nowego partnera, uparcie interpretowała je jako dowód pewnych postępów i zmagała się z nim nadal, choć wyraźnie rujnowała własne życie. Chciała bowiem zmienić nie tylko drugiego męża, ale także babkę i matkę, które kryły się w jego osobie.
Eleonora: lat sześćdziesiąt pięć, wychowana przez zaborczą rozwódkę
Matka nie potrafiła dojść do ładu z żadnym mężczyzną. Rozwiodła się dwa razy w czasach, gdy ludziom jeszcze nie śniło się o rozwodach. Miałam siostrę starszą o dziesięć lat. Matka mawiała często: wyrosła z niej córeczka tatusia, wobec tego musiała mieć także kogoś dla siebie. I tym właśnie zawsze dla matki byłam: jej własnością i przedłużeniem. Nigdy nie mogła uwierzyć, że jesteśmy oddzielnymi osobami.
Tęskniłam bardzo za ojcem, kiedy się rozeszli. Nie dopuszczała go do mnie, a on nie umiał się jej przeciwstawić; wątpię zresztą, czy ktokolwiek by się na to odważył. Czułam się wciąż jak niewolnica czy branka w jasyrze, która w dodatku powinna stale czuwać, żeby królowa była szczęśliwa. Nie przyszło mi łatwo zostawić ją, chociaż dorastając miałam bez przerwy wrażenie, że duszę się w domu. Wybrałam szkołę dla sekretarek w odległym mieście i zamieszkałam tam u krewnych. Matka się na nich śmiertelnie obraziła i zerwała z nimi wszelkie kontakty.
Po szkole zaczęłam pracować jako sekretarka na policji. Pewnego dnia do mojego biura wpadł przystojny policjant w mundurze. Pytał, gdzie może napić się wody. Pokazałam mu. Poprosił o jakieś naczynie. Pożyczyłam mu swojej filiżanki do kawy. Chciał zażyć aspirynę. Jeszcze dziś widzę, jak przechyla głowę do tyłu i popija pigułkę za pigułką. Wreszcie odsapnął i wymamrotał pod nosem: o rany, chyba jednak wczoraj przebrałem miarkę! A ja powiedziałam sama do siebie: oj, niedobrze. Za dużo pije. Pewnie dlatego, że jest samotny. Był dokładnie kimś, kogo potrzebowałam — lekko zaniedbany, smutnawy, bez śladu „kobiecej ręki". Pomyślałam sobie: ma się rozumieć, że spróbuję. A nuż uda mi się umilić mu życie? W dwa miesiące później pobraliśmy się. I przez następne cztery lata wciąż próbowałam. Wszystkiego po kolei. Gotowałam wyszukane posiłki, byle tylko przytrzymać go w domu. Ale on wychodził popić i wracał w nocy. Wtedy kłóciliśmy się i ja płakałam. Na drugi dzień stawiałam siebie
pod pręgierzem. On znów się spóźniał, a ja przeżuwałam jedną myśl: zachowałam się jak idiotka. Nic dziwnego, że ucieka z domu. Działo się coraz gorzej, aż w końcu odeszłam. Wszystko to zdarzyło się trzydzieści siedem lat temu. A ja dopiero zeszłego roku uprzytomniłam sobie, że był po prostu alkoholikiem. Przedtem zawsze sądziłam, że to moja wina. Że nie potrafiłam osłodzić mu losu.
Zainteresowanie Eleonory mężem
Jeżeli córka słyszy w kółko od matki, że wszyscy mężczyźni to nicponie, a jednocześnie tęskni za utraconym ojcem i uważa ród męski za dość ponętny, wówczas wyrasta z-niej kobieta panicznie lękająca się porzucenia. Kobieta taka zazwyczaj szuka mężczyzny, nad którym będzie mogła roztoczyć ścisłą pieczę. Chce bowiem zachować przewagę i sterować związkiem. Dlatego właśnie Eleonora niemal natychmiast zareagowała na swego „zaniedbanego" policjanta. Zastosowana przez nią recepta na życie — wybrać kogoś, kogo da się od siebie uzależnić — miała uchronić ją od cierpień i „zostania na lodzie". Niestety, recepta odznaczała się pewną niebagatelną usterką. Wymagała mianowicie na wstępie człowieka z jakimś „felerem" — człowieka, który z tych czy innych względów należał już do kategorii „nicponi". Eleonora pragnęła gwarancji, że partner jej nie porzuci (do czego zdolny był ojciec i do czego —jak pouczała matka — zdolni są wszyscy mężczyźni) i upatrywała owej rękojmi w „zaniedbaniu" przystojnego stróża prawa. Paradoksalnie jednak jego „feler" z samej swej natury czynił wysoce prawdopodobnym to, co od dzieciństwa spędzało biedaczce sen z powiek. Każdy spędzony samotnie wieczór stanowił dla niej „dowód", że matka mimo wszystko mówiła prawdę. I w końcu, także wzorem matki, musiała się z „nicponiem" rozwieść.
Arleen: lat dwadzieścia siedem; córka choleryka, przed którym usiłowała bronić matkę i rodzeństwo
Pracowaliśmy razem w trupie teatralnej. Wystawialiśmy popołud-niówki. Ellis był ode mnie o siedem lat młodszy i fizycznie nigdy mi się nie podobał. W ogóle nie zwracałam na niego uwagi. Aż jednego dnia poszliśmy razem po zakupu, a potem na obiad. Zaczął opowiadać o swoim życiu. Wyglądało ono na jedno wielkie nieszczęście. Kiedy tak
86
87