋kszej krzywdy, Cadderly zyska艂 nieco czasu.

Podczas gdy jego przeciwnik by艂 zaj臋ty czym innym, ponownie kilkakrotnie opu艣ci艂 i poci膮gn膮艂 dyski, aby sznurek nale偶ycie i mocno nawin膮艂 si臋 na pr臋t 艂膮cz膮cy.

Rufo zdawa艂 si臋 nie zauwa偶a膰 bli藕niaczych stru偶ek krwi sp艂ywa­j膮cych po jego twarzy z najnowszych ran na policzku - 艣lad贸w z臋b贸w Percivala.

- B臋d臋 trzyma艂 w r臋kach twoje serce! - obieca艂 ponownie, za艣miewaj膮c si臋 ob艂膮ka艅czo.

Cadderly raz i drugi smagn膮艂 r臋k膮 udaj膮c rzut, aby zaskoczy膰 Rufa. Pomi臋dzy zwodami Rufo zdo艂a艂 zada膰 kilka s艂abych pchni臋膰, ale nie dosi臋gn膮! celu. Wreszcie Cadderly rzuci艂 dyskami, zataczaj膮c nimi szeroki 艂uk na ca艂膮 rozpi臋to艣膰 sznurka. Strzeli艂 nadgarstkiem, 艣ci膮gaj膮c dyski do r臋ki, ale nie tak gwa艂townie, jak dotychczas.

Rufo wyliczy艂 rytm atak贸w Cadderly'ego i czeka艂 na w艂a艣ciwy moment. Dyski ponownie wyprysn臋艂y w powietrze. Rufo odchyli艂 si臋 w ty艂, a kiedy zacz臋艂y si臋 cofa膰, natar艂 na przeciwnika.

Przyn臋ta Cadderly'ego zadzia艂a艂a. Wykonuj膮c rzut, skr贸ci艂 d艂ugo艣膰 sznurka 艣ci膮gaj膮c dyski do r臋ki szybciej, ni偶 to przewidzia艂 Rufo. Ten zdo艂a艂 zrobi膰 zaledwie jeden krok, gdy bro艅 m艂odego ucznia ponownie wystrzeli艂a naprz贸d - rozmy艣lnie nisko.

Rufo j臋kn膮艂 z szoku i b贸lu i zacisn膮艂 d艂o艅 na strzaskanej rzepce kolanowej - noga lekko ugi臋艂a si臋 pod jego ci臋偶arem. By艂 jednak pod wp艂ywem kl膮twy chaosu i niemal zatraci艂 wra偶liwo艣膰 na b贸l. Jego j臋k przerodzi艂 si臋 w warkot. Run膮艂 naprz贸d, tn膮c zamaszy艣cie.

Cadderly ponownie przetoczy艂 si臋 po 艂贸偶ku, aby unikn膮膰 bli偶­szego spotkania z ostrzem, ale kiedy tym razem si臋 podni贸s艂, Kierkan Rufo ju偶 obszed艂 pos艂anie i stan膮艂 naprzeciw niego. Cadderly wiedzia艂, 偶e tym razem to nie 偶arty. Nie m贸g艂 p贸j艣膰 na wymian臋 cios贸w w pojedynku: sztylet kontra wiruj膮ce dyski. Zazwyczaj dyski okazywa艂y si臋 skuteczne, ale w takim stanie umys­艂owym, w jakim znajdowa艂 si臋 Rufo, mog艂oby go powali膰 jedynie precyzyjne i naprawd臋 silne uderzenie. Taki atak by艂by ryzykowny r贸wnie偶 dla Cadderly'ego, a poza tym m艂ody ucze艅 w膮tpi艂, czy zdo艂a prze艂ama膰 obron臋 swego rozszala艂ego przeciwnika.

Przez nast臋pnych kilka chwil tylko markowali ciosy; Rufo u艣mie­cha艂 si臋 i Cadderly zacz膮艂 zastanawia膰 si臋, czy nie mia艂by wi臋kszych szans wyskakuj膮c przez okno.

Nagle ca艂y budynek zadr偶a艂, jakby uderzy艂 we艅 piorun. Wstrz膮sy trwa艂y przez kilka sekund, a Cadderly zrozumia艂, gdzie znajdowa艂o si臋 epicentrum, kiedy z korytarza dobieg艂o go pojedyncze:

-Oo!

Rufo zawaha艂 si臋 i obejrza艂 przez rami臋 w stron臋 otwartych drzwi. Cadderly wiedzia艂, 偶e ta nieoczekiwana przewaga nie by艂a do ko艅ca fair, ale uzna艂, 偶e na przejmowanie si臋 tym b臋dzie mia艂 czas p贸藕niej. Odchyli艂 r臋k臋 i cisn膮艂 dyskiem z ca艂ej si艂y. Rufo odwr贸ci艂 si臋 i w tej samej chwili wiruj膮ce kr膮偶ki wyr偶n臋艂y go mi臋dzy oczy.

G艂owa Rufa odskoczy艂a do ty艂u, a kiedy ponownie wr贸ci艂a na swoje miejsce, ju偶 si臋 nie u艣miecha艂. Wygl膮da艂 na oszo艂omionego, i zaskoczonego, a jego oczy zrobi艂y zeza, jakby jednocze艣nie i za wszelk膮 cen臋 chcia艂y ujrze膰 najnowszego siniaka.

Cadderly, zbyt zapatrzony, by oderwa膰 wzrok od znieksz­ta艂conych rys贸w napastnika, us艂ysza艂 brz臋k sztyletu o posadzk臋. W chwil臋 potem z 艂oskotem wyl膮dowa艂 na niej Rufo. Mimo to Cadderly nadal nie reagowa艂. Po prostu sta艂 - wiruj膮ce dyski zwisa艂y na ko艅cu rozci膮gni臋tego sznurka, obracaj膮c si臋 wok贸艂 osi.

Kiedy wreszcie si臋gn膮艂 r臋k膮, by zwin膮膰 bro艅, 偶o艂膮dek podszed艂 mu do gard艂a. Wiruj膮ce dyski ocieka艂y krwi膮, a do jednego z kr膮偶k贸w przylepiony by艂 g臋st膮, zastygaj膮c膮 mazi膮 kawa艂ek brwi Rufa.

Cadderly powl贸k艂 si臋 do 艂贸偶ka i opu艣ci艂 kr膮偶ki na pod艂og臋. Czu艂 si臋 zdradzony, tak przez siebie, jak i przez swoj膮 zabawk臋.

Wszyscy kap艂ani w bibliotece musieli 膰wiczy膰 walk臋 jak膮艣 bro­ni膮, ale zwykle by艂 to konwencjonalny instrument s艂u偶膮cy zabijaniu, taki jak kij, maczuga czy laska. Cadderly zacz膮艂 od kija i w razie potrzeby ca艂kiem wprawnie umia艂 pos艂u偶y膰 si臋 swoj膮 lask膮 z g艂owni膮 w kszta艂cie baraniego 艂ba, ale nie przepada艂 za broni膮. M贸wiono mu, 偶e 偶yje w niebezpiecznych czasach, ale wi臋kszo艣膰 偶ycia sp臋dzi艂 w wygodnych pomieszczeniach Biblioteki Naukowej. Nigdy nie widzia艂 goblina, z wyj膮tkiem martwego; by艂 to jeden z najpodlejszych s艂u偶膮cych pracuj膮cych w bibliotece. Prze艂o偶eni nie pozwolili jednak Cadderly'emu na z艂amanie regu艂y gotowo艣ci -ka偶dy kap艂an musia艂 膰wiczy膰.

Na wiruj膮ce dyski natkn膮艂 si臋 w prastarym traktacie halfling贸w i szybko sprawi艂 sobie w艂asne. Niekt贸rzy prze艂o偶eni sarkali na doko­nany przez niego wyb贸r, nazywaj膮c go bardziej zabawk膮 ni偶 broni膮, niemniej kr膮偶ki spe艂nia艂y wszystkie wymagania kodeksu etycznego Deneira. G艂osy sprzeciwu, zw艂aszcza ze strony Prze艂o偶onego Na Ksi臋gach Avery'ego, jedynie wzmog艂y up贸r Cadderly'ego, by opra­cowa膰 sztuk臋 pos艂ugiwania si臋 t膮 archaiczn膮 broni膮.

Wiruj膮ce dyski sprawi艂y, 偶e trening polegaj膮cy na ostrej, zaci臋tej walce zmieni艂 si臋 w godziny przyjemnej rozrywki. Cadderly nauczy艂 si臋 tuzina r贸偶nych sztuczek, sprawdzian贸w zr臋czno艣ci, kt贸re nikomu nie mog艂y wyrz膮dzi膰 krzywdy i do perfekcji opanowa艂 sztuk臋 pos艂ugiwania si臋 now膮 zabawk膮 - bo w g艂臋bi serca uwa偶a艂 kr膮偶ki za zabawk臋. Teraz jednak, pokryte krwi膮 Rufa, wiruj膮ce dyski nie wydawa艂y mu si臋 ju偶 zabawne.

Rufo j臋kn膮艂 i poruszy艂 si臋 nieznacznie. Cadderly ucieszy艂 si臋, 偶e tamten jeszcze 偶yje. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i si臋gn膮艂 po dyski, z determinacj膮 przypominaj膮c sobie o czekaj膮cym go pos臋pnym zadaniu; b臋dzie musia艂 by膰 dzielny i twardy, aby doprowadzi膰 je do ko艅ca.

Percival siedzia艂 na 艂贸偶ku obok niego, nadal go wspomagaj膮c. Cadderly przesun膮艂 palcem po mi臋kkim futerku bia艂ej wiewi贸rki, po czym ponuro skin膮艂 g艂ow膮 i zwin膮艂 swoj膮 bro艅.

- Nie 偶yje? - spyta艂 Ivan, wchodz膮c do pokoju; dymi膮cy Pikel nieomal depta艂 mu po pi臋tach. Percival czmychn膮艂 przez otwarte okno, a Cadderly mia艂 ochot臋 zrobi膰 to samo, kiedy przyjrza艂 si臋 obu braciom.

Rogi, he艂m i stercz膮ca dziko na wszystkie strony broda Ivana by艂y czarne od sadzy, a z rozdartego buta wyziera艂y grube paluchy jak z sanda艂贸w Pikela.

Zreszt膮 Pikel wcale nie wygl膮da艂 lepiej. Jego brod臋 i poczernia艂膮 twarz pokrywa艂y ceramiczne drobinki, u艣miech ods艂ania艂 dziur臋 po wybitym z臋bie, a w he艂m z blaszanego garnka wbi艂 si臋 d艂ugi, tr贸j­k膮tny kawa艂 szk艂a.

- Belago nie by艂o? - spyta艂 tym samym tonem Cadderly. Ivan wzruszy艂 ramionami.

- Nie widzieli my go - odpar艂. - Ale m贸j brat znalaz艂 tem two-jom mikstur臋, znaczy nie te 艂odrobine. - Uni贸s艂 niewielk膮 zlewk臋.

- No to my pomy艣leli, co by si臋 przyda艂o wiency i...

- Odkr臋cili艣cie kurek - doko艅czy艂 za niego Cadderly.

-Bum!-doda艂 Pikel.

- Nie 偶yje? - zapyta艂 ponownie Ivan, a jego spokojny ton g艂osu sprawi艂, 偶e Cadderly a偶 si臋 wzdrygn膮艂.

Bracia zauwa偶yli, 偶e m艂ody ucze艅 czuje si臋 nieswojo. Spojrzeli po sobie i pokiwali g艂owami.

- Lepi, coby艣 mia艂 mocny ko艂dun - rzek艂 Ivan. - Je藕li chcesz szuka膰 przyg贸d, najlepi coby艣 mia艂 mocny ko艂dun, bo kto wi, co stani ci na drodze! - Powi贸d艂 wzrokiem w stron臋 Kierkana Rufo. -Abo raczy padnie ci do n贸g!

- Nigdy nie marzy艂em o poszukiwaniu przyg贸d - odrzek艂 nieco

kwa艣no Cadderly.

- A ja 偶em nigdy nie marzy艂, coby by膰 kuchorzem - odpar艂 Ivan

- ale 偶em nim jezd, no ni? Powiedzia艂 偶e艣, co masz robot臋 do zro­bienia, no to robim. Biermy si臋 za to, a jak nam kto wejdzi w dro­gie...

- On 偶yje - wtr膮ci艂 Cadderly. - Po艂贸偶cie go na 艂贸偶ku i przywi膮偶cie.

Ivan i Pikel ponownie wymienili spojrzenia, ale tym razem, s艂ysz膮c zdecydowanie w g艂osie Cadderly'ego pokiwali g艂owami.

- Oo - rzek艂 Pikel, najwyra藕niej pod wra偶eniem.

Cadderly wytar艂 kr膮偶ki do czysta, wzi膮艂 swoj膮 lask臋 i sk贸rzany worek na wod臋, po czym wyszed艂 na korytarz. Z ulg膮 zauwa偶y艂, 偶e drzwi do pokoju Daniki nadal s膮 wypaczone i wpasowane we fra­mug臋, ale wi臋ksze wra偶enie wywar艂 na艅 spokojny g艂os Newandera, kiedy druid odpowiedzia艂 na jego pytanie.

- Jak ona si臋 czuje? - zapyta艂 natychmiast Cadderly

- Nadal jest pogr膮偶ona w medytacji - odrzek艂 Newander - ale wygl膮da ca艂kiem nie藕le.

Cadderly przywo艂a艂 medytacyjn膮 wizj臋 Daniki prowadz膮cej swoj膮 prywatn膮 walk臋 w natarczywej czerwonej mgie艂ce.

- Mog臋 odwr贸ci膰 zakl臋cia i wpu艣ci膰 ci臋 - zaproponowa艂 druid.

- Nie - odrzek艂 Cadderly, cho膰 bardzo pragn膮艂 ponownie ujrze膰 ukochan膮. Jego ostatnia wizja Daniki by艂a zadowalaj膮ca - nie chcia艂 ryzykowa膰. Ba艂 si臋, 偶e co艣 co obecnie robi艂a, mog艂oby go przy­gn臋bi膰 i straci艂by serce do misji, jak膮 mia艂 wype艂ni膰. Je偶eli chodzi艂o o stron臋 praktyczn膮, Cadderly uzna艂, 偶e najlepiej b臋dzie, je艣li Newander zachowa swoje magiczne si艂y.

- Mo偶e kiedy wr贸c臋, twoje zakl臋cie nie b臋dzie ju偶 potrzebne -powiedzia艂.

- Chcesz, abym zosta艂 z Danik膮?

- S膮 ze mn膮 krasnoludy - wyja艣ni艂 Cadderly. - Czuj膮 si臋 w tune­lach lepiej ni偶 jakikolwiek druid. Zosta艅 z ni膮 i dopilnuj, aby by艂a bezpieczna.

W tej samej chwili zjawili si臋 Ivan i Pikel, a widz膮c b艂yski w ich oczach, Cadderly zrozumia艂, 偶e ju偶 najwy偶szy czas rusza膰 w drog臋.

Kiedy odchodzili, wewn臋trzne rozdarty raz po raz ogl膮da艂 si臋 za siebie. Jaka艣 jego cz臋艣膰, nota bene niema艂a, sprzeciwia艂a si臋 tej wyprawie, konkluduj膮c, 偶e najlepszym wyj艣ciem by艂oby teraz zamkn膮膰 si臋 wraz z uzbrojonymi przyjaci贸艂mi w pokoju Daniki i przeczeka膰 w nim do zako艅czenia tego koszmaru.

Bez trudu jednak znalaz艂 powa偶ne argumenty przeciwko temu konceptowi. Wok贸艂 niego gin臋li ludzie. Ilu jeszcze Kierkan贸w Rufo czai艂o si臋 w艣r贸d cieni, pa艂aj膮c 偶膮dz膮 mordu?

- Drogi Cadderly - rozleg艂 si臋 mi臋kki g艂os, kt贸ry tylko wzm贸g艂 determinacj臋 m艂odego ucznia. Histra sta艂a w uchylonych drzwiach swojego pokoju, ale zar贸wno Cadderly, jak krasnoludy bez trudu dostrzegli, 偶e mia艂a na sobie jedynie przezroczysty, cieniutki negli偶.

- Wejd藕 i usi膮d藕 przy mnie!

- Oo - rzek艂 Pikel.

- 艁ona chce co艣 wiency ni偶 tylko coby przy ni posiedzi膰! - zachi­chota艂 Ivan.

Cadderly zignorowa艂 ich wszystkich i p臋dem min膮艂 otwarte drzwi. Poczu艂, jak Histra wyci膮ga r臋k臋, usi艂uj膮c go schwyta膰 i us艂ysza艂 skrzypni臋cie otwieranych szerzej drzwi.

- Wracaj tu! - wrzasn臋艂a kap艂anka Sun臋, wyskakuj膮c na korytarz.

- Oo - powt贸rzy艂 wyra藕nie poruszony Pikel. Histra skrzywi艂a si臋, zamierzaj膮c wyda膰 czarodziejski rozkaz swemu potencjalnemu kochankowi.

-Wr贸膰!

Pikel jednak, pomimo i偶 kap艂anka niew膮tpliwie wywar艂a na nim piorunuj膮ce wra偶enie, zachowa艂 zdrowy rozs膮dek. Kiedy Histra zacz臋艂a rzuca膰 zakl臋cie, klepn膮艂 j膮 czarn膮 od sadzy r臋k膮 w po艣ladek i bezceremonialnie wepchn膮艂 z powrotem do pokoju.

- Oo - mrukn膮艂 po raz trzeci, kiedy wszed艂 do pokoju, aby zamkn膮膰 drzwi, a Ivan stoj膮c obok brata w zupe艂no艣ci si臋 z nim zgo­dzi艂. W pokoju le偶a艂 na pod艂odze tuzin m臋偶czyzn, wyczerpanych do | cna niedawnymi prze偶yciami. l

- Jeste艣cie tacy pewni, 偶e chcecie st膮d wyj艣膰? - zamrucza艂a Histra do umorusanych krasnolud贸w.

Zanim skonfudowani bracia do艂膮czyli do Cadderly'ego, dotar艂 on ju偶 na parter i zanurzy艂 sk贸rzany worek w fontannie znajduj膮cej si臋 w wi臋kszej sali.

- 艁okropne 艣wi艅stwo - wyszepta艂 Ivan do Pikela. - 艁olejki i woda. Pr贸bowa艂 偶em to raz pi膰. - Wysun膮艂 j臋zyk w wyrazie obrzydzenia.

Cadderly u艣miechn膮艂 si臋, s艂ysz膮c s艂owa krasnoluda. Dla 艣wi臋conej wody mia艂 lepsze zastosowanie ni偶 gaszenie pragnienia. Kiedy buk艂ak wype艂ni艂 si臋, wyj膮艂 w膮sk膮 rurk臋, na kt贸rej ko艅cu znajdowa艂a si臋 jaka艣 kleista, g膮bczasta substancja. Na艂o偶y艂 j膮 na otw贸r buk艂aka i zatka艂 rurk臋 mniejsz膮 kulk膮 tej samej mazi.

- W swoim czasie zrozumiecie - wyja艣ni艂 zaciekawionym krasnoludom.

Bracia Bouldershoulder zaniepokoili si臋, kiedy weszli do kuchni i zobaczyli buszuj膮cych w niej kap艂an贸w. Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach Avery brylowa艂 w艣r贸d samozwa艅czych kucharzy, cho膰 efekty ich \ dzia艂alno艣ci by艂y raczej mizerne, jako 偶e miast przyrz膮dza膰 posi艂ek, sami wpychali sobie do ust, co tylko wpad艂o im w r臋ce.

Bardziej alarmuj膮ca ni偶 sza艂 ob偶arstwa by艂a dla Cadderly'ego nag艂a zmiana jego towarzyszy. Zareagowali w nader osobliwy spo­s贸b. Wydawa艂o si臋, jakby pod wp艂ywem silniejszego impulsu mieli ochot臋 zrezygnowa膰 z wyprawy.

- Zwalczcie to - rzek艂 do nich Cadderly, widz膮c w tym efekt dzia艂ania kl膮twy. Dla lvana i Pikela kuchnia by艂a rzecz膮 najwa偶niej­sz膮 i obaj czerpali ogromn膮 satysfakcj臋 z nakarmienia do syta najbar­dziej zg艂odnia艂ego kap艂ana.

Rozejrzeli si臋 po niemi艂osiernie zapuszczonym pomieszczeniu, zlustrowali ob偶eraj膮cych si臋 kap艂an贸w i przez chwil臋 Cadderly my艣la艂, 偶e przyjdzie mu wyruszy膰 w g艂膮b katakumb w pojedynk臋. Jednak stwierdzenie Newandera o wytrzyma艂o艣ci krasnolud贸w na dzia艂anie czar贸w okaza艂o si臋 tym razem trafne, bowiem Bouldershoulderowie wzruszywszy ze smutkiem ramionami, pod­艂amani rozgrywaj膮c膮 si臋 na ich oczach zag艂ad膮 kuchni, nakazali Cadderly'emu i艣膰 dalej, popychaj膮c go w kierunku drzwi do piwnicy na wino.

Zawilgocone zej艣cie by艂o mroczne i ciche; pochodnie w 艣cianach nie pali艂y si臋. Cadderly otworzy艂 swoj膮 艣wietln膮 tulejk臋 i zszed艂 kilka stopni, po czym odczeka艂, a偶 bracia zapal膮 艂uczywa. Ivan zszed艂 jako ostatni i zamkn膮艂 na klucz obite metalowymi pasami drzwi, a jakby tego by艂o ma艂o, zasun膮艂 jeszcze ogromn膮 zasuw臋 i 偶elazny okr膮g艂y rygiel.

- K艂opoty som tyle偶 za, co i przed namy - wyja艣ni艂 krasnolud, widz膮c pytaj膮ce spojrzenie Cadderly'ego. - Je藕li ta banda poczui takie samo pragnienie, jak i g艂贸d, mogliby my mie膰 bez nich spore k艂opoty!

Wyja艣nienie wydawa艂o si臋 ca艂kiem racjonalne, tote偶 Cadderly odwr贸ci艂 si臋 i zaczaj schodzi膰 ni偶ej. Nagle Pikel z艂apa艂 go za r臋k臋 i wysforowa艂 si臋 na czo艂o, uderzaj膮c kilka razy ci臋偶k膮 pa艂k膮 w sw贸j blaszany he艂m.

- Trzymaj si臋 pomiendzy namy - wyja艣ni艂 Ivan. - My ju偶 kiedy艣 szli tom drogom!

Jego pewno艣膰 siebie doda艂a Cadderly'emu otuchy, w przeci­wie艅stwie do ha艂asu, jaki towarzyszy艂 obu krasnoludom. Grzechot i brz臋k metalu by艂 niemal nie do wytrzymania.

Kiedy zeszli na d贸艂, powita艂a ich g艂臋boka ciemno艣膰, ale wszyscy trzej czuli, 偶e nie s膮 tu sami. Za najbli偶szym rega艂em z winem napot­kali pierwsze oznaki, 偶e kto艣 jeszcze szed艂 t臋dy przed nimi. Pod艂og臋 pokrywa艂y od艂amki szk艂a i brakowa艂o wielu butelek spo艣r贸d tych, kt贸re Cadderly spisywa艂 przed paroma dniami. 艢lad wi贸d艂 do jeszcze jednego martwego kap艂ana. Le偶a艂 na boku z napecznialym, niewiary­godnie wielkim ka艂dunem, otoczony przez puste butelki.

Z mroku dobieg艂o ich jakie艣 szuranie; Cadderly skierowa艂 pro­mie艅 艣wiat艂a pomi臋dzy stojak z winem. By艂 tam nast臋pny mnich, kt贸ry, aczkolwiek bez powodzenia, usi艂owa艂 podnie艣膰 si臋 na nogi. By艂 zbyt pijany, aby w og贸le zauwa偶y膰 艣wiat艂o, a jego brzuch, r贸wnie偶 nap臋cznia艂y, przelewa艂 si臋 z boku na bok. Pomimo pijackiego ot臋pienia nadal przyk艂ada艂 butelk臋 do warg, uparcie wmuszaj膮c w siebie kolejn膮 porcj臋 alkoholu. Cadderly chcia艂 do niego podej艣膰, ale Ivan go powstrzyma艂.

- Poka偶 mi臋 te twoi drzwi - powiedzia艂 do niego, po czym skin膮艂 na Pikela. Kiedy Cadderly i Ivan weszli dalej w g艂膮b piwnicy, Pikel skr臋ci艂 pomi臋dzy rega艂y. W chwil臋 potem Cadderly us艂ysza艂 g艂uche 艂upniecie, j臋k i brz臋k t艂uczonej o kamienie butelki.

- Dla jego dobra - wyja艣ni艂 Ivan.

Dotarli do beczek, gdzie znaleziono Cadderly'ego, a m艂ody ucze艅 ponownie poczu艂 narastaj膮ce zak艂opotanie i frustracj臋, bo nawet we tr贸jk臋 nie znale藕li 偶adnych drzwi. Ivan i Pikel odsun臋li wszystkie beczki i skrzynie, po czym z pomoc膮 Cadderly'ego uwa偶nie obejrze­li ka偶dy cal 艣ciany.

Cadderly b膮kn膮艂 co艣 przepraszaj膮co - mo偶e ca艂a jego teoria opie­ra艂a si臋 na mylnych przes艂ankach. Jednak Ivan i Pikel wierz膮c w swego przyjaciela nie zaprzestali poszukiwa艅. Odpowied藕 znale藕­li nie na g艂adkiej nieskazitelnej 艣cianie, lecz na pokrytej licznymi rysami pod艂odze.

- Beczki byli przeciungniente - stwierdzi艂 Ivan. Pochyli艂 si臋, aby zbada膰 艣lady pozostawione na zakurzonej pod艂odze. - Niedawno.

Cadderly przy pomocy 艣wietlnej tulejki bez trudu okre艣li艂 kieru­nek, sk膮d je przywleczono, a kiedy przeszli przez pomieszczenie, poczu艂 ponowny przyp艂yw podniecenia.

- Jak mog艂em to przeoczy膰? - powiedzia艂. Skierowa艂 promie艅 艣wiat艂a na rega艂y z winem. - My... Rufo i ja przyszli艣my stamt膮d, a zatem drzwi nie mog艂y znajdowa膰 si臋 w miejscu, gdzie znale藕­li艣my stert臋 beczek. To by艂a celowa zmy艂ka. Powinienem si臋 do­my艣li膰.

- Ale艣 dosta艂 w 艂eb - zauwa偶y艂 Ivan. - A to jezd sprytna sztucz­ka.

艢lady wiod艂y do kolejnej beczki przystawionej pod sam膮 艣cian膮. Zanim jeszcze Ivan kopniakiem odrzuci艂 j膮 na bok, wszyscy trzej wiedzieli, 偶e faktycznie znajd膮 tu偶 za ni膮 tajemne drzwi. Ivan poki­wa艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋, po czym podszed艂 do drzwi i poci膮gn膮艂. Bezskutecznie. Nie otworzy艂y si臋. Nawet nie drgn臋艂y.

- Zat艂uczone - burkn膮艂 krasnolud, spogl膮daj膮c na dziurk臋 od klu­cza ponad ko艂kiem do poci膮gania. Przeni贸s艂 wzrok na brata, kt贸ry z o偶ywieniem, gorliwie pokiwa艂 g艂ow膮.

- 艁od otwierania drzwi je Pikel - wyja艣ni艂 Ivan Cadderly'emu, a ten zrozumia艂, co krasnolud mia艂 na my艣li, kiedy Pikel opu艣ci艂 swoje drzewko niczym taran i ustawi艂 si臋 naprzeciw drzwi.

- St贸j! - rzek艂 Cadderly. - Znam lepszy spos贸b.

- Te偶 jezde艣 spec 艂od otwierania drzwi? - spyta艂 Ivan.

- Och - j臋kn膮艂 rozczarowany Pikel.

- Mo偶na tak powiedzie膰 - odrzek艂 zawadiacko Cadderly, ale zamiast przyrz膮d贸w do otwierania zamk贸w wyj膮艂 swoj膮 kusz臋. Mia艂 nadziej臋, 偶e b臋dzie m贸g艂 wypr贸bowa膰 sw贸j najnowszy wynalazek i z trudem powstrzymywa艂 dr偶enie d艂oni, kiedy napina艂 kusz臋 i 艂a­dowa艂 be艂t.

- Cofnijcie si臋 - ostrzeg艂, mierz膮c w dziurk臋 od klucza.

Kusza szcz臋kn臋艂a i be艂t przeci膮艂 powietrze. W u艂amek sekundy p贸藕niej impet strza艂y prze艂ama艂 jej s艂ab膮, 艣rodkow膮 cz臋艣膰, krusz膮c fiolk臋 z Olejem Grom贸w. 拢skplozja, jaka w贸wczas nast膮pi艂a, pozos­tawi艂a po sobie postrz臋pion膮 czarn膮 dziur臋 w miejscu zamka.

Drzwi skrzypn臋艂y, uchyli艂y si臋 o cal i zwis艂y lu藕no w zawiasach.

- Och, ja te偶 chce takom! - zawo艂a艂 uradowany Ivan.

- Ojoj! - potwierdzi艂 Pikel.

Ich rado艣膰 by艂a jednak kr贸tkotrwa艂a, bowiem za otwartymi drzwiami, miast potrzaskanych schod贸w, o kt贸rych m贸wi艂 Cadderly, zobaczyli jedynie ceglany mur.

- Nowa robota - mrukn膮艂 po pobie偶nej inspekcji Ivan. Spojrza艂 znacz膮co na Cadderly'ego.

- Masz jeszcze jednom strzalkie na te cegie艂ki, ch艂opcze?

Nie czeka艂 jednak na odpowied藕. Przesun膮艂 d艂o艅mi po 艣cianie, naciskaj膮c w niekt贸rych miejscach, jakby sprawdza艂 jej wytrzy­ma艂o艣膰. *

- Pikel ma klucz - oznajmi艂 i usun膮艂 si臋 z drogi.

Cadderly chcia艂 zaprotestowa膰, ale Pikel nie zwraca艂 na niego uwagi. Krasnolud wyda艂 osobliwy, zawodz膮cy d藕wi臋k, a jego kr贸t­kie, p臋kate nogi zacz臋艂y porusza膰 si臋 gwa艂townie - Pikel przez chwil臋 bieg艂 w miejscu, jakby naci膮ga艂 niewidzialn膮, ukryt膮 spr臋偶yn臋, a w chwil臋 potem z g艂o艣nym chrz膮kaniem wyprysn膮艂 naprz贸d, przyciskaj膮c sw贸j bojowy taran do boku.

Ceg艂y i kawa艂ki zaprawy posypa艂y si臋 na wszystkie strony. Kilka ognistych eksplozji 艣wiadczy艂o, 偶e po drugiej stronie muru na艂o偶ono glify ochronne, ale szale艅czego natarcia Pikela nie zdo艂a艂 spowolni膰 ani twardy mur, ani magiczne zakl臋cia.

Krasnolud nie by艂 r贸wnie偶 w stanie si臋 zatrzyma膰. Zbyt si臋 rozp臋dzi艂. Tak jak Cadderly wspomnia艂 ju偶 wcze艣niej i o czym pr贸­bowa艂 ostrzec ich ponownie, schody za kr贸tkim podestem zosta艂y obr贸cone w perzyn臋.

- Ooooooooo! -rozleg艂 si臋 cichn膮cy j臋k Pikela, po kt贸rym da艂o si臋 s艂ysze膰 g艂uche lubudu!

- Bracie m贸j! - rykn膮艂 Ivan i zanim Cadderly zdo艂a艂 go powstrzy­ma膰, on r贸wnie偶 przebieg艂 przez otw贸r w 艣cianie. Blask jego pochodni o艣wietli艂 przez chwil臋 chmur臋 g臋stego kurzu, po czym zar贸wno 藕r贸d艂o 艣wiat艂a, jak i krasnolud znikn臋li mu z oczu.

Cadderly skrzywi艂 si臋 i wzdrygn膮艂 s艂ysz膮c ostatnie s艂owa Ivana.

- Widzem zie...



呕ywe trupy


Cadderly wolno i ostro偶nie zsun膮艂 si臋 po linie, u偶ywaj膮c techni­ki, kt贸r膮 widzia艂 na ilustracji w jednym z manuskrypt贸w. Lin臋 trzyma艂 zar贸wno przed, jak i za sob膮, przeci膮gaj膮c j膮 pod jednym udem i kontroluj膮c zej艣cie przy pomocy n贸g. S艂ysza艂, jak krasnolu-dy sarkaj膮, kiedy przywi膮zywa艂 lin臋, wi臋c domy艣li艂 si臋, 偶e bracia prze偶yli upadek. Doda艂o mu to nieco otuchy, kiedy opu艣ci艂 si臋 ni偶ej i znalaz艂 w kr臋gu 艣wiat艂a pochodni. Ujrza艂 Pikela, kt贸ry biega艂 w k贸艂ko i Ivana, kt贸ry niemal depta艂 mu po pi臋tach i wali艂 brata r臋k膮 poni偶ej plec贸w, usi艂uj膮c zdusi膰 unosz膮ce si臋 stamt膮d ostatnie smu偶ki dymu.

- Oo, oo, oo! - zawodzi艂 Pikel i sam kiedy tylko m贸g艂, klepa艂 si臋 w to miejsce.

- Zatrzym si臋, ty cuchn膮cy ca艂u艣niku d臋b贸w! - rykn膮艂 Ivan, wal膮c go z ca艂ej si艂y.

- Cisza - ostrzeg艂 ich Cadderly, stawiaj膮c stopy na posadzce tunelu. *

- Oo - odpar艂 Pikel, pocieraj膮c raz jeszcze osmolone miejsce. W tej samej chwili krasnolud zwr贸ci艂 uwag臋 na zdobienia mur贸w i zapomnia艂 o ca艂ym 艣wiecie. Uszcz臋艣liwiony podszed艂, aby si臋 im przyjrze膰.

- Kto艣 chcia艂, coby my tu nie weszli - skonstatowa艂 Ivan. - Jego zakl臋cie ognia nie藕le 艂opali艂o mego brata poni偶y plec贸w!

Cadderly zgodzi艂 si臋 z jego wnioskami i czu艂, 偶e powinien wie­dzie膰 kto za艂o偶y艂 gliry, bo przecie偶 widzia艂 kogo艣 w pomieszczeniu z butelk膮,ale...

Ale nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, a obecnie nie mia艂 czasu na medytacj臋 i zg艂臋bianie w艂asnych podejrze艅. Co wa偶niejsze, 偶aden

IS?

l. A. Sibitm

z krasnolud贸w nie odni贸s艂 powa偶niejszych obra偶e艅 - wskutek wybuchu zaopatrzony w jelenie rogi he艂m Ivana tylko si臋 troch臋 oczy艣ci艂.

- Jak daleko do ty przeklenty flaszki? - spyta艂 Ivan. - My艣lisz, co my mo偶em si臋 natknun膰 na inny magiczny bariery? -Twarz Ivana poja艣nia艂a. - Je偶eli my艣lisz co tak, musisz pierwy pu艣ci膰 krasnolu-dy, wisz. - Waln膮艂 si臋 pi臋艣ci膮 w napier艣nik, a偶 zagrzmia艂o. - Krasnolud wytrzymie. A tego, co to zrobi艂, zji, a potym wyplui! My藕lisz, co my spotkamy tego ktusia? Tego co za艂o偶y艂 przy wcho­dzie to zakl臋cie? Bym se z niem pogada艂. Poparzy艂 mi臋 brata! Nie pozwol臋, co by 艂on tak robi艂 i parzy艂 mi臋 brata!

W miar臋 jak krasnolud m贸wi艂, wyraz jego oczu stawa艂 si臋 coraz bardziej odleg艂y, a Cadderly u艣wiadomi艂 sobie, 偶e tamten z wolna wymyka si臋 spod kontroli. Stoj膮cy na uboczu Pikel r贸wnie偶 zacho­wywa艂 si臋 w podobny spos贸b. Opad艂 na czworaki i obw膮chuj膮c ka偶d膮 szczelin臋 w 艣cianie, raz po raz wydawa艂 g艂o艣ne - ooo! Tuzin oszala艂ych paj膮k贸w, usi艂uj膮c wydosta膰 si臋 z w艂asnych paj臋czyn, zapl膮ta艂 si臋 na amen w brodzie Pikela.

Cadderly zawiesi艂 obracaj膮cy si臋 wok贸艂 osi kryszta艂owy kr膮偶ek przed twarz膮 Ivana i skierowa艂 na艅 promie艅 ze swojej 艣wiec膮cej tulejki.

Krasnolud powoli zamilk艂, pogr膮偶aj膮c si臋 coraz bardziej w obserwacji hipnotycznego ta艅ca 艣wiat艂a na wielofasetowej 艣cian­ce dysku.

- Pami臋taj, po co tu przyszli艣my - rzek艂 Cadderly - Skoncentruj si臋, Ivanie Bouldershoulder. Je偶eli nie zdejmiemy kl膮twy, los ca艂ej Biblioteki Naukowej b臋dzie przes膮dzony. - Cadderly nie by艂 pewny czy to jego s艂owa czy ta艅cz膮ce w kr膮偶kach 艣wiat艂o sprawi艂o, 偶e Ivan zacz膮艂 opiera膰 si臋 kl膮twie, niezale偶nie jednak od powodu oczy kras-noluda otworzy艂y si臋 szeroko - jakby po d艂ugim 艣nie - i tak gwa艂townie pokr臋ci艂 g艂ow膮, 偶e aby nie upa艣膰 musia艂 odruchowo oprze膰 si臋 na stylisku swego wielkiego topora.

- Kt贸r臋dy, ch艂opcze? - zapyta艂 z nag艂ym o偶ywieniem.

- Nareszcie - rzuci艂 pod nosem Cadderly. Spojrza艂 na Pikela i zaczai zastanawia膰 si臋, czy b臋dzie musia艂 wykorzysta膰 wobec niego t臋 sam膮 technik臋. Zreszt膮 to niewa偶ne - uzna艂 - Pikel nawet kiedy czuwa艂, wydawa艂 si臋 jakby 艣ni臋ty.

- T臋dy - zadecydowa艂, pragn膮c, aby wreszcie wyruszyli. Przyprowad藕 swego brata - rzek艂 mijaj膮c Ivana.

IM

RMtfczka

W odpowiedzi us艂ysza艂 g艂o艣ne 艂upni臋cie - jakby top贸r uderzy艂 w blaszany garnek - a w chwil臋 p贸藕niej Ivan i Pikel ra藕nym kro­kiem zbli偶yli si臋 do niego.

Po odwiedzeniu wielu 艣lepych uliczek i kilku powrotach do pun­ktu wyj艣cia dotarli do pradawnego pomieszczenia magazynowego, gdzie przy 艣cianach sta艂y zbutwia艂e skrzynie.

- By艂em tu - rzek艂 z naciskiem Cadderly, usi艂uj膮c o偶ywi膰 wspomnienia. Ivan przykl臋kn膮艂, pr贸buj膮c odnale藕膰 co艣, co potwier­dzi艂oby jego s艂owa. Na ziemi widnia艂y jakie艣 艣lady, ale wszystkie by艂y pozacierane i nieczytelne. Albo kto艣 umy艣lnie je pozaciera艂, albo ostatnio tym korytarzem przechodzi艂o wiele os贸b.

Cadderly przymkn膮艂 oczy, usi艂uj膮c sobie przypomnie膰 poprzedni marsz. W jego my艣lach pojawi艂y si臋 wspomnienia d艂ugiej w臋dr贸wki tunelami, obrazy ko艣ciotrup贸w i korytarzy podziurawionych z艂owro­go wygl膮daj膮cymi niszami, ale pomi臋dzy nimi brakowa艂o logiczne­go zwi膮zku. Nie by艂o ogniskowej, punktu wyj艣cia, dzi臋ki kt贸remu m贸g艂by zacz膮膰 je uk艂ada膰 w konkretn膮 ca艂o艣膰.

I nagle us艂ysza艂 bicie serca.

Gdzie艣 w niewidocznej dali 艣cieka艂a woda. Odg艂os by艂 jednostaj­ny, rytmiczny. Cadderly wiedzia艂, 偶e ten d藕wi臋k wtedy mu towarzy­szy艂. Nie dochodzi艂 z 偶adnej konkretnej strony i za pierwszym razem musia艂 go wykorzystywa膰 w charakterze przewodnika, teraz jednak mia艂 co艣, co zogniskuje jego wspomnienia. Pomimo 偶e przerwy by艂y r贸wne, d藕wi臋k przy niekt贸rych za艂omach korytarza przybiera艂 na sile, przy innych za艣 stawa艂 si臋 bardziej odleg艂y.

Za pierwszym razem Cadderly mia艂 na g艂owie inne sprawy i zare­jestrowa艂 贸w odg艂os jedynie w pod艣wiadomo艣ci, ale gapami? ta艂 go doskonale. Obecnie zda艂 si臋 na instynkt. Zamiast zaprz膮ta膰 sobie umys艂 niepotrzebnymi problemami, ruszy艂 przed siebie, pozwalaj膮c, by kierowa艂y nim pod艣wiadome wspomnienia.

Ivan i Pikel nie zadawali mu 偶adnych pyta艅, nie mieli nic lepszego do zaproponowania. Dopiero kiedy dotarli do rozga艂臋zienia trzech dr贸g - oblicze Cadderly'ego wyra藕nie poja艣nia艂o - dot膮d bowiem nawet on sam nie wierzy艂, 偶e zmierza we w艂a艣ciwym kierunku.

- W lewo - rzuci艂 i rzeczywi艣cie w tym tunelu by艂o mniej paj臋czyn ni偶 w prawym, jakby kto艣 ostatnio t臋dy przechodzi艂. Cadderly wszed艂 do tunelu i niemal natychmiast si臋 odwr贸ci艂; na jego obliczu malowa艂 si臋 grymas l臋ku, nieomal jawnej, nie skrywa­nej zgrozy.

IM

I.A.

- Co艣 ty tam zobaczy艂? - zapyta艂 Ivan i bezceremonialnie odsu­waj膮c Cadderly'ego na bok przeszed艂 pod 艂ukowatym sklepieniem.

- Ko艣ciotrupy - zaczaj niepewnie Cadderly.

Pikel stan膮艂 tu偶 przy nim, a Ivan wyci膮gn膮艂 przed siebie r臋k臋 z zapalon膮 pochodni膮 i wbi艂 wzrok w zakurzony, spowity p贸艂mro­kiem chodnik.

- Nie widzem 偶adnych ko艣ciotrup贸w! - rzek艂 po kr贸tkiej chwili.

Spotkanie z 偶ywymi trupami wydawa艂o si臋 Cadderly'emu mrocz­nym, rozmytym wspomnieniem. Nie pami臋ta艂, gdzie mia艂o ono miejsce i nie wiedzia艂, dlaczego akurat teraz sobie o nim przypo­mnia艂.

- Mog膮 by膰 gdzie艣 tutaj - wyszepta艂. - Co艣 ka偶e mi wierzy膰, 偶e',. s膮 niedaleko. - Ivan i Pikel wyra藕nie si臋 rozlu藕nili i jednocze艣nie j pochylili, by spojrze膰 jeden na drugiego spoza m艂odego ucznia. !

- No to idziem - sapn膮艂 Ivan i przy艣wiecaj膮c sobie pochodni膮! wszed艂 w lewy korytarz.

- Szkielety - powt贸rzy艂 Cadderly, przechodz膮c pod 艂ukowatym : sklepieniem. Zna艂 to miejsce - korytarz ze skrzyniami przy 艣cianach, tak szeroki, 偶e mog艂o w nim stan膮膰 obok siebie dziesi臋ciu ludzi.

Nieco dalej w 艣cianach po obu stronach wida膰 by艂o nisze.

- Znowu zaczynasz? - spyta艂 Ivan. Cadderly machn膮艂 偶agwi膮 w stron臋 alk贸w.

- Tam - wyja艣ni艂.

Ostrze偶enie, przynajmniej w jego mniemaniu, wydawa艂o si臋 z艂owieszcze, ale krasnoludy potrakowa艂y je jak zaproszenie. Miast przy膰mi膰 pochodnie i skrada膰 si臋, obaj bracia szli ra藕no i zuchwale 艣rodkiem korytarza, zatrzymuj膮c si臋 przed pierwsz膮 nisz膮.

-Ojoj!-rzek艂 Pikel.

- Mia艂 偶e艣 racje, ch艂opcze - przyzna艂 Ivan. - To je szkielet. -Opar艂 top贸r na ramieniu, po艂o偶y艂 drug膮 r臋k臋 na brodzie i wszed艂 do

niszy.

- No ji! - rykn膮艂 do ko艣ci. - Bedzieta tak siedzie膰 i gni膰, czy wyj-

dzieta i zast膮pita mi臋 drogie?

Pomimo jawnej brawury krasnolud贸w Cadderly zatrzyma艂 si臋

niepewnie.

- Tak jak偶e艣 powiedzia艂 - rzek艂 do niego Ivan. - Ale nie widz臋,

coby si臋 poruszy艂.

- Ale si臋 porusza艂y - mrukn膮艂 z naciskiem Cadderly. - Goni艂y

mnie.

禄o

RaRtgtzka

Bracia przechylili si臋 na bok - przywykli do tego manewru -i spojrzeli na siebie nawzajem spoza Cadderly'ego.

- Przecie偶 to mi si臋 nie przy艣ni艂o! -westchn膮艂 Cadderly, robi膮c krok w bok, aby nie mogli po sobie spogl膮da膰. - Spokojnie! Podszed艂 do szkieletu, ale po chwili namys艂u zatrzyma艂 si臋 i tylko o艣wietli艂 艣wiat艂em swojej tulejki wn臋trze alkowy.

- Widzicie te lu藕no zwieszaj膮ce si臋 paj臋czyny? A te strz臋py paj臋czyn na ko艣ciach? By艂y po艂膮czone, ale teraz ju偶 nie s膮. Albo ten szkielet niedawno st膮d wychodzi艂, albo kto艣 zszed艂 na d贸艂 i pood-rywa艂 paj臋czyny, 偶eby wygl膮da艂o, i偶 ko艣ciotrup opuszcza艂 to pomieszczenie.

- Tylko ty 偶e艣 by艂 tu na dole - rzuci艂 Ivan, zanim zd膮偶y艂 u艣wiado­mi膰 sobie, co w ten spos贸b insynuowa艂.

- S膮dzicie, 偶e to ja poobrywa艂em paj臋czyny? - krzykn膮艂 Cadderly. - Nawet nie chcia艂bym podchodzi膰 do tych szcz膮tk贸w. Po co mia艂bym to robi膰? Po co mia艂bym traci膰 czas?

Krasnoludy zn贸w wykona艂y manewr z pochyleniem si臋 i spojrze­niem, ale kiedy tym razem Ivan si臋 wyprostowa艂, wydawa艂 si臋 bar­dziej pewny siebie.

- No to dlaczego tu jeszcze siedzom? - spyta艂. - Je偶eli chcom si臋 bi膰...?

- Bo ich nie atakujemy - przerwa艂 nagle Cadderly. - Oczywi艣cie - doda艂, gdy sobie u艣wiadomi艂 prawd臋. - Ko艣ciotrupy nie ruszy艂y za mn膮 w po艣cig, dop贸ki nie zaatakowa艂em jednego z nich.

- A czemu 偶e艣 zaatakowa艂 jak膮艣 kup臋 ko艣ci? -musia艂 zapyta膰 Ivan.

- Nie atakowa艂em - wykrztusi艂 Cadderly. - Znaczy... no bo... wydawa艂o mi si臋, 偶e si臋 poruszy艂a. v

- Acha! - wykrzykn膮艂 Pikel.

Ivan wykorzysta艂 to, aby wtr膮ci膰 swoj膮 konkluzj臋.

- A wienc jednak szkielet poruszy艂 si臋, zanim 偶e艣 go 艂uderzy艂, a zatem co艣 si臋 tobie myli.

- Nie, nie poruszy艂 si臋 - odparowa艂 Cadderly. - Tak mi si臋 wyda­wa艂o, ale to by艂 tylko szczur albo mysz, co艣 takiego...

- Myszy nie wyglondajom jak ko艣ci - rzuci艂 oschle Ivan. Cadderly spodziewa艂 si臋 tego typu uwag.

- Je偶eli nie b臋dziecie ich rusza膰, mo偶e uda si臋 nam przej艣膰 -skonstatowa艂. - Ktokolwiek je o偶ywi艂, najprawdopodobniej wyda艂 im polecenie, aby si臋 broni艂y.

m

R. A. SaUatort

Ivan zamy艣li艂 si臋 nad tym przez chwile, po czym pokiwa艂 g艂ow膮. Rozumowanie wydawa艂o si臋 trafne. Skin膮艂 na swego brata, a Pikel bez trudu poj膮艂 pozbawione s艂贸w 偶膮danie. Zielonobrody krasnolud odepchn膮艂 Cadderly'ego z drogi, opu艣ci艂 pa艂k臋 niczym taran i zanim m艂ody ucze艅 zd膮偶y艂 go zatrzyma膰, co si艂 w nogach wbieg艂 do niszy. Przera藕liwy cios zmieni艂 czaszk臋 w stert臋 kurzu i od艂amk贸w,; a impet uderzenia sprawi艂, 偶e ko艣ci jak deszcz posypa艂y si臋 na wszystkie strony.

- Ten ju偶e nie b臋dzie z nami walczy艂 - mrukn膮艂 z zadowoleniem , Ivan, strzepuj膮c 偶ebro z ramienia brata, kiedy Pikel ponownie poja­wi艂 si臋 na korytarzu.

Cadderly sta艂 bez ruchu, a jego usta otworzy艂y si臋 w grymasie absolutnego niedowierzania.

- Musieli my sprawdzi膰 - rzuci艂 Ivan. - Chcia艂by艣 i艣膰 dali, wie­dz膮c, 偶e za namy som jakie 偶ywe ko艣ciotrupy?

- Uch, och - j臋kn膮艂 Pikel. S艂ysz膮c to Ivan i Cadderly odwr贸cili si臋 jednocze艣nie. Promie艅 艣wiat艂a Cadderly'ego omi贸t艂 藕r贸d艂o ko艅- 鈥 stemacji Pikela. Ten szkielet, jak to zapowiedzia艂 Ivan, nie m贸g艂 ju偶 i wsta膰, aby z nimi walczy膰, ale tuziny innych w艂a艣nie si臋 podnosi艂y i pod膮偶a艂y w ich kierunku.

Ivan mocno klepn膮艂 Cadderly'ego w plecy.

- Dobre my艣lenie, ch艂opcze! - pogratulowa艂 mu. - Mia艂 偶e艣 racj臋! Trzeba waln膮膰, co by je o偶ywi膰!

- I mam si臋 z tego cieszy膰? - spyta艂 Cadderly. W jego my艣lach od偶y艂a fala wspomnie艅 z poprzedniej wizyty, zw艂aszcza moment kiedy cofaj膮c si臋 gwa艂townie przed jednym, znalaz艂 si臋 w u艣cisku drugiego ko艣ciotrupa. Cadderly odbi艂 w bok. Ko艣ciotrup, kt贸ry wyszed艂 z najbli偶szej niszy, by艂 niemal tu偶 przy nim.

Pikel r贸wnie偶 to zauwa偶y艂. Niewzruszony krasnolud 艣cisn膮艂 swoj膮 pa艂k臋, trzymaj膮c j膮 z w臋偶szej strony przy samym ko艅cu, i wykona艂 pot臋偶ny zamach, trafiaj膮c w bok g艂owy i wysy艂aj膮c czaszk臋 w przyspieszonym tempie w g艂膮b korytarza. Pozosta艂e ko艣ci sta艂y jeszcze przez chwil臋, dop贸ki Pikel kolejnym ciosem nie rozbi艂 ich w proch. 鈥*

Cadderly popatrzy艂, jak odbita czaszka znika w czerni korytarza i wrzasn膮艂:

- Biegiem!

- Biegiem! - zawt贸rowa艂 Ivan, upuszczaj膮c pochodni臋, po czym on i Pikel pognali wzd艂u偶 korytarza w stron臋 zbli偶aj膮cych si臋 trup贸w.

m

Inticifci

Cadderly'emu chodzi艂o co prawda o co艣 innego, ale kiedy u艣wia­domi艂 sobie, 偶e nie zdo艂a zawr贸ci膰 rozjuszonych braci z obranej drogi, wzruszy艂 ramionami i wyj膮wszy wiruj膮ce dyski, zacz膮艂 powa偶nie zastanawia膰 si臋 nad r贸wnowag膮 pomi臋dzy warto艣ci膮 przyja藕ni a wynikaj膮cymi z tego tytu艂u k艂opotami.

Znajduj膮ce si臋 najbli偶ej ko艣ciotrupy nie zareagowa艂y dostatecz­nie szybko na atak krasnolud贸w. Ivan pot臋偶nym cieciem topora rozp艂ata艂 jednego na dwoje, ale kiedy ci膮艂 w przeciwn膮 stron臋, jego bro艅 ugrz臋z艂a miedzy 偶ebrami kolejnej potencjalnej ofiary. Krasnolud, kt贸ry nigdy nie by艂 znany z finezji, szarpn膮艂 z ca艂ej si艂y i zamachuj膮c si臋 toporem, uni贸s艂 w powietrze nabity na艅 szkielet, po czym wyr偶n膮艂 nim w nast臋pnego ko艣ciotrupa. Dwa szkielety po艂膮czy艂y si臋, ale pomi臋dzy ko艣膰mi uwi膮zl na dobre top贸r tama.

- Potrzebuje ci臋, braciszku! - zawo艂a艂 Ivan, kiedy podszed艂 do艅 kolejny szkielet, wyci膮gaj膮c ku jego twarzy brudne, ostre ko艣ci pal­c贸w.

Pikelowi pocz膮tkowo powiod艂o si臋 lepiej - jak g艂az staczaj膮cy si臋 z g贸rskiego zbocza wpad艂 w pierwsze szeregi napastnik贸w, roz­trzaskuj膮c trzy szkielety, a reszt臋 odbijaj膮c o kilka stop wstecz. Nie pozosta艂o to jednak bez konsekwencji, bowiem Pikel, aby wytraci膰 impet przykl膮k艂 na jedno kolano. Nieustraszeni nieumarli otoczyli krasnoluda ze wszystkich stron i zbli偶yli si臋 do niego. Pikel chwyci艂 swoj膮 pa艂k臋, wyci膮gn膮艂 na d艂ugo艣膰 r臋ki i zacz膮艂 zatacza膰 b艂yska­wiczne kr臋gi.

Ko艣ciotrupy by艂y bezmy艣lnymi istotami, a nie my艣l膮cymi wojownikami. Z wyci膮gni臋tymi przed siebie r臋koma wesz艂y w zasi臋g cios贸w Pikela, a zamaszyste uderzenia w mgnieniu oka potrzaska艂y ich d艂onie i przedramiona niczym kruche ga艂膮zki. Krasnolud 艣mia艂 si臋 dziko za ka偶dym razem, gdy jaka艣 ko艣膰 ze 艣wistem ulatywa艂a w dal - s膮dzi艂 bowiem, 偶e jest w stanie konty­nuowa膰 to bez ko艅ca.

Naraz Pikel us艂ysza艂 wo艂anie brata. Zatrzyma艂 si臋., usi艂uj膮c okre艣li膰 w艂a艣ciwy kierunek, po czym zacz膮艂 przebiera膰 nogami, aby nabra膰 impetu. ^

- Ooo! - rykn膮艂 i run膮艂 naprz贸d, przebijaj膮c si臋 przez pier艣cie艅 ko艣ciotrup贸w.

Niestety oszo艂omienie sprawi艂o, 偶e pope艂ni艂 fataln膮 omy艂k臋, bowiem kiedy tylko wydosta艂 si臋 z kr臋gu szkielet贸w, wyr偶n膮艂 g艂ow膮 w ceglany mur korytarza.

m

R. A. Salutwe

- Oo - rozleg艂o si臋 g艂uche echo spod blaszanego he艂mu siedz膮ce­go obecnie na ziemi Pikela.

Tylko jeden ko艣ciotrup zdo艂a艂 wymin膮膰 krasnolud贸w, aby stawi膰 czo艂a Cadderly'emu i w tej sytuacji m艂ody ucze艅 by艂 w stanie sobie poradzi膰. Zacz膮艂 ta艅czy膰 mi臋kko, na palcach, jak nauczy艂a go Danica, kilkakrotnie wystrzeliwuj膮c niejako na pr贸b臋 swoje wiruj膮­ce dyski.

Szkielet nie zwr贸ci艂 uwagi na jego taneczne zmy艂ki ani na nie­szkodliwe rzuty i ruszy艂 do ataku.

Kr膮偶ki trafify go w ko艣膰 policzkow膮 i odwr贸ci艂y czaszk臋 tak, 偶e m贸g艂 teraz patrze膰 za siebie. Mimo to szed艂 dalej, a Cadderly ponownie cisn膮艂 kr膮偶kami - tym razem usi艂uj膮c prze艂upa膰 cia艂o stwora. W chwili rzutu zrozumia艂, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d.

Kr膮偶ki prze艣lizgn臋艂y si臋 mi臋dzy 偶ebrami szkieletu ale zaklesz­czy艂y si臋, kiedy poruszy艂 nadgarstkiem, aby je odzyska膰. Co gorsza,' ruch ten sprawi艂, 偶e p臋tla na palcu Cadderly'ego zadzierzgn臋艂a si臋 j mocno i m艂ody ucze艅 by艂 teraz nierozerwalnie po艂膮czony ze swym napastnikiem.

Potw贸r zamachn膮艂 si臋. Cadderly run膮艂 na ziemi臋, podni贸s艂 swoj膮 lask臋 i wbi艂 j膮 mi臋dzy 偶ebra stwora, Ucz膮c, 偶e uda mu si臋 podwa偶y膰 i wydoby膰 swoje dyski. Jednak w chwili, gdy czubek laski opar艂 si臋 o kr臋gos艂up stwora, postanowi艂 zmieni膰 taktyk臋.

W jego my艣lach pojawi艂 si臋 obraz punktu podparcia i d藕wigni -zmieni艂 uchwyt, po czym z ca艂ej si艂y r膮bn膮艂 w g艂贸wk臋 laski.

呕ebra trzyma艂y si臋 mocno, a si艂a id膮cego od do艂u ciosu przesz艂a w g贸r臋, wzd艂u偶 kr臋gos艂upa szkieletu, i wybi艂a jego czaszk臋 w powietrze; czerep z hukiem odbi艂 si臋 od sklepienia. Uderzenie by艂o tak silne, 偶e nieumar艂y dos艂ownie rozsypa艂 si臋 na kawa艂ki.

Cadderly pogratulowa艂 sobie trafno艣ci pomys艂u, wyjmuj膮c bro艅 spod sterty ko艣ci, ale jego ulga prys艂a, kiedy spojrza艂 w g艂膮b koryta­rza o艣wietlonego migocz膮cym blaskiem upuszczonej przez Ivana pochodni.

Oba krasnoludy le偶a艂y na ziemi - Ivan by艂 bezbronny i z trudem usi艂owa艂 stawi膰 op贸r atakuj膮cym go szkieletom, Pikel za艣 siedzia艂 pod drug膮 艣cian膮 (garnek opad艂 mu a偶 do ramion), a ca艂a gromada szkielet贸w zbli偶a艂a si臋 ku niemu.

禄*

Druzil wyjrza艂 podejrzliwie spod z艂o偶onych nietoperzych skrzy­de艂 i zlustrowa艂 mroczn膮 i cich膮 komnat臋. W koksowniku by艂y ju偶 tylko 偶arz膮ce si臋 w臋gle - Barjin k艂ad膮c si臋 na spoczynek nie chcia艂 zostawi膰 zapalonego i czynnego przej艣cia mi臋dzyp艂aszczyznowego - i w pokoju nie by艂o innego 藕r贸d艂a 艣wiat艂a.

Imp specjalnie si臋 tym nie przej膮艂, sp臋dzi艂 ca艂e stulecia w臋druj膮c w艣r贸d wiruj膮cych szarych mgie艂 ni偶szych 艣wiat贸w.

Wszystko wygl膮da艂o tak jak powinno. W rogu pokoju Barjin spa艂 spokojnie, przekonany, 偶e zwyci臋stwo ma ju偶 w zasi臋gu r臋ki. Po obu stronach drzwi stali Mullivy i Khalif. Stali sztywno jak pos膮gi, maj膮c przykazane, 偶e poruszy膰 si臋 mog膮 jedynie w 艣ci艣le okre艣lo­nych przez Barjina okoliczno艣ciach.

Druzil z pewn膮 ulg膮, ale i niepokojem stwierdzi艂, 偶e 偶adna z prze­widzianych przez niego sytuacji nie nast膮pi艂a. 呕aden intruz nie wszed艂 do pokoju, drzwi pozosta艂y zamkni臋te, a imp nie czu艂 przeni­kliwego wzroku ani odleg艂ego wo艂ania Aballistera.

Pos臋pno艣膰 kaplicy nie zmieni艂a wra偶enia impa, 偶e dzieje si臋 co艣 z艂ego. Co艣 wyrwa艂o go z drzemki. S膮dzi艂, 偶e natr臋tny Aballister ponownie usi艂owa艂 si臋 z nim skontaktowa膰. Druzil napi膮艂 skrzyd艂a i zag艂臋bi艂 si臋 w sobie, przechodz膮c z wra偶e艅 fizycznych na bardziej subtelne, wewn臋trzne doznania, empatyczne sensacje, kt贸re by艂y dla niego tym, czym oczy dla ludzi. Wyobrazi艂 sobie obszar za zam­kni臋tymi drzwiami, mentalnie sonduj膮c labirynt kr臋tych korytarzy.

Nietoperze skrzyd艂a impa rozchyli艂y si臋 nagle. Szkielety wysz艂y z nisz!

Druzil zgromadzi艂 swoje magiczne si艂y i sta艂 si臋 niewidzialny. Jednym ruchem skrzyde艂 znalaz艂 si臋 mi臋dzy Mullivym a mumi膮, szybko wypowiedzia艂 has艂o niweluj膮ce dzia艂ania ochronnych glif贸w Barjina i wyszed艂 z pokoju.

W chwil臋 potem wyruszy艂 w drog臋 - niekiedy lec膮c, innym razem znowu drepcz膮c na swoich szponiastych stopach. Zmierza艂 w kierun­ku najdalszych krypt. S艂uch potwierdzi艂 jego dotychczasowe przy­puszczenia - w podziemnych korytarzach trwa艂a zaci臋ta walka.

Imp zatrzyma艂 si臋 i rozwa偶y艂 opcje. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e ko艣ciotrupy z kim艣 walczy艂y, a oznacza艂o to, 偶e do podziemi dostali si臋 intruzi.

By膰 mo偶e zeszli tu w wywo艂anym przez kl膮tw臋 ot臋pieniu, a je艣li byli to zwykli kap艂ani, 偶ywe trupy powinny ju偶 niebawem si臋 z nimi rozprawi膰 - s臋k w tym, 偶e Druzil nie m贸g艂 si臋 oprze膰 przeczuciu, 偶e

m

I. A. SaNatwe

iMtftzka

ten, kto tu dotar艂 - kimkolwiek by艂, mia艂 na my艣li bardziej konkret- j ny cel.

Imp obejrza艂 si臋 przez rami臋, w g艂膮b korytarza, kt贸ry doprowa- j dzi艂by go do Barjina. By艂 rozdarty. Je艣li skontaktuje si臋 mentalnie i z kap艂anem, ich wi臋藕 osi膮gnie taki poziom, kt贸ry z pewno艣ci膮 mej przypadnie do gustu Aballisterowi.

Gdyby czarnoksi臋偶nik z Zamczyska Tr贸jcy kiedykolwiek siei o tym dowiedzia艂, m贸g艂by wygna膰 Druzila z powrotem do ni偶szych! 艣wiat贸w, a losu tego - po wypuszczeniu na 艣wiat kl膮twy chaosu -f Druzil za wszelk膮 cen臋 pragn膮艂 unikn膮膰.

Tyle 偶e to Barjin, a nie Aballister - upomnia艂 samego siebie -l przej膮艂 kontrol臋 nad tokiem walki. Pomys艂owy, pot臋偶ny kap艂an byli tym, kt贸ry odwa偶nie i efektywnie zada艂 cios w samo serce centrum f prawa i porz膮dku regionu G贸r 艢nie偶nych.

Druzil przes艂a艂 my艣li korytarzami do kaplicy i wdar艂 si臋 do i umys艂u 艣pi膮cego kap艂ana. Barjin otrze藕wia艂 w mgnieniu oka, | a w chwil臋 p贸藕niej zorientowa艂 si臋 w gro偶膮cym niebezpiecze艅stwie.;

Je偶eli min膮 szkielety, postaramy si臋 ich zwie艣膰 - zapewni艂 | kap艂ana Druzil - ale przygotuj swoj膮 lini臋 obrony!

Ivan wiedzia艂, 偶e brakuje mu miejsca. Jedna d艂o艅 rozdrapywa艂a j mu rami臋, a on wal膮c w odpowiedzi pi臋艣ci膮 tylko zdar艂 sobie pa藕-f nokcie. Do艣wiadczony krasnolud postanowi艂 zrobi膰 u偶ytek z g艂owy, j Podkurczy艂 nogi, a kiedy napieraj膮cy szkielet ponownie rzuci艂 si臋 na| niego, skoczy艂 do przodu.

He艂m Ivana by艂 zaopatrzony w rogi 贸smaka, kt贸rego ten ubi艂 przy 1 pomocy 鈥瀔uszy" krasnolud贸w, to znaczy doskonale wywa偶onego! m艂ota przystosowanego do dalekich rzut贸w - podczas spowodowa- 鈥 nego wyzwaniem polowania przeciwko elfowi przyby艂emu z Puszczy Shilmista. Przyczepiaj膮c rogi do he艂mu, sprytny Ivan u偶y艂 | starej techniki, do kt贸rej potrzebowa艂 kilku r贸偶nych metali, a obec- j nie modu艂 si臋, by wi膮zania okaza艂y si臋 dostatecznie mocne.

Wbi艂 si臋 w pier艣 szkieletu i wiedz膮c, 偶e rogi prawie na pewno | ugrz臋zn膮 pomi臋dzy ko艣膰mi, wsta艂 i wypr臋偶y艂 si臋, unosz膮c ko艣ciotru-1 pa nad g艂ow膮. Nie by艂 pewny, ile w ten spos贸b osi膮gn膮艂, gdy偶 szkic- 4 let zwisaj膮cy prostopadle ponad jego ramionami nadal stara艂 si臋] szarpa膰 go szponiasrymi palcami.

N*

Ivan targn膮艂 g艂ow膮 w prz贸d i w ty艂, ale ostre pak臋 szkieletu wpi艂y mu si臋 w szyj臋 i zag艂臋bi艂y w ciele. Inne trupy zbli偶a艂y si臋.

Znalaz艂 odpowied藕 w alkowie, widniej膮cej w 艣cianie korytarza. On m贸g艂 wej艣膰 do 艣rodka bez trudu, ale ko艣ciotrup? Pochyli艂 g艂ow臋 i niemal p臋kaj膮c ze 艣miechu, biegiem ruszy艂 naprz贸d. Impet gdy czerep i nogi szkieletu zderzy艂y si臋 z 艂ukowatym sklepieniem niszy, tylko nieznacznie spowolni艂 tempo Ivana. Ko艣ci, kurz i paj臋czyny rozsypa艂y si臋 woko艂o, a krasnolud, przewracaj膮c si臋 na ziemi臋 o ma艂o nie zgubi艂 swego he艂mu.

W chwil臋 p贸藕niej zn贸w wyszed艂 na korytarz. Z rog贸w na jego he艂mie zwisa艂o tylko kilka lu藕nych pasemek paj臋czyny i po艂owa strzaskanej klatki piersiowej szkieletu. Pokona艂 bezpo艣rednie zagro偶enie, ale w korytarzu nadal roi艂o si臋 od nieprzyjaci贸艂.

Pikela uratowa艂 Cadderly.

Oszo艂omiony krasnolud siedzia艂 pod 艣cian膮, brz臋cza艂o mu w uszach i wszystko wskazywa艂o, 偶e jeszcze d艂ugo nie przestanie, podczas gdy gromada ko艣ciotrup贸w by艂a tu偶 tu偶. Zbli偶a艂y si臋 szyb­ko.

- Druid, Pikel! - zawo艂a艂 Cadderly, usi艂uj膮c znale藕膰 jaki艣 spos贸b, by przywo艂a膰 wstrz膮艣ni臋tego i oszo艂omionego krasnoluda do rzeczy­wisto艣ci. - My艣l jak druid. Wyobra藕 sobie zwierz臋ta! Sta艅 si臋 zwierz臋ciem!

Pikel uni贸s艂 brzeg blaszanego garnka-he艂mu i spojrza艂 oboj臋tnie na Cadderly'ego.

-Co?

- Zwierz臋ta! - wrzasn膮艂 Cadderly. - Druidzi i zwierz臋ta. Zwierz臋 jest w stanie si臋 poderwa膰 i uciec! Wyskocz w g贸r臋... jak w膮偶, Pikel. Wystrzel w g贸r臋 jak w膮偶! v

Blaszany garnek ponownie opad艂 na oczy krasnoluda, ale Cadderly poczu艂 ulg臋, bowiem ujrza艂, jak Pikel napr臋偶a mocno mif 艣nie r膮k i n贸g.

Tuzin szkielet贸w si臋ga艂 w jego stron臋.

I w tej samej chwili zwini臋ty w膮偶 wyskoczy艂 w g贸r臋.

Pikel wpad艂 w bitewny sza艂, zadaj膮c ciosy obur膮cz, kopi膮c obun贸偶, jednego ko艣ciotrupa ugryz艂 nawet w przedrami臋. Kiedy tylko ponownie stan膮艂 na nogach, uchwyci艂 pewniej d艂uga pa艂k臋 i rozpocz膮艂 najbardziej szalony i zaci臋ty atak, jaki Cadderly mia艂 okazj臋 ogl膮da膰. Otrzyma艂 z tuzin cios贸w, ale wcale si臋 tym nie prze­j膮艂. My艣la艂 teraz tylko o jednym, o wo艂aniu swego brata.

m

l. A. SilMtm

Ujrza艂 Ivana wychodz膮cego z niszy w murze i dostrzeg艂 jegoi top贸r zapl膮tany pomi臋dzy ko艣ci dw贸ch po艂膮czonych szkielet贸w! zmierzaj膮cych wolno w jego stron臋. Pikel dopad艂 je, zanim zd膮偶y艂y! dopa艣膰 jego brata. J

Pa艂ka z pnia drzewa uderza艂a raz po raz, mia偶d偶膮c i roz艂upuj膮c! ko艣ciotrupy, karz膮c je za przyw艂aszczenie broni Ivana.

- Starczy, bracie - zawo艂a艂 z rado艣ci膮 w g艂osie Ivan, wyjmuj膮 top贸r spod zwa艂u ko艣ci. - Som jeszcze takie, co si臋 trzymajom nogach. W nich bij!

Cadderly wymin膮艂 sun膮ce wolno szkielety i podszed艂 do krasno-1 lud贸w.

- Kt贸r臋dy? - wydysza艂.

- Naprz贸d - odpar艂 bez wahania Ivan.

- Ojoj! - zgodzi艂 si臋 Pikel.

- Ty id藕 pomni臋dzy nami - burkn膮艂 Ivan, roztrzaskuj膮c cze ko艣ciotrupa, kt贸ry nieopatrznie podszed艂 zbyt blisko.

Kiedy ruszyli wzd艂u偶 korytarza, Cadderly usprawni艂 nieco taktyke.| Swoimi wiruj膮cymi dyskami mierzy艂 jedynie w czaszki. W ten spos贸b! istnia艂a mniejsza szansa, 偶e kr膮偶ki gdzie艣 ugrz臋zn膮 - natomiast przyj pomocy laski trzyma艂 si臋gaj膮ce w jego stron臋 monstra na dystans. f

Bardziej gro藕ne by艂y dla szkielet贸w id膮ce po obu stronach! m艂odego ucznia krasnoludy. Pikel warcza艂 jak nied藕wied藕, szczeka艂! jak pies, pohukiwa艂 jak sowa albo sycza艂 jak w膮偶, niezale偶nie jednaki od wydawanych przez siebie d藕wi臋k贸w zadawa艂 r贸wno mia偶d偶s ciosy swoim 鈥瀌rzewkiem".

Ivana ogarn膮艂 niewiele mniejszy sza艂. Oddawa艂 ciosem za ciosaj ale podczas gdy ko艣ciotrupy zadawa艂y mu jedynie drobne rany, ska-| leczenia od ko艣cistych palc贸w, ka偶de ciecie Ivana zmienia艂o kolej-? nego przeciwnika w stert臋 roz艂upanych i bezu偶ytecznych gnat贸w.

Trio przesz艂o pod jednym z 艂ukowatych sklepie艅, pokona艂o kill ostrych zakr臋t贸w i jeszcze jedno 艂ukowate przej艣cie. Niebawe wi臋cej szkielet贸w pozosta艂o za, ni偶 przed nimi, a droga stawa艂a sfe coraz szersza, w miar臋 jak ubywa艂o zagradzaj膮cych j膮 upiornych! przeciwnik贸w. Taki obr贸t sprawy wyra藕nie ucieszy艂 krasnolui?" i Cadderly musia艂 raz po raz przypomina膰 im o wadze misji, kt贸 wykonywali, bo w przeciwnym razie niechybnie by zawr贸cili w poszukiwaniu kolejnych ko艣ciotrup贸w do rozwalenia.

Wreszcie uporali si臋 z zagro偶eniem, a Cadderly mia艂 chwil臋: _ koju. Musia艂 odetchn膮膰 i pozbiera膰 my艣li. Wiedzia艂, 偶e drzwi,

Rantgczka

szczeg贸lne drzwi, przez kt贸re przebija艂o 艣wiat艂o, nie mog艂y znajdo­wa膰 si臋 daleko st膮d, ale w labiryncie krzy偶uj膮cych si臋 korytarzy nie by艂o 偶adnych charakterystycznych 艣lad贸w ani znak贸w, kt贸re mog艂yby o偶ywi膰 jego u艣pion膮 pami臋膰.

S膮dz膮c po ilo艣ci roztrzaskanych szkielet贸w Druzil domy艣li艂 si臋 偶e intruzi nie byli bezwolnymi ofiarami kl膮twy chaosu. B艂yskawicznie zwi臋kszy艂 dziel膮cy ich od niego dystans i nawet niewidzialny, skrz臋tnie ukrywa艂 si臋 w艣r贸d cieni. Nie spuszczaj膮c z oka Cadderly'ego i krasnolud贸w, imp ponownie skontaktowa艂 si臋 telepa-tycznie z Barjinem i tym razem poprosi艂 kleryka.o bezpo艣redni膮 pomoc.

Przeka偶 mi dow贸dztwo nad ko艣ciotrupami - za偶膮da艂.

Barjin zawaha艂 si臋 - jego nieuczciwe metody post臋powania pod­powiada艂y mu, 偶e imp mo偶e w przysz艂o艣ci zechcie膰 wykorzysta膰 贸w atut przeciwko niemu.

Podaj mi komendy albo przygotuj si臋 na spotkanie z wy艣mienit膮 kompani膮 - ostrzeg艂 Druzil. - Mog臋 slu偶y膰 ci wiernie, m贸j panie, ale tylko je艣li b臋dziesz post臋pawal roztropnie.

Barjin obudzi艂 si臋, by stwierdzi膰 niewiarygodni膮 wr臋cz blisko艣膰 zagro偶enia, ale nie zamierza艂 utraci膰 tego, co z takim trudem osi膮g­n膮艂. W dalszym ci膮gu nie ufa艂 impowi. 呕aden m膮dry pan by tego nie zrobi艂, aczkolwiek stwierdzi艂, 偶e w razie potrzeby bez trudu sobie z nim poradzi. Poza tym gdyby imp usi艂owa艂 wykorzysta膰 szkielety przeciw niemu, wystarczy艂oby mu jedynie przy pomocy si艂y woli ponownie przej膮膰 nad nimi kontrol臋. *

Zniszcz intruz贸w! - rozleg艂 si臋 telepatyczny rozkaz Barjina, a zaraz potem starannie wyartyku艂owane komendy i zdania roz­poznawalne przez oddzia艂y ko艣ciotrup贸w.

Druzil nie potrzebowa艂 zach臋ty ze strony Barjina, ochrona butelki i bezcennej kl膮twy chaosu by艂a dla niego wa偶niejsza ni偶 dla kap艂ana.

Zapami臋ta艂 wszystkie komendy i has艂a, dzi臋ki kt贸rym m贸g艂 uzyska膰 kontrol臋 nad szkieletami, po czym zauwa偶ywszy, 偶e Cadderly i krasnoludy zatrzymali si臋, by odpocz膮膰 w jednym z bocznych, pustych korytarzy, wyruszy艂 zebra膰 pozosta艂e si艂y nie-umar艂ych.

I. A. Sak atm

Kiedy intruzi ponownie si臋 z nimi zetkn膮, szkielety nie b臋d膮 ju nie zorganizowan膮, bezmy艣ln膮 ha艂astr膮.

- Otoczymy ich i uderzymy unisono - rzuci艂 Druzil do s; t贸w, cho膰 dla bezmy艣lnych potwor贸w te s艂owa nie mia艂y 偶adnej znaczenia.

Druzil chcia艂 je jednak us艂ysze膰.

- Rozerwiemy krasno艂udy i cz艂owieka na strz臋py - ci膮gn膮艂 i coraz bardziej podekscytowany.

Mimowolnie zacz膮艂 zastanawia膰 si臋, jakie mia艂by szans臋 wyko rzystuj膮c oddzia艂y nieumar艂ych przeciwko Barjinowi. Musia艂 * przemy艣le膰. Po prostu nie potrafi艂 si臋 temu oprze膰. Bardzo szyb) jednak zrezygnowa艂 z tego pomys艂u, uznaj膮c go za absurdalny. Pt. co, Barjin s艂u偶y艂 mu ca艂kiem dobrze, tak jak wcze艣niej Aballister.

Ale kto wie, co przyniesie przysz艂o艣膰?

17 Walka Daniki

Znalaz艂a si臋 w samym centrum narastaj膮cych, powracaj膮cych raz po raz pragnie艅, kumuluj膮cych si臋 we wszechpoch艂aniaj膮ce crescen­do, by potem opa艣膰 i ust膮pi膰 miejsca innym, r贸wnie nieodpartym, impulsom.

By艂a to wed艂ug Daniki apoteoza piek艂a, gdzie dyscyplina i 艣cis艂e zasady kodeksu jej ukochanej religii nikn臋iy pod falami czystego chaosu.

Usi艂owa艂a to st艂umi膰, wymaza膰 z pami臋ci obrazy 呕elaznej Czaszki, pragnienia, kt贸re odczuwa艂a, kiedy Cadderly jej dotyka艂 i wiele innych, ale w swzch zmieniaj膮cych si臋 brutalnie my艣lach nie znajdowa艂a najs艂abszego cho膰by oparcia.

W ko艅cu zrobi艂a co艣, czego nie by艂 w stanie zniweczy膰 nawet chaos. Aby wygra膰 walk臋 o tera藕niejszo艣膰, odwo艂a艂a si臋 do prostszej przesz艂o艣ci.

Ponownie ujrza艂a swego ojca Pavela, jego nisk膮, siln膮 sylwetk臋 i posiwia艂e na skroniach jasne w艂osy. Przede wszystkim jednak Danica widzia艂a jego szare oczy, zawsze 艂agodne, kiedy spogl膮da艂y na ma艂膮 pod贸wczas dziewczynk臋. I ujrza艂a te偶 swoj膮 matk臋, i imien­niczk臋, tward膮, niewzruszon膮 i dziko zakochan膮 w swoim m臋偶u. Danica by艂a niemal jej lustrzanym odbiciem - r贸偶ni艂y si臋 tylko barw膮 w艂os贸w - matka mia艂a nie jasne, ale l艣ni膮ce i kruczoczarne, zdradzaj膮ce wschodnie pochodzenie. Niska i szczup艂a jak c贸rka, mia艂a takie same jasnobr膮zowe oczy - nk ciemne, ate raczej barwy piasku lub opalenizny, w kt贸rych odbija艂y si臋 iskierki niewin­no艣ci b膮d藕 p艂omienie niez艂omnej determinacji.

Obrazy rodzic贸w przyblakiy i zast膮pi艂o je wspomnienie twarzy pomarszczonego, starego i tajemniczego mistrza Turkela.

211

I. A. SilfitMt

Mia艂 sk贸r臋 grab膮 i tward膮 po niezliczonych godzinach medytacji, sp臋dzonych w s艂o艅cu na samym szczycie g贸ry, wysoko ponad pasem rzucaj膮cych cie艅 drzew. By艂 to bez w膮tpienia cz艂owiek kontrast贸w - sw膮 niewiarygodn膮 perfekcj臋 i zr臋czno艣膰 w walce ukrywa艂 na co dzie艅 pod mask膮 bezgranicznego wr臋cz spokoju. Jego zaciek艂o艣膰 podczas treningowych pojedynk贸w cz臋sto przera偶a艂a Danik臋, kt贸ra niejednokrotnie s膮dzi艂a, i偶 straci艂 on nad sob膮 kontrol臋.

Kiedy jednak pozna艂a go lepiej, zrozumia艂a, 偶e to niemo偶liwe.; Ten cz艂owiek nigdy nie traci艂 nad sob膮 kontroli. Dyscyplina by艂aj podstaw膮, j膮drem jego - ich religii, ta sama dyscyplina, kt贸rej Danica tak bardzo teraz poszukiwa艂a.

Pracowa艂a ci臋偶ko pod okiem ukochanego mistrza przez sze艣膰 a偶 do dnia, kiedy Turkel szczerze przyzna艂, 偶e nie jest w stanie i jej niczego wi臋cej. Pomimo napi臋cia i radosnego wyczekiwa spowodowanego perspektyw膮 studiowania autentycznych dzie samego Penpahga D'Anna, dzie艅, w kt贸rym opu艣ci艂a Westgat i wyruszy艂a w d艂ug膮 drog臋 do Biblioteki Naukowej, by艂 dla nie wyj膮tkowo smutny.

Ale tam spotka艂a Cadderly'ego.

Cadderly! Pokocha艂a go od pierwszej chwili, kiedy go ujrz w pogoni za bia艂膮 wiewi贸rk膮 wzd艂u偶 zaro艣li okalaj膮cych kr臋t膮 droga, prowadz膮c膮 do frontowych drzwi biblioteki. Cadderly nie spostrzejd jej a偶 do chwili, gdy wpad艂 g艂ow膮 naprz贸d w g膮szcz kolczasteg burro. To pierwsze spojrzenie wywar艂o na Danice piorunuj膮ce wra偶enie - zar贸wno w贸wczas, jak i teraz kiedy zaciekle walczvto o odzyskanie w艂asnej to偶samo艣ci.

Cadderly by艂 zak艂opotany - co do tego nie by艂o w膮tpliwo艣ci, i nag艂y b艂ysk w jego oczach, szarych, lecz du偶o ja艣niejszych ni偶 u je ojca, i delikatny grymas, kt贸ry w jednej chwili przerodzi艂 si臋 w pro mienny u艣miech, sprawi艂, 偶e Danik臋 od st贸p do g艂贸w ogarn臋艂a fa osobliwego ciep艂a.

Ich zwi膮zek by艂 zarazem podniecaj膮cy, ekscytuj膮cy i niepr, dywalny. Nigdy nie wiedzia艂a, czym jeszcze mo偶e j膮 zaskoczy膰 Jednak to nie by艂o najwa偶niejsze. Opr贸cz nieprzewidywalno艣c najwi臋ksze znaczenie mia艂a dla niej jego nieugi臋ta, twarda postaw Cadderly by艂 jej opok膮. Obdarzy艂 j膮 przyja藕ni膮, wys艂uchiwa艂 or wie艣ci zar贸wno o k艂opotach, jak i sukcesach, ale przede wszys szanowa艂 j膮 i nauk臋, kt贸rej si臋 po艣wi臋ca艂a, nie usi艂uj膮c rywaliz< o jej czas z Penpahgiem D' Ahnem.

202

RMtfczkt

Cadderly?

Danica us艂ysza艂a echo rozbrzmiewaj膮ce g艂臋boko w jej my艣lach, koj膮ce, ale pe艂ne determinacji wo艂anie Cadderly'ego, nakazuj膮cego jej walczy膰.

Walczy膰?

Danica zajrza艂a w g艂膮b siebie ku owym niepohamowanym prag­nieniom i jeszcze g艂臋biej, do ich 藕r贸d艂a, a w贸wczas tak jak Cadderly mia艂a wizj臋. To by艂o w niej, a nie na zewn膮trz. Wyobrazi艂a sobie czerwon膮 mg艂臋 przenikaj膮c膮 jej my艣li, nieuchwytn膮 moc usi艂uj膮c膮 zmusi膰 j膮 do post臋powania wedle w艂asnej woli. By艂a to ulotna wizja, kt贸ra znik艂a, ledwie si臋 pojawi艂a, ale Danica zawsze by艂a uparta.

Wysili艂a ca艂膮 swoj膮 wol臋, aby ponownie j膮 przywo艂a膰 i tym razem nie pozwoli艂a jej prysn膮膰 tak szybko. Uda艂o si臋 jej zidentyfi­kowa膰 wroga - mia艂a co艣, z czym mog艂a walczy膰.

- Walcz, Daniko - powiedzia艂 Cadderly. Wiedzia艂a o tym, s艂ysza艂a echo jego s艂贸w. W g艂臋bi swej ja藕ni postanowi艂a przeciwsta­wi膰 si臋 podszeptom r贸偶owej mg艂y. Odm贸wi艂a wykonywania wszyst­kiego, co mg艂a nakazy wa艂a jej robi膰 i my艣le膰. Gdyby serce pod­powiada艂o jej, 偶e kt贸ry艣 z owych podszept贸w jest s艂uszny, zarzu­ci艂aby mu k艂amstwo.

- 呕elazna Czaszka - rzek艂 g艂os w jej wn臋trzu.

Danica odparowa艂a wspomnieniem b贸lu i ciep艂ej krwi 艣ciekaj膮cej po twarzy, wspomnieniem, kt贸re u艣wiadomi艂o jej, jaka by艂a g艂upia usi艂uj膮c rozbi膰 kamie艅.

To wo艂anie nie by艂o s艂yszalne w normalny spos贸b. Nie odbiera艂o si臋 go uszami, nie rozbrzmiewa艂o w przestrzeni, niesione porywis­tym wiatrem.

Energia emanuj膮ca z kamienia nekromant贸w Barjina nios艂a pos艂anie pewnej bardzo szczeg贸lnej grupie odbiorc贸w, potworom z drugiego 艣wiata, z krainy umar艂ych.

Zew zosta艂 odebrany o kilka mil od Biblioteki Naukowej, w miej­scu, gdzie niegdy艣 znajdowa艂o si臋 niewielkie g贸rnicze miasteczko.

Uschni臋ta i brudna d艂o艅 ghula wy艂oni艂a si臋 spod ziemi, si臋gaj膮c do 艣wiata 偶ywych. W chwil臋 potem nie opodal pojawi艂y si臋 druga i trzecia. Niebawem ca艂e stado upiornych ghuli wychyn臋艂o si臋 ze

203

l. A. SilMtort

swoich jam; spomi臋dzy ich po偶贸艂k艂ych k艂贸w wystawa艂y d艂ugie,

ociekaj膮ce 艣lin膮 j臋zory.

Przykurczone, nienaturalnie zgarbione, podczas biegu dotykaj膮ce pi臋艣ciami gruntu, ghule wyruszy艂y w drog臋. Zmierza艂y w stron臋 Biblioteki Naukowej. i

* * *

Newander m贸g艂 si臋 jedynie domy艣la膰, jaka walka wrza w umy艣le m艂odej kobiety. Ubranie Daniki przesi膮k艂o potem, a o sama wi艂a si臋 i poj臋kiwa艂a pod opasuj膮cymi j膮 ciasno pn膮czau winoro艣li. W pierwszej chwili s膮dzi艂, 偶e spowodowa艂 to b贸l i szybk przygotowa艂 u艣mierzaj膮ce zakl臋cie, aby j膮 uspokoi膰. Na szcz臋艣ci przysz艂o mu do g艂owy, 偶e cierpienia Daniki mog艂y zosta膰 wywo艂a-przez ni膮 sam膮, co oznacza艂o, 偶e zgodnie z przypuszczenia! Cadderly'ego znalaz艂a spos贸b na zwalczenie efekt贸w dzia艂ania kl

wy.

Usiad艂 przy 艂贸偶ku i delikatnie po艂o偶y艂 d艂onie na ramionac Daniki. Nie odzywaj膮c si臋 ani nie robi膮c nic, co mog艂oby wytr膮ci j膮 z koncentracji, patrzy艂 na ni膮 z uwag膮, zaniepokojony czy aby i omyli艂 si臋 w swoich os膮dach.

Dziewczyna otworzy艂a oczy.

- Cadderly? - zapyta艂a. W tej samej chwili ujrza艂a, 偶e si臋 przy niej m臋偶czyzna nie jest Cadderlym i stwierdzi艂a, 偶e nie i si臋 poruszy膰. Napi臋艂a mi臋艣nie i przesun臋艂a si臋 na tyle, na ile pc la艂y jej p臋dy, oszacowuj膮c ich wytrzyma艂o艣膰.

- Spokojnie, droga panienko - rzeki 艂agodnie Newander, wy膰 waj膮c jej narastaj膮cy niepok贸j. - Tw贸j Cadderly by艂 tutaj, ale i m贸g艂 zosta膰. Zosta艂em, by czuwa膰 nad tob膮.

Danica przesta艂a si臋 szamota膰, rozpoznaj膮c akcent m臋偶czyz . Nie zna艂a jego imienia, ale dialekt i obecno艣膰 winoro艣li zdradzi!

jego profesj臋.

- Jeste艣 druidem - powiedzia艂a.

- Zowi膮 mnie Newander - odpar艂 druid, k艂aniaj膮c si臋 nis - Jestem przyjacielem twojego Cadderly'ego.

Danica przyj臋艂a jego s艂owa bez cienia w膮tpliwo艣ci i przez i rozgl膮da艂a si臋, usi艂uj膮c odzyska膰 orientacj臋.

Wiedzia艂a, 偶e znajduje si臋 w swoim pokoju, ale mia艂a wn 偶e co艣 jest w nim nie tak. Nie chodzi艂o o Newandera ani osa

104

o winoro艣le. Co艣 w tym pokoju, azylu Daniki, co艣, co balansowa艂o na granicy 艣wiadomo艣ci m艂odej kobiecy, razi艂o j膮, rozdziera艂o jej dusz臋. Spojrzenie Daniki pad艂o na zwalony kamienny blok, pokryty z jednej strony ciemnymi plamami. B贸l promieniuj膮cy z czo艂a u艣wiadomi艂 jej, 偶e sny m贸wi艂y prawd臋 i 偶e te plamy by艂y plamami jej w艂asnej krwi.

- Jak mog艂am by膰 tak g艂upia? - j臋kn臋艂a Danica.

- Nie by艂a艣 g艂upia - zapewni艂 j膮 Newander. - Ca艂e to miejsce zosta艂o ob艂o偶one kl膮tw膮, kt贸r膮 Cadderly postanowi艂 zdj膮膰.

Danica powt贸rnie intuicyjnie wyczu艂a, 偶e druid m贸wi prawd臋.

Powr贸ci艂a my艣lami do wizji walki z natarczyw膮 czerwon膮 mg艂膮, walki, kt贸r膮 chwilowo wygra艂a, ale bitwa jeszcze trwa. Nawet le偶膮c na 艂贸偶ku Danica wiedzia艂a, 偶e czerwona mg艂a nadal ws膮cza si臋 do jej umys艂u.

- Gdzie on jest? - spyta艂a bliska paniki.

- Zszed艂 do podziemi - odpar艂 Newander, nie widz膮c potrzeby ukrywania fakt贸w przed skr臋powan膮 kobiet膮. - M贸wi艂 o dymi膮cej butelce, znajduj膮cej si臋 g艂臋boko na poziomie piwnic.

- Dym - zawt贸rowa艂a tajemniczo Danica. - Czerwona mg艂a. Ona jest wsz臋dzie wok贸艂 nas, Newanderze. Druid pokiwa艂 g艂ow膮.

- Cadderly te偶 tak m贸wi艂. To on otworzy艂 butelk臋 i teraz zamie­rza j膮 zamkn膮膰.

-Sam?

- Nie, nie - zapewni艂 j膮 Newander. - Posz艂y z nim dwa krasnolu-dy. Nie zosta艂y dotkni臋te kl膮tw膮 tak jak pozostali.

- Pozostali? - wyszepta艂a Danica. Zrozumia艂a, 偶e jej op贸r wobec zakl臋膰 dzia艂aj膮cych na umys艂 by艂 wi臋kszy ni偶 u przeci臋tnych ludzi i nagle zacz臋艂a obawia膰 si臋 o los pozosta艂ych kap艂an贸w. Je偶eli ona sama zosta艂a zmuszona do walenia g艂ow膮 w kamienny blok, jakie tragedie mog艂y przydarzy膰 si臋 mniej zdyscyplinowanym i zorgani­zowanym duchownym?

- Tak, pozostali - odrzek艂 pos臋pnie Newander. - Ca艂a biblioteka znalaz艂a si臋 w mocy kl膮twy. Ma艂o kto, je偶eli ktokolwiek zdo艂a艂 si臋 jej wymkn膮膰; Cadderly jest tu wyj膮tkiem. Krasnoludy s膮 og贸lnie bardziej odporne na wi臋kszo艣膰 czar贸w i bracia kucharze wydaj膮 si臋 w niez艂ej kondycji.

Danica prawie nie wierzy艂a w to, co us艂ysza艂a. Ostatni膮 rzecz膮, jak膮 pami臋ta艂a, by艂o odnalezienie nieprzytomnego Cadderly'ego,

205

I. A. Saltatwe

przywalonego beczkami w k膮cie starej piwnicy z winem. Wszystko, co nast膮pi艂o p贸藕niej, wydawa艂o si臋 jej ulotne niczym osobliwy sen,, ci膮g mglistych obraz贸w i irracjonalnych zdarze艅. Dopiero terazJ kiedy skoncentrowa艂a si臋, wyt臋偶aj膮c ca艂膮 si艂臋 woli przypomr sobie niewybredne awanse Kierkana Rufo i brutalny spos贸b, w; go potraktowa艂a. Jeszcze bardziej wyrazi艣cie przypomnia艂a sobk kamienny blok, eksploduj膮ce b艂yski b贸lu i w艂asn膮 niech臋膰 do przyl znania si臋 do pora偶ki. s

Danica nie pr贸bowa艂a nawet wyobra偶a膰 sobie, co dzia艂o si臋 w ] zosta艂ych pomieszczeniach biblioteki, je偶eli faktycznie sta艂o si臋 t jak powiedzia艂 druid i ca艂e to miejsce zosta艂o ob艂o偶one kl膮tw膮. M tego zogniskowa艂a my艣li na bardziej osobistym poziomie, Cadderlym i jego w臋dr贸wce w g艂膮b z偶eranych grzybem, niebezpie

nych piwnic.

- Musimy tam p贸j艣膰 i mu pom贸c - oznajmi艂a i ponownie:

szarpa膰 kr臋puj膮ce j膮 p臋ta.

- Nie - rzek艂 Newander. - Zostaniemy tutaj, tak jak ka藕

Cadderly.

- Nie - rzuci艂a Danica, kr臋c膮c g艂ow膮. - Oczywi艣cie, 偶e l tak powiedzia艂, pr贸bowa艂 mnie ochroni膰 i jeszcze niedawno, wie par臋 chwil temu faktycznie potrzebowa艂am opieki. Cadderlj i krasnoludy mog膮 nas potrzebowa膰 i nie zamierzam le偶e膰 ti skr臋powana jakim艣 zielskiem, kiedy on tam stawia czo艂o niebezpk

cze艅stwu.

Newander mia艂 ju偶 zapyta膰 j膮, dlaczego s膮dzi, 偶e w piwnicy mog czai膰 si臋 jakie艣 niebezpiecze艅stwa, kiedy przypomnia艂 sobie, ja Cadderly opowiada艂 mu swoje ponure wspomnienia z tego nawi dzonego, mrocznego miejsca.

- Uwolnij mnie od tych ro艣lin, Newanderze - rzuci艂a b艂aga Danica. - Ty mo偶esz tu zosta膰, je偶eli chcesz, ale ja musz臋 jak szybciej do艂膮czy膰 do Cadderly'ego. Zanim ta przekl臋ta mg艂a zno przejmie nade mn膮 kontrol臋!

lej ostatnie s艂owa - perspektywa, 偶e kl膮twa mog艂aby powr贸ci膰 j wzmog艂y przekonanie Newandera, 偶e m艂oda kobieta powinni wbrew wszystkiemu, z uwagi na ewentualno艣膰 nag艂ego nawroi ob艂臋du, pozosta膰 pod 艣cis艂膮 kontrol膮, a jej ozdrowienie mo偶e jedynie tymczasowe. Druid nie potrafi艂 jednak zignorowa膰 deter nacji pobrzmiewaj膮cej w g艂osie mniszki. Od czasu swego przyl do biblioteki z r贸偶nych 藕r贸de艂 s艂ysza艂 opowie艣ci o niesamowite

20*

iMtgezka

Danice i nie w膮tpi艂, 偶e gdyby zdo艂a艂a zachowa膰 trze藕wy umys艂, mog艂aby by膰 pot臋偶nym sojusznikiem Cadderly'ego. Niemniej jed­nak nie m贸g艂 lekcewa偶y膰 mocy kl膮twy - dowody, a偶 nazbyt oczy­wiste, osacza艂y go ze wszystkich stron i uwolnienie jej wydawa艂o mu si臋 nader ryzykowne.

- Co zyskasz zatrzymuj膮c mnie tutaj? - spyta艂a Danica, jakby czy­taj膮c w jego my艣lach. - Je偶eli Cadderly'emu nic nie grozi, odnajdzie i zniszczy kl膮tw臋, zanim ja... my do niego dotrzemy. Ale je偶eli jemu i krasnoludom co艣 grozi, z ca艂膮 pewno艣ci膮 przyda im si臋 nasza pomoc.

Newander machn膮艂 r臋koma i zagwizda艂 przeci膮gle do winoro艣li. P臋dy odwin臋艂y si臋 z 艂贸偶ka, uwalniaj膮c Danik臋, po czym wysun臋艂y si臋 z powrotem za okno.

Danica d艂ugo rozprostowywa艂a nogi i r臋ce, zanim zdecydowa艂a si臋 wsta膰, a nawet w贸wczas skorzysta艂a z pomocy Newandera. Przytrzymywana przez druida sta艂a niepewnie, chwiej膮c si臋 na nogach.

- Jeste艣 pewna, 偶e mo偶esz i艣膰? - zapyta艂. - Rana na g艂owie by艂a bardzo powa偶na.

Danica obcesowo uwolni艂a si臋 z jego u艣cisku i chwiejnie wysz艂a na 艣rodek pokoju. Tam rozpocz臋艂a seri臋 rutynowych 膰wicze艅, wyko­nuj膮c coraz swobodniej znajome, powtarzane po wielekro膰 ruchy. Zatacza艂a r臋koma kr臋gi i wykonywa艂a ciosy z idealn膮 harmoni膮 -ka偶dy kolejny element wynika艂 p艂ynnie z poprzedniego. Raz po raz jej nogi na zmian臋 przecina艂y powietrze i zatacza艂y szerokie 艂uki ponad g艂ow膮.

Newander w pierwszej chwili przygl膮da艂 si臋 jej z niepokojem, ale potem u艣miechn膮艂 si臋 i pokiwa艂 g艂ow膮 z zadowoleniem.

Wiedzia艂, 偶e m艂oda kobieta w pe艂ni odzyska艂a kontrol臋 nad swoi­mi ruchami, kt贸re dla druida mia艂y nieomal zwierz臋c膮 gracj臋, szyb­ko艣膰 i zwinno艣膰.

- A wi臋c ruszajmy - rzek艂, bior膮c swoj膮 d臋bow膮 lask臋 i podcho­dz膮c do drzwi.

Kiedy wyszli na korytarz, powita艂y ich kolejne d藕wi臋ki docho­dz膮ce z pokoju Histry. Danica spojrza艂a z niepokojem na Newandera i ruszy艂a w tym kierunku. Newander zatrzyma艂 j膮, k艂ad膮c d艂o艅 na ramieniu.

- Kl膮twa - wyja艣ni艂.

- Ale przecie偶 musimy jej pom贸c - zacz臋艂a Danica i nagle u艣wia­domi艂a sobie pow贸d owych j臋k贸w.

207

l. A. Sihutm

Jej policzki w mgnieniu oka pokra艣niaty i pomimo powagi syt cji zacz臋艂a chichota膰. Newander usi艂owa艂 zmusi膰 j膮 do szybkie marszu. Nie opiera艂a si臋. Prawd臋 powiedziawszy, kiedy mijali dn Histry, to Danica musia艂a poci膮gn膮膰 druida za r臋k臋.

Najpierw zatrzymali si臋 przy pokoju Cadderly'ego. Kiedy v do 艣rodka, Kierkan Rufo ko艅czy艂 w艂a艣nie uwalnianie si臋 z opon wi臋z贸w b臋d膮cych dzie艂em Ivana.

Na ten widok oczy Daniki poja艣nia艂y. Oczyma duszy pono ujrza艂a scen臋 niewybrednych zalot贸w Rufa i ma艂o brakowa艂o, nowa fala nienawi艣ci, efekt dzia艂ania wszechobecnej czerwoi mg艂y, ponownie przej臋ta nad ni膮 kontrol臋.

- Gdzie jest Cadderly? - spyta艂a przez zaci艣ni臋te z臋by. Newander naturalnie nie wiedzia艂 o Kierkanie, ale natychi zorientowa艂 si臋, 偶e Danica nie 偶ywi wobec tego kap艂ana zbyt j

jaznych uczu膰.

Rufo skr臋ci艂 mocno r臋k臋 w nadgarstku i zerwa艂 ostatni Odwr贸ci艂 wzrok, najwyra藕niej nie chc膮c w tej chwili patrze膰 Danik臋 czy kogokolwiek innego. Dotkliwie pobity i sponiewiera艂 chcia艂 jedynie znale藕膰 si臋 w swoim w艂asnym, mrocznym poko i wczo艂ga膰 jak najg艂臋biej pod 艂贸偶ko. Najwyra藕niej 藕le j膮 oceni艂 a! zwyczajnie mia艂 pecha, kiedy natkn膮艂 si臋 na ni膮 wychodz膮c z

koju.

- Gdzie jest Cadderly? - powt贸rzy艂a z naciskiem Da

zast臋puj膮c mu drog臋.

Rufo wyszczerzy艂 z臋by w drwi膮cym grymasie i zamachn膮艂: ale jego r臋ka nie dosi臋g艂a celu. Zanim Newander zd膮偶y艂 si臋 wn sza膰, Danica schwyci艂a Rufa za nadgarstek i wykorzystuj膮c je impet, 艂agodnym skr臋tem przechyli艂a ko艣cistego m臋偶czyzn臋 w bi Newander us艂ysza艂 g艂uchy odg艂os, cho膰 kolejny ruch Daniki l zbyt szybki i kr贸tki, by mo偶na go by艂o dostrzec. Druid nie l pewny, gdzie uderzy艂a tamtego, ale s膮dz膮c po specyficznym gryi

si臋 i sposobie, w jaki Rufo zaczaj nagle podskakiwa膰 na palca

bez trudu zdo艂a艂 si臋 tego domy艣li膰. - Daniko! - zawo艂a艂 druid, oplataj膮c dziewczyn臋 r臋koma i c.

gaj膮c j膮 w bok. - Daniko - wyszepta艂 jej wprost do ucha. - To l

wa. Pami臋tasz o kl膮twie? Musisz to w sobie zwalczy膰, dziewczj Danica natychmiast si臋 rozlu藕ni艂a i pozwoli艂a Rufowi przej

Uparty kap艂an nie m贸g艂 si臋 oprze膰 pokusie, aby mijaj膮c j膮 odwr贸i

si臋 i raz jeszcze u艣miechn膮膰 do niej drwi膮co.

2*

l禄t|ciki

Stopa Daniki trafi艂a go w bok g艂owy. Kopniecie by艂o tak silne, 偶e Rufo potoczy艂 si臋 bezw艂adnie w g艂膮b korytarza.

- Zrobi艂am to umy艣lnie - zapewni艂a Danika, nie usi艂uj膮c ju偶 wyrywa膰 si臋 z u艣cisku druida. - Niezale偶nie od kl膮twy!

Newander z rezygnacj膮 pokiwa艂 g艂ow膮. Rufo sam si臋 o to prosi艂.

Pu艣ci艂 Danik臋, w chwili gdy us艂ysza艂, 偶e Rufo niezdarnie odpe艂za w g艂膮b korytarza.

- Uparty go艣膰 - zauwa偶y艂.

- To prawda. A偶 za bardzo - przyzna艂a Danica. - Musia艂 wej艣膰 w drog臋 Cadderly'emu i krasnoludom.

- Zauwa偶y艂a艣 si艅ce na jego twarzy? - spyta艂 druid. - Zdaje si臋, 偶e w tej walce nie posz艂o mu zbyt dobrze.

Danica potulnie potwierdzi艂a, ale w g艂臋bi duszy postanowi艂a, 偶e nie powie Newanderowi, i偶 wi臋kszo艣膰 tych siniak贸w i guz贸w na twa­rzy Rufa by艂a jej dzie艂em.

- A wi臋c Rufo ich nie powstrzyma艂 - skonstatowa艂a. - Dotarli do piwnic. Musimy si臋 pospieszy膰, aby ich dogoni膰. Druid zawaha艂 si臋.

- O co chodzi?

- Boj臋 si臋 o ciebie - stwierdzi艂 Newander. - I ciebie. W jakim stopniu uwolni艂a艣 si臋 spod wp艂ywu mg艂y? S膮dz膮c po wyrazie twojej twarzy, kiedy natkn臋li艣my si臋 na tego cz艂owieka, w mniejszym, ni偶 przypuszcza艂em.

- Zgadzam si臋, 偶e pomimo moich wysi艂k贸w mg艂a wci膮偶 wywiera na mnie pewien wp艂yw - odpar艂a. - Ale twoje s艂owa pomog艂y mi odzyska膰 panowanie nad sob膮, chocia偶 chodzi艂o o Kierkana Rufo. M贸j zatarg z nim si臋ga okresu sprzed dzia艂ania kl膮twy. Nie zapomn臋, jak na mnie patrzy艂, ani tego, co zamierza艂 mi zrobi膰. .

W br膮zowych oczach Daniki pojawi艂 si臋 dziwny wyraz. Mniszka ostro偶nie odsun臋艂a si臋 od Newandera.

- A dlaczego druid Newander nie zosta艂 obj臋ty dzia艂aniem kl膮t­wy? l co takiego posiada Cadderly, co czyni go niewra偶liwym na wp艂yw czerwonej mg艂y?

- Co do mnie, to nie wiem - odrzek艂 niezw艂ocznie Newander. - Tw贸j Cadderly uwa偶a, 偶e jestem odporny, poniewa偶 nie mam w sercu ukrytych pragnie艅 i poniewa偶 przyby艂em do biblioteki, kiedy kl膮twa zacz臋艂a ju偶 dzia艂a膰. Zrozumia艂em, 偶e dzieje si臋 co艣 z艂ego, kiedy zobaczy艂em moich przyjaci贸艂 - by膰 mo偶e to ostrze偶enie spra­wi艂o, i偶 przesta艂em by膰 podatny na jej dzia艂anie.

20*

l. A. Satoatm

Daniki to nie przekona艂o.

- Jestem zdyscyplinowan膮 wojowniczk膮 - odpar艂a - a mimo kl膮twa z 艂atwo艣ci膮 przenika moje my艣li nawet teraz, cho膰 zdaj臋 ?"h spraw臋 z gro偶膮cego niebezpiecze艅stwa.

Newander, nie umiej膮c znale藕膰 stosownego wyja艣nienia, ty艂] wzruszy艂 ramionami.

- To teoria twojego Cadderly'ego, nie moja - stwierdzi艂.

- A w co wierzy Newander?

Druid ponownie tylko wzruszy艂 ramionami.

- Je偶eli chodzi o Cadderly'ego - rzek艂 po chwili - to sam fakt s to on otworzy艂 butelk臋, m贸g艂 go ocali膰. W przypadku zakl臋膰 czp* tak bywa, 偶e ten, kto wywo艂uje kl膮tw臋, sam nie odczuwa jej mon czego 偶膮d艂a.

Danica nie s膮dzi艂a, aby to wyja艣nienie mog艂o mie膰 dla niej jak膮kot wiek warto艣膰, ale w g艂osie Newandera niezaprzeczalnie pobranie wa艂a szczero艣膰. Opu艣ci艂a r臋ce i wraz z druidem wysz艂a z pokoju.

Kuchnia nadal nale偶a艂a do mi艂o艣nik贸w ob偶arstwa. Kilku nasi t臋pnych le偶a艂o na ziemi, ogarni臋tych kompletnym bezw艂adem, r" inni wci膮偶 kr膮偶yli niespokojnie, uszczuplaj膮c skrz臋tnie zgrorr<"*鈥" przez krasnoludy zapasy 偶ywno艣ci.

Newander i Danica usi艂owali trzyma膰 si臋 od nich na dyst zmierzaj膮c w stron臋 drzwi do piwnicy, ale pewien t艂usty kap艂an l dziej ni偶 przelotnie zainteresowa艂 si臋 pi臋kn膮 m艂od膮 kobiet膮.

- C贸偶 za smaczny k膮sek - wykrztusi艂 mi臋dzy kilkoma g czkni臋ciami. Ocieraj膮c zat艂uszczone palce o jeszcze bardzie zat艂uszczon膮 szat臋, ruszy艂 w stron臋 Daniki.

Prawie zdo艂a艂 jej dosi臋gn膮膰 - Danica ju偶 my艣la艂a, 偶e b臋dz艁 musia艂a mu przy艂o偶y膰, gdy wtem pulchna d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 na je鈩 ramieniu i brutalnie go obr贸ci艂a.

- St贸j! - wykrzykn膮艂 Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach Avery. - Za ke

ty si臋 uwa偶asz?

Kap艂an przygl膮da艂 si臋 Avery'emu ze szczerym zak艂opotanie podobnie jak stoj膮ca tu偶 za nim Danica.

- Danica - wyja艣ni艂 m臋偶czy藕nie Avery. - Danica i Cadderlyj Trzymaj si臋 od niej z daleka! '

Zanim kap艂an zdo艂a艂 j膮 przeprosi膰, zanim Danica zd膮偶y艂a us koi膰 Avery'ego, pulchny Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach zamachn膮艂 si drug膮 r臋k膮, w kt贸rej dzier偶y艂 poka藕nych rozmiar贸w barani ud*芦* i r膮bn膮艂 nim tamtego w g艂ow臋.

2W

aatffczka

M臋偶czyzna osun膮艂 si臋 na ziemi臋 i znieruchomia艂.

- Ale偶... mistrzu Avery... - zacz臋艂a Danica. Avery przerwa艂 jej brutalnie.

- Nie musisz mi dzi臋kowa膰 - powiedzia艂. - Strzeg臋 mego drogie­go Cadderly'ego jak oka w g艂owie. I naturalnie jego przyjaci贸艂 r贸w­nie偶. Nie musicie mi dzi臋kowa膰! -Oddali艂 si臋, nie czekaj膮c na odpo­wied藕, pogryzaj膮c barani udziec i poszukuj膮c nowych delicji, kt贸ry­mi m贸g艂by si臋 uraczy膰.

Danica i Newander ruszyli w stron臋 le偶膮cego, ale ten ockn膮艂 si臋 gwa艂townie i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Otar艂 d艂oni膮 miejsce, w kt贸re zarobi艂 baranim ud藕cem, przez chwil臋 z uwag膮 obw膮chiwa艂 palce, a kiedy zda艂 sobie spraw臋, 偶e to nie jego krew, obliza艂 je chciwie.

Uczucie ulgi opu艣ci艂o Danik臋 i Newandera, kiedy dotar艂szy do ci臋偶kich, obitych metalem drzwi, stwierdzili, 偶e s膮 zamkni臋te na g艂ucho. Danica mocowa艂a si臋 z nimi przez chwil臋, usi艂uj膮c okre艣li膰 spos贸b zamkni臋cia, podczas gdy druid przygotowywa艂 zakl臋cie.

Newander wym贸wi艂 kilka s艂贸w - Danica mia艂a wra偶enie, 偶e s艂yszy j臋zyk elf贸w - a drzwi jakby w odpowiedzi wyda艂y g艂o艣ny j臋k. Drewniane deski wypaczy艂y si臋 i obluzowa艂y. Teraz grzechota艂y przy lada dotkni臋ciu.

Kiedy druid zako艅czy艂 zakl臋cie, Danica szarpn臋艂a drzwi mocniej. Nie by艂y ju偶 r贸wno wpasowane ze wszystkich stron we framug臋, ale znajduj膮cy si臋 za nimi rygiel trzyma艂 mocno.

Mniszka na d艂u偶sz膮 chwil臋 pogr膮偶y艂a si臋 w g艂臋bokiej koncentracji, po czym zada艂a cios otwart膮 d艂oni膮. Jej uderzenie powali艂oby ka偶dego cz艂owieka, ale drzwi by艂y stare, d臋bowe i bardzo grube -tote偶 nie wywar艂o na nich wi臋kszego efektu. Powsta艂y w pocz膮tko­wym okresie biblioteki i mia艂y zapewni膰 maksymaln膮 ochron臋 ludziom znajduj膮cym si臋 wewn膮trz budynku. Gdyby oddzia艂 gobli-n贸w zdo艂a艂 przedrze膰 si臋 przez zewn臋trzne linie obrony, kap艂ani mogli schroni膰 si臋 w piwnicach. Zdarzy艂o si臋 to w historii biblioteki jedynie dwukrotnie i za ka偶dym razem d臋bowe drzwi powstrzyma艂y intruz贸w. Nie zdo艂a艂y ich zniszczy膰 ognie pochodni goblin贸w ani uderzenia pot臋偶nych, ci臋偶kich taran贸w, a wi臋c Danica pomimo swo­jej si艂y i treningu po prostu nie mia艂a wobec nich 偶adnych szans.

- Wygl膮da na to, 偶e Cadderly i krasnoludy b臋d膮 musieli wykona膰 to zadanie bez naszej pomocy - zauwa偶y艂 ponuro Newander, cho膰 w Jego g艂osie pobrzmiewa艂a wyczuwania nuta ulgi.

Danica nie zamierza艂a podda膰 si臋 tak szybko.

21

l. A. Satatw*

- Na zewn膮trz - rozkaza艂a, ponownie przechodz膮c przez kuc! nie. - Mo偶e gdzie艣 tam jest jakie艣 okno albo inne wej艣cia do ph

nic.

Newander nie podziela艂 jej optymizmu i wcale nie pa艂a艂 zej艣cia do katakumb, ale Danica nie pyta艂a go o zdanie.

Druid z wahaniem wzruszy艂 ramionami i podbieg艂, by si臋 z:

zr贸wna膰.

Rozdzielili si臋 po wyj艣ciu przez podw贸jne drzwi. Danica [ nowi艂a zlustrowa膰 podstaw臋 muru od po艂udnia. Newander < p贸艂nocy. Przesz艂a zaledwie kilka st贸p, gdy przy艂膮czy艂 si臋 do a

drogi przyjaciel.

- Percival - powiedzia艂a rado艣nie, zadowolona z chwilov oderwania my艣li od dr臋cz膮cych j膮 obaw, kiedy bia艂a wiewi贸r, popiskuj膮c z o偶ywieniem, wyjrza艂a ponad okapem dachu tu偶 nad j g艂ow膮. Danica natychmiast zorientowa艂a si臋, 偶e zwierz膮tko j芦 czym艣 zaniepokojone, ale cho膰 by艂a w stanie zrozumie膰 znaczc kilku podstawowych zawo艂a艅 Percivala, obecnie nie potrafi艂a ] pac si臋 w dzikim potoku wydawanych przez niego d藕wi臋k贸w.

- Och, Percival! - z艂aja艂a go g艂o艣no, przerywaj膮c popiskiy wiewi贸rki. - Nie rozumiem.

- Ale ja tak - rzek艂 Newander, podchodz膮c szybkim krokiem < Daniki. - M贸w dalej - zwr贸ci艂 si臋 do wiewi贸rki i zaskrzecz) a potem zacmoka艂 kilkakrotnie.

Percival natychmiast zacz膮艂 od nowa z tak膮 szybko艣ci膮, Newander z trudem m贸g艂 za nim nad膮偶y膰.

- Mo偶liwe, 偶e znale藕li艣my wej艣cie - oznajmi艂, zwracaj膮c si臋 i Daniki, kiedy Percival wreszcie sko艅czy艂. - To znaczy, je偶i mo偶emy zaufa膰 wiewi贸rce.

Danica przez chwil臋 przygl膮da艂a si臋 zwierz膮tku, po czym; wa艂a g艂ow膮, 偶e tak.

Pierwszym miejscem, do kt贸rego zaprowadzi艂 ich Percival, 1 stara kom贸rka przylegaj膮ca do 艣ciany biblioteki. Kiedy tylko weszli, zrozumieli, dlaczego wiewi贸rka uczyni艂a tak haia艣lr wst臋p. Z sufitu pod najdalsz膮 ze 艣cian wci膮偶 jeszcze zwiesza艂y i grube 艂a艅cuchy, a pod艂oga pod nimi zroszona by艂a kropelkami kr

- Mullivy? - spyta艂a ni st膮d, ni zow膮d Danica. Jej pytai wywo艂a艂o kolejn膮 fal臋 plotkarskich zwierze艅 Percivala. Dan odczeka艂a cierpliwie, a偶 wiewi贸rka doko艅czy, po czym spojr, pytaj膮co na Newandera.

2O

lMt|Ctlu

- Ten Mullivy - spyta艂 druid, kt贸rego zaniepokojenie wyra藕nie przybra艂o na sile - czy to mo偶liwe, 偶e ma do czynienia z trupami? -Danica pokiwa艂a gtow膮.

- Od dziesi臋cioleci jest tutaj dozorc膮. Zajmuje si臋 r贸偶nymi rzeczami.

- Percival twierdzi, 偶e sprowadzi艂 go tu jaki艣 inny m臋偶czyzna -wyja艣ni艂 druid - a potem obaj weszli do dziury.

- Do dziury?

- Chodzi mu, jak przypuszczam, o tunel - wyja艣ni艂 Newander. - To wszystko wydarzy艂o si臋 nie dalej jak przed paroma dniami. Percival ma kiepskie poczucie czasu. Mimo to jestem zdumiony, 偶e w og贸le cokol­wiek zapami臋ta艂. Wiesz, wiewi贸rki maj膮 pami臋膰 dobr膮, ale kr贸tk膮.

Percival zeskoczy艂 z p贸艂ki i wybieg艂 na zewn膮trz, jakby chcia艂 w ten spos贸b zaprzeczy膰 ostatnim s艂owom druida.

Danica i Newander ruszyli jego 艣ladem.

Dziewczyna zd膮偶y艂a jeszcze zabra膰 kilka pochodni, kt贸re Mullivy sk艂adowa艂 skrz臋tnie w komorze.

Wygl膮da艂o to tak, jakby Percival bawi艂 si臋 z nimi, prowadz膮c ich to tu, to tam po niezbyt r贸wnym gruncie w g艂膮b g臋stwiny krzew贸w ros­n膮cych od po艂udniowej strony przy gmachu biblioteki.

W ko艅cu po d艂u偶szym b艂膮dzeniu do艂膮czyli do wiewi贸rki na wierz­cho艂ku skalnego masywu. Poni偶ej, pod poro艣ni臋tym krzewami ostrym wyst臋pem, ujrzeli wej艣cie do starego tunelu, wiod膮cego w g艂膮b g贸ry, w kierunku biblioteki.

- Nie jest powiedziane, 偶e dojdziemy tym chodnikiem do piwnic, kt贸rych szukamy - rzuci艂 Newander.

- Ile czasu zaj臋艂oby nam sforsowanie drzwi w kuchni? - spyta艂a Danika, g艂贸wnie po to, by przypomnie膰 mu, 偶e nie maj膮 zbyt wielkie­go wyboru. Aby podkre艣li膰 wag臋 swoich s艂贸w, pod膮偶y艂a wzrokiem ku zachodowi - czerwona kula s艂o艅ca znika艂a w艂a艣nie za strzelistymi szczytami G贸r 艢nie偶nych.

Newander wzi膮艂 od niej pochodni臋, wypowiedzia艂 kilka s艂贸w i na jego otwartej d艂oni pojawi艂 si臋 p艂omie艅. Nie parzy艂 druida, ale Newander zapali艂 najpierw swoj膮 偶agiew, a potem Daniki i dmuch­ni臋ciem zgasi艂 ogie艅. Pod膮偶yli w g艂膮b tunelu.

Id膮c obok siebie zauwa偶yli nagle jakie艣 艣lady na zakurzonej ziemi. By艂y to 艣lady but贸w, ale wydawa艂y si臋 dziwnie rozmazane, jakby za­tarte. Niewyra藕ne. Nie potrafili wyt艂umaczy膰, co by艂o tego powodem.

呕adne z nich nie wiedzia艂o, 偶e zombi id膮c zwykle pow艂贸cz膮 noga-

mi.

213

l*

Genera艂 Druzil

Ivan otar艂 stru偶k臋 krwi z szyi brata.

- Druid? - zapyta艂, ale w jego tonie prawie nie by艂o ju偶 sarkazmu. Dzika walka Pikela wyra藕nie wywar艂a na nim wra偶enie, a krasnolud nie mia艂 poj臋cia, 偶e bycie druidem pok czym艣 wi臋cej pr贸cz wydawania podczas bitwy zwierz臋c odg艂os贸w. - Mo偶e to nie b臋dzie takie z艂e.

Pikel z wdzi臋czno艣ci膮 pokiwa艂 g艂ow膮, a jego oblicze rozja艣ni艂 i roki u艣miech.

- Dok膮d tera? - zwr贸ci艂 si臋 Ivan do Cadderly^go, kt贸ry w i niu opiera艂 si臋 o 艣cian臋.

Cadderly otworzy艂 oczy. Ten korytarz by艂 dla niego a walka mocno nim wstrz膮sn臋艂a. Nawet skupienie si臋 na odj kapi膮cej wody niewiele mu pomog艂o. Nie by艂 w stanie ~A~ orientacji. .

- Szli艣my g艂贸wnie na zach贸d - rzek艂 nie艣mia艂o. - Musimy: ci膰 i i艣膰 szerokim 艂ukiem.

- Na p贸艂noc - poprawi艂 Ivan, po czym wyszepta艂 do Nigdy 偶em nie spotka艂 cz艂owieka, co by m贸g艂 si臋 rozezna膰 we l rankach pod ziemiom. - Oba krasnoludy zachichota艂y.

- Niezale偶nie od kierunku - ci膮gn膮艂 Cadderly - musimy do poprzedniego sektora. Przed atakiem byli艣my bli偶ej naszego < Jestem tego pewien.

- Najlepsza droga z powrotem to ta, co my niom biegli - sko

towa艂 Ivan.

- Uch, och - mrukn膮艂 Pikel, wygl膮daj膮c zza za艂omu muru w;

korytarza za nimi.

21*

Cadderly i Ivan zrozumieli w mig jego sugesti臋, a sta艂a si臋 ona jasna w sekund臋 p贸藕niej, kiedy zza zakr臋tu dobieg艂o ich szuranie ko艣cistych st贸p.

Ivan i Pikel 艣cisn臋li bro艅 w r臋kach i 偶arliwie pokiwali g艂owami -zbyt 偶arliwie, jak uzna艂 miody ucze艅. Cadderly musia艂 co艣 zrobi膰 i to szybko, by wygasi膰 p艂omienie 偶膮dzy walki gorej膮ce w ich oczach.

- P贸jdziemy inn膮 drog膮 - rozkaza艂. - Ten korytarz musi mie膰 inne wyj艣cie, tak jak pozosta艂e, i bez w膮tpienia 艂膮czy si臋 z tunelami, kt贸re pozwol膮 nam omin膮膰 naszych prze艣ladowc贸w.

- Boisz si臋 walczy膰? - burkn膮艂 Ivan, zw臋偶aj膮c oczy w wyrazie pogardy. Opryskliwy ton krasnoluda zaniepokoi艂 Cadderly'ego.

- Butelka - przypomnia艂 Ivanowi. - To nasz pierwszy i najwa偶niejszy cel. Kiedy do niego dotrzemy, mo偶ecie wr贸ci膰 i do woli rozprawia膰 si臋 ze szkieletami.

Ta odpowied藕 zadowoli艂a Ivana, ale Cadderly mia艂 nadziej臋, 偶e kiedy odnajd膮 butelk臋 i pokonaj膮 tego, kto jest odpowiedzialny za na艂o偶enie kl膮twy, dalsza walka nie b臋dzie ju偶 konieczna.

Korytarz by艂 d艂ugi, bez bocznych odn贸g i nisz, cho膰 tu i 贸wdzie pod 艣cianami sta艂y zbutwia艂e skrzynie.

Kiedy w ko艅cu ujrzeli w oddali ostatni zakr臋t - prowadz膮cy w stron臋, sk膮d przyszli, ponownie us艂yszeli znajome szuranie i dra­panie. Wszyscy trzej spojrzeli po sobie nawzajem; Ivan 艂ypn膮艂 na Cadderly'ego niezbyt pochlebnie.

- Tamtych zostawili my z ty艂u - stwierdzi艂 krasnolud. - To musi by膰 nowa grupa. Tera mamy jeich z 艂obu-stron! M贸wi艂 偶em, coby si臋 z niemi rozprawi膰, kiedy艣my mogli.

- Z powrotem - rzek艂 Cadderly, s膮dz膮c, 偶e by膰 mo偶e rozumowa­nie krasnoluda nie jest s艂uszne. Ivanowi ten pomys艂 nie przypad艂 raczej do gustu.

- Za nami jest jeich wiency - sapn膮艂. - Chcesz si臋 bi膰 zez obiema grupamy naraz?

Cadderly chcia艂 zaoponowa膰, 偶e mo偶e nikt ju偶 ich nie 艣ciga, 偶e niewidzialna grupa przed nimi jest t膮 sam膮, kt贸r膮 zostawili z ty艂u. Zda艂 sobie jednak spraw臋, 偶e nie zdo艂a przekona膰 oburzonych kras-nolud贸w, tote偶 nawet nie pr贸bowa艂.

- Mamy drewno - powiedzia艂. - Zbudujemy szaniec obronny. To trafi艂o braciom do przekonania, wi臋c szybko pod膮偶yli za nim w g艂膮b korytarza, gdzie pod 艣cianami stary przegni艂e skrzynie. Ivan

215

I. A. lakatm

i Pikel rozmawiali przez chwil臋 na stronie, po czym zabrali si臋 i dzie艂a. Kilka naruszonych z臋bem czasu skrzy艅 rozpad艂o si臋 w ] przy pierwszym dotkni臋ciu, niebawem jednak krasnoludy u艂< dwa si臋gaj膮ce na wysoko艣膰 m臋skiego ramienia szeregi sk pozostawiaj膮c przy jednej ze 艣cian w膮ski przesmyk, przez kt贸ry i mog艂y przej艣膰 naraz wi臋cej ni偶 dwa ko艣ciotrupy.

- Trzymaj si臋 za mnom i mojem bratem - poinformo* Cadderty'ego Ivan. - My som lepsze i lepiej wyposa偶one do roz * ni膮 tych szkielet贸w ni偶 ty z tom twojom zabawkom!

Niemal w tej samej chwili przed nimi rozleg艂o si臋 g艂o艣ne s i Cadderly wykry艂 jakie艣 poruszenie tu偶 poza zasi臋giem promie 艣wiat艂a swojej tulejki. Szkielety nie podesz艂y jednak bli偶ej.

- Zgubi艂y 艣lad? - wyszepta艂 Cadderly. Ivan pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wiedz膮, co my tu s膮 - rzek艂 z naciskiem. - Dlaczego si臋 2 ma艂y?

- Uch, och - j臋kn膮艂 Pikel.

- Masz racj臋 - rzek艂 Ivan do brata. Uni贸s艂 wzrok, spogl膮daj膮 Cadderly'ego. - Powinien 偶e艣 zostawi膰 te walkie nam - powie - W przysz艂o艣ci staraj si臋 o tem nie zapomina膰. Tera czekajomi drug膮 grup臋, te, co my jej nie powinni byli zostawia膰, bo chcoro! z niom po艂膮czy膰.

Cadderly zako艂ysa艂 si臋 pi臋tach. Ko艣ciotrupy nie by艂y isto my艣l膮cymi. Je艣li stwierdzenie Ivana by艂o trafne, kto艣 lub co艣, j znajdowa艂o si臋 gdzie艣 w tych tunelach, kierowa艂o atakiem.

W kilka chwil p贸藕niej g艂o艣ne szuranie potwierdzi艂o i ni膮 krasnolud贸w, a Cadderly ponuro pokr臋ci艂 g艂ow膮. By膰 decyzje dotycz膮ce walki powinien by艂 zostawi膰 w gestii swych l dziej do艣wiadczonych kompan贸w. Zaj膮艂 pozycj臋 za bra膰mi,: dziel膮c si臋 z nimi pos臋pnymi przypuszczeniami na temat don nego zorganizowania grup nieumar艂ych.

Szkielety ruszy艂y do natarcia - dwadzie艣cia z jednej i wi臋cej tyle samo z drugiej strony, a kiedy okaza艂o si臋, 偶e do : cych wrog贸w mia艂y dost臋p tylko przez w膮skie przej艣cie, zderza膰 si臋 ze sob膮 i przepycha膰, usi艂uj膮c dosta膰 do 艣rodka.

Jeden cios topora Ivana rozp艂ata艂 na dwoje pierwszy szkielet' za nim zwart膮 grup膮 nadesz艂o kilka innych. Ivan wycofa艂 si臋 i < znak bratu. Pikel opu艣ci艂 pa艂k臋 niczym taran i gwa艂townie ; przebiera膰 nogami, przygotowuj膮c si臋 do ataku. Cadderly schv

m

go za rami臋, maj膮c nadziej臋, 偶e nie zmieni obranego planu, ale to Ivan, a nie Pikel odtr膮ci艂 jego d艂o艅.

- Taktyka, ch艂opcze, taktyka - burkn膮艂 Ivan, kr臋c膮c z niedowie­rzaniem g艂ow膮 - M贸wi艂 偶em ci, coby艣 walkie zostawi艂 nam. _ Cadderly pokiwa艂 g艂ow膮 i cofn膮艂 si臋.

Pikel wyprysn膮艂 naprz贸d i wdar艂 si臋 w szeregi nadci膮gaj膮cych ko艣ciotrup贸w niczym 偶ywy pocisk z balisty. Po艣r贸d og贸lnego huku i trzasku gruchotanych ko艣ci trudno by艂o stwierdzi膰, ile konkretnie szkielet贸w uda艂o si臋 zniszczy膰 krasnoludowi. Wa偶niejszy by艂 fakt, 偶e du偶o wi臋cej ich pozosta艂o. Pikel okr臋ci艂 si臋 jak fryga i zawr贸ci艂 -jeden szkielet by艂 tu偶 za nim.

- Padnij! - wrzasn膮艂 Ivan, a jego brat nuci艂 si臋 na ziemi臋. W tej samej chwili top贸r Ivana przeci膮艂 powietrze, rozbijaj膮c prze艣la­dowc臋 Pikela w drobny mak.

Cadderly obieca艂 sobie, 偶e w przysz艂o艣ci pozostawi wojowni­czym braciom wszelkie kwestie zwi膮zane z organizacj膮 walki, przy­znaj膮c w duchu, 偶e krasnoludy znaj膮 si臋 na taktyce lepiej od niego.

Pojawi艂a si臋 kolejna niewielka grupka szkielet贸w, a Ivan i Pikel atakowali na przemian i dzi臋ki zmy艂kom oraz drapie偶nym natarciom z 艂atwo艣ci膮 si臋 z nimi rozprawiali.

Cadderly opar艂 si臋 o 艣cian臋 i patrzy艂 ze szczerym podziwem, wie­rz膮c, 偶e bracia mog膮 kontynuowa膰 t臋 taktyk臋 walki przez d艂ugi, naprawd臋 d艂ugi czas.

Nagle ko艣ciotrupy przerwa艂y natarcie. Przez kr贸tk膮 chwil臋 t艂oczy艂y si臋 jeszcze przy w膮skiej gardzieli przej艣cia, po czym zacz臋艂y systematycznie usuwa膰 tarasuj膮ce drog臋 skrzynie.

- Kiedy te stwory nauczy艂y si臋 my艣le膰? - spyta艂 z niedowierza­niem Ivan. 禄

- Co艣 nimi kieruje - odrzek艂 Cadderly, wodz膮c 艣wiat艂em swojej tulejki w poszukiwaniu dow贸dcy oddzia艂u nieumar艂ych.

呕adne 艣wiat艂o nie mog艂o ujawni膰 obecno艣ci niewidzialnego Druzila. Imp patrzy艂 niecierpliwie i z narastaj膮cym zatroskaniem. Bior膮c pod uwag臋 szkielety pozostawione w dalszych korytarzach, tych trzech poszukiwaczy przyg贸d zniszczy艂o ponad po艂ow臋 og贸lnej liczby nieumar艂ych.

217

I. A. Sabatm

Druzil nie przepada艂 za hazardem, zw艂aszcza gdy w gr臋 wchod藕 jego w艂asne bezpiecze艅stwo, ale sytuacja nie by艂a normalna. Je艣li i zatrzyma si臋 tej tr贸jki, dojdzie ona w ko艅cu do kaplicy. Kto mi przypuszcza膰, jakich zniszcze艅 s膮 tam w stanie dokona膰 dv pa艂aj膮ce 偶膮dz膮 niszczenia krasnoludy?

Najbardziej jednak niepokoi艂 impa 贸w cz艂owiek. lego wzrok i rozwa偶ny, spokojny i przemy艣lany spos贸b, w jaki wodzi艂 艣wietli promieniem, skojarzy艂 si臋 Druzilowi z innym pot臋偶nym i nieb piecznym cz艂owiekiem.

Druzil s艂ysza艂 o odporno艣ci krasnolud贸w na wszelkie odmia magii, nawet tak silnej, jak kl膮twa chaosu, rozumia艂 wi臋c, w jaki sj s贸b ta dw贸jka zdo艂a艂a dotrze膰 do katakumb, ale towarzysz膮cy cz艂owiek wydawa艂 si臋 bardziej od nich skoncentrowany i trze藕1

my艣l膮cy.

Odpowied藕 mog艂a by膰 tylko jedna - to by艂 katalizator Barju: cz艂owiek, kt贸ry otworzy艂 butelk臋. Barjin zapewnia艂 Druzila, 偶e na] 偶y艂 na katalizator zakl臋cia, kt贸re nie pozwol膮 mu na przypomn sobie czegokolwiek, a tym samym zniweluj膮 wszelkie ewentu zagro偶enia z jego strony. Czy偶by Barjin zlekcewa偶y艂 swego wr贸g

Ta ewentualno艣膰 jedynie wzmog艂a w Druzilu szacunek wob

Cadderly'ego.

Tak - stwierdzi艂 imp - ten cz艂owiek jest powa偶nym zagro偶enie Druzil z zapa艂em zatar艂 艂apki i roz艂o偶y艂 skrzyd艂a.

Najwy偶szy czas, by zlikwidowa膰 zagro偶enie.

- Musim jeich zaatakowa膰, zanim rozwa艂om krzynki! -ryk Ivan, ale zanim on i Pikel zd膮偶yli cokolwiek zrobi膰, pojawi艂 gwa艂towny podmuch wiatru.

- Oo! - zawo艂a艂 Pikel, instynktownie rozpoznaj膮c dziki szum ja sygna艂 ataku. Schwyci艂 Cadderly'ego za prz贸d tuniki i poci膮gn膮! j na ziemi臋. W u艂amek sekundy p贸藕niej j臋kn膮艂 z b贸lu i chwyci艂 siei szyj臋. l

W momencie uderzenia napastnik sta艂 si臋 widoczny, a Ca cho膰 nie rozpozna艂 istoty zbyt dok艂adnie, wiedzia艂, i偶 musi to mieszkaniec ni偶szych 艣wiat贸w, jaki艣 rodzaj chochlika. Nie perzoskrzydly stw贸r odlecia艂, ci膮gn膮c za sob膮 ociekaj膮cy kn Pikela zako艅czony 偶膮d艂em kolczasty ogon.

21$

Raitpzka

- Bracie m贸j! - wykrzykn膮艂 Ivan, ale Pikel, cho膰 nieco oszo艂omio­ny, nie pozwoli艂 mu obejrze膰 rany.

- To by艂 chyba imp - wyja艣ni艂 Cadderly, kieruj膮c promie艅 艣wiat艂a w stron臋, sk膮d nadlecia艂 stw贸r. - Jego 偶膮d艂o jest... - przerwa艂 spogl膮­daj膮c na zak艂opotanych braci - zatrute... - doko艅czy艂 p贸艂g艂osem.

W tej samej chwili Pikelem zacz臋艂y wstrz膮sa膰 gwa艂towne dreszcze i obaj, zar贸wno Ivan, jak i Cadderly byli pewni, 偶e nie ustoi na no­gach. Krasnoludy to jednak twardy lud, a Pikel by艂 twardym krasno-ludem. W chwil臋 potem warkn膮艂 gniewnie i jednym gwa艂townym tar­gni臋ciem ca艂ego cia艂a pohamowa艂 dreszcze. Prostuj膮c si臋, u艣miechn膮艂 do brata, zwa偶y艂 pa艂k臋 w d艂oni i skin膮艂 w stron臋 ko艣ciotrup贸w, kt贸re w dalszym ci膮gu nieub艂aganie rozbiera艂y zapor臋 ze skrzy艅.

- A wi臋c by艂a w tem trucizna - wyja艣ni艂 Ivan, spogl膮daj膮c znacz膮­co na Cadderly'ego. - Cz艂owiek m贸g艂by kipn膮膰 na miejscu.

- Wielkie dzi臋ki - rzek艂 Cadderly do Pikela i m贸wi艂by dalej, gdyby w tej samej chwili inne sprawy nie zaprz膮tn臋艂y jego uwagi. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e imp chcia艂 zabi膰 jego i najprawdopodobniej powr贸ci.

Cadderly zwolni艂 zatrzask na swojej lasce i odchyli艂 g艂贸wk臋 w kszta艂cie baraniego 艂ba, zamontowan膮 sprytnie na ukrytych zawia­sach. W chwil臋 potem zdj膮艂 zatyczk臋 na dolnym ko艅cu laski, kt贸ra na ca艂ej d艂ugo艣ci by艂a wydr膮偶ona.

- Ech? - spyta艂 Pikel, wyra偶aj膮c w jednym s艂owie w膮tpliwo艣ci dr臋cz膮ce Ivana.

Cadderly w odpowiedzi tylko si臋 u艣miechn膮艂 i kontynuowa艂 swoje przygotowania. Odkr臋ci艂 nasadk臋 z pierzastego pier艣cienia wype艂nio­nego usypiaj膮c膮 trucizn膮 drow贸w i pokaza艂 krasnoludom niewielkie pi贸rko. Na jego drugim ko艅cu znajdowa艂 si臋 koci pazur ociekaj膮cy czarnym p艂ynem o pot臋偶nej mocy. Cadderly mrugn膮艂 i wsun膮艂 strza艂k臋 do otworu laski, po czym zacisn膮艂 d艂o艅 na le偶膮cej opodal desce i czeka艂.

W chwil臋 potem ponownie da艂 si臋 s艂ysze膰 trzepot nietoperzych skrzyde艂, a oba krasnoludy unios艂y swoj膮 bro艅, przygotowuj膮c si臋 do obrony. Cadderly przypuszcza艂, 偶e imp znowu stanie si臋 niewidzial­ny. Oszacowa艂 w przybli偶eniu kierunek jego ataku, a kiedy odg艂os przybra艂 na sile, rzuci艂 desk膮.

Zwinny imp uchybi si臋 przed ci臋偶k膮 desk膮, muskaj膮c j膮 zaledwie koniuszkiem skrzyd艂a. Pomimo i偶 rzut nie dosi臋gn膮) celu, drogo zap艂aci艂 za brak cielesnych obra偶e艅.

l. A. Sabatm

KlBtl

Przytykaj膮c zmienion膮 w dmuchaw臋 lask臋 do wyd臋tych Cadderly wychwyci艂 odg艂os skrzyd艂a przesuwaj膮cego si臋 po d wycelowa艂 i dmuchn膮艂 z ca艂ej si艂y. Cichy odg艂os by艂 dla艅 ja* oznak膮, 偶e strza艂ka trafi艂a w cel.

- Ojoj! - pisn膮艂 uradowany Pikel, kiedy niewidzialny imp z' w cia艂o jak najbardziej widoczn膮 strza艂k膮 przelecia艂 tu偶 nad g艂ow膮.

-Ojoj!

Druzil nie by艂 pewny, czy to on wirowa艂 czy mo偶e raczej tarz. Niezale偶nie od przyczyny wiedzia艂, 偶e nie jest z nim najle

Zazwyczaj trucizny nie maj膮 na impy 偶adnego wp艂ywu, zv cza te, kt贸re pochodz膮 z innych 艣wiat贸w ni偶 ich w艂asne. Jednak l pazur, kt贸ry dosi臋gn膮! Druzila, by艂 unurzany w usypiaj膮cej trucii drow贸w, kt贸ra nale偶a艂a do najpot臋偶niejszych tego typu specyf' na ca艂ym 艣wiecie.

- Moje szkielety - wyszepta艂 imp, przypominaj膮c sobie o wowanej funkcji i czuj膮c, 偶e jego obecno艣膰 by艂aby jaki艣 sp niezb臋dna w jakiej艣 odleg艂ej bitwie. W g艂owie mia艂 m臋tlik. Nic nie pami臋ta艂. Jedyne, czego pragn膮艂, to zasn膮膰.

Ale najpierw powinien wyl膮dowa膰.

Zanim zda艂 sobie spraw臋, 偶e unosi si臋 w powietrzu, z k gruchn膮艂 o 艣cian臋 i z g艂o艣nym j臋kiem run膮艂 na ziemi臋. Ud nieznacznie go otrze藕wi艂o i przypomnia艂 sobie, 偶e faktycznie; potrzebny, a walka toczy si臋 bli偶ej, ni偶 przypuszcza艂... ale " tywa snu wydawa艂a si臋 du偶o bardziej kusz膮ca.

Druzil mia艂 jeszcze do艣膰 rozs膮dku, by opu艣ci膰 g艂贸wny kor Kiedy jego cia艂o podlega艂o przemianie, da艂 si臋 s艂ysze膰 trzask l sk贸ra rozdziera艂a si臋 i przekszta艂ca艂a. Niebawem zmieni w ogromnego krocionoga, ale w dalszym ci膮gu niewidzialny, gna艂 si臋 w szczelin臋 w murze i pozwoli艂, by zmorzy艂 go sen.

Kiedy pad艂 Druzil, wraz z nim prys艂a r贸wnie偶 organizacja l oddzia艂贸w. Interwencja impa w rozkazy wydane uprzednio I rupom zacz臋艂a dzia艂a膰 przeciwko nim - by艂y to bowiem l

220

istoty, a to, co si臋 sta艂o, stanowi艂o powa偶n膮 zmian臋 w ich dotyczaso-wym post臋powaniu.

Niekt贸re szkielety po prostu wyw臋drowa艂y w g艂膮b korytarzy, inne, opu艣ciwszy ko艣ciste r臋ce wzd艂u偶 bok贸w, znieruchomia艂y jak pos膮gi, jeszcze inne kontynuowa艂y metodyczne rozbieranie baryka­dy ze skrzynek, aczkolwiek ich dzia艂anie nie mia艂o ju偶 偶adnego kon­kretnego celu. Tylko jedna grupa zachowa艂a wrog膮 postaw臋 i wyci膮­gaj膮c gorliwie r臋ce ruszy艂a w膮skim przej艣ciem w kierunku Cadderly'ego i krasnolud贸w.

Ivan i Pikel przywitali je gor膮co - pa艂膮 i toporem. Nawet Cadderly zdo艂a艂 wykona膰 kilka rzut贸w. Ustawi艂 si臋 za Pikelem, wie­dz膮c, 偶e jego wiruj膮ce dyski mog艂yby zapl膮ta膰 si臋 o rogi na he艂mie Ivana. Pikel mia艂 zaledwie cztery stopy wzrostu, cho膰 nale偶a艂o doda膰 jeszcze kilka cali blaszanego he艂mu z garnka, a mierz膮cy sze艣膰 st贸p Cadderly ciska艂 swoj膮 niewielk膮 broni膮, kiedy tylko kras-nolud wykonawszy zamaszysty cios pozostawia艂 mu woln膮 prze­strze艅.

Nast臋pnie zgodnie z sugesti膮 Cadderly'ego ruszyli w g艂膮b przej艣cia, pozostawiaj膮c za sob膮 sterty pogruchotanych ko艣ci. M艂o­dy kap艂an uzna艂, 偶e to imp dowodzi艂 ko艣ciotrupami, a kiedy go zabrak艂o - Cadderly s艂ysza艂, jak chochlik z impetem wyr偶n膮艂 o 艣cian臋 - domy艣li艂 si臋, 偶e stwory b臋d膮 przejawia膰 w walce raczej minimaln膮 inicjatyw臋.

Rozprawiwszy si臋 z jedn膮 grup膮 atakuj膮cych, Ivan i Pikel ruszyli ostro偶nie w kierunku tych, kt贸re zniszczy艂y barykad臋. Szkielety w og贸le nie stawia艂y oporu, nawet nie unios艂y wzroku, poch艂oni臋te swoim dzie艂em, podczas gdy krasnoludy roztrzaska艂y je, jednego po drugim. Podobnie rzecz mia艂a si臋 z tymi, kt贸re pozosta艂y w koryta­rzu - stoj膮c nieruchomo sta艂y si臋 艂atwymi ofiarami rozjuszonych ma艂ych wojownik贸w.

- Sporo jeich - rzuci艂 Ivan, rozwalaj膮c czerep ostatniego trzyma­j膮cego si臋 jeszcze na nogach ko艣ciotrupa. - Zostali tylko te, co uciekli. Mo偶em jeich dogoni膰!

- Niech sobie id膮 - rzek艂 Cadderly. Ivan 艂ypn膮艂 na niego spod oka.

- Mamy wa偶niejsze sprawy - odparowa艂 m艂odzieniec, a jego st贸wa by艂y bardziej sugesti膮 ni偶 rozkazem. Wraz z krasnoludami podszed艂 wolno do miejsca, w kt贸rym rozbi艂 si臋 imp.

- No to w kt贸rom stron臋? - spyta艂 zniecierpliwiony Ivan.

221

l. A.

- Z powrotem, tam, sk膮d przyszli艣my - odrzek艂 Ca - 艁atwiej mi b臋dzie znale藕膰 t臋 kaplic臋, je艣li wr贸cimy do kt贸re znam. Teraz kiedy ko艣ciotrupy zosta艂y pokonane...

- Oo! - zapiszcza艂 nagle Pikel. Cadderly i Ivan rozejrzeli woko艂o z niepokojem, spodziewaj膮c kolejnego ataku.

- C贸偶e艣 zobaczy艂? - spyta艂 lyan, wpatruj膮c si臋 w pust膮 strze艅.

- Oo! - Pikel chwyci艂 si臋 za pier艣 i wykona艂 kilka kr贸tkich ] skok贸w.

- Trucizna! - zawo艂a艂 Cadderly do Ivana. Bitewny sza艂 p贸z mu zwalczy膰 jej dzia艂anie, ale tylko tymczasowo!

- Oo! -potwierdzi艂 Pikel, drapi膮c si臋 zaciekle po napie jakby usi艂owa艂 dosta膰 si臋 do serca. Ivan podbieg艂 i podtrzyma艂 go.

- Jezde艣 krasnolud! - zawy艂. - Trucizna si臋 ciebie nie ima!

Cadderly zna艂 prawd臋. W tej samej ksi膮偶ce, w kt贸rej natrafi艂: receptur臋 mikstury drow贸w, przeczyta艂 o wielu innych trucizn ' znanych na terytorium Krain. Na szczycie listy najsilniejszych, oh zab贸jczego kolca ogonowego wyvema i ugryzienia przera偶aji dwug艂owego w臋偶a amphisbaeny, znajdowa艂o si臋 kilka tru膰 mieszka艅c贸w ni偶szych 艣wiat贸w, mi臋dzy innymi ta, kt贸r膮 zawie 偶膮d艂a imp贸w. Krasnoludy by艂y odporne na trucizn臋 w tym stopniu, jak na czary, ale je艣li imp d藕gn膮艂 Pikela dostatecz mocno...

- Oo! - zawo艂a艂 Pikel ostatni raz. Miotaj膮ce nim dreszcze ] mo rozpaczliwych wysi艂k贸w Ivana nie pozwoli艂y mu utrzyma膰 ; na nogach. Nagle w gwa艂townym przyp艂ywie si艂 Pikel odtr膮ci艂 l na bok, a potem znieruchomia艂 na chwil臋, wpatruj膮c si臋 t臋pym' kiem w przestrze艅.

Upad艂 na ziemi臋, a Ivan i Cadderly, zanim jeszcze znale藕li; przy nim, wiedzieli, 偶e jest martwy.

l*

Ohule

Us艂ysza艂y wezwanie kamienia nekromant贸w, wyczu艂y 偶ywe trupy i wiedzia艂y, 偶e spok贸j krypty zosta艂 naruszony. A teraz - jak zawsze zreszt膮 - by艂y g艂odne i obietnica starej i nowej padliny zmusi艂a je do biegu. Gna艂y przykurczone, na nogach, kt贸re nie­gdy艣 by艂y ludzkie. Spomi臋dzy spiczastych k艂贸w wysuwa艂y si臋 d艂ugie j臋zyki, na podbr贸dkach i szyjach l艣ni艂y stru偶ki brudnej 艣liny.

Nie przejmowa艂y si臋 tym - by艂y g艂odne.

Bieg艂y wzd艂u偶 drogi, wy艂aniaj膮c si臋 i znikaj膮c po艣r贸d wyd艂u­偶onych cieni popo艂udnia; zmierza艂y w stron臋 ogromnego gmachu. Przy wielkich drzwiach sta艂 wysoki m臋偶czyzna w szarej szacie. Ghul prowadz膮cy stado skuli艂 si臋 nisko i zaatakowa艂. Zwiesi艂 ramiona, kostkami pi臋艣ci szorowa艂 po ziemi, a jego palce porusza艂y si臋 niespokojnie.

D艂ugie, brudne paznokcie, ostre i twarde jak pazury dzikiego zwierza, zag艂臋bi艂y si臋 w ramieniu nie spodziewaj膮cego si臋 niczego kap艂ana. Jego agonalne wrzaski tylko wzmog艂y zaci臋to艣膰 ataku. Usi艂owa艂 stawia膰 op贸r, ale ch艂贸d chorego dotyku ghula porazi艂 jego cz艂onki martwot膮. Oblicze m臋偶czyzny zastyg艂o w grymasie bezgra­nicznego przera偶enia i w tej samej chwili dopad艂a go reszta stada, rozdzieraj膮c na strz臋py w przeci膮gu kilku sekund.

Jeden po drugim oddala艂y si臋 od szcz膮tk贸w kap艂ana, zmierzaj膮c w stron臋 drzwi i obietnicy wielkiej ilo艣ci po偶ywienia. Ka偶dy z nich jednak natychmiast odwraca艂 si臋, zakrywaj膮c oczy r臋koma; drzwi by艂y bowiem po艣wi臋cone i ob艂o偶one pot臋偶nymi zakl臋ciami chroni膮­cymi przed nieumar艂ymi. Wyg艂odnia艂e i z艂e ghule kr膮偶y艂y przez chwil臋 przy wej艣ciu, po czym jeden z nich ponownie us艂ysza艂 zew

111

223

l. A. $al芦艂tm

kamienia. Nadchodzi艂 od strony po艂udniowej. Ca艂e stado rus w tamtym kierunku.

W korytarzach panowa艂a wilgo膰, gruntowe pod艂o偶e by艂o _ ka艂u偶 b艂otnistej wody, a z belek stropowych zwiesza艂y si臋 mchu, po kt贸rych pe艂za艂y ma艂e stworzenia. Danica st膮pa艂a ostro trzymaj膮c pochodni臋 w wyci膮gni臋tej przed siebie r臋ce i usi艂uj膮c i dotyka膰 z艂owieszczo wygl膮daj膮cego mchu.

Newander nie przejmowa艂 si臋 pasmami mchu, stanowi艂 bowiem element natury, podobnie jak 偶yj膮ce w艣r贸d niego owal To wszystko by艂o dla druida czym艣 zgo艂a normalnym, wr臋cz i wistym. Mimo to jednak wydawa艂 si臋 bardziej zaniepokojony Danica. Kilkakrotnie zatrzymywa艂 si臋 i rozgl膮da艂, jakby usi艂oi

co艣 zlokalizowa膰.

W ko艅cu jego niepok贸j udzieli艂 si臋 r贸wnie偶 Danice. Po niego, przygl膮daj膮c mu si臋 w blasku pochodni.

- Czego szukasz? - spyta艂a oschle.

- Wyczuwam co艣 z艂ego - odpar艂 tajemniczo Newander.

-Z艂o?

- Tw贸j Cadderly m贸wi艂 mi o nieumartych kr膮偶膮cych w l korytarzach - wyja艣ni艂 Newander. - Teraz wiem, 偶e m贸wi艂 pr<" S膮 najwi臋kszym zaprzeczeniem naturalnego porz膮dku, wciel*

z艂a.

Danica zrozumia艂a, dlaczego druid, kt贸ry przez ca艂e swoje 偶j bazowa艂 na porz膮dku panuj膮cym w naturze, potrafi艂 wyczul obecno艣膰 nieumar艂ych, ale zdumia艂a si臋, 偶e Newander by艂 w sta stwierdzi膰 ich blisko艣膰.

- 呕ywe trupy przechodzi艂y t臋dy? -zapyta艂a, licz膮c, 偶e i

twierdz膮co. Newander wzruszy艂 ramionami i ponownie nerwowo rozejr

woko艂o.

- S膮 blisko - powt贸rzy艂 - Zbyt blisko.

- Sk膮d mo偶esz wiedzie膰? - naciska艂a Danica. Spojrza艂 na ni膮 z zak艂opotaniem.

- No... nie wiem - wykrztusi艂. - Po prostu wiem.

- Kl膮twa? - zastanawia艂a si臋 g艂o艣no Danica.

- Moje zmys艂y mnie nie ok艂amuj膮 - rzek艂 z naciskiem druid.

22*

禄t|<zki

Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie w stron臋 wej艣cia do tunelu, jakby co艣

us艂ysza艂.

W chwil臋 p贸藕niej Danica drgn臋艂a nagle, gdy od wej艣cia do kory­tarza dobieg艂o j膮 g艂o艣ne skrzeczenie. K膮tem oka dostrzeg艂a w oddali szary, rozmazany kszta艂t. Rozpozna艂a skrzek jako g艂os Percivala, ale to wcale jej nie uspokoi艂o, bo w艂a艣nie wtedy przy wej艣ciu pojawi艂o si$ kilka przygarbionych sylwetek, a odg艂os ich 偶ar艂ocznych mla艣ni臋膰 by! a偶 nazbyt wyra藕ny.

- Biegnij, Daniko - zawo艂a艂 druid, rzucaj膮c si臋 do ucieczki.

Danica nie obawia艂a si臋 wroga. Sta艂a nieruchomo. Widzia艂a wyra藕nie osiem kszta艂t贸w ludzkiego wzrostu, ale nie wiedzia艂a, czy s膮 to kap艂ani z biblioteki czy mo偶e potwory. Tak czy inaczej nie uwa偶a艂a za rozs膮dne ucieka膰 w g艂膮b tunelu. Mogliby natkn膮膰 si臋 tam na innych czekaj膮cych ju偶 na nich wrog贸w, a w贸wczas musieli­by walczy膰 z dwoma grupami naraz. Poza tym nie mog艂a zostawi膰 Percivala. Walczy艂aby o bia艂膮 wiewi贸rk臋 z takim samym zapa艂em, jak o ka偶dego ze swych przyjaci贸艂.

- To nieumarli - usi艂owa艂 wyja艣ni膰 druid. Kiedy wypowiedzia艂 te s艂owa, w ich nozdrza uderzy艂 typowy dla ghuli od贸r gnij膮cego cia艂a. Fetor zdradzi艂 Newanderowi, z kim maj膮 konkretnie do czynienia, i jego pragnienie ucieczki w mgnieniu oka przybra艂o na sile. By艂o ju偶 jednak za p贸藕no.

- Nie pozw贸l, by kt贸ry艣 ci臋 drasn膮艂 - rzuci艂. - Ich dotyk zmrozi ci臋 do szpiku ko艣ci.

Danica pochyli艂a si臋 nisko; czu艂a balans pochodni, a wszystkie zmys艂y skoncentrowa艂a na otoczeniu. Ponad jej g艂ow膮 Percival prze­bieg艂 szybko po drewnianej belce. Z ty艂u Newander zaintonowa艂 cich膮 pie艣艅, kr贸tkie przygotowanie: przed ni膮 za艣 znajdowa艂o si臋 stado. Sycza艂o i plu艂o g臋st膮 plwocin膮, ale nie podchodzi艂o bli偶ej z uwagi na trzyman膮 przez ni膮 zapalon膮 pochodni臋.

Ghule zatrzyma艂y si臋 w odleg艂o艣ci tuzina sus贸w od Daniki. M艂oda mniszka zobaczy艂a ich 偶贸艂te, chorobliwe 艣lepia, r贸偶ni膮ce si臋 od oczu trup贸w tym, 偶e p艂on臋艂y w nich wewn臋trzne, 偶ar艂oczne ognie. Us艂ysza艂a ich z艂ajanie i zobaczy艂a d艂ugie, prawie gadzie, tr贸j­k膮tne j臋zyki, przesuwaj膮ce si臋 szybko w prz贸d i w ty艂. Pochyli艂a si臋 jeszcze ni偶ej, czuj膮c narastaj膮ce podniecenie.

Natar艂y ca艂ym stadem, ale to Newander zaatakowa艂 pierwszy. Kiedy ghule przebiega艂y pod belk膮 stropow膮, mech o偶y艂. Niczym winoro艣l膮, kt贸re sp臋ta艂y Danike na 艂贸偶ku, pasma mchu pocz臋艂y

225

fi. A. Salutwe

chwyta膰 rozp臋dzone potwory. Trzy z nich zosta艂y oplecione od! do g艂贸w. Dwa inne - schwytane za kostki, plu艂y i szarpa艂y| zaciekle. Jednak trzem uda艂o si臋 przebi膰.

Przyw贸dca ghuli rzuci艂 si臋 na Danik臋, kt贸ra sta艂a bez ruchu, i straszona. A偶 do ostatniej chwili zachowywa艂a niegro藕n膮 post pozwalaj膮c monstrum, by si臋 do niej zbli偶y艂o tak bardzo, 偶e: Newander mimowolnie krzykn膮艂 ostrzegawczo.

Danica idealnie kontrolowa艂a sytuacj臋. Jej 偶agiew gwa艂to? wyprysn臋艂a naprz贸d, rozpalony koniec zag艂臋bi艂 si臋 w oku Stw贸r odskoczy艂 w ty艂 i wrzasn膮艂, a krzyk ten przyprawi艂 l o lodowate ciarki.

Na wszelki wypadek wbi艂a 偶agiew w drugie 艣lepie, po < odsun臋艂a r臋k臋 z pochodni膮 w bok, przygotowuj膮c si臋 do da obrony. Drugi przeciwnik pojawi艂 si臋 tu偶 obok pierwszego -; zwiesza艂 mu si臋 z rozchylonych ust, gruz艂owate r臋ce szui Daniki.

Chcia艂a wymierzy膰 kilka cios贸w pi臋艣ci膮, ale przypomnia艂a i ostrze偶enie Newandera i zorientowa艂a si臋, 偶e na d艂ugo艣膰 wy偶szy ghul ma nad ni膮 przewag臋. Dysponowa艂a inn膮 br Odrzuci艂a g艂ow臋 w ty艂 tak gwa艂townie, jakby mia艂a si臋 pr: Fakt, i偶 mimo wszystko zachowa艂a r贸wnowag臋, zaskoczy艂 i zbli偶aj膮cego si臋 ghula, a Newander g艂o艣no wci膮gn膮艂 powie Danica nie upad艂a. Okr臋ci艂a si臋 na jednej nodze, a drug膮 wys w g贸r臋, trafiaj膮c podchodz膮cego ghula pod brod臋. Szcz臋ki strum zatrzasn臋艂y si臋 k艂apni臋ciem, odgryziony j臋zor pla o ziemi臋, a stw贸r zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. Spomi臋dzy pociek艂a czerwonozielona krew i 艣luz.

Danica jeszcze z nim nie sko艅czy艂a. Upu艣ci艂a 偶agiew i wybii w g贸r臋, chwyci艂a obur膮cz belk臋 sufitow膮 i zada艂a kopni臋cie w j trafiaj膮c ghula w twarz. Trysn臋艂a krew. B艂yskawicznie wyko kolejne kopni臋cie. Jedno, drugie i nast臋pne.

Trzeciego podchodz膮cego ghula spotka艂 podobny los. Nev wyci膮gn膮艂 w jego stron臋 otwart膮 d艂o艅 i wypowiedzia艂 kilka s艂贸w| wytworzy膰 kolejn膮 kul臋 magicznego ognia, podobn膮 do tej, od} rej zapali艂 pochodnie przy wej艣ciu do tunelu. Kiedy ghul i podszed艂 bli偶ej, druid cisn膮艂 ognisty pocisk. Kula trafi艂a zbli si臋 monstrum w klatk臋 piersiow膮 i nagle ghul by艂 ba poch艂oni臋ty gaszeniem p艂omieni ni偶 atakiem. Prawie mu si臋 st艂umi膰 ogie艅, gdy wtem pojawi艂a si臋 druga kula, trafiaj膮

22*

kutyrzka

w rami臋. Trzecia rozbi艂a mu si臋 na twarzy, rozpryskuj膮c fontann臋 iskier.

Danica nadal trzyma艂a si臋 belki stropowej i kopn臋艂a ostatni raz. Wiedzia艂a, 偶e strzaska艂a ghulowi kark, ale umieraj膮cy stw贸r zdo艂a艂 wbi膰 szpon w jej nog臋. Danica spojrza艂a z przera偶eniem na ran臋, czuj膮c, jak parali偶uj膮cy dotyk przejmuje nad ni膮 kontrol臋.

_ Nie! - krzykn臋艂a i wykorzysta艂a ca艂e lata treningu, ca艂膮 sw膮 mentaln膮 dyscyplin臋, aby odzyska膰 kontrol臋 i wyrugowa膰 ch艂贸d wdzieraj膮cy si臋 do jej ko艣ci.

Zeskoczy艂a na ziemi臋 i schwyci艂a pochodni臋, stwierdzaj膮c i zadowoleniem, 偶e noga mimo wszystko nadal j膮 nie zawiod艂a. Obecnie znajdowa艂a si臋 w mocy gniewu. Dzi臋ki przebytemu trenin­gowi wiedzia艂a, kiedy nale偶y odpu艣ci膰 i pozwoli膰, by dzia艂aniem kierowa艂 czysty, niepohamowany gniew. Ghul z wypalonymi oczy­ma kr臋ci艂 si臋 jak oszala艂y, smagaj膮c na o艣lep d艂ugimi szponami, w nadziei, 偶e uda mu si臋 w co艣 trafi膰. Jego usta otwar艂y si臋 w 偶ar艂ocznym, z艂owrogim wrzasku.

Danica schwyci艂a 偶agiew obur膮cz i uderzaj膮c z g贸ry, wbi艂a j膮 w gardziel stwora. Monstrum zacz臋艂o si臋 miota膰, kilkakrotnie roz-ora艂o szponami ramiona Daniki, ale rozw艣cieczona mniszka nie spa-sowa艂a. Wbija艂a pochodni臋 coraz g艂臋biej i g艂臋biej w prze艂yk ghula, przekr臋caj膮c i napieraj膮c, a偶 w ko艅cu stw贸r przesta艂 si臋 szamota膰.

Praktycznie nie zwalniaj膮c zacisn臋艂a mocno jedn膮 r臋k臋 i odwra­caj膮c si? lewym hakiem trafi艂a ghula, kt贸ry usi艂owa艂 zdusi膰 p艂omie­nie Newandera. Cios zbi艂 potwora z n贸g i rzuci艂 nim o 艣cian臋. Druid podbieg艂 natychmiast i wymierzy艂 mu par臋 cios贸w swoj膮 drewnian膮 pa艂k膮.

Walka bynajmniej jeszcze si臋 nie sko艅czy艂a. Pozosta艂o pi臋膰 ghuli, cho膰 trzy od st贸p do g艂贸w omotane by艂y p臋dami mch贸w. Dwa inne zdo艂a艂y si臋 ju偶 uwolni膰 i zaatakowa艂y, nie zwracaj膮c uwagi na zabi­tych kompan贸w.

Danica przykucn臋艂a, wyj臋艂a z pochewek przy cholewkach but贸w swoje sztylety i cisn臋艂a nimi, zanim potwory zd膮偶y艂y podej艣膰 bli偶ej. Dla pierwszego ghula nadlatuj膮cy sztylet nie by艂 zapewne niczym wi臋cej ni偶 zwyk艂ym od艂amkiem obracaj膮cym si臋 i migocz膮cym w przy膰mionym blasku pochodni. I nagle stw贸r zrozumia艂, bowiem szytlet a偶 po r臋koje艣膰 pogr膮偶y艂 si臋 w jego oku. Ghul zawy艂 i trzyma­j膮c si臋 za oko przewr贸ci艂 na bok. Drugi rzut Daniki okaza艂 si臋 r贸w­nie precyzyjny. Sztylet trafi艂 w pier艣, podobnie jak poprzedni

227

I. A. Sabat we

zag艂臋bi艂 si臋 po r臋koje艣膰 i potw贸r run膮艂 wstrz膮sany ostatnimi konv syjnymi drgawkami.

Drugi nacieraj膮cy ghul, nieszcz臋sna kreatura, mia艂 teraz Danik臋 j na d艂oni. Mniszka ponownie odczeka艂a do ostatniej chwili, po i wyskoczy艂a w g贸r臋, uchwyci艂a si臋 belki i jej zab贸jcza stopa ] powietrze. Pot臋偶ny kopniak trafi艂 napastnika w czo艂o, zatrzyma艂 j i odrzuci艂 mu g艂ow臋 do ty艂u. Kiedy ta ponownie wysun臋艂a si臋 < przodu, Danica zada艂a drugie, a w chwil臋 potem trzecie i czv kopni臋cie.

Zeskoczy艂a z belki, wykorzystuj膮c impet upadku i przyjmu nisk膮, przycupni臋t膮 pozycj臋. Niczym zwini臋ta spr臋偶yna zacz臋艂a i podnosi膰, odwracaj膮c na pi臋cie i jednoczesne wykonuj膮c za drug膮 nog膮. Kopni臋cie okr臋偶ne dosi臋g艂o oszo艂omionego i pobib ghula w szcz臋k臋 i tak brutalnie odrzuci艂o go w bok, 偶e stw贸r wy? n膮艂 koz艂a w powietrzu. Wyl膮dowa艂 na kl臋czkach, dziwnie sk ny, z nogami rozrzuconymi na boki. Jego pozbawione 偶ycia < wydawa艂o si臋 jakby zgarbione, a g艂owa by艂a przekrzywiona, ja ogl膮da艂 si臋 przez rami臋.

Gniew Daniki nie wygasa艂. Ruszy艂a biegiem w g艂膮b kor wydaj膮c nieartyku艂owany, przeci膮g艂y okrzyk. Praw膮 d艂o艅 : w pi臋艣膰, pozostawiaj膮c jednak wyprostowane i napr臋偶one dwa ] - ma艂y i wskazuj膮cy. Znajduj膮cy si臋 najbli偶ej opleciony mche ghul nie by艂 celem Daniki i zdo艂a艂 uwolni膰 jedn膮 r臋k臋, zamachuji si臋 w stron臋 przebiegaj膮cej obok niego kobiety. Danica z tatwo艣 uchyli艂a si臋 przed niezdarnym atakiem, przetoczy艂a po ziemi i i wytracaj膮c uzyskanego w ten spos贸b przyspieszenia, podnios艂a i zaledwie o kilka st贸p przed kolejnym monstrum. Wyprysn臋 w g贸r臋 i opadaj膮c uderzy艂a z niewiarygodn膮 si艂膮. Ta technika i nosi艂a nazw臋 Szpony Or艂a, zgodnie z tym, co widnia艂o w zapiska Penpahga D'Anna, a Danica opanowa艂a j膮 do perfekcji; wypr臋偶one palce wbi艂y si臋 w oczodo艂y ghula i zag艂臋bi艂y si臋 w j gni艂ym m贸zgu. Prawie minut臋 zaj臋艂o jej uwolnienie r臋ki z roz kanej czaszki monstrum, ale wiedzia艂a, 偶e to nie ma znaczenia. < nie m贸g艂 jej ju偶 zagrozi膰.

Newander rozprawiwszy si臋 ze swoim przeciwnikiem rusz w stron臋 m艂odej mniszki. Zatrzyma艂 si臋 jednak, widz膮c, 偶e panu nad sytuacj膮 i si臋gn膮艂 tylko po przygasaj膮c膮 pochodni臋.

Uderzaj膮c Danica wiedzia艂a, 偶e cios strzaska艂 ghulowi 偶ebra, i jednocze艣nie do reszty uwolni艂 monstrum z kr臋puj膮cych je ;

228

kantgtzka

Potw贸r rzuci艂 si臋 na ni膮, wrzeszcz膮c upiornie i zawodz膮c jak ob艂膮ka­niec.

Danica odpowiedzia艂a mu z tak膮 sam膮 zaciek艂o艣ci膮, rewan偶uj膮c si臋 trzema ciosami za ka偶de jego trafienie. Ponownie poczu艂a para­li偶uj膮cy ch艂贸d dotkni臋cia ghula i raz jeszcze zwalczy艂a go w sobie. Mimo to nie mog艂a zignorowa膰 stru偶ek krwi 艣ciekaj膮cej jej po r臋kach, a b贸l i zm臋czenie przybiera艂y na sile. Wyprowadzi艂a kolejny cios prosty, po czym przykucn臋艂a, by unikn膮膰 zamaszystych atak贸w ghula. Jej stopa wyprysn臋艂a do przodu, trafiaj膮c monstrum z boku w kolano i powalaj膮c je na ziemi臋. W mgnieniu oka znalaz艂a si臋 za jego plecami. Zacisn臋艂a pi臋艣ci i z艂膮czywszy je unios艂a obie r臋ce nad gtow膮, a potem opad艂a na kolana, wykorzystuj膮c ten impet, by doda膰 si艂y swemu uderzeniu. Trafi艂a podnosz膮cego si臋 ghula w ty艂 g艂owy, wbijaj膮c mu czaszk臋 w ziemi臋. Stw贸r zadygota艂 pod wp艂ywem ciosu i znieruchomia艂.

Danica nie czeka艂a, by sprawdzi膰, czy stw贸r jeszcze si臋 poruszy. Jedn膮 r臋k膮 schwyci艂a go za w艂osy, drug膮 za podbr贸dek, a potem gwa艂townym ruchem skr臋ci艂a ghulowi kark. Nim przebrzmia艂 trzask gruchotanych ko艣ci, martwe oczy ghula spogl膮da艂y w g贸r臋 ponad jego plecami.

Mniszka podnios艂a si臋, wydaj膮c okrzyk w艣ciek艂o艣ci i zbli偶aj膮c si臋 powoli do ostatniego ghula. Mech podni贸s艂 go w g贸r臋 i stw贸r wisia艂 praktycznie nieruchomo, nie usi艂uj膮c zerwa膰 kr臋puj膮cych go wi臋z贸w. Trafi艂a go w bok g艂owy, wprawiaj膮c ca艂e cia艂o stwora w ruch obroto­wy. Kiedy twarz ponownie si臋 pojawi艂a, zatoczywszy pe艂ny obr贸t, Danica r贸wnie偶 okr臋ci艂a si臋 na pi臋cie i silnym kopni臋ciem skiero­wa艂a ghula w przeciwn膮 stron臋. Trwa艂o to jaki艣 czas, kopni臋cie, obr贸t najpierw w jedn膮, potem w drug膮 stron臋. ,

- On ju偶 nie 偶yje - zacz膮艂 Newander, ale urwa艂, zrozumiawszy, 偶e Danica musi w jaki艣 spos贸b wy艂adowa膰 swoj膮 w艣ciek艂o艣膰. Raz po raz uderza艂a i kopa艂a w cel, a zwiotcza艂e cia艂o ghula obraca艂o si臋 bezw艂adnie.

Wreszcie wyczepana mniszka opad艂a na kolana przed swoj膮 ostat­ni膮 ofiar膮 i ukry艂a twarz w okrwawionych d艂oniach.

224

l. A. Salutere

- Druzil? - Barjin nie wiedzia艂, dlaczego wypowiedzia艂 to 禄禄 na g艂os. By膰 mo偶e s膮dzi艂, 偶e ten d藕wi臋k pomo偶e mu odzyska膰 i oczekiwanie zerwan膮 wi臋藕 telepatyczn膮 z impem. - Druzil?

Odpowiedzi nie by艂o, nic nie wskazywa艂o, 偶e imp w jaki艣: podtrzymuje kontakt. Barjin odczeka艂 jeszcze chwil臋, w da ci膮gu usi艂uj膮c przesy艂a膰 my艣li w g艂膮b korytarzy, w nadziei, 偶e ] mimo wszystko odpowie.

Wkr贸tce kap艂an musia艂 pogodzi膰 si臋 z faktem, 偶e jego ze wnet oczy zosta艂y w jaki艣 spos贸b zamkni臋te. Mo偶e Druzil zgin膮艂 r wrogi kap艂an odes艂a艂 impa do jego 艣wiata. Z t膮 niepokoj膮c膮 n Barjin podszed艂 do 偶arz膮cego si臋 nadal koksownika. Wypowie^ kilka komend, rozkazuj膮c p艂omieniom, by rozgorza艂y i usi艂uj otworzy膰 w osobliwy spos贸b bezproduktywne wrota miedzyp艂a czyznowe.

Pr贸bowa艂 przywo艂ywa膰 midgety, mane'y i inne istoty z ni偶s* 艣wiat贸w. Nawo艂ywa艂 Druzila w nadziei, 偶e je艣li imp zosta艂 wygi ny, zdo艂a go 艣ci膮gn膮膰 z powrotem. P艂omienie ta艅czy艂y ra藕no,; zak艂贸cone przez 偶adn膮 pozaziemsk膮 obecno艣膰. Barjin nie wied rzecz jasna, o magicznym proszku rozsypanym przez Druzila w i zamkni臋cia bramy.

Kap艂an jeszcze przez kr贸tk膮 chwil臋 kontynuowa艂 przy wo艂y v ale bez rezultatu. Zrozumia艂 przy tym, 偶e je艣li Druzil rzeczy v zosta艂 pokonany, mo偶e to oznacza膰 naprawd臋 powa偶ne ktoFv芦 I nagle przysz艂a mu do g艂owy inna my艣l - wizja impa powracaj膮c! go do kaplicy na czele oddzia艂u ko艣ciotrup贸w, z nadziej膮 pozbaw' ni膮 kap艂ana funkcji przyw贸dcy. Impy nigdy nie s艂yn臋艂y z lojalno艣

Tak czy inaczej Barjin musia艂 umocni膰 swoj膮 pozycj臋. Najpie禄i podszed艂 do Mullivy'ego i przez d艂u偶sz膮 chwil臋 zastanawia艂 sM w jaki spos贸b powi臋kszy膰 moc 偶ywego trupa. Da艂 ju偶 Mullivy'e star膮 po艂atan膮 kolczug臋 z p艂ytek i przy pomocy zakl臋膰 zwi臋kszy jego si艂臋, ale teraz przyszed艂 mu do g艂owy inny, jeszcze bardziej dU be艂ski pomys艂. Wyj膮艂 niewielk膮 fiolk臋 i wymawiaj膮c s艂owa skompr kowanego zakl臋cia wyla艂 na Mullivy'ego kropelk臋 rt臋膰 Zako艅czywszy inkantacj臋, wydoby艂 kilka butelek olejk贸w eteryc nych i opr贸偶ni艂 ich zawarto艣膰 na odzienie Mullivy'ego.

P贸藕niej zaj膮艂 si臋 swym najpot臋偶niejszym sprzymierze艅cem j Khalifem. Kap艂an raczej niewiele m贸g艂 zrobi膰, by ulepszy膰 dzie艂o w ca艂ej jego potworno艣ci, tote偶 poprzesta艂 jedynie na do^uj kilku komend do tych, na jakie mumia reagowa艂a do tej por

230

Rantgtzka

i wyznaczy艂 jej now膮, bardziej strategiczn膮 pozycj臋 przed wej艣ciem

do kaplicy.

Pozosta艂o mu teraz jedynie poczyni膰 nale偶ne przygotowania wobec w艂asnej osoby. Na艂o偶y艂 szat臋 kleryka, odzienie ob艂o偶one zakl臋ciem, kt贸re czyni艂o je r贸wnie odpornym, jak rycerska kolczu­ga, i odm贸wi艂 modlitw臋, by jeszcze bardziej umocni膰 t臋 ochron臋.

Przypasa艂 Wrzeszcz膮c膮 Dziewic臋 - swoj膮 diabelsk膮 maczug臋 w kszta艂cie g艂owy kobiety - i sprawdzi艂 zakl臋cie strzeg膮ce wej艣cia do komnaty. Jego wrogowie mogli teraz przyby膰 - niezale偶nie czy b臋dzie to zdradziecki imp, czy wrogi kap艂an, s艂uga dobra, Barjin by艂 pewny, i偶 intruzi ju偶 niebawem po偶a艂uj膮, 偶e nie pozostali w zew­n臋trznych tunelach.

Newander podszed艂, by pocieszy膰 Danik臋, ale Percival dopad艂 jej pierwszy, zeskakuj膮c z belki stropowej na rami臋 kobiety. Na widok bia艂ej wiewi贸rki dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋 - zwierz膮tko kojarzy艂o si臋 jej z innymi, lepszymi czasami.

- One wyczuwaj膮 o偶ywianie umar艂ych - wyja艣ni艂 druid wskazu­j膮c na ghule. - Mi臋siwo, jakie spo偶ywaj膮, pochodzi z cia艂 trup贸w. Danica spojrza艂a z niedowierzaniem.

- Nawet je偶eli same musz膮 przez to zabija膰 - kontynuowa艂 - ale sprowadza je g艂贸wnie o偶ywianie zmar艂ych. - Newander zdawa艂 si臋 nie wierzy膰 we w艂asne s艂owa, ale nie wiedzia艂 o kamieniu nekro-mant贸w, a nie dysponowa艂 innym wyt艂umaczeniem. - Ghule s膮 w stanie przyby膰 do nieumar艂ych, je偶eli tylko odleg艂o艣膰 nie jest zbyt du偶a, cho膰 nie mam poj臋cia, sk膮d wzi臋艂y si臋 te tutaj.

Danica podnios艂a si臋 niepewnie.

- Niewa偶ne, sk膮d si臋 wzi臋艂y - stwierdzi艂a. - Grunt, 偶e nie 偶yj膮 i 偶e ju偶 nie wstan膮. Ruszajmy. Cadderly i krasnoludy s膮, by膰 mo偶e, w k艂opotach.

Newander chwyci艂 j膮 za r臋k臋 i przytrzyma艂.

- Nie mo偶esz i艣膰 dalej - rzek艂 z naciskiem. Danica spojrza艂a na niego.

- Moje zakl臋cia s膮 prawie na wyczerpaniu - wyja艣ni艂 druid - ale mam pewne ma艣ci, kt贸re pomog膮 w zagojeniu twoich ran i lecznicze zakl臋cia, kt贸re s膮 w stanie zm贸c ka偶d膮 trucizn臋, z jak膮 mo偶esz si臋 spotka膰.

231

fi. A. Sil禄it禄rt

- Nie mamy czasu - rzuci艂a, wyzwalaj膮c si臋 z jego uchv - Zachowaj swoje lekarstwo przeciw truciznom. Moje obra偶enia^ s膮 zbyt powa偶ne, a nim to wszystko si臋 sko艅czy, mo偶e jeszcze i si臋 przyda.

- Daj mi chocia偶 minut臋, abym opatrzy艂 twoje zranienia - j Newander.

Nie upiera艂 si臋 ju偶 przy zakl臋ciu, ale nalega艂, 偶e musi przy mniej oczy艣ci膰 rany Daniki. Wyj膮艂 niewielk膮 sakiewk臋.

- Mo偶esz mnie potrzebowa膰, lady Daniko, ale nie p贸jd臋 z i dalej, je艣li nie pozwolisz, bym opatrzy艂 twe rany.

Danica chcia艂a niezw艂ocznie ruszy膰 dalej, lecz wobec jego i da艂a za wygran膮. Ukl臋k艂a przed Newanderem, wyci膮gn臋艂a stron臋 podrapane r臋ce i musia艂a przyzna膰, 偶e pod wp艂ywem ko cych ma艣ci zaaplikowanych przez druida, pal膮cy b贸l z szarpanych ran na jej przedramionach sta艂 si臋 o wiele mniej < li wy.

Poczu艂a si臋 lepiej.

Ruszyli dalej. Newander ni贸s艂 swoj膮 lask臋 i pochodni臋, za艣 unurzane w posoce ghuli sztylety i najnowszego c; zespo艂u, Percivala, kt贸ry nerwowo tuli艂 si臋 do jej szyi i ramion.

232

20

Sracie, och, bracie m贸j

- M贸j bracie! - zawodzi艂 Ivan, kl臋cz膮c obok le偶膮cego na ziemi Pikela. - Och, bracie m贸j! - Krasnolud chlipn膮艂 i zacz膮艂 p艂aka膰, tul膮c w d艂oniach g艂ow臋 zmar艂ego.

Cadderly nie zna艂 s艂贸w, kt贸rymi m贸g艂by pocieszy膰 Ivana. Prawd臋 m贸wi膮c, m艂ody ucze艅 by艂 niemal tak samo poruszony i przygn臋biony, jak krasnolud. Pikel by艂 jego serdecznym przyjacielem, zawsze gorli­wie s艂ucha艂 opowiada艅 o nowych szalonych pomys艂ach i zawsze kwi­towa艂 jego s艂owa dobitnym - Ojoj - aby doda膰 Cadderly "emu otuchy.

Miody kap艂an do tej pory nie wiedzia艂, co znaczy b贸l po stracie prawdziwego przyjaciela. Jego matka odesz艂a, kiedy by艂 jeszcze bar­dzo ma艂y i w og贸le tego nie pami臋ta艂. Widzia艂 kap艂an贸w Ilmatera i martwych 偶ar艂ok贸w w kuchni, ale tamci byli dla niego tylko odleg艂ymi i nieznanymi twarzami.

Teraz, patrz膮c na drogiego Pikela, nie wiedzia艂, jak powinien si臋 czu膰 i nie mia艂 poj臋cia, co robi膰.

To wszystko wydawa艂o si臋 makabryczn膮 gr膮. Po* raz pierwszy w 偶yciu zrozumia艂, 偶e istniej膮 rzeczy, kt贸rych nie jest w stanie kon­trolowa膰 ani tym bardziej zmieni膰 i 偶e wobec spraw ostatecznych ca艂y jego racjonalizm oraz inteligencja znacz膮 tyle co nic.

- Powinien 偶e艣 by膰 druidem - rzek艂 smutno Ivan. - Zawsze by艂 偶e艣 lepszy pode niebem ni偶 pode kamieniami. -Zaszlocha艂 i z艂o偶y艂 g艂ow臋 na piersi Pikela. Nie m贸g艂 opanowa膰 dr偶enia ramion.

Cadderly rozumia艂 b贸l krasnoluda, ale mimo to szokowa艂a go otwarto艣膰 emocji Ivana. Kap艂an zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, dlaczego on sam nie za艂ama艂 si臋 z powodu 艣mierci Pikela tak jak Ivan. Mo偶e po prostu braterska mi艂o艣膰 by艂a silniejsza od uczu膰 przyja藕ni, kt贸re 偶ywi艂 wobec krasnoluda.

233

ft. A. $*l*atorr

Miody ucze艅 zachowa艂 trze藕wo艣膰 umys艂u. Niezale偶nie jjj ci臋偶kim ciosem by艂a dla nich 艣mier膰 Pikela, je艣li nie rusz膮 w < drog臋 i nie odnajd膮 butelki, wielu innych spotka podobny los.

- Musimy i艣膰 - rzek艂 p贸艂g艂osem Cadderly, zwracaj膮c si臋 Ivana.

- Zamknij si臋! - rykn膮艂 Ivan, bliski eksplozji; ani na chwil臋 i odrywa艂 wzroku od brata.

Jego odpowied藕 zupe艂nie zaskoczy艂a Cadderly'ego, ale w < szym ci膮gu nie rozumia艂 natury smutku, nie wiedzia艂, czy to Iv zachowuje si臋 nienormalne czy te偶 mo偶e on. Kiedy krasnolu w ko艅cu na niego spojrza艂, po jego wykrzywionej cierpieniem 1 r偶y sp艂ywa艂y stru偶ki 艂ez. Cadderly z niepokojem zacz膮艂 domy艣 si臋 przyczyny zachowania Ivana.

- Kl膮twa - wymamrota艂 pod nosem. To czerwona mg艂a ] wa艂a gwa艂towne przerosty emocji. Najwidoczniej kl膮twa zdo艂i wykorzysta膰 szczery smutek Ivana, odnalaz艂a drobn膮 szczelij w twardej, opieraj膮cej si臋 pot臋dze magii konstrukcji krasnoluda.

Cadderly obawia艂 si臋, 偶e Ivan mo偶e si臋 od tego nie u wolu Krasnolud z ka偶d膮 chwil膮 szlocha艂 coraz g艂o艣niej i gwa艂towniej^ prawie zapomnia艂 o oddychaniu.

- Ivanie - powiedzia艂 p贸艂g艂osem, podchodz膮c bli偶ej i k艂a d艂o艅 na ramieniu przyjaciela. - Nic wi臋cej nie mo偶emy zrobi膰 i Pikela. Chod藕my ju偶. Mamy par臋 spraw do za艂atwienia.

Ivan 艂ypn膮艂 gniewnie na Cadderly'ego i odtr膮ci艂 jego d艂onie.

- Chcesz cobym go tu zostawi艂? - wykrzykn膮艂. - Mego bn Mego nie偶yjuncego brata! Nie. Nie p贸jd臋 st膮d. Nigdy. Zosti z niem. Zostan臋 tu i dopilnuje, coby Pikel druid mia艂 zawsze ci臋

- On nie 偶yje, Ivanie - rzek艂 Cadderly pochlipuj膮c. - Odsz Nie jeste艣 w stanie zatrzyma膰 ciep艂a w jego ciele. Nic nie mo偶e dla niego zrobi膰.

- Zaniknij si臋! - rykn膮艂 ponownie Ivan, si臋gaj膮c po sw贸j top贸r*!

Cadderly sadzi艂, i偶 krasnolud zamierza rozp艂ata膰 go na dwojfl obawia艂 si臋, 偶e Ivan mo偶e wini膰 go za to, co sta艂o si臋 z Pikeli Okaza艂o si臋 jednak, 偶e Ivan nawet nie by艂 w stanie unie艣膰 sv ci臋偶kiego topora i miast tego ponownie ukl膮k艂 przy martwym l ci臋.

Cadderly doszed艂 do wniosku, 偶e pr贸by przekonywa pogr膮偶onego w smutku krasnoluda s膮 z g贸ry skazane na porazi ale gwa艂towny wybuch Ivana podsun膮艂 mu pewn膮 my艣l. IsU

234

RintBtzha

tylko jedna emocja, kt贸ra by艂a w stanie przem贸c ka偶dy smutek. Ivan a偶 nazbyt ch臋tnie pozwala艂, by owo uczucie opanowywa艂o go bez reszty.

- Nic nie jeste艣 w stanie zrobi膰 - powt贸rzy艂 Cadderly - ale mo偶esz zem艣ci膰 si臋 na tym, kto zrobi艂 to Pikelowi.

Tymi s艂owami sprawi艂, 偶e Ivan w jednej chwili skupi艂 na nim ca艂膮 swoj膮 uwag臋.

- On jest tu, na dole, Ivanie - kontynuowa艂, cho膰 nie w smak mu by艂a taka argumentacja. Nie lubi艂 tego rodzaju manipulacji. -Zab贸jca Pikela jest tu, na dole.

- Imp! - rykn膮艂 Ivan, rozgl膮daj膮c si臋 dziko wok贸艂 w poszukiwa­niu chochlika.

- Nie - odpar艂 Cadderly - nie imp, ale jego pan.

- To imp zatru艂 mi臋 brata! - zaprotestowa艂 Ivan.

- Tak, ale to jego pan sprowadzi艂 go tutaj, a tak偶e kl膮tw臋 i ca艂e z艂o, kt贸re przyczyni艂o si臋 w ko艅cu do 艣mierci Pikela - odrzek艂 Cadderly. Wiedzia艂, 偶e to do艣膰 swobodna konkluzja, ale je艣li mog艂a zmusi膰 Ivana do wyruszenia w dalsz膮 drog臋, gra by艂a warta 艣wiecz­ki. - Je偶eli pokonamy jego pana, to wraz z nim przepadnie r贸wnie偶 imp i z艂o, jakie na nas sprowadzi艂. - Pan, Ivanie - powt贸rzy艂. - To on sprowadzi艂 na nas kl膮tw臋.

- Ty偶e艣 to zrobi艂 - warkn膮艂 Ivan, ponownie przeci膮gaj膮c palcem po ostrzach topora i przygl膮daj膮c si臋 podejrzliwie Cadderly'emu.

- Nie - poprawi艂 go czym pr臋dzej Cadderly. - Odegra艂em, nie­stety, powa偶n膮 rol臋 w jej uwolnieniu, ale nie ja j膮 tu sprowadzi艂em. Ten cz艂owiek - on jest gdzie艣 tutaj - to on 艣ci膮gn膮艂 na nas kl膮tw臋, wys艂a艂 przeciwko nam hordy ko艣ciotrup贸w, a tak偶e impa, i to on odpowiada za 艣mier膰 twojego brata. %

- A gdzie un je? - zawo艂a艂 Ivan, odsuwaj膮c si臋 od Pikela i chwy­taj膮c w obie d艂onie stylisko wielkiego topora. - Gdzie je zab贸jca mego brata? - Krasnolud rozgl膮da艂 si臋 dziko, jakby oczekiwa艂, 偶e lada moment w korytarzu pojawi si臋 nowy potw贸r.

- Musimy go znale藕膰 - ci膮gn膮艂 Cadderly. - Mo偶emy wr贸ci膰 t膮 sam膮 drog膮, aby dotrze膰 do tuneli, kt贸re pami臋tam.

- Ze z powrotem? - Ten pomys艂 wyra藕nie nie przypad艂 Ivanowi do gustu.

- Dop贸ki nie znajdziemy si臋 w korytarzach, kt贸re pami臋tam -wyja艣ni艂 Cadderly. - A potem p贸jdziemy dalej do komnaty z prze­kl臋t膮 butelk膮 i tam znajdziemy zab贸jc臋 twego brata. - M贸g艂 jedynie

235

I. A. Salntwr

mie膰 nadziej臋, 偶e jego s艂owa si臋 sprawdz膮, a zanim trafi膮 do pomieszczenia, Ivan zdo艂a si臋 uspokoi膰.

- Naprz贸d! - rykn膮艂 Ivan i zgarn膮wszy jedn膮 z dopalaj膮cych^ pochodni, zamacha艂 ni膮 gwa艂townie w powietrzu, aby si臋 roz i pogna艂 z powrotem t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 tu przybyli. Cad upewni艂 si臋, 偶e zabra艂 wszystkie swoje rzeczy, po偶egna艂 po raz < ni z Pikelem i pobieg艂 za Ivanem.

Nie dotarli zbyt daleko, gdy w bocznym korytarzu natkn臋li si臋 grupk臋 pi臋ciu zab艂膮kanych ko艣ciotrup贸w. Zdezorientowane i ty, niedobitki pot臋偶nej ongi艣 armii Druzila, nie pr贸bowa艂y atakov ale za艣lepiony w艣ciek艂o艣ci膮 Ivan natar艂 na nie z niewyobr; wr臋cz furi膮 i w艣ciek艂o艣ci膮.

- Ivan, nie... - rzuci艂 b艂agalnie Cadderly, widz膮c, co robi l lud. - Zostaw je. Mamy wa偶niejsze...

Ivan nawet go nie us艂ysza艂. Wydal gro藕ny okrzyk bojov u艣miechn膮艂 si臋 z艂owrogo i run膮艂 jak burza na gromadk臋 szkiele Dwa, kt贸re znajdowa艂y si臋 najbli偶ej, odwr贸ci艂y si臋, by stawi膰 i czo艂o, ale Ivan nie da艂 im najmniejszych szans. Uko艣nym ci臋 rozp艂ata艂 jednego na dwoje, a kiedy bro艅 zatoczy艂a 艂uk, wykorzys jej impet i ci膮艂 pionowo zza g艂owy, rozbijaj膮c czerep drugieg Szkielet rozsypa艂 si臋 na kawa艂ki.

Ivan wypu艣ci艂 stylisko topora - ostrze zn贸w ugrz臋z艂o w ko艣ci膮 i natar艂 na trzeciego ko艣ciotrupa przy pomocy swego rogatego heb

Uni贸s艂 monstrum w powietrze, potrz膮sn膮艂 nim dziko, a r膮bn膮艂 o 艣cian臋. Atak uszkodzi szkielet, ale jednocze艣nie zdar艂 l z g艂owy Ivana. Ostre, spiczaste palce czwartego ko艣ciotrupa i laz艂y luk臋 w obronie Ivana i wpi艂y si臋 w jego ods艂oni臋ty kark.

Cadderly z uniesion膮 do g贸ry lask膮 rzuci艂 si臋 na pomoc przyja 艂owi. Zanim jednak zd膮偶y艂 wprowadzi膰 ten pomys艂 w czyn, Iv wzi膮艂 spraw臋 w swoje r臋ce. Si臋gn膮艂 za siebie, schwyci艂 ko艣ciotrupa chudy i twardy nadgarstek i poci膮gn膮wszy go zakr臋ci艂 si臋 jak fryga.-|

Kap艂an run膮艂 na ziemi臋 - smagaj膮ce powietrze nogi ko艣cioo omal go nie zrani艂y. Ivan nabra艂 rozmachu i ju偶 w chwil臋 p贸z szkielet wirowa艂 poziomo, trzymany mocno w wyci膮gni臋tych szt no przed siebie r臋kach krasnoluda. Ivan jeszcze przez chwil臋 ! si臋 w k贸艂ko, po czym post膮pi艂 w stron臋 艣ciany i pozwoli艂, by < dokona艂y za niego dzie艂a zniszczenia. Ko艣ciotrup uderzy艂 w i rozpad艂 si臋 na kawa艂ki; Ivanowi zosta艂a w r臋ku oderwana ko ramieniowa.

W tej samej chwili ostatni z nieumartych rzuci艂 si臋 na krasnolu­da, a ten, oszo艂omiony i odrobin臋 zdezorientowany, zarobi艂 silne uderzenie ko艣cist膮 pi臋艣ci膮 w twarz. Cadderly ponownie chcia艂 ruszy膰 mu z pomoc膮, ale zauwa偶y艂, 偶e inny szkielet, ten, w kt贸rego 偶ebrach utkwi艂y rogi he艂mu krasnoluda, powoli zacz膮艂 si臋 podnosi膰.

Ivan przedramieniem trzasn膮艂 ko艣ciotrupa w 偶ebra. Jego kr贸tkie, p臋kate nogi pracowa艂y jak oszala艂e, kiedy krasnolud spycha艂 prze­ciwnika w stron臋 muru. Docisn膮艂 go do 艣ciany, ale w dalszym ci膮gu napiera艂. Jego mi臋艣nie napr臋偶y艂y si臋 i w pewnej chwili pu艣ci艂y. Wystrzeli艂 do przodu, by wykorzysta膰 ostatni膮 bro艅, kt贸r膮 jeszcze dysponowa艂 - twarde, p艂askie czo艂o. R膮bn膮艂 ko艣ciotrupa w twarz, a czaszka stwora eksplodowa艂a, uwi臋ziona pomi臋dzy kamienn膮 艣cian膮 i r贸wnie twardym 艂bem krasnoluda. Od艂amki ko艣ci i kurz posypa艂y si臋 wok贸艂, a Ivan odskoczy艂 w ty艂. W jego czole zia艂a spora rana.

Cadderly wymierzy艂 ostatniemu z nieumartych cios ko艅cem laski i raz czy dwa rzuci艂 we艅 swymi wiruj膮cymi dyskami. Uparte mon­strum nadal sz艂o w jego kierunku, tn膮c powietrze ko艣cisnymi palca­mi i zmuszaj膮c do odwrotu. Niebawem jednak kap艂an poczu艂 za plecami kamienn膮 艣cian臋 i znalaz艂 si臋 w pu艂apce. Nie mia艂 dok膮d uciec.

Upiorna r臋ka zacisn臋艂a si臋 bole艣nie na jego ramieniu. Druga zamaszystym ruchem pomkn臋艂a w stron臋 twarzy. Uni贸s艂 przed­rami臋, by zablokowa膰 cios i poczu艂 si臋 bezradny i unieruchomiony, kiedy ostre, twarde palce szkieletu wpi艂y si臋 g艂臋boko w jego cia艂o. Rozpaczliwie pr贸bowa艂 pochwyci膰 piszczel, aby go wykr臋ci膰 i w ten spos贸b uwolni膰 si臋 z klinczu, ale ta technika polega艂a na uszkodzeniu mi臋艣ni napastnika. Ko艣ciotrupy za艣 nie maj膮 mi臋艣ni ani 艣ci臋gien i nie odczuwaj膮 b贸lu.

Cadderly opar艂 woln膮 r臋k臋 o czaszk臋 napastnika i napar艂 z ca艂ej si艂y, aby odepchn膮膰 go od siebie - ale w odpowiedzi na swoje wysi艂ki zarobi艂 tylko paskudne ugryzienie w nadgarstek.

I nagle czaszka znikn臋艂a, ulatuj膮c g艂adkim 艂ukiem w dal. Cadderly nie zrozumia艂, co si臋 sta艂o, dop贸ki drugie zadane przez Ivana ciecie, tym razem skierowane pionowo w d贸艂, nie zmieni艂o szkieletu w stert臋 pogruchotanych ko艣ci.

Cadderly opar艂 si臋 o 艣cian臋 i zacisn膮艂 d艂o艅 na okrwawionym nagdarstku. W chwil臋 p贸藕niej jednak, kiedy spojrza艂 na Ivana, zapomnia艂 o swoich, b膮d藕 co b膮d藕, powierzchownych ranach.

237

ft. A. Sakitert

W czole krasnoluda tkwi艂o kilka ostrych kawa艂k贸w ko* Stru偶ki krwi sp艂ywa艂y mu po twarzy, szyi i z licznych dr贸b szych ran na grubych, s臋katych r臋kach. Najbardziej jednak j Cadderly'ego widok u艂amanego 偶ebra ko艣ciotrupa, wbitego i z boku w brzuch krasnoluda. Nie wiedzia艂, jak g艂臋boka jest ta i i zdziwi艂 si臋, 偶e Ivan wci膮偶 jeszcze trzyma si臋 na nogach.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w jego stron臋, pragn膮c go podtrzyma膰 - i wia艂 si臋, 偶e przyjaciel praktycznie w ka偶dej chwili mo偶e si臋 j wr贸ci膰.

Ivan gwa艂townym ruchem odbi艂 jego d艂o艅 w bok.

- Nie ma czasu, coby si臋 cacka膰 - warkn膮艂. - Gdzie je tyn, i ubi艂 mi臋 brata?

- Potrzebujesz pomocy - odrzek艂 Cadderly, przera偶ony sti swego przyjaciela. - Twoje rany...

- Zapomnij o niech - odpar艂 Ivan - Zaprowad藕 mnie do tego, < zabi艂 mi臋 brata!

- Ale... Ivan - zacz膮艂 Cadderly. Wskaza艂 na 偶ebro ko艣ciotrup

Oczy Ivana nie rozszerzy艂y si臋, kiedy ujrza艂 upiorn膮 ran臋;; nolud wzruszy艂 jedynie ramionami i wyj膮艂 u艂amek, odrzucaj膮c oboj臋tnym gestem precz; najwyra藕niej w og贸le nie zwr贸ci艂 uv 偶e ko艣膰 na d艂ugo艣ci dobrych paru cali pokryta by艂a jego krwi膮.

Z r贸wn膮 oboj臋tno艣ci膮 zachowa艂 si臋, gdy usi艂uj膮c wcisn膮膰 g艂ow臋 sw贸j he艂m stwierdzi艂, 偶e uniemo偶liwiaj膮 mu to wystaj膮 z czo艂a ostre od艂amki ko艣ci. Wyj膮艂 kilka wi臋kszych, a pot z g艂uchym siekni臋ciem na艂o偶y艂 he艂m.

Cadderly m贸g艂 si臋 jedynie domy艣la膰, 偶e przekl臋ta mg艂a zintens fikowa艂a w艣ciek艂o艣膰 przyjaciela do takiego stopnia, 偶e Ivan po ] stu nie odczuwa艂 ju偶 b贸lu. Wiedzia艂, 偶e krasnoludy to wytrzyn rasa - Ivan wydawa艂 si臋 du偶o twardszy od innych, niemniej je oboj臋tno艣膰 by艂a wr臋cz niewiarygodna.

- Powiedzia艂 偶e艣, co zabierzesz mi臋 do niego! - rykn膮艂, a je s艂owa zabrzmia艂y w uszach Cadderly'ego niczym gro藕ba.

Krasnolud zabra艂 kap艂anowi p艂aszcz i podar艂szy materia艂 na j szybko obwi膮za艂 nimi paskudn膮 ran臋.

Cadderly'emu musia艂o to wystarczy膰. Wiedzia艂, 偶e najlepsze, < mo偶e zrobi膰 - dla wszystkich, r贸wnie偶 dla Ivana - to znale藕膰 i; kn膮膰 dymi膮c膮 butelk臋, i to w miar臋 mo偶liwo艣ci jak najszybcie Dopiero w贸wczas rozszala艂y krasnolud pozwoli Cadderly'emu i komukolwiek, by opatrzy艂 mu rany.

23*

Riatgtzki

Dopiero wtedy, ale Cadderly nie by艂 pewny, czy Ivan wytrzyma tak d艂ugo.

Niebawem dotarli do miejsc, gdzie po raz pierwszy natkn臋li si臋 na nieumar艂ych. Korytarze by艂y teraz puste, panowa艂a w nich gro­bowa cisza, a Cadderly wykorzysta艂 t臋 okazj臋, by wr贸ci膰 my艣lami do pierwszej wizyty w katakumbach. Wydawa艂o mu si臋, 偶e uczyni艂 pewien post臋p, przeprowadziwszy Ivana kilkoma bocznymi koryta­rzami, gdy wtem ujrza艂, 偶e w g艂臋bi tunelu, tu偶 poza zasi膮giem pro­mienia jego 艣wietlnej tulejki, co艣 si臋 poruszy艂o.

Ivan r贸wnie偶 to zauwa偶y艂 i natychmiast pogna艂 w tamtym kie­runku - jego 偶al z powodu 艣mierci brata zmieni艂 si臋 ponownie w niekontrolowany bitewny sza艂. Cadderly gmera艂 przy bandolie-rze, na pr贸偶no usi艂uj膮c dotrzyma膰 tempa krasnoludowi i b艂agaj膮c go, aby odpu艣ci艂 sobie tego wroga.

Tym razem by艂 to tylko jeden ko艣ciotrup - w pierwszej chwili kr膮偶y艂 bez celu, ale kiedy dostrzeg艂 biegn膮cego krasnoluda, natych­miast ruszy艂 w jego stron臋.

W tym w艂a艣nie momencie Cadderly podj膮艂 wyj膮tkowo wa偶n膮 decyzj臋. Uni贸s艂 w jednym r臋ku 艣wiec膮c膮 tulej臋, a w drugim za艂ado­wan膮 kusz臋, mierz膮c pomi臋dzy rogami na he艂mie krasnoluda w widniej膮ce w oddali oblicze ko艣ciotrupa. Nie zamierza艂 wykorzy­stywa膰 swojej specjalnej kuszy jako broni, zw艂aszcza je艣li mia艂 z niej strzela膰 eksploduj膮cymi be艂tami. Mia艂a mu s艂u偶y膰 jako narz臋dzie do otwierania zamkni臋tych drzwi albo odstrzelenia k艂opotliwych ga艂臋zi drzew, kt贸re drapa艂y w okno jego pokoju. By艂y to tylko dwa z wielu mo偶liwych, nie czyni膮cych nikomu krzywdy zastosowa艅 owego szczeg贸lnego, wykonanego na zam贸wienie cacka. Poza tym Cadderly musia艂 przyzna膰, 偶e opracowanie projek­tu kuszy i przystosowanych do niej wybuchowych be艂t贸w by艂o nader kusz膮cym wyzwaniem. Obiecywa艂 sobie jednak, niejako w formie wym贸wki - ale nie tylko - 偶e nigdy nie wykorzysta be艂t贸w i kuszy jako broni, i nigdy nie u偶yje wybuchowych strza艂 przeciwko 偶ywemu celowi.

Argument贸w przeciw temu przyrzeczeniu by艂o, rzecz jasna, bez liku. Ivan m贸g艂 nie prze偶y膰 kolejnej walki, nawet je艣li mia艂 za prze­ciwnika tylko jeden szkielet, a poza tym ko艣ciotrup w gruncie rze­czy nie by艂 偶yw膮 istot膮. Mimo to Cadderly, mierz膮c z kuszy w g艂adk膮 bia艂膮 czaszk臋, nie m贸g艂 powstrzyma膰 wzbieraj膮cych w nim wyrzut贸w sumienia. Wiedzia艂, 偶e 艂amie swoj膮 przysi臋g臋.

IM

I. A. Salut *rr

Wystrzeli艂. Be艂t przemkn膮艂 艂ukiem nad g艂ow膮 Ivana i trafi艂 ] w cei. Pierwsze uderzenie nie by艂o zbyt silne, ale w u艂amek! dy p贸藕niej be艂t p臋k艂, powoduj膮c eksplozj臋 Oleju Grom贸w. Ki芦 wreszcie opad艂 kurz, g艂owa i szyja monstrum znikn臋艂y.

Bezg艂owy korpus sta艂 jeszcze przez chwil臋 w bezruchu, po < z g艂o艣nym grzechotem run膮艂 na ziemi臋.

Ivan zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie i wbi艂 wzrok w stert臋 ko& Jego usta rozchyli艂y si臋 szeroko, a ciemne oczy rozszerzy艂y ze; mienia. Obr贸ci艂 si臋 wolno w stron臋 Cadderly'ego, kt贸ry wzrus ramionami przepraszaj膮co i odwr贸ci艂 wzrok.

- Musia艂em to zrobi膰 - rzek艂, bardziej do siebie ni偶 do Ivana.

- I dobrze 偶e艣 si臋 spisa艂! - odpar艂 Ivan, podchodz膮c do niej Klepn膮艂 Cadderly'ego w plecy, cho膰 m艂ody ucze艅 wcale nie cz si臋 jak bohater.

- Chod藕my ju偶 - rzuci艂 p贸艂g艂osem, wsuwaj膮c kusz臋 z powrott do szerokiej, p艂ytkiej kabury.

Min臋li kolejne 艂ukowato sklepione przej艣cie. Cadderly uwie ju偶, 偶e ponownie znale藕li si臋 we w艂a艣ciwym tunelu, gdy wtenn wprost nich pojawi艂o si臋 rozga艂臋zienie dr贸g. G艂贸wny zakur chodnik zmienia艂 si臋 w dwa w臋偶sze i biegn膮ce r贸wnolegle.'. kap艂an zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, po czym wybra艂 pras odnog臋. Przeszed艂 zaledwie kilka krok贸w, kiedy nagle w je pami臋ci co艣 si臋 przeja艣ni艂o. Zawr贸ci艂, ingnoruj膮c sarkanie Iva i bardziej zdeterminowanym krokiem wmaszerowa艂 do kory tarza f lewej. Ten chodnik bieg艂 najpierw prosto, po czym skr臋ca艂 < w lewo i jednocze艣nie znacznie si臋 rozszerza艂.

W 艣ciennych niszach umieszczone by艂y sarkofagi, kt贸rych' utwierdzi艂 Cadderly'ego w przekonaniu, 偶e wybra艂 w艂a艣ci艂 odnog臋. Pokonawszy zakr臋t nie mia艂 ju偶 偶adnych w膮tpliwe Daleko przed nimi na ko艅cu chodnika majaczy艂y drzwi, w kt贸r zia艂y poka藕ne szczeliny. Przez otwory przebija艂o ostre 艣wiat艂o.

- To tutaj? - spyta艂 Ivan, cho膰 domy艣la艂 si臋 ju偶 odpowie Zanim Cadderly zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, ruszy艂 biegiem przed siebMJ

Kap艂an ponownie usi艂owa艂 zatrzyma膰 rozjuszonego krasnolu i ponownie mu si臋 to nie uda艂o. Chcia艂 przekona膰 go, 偶e j zbli偶y膰 si臋 do kaplicy cicho i ostro偶nie - ale jego s艂owa pon w pr贸偶ni臋. Znajdowa艂 si臋 kilka st贸p za Ivanem, kiedy ostami z i kofag贸w otworzy艂 si臋 szeroko i z wn臋rza wysz艂a mumia, zast臋puj! im drog臋. Zbyt rozw艣cieczony, by si臋 tym przej膮膰, Ivan nadal i

240

l禄t|czka

wzruszenie bieg艂 przed siebie, ale Cadderly zatrzyma艂 si臋 gwa艂tow­nie. Strach sparali偶owa艂 m艂odego ucznia, widok pot臋偶nego nie-umar艂ego przepe艂ni艂 jego serce niepohamowan膮 zgroz膮 i aur膮 czys­tego i plugawego z艂a. Nieumarli byli przera偶aj膮cy, ale w por贸wna­niu z tym monstrum wydawali si臋 zgo艂a niegro藕ni.

- To absurd - mrukn膮! pod nosem Cadderly. L臋k by艂 jak najbar­dziej do przyj臋cia, ale strach, kt贸ry akurat w takiej chwili komplet­nie go sparali偶owa艂, wyda艂 mu si臋 absurdalny.

- Z艂a藕 mi臋 z drogi! - rykn膮艂 nacieraj膮cy Ivan. Ci膮艂 z ca艂ej si艂y toporem i nawet trafi艂 w cel, ale w przeciwie艅stwie do walki z ko艣ciotrupami, tym razem mocna bro艅 natrafi艂a na du偶o wi臋kszy op贸r. Grube banda偶e spowijaj膮ce cia艂o mumii wch艂on臋艂y i z艂ago­dzi艂y impet ciosu, a kawa艂ki p艂贸tna, kt贸re oderwa艂y si臋 i przycze­pi艂y do ostrza topora, uchroni艂y j膮 przed powa偶niejszymi obra偶enia­mi.

Monstrum prawie nie poczu艂o uderzenia. Smagn臋艂o pot臋偶nymi ramonami, trafiaj膮c Ivana w g艂ow臋 i ciskaj膮c go w g艂膮b pobliskiej niszy. Krasnolud r膮bn膮艂 mocno o 艣cian臋 i o ma艂o nie straci艂 przy­tomno艣ci, ale uparcie, cho膰 chwiejnie, nadal pr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰.

Mumia czeka艂a na niego. Drugi cios roz艂o偶y艂 krasnoluda na 艂opatki.

Gdyby nie Cadderly, chwile Ivana by艂yby ju偶 policzone. Jego pierwszy atak by艂 praktycznie przypadkowy, bowiem mumia, pod膮偶aj膮c za Ivanem, przeci臋艂a nagle promie艅 艣wiat艂a z trzymanej przez Cadderly'ego tulejki. Jako istota nocy, mieszkaniec mroczne­go 艣wiata wiecznych ciemno艣ci, Khalif nie przywyk艂 ani nie tolero­wa艂 偶adnego 艣wiat艂a.

Widz膮c, 偶e mumia cofa si臋 i unosi spowit膮 banda偶ztmi r臋k臋, aby os艂oni膰 oczy przed blaskiem, Cadderly nieco odzyska艂 rezon. Przez ca艂y czas kierowa艂 promie艅 艣wiat艂a na potwora, zmuszaj膮c go, by odst膮pi艂 od Ivana, podczas gdy jednocze艣nie drug膮 r臋k膮 za艂adowa艂 do kuszy kolejny be艂t. Nie mia艂 najmniejszych opor贸w przed u偶yciem swej broni przeciwko temu potworowi - mumia byfa zbyt odra偶aj膮ca i potworna, by jego sumienie mog艂o si臋 za ni膮 wstawi膰.

W dalszym ci膮gu zas艂aniaj膮c oczy, mumia zbli偶y艂a si臋 do Cadderly'ego, a przy ka偶dym kroku wymachiwa艂a r臋k膮 w stron臋 rani膮cego j膮 promienia 艣wiat艂a.

Pierwszy be艂t pogr膮偶y艂 si臋 g艂臋boko w piersi potwora, nim eksplo­dowa艂. Wybuch odrzuci艂 mumi臋 o kilka st贸p i pozostawi艂 wypalone

241

ft. A.

czarne 艣lady na banda偶ach zar贸wno na piersi, jak i na plecach.

Je艣li jednak nieumarty odni贸s艂 jakie艣 powa偶niejsze obra偶enia bynajmniej tego nie okazywa艂. Wr臋cz przeciwnie, zn贸w zaatako

Cadderly zacz膮艂 gor膮czkowo prze艂adowywa膰 kusz臋. Na szcz jego projekt okaza艂 si臋 udany i wykonanie tej czynno艣ci nie trudne. Drugi be艂t trafi艂 w to samo miejsce, co pierwszy, pono odrzucaj膮c potwora do ty艂u.

Mumia zn贸w podj臋艂a walk臋, wi臋c kap艂an pos艂a艂 trzeci膮 sti ale nawet to jej nie powstrzyma艂o. Uparcie, krok po kroku, zbli si臋 do coraz bardziej przera偶onego i rozgor膮czkowanego dzie艅ca. Czwarty strza艂 okaza艂 si臋 dla Cadderly'ego fatalny, bow be艂t po prostu przeszy艂 mumi臋 na wylot, nie wywo艂uj膮c nawet < plozji Oleju Grom贸w.

Wypuszczaj膮c pi膮t膮 strza艂臋, niemal dotyka艂 ko艅cem kuszy nych, odra偶aj膮cych banda偶y na ciele monstrum.

Tym razem efekt by艂 nieco lepszy, ale i ten be艂t jedynie spo? nil, a nie zatrzyma艂 napieraj膮cego potwora. Cadderly nie mia艂 j czasu na zaladownie kolejnego be艂tu.

- Id臋! _ wybe艂kota艂 Ivan wype艂zaj膮c z niszy.

Cadderly w膮tpi艂, czy krasne lud mo偶e mu jeszcze pom贸c, na gdyby zd膮偶y艂 dotrze膰 do potwora na czas, a na to si臋 nie M艂ody ucze艅 wiedzia艂 r贸wnie偶, 偶e jego konwencjonalna i laska i wiruj膮ce dyski - nie mog膮 wyrz膮dzi膰 mumii najmnie krzywdy.

Zosta艂o ju偶 tylko jedno. Wyci膮gn膮艂 przed siebie 艣wiec膮c膮 tutej ponownie spowalniaj膮c tym mumi臋. Monstrum zakry艂o oczy i < znacznie odwr贸ci艂o si臋 od niego. Cadderly wypu艣ci艂 kusz臋 i si臋g drug膮 r臋k膮 po zwieszaj膮cy si臋 u jego boku buk艂ak. Schwyci艂 j wystaj膮cy dziobek, wcisn膮艂 pod pach臋 i kciukiem str膮ci艂 zatyczk臋. Nast臋pnie powoli i metodycznie docisn膮艂 rami臋 do l wypuszczaj膮c strug臋 艣wi臋conej wody w twarz napastnika.

艢wi臋cona woda zasycza艂a, zbryzguj膮c ob艂o偶onego zakl臋ciem i nieumar艂ego i po raz pierwszy w tym starciu monstrum okaza艂o < pienie. Wyda艂o d艂ugi, g艂o艣ny, przeszywaj膮cy do szpiku ko艣ci . kt贸ry przepe艂ni艂 Cadderly'ego zgroz膮 i nawet na kr贸tk膮 chv zatrzyma艂 Ivana. By艂o to przys艂owiowe szczekni臋cie bez ugryzie bo pomimo 偶e mumia w dalszym ci膮gu si臋 zbli偶a艂a, zacz臋艂a kim 艂ukiem omija膰 m艂odzie艅ca uzbrojonego w 艣wi臋con膮 i 艣wiec膮c膮 tulejk臋. Nied艂ugo potem zostawi艂a Cadderly'e

242

RiMtfczki

czym ruszy艂a 偶wawiej w g艂膮b korytarza; rycz膮c z b贸lu i frustracji, t艂uk艂a pot臋偶nymi r臋koma w 艣ciany, sarkofagi i wszystko, co znalaz艂o si臋 na jej drodze.

Ivan, kt贸ry nadal palii si臋 do walki, przebieg艂 obok kap艂ana.

- Cz艂owiek, kt贸ry zabi艂 twojego brata, znajduje si臋 za tymi drzwiami! - zawo艂a艂 Cadderly, pragn膮c za wszelk膮 cen臋 zawr贸ci膰 krasnoluda. Nie mia艂, rzecz jasna, 偶adnego potwierdzenia swoich s艂贸w, ale by艂 got贸w powiedzie膰 wszystko, aby go tylko powstrzy­ma膰. Jak by艂o do przewidzenia, Ivan odwr贸ci艂 si臋. Warkn膮艂 g艂o艣no i p臋dem min膮艂 Cadderly'ego, zapominaj膮c w jednej chwili o ucieka­j膮cej mumii. Wbi艂 wzrok w drzwi na ko艅cu korytarza.

Cadderly czu艂, 偶e zbli偶a si臋 tragedia. Przypomnia艂 sobie wy­wa偶anie 艣wie偶o wzniesionego muru w piwnicy i wybuchy, kt贸re potem nast膮pi艂y. Musia艂 zak艂ada膰, 偶e r贸wnie偶 i to wej艣cie jest strze­偶one przez ochronne glify, a zauwa偶y艂, 偶e drzwi na wprost niego s膮 grube i obite metalowymi pasami. Je偶eli Ivan nie przebije ich w jed­nym ataku i znajdzie si臋 w zasi臋gu wybuchowych glif贸w...

Cadderly przypad艂 do ziemi, wyj膮艂 be艂t i si臋gn膮艂 po kusz臋. Jednym ruchem napi膮艂 ci臋ciw臋, na艂o偶y艂 be艂t i odwr贸ci艂 si臋, namie­rzaj膮c cel przy pomocy 艣wietlnego promienia swojej tulejki.

Strza艂a wyprzedzi艂a Ivana o krok. Nie trafi艂a bezpo艣rednio w za­mek, ale eksplodowa艂a z dostatecznie du偶膮 si艂膮, by drzwi zacnybo-taty si臋 w zawiasach.

Zdziwiony nag艂膮 eksplozj膮, ale rozp臋dzony tak, 偶e nawet gdyby chcia艂, nie zdo艂a艂by si臋 zatrzyma膰, Ivan z impetem r膮bn膮艂 w drew­niane odrzwia.

24)

21 Celny cios

- Nie - us艂ysza艂a za plecami g艂os druida, ale zdawa艂 siei dobiega膰 z daleka, jakby by艂 jedynie wspomnieniem z im czasu i miejsca. Dla Daniki liczy艂 si臋 teraz tylko mur z cegie艂, ii ni偶 艣ciany naturalnego ziemnego tunelu, kt贸rym tu dotarli. " kusi艂 j膮, zaprasza艂, przywodzi艂 wspomnienie dawno nie偶yj膮 bohatera.

Odleg艂y g艂os ponownie si臋 odezwa艂, ale tym razem by艂o to i zrozumia艂e cmokanie i skrzeczenie.

Puchary ogon spad艂 Danice na oczy, przerywaj膮c koncentracje| kamieniu. Odruchowo machn臋艂a r臋k膮, aby go odsun膮膰.

Zgodnie z instrukcjami druida Percival ugryz艂 j膮.

Danica targn臋艂a ramieniem i zamachn臋艂a si臋, wykonuj膮c i nie, kt贸re zabi艂oby wiewi贸rk臋 na miejscu. Zanim jednak doszed艂 celu, rozpozna艂a Percivala i otrz膮sn膮wszy si臋 spod' czerwonej mg艂y, powr贸ci艂a do rzeczywisto艣ci.

- Mur - wykrztusi艂a - ja chcia艂am...

- To nie twoja wina - rzek艂 do niej Newander - Kl膮twa ] nie dala o sobie zna膰. Wygl膮da na to, 偶e ta walka nie ma ko艅ca, l

Znu偶ona i zawstydzona Danica usiad艂a, opieraj膮c si臋 ple o kamico. Da艂a z siebie wszystko, by oprze膰 si臋 natarczywej: widzia艂a bowiem, czym ona jest i zakonotowa艂a sobie g艂臋h w my艣lach logiczn膮 konkluzj臋, 偶e powinna unika膰 tego destruktywnych impuls贸w. Mimo to jednak w samym zagro偶enia porzuci艂a nadziej臋 na osi膮gni臋cie sukcesu na wywo艂anych przez kl膮tw臋 pragnie艅.

- Nie akceptuj poczucia winy - powiedzia艂 jej NewandefJ le偶eli chodzi o zwalczanie kl膮twy, idzie ci lepiej ni偶 wszys '

1*4

kwttczka

innym kap艂anom z g贸ry. Jak dot膮d ci si臋 udawa艂o, a to wi臋cej ni偶 wi臋kszo艣膰 z nich zdo艂a艂a osi膮gn膮膰.

- Cadderly'emu towarzysz膮 krasnoludy - upomnia艂a go Danica.

- Nie bierz tego pod uwag臋 - ostrzeg艂 Newander. - Nie jeste艣 krasnoludem. Brodaty lud posiada naturaln膮 odporno艣膰 na czary i 偶aden cz艂owiek nie jest w stanie im dor贸wna膰. To nie kwestia samodyscypliny, lady Daniko, ale r贸偶nic fizycznych.

Danica zrozumia艂a, 偶e druid m贸wi prawd臋, ale 艣wiadomo艣膰, i偶 Pikel i Ivan maj膮 nad ni膮 przewag臋 w zwalczaniu kl膮twy, wcale nie umniejsza艂a w niej poczucia winy. Pomimo st贸w druida uwa偶afa mg艂臋 za swego rodzaju mentalne wyzwanie, test dyscypliny.

- A co z Newanderem? - zapyta艂a nagle, bardziej sarkastycznie, ni偶 zamierza艂a. - Czy w twoich 偶y艂ach p艂ynie krew brodatego ludu? Nie jeste艣 krasnoludem. Dlaczego wi臋c na ciebie to nie wp艂ywa?

Druid odwr贸ci艂 wzrok. Tym razem to jemu zacz臋艂o doskwiera膰 poczucie winy.

- Nie wiem - przyzna艂 - ale musisz wierzy膰, 偶e z ka偶dym kro­kiem coraz bardziej odczuwam dzia艂anie kl膮twy. Cadderly s膮dzi艂, 偶e mg艂a wydobywa z cz艂owieka to, co tkwi w jego sercu. Ob偶artu­chy w kuchni zajadaj膮 si臋 na 艣mier膰. Kap艂ani oddani cierpieniu zabijaj膮 jeden drugiego w przyp艂ywie religijnego sza艂u. Moi bracia druidzi przybieraj膮 form臋 zwierz膮t, zatracaj膮c si臋 w odmiennym stanie 艣wiadomo艣ci. Dlaczego wi臋c Newander nie sta艂 si臋 zwierz臋ciem?

Danica zrozumia艂a, 偶e ostatnie pytanie druida 艣wiadczy艂o o ogromnej i szczerej udr臋ce. Ju偶 wcze艣niej o tym rozmawiali, ale Newander nie by艂 w stanie si臋 wyt艂umaczy膰, koncentruj膮c swoj膮 odpowied藕 na wyja艣nieniu, dlaczego Cadderly m贸g艂 unikn膮膰 kl膮t­wy.

- Wydaje mi si臋, 偶e kl膮twa nie ma na mnie wp艂ywu, bo sam nie znam w艂asnych pragnie艅 - ci膮gn膮艂 druid. - Czy偶bym min膮艂 si臋 z powo艂aniem? - Po jego twarzy pociek艂y 艂zy. Zdawa艂 si臋 balanso­wa膰 na kraw臋dzi za艂amania; by艂o to dla Daniki jawn膮 oznak膮, 偶e r贸wnie偶 on pad艂 ofiar膮 czerwonej mg艂y.

- Nie mam powo艂ania? - j臋kn膮艂. Ukrywaj膮c twarz w d艂oniach skuli艂 si臋 na pod艂odze i zaszlocha艂. Jego cia艂em targn臋艂y konwulsyj-ne skurcze.

- Mylisz si臋 - powiedzia艂a Danica z tak膮 si艂膮, by przyci膮gn膮膰 uwag臋 druida. - Je艣li min膮艂e艣 si臋 z powo艂aniem albo w og贸le go nie

245

ft. A. $il芦at禄rr

masz, dlaczego korzystasz z zakl臋膰 b臋d膮cych darem twego Silvanusa? Najpierw w moim pokoju pos艂u偶y艂e艣 si臋 winon a potem o偶ywi艂e艣 mech podczas walki z ghulami.

Newander zebra艂 si臋 w sobie, zaintrygowany s艂owami Znalaz艂 si艂臋, by wsta膰 i tym razem nie odwr贸ci艂 wzroku.

- Mo偶e prawda tkwi膮ca w twoim sercu pomog艂a ci w poko kl膮twy - skonstatowa艂a Danica. - Kiedy po raz pierwszy pocz na sobie jej wp艂yw?

Newander cofn膮艂 si臋 my艣lami o kilka dni, do swego powr贸t biblioteki, kiedy zasta艂 Arcite'a i Cleo po dokonanej ju偶 transfo cji.

- Poczu艂em j膮 zaraz po powrocie tutaj - wyja艣ni艂. - W臋droy po g贸rach, ogl膮da艂em orle gniazda... - Newander pami臋ta艂 to < n ale. Przypomnia艂 sobie r贸wnie偶 w艂asne rozwa偶ania dotycz膮ce l tii Su. - Ju偶 kiedy znalaz艂em si臋 przy drzwiach biblioteki, dzia艂em, 偶e dzieje si臋 co艣 niedobrego. Uda艂em si臋 natychmia moich braci druid贸w, ale okaza艂o si臋, 偶e przybrali zwierz臋ce l i nie by艂em w stanie nawi膮za膰 z nimi kontaktu.

- Oto twoja odpowied藕 - powiedzia艂a Danika po kr贸tl namy艣le. - Jeste艣 kap艂anem porz膮dku natury, a ta kl膮twa st jawne jego zaprzeczenie. Powiedzia艂e艣, 偶e potrafisz wyczun obecno艣膰 nieumar艂ych i podejrzewam, 偶e w艂a艣nie w ten wyczu艂e艣 obecno艣膰 kl膮twy.

Sk膮d wiedzia艂em, 偶e zbli偶a艂y si臋 ghule? - zastanawia艂 | Newander. Istnia艂y zakl臋cia, s艂u偶膮ce wykrywaniu obecno艣ci typu nieumar艂ych, ale on przecie偶 nie wykorzysta艂 偶adnego z nie mimo to jednak wiedzia艂, 偶e tam by艂y, podobnie jak wiedzia艂, 偶e monstra s膮 istotami z艂a, a nie zwyk艂ymi drapie偶nikami. Impli tego rozumowania zabi艂y druidowi niez艂ego 膰wieka.

- Nie jestem godzien... zbyt wiele mi przypisujesz - zwr贸ci艂 | ponuro do Daniki.

- Jeste艣 kap艂anem naturalnego porz膮dku - powt贸rzy艂a i - Nie s膮dz臋, 偶e sam, w pojedynk臋 zdo艂a艂e艣 prze艂ama膰 kl膮tw臋, przecie偶 nie by艂e艣 ani me jeste艣 sam. Towarzyszy ci twoja wiara i w艂a艣nie owo szczere powo艂anie da艂o ci moc, aby stawi膰 op贸r ] kk艅stwu. Arcite i Cleo nie zostali ostrze偶eni. Kl膮twa dopad艂a M nim zdo艂ali si臋 zorientowa膰, 偶e co艣 jest nie tak, ale ich pora偶ka l dla ciebie ostrze偶eniem, ty za艣, 艣wiadom niebezpiecze艅stwa, ] ta艂e艣 wierny swemu powo艂aniu.

Rintgtzhi

Newander pokr臋ci艂 g艂ow膮, nie by艂 przekonany - nie o艣miela艂 si臋 uwierzy膰, 偶e posiada tak wielk膮 wewn臋trzn膮 moc. Nie usi艂owa艂 jed­nak torpedowa膰 wniosk贸w Daniki i nie wa偶y艂by si臋 te偶 zaprzecza膰 niczemu, co wi膮za艂o si臋 z Silvanusem, D臋bem Ojcem. Dawno temu odda艂 swoje serce Silvanusowi i pomimo narastaj膮cych zaintereso­wa艅 post臋pem i cywilizacj膮 pozosta艂 mu wiemy.

Czy to mo偶liwe, 偶e jest prawdziwym uczniem D臋bu Ojca? Czy mo偶liwe, 偶e to, co uwa偶a艂 za pora偶k臋, fakt, i偶 nie sta艂 si臋 zwie­rz臋ciem jak Arcite czy Cleo, mog艂o w rzeczywisto艣ci oznacza膰 sil臋?

- Tracimy czas na zadawanie pyta艅, na kt贸re nie znamy odpo­wiedzi - rzek艂 po d艂u偶szej chwili nieco bardziej spokojnym tonem. - Niezale偶nie od przyczyny, zar贸wno ty, jak i ja zdo艂ali艣my si臋 wywin膮膰.

Danica ponownie spojrza艂a z zatroskaniem na 艣cian臋.

- Przynajmniej na razie - doda艂a. - Chod藕my ju偶, zanim moja wola ponownie os艂abnie.

Pokonali kilka 艂ukowato sklepionych przej艣膰. Danica trzyma艂a w wyci膮gni臋tej przed siebie r臋ce pochodni臋, aby wypala膰 znajduj膮­ce si臋 na ich drodze paj臋czyny. 呕adne z nich nie mia艂o wi臋kszego do艣wiadczenia w w臋dr贸wkach pod ziemi膮 ani nie zna艂o plan贸w katakumb. Po prostu szli przed siebie, wybieraj膮c kolejne tunele na chybi艂-trafi艂.

Danica by艂a dostatecznie zapobiegliwa, by wyry膰 strza艂ki przy kilku bardziej k艂opotliwych zakr臋tach, na wypadek gdyby musieli wraca膰 t膮 sam膮 drog膮 - mimo to jednak dr臋czy艂 j膮 niepok贸j, 偶e wraz z druidem zagubi si臋 w tym ogromnym, niewiarygodnie z艂o偶onym kompleksie. *

Dostrzegli 艣lady 艣wiadcz膮ce o tym, i偶 korytarzem niedawno kto艣 musia艂 przechodzi膰 - zwisaj膮ce lu藕no strz臋py paj臋czyn, poruszona skrzynia w k膮cie - 偶adne z nich jednak nie by艂o w stanie stwierdzi膰, czy by艂o to dzie艂o Cadderly'ego, potwora w rodzaju napotkanych przez nich ghuli czy mo偶e zwierz臋cia, kt贸re zadomowi艂o si臋 w mrocznych katakumbach.

Weszli do d艂ugiego korytarza. Ich pochodnie prawie si臋 wypa­li艂y. Od tego tunelu odchodzi艂o kilka odn贸g'- wej艣cia znajdowa艂y si? g艂贸wnie w 艣cianie po prawej. Danica i Newander postanowili tym razem, 偶e nie b臋d膮 kluczy膰 i kr臋ci膰 si臋 w k贸艂ko, b艂膮dz膮c w kolejnych korytarzach. Min臋li kilka pierwszych chodnik贸w.

2*7

ft. A. Silfittrr

Danica przy艣wiecaj膮c sobie pochodni膮 zagl膮da艂a czujnie w ka偶dego z nich, ale zawsze wraca艂a do g艂贸wnego koryt bowiem zamierza艂a wraz z Newanderem dotrze膰 a偶 do jego ko

Wreszcie znale藕li si臋 u wylotu chodnika, kt贸rego po prostu \ byli w stanie zignorowa膰. Danica tak jak poprzednio wesz艂a i aby si臋 rozejrze膰. To co zobaczy艂a, potwierdzi艂o jej przypuszcz Rozegra艂a si臋 tu zaci臋ta bitwa - pod艂oga us艂ana by艂a stertami koji a kilka czaszek, oderwanych od reszty szkielet贸w, powita艂o widokiem 艣lepych oczodo艂贸w.

Nieco bardziej w g艂臋bi ustawiona by艂a podw贸jna sterta w miejscu tym, jak stwierdzi艂a Danica, Cadderly i krasnoludy uti rzyli szaniec obronny.

- Ko艣ci potwierdzaj膮 moje odczucie co do nieumar艂ych -1 ponuro Newander - ale nie mamy pewno艣ci, 偶e ci, co tam wa byli twoimi przyjaci贸艂mi.

Potwierdzenie pojawi艂o si臋, zanim jeszcze sko艅czy艂 m贸wi膰, l Danica wolno przesun臋艂a d艂o艅 z pochodni膮, 偶eby dok艂adniej ] r偶e膰 si臋 pos臋pnemu polu bitwy.

- Pikel!- zawo艂a艂a, podbiegaj膮c do le偶膮cego na ziemi i da. Pikel le偶a艂 zimny i nieruchomy, tak jak pozostawi艂 go Iv| grube pulchne r臋ce mia艂 skrzy偶owane na piersi, a u jego boku le pa艂ka z ciemnego drewna.

Danica ukl臋k艂a, by zbada膰 krasnoluda, ale nie mia艂a w膮tpliv 偶e zielonobrody wojownik jest martwy. Pokr臋ci艂a g艂ow膮, przy g j膮膰 si臋 jego ranom, bowiem 偶adna z nich nie wydawa艂a si臋 na l powa偶na, by mog艂a go powali膰.

Newander zrozumia艂 jej zak艂opotanie. Ukl膮k艂 obok i wypo? j膮膰 kilka s艂贸w wolno przesun膮艂 d艂oni膮 nad cia艂em.

- Jest w nim trucizna - oznajmi艂 ponuro. - Paskudna substi wesz艂a prosto do serca.

Danica z艂o偶y艂a d艂onie pod g艂ow膮 Pikela i delikatnie unios艂a jfl twarz do swojej.

By艂 jej drogim przyjacielem, prawdopodobnie najsympatyc sz膮 osob膮, jak膮 zna艂a. Kiedy trzyma艂a go w ramionach, dosz艂a jj wniosku, 偶e musia艂 umrze膰 niedawno. Jego usta posinia艂y, lecz i nie by艂o jeszcze wzd臋te i wydawa艂o si臋 do艣膰 ciep艂e.

Oczy Daniki rozszerzy艂y si臋, kiedy zwr贸ci艂a si臋 do Newander膮J

- Po walce z ghulami powiedzia艂e艣, 偶e masz zakl臋cie przeciwlj wszelkim znanym truciznom - powiedzia艂a.

kamyczka

- Bo mam - odpar艂 Newander, pojmuj膮c o co jej chodzi - ale w przypadku tego tutaj trucizna zrobi艂a swoje. Moje zakl臋cie nie przywr贸ci mu 偶ycia.

- U偶yj go - rzuci艂a z naciskiem Danica. Dzia艂a艂a szybko, ujmu­j膮c Pikela jedn膮 r臋k膮 za kark i odchylaj膮c mu g艂ow臋 do ty艂u.

-Ale to nic...

- U偶yj go, Newanderze. - uci臋艂a ostro. Druid cofn膮艂 si臋 o krok, w obawie, 偶e jego towarzyszka ponownie znalaz艂a si臋 pod dzia-艂aniem mg艂y.

- Zaufaj mi, b艂agam - ci膮gn臋艂a Danica nieco 艂agodniejszym tonem, zrozumia艂a bowiem, co by艂o przyczyn膮 nag艂ego zaniepoko­jenia druida.

Newander nie rozumia艂, co mniszka zamierza uczyni膰, ale po tym, co wsp贸lnie przeszli, ufa艂 jej. Odczeka艂 chwil臋, przygotowuj膮c zakl臋cie, po czym wyj膮艂 z kieszeni li艣膰 d臋bu, zmi膮艂 go i rzuci艂 na cia艂o krasnoluda, wypowiadaj膮c w艂a艣ciw膮 formu艂臋.

Danica rozchyli艂a p艂aszcz Pikela i rozpi臋艂a zapinki napier艣nika jego ci臋偶kiego pancerza. Spojrza艂a na Newandera, aby upewni膰 si臋, 偶e zakl臋cie zosta艂o uko艅czone.

- Je艣li by艂a w nim jeszcze trucizna, to zosta艂a zneutralizowana - zapewni艂 j膮 druid.

Przysz艂a kolej na Danik臋. Zamkn臋艂a oczy i pomy艣la艂a o najcen­niejszym zwoju Wielkiego Mistrza Penpahga d'Anna, zapiskach dotycz膮cych fizycznego zawieszenia. Penpahg D'Ahn potrafi艂 na kilka godzin wstrzymywa膰 oddech, a nawet prac臋 serca. Kt贸rego艣 dnia Danica zamierza艂a uczyni膰 to samo. Wiedzia艂a, 偶e nie jest jeszcze gotowa na tak wymagaj膮c膮 pr贸b臋, ale pewne aspekty zawarte w pismach Penpahga D'Anna, dotycz膮ce wythodzenia ze stanu zawieszenia, w艂a艣nie teraz mog艂y okaza膰 si臋 niezwykle przy­datne.

My艣la艂a o czynno艣ciach niezb臋dnych do ponownego wprawienia w ruch zatrzymanego serca. Zapiski traktowa艂y t臋 spraw臋 od strony wewn臋trznej, ale og贸lne zasady mo偶na by艂o wykorzysta膰 r贸wnie偶 przy dzia艂aniach z zewn膮trz.

U艂o偶y艂a Piiela p艂asko na ziemi, rozpi臋艂a mu kamizelk臋 i pod­ci膮gn臋艂a wysoko koszul臋. Poprzez g臋stwin臋 w艂os贸w prawie nie widzia艂a klatki piersiowej krasnoluda, ale mimo to uparcie nama-ca艂a palcami 偶ebra, licz膮c w duchu, 偶e anatomia krasnolud贸w nie r贸偶ni si臋 zbytnio od ludzkiej.

JM

fc. A. $al芦it*rr

Odnalaz艂a w艂a艣ciwe miejsce - a przynajmniej tak jej si臋 wa艂o. Obejrza艂a si臋, szukaj膮c wsparcia u Newandera. Druid j wyra藕nie zdziwiony , lecz ona odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i woln膮 i zada艂a szybki, silny cios w zag艂臋bienie klatki piersiowej krasnoli Odczeka艂a chwil臋 i uderzy艂a ponownie.

Jej dzia艂ania sta艂y si臋 bardziej zaci臋te - dzia艂a艂a z pe艂nym ] ceniem, a to stanowi艂o dla czerwonej mg艂y dostateczn膮 zacne ponowienia ataku.

- Lady Daniko! - zawo艂a艂 Newander, chwytaj膮c rozgor膮cz na mniszk臋 za rami臋. - Powinna艣 mie膰 nieco wi臋cej szacunku | zmar艂ych.

Danica 艣mign臋艂a r臋k膮 za siebie, trafiaj膮c druida pod ko艂a Cios powali艂 Newandera na ziemi臋, a ona podj臋艂a przerwan膮 < no艣膰, uderzaj膮c zaciekle, raz za razem. Us艂ysza艂a trzask p臋kaj膮 偶ebra, ale nie powstrzyma艂o jej to przed zadaniem kolejnego cic

Newander znowu by艂 przy niej, chwytaj膮c j膮 tym razem du偶e niej i odci膮gaj膮c od zw艂ok. Szamotali si臋 przez chwil臋 - Da z 艂atwo艣ci膮 uzyska艂a przewag臋. Roz艂o偶y艂a Newandera na lo i przysiad艂a okrakiem na jego piersi. Pi臋艣膰 kobiety zawis艂a z艂ov nad twarz膮 druida.

- Ojoj!

Ten okrzyk sprawi艂, 偶e zar贸wno Danica, jak i Newander ; bez ruchu.

- Co艣 ty zrobi艂a? - wyszepta艂 Newander.

Danica, r贸wnie zdumiona, jak druid pokr臋ci艂a g艂ow膮 i odv si臋 powoli. Pikel siedzia艂 na ziemi - wygl膮da艂 na poobija i oszo艂omionego, ale 偶y艂 i to by艂o najwa偶niejsze. Kiedy zoba Danik臋, u艣miechn膮艂 si臋.

Mniszka zostawi艂a le偶膮cego na ziemi druida i podbieg艂s krasnoluda, u艣ciska艂a go z ca艂ej si艂y.

W chwil臋 potem podbieg艂 do nich Newander i serdecznie ] pa艂 oboje po ramionach.

- To cud - mrukn膮艂 druid.

Danica wiedzia艂a, jak by艂o naprawd臋. Wiedzia艂a, 偶e o偶j Pikela wi膮za艂o si臋 z pewnymi nader logicznymi i dobrze lidbku towanymi zasadami, zawartymi w naukach Wielkiego Mi Penpahga D' Anna. Mimo to, zbyt zdumiona tym, co uczyni艂a, i1 dowana, 偶e ponownie widzi Pikela 偶ywego, nie pokwapi艂a powiedzie膰 tego na g艂os.

Rantgtzki

- C贸偶 za szcz臋艣liwe spotkanie - stwierdzi艂a, kiedy gor膮ce powita­nie wreszcie dobieg艂o ko艅ca.

- Ojoj - rzek艂 szybko Pikel.

-1 nie tylko dla ciebie - zacz臋艂a Danica. Newander spojrza艂 na ni膮 zdziwiony.

- To nasz pierwszy dow贸d, 偶e drogi - nasze i Cadderly'ego - nareszcie si臋 przeci臋艂y - stwierdzi艂a Danica. - Dop贸ki nie znale藕­li艣my Pikela, b艂膮dzili艣my po omacku.

- Teraz ju偶 wiemy - doda艂 Newander. -I wiemy, 偶e Cadderly przechodzi艂 t臋dy przed nami. Mo偶e teraz 艂atwiej b臋dzie nam go odszuka膰.

Pochyli艂 si臋 szybko, z pochodni膮 w r臋ku przygl膮daj膮c si臋 pod艂o偶u w poszukiwaniu jakich艣 艣lad贸w, ale w chwil臋 potem wyprostowa艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮 przecz膮co.

- To bardzo w膮t艂y 艣lad, je偶eli w og贸le mo偶na m贸wi膰 o jakim艣 艣ladzie. U艣miech na twarzy Daniki poszerzy艂 si臋.

- Dla nas mo偶e tak - stwierdzi艂a - ale dla Percivala mo偶e by膰 ca艂kiem wyra藕ny.

Pikel siedzia艂 zak艂opotany, ale Newanderowi udzieli艂 si臋 u艣miech Daniki. Druid wyda艂 kilka odg艂os贸w, porozumiewaj膮c si臋 z wie­wi贸rk膮 i prosz膮c j膮, by zaprowadzi艂a ich do Cadderly'ego. Percival kr臋ci艂 si臋 przez chwil臋 w t臋 i z powrotem, drapi膮c w ziemi i szukaj膮c jakich艣 trop贸w - 艣lad贸w na ziemi lub mo偶e zapachu.

Wreszcie z艂apa艂 trop i pogna艂 przed siebie. Newander 偶wawym krokiem pod膮偶y艂 za nim. Danica pomog艂a Pikelowi podnie艣膰 si臋. Wci膮偶 jeszcze by艂 s艂aby i mocno oszo艂omiony, ale dzi臋ki dw贸m podstawowym cechom - twardo艣ci i uporowi, charakteryzuj膮cym ka偶dego krasnoluda - zdo艂a艂 pomaszerowa膰 wraz z ni膮 w g艂膮b korytarza.

Sen by艂 taki przyjemny, ale Druzilowi nie dawa艂a spokoju my艣l, 偶e le偶膮c w szczelinie moru opuszczonego korytarza jest niebezpiecz­nie ods艂oni臋ty i zgo艂a bezbronny. Imp wyczo艂ga艂 si臋 z kryj贸wki i powr贸ci艂 do swojej typowej skrzydlatej postaci.

W kt贸rym艣 momencie podczas drzemki utraci艂 koncentracj臋 potrzebn膮 do zachowania niewidziatao艣ci, a teraz jego umys艂 przy­膰miewa艂a dziwna mgie艂ka i zupe艂nie nie by艂 w stanie si臋 skupi膰.

250

l. A.

Senna mgie艂ka otacza艂a go nieodparcie i kusi艂a, ale imp _ my艣li tylko jedno - musi wr贸ci膰 do Barjina, do bezpiecznego i. ca, gdzie znajduj膮 si臋 magiczne wrota 艂膮cz膮ce go z Zamczys Tr贸jcy. Wiedzia艂, 偶e kto艣 niedawno przechadza艂 si臋 tym koryt a poniewa偶 nie mia艂 ochoty na spotkanie z nieprzyjaci贸艂mi, 鈥 okr臋偶n膮 i d艂u偶sz膮, acz bezpieczniejsz膮 drog臋.

W chwil臋 p贸藕niej zatrzyma艂 si臋, bowiem min臋艂a go osz mumia, niszcz膮ca w bezmy艣lnym szale wszystko, co napot] swojej drodze.

Druzil u艣wiadomi艂 sobie, 偶e co艣 posz艂o nie tak, musia艂o wy膰 si臋 co艣 bardzo z艂ego, skoro mumia - osmalona i opalona w miejscach - zdo艂a艂a wyrwa膰 si臋 spod kontroli.

Stw贸r znikn膮艂 w bocznym korytarzu, warcz膮c gro藕nie i wielkimi s臋katymi 艂apskami we wszystko, co znalaz艂o si臋 n zasi臋gu.

Skrzyd艂a Druzila trzepota艂y powoli, gdy imp na wp贸艂 szed艂,! wp贸艂 lecia艂 w kierunku komnaty z o艂tarzem.

Tak, Barjin mu pomo偶e, a je偶eli nie on, to z pewno艣ci膮 Afc _ Z t膮 my艣l膮 imp wys艂a艂 s艂aby, senny komunikat do swego w Zamczysku Tr贸jcy.

252

22 Twarz膮 w twarz

Ivan z przera偶aj膮c膮 si艂膮 uderzy艂 w obluzowane drzwi, wyrywaj膮c jeden z zawias贸w. Obawy Cadderly'ego okaza艂y si臋 s艂uszne, bowiem kiedy krasnolud przest膮pi艂 pr贸g, mia艂o miejsce kilka pot臋偶nych, p艂omiennych eksplozji. Gdyby drzwi si臋 zaklinowa艂y albo cho膰 spowolni艂y jego bieg, ani chybi by si臋 usma偶y艂.

Pomimo wszystko Cadderly nie by艂 pewny, czy jego przyjaciel prze偶y艂.

Ivan wpad艂 do pokoju szoruj膮c twarz膮 po posadzce, a z kilku miejsc na jego ciele unosi艂y si臋 smu偶ki dymu. Cadderly b艂yska­wicznie wbieg艂 do 艣rodka, aby znale藕膰 si臋 jak najszybciej obok towarzysza. Mia艂 nadziej臋, 偶e drzwi nie broni艂a ju偶 偶adne ochronne glity.

M艂ody ucze艅 nie zd膮偶y艂 jednak podej艣膰 do Ivana. Kiedy tylko wszed艂 do pomieszczenia, zmru偶y艂 oczy, bo blask kilku pochodni i p艂on膮cego koksownika by艂 bardzo ra偶膮cy, ale zdo艂a艂 zauwa偶y膰, 偶e nie jest w komnacie sam. *

- Nie藕le si臋 spisa艂e艣, 偶e dotar艂e艣 a偶 tutaj - rzek艂 spokojnie Barjin, stoj膮c na 艣rodku pokoju, obok o艂tarza z dymi膮c膮 butelk膮. Na 艣cia­nach po obu stronach kap艂ana by艂y zatkni臋te pochodnie, ale silniej­szy blask bi艂 z prawej strony, od kosza koksowego, kt贸ry, jak przy­puszcza艂 Cadderly, pe艂ni艂 funkcj臋 bramy pomi臋dzy 艣wiatami.

- Doceniam twoj膮 zaci臋to艣膰 - ci膮gn膮艂 drwi膮co Barjin - cho膰 przekonasz si臋, 偶e posz艂a ona na marne.

Wszystkie wspomnienia, wyra藕ne i uporz膮dkowane, powr贸ci艂y do Cadderly'ego, kiedy tylko zobaczy艂 Barjina. Przede wszystkim przysz艂o mu na my艣l, 偶e b臋dzie musia艂 rozm贸wi膰 si臋 ostro z Kierkanem Rufo - kt贸ry, jak wierzy艂, by艂 odpowiedzialny za jego

253

l. A. SalMtm

znalezienie si臋 w tunelach. To kopniak Rufa w przyspieszonym te pie wys艂a艂 go po raz pierwszy w g艂膮b katakumb. Jego pragnie uregulowania rachunku z Rufem nie trwa艂o jednak d艂ugo, zw艂a kiedy u艣wiadomi艂 sobie niebezpiecze艅stwa, kt贸re obecnie ml przed sob膮. Nie zatrzyma艂 d艂u偶ej wzroku na kap艂anie, lecz prze go na cz艂owieka stoj膮cego obok Barjina.

- Mullivy? - zapyta艂, cho膰 ju偶 po postawie Mullivy'ego i skowym zgi臋ciu uszkodzonej r臋ki wiedzia艂, i偶 nie jest to dozon kt贸rego kiedy艣 zna艂.

Umar艂y nie odpowiedzia艂.

- To tw贸j przyjaciel? - rzuci艂 drwi膮co Barjin, obejmuj膮c 偶ywe trupa ramieniem. - Teraz tak偶e i m贸j. M贸g艂bym mu kaza膰, aby < zabi艂 - ci膮gn膮艂 - ale, widzisz, t臋 przyjemno艣膰 wol臋 zachowa膰 siebie.

Odpi膮艂 od pasa maczug臋 z g艂owni膮 z obsydianu, rze藕bioneg w kszta艂cie pi臋knej, m艂odej dziewczyny. Nast臋pnie naci膮gn膮艂: g艂ow臋 spiczasty kaptur, kt贸ry dot膮d zwiesza艂 mu si臋 na plecach.

Kaptur jak he艂m zakry艂 mu ca艂膮 g艂ow臋 - w materiale by艂y tyD wyci臋te niewielkie otwory na oczy. Cadderly s艂ysza艂 o zaczarov odzie偶y ochronnej i wiedzia艂, 偶e jego nemezis by艂a opancerzona.

- Pomimo heroicznych wyczyn贸w, m艂ody kap艂anie, nie jeste艣 i mnie niczym innym, jak ma艂膮 drzazg膮 w boku - zauwa偶y艂 Barjis Post膮pi艂 krok w stron臋 Cadderly'ego, ale zatrzyma艂 si臋 nagle, kie Ivan energicznie podni贸s艂 si臋 z ziemi.

Krasnolud gwa艂townie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, po czym rozejrza艂 si臋, jakby zobaczy艂 to pomieszczenie po raz pierwszy. Spojrza艂 Cadderly'ego, a nast臋pnie skoncentrowa艂 swoj膮 uwag臋 na Barjinie.

- Powiedz no, ch艂opcze - rzek艂 i zarzuci艂 sobie top贸r na i przyjmuj膮c pozycj臋 gotowo艣ci - czy to ten tu zabi艂 mi臋 brata?

Aballister otar艂 spocone czo艂o. Nie by艂 w stanie wpatrywa膰 d艂u偶ej w magiczne zwierciad艂o, ale zarazem nie potrafi艂 odwr贸ci膰 wzroku. Poczu艂 zdenerwowanie i zniecierpliwienie Barjina, l nie mog膮c nawi膮za膰 kontaktu z impem po raz pierwszy pos艂a艂 i do odleg艂ej kaplicy.

Aballister martwi艂 si臋 o Druzila i o kleryka, cho膰 jego obawy ] wzgl臋dem Barjina by艂y do艣膰 mgliste. Jednak pomimo wszelkich

254

Rantyczka

dwuznaczno艣ci, l臋ku przed Barjinem i pot臋g膮, jak膮 m贸g艂 on uzys­ka膰, czarnoksi臋偶nik szczerze wierzy艂, 偶e jego rywal nie chce ujrze膰 pora偶ki Najbardziej Zab贸jczej Zgrozy - Tuanta Quiro Miancay.

I wtedy ujrza艂 wrog贸w - a raczej jednego wroga, bowiem Aballister prawie nie zwr贸ci艂 uwagi na niezdarnie podnosz膮cego si臋 krasnoluda. To m艂ody ucze艅 zaprz膮ta艂 jego my艣li - wysoki, smuk艂y m艂odzieniec, oko艂o dwudziestu lat, ze znajomym przenikliwym wzrokiem.

Wyczu艂 wzrastaj膮c膮 pewno艣膰 siebie Barjina i wiedzia艂 ju偶, 偶e tamten opanowa艂 sytuacj臋 i odzyska艂 przewag臋.

Jednak nie wiedzie膰 czemu jeszcze bardziej go to przygn臋bi艂o. Wpatrywa艂 si臋 d艂ugo w twarz m艂odego ucznia, w艂a艣ciwie jeszcze ch艂opca, kt贸ry tak odwa偶nie i nieroztropnie wyruszy艂 na spotkanie ze swym przeznaczeniem.

Cadderlyodpowiedzia艂 kiwni臋ciem g艂owy na pytanie Ivana. Oczy krasnoluda zw臋zi艂y si臋 niebezpiecznie, kiedy 艂ypn膮艂 na kap艂ana z艂a.

- Nie powinien by艂 偶e艣 tego robi膰 - warkn膮艂 cichym, z艂owr贸偶b­nym tonem. Uni贸s艂 top贸r wysoko i powoli ruszy艂 w stron臋 Barjina. -Nie powiniene艣...

Fale mentalnej energii sprawi艂y 偶e Ivan zastyg艂 w p贸艂 zdania i w p贸艂 kroku. Zakl臋cie sparali偶owa艂o umys艂 krasnoluda i unieru­chomi艂o go w miejscu. Ivan usi艂owa艂 stawi膰 maksymalny mentalny op贸r, na jaki tylko by艂o go sta膰, ale Barjin nie by艂 byle zaklinaczem, a ska偶one z艂em miejsce, w kt贸rym si臋 znajdowali, tylko pot臋gowa艂o jego mo偶liwo艣ci. Ivan zdo艂a艂 wyda膰 kilka nieartyku艂owanych d藕wi臋k贸w, po czym umilk艂 i znieruchomia艂 zupe艂nie.

- Ivan? - zapyta艂 Cadderly dr偶膮cym g艂osem, podejrzewaj膮c, co sta艂o si臋 z jego przyjacielem.

- M贸w, m贸w - rzuci艂 drwi膮co Barjin. - Krasnolud s艂yszy ka偶de twoje s艂owo, cho膰 zapewniam ci臋, 偶e nie odpowie.

Jego 艣miech zmrozi艂 Cadderly'ego do szpiku ko艣ci. Dotarli tak daleko i tyle przeszli, Pikel zgin膮艂, aby mogli si臋 tu znale藕膰, a Ivan zebra艂 straszliwe ci臋gi. I wszystko na pr贸偶no. Patrz膮c na kap艂ana z艂a z upiornym Mullivym stoj膮cym pos艂usznie u jego boku, Cadderly zrozumia艂, 偶e nie ma najmniejszych szans.

255

I. A. $al*itorr

- Pokona艂e艣 moje zewn臋trzne stra偶e i za to zas艂ugujesz najwi臋ksze brawa - ci膮gn膮艂 Barjin - ale je艣li s膮dzi艂e艣, 偶e ca艂膮 sw膮 pot臋g臋, to si臋 omyli艂e艣! Sp贸jrz na mnie, ty g艂upi, i kap艂anie...! - Machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 dymi膮cej butelki. -1 sp贸jrz! agenta Talony, kt贸rego sam powo艂a艂e艣 do 偶ycia. Tuanta Qu Miancay - Najbardziej Zab贸jcza Zgroza! Powiniene艣 uwa偶a膰 s pomaza艅ca, m艂ody kap艂anie, bowiem twoja n臋dzna biblioteka l pierwszym miejscem, kt贸re poczuje przera偶aj膮c膮 m贸c chaosu, jt ju偶 niebawem na ca艂e stulecia opanuje to terytorium!

W tej przera偶aj膮cej chwili s艂owa Barjina nie wydawa艂y Cadderly'emu jedynie czcz膮 pogr贸偶k膮. Talona - znal to imi臋 - ] Trucizn i Chor贸b.

- Spodziewa艂e艣 si臋, 偶e butelka nie b臋dzie strze偶ona? - Ba roze艣mia艂 si臋. - Wyobra偶a艂e艣 sobie, 偶e ot tak, po prostu tu wi dziesz, pokonawszy po drodze kilka pomniejszych potwor贸w i i zwyczajniej w 艣wiecie zamkniesz butelk臋, kt贸r膮 ty sam - duch raz jeszcze bole艣nie podkre艣li艂 ostatnie s艂owa - otworzy艂e艣?

Cadderly prawie go nie s艂ysza艂. Skoncentrowa艂 si臋 na butel< i jednostajnej smudze r贸偶owej mgie艂ki, kt贸ra si臋 z niej unosi艂a.

Mia艂 ochot臋 na艂adowa膰 kusz臋 i potraktowa膰 naczynie eksploduj cym be艂tem. Co sta艂oby si臋 w贸wczas z agentem Talony? Obav si臋 jednak, 偶e zniszczenie butelki spowodowa艂oby jedynie uwoli nie agenta - czy czymkolwiek by艂a owa substancja, przy pe艂nej je mocy.

Nagle jego uwaga zosta艂a oderwana od butelki i zrozumia艂, 呕4I mo偶liwo艣膰 wyboru - je偶eli w og贸le j膮 mia艂 - nale偶a艂a obecnie i przesz艂o艣ci.

Kap艂an z艂a ruszy艂 wolno w jego stron臋, wznosz膮c r臋k臋, w kt贸n dzier偶y艂 osobliw膮 czarn膮 maczug臋 o g艂owni w kszta艂cie pi臋k m艂odej dziewczyny. Mia艂a niewinn膮 twarz, kt贸ra zupe艂nie nie ] wa艂a do tego typu broni, i w dziwny spos贸b przypomina艂a Cadderly'emu Danik臋.

Aballister dzia艂a艂 bez chwili zastanowienia. Skupi艂 my艣li na kras-1 noludzie, zastyg艂ym o kilka st贸p przed m艂odym m臋偶czyzn膮. Skon-f centrowa艂 ca艂膮 swoj膮 moc, przesy艂aj膮c zakl臋cie przez magiczne lustro! i wielomilow膮 przestrze艅 - usi艂uj膮c wykorzysta膰 urz膮dzenie szpie- j gowskie jako magiczn膮 bram臋 dla zogniskowanej przez siebie energii. >|

Rantftzlu

Dweomer zwierciad艂a, nie przeznaczony do tego typu wykorzys­tania, opar艂 si臋 pr贸bie. M贸g艂 by膰 wykorzystywany do obserwowania odleg艂ych miejsc, rozmowy z ogl膮danymi istotami, ba, nawet do przeniesienia Aballistera do wybranego przeze艅 miejsca, ale czarno­ksi臋偶nik usi艂owa艂 rozszerzy膰 zakres jego mo偶liwo艣ci, wysy艂aj膮c me tylko swoje my艣li czy ja藕艅, lecz r贸wnie偶 magiczn膮 energie do nieru­chomego jak g艂az krasnoluda.

Nawet gdyby odbiorc膮 mia艂 by膰 cz艂owiek, zadanie to by艂o prawie niewykonalne. Ivan za艣, znajduj膮cy si臋 ca艂kowicie w mocy para­li偶uj膮cego zakl臋cia Barjina, z typowym dla krasnolud贸w uporem walczy艂 z pr贸buj膮cym do艅 dotrze膰 czarnoksi臋偶nikiem.

Aballister zgrzytn膮艂 z臋bami i skoncentrowa艂 si臋 jeszcze bardziej. 呕y艂y wyst臋powa艂y mu na czo艂o; pomy艣la艂, 偶e za t臋 pr贸b臋 przyjdzie mu zap艂aci膰 偶yciem, ale Barjin znajdowa艂 si臋 ju偶 bardzo blisko -zbyt blisko m艂odego m臋偶czyzny - a w d艂oni dzier偶y艂 upiorn膮 maczug臋.

Czarnoksi臋偶nik przy艂o偶y艂 wargi do tafli lustra i wyszepta艂, w nadziei, 偶e krasnolud go us艂yszy.

- Wpu艣膰 mnie, ty g艂upcze!

Zwyci臋ski, z艂owrogo u艣miechni臋ty Barjin podchodzi艂 coraz bli偶ej. Cadderly da艂 mu pow贸d do takiego zachowania, nie podej­muj膮c jak dot膮d 偶adnej pr贸by stawienia oporu. W tej sytuacji kap艂an czu艂 si臋 bardzo pewny siebie.

M艂ody ucze艅 trzyma艂 w jednej r臋ce lask臋 z g艂贸wk膮 w kszta艂cie baraniego 艂ba, ale jeszcze nawet jej nie uni贸s艂. x

Prawd臋 m贸wi膮c, Cadderly zdecydowa艂 si臋 na inn膮 form臋 obrony, jedyn膮, kt贸ra, jak wierzy艂, mog艂a spowolni膰 podchodz膮cego kap­艂ana. Woln膮 r臋k臋 mia艂 opuszczon膮 do boku. Na przemian zaciska艂 i rozlu藕nia艂 pi臋艣膰, napina艂 mi臋艣nie i wypr臋偶a艂 palec do ciosu. Widzia艂 i na w艂asnej sk贸rze poczu艂, jak Danica tuzin razy wykony­wa艂a ten manewr.

Barjin znajdowa艂 si臋 o krok od niego, ale porusza艂 si臋 ostro偶nie, z obawy, 偶e Cadderly b臋dzie chcia艂 zada膰 mu cios swoj膮 lask膮.

M艂odzieniec nawet nie oderwa艂 jej od ziemi. Barjin odbi艂 w bok, z dala od broni i zamachn膮艂 si臋, zadaj膮c pierwszy pr贸bny cios swoj膮 maczug膮.

257

ft. A. SalMtw*

Cadderly z 艂atwo艣ci膮 si臋 cofn膮艂, ale o ma艂o nie utraci艂 osi膮gnie koncentracji, kiedy ujrza艂, jak g艂ownia maczugi zmienia si臋 w grot skowe oblicze jakiego艣 nieziemskiego monstrum z wielk wyg艂odnia艂膮 paszcz臋k膮, naje偶on膮 d艂ugimi, zakrzywionymi k艂ami.

Zachowa艂 jednak do艣膰 zimnej krwi, by odpowiedzie膰 na ati a jako 偶e Barjin spodziewa艂 si臋 ciosu lask膮, jego r臋ka z iatwo艣 przedar艂a si臋 przez os艂on臋 kleryka.

Cadderly wbi艂 z ca艂ej si艂y palec w rami臋 Barjina. Wiedzia艂,; trafi艂 we w艂a艣ciwe miejsce, tak jak cz臋sto Danica robi艂a to "" z nim. Na twarzy kap艂ana z艂a pojawi艂 si臋 grymas szczerego 偶ak tania, a Cadderly omal nie pisn膮艂 z rado艣ci.

- Parali偶uj膮ce Dotkni臋cie! - oznajmi艂.

Barjin by艂 rzeczywi艣cie zdziwiony, lecz jego r臋ka uzbroji w pot臋偶n膮 maczug臋 wbrew przypuszczeniom m艂odego ucznia : opad艂a bezw艂adnie do boku.

Cadderly r贸wnie偶 si臋 zdziwi艂 i kiedy maczuga ponownie ci臋艂a powietrze, zareagowa艂 praktycznie w ostatniej chv Odwr贸ci艂 si臋 i rzuci艂 na ziemi臋, lecz bro艅 dosi臋g艂a jego ramie wygryzaj膮c w nim g艂臋bok膮 bruzd臋. Cadderly zamierza艂 wyko przewr贸t i podnie艣膰 si臋 z ziemi w odleg艂o艣ci kilku st贸p od kleryk ale cios wytraci艂 go z r贸wnowagi i m艂ody ucze艅 run膮艂 bezw艂adnie i jeden z pobliskich rega艂贸w.

Sama rana nie by艂a zbyt powa偶na, w przeciwie艅stwie do io膰om tych fal dojmuj膮cego b贸lu, kt贸re zacz臋艂y zalewa膰 od st贸p do 0艂< ca艂e cia艂o Cadderly'ego. Dygota艂 i trz膮s艂 si臋 - nie by艂 ju偶 w s logicznie my艣le膰, wszystko, co widzia艂, zdawa艂a si臋 spowija膰 cien zas艂ona szarawej mgie艂ki. Wiedzia艂, 偶e jego chwile by艂y policz臋 i 偶e nie zdo艂a uchyli膰 si臋 ani odparowa膰 nast臋pnego ciosu kap艂ana. |

- Zabi艂 偶e艣 mi臋 brata! - us艂ysza艂 nagle ryk Ivana, doko艅cz*鈩 pierwszej sentencji, a zaraz potem pe艂en zdumienia j臋k Barjina.

Top贸r Ivana grzmotn膮艂 kap艂ana w plecy. Taki cios powal ka偶dego normalnego cz艂owieka, ale Barjin by艂 nale偶ycie chronioi Jego magiczna szata wyt艂umi艂a si艂臋 uderzenia, kap艂an nawet nie sta ci) oddechu. W odpowiedzi okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i smagn膮艂 sw贸j

maczug膮.

Wyszkolony i sprawny w boju Ivan Bouldershoulder by) jiii gotowy. Jeden atak wystarczy艂 mu, by zrozumie膰, 偶e ma do czynie ni膮 z magiczn膮 zbroj膮. Cios Barjina min膮艂 cel niebezpiecznie l sko, a krasnolud natychmiast wykorzysta艂 t臋 okazj臋. Post膮pi艂 V

151

Iraticiki

naprz贸d, zahaczy艂 jedn膮 stron臋 swego topora pod ramieniem prze­ciwnika i poci膮gn膮wszy z ca艂ej si艂y, rzuci艂 go w kierunku o艂tarza stoj膮cego po艣rodku pokoju.

Ivan opar艂 g艂owni臋 topora o ziemi臋 i nogami przytrzyma艂 r臋ko­je艣膰, aby m贸c naplu膰 w d艂onie, zanim ponowi atak.

Kap艂an dysponowa艂 paskudn膮 broni膮 i do tego mia艂 magiczn膮 zbroj臋, ale rozjuszony krasnolud wiedzia艂, 偶e pojedynek mo偶e si臋 zako艅czy膰 tylko w jeden spos贸b.

- Nie powinien 偶e艣 by艂 zabija膰 mi臋 brata - mrukn膮艂 jeszcze, po czym si臋gn膮艂 po sw贸j top贸r i ruszy艂, by doko艅czy膰 dzie艂a.

Barjin mia艂 inne pomys艂y. Nie mia艂 czasu zastanawia膰 si臋, w jaki spos贸b krasnolud uwolni艂 si臋 od parali偶uj膮cego zakl臋cia. Nie mia艂o to dla艅 wi臋kszego znaczenia. Zdawa艂 sobie spraw臋 z w艣ciek艂o艣ci, jak膮 pa艂a艂 贸w niewiarygodny przeciwnik. By艂 to gniew spot臋gowany kl膮tw膮, kt贸ry z pewno艣ci膮 wyr贸wna艂by ich szans臋, ale Barjin nie przestrzega艂 regu艂 i na tym polega艂a jego przewaga.

Podczolga艂 si臋 do 艣ciany obok Mullivy'ego.

- Zabij krasnoluda - poleci艂 偶ywemu trupowi, po czym wyj膮艂 z obsady jedno 艂uczywo i przytkn膮艂 koniec do ramienia nieumar艂ego.

Przes膮czone olejem ubranie zombi zaj臋艂o si臋 natychmiast, lecz ochronne zakl臋cie okaza艂o si臋 skuteczne. Cho膰 p艂omienie trawi艂y olej i ubranie, nie wyrz膮dza艂y szkody cia艂u 偶ywego trupa.

Odpowied藕 zdumionego Ivana na widok zmierzaj膮cego w jego stron臋 ognistego zombi z pewno艣ci膮 zachwyci艂aby Pikela.

-Ojoj!

Cadderly zacz膮艂 si臋 podnosi膰, ale jednostajny, nie s艂abn膮cy, lodo­waty b贸l promieniuj膮cy z rany sprawi), 偶e upad艂 na pod艂og臋. Usi艂owa艂 znale藕膰 co艣, na czym m贸g艂by si臋 skupi膰 i zapomnie膰 o b贸lu.

Ujrza艂 Ivana zadaj膮cego dzikie, zaci臋te ciosy. Chybia艂y one celu, krasnolud wolno, acz nieustannie wycofywa艂 si臋 przed nacieraj膮cym na艅 ognistym zombi. Mullivy najwyra藕niej nie przejmowa艂 si臋 zaciek艂o艣ci膮 tego ataku. Cadderly us艂ysza艂 艣miech kap艂ana z艂a; Barjin znajdowa艂 si臋 gdzie艣 przy o艂tarzu, niedaleko butelki.

Je偶eli zombi nie dopadnie Ivana, zrobi to kap艂an. Cadderly nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci. A potem dopadnie jego i Najbardziej Zab贸jcza Zgroza, - 贸w agent bogini z艂a - odniesie pe艂ne zwyci臋stwo nad Bibliotek膮 Naukow膮 i zniszczy wszystko, co kiedykolwiek ceni艂 m艂ody ucze艅.

I. A. Sabitwr

- Nie! - wykrzykn膮艂 i po dziesi臋ciokro膰 wzm贸g艂 swoje by odzyska膰 zdolno艣膰 pe艂nej koncentracji.

Diabelska maczuga spisa艂a si臋 nie藕le - nawet lekki cios, < o rami臋 zrobi艂o swoje. Maczuga 偶y艂a w艂asnym 偶yciem,' z艂膮 energi膮, zrodzon膮 gdzie艣 w najdalszych zakamarkach piek艂a. #4

Cadderly kontynuowa艂 walk臋 przeciwko osza艂amiaj膮cemu dotkni臋ciu, usi艂owa艂 przy pomocy umys艂owej determinacji i kontrol臋 nad swoim cia艂em, ale ono nie s艂ucha艂o jego rozkaz贸w mia艂 przed sob膮 d艂ug膮 drog臋.

Nic nie zak艂贸ci艂o marszu tr贸jki przyjaci贸艂, a Percival obecnie ju bez problemu pod膮偶a艂 艣ladem Cadderly'ego. Min臋li kilka ko za ka偶dym razem zwalniaj膮c, by zajrze膰 do najbli偶szych alko i sprawdzi膰, czy nie czaj膮 si臋 w nich 偶adne potwory.

Pikel z ka偶dym krokiem odzyskiwa艂 si艂y, ale wydawa艂 zamy艣lony, jakby nieobecny. Danica rozumia艂a jego ponury nasti

- przecie偶 dopiero co przekroczy艂 granic臋 艣mierci i zosta艂 z zawr贸cony. Jakie historie m贸g艂by im opowiedzie膰? Kiedy wypytywa艂a go o jego ostatnie prze偶ycie, m贸wi艂 tylko: Oo|

- nie rozszerzaj膮c swojej wypowiedzi. ,-:

Wielokro膰 przekonywali si臋, 偶e Percival prowadzi艂 ich d贸b drog膮. Paj臋czyny w niszach, z jednej strony g臋ste, z drugiej by wypalone do cna.

Niebawem ma艂a grupka dotar艂a do rozga艂臋zienia tunelu. Perciva bez wahania skoczy艂 w praw膮 odnog臋.

Z oddali dochodzi艂y odg艂osy bitwy.

Nagle wiewi贸rka zatrzyma艂a si臋 i zacz臋艂a popiskiwa膰 z o偶ywie*fj niem, lecz jej skrzeczenie i 艣piewny 艣wiergot ucich艂y po艣r贸d og贸lne­go ha艂asu. Pikel, Newander i Danica us艂yszeli og艂osy walki i 偶adne l z nich nie przystan臋艂o, by ws艂ucha膰 si臋 w monolog zwierz膮tka.! Ha艂as zdawa艂 si臋 dochodzi膰 z g艂臋bi tunelu. To wszystko, co chcieli | wiedzie膰. Pognali przed siebie. Krasnolud nagle si臋 o偶ywi艂^ i z pochylon膮 g艂ow膮, co si艂 w nogach gna艂, aby przyj艣膰 brataj z pomoc膮. Druid i Danica biegli tu偶 za nim, r贸wnie zdeterminowani.;

Kiedy dotarli do kaplicy, us艂yszeli, jak Ivan mamrocze co艣 o 鈥瀙艂on膮cej bryle 艂a偶oncy 艣wieczki" i zrozumieli, 偶e pope艂nili b艂膮d. Cho膰 g艂os krasnoluda zdawa艂 si臋 dobiega膰 z bardzo bliska, droga

260

Raniftzki

okaza艂a si臋 b艂臋dna. W tej cz臋艣ci korytarza nie by艂o 偶adnych drzwi, tylko naga 艣ciana. Percival do艂膮czy艂 do nich, popiskuj膮c z wyrzutem.

- Wiewi贸rka m贸wi, 偶e poszli艣my z艂膮 drog膮! - krzykn膮艂 Newander.

- Powinni艣my byli skr臋ci膰 w lewo! - Danica pokiwa艂a g艂ow膮.

- No to biegiem! - zawo艂a艂a.

Mniszka i Newander pognali co si艂 w nogach, ale ju偶 chwil臋 potem oboje zatrzymali si臋 i odwr贸cili, by spojrze膰 na Pikela, kt贸ry nie pod膮偶y艂 ich 艣ladem.

Podniecony krasnolud podskakiwa艂 nerowowo, jego kr贸tkie, p臋kate nogi porusza艂y si臋 gwa艂townie, a ca艂e cia艂o ogarnia艂o coraz pot臋偶niejsze dr偶enie.

- M贸j brat! - zawo艂a艂 Pikel i pochyliwszy jednocze艣nie g艂ow臋 i pa艂k臋 z g艂adkiego pnia drzewa, z impetem natar艂 na ceglan膮 艣cian臋.

23 W sercu druida

艢ciana wykonana by艂a tylko z cegie艂 i zaprawy, tote偶 nie mog stawi膰 oporu w艣ciek艂o艣ci Pikela Bouldershouldera. Krasnolud pr bil si臋 przez ni膮 i wpad艂 do kaplicy, wzbijaj膮c chmury kurzu i i sypuj膮c ceg艂y na wszystkie strony. Sta艂 przez chwil臋 w no\ wej艣ciu i rozgl膮da艂 si臋 woko艂o, lustruj膮c wn臋trze komnaty. Ki cegie艂 run臋艂o wprost na niego, odbijaj膮c si臋 z g艂uchym brz臋kiem < blaszanego he艂mu, ale Pikel nawet nie zwr贸ci艂 na to uwagi. Szuk lvana, swego brata, i potrzeba by艂o czego艣 wi臋cej ni偶 kilk臋 od艂amk贸w kamieni, aby go powstrzyma膰.

I nagle po lewej przy drzwiach zobaczy艂 Ivana, kt贸ry cofa艂 sij przed napieraj膮c膮 na艅 cz艂ekopodobn膮, p艂on膮c膮 istot膮. Odpych niewiarygodnym 偶arem krasnolud zadawa艂 niecelne ciosy i stale i cofa艂 - je偶eli zostanie zap臋dzony w r贸g pokoju, nie b臋dzie ju偶 i dok膮d uciec.

- Ojoj! - zawo艂a艂 Pikel i pogna艂 przed siebie, pochylaj膮c g艂owejf w blaszanym garnku i sw贸j gruby dr膮g.

Danica ruszy艂a tu偶 za nim, ale Newander powstrzyma艂 j膮.J Odwr贸ci艂a si臋 i ujrza艂a na twarzy druida wyraz nag艂ego ol艣nienia,! kt贸ry w mgnieniu oka zmieni艂 si臋 w szczer膮 rado艣膰.

- M贸wi艂a艣 prawd臋, droga damo - rzek艂 Newander. - To nie ambi- < walencja, ale poczucie porz膮dku uczyni艂o mnie wolnym od wp艂ywu | przekl臋tej mg艂y. Teraz ju偶 wiem, w jaki spos贸b zosta艂em oszcze-1 dzony. Prawd臋 m贸wi膮c, ta moc znacznie wykracza艂a poza moj膮 f w艂asn膮 wol臋.

Danica zamy艣li艂a si臋, rozwa偶aj膮c ogromne zmiany, jakie zasz艂y ' w tym m臋偶czy藕nie. Newander nie by艂 ju偶 przygarbiony ani zrozpa­czony. Sta艂 sztywno wyprostowany, a jego oblicze pa艂a艂o dum膮.

2U

- S艂ysz臋 g艂os samego Silvanusa! - oznajmi艂 druid. - Jego w艂asny g艂os, powiadam ci.

Zaintrygowana Danica chcia艂a zosta膰 i wys艂ucha膰 wyja艣nie艅, ale nie pozwoli艂a jej na to sytuacja.

Szybko skin臋艂a g艂ow膮 i wyrwa艂a si臋 z u艣cisku druida; przej艣cie przez 艣cian臋 i ocena sytuacji zaj臋艂a jej tylko u艂amek sekundy. Serce podpowiada艂o mniszce, aby podesz艂a do Cadderly'ego, kt贸ry wci膮偶 oszo艂omiony gramoli艂 si臋 przy drzwiach, lecz instynkt wojowniczki m贸wi艂, 偶e najlepsze, co mo偶e zrobi膰, zar贸wno dla ukochanego, jak i dla wszystkich swoich przyjaci贸艂, to zatrzyma膰 pos臋pnego kap艂ana stoj膮cego przy o艂tarzu.

Dwoma susami znalaz艂a si臋 przy Barjinie i przetoczy艂a po ziemi, na wypadek gdyby cisn膮艂 w ni膮 jakim艣 zakl臋ciem lub ostrzem, po czym poderwa艂a si臋 na nogi i zaatakowa艂a seri膮 cios贸w. By艂y zbyt szybkie, aby Barjin zdo艂a艂 je zablokowa膰 i w pewnej chwili jej pi臋艣膰 przenikn臋艂a przez jego gard臋, uderzaj膮c mocno w klatk臋 piersiow膮.

Danie? odrzuci艂o do ty艂u. By艂a oszo艂omiona, a d艂o艅 bola艂a j膮, jakby uderzy艂a w 偶elazn膮 艣cian臋. Barjin nawet nie drgn膮艂.

Mniszka mia艂a do艣膰 przytomno艣ci umys艂u, by uchyli膰 si臋 przed pierwszym atakiem i zauwa偶y艂a, jak rze藕biona g艂ownia jego maczu­gi zmienia si臋 przy ciosie w wykrzywion膮, wyg艂odnia艂膮, naje偶on膮 k艂ami paszcz臋. Obesz艂a kap艂ana z prawej, z dala od o艂tarza, zastana­wiaj膮c si臋, czy jej sztylety da艂yby mu rad臋. Nic nie wskazywa艂o, 偶e kap艂an ma na sobie zbroj臋, ale Danica bardziej ni偶 oczom ufa艂a swo­jej obola艂ej d艂oni. Wiedzia艂a, 偶e czary mog膮 by膰 zwodnicze i zrozu­mia艂a, 偶e w walce z tym przeciwnikiem powinna zachowywa膰 si臋, jakby mia艂a do czynienia z rycerzem w pe艂nej zbroi.

Barjin ponownie z 艂atwo艣ci膮 zamachn膮艂 si臋 Wrzeszcz膮c膮 Dziewic膮 - ataki mia艂y na celu powstrzymanie Daniki i sprawdzenie jej refleksu. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e kap艂an znowu nie doceni艂 jej szybko艣ci. Kiedy maczuga j膮 min臋艂a, mniszka jednym susem dopad艂a przeciwnika i zada艂a mu dwa niewiarygodnie silne ciosy w r臋k臋 dzier偶膮c膮 bro艅.

Magiczna odzie偶 z艂agodzi艂a uderzenia.

Danica zda艂a sobie spraw臋, 偶e ca艂e odzienie kap艂ana musi by膰 chronione zakl臋ciem. Zrozumia艂a, 偶e szansa trafienia w ods艂oni臋ty punkt na jego ciele jest raczej niewielka. D艂uga szata zakrywa艂a go od st贸p do g艂贸w, a moc, kt贸rej potrzebowa艂a Danica, aby przedrze膰 si臋 przez zapor臋 ochronnego odzienia, wymaga艂a bardzo d艂ugiej

2*3

ft. A. SalMtw*

koncentracji. Tym samym uczyni艂aby j膮 bezbronn膮 i podatn膮 na ciosy. Postanowi艂a wybra膰 inne rozwi膮zanie - pozbawi膰 przeciw­nika potwornej maczugi.

Uderzy艂a nisko, mierz膮c w krocze Barjina. Kap艂an smagn膮艂 maczug膮 w d贸艂, dok艂adnie tak, jak tego oczekiwa艂a.

Unios艂a przedrami臋, aby zablokowa膰 uderzenie. Nast臋pnie zamie­rza艂a drug膮 r臋k膮 schwyci膰 kap艂ana za nadgarstek. Poci膮gni臋cie t膮 r臋k膮 i jednoczesne wypchni臋cie przedramienia w g贸r臋 powinno wytr膮ci膰 mu z d艂oni maczug臋. Jednak pomimo i偶 Danica w艂a艣ciwie przewidzia艂a, 偶e Barjin uderzy z g贸ry, nie zdo艂a艂a przewidzie膰 reak­cji jego odra偶aj膮cej, 偶ywej broni.

Wrzeszcz膮ca Dziewica okr臋ci艂a si臋, a naje偶one ostrymi z臋bami szcz臋ki k艂apn臋艂y, usi艂uj膮c, aczkolwiek bezskutecznie, pochwyci膰 znajduj膮ce si臋 poza ich zasi臋giem rami臋 mniszki. Plugawe oblicze otworzy艂o usta szerzej i sykn臋艂o, spowijaj膮c Danik臋 lodowatym tchnieniem.

Mniszka spr贸bowa艂a si臋 uchyli膰, kiedy tylko z odra偶aj膮cych ust buchn膮艂 lodowaty podmuch, ale nie zdo艂a艂a w pe艂ni go unikn膮膰. Spowi艂 j膮 przera藕liwy ch艂贸d, zimno tak dojmuj膮ce, 偶e zdawa艂o si臋 pali膰 jej sk贸r臋 偶ywym ogniem. Istne tchnienie 艣mierci wdar艂o si臋 do najdalszych zakamark贸w jej serca i przenikn臋艂o ca艂e cia艂o do szpiku ko艣ci. Kiedy zaczerpn臋艂a powietrza, poczu艂a ostry b贸l w p艂ucach i jedyne, co mog艂a zrobi膰, to oddali膰 si臋 od swego przeciwnika i zataczaj膮c ruszy膰 w stron臋 strzaskanej 艣ciany.

Newander obserwowa艂 to wszystko przez m臋tnaw膮 mgie艂k臋. Roztropnie zwraca艂 uwag臋 na istotne fakty - ob艂o偶on膮 zakl臋ciem ochronnym odzie偶 Barjina, w szczeg贸lno艣ci za艣 jego maczug臋 - ale my艣li druida skierowane by艂y teraz w g艂膮b, poszukuj膮c - o czym by艂 przekonany - osobistych rad samego Silvanusa, D臋bu Ojca. Widok tego pokoju i butelki z kl膮tw膮 otworzy艂 przed nim ca艂kiem nowe perspektywy.

Wszytkie l臋ki i w膮tpliwo艣ci dotycz膮ce jego powo艂ania rozwia艂y si臋 jak dym. Podobnie obawa, i偶 unikn膮艂 kl膮twy jedynie dzi臋ki swej wewn臋trznej ambiwalencji. Mo偶e w gruncie rzeczy tak by艂o, ale w obecnej chwili nie mia艂o to dla druida wi臋kszego znaczenia. Jego wzrok pad艂 na kap艂ana z艂a, kt贸ry o偶ywia艂 umar艂ych i powodo­wa艂 wynaturzenia. Us艂ysza艂 g艂os boga natury.

Przypomnia艂 sobie bestie su i z jak膮 wyrazisto艣ci膮 wyczu艂 zbli偶anie si臋 ghuli. Zrozumia艂 cel swego istnienia. Zadaniem drui-

RMtgczka

d贸w by艂o zachowywanie i obrona naturalnego porz膮dku, harmonii natury, a jego wiara domaga艂a si臋, by kap艂an z艂a zosta艂 powstrzy­many - tu i teraz.

Newander wyw臋drowa) my艣lami do puszczy, 藕r贸d艂a mocy drui­d贸w. Poczu艂 w ca艂ym ciele ostre ciarki - po raz pierwszy osi膮gn膮艂 wysoki stopie艅 koncentracji. Pomimo i偶 czu艂 w sercu lekkie uk艂ucia niepokoju, zmusi艂 si臋, by fala mocy ogarn臋艂a go bez reszty. Ca艂膮 sw膮 energi臋 zogniskowa艂 na kontynuowaniu transformacji.

Poczu艂 b贸l, ale nie by艂 on zbyt dotkliwy. Jego ko艣ci zacz臋艂y p臋ka膰 i przekszta艂ca膰 si臋, a na ciele pojawi艂y pierwsze placki g臋stej sier艣ci.

Podobnie jak Cleo i Arcite Newander da艂 upust swoim pragnie­niom, pozwalaj膮c cia艂u, by post臋powa艂o zgodnie z jego my艣lami. Jednak w przeciwie艅stwie do towarzyszy nie zatraci艂 swojej ludz­kiej ja藕ni na rzecz zwierz臋cego instynktu. Jego spos贸b my艣lenia nie zmieni艂 si臋 wraz z cia艂em. Kiedy ruszy艂 w kierunku o艂tarza, mijaj膮c wycofuj膮c膮 si臋 Danik臋, zauwa偶y艂, 偶e oczy kap艂ana z艂a rozsze­rzaj膮 si臋.

Ivan dostrzeg艂 b艂yskawiczny szturm Pikela, ale ognisty zombi nawet si臋 nie odwr贸ci艂. W ostatniej chwili Ivan odskoczy艂 w bok, a Pikel pchn膮艂 z ca艂ej si艂y, trafiaj膮c Mullivy'ego pa艂k膮 nieco poni偶ej plec贸w.

Jego kr贸tkie, p臋kate nogi pracowa艂y jak szalone, gdy krasnolud brutalnie wpasowa艂 偶ywego trupa w 艣cian臋. Nie zwraca艂 uwagi na pal膮cy 偶ar i uparcie przy szpila! zombi do muru. 芦

Mullivy zamachn膮艂 si臋 dziko zdrow膮 r臋k膮, ale by艂 odwr贸cony plecami do napastnika i nie m贸g艂 si臋gn膮膰 poza unieruchamiaj膮c膮 go pa艂k臋 Pikela. Wi艂 si臋 i skr臋ca艂, usi艂uj膮c uwolni膰. Jednak za ka偶dym razem, kiedy niemal mu si臋 to udawa艂o, Ivan podbiega艂 do niego i przywala艂 mu z ca艂ej si艂y toporem.

Ta sytuacja trwa艂a d艂u偶sz膮 chwil臋, a偶 w ko艅cu szcz臋艣cie odwr贸­ci艂o si臋 od krasnolud贸w. Mullivy zacz膮艂 wy艣lizgiwa膰 si臋 Pikelowi; Ivan podszed艂 i r膮bn膮艂 go toporem. Pot臋偶ne ostrze zag艂臋bi艂o si臋 w ramieniu Mullivy'ego, ale r贸wnocze艣nie w stron臋 Ivana wystrze­li艂a struga ognia i broda krasnoluda w mgnieniu oka zacz臋艂a si臋 pali膰.

2*5

I. A. Silf it*rr

Ivan odskoczy艂 w ty艂, wymachuj膮c r臋koma, aby zdusi膰 p艂omienie, a Pikel, widz膮c, 偶e jego brat znalaz艂 si臋 w opa艂ach, mimowolnie zmniejszy艂 nap贸r.

Mullivy uwolni艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 tarzaj膮cego si臋 po ziemi Ivana.

Pikel straci艂 r贸wnowag臋 i run膮艂 na 艣cian臋. B艂yskawicznie si臋 poderwa艂, ale ponownie stwierdzi艂, 偶e jego brat ma k艂opoty i widok ten sk艂oni艂 go do dzikiego, szalonego ataku. Tym razem trzyma艂 pa艂k臋 poziomo przed sob膮, zaciskaj膮c d艂onie na obu jej ko艅cach. I Mullivy wyci膮ga艂 w艂a艣nie r臋ce w stron臋 Ivana, kiedy Pikel r膮bn膮艂 go f w plecy. Krasnolud ponownie napar艂 z ca艂ej si艂y, popychaj膮c ' 偶ywego trupa przed sob膮.

Min臋li otwarte drzwi - Pikel mia艂 wra偶enie, 偶e widzi czaj膮cego si臋 na zewn膮trz nietoperzoskrzyd艂ego impa - i z impetem uderzyli w pusty rega艂 na ksi膮偶ki. Stare, drewniane p贸艂ki rozsypa艂y si臋 pod ich ci臋偶arem i w chwil臋 potem krasnolud, ognisty zombi oraz sterta obluzowanych desek rymn臋li z g艂uchym 艂oskotem na ziemi臋.

Wielki rosomak, w kt贸rego zmieni艂 si臋 Newander, obna偶aj膮c d艂ugie, spiczaste k艂y zaatakowa艂 kap艂ana z艂a. Druid liczy艂 na zasko­czenie, atak, kt贸rego nawet wzmocnione specjalnym zakl臋ciem odzienie nie b臋dzie w stanie powstrzyma膰. Miast dopa艣膰 kap艂ana, niemal w ostatniej chwili odwr贸ci艂 si臋 i wypu艣ci艂 chmur臋 odra偶aj膮­cego, cuchn膮cego pi偶ma. Plugawy opar przetoczy艂 si臋 przez Barjina, powoduj膮c 艂zawienie oczu, przesi膮kaj膮c przez odzienie i zatykaj膮c kap艂anowi dech w piersiach. D艂awi膮c si臋 i krztusz膮c odskoczy艂 w ty艂, usi艂uj膮c umkn膮膰 przed chmur膮.

Atak Newandera by艂 gwa艂towny i zajad艂y. Zacisn膮艂 szpony wok贸艂 kolan wycofuj膮cego si臋 pospiesznie przeciwnika i powali艂 go na ziemi臋. Barjin kopa艂 i usi艂owa艂 pe艂zn膮膰 dalej, ale rosomak by艂 zbyt szybki i silny, aby mo偶na by艂o 艂atwo si臋 go pozby膰. Newander wgryz艂 si臋 w udo kap艂ana, rozdzieraj膮c je i szarpi膮c. Magiczne odzienie wci膮偶 jeszcze chroni艂o Barjina, ale moc zakl臋cia wyra藕nie os艂ab艂a. Zbroja nie by艂a ju偶 nieprzenikniona. Cuchn膮ce pi偶mo przy­wieraj膮c do materia艂u dzia艂a艂o jak kwas i niszczy艂o efekt zakl臋cia.

k禄t|czki

Barjin wi艂 si臋 i krzycza艂. Oczy pali艂y go tak, 偶e nic ju偶 nie wi­dzia艂. Gwa艂towno艣膰 ataku zupe艂nie pozbawi艂a go zdolno艣ci trze藕­wego my艣lenia. Czu艂, 偶e ugryzienia staj膮 si臋 coraz gwa艂towniejsze i bole艣niejsze, i wiedzia艂, 偶e ma powa偶ne k艂opoty. Niebawem roso­mak przegryzie si臋 przez tkanin臋 i te zakrzywione, z艂owrogie z臋by zaczn膮 rozdziera膰 jego ods艂oni臋te udo.

Wrzeszcz膮ca Dziewica nawi膮za艂a mentalny kontakt z Barjinem, uspokoi艂a go i pozwoli艂a patrze膰 swoimi oczyma. Przesta艂 si臋 miota膰 i post膮pi艂 zgodnie z podpowiedzi膮 maczugi. Newander wgryza艂 si臋 coraz ostrzej, ale Wrzeszcz膮ca Dziewica przesz艂a do kontrataku.

Barjin uderzy艂 rosomaka tuzin razy, mo偶e nawet wi臋cej - za ka偶dym razem w ziej膮cej paszczy 偶ar艂ocznej maczugi pojawia艂o si臋 coraz wi臋cej krwi i sier艣ci. Rosomak przesta艂 atakowa膰, ale Barjin w dalszym ci膮gu grzmoci艂 go diabelsk膮 broni膮.

- Ou! ou! Ou! Ou! Ou! - j臋kn膮艂 Pikel, wytaczaj膮c si臋 spod p艂o­n膮cego stosu. Jego odzienie by艂o w kilku miejscach osmalone -broda krasnoluda nie by艂a ju偶 zielona, ale gruboko艣cisty wojownik podczas walki z ognistym zombi nie odni贸s艂 wi臋kszych obra偶e艅, a teraz turla艂 si臋 po pod艂odze, chc膮c zdusi膰 ostatnie 偶arz膮ce si臋 jesz­cze na jego ciele p艂omyki.

Ivan ruszy艂 w stron臋 swego brata, ale widz膮c, 偶e r贸wnie偶 Mullivy zacz膮艂 si臋 ponosi膰, zmieni艂 kierunek marszu. Mia艂 ju偶 do艣膰 tego uci膮偶liwego 偶ywego trupa. Wykorzysta艂 trzaski p艂omieni, kt贸re zag艂uszy艂y odg艂os jego krok贸w, aby podkra艣膰 si臋 bli偶ej i stan膮艂 tu偶 obok wstaj膮cego zombi. 禄

Mullivy ju偶 si臋 nie pali艂. Zakl臋cie Barjina chroni艂o jego gnij膮ce cia艂o przed p艂omieniami, a kiedy odzienie i olej, kt贸rym by艂o prze­sycone, wypali艂y si臋, nie pozosta艂o nic, co mog艂oby podsyca膰 ogie艅. Wsta艂, nie odrywaj膮c wzroku od Pikela, i nie zauwa偶aj膮c drugiego krasnoluda. kt贸ry przyczai艂 si臋 za jego plecami.

Ivan szybko przeci膮gn膮艂 palcem po obu stronach swego topora, sprawdzaj膮c, kt贸ra jest ostrzejsza. Obie wydawa艂y si臋 r贸wnie dobre - po czym ci膮艂 na odlew, wznosz膮c bro艅 na wysoko艣膰 oczu. Trafi艂 monstrum powy偶ej ramienia, dok艂adnie tak jak to zaplanowa艂, roz­cinaj膮c bok jego szyi. Potrzeba czego艣 wi臋cej ni偶 przegni艂ego cia艂a

l. A. Salt atm

i kilku kr臋g贸w cienkiej szyi 偶ywego trupa, aby spowolni膰 uderzenie Ivana Bouldershouldera.

Krasnolud u艣miechn膮艂 si臋 z ponur膮 satysfakcj膮, kiedy zombi run膮艂 ci臋偶ko na ziemi臋, a odr膮bana od tu艂owia g艂owa ulecia艂a szerokim 艂ukiem w k膮t.

- Oo! - rzek艂 z podziwem Pikel.

- Sam si臋 o to prosi艂 - prychn膮艂 w odpowiedzi Ivan, u艣miechaj膮c si臋 do brata, kt贸rego uwa偶a艂 za martwego.

Ich rado艣膰 by艂a jednak kr贸tkotrwa艂a. Bezg艂owy korpus Mullivy'ego podni贸s艂 si臋 z ziemi, m艂贸c膮c na o艣lep powietrze.

Jedna trafi艂a Pikela w g艂ow臋, str膮caj膮c jego blaszany he艂m.

- Oo! - pisn膮艂 ponownie krasnolud i odst臋puj膮c o krok do ty艂u, r膮bn膮艂 bezg艂owego zombi swoj膮 pa艂k膮. Nast臋pnie pochyli艂 si臋 i spoj­rza艂 na Ivana. Obaj bracia dobrze wiedzieli, co powinni zrobi膰 w tej sytuacji.

Rozumiej膮c si臋 w p贸艂 s艂owa natychmiast ruszyli do dzie艂a. Pracowali unisono. Jeden stan膮艂 przed, a drugi za 偶ywym trupem i zacz臋li zatacza膰 wok贸艂 niego synchroniczne kr臋gi.

Ivan ci膮艂 Mullivy'ego w rami臋 i odskoczy艂 do ty艂u. Zombi od­wr贸ci艂 si臋 i smagn膮艂 r臋koma, ale jego d艂onie pochwyci艂y tylko powietrze. Pikel, znajduj膮cy si臋 za plecami monstrum, post膮pi艂 naprz贸d i zada艂 mu silny cios.

Mullivy okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie, aby pochwyci膰 napastnika 艂 w tej samej chwili za jego plecami pojawi艂 si臋 Ivan, tn膮c znad g艂owy w rami臋. Si艂a ciosu by艂a tak wielka, 偶e odr膮bana r臋ka z pla艣ni臋ciem wyl膮dowa艂a na pod艂odze.

Starcie trwa艂o jeszcze przez jaki艣 czas, ale tylko dlatego, 偶e kras-noludy postanowi艂y przed艂u偶y膰 doskona艂膮 w ich rozumieniu zabaw臋. Koniec ko艅c贸w jednak rozcz艂onkowane zw艂oki Mullivy'ego spocz臋艂y na pod艂odze i nie pr贸bowa艂y si臋 ju偶 wi臋cej podnosi膰.

W dalszym ci膮gu oszo艂omiony i zdezorientowany Cadderly pa­trzy艂 na koszmar rozgrywaj膮cy si臋 przy o艂tarzu z drugiego ko艅ca komnaty. Wiedzia艂, 偶e Newander prawdopodobnie ju偶 nie 偶yje i wiedzia艂 r贸wnie偶, 偶e nast臋pnym celem Barjina b臋dzie Danica.

Ujrza艂 swoj膮 ukochan膮 podnosz膮c膮 si臋 z ziemi; dygota艂a na ca艂ym ciele wskutek lodowatego zimna i mru偶膮c powieki z trudem chwy-

2M

laitgczka

ta艂a powietrze, gdy偶 krta艅 mia艂a podra偶nion膮 fetorem zwierz臋cego pi偶ma.

Na jednej nodze Barjina widnia艂a plama krwi; kap艂an wyra藕nie kula艂, kiedy usi艂owa艂 uwolni膰 si臋 z nie s艂abn膮cego u艣cisku martwego rosomaka, ale wyraz jego twarzy zdradza艂 jedynie w艣ciek艂o艣膰, a zamachuj膮c si臋 maczug膮, czyni艂 to pewnie i swobodnie.

- Newanderze - zawo艂a艂 bezradnie i rozpaczliwie Cadderly, w nadziei, 偶e kto艣 zjawi si臋 i przerwie ten ob艂臋dny- koszmar. Wiedzia艂, 偶e druid, kt贸rego g艂owa i plecy zmieni艂y si臋 w krwaw膮 miazg臋, ju偶 nigdy mu nie odpowie.

Nast臋pny ruch nale偶a艂 do Daniki. Wydoby艂a swoje kryszta艂owe sztylety i cisn臋艂a nimi jeden po drugim. Pierwszy trafi艂 kap艂ana w rami臋, rozoruj膮c je niegro藕nie. Drugiemu powiod艂o si臋 jeszcze go­rzej. Sztylet przeszy艂 spiczasty kaptur, ale chybi艂 g艂owy i zapl膮taw­szy si臋 w materiale, zwis艂 osobliwie i niegro藕nie, r臋koje艣ci膮 do do艂u.

Barjin przetar艂 oczy, przesypuj膮c nad druidem, i ruszy艂 w stron臋 Daniki. Mniszka przybra艂a nisk膮 pozycj臋 obronn膮, jakby mia艂a wykona膰 kopni臋cie, ale miast tego mi臋kko odskoczy艂a w ty艂.

Cadderly rozumia艂 jej reakcj臋 - obawia艂a si臋 kolejnego lodowate­go tchnienia tej przera藕liwej maczugi. A kiedy Cadderly patrzy艂, kap艂an wolno uni贸s艂 swoj膮 bro艅 do ciosu.

Danica wycofa艂a si臋 za o艂tarz, oddalaj膮c od zmierzaj膮cego w jej stron臋 przeciwnika. Ca艂y b贸l trawi膮cy Cadderly'ego, kt贸ry jeszcze przed chwil膮 wydawa艂 si臋 nie do wytrzymania, sta艂 si臋 nagle try­wialny i nic nie znacz膮cy w por贸wnaniu z k艂opotami jego ukocha­nej. Otrz膮sn膮艂 si臋 z oszo艂omienia, zwalczaj膮c odr臋twienie ko艅czyn i zmusiwszy si臋, by wsta膰, napi膮艂 kusz臋 i za艂adowa艂 kolejny be艂t.

Przera藕liwe zimno niemal pozbawi艂o go przytomno艣ci, wi臋c z ca艂ej si艂y przygryz艂 doln膮 warg臋, by je zd艂awi膰. Doskonale zna艂 cen臋 pora偶ki. Wymierzy) kusz臋 w Barjina, czuj膮c w g艂臋bi duszy, 偶e jego magiczne odzienie nie powstrzyma zakl臋tego be艂tu.

Zawaha艂 si臋. W jego g艂owie rozleg艂 si臋 nagle protest, odleg艂e echo przysi臋gi, kt贸r膮 z艂o偶y艂, kiedy postanowi艂 skonstruowa膰 kusz臋 i pociski do niej.

- Ona nie mo偶e s艂u偶y膰 jako bro艅! - mrukn膮艂 pod nosem, ale kiedy kusza zacz臋艂a opada膰 w d贸艂, ponownie przeni贸s艂 wzrok na Danik臋, warkn膮艂 gniewnie i 艣cisn膮艂 mocniej kolb臋. Walcz膮c z sumie­niem o ka偶dy kolejny cal, uparcie wzni贸s艂 kusz臋 na ten sam poziom, na kt贸rym znajdowa艂a si臋 przed chwil膮.

2M

l. A.

W chwil臋 p贸藕niej o ma艂o nie krzykn膮艂, s膮dz膮c, 偶e Danice przyj­dzie s艂ono zap艂aci膰 za jego wahanie.

Barjin zada艂 ca艂膮 seri臋 przera藕liwie mocnych cios贸w, lecz pomi­mo i偶 m艂oda kobieta s艂ania艂a si臋 na nogach, jakim艣 sposobem zdo艂a艂a unikn膮膰 spotkania z 偶ar艂oczn膮 paszcz膮 maczugi.

Cadderly wymy艣li艂 spos贸b.

- Poczuj ch艂贸d! - Us艂ysza艂 odleg艂y, z艂owr贸偶bny g艂os Barjina, jakby widzia艂 ca艂膮 sytuacj臋 za po艣rednictwem szklanej kuli. Kap艂an uni贸s艂 okrutn膮 maczug臋 przed sob膮 - 偶ar艂oczne usta otworzy艂y si臋 szeroko.

Danica, zwinna pomimo odniesionych ran, rozpaczliwie odsko­czy艂a w bok.

- Nie! - krzykn膮艂 Cadderly, a wypuszczony przez niego be艂t trafi艂 dok艂adnie pomi臋dzy rozwarte szcz臋ki diabelskiej broni.

Rozleg艂 si臋 g艂o艣ny trzask i Barjin z trudem zdo艂a艂 utrzyma膰 w d艂oni r臋koje艣膰 maczugi. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 m艂ody kap艂an my艣la艂, 偶e nic si臋 nie sta艂o, ale s膮dz膮c po zdumieniu i os艂upieniu, maluj膮cym si臋 na twarzy przeciwnika, zrozumia艂, 偶e wewn膮trz jego drogocennej broni dzieje si臋 co艣 bardzo, ale to bardzo z艂ego.

Bez ostrze偶enia odpad艂a g贸rna cz臋艣膰 g艂owni Wrzeszcz膮cej Dziewicy. Barjin wci膮偶 艣ciska艂 w d艂oni u艂aman膮 r臋koje艣膰, jakby nie m贸g艂 lub nie chcia艂 jej wypu艣ci膰. Rozb艂ys艂y r贸偶nobarwne iskierki, gdy nie powstrzymywana ju偶 magiczna energia wyp艂yn臋艂a z wn臋trza broni, zalewaj膮c ca艂y 艣rodek komnaty.

- Oo! - pisn臋li jednocze艣nie Ivan i Pikel.

Iskry spad艂y na odzienie Barjina, wypalaj膮c male艅kie dziurki w tkaninie. Wrzasn膮艂 z b贸lu, gdy jedna z nich wpad艂a z sykiem przez okr膮g艂y otw贸r w kapturze i zrani艂a go w oko.

Danica upad艂a na ziemi臋 i odturla艂a si臋 w bok, os艂aniaj膮c oczy uniesionym ramieniem.

Ognisty deszcz trwa艂 nadal. Kaskada b艂臋kitnych iskier sp艂yn臋艂a na g艂ow臋 Barjina, zapalaj膮c spiczasty kaptur. Kap艂an usi艂owa艂 si臋 uchyli膰 - na pr贸偶no.

Rozgleg艂 si臋 g艂o艣ny huk i p艂on膮ca struga iskier unios艂a si臋 grub膮 spiral膮 w powietrze, by w chwil臋 potem opa艣膰 na Danike, Barjina i o艂tarz z艂a. Ze strzaskanej maczugi wystrzeli艂a ponownie w g贸r臋 ma艂a pojedyncza kula ognista i eksplodowa艂a przy uderzeniu w sufit. 艢wiec膮ce odrobiny kurzu posypa艂y si臋 w d贸艂, ale poch艂on臋艂y je tryskaj膮ce bez przerwy snopy iskier.

270

iMtftzki

Po drugiej stronie pomieszczenia Cadderly zmru偶y) powieki i zastanawia艂 si臋, czy niechc膮cy nie rozp臋ta艂 reakcji, kt贸ra koniec ko艅c贸w unicestwi wszystkich.

I nagle wszystko usta艂o. R臋koje艣膰 Wrzeszcz膮cej Dziewicy spad艂a na pod艂og臋 i buchn膮wszy po raz ostatni iskrami, poczernia艂a, mart­wa i bezu偶yteczna.

Barjin w b艂yskawicznym tempie 艣ci膮gn膮艂 z g艂owy p艂on膮cy kap­tur. Pozby艂 si臋 r贸wnie偶 reszty trawionej przez ogie艅 wierzchniej szaty ochronnej. Odzienie naruszone przez pi偶mo rosomaka i iskry nieomal rozchodzi艂o si臋 w r臋kach. Kap艂an gor膮czkowo stara艂 si臋 strz膮sn膮膰 kilka roz偶arzonych w臋gielk贸w, kt贸re przywar艂y mu do sk贸ry. Zakl膮艂 i splun膮艂, w艣ciek艂y na w艂asn膮 g艂upot臋. Przecie偶 zamiast Mullivy'ego m贸g艂 ob艂o偶y膰 samego siebie zakl臋ciem chro­ni膮cym przed ogniem.

Oczy kap艂ana miota艂y dzikie spojrzenia. Cadderly nadal kl臋cza艂. Obok niego, ponad upiornymi szcz膮tkami rozkawa艂kowanego zombi, sta艂y dwa u艣miechni臋te krasnoludy. Nagle jego wzrok pad艂 na Danike. Wydawa艂o si臋, 偶e nie ma broni ani zbroi, a tym samym mo偶e sta膰 si臋 naj艂atwiejszym celem. Ocieraj膮c pi偶mo i popi贸艂 z twarzy patrzy艂a w przeciwnym kierunku.

Barjin pope艂ni艂 w 偶yciu wiele b艂臋d贸w, 偶aden jednak nie by艂 tak fatalny w skutkach, jak przypuszczenie, 偶e Danica oka偶e si臋 艂atw膮 zdobycz膮.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, zamierzaj膮c opasa膰 jej szyj臋 i przyci膮gn膮膰 krztusz膮c膮 si臋 rozpaczliwie mniszk臋 do swojej piersi.

Jego d艂o艅 niemal dotkn臋艂a jej ramienia, kiedy Danica zareago­wa艂a. Odwr贸ci艂a si臋 i wykorzystuj膮c impet ruchu wbi艂a mocno palec w bark Barjina. v

- Ju偶 tego pr贸bowa艂em! - ostrzeg艂 j膮 Cadderly, ale umilk艂, gdy偶 r臋ka Barjina opad艂a bezw艂adnie do jego boku.

Zdumiony kap艂an opu艣ci艂 wzrok, wpatruj膮c si臋 w odr臋twia艂膮 ko艅czyn臋. Mia艂 ju偶 uderzy膰 lew膮, ale Danica by艂a dla艅 po prostu za szybka. Schwyci艂a go za nadgarstek, zanim jeszcze zd膮偶y艂 wypro­wadzi膰 cios, zamkn臋艂a palce wok贸艂 jego d艂oni i odgi臋te mu kciuk do ty艂u z tak膮 si艂膮, 偶e trzask ko艣ci zabrzmia艂 r贸wnie g艂o艣no, jak huk cios贸w zadawanych pa艂k膮 Pikela. Paznokie膰 na kciuku Barjina dotkn膮艂 jego nadgarstka.

Danica nie sko艅czy艂a. Lekkim skr臋tem r臋ki zacisn臋艂a swoje palce wok贸艂 r臋ki Barjina, tak 偶e ich koniuszkami dotyka艂a wierzchu

271

l. A. Salutm

jego d艂oni. Patrz膮c mu prosto w oczy zacisn臋艂a pi臋艣膰, sprawiaj膮c, 偶e kostki d艂oni kap艂ana zacz臋艂y si臋 ociera膰 o siebie, przesy艂aj膮c fale przera藕liwie dojmuj膮cego b贸lu wzd艂u偶 ca艂ej r臋ki. Usi艂owa艂 stawia膰 op贸r, mentalnie nakazuj膮c swojej r臋ce, by uwolni艂a si臋 z u艣cisku, ale atak Daniki zadzia艂a艂 wobec tego polecenia niczym blokada. Nawet gdyby jego druga r臋ka nie zosta艂a 鈥瀠艣miercona", nie m贸g艂by zareagowa膰.

Wymamrota艂 co艣 be艂kotliwie - wszystkie s艂owa zmieni艂y si臋 w nieartyku艂owany be艂kot.

Danica u艣miechn臋艂a si臋 drwi膮co i poci膮gn臋艂a za unieruchomion膮 d艂o艅, powalaj膮c Barjina na kolana. Woln膮 d艂o艅 zacisn臋艂a w pi臋艣膰 i wznios艂a j膮 na wysoko艣膰 twarzy Barjina.

- Daniko... - wyszepta艂 przera偶ony Cadderly.

- Ej偶e, ej偶e, zostawia co艣 dla nas. - Dobieg艂 burkliwy g艂os z boku - To ten, co zabi艂 mi臋 brata!

Pikel z niedowierzaniem spojrza艂 na Ivana.

-Och?

- No, znaczy si臋, ten tego, no... pr贸bowa艂 zabi膰 mi臋 brata -poprawi艂 Ivan, u艣miechaj膮c si臋 od ucha do ucha.

Danica rozwar艂a pi臋艣膰, a jej gniew rozp艂yn膮艂 si臋 po艣r贸d smutku i zatroskania, kiedy tylko spojrza艂a na Cadderly'ego. Jego 偶a艂osne oblicze sprawi艂o, 偶e zamar艂a w kompletnym bezruchu. Cadderly nadal kl臋cza艂. Wpatruj膮c si臋 w Danik臋, roz艂o偶y艂 r臋ce w wyrazie niemego b艂agania, a jego szare oczy taksowa艂y j膮 znacz膮co.

Danica wykr臋ci艂a Barjinowi r臋k臋 do ty艂u, wsun臋艂a drug膮 pod jego pach臋 i popchn臋艂a go, a raczej poturla艂a w stron臋 dw贸ch kras-nolud贸w.

Ivan zatrzyma艂 go brutalnie i na wp贸艂 poturla艂, na wp贸艂 popchn膮艂 na Pikela, wo艂aj膮c:

- To ty zabi艂e艣 mi臋 brata!

- M贸j bracie! - rzuci艂 g艂o艣no Pikel, okr臋caj膮c oszo艂omionego kap艂ana wok贸艂 osi, po czym odes艂a艂 go z powrotem.

Ivan pochwyci艂 go i zn贸w przekaza艂 bratu.

Cadderly zda艂 sobie spraw臋, 偶e zabawa krasnolud贸w bez trudu mo偶e wydosta膰 si臋 spod ich kontroli. Obaj byli poranieni i w艣ciek­li, a jako 偶e przekl臋ta butelka rzygaj膮ca dymem znajdowa艂a si臋 tak blisko, dojmuj膮cy b贸l i gniew mog艂y wywo艂a膰 u nich kolejny przyp艂yw agresji.

- Nie zabijajcie go! - zawo艂a艂 do krasnolud贸w.

272

Pikel spojrza艂 na艅 z niedowierzaniem, a Ivan schwyci艂 Barjina, cisn膮艂 go na ziemi臋 i z艂apa艂 za w艂osy.

- Nie ubija膰 go? - zapyta艂 Ivan. - A co masz zamiar z nim zro­bi膰?

- Nie zabijajcie go! - powt贸rzy艂 Cadderly. Podejrzewa艂, 偶e aby przekona膰 podniecone krasnoludy, b臋dzie potrzebowa艂 czego艣 wi臋cej ni偶 protesty swego w艂asnego sumienia, tote偶 wybra艂 bar­dziej pragmatyczne rozwi膮zanie. - Musimy go przes艂ucha膰/aby si臋 dowiedzie膰, czy ma sprzymierze艅c贸w, a je偶eli tak, to gdzie...

- Taak - rykn膮艂 Ivan. - Co ty na to? - Szarpn膮艂 g艂ow臋 Barjina do ty艂u tak brutalnie, i偶 Cadderly my艣la艂, 偶e krasnolud skr臋ci艂 kap艂anowi kark.

- Nie teraz, Ivanie - wyja艣ni艂 Cadderly - P贸藕niej, w bibliotece, gdzie znajdziemy mapy i zapiski, kt贸re dopomog膮 nam w przes艂uchaniu.

- Szcz臋艣ciarz z ciebie, wisz - rzek艂 Ivan. Zbli偶y艂 si臋 tak, 偶e nie­mal dotyka艂 swoim wielkim kulfonen ma艂ego nosa kap艂ana. - Ju偶 ja ci臋 zmusz臋 do m贸wienia, mo偶esz by膰 tego pewny!

Barjin faktycznie nie w膮tpi艂 w s艂owa Ivana, ale nie uwa偶a艂 si臋 za szcz臋艣ciarza, zw艂aszcza kiedy krasnolud ponownie zmusi艂 go, by si臋 podni贸s艂 i raz jeszcze brutalnie przekaza艂 go swemu bratu.

Cadderly podszed艂 i obj膮艂 Danik臋 ramieniem. Sta艂a w milcze­niu, wpatruj膮c si臋 w druida, kt贸ry po艣wi臋ci艂 wszystko ich sprawie. Ko艣ci Newandera w dalszym ci膮gu strzela艂y i trzeszcza艂y, jakby po 艣mierci jego cia艂o chcia艂o przybra膰 poprzedni膮 posta膰. Przemiana zatrzyma艂a si臋 w po艂owie. Jego spokojne i m膮dre obli­cze zn贸w by艂o rozpoznawalne, wi臋kszo艣膰 sier艣ci znikn臋艂a, ale przemiana zatrzyma艂a si臋. 艢mier膰 poch艂on臋艂a zar贸wno magi臋, jak i energi臋.

- By艂 dobrym przyjacielem - wyszepta艂 Cadderly, ale s艂owa wyda艂y mu si臋 nagle dziwne ubogie i niewystarczaj膮ce. Nie spos贸b by艂o odda膰 nimi pe艂ni smutku, jaki go trawi艂 oraz 偶alu wywo艂anego zar贸wno 艣mierci膮 druida, jak i wielu innych, kt贸rzy padli ofiar膮 kl膮twy... kl膮twy, kt贸r膮 on sam wywo艂a艂.

Ta my艣l przypomnia艂a Cadderly'emu o o艂tarzu i butelce, kt贸ra nie艣wiadoma pora偶ki swego kap艂ana i przewodnika nadal emano­wa艂a czerwonaw膮 mgie艂k臋.

- To moje zadanie - skonstatowa艂 z nadziej膮, 偶e si臋 nie omyli艂. Wzi膮艂 le偶膮cy na o艂tarzu korek i gwa艂townie si臋gn膮艂 r臋k膮,

273

I. A. SalMtw*

a w my艣lach zacz膮艂 ju偶 wymy艣la膰 sto r贸偶nych mo偶liwo艣ci dalszego dzia艂ania, na wypadek gdyby nie uda艂o mu si臋 zatka膰 butelki.

Ale zrobi艂 to. W艂o偶y艂 korek do szyjki i czerwona mg艂a przesta艂a wydostawa膰 si臋 na zewn膮trz.

Cadderly poczu艂 uderzenie w rami臋 i pomy艣la艂, 偶e to Danica opar艂a si臋 o niego, aby doda膰 mu otuchy. Odwr贸ci艂 si臋, 偶eby ujrze膰 maluj膮cy si臋 na jej twarzy wyraz ulgi, ale mniszka po prostu osun臋艂a si臋 po jego ramieniu i twarz膮 do przodu bezw艂adnie run臋艂a na pod艂og臋.

Inni stoj膮cy przy drzwiach r贸wnie偶 upadli na ziemi臋. Pikel opad艂 ci臋偶ko na Ivana i przez chwil臋 w komnacie nic si臋 nie porusza艂o.

Jedynie Barjin usiad艂, szczerz膮c z臋by w drapie偶nym grymasie i kln膮c pod nosem.

- Ty! - rzuci艂 oskar偶ycielsko. Kap艂an z艂a uj膮艂 w sprawn膮 r臋k臋 top贸r Ivana i wolnym krokiem ruszy艂 w stron臋 Cadderly'ego.

274

24

Najbardziej Zab贸jcza Zgroza

Szok sprawi艂, 偶e Druzil ockn膮艂 si臋 gwa艂townie z sennego odr臋twie­nia. Butelk臋 zamkni臋to i kl膮twa chaosu, na kt贸r膮 imp czeka艂 ca艂e dzie­si臋ciolecia, zosta艂a pokonana! Imp wci膮偶 jeszcze widzia艂 czarno­ksi臋sk膮 mgie艂k臋 unosz膮c膮 si臋 w powietrzu, ale opar szybko si臋 roz­wiewa艂.

Usi艂owa艂 nawi膮za膰 kontakt telepatyczny z Barjinem, ale okaza艂o si臋. i偶 jest on niemo偶liwy ze wzgl臋du na niepohamowan膮 w艣ciek艂o艣膰 tamtego.

Naprawd臋 nie mia艂 ochoty i艣膰 do kaplicy; widzia艂, jak niewiarygod­ne krasnoludy rozdzieraj膮 na kawa艂ki 偶ywego trupa Barjina i obawia艂 si臋 kolejnej strza艂ki m艂odego ucznia. Kiedy jednak rozejrza艂 si臋 po pustych korytarzach, zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie ma dok膮d p贸j艣膰. Si臋gn膮艂 w d贸艂 po niewielki mieszek zawieszony u podstawy jednego ze skrzyde艂 i zerwa艂 go, 艣ciskaj膮c w szponiastych 艂apkach.

Podkrad艂 si臋 do drzwi. Za por膮banymi szcz膮tkami MuDivy'ego le­偶a艂y dwa nieprzytomne krasnoludy, a nieco dalej przy o艂tarzu m艂oda kobieta. Zdumienie wywo艂ane t膮 nieoczekiwan膮 scen膮 trwa艂o dop贸ty, dop贸ki imp nie poj膮艂, co si臋 sta艂o. Nag艂y szok wywo艂any ko艅cem kl膮t­wy chaosu i powstrzymaniem czaru, kt贸ry tak dog艂臋bnie przenika艂 my艣li tych ludzi, pozbawi艂 ich wszystkich przytomno艣ci.

Druzil zobaczy艂, 偶e Barjin zbli偶a si臋 do m艂odego kap艂ana - teraz imp nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e ten m艂ody cz艂owiek rzeczywi艣cie by艂 katalizatorem, kt贸ry otworzy艂 butelk臋. Najwidoczniej to r贸wnie偶 on j膮 zamkn膮艂.

Wielki kap艂an z艂a nie wydawa艂 si臋 ju偶 Druzilowi tak pot臋偶ny. Odzienie i bro艅 Barjina przepad艂y, jedna r臋ka zwisa艂a bew艂adnie, a co wa偶niejsze, pozwoli艂 na zamkni臋cie butelki.

275

l. A. Sabatm

Sta艂a teraz bezsilna na o艂tarzu. Druzil mia艂 ch臋膰 podej艣膰 tam i zabra膰 j膮, a potem przej艣膰 przez ognist膮 bram臋 z powrotem do Zamczyska Tr贸jcy. Szybko zrezygnowa艂 z tego pomys艂u. Nie tylko musia艂by znale藕膰 si臋 w zasi臋gu ciosu m臋偶czyzny, kt贸ry ju偶 raz solidnie mu dopiek艂, ale co wi臋cej, gdyby zabra艂 butelk臋, a Barjin mimo wszystko zdo艂a艂 prze偶y膰 ten dzie艅, kontynuowanie jego misji w bibliotece okaza艂oby si臋 daremne. A kap艂an wcale nie ucieszy艂by

si臋 z tego powodu.

Nie, uzna艂 imp, obecnie butelka nie by艂a warta takiego ryzyka. Je偶eli Barjin prze偶yje, znajdzie nowy katalizator do powt贸rnego rozprzestrzenienia kl膮twy, a wtedy Druzil zawsze b臋dzie m贸g艂 tu

wr贸ci膰.

Otworzy艂 niewielk膮 sakw臋 i odwracaj膮c g艂ow臋 od rozpoczynaj膮­cego si臋 w艂a艣nie pojedynku, spojrza艂 w stron臋 kosza koksowego. Na szcz臋艣cie ogie艅 wci膮偶 jeszcze si臋 pali艂.

Cadderly zacz膮艂 si臋ga膰 po kolejny be艂t, ale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przeciwnik dopadnie go, zanim zd膮偶y za艂adowa膰 kusz臋. Zreszt膮 nawet gdyby by艂a gotowa do strza艂u, w膮tpi艂, czy zdob臋dzie si臋 na odwag臋, by u偶y膰 jej przeciwko 偶ywemu cz艂owiekowi.

Barjin wyczu艂 jego wahanie.

- Powiniene艣 pozwoli膰 krasnoludom, aby mnie zabi艂y - prych-

n膮l.

- Nie - odrzek艂 stanowczo Cadderly. Upu艣ci艂 kusz臋 i w艂o偶y艂 jeden palec do kieszeni, wsuwaj膮c go w p臋tl臋 sznurka wiruj膮cych

dysk贸w.

- Naprawd臋 wierzysz, 偶e posiadam informacje, dla kt贸rych warto zatrzyma膰 mnie przy 偶yciu? - spyta艂 Barjin.

M艂odzieniec pokr臋ci艂 g艂ow膮. Kap艂an z艂a niczego nie rozumia艂.

Cadderly powiedzia艂 to tylko dlatego, aby Ivan i Pikel go nie zabili. Prawdziwa przyczyna pozostawienia Barjina przy 偶yciu nie mia艂a nic wsp贸lnego z informacjami, ale z pragnieniem, by nie zabija膰 nikogo, je偶eli naprawd臋 nie musi tego robi膰.

- Nie mieli艣my powodu, by ci臋 zabija膰 - rzek艂 tym samym tonem. - T臋 walk臋 i tak wygrali艣my.

- Tak ci si臋 tylko wydaje - rzuci艂 drwi膮co Barjin. Jednym susem pokona艂 dystans dziel膮cy go od Cadderly'ego i ci膮艂 na ukos topo-

27*

l芦Ht|czha

rem Ivana, tak mocno i brutalnie, na ile pozwala艂a mu zraniona r臋ka.

Przewiduj膮c jego atak, Cadderly zgrabnie usun膮艂 si臋 na bok. Wyj膮艂 r臋k臋 z kieszeni i cisn膮艂 dyskami. Uderzy艂y Barjina z g艂o艣nym 艂upni臋ciem w pier艣, ale pot臋偶ny kap艂an bardziej si臋 zdziwi艂, ni偶 ucierpia艂.

Spojrza艂 na Cadderly'ego lub 艣ci艣lej m贸wi膮c na zwini臋t膮, bro艅 w jego r臋ku - po czym wybuchn膮艂 艣miechem.

Cadderly o ma艂o nie rzuci艂 si臋 na rozbawionego kap艂ana, ale zda艂 sobie spraw臋, 偶e tamten tylko na to czeka艂. Jego jedyn膮 szans膮 by艂a taktyka defensywna, taka sama jak w przypadku walki z Kierkanem Rufo w jego w艂asnym pokoju. U艣miechn膮艂 si臋 szeroko pomimo gromkiego 艣miechu kap艂ana i stara艂 mo偶liwie jak najlepiej udawa膰 pewno艣膰 siebie.

Barjin nie by艂 Kierkanem Rufo. By艂 za to weteranem niezliczo­nych bitew, pokonywa艂 w pojedynkach do艣wiadczonych wojowni­k贸w i dowodzi艂 armiami maszeruj膮cymi poprzez r贸wniny Yaasanu. Ju偶 na pierwszy rzut oka jako weteran rozpozna艂 ograniczenie broni przeciwnika i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko; podobnie jak Cadderly wie­dzia艂, 偶e musia艂by pope艂ni膰 naprawd臋 powa偶ny b艂膮d, aby m艂ody kap艂an mia艂 cho膰by cie艅 szansy na wygran膮.

- Nie powiniene艣 tu wraca膰 - rzek艂 spokojnie Barjin. - Powiniene艣 opu艣ci膰 Bibliotek臋 Naukow膮 i porzuci膰 to, co i tak jest ju偶 stracone.

Cadderly zamy艣li艂 si臋 nad tymi niespodziewanymi s艂owami i jeszcze bardziej nieoczekiwanym tonem g艂osu, w kt贸rym nieomal pobrzmiewa艂a rezygnacja

- Pope艂ni艂em b艂膮d - odpar艂 - kiedy zszed艂em tu po raz pierwszy. Wr贸ci艂em tylko po to, by naprawi膰 pomy艂k臋. - Aby podkre艣li膰 swoje s艂owa odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na butelk臋. - I w艂a艣nie to zrobi艂em.

- Czy偶by? - mrukn膮艂 ironicznie Barjin. - Ty g艂upcze, sp贸jrz na swoich przyjaci贸艂. Le偶膮 martwo jak k艂ody. I przypuszczam, 偶e tak wygl膮daj膮 teraz wszyscy, kt贸rzy znajduj膮 si臋 w bibliotece. Kiedy zamkn膮艂e艣 butelk臋, os艂abi艂e艣 nie tyle swoich wrog贸w, co przyjaci贸艂.

Cadderly nie m贸g艂 odm贸wi膰 tamtemu precyzji spostrze偶enia, ale mimo to wierzy艂, 偶e post膮pi艂 s艂usznie, zamykaj膮c butelk臋. Znajdzie spos贸b, aby ocuci膰 swoich przyjaci贸艂 i wszystkich innych. Mo偶e tylko 艣pi膮.

777

l. A. Salntm

- Czy naprawd臋 wierzysz, 偶e Tuanta Quiro Miancay, Najbardziej Zab贸jcza Zgroza, mo偶e zosta膰 powstrzymana przez zwyczajne zatkanie butelki korkiem? - Barjin u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Sp贸jrz - powiedzia艂, wskazuj膮c na o艂tarz - nawet teraz agent mojej bogini Talony przebija si臋 przez twoj膮 n臋dzn膮 barier臋, aby znale藕膰 si臋 w powietrzu i g艂osi膰 jej chwa艂臋.

Cadderly powinien domy艣li膰 si臋, 偶e tamten usi艂uje odwr贸ci膰 jego uwag臋, ale w艂asna niepewno艣膰 wzgl臋dem nieznanej butelki i kl膮twy sprawi艂a, 偶e ponownie odwr贸ci艂 g艂ow臋 w bok. Mimo to kiedy Barjin warcz膮c i zadaj膮c zamaszyste ciosy natar艂 na niego, nie zosta艂

zupe艂nie zaskoczony.

Uchyli艂 si臋 przed pierwszym ciosem, a kiedy przeciwnik smagn膮艂 toporem za siebie i zada艂 niewiarygodnie silne ci臋cie zza g艂owy, przetoczy艂 po ziemi. Spr贸bowa艂 poderwa膰 si臋 na nogi, ale Barjin by艂 zbyt szybki. Zanim zd膮偶y艂 wsta膰, zn贸w musia艂 odturla膰 si臋 w bok, aby pot臋偶ny top贸r nie rozplata艂 go na dwoje. Tym razem jednak prze­toczy艂 si臋 w drug膮 stron臋.

Wiedzia艂, 偶e w ten spos贸b nie wytrzyma d艂ugo, a poza tym z ziemi nie by艂 w stanie wykonywa膰 efektywnych kontr. Barjin, nieugi臋ty, czuj膮c na ociekaj膮cych 艣lin膮 wargach smak zwyci臋stwa, pos艂ugiwa艂 si臋 dwustronnym toporem z idealn膮 precyzj膮 i przygotowywa艂 do kolejnego ciecia. Wynik wydawa艂 si臋 przes膮dzony.

Patrz膮c jak unosi top贸r, Cadderly mia艂 wra偶enie, 偶e ruch ten odby­wa si臋 w zwolnionym tempie. Czy tak w艂a艣nie wygl膮da 艣mier膰? A w takim razie co z Danik膮, Ivanem i Pikelem?

Od strony drzwi da艂 si臋 s艂ysze膰 艂opot skrzyde艂. Cadderly, zbyt poch艂oni臋ty w艂asnymi problemami, prawie tego nie zauwa偶y艂, ale Barjin rozejrza艂 si臋 woko艂o.

Widz膮c swoj膮 szans臋, m艂ody kap艂an jak najszybciej odpe艂zn膮艂 w ty艂. Barjin z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 go dopa艣膰, ale wydawa艂 si臋 obecnie zaj臋ty niespodziewanym pojawieniem si臋 swego zaginionego impa.

- Gdzie艣 ty si臋 podziewa艂? - rzuci艂 ostro. Pozbawiony ochronnego odzienia i broni, poraniony i poobijany, nie by艂 w stanie nada膰 swemu g艂osowi nale偶ytej mocy.

Druzil nie odpowiedzia艂. Podfrun膮艂 do koksownika, zatrzymuj膮c si臋 tylko po to, by zgarn膮膰 nale偶膮cy do Barjina kamie艅 nekromant贸w.

- Od艂贸偶 go! - rykn膮艂 kap艂an. - Grasz w niebezpieczn膮 gr臋, impie!

Druzil spojrza艂 na kamie艅, nast臋pnie na kap艂ana, po czym zbli偶y艂

si臋 do kosza koksowego. Jego wzrok ponownie odp艂yn膮艂 w stron臋

27*

antyczka

zamkni臋tej butelki, ale je艣li nawet zamierza艂 j膮 zabra膰, to bardzo szybko zmieni艂 zamiar. Rozw艣cieczony Barjin albo m艂ody kap艂an z pewno艣ci膮 by si臋 z nim rozprawili, gdyby tylko znalaz艂 si臋 w ich zasi臋gu.

- B臋d臋 go strzeg艂 - zaproponowa艂 unosz膮c kamie艅. - A mo偶e r贸wnie偶 butelk臋?

- B臋dziesz ucieka艂 i ukrywa艂 si臋! - odpar艂 ostro Barjin. -.S膮dzisz, 偶e zosta艂em pokonany?

Druzil wzruszy艂 ramionami i przy tym ge艣cie niemal przykry艂 skrzyd艂ami g艂ow臋.

- Zosta艅 tu i patrz, tch贸rzliwy impie - oznajmi艂 Barjin. - Patrz, jak zwyci臋偶am i ko艅cz臋 z t膮 marn膮 bibliotek膮!

Druzil zawaha艂 si臋 przez chwil臋, rozwa偶aj膮c t臋 ewentualno艣膰.

- Wol臋 bezpieczniejsz膮 przysta艅 - oznajmi艂. - Wr贸c臋 tu, kiedy b臋dziesz mia艂 wszystko pod kontrol膮.

- Zostaw kamie艅! - rozkaza艂 Barjin.

U艣miech Druzila wiele mu wyja艣ni艂. Imp jeszcze mocniej 艣cisn膮艂 w 艂apce pot臋偶ny kamie艅 nekromant贸w i sypn膮艂 proszek w ogie艅. Buchn膮艂 p艂omie艅 o niebieskawym odcieniu, a Druzil czym pr臋dzej przeszed艂 przez otwart膮 na nowo bram臋.

- Tch贸rz! - zawo艂a艂 Barjin. - Dzisiaj zwyci臋偶臋. Ponownie uwol­ni臋 Tuanta Quiro Miancay, a ciebie, tch贸rzliwy impie, nie b臋d臋 ju偶 uwa偶a艂 za sprzymierze艅ca.

Jego gro藕by ucich艂y w trzasku p艂omieni koksownika. Barjin ponownie skupi艂 swoj膮 uwag臋 na Cadderly m, kt贸ry .sta艂 teraz po dru­giej stronie o艂tarza naprzeciw niego.

- Nadal mo偶esz ocali膰 siebie i swoich przyjaci贸艂 - zamrucza艂 nie­oczekiwanie przyjaznym tonem. - Przy艂膮cz si臋 do mrtie. Otw贸rz ponownie butelk臋. Moc, jak膮...

Cadderly przejrza艂 k艂amstwo i przerwa艂 monolog kap艂ana, cho膰 rzucony urok by艂 do艣膰 silny i m艂ody ucze艅 dotkliwie poczu艂 jego moc.

- Chcesz, abym to ja otworzy艂 butelk臋, bo ty nie mo偶esz tego zro­bi膰, bo mo偶e to uczyni膰 jedynie kto艣, kto nie jest wyznawc膮 twego boga - skonstatowa艂.

Barjin nadal u艣miecha艂 si臋 艂agodnie.

- Jak wi臋c m贸g艂bym zgodzi膰 si臋 na co艣 takiego? - zapyta艂 go Cadderly - Czyni膮c to przy艂膮czy艂bym si臋 do ciebie, ale czy zarazem nie sta艂bym si臋 wyznawc膮 twojej wiary i twego boga? Czy to nie by艂oby pogwa艂ceniem zasad?

27*

t. A. $芦lfit*rr

Cadderly uzna艂, i偶 sprytnie to sobie wykoncypowa艂, jako 偶e jego logiczne rozumowanie zabi艂o kap艂anowi niez艂ego 膰wieka. Barjin zastanawia艂 si臋 nad tym, co przed chwil膮 us艂ysza艂. Kiedy ponownie spojrza艂 na Cadderly'ego, w jego oczach pojawi艂y si臋 dzikie iskierki, m艂odzieniec wiedzia艂, 偶e si臋 omyli艂.

- Nie, je偶eli otworzysz butelk臋 z bardziej szlachetnych pobudek -rzek艂, odwracaj膮c si臋, by rzuci膰 okiem na Danik臋 i krasnoludy. -Mo偶e aby uratowa膰 t臋 kobiet臋 - dorzuci艂.

Barjin cofn膮艂 si臋 o krok.

W tej samej chwili Cadderly'ego opu艣ci艂y wszystkie l臋ki. Wysko­czy艂 zza o艂tarza, aby powstrzyma膰 kap艂ana z艂a za wszelk膮 cen臋. Nagle zatrzyma艂 si臋, a jego oczy rozszerzy艂y si臋 ze zgrozy.

Kolejna istota wesz艂a do komnaty - Cadderly mia艂 okazj臋 ju偶 wcze艣niej j膮 widzie膰.

Reakcja Barjina by艂a odwrotna ni偶 Cadderly'ego. W wyrazie triumfu zamachn膮艂 si臋 toporem nad g艂ow膮, czuj膮c, 偶e odzyskuje dawn膮 moc i 偶e los ponownie zaczaj mu sprzyja膰.

- My艣la艂em, 偶e ci臋 zniszczyli - powiedzia艂 do mocno nadpalonej mumii.

Khalif, kt贸ry b臋d膮c mniej ni偶 pe艂nym duchem sta艂 si臋 dziki i ogarni臋ty ob艂臋dem, nie odpowiada艂.

- Co ty robisz? - zapyta艂 Barjin, kiedy mumia zacz臋艂a skrada膰 si臋 ku niemu. Machn膮艂 toporem w nadziei, 偶e to powstrzyma potwora, ale mumia jednym ciosem wytr膮ci艂a mu bro艅 z r臋ki.

- St贸j! - krzykn膮艂. - Musisz by膰 mi pos艂uszny.

Khalif mia艂 na ten temat inne zdanie. Zanim kap艂an zdo艂a艂 powie­dzie膰 co艣 wi臋cej, ci臋偶ka r臋ka trafi艂a go w g艂ow臋 i cisn臋艂a brutalnie pod 艣cian臋, przy kt贸rej sta艂 kosz koksowy.

Barjin widzia艂, 偶e jego chwile s膮 ju偶 policzone. Mumia wyrwa艂a si臋 spod kontroli, oszala艂a z b贸lu i w艣ciek艂o艣ci. Nienawidzi艂a wszystkiego, co 偶yje i pa艂a艂a do niego nienawi艣ci膮 za to, 偶e wyrwa艂 j膮 ze 艣wiata umar艂ych. Przewaga Barjina zosta艂a zniwelowana do zera.

Kap艂an rozpaczliwie spojrza艂 na st贸艂, gdzie zostawi艂 kamie艅 nekromant贸w, jedyny przedmiot, kt贸ry m贸g艂 mu obecnie pom贸c w walce z nieumartysi wrogiem. I nagle przypomnia艂 sobie, a potem przekl膮艂 srodze nag艂e odej艣cie Druzila.

Opar艂 si臋 o 艣cian臋 i rozpaczliwie rozejrza艂 woko艂o. Po jego prawej stronie znajdowa艂 si臋 p艂on膮cy kosz koksowy, brama by艂a otwarta, ale

IM

Kmtyczk*

nie oferowa艂a mo偶liwo艣ci ucieczki cz艂owiekowi pochodz膮cemu ze 艣wiata materialnego.

Po lewej stronie widnia艂 otw贸r w murze wybity przez Pikela -wyj艣cie do tuneli znajduj膮cych si臋 przed kaplic膮.

Usi艂owa艂 si臋 podnie艣膰, ale pulsuj膮cy b贸l pod czaszk膮 ponownie powali艂 go na kolana. Nie zra偶ony tym zacz膮艂 si臋 czo艂ga膰. Zanim jed­nak zdo艂a艂 dotrze膰 do otworu, mumia zast膮pi艂a mu drog臋 i silnym uderzeniem rozp艂aszczy艂a go o 艣cian臋. Nie by艂 w stanie obroni膰 si臋 przed brutalnym atakiem. Uni贸s艂 jedyn膮 sprawn膮 r臋k臋, lecz zama­szyste ciosy mumii odtr膮ci艂y j膮 w bok.

Cadderly sta艂 bez ruchu obok o艂tarza, powtarzaj膮c sobie w duchu, 偶e powinien co艣 zrobi膰. Ogarn膮艂 go strach, ale zdo艂a艂 go st艂umi膰, wyobra偶aj膮c sobie, co zrobi mumia, kiedy ju偶 sko艅czy z Barjinem. Jej najbli偶szym celem by艂a Danica.

Wzi膮艂 do teki kusz臋 i za艂adowa艂 j膮, szukaj膮c sposobu na uwolnie­nie kap艂ana od potwora. Nie przepada艂 za tym cz艂owiekiem i nie 艂udzi艂 si臋, 偶e jego pomoc mo偶e doprowadzi膰 do korzystnego dla obu stron kompromisu, ale pomimo i偶 Barjin by艂 jego wrogiem, nie m贸g艂 pozwoli膰, aby zgin膮艂 z r膮k tej rozszala艂ej nieumartej bestii.

Kolejny problem pojawi艂 si臋 z chwil膮, gdy Cadderly opu艣ci艂 kusz臋, przygotowuj膮c si臋 do oddania strza艂u. Przej艣cie impa ponow­nie otworzy艂o mi臋dzyp艂aszczyznow膮 bram臋 i najwidoczniej musia艂 na ni膮 natrafi膰 kt贸ry艣 z mieszka艅c贸w ni偶szych 艣wiat贸w. W艣r贸d p艂omieni pojawi艂o si臋 odra偶aj膮ce, upiorne oblicze, jeszcze niewyra藕­ne, ale z ka偶d膮 chwil膮 coraz wi臋ksze i lepiej widoczne.

Cadderly instynktownie wymierzy艂 kusz臋 w stron臋 nowo przy­by艂ego intruza, zaraz potem jednak przesun膮艂 j膮 z powrotem w kierun­ku mumii, uznaj膮c, i偶 nie by艂 to najbardziej pal膮cy z jego problem贸w. Kolejny wypalony 艣lad wykwit艂 na przegni艂ych banda偶ach mumii - ca艂ym cia艂em monstrum targn膮艂 pot臋偶ny wstrz膮s, niemniej odra偶aj膮ca istota nie odwr贸ci艂a si臋 od Barjina. Kap艂anowi raz uda艂o si臋 wsta膰, ale ju偶 w chwil臋 p贸藕niej znowu le偶a艂 jak d艂ugi na pod艂odze.

Z boku kosza koksowego wysun膮艂 si臋 koniuszek ogromnego czar­nego skoydla. Cadderly'ego prawie zatka艂o - stw贸r, kt贸ry wy艂ania艂 si臋 z p艂omieni, by艂 du偶o wi臋kszy od impa.

Cadderly za艂adowa艂 i pos艂a艂 mumii kolejny be艂t. Ponownie trafi艂, a jako 偶e Barjin nie stawia艂 ju偶 oporu, mumia odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami.

m

I. A. $ilvat*rt

Cadderly poczu艂, 偶e zn贸w zaczyna w nim wzbiera膰 parali偶uj膮cy strach, lecz ani troch臋 nie spowolni艂 on jego doskonale wyszkolo­nych ruch贸w. Zu偶y艂 ju偶 ponad po艂ow臋 be艂t贸w i nie wiedzia艂, czy ma ich dosy膰, aby ostatecznie pokona膰 nieumar艂ego; nie wiedzia艂 nawet, czy jego ataki czyni艂y potworowi jak膮kolwiek szkod臋.

I zn贸w st艂umi艂 w sobie l臋ki, nie pozwalaj膮c, by spowolni艂y jego ruchy. W kierunku mumii pomkn臋艂a ze 艣wistem kolejna strza艂a. Ta nie wybuch艂a, ale trafi艂a w otw贸r wyrwany przez poprzedni be艂t i rozdar艂a postrz臋piony, przegni艂y materia艂 banda偶a.

Zaj臋ty 艂adowaniem kolejnego be艂tu do swojej kuszy, us艂ysza艂 nagle g艂o艣ny j臋k Barjina.

Grot strza艂y wbi艂 si臋 w pier艣 siedz膮cego kap艂ana. Nast臋pna, ci膮g­n膮ca si臋 w niesko艅czono艣膰 sekunda zako艅czy艂a si臋 g艂uchym odg艂osem, kt贸rego Cadderly w g艂臋bi duszy si臋 obawia艂 - be艂t bowiem zachowa艂 jeszcze do艣膰 impetu, by prze艂ama膰 si臋 na p贸艂 i eksplodowa膰.

Mumia post膮pi艂a krok naprz贸d, pozwalaj膮c Cadderly'emu zoba­czy膰 kap艂ana. Barjin le偶a艂 prawie p艂asko na ziemi. O 艣cian臋 opiera艂 si臋 jedynie g艂ow膮 i barkami. J臋kn膮艂 g艂o艣no i przycisn膮艂 d艂onie do ziej膮cej dziury w klatce piersiowej; jego oczy nie mruga艂y, pomimo i偶 zdawa艂 si臋 nie widzie膰 i nie zauwa偶a膰 niczego poza w艂asn膮 potworn膮 ran膮. Zn贸w j臋kn膮艂, krew trysn臋艂a mu z ust i znieruchomia艂.

Cadderly nawet nie my艣la艂 o tym, co robi. Jego umys艂 wydawa艂 si臋 oderwany od cia艂a, jakby pozwala艂, by przej膮艂 nad nim kontrol臋 instynkt przetrwania i w艣ciek艂o艣膰 z powodu tego, co przed chwil膮 uczyni艂.

W艂o偶y艂 pod pach臋 sk贸rzany worek z wod膮, wyj膮艂 zatyczk臋 i przy-szpili艂 mumi臋 do 艣ciany siln膮 strug膮 艣wi臋conej wody.

P艂yn zasycza艂 pog艂臋biaj膮c osmalone i wypalone dziury i rozprys­kuj膮c si臋 na ob艂o偶onych z艂ym czarem przegni艂ych p艂贸tnach.

Mumia wyda艂a g艂o艣ny ryk w艣ciek艂o艣ci i usi艂owa艂a si臋 zas艂oni膰, ale nie mia艂a nic, co mog艂oby uchroni膰 j膮 przed cienkim, acz boles­nym strumieniem.

Po艣r贸d p艂omieni w koksowym koszu wida膰 ju偶 by艂o wyra藕nie upiorne oblicze, wpatruj膮ce si臋 w Cadderly'ego ze z艂owieszczym grymasem. Pomy艣la艂, 偶e m贸g艂by pokona膰 dw贸ch wrog贸w za jednym zamachem. Skierowa艂 wylot buk艂aka nieco w bok, licz膮c na to, 偶e wepchnie mumi臋 w p艂omienie kokso wnika, a nieproszony potw贸r przewr贸ci by膰 mo偶e stojak i zamknie bram臋 pomi臋dzy 艣wiatami.

2$2

芦Nt|C2kl

Mumia faktycznie cofn臋艂a si臋 w stron臋 kosza, ale je偶eli bala si臋 艣wi臋conej wody, to tkwi膮cy w niej strach przed buchaj膮cymi p艂omieniami okaza艂 si臋 jeszcze silniejszy. Pomimo i偶 bardzo si臋 stara艂, Cadderly nie m贸g艂 zmusi膰 jej, aby zbli偶y艂a si臋 do ognistej bramy.

Wszystko wskazywa艂o, 偶e zdo艂a) zada膰 nieumar艂emu powa偶ne obra偶enia, nie m贸g艂 sobie jednak pozwoli膰 na przed艂u偶anie patowej sytuacji.

Mia艂 ju偶 ma艂o wody - czego u偶yje, aby zniszczy膰 monstrum, je偶eli jej zabraknie? Poza tym je艣li ten drugi potw贸r przejdzie przez bram臋...

Cadderly jedn膮 r臋k膮 dociska艂 coraz bardziej wiotki worek, aby strumie艅 艣wi臋conej wody p艂yn膮艂 nieprzerwanie, a drug膮 za艂adowa艂 kolejny be艂t do swojej kuszy. Uni贸s艂 bro艅 w stron臋 mumii, usi艂uj膮c znale藕膰 na jej ciele jaki艣 witalny punkt. W kt贸re miejsce - zastana­wia艂 si臋 - powinienem trafi膰, aby pozby膰 si臋 tego przekl臋tego mon­strum? W oczy? W serce?

Sk贸rzany worek by艂 pusty. Mumia wyprostowa艂a si臋.

- Ostatni strza艂 - mrukn膮艂 z rezygnacj膮 Cadderly. Zacz膮艂 ju偶 naciska膰 spust, gdy wtem, tak jak wcze艣niej podczas walki z Barjinem, zauwa偶y艂 inn膮 mo偶liwo艣膰. Wydawa艂a si臋 obiecuj膮ca.

Wybijaj膮c w 艣cianie dziur臋, Pikel poczyni) naprawd臋 spore szko­dy. Otw贸r w ceglanym murze mia艂 pe艂ne cztery stopy szeroko艣ci i sze艣膰 st贸p wysoko艣ci, niemal si臋gaj膮c belkowego sklepienia.

Jedna z belek, znajduj膮ca si臋 dok艂adnie nad otworem, balanso­wa艂a niepewnie na sp臋kanym wsporniku. Cadderly wymierzy艂 bro艅 w t臋 stron臋 i zwolni艂 ci臋ciw臋.

. Be艂t wbi艂 si臋 w drewno na z艂膮czu pomi臋dzy belk膮 atwsporaikiem eksploduj膮c w postaci niewielkiej ognistej kuli. Drzazgi posypa艂y si臋 jak deszcz na wszystkie strony. Belka osun臋艂a si臋 w d贸艂, ale jako 偶e na drugim ko艅cu nadal by艂a przytwierdzona, zatoczy艂a mi臋kki 艂uk niczym ogromne wahad艂o.

Mumia zd膮偶y艂a post膮pi膰 jedynie krok od 艣ciany, gdy rozp臋dzona belka wyr偶n臋艂a j膮 w bok. Impet cisn膮艂 stwora na koksownik. Bezw艂adna mumia przewr贸ci艂a swoim ci臋偶arem zar贸wno ognisty tr贸jn贸g, jak i koksow膮 mis臋. Upiorne oblicze mieszka艅ca innego 艣wiata znik艂o w ogromnej kuli ognia. P艂omienie ogarn臋艂y mumi臋 od st贸p do g艂贸w, chciwie po偶eraj膮c prze偶arte zgnilizn膮, postrz臋pione pasy jej ca艂un贸w. Monstrum raz jeszcze wsta艂o - Cadderly z prze-

213

l. A. Sikatm

ra偶eniem zastanawia艂 si臋, jak w og贸le by艂o do tego zdolne - ale w chwil臋 potem osun臋艂o si臋 na ziemi臋 po raz ostatni i znierucho­mia艂o. Ogie艅 zmieni艂 mumi臋 w kupk臋 popio艂u.

Bez czarnoksi臋skiego koksownica wrota zosta艂y zamkni臋te a wraz z nimi odszed艂 r贸wnie偶 najpot臋偶niejszy z nieumar艂ych sojusznik贸w Barjina.

Ogie艅 rozpala艂 si臋 kilkakrotnie, ale w ko艅cu przygas艂 i pos臋pne wn臋trze zadymionej komnaty rozja艣nia艂 jedynie blask kilku dogasa­j膮cych 艂uczyw.

Cadderly zrozumia艂, 偶e jest bliski zwyci臋stwa, ale wcale si臋 z tego powodu nie cieszy艂. Newander le偶a艂 u jego st贸p. Kolejne trupy spoczywa艂y na wy偶szych pi臋trach biblioteki, ale dla m艂odego ucznia najstraszliwsz膮 chyba tragedi膮 by艂 fakt, 偶e utraci艂 swoj膮 nie­winno艣膰, poniewa偶 zabi艂 cz艂owieka.

Barjin le偶a艂 sztywno pod 艣cian膮. Otwarte, niewidz膮ce oczy zdawa艂y si臋 wpatrywa膰 oskar偶ycielsko w bezbronnego m艂odego ucznia.

Cadderly bezradnie opu艣ci艂 r臋ce, a kusza z brz臋kiem upad艂a na pod艂og臋.

25 Wyj艣cie z mg艂y

Cadderly tak rozpaczliwie chcia艂 zamkn膮膰 te oczy! Pr贸bowa艂 zmusi膰 si臋, by podej艣膰 do martwego kap艂ana i odwr贸ci膰 mu g艂ow臋; nie widzie膰 jego oskar偶ycielskiego spojrzenia, lecz by艂o to jedynie pobo偶ne 偶yczenie i m艂odzieniec o tym wiedzia艂.

Nie mia艂 do艣膰 si艂y, 偶eby podej艣膰 do Barjina. Zrobi艂 kilka krok贸w w bok, w stron臋 Daniki, ale spojrza艂 do ty艂u i wyobrazi艂 sobie, i偶 zmar艂y kap艂an odprowadza go wzrokiem.

Zastanawia艂 si臋 czy ju偶 zawsze tak b臋dzie.

R膮bn膮艂 pi臋艣ci膮 w pod艂og臋, usi艂uj膮c wyzby膰 si臋 poczucia winy, przyj膮膰 spojrzene kap艂ana jako konieczn膮 cen臋, kt贸r膮 musi zap艂aci膰.

- Zrobilem to, co do mnie nale偶alo - powiedzia艂 sobie w duchu, usi艂uj膮c zag艂uszy膰 nie daj膮cy mu spokoju g艂os sumienia.

Poderwa艂 si臋 gwa艂townie, kiedy nagle co艣 ma艂ego przemkn臋艂o przez otwart膮 przestrze艅 obok kap艂ana, ale u艣miechn膮艂 si臋, gdy Percival wspi膮艂 si臋 po nim i przysiad艂 mu na ramieniu. Zwierz膮tko jak zawsze szczebiota艂o i skar偶y艂o si臋. Cadderly podrapa艂 wiewi贸rk臋 za uszami - potrzebowa艂 tego gestu - a potem podszed艂 do przyja­ci贸艂.

Danica spa艂a raczej spokojnie. Nie zbudzi艂a si臋 jednak na jego wo艂anie i potrz膮sanie. Oba krasnoludy byty w takim samym stanie, a ich gromkie pochrapywanie zdawa艂o si臋 wsp贸艂gra膰 w osobliwej atonalnej harmonii. Zw艂aszcza Pikel wydawa艂 si臋 zadowolony.

Cadderly coraz bardziej si臋 martwi艂. Wierzy艂, 偶e ostatecznie wygra艂 walk臋, ale dlaczego nie m贸g艂 obudzi膰 przyjaci贸艂? Jak d艂ugo b臋d膮 spa膰? S艂ysza艂 o kl膮twach powoduj膮cych tysi膮cletni sen, kt贸ry mo偶na by艂o przerwa膰 jedynie w 艣ci艣le okre艣lony spos贸b.

Mo偶e bitwa nie by艂a jeszcze wygrana.

IW

l. A. Sahutwe

Podszed艂 do o艂arza i przyjrza艂 si臋 butelce. Na pierwszy rzut oka wydawa艂a si臋 niegro藕na, tote偶 postanowi艂 przyjrze膰 si臋 jej baczniej. Wykona艂 w my艣lach kilka 膰wicze艅 relaksacyjnych, kt贸re wprawi艂y go w stan p贸艂medytacji. Mg艂a rozwiewa艂a si臋 szybko - tego by艂 pewien. Opar nie ulatnia艂 si臋 ju偶 z zakorkowanej butelki. To doda艂o mu otuchy, mo偶e sen b臋dzie trwa艂, dop贸ki mg艂a nie rozwieje si臋 ca艂kowicie.

Moc butelki nie wydawa艂a si臋 jednak w pe艂ni zneutralizowana. Cadderly wyczuwa艂 w niej 偶ycie, energi臋, uwi臋zion膮, ale nie znisz­czon膮. By膰 mo偶e ta si艂a 偶yciowa istnia艂a jedynie w jego wyobra藕ni, by艂a emanacj膮 l臋k贸w, kt贸re odczuwa艂. Zastanawia艂 si臋, czy migo­cz膮ce iskierki wewn膮trz butelki mog艂y odgrywa膰 jak膮艣 rol臋 w powolnym rozwiewaniu si臋 mg艂y. Kap艂an z艂a nazwa艂 mg艂臋 Najbardziej Zab贸jcz膮 Zgroz膮 - agentem Talony. Cadderty rozpoz­na艂 imi臋 plugawej bogini i tytu艂 zarezerwowany zwykle dla kap艂an贸w najwy偶szego wtajemniczenia. Je艣li ta mg艂a rzeczywi艣cie mia艂a w sobie co艣 boskiego, zwyk艂y korek m贸g艂 nie wystarczy膰.

Caddery wyszed艂 z transu i usiad艂, by rozwa偶y膰 sytuacj臋. Uzna艂, 偶e kluczem do ca艂ej sprawy jest powa偶ne potraktowanie s艂贸w Barjina na temat butelki. Nie mo偶e ona by膰 tylko pospolitym przed­miotem obdarzonym magiczn膮 moc膮.

- Z bogami nale偶y walczy膰 z pomoc膮 bog贸w - mrukn膮艂 w chwil臋 p贸藕niej. Ponownie stan膮艂 przed o艂tarzem, wpatruj膮c si臋 nie w butelk臋, a w stoj膮c膮 przed ni膮 zdobion膮 klejnotami mis臋 wype艂nion膮 przezroczystym p艂ynem. Obawia艂 si臋 magii, kt贸r膮 m贸g艂 zawiera膰 贸w przedmiot, ale mimo wszystko zaryzykowa艂. Przechyli艂 mis臋 w bok i wyla艂 wod臋 skalan膮 plugawymi d艂o艅mi kap艂ana z艂a.

Wzi膮艂 skrawek materia艂u - 艣ci艣lej m贸wi膮c ubrania Barjina - i sta­rannie wytar艂 wn臋trze misy, po czym znalaz艂 pe艂ny buk艂ak nale偶膮cy do Newandera - le偶a艂 w korytarzu przy otworze wybitym w 艣cianie przez Pikela,

Wchodz膮c ponownie do komnaty, stara艂 si臋 nie spojrze膰 na Newandera, zamierza艂 podej艣膰 bezpo艣rednio do o艂tarza, ale Percival przeszkodzi艂 mu. Wiewi贸rka siedzia艂a na piersi martwego druida, kt贸rego cia艂o w dalszym ci膮gu pozostawa艂o w stanie p贸艂przemiany.

- Zejd藕 stamt膮d! - rzuci艂 ostro Cadderly, ale Percival tylko prze­sun膮艂 si臋 wy偶ej, popiskuj膮c z o偶ywieniem: pokazywa艂 mu jaki艣 ma艂y przedmiot.

2Sfr

KMtfttlU

- Co ty tam masz? - spyta艂 Cadderly, podchodz膮c wolno w jego stron臋, jakby nie chcia艂 przestraszy膰 poruszonej wiewi贸rki.

Perc艅ral pokaza艂 mu wisior w kszta艂cie li艣cia d臋bu. 艢wi臋ty sym­bol Silvanusa zawieszony na mocnym rzemieniu.

-Nie zabieraj tego! - zacz膮艂 podniesionym tonem Cadderly, gdy wtem u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Perchralowi chodzi艂o o co艣 innego.

Cadderly pochyli艂 si臋 nisko, przygl膮daj膮c uwa偶niej wiewi贸rce i szukaj膮c wskaz贸wek w obliczu roztropnego druida. Twarz Newandera przepemiona by艂a takim spokojem i akceptacj膮 swego losu, 偶e wstrz膮sn臋艂o to nim do g艂臋bi.

Percival zaskrzecza艂 Cadderly'emu prosto do ucha, domagaj膮c si臋 jego uwagi. Wiewi贸rka unios艂a wisior i zdawa艂a si臋 wskazywa膰 nim w stron臋 o艂tarza.

Na twarzy m艂odzie艅ca pojawi艂o si臋 zak艂opotanie.

- Percival? - zapyta艂.

Wiewi贸rka zakr臋ci艂a si臋 w k贸艂ko jak fryga, po czym stanowczo pokr臋ci艂a 艂ebkiem. Cadderly poblad艂.

- Newander? - zapyta艂 zwyk艂ym tonem.

Wiewi贸rka wyci膮gn臋艂a 艣wi臋ty symbol przed siebie.

Cadderly zastanawia艂 si臋 nad tym przez chwil臋, a偶 wreszcie, przypominaj膮c sobie, 偶e druidzi uwa偶ali 艣mier膰 za naturaln膮 kwinte­sencj臋 偶ycia, przyj膮艂 li艣膰 d臋bu i ruszy艂 z powrotem w kierunku o艂tarza.

Wiewi贸rka zadr偶a艂a gwa艂townie i zwinnie wskoczy艂a na rami臋 Cadderly'ego.

- Newander? - powt贸rzy艂 Cadderly. Wiewi贸rka nie odpowie­dzia艂a.

- Percival? - Zwierz膮tko postawi艂o uszy. 禄 Cadderly urwa艂 i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 nad tym, co przed chwil膮 zobaczy艂. Instynkt podpowiada艂 mu, 偶e odchodz膮cy duch Newandera zdo艂a艂 w jaki艣 spos贸b wykorzysta膰 cia艂o wiewi贸rki, aby przekaza膰 mu wa偶n膮 wiadomo艣膰, ale niez艂omny sceptycyzm upiera艂 si臋, 偶e to wszystko rozgrywa si臋 jedynie w jego wyobra藕ni. Niezale偶nie od tego, jak by艂o naprawd臋, mia艂 w r臋ku 艣wi臋ty symbol i wiedzia艂, 偶e pomoc Silvanusa mog艂a s艂u偶y膰 jedynie dobru.

Po偶a艂owa艂, 偶e nie przyk艂ada艂 si臋 do swoich kap艂a艅skich obowi膮z­k贸w - proste ceremonie wykonywali ni偶si rang膮 duchowni z Biblioteki Naukowej. R臋ce mu dr偶a艂y, kiedy wlewa艂 wod臋 z worka Newandera do inkrustowanej misy i wk艂ada艂 do niej, odm贸wiwszy

217

I. A. $al*a艂ort

wcze艣niej kr贸tk膮 bezg艂o艣n膮 modlitw臋 do boga Newandera, 艣wi臋ty symbol druid贸w.

Uzna艂, 偶e w przypadku tak wielkiego z艂a dwaj bogowie b臋d膮 lepsi ni偶 jeden, a poza tym b贸g Newandera sprawowa艂 piecz臋 nad natural­nym porz膮dkiem i m贸g艂 okaza膰 si臋 najefektywniejszy w walce z kl膮tw膮. Zamkn膮艂 oczy i wyrecytowa艂 inkantacj臋 ceremonii oczysz­czania wody. Kilkakrotnie zaj膮kn膮艂 si臋 przy s艂owach, kt贸rych nie wymawia艂 zbyt cz臋sto.

Wreszcie rytua艂 dobieg艂 ko艅ca, a m艂odemu kap艂anowi pozosta艂o jedynie mie膰 nadziej臋. Uni贸s艂 z艂膮 butelk臋 i delikatnie w艂o偶y艂 j膮 do misy. Woda sta艂a si臋 lodowata i przybra艂a identyczny czerwony odcie艅 jak wn臋trze butelki, Cadderly za艣 zaniepokoi艂 si臋, 偶e nie oznacza to niczego dobrego.

Jednak w chwil臋 p贸藕niej czerwony odcie艅 znikn膮艂 zupe艂nie, tak z wody, jak i z butelki. Cadderly przyjrza艂 si臋 jej uwa偶niej - instynk­townie wyczu艂, 偶e pulsuj膮cego z艂a ju偶 nie ma.

Za jego plecami chrapanie Pikela zast膮pi艂o pytaj膮ce:

-Ojoj?

Cadderly ostro偶nie uni贸s艂 mis臋 i rozejrza艂 si臋 uwa偶nie. Danica i krasnoludy poruszali si臋, ale nie doszli jeszcze do siebie. Przeszed艂 przez pok贸j do niewielkiej szafki, wstawi艂 mis臋 do 艣rodka i odwra­caj膮c si臋 zamkn膮艂 drzwiczki.

Danica j臋kn臋艂a i usiad艂a, przyk艂adaj膮c obie r臋ce do g艂owy.

- Moja g艂owa - wybe艂kota艂 Ivan. - Moja g艂owa.

W p贸艂 godziny potem wyszli z tunelu od po艂udniowej strony wielkiej biblioteki. Ivan i Pikel nie艣li sztywne cia艂o Newandera. Zar贸wno krasnoludy, jak i Danica cierpieli na okropny b贸l g艂owy. Wstawa艂 艣wit. Widok ten by艂 dla Cadderly'ego oznak膮, 偶e porz膮dek natury zosta艂 przywr贸cony i koszmar wreszcie dobieg艂 ko艅ca. Tr贸jka jego towarzyszy wychodz膮c na 艣wiat艂o dzienne j臋kn臋艂a g艂o艣no i zas艂oni艂a oczy.

Cadderly mia艂 ju偶 si臋 roze艣mia膰, ale kiedy odwr贸ci艂 g艂ow臋, widok Newandera odebra艂 mu ch臋膰 do 艣miechu.

- A, tu jeste艣, Rufo - rzek艂 Prze艂o偶ony Na Ksi臋gach Avery, wchodz膮c do pokoju ko艣cistego m臋偶czyzny. Kierkan Rufo le偶a艂 na 艂贸偶ku i poj臋kiwa艂 cicho; dojmuj膮cy b贸l z ran, jakich dozna艂 przez

288

Imtgcika

ostatnie kilka dni, i upiorne 艂upanie pod czaszk膮 ani na chwil臋 nie dawa艂y mu spokoju.

Avery podszed艂 do niego, zatrzymuj膮c si臋, by czkn膮膰 lalka razy. Prze艂o偶onego r贸wnie偶 bola艂a g艂owa, ale to by艂a betka w por贸wnaniu z tym, co wyprawia艂 jego opas艂y, wzd臋ty ka艂dun.

- No, to wystarczy - rzek艂 Avery, si臋gaj膮c po bezw艂adn膮 r臋k臋 Rufa - Gdzie jest Cadderly?

Rufo nie odpowiedzia艂 ani nawet nie mrugn膮艂 powiek膮. Kl膮twa przesta艂a dzia艂a膰, lecz on nie zapomnia艂 tego, co wycierpia艂 przez ostatnich par臋 dni z r膮k Cadderly'ego i tej mniszki Daniki. Nie zapo­mnia艂 r贸wnie偶 o tym, co sam uczyni艂 i obawia艂 si臋, 偶e ju偶 niebawem mog膮 mu zosta膰 postawione powa偶ne zarzuty.

- Czeka nas ogrom pracy - ci膮gn膮艂 Avery. - Naprawd臋 ogrom pracy. Nie wiem, co spad艂o na nasz膮 bibliotek臋, ale to naprawd臋 pas­kudna sprawa. S膮 ofiary, Rufo - du偶o ofiar, a poza tym wielu kap艂an贸w w stanie oszo艂omienia opu艣ci艂o budynek.

Rufo zmusi艂 si臋 wreszcie, by usi膮艣膰. Jego twarz by艂a pokryta si艅cami, a w kilku miejscach r贸wnie偶 p艂atami skrzep艂ej krwi, nad­garstki i kostki mia艂 otarte do 偶ywego wskutek mocno zadzierzg­ni臋tych przez krasnoludy p臋t.

W tej chwili jednak nie my艣la艂 o b贸lu. Co si臋 z nim sta艂o? Co spowodowa艂o, 偶e postanowi艂 p贸j艣膰 z Danik膮 鈥瀗a ca艂o艣膰"? Co spra­wi艂o, 偶e w formie otwartej wrogo艣ci okaza艂 Cadderly'emu ogrom swojej zazdro艣ci?

- Cadderly - wyszepta艂. Prawie zabi艂 Cadderly'ego; obawia艂 si臋 tego wspomnienia niemal tak samo, jak potencjalnych konsekwen­cji. Wspomnienia nap艂ywa艂y do艅 z g艂臋bi serca jak z mrocznego zwierciad艂a, a Rufo nie mia艂 pewno艣ci, czy podoba nru si臋 to, co w nim ujrza艂.

- Min臋艂o pi臋膰 dni i nie zarejestrowali艣my 偶adnych incydent贸w -rzeki dziekan Thobicus do zebranych na sali audiencyjnej. Zjawili si臋 wszyscy pozostali prze艂o偶eni, zar贸wno kap艂ani Oghmy, jak i Deneira. Obecni byli r贸wnie偶 Cadderly, Kierkan Rufo i dwa kras­noludy.

Thobicus przewertowa艂 kilka raport贸w, po czym oznajmi艂:

- Biblioteka Naukowa odzyska dawn膮 艣wietno艣膰.

l. A. Salutm

Rozleg艂 si臋 ch贸r nieco stonowanych okrzyk贸w rado艣ci i potak-nif膰. Przysz艂o艣膰 zn贸w zacz臋艂a rysowa膰 si臋 w r贸偶owych barwach, ale ostatnie dni, a zw艂aszcza potworna 艣mier膰 wszystkich delegat贸w zakonu Ilmatera oraz bohaterskiego druida Newandera nie mog艂a zbyt 艂atwo zosta膰 zapomniana.

- Musimy ci za to podzi臋kowa膰 - rzek艂 Thobicus do Cadderly'ego. - Tobie i twoim nie zrzeszonym przyjacio艂om. - spojrza艂 艂askawie na krasnoludy. - Okazali艣cie ogromne m臋stwo i pomys艂owo艣膰 w przezwyci臋偶eniu kl膮twy, kt贸ra spad艂a na nasz膮

siedzib臋.

Kierkan Rufo delikatnie koln膮艂 艂okciem prze艂o偶onego

Avery'ego.

- Tak? - zapyta艂 dziekan Thobicus.

- Zmuszony jestem przypomnie膰 wszystkim, 偶e to Cadderly, pomimo swego niew膮tpliwego m臋stwa - ponosi spor膮 odpowie­dzialno艣膰 za katastrof臋, jaka si臋 wydarzy艂a... - zacz膮艂 Avery.

Rzuci艂 Cadderly'emu spojrzenie, kt贸re zdawa艂o si臋 m贸wi膰, 偶e wcale si臋 nie gniewa na m艂odego ucznia - wr臋cz przeciwnie, uwa偶a jego walk臋 z kap艂anem z艂a, kt贸ry usi艂owa艂 zapanowa膰 nad bibliote­k膮, za rzecz godn膮 najwy偶szych zaszczyt贸w.

Cadderly nie poczu艂 si臋 ura偶ony; pami臋ta艂 zachowanie prze艂o偶onego pod wp艂ywem kl膮twy i domy艣li艂 si臋 jego prawdzi­wych uczu膰 wzgl臋dem siebie. Niemal 偶a艂owa艂, 偶e nie mo偶e ponow­nie na艂o偶y膰 na prze艂o偶onego kl膮twy i nak艂oni膰 go jeszcze raz do rozmowy na temat swojej przesz艂o艣ci.

To by艂o absurdalne spostrze偶enie, ale mimo to nie usi艂owa艂 go w sobie st艂umi膰. Przeni贸s艂 wzrok na Kierkana Rufo, szczerz膮cego z臋by zza plec贸w Avery'ego. M贸g艂 go oskar偶y膰 o usi艂owanie zab贸j­stwa - zar贸wno siebie, jak i Daniki (obecnie Cadderly nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e to Rufo za pierwszym razem przy pomocy kopnia­ka zapewni艂 mu wej艣cie do katakumb), ale o poczynaniach rywala napisano ju偶 w stosownych raportach i by艂o raczej nieprawdopo­dobne, aby z uwagi na okoliczno艣ci podj臋to przeciw niemu jakie艣 kroki. Podobnie rzecz si臋 mia艂a ze wszystkimi, kt贸rych dotkn臋艂a kl膮twa. Cadderly, kt贸ry w dalszym ci膮gu nie w pe艂ni pozna艂 mecha­nizm dzia艂ania przekl臋tej mg艂y, nie by艂 pewny, czy jakiekolwiek reprymendy odnios艂yby po偶膮dany skutek.

Co si臋 za艣 tyczy najpowa偶niejszego oskar偶enia, wierzy艂, 偶e Rufo kopni臋ciem zepchn膮艂 go ze schod贸w, ale w rzeczywisto艣ci nie

2<>0

Mffrzka

widzia艂 nogi, kt贸ra to zrobi艂a. By膰 mo偶e wraz z Rufem by艂 w piwni­cy r贸wnie偶 Barjin. Mo偶e kap艂an unieruchomi艂 Rufa tak jak p贸藕niej Ivana, a potem wymin膮wszy go, str膮ci艂 Cadderly'ego do katakumb. M艂odzieniec pokr臋ci艂 g艂ow膮 i nieomal roze艣mia艂 si臋 na glos. To niewa偶ne - tak w ka偶dym razie wierzy艂. Nadesz艂a pora przebacze­nia, kiedy wszyscy pozostali przy 偶yciu kap艂ani musz膮 si臋 zjedno­czy膰 w celu przywr贸cenia biblioteki do dawnej 艣wietno艣ci.

- Co ci臋 tak bawi? - spyta艂 srogim tonem dziekan Thobicus. Cadderly przypomnia艂 sobie oskar偶enie i doszed艂 do wniosku, 偶e by膰 mo偶e wybra艂 niezbyt odpowiedni膮 chwil臋 na introspekcj臋.

- Je偶eli mog臋 co艣 powiedzie膰 - wtr膮ci艂 Arcite. Thobicus pokiwa艂 g艂ow膮.

- Tego ch艂opca nie mo偶na obwinia膰 za otwarcie butelki -wyja艣ni艂 druid. - Jest dzielny, skoro w og贸le si臋 do tego przyzna艂. Nie zapominajmy, z jakim zmierzy艂 si臋 przeciwnikiem. Ten cz艂o­wiek pokona艂 nas wszystkich, z wyj膮tkiem ma艂ej garstki. Gdyby nie Cadderly i m贸j przyjaciel, b贸g z艂a odni贸s艂by niewiarygodny sukces.

- To prawda - przyzna艂 dziekan Thobicus - ale prawd膮 jest te偶, 偶e Cadderly musi ponie艣膰 konsekwencje swego czynu. Stwierdzam wi臋c, 偶e obowi膮zki m艂odego Cadderly'ego w zwi膮zku z tym incy­dentem nie dobieg艂y jeszcze ko艅ca. Kto lepiej ni偶 on m贸g艂by zaj膮膰 si臋 studiowaniem zgromadzonych w naszej bibliotece dzie艂, doty­cz膮cych tego typu kl膮tw, i dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej na temat kap艂ana i Najbardziej Zab贸jczej Zgrozy, kt贸r膮 okre艣la艂 mianem agenta Talony?

- Roczne poszukiwanie? - o艣mieli艂 si臋 zapyta膰 Cadderly, cho膰 nie on powinien zabra膰 w tej chwili g艂os.

- Roczne poszukiwanie - zawt贸rowa艂 dziekan Tbdbicus. - Pod koniec kt贸rego dostarczysz nam do tego biura pe艂ny i szczeg贸艂owy raport. Nie lekcewa偶 swoich obowi膮zk贸w, tak jak to miewa艂e艣 w zwyczaju - kontynuowa艂 swoje ostrze偶enia, przypominaj膮c o powadze sytuacji, ale Cadderly w og贸le go nie s艂ucha艂. Dost膮pi艂 zaszczytu 鈥瀝ocznego poszukiwania", kt贸rego do艣wiadczali jedynie najwy偶si w hierarchii kap艂ani Deneira oraz prze艂o偶eni!

Kiedy m艂odzieniec przeni贸s艂 wzrok na Avery'ego i stoj膮cego za nim Rufa, domy艣li艂 si臋, 偶e i oni r贸wnie偶 docenili to ogromne wyr贸偶nienie.

Avery bez powodzenia usi艂owa艂 st艂umi膰 u艣miech cisn膮cy mu si臋 na usta, a Rufo jeszcze mniej skutecznie stara艂 si臋 ukry膰 swoj膮 frust-

l. A. Salratm

racj臋. Pa艂aj膮c w艣ciek艂o艣ci膮 gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i wyszed艂 z sali audiencyjnej.

Wkr贸tce spotkanie dobieg艂o ko艅ca i Cadderly w towarzystwie dw贸ch druid贸w wyszed艂 na korytarz.

- Dzi臋kuj臋 ci - rzek艂 do Arcite'a.

- To my powinni艣my by膰 ci wdzi臋czni - upomnia艂 go druid. - Kiedy spad艂a na nas kl膮twa, Arcite i Cleo nie byli w stanie z ni膮 walczy膰, bo zostali pokonani.

Cadderly z najwi臋kszym trudem opanowa艂 chichot. Druidzi, Danica i krasnoludy, kt贸rzy do nich do艂膮czyli, przygl膮dali mu si臋 ze

zdziwieniem

- To doprawdy ironiczne - rzek艂 Cadderly. - Newander s膮dzi艂, 偶e zawi贸d艂, bo nie by艂 w stanie zmieni膰 si臋 tak jak wy, przybieraj膮c zar贸wno cia艂em, jak i umys艂em form臋 zwierz臋cia.

- Newander nie zawi贸d艂 - oznajmi艂 Arcite.

- Silvanus by艂 przy nim - doda艂 Cleo.

Cadderly pokiwa艂 g艂ow膮 i ponownie si臋 u艣miechn膮艂, przypomina­j膮c sobie szczery spok贸j maluj膮cy si臋 na twarzy nie偶yj膮cego przyja­ciela. Nagle spojrza艂 na Arcite'a, zamierzaj膮c zapyta膰 go o incydent z wiewi贸rk膮. Zastanawia艂 si臋, czy odchodz膮cy duch Newandera m贸g艂 nawi膮za膰 z nim kontakt za po艣rednictwem cia艂a Percivala. Powstrzyma艂 si臋 jednak, nim pad艂o to pytanie.

Mo偶e niekt贸re rzeczy lepiej pozostawi膰 wyobra藕ni.

- B臋d臋 potrzebowa艂 tyj twoi kuszy i ze z jednej czy dw贸ch strza艂ek - rzek艂 Ivan, kiedy druidzi odeszli. - Ty偶 chce se tak膮 zro­bi膰.

Cadderly instynktownie si臋gn膮艂 po bro艅 przypi臋t膮 do biodra, zmi-

tygowa艂 si臋 jednak i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jedna wystarczy - powiedzia艂 ponuro.

- To dobra bro艅 - zaprotestowa艂 Ivan.

- Zbyt dobra - odpar艂 Cadderly. Dowiedzia艂 si臋 niedawno o pro­chu dymnym i dzia艂ach wyrzucaj膮cych ci臋偶kie pociski przeciwko wrogim armiom podczas bitew tocz膮cych si臋 w innych regionach Krain. Ponownie us艂ysza艂 w my艣lach s艂owa Avery'ego, kt贸ry w przyp艂ywie z艂o艣ci nazwa艂 go kap艂anem Gouda, Plotki g艂osi艂y, 偶e to w艂a艣nie Gondyjczycy wypu艣cili na 艣wiat t臋 now膮, potworn膮 bro艅.

Pomimo przys艂ugi, kt贸r膮 mu odda艂a, Cadderly nie patrzy艂 na swoj膮 kusz臋 z podziwem. My艣l o powstaniu kopii napawa艂a go prze­ra偶eniem. To fakt, 偶e w por贸wnianiu z ognist膮 kul膮 czarnoksi臋偶nika

242

czy przywo艂anym piorunem druida mia艂a raczej niewielk膮 noc, ale przecie偶 mog艂a wpa艣膰 w r臋ce osoby niewy szkolonej. Wojownicy i magowie przez wiele lat pracowali nad cia艂ami i umys艂ami, aby osi膮gn膮膰 bieg艂o艣膰 w swojej sztuce. Bro艅 taka jak proch dymny czy kusza Cadderly'ego niwelowa艂a potrzeb臋 wyrzecze艅 czy samodys-cypliny. Cadderly zrozumia艂, 偶e to dyscyplina trzyma w ryzach wielk膮 pot臋g臋.

Ivan znowu zacz膮艂 protestowa膰, ale Danica zatka艂a mu usta d艂oni膮. Krasnolud obcesowo odtr膮ci艂 jej r臋k臋 i wymamrota艂 kilka przekle艅stw, ale nie wraca艂 ju偶 do tego tematu.

Cadderly spojrza艂 na Danik臋 i domy艣li艂 si臋, 偶e ona r贸wnie偶 zrozu­mia艂a. Z tego samego powodu, z jakiego ona nie pokaza艂a mu Parali偶uj膮cego Dotkni臋cia, nie m贸g艂 pozwoli膰, by jego prototyp kuszy zosta艂 rozpowszechniony.

Druzil czeka艂 bardzo d艂ugo w cuchn膮cych oparach ni偶szych 艣wia­t贸w. Wiedzia艂, 偶e wkr贸tce po jego odej艣ciu brama Barjina zosta艂a zamkni臋ta, ale nie mia艂 poj臋cia, czy kap艂an zrobi艂 to celowo czy nie.

Czy Barjin prze偶y艂? A je艣li tak, to czy znalaz艂 kolejn膮 ofiar臋 do otwarcia butelki z kl膮tw膮?

Pytania nie dawa艂y impowi spokoju. Nawet je艣li Barjinowi si臋 nie uda艂o albo nie prze偶y艂, a jego drogocenna butelka zosta艂a zniszczo­na, wiedzia艂 ju偶, jak膮 moc posiada jego receptura i poprzysi膮g艂 sobie, 偶e kt贸rego艣 dnia kl膮twa ponownie spadnie na Krainy.

- Pospiesz si臋, Aballisterze - j臋kn膮艂 nerwowo. Czarnoksi臋偶nik nie przywo艂ywa艂 go na powr贸t do 艣wiata materialnego, a"zaniepoko­jony imp nie by艂 w stanie zignorowa膰 tego faktu, zw艂aszcza 偶e Aballister w dalszym ci膮gu posiada艂 receptur臋. Gdyby w jaki艣 spo­s贸b dowiedzia艂 si臋 o mentalnej wi臋zi Druzila z Barjinem, m贸g艂by przesta膰 mu ufa膰 i zrezygnowa膰 z dalszej wsp贸艂pracy.

Imp nie wiedzia艂, ile min臋艂o dai - w ni偶szych 艣wiatach up艂yw czasu mierzy si臋 inaczej. W ko艅cu jednak us艂ysza艂 odleg艂e wo艂anie, znajomy g艂os. Ujrza艂 w oddali migotliwy p艂omyk ognistego przej艣cia i ponownie us艂ysza艂 zew, tym razem bardziej nagl膮cy. Przenikn膮艂 przez tunel pomi臋dzy 艣wiatami i w po艣piechu wyczo艂ga艂 si臋 z p艂omieni koksownika Aballistera, by znale藕膰 si臋 w znajomej komnacie Zamczyska Tr贸jcy.

243

I. A. Safatm

- Za d艂ugo to trwa艂o - burkn膮艂 gniewnie imp, usi艂uj膮c uzyska膰 przewag臋. - Czemu zwleka艂e艣? Aballister zmierzy艂 go wzrokiem.

- Nie wiedzia艂em, 偶e wr贸ci艂e艣 do ni偶szych 艣wiat贸w. M贸j kontakt z Barjinem zosta艂 zerwany.

D艂ugie spiczaste uszy Druzila unios艂y si臋 na wzmiank臋 o kap艂anie. Aballister u艣miechn膮艂 si臋. Magiczne Zwierciad艂o znajdu­j膮ce si臋 po przeciwnej strome pokoju by艂o p臋kni臋te - przez ca艂膮 jego d艂ugo艣膰 bieg艂a paskudna rysa.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Druzil, kiedy Aballister pod膮偶y艂 za jego

spojrzeniem w stron臋 lustra.

- Przeceni艂em jego moc - odrzek艂 czarnoksi臋偶nik - Pr贸bowa艂em

pom贸c Barjinowi.

-I?

- Barjin nie 偶yje - rzek艂 Aballister. - Poni贸s艂 sromotn膮 kl臋sk臋. Druzil przesun膮艂 szponiast膮 艂apk膮 po 艣cianie i wyszczerzy艂 z臋by w grymasie konsternacji.

Aballister by艂 bardziej pragmatyczny.

- Kap艂an nie grzeszy艂 ostro偶no艣ci膮 - oznajmi艂. - Powinien bar­dziej uwa偶a膰 albo wybra膰 sobie 艂atwiejszy cel. Biblioteka Naukowa! To najlepiej strze偶one miejsce na ca艂ym tym obszarze, forteca, w kt贸rej roi si臋 od pot臋偶nych kap艂an贸w, kt贸rzy gdyby dowiedzieli si臋 o naszych planach, zrobiliby wszystko, aby nas zniszczy膰. Barjin by艂 g艂upcem, s艂yszysz? G艂upcem!

Druzil, jak zawsze praktyczny, nie zaprzeczy艂. Poza tym wszystko wskazywa艂o na to, 偶e uwagi Aballistera by艂y s艂uszne.

- Nie obawiaj si臋 jednak, m贸j skrzydlaty przyjacielu - doda艂 czar­noksi臋偶nik, a jego ton sta艂 si臋 nagle przyjazny i ciep艂y. - Przeg­rali艣my jedn膮 bitw臋, ale nie nasz膮 Spraw臋. Wojna trwa nadal.

Druzil uzna艂, 偶e Aballister sprawia wra偶enie zbytnio zadowolone­go z pora偶ki Barjina. Z pewno艣ci膮 m贸g艂 on sta膰 si臋 jego potencjal­nym rywalem, ale, b膮d藕 co b膮d藕, by艂 r贸wnie偶 sprzymierze艅cem.

- Ragnor i jego oddzia艂y maszeruj膮 w kierunku Shilmisty - ci膮g­n膮艂 Aballister. - Ogrillion pokona elfy i obejdzie g贸ry od po艂udnia. Zdob臋dziemy tereny bardziej konwencjonalnymi metodami.

Druzil pozwoli艂 sobie na szczypt臋 optymizmu, cho膰 wola艂 raczej zdradzieckie metody, takie jak kl膮twa chaosu.

- Ale on by艂 ju偶 taki bliski zwyci臋stwa, m贸j panie - j臋kn膮艂.

- Rzuci艂 bibliotek臋 na kolana. Gdyby z ni膮 sko艅czy艂, ca艂y ten obszar

W*

Imtfczh*

znalaz艂by si臋 w naszych r臋kach, nim ktokolwiek zd膮偶y艂by si臋 zorientowa膰. - Druzil wyci膮gn膮艂 艂apk臋 przed siebie i zacisn膮艂 szpo­niast膮 pi臋艣膰. - Mia艂 zwyci臋stwo w r臋ku!

- Ale nie potrafi艂 go utrzyma膰. Wida膰 przeliczy艂 si臋 z si艂ami -odpar艂 ostro Aballister.

- By膰 mo偶e - skonstatowa艂 imp. - To przez tego cz艂owieka, m艂odego cz艂owieka, kt贸ry najpierw otworzy艂 butelk臋, a potem wr贸ci艂, aby go pokona膰. Barjin powinien od razu go zabi膰.

Aballister u艣miechn膮艂 si臋, przypominaj膮c sobie twarz, kt贸r膮 ujrza艂 w komnacie o艂tamej Barjina na chwil臋 przed p臋kni臋ciem lustra i nie zdo艂a艂 powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu.

- Zadziwiaj膮co pomys艂owy cz艂owiek - prychna艂 Druzil.

- Nic w tym dziwnego - odrzek艂 jakby od niechcenia Aballister - To m贸j syn.

Epilog

Skulony pomi臋dzy spi臋trzonymi stosami ogromnych wolumin贸w kontynuowa艂 swoje roczne poszukiwania. By艂 przekonany, 偶e w gr臋 wchodzi bezpiecze艅stwo Biblioteki Naukowej. Gdyby uda艂o mu si臋 okre艣li膰 藕r贸d艂o kl膮twy chaosu i pochodzenie pot臋偶nego kap艂ana, stanowi艂oby to ogromn膮 pomoc przy odzyskaniu tego bezpie­cze艅stwa.

Cadderly wiedzia艂, 偶e to, co si臋 sta艂o, mog艂o wykracza膰 poza mury biblioteki. Po艂o偶one nad jeziorem na wschodzie Carradoon to niewielkie i niezbyt silnie ufortyfikowane miasto, za艣 elf贸w z Shilmisty nie by艂o zbyt wiele i nie obchodzi艂y je wydarzenia, kt贸re rozgrywa艂y si臋 poza granicami ich puszczy. Je艣li pojawienie si臋 kap艂ana z艂a by艂o zapowiedzi膮 kolejnych mrocznych wypadk贸w, Prze艂o偶eni Na Ksi臋gach, mistrzowie Cadderly'ego, b臋d膮 rozpaczli­wie potrzebowa膰 mo偶liwie jak najwi臋cej informacji.

M艂ody ucze艅 dzieli艂 sw贸j czas, badaj膮c znane kl膮twy i znane symbole. Przebrn膮艂 przez tuziny wolumin贸w i prastarych, po偶贸艂k艂ych zwoj贸w, wypytywa艂 ka偶dego ucznia, gospodarza czy go艣cia, kt贸ry m贸g艂 posiada膰 informacje dotycz膮ce interesuj膮cych go kwestii.

Kap艂an z艂a twierdzi艂, 偶e jego bogini膮 jest Talona, a symbol tr贸jz臋ba przypomina艂 poniek膮d jej znak - tr贸jk膮t z wpisanymi w rogach 艂zami, lecz Cadderly nie potrafi艂 okre艣li膰, kt贸ra konkret­nie organizacja pos艂ugiwa艂a si臋 podobnymi insygniami.

Danka przygl膮da艂a si臋 Cadderly'emu z dystansu, nie chc膮c prze­szkadza膰 mu w nader wa偶nej pracy. Rozumia艂a 偶elazne zasady, kt贸re sobie narzuci艂, i determinacj臋, kt贸ra wyrugowa艂a na pewien czas wszystko inne - w tym r贸wnie偶 i j膮 - z jego 偶ycia. M艂oda ko­lt*

bieta nie przej臋艂a si臋 tym zbytnio; wiedzia艂a, 偶e nadejdzie dzie艅 kiedy ich uczucie rozgorzeje na nowo.

Ivan i Pikel nie mogli narzeka膰 na nud臋. Oba krasnoludy ucier­pia艂y podczas walki w katakumbach, ale bardzo szybko zacz臋艂y powraca膰 do zdrowia.

Pikel podtrzymywa艂 swoje pragnienie zostania druidem, a Ivan, kt贸ry by艂 艣wiadkiem heroicznego zachowania Newandera', nie pr贸­bowa艂 ju偶 wykpiwa膰 jego decyzji.

- Nie my艣la艂 偶em, 偶e krasnolud mo偶e si臋 zosta膰 druidem -m贸wi艂 Ivan do wszystkich, kt贸rzy go o to pytali - ale to je m贸j brat i to je jego decyzja.

Tak wi臋c stopniowo w dumnej starej bibliotece wszystko powra­ca艂o da normy. Lato by艂o w pe艂ni, a promienie s艂o艅ca zdawa艂y si臋 stanowi膰 skuteczne lekarstwo przeciwko wszelkim koszmarom.

Ci, kt贸rzy o tej porze roku przybywali do biblioteki, cz臋sto widywali pulchn膮 bia艂膮 wiewi贸rk臋, igraj膮c膮 w艣r贸d drzew; zwierz膮t­ko zazwyczaj zlizywa艂o z 艂apek resztki kokosa i mas艂a.

Ksi膮偶臋 elf贸w Elbereth nie przepada艂 za s艂onecznym 艣wiat艂em. Wr臋cz przeciwnie, za dnia czu艂 si臋 s艂aby i bezbronny.

By艂o to dziwne uczucie dla doskona艂ego wojownika, kt贸ry potra­fi艂 wypu艣ci膰 w powietrze cztery strza艂y, nim jeszcze pierwsza trafi艂a w cel i przy pomocy swego wspaniale wykutego miecza powali膰 rozw艣cieczonego olbrzyma.

To w艂a艣nie odbyty przeze艅 trening, d艂ugoletnie szkolenie spra­wia艂o, 偶e w sercu Elberetha zagnie藕dzi艂 si臋 l臋k.

Zaledwie przed tygodniem poprowadzi艂 on kontyngent elf贸w przeciwko niewielkiej grupce ogromnych, w艂ochatych nied藕-wie偶uk贸w. Jego oddzia艂 bardzo szybko upora艂 si臋 z przeciwnikiem, ale w przeciwie艅stwie do nie zorganizowanych gromad, kt贸re od czasu do czasu nap艂ywa艂y w te okolice z dzikich zak膮tk贸w g贸r, te nied藕wie偶uki by艂y zdyscyplinowane, zorganizowane i doskonale uzbrojone; ka偶dy z nich nosi艂 r臋kawic臋 z identycznym symbolem.

Elbereth bra艂 udzia艂 w kilku wojnach. Potrafi艂 bez trudu roz­pozna膰 oddzia艂 zwiadowczy.

Zdeterminowany elf brn膮艂 przez w膮skie, niebezpieczne g贸rskie prze艂臋cze, prowadz膮c swego utrudzonego wierzchowca. Liczne

M7

I. A. Silf芦t禄re

dzwonki zdobi膮ce uprz膮偶 l艣ni膮cego bia艂ego rumaka nie rozbrzmie­wa艂y rado艣nie w uszach Elberetha, r贸wnie偶 promienie s艂o艅ca nie wydawa艂y mu si臋 ciep艂e. Magia Shilmisty ju偶 od dawna powoli si臋 wyczerpywa艂a; dumny lud Elberetha nie by艂 tak liczny, jak niegdy艣. Gdyby nast膮pi艂o g艂贸wne uderzenie, los Shilmisty m贸g艂 zawisn膮膰 na w艂osku.

Elbereth wyruszy艂 w drog臋 zaopatrzony w jedn膮 z r臋kawic -pragn膮艂 dowiedzie膰 si臋, z czym przysz艂o zmierzy膰 si臋 jego ludowi.

Opu艣ci艂 puszcz臋, by uda膰 si臋 do jedynego miejsca w tym regio­nie, gdzie m贸g艂by pozna膰 prawd臋 o swoich wrogach - do Biblioteki Naukowej. Raz jeszcze spojrza艂 na osobliwy symbol zdobi膮cy r臋kawic臋 - tr贸jz膮b z ma艂ymi p臋katymi butelkami na ko艅cach, a nast臋pnie przeni贸s艂 wzrok na wy艂aniaj膮c膮 si臋 przed nim w oddali, stoj膮c膮 na prze艂臋czy w艣r贸d g贸r, przysadzist膮, kanciast膮 budowl臋 o 艣cianach obro艣ni臋tych bluszczem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Piecioksiag?dderly'ego T3 Nocne Maski
Piecioksiag?dderly'ego T5 Klatwa Chaosu
Piecioksiag?dderly'ego T2 Mroki Puszczy
Piecioksiag?dderly'ego T4 Zdobyta Forteca
Salvatore R A Piecioksiag Cadderlyego 01 Kantyczka(1)
2005 t1
Egz T1 2014
膯wiczenie T1 Transformator tr贸jfazowy, t1 f
Piecioksiag skrypt id 356244
Piecioksiag, teologia WT US
Unia Europejska t1.32, Wsp贸lna polityla rolna
Test butelki Luthy'ego, biomechanika kliniczna testy
EGO MAASA wer2 zapowied藕
ZARZ膭DZANIE PRODUKCJ膭 WYK T1
T1 Identyfikacja
Stel T1 Swiat艂owody
118 Model poliarchii wg R Dahla i ego implikacje pragmatyczne w nauce o polityceid033
FINANSE PRZEDSI臉BIORSTWA WYK T1
sprawozdanie T1