DAGMARA JASZEWSKA
Był sobie mężczyzna
Mężczyźni próbują się zorientować, czego chce od nich kultura, czego oczekują kobiety. Na to pytanie niezmiernie jednak trudno odpowiedzieć, bo nasze wyobrażenia i idee niejednokrotnie brutalnie zderzają się z rzeczywistością.
Wiek feminizmu i gwałtownych przeobrażeń społeczno-ekonomicznych wprowadził sporo zamętu w pojęcie męskości i tożsamości mężczyzny. Słyszymy o kryzysie męskiej roli społecznej, a także o pozytywnych przeobrażeniach stereotypu mężczyzny. Zmieniają się społeczne oczekiwania i wzorce, jednak dużo w nich ambiwalencji, sprzeczności, a kwestia męskości pozostaje delikatna i drażliwa. Nic w tym dziwnego. Tożsamość płciowa to najważniejsza z naszych ludzkich tożsamości — jest warunkiem dobrego samopoczucia i funkcjonowania w społeczeństwie.
Mężczyzno, kim jesteś?
Zmiany jednak nadchodzą, a z nimi sporo zamieszania i niepewności. Z jednej strony upada stereotyp silnego macho rodem z reklamy Marlboro: brutalni, silni i bezwzględni mężczyźni zostali dawno surowo potępieni. Jednakże tzw. nowy mężczyzna, delikatny i opiekuńczy, dbający o urodę i niekryjący uczuć, który w razie potrzeby zajmie się domem i dziećmi, wciąż budzi mieszane uczucia, wciąż wydaje się zbyt kobiecy. Mężczyźni naprawdę mają prawo czuć się niepewnie. Na naszych oczach zmieniają się zwyczaje, kultura — rodzą się dylematy. Czy na randce pocałować dziewczynę w rękę, przepuścić przez drzwi, zapłacić rachunek — a jeśli dziewczyna okaże się feministką i potraktuje te formy jako opresję? To temat żartów, ale i nowa rzeczywistość. Mężczyźni stają się ironiczni. Próbują się zorientować, czego chce od nich kultura, czego oczekują kobiety. Na to pytanie niezmiernie jednak trudno odpowiedzieć, to teren niekończących się ambiwalencji, gdzie nasze wyobrażenia i idee niejednokrotnie brutalnie zderzają się z rzeczywistością.
Weźmy na przykład jedną z takich aporii — uzyskane przez kobiety prawo do pracy zawodowej i postulowane w tej dziedzinie równouprawnienie. Rola mężczyzny przestaje być utożsamiana z rolą żywiciela, może równie dobrze realizować się w domu, kobieta zaś rozwijać swoje talenty na rynku pracy. Rozłożenie trudu utrzymania domu na dwoje partnerów ułatwia przecież życie, sprawia, że role życiowe nie są sztywne, że obie płcie mogą wieść życie bardziej twórcze i urozmaicone. Dlaczego więc utrata pracy przez mężczyznę często równoznaczna jest z utratą tożsamości? Dlaczego wielu mężczyzn czuje się niekomfortowo, kiedy chwilowo rodzina pozostaje na utrzymaniu żony albo gdy żona więcej zarabia? Niestety, w naszym społeczeństwie zajmowanie się domem to wciąż degradujące zadanie dla mężczyzny — nawet jeśli para deklaruje postępową równość, zamiana tradycyjnych ról sprawia, że niepostrzeżenie w małżeństwie narasta kryzys. Okazuje się, że (przynajmniej na razie) równouprawnienie i wolność od tradycyjnego podziału społecznych ról jest fikcją, rzeczywistością bardziej z wyobrażeń i pragnień.
A szkoda. Współczesne spory ideologiczne na temat równouprawnienia i początki przemian obyczajowych stanowią dobry moment na przemyślenie raz jeszcze roli ojca i szansę wyjścia z kryzysu, który od dziesiątek lat dotyka europejskiej rodziny. Chodzi o brak ojca. Świat współczesny woła dziś o powrót ojca i czasy raczej temu sprzyjają. Dlaczego więc bycie ojcem to nie jest odpowiednie zadanie dla współczesnego mężczyzny?
Zniknięcie ojca i kryzys męskości
Nie zawsze ojciec był nieobecny w domu. Dopiero przełom XIX i XX wieku przyniósł wielką zmianę organizacji życia wielu rodzin — rewolucję przemysłową. Miliony mężczyzn zaczęły zarabiać pieniądze poza domem — normą stała się praca w fabryce charakteryzująca się monotonią, automatyzmem. Typowo męskie cnoty, jak siła, odwaga, inwencja, które dotąd determinowały pojęcie męskości, okazały się już niepotrzebne — to był początek kryzysu, rozmywania się męskiej tożsamości. Przede wszystkim jednak ojciec przestał być obecny w domu, a role kobiet i mężczyzn uległy całkowitej polaryzacji. I tak już zostało — dało to początek modelowi rodziny nazywanemu dziś „tradycyjną rodziną” — nastąpił znamienny zwrot mężczyzn w stronę świata, a kobiet w stronę „Kinder, Küche, Kirche”. Mężczyźni stali się znów łowcami zdobywającymi środki do życia dla rodziny, kobiety zaś przejęły całkowicie troskę o domostwo i wychowanie dzieci. Rewolucja przemysłowa sprawiła, że mężczyzna szukał pracy poza domem — to wtedy narodził się robotnik i szef wielkiej firmy, postaci kluczowe do dziś (choć tyle się mówi o ponowoczesności…), narodził się wyzysk robotnika, pracoholizm, domy bez mężczyzn i dzieci pozbawione ojców.
Brak ojca to syndrom naszych czasów — to kryzys nowoczesności, odwrotna strona kapitalistycznego dobrobytu, smutna rzeczywistość dzieci tęskniących za tatusiem. To również narastający kryzys męskości, jak pisze Elizabeth Badinter, autorka głośnej książki XY Tożsamość mężczyzny. Mężczyźni nie mają czasu, by zająć się wychowaniem dzieci, a zwłaszcza synów. Wynikiem tego jest generacja chłopców wychowanych przez matki, bez ojca i męskich wartości. Problem narósł również i z tego powodu, że omawiany przełom XIX i XX wieku to także czas narodzin feminizmu — ideologii wyzwolenia kobiet. Kobiety rosły w siłę, panując nie tylko nad domem, ale i walcząc o prawo do pracy, kariery — tym samym ostatni bastion mężczyzn, pozycja żywiciela rodziny uległa również zachwianiu. Dziś często kobiety dobrze ustawione w życiu zadają sobie pytanie z dowcipów i komedii, ale coraz groźniej brzmiące: „do czego służy mężczyzna?”. Upowszechnił się model rodziny niepełnej, w wielu kręgach nie dziwi już chęć posiadania dziecka bez ojca, który sprowadzony zostaje do roli dawcy komórek rozrodczych (ilustruje to powtarzane niedawno w różnych kolorowych magazynach zdanie pewnej popularnej piosenkarki, która orzekła, że łatwiej dziś o dawcę nasienia niż kandydata na męża i ojca). Państwo wspomaga samotne matki — zjawisko to dotyczy już nie tylko marginesu społecznego, ale także warstwy młodych, dobrze wykształconych kobiet.
Feministki głoszą dziś, że tzw. męskość to nic innego jak społeczny stereotyp, a tzw. męskie cechy, jak siła, odwaga, pomysłowość, przestały być męskimi, odkąd kobiety wkroczyły do świata kariery zawodowej. „Silna męskość” nie ma dziś już punktu odniesienia, którym była onegdaj „słaba kobiecość”, a więc tożsamość mężczyzny w ogóle stoi pod znakiem zapytania. A bywało przecież tak pięknie…
Pan Ojciec, czyli jak to drzewiej bywało
Wielu może zdziwić, że z pozoru tradycyjny podział ról w rodzinie (matka troszczy się o dom, ojciec o utrzymanie) jest w rzeczywistości zjawiskiem nowoczesnym, a dawniej — w epoce przedprzemysłowej — było niemalże na odwrót. Wiadomo, że te zamierzchłe czasy to patriarchat — ale co to właściwie znaczy? Władza mężczyzny w rodzinie kojarzy się dziś głównie z hasłem dyskryminacji kobiet — z zarządzaniem majątkiem przez męża, statusem rodziny, z prawami publicznymi, które nie przysługiwały białogłowom. W jakimś stopniu dotyczyło to również władzy nad dziećmi — mężczyzna był wszak głową rodziny, podejmował decyzje, zarządzał dobrami, finansował naukę. Tymczasem się okazuje, że patriarchat oznaczał głównie ojcostwo, że głównym polem męskiej działalności był dom, że to do mężczyzny — głowy rodziny — adresowano książki kucharskie (sic!) i nazywany był przez wszystkich domowników „ojcem” nawet wtedy, gdy był młokosem i nie miał jeszcze dzieci. Rola matki zaś skupiała się na produkcji — kobieta była główną siłą roboczą w gospodarstwie domowym. Jej zadaniem było też rodzenie dzieci, ale już opiekę nad nimi przejmował mąż (pisze o tym profesor Barbara Szacka w rozdziale „Strefa reprodukcji”, w niedawno wydanym podręczniku Wstęp do socjologii, cytując obszernie badania na ten temat).
Władza w rodzinie oznaczała więc przede wszystkim służbę domowi. Mężczyzna nigdy nie poświęcał się jakiejkolwiek działalności zewnętrznej kosztem troski o dom, która była jego prawdziwym powołaniem. Wynikało to przede wszystkim z warunków społecznych — gospodarstwo domowe było przeważnie samowystarczalną jednostką produkcyjną, jego członkowie: żona, dzieci, krewni, służba czy parobkowie — siłą roboczą i głowa domu — szefem. Zakres opieki ojca nad domem był naprawdę imponujący — oprócz zarządzania włościami, zajmował się dziećmi, i to od samego początku: organizował mamkę, która dziecko karmiła (dzieci migrowały wtedy swobodnie niezależnie od sfery społecznej, rola matki była utożsamiana z rodzeniem, a nie z opieką), zajmował się edukacją, podejmował wszelkie decyzje dotyczące dzieci.
Możemy dostrzec analogie społeczeństwa europejskiego sprzed rewolucji przemysłowej z współczesnymi społeczeństwami tradycyjnymi. Na przykład, praca w krajach islamskich nigdy nie zajmuje takiego miejsca, jak na Zachodzie — nie spotyka się tam pracoholizmu i całkowitego poświęcania się mężczyzn karierze. Jak mówią muzułmanie, praca jest po to, by zarobić środki na utrzymanie domu i na właściwe życie, czyli życie rodzinne. Nie do pomyślenia jest, aby życie rodzinne, domowe traktować jako degradujące i mniej wartościowe od kariery i życia światowego.
Ten tradycyjny model rodziny jest zalecany chyba przez wszystkie religie. Również chrześcijaństwo, choć stara się odnaleźć w nowożytnej, kapitalistycznej rzeczywistości, nieustannie upomina się o właściwe proporcje między pracą, działalnością dla świata a życiem rodzinnym.
Praca i kariera nie powinny odbywać się ze szkodą dla życia rodzinnego, wychowania dzieci — należy wygospodarować czas na bycie ojcem, mimo że w dzisiejszych czasach jest to trudne zadanie i wymaga w jakimś stopniu drogi pod prąd. Mężczyzna, ojciec jest potrzebny w domu — zarówno synom, jak i córkom, wnosząc świat męskich wartości, który dla córki jest źródłem psychicznej równowagi i bezpieczeństwa, a dla chłopca niezbędnym budulcem osobowości. Nieobecność ojca rodzi duże problemy — przewaga lub wyłączność wychowania przez kobiety daje specyficzne rezultaty i nie pozostaje bez znaczenia. Przyjrzyjmy się tylko jednemu aspektowi współczesnej, sfeminizowanej rodziny, w której ojciec jest nieobecny ciałem — lub duchem.
Matriarchat konsumpcyjny
Pozornie w Polsce mamy patriarchat. Pozornie, bo, jak wiadomo od zamierzchłych czasów, rzeczywistość ma się trochę inaczej — co symbolizuje znane polskie przysłowie: mężczyzna jest głową domu, ale kobieta szyją. W każdym razie socjologowie mówią o takich wskaźnikach, jak np. fakt, że (przynajmniej do niedawna) kobiety w Polsce nie czują się dyskryminowane ze względu na płeć, obie płcie są zadowolone ze specjalnych polskich grzeczności świadczonych płci pięknej, większość Polek zaś odżegnuje się od feminizmu. Oczywiście powoli i tutaj docierają zachodnie trendy, a od dobrych kilkudziesięciu lat upowszechnia się tzw. partnerski model związków. Jednakże zasadniczo pozycja panów jest dość wysoka, wciąż zarabiają więcej, często są głównymi żywicielami rodzin, przeważają w życiu publicznym i zawodach związanych z polityką, finansami i biznesem.
Co z tego jednak, skoro życie przeciętnej współczesnej rodziny odbywa się pod zupełnymi rządami kobiet. Oczywiście, ma to swoje plusy. Wreszcie kobiety uzyskały należne im uznanie w rodzinie i społeczeństwie po wiekach spychania na boczny tor. Trzeba jednak przyjrzeć się, co z tego wynika, chociażby w dziedzinie zmiany stylu życia. Badacze kultury konsumpcyjnej są zgodni: to kobiety są zupełnie nieodporne na pokusy konsumpcji, to dla nich często świat kręci się wokół promocji i wyprzedaży. To one dyktują styl życia, rytm zakupów i niedzielnych pokłonów w „świątyniach” kupowania i zjadania. Za konsumpcyjny styl życia rodzin, wskazywany jako główną przyczynę laicyzacji i odchodzenia od religijnych praktyk, odpowiadają więc w dużej mierze współczesne panie domu — ponieważ to kobiety, nie wiedzieć dlaczego, tradycyjnie odpowiedzialne są w Polsce za życie religijne. (Oczywiście, bez porównania większą winą należy obarczyć mężczyzn, którzy często pozostają bierni w tej dziedzinie). To kobiety wreszcie kształtują rynek rozrywki i organizują czas wolny swoich rodzin — zazwyczaj są głównymi odbiorcami coraz bardziej infantylnych telenowel, seriali i teleturniejów, przed którymi zasiadają współczesne familie. To kobiety wreszcie udzielają się na wywiadówkach i (do spółki z paniami nauczycielkami) kształtują niepodzielnie nowe zastępy polskiej młodzieży.
Przeważającą część mężczyzn cechuje natomiast bierność, wycofywanie się na ubocze — nie wiedzą, w której szkole uczą się dzieci, gdzie kupuje się dla nich ubrania, dlaczego akurat tam jadą na wakacje, w co dzieci grają na komputerze. Tak ciężko przecież pracują… Mają też swoje zabawki, dzięki którym można odreagować zły humor szefa: sporty ekstremalne albo wędka, albo piwo… Nie tak dawno telewizja pokazywała — bodajże w Niemczech — supernowoczesne markety ze specjalną przechowalnią, w której można zostawić bezpiecznie męża. Żony poświęcają się poważnym sprawom, czyli zakupom — oni zaś dostają swoją kość, czyli golonkę, dwa piwa i mecz futbolowy, i za parę godzin można ich odebrać w nienaruszonym stanie — znak czasów? Czyżby nastał czas męskiego upupienia, gdy zdegradowany, do niczego już niepotrzebny w kulturze konsumpcji facet dostaje od żony po wypłacie kieszonkowe na swoje chłopięce przyjemności i przez parę godzin może być bohaterem z kolegami w piwnym barze?
Oczywiście wizja konsumpcyjnego matriarchatu jest obrazem uproszczonym — bez trudu znajdziemy mężczyzn bardzo podatnych na reklamę czy szczególnie na nią odporne kobiety. Jednak istnieją też prawidłowości statystyczne, a co za tym idzie, konkretne skutki feminizacji dzisiejszej kultury — podobnie, jak kiedyś istniały skutki jej maskulinizacji.
Czy jednak możliwy jest powrót mężczyzny — silnego, ważnego?
Mężczyzna na miarę czasów
Męskość w naszej kulturze niesie cechy związane z duchem, intelektem — kobiecość zaś symbolizuje praktyczną stronę życia. Od kiedy życiem rodzinnym rządzą panie, prymat praktycznego, cielesnego nad duchowym, intelektualnym, wydaje się tego oczywistą konsekwencją. Szczególnie w naszej epoce — materialistycznej, konsumpcyjnej, pełnej pokus. W tych pokusach toną żony i dzieci — mężczyźni wprawdzie bardziej oporni na reklamę (udowodnione), pozostają bierni i pozwalają, by życie toczyło się samo, szczęśliwi, gdy mogą zadowolić finansowo rodzinę, że stać ich na większość pomysłów żony i niechcących dorosnąć nastolatków. A gdyby tak wrócić do patriarchatu — nie symbolizowanego przez kapcie, piwo i telewizję po ciężkim dniu w pracy, ale poprzez wychowanie dzieci, bycie prawdziwą głową rodziny, autorytetem? Czy to jest dzisiaj możliwe — w czasach kryzysu męskości, alienacji męskości? Niektórzy twierdzą, że wręcz konieczne. Młodzież cierpi na brak autorytetów, szkoła i środowisko to za mało, by wychować współczesnego człowieka, matka nie zawsze może zastąpić ojca. Pokolenia wychowane bez ojców coraz częściej poddają się wieloletniej psychoterapii. Chłopcy wychowywani przez matki nie nabywają męskich cech osobowości, nie czują przynależności do męskiego świata, nie znają już męskich wartości. Nie wiadomo, co robić w dzisiejszej kulturze z agresją, odwagą, energią — nie wiadomo, jak być mężczyzną. Dla dziewczynek brak ojca też jest wielką stratą — powinny bowiem uczyć się one swojej kobiecości w konfrontacji z męskością ojca, powinny być jego „księżniczkami”: to miłość ojca buduje poczucie własnej wartości i szacunek do samej siebie. (Mogą się o tym przekonać czytelnicy biografii małej Tereski od Dzieciątka Jezus — nietrudno odnaleźć związek między jej niezachwianą, dziecięcą silną wiarą i pewnością bycia kochaną przez Boga a gorącą, przepełnioną bezwarunkową miłością, relacją między dziewczynką i jej ziemskim ojcem). Wreszcie obecność ojca neutralizuje wpływy matki, harmonizuje środowisko, w którym wzrasta młody człowiek — ojciec powinien być ostoją pewności, stałości, konsekwencji, spokoju, powinien równoważyć uczuciowość czy nadopiekuńczość matki. Powinien wreszcie być uosobieniem wartości, autorytetem duchowym — jakże ważne to w dzisiejszym kryzysie wartości!
Najwyższy czas na powrót ojca, na naukę męskości! Pewną koncepcję takiej filozofii przedstawił Robert Bly w głośnej swego czasu książce Żelazny Jan. Rzecz o mężczyznach. Otóż snuł tam wizję powrotu do męskich pierwotnych cech, takich jak natura wojownika, dzikość, waleczność. Jego zdaniem, współczesna kultura zagubiła niezwykle cenne rytuały przejścia, które były dla młodych chłopców inicjacją w męskość. Bly postuluje coś w rodzaju rytuałów męskości, osadzonych w pogańskiej, dzikiej atmosferze, z maskami i symbolami pogańskich bożków — podczas takich spotkań w lesie mężczyźni celebrują swą dziką męskość, zakładając maski i tańcząc przy ognisku. Wygląda to na nieco rozpaczliwą próbę odzyskania tego, co kiedyś tradycyjnie gwarantowała kultura — i możemy sobie chyba wyobrazić męskość nieco bardziej pasującą do naszej współczesności.
A może wystarczy zorganizować rodzinną wycieczkę albo znaleźć czas na choćby namiastkę wspólnej pracy z synem, aby razem być, razem budować świat męskich wartości? Może spróbować przewodniczyć rodzinnej modlitwie, rozmowom o tym, co jest ważne w życiu każdego członka rodziny? Może warto próbować — choćby w weekend — być ojcem? Warto na pewno szukać odpowiedzi na pytanie, co to właściwie dziś znaczy. Znaleźć odpowiedź z pewnością jest trudniej niż dawniej — bo niestety otaczająca nas kultura milczy w tej sprawie.
DAGMARA JASZEWSKA socjolog, ur. 1975, autorka książki Nasza niedojrzała kultura. Postmodernizm inspirowany Gombrowiczem, publikowała m.in. w „Kulturze współczesnej” i „Emaus”, mieszka w Warszawie.