02 Podcięte skrzydła

Bente Pedersen

PODCIĘTE SKRZYDŁA

PROLOG

- Mikkal! Mikkal! Śpisz? - Sigga lekko szturchnę­ła mężczyznę, który pociemniałym wzrokiem wpa­trywał się w żar paleniska. To niepogoda działała na niego przygnębiająco, ale są przecież jakieś granice złego humoru.

Zareagował, kiedy podsunęła mu pod nos to, co znalazła w skórzanym woreczku.

Ze zwinnością gronostaja wyrwał jej z ręki kościa­nego ptaszka i czule pogładził go silnymi palcami. Sigga zacisnęła zęby. Ile minęło już czasu od chwili, kiedy ją tak pieścił? Dwa miesiące? Trzy? To ostatnie było bliższe prawdy.

- Znalazłam go - powiedziała na swój zwykły miękki sposób. - Ailo mógłby się nim bawić.

- Trzymaj się z dala od moich rzeczy - warknął. Cofnęła się. Kiedy był w takim nastroju, musiała postępować roztropnie. Powinna pójść do Ravny i poprosić ją, by przemówiła do rozsądku swemu upartemu i kapryśnemu synowi. Sigga nie miała przy­stępu do jego serca.

Uniosła kołyskę z dzieckiem i wyszła z namiotu. Nawet tego nie zauważył.

Mikkal wpatrywał się w ptaszka, czubkami palców dotykał chłodnej gładzi kostki, delikatnie pieścił skrzy­dełka, tułów - skarb, który utracił.

Jak dawno temu? Raija miała wtedy trzynaście lat i była jak pączek kwiatu, który właśnie się otwiera. Minęły cztery lata. Tylko cztery, choć jemu zdały się całym życiem.

Mikkal wciąż pamiętał tamten ciepły czerwcowy dzień. Samotnie doglądał reniferów na płaskowyżu, tylko komary dotrzymywały mu towarzystwa. Z nudów zaczął dłubać nożem w kawałku kości i zrobił dla Raiji coś pięknego. Coś, co mówiło wie­le, nie mówiąc wszystkiego. Wtedy był jej starszym bratem...

Mikkal uśmiechnął się gorzko do kościanego kru­ka. Nigdy go nie dostała. Renifery rozpierzchły się, z wielkim trudem zdołał je zatrzymać i skupić na po­wrót w stado.

Raija cięła turzycę w pobliżu i przybiegła na poga­wędkę. Mała kobietka, jakże wydała się mu zachwy­cająca. Dała prawdziwy spektakl zazdrości, sądząc, że rzeźbi coś dla Siggi. Mikkal roześmiał się cicho na sa­mo wspomnienie. Pamiętał też, jak spontanicznie ob­jęła go, zrozumiawszy, że podarunek jest dla niej.

Cztery lata. I wciąż czuł zapach wrzosu, widział szeroki, letni nieboskłon, widział ją. Chociaż... Obraz Raiji z tamtych dni na płaskowyżu pod fińską grani­cą zatarł mu się w pamięci. Oczami duszy widział tę inną Raiję, dorosłą, sprzed dwóch lat. Tę, która powiedziała, że go kocha. Ich losy nigdy się nie splotły, jedynie skrzyżowały, a potem każde znów poszło własną drogą.

Nie byli sobie pisani. Ani teraz, ani przedtem. Po­winien właściwie być wdzięczny za te krótkie chwi­le, które spędzili razem. Żadne z nich nie mogło prosić o więcej. Mikkal wciąż jednak tęsknił i tęsknota doprowadzała go na skraj obłędu. Relacja Aslaka z wizyty u Raiji przygnębiła go na długie tygodnie. Nie uwierzył w nią, nie wierzył słowom Aslaka. Ra­ija należała przecież do niego, nie mogła być szczęśli­wa z kimś innym. Szwagier musiał się mylić, upierał się jednak przy swoim. Twierdził, że Raija jest pięk­niejsza niż kiedykolwiek, jaśnieje jakimś wewnętrz­nym blaskiem. Szczęśliwa i brzemienna. Raija urodzi­ła dziecko w tym samym czasie co Sigga. Czy i w tym objawia się ironia losu?

Myśl, że Raija została matką, odebrała Mikkalowi radość z syna. To Sigga zajęła się małym, to ona nada­ła mu imię Ailo. To ona wreszcie przelała na dziecko całą swą miłość. Mikkal spoglądał na nie z rzadka, nie zdołało wzbudzić w nim gorących ojcowskich uczuć.

Ailo zapewne nie różnił się od innych dzieci. I był jego synem, co do tego Mikkal nie miał żadnych wąt­pliwości. Powinien szaleć ze szczęścia. Powinien... Byłby szczęśliwy, gdyby inna kobieta urodziła mu chłopca.

Po co zaprzątać sobie tym myśli? To nie ma sen­su. Raija Alatalo z rozległej fińskiej doliny wzdłuż rzeki Torne i Mikkal syn Pehra z zalanych światłem płaskowyżów północnej Norwegii daremnie wpatry­wali się w gwiazdy.

Raija była córką zubożałego, dumnego chłopa Erkkiego Alatalo. Lata nieurodzaju i zawieruchy wojen­nej zmusiły go do wysłania ukochanej najstarszej cór­ki na północ, do krainy zwanej Ruiją. Powierzył ją pieczy Lapończyka Pehra, ojca Mikkala.

Wtedy po raz pierwszy Mikkal ujrzał dziewczynkę o czarnych lokach tańczących na bezlitosnym wie­trze. Od tamtej chwili ich losy splotły się ze sobą.

Raija została jego Małym Krukiem i młodszą sio­strą. Pehr i Ravna przyjęli ją do rodziny. Zostałoby tak do dziś, gdyby uczucia Mikkala nie przekroczyły granic braterskiego przywiązania.

Dostrzegł to ojciec i odprawił dziewczynę.

Dwa lata Mikkal żył marzeniami o pewnym dziec­ku. Ujrzał je znów, kiedy pojechał w konkury do Siggi. Ponowne spotkanie z Raiją przesłoniło mu cały świat i kazało zapomnieć o celu wyprawy. Raija nie była już dzieckiem, stała się ponętną kobietą. Na jej widok krew zagotowała mu się w żyłach, a rozsądek wyparował jak rosa o poranku.

Tamtej nocy spędził w jej ramionach kilka upoj­nych godzin. Ich ciasno splecione ciała przemawiały do siebie językiem miłości, w gorzkim przekonaniu, że odnalazły się zbyt późno.

Ostatnie dwa lata Mikkal żył wspomnieniami tam­tej nocy. Zaklął cicho i zacisnął zęby. Napięta skóra wokół ust pobladła, nozdrza drżały jak u rannego zwierzęcia.

Pamiętał dobrze, kto wtedy odwoływał się do szla­chetności, kto mówił, że nie powinni się spotykać. Pa­miętał dobrze, kto perorował o rozsądku, o potrzebie darzenia miłością tych, którzy ich kochali. Mikkal miał dobrą pamięć i przeklinał sam siebie za słowa, które wypowiedział.

Błagała go, by został, a on mówił o obowiązkach. Sam pchnął ją w ramiona tego jasnowłosego, słabo­witego chłopca z Lyngen. Prosił ją, by uczyniła go szczęśliwym.

Słowa Aslaka powiedziały mu, że Raija potrakto­wała jego prośbę dosłownie. Zrobiła nawet więcej, znalazła szczęście u boku syna rybaka.

Mikkal nie mógł tego pojąć, zżerała go zazdrość. Sam ożenił się z dziewczyną, która cały czas była mu pisana. Mądrą i piękną Siggą, która znała swoje miejsce. Dbała o dom, kochała go, zawsze go kocha­ła. Dała mu syna, spełniała wszystkie małżeńskie po­winności.

Ale Mikkal nie osiągnął pełni szczęścia. Raija Alatalo nazywała się teraz Elvejord. Nie pojmował, dla­czego było jej z tym dobrze, uznał, że zbrukała to, co ich niegdyś łączyło. On cierpiał. Jakże więc Raija mo­gła czuć się inaczej?

Może dlatego, że tkwiło w niej coś, co dostrzegł dawno temu - prawdziwa wola przetrwania. Raiji Alatalo nie sposób złamać.

Mały Kruk przypominał jeden z tych upartych kwiatków, które czepiają się nagiej skały i kwitną rok po roku. Raija... Mikkal zagłębił się w marzenie, w pu­stkę, od której nie mógł, nie chciał uciec. Miał dwa­dzieścia trzy lata, a czul, jakby przeżył dwa razy ty­le. Znał Raiję od dziewięciu lat i przez cały ten czas była jego błogosławieństwem i jego przekleństwem.

Czy mieli się jeszcze kiedyś spotkać? Bezwiednie pogładził ptaszka, w kąciku warg igrał mu uśmiech. Jego twarz wokół oczu i ust pokryła się siecią drob­nych zmarszczek. Trudne życie wyciskało bezlitosne piętno na twarzach synów płaskowyżu.

Sam musiał zdecydować, czy się jeszcze spotkają, był tego świadom. Dotąd trzymał się z dala od Lyngen, bogowie jedynie wiedzieli, jakim kosztem. Miał tyle okazji, tysiące dobrych wymówek, ale się po­wstrzymywał. Może teraz ptaszek dawał mu znak? Może Raija go potrzebowała?

Pobożne życzenia. Sigga znalazła figurkę przypad­kiem i chciała dać ją synowi do zabawy. Mikkal spoj­rzał na ptaszka. Kość całkiem już pożółkła. Rzeźba była niezdarna, wtedy niezbyt sprawnie posługiwał się nożem. Teraz, po latach ćwiczeń, mógłby stwo­rzyć dzieło warte Raiji.

Sigga miała rację. Ailo powinien dostać ptaszka, ściskać go w małych paluszkach, znajdować radość w zabawie. Po co chować skarby dla kogoś, kto nie może ich przyjąć? Zresztą Mikkal ofiarował Raiji rze­czy najcenniejsze: swą miłość - i broszkę babki.

Dał jej też dar znacznie hojniejszy, sam o tym nie wiedząc. Raija przysięgła sobie, że nigdy mu o nim nie powie, a Raija Alatalo zawsze dotrzymywała słowa.

Mikkal znalazł żonę i syna u swojej matki. Nie zdziwił się, Ravna potrafiła godzić zwaśnionych mał­żonków. Stawała pomiędzy nimi z dobrą radą, otwie­rała im oczy. Kochała ich, a w samotności roniła nad nimi łzy.

Rzucił ptaszka na kolana Siggi tak, jakby nic dla niego nie był wart.

- Daj go chłopcu - powiedział.

- Sądziłam, że to jeden z twoich tajemniczych skar­bów - zdobyła się na odwagę Sigga. Wiedziała, że w obecności matki Mikkal powściągnie język.

- To jedynie pamiątka z dzieciństwa.

Sigga złapała ptaszka w dwa palce, jakby figurka napawała ją obrzydzeniem.

- Jeśli to pamiątka po... niej, to Ailo jej nie dosta­nie! - rzuciła zapalczywie.

- To ptaszek, Siggo, ptaszek z kości. Chcesz go użyć jako oręża przeciwko mnie?

- Kruk? - drażniła go z ogniem w oczach.

- Ptak. - Mikkal machnął rękoma z rezygnacją. - Wrona. Kruk. Nazwij go, jak chcesz, dla mnie to po prostu ptaszek!

- Dorośli, a zachowują się jak dzieci! - westchnęła Ravna. - Uważajcie, by Pehr was nie posłyszał.

Ukradkiem spojrzała na figurkę, dzieło Mikkala sprzed czterech lat.

- To ptaszek - zdecydowała. - Wygląda zresztą na mewę, w życiu nie widziałam białego kruka. Skąd ci coś podobnego przyszło do głowy, Siggo?

Sigga zacisnęła usta. Ravna wzięła stronę Mikkala - i Raiji. Nic dziwnego, zawsze czuła słabość do tej małej Finki.

Sigga była zbyt mądra, by sprzeciwić się teściowej. Z westchnieniem rezygnacji wcisnęła ptaszka w dło­nie synka. Mały zamruczał z zadowoleniem.

Czy Ailo miał się znaleźć pod działaniem tego sa­mego czaru, który opętał Mikkala? Złe przeczucie ścięło jej krew w żyłach.

Był rok 1727.

Fryderyk IV wciąż zasiadał na tronie Danii i Nor­wegii. W siedem lat po zakończeniu wojny północnej połączone królestwa trzymały się z dala od kłótni wielkich mocarstw. Tak było korzystniej dla państwa i dla poddanych, kasa królewska, dotąd świecąca pu­stkami, zapełniała się dzięki handlowi z wojującymi stronami. U progu absolutyzmu zubożała północna monarchia potrzebowała pieniędzy.

Finnmark.

Na dworze kopenhaskim traktowano tę północną część ponad miarę rozciągniętej Norwegii jak pro­wincję w prowincji, jak kolonię, na równi z Grenlan­dią, Islandią i Wyspami Owczymi.

Finnmark.

Trzy państwa rościły sobie prawo do obszarów da­lekiej północy: Dania, Szwecja i Rosja. Na rozległych terenach Finnmarku ścierały się interesy kilku mo­carstw, każde z nich wysyłało tam swoich poborców podatkowych.

Granice Finnmarku były płynne. Sąsiedzi, każdy na swój sposób, usiłowali zaznaczyć tu własny wpływ. Szwedzi zbudowali kościoły w Kautokeino i Utsjok. Nie mieli zamiaru dobrowolnie zrzec się praw do tych ziem.

Królestwo Danii i Norwegii starało się zasiedlać nadmorskie tereny odległej północy i bezkresne ob­szary płaskowyżu Norwegami. W dobrych domach Bergen i Trondheim namawiano służbę, by jako pio­nierzy ruszała do Finnmarku.

To samo czyniono z obywatelami gorszej katego­rii. Czyszczono południowe krańce monarchii z prze­stępców i wolnych ptaków. Z żelazną konsekwencją wysyłano ich na północ, motywując to postępowanie dobrem państwa i, obłudnie, wspaniałomyślnością.

Lapończycy, pradawni mieszkańcy północy, nie zdobyli zaufania królewskiej Kopenhagi, traktowano ich jak dziwaczny, egzotyczny lud, któremu nie przy­sługuje miano godnych zaufania obywateli. Stołeczni mędrcy nie wiedzieli prawie nic o tych dzieciach na­tury i pomijali je w swoich rachubach.

Lapończycy byli ludem koczowniczym, a dwór królewski pragnął, by tę odległą krainę zasiedlili lu­dzie pracowici i obeznani z rolą.

Lata dwudzieste XVIII wieku przyniosły pozytyw­ne zmiany. Po latach upadku prowincja Finnmark odradzała się jak Feniks z popiołów.

Ludziom żyło się lepiej, klimat ocieplał się. Od naj­zimniejszego roku 1720 temperatury stale rosły. Ode­brano to jako znak, zapowiedź pomyślności.

Zlikwidowano monopole, wprowadzono zasadę wolnego handlu. Choć miasta Bergen i Trondheim odmówiły wjazdu cudzoziemcom i same podzieliły się wpływami z handlu, to i tak ludzie dalekiej pół­nocy odczuli poprawę swego losu.

Ożywiły się kontakty ze światem. W Finnmarku pojawili się podróżnicy, ze wschodu nadciągnęli pier­wsi kupcy rosyjscy.

Finnmark zasiedlały dwa ludy, Norwegowie i La­pończycy; z południa, z Finlandii, przybywali przed­stawiciele trzeciego narodu. Uciekając od wojny, głodu i nieurodzaju, w poszukiwaniu lepszego życia dociera­li aż do północnych fiordów. W roku 1727 przybyszów było wciąż niewielu, pojawiali się pojedynczo lub w nielicznych grupkach. Obsiedli brzegi fiordu Lyngen lub wędrowali jeszcze dalej, aż do Alty.

Byli to dobrzy, pracowici chłopi z rolniczych obsza­rów Finlandii. Z różnych powodów nie widzieli dla siebie przyszłości w ojczyźnie, a Ruija, nadmorska kra­ina, jawiła im się rajem na ziemi. Byli, rzecz jasna, po­śród nich także ludzie pośledniejszego autoramentu.

We wsiach Tornedalen mówiono, iż jeśli ktoś bez powodzenia próbował odmienić swój los, zostawało mu jedno wyjście: podróż do Ruiji. Czasami w dro­gę wyruszały dzieci, wysyłane w nieznane przez nie­szczęśliwych rodziców. Może w obcej krainie czekał je lepszy los? Powierzano je opiece wędrownych La­pończyków, którzy u kresu drogi sprzedawali dzieci miejscowym rodzinom. Trudno ten proceder okre­ślić inaczej niż jako handel żywym towarem.

W Ruiji czekała dzieci niejasna przyszłość. Dla nie­których rodzin były z dawna oczekiwanymi potom­kami, dla innych jedynie tanią siłą roboczą. Jeden los niepodobny do drugiego.

Pośród wielu dzieci, które w ten sposób znalazły się w Ruiji, była Raija. Mały Kruk Mikkala.

1

Raija skończyła siedemnaście wiosen, od dwóch lat była żoną Karla, zaledwie dziewiętnastolatka. Trzeci członek rodziny, Maria, przez wszystkich zwana Ma­ją, niespełna roczne dziecko, właśnie zaczęło stawać na nóżki. Ciekawe świata kręciło się wokół i nie raz rodzice musieli ratować je z opresji.

Niedługo Raija miała zostać sama z córką. Jak więk­szość mieszkańców nadbrzeżnych okolic fiordu Lyngen rodzina Elvejordow prowadziła niewielkie gospo­darstwo i żyła z rybołówstwa. Raija doglądała zwierząt i uprawiała niewielki spłachetek ziemi, Karl miał za so­bą kilka sezonów spędzonych na morzu. Zeszłej zimy był na Lofotach, a teraz zbliżał się kolejny okres po­łowów. Każdy, kto pragnął zapewnić rodzinie strawę i odzienie, musiał myśleć o wyprawie. Karl ruszał na północ, na łowiska położone u wybrzeży Finnmarku.

Raija była żoną rybaka i do niej należało dbanie o ekwipunek męża. Czekało ją mnóstwo obowiąz­ków, zbyt wiele dla dziewczyny, która najchętniej spędzałaby dni na marzeniach. Lecz Raija Elvejord od dawna już nie oddawała się marzeniom. Biedne żony rybaków wypełniały całe dnie znojną pracą.

Kiedy Karl wyruszy na wyprawę, zostanie sama. Reijo, najlepszy przyjaciel Karla, wyprawił się wcze­śniej z inną załogą na te same łowiska Finnmarku.

W przeciwieństwie do Karla Reijo dawno już porzu­cił mrzonki o złożach złota w górach otaczających fiord Lyngen.

Reijo i jego ojciec, Antti Kesaniemi, byli oprócz te­ścia Kristiana jedynymi przyjaciółmi Raiji w tej nad­morskiej osadzie. Matka Karla, Marta, zachorowała i zmarła poprzedniej zimy.

Kristian również ruszał na morze. Tylko Antti zo­stawał w domu.

Raija uważała, że czynił tak ze względu na nią, choć Antti gorąco zaprzeczał. Na swój sposób był jej ojcem, którego tak potrzebowała - ten godny zaufa­nia Kwen z domku na cyplu zawsze spieszył jej z po­mocą. Raija nie bała się ciężkiej pracy i była gotowa zrobić wiele dla ludzi, których darzyła sympatią. Wrogom nie pobłażała, nie leżało to w jej naturze.

Ludziom, których kochała, poświęcała wszystkie si­ły. Tej wiosny przygotowała ekwipunek dla męża, ale nie zapomniała o teściu i Reijo. Raija dbała o swoich. Szycie nie było jej mocną stroną, ale zdołała zapew­nić wszystkim trzem mężczyznom ciepłe odzienie. Tylko ona wiedziała, ile bezsennych nocy spędziła na tym zajęciu.

Zbliżał się czas wypłynięcia, więc Raija piekła od rana do wieczora. Zapasy cennej mąki kurczyły się w oczach, ale Raija uznała, że da sobie radę. Zdarza­ło się latem, iż do Lyngen docierał ten czy ów kupiec znad Zatoki Botnickiej, często poza wyznaczonymi terminami targowisk. Da sobie radę. Jak wróci Karl, wszystko znów będzie po staremu.

Trzej mężczyźni dostaną na podróż wystarczający zapas chleba i sucharów. Nikt nie zarzuci jej, że lekko traktuje obowiązki. Żaden z nich nie zazna głodu na łowiskach.

Karl oczekiwał wyprawy z niechęcią. Nosił w so­bie przekonanie, że nie urodził się do zawodu ryba­ka. Miał tysiące planów i jedno wielkie marzenie, nie dość jednak czasu, by je spełnić.

Życie dziewiętnastolatka układało się w jednostaj­ny ciąg obowiązków. Jako ojciec rodziny musiał prze­de wszystkim dbać o żonę i dziecko. Walka o chleb codzienny trwała okrągły rok. Na marzenia zostawa­ło niewiele czasu.

Wciąż natykał się na przeszkody, które skazywały go na ten sam los, jakby na zawsze już miał pozostać zgarbionym od pracy rybakiem.

Trzeba odwagi, by się przeciwstawić przeznacze­niu. Znacznie więcej odwagi, niż Karl Elvejord był w stanie z siebie wykrzesać. Kiedy już jednak minie czas połowów... jesienią, wtedy porozmawia z Raiją...

Najtrudniejsza jest zawsze ostatnia noc. Dla tego, kto rusza w drogę, i dla tej, która zostaje z brzemie­niem odpowiedzialności za dom, inwentarz i rodzinę.

- Może nie powinienem wypłynąć - szepnął Karl ze wzrokiem utkwionym w powałę. I on, i Raija wiedzie­li, że nie ma wyboru. - Tylu podłych ludzi się tu kręci. Zostaniesz sama z Mają, wszystko się może zdarzyć...

Raija roześmiała się.

- Kalle, Kalle - rzekła pieszczotliwie - nie ty jeden ruszasz w drogę. Zostają kobiety, dzieci i starcy. Dam sobie radę. Jeśli ktoś zechce mi się naprzykrzać, będę mruczeć pod nosem zaklęcia. Jak wrócisz, dowiesz się, że masz czarownicę za żonę...

- Nie igraj z ogniem, Raiju - wzdrygnął się. - Cza­rownice się pali...

Jego uwaga wydała się Raiji niezwykle zabawna. Dziewczyna miała szczególne poczucie humoru.

- Nic mi się nie stanie - zapewniła męża z mło­dzieńczą pewnością siebie. - Antti będzie mnie odwie­dzał, założę się, że kilka razy dziennie, tak niby przy­padkiem. Co może mi grozić?

Karl nie odpowiedział, ale pomyślał o czymś bar­dzo konkretnym. Kiedy wyjeżdżał z domu, zawsze prześladowały go te same natrętne myśli.

Najgorsze mówiły mu, że Raija go opuściła. Na Lofotach zlany potem budził się z koszmaru, w któ­rym widział opustoszałe domostwo.

Raija nigdy nie zrobi tego z własnej woli. Nie dla­tego, że brak jej odwagi, raczej z nadmiaru lojalno­ści. Karl wiedział jednak, że jej lojalność kończy się tam, gdzie zaczynają uczucia.

Istniał jeden człowiek, dla którego Raija rzuciłaby wszystko. Człowiek, który mógł urzeczywistnić ko­szmary Karla.

Minęły dwa lata, odkąd widzieli go po raz ostat­ni, i zapewne sporo jeszcze upłynie wody w strumie­niu, zanim ujrzą go ponownie. Mimo to Karl nie wątpił, że tamten w końcu się pojawi. Nikt, kto da­rzy Raiję uczuciem, nie oprze się pokusie. A jego ry­wal kochał Raiję. Tego właśnie Karl Elvejord oba­wiał się najbardziej - że tamten zjawi się w Lyngen pod jego nieobecność.

- Masz szczęście, że możesz się stąd wyrwać. - W głosie Raiji pojawiła się nuta rozmarzenia.

Strach złapał Karla za gardło.

- Więc tęsknisz? Chcesz wyjechać? Dokąd? - W tych urywanych słowach zawarł cały swój niepokój.

- Nie mogę przecież ruszyć z wami na połów. Komu potrzebna kobieta na łodzi? - roześmiała się głośno.

- Gdybyś jednak mogła wyjechać - drążył, unosząc się na łokciu. Wpatrywał się w żonę poprzez mrok, ale nie potrafił wyczytać nic z jej twarzy. Ledwo ją widział. - Gdybyś mogła, Raiju, wyjechałabyś?

- A ty nie? - rzuciła wymijająco.

Obojętny ton jej głosu wzbudził czujność Karla. Zdradziła się. Nie odpowiedziała wprost, ale i tak się zdradziła.

- Do Finlandii? - zapytał, choć znał odpowiedź.

- Czego miałabym tam szukać? - spytała bezna­miętnie. - Wszyscy pewnie pomarli.

- Więc na północ?

Jej wahanie trwało o ułamek sekundy zbyt długo.

- Nie wiem...

Karl jednak wiedział. Raija nie miała nikogo w Fin­landii, ale na północy ktoś na nią czekał...

- Ale to się nigdy nie stanie... - Raija zwracała się bardziej do siebie niż do niego. - W naszej rodzinie ty jesteś podróżnikiem. Zostanę z Mają tutaj, gdzie nasze miejsce.

Karl nie był tego taki pewien. Mocne więzy łączy­ły Raiję i Maję z innym miejscem na ziemi. Pilnował się, by głośno nie wyrazić swoich przypuszczeń.

Przysunął się do żony i objął ją.

- Długo mnie nie będzie - mruknął, wtulając war­gi w zagłębienie na jej szyi. Zanurzył się w świeżym zapachu jej włosów. Raija pogłaskała go po ramionach. Przez ostatni rok Karl bardzo zmężniał. Tak, długo go nie będzie.

Znalazł ustami jej wargi, a ona się nie cofnęła. Nie była stworzona do życia w samotności, potrzebowa­ła fizycznej miłości równie mocno jak on. Trzymając ją w objęciach, Karl mógł nieomal wyobrazić sobie, że Raija go kocha. Nie był już tym niezdarnym ko­chankiem z nocy poślubnej.

Wiele się nauczył, również w tej dziedzinie.

Delikatnie pieścił dłońmi każdy skrawek jej ciała. Uwielbiała pieszczoty i potrafiła je odwzajemnić.

Pocałował ją, a Raija się uśmiechnęła. Jej miękkie wargi potrafiły doprowadzić go do szaleństwa, obsy­pując pocałunkami w niezwykłych miejscach.

Raija przywarła do męża, zachęcając, by w nią wszedł. Ciała obojga błagały o spełnienie. Karl przy­krył ustami jej wargi i kiedy ich języki spotkały się w namiętnym tańcu, zniknął rozsądek, słowa i świat wokół.

Nie istniało nic poza niewyobrażalnym szczęściem.

Karl usłyszał własny głos, szepczący słowa pełne miłości, słyszał jęki Raiji, czuł jej gorący oddech na policzku. Paznokciami wpiła się w jego ramiona, ale nie sprawiło mu to bólu. Unosił się na falach miło­ści, póki świat wokół nie eksplodował w spazmie rozkoszy.

Doszedł do siebie po dłuższej chwili. Leżał wciąż u boku Raiji, spocony i rozgrzany bliskością jej rozpa­lonej skóry. Futrzana kapa zsunęła się na ziemię, ale Karl nie czuł chłodu. Jakże mógł marznąć w objęciach Raiji? Było w niej więcej ognia niż w palenisku.

Żaden z mężczyzn w osadzie nie dzielił łoża z równie namiętną kobietą. Słuchał ich rubasznych opo­wieści i wiedział, że fantazjowali, ale nawet w ich naj­odważniejszych relacjach nie znajdował nic, co rów­nałoby się jego doznaniom w ramionach Raiji.

A kiedy ze znaczącymi uśmieszkami pytali go o to samo, Karl zaciskał usta. Nigdy nie przyznałby, jaki skarb przypadł mu w udziale. Nie mógł znieść pożądli­wych spojrzeń, którymi obrzucali jego żonę, nie chciał kusić ich ponad miarę intymnymi zwierzeniami.

- Będziesz tęsknić? - szepnął, przykrywając ją fu­trem. - Do tego...? - dodał w przypływie odwagi.

- Oczywiście - odpowiedziała leniwie. - Przecież wiesz...

Wiedział. Nie był tylko pewien, czy jej tęsknota obejmowała coś więcej. Łóżko to jedyne miejsce, w którym potrafił ją zadowolić. Poza nim nie speł­niał jej oczekiwań.

Tylko w takiej chwili, w czułych objęciach nocy, Karl miał pewność, że jest w nim dość męskiej siły, by zaspokoić pragnienia Raiji. Było zbyt ciemno, by dostrzegł ten nieuchwytny cień, który kładł się mię­dzy nimi.

Dość tych ponurych myśli!

Dłoń Karla spoczywała na udzie żony. Ciało Raiji nabrało krągłych, kobiecych kształtów, a jej skóra by­ła niewyobrażalnie miękka. Nie mógł się powstrzy­mać, jego palce zaczęły wędrówkę. Miał przed sobą długie miesiące rozłąki.

Wiedział, że może dać upust żądzom w inny spo­sób. Chętnych dziewcząt nie brakowało. Na poprzed­nich wyprawach zdarzało mu się znaleźć chwile uko­jenia u obcych kobiet, ale nie pozostało mu po nich nic poza wyrzutami sumienia. Żadna nie potrafiła ofiarować mu tego, co Raija.

- Uspokój się, Kalle! - szepnęła ze śmiechem, kie­dy ponownie usiłował ją do siebie przytulić, ale nie stawiała zbytniego oporu. - Noc jest długa...

Jej głos tchnął miękkością, był pełen obietnic, brzmiał niemal miłośnie.

Karl wyciągnął się na łóżku, a Raija łasiła się jak kotka. Miała rację, noc jest długa. Lato będzie jeszcze dłuższe...

Kochali się raz jeszcze, zanim poranek nie rozja­śnił mroku. Oddali się sobie nawzajem z większą czu­łością niż za pierwszym razem. Tak było zawsze, ko­lejne zbliżenie było bardziej udane niż poprzednie.

Karl usypiał, rozgrzany i zaspokojony, trzymając żonę w objęciach. Zdołał nieomal wmówić sobie, że stal się cud, i Raija go pokochała.

Nie pozwolił, by odprowadziła go nad fiord. Kie­dyś Marta żegnała tak Kristiana i wrócili z pustymi rękami. Od tego czasu Kristian twardo obstawał przy tym, by żadna kobieta nie stała na brzegu, gdy łódź wychodzi w morze.

Kristian Elvejord zdawał się wiedzieć, co przynio­sło im pecha, i nie chciał ryzykować powtórnego nie­powodzenia. Członkowie jego załogi musieli poże­gnać się ze swoimi kobietami na progu domu. Od tej prostej reguły nie było wyjątków.

Oprócz Kristiana i jego syna Karla załogę stanowi­ło trzech mężczyzn, ojców rodzin, i najmłodszy brat jednego z nich. Miał czternaście lat, był kuchcikiem, po raz pierwszy ruszał do Finnmarku. W przeciwieństwie do pozostałych nie powierzono mu stałych obowiązków podczas żeglugi, miał być pomocnikiem od wszystkiego i zbierać doświadczenia.

Karl spełniał kiedyś taką samą funkcję na kutrze oj­ca, teraz został przeniesiony na śródokręcie. Nikt nie mógł powiedzieć, że Kristian faworyzował syna - miał dość rozsądku, by przydzielać ludzi na stanowiska zgodnie z ich doświadczeniem. Karl wiedział niewie­le o pracy na morzu i Kristian uznał za rzecz najzu­pełniej naturalną, by ustawić go najniżej w hierarchii załogi. Nikt nie protestował.

Podczas żeglugi na północ czekała Karla znojna praca, wcale nie marzył o jeszcze cięższej harówce na dziobie i rufie czy obowiązkach sternika.

Kristian był szyprem, krótko mówiąc, pierwszym po Bogu. To on wydawał rozkazy, on dowodził ku­trem. Sternik pilnował kursu i informował szypra o zdarzeniach godnych uwagi, miał jeszcze inne za­dania, całkiem nie do pozazdroszczenia. Jeśli statek przy pełnych żaglach przechylał się niebezpiecznie, sternik służył za balast, wychylając się za okrężnicę. W czasie żeglugi nie raz czekała go zimna kąpiel w słonej wodzie.

Człowiek na rufie pilnował brasów, poza tym po­magał szyprowi przy szotach i żaglach. Stawianie ża­gli na łodziach o sześciu przedziałach wiosłowych wymagało współpracy dwóch ludzi. Rufowy także czerpał wodę, bywało, że podczas żeglugi w ogóle nie odrywał się od tego zajęcia.

Rybak na dziobie pomagał sternikowi, tak jak ru­fowy asystował szyprowi. Obsługiwał również wio­sło, którym obracano statek podczas zwrotów. Razem ze sternikiem musiał siadać na okrężnicy, by utrzymać statek na równej stępce.

Rybak na śródokręciu pracował w najgorszych wa­runkach, stojąc na balaście. W łodziach używanych na północy balast umieszczano za masztem. Stojąc na kupie kamieni, marynarz pomagał wylewać wodę i pilnował żagla gniezdnego, jeśli kuter był weń wy­posażony. Łódź Kristiana nie miała takiego żagla, więc Karl nie musiał zawracać sobie nim głowy. I tak cała szóstka nie narzekała na brak obowiązków. Przy­szłość rodzin spoczywała w ich rękach i zależała od łaskawości morza u brzegów Finnmarku.

Raija nie poszła ich żegnać. Później miała żałować, że nie sprzeciwiła się woli Karla.

2

Raija cieszyła się z samotności, zawsze cieszyła się, kiedy Karl wyruszał z domu. Lubiła go mieć przy so­bie, ale nie na długo, wtedy stawała się niespokojna. Nie podzieliła się z nim tymi zdradzieckimi myśla­mi, uznała więc, że go nie ranią.

Jak przewidziała, Antti Kesaniemi odwiedził ją po­południem, niby zupełnie przypadkiem. Ojciec Reijo znał Raiję lepiej niż inni, nie zdziwił się więc, kiedy znalazł ją przed domem pogrążoną w całkowitej bez­czynności.

Ludzie nie powinni mieć czasu na korzystanie z uroków ładnej pogody. Bezczynność była grzechem, istota ludzkiej egzystencji zawierała się w pracy. Rai­ja miała czas, bo nawet w wirze nieustannych zajęć potrafiła wygospodarować chwilkę dla siebie. Siedzia­ła w słońcu, na pół drzemiąc, jednym okiem dogląda­jąc harców córki. Maja biegała po łące, skryta nieomal pośród traw i kwiatów. Zapowiadało się piękne lato.

- Fiord wyglądał dziś naprawdę ładnie - rzucił Ant­ti, siadając koło Raiji. Nie miała wątpliwości, że cho­dzi mu o wypływające statki rybackie.

- Z pewnością - odrzekła. - Potrafię to sobie wyo­brazić. Rzeczywistość mogłaby mnie rozczarować. Obraz, który mam w sobie, jest bowiem niezwykle uroczy.

Antti zrozumiał. Kto potrafi marzyć, unika rzeczy­wistości, żeby nie stracić złudzeń.

- Ładne! - Maja przycisnęła złocisty mlecz do no­sa Anttiego, żeby go lepiej widział.

Antti roześmiał się głośno. Gestykulując zabawnie, powąchał kwiat i przyznał Mai rację. Dziewczynka, zadowolona z pochwały, potuptala z powrotem na łą­kę. Śmiała się i gaworzyła, pośród zieleni sama wy­glądała jak mały kwiatuszek. Antti ściskał niezdarnie mlecz w silnych palcach. Kwiat zwiesił główkę, po­mięty rękami ledwie rocznego dziecka.

- Zauważyłaś, że robi się do niego podobna? Raija wzdrygnęła się.

- Do Karla?

Pokręcił głową. Słońce podświetliło siwe pasemka w jego jasnych włosach. Posunął się w latach. Raija nigdy nie myślała o nim jak o starym człowieku.

- Mnie nie zwiedziesz - uśmiechnął się. - Wiedzia­łem od początku, kiedy tylko ujrzałem ją pierwszy raz. Inni coś podejrzewali, ja miałem pewność. Wie­działem, Raiju, a teraz trudno już ukryć prawdę. Tam­ci jednak chyba już zapomnieli...

- Są tacy, którzy nigdy nie zapomną - odrzekła gorzko.

Z cichym westchnieniem odgarnęła włosy z czoła i podążyła za jego spojrzeniem. Maja siedziała pośród kwiatów, jej oczy błyszczały dziecięcą radością. Brązo­we oczy z niezwykłą miodową otoczką źrenicy. Wło­sy okalały czarną chmurą okrągłą twarzyczkę o oliw­kowej cerze i wyrazistych rysach, znacznie bardziej wyrazistych niż rysy matki i kogokolwiek z jej rodu.

- Masz rację - przyznała Raija, nie skrywając dumy. - Jest do niego podobna, z każdym dniem coraz bardziej. To mnie przeraża. Powinna być podobna do mnie, ale może kryje się w tym jakiś sens...

- A może kara? - spytał żartobliwie.

Raija wzruszyła ramionami, ale Antti wyczuł, że trafił w czuły punkt.

- Nie sądziłem, że takie myśli roją ci się w głowie. To wbrew twojej naturze - dodał.

Raija wybuchnęła śmiechem. Położyła się w trawie i śmiała serdecznie. Taką ją znał.

- Nie mam takich myśli - stwierdziła szczerze. - Inni je mają. Słyszałam, jak szepczą. Na tyle głośno, by ich słowa dotarły do moich uszu...

- Nauczyłbym ich szacunku - wybuchnął Antti.

- Już nauczyłeś - odparła, zniżając głos. - Isaka. Sigurda i... Sarę - dodała z błyskiem w oku.

Antti wykrzywił twarz w grymasie.

- Babsko - wycedził z odrazą. Sara nie zdobyła uzna­nia u tego dumnego Kwena, choć próbowała usilnie. Przez długi czas ta przebiegła kobieta po trzydziestce chodziła za nim krok w krok. Dopóki, nie przebiera­jąc w słowach, nie powiedział jej, gdzie jej miejsce.

Wtedy to uczucia Sary do Anttiego Kesaniemi ule­gły znacznemu ochłodzeniu. Nie ma groźniejszej ko­biety od kobiety wzgardzonej. Wzgardzona kobieta nie zapomni mężczyzny, który zranił jej dumę. A Sa­ra z natury była pamiętliwa i nie puszczała płazem obrazy. Przynajmniej nie takiej.

- Cóż z tego, że mnie nie lubi? Dlaczego miałaby mścić się na tobie?

- Taka już jest - powiedziała Raija. - Nie dbam o nią. Nic mi nie zrobi.

- Isak może skorzystać z okazji. Sigurd też. Antti pamiętał napaść na Raiję przed paru laty.

Isak potrafił długo chować w sercu urazę. Poprzysiągł Raiji zemstę.

- Są na morzu - uśmiechnęła się Raija beztrosko. - I niech tam zostaną! Co roku jakieś łodzie nie wracają.

Antti zrozumiał aluzję i wcale mu się nie spodoba­ła. Zresztą nie miała racji.

- Isak nie wypłynął - stwierdził ponuro. - Choru­je, ktoś inny zajął jego miejsce.

Raija zbladła na chwilkę.

- Jest mocny tylko w gębie! - prychnęła, ale jej oczy z lekka pociemniały.

- Jednak miej się na baczności!

Antti pamiętał czasy, kiedy Isak przeszedł od słów do czynów. Dwa razy usiłował zgwałcić Raiję. Nie kochał jej, budziła w nim tylko pożądanie. Była pięk­na i inna. Ludzie gadali o niej różne rzeczy, zarzuca­li nieprzyzwoitość. Fakt, że wychowała się wśród La­pończyków, tylko wzmacniał ich podejrzenia.

Zbyt wielu widziało w niej łatwą zdobycz. Za pierw­szym razem Antti powstrzymał Isaka i pobił drania do nieprzytomności. Za drugim uratował ją Mikkal i dał Isakowi nauczkę, której tamten długo nie zapomni, nie­omal bowiem postradał życie. Od tamtej pory Isak wie­lokrotnie obiecywał zemstę „kwenskiej suce”. Śmiał się przy tym ordynarnie, mówił, że jak z nią potańcuje, to dziewczyna zapomni o Lapończykach i tym bladym podrostku, którego miała za męża.

Antti nie mógł pozbyć się uczucia niepokoju.

Raija położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzała na niego tak, jak córka patrzy na ojca.

- Nic mi się nie może stać, prawda? Wszak ty tu jesteś. Obronisz mnie, wiem to dobrze. Nie muszę się bać, dopóki jesteś przy mnie, Antti Kesaniemi. Za­wsze byłeś dla mnie jak ojciec...

Zakłopotany pomachał rękoma. Oczywiście, że za­dba o nią, przecież pochodziła z tego samego ludu.

- A przecież wcale nie musisz... Och, Antti, jesteś taki dobry.

Spontanicznym gestem zarzuciła mu ręce na szyję. Znów była tą żywiołową dziewczyną z Tornedalen, za­pomniała o powadze należnej zamężnej kobiecie. Po­całunek powiedział mu, że go ceniła - i nic więcej. Dla najbliższych miała w sobie niezmierzone pokłady cie­pła. Przed kolejną demonstracją przywiązania ze stro­ny Raiji uratowała Anttiego Maja. Złapała go za kost­kę, upominając się o zainteresowanie swoją osobą.

Antti podniósł dziewczynkę, posadził ją sobie na barkach i zaczął biegać po obejściu. Córka Raiji krzy­czała z zachwytu.

Raija nie bała się. Rozumiała nienawiść Isaka, wie­działa, dlaczego się nią syci. Znała podobne odczucia. Był pewien człowiek, którego nienawidziła równie mocno, jak Isak nienawidził jej, i miała niemal pew­ność, że to się nigdy nie zmieni. Pehr, ojciec Mikkala. Zniszczył jej życie. Gdyby nie on...

Nie!

Raija odsunęła od siebie te myśli. Cóż po nich przyjdzie? Życie potoczyło się ścieżką, której może by nie wybrała, ale wcale nie było takie złe. I wciąż widziała przed sobą przyszłość.

Mikkal mógł sprzeciwić się ojcu, gdyby tylko ze­chciał, ale nie leżało to w jego naturze. Na niego powinna się złościć, nie na Pehra. Tyle że złość na Mikkala była dla Raiji czymś równie nieprawdopodob­nym jak śnieg w środku lata. Z dna skrzyni wydoby­ła swój największy skarb.

Z namaszczeniem zaczęła rozwijać mały pakunek. Lampa stojąca na podłodze obok niej rzucała magicz­ne cienie. Nieświadomie wstrzymała oddech, odsu­wając ostatnią warstwę płótna. Jej oczom ukazała się broszka, znak miłości Mikkala, ozdoba odziedziczo­na po przodkach, którą miał wręczyć swojej żonie. W tym jednym Mikkal odważył się sprzeciwić ojcu. Dał broszkę dziewczynie, którą kochał. Sigga nigdy jej nie przypnie.

Raija podniosła ostrożnie broszkę, która błyszcza­ła jak światło księżyca, jak zorza polarna.

Raija uwielbiała przyglądać się harcom zorzy po­larnej na skraju nieba. Pamiętała noce na dalekiej pół­nocy, gdy zorza rozjaśniała niebo całymi godzinami, przyoblekając je w niezwykłe barwy i kształty. Była dla niej jak muzyka, zimne języki ognia opętane dzi­kim tańcem nad pustkowiem.

Zorza polarna tańczyła również nad Mikkalem, gdziekolwiek przebywał. Raija wyobrażała sobie, że zorza jest drogą prowadzącą na północ. Gdyby tylko zapragnęła, światło zeszłoby do niej i po świetle, jak po ścieżce, pobiegłaby do niego...

Marzenie, czcza fantazja. A jednak dobrze jest ma­rzyć, dobrze jest fantazjować. To wszystko, co jej zo­stało.

Wiatr zakołysał drzewami i Raija wzdrygnęła się bezwiednie. Była taka samotna...

Nic złego się nie stanie. Antti przestraszył ją, choć wcale nie miał takiego zamiaru. Wcześniej też zosta­wała sama i nic się nie zdarzyło. Nachodziły ją złoś­liwe baby, ale z nimi dawała sobie radę. Miała cięty język, potrafiła się odgryźć.

Nie ma powodu, by nasłuchiwać odgłosów i wyo­brażać sobie najgorsze. Trzaskające gałęzie i tajemni­czy szum drzew nie zmuszą jej do wyjścia na ze­wnątrz w poszukiwaniu nieproszonych gości.

Następnego ranka Raija wpadła we wściekłość. Jed­nak powinna była zachować czujność. Myliła się, to Antti miał rację. Ktoś chciał ją skrzywdzić, za wszel­ką cenę. Teraz zaczęła się bać.

3

Antti patrzył na Raiję z niedowierzaniem. W jego zielonych oczach odczytywała ból.

- Co znalazłaś?

Raija przytuliła Maję mocniej do siebie. Ubrała ją w pośpiechu i przybiegła do Anttiego.

- Martwą owcę. Ktoś poderżnął jej gardło.

- Pod drzwiami? - dopytywał się.

Raija skinęła głową, wciąż miała przed oczyma ten straszny widok. Z nosidłem na ramionach i dwoma pustymi wiadrami wychodziła po wodę.

- Potknęłam się o nią...

Nosidło uderzyło w ścianę, kiedy się cofnęła. Wia­dra jeszcze tam leżały. Jak długo stała w progu drzwi z wzrokiem utkwionym w martwym zwierzęciu?

Zakrzepła krew na sierści pod gardłem. Nierucho­me ciało, zwierzę, które ktoś zabił z nienawiści do niej.

- Posuwać się tak daleko... - Wargi Raiji zbielały, a oczy pociemniały. - Bezbronna istota...

Antti zacisnął usta. Tym razem padło na zwierzę. Kto będzie następny? Raija nie stawi większego opo­ru niż ta owca. Teraz jej kolej.

Isak jej nie zabije, na to się nie odważy. Są jednak rzeczy gorsze od śmierci.

- Więc teraz przyjmiesz moją opiekę? - zapytał to­nem ostrzejszym, niż zamierzał.

Raija nie zwróciła uwagi na brzmienie jego głosu i bez słowa skinęła głową. Takiej nienawiści się nie spodziewała, nie była gotowa jej się przeciwstawić.

- Przeprowadzisz się do mnie.

Raija otworzyła szeroko oczy, a potem gwałtow­nie potrząsnęła głową.

Antti westchnął z rezygnacją.

- Masz mnie za wszetecznika? Jak możesz tak o mnie myśleć? Chodzi o bezpieczeństwo, twoje i Mai. Masz dziecko, co się z nim stanie? A z tobą?

- Nie wprowadzę się do ciebie - odrzekła miękko, lecz z całą siłą, na jaką było ją stać.

- Boisz się ludzkich języków? Znów potrząsnęła głową.

- Mnie?

Znów zaprzeczyła, tym razem z rozbawieniem w oczach.

- Więc o co ci chodzi, dziewczyno? Co, na niebio­sa, cię powstrzymuje?

- Tutaj jest mój dom. Zostaję. Maja też zostaje. Mo­żesz i ty...

- To taka różnica?

Tym razem poważnie skinęła głową. Antti wie­dział, że nigdy nie zrozumie jej do końca. Znał ją do­brze, lepiej niż inni, ale żadnemu człowiekowi nie by­ło dane zgłębić tajemnic jej duszy.

- Ludzie zaczną gadać...

Teraz on zachowywał się z rezerwą. Chciał unik­nąć niedomówień. Nie przejmował się plotkami, ale zdawał sobie sprawę, że słowa potrafią ranić.

- Niech gadają. Gadania się nie boję. Boję się lu­dzi, którzy zabijają moje zwierzęta.

W całkowitym milczeniu Antti sprawił owcę. Rai­ja przełknęła ostatnie łzy i wzięła się w garść. Nikt jej nie złamie. Jeśli będą nastawać na nią, czeka ich niespodzianka - trafią na Anttiego.

Uwaga Anttiego kazała Raiji przyjrzeć się człowie­kowi, którego traktowała jak ojca. Nigdy nie widzia­ła w nim mężczyzny, w tym szczególnym znaczeniu tego słowa. Pomagając Anttiemu w pracy, ukradkiem zerkała na niego.

Nie był wcale stary, miał może czterdzieści lat, ale nie wyglądał nawet na tyle. Reijo przypominał ojca, a Antti zachował coś chłopięcego w rysach. Podobnie jak syn, unosił brwi w pozornym geście naiwności. Miał zwinne, silne ciało i szerokie ramiona. Reijo spra­wiał wrażenie mocniej zbudowanego, ale i tak podo­bieństwo między ojcem i synem było uderzające.

Natura obdarzyła ich identycznymi, przejrzyście zielonymi oczyma, błyszczącymi jak woda w górskim potoku. Te oczy wszystko widziały, ale nieodgadnione w wyrazie potrafiły również skrywać sekrety. Nie miał szans ten, kto chciał czytać w nich jak w otwar­tej księdze.

Z bujną czupryną i płową brodą Antti wyróżniał się z tłumu. Siwe pasemka dodawały mu jedynie uro­ku. Raija musiała przyznać, że jej przyszywany ojciec jest przystojnym mężczyzną.

Wiedziała, że ludzie we wsi podejrzliwie traktowa­li ich zażyłość. Bawiło ją to, a jednocześnie przypra­wiało o odrobinę ekscytacji, która nadawała szarej co­dzienności jaśniejszy odcień.

Przyszłość napawała ją niepokojem. Lękała się, co może nastąpić, wiedziała przecież, że kolejny akt ze­msty czeka ją nieuchronnie. Odczuwała jednocześnie lekkie podniecenie, żywiąc niezachwianą pewność, że Antti jej pomoże.

Przykrości stanowiły odmianę, a Raija nie znosiła monotonii. Dalsze dni przyniosły oczekiwaną reak­cję: ludzie z wioski zaczęli plotkować. Z ust do ust niosły się pogłoski o Anttim z cypla i bezwstydnej żonie tego biedaka, Karla Elvejorda. Naiwny mło­dzieniec wypruwał z siebie flaki na łodzi. Jeszcze nie zdążył wypłynąć z fiordu, a Kwen przeniósł się do je­go żony. Ludzie śmiali się znacząco i wymieniali po­rozumiewawcze spojrzenia.

Antti źle znosił ludzkie gadanie. Nie podobały mu się uśmiechy i złośliwe insynuacje, które słyszał, gdziekolwiek się ruszył. Uważał jednak, by powstrzy­mać się od komentarzy. Dolałby jedynie oliwy do ognia, a tego wszak nie chciał.

Wystarczyło, że sam wiedział, iż jego łoże jest na ła­wie kuchennej, a drzwi do izby Raiji nietykalne, jakby chroniły je grube sztaby. Inni mogli myśleć, co chcieli.

Raija była piękna i pociągająca, ale dla niego wciąż pozostawała dzieckiem. Młodszym od jego syna. Mógłby być jej teściem, jeśli nie ojcem.

Upłynął tydzień. Raija nie mogła pozbyć się wra­żenia, że ktoś ją śledzi. Nie wychodziła często z do­mu, tyle by przynieść wodę, ale za każdym razem czuła na sobie czyjś uważny wzrok.

- Póki co, nic się nie stało - uspokajała Anttiego. - Może mi się przywidziało, wszak wiesz, że mam buj­ną wyobraźnię. Widzę rzeczy, które nie istnieją...

Antti traktował jej obawy znacznie poważniej. Martwa owca nie była przywidzeniem.

- Nikogo nie dostrzegłaś?

Potrząsnęła energicznie głową, a włosy upięte w wysoki kok rozsypały się długimi lokami wokół jej kształtnej twarzy. Wyglądała teraz jak nastroszony ptak, z którym kiedyś porównał ją Mikkal. Rozczo­chrana, lecz mimo to nieopisanie piękna.

- To mogło być jakieś zwierzę - stwierdziła lekko. Antti nie uwierzył. Coś niedobrego wisiało w po­wietrzu.

- Wciąż uważam, że u mnie byłabyś bezpieczniej­sza. Wokół zabudowań jest mniej drzew i trudniej przemknąć się niepostrzeżenie.

Rai ja ponownie potrząsnęła głową.

- Muszę zostać. Tutaj jest mój dom...

Antti nie rozumiał jej uporu i stanowczości. Co wiązało ją z tym miejscem? Przecież nie dobre wspo­mnienia, życie nad otoczonym górami fiordem jej nie rozpieszczało. Antti często się zastanawiał, dlaczego Raija i Karl nie wyjechali. Byli młodzi, mogli szukać szczęścia gdzie indziej.

Wokół rozciągał się świat, gdzie ich nie znano. A mimo to Raija i Karl trzymali się ludzi, którzy trak­towali ich chłodno, jak obcych.

- Musisz? Nikt cię nie zmusza, Raiju. Dlaczego nie ruszyliście na północ?

Zbladła i zacisnęła wargi.

Antti Kesaniemi zrozumiał w lot, dlaczego.

- Północna kraina jest rozległa - dorzucił ze zro­zumieniem. - Nigdy byście ich nie spotkali. Byłoby wam dobrze. Lepiej niż tutaj...

- Nie.

- Wolisz żyć w strachu? Bać się o własny los? O los własnych zwierząt?

- Nie mam teraz wyboru. Kalle wypłynął. Może zmienię zdanie, jak wróci...

- Niełatwo cię zrozumieć, Raiju...

- Pewna stara kobieta wróżyła mi kiedyś z ręki. - Raija uśmiechnęła się lekko i wbiła wzrok w jakiś punkt za Anttim. - Powiedziała, że czeka mnie trud­na przyszłość, ale muszę przeżyć ją po swojemu. Do­dała, że ludzie będą mnie nienawidzić. Teraz wróżba się spełnia.

- Sama w to nie wierzysz! - wybuchnął Antti. - Wróżby! Zwykłe bajanie. Ja także potrafię opowiadać historie, a przecież nie mam daru przewidywania...

- Mikkal też tak twierdził - odrzekła - lecz nie mógł zaprzeczyć faktom. Wszystko dotąd się spraw­dziło i w przyszłości też tak będzie. Nie zaznam wiel­kiego szczęścia, ale też nic złego mi się nie stanie.

- Tak mówi wróżba?

- Tak mówi Elle. Może jest szalona, ale zna się na rzeczy. Byłam małą dziewczynką, kiedy mi wróży­ła. I wciąż mają miejsce zdarzenia, o których wtedy mówiła.

Antti nie zapytał, kim jest Elle. Nie chciał wdawać się w dyskusję o wróżbach i przesądach. Imię było lapońskie, chodziło więc zapewne o kogoś, kogo Raija spotkała, mieszkając u Ravny i Pehra. Mikkal też u niej bywał. Pewnie jakaś stara lapońska wiedźma, której widok pozostawił trwały ślad w pamięci małej dziew­czynki z Tornedalen.

- Nie myśl o tym - poprosił. - Myśl o sobie. I o Mai.

- I o Karlu? - spytała z błyskiem w oczach.

- O Karlu też! Nie jest ci z nim źle. Daj chłopako­wi choć odrobinę nadziei.

- Czyż nie robię tego? - rzuciła napastliwie. Antti westchnął. Nie mógł jej zmusić do miłowa­nia kogoś, kogo traktowała wyłącznie jak przyjaciela.

- Karl ma się dobrze - stwierdziła. - Jest szczęśliwy. - A ty?

Wzruszyła ramionami.

- Ja też. Oboje jesteśmy szczęśliwi.

- A od niego dochodzą jakieś wieści? Przygarbiła się, w milczeniu upinając włosy w kok.

- Nie - odrzekła wreszcie bezbarwnym głosem. - I niech tak zostanie. Nie mamy sobie nic do powie­dzenia, nic do ofiarowania...

- Nie wie...? - Antti nie skończył, tylko skinął gło­wą w kierunku izby.

- Oszalałeś? Prędzej bym umarła. Nigdy się nie do­wie! Przenigdy!

Taką ją znał. Porywczą, gwałtowną, z rozpłomie­nionymi policzkami i iskrami w oczach.

- Jest tylko moja.

Antti zamierzał wygłosić komentarz na temat nie­bezpieczeństw nadmiernego zadufania, ale coś go po­wstrzymało, coś, co w ułamku sekundy przykuło całą jego uwagę.

Zerwał się na równe nogi i z dłonią na rękojeści noża szarpnął za drzwi. Poczuł znajomy zapach, sła­by, dochodzący z daleka.

Przerażonym wzrokiem objął łąkę. Pomiędzy wy­schniętą trawą a rachitycznymi krzakami tańczyły płomienie. Wiatr pchał ogień w kierunku zabudowań.

- Do diabła, Raiju, ktoś podpalił twoją łąkę!

Antti Kesaniemi nie wahał się ani chwili. Poleciw­szy Raiji szukać z córką bezpiecznego schronienia, pochwycił narzędzia Karla i zaczął kopać rów w pew­nej odległości od domu. Ogień nadciągał z zachodu, wiatr też, jak dwaj kompani skradali się wzdłuż rze­ki. Połączone żywioły mogły zniszczyć cały majątek dziewczyny.

Od wschodniej strony rósł gęsty las. Jeśli płomie­nie dotrą do niego, tragedia się dopełni.

Antti kopał jak szalony, ale wobec zbliżającego się ognia jego wysiłki wyglądały więcej niż mizernie.

- Raija, dziecko!

Wbrew jego poleceniu Raija wzięła się za duszenie płomieni, waląc w nie gałęzią brzozową. Stała w de­szczu iskier tak blisko żywiołu, że jej suknie zaczęły się tlić, i w dzikim zapamiętaniu broniła swego domo­stwa. Na spoconym, pokrytym sadzą obliczu dziew­czyny malował się wyraz niezwykłego zdecydowania.

- Maja jest bezpieczna - odkrzyknęła, nie przery­wając walki.

Antti nie zrozumiał, dopóki nie usłyszał dochodzą­cego od rzeki płaczu małej. Mimo powagi sytuacji uśmiechnął się pod wąsem, podziwiając roztropność Raiji. Owinęła Maję w kawał sukna, krępując jej nóż­ki i rączki, wsadziła do wiadra i zaniosła na niewiel­ką wysepkę na środek rzeki.

Wysepkę oddzielała od brzegu płycizna na tyle sze­roka, że ogień nie mógł jej sforsować. Maja była bez­pieczna. Antti nie mógł pojąć, jak Raija zdołała tego dokonać, ale nie miał czasu na myślenie.

- Kop! Kop! - krzyknęła chrapliwie i Antti wrócił do przerwanego zajęcia. Pot zalewał mu oczy, nie wi­dział nic poza tańczącymi cieniami.

Szczypało go pod powiekami, do nosa wciskał się gryzący dym, wokół strzelały płomienie, głodne języ­ki ognia, zżerające suchą trawę i nieubłaganie zbliża­jące się do domu.

Gdzie jest Raija? Nie miał czasu się rozglądać, mu­siał pracować. Jego twarz owionęła fala gorąca. Więc ogień był już tak blisko? Rzucił okiem na bruzdę, któ­rą zdołał wykopać, szeroką ledwie na pół metra, dość głęboką na początku, ale stopniowo zwężającą się i coraz płytszą. Musiał doprowadzić ją do rzeki, ale ta przeklęta łąka była bardzo szeroka, a wokół rosło całe mnóstwo drzew. Kapryśny podmuch wiatru czy rozżarzone polano mogły zniweczyć cały wysiłek. Gdyby las koło domu zajął się ogniem, nic by nie ura­towało gospodarstwa.

Nie mógł pozwolić sobie na takie myśli, nie mógł stawiać sobie żadnych pytań. Musiał walczyć i zwy­ciężyć. Dla Raiji.

Wbijał motykę koło płomieni i przysypywał je zie­mią. Nie miał zamiaru ich przepuścić. Tak się nie sta­nie, chyba że nie nazywa się Antti Kesaniemi!

Zacisnąwszy pięści na drzewcu, wytężył wszystkie siły. Kopal, rzucał ziemię na zdradzieckie języki ognia, deptał je stopami, dusił.

Chyba zmierzał w dobrym kierunku? Spojrzał w le­wo, ku rzece, ale poprzez gęsty dym nic nie widział.

Kopać, trzeba kopać dalej...

Kiedy w końcu poczuł żwir pod nogami, stracił ra­chubę czasu. Wbił motykę po raz ostatni, wyżłobił zagłębienie w piasku i pod stopami ujrzał wodę.

Wtedy dopiero otarł rękawem twarz z potu i sa­dzy. Poślinił palce i przetarł oczy. Zapiekło, ale odzy­skał wzrok i mógł rozejrzeć się wokół.

Spalony pas łąki ciągnął się nierówną linią od rze­ki i mijał zabudowania. Ogień podłożono tuż koło brzegu, ze sto metrów od miejsca, gdzie Antti stał.

Pośród żywiołu ujrzał Raiję, jak z diabelskim bły­skiem w oczach waliła w płomienie ogromną gałęzią.

Antti odrzucił motykę i odłamał konar z najbliższe­go drzewa. Zanurzył go w wodzie i kątem oka dostrzegł, że Maja wciąż znajduje się na wysepce. Była bezpieczna, lecz darła się wniebogłosy. Nie zdziwiło to Anttiego, kwaśny, gęsty dym skrył całą okolicę. Żeby tylko mała się nie udusiła! Choć dopóki starcza jej sił, by krzyczeć... Przeskoczył bruzdę i rzucił się do walki z żywiołem.

Upłynęła cała wieczność, zanim stłumili ostatnie języki ognia. Łąka dymiła, tu i tam z czarnych popio­łów wyskakiwały niewielkie ogniki i gasły szybko. Pożar zatrzymał się pięć metrów od domu, rów Ant­tiego spełnił swoje zadanie. Wspólnym wysiłkiem opanowali niszczycielski żywioł.

Zataczając się, Raija ruszyła ku rzece. Opadła na kolana w chłodnej wodzie i zaczęła przemywać twarz. Krzyki Mai wyrwały ją z transu, z trudem pod­niosła się na nogi, ale nie była w stanie przejść kilku metrów dzielących ją od córki.

Antti, brodząc w wodzie, wyprowadził Raiję na brzeg i położył na ocalałym skrawku zielonej trawy. Potem ruszył na wysepkę, wyjął dziewczynkę z wiadra i uwolnił z krępującego ją sukna. Dziecko zamachało rączkami i nóżkami, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Antti przemówił do Mai po fińsku, dopiero później zdał sobie z tego sprawę. Zanim wrócił do Raiji, mała zdążyła się uspokoić. Patrzyła na Anttiego oczkami peł­nymi ufności, choć w swym krótkim życiu nie widzia­ła jeszcze człowieka o tak czarnej twarzy. Włożyła kciuk do buzi, nie miała już powodów do niepokoju.

Raija uchwyciła się dłoni Anttiego, wstała z tru­dem i położyła mu głowę na piersi.

Był zmęczony, nie na tyle jednak, by nie wesprzeć tej kruchej dziewczyny i jej małej córeczki. Antti Kesaniemi zwykł był dźwigać większe ciężary na swoich barkach.

- Udało się - stęknęła Raija z twarzą przyciśniętą do jego piersi. - Udało się, dzięki tobie!

Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie Raiję z ogromną gałęzią.

- Ty też nieźle się sprawiłaś...

- Dlaczego? - spytała, kiedy prowadził ją do domu. Byli tak zmęczeni, że ten krótki odcinek rozciągał się w nieskończoność.

- Z nienawiści - odrzekł. - Znajdę ich. Albo jego. A wtedy... - W jego głosie czaiła się groźba. Raija nie miała nic przeciwko temu, by ją spełnił.

- Isak?

Antti zatrzymał się i spojrzał na nią. Nie wiedział, żadne z nich nie mogło mieć pewności, ale ich myśli podążyły w tym samym kierunku.

- Dowiem się - obiecał.

Raija zatrzymała się w progu i odwróciła w kierun­ku pogorzeliska.

- Ogień użyźni glebę - uśmiechnęła się krzywo. Antti odwzajemnił się uśmiechem, ale w jego wzro­ku kryła się powaga.

- Rozumiesz teraz, że to nie żarty? Rozumiesz, że u mnie na cyplu będziesz bezpieczniejsza?

Raija spojrzała mu prosto w oczy i odrzekła zde­cydowanie:

- Nie. Zostaję. Co jeszcze mogą mi zrobić?

- Wielkie nieba, dziewczyno, nie pojmujesz, co ci grozi?

- Zostaję.

- Dlaczego?

Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się, nieomal ma­rzycielsko.

- Muszę, Antti, muszę...

Isak uśmiechał się z ironią, kiedy Antti mówił o tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia.

- Pożar? U Raiji? jak dobrze, że u niej byłeś, Ant­ti, bo to się mogło źle skończyć.

- Już ty coś o tym wiesz - wycedził Antti, ledwie panując nad sobą. Grymas zadowolenia rysujący się na prostackiej twarzy Isaka wystarczył mu za przy­znanie się do winy.

- Niepotrzebnie się gorączkujesz, Kesaniemi.

- Gdzie byłeś wczoraj wieczorem?

Isak wzruszył ramionami. Uśmieszek nie schodził mu z warg. Z kilkudniowym zarostem wyglądał odra­żająco.

- Nic ci do tego.

Antti postąpił dwa kroki naprzód i stanął na roz­stawionych nogach, położywszy ręce na biodrach.

Uśmiech na twarzy Isaka stężał. Nerwowo oblizał wargi.

- U dziewczyny, i nic ci do tego - powtórzył. - Nie masz praw do wszystkich dziewcząt we wsi. Trzymaj się mężatek, Antti...

- Zamknij gębę! Nie byłeś przypadkiem nad rze­ką? Koło domu Raiji?

- Nie, nie byłem koło domu Karla. Nie mam sła­bości do jego żony, jak co poniektórzy. Kiedy młody Elvejord wróci z ryb, trzeba będzie szepnąć mu coś na ucho.

- U kogo byłeś?

- U Sary - odrzekł z zadowoleniem Isak. Wiedział, że Sara żywi wrogie uczucia do tego jasnowłosego Kwena.

- I tak ci nie wierzę.

- Nie ma znaczenia, w co wierzysz, Antti - powie­dział zjadliwie Isak. - Możesz snuć domysły, aż cię głowa rozboli, a i tak nic na mnie nie znajdziesz. Bo o to ci chodzi? Bierzesz mnie za podpalacza? Przy­kro mi, Antti Kesaniemi, to ci się nie uda. Nie byłem w pobliżu jej domu ani wczoraj, ani kiedy indziej. Nie zadaję się z takimi jak ona...

- Nie wierzę ci - powtórzył Antti. - Trzymaj się z daleka od Raiji! Mówiłem to już kiedyś, ale chętnie powtórzę: trzymaj się od niej z daleka.

- A jeśli cię nie posłucham? Antti spojrzał na Isaka. Jego wzrok mówił więcej niż słowa, ale z takimi ludźmi jak Isak trzeba użyć słów, inaczej nic nie rozumieli. Prześlizgnął się spojrzeniem po bliźnie na obliczu Isaka, która biegła od prawej skroni aż do podbródka. Straszliwe cięcie, nie zrosło się dobrze. Nóż Mikkala naznaczył go na całe życie.

- Następna rana może być poważniejsza.

4

- Ailo często ostatnio płacze.

Sigga nie spojrzała na męża. Wpatrywała się bez­myślnie w dach namiotu.

Mikkal obrócił się na plecy. Więc Sigga chciała roz­mawiać. Nawet nie pomyślała, że może być zmęczo­ny po całym dniu pędzenia reniferów.

- Wszystkie dzieci płaczą.

Sigga westchnęła niedosłyszalnie. Mikkal leżał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała, ale w postawie mę­ża było coś wrogiego. Nawet w łóżku trzymał ją na dystans.

- On nic cię nie obchodzi i nigdy nie obchodził. Dlaczego, Mikkal? To twój syn, nie miej wątpliwo­ści. O mnie nie musisz dbać, ale daj trochę uczucia chłopcu...

- Dbam o was oboje - odrzekł beznamiętnie. Ła­two mu przyszły te słowa, bo nie przykładał do nich wielkiej wagi. - Mały nie wyzdrowieje od mojego pa­trzenia - dodał. - Lepiej się na tym znasz, daj mu coś... Porozmawiaj z matką... Tylko nie dręcz mnie, kiedy próbuję złapać chwilę snu.

Sigga powstrzymała się od ostrej odpowiedzi. Ła­godnym ruchem przytuliła się do męża, położyła rę­kę na jego udzie i zaczęła gładzić napięte mięśnie.

- Nie myślisz nigdy o mnie, Mikkal? O moich po­trzebach? Jedzenie i sen to nie wszystko. Prawda? Ile czasu już minęło?

Zacisnął zęby i zobaczył parę płonących, ciemnych oczu.

Dłonie Siggi badały jego ciało, już nie tak ostroż­nie. Ośmielona powodzeniem, Sigga przysunęła się bliżej. Była ciepła i miękka. Kiedy Mikkal przymknął oczy, mógł niemal wyobrazić sobie, że w jego ramio­nach leży inna dziewczyna...

Z jękiem rozpaczy odegnał od siebie ten widok, który prześladował go w dzień i w nocy. Przecież nie mógł jej zawieść. To ona go zawiodła, znajdując szczę­ście u boku innego mężczyzny.

Sigga nie dała mu szczęścia, dawała jednak chwile zapomnienia. I łatwiej było z nią żyć, kiedy ofiaro­wywał jej nadzieję, której tak gorąco pragnęła.

Objął ją ramionami i nie otwierając oczu, przycią­gnął do piersi. Jego usta pokryły twarz Siggi pocałun­kami. Dłonie pieściły jej ciało, mocno, gwałtownie, gorączkowo - nie tak, jak by pieściły ciało tamtej...

Nawet przez chwilę nie dotknął jej włosów. Niewie­le trzeba było, by złudzenie prysło jak bańka mydlana.

Choć Mikkal traktował Siggę brutalnie, była szczę­śliwa. Jednak jej potrzebował, w tych krótkich chwi­lach potrafiła przełamać dzielący ich dystans. Wie­dział, jak wzbudzić w niej ogień i jak go ugasić.

Jego pieszczoty zostawiały ślady na jej ciele, ale nie zrezygnowałaby z nich za żadne skarby świata. Sigga gotowa była zapłacić każdą cenę, by móc leżeć na je­go ramieniu, czuć jego oddech na rozgrzanej skórze. Był jej mężem. Należał do niej.

- Dlaczego nie robimy tego częściej? - spytała ci­cho, dziwiąc się własnej odwadze.

Nie zareagował, poruszył tylko lekko ramieniem, oddychając spokojnie.

Sigga wiedziała, że było mu dobrze, potrafiła go za­spokoić. Wiedziała też, że nie szukał towarzystwa in­nych kobiet. Zdradzał ją jednak w myślach, a ona chciała mieć go całego na własność.

- Daj mi spać - wymruczał, ale nie odsunął jej od siebie.

Sigga zamilkła. Patrzyła, jak zasypia. Jego ciało od­prężyło się, oddech stał się miarowy.

Kiedy w końcu zasnął, usiadła na łóżku. W słabym blasku paleniska studiowała jego rysy, ostre, lecz nie­zwykle regularne. Twarz Mikkala przypominała rzeź­bę. Delikatnie przeciągnęła palcami po jego policz­kach, czole, nosie, zarysie brwi, lekko dotknęła warg. Chrząknął przez sen.

Sigga odsunęła dłoń.

Mikkal, ten silny Mikkal, we śnie przypominał dziecko. Tak jak Ailo, byli do siebie bardzo podobni. Sigga radowała się z tego powodu, w ten sposób mia­ła cząstkę męża na własność. Mógł ją lekceważyć, nie mógł jednak ukryć, że dał jej syna. Tylko oczy Ailo odziedziczył po niej i Sigga uznała to za dobry znak. Nigdy nie zdołała się przyzwyczaić do niezwykłych oczu Mikkala, które przenikały do najskrytszych za­kamarków jej duszy. Dawały mu przewagę, z którą czuła się nieswojo.

Ogień zaczął trzaskać, czerwonawe światło oblało twarz jej męża, silny kark i muskularne ramiona.

Blask padł na skórzany rzemyk. Sigga machinalnie wyciągnęła rękę. Woreczek, który zawsze nosił na szyi, niezmiernie ją ciekawił. Mikkal strzegł go jak źrenicy oka.

Teraz spał i miała okazję, by poznać tajemnicę. Ostrożnie wsunęła dłoń pod ramię męża. Woreczek zsunął się na plecy, ale Mikkal pogrążony był w tak głębokim śnie, że nie powinien nic poczuć. Wreszcie się dowie, co jest w środku.

Mikkal poruszył się lekko, a Sigga wstrzymała od­dech. Wymruczał jakieś niezrozumiałe słowa i uśmiech­nął się.

Pociągnęła lekko za rzemyk i woreczek zsunął się z szyi Mikkala. Sigga podniosła go do światła. Węzeł stawił opór. Szarpnęła poirytowana...

- Do diabła!

Stalowa dłoń wyrwała jej woreczek. Mikkal usiadł i odsunął się od niej. Jego oczy błyszczały w półmro­ku, zaciśnięte usta utworzyły prostą kreskę.

- Nigdy się nie poddajesz? Gotowa jesteś na wie­le, żeby grzebać w moich rzeczach.

A więc sądził, że poszła z nim do łóżka tylko w tym celu! Nie rozumiał, że go potrzebuje? Że chce dzielić z nim wszystko? Ze go kocha?

- Nie wiedziałam, że masz tyle tajemnic, Mikkal - powiedziała z nie zamierzoną ironią.

Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzy­mać. Spłynęły dwiema strużkami po policzkach, wzbudzając jedynie jego wzgardę. Pragnęła tylko odrobiny czułości, a on nie pozwalał jej nawet oka­zywać uczuć. Jak długo miała dawać, skoro on nie chciał nic od niej przyjąć?

Sigga wiedziała, że słowami go nie udobrucha.

Otarła łzy, pełna złości, odwróciła się do niego ple­cami, udając, że zasypia.

Mikkal zaklął cicho i odsunął się jeszcze dalej od żony. Chciał wierzyć, że ich desperacki akt miłosny był początkiem czegoś nowego. Niezbyt czułym i go­rącym, ale jednak początkiem czegoś nowego.

Pragnął zawrzeć pokój z nią, a może z samym so­bą. Nie miał czystego sumienia, zdawał sobie sprawę, że traktuje Siggę z niepotrzebną brutalnością. Akcep­towała ją, tak jak skłonna była przyjąć wszystko, co brała za akt dobrej woli. Choćby to, że pozwolił jej zasnąć na swoim ramieniu.

Gdyby potraktował Raiję w ten sposób, uderzyła­by go, był tego pewien. Raija miała nad nim władzę, której Sigga nigdy nie posiądzie. I Sigga znała swoje miejsce, ale kurczowo trzymała się nadziei.

Nie potrafiła jednak oprzeć się pokusie. Woreczek, którego nigdy nie zdejmował, zawsze fascynował ją. Dla Mikkala stanowił świętość, tajemnicę, którą za nic w świecie nie podzieliłby się z żoną.

Nosił kosmyk włosów Raiji na sercu od czterech lat i tam miał pozostać aż do jego śmierci, nawet gdy­by przestał ją kochać. Póki żył, woreczek stanowił amulet, dowód na istnienie miłości, niepojętej dla większości ludzi.

Sigga nie spała, ale nie odzywała się, czekała, aż on coś powie. Mikkal jednak nie miał takiego zamiaru. Wstał bez słowa, naciągnął futrzane portki, wcisnął nogi w kumagi wysłane źdźbłami turzycy, które chro­niły stopy przed mrozem i wilgocią. Trzymając na ra­mieniu dork, futrzaną bluzę obróconą włosem do we­wnątrz, wyszedł z namiotu.

Noc majowa była łagodna. Zbliżali się już do let­nich pastwisk, zdążając ku terenom przygranicznym na wschodzie. Niektórzy ciągnęli na wybrzeże, ale je­go ojciec trzymał się traktów wschodnich. Renifery same szły na wschód.

Mikkal pozwolił, by chłodne powietrze ostudziło jego rozpalone ciało i zmysły, zanim wciągnął kaftan przez głowę.

Może to wszystko jego wina? Ilekroć o tym myślał, dochodził do wniosku, że nie mógł postąpić inaczej. Zniszczyłby tak wiele, gdyby nie posłuchał rodziciel­skiego nakazu i odszedł z Raiją. Ojciec odtrąciłby go, Pawa obraziłby się śmiertelnie. Obaj mieli przyjaciół i krewnych, którzy prześladowaliby jego i Raiję przez resztę ich dni. Byliby samotni na tym świecie, mieli­by tylko siebie.

Jak wyglądałoby ich życie?

Noc nie udzieliła mu odpowiedzi.

W namiotach panowała cisza. Zbliżało się lato, no­ce pojaśniały, lecz powietrze wciąż pozostawało chłodne, a barwy przejrzyste. Za dnia przyroda grza­ła się leniwie w ciepłych pieszczotach słońca.

Nocą słońce nie było równie szczodre. Barwiło chmury czerwienią i przyoblekało się w płaszcz, któ­ry tłumił ciepło. Nocą żółtość emanowała chłodem. Słońce rozpalało płaskowyż gamą kolorów, ale w pa­lecie nie miało odcieni złocistych.

Mikkal przykucnął obok namiotu i schował twarz w dłonie. Tęsknota doprowadzała go do szaleństwa.

Z sąsiedniej jurty doszedł go monotonny, zawo­dzący śpiew, tak cichy, że ledwo go dosłyszał.

Czy to miała być odpowiedź?

Poruszał się jak we śnie, nogi prowadziły go same w kierunku głosu. Odchylił płachtę namiotu i wszedł do środka. Podniosła głowę, w jej mądrych oczach nie było zaskoczenia. Dłonią wskazała mu miejsce, cią­gnąc swój joik.

Mikkal nie usiadł...

Chuda, koścista i zgarbiona Elle się nie zmieniła, na jej twarzy nie było już miejsca na nowe zmarszczki. Na głowie nosiła czapkę. Nigdy jej nie zdejmowała, skrywając resztki włosów, które dawno przestały ją zdobić. Suknie wisiały na wychudzonym ciele, łyko­watym jak łozinowa witka. Niebiosa jedynie wiedzia­ły, ile ma lat. Powinna była dawno umrzeć, ale wciąż tliła się w niej chęć do życia. W pajęczynie zmarszczek oczy Elle błyszczały z dawną wyrazistością.

Skończyła joik i otworzyła usta w bezzębnym uśmiechu.

- Czekałam na ciebie, Mikkal. Nie usiądziesz? Oboje myśleli o tym samym. Cztery lata temu przyszedł do niej z Raiją. Wtedy śmiał się ze słów ciotki...

- Opowiedz mi o moim życiu, Elle - wymamrotał.

- Twierdziłeś, że to bzdury, Mikkal - odrzekła ła­godnie stara. - Dlaczego zmieniłeś zdanie?

Milczał. Wbił wzrok w zaciśnięte pięści.

- Rób, co chcesz, Elle - westchnął, unosząc twarz, z której wyzierała rozpacz. - Kłam, jeśli musisz, ale daj mi chociaż nadzieję!

Uśmiechnęła się słabo, ale jej twarz pozostała nie­przenikniona. Może naprawdę była niespełna rozu­mu. Mikkal nie wiedział. Wróżba dla Raiji przerazi­ła go tym bardziej, że tyle z niej się sprawdziło.

- Kiedyś dostrzegłam w tobie coś, co mnie dało na­dzieję - odrzekła po chwili. - Myślałam, że jesteś stwo­rzony do wielkich rzeczy, ale się myliłam. Nie przy­wiązuj zbyt wielkiej wagi do słów starej kobiety...

- Co masz na myśli? - wychrypiał i złapał ją za ra­mię. Zdawało mu się, że chwyta suchą gałąź brzozy.

- Jesteś dobrym człowiekiem, Mikkal, masz wiele przymiotów. Nie pojmuję tylko, czemu ich nie uży­wasz. Gardzisz rodziną. Myślisz, że jesteś pępkiem świata, lecz bardzo się mylisz, mój chłopcze. Co cię odmieniło? Mogłeś to powstrzymać...

Skinął lekko głową. Od dawna nikt nie mówił doń w taki sposób, a ponad wszystko potrzebował roz­mowy. Elle przejrzała go na wylot dzięki znajomości ludzkiej natury, a nie siłom nadprzyrodzonym. Pod­niósł wzrok.

- Wiem. Stąd biorą się wszystkie kłopoty. Co je­szcze widzisz, Elle? Co jeszcze...

- Może już nic?

Błagał ją wzrokiem, obnażał duszę. Elle zawsze czuła słabość do Mikkala, upartego syna Pehra. Było w nim coś, co wynosiło go ponad przeciętność. Mia­ła nadzieję, że pójdzie pod prąd, sprzeciwi się ojcu, ale Mikkal się ugiął. Z każdym dniem coraz bardziej przypominał Pehra. Chciała mu pomóc.

- Jest ciemno, mogę tylko snuć domysły - uspra­wiedliwiała się, ale ujęła jego dłoń w obie ręce. - Spo­tkasz się z nią - rzuciła i zamilkła na dłuższą chwilę. - To chciałeś usłyszeć, prawda?

- Tylko tyle?

Elle opuściła wzrok, potem zacisnęła mu dłoń w pięść i złożyła ręce na kolanach.

- Niedługo umrę. To dobrze, Mikkal. Nie chcę do­świadczyć tego, co przyniesie przyszłość. Jedyna po­ciecha, że nie będziesz taki jak ojciec. Nie zostaniesz jednak mężczyzną, którego widziałam w moich ma­rzeniach.

- Co z nią? Z Rai ją?

W oczach staruszki pojawił się ból.

- Byłeś zbyt młody. Zbyt młody, by uczynić decy­dujący krok. Oszczędziłbyś nieszczęść wam obojgu. Spotkasz się z nią, powiedziałam już. Lepiej by było, gdybyście nie ujrzeli się już więcej, ale wasze losy splecione są ze sobą. Daj jej to ciepło, które płonie w tobie, Mikkal! Nie bądź zawzięty! Nie duś uczuć w sobie!

- To Wszystko? Pokręciła głową.

- Więcej nic ci nie powiem, mnie samej robi się straszno. Musisz stawić czoło przyszłości. Powie­działam jej, że będzie walczyć o szczęście. Tobie mówię to samo, chłopcze. Nie zapominaj tylko o swojej rodzinie. Nie zniszcz ich, szukając radości życia dla siebie...

Mikkal delikatnie pogładził staruszkę po policzku i wyszedł w jasną noc.

Chciał wróżby, a otrzymał dobre rady. Może to jedno i to samo.

Nie zauważył, że Elle odchyliła płachtę namiotu, i przestraszył się jej chrapliwego głosu. W jej słowach kryły się żal i smutek:

- Muszę ci to powiedzieć, Mikkal. Ty i Raija prze­żyjecie razem wielki ból.

- Powiedziałabyś mi to wtedy, gdybym pozwolił ci powróżyć? - spytał pod wpływem impulsu.

- Powiedziałabym więcej.

Znów został sam. Słowa Elle nie przyniosły mu po­ciechy. Były brutalne, ale zasłużył na nie. Szukał jed­nak innych słów. Musiał porozmawiać z kimś, kto nie będzie go wyłącznie potępiał.

Z kim?

Z Aslakiem. Tylko on przyszedł mu na myśl. Aslak mógł opowiedzieć mu więcej o spotkaniu z Rai ją. Może coś sobie przypomni, może coś pominął. Spo­tkanie Aslaka z Raiją sprzed roku wciąż nie dawało Mikkalowi spokoju. Nie wierzył, że Raija może być szczęśliwa.

Aslak dzielił namiot z bratem, Andersem. Kiedy Mikkal stanął przed wejściem, zaczął żałować swego kroku. Na całe szczęście Aslak był sam. Spał. Mikkal trącił szwagra.

- Co się stało?

Aslak potarł oczy i spojrzał na Mikkala, nasłuchu­jąc dźwięków, które mogły zdradzić cel jego wizyty.

- Nic. Gdzie Anders?

- Wyszedł razem z Pawą i Pehrem - wyjaśnił Aslak. - Doglądać stada.

Mikkal poczuł, jak opada go zmęczenie.

- Mogę spać u ciebie?

- Pokłóciłeś się z Siggą? - Aslak uśmiechnął się nie­wyraźnie. - O co poszło tym razem?

- Nic wielkiego. - Mikkal stracił nagle ochotę na zwierzenia. - Muszę wyjechać. Duszę się, brak mi swobody.

Aslak wsparł się na ramieniu.

- Ożeniłeś się za wcześnie, chłopie. Popatrz na mnie, żadna dziewczyna nie zdybie Aslaka, póki sam nie będzie tego chciał.

Mikkal zgrzytnął zębami. Aslak udawał, że nie do­myśla się celu jego wizyty.

Mikkal oparł ramiona o kolana. Miał trudne zada­nie, w końcu Sigga była siostrą Aslaka. Pamiętał jed­nak czasy, kiedy Aslak słał tęskne spojrzenia za Raiją.

- Marzyłeś kiedyś o tym, by żyć dwa razy? Aslak roześmiał się głośno.

- Pewnie. Zwłaszcza podczas targowisk...

Nie traktował Mikkala poważnie. Mikkal wes­tchnął i położył się. Oliwkowe oczy Aslaka przewier­cały go na wylot.

- Znam twoje myśli, Mikkal. Pozbądź się ich. Do­konaliście wyboru, prawda? Daj już spokój, nie dręcz siebie, Siggi... i jej.

- Jaka była? Opowiedz jeszcze raz! Aslak pokręcił głową.

- Nie. Nie chcę karmić twoich szalonych myśli.

- Muszę znać prawdę!

Aslak uśmiechnął się, ale jego oczy patrzyły na Mikkala z powagą.

- Więc dlaczego nie pojedziesz do niej? Boisz się, że mam rację? A może obawiasz się, że wszystkie twoje marzenia legną w gruzach? Ze może los, który przypadł ci w udziale, wcale nie jest taki zły?

- Zamknij się! - krzyknął z bólem Mikkal. Aslak zlekceważył jego wybuch.

- Delektujesz się cierpieniem, zatruwasz życie bli­skim. Chciałbym, żebyś pojechał i przekonał się, że zapomniała o tobie...

Aslak przewrócił się na plecy i skierował wzrok na dach namiotu. Dym z paleniska układał się w prze­dziwne wzory i znikał w ciemności.

- Nie masz dość dziecinnych fantazji? - spytał. - Nie widzisz, że zachowujesz się jak chłopiec, a nie dorosły mężczyzna, który jest odpowiedzialny za żo­nę i syna?

Mikkal słuchał bez słowa.

- Nie jesteś już dzieckiem! - ciągnął Aslak z pasją. - Lata wypełnione śmiechem i marzeniami minęły bezpowrotnie. Dla większości z nas. Obietnice, spoj­rzenia, pocałunki, to wszystko należy do przeszłości. Jesteśmy dorośli, Mikkal. Inne rzeczy powinny wy­pełniać nasze myśli, już nie ma czasu na marzenia. Nie chcesz uznać rzeczywistości, wolisz żyć w świe­cie ułudy. Ale młodość pozostawiłeś za sobą i nic nie wiąże jej z dniem dzisiejszym. Jeśli zbłądziłeś, wiń za to siebie. Żyj teraźniejszością, żyj tak, byś nie musiał budzić się z uczuciem wstydu. Masz syna, Mikkal. Chcesz, by dorastał w upokorzeniu, mając za ojca marzyciela oderwanego od świata i ludzi?

- Ty nigdy nie kochałeś - przerwał mu Mikkal bez­barwnym głosem. - Nigdy nie kochałeś, Aslak. Gdy­byś kochał, nie byłbyś tak surowy w swoim sądzie...

- Jeśli miłość czyni człowieka nieczułym na dobro bliskich - Aslak akcentował każde słowo - to jestem szczęśliwy, że jej nie zaznałem. Mam nadzieję, że nie będę traktował rodziny, tak jak ty traktujesz Siggę i chłopca.

- Powinienem rozgniewać się na ciebie - Mikkal uśmiechnął się kwaśno. - Powinienem wyjść. Ale zo­stanę. Możesz obrzucać mnie wyzwiskami, Aslak, lecz i tak nie sprawisz, że pokocham Siggę. To dobra dziewczyna, ale to nie ona wypełnia mnie tęsknotą.

- Kobieta, którą ujrzałem - mówił twardo Aslak - była szczęśliwa. Miała męża, spodziewała się dziec­ka i nie wspomniała o tobie ani jednym słowem. Czy to oznaka nieśmiertelnej miłości, Mikkal? Myślisz, że płacze po tobie? Zaniedbuje męża i dziecko? Na­prawdę tak uważasz? Sądzisz, że kocha ciebie tak, jak ty ją?

Aslak zaczerpnął tchu i bezlitośnie ciągnął:

- W takim razie nie znasz jej. Przez tę wydumaną miłość wyglądasz starzej, moja siostra wypłakuje so­bie oczy, a chłopiec krzyczy ze strachu, kiedy z rzad­ka weźmiesz go na ręce. Myślisz, że kochałaby cię ta­kim, jaki się stałeś?

- Ty nigdy nie kochałeś - powtórzył Mikkal. Aslak westchnął i obrócił się do niego plecami. Nie mógł się jednak powstrzymać od dodatkowego ko­mentarza:

- Jesteś chory. Jedź do Lyngen, człowieku! Jedź, a ujrzysz wszystko na własne oczy. Jedź, obudź się ze snu i bądź sobą!

- Nie mogę teraz jechać.

- Nie możesz? A może nie chcesz?

Mikkal nie znalazł odpowiedzi. Może wszystko by­ło snem, nie tak pięknym jak ten, który przechowy­wał w pamięci. Może Sigga była mu przeznaczona. Może dla tamtej stał się jedynie bladym wspomnie­niem z dzieciństwa, słodkim, lecz pozbawionym zna­czenia. Może. Może... Chciał się upewnić, czy wciąż żyć marzeniami? I cierpieć?

Źle spał. Pół nocy spędził między jawą a snem, po­cąc się niemiłosiernie na całym ciele. W mroku nocy słyszał jej głos, łagodny, lecz zdecydowany. Widział powagę kryjącą się na dnie jej ciemnych oczu. Jej usta ułożyły się w coś na kształt uśmiechu, lecz się nie uśmiechnęły. Wargi wyszeptały jedno słowo: „nie”.

Nie, przybywasz za późno. Za późno. Za późno.

Nie uśmiechała się. Złożyła ramiona na piersiach, nie dając mu do nich dostępu. Tylko to jedno słowo.

Nie.

Wstawał dzień, kiedy Mikkal zapadł w sen, które­go tak bardzo potrzebował. Zbyt wiele nocy spędził bezsennie podczas tego spędu. Zbyt wiele bezsennych nocy miał za sobą tej zimy.

Wokół zaległa cudowna cisza. Słońce pieściło jego skórę. Zdjął kaftan i pozwolił promieniom lizać na­gie ciało. Wiatr muskał delikatnie kępy wrzosu. Przy­roda wstrzymywała oddech. Mikkal wyciągnął ramio­na, jakby chciał objąć cały świat. Tu pragnął zostać, na całą wieczność.

Zielony, potężny płaskowyż rozciągał się po krań­ce horyzontu, wydawało się, że sięga słońca, jakby chciał wzrastać w jego rozpalonej żółtości. Na grani­cy błękitnego bezchmurnego nieba zmieniał się w ro­zedrgane wzgórze.

Mikkal wyciągnął nóż zza pasa i położył palce na kawałku kości. Ze zdumieniem spoglądał na ptaka, którego wyrzeźbił, ptaka o rozpostartych skrzydłach. To był kruk.

To niemożliwe, wyrzeźbił tego ptaka wcześniej, nie mógł zrobić tego ponownie. Pakami sprawdził wyżłobienia, to był ten sam ptak. Teraz miał go Ailo, stał się zabawką jego syna. Nie mógł przecież zrobić dwóch takich samych figurek z jednego ka­wałka kości.

- Ailo? - szepnął wiatr. - Kto to jest Ailo? Promienie słoneczne obdarzyły go delikatną pie­szczotą.

- Syn? - śmiały się. - Masz syna, Mikkal? Położył dłoń na policzku, nic nie pojmując. Gdzie podziały się zmarszczki? Koniuszki palców dotykały gładkiej skóry młodzieńca.

- Kim jest Ailo? - śmiał się wiatr.

Mikkal nie odpowiedział. Nic nie rozumiał, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Ailo nie istniał, a on znów był młody. Rozpoznawał miejsce, tylko pora się nie zgadzała. Powinna być jesień, tak jak wtedy...

- Wtedy? - spytały wiatr i promienie. - Czyż nie jest teraz?

Mikkal przełknął ślinę. Czyżby dostał jeszcze jed­ną szansę, o którą tak się modlił? Czy teraz postąpi właściwie?

Właściwie? Raija była dzieckiem, a on młodzień­cem. Dzieci nie bierze się siłą.

- Dzieckiem? - przekomarzał się wiatr. - Sądzisz, że prowadzę ci dziecko? Ją nazywasz dzieckiem?

Podniósł wzrok i poczuł dławienie w gardle. W uszach rozbrzmiał jej śmiech, perlisty jak letni strumień. Twarz Raiji jaśniała, a oczy błyszczały, kie­dy biegła ku niemu, machając rękoma.

Podniósł się i wybiegł jej naprzeciw. Jej włosy, łasko­czące go w nos, pachniały cudnie. Kiedy zanurzył w nich twarz, wiatr splątał razem ich loki. Nóż i ptaszek leżały u stóp Mikkala. Nawet nie wiedział, kiedy je upuścił.

- Czekałeś? - spytała, a w jej głosie zadźwięczało tysiąc obietnic.

Skinął głową, bo nie udało mu się wydobyć słowa spomiędzy zaschniętych warg. Był szczęśliwy, mógł umrzeć, trzymając ją w ramionach. Wiatr miał rację, to niepojęte, ale miał rację. Nie była dzieckiem, lecz Raiją z jego wspomnienia.

Trzymał w ramionach kobietę, tę, która budziła w nim pożądanie. O niej marzył codziennie przez ostatnie dwa lata.

- Mamy mało czasu - szepnęła.

Mikkal napotkał spojrzenie brązowych oczu i zro­zumiał. Były lustrem dla jego oczu. Lustrem jego du­szy, jego namiętności.

- Ukochana - mruknął w miękkość jej skóry na szyi. Drżącymi dłońmi zaczął rozplątywać tasiemki sukni.

- Pragnę cię - szepnęła, gorącym tchem omiatając jego policzek. - Tylko ciebie zawsze pragnęłam. Ma­my tak mało czasu...

Niecierpliwe palce szarpały oporny pasek. Mikkal wstrzymał oddech, kiedy jej dłoń znalazła się na jego brzuchu i powędrowała w dół...

Zamknął oczy, przyciskając usta do jej jędrnych piersi i walcząc ze spódnicą, która zaplątała się na jej biodrach. Śmiejąc się, pomogła mu ją zdjąć. Miękka skóra Raiji zapłonęła pod dotykiem szorstkich pal­ców. Jęknęła cicho, odwzajemniając się podobnymi pieszczotami, jej dłonie nie pominęły ani jednego skrawka jego skóry.

Mikkal dotknął rozpalonymi wargami lekko roz­chylonych ust ukochanej. Westchnęła i przywarła do niego całym ciałem. Wyglądali jak wyciosani z jedne­go kawałka drewna, jakby na całą wieczność mieli za­pamiętać, że należą do siebie.

Splotła ręce na jego ramionach, on objął ją w ta­lii. Nikt nie mógł ich rozdzielić. Wsunął kolano mię­dzy jej nogi, przycisnął do niej biodra. Był gotów, ona też, oboje pragnęli tego z równą siłą, równie mocno tęsknili.

Napotkał wzrok Raiji, zamglony, ciemniejszy niż kiedykolwiek. Jej wargi pod jego ustami były jak pączek kwiatu, czerwone jak krew, gorące jak ogień, drżące...

- Chodź, kochany! - błagała.

Położył się na niej z czułą delikatnością, pogładził jej ciało, śledząc dłonią krągłość bioder...

Kiedy miał w nią wejść, jej twarz wykrzywił ból, a z gardła wydarł się krzyk, straszny, bolesny.

Usiadł, trzymając Raiję w ramionach, zaglądając jej w oczy. Patrzyła na niego, ale go nie widziała. Krzyk wybrzmiał i przeszedł w jęk. Jej ciało zapadło się, a blask w oczach zmącił, jak mąci wodę rzucony kamień.

Nóż. Położył ją na nożu...

Przesunął dłonią po wciąż rozgrzanych plecach dziewczyny, po skórze, na której odcisnęły się kwiat­ki wrzosu.

Ciepła, gęsta krew pociekła mu między palcami i dała pewność, zanim dłoń trafiła na stal.

- Nie! Nie! Nie umarła! Krzyk przeszedł w łkanie.

- Zabiłem ją! Zabiłem! Kochana moja, zabiłem cię...

- Mikkal! Mikkal! Co cię napadło? Obudź się!

Dłonie na jego ramionach należały do innej rzeczy­wistości. Tak jak i głos Aslaka.

- Umarła! - jęknął słabo Mikkal. - Zabiłem ją...

- Do diabła, ocknij się! Jego głowa eksplodowała tysiącem gwiazd, w uszach mu zadzwoniło, zapiekły policzki... Aslak siedział przed nim w kucki i zmrużywszy powieki, przyglądał się mu z niepokojem. Uśmiechnął się gorzko, kiedy spotkał wzrok Mikkala.

- Niech będą dzięki! - szepnął Mikkal. Wciąż miał przed oczyma tamte obrazy. Bezwiednie podniósł dłonie i przyjrzał się im. Nie było na nich krwi.

- Obudziłeś pół obozowiska - rzucił sucho Aslak. - Co cię napadło, człowieku? Przepraszam, że cię ude­rzyłem - dodał - ale nic innego nie przyszło mi do głowy.

- Dziękuję! - powiedział Mikkal. Wstał rozdygota­ny i wyszedł z namiotu.

Krew pulsowała mu w skroniach. Wszystko zdało mu się tak prawdziwe, jego ciało wciąż drżało na wspomnienie namiętności, która nie znalazła ujścia. Wciąż czuł ten niewypowiedziany ból, kiedy trzymał w ramionach martwe ciało Raiji.

To był tylko sen, nocny koszmar. Aslak mógł są­dzić, że Mikkal zwariował. Mikkal wiedział jednak, że dano mu znak.

Wpatrując się w horyzont na zachodzie, podjął de­cyzję.

Musi jechać do Lyngen. Musi ją zobaczyć. Jeśli to nie było wołanie o pomoc, to znaczy, że zwariował.

Raija go potrzebowała.

Natychmiast.

5

Od pożaru nic nowego nie zaszło. Nic, co pachnia­łoby prześladowaniem.

Nienawistnymi spojrzeniami Raija nie zawracała so­bie głowy. Bolały, ale stały się poniekąd stałym elemen­tem dnia codziennego. Słowa towarzyszące spojrze­niom również nie były niczym nowym, już wcześniej nazywano ją dziwką i suką. Słowa raniły, ale Raija za­ciskała zęby i prostowała się z godnością, w myślach przeklinając oszczerców.

Obraźliwe słowa świadczyły gorzej o tych, którzy je wypowiadali, niż o niej samej. Tak twierdził Antti, a on się na tym znał. Odkąd wprowadził się do Ra­iji, sam wiele razy spotkał się z przejawami ludzkiej niechęci.

Raija prała. To była żmudna praca. Przynosiła wo­dę i podgrzewała w dużym kociołku nad brzegiem rzeki. Musiała przydźwigać wiele wiader, zbyt wiele jak na drobną kobietę. Raija nigdy nie unikała pracy. I nikt nie mógł powiedzieć, że nie dbała o czystość.

Nazywali ją „zawszoną Kwenką”, ale wszy nie miały przystępu do domu Raiji. W przeciwieństwie do domostw najmocniejszych w gębie plotkarzy. Na samo wspomnienie o tym Raija wzdrygnęła się z obrzydzenia.

Wczesną zimą Maja bawiła się z dziećmi pewnej rodziny mieszkającej tuż nad morzem. Karl znał go­spodarza, zdarzało się, że się odwiedzali. Kiedy sa­motność doskwierała Raiji, z wdzięcznością przyjmo­wała ich towarzystwo. Aż do chwili, gdy najmłodszy chłopiec owych ludzi, po dłuższej chwili spędzonej na dzikiej zabawie z Mają, podpełzł do Raiji i czule objął za kolana. Nachyliła się, by pogłaskać malucha po głowie, ale gwałtownie cofnęła wyciągniętą rękę.

Wciąż robiło jej się niedobrze, kiedy o tym myśla­ła. W czuprynie chłopca roiło się od wszy.

Ze wstrętem odepchnęła dziecko od siebie i wybie­gła z Mają na jednej ręce i okryciami całej ich trójki na drugiej.

Nie podziękowała za gościnę, nie pożegnała się, wypadła za drzwi bez słowa. Karl musiał przepraszać za jej zachowanie. Nie znalazł dla niej zrozumienia, był rozgniewany nie na żarty. Rai ja aż popłakała się ze złości. Wyszorowała Maję, Karla i samą siebie w gorącej wodzie.

Mąż wyzwał ją od histeryczek i ze stoickim spoko­jem odmówił pójścia po wodę. Raija sama ją przynio­sła i wygotowała wszystkie ubrania, które miały na sobie podczas tamtej wizyty. Nie chciała robactwa w swoim domu, nie mógł tego zrozumieć?

Nie mógł. Zamiast tego powiedział jej, że w życiu rybaka na północy wszy są wszechobecne. Żaden mężczyzna znad fiordu nie umarł od ich ugryzień. Histeria dobra jest dla bab.

Co ci ludzie pomyślą o jej zachowaniu? Gotowi się obrazić.

Raija nie odpowiedziała. Zacisnęła usta i milczała.

Karla nie zaczepiali, Raija spotykała się z docin­kami. Nie przejmowała się jednak ludzkim gada­niem. Patrzyła mieszkańcom Lyngen prosto w oczy z niezachwianą pewnością, że nie jest mniej warta.

Rzecz jasna, ten epizod był wodą na ich młyn. Par­szywi Kwenowie nie będą uczyć Norwegów czysto­ści. A już zwłaszcza nie ona, Raija Elvejord, która wiele lat spędziła pośród Lapończyków. O, nie, zwła­szcza nie ona. Najwyższy czas nauczyć ją pokory.

Może powinna była postąpić roztropniej, ale z per­spektywy czasu wszystko wygląda inaczej, niż kiedy tkwi się w środku zdarzeń. W głębi duszy wiedziała jednak, że dziś uczyniłaby tak samo.

Zacisnęła zęby i wyciągnęła bieliznę z wrzątku. By­ła ciężka, ale Raija zdołała ją unieść. Chwyciła stare wiosło, na którym nosiła pranie nad rzekę. Dostała parę wioseł od Kristiana, nadawały się znakomicie do tego celu.

Zmęczona, z jękiem zrzuciła wygotowaną bieliznę na płaski kamień nad brzegiem i wróciła po resztę. Płukania nie znosiła, zwłaszcza o tej porze roku, kie­dy zima wciąż nie chciała się poddać, a lato jeszcze nie nadeszło. Woda w rzece była zimna, wydawała się chłodniejsza niż zimą. Wtedy człowiek przynajmniej się nie dziwił, że jest lodowata.

Złapała parującą koszulę, parząc sobie pałce, i za­nurzyła ją w wodzie. Z początku poczuła ulgę, potem woda stawała się coraz zimniejsza. Mechanicznym ru­chem wyjęła koszulę, wyżęła ją, odłożyła, potarła si­ne dłonie i znów sięgnęła do zawiniątka z bielizną. Płukała, wyżymała, tarła dłonie...

Kiedy skończyła i rozwiesiła pranie na rei, którą Kalle umocował między dwoma drzewami niedaleko domu, nie czuła palców.

Następnego dnia pranie wciąż tam wisiało, koły­sząc się na słońcu, prawie suche. Ale Raija nie miała już nigdy użyć ani jednej sztuki. Ktoś pociął je na wą­skie paski. Trzepotały teraz wyzywająco w lekkiej bryzie.

Raija oparła się o ścianę domu i zaczęła płakać. Podłość nieznanego dręczyciela przekroczyła wszel­kie granice. Ludziom znad fiordu Lyngen nie przele­wało się, a Raija i Karl nie mieli więcej niż inni. Ten czyn bolał bardziej niż obelżywe słowa.

Nowe sukno kosztowało fortunę, a szycie ubrań było dla Raiji udręką, natura poskąpiła jej umiejętno­ści na tym polu. Miała wrażenie, że ten, kto to zro­bił, wiedział o jej ułomności.

Antti zaklął szpetnie, kiedy Raija pokazała mu po­cięte strzępy.

- Dwie koszule należały do ciebie - powiedziała. Wiedziała, że uszyła je Leena, żona Anttiego. Antti utracił ją w drodze na północ. Wyruszyli z domu w Finlandii we trójkę, lecz do krainy, z którą wiąza­li tyle nadziei, dotarł tylko z synem.

Raija była jedną z niewielu osób, które znały histo­rię życia Anttiego Kesaniemi. Nigdy nie nadużyła za­ufania, którym ją obdarzył, powierzając jej cząstkę swej przeszłości.

Antti - ojciec, który nie był jej ojcem, lecz znał ją lepiej niż rodzony. Wszystkie jej tajemnice były u niego bezpieczne, a ona nikomu nie zdradzała se­kretów, którymi się z nią dzielił. Łączyły ich silne więzy, równie silne jak więzy krwi.

- Do diabła z koszulami, Raiju! Jakiś szatan wyrzą­dził ci krzywdę i teraz rechocze z zadowolenia. Do­stanę go w swoje ręce!

- Jak? - spytała ze znużeniem. - Nie ma śladów. Nie sposób przewidzieć, kiedy ponownie uderzy.

- To właśnie jest najgorsze!

W głosie Anttiego zabrzmiało zdecydowanie, a w zielonych oczach pojawiły się iskierki gniewu. Czuł się wyzwany i gotował się do zemsty. Tego Raija bała się najbardziej. Nie mogła go utracić, Antti był jak skała w rwącym strumieniu zdarzeń. Ten ro­sły mężczyzna z ojczystych stron, wyrozumiały i godny zaufania, zastąpił jej ojca. Ojca, do którego tęskniła od dnia, kiedy rodzony ojciec zniknął z jej życia w pewien wietrzny, zimowy dzień nad rzeką Torne. Anttiego nie może utracić, życie nie byłoby już takie same.

Przez wszystkie młode lata Raija traciła tych, któ­rych kochała. Moja czara jest już pusta, pomyślała z goryczą. A zresztą, skąd mogła wiedzieć, co los jej gotuje. Nie miała złudzeń co do przyszłości. Dawno już porzuciła marzenia o srebrnych rybach, które go­łymi rękami łowi się w morzach północy.

Wszędzie był głód, wszędzie tęsknota i ból. I nie­spełnione marzenia. Nawet w Ruiji.

Szkoda, że nie mogła wrócić do domu i opowie­dzieć wszystkim o rzeczywistej Ruiji. Piękne opowie­ści różniły się od codzienności po tej stronie granicy. Zresztą pewnie by jej nie uwierzyli...

Zbyt wiele powtarzano legend o szczęśliwej krai­nie. Jeden krytyczny głos utonąłby w morzu sag o złocie i srebrnych rybach.

- Karl nie powinien był wypływać! - westchnął Antti. Trzymał Maję na kolanach. Dziewczynka śmiała się radośnie, nie zdając sobie sprawy, że są ludzie, którzy chętnie widzieliby jej krzywdę.

- Musiał - odrzekła hardo Raija. - Trzeba jakoś żyć. Utkwił w niej spojrzenie mądrych oczu.

- Nie rozumiem, dlaczego tu zamieszkaliście. Kristian da sobie radę bez was. Powinniście wyjechać, jak tylko Kalle wróci. Jesteście młodzi, znajdziecie lepsze miejsce do życia.

Zamachał ramionami, by podkreślić wagę swych słów, i Maja omal nie spadła z jego kolan. Kiedy ją złapał, dziewczynka roześmiała się z zachwytem, my­śląc, że to nowa zabawa.

Nie dała mu spokoju, póki nie powtórzył tego ge­stu ze sześć razy. Śmiech dziecka rozbrzmiewał perli­ście w skromnych ścianach izby, łagodząc powagę sy­tuacji. Pod czulą opieką matki Maja nie zaznała je­szcze bólu.

- Zostaniemy - odrzekła Raija. - Jeszcze jakiś czas... W jej wzroku kryło się zdecydowanie.

- Żebym tylko wiedział, dlaczego...

- Muszę.

Stara śpiewka. Antti przeklął w duchu jej upór. Je­śli Raija coś sobie postanowiła, nikt nie mógł jej od tego odwieść.

Nie rozumiał, co ją tu trzymało, pewnie coś ważne­go, ale nie zapytał. Zresztą nie chciał, by wyjechała.

Raija i dziewczynka stanowiły jasny punkt jego co­dzienności, dla nich warto było żyć. Szkoda, że Kristina nie chciała Reijo za zięcia. Jego syn, Reijo, lepiej by pasował na męża dla Raiji niż Karl. Karl Elvejord był dobrym człowiekiem, zbyt jednak uległym. Raija potrzebowała silnej ręki, inaczej zyskiwała niebez­piecznie dużą przewagę nad mężczyzną.

Ta drobna kobieta sprawowała władzę nad wielo­ma duszami, Antti mógł dopisać swoje nazwisko do listy. Miał tylko nadzieję, że nie do końca zdawała so­bie sprawę ze swojej magicznej siły. Taka świado­mość mogłaby ją zniszczyć.

- Znajdę ich - wycedził. Musiał głośno wypowie­dzieć te słowa, by nabrały mocy wiążącej obietnicy.

- Wyprą się wszystkiego... - uśmiechnęła się krzy­wo Raija. - Powiedzą, że sama pocięłam własne rze­czy, żeby się wyróżnić...

Antti posadził Maję i wyszedł z izby. Nie radził so­bie ze świadomością, że zna sprawcę, a nie może po­wstrzymać go przed dalszymi niegodziwościami. Mógł stłuc Isaka, ale w gruncie rzeczy był zbyt po­ważny na takie zachowanie. Nie powstrzymałoby to napastnika, wręcz przeciwnie, podjudziło do nowych występków. Antti dobrze go znał.

Był bezradny.

Isak pojawił się tego samego wieczora tuż po wyj­ściu Anttiego. Antti poszedł po rzeczy, tak przynaj­mniej powiedział, ale Raija przypuszczała, że chce ochłonąć na świeżym powietrzu. Incydent z praniem wyraźnie nie dawał mu spokoju.

Isak zjawił się jak duch, nagle stanął w progu i wbił w Raiję wzrok.

Poczuła w sercu ukłucie strachu, ale ukryła to mi­strzowsko. Nie chciała sprawiać mu satysfakcji.

Na całe szczęście Maja już spała. Isak rozchylił grube wargi w uśmiechu, ukazując żółte od tytoniu zęby. Raija zadrżała mimowolnie, ale natychmiast te­go pożałowała, jego wzrok bowiem stwardniał.

Isak wyglądał odrażająco, ale nie mogła okazywać niechęci zbyt ostentacyjnie. Był pamiętliwy, a teraz dała mu jeszcze jeden powód do nienawiści.

- Jesteś sama? - spytał. Uśmieszek zadowolenia na jego twarzy świadczył, że doskonale zna odpowiedź. Musiał obserwować dom i widzieć wychodzącego Anttiego. Raija poczuła cierpki smak w ustach.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale nie było w tym za grosz życzliwości. Raija tkwiła w bezruchu przy kołowrotku.

- Często myślałem, co moglibyśmy robić we dwój­kę - ciągnął Isak, wycierając ręce o spodnie na udach.

Raija rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie, gdzie położyła nóż - nóż, który mąż kazał jej zawsze trzymać w pogotowiu. Używała go dzisiaj, czyściła nim ryby. Jej obawy przerodziły się w pewność: w wyobraźni ujrzała nóż w zielonej trawie nad brze­giem rzeki. Ryby zabrała do domu, ale o nożu zapo­mniała. Była bezbronna, a Isak z pewnością nie miał dobrych zamiarów.

Leniwie oderwał się od drzwi i kocim krokiem przeciął izbę. Sprężystość jego ruchów zdumiewała, był bowiem dość przysadzisty i krępy. Z pozoru wy­dawał się silnym mężczyzną, ale wystający brzuch świadczył o czymś wręcz przeciwnym.

Raija zacisnęła kurczowo dłonie. Będzie gryźć, ko­pać i bić. Nie zdoła się obronić, ale tanio się nie sprzeda.

Kiedy Isak nachylił się nad Raiją, odór przyprawił ją o mdłości. Czy ten człowiek nigdy się nie myje? Śmierdzi gorzej niż śnięta ryba...

Mocne palce zacisnęły się na jej włosach. Z bły­skiem w oku zmusił ją brutalnie, by wstała. Raija syk­nęła z bólu, ale ugryzła się w wargę i powstrzymała od krzyku. Poczuła smak krwi. Nie krzyknie ze stra­chu na oczach tego nikczemnika, nawet gdyby miała utoczyć jej więcej.

Isak pociągnął mocniej, jakby chciał wyrwać jej włosy wraz ze skórą. Raija wbiła zęby w wargę i unio­sła się na palcach. Ból trochę zelżał.

Isak zaśmiał się chrapliwie i oblizał usta. Jego cuchnący oddech zemdlił Raiję, a kiedy przycisnął brzuch do jej ciała, myślała, że zwymiotuje. Podnio­sła instynktownie ręce, by go odepchnąć, a Isak na­tychmiast to wykorzystał. Chwycił ją za nadgarstki, pozbawiając szans na obronę, jednocześnie jednak puścił jej włosy.

Ból ustąpił, pozostało jedynie uczucie swędzenia w miejscach, gdzie pozbawił ją paru kosmyków.

Isak zdawał sobie sprawę ze swojej przewagi. Raija była sama, Antti dopiero co wyszedł. Miał mnóstwo czasu na to, by zrobić z nią, co zechce. Raija bała się śmiertelnie, ale nie okazywała tego. Nie chciała dawać napastnikowi powodów do złośliwej satysfakcji, a już najmniej pragnęła obudzić Maję. Sądziła, że Isak w ogóle nie pomyślał o dziewczynce. Był przepełnio­ny pragnieniem zemsty i nie uświadamiał sobie, że najboleśniej zraniłby Raiję, krzywdząc jej córkę. Nie wpadnie na ten pomysł tak długo, jak Raija zdoła od­ciągnąć jego uwagę od Mai. Była gotowa oddać życie za swoją małą córeczkę.

- Milczysz, fińska dziwko? - Isak obnażył żółte zęby w uśmiechu. Raija wstrzymała oddech, ale bez drżenia wytrzymała jego spojrzenie. Ujrzała w nim zwierzęce pożądanie i ślepą nienawiść.

Isak oblizał wargi. Opór Raiji zwiększał jego pod­niecenie. Wsunął kolano między jej uda. Szarpnęła się, ale widząc niebezpieczny błysk w wyblakłych oczach Isaka, poddała się jego woli. Przylgnął do niej udami i stęknął. Pięść zaciśnięta do tej pory na ple­cach Raiji powędrowała w dół po miękkim zaokrą­gleniu biodra.

Raija plunęła mu w twarz.

Jego oczy zwęziły się do szparek ukrytych w fał­dach twarzy, a usta wykrzywiły w okrutnym gry­masie.

- Diabelska suko! - warknął. - Pożałujesz! Tak cię urządzę, że już nigdy żaden mężczyzna nie będzie miał na ciebie ochoty...

Wierzchem dłoni otarł twarz. Dotknął przy tym blizny, która odcinała się wyraźną, jasną smugą.

- Już ja lepiej cię przyozdobię - dodał z groźbą w głosie. - Ale najpierw pokażę ci, co prawdziwi mężczyźni mają w spodniach. Smarkacze, którzy cię dotąd ujeżdżali, nie mogą się ze mną mierzyć... - za­rechotał.

Wsadził brudną, spoconą łapę pod spódnicę Raiji, położył na biodrze, potem wsunął między uda i wtar­gnął w nią pożądliwymi palcami...

Raija omal nie zemdlała. Jej oczy wypełniły się łza­mi, ale zdołała powstrzymać się od płaczu. Brutalne palce wciskały się głębiej, natarczywie. Isak nie zwa­żał na to, że sprawia jej ból, uśmiechał się i jęczał z zachwytu. Z kącików jego ust ściekała ślina. Wygiął się ku Raiji, ocierał obrzydliwie o jej brzuch swoją na­brzmiałą męskością. Nie przestawał penetrować jej palcami, stękał z podniecenia, myśląc, że obudzi w niej żądzę. Nie mógł mylić się bardziej.

Jednym ruchem dłoni podniósł jej spódnicę i przy­warł do jej obnażonego brzucha. Drugą ręką złapał Raiję z tyłu i ścisnął aż do bólu.

- Ilu fińskich prostaków głaskało cię po futerku? - wyszeptał. Z ust spływała mu strużka śliny, ale nie zważał na to. - Nie liczyłaś, moja damo? Dla nich chętnie rozkładałaś nogi?

Szarpał się z guzikami przy spodniach, a Raija przeszkadzała mu, jak mogła. Ze skrępowanymi rę­koma mogła niewiele.

Isak dyszał ciężko. Z czerwoną, zlaną potem twa­rzą i nabiegłymi krwią oczyma wyglądał jeszcze bardziej odrażająco niż zazwyczaj. Raija zdołała przekręcić się na bok i uwolnić uda od nacisku je­go kolana. W ogóle tego nie zauważył, zajęty rozpi­naniem spodni. Żądza dawno już przyćmiła mu re­sztki rozsądku.

Cały czas obrzucał Raiję wyzwiskami, znajdując widoczną satysfakcję w okazywaniu jej pogardy.

- Schowaj pazurki, lapońska dziwko! Wiem, że te­go właśnie chcesz! Nigdy nie masz dość. Najpierw za­bawiałaś się z każdym parszywym Finem, który za­pukał do twoich drzwi. Potem napatoczył się ten młokos, Karl Elvejord. Pewnie niejednego go nauczy­łaś, po to tylko by mu przyprawić rogi z mężczyzna­mi z rodu Kesaniemi... Wpuścić i ojca, i syna między nogi... Jesteś nienasycona...

Obnażył się. Raija zagryzła zęby i wbiła mu kola­no w krocze, raz, drugi... Isak zatoczył się do tyłu, po­tknął o ławę przy stole i runął jak długi na podłogę. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, z ust po­płynęła ślina. Wycharczał przekleństwa i skulił się u jej stóp. Raija obciągnęła spódnicę. Uda paliły ją nieznośnym bólem, ale nie zważała na to. Wyjęła za­płakaną Maję z kołyski i pobiegła do drzwi.

Śmiała się z ostrzeżeń Anttiego, twierdziła, że prze­sadza. Nic nie może się zdarzyć, Isak nie ośmieli się zaatakować w biały dzień. Jak bardzo się myliła! O mały włos jej nie zgwałcił. Groził, że ją oszpeci. Te­raz wierzyła już, że jest w stanie to uczynić, nienawi­dził jej bezgranicznie.

Dlaczego nie wyjedzie? Zanim ktoś nie wpadnie na pomysł, by ją zabić? Ludzie traktowali ją z wzgardą, życie nad fiordem nie przyniosło jej szczęścia. Jedy­ne chwile szczęścia zdobyła ukradkiem, drogocenne sekundy w ramionach mężczyzny obiecanego innej kobiecie. Bolesny poród jego dziecka.

Mikkal, Mikkal!

Nie mógł słyszeć jej cichego krzyku, nie była w sta­nie go przywołać. A bardziej niż kiedykolwiek po­trzebowała jego obecności.

Tęskniła do jego czułych ramion, tylko w nich bo­wiem znajdowała ukojenie. Nikt inny jej nie rozu­miał. Potrzebowała go rozpaczliwie. To dla niego zo­stała w tym miejscu, które kochała i nienawidziła jed­nocześnie. Dla niego tłumiła w sobie tęsknotę do lep­szego życia. Dla niego...

Pewnego dnia zjawi się, a ona będzie czekać. Mu­si czekać.

- Mikkal! - zaszlochała, przytulając córeczkę do piersi. - Mikkal!

Nie mógł jej usłyszeć. Znajdował się daleko na wschodzie, gdzie równiny stroiły się we wrzosy na przekór upartemu śniegowi, gdzie niebo czerwieniło się, a szron osiadał na policzkach. Żył własnym ży­ciem. Tak jak Raija swoim.

Tylko Antti mógł dać jej schronienie.

6

Sigga nie rozmawiała z Mikkalem od nocy, którą spędził w namiocie Aslaka. Mikkal zdawał sobie spra­wę, że musi pierwszy wyciągnąć rękę do zgody. Nie chciał. Tak było lepiej.

Z rodziną przebywał ciałem, duchem był w dro­dze na zachód. Rozmyślał, pracował, a każdy dzień marszu oddalał go od Raiji. Zdradzał Siggę niegod­nym zachowaniem i złymi myślami, ale nie poczyty­wał tego sobie za grzech. Sigga sama sobie była win­na. Miała oczy, nikt jej nie zmuszał do niczego - on najmniej ze wszystkich.

Ale od tamtej koszmarnej nocy nie opuszczało go poczucie, bardziej dojmujące niż ból fizyczny, że zdradza Raiję.

W głębi duszy żywił przeświadczenie, że to nie był zwykły sen. Więź łącząca go z Raiją przekraczała gra­nice wyobraźni. Kiedyś potrafili zgadywać własne na­stroje i rzadko się mylili.

Ta więź nie osłabła mimo dzielących ich rzek i gór. Rai ja wysłała do niego wołanie o pomoc, a przecież nie była skora do próśb. Potrzebowała go, a on nie mógł jej zawieść.

Znajdowali się już niedaleko letnich pastwisk. Mikkal poganiał, dni marszu dłużyły się niemiłosiernie. Wszyscy byli zmęczeni ponad miarę, dzieci gry­masiły, kobiety narzekały. Nawet ojciec uważał, że Mikkal przesadza.

- Możesz sobie pofolgować w inny sposób - zau­ważył, niedwuznacznie wskazując na Siggę. Ten ko­mentarz zirytował oboje. Sigga zaczerwieniła się i ka­zała teściowi pilnować własnych spraw.

Ludzie gadali. Wszyscy wiedzieli, jak rzadko i nie­chętnie kładł się u boku Siggi. Dla niej gorycz poraż­ki była podwójna. Mikkal wiedział o tym, ale nie po­trafił wzbudzić w sobie pożądania.

Zresztą pożądanie budziło w nim wiele kobiet, a je­szcze więcej skłonnych było je zaspokoić. Mikkal jed­nak pozostał wierny żonie. Sigga znajdowała w tym fakcie niejaką pociechę, choć nie umniejszało to w ni­czym jej przygnębienia.

Tak więc Mikkal trzymał się od niej z daleka. Kładł się, kiedy Sigga spała, jadał samotnie, pracował za dwóch, byle tylko uniknąć spotkania z żoną.

O chłopcu dowiedział się od matki. Ravna znala­zła go pewnego poranka przed namiotem Elle. Całą noc spędzili w marszu po coraz cieńszej pokrywie śniegu. Pastwiska leżały o dzień drogi. Jeszcze tylko ostatni etap i będzie wolny. Mikkal spędzał dużo czasu w namiocie Elle. Stara nie dręczyła go już swo­im gadaniem. Mikkal wiedział, że ją irytuje, choć te­go nie okazywała. Zawsze ją lubił, a ona odpłacała mu przywiązaniem. Nie akceptowała jego stylu ży­cia, ale i nie czyniła mu z tego powodu wyrzutów. Odzywała się tylko wtedy, kiedy Mikkal zaczynał rozmowę. Chciał siedzieć przed wejściem do namio­tu, mógł siedzieć. Chciał wejść do środka, wpuszczała go. Elle nie wtrącała się do jego życia, a on już nie prosił jej o rady czy wróżby. Zaprzątały go własne myśli i zmartwienia.

- Szukałam cię.

Ravna była niewielkiego wzrostu, ale z jej postaci emanowała siła. Zaczęła rozmowę ostrym tonem, do którego Mikkal nie przywykł. Ravna kochała Raiję i zwykle brała jego stronę.

- Sigga cię potrzebuje - ciągnęła tym samym to­nem, nie ruszając się z miejsca.

- Być może - westchnął Mikkal - ale ja jej nie po­trzebuję. Ma braci do pomocy. Chętnych do jej łoża znajdzie się wielu. Ma moje błogosławieństwo, nie bę­dę dla takiej błahostki sięgał po nóż...

- Zamilcz, chłopcze! - Oczy Ravny zalśniły gnie­wem. - Wstyd mi za ciebie, Mikkal! Nie spodziewa­łam się, że do tego dojdzie!

Mikkal wzruszył ramionami. Nie mógł nic pora­dzić na to, że tak myśli.

- Sigga potrzebuje mężczyzny, który jest ojcem jej syna. Nieważne, co do niej czujesz, wciąż jednak po­zostajesz ojcem Ailo. Nie znasz go wprawdzie, chło­pak wrzeszczy na twój widok, jakby ujrzał kogoś ob­cego, ale i tak jesteś jego ojcem, Mikkal...

- Tak, tak, to mój syn... - przerwał jej niecierpli­wie. Miał dość matczynej tyrady.

- Jest chory. Pluje krwią, płacze, jest rozpalony. Wykaż choć trochę przyzwoitości i poczucia obo­wiązku i stań u boku Siggi w takiej chwili.

Mikkal wstał bez słowa i ruszył za matką. Ravna nie przesadzała, zresztą nigdy nie rzucała słów na wiatr. Chłopiec rzeczywiście był w złym stanie. Poznaczona strugami łez twarzyczka płonęła ru­mieńcem. Sigga podała Mikkalowi dziecko, nie mó­wiąc ani słowa. Nie musiała, wszystko można było odczytać z jej spojrzenia. Kiedyś jej duże oczy wy­pełniała miłość, teraz pogarda. Mikkal zdziwił się, w swej naiwności wierzył, że będzie go wielbić przez całe życie.

Ailo krzyczał wniebogłosy. Jego buzia poczerwie­niała jeszcze mocniej i chłopiec zaczął kaszleć. Mik­kal ujrzał z przerażeniem, że matka mówiła prawdę - ślina dziecka zmieszana była z krwią.

Sigga wyciągnęła ręce po synka, otarła mu usta ka­wałkiem sukna i przytuliła. Na jej twarzy malował się ból.

Mikkal poczuł, jak ten sam ból kładzie się cięża­rem na jego piersi. Wreszcie pojął, że kocha tego chłopca, choć go prawie nie zna.

- Przyrządziłaś dla niego jakąś mieszankę? - spytał matkę. - Zeszłego lata napełniłaś tobołek po brzegi, przecież nie zużyłaś wszystkiego?

Ravna zbierała zioła każdego lata. Znała się na zie­larstwie, choć nie przyznawała się głośno do swego kunsztu. Do północnej krainy przybywało wielu Nor­wegów. Nauczali o Chrystusie i głośno potępiali wia­rę w starych bogów. Ravna wciąż jednak pokładała za­ufanie w tajemnych mocach przyrody, choć nie od­rzucała nowej nauki przybyszów.

W swej mądrości nie przyznawała się do znajomo­ści ziół, bo wiedziała, że patrzono by na to podejrz­liwie. Misjonarze uznaliby jej sztukę za podarunek diabła i ukarali stosownie do przewiny.

Ravna nigdy nikogo nie skrzywdziła. Całą wiedzę przekazała jej matka, która zdobyła ją od własnej matki. W rodzie Ravny kunszt leczenia ziołami od wielu pokoleń dziedziczono po kądzieli. Miał przejść na córeczkę Ravny, ale Laila umarła, potem na Raiję, ale i ją Ravna utraciła. Sigga nie chciała się uczyć, jak to nazywała, czarnej magii. A przecież Ravna swo­imi ziołami nie wyrządziła krzywdy żadnej żywej istocie. Znała trujące rośliny, lecz ich nie zbierała. Niosła ludziom dobro, nie była czarownicą, potrafi­ła leczyć. Ta umiejętność, jakże rzadka i niezwykła w tamtych czasach, budziła w ludziach nieufność. Sy­nowa nie stanowiła wyjątku.

- Chyba nie chcesz, by Ailo pił to świństwo? - Głos Siggi zabrzmiał piskliwie, ale w jej niedowierzaniu kryła się iskierka nadziei. - Nie będziesz wypróbowywał pogańskich sztuczek na własnym dziecku?

Mikkal objął żonę ramieniem. Uczynił to mecha­nicznie, lecz kiedy Sigga skuliła się pod dotykiem, na­tychmiast pożałował swego gestu.

- Te pogańskie sztuczki zdziałają więcej niż twoje łzy. Masz coś, matko?

Błagał ją wzrokiem i Ravna uśmiechnęła się słabo mimo powagi sytuacji. Lekarstwo przygotowała już dawno, kiedy Ailo zaczął kaszleć. Kiedyś podała je Laili, zbyt późno jednak, by uratować dziecko. Cho­roba Ailo przypominała tę straszną dolegliwość, któ­ra posłała jej córkę do grobu. Wciąż żywiła nadzieję, że jest jeszcze szansa na ratunek.

Mikkal okazał się mądrzejszy od synowej. Szkoda, że nie dostała mu się Raija, ona też miała dość oleju w głowie.

Ravna wydobyła miseczkę z lekarstwem i podała ją Mikkalowi. Sigga nie powstrzymała go, kiedy wle­wał wywar do ust chłopca, ale też nie uczyniła nic, by mu pomóc.

Mikkal nie potrafił obchodzić się z małymi dzieć­mi, a Ailo się go bał. Chłopczyk bronił się z całych sił przed wypiciem niesmacznego napoju, lecz Mik­kal zmusił go do przełknięcia jednej porcji na pięć wyplutych i wykaszlanych. Pozostawało wierzyć, że tyle wystarczy.

- Musisz podawać mu lekarstwo co jakiś czas - rzu­ciła sucho Ravna, patrząc synowi prosto w oczy. Mik­kal zrozumiał, że matka uznaje to za jego obowiązek. On jednak miał do wykonania poważniejsze zadanie.

Postawił miseczkę u stóp Siggi, spojrzał na nią su­rowo i rozkazał:

- Dopilnuj, by mały przełknął to, co przyniesie matka. Nie zaszkodzi, a jeśli będziesz się modlić, mo­że pomóc. Ja muszę już iść.

Sigga nie odpowiedziała, wykrzywiła usta w gorz­kim grymasie. Natomiast Ravna zaprotestowała:

- Chyba nie masz zamiaru ruszać z innymi? Pastwi­ska są o dzień drogi stąd, dadzą sobie radę bez ciebie.

Mikkal założył kciuki za pas. Nie patrzył na syna.

- Do niczego się wam nie przydam - stwierdził z przesadną szorstkością. - Poproszę Andersa, by zo­stał. On ma lepsze podejście do dzieci...

- Przecież chodzi o twojego syna!

Mikkal wytrzymał niewzruszenie zdumiony wzrok matki.

- I tak tu więcej niż Anders nie zdziałam, za to le­piej niż on znam się na reniferach. Od zwierząt zale­ży życie mojego syna. I od mojej żony...

Wyszedł, czując pogardę do samego siebie. Wie­dział jednocześnie, że los znów dał mu szansę.

Dotąd zastanawiał się, jakich użyć wymówek. Spędzał bezsenne noce, wymyślając kłamstwa, choć zdawał sobie sprawę, że Sigga w żadne z nich nie uwierzy. A teraz niebiosa zsyłały mu okazję, o któ­rej marzył. Minie jeszcze jedna noc, ludziom przy­niesie sen i odpoczynek, a jemu da wolność. Nie wieczną wolność, jedynie jej namiastkę. Wystarczy jednak, by podążyć za głosem, który wzywał go nie­ustannie. Minie jeszcze jedna noc i skieruje swe sa­nie na zachód.

7

Antti nie mógł sobie wybaczyć, że zostawił Raiję samą tamtego dnia, kiedy zjawił się Isak.

Niewielką pociechę znajdował w tym, że zajście skończyło się szczęśliwie. Kiedy Raija przybiegła do niego, zapłakana, w potarganym odzieniu i z Mają na ręku, oślepiony gniewem ruszył szukać Isaka.

Nie znalazł go ani wtedy, ani później. Isak wie­dział, że Antti Kesaniemi ruszy jego tropem. Choć Fin był od niego sporo starszy, wciąż zachował siłę i temperament młodzieńca, więc Isak wolał się nie narażać. Siedząc w ukryciu, wymyślał nowe sposo­by, by zranić Raiję.

Zapłaci, drogo mu zapłaci. Wszystkiego jej pozba­wi - domu, dziecka, pięknej twarzy, ale nie życia... Isak uśmiechał się do swoich fantazji. W końcu spra­wiedliwość zatriumfuje, tymczasem trzeba ją trochę nastraszyć. Sam nie mógł zbliżyć się do domu nad rzeką, ale znał kogoś, kto chętnie wyświadczy mu przysługę. Sara nienawidziła Raiji równie mocno jak on, a z Anttim też miała na pieńku. Isak wiedział, jak ją wykorzystać. Na różne zresztą sposoby...

Złe przeczucia dręczyły Raiję od chwili, gdy Maja zgubiła lalkę. Lalka była jej jedyną zabawką. To Reijo wystrugał ją dla niej. Dla Mai stanowiła najdroższy skarb. Reijo nazwał lalkę imieniem matki: Leena.

Maja zgubiła Leenę w czasie zabawy na łące. Raija i Antti próżno szukali jej przez kilka godzin. Antti uważał, że lalka wpadła do rzeki, która o tej porze roku niosła znacznie więcej wody niż zwykle.

Raija była przerażona.

Jej przerażenie sięgnęło zenitu, kiedy następnego poranka znalazła lalkę pod drzwiami. Ktoś postąpił z nią podobnie jak z owcą. Połamał ręce i nogi, ode­rwał głowę od tułowia. Sukienka lalki, pocięta na drobne paseczki, leżała obok.

Antti pociemniał na twarzy.

- Jak można zrobić coś takiego dziecku? - za­grzmiał. - Jak można nienawidzić dziecko? To chore!

- Isak jest chory - odrzekła bezsilnie Raija. Wie­działa, że to znak. Zapowiedź. Teraz lalka, następ­nym razem Maja. Dziewczynka często bawiła się sa­ma. Antti i Raija oddawali się obowiązkom, pewni, że mała jest bezpieczna.

Jednak nie była bezpieczna. Lalkę ukradziono, choć oboje znajdowali się w pobliżu. Maję może spo­tkać podobny los.

Raiję może spotkać podobny los.

Od tej chwili nie pozwalali dziewczynce na swo­bodę, do której była przyzwyczajona. Raija miała wrażenie, że za każdym drzewem czają się cienie. Zdawała sobie sprawę, że to wyobraźnia płata jej fi­gle, ale wolała nie ryzykować.

Antti wyciął zagajnik rosnący wokół domu, ale Raija nie poczuła się bezpieczniej. Wiele wieczorów spędziła, pochlipując, wsparta na jego silnym ramie­niu. Antti pocieszał ją po ojcowsku i przysięgał, że powstrzyma zło, choćby przyszło mu za to zapła­cić życiem.

Wypowiadał te słowa z taką mocą, że Raija się przestraszyła. Nie cofała się przed niczym, zawsze gotowa odpłacać pięknym za nadobne, ale tym razem coś w postawie Anttiego niezwykle ją zaniepokoiło. Nie mogła określić przyczyn tego niepokoju i popa­dała w coraz większe przygnębienie.

Tydzień pracy dobiegał końca. Raija siedziała z Anttim przed domem, wypatrując cieni pomiędzy drzewami. Maja spała. Od dnia, w którym znaleźli lal­kę, nikt nie kręcił się koło domu, ale Raija nie mogła pozbyć się uczucia lęku. Ten, kto zniszczył zabawkę, dopiął swego.

Gwałtownym ruchem złapała Anttiego za ramię. Jej oczy zaokrągliły się, wpatrując czujnie w jakiś punkt pomiędzy brzozami. Nie myliła się.

- Spójrz! - syknęła, nie odwracając głowy.

Antti podążył za jej wzrokiem. W lesie coś się po­ruszyło. Wstał i przyjął wyczekującą postawę, rozsta­wiwszy szeroko nogi. Raija też się podniosła i stanęła blisko Anttiego, tak blisko, że przez cienką koszulę czuła ciepło jego ciała. Promieniował spokojem, mo­gła mu ufać. Przysunęła się jeszcze bliżej, chwyciła go za ramię, znajdując w tym uścisku wsparcie, którego potrzebowała.

Cień zbliżał się, stał się wyraźniejszy na tle lasu i zmienił w sylwetkę człowieka. Postać ubrana była na brązowo i poruszała się kołyszącym krokiem, któ­ry Raiji wydał się dziwnie znajomy. Bezwiednie ści­snęła mocniej ramię Anttiego, wbiła mu paznokcie w skórę. Kiedy postać zbliżyła się do skraju lasu, z ust Raiji wydobyło się westchnienie. Była blada jak stycz­niowy śnieg.

Antti uwolnił się z uścisku, odruchowo pogładził Raiję po włosach i zajrzał jej w oczy.

- Pójdę, Raiju. On cię obroni. Wrócę, kiedy ze­chcesz.

Mężczyzna wyszedł z lasu i znieruchomiał. Antti podniósł rękę w geście pozdrowienia i pomaszerował w dół rzeki. Nie chciał się z nim spotkać.

Raija nie mogła się poruszyć. Syciła oczy wido­kiem. Niepojęte! To był on! On! Tylko dlaczego nie podchodził?

Mikkal wbił badawczy wzrok w plecy Anttiego. W jego oczach pojawił się wyraz niedowierzania i podejrzliwości.

Zrobił kilka kroków, teraz widziała go dokładnie i mogła usłyszeć pytanie.

- Żyjesz z... nim?

To samo niedowierzanie w głosie, znajomym, ko­chanym głosie, który zachowała w pamięci przez wszystkie lata. Te słowa miały być pierwszymi, któ­re wypowiedział, kiedy marzenia stały się rzeczywi­stością.

Wytarła ręce o fartuch, czuła niezwykłą suchość w gardle.

Musi coś powiedzieć! Zaprzeczyć! Wyznać praw­dę! Wciąż jest taki przystojny...

A jednak odmieniony...

Omiotła wzrokiem jego postać. Widać małżeństwo mu służy... Raija poczuła ukłucie w sercu.

Znów spotkały się ich spojrzenia, w jego oczach wciąż tkwił niemy wyrzut.

- Potrzebuję przyjaciół - powiedziała z odcieniem dumy, którą pamiętał z dawnych lat.

Mikkal uznał z zawstydzeniem, że się pomylił. Na ułamek sekundy zazdrość przyćmiła mu umysł.

Tyle o niej myślał, tak bardzo tęsknił, marzył... Wy­pełniała mu cały świat na jawie i we śnie. Raija. Jego Raija. Na zawsze.

- Oczywiście - odrzekł, a potem jego wargi wyszep­tały jej imię, cicho i delikatnie jak powiew wiatru. Ką­ciki ust uniosły się w górę w znajomym uśmiechu. W oczach Raiji dostrzegł to, co tak skrzętnie ukrywał.

Nogi poniosły go ku ukochanej. Poczuł zapach jej włosów, a kiedy objął ją ramionami, wspomnienie lat pełnych smutku i tęsknoty rozwiało się. Mógł wręcz uwierzyć, że nigdy się z nią nie rozstawał.

Raija poddała mu się, pragnęła tego. Wciąż nie wie­rzyła, że to dzieje się naprawdę. W jej myślach jak nie­my wyrzut sumienia pojawił się Karl. Kalle, nie mogę nic na to poradzić! Mikkal jest wiatrem w koronach drzew, wodą w rzece, słońcem grzejącym mą zziębniętą duszę. Był przed tobą i pozostanie na zawsze. To, kim jesteś dla mnie, Karl, nie przysłoni Mikkala...

- Przyszedłeś - szepnęła, wtulona w jego ramię. Czuła szorstkość jego skóry na wargach, jego zapach. Zapach potu, wiatru, otwartych przestrzeni, do któ­rych wciąż tęskniła.

Fiordy i góry miały w sobie dość uroku, ale Raija urodziła się w innym krajobrazie. Krainę jej marzeń stanowiły rozległe płaskowyże i łagodne, porośnięte lasem wzgórza Finlandii i północnej Norwegii.

Przestrzenie, na których mogła z wiatrem iść w za­wody.

- Wątpiłaś? - spytał cicho.

Potrząsnęła głową. Nigdy nie wątpiła, inaczej daw­no by stąd wyjechała. Tylko tu mógł ją znaleźć, w osadzie rad fiordem, dlatego została. Mikkal ujął w dłonie je; twarz.

- Nie miałem powodów, by wyruszyć - wyrzucił z siebie chrapliwie. - Zostawiłem wszystkich. Potrze­bowali mnie, a jednak ich zostawiłem. Dla ciebie, Raiju. Nienawidzisz mnie za to?

Raija uwolniła się z jego uścisku. Obrzuciła wzro­kiem okolicę, nie czuła się bezpieczna. Las ją obser­wował, śledził każdy jej krok.

Otworzyła drzwi do izby i zaprosiła Mikkala do środka. Na szczęście Maja się nie przebudziła.

- Jakże mogłabym cię nienawidzić? - odpowiedzia­ła pytaniem. - Wobec ciebie nigdy nie kierowałam się rozsądkiem...

Popchnął stopą drzwi. Rozsądek. Mikkal nie zno­sił tego słowa. W związku z Raiją wykazał go zbyt wiele. W całym życiu wykazał go zbyt wiele.

- Karl? - spytał z napięciem, podchodząc do niej. Raija rozchyliła wargi w lekkim uśmiechu.

- Wypłynął. Jestem żoną rybaka, Mikkal.

Nie słuchał jej. Wbił w nią wzrok przepełniony uwielbieniem i miłością. Nie ukrywał swych uczuć, nie chciał ich skrywać. Czyż nie po to przybył do niej, by w pełni być sobą?

- Mały Kruku! - szepnął miękko, wtulony w jej włosy.

Raija podniosła twarz. Musiał czuć, jak mocno bi­je jej serce!

Czuł i rozumiał.

Oczy Mikkala płonęły blaskiem, którego dotąd nie znała. Na dnie źrenic o przedziwnej miodowej bar­wie kryła się jakaś tajemna moc.

- Pocałuj mnie! - poprosiła. - Pocałuj, zanim zbu­dzę się ze snu!

Dotknął ustami jej ust. Jego wargi spękane były od wiatru, ale nie straciły nic z dawnej namiętności. Wre­szcie znalazł ujście dla swojej tęsknoty.

- Zmieniłaś się! - wykrzyknął, puszczając ją nie­chętnie. Odsunął ukochaną na długość wyciągniętych ramion, by się jej lepiej przyjrzeć.

Miała pełniejsze kształty, inaczej układała usta. Ciemne oczy były oczami doświadczonej kobiety.

- Wydoroślałaś, Raiju - stwierdził ze zdumieniem w głosie.

Raija roześmiała się.

- A czego się spodziewałeś? - spytała filuternie. - Że na wieki zostanę twoją młodszą siostrzyczką?

- Tylko nie siostrą! - odrzekł ostro.

Raija pchnęła go na ławę, a sama usiadła na stole. Nerwowo mięła fartuch, nie mogła zapanować nad rękoma. Myślami była w sąsiedniej izbie.

Żeby tylko Maja się nie obudziła! Wiedziała, że po­pełnia zdradę, ale nie mogła postąpić inaczej.

- Jesteś głodny? - To banalne pytanie ostudziło emocje. Mikkal potrząsnął głową i chwycił ją za kostkę.

- Nie odchodź!

Jego dłoń powędrowała w górę. Silna, spracowana, a jednocześnie czuła i delikatna.

- Mikkal!

Raija cofnęła gwałtownie nogę. Jego pieszczoty sprawiały, że zbyt łatwo traciła głowę.

Uśmiechnął się niemądrze, ale w jego stęsknio­nym i rozczarowanym spojrzeniu dostrzegła błysk zrozumienia.

Odsunął się nieco. Nie patrząc na Raiję, oparł łok­cie o blat stołu.

Musiał zadać pytanie, które od dawna gnębiło je­go myśli i duszę.

- Co u ciebie, Raiju? Jesteś szczęśliwa?

- Szczęśliwa? - powtórzyła beznamiętnie. - A co to jest szczęście?

Jego oczy domagały się jaśniejszej odpowiedzi.

- Kiedyś człowiek przestaje marzyć - powiedziała, utkwiwszy wzrok w swoich dłoniach. - Może wtedy zrozumiem twoje pytanie. Może wtedy będę wiedzia­ła, co to jest szczęście...

Raija delektowała się tym słowem.

- A ty, Mikkal, jesteś szczęśliwy?

Roześmiał się, krótko, szyderczo. Jego urodziwą twarz o wyrazistych rysach wykrzywił grymas bólu.

- Ja wiem, co to szczęście. Wypuściłem je z rąk. Pa­miętasz, ptaszyno? Byłaś przy tym...

Raija poczuła dławienie w gardle. Dobrze go rozu­miała. Skłamała, mówiąc, że nie zna tego uczucia.

Uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu nie było krzty radości.

- Nie powinienem narzekać, czyż nie, Raiju? Sam postawiłem ściany mojego piekła. Doprowadzam sie­bie do udręki, a na dodatek wszystko wokół zarażam swoim bólem. Nawet smutku nie potrafię utrzymać we własnym sercu!

Raija nie przerywała mu, wciąż wiązała ich nie­widzialna, ale mocna nić wzajemnego zrozumienia.

Mikkal musiał się wygadać, wyrzucić z siebie tro­ski. Rai ja potrafiła spojrzeć prawdzie w oczy. Jego słowa sprawiały jej ból, ale była jedyną osobą, któ­rej mógł zawierzyć.

- Pamiętasz wróżby Elle?

Raija skinęła głową, ale Mikkal tego nie zauważył i sam pospieszył z odpowiedzią.

- Na pewno. A pamiętasz, że i mnie namawiałaś, bym wysłuchał przepowiedni?

Twarz Raiji pojaśniała w uśmiechu.

- Wtedy tego nie rozumiałam - przyznała - lecz te­raz już wiem dlaczego. Chciałam znaleźć sobie miej­sce w twoim życiu...

- A ja się tego bałem! - odrzekł z rozbrajającą szczerością. - Zabrakło mi odwagi i za wszelką cenę chciałem to ukryć. Teraz jest inaczej...

Raija uniosła pytająco brwi.

- Dzisiaj u innych szukam nadziei.

Mikkal skrzywił się, a Raiji ścisnęło się serce. Czy z jej winy tak bardzo się zmienił? Czy ich wzajemna ofiara przyniosła jedynie smutek i ból?

- Poprosiłem Elle o wróżbę...

Powtórzył jej słowa starej kobiety. Raija zachowa­ła kamienną twarz.

- Więc uwierzyłeś? Wtedy byłeś pełen wątpliwości. Mikkal wzruszył ramionami.

- To nie ma znaczenia. Wcale nie dodała mi otu­chy. ..

- Musisz ufać, że jesteś panem swego losu! - Głos Raiji zabrzmiał niespodziewanie ostro.

- Tak sądzisz? - Na jego ustach malował się uśmiech pobłażliwości.

Raija spojrzała mu odważnie w oczy.

- Jaki sens miałoby życie, gdyby wszystkie nasze postępki były nieuchronne?

- W takim razie dlaczego Elle nie pomyliła się, czy­tając ci z dłoni? - spytał wyzywająco. - Nazwiesz to przypadkiem?

Raija odrzuciła włosy z czoła. Zanim zdążyła opu­ścić wzrok, dostrzegł w nim błysk rozpaczy.

- Nie wiem! Chciałabym wierzyć, że jest inaczej!

- Aslak twierdził, że jesteś szczęśliwa.

Raija posłała mu ukradkowe spojrzenie. Mieli nie­wiele czasu. Nie zdziwiła się, że tak nagle zmienił temat.

- Wtedy... - Raija nabrała tchu i dokończyła drżą­cym głosem: - ...zrozumiałbyś... - Ugryzła się w ję­zyk. O mały włos nie wydała swojej najdroższej ta­jemnicy. - Nie życzysz mi szczęścia? - dodała zdzi­wiona.

Mikkal zacisnął bezsilnie pięści. Pod skórą na ra­mionach uwydatniły się mięśnie, nozdrza mu drga­ły. Mikkal walczył z samym sobą. I przegrał. Despe­rackim gestem objął Raiję i położył ciężko głowę na jej kolanach.

Raija patrzyła na niego ze zdumieniem, ale tylko przez chwilę. Potem sama go objęła, pochyliła nad je­go głową, głaszcząc sztywną, czarną czuprynę. Znala­zła ustami jego skroń, pocałowała go, czując pod war­gami przyspieszony rytm pulsu.

Mikkal uniósł lekko głowę, wystarczająco jednak, by napotkała spojrzenie jego miodowych oczu.

Twarz wykrzywiał mu grymas bólu, w zwężonych źrenicach Raija wyczytała samotność.

- Mógłbym teraz przychylić ci nieba! - wyszeptał chrapliwie. Jego wargi drżały.

Raija poczuła falę ciepła w piersiach. Tylko jej da­ne było zobaczyć Mikkala w chwili słabości. I wła­śnie owa słabość świadczyła mocniej o jego przywią­zaniu niż jakiekolwiek słowa.

Tęsknił do jej ciała, to prawda, ale równocześnie pokładał w niej wiarę i zaufanie. Łączyło ich więcej niż pociąg fizyczny, znacznie więcej.

- Tobie miałbym odmawiać prawa do szczęścia, Raiju?

W ustach Mikkala jej imię brzmiało jak pieszczo­ta, jak pocałunek.

Przyłożył usta do dłoni ukochanej, musnął spierz­chłymi wargami miękką skórę na jej przedramieniu. Raija westchnęła ciężko i powoli cofnęła rękę.

Nie była w stanie nic powiedzieć, gardło miała ści­śnięte, usta suche, a po ciele rozlewało się znajome omdlewające ciepło.

Wiedziała dobrze, co oznacza.

Wzrok Mikkala wyrażał nieme zdziwienie.

- Nie mogę! - Raija zmusiła się, by spojrzeć na nie­go. - Nie poprzestaniemy na tym. Oboje jesteśmy wystarczająco dorośli, by zdawać sobie z tego spra­wę. Po pierwszym pocałunku przestają istnieć wszel­kie granice...

- Przecież tego chcesz! - wychrypiał.

W jej spojrzeniu krył się ból i zdecydowanie.

- Chcę - odparła, drżąc. - Chcę, Mikkal. Ale nie mogę. Nie mogę. Słyszysz?

- Dlaczego?

Raija westchnęła i potargała lekko jego niesforną grzywkę. Nie patrząc na niego, odpowiedziała:

- Próbuję żyć normalnie. Staram się być dobrą żo­ną dla Karla. On robi, co może, więc odpłacam mu tym samym. Rozumiesz?

- A co z nami? - zapytał po chwili milczenia. - Co z nami, Mały Kruku? Nie mamy do tego prawa?

- Może je zmarnowaliśmy - odpowiedziała powo­li. - Wypuściliśmy z rąk.

Mikkal roześmiał się gorzko.

- Wciąż pamiętam te wielkie, szlachetne słowa, które wtedy wypowiadałem. Jak mogłem być aż tak głupi? Możesz to zrozumieć, Raiju?

Skinęła głową.

- Byłeś dobry, Mikkal...

- Byłem?

Łagodnym ruchem palca pogładziła go po podbród­ku. Chwycił ją za nadgarstek, przerywając pieszczotę.

Jej uśmiech zgasł. Wobec Mikkala musiała zdobyć się na szczerość.

- Zmieniłeś się. Może Elle miała rację?

- W czym?

Raija kontynuowała z niechęcią:

- Sigga, jak się czuje Sigga? Dobrze ją traktujesz, Mikkal?

Wstał gwałtownie i odwrócił się do niej plecami. Drżącą dłoń oparł o kamienie paleniska.

- Co mnie obchodzi Sigga? Ona...

Nie panował nad uczuciami. Odwrócił się i posłał Raiji błagalne spojrzenie.

- To ty jesteś mi najdroższa! Ptaszyno, ty... Podszedł bliżej, ale Raija powstrzymała go, krzy­żując ręce na piersiach.

- Ale wybrałeś Siggę - odrzekła cicho. - Nie zapo­mnij o tym, Mikkal! Ona nie może na to nic pora­dzić, że cię kocha. Przez wzgląd na mnie obdarz ją uczuciem, bądź dla niej dobry.

- Wstawiasz się za nią? - spytał zdumiony.

Raija skinęła słabo głową, mnąc w dłoniach poły fartucha. Nigdy się nie dowie, ile kosztowała ją ta prośba.

Mikkal schylił głowę ze wstydem. Ta niezwykła kobieta dała mu kiedyś miłość większą niż ktokol­wiek przedtem. Mógł przysiąc, że jej uczucia są rów­nie szczere i głębokie jak jego.

A mimo to miała dość miejsca w sercu, by prosić go o odrobinę ciepła dla innej kobiety.

Sam ją wybrałeś, szeptał mu wewnętrzny głos, sam wybrałeś Siggę. Odrzuciłeś tę, której serce biło jedna­kim rytmem z twoim sercem. Dałeś jej tylko broszkę, choć kochałeś nad życie. Zwykłą broszkę i garść wspomnień.

- Lubisz go? Karla? - Zacisnął pięści, aż mu pobie­lały kostki.

- Tak.

Uśmiech zgasł na jego ustach.

- Kochasz? - spytał i poczuł, jak umiera, czekając na odpowiedź.

Raija ściągnęła usta i prychnęła. Mikkal znał tę re­akcję i w tej chwili nic bardziej nie mogło go uszczę­śliwić. Objął ją delikatnie. Gdyby tylko zechciała, mogła się wyswobodzić z jego ramion.

- Jestem zazdrosny, Mały Kruku - mówił ledwie słyszalnym szeptem. - Dręczą mnie myśli. I obrazy....

- Obrazy? Jestem w nich?

Skinął smutno głową.

- On też - dodał, czerwieniąc się.

Raija nie była wstydliwa, ale od jego słów zapłonę­ły jej policzki.

- To mój mąż - wycedziła. - A ty żyjesz z Siggą, nie mów, że jest inaczej. Aslak opowiadał, że spodzie­wacie się dziecka. Co się urodziło?

- Chłopiec. A u ciebie?

- Dziewczynka.

Raija miała białe usta, Mikkal sądził, że ze złości.

- Śpi - dodała szybko, widząc pytanie w jego spoj­rzeniu. - Maja ostatnio chorowała...

Nic więcej nie rzekła, jej brązowe oczy zalśniły dziwnym blaskiem. Przyciągnął ją do siebie. Miękkim głosem powtórzył imię córki.

- Maja?

Raija starała się opanować. Tak łatwo byłoby po­wiedzieć całą prawdę. Zatopić się w jego spojrzeniu, zapomnieć o konsekwencjach i obietnicy złożonej Karlowi w dniu urodzenia dziewczynki.

Przemogła chwilę słabości. Co by to przyniosło? Kilka zmarszczek na twarzy Mikkala, kolejny powód do nienawiści dla Siggi, nowe zmartwienia dla Karla.

Żadne z nich na to nie zasługiwało.

Miała dość sił, by unieść sekret.

- Moja matka miała na imię Marja - wyjaśniła - a matka Kallego Marta. Nazwaliśmy ją Maria, ale naj­częściej wołamy Maja...

Mikkal westchnął słabo i uśmiechnął się. Tłuma­czenie wydało mu się aż nazbyt drobiazgowe.

- Pozwól mi wierzyć, że za wyborem imienia kry­je się jeszcze jedno wspomnienie...

Raija nie zaprzeczyła.

- Mój syn ma na imię Ailo. To była decyzja Siggi. Raija nie rozumiała, dlaczego jego głos zabrzmiał wrogo, kiedy wspomniał o synu.

- Mogę ją zobaczyć?

Najbardziej bała się tego pytania. Od dnia urodzin Mai wiedziała, że ta chwila musi nadejść. Nie mogła mu odmówić. Gdzieś w głębi serca czaiła się nadzie­ja, że wszystko zrozumie...

Oswobodziła się z jego objęć i otworzyła drzwi do sąsiedniej izby. Kładąc palec na wargach, pierwsza przekroczyła próg. Mikkal obrzucił wnętrze ponu­rym spojrzeniem. Ściany z bali.

Skrzynia.

Kołyska.

Łóżko.

Usta zacisnął w wąską kreskę. Tego łóżka nie za­pomni. Nocne koszmary nabiorą wyrazistości. Wie­dział już, jak wygląda. Wyobraźnia podsunie mu no­we obrazy ich dwojga.

Raija zatrzymała się przy kołysce i spojrzała na Mikkala z wyczekiwaniem.

Mikkal nie rozumiał, dlaczego się tak dręczy. By­łoby lepiej, gdyby nigdy nie ujrzał dziecka i łoża, któ­re Raija dzieliła z innym mężczyzną.

Zatrzymał się za nią, położył jej dłonie na ramio­nach i zajrzał do kołyski.

Raija wstrzymała oddech, ale Mikkal tego nie zau­ważył, zajęty samym sobą.

- Wykapana mama - skomentował z bolesnym uśmiechem. Na widok córki Raiji serce wezbrało mu żalem, że dziecko nie jest jego.

- Więc górujesz nad nim? - droczył się, bezwiednie pieszcząc jej ramiona. - Mała w ogóle nie przypomi­na ojca...

Raija nie odpowiedziała. Poczuła ulgę i rozczaro­wanie jednocześnie. W głębi duszy marzyła, że Mikkal rozpozna siebie w dziewczynce. Tymczasem on w ogóle nie dostrzegł, że dziecko w kołysce to jego córka.

Dała mu szansę, jedna wystarczy. Leżała przed nim wierna kopia jego osoby, ale on był ślepy.

Mikkal nie rozumiał milczenia Raiji.

- Wiesz - powiedział w końcu, uśmiechając się - ona przypomina Ailo.

Raija wstrzymała oddech. Więc teraz to nastąpi. Odkrycie. Przyznanie.

- Pewnie dlatego, że wszystkie małe dzieci są po­dobne do siebie - dodał lekko, ani się domyślając, jak blisko jest prawdy.

Raija miała dość zgadywanek. Wyciągnęła go z izby.

- Może się obudzić.

- A ty? - spytał.

- Ja? - Raija oparła się o drzwi. Tego pytania też się obawiała. Antti poszedł, zostawiając ją sam na sam z Mikkalem. Antti, który znał prawdę, oddał ją pod opiekę Mikkala.

Bała się zostać sama. Bała się iść nad fiord i dalej, na cypel.

Antti utrudnił jej decyzję. Czy zdawał sobie z te­go sprawę?

- Musisz zostać - zdecydowała, wzdychając ciężko. - Nie mogę być sama. Powiem ci dlaczego...

Mikkal domyślał się, że nie chodzi o błahostki. Nie zważając na protesty, objął ją i zaciągnął na długą ła­wę stojącą przy stole. Oparł ją sobie na ramieniu, po­gładził po włosach i przytulił mocno, tak jak to robił w czasach, gdy była małą dziewczynką i przychodzi­ła do niego ze swoimi troskami.

- Mów, Mały Kruku! - dodał jej odwagi. - Mnie możesz zawierzyć wszystkie troski...

Kiedy skończyła, Mikkal już się nie uśmiechał. Po­ruszał nerwowo szczękami i oddychał przez nos.

- Powinienem był zdusić tę wesz, kiedy miałem okazję po temu - wysyczał z ustami tuż przy jej po­liczku. - Zabiję go. Znajdę i zabiję...

Raija zarzuciła mu ramiona na szyję. Pokręciła przecząco głową.

- Zostaniesz ze mną - odrzekła z desperacją. - Nie zostawiaj mnie samej. Boję się, Mikkal!

Na jej policzkach zalśniły łzy. Naprawdę się bala. Mikkal pojął, że jego sen był proroczy. Raija go po­trzebowała.

- Jestem z tobą - wyszeptał miękko. Grzywa czar­nych włosów opadła mu na czoło, kiedy pochylił się nad nią. Wargi Raiji drżały. Dziewczyna walczyła z uczuciami, które w niej budził.

Pocałował ją. Raija rozwarła powieki i zajrzała w miodowe oczy Mikkala. Nie ukrywały niczego, wi­dniała w nich bezdenna czułość. To, co inni zwali mi­łością. Nieskończone pokłady ciepła.

Jego oczy były zwierciadłem jej duszy. Bliźniaczej duszy. Skazanej na wspólny z nim los, na jego miłość.

Kradzione chwile szczęścia nie powinny być tak cudowne. Powinny być przyćmione koniecznością ukrywania się, zbrukane podnieceniem. Chwile skra­dzione szczęściu powinny być grzechem...

- To szaleństwo - mruknęła, oddając pocałunek.

- Przeznaczenie - odrzekł miękko, nie odrywając się od jej ust. - Poddaj się mu, Mały Kruku!

Jego ręce wyczyniały rzeczy, które powinny ją za­wstydzić. Tymczasem Raija drżała ze szczęścia.

- Mamy mało czasu... - przypomniał jej. Sumienie przegrało walkę z uczuciami.

Nie miała nic do stracenia. Może widzieli się po raz ostatni?

- Nie przekroczyłem płaskowyżu Finnmark, by usłyszeć, że nie możesz - szepnął jej do ucha. - Prze­cież chcesz. I ja chcę. Istnieją uczucia, których nie da się okiełznać.

- Byliśmy głupi - stwierdziła i ukryła twarz na je­go szyi. Jego skóra była ciepła, żywa, nie mogła się nią nasycić...

- Tylko nie w łóżku! - wyrzucił z siebie. Oczy miał rozwarte, ale nie patrzał na Raiję.

Raija zesztywniała w jego ramionach, potem roz­luźniła się i roześmiała cicho. Ze zrozumieniem.

Przyniosła futrzaną kapę i rozłożyła ją na podło­dze przed paleniskiem.

- Czy to posłanie ci odpowiada?

Mikkal zdjął skórzany kaftan i po krótkiej chwili wahania pozbył się spodni.

Stanął przed nią nagi, niepewnie usiłując odczytać reakcję z jej twarzy. Raija potrafiła jednak ukrywać uczucia, jeśli tylko tego chciała.

W istocie z trudem nad sobą panowała. Przez cale lata nie odważyła się myśleć o nim w ten sposób, nawet wspomnienie jego harmonijnie zbudowanego cia­ła wyparła z pamięci. Teraz przeżyła wstrząs. Gasną­cy płomień paleniska rzucał słabe światło, ale i tak musiała przyznać, że Mikkal wyglądał wspaniale. Je­go atletyczne, sprężyste ciało dojrzało, nabrało kla­sycznych form. To był Mikkal z jej marzeń.

W gruncie rzeczy przewyższał postać z jej snów, nigdy bowiem nie pozwalała na to, by fantazje przy­bierały tak realny kształt.

Spoconymi palcami rozwiązała supeł fartucha. Mikkal opadł na kolana przed nią. Powoli, niemal z nabożeństwem zdjął z niej cieniutką koszulę. Z je­go twarzy nie znikał wyraz zadziwienia.

Musnął dłońmi jej skórę. Jak łagodny wiatr pieścił ramiona, piersi, brzuch...

Raija rozwiązała rzemyki skórzanych bucików i z lekkim zawstydzeniem wyślizgnęła się ze spódni­cy i bielizny. Za pierwszym razem nie wstydziła się swego ciała, wtedy z dumą oddała mu całą siebie. Te­raz miała tyle do ukrycia...

A przecież chciała wzbudzić w nim pożądanie, chciała przyćmić wszystko to, co dostał od innych kobiet. Może miał inne oprócz Siggi. Nie wiedziała, nie chciała wiedzieć. Pragnęła jedynie znaczyć dla nie­go więcej niż jakakolwiek kobieta na świecie.

Zdradzała Karla, sprzeniewierzała się obietnicom danym samej sobie. Ale pragnęła Mikkala, pragnęła go do szaleństwa. Jeśli życie miało ofiarować jej tyl­ko rzadkie chwile szczęścia, to zamierzała z nich ko­rzystać.

- Czy mówiłem ci już, że jesteś piękna? - Pocią­gnął ją na kapę, nakrył własnym ciałem.

Skinęła głową.

- Tak tęskniłem - jęknął i wtulił twarz w jej aksa­mitną skórę, pozwolił się odurzyć zapachom jej cia­ła. - To przekleństwo tak tęsknić.

Raija poczuła jego palące łzy. Ona też płakała bez­głośnie.

- Spalam się, Raiju, i tylko ty przynosisz mi ulgę. Tylko przy tobie znajduję spokój...

Teraz już łkała, tuląc się do jego policzka. Ich po­całunki miały smak soli, ich miłość miała smak soli. Płakali i śmiali się na przemian, kochając się na skó­rzanej kapie przed paleniskiem.

Mieli do odrobienia lata rozłąki.

Dopiero nad ranem ich pieszczoty wypaliły się z namiętności i złagodniały.

Palce Raiji bawiły się skórzanym woreczkiem, któ­ry Mikkal wciąż nosił. Woreczek był wytarty, budził smutne wspomnienia, Raija dobrze pamiętała dzień, w którym zawiesiła go na szyi Mikkala. To, że nie zdjął amuletu, znaczyło więcej niż słowa.

- Zdejmiesz go, kiedy przestaniesz mnie kochać - odezwała się z powagą.

- Zabiorę go ze sobą do grobu - odrzekł równie po­ważnie.

Przyciągnął Raiję do siebie i oparł policzek o jej czoło. Patrząc w dal, powiedział:

- Chciałbym móc dać ci dziecko, Raiju. Powinni­śmy mieć potomka, znak naszej miłości...

Raija wstrzymała oddech. Znów stwarzał okazję do wyznań. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ją dręczy!

Mikkal zauważył jej wahanie, ale zrozumiał je opacznie.

- Czy to nie byłoby wspaniałe? - ciągnął rozma­rzony.

- Już masz dziecko - odrzekła. - Ja też. - Przerwa­ła na chwilę i dokończyła brutalnie: - I noszę w so­bie dziecko Kallego.

- Co?

Mikkal uniósł się, patrząc na nią niedowierzająco.

Rai ja skinęła głową.

- Musimy porzucić marzenia - dodała z bólem. - Mamy tylko tę noc. Jutro musisz odejść.

- Co będzie z tobą? Ten szaleniec ci nie popuści, bądź pewna...

- Antti mnie obroni.

- Nie dobierał się do ciebie? - Mikkal stał się po­dejrzliwy. Nie mógł sobie wyobrazić mężczyzny, który oparłby się jej urokowi.

Roześmiała się z taką szczerością, że pozbył się wszelkich podejrzeń.

- Antti znaczy dla mnie więcej niż ojciec, który od­dał mnie z domu. Poza tym ciebie jednego kocham.

- Ale odsyłasz...

Nic nie odrzekła, tylko przytuliła się do niego, przywarła doń tak, że ich ciała stopiły się w jedno.

- Mamy tylko tę noc - powtórzyła. - Jutro znowu będziesz mężem Siggi, a ja żoną rybaka. Ta noc jest zaczarowana, a ty należysz do mnie.

Mikkal nie zaprzeczył, nie miał wyboru. Przybył do niej, by się upewnić, i zyskał tę pewność. Dostał coś więcej. Garść wspomnień, skrawek nieba na czas, kiedy rzeczywistość wyda się zbyt brutalna.

I nową tęsknotę.

Przybył z pustymi rękoma i wróci bez niczego. Na wschodzie czeka żona z synem. Tylko w ramionach Raiji mógł o tym zapomnieć.

Zasnęli przytuleni. Obudzą się razem i wszystko się skończy.

U skraju lasu czujne oczy zarejestrowały jego przy­bycie. Te same złe oczy obserwowały jego odejście.

8

Antti nigdy nie zapytał, co zaszło między Raiją a Mikkalem.

Widział, jak Lapończyk odprowadza ją nad fiord, i czeka, póki Raija nie dojdzie do domu na cyplu.

Widział, jak Raija ukrywa twarz dziecka w szalu, i wiedział, dlaczego to robi.

Była niezwykle dumna. Być może popełniała błąd, ale Antti Kesaniemi nie uważał siebie za odpowiednią osobę, by jej o tym powiedzieć.

Antti ujrzał, jak Mikkal odwraca się i znika między sosenkami, ani razu nie oglądnąwszy się za siebie.

Antti niechętnie przyznawał, że podziwia tego chłop­ca. Był na tyle młody, że mógłby uchodzić za jego sy­na, a odznaczał się przymiotami, które starszych przy­prawiłyby o zazdrość.

A jednak... choć przybysz z północnej krainy ko­chał Raiję, zniszczył jej życie.

Nie mógł żyć bez niej, to akurat Antti rozumiał bez trudu. Powinien jednak znaleźć w sobie dość si­ły, by zostawić ją w spokoju. Z czasem Raija nauczy­łaby się żyć normalnie, z czasem może by zapomnia­ła, gdyby Mikkal nie podsycał w niej zakazanych uczuć. Przyciągali się jak dwa bieguny i za każdym razem za chwile szczęścia płacili cierpieniem.

Jak zwykle zaczęło się od szeptów. Wkrótce cala wieś mówiła o tym samym, Raija i Mikkal byli na ustach wszystkich. Jakieś oczy widziały przybycie Mikkala i śledziły jego odejście. Następnego ranka.

Niektórzy zdmuchnęli kurz ze wspomnień z prze­szłości i porównali je z dniem dzisiejszym.

Kiedy brzuch Raiji urósł, ludzie poskładali fakty w jedną całość i wyciągnęli ten sam wniosek.

Historia zatoczyła koło.

Raija milczała, nawet wobec Anttiego. Raniło go jej milczenie, ale nie przyznał się do tego ani słowem. Antti też potrafił trzymać język za zębami.

Kiedy Mikkal maszerował przez płaskowyż, który rozdzielał jego dwie kobiety, żonę i kochankę, obie tęskniły do niego. Jedna zachowała go w smutnych wspomnieniach. Druga poprzysięgła zemstę tej, która stanęła pomiędzy nią a mężem.

Sigga i Raija skazane były na ten sam obiekt miło­ści i obie cierpiały z tego powodu.

Sigga przeklinała Mikkala. Kochała go i przeklinała.

W skrytości ducha. Ani słowem nie okazała, jak bardzo ją zawiódł. Ani jednym grymasem twarzy nie dała znać o swoich podejrzeniach. Ludzie milkli w jej obecności, lecz Sigga potrafiła poruszać się lekko, prawie bezszelestnie.

Słyszała, jak szepczą na jej temat.

Znała ich dobrze. Tych, którzy uważali, że Mik­kal powinien był sprzeciwić się ojcu i ożenić z Rai­ja Alatalo. Tych, którzy mieli Mikkala za romantycz­nego, niedojrzałego marzyciela. Tych, którzy jej współczuli.

Tymi ostatnimi gardziła najsilniej.

Sigga była dumną kobietą. Nie potrzebowała współ­czucia. Współczucie ją poniżało.

Zamierzała pokazać wszystkim, że potrafi sobie ra­dzić z niewiernym, kochliwym mężem.

Od dawna myślała o zemście. I od dawna wiedzia­ła, że nie dozna satysfakcji, kierując ostrze gniewu przeciwko Mikkalowi.

Nie mogła go skrzywdzić, nie krzywdząc samej siebie.

Musiała uderzyć w tę fińską dziewkę, która spra­wowała taką władzę nad Mikkalem, że gotów był po­rzucić żonę i chore dziecko i przemierzyć góry i rów­niny, by ją zobaczyć.

W Raiję Alatalo.

Tylko w ten sposób mogła odzyskać Mikkala. Jak nie jego miłość, to przynajmniej obecność.

Sama nie była w stanie tego dokonać. Fiord Lyngen leżał daleko. Nie mogła porzucić wszystkiego i tak jak Mikkal, kierując się emocjami, wyruszyć na zachód. Znalazła jednak lepsze wyjście.

Nie był stary, na dodatek dość przystojny. Nie był też taki młody, dawno przekroczył trzydziestkę. Sig­ga pamiętała z czasów dzieciństwa, że on już wtedy należał do świata dorosłych, ale przez te lata niewie­le się zmienił.

Ten sam czujny wzrok, wyraziste i bystre spojrze­nie jak u gronostaja. Sprężyste ciało. Dość niewyso­ki, ale zwinny.

Nosił krótkie, równo obcięte włosy, ale w tej fry­zurze było mu do twarzy. Miał regularne rysy. Dość pospolite, jednym wydałyby się ładne, innym wręcz przeciwnie.

W porównaniu z Mikkalem Matte przegrywał, ale przecież nie wygląd fizyczny ciągnął Siggę do jego namiotu, który stał w pewnej odległości od obozo­wiska.

Jego ojciec był noaidą, szamanem. Matte odziedzi­czył po nim coś więcej niż magiczny bęben.

Wizyta Siggi nie zaskoczyła go. Jego oczy emano­wały dziwnym blaskiem.

- Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz - powie­dział śpiewnym głosem. - Wiem, czego chcesz. Nic się przede mną nie ukryje.

Sigga usiadła w stosownej odległości. Z takimi mężczyznami należało mieć się na baczności. Choć twierdził, że wie wszystko, Sigga uznała, że powinna opowiedzieć mu całą historię.

Szamani też się mogą mylić.

- Masz ją skrzywdzić - wyrzekła przez spierzch­nięte wargi, a potem wypluła z siebie nazwisko: - Raiję Alatalo. Masz ją skrzywdzić tak, by nie rzucała czarów na mojego męża.

Skinął głową. Jego oczy świeciły jak rozżarzone kule w półmroku. Tak złowieszczo, że Sigga przez chwilę poczuła strach. Opanowała się jednak, pra­gnienie zemsty dodawało jej odwagi.

Wysiliła wzrok. W namiocie panowała ciemność, a dym z paleniska nie ułatwiał jej zadania. W środku by­ło mroczniej niż pod rozgwieżdżonym letnim niebem.

Słońce rzucało czerwone promienie, kiedy Sigga szła przez wrzosowisko do namiotu Mattego. Czer­wony kolor był znakiem dla niej. Dobrym znakiem...

- Czym zapłacisz? - spytał chciwie. - Mój ojciec nie dbał o zapłatę i zmarł w nędzy. Nie popełnię tego samego błędu. Więc pytam cię Siggo, córko Pawy, co możesz mi ofiarować, by pozbyć się zagrożenia?

- Pozbyć się?

Sigga chciała mieć pewność. Matte skinął głową.

- Cokolwiek zechcesz - odrzekła zdecydowanie. - To, czego zażądasz.

Ogniste kule zwęziły się w dwie wąskie szparki.

- Cokolwiek, powiadasz? Silna musi być twoja nie­nawiść... - Roześmiał się zimno. - Pomogę ci, Siggo. I nie bój się, nie będę zachłanny...

Matte wyciągnął szamański bęben. Instrument wy­glądał dość niewinnie, wydrążona drewniana skoru­pa z otworami po obu stronach służącymi jako uchwyty. Skorupę pokrywał kawałek skóry umoco­wany kościanymi gwoździami i wzmocniony nicią z turzycy.

Membranę bębna Mattego zdobiły figury wymalo­wane czerwonym barwnikiem z przeżutej kory olcho­wej. Umieszczone pomiędzy równoległymi liniami wyobrażały bóstwa. Matte podniósł instrument do oczu Siggi i wskazał na rysunek postaci na koniu.

Sigga zadrżała mimowolnie ku wyraźnemu rozba­wieniu Mattego.

- Nie obawiaj się swego pomocnika, Siggo. To Ro­to, on da mi moc, bym pojechał do Lyngen i dopełnił twojej zemsty. Nie bój się Roto, bóg śmierci i choro­by będzie z tobą. Któż lepiej się nadaje do tego zada­nia? Przy tym nie jest zbyt wymagający...

- A czego zażąda ode mnie? - spytała, drżąc, czy władca śmierci nie zapragnie renifera lub nawet ko­nia. Z takiej ofiary nie zdołałaby się wytłumaczyć, zresztą prawo nie zezwalało na nią.

Sprawujący władzę głosili, że bogowie Saamów nie istnieją. Zakazywali oddawać im cześć i składać ofia­ry. Tylko Bóg króla był wystarczająco dobry, nawet Ravna w niego wierzyła.

Wizyta u szamana mogła mieć przykre konse­kwencje, należało utrzymać ją w tajemnicy.

- Roto nie jest wymagający - powtórzył Matte. - Roto chce spać z tobą...

Sigga pobladła i położyła dłoń na sercu. Spać z de­monem? Co Matte miał na myśli?

- Roto chce cię posiąść przeze mnie - wyszeptał. - Spłacisz w ten sposób dług wobec niego i wobec mnie. - Matte oblizał wargi. - Zdecyduj. Możemy zniszczyć tę, której nienawidzisz. Jesteś gotowa za to zapłacić?

Sigga skinęła głową.

Uśmiechnął się, jakby z góry znał odpowiedź.

Sigga poczuła mrowienie na plecach. Patrząc na te­go człowieka, nietrudno było uwierzyć, że obdarzo­ny został ponadnaturalnymi zdolnościami. Twarz Mattego przybrała zwierzęcy wyraz.

Nie był teraz zwykłym człowiekiem. Stał się noaidą. Szamanem, czarownikiem.

Powolnym ruchem wydobył rozszczepioną na koń­cu pałeczkę wykonaną z kawałka poroża renifera.

Poprzez dym Sigga dostrzegła, że pałeczka też po­kryta jest ornamentami.

Słyszała o noaidach, ale nigdy nie widziała ich w trakcie obrzędów.

Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w Mattego, który ukląkł i zaczął uderzać w bęben.

Zaczął powoli i rytmicznie, koncentrując się na graniu i lekceważąc jej obecność. Ledwie słyszalnym, monotonnym głosem wypowiadał słowa, których Sig­ga nie potrafiła zrozumieć. Może mówił w obcym ję­zyku, może składał ze sobą nic nieznaczące sylaby, dość że mruczenie miało w sobie coś przerażającego.

Skuliła się tuż przy wyjściu z jurty, jak najdalej od niego, gotowa do ucieczki.

Rytm zgęstniał, ton bębna nabrał dzikości.

Matte tracił kontakt z rzeczywistością.

Jego oczy błyszczały silniej niż kiedykolwiek, ale wzrok szamana stał się nieuchwytny.

Poruszał ciałem w takt uderzeń, kołysał się jak drze­wo na wietrze.

Sigga wstrzymała oddech, bojąc się zakłócić jego trans.

Odgadła, co ma nastąpić. Nasłuchała się opowieści starych ludzi, choć dotąd nie bardzo w nie wierzyła.

Waląc w bęben, Matte oddalał się od rzeczywistego świata. Przemieszczał się do krainy bogów, tam gdzie panował Roto. Roto, który mógł jej pomóc zemścić się na Raiji. Niech ją posiądzie!

W Salvo, czyli w zaświatach, nie było rzeczy nie­możliwych dla noaidy. Słusznie postąpiła, zwracając się do Mattego. Mimo przerażenia Sigga nie mogła oderwać od niego oczu. Czoło szamana pokrył perli­sty pot, niepokojący rytm z wolna uspokajał się.

Cisza pomiędzy uderzeniami nabrzmiała czaro­dziejską, obezwładniającą mocą.

Uświadomiła sobie, że robi to samo co on, kołysze się w takt wyznaczany przez bęben. Dźwięk instru­mentu odmierzał rytm uderzeń serca.

Kościana pałeczka coraz rzadziej uderzała w skórza­ną membranę, monotonna pieśń, która rozkołysała gę­ste powietrze pomiędzy nimi, ucichła.

Matte patrzył na Siggę nie widzącymi oczyma, przezroczystymi jak szklane kule i równie pozbawio­nymi wyrazu.

Patrzył za nią, przez nią, na coś, czego sama nie potrafiła dojrzeć.

Potem upadł jak martwy.

Bęben leżał na nim, pałeczka potoczyła się aż do paleniska, na którym ogień ledwie się żarzył.

Sigga budziła się z wolna. Ile czasu spędziła w jur­cie szamana? Jak długo bił w bęben?

Nie wiedziała. Bała się.

Umarł? Wyglądał jak trup!

Upiornie blady mimo ciemnej karnacji skóry, o spoj­rzeniu, które nie miało w sobie nic ludzkiego! Był jej ostatnią deską ratunku. Dotąd nie wierzyła, że Salvo istnieje.

Teraz zaczęła rozumieć, że poza rzeczywistością zmysłów istnieje to, o czym opowiadali starzy ludzie.

Matte opuścił ciało i przeniósł się do świata bogów.

Stamtąd mógł dosięgnąć Raiję, gdziekolwiek się znaj­dowała. W Salvo odległości nic nie znaczyły. W asyście bogów i noaidów wszystko stawało się możliwe.

Sigga wpatrywała się w nieruchome ciało Mattego.

A może rzeczywiście pożegnał się z życiem?

Poczuła mrowienie na plecach. Za nic w świecie nie odważyłaby się sprawdzić. Zbyt wiele miała szacun­ku do bogów, w których ponoć nie wierzyła.

Nie chciała przeszkadzać szamanowi, bała się prze­rwać stan, w który popadł.

Nie starczyło jej jednak odwagi, by z nim zostać. Wyślizgnęła się z jurty.

Wciąż była noc i wciąż czerwonozłote barwy nocy znaczyły niebo. Wokół panowała cisza. Z oddalo­nych o sto metrów namiotów unosiły się smużki dy­mu, ale nigdzie nie było widać żywej duszy.

Namiot Mattego stał na osobności, ale wiatr za­niósł zapewne odgłosy bębna do obozowiska. Mimo to Sigga czuła się bezpiecznie. Jej tajemnica pozosta­wała nienaruszona.

Nikt nie odważyłby się zakłócić spokoju noaidy. Wszyscy utrzymywali pełen respektu dystans. Jeśli nikt nie wyjrzy z jurty, a ona dotrze do swe­go namiotu nie zauważona, to będzie bezpieczna. Se­kret pozostanie sekretem.

Pokonała drogę bez przeszkód. Ailo spał słodko w kołysce, tak jak go zostawiła.

W pulchnych paluszkach chłopca tkwiła zabawka, głupi ptaszek wyrzeźbiony ręką Mikkala.

W nagłym przypływie wściekłości Sigga wyrwała ptaszka z dłoni dziecka i zgniotła stopą.

Kawałki kości leżące na ubitej ziemi przestały wre­szcie przypominać ptaka, przeklętego kruka!

Niedługo Raija skończy jak idiotyczna zabawka Mikkala!

Już Matte się o to postara.

Sigga wślizgnęła się między futrzane kapy, ale nie mogła zasnąć, była zbyt podniecona.

Jak długo szaman mógł tak leżeć? Usiłowała przy­pomnieć sobie opowieści starych ludzi. Nigdy nie miała cierpliwości wysłuchać ich do końca.

To pewnie zależało od zadania i odległości, którą Matte musiał pokonać.

Do Lyngen był szmat drogi, a zadanie do łatwych nie należało.

Co jeszcze opowiadali starcy?

Że jeśli noaida nie zdołał wykonać polecenia, to je­go duch nie powracał już do tego świata...

Wtedy nie budził się z transu.

Przerażające.

Sigga obgryzła paznokcie do krwi. Chciała pobiec z powrotem do jurty Mattego, ale nie miała odwagi. Bała się tego, co mogła tam zobaczyć.

Ale nie żałowała.

Jeśli szaman dotrzyma słowa, gotowa była zapła­cić właściwą cenę.

Raija spała niespokojnie. Śniła.

Słońce stało rozżarzoną kulą na niebie. Była sama. Poszukała wzrokiem Mai, ale jej nie znalazła. Antti, Karl, Reijo, Mikkal - wszyscy zniknęli. Była sama.

Potem spostrzegła, że miejsce, w którym się znajdu­je, w niczym nie przypomina Lyngen z jego stromymi zboczami wynurzającymi się wprost z błękitnego fior­du. Wokół niej nie było sosnowych lasów i pagórków porośniętych brzozami. Otaczał ją krajobraz, do któ­rego wracała w tęsknych myślach, otwarty, szeroki, piękny krajobraz. Jak okiem sięgnąć, rozpościerały się falujące równiny pokryte kępami wrzosu i zaroślami łozy, poprzecinane strumykami. Żadnych gór w zasię­gu wzroku, gór, które rzucają długie cienie i dławią du­szę człowieka nawykłego do otwartych przestrzeni.

Rozległe płaskowyże Laponii były dla Raiji naj­wspanialszą częścią Finlandii i Norwegii, krainą, którą kochała, ziemią, do której należała. Ziemią Mikkala...

Poczuła się wolna. Chciała biec i czuć pieszczotę wiatru na skórze. Chciała poczuć tę ziemię pod sto­pami, nasycić się powietrzem i wspomnieniami...

Pobiegła...

Daleko za nią pędził ogromny renifer, potężniejszy i szybszy od wszystkich zwierząt, które przemierzały równiny. Wydawało się, że unosi się ponad ziemią, w tanecznym pędzie pomykając przez wrzosowiska, których dotknęły stopy Raiji.

Raija nie zauważyła go. Przepełniona niewypowie­dzianym szczęściem upadła na kępy wrzosu i przy­mknęła powieki. Wdychała zapachy roślin i ziemi, marząc, że kiedy otworzy oczy, ujrzy Mikkala. W ma­rzeniach wszystko jest możliwe...

W przedziwny sposób naprawdę żyła we śnie. To było zupełnie nowe doznanie, ale nie napawało jej strachem. Czuła czyjąś obecność.

Z początku wydało się jej, że to zwierzę, renifer. Kiedy mieszkała u Ravny i Pehra, nieraz słyszała ci­che stąpanie renów.

Kroki zbliżały się, kroki człowieka. Raija zadrżała z emocji, w głowie kołatała się jej jedna natrętna myśl. To musi być on.

Kroki zatrzymały się tuż przy niej. Poczuła na so­bie czyjś wzrok.

Powoli otworzyła powieki. Zobaczyła niebo nad so­bą, płonącą kulę słońca, przysłoniętą czarną sylwetką.

Zmrużyła oczy i przekręciła głowę. Zobaczyła zna­jome kumagi, skórzane portki, kaftan i zupełnie ob­cą twarz.

W gruncie rzeczy dość przystojną. Wyraźne szare oczy obserwowały ją spod prawie niewidocznych brwi. Regularne rysy twarzy, wąskie wargi. Nos lekko wygięty, nie na tyle jednak, by nadać obliczu szczególny charakter. Ciemne, równo obcięte włosy. Był niewysoki, ale proporcjonalnie zbudowany.

- Raija Alatalo? - spytał.

Raiji spodobało się miękkie brzmienie jego głosu. Przemknęło jej przez głowę, że ten człowiek z pew­nością potrafi śpiewać.

Skinęła głową. Nie podniosła się z ziemi, leżała wsparta na łokciu, nie odrywając wzroku od przybysza.

- Czego chcesz ode mnie?

Nieznajomy ukucnął, złożył ręce i posłał spojrze­nie, które w innym miejscu uznać by musiała za nie­uprzejme.

W innym świecie...

- Nie powiedziano mi, że jesteś taka piękna - rzekł nieznajomy z nie tajonym podziwem.

Raija nie spytała, kto przemilczał ten szczegół. Nie miało to żadnego znaczenia. W innych okolicznoś­ciach spytałaby, ale teraz nie miało to żadnego zna­czenia. Była sama i zaczęła zdawać sobie sprawę, że musi samotnie stawić czoło temu, co ją czeka. Nie wiedziała, jakie zamiary ma wobec niej ten obcy czło­wiek, ale nie odczuwała lęku.

Nieznajomy nie był już taki młody.

Wyciągnął rękę i chwycił pukiel jej włosów między palce.

Na jego twarzy pojawił się wyraz ekstazy. Owinął kruczoczarny lok wokół palca wskazującego, bawił się nim.

Raija nie poruszyła się. Nic nie czuła, zdziwiła się jedynie, że jej włosy są rozpuszczone. Pamiętała, że upięła je starannie przed pójściem do łóżka. Włosy spływały połyskującą czarną kaskadą na ramiona i plecy, przykuwając uwagę nieznajomego. Jego zain­teresowanie pochlebiło Raiji. Lubiła wzbudzać po­dziw, a jej włosy były naprawdę piękne.

- Miałam być stara i brzydka? - spytała.

Drgnął, jakby ktoś przyłapał go na gorącym uczyn­ku. Niechętnie puścił lok, który ułożył się miękko przy uchu Raiji, dodając jej powabu.

- To by mi ułatwiło zadanie - powiedział, przeły­kając ślinę.

- Czego chcesz? - powtórzyła. - Jakie zadanie? Kim jesteś?

- Mam cię zaprowadzić do Roto.

Znała to imię. Demon na koniu. Bóg śmierci i cho­roby.

- Dlaczego?

- Muszę. Takie dano mi polecenie. Jeśli go nie speł­nię...

- Co wtedy? Uśmiechnął się smutno.

- Tego nie mogę zdradzić.

- Kim jesteś?

Usiadł obok Raiji, nie spuszczając z niej wzroku. W istocie był młody!

- Noaidą - odrzekł. - Szamanem. Muszę zaprowa­dzić cię do Roto.

Sprawiał wrażenie, jakby przekonywał samego sie­bie. Raija uznała, że nieznajomy żartuje.

- Nie jesteś szamanem! - roześmiała się i przyja­źnie potargała mu włosy, tak jak się karci młodszego brata przyłapanego na kłamstwie.

Wzdrygnął się i odtrącił jej rękę.

- Nie rób tak! - warknął. Minęła dłuższa chwila, nim odzyskał panowanie nad sobą.

- Czego Roto chce ode mnie? - spytała wreszcie, nie odwracając od niego wzroku. Nieznajomy unikał jej spojrzenia.

Dziwnie wyglądał ten człowiek, który twierdził, że jest szamanem. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie noaidów.

- Roto bierze to, co dostaje - stwierdził dwuznacz­nie.

- Więc mnie mu nie dawaj. - Raija zrozumiała alu­zję nieznajomego i rozchyliła wargi w uśmiechu. - Nie mogę opuścić mojego świata - dodała. - Mam ty­le jeszcze do zrobienia. I dziecko...

- O tym mi nie powiedziano... - Przygryzł wargę i westchnął. Dotąd wszystko wydawało się takie pro­ste. Tylko słyszał o niej, nigdy jej nie widział.

Znał plotki. Niektórzy nazywali ją aniołem, inni dziwką i czarownicą.

Tak bardzo pragnął wreszcie dokonać wielkiego czynu, pokazać, że posiadł wielką moc. Ze potrafi znacznie więcej poza odnalezieniem zabłąkanego re­na czy wytropieniem wilka.

Marzył o czymś innym. Obserwował Siggę, wychu­dłą i pogrążoną w smutku. Wiedział, że jakaś kobie­ta jest przyczyną jej cierpienia.

Długo myślał o tym, a kiedy w końcu przywołał Siggę, zmusił ją do postawienia wygórowanych żądań.

Sigga chciała jedynie, by pozbawił tamtą władzy nad Mikkalem. Z łatwością mógł to uczynić.

Parł jednak do trudniejszych zadań. Chciał usunąć istotę, która stanęła między Siggą a mężem, pragnął udowodnić sobie i bogom, że posiadł moc większą niż inni noaidzi.

Nikt jednak nie wspomniał o dziecku. Nikt nie powiedział, że Raija jest najpiękniejszą istotą na świe­cie, że w przepastnych głębinach jej oczu mieści się tysiąc tajemnic.

Nikt nie napomknął o jej jedwabistych włosach, czarnych i błyszczących jak skrzydła kruka.

Nikt nie powiedział, że jest księżniczką. Sigga, któ­rą dotąd uważał za piękność, stała się wyblakłym cie­niem, kiedy jego oczy spoczęły na Raiji.

Nie była zwykłą kobietą. Jej miejsce było w Salvo, zdawała się boginią raczej niż zwykłą śmiertelniczką.

Miał doprowadzić ją przed oblicze Roto. Zabić ją własnymi rękami. Dłoń powędrowała do pasa, trąci­ła rękojeść noża.

Jej oczy śledziły każdy jego ruch. Wiedziała, co za­mierza, znała jego myśli, była świadoma walki, jaką toczył z samym sobą...

Dotąd nie spotkał takiej istoty. Całe życie skrywał myśli i uczucia. Żadna kobieta nie zajrzała w głąb je­go duszy.

A ta przejrzała go na wylot. Jej poważne ciemne oczy znały całą prawdę o nim, choć nie dały tego po­znać po sobie. Czuł, że moc go opuszcza. Powinien napić się wody. Woda z Salvo była jedynym lekar­stwem, kiedy tracił siły.

Niedaleko szemrał strumyk. Wystarczyło zaczerp­nąć pełną garść, by odzyskać pełnię władzy i przeciw­stawić się tej dziwnej kobiecie. Zdołała już usidlić jed­nego mężczyznę, teraz jego pragnie wciągnąć w pu­łapkę...

A jednak nie poruszył się. Oblizał jedynie spękane wargi.

- Czemu tu przybyłeś? - usłyszał jej głos. - Nie mo­głeś zostać kimś innym? Słyszałam, że ostatni noaidzi umarli. Myślałam, że spalili swe bębny...

- Jestem nim - odrzekł. - Nie mogłem stać się ni­kim innym. Musiałem... - W nagłym przebłysku zro­zumiał, dlaczego podążył tą drogą.

Całe dotychczasowe życie wiodło go do tej chwili, w której dane mu było osiągnąć prawdziwą wielkość. Nikt nie dowie się o niej, ale też uznanie ludzi prze­stało mu być potrzebne.

Dzięki niej wreszcie to dostrzegł i uwolnił się od ludzkich sądów i opinii. Dzięki niej mógł uwolnić się od wielu rzeczy...

- Ktoś pragnie twej śmierci - stwierdził bezbarw­nym głosem.

Raija usiadła i wzruszyła ramionami, potem spoj­rzała na niego przyjaźnie. Tysiąc lat skrywało się w tym spojrzeniu, choć przecież nie przeżyła nawet połowy tego, co on. A jednak wiedział, że żyła dłużej od niego. Nieskończenie dłużej.

- Powiedz mi lepiej coś, o czym nie wiem.

- Ktoś prosił mnie o twoją śmierć - ciągnął, jakby pragnąc ją przekonać, że nie czyni tego z własnej wo­li. Lecz przecież przejrzała go i znała prawdę. Wykrę­ty na nic się nie zdadzą. Wiedziała...

Trafiła kosa na kamień. Była silniejsza od niego.

- Wielu mnie nienawidzi - powiedziała głosem cien­kim jak u malej dziewczynki. - Nie chcę być zniena­widzona. Chcę, by ludzie mnie lubili, lecz oni skąpią mi przyjaźni. Moje życie się pogmatwało. Nie życzę nikomu złego... no, może prawie nikomu - dodała szczerze - ale wszystko, co dobre, przecieka mi przez palce. Nie dane mi zatrzymać tego, co mi drogie...

- Ja nigdy nie kochałem.

- Doprawdy? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem, współczuciem nieomal. - Nigdy nie kochałeś?

Potrząsnął przecząco głową. Patrząc na nią, zdał sobie sprawę, jak wiele utracił. Tak było może lepiej. Teraz nie potrafił już wyobrazić sobie innej kobiety, a ona przecież nigdy nie obdarzyłaby go miłością.

- Lubię cię i nie dbam o to, kim jesteś... - Raija po­głaskała go po policzku.

Nie zaprotestował, choć pieszczota paliła mu skó­rę jak ogień. Nie odtrącił jej dłoni. Podążył za nią, by ją zabić. Ona powitała go przyjaźnią i polubiła.

Wszystka woda z Salvo nie mogła mu teraz pomóc!

- Nazywam się Matte - powiedział. - Nie zapo­mnisz mnie?

Raija spojrzała na niego zdziwiona.

- Przecież miałeś zabrać mnie do Roto? Znów potrząsnął głową.

- Odejdź! Roto cię nie dostanie. Uciekaj z Salvo, Raiju Alatalo! Tutaj nikt nie chce twojej krzywdy!

Wstała, obdarzyła go długim spojrzeniem i pobie­gła. Z rozwianymi włosami mknęła przez otwarte wrzosowiska i zniknęła mu z oczu.

Matte położył się i spojrzał w niebo. Teraz będzie mógł w nieskończoność patrzeć w niebo.

Znał reguły, jego życie w zamian za życie dziew­czyny. Nie spełnione zadanie oznaczało śmierć.

Odnalazł sens istnienia. Gdyby nie został szama­nem, Sigga poszłaby do kogoś innego. Stał się noaidą po to, by ocalić życie tej kruchej, drobnej kobiety, którą kochał Mikkal.

Siggę obudził harmider panujący wśród jurt. Ze ściśniętym sercem zabrała się za poranną toaletę.

Ravna przekazała jej nowiny.

- Matte zmarł w nocy. Ten przeklęty bęben! Wie­działam, że prędzej czy później to nadejdzie. Z kon­szachtów ze starymi bogami nic dobrego nie wynik­nie. Musiało stać się nieszczęście...

Sigga nie słuchała. Starała się, by jej zdumienie nie wyrażało zbyt wiele. Nie mogli się dowiedzieć, że sza­man bił w bęben dla niej!

Nikt nie mógł odkryć, że Matte dla niej wyruszył w drogę! I że z jej powodu spotkał się ze śmiercią!

Matte był martwy, plan spalił na panewce.

Sigga martwiła się bardziej z drugiego powodu...

Raija obudziła się sztywna, nogi bolały ją jak po długim biegu. Maja wciąż spała. Raija uświadomiła sobie nagle, że córeczka nie zapłakała ani razu przez całą noc. To dobrze, że spała.

Pamiętała każdy szczegół swojego dziwnego snu.

Salvo. Matte. Roto.

Uśmiechnęła się. Postacie z dawnych legend, które Mikkal opowiadał jej w dzieciństwie. W jej wyobra­źni sny pomieszały się ze starymi lapońskimi klech­dami.

Noaida, który przybył, by ją zabić! Znów uśmiech­nęła się do własnych myśli.

Kiedyś opowie Mikkalowi o tym śnie. Może...

Albo Mai.

Baśń o tym, jak matka targowała się z wysłanni­kiem Roto o własne życie.

Raija ubrała się. Musiała przestać myśleć o Mikkalu, przestać marzyć. Po prostu żyć.

To był doprawdy dziwny sen...

Raija nigdy nie miała dowiedzieć się o tych dwóch, którzy ze skraju lasu obserwowali jej dom. Zastana­wiali się, z której strony podłożyć ogień, by strawił wszystkie zabudowania.

Ciemne deszczowe chmury ponad górami na za­chodzie odwiodły ich od tego zamiaru.

Przepełnieni nienawiścią ruszyli w stronę fiordu.

Raija nie wiedziała, że śmierć stała już na progu.

I nie wiedziała też, jak potężnych ma opiekunów.

9

Minął środek lata. Słoneczne światło nocą barwiło góry na czerwono, za dnia szczyty pyszniły się zielo­nym listowiem. Było już po żniwach, siano schło na żerdziach wbitych w ziemię. Wieczorami kopy siana wyglądały jak milcząca armia, straszne postacie roz­budzające wyobraźnię. Raija widziała w nich trolle i straszydła.

Maja uwielbiała się bawić pośród snopków, ale Ra­ija była przerażona.

Od dłuższego czasu nic złego nie zaszło, ale lęk tkwił jak kolec w jej sercu.

Prześladowcy Raiji znali się na ludzkiej duszy. Wy­straszyli ją, a potem trzymali się z daleka, pozwala­jąc, by wyobraźnia powiększyła strach do niebotycz­nych rozmiarów. A może zechcą uderzyć wtedy, gdy już zapomni o zagrożeniu? Te rozterki dręczyły jej duszę. Raija cierpiała.

Kiedy Maja bawiła się na polu, Raija lub Antti by­li zawsze w pobliżu. Ich czujne spojrzenia śledziły każdy ruch dziewczynki.

Maja nie przejmowała się niczym. Zainteresowa­nie dorosłych sprawiało jej radość, a zresztą przyj­mowała je za rzecz oczywistą. Była najmniejsza, a tych dwoje od zawsze towarzyszyło wszelkim jej poczynaniom.

Raija zdawała sobie sprawę, że nie ma czasu, by zajmować się dzieckiem cały dzień. Maja była jednak jej najdroższym skarbem. Utraciłaby cząstkę siebie, gdyby córce stała się jakaś krzywda.

Nie miała czasu, ale musiała poświęcić go Mai.

I tak, gdy przyroda w pełnym rozkwicie otwierała się ku niebu i słońcu, czekano na powrót rybaków z Finnmarku.

Zbliżał się czas, kiedy statki ruszą w stronę fiordu Lyngen. Ludzie na brzegu ujrzą żagle na północy i bę­dą wiedzieć, że rybacy wracają z pieniędzmi na dani­ny, na zakup najniezbędniejszych rzeczy. Dość, by przeżyć do następnych połowów.

Chodziły pogłoski, że tym razem ryby w morzu było ponad wszelką obfitość.

Mieli za sobą lata nieurodzajne, lecz przyszłość ry­sowała się w jaśniejszych barwach.

Raija też czekała. Zapasy zostawione przez Karla wystarczyły jej na przeżycie, a dzięki pomocy Anttiego nie zaznała głodu. Mogła nawet podzielić się z kimś, kto miał mniej od niej. Z młodą kobietą znad fiordu, której mąż, Fredrik, wypłynął razem z Kristianem i Karlem na północ.

Tego roku dołączył do rybaków brat Fredrika, czter­nastoletni Hans. Cztery lata temu zmarli ich rodzice i chłopiec zamieszkał z bratem i szwagierka. Hans miał wprawdzie zamężne siostry na wyspach na północy i zachodzie, ale nie chciał opuszczać brzegu fiordu, nad którym przeszło jego dzieciństwo. Tak było z tymi, którzy rodzili się u ujścia rzeki, gdzie góry sięgały nie­ba, a sosnowe lasy porastały równiny - nie mogli się obejść bez zapachu sośniny i szmeru płynącej wody.

Eva była drobnej postury, nawet Rai ja wydawała się przy niej wyższa niż w rzeczywistości. Hans słu­żył bratowej za pomocnika, a choć był ledwo podro­stkiem i nie miał siły mężczyzny, oznaczał dodatko­wą parę rąk do pracy.

Tej wiosny musiała obejść się bez niego, zdana na własne siły i towarzystwo czteroletniej córeczki Elise.

Wszystko szło więc jej jak po grudzie. Eva była w ciąży, spodziewała się rychłego rozwiązania, tym nie­cierpliwiej więc wypatrywała powrotu męża i szwagra.

Raija nie znała jej dobrze, ale wiedziała, że Evie źle się powodzi. Nie urodziła się nad fiordem, a rodzina Fredrika przeniosła się w inne strony, nikt więc nie poczuwał się do tego, by wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Dlatego też Raija posłała jej przez Anttiego rze­czy, na których jej zbywało.

Gest przyjaźni, ani nazbyt nachalny, ani uwłacza­jący dumie tamtej kobiety. Raija nie prosiła o podzię­kowania, nie żądała przysług. Robiło jej się jedynie ciepło na sercu, gdy mogła okazać pomoc bliźniemu. Kiedy wrócą mężczyźni, życie Evy, dziewczynki i no­wo narodzonego dziecka pobiegnie znów normal­nym torem.

Dobrze było myśleć o tym.

A jednak świadomość rychłego powrotu rybaków napawała ją także przestrachem. Na pewien sposób tęskniła za Kallem. Nawet po wizycie Mikkala tęsk­niła za mężem.

Należeli do siebie. Nie mogła żyć samotnie, a Mik­kal był dla niej stracony. Mikkal ją kochał, ale nie potrafił nawet rozpoznać własnej córki w dziecku zrodzonym z ich miłości, dziecku, którego tak pragnął. Marzenia o Mikkalu nie służyły niczemu. Kal­le był jej mężem, w nim musiała pokładać wszelkie nadzieje.

Dlatego właśnie się bała.

Obawiała się, jak przyjmie ludzkie gadanie. Pamię­tała dobrze ciężkie chwile, które przeżywał wraz z narodzeniem Mai. Ludzie gadali tamtym razem, ga­dali i teraz. Wtedy Raija żyła w strachu, bo wiedzia­ła, że rodzi dziecko Mikkala. Teraz żyła w strachu, bo wiedziała, że Kalle będzie podejrzewał to samo.

Cała wieś tak myślała. Tylko Raija znała prawdę. Dziecko, które nosiła pod sercem, poczęła z Kallem, ale nie mogła tego udowodnić. Będzie patrzył na nią z powątpiewaniem i rozczarowaniem aż do narodzin, może dłużej.

Ta świadomość sprawiała jej ból. Chciała oszczę­dzić mu cierpień, ale nie za cenę nocy z Mikkalem.

Jej życie podążało krętą ścieżką.

Rybacy wrócili z Finnmarku wcześniej, niż się spodziewano.

Antti był przypadkiem w domu. Z cypla otwierał się wspaniały widok na północ. Stojąc w progu, Ant­ti dostrzegł żagiel i prowadził go wzrokiem, aż ten stał się czymś więcej niż niewyraźną plamką na po­wierzchni wody.

Z trwożnym przeczuciem śledził łódź wpływającą do fiordu i biorącą kurs na wschód, ku zabudowa­niom na brzegu.

Tylko jedna łódź.

W cichości ducha podziękował, że to ten kuter, by zaraz przekląć tę myśl.

Kiedy łódź zbliżyła się do lądu na tyle blisko, że mógł rozróżnić sylwetki, przepełniły go radość i ból. Sam nie wiedział, co z większą mocą.

Przygarbiony zszedł nad wodę, minął dom z bali, który od wiosny czekał na powrót właściciela. Tuż obok leżało kolejne opuszczone gospodarstwo.

Wreszcie rybacy postawili stopy na kamienistej plaży swojej wioski.

Uśmiechali się z ulgą, drapali po brodach i po wło­sach, dowcipkując o wszach, pasażerkach na gapę. Tubalnymi głosami wychwalali obfitość połowów. Kieszenie mieli pełne brzęczących monet.

Dość na daninę, dość na jedzenie i spłatę długów. Dość na własne zachcianki.

Mrugali porozumiewawczo do Anttiego. Część pieniędzy zmieniła już właściciela. Taki był zwyczaj i Kesaniemi znał go dobrze. Mężczyzna potrzebował rozrywek na północnym szlaku. Wódka grzała duszę zmarzniętego rybaka. Nie tylko wódka...

Śmiali się rubasznie. Rzecz jasna, wieźli ze sobą po­darki dla pań serca. Płat sukna, szykowną chustę, ozdobną spinkę. Żony nie będą narzekać, kiedy do­staną prezenty z Finnmarku i własnego męża na okrasę. Znów wybuchnęli śmiechem.

Antti milczał. Znał kogoś, kto nie dostanie podar­ków. Znał dwie takie kobiety.

Śmiech ucichł. Rybacy przycumowali łódź i zeszli na ląd, niosąc skrzynie i worki. Wiedzieli, że ich po­wrót nie umknął uwagi mieszkańców wioski. Zaraz zjawią się rodziny z wozami, na których zawiozą do domów swój dobytek.

Cisza stała się bolesna, spojrzenia ukradkowe.

Mężczyźni chrząkali, ale nikt się nie odezwał. Nie mieli odwagi.

Antti zwrócił się do syna. Nie ogolona twarz Reijo była spalona słońcem i osmagana wiatrem, włosy zwisały mu do ramion. Wokół ust pojawił się wyraz zaciętości.

Zrobił krok w kierunku ojca. Zdawał sobie spra­wę, że ojciec zna już prawdę, i wiedział, co powinien zrobić.

Myślał nad tym podczas żeglugi na południe, wzdłuż wybrzeża. Myślał nad tym od tamtej chwili, kiedy zdarzyła się tragedia.

- Rozbili się - powiedział spokojnie, jakby w odpo­wiedzi na nieme pytanie ojca. - Zaraz jak dotarliśmy na łowiska. Wszystko dobrze szło, ryba brała. Trzy­maliśmy się razem, ale tamtego dnia odpłynęli dalej niż my. Za daleko. Poprzedniego wieczora zanosiło się na niepogodę i uznaliśmy, że trzeba dać baczenie...

- Co się stało?

Pozostali mężczyźni zbili się w gromadę, czekając na swoich bliskich. Czekali i na tych, którym mieli przekazać złe nowiny. Byli posłańcami śmierci, ale zdążyli się już przyzwyczaić do tej myśli. Wypadek napełnił ich bólem i goryczą, ale przecież czas goi ra­ny, a życie musi toczyć się dalej. Tyle innych zdarzeń oddzielało tragedię od teraźniejszości. Sprzyjało im szczęście, a teraz nie dane im było okazać radości. Musieli ukryć ją głęboko pod maską żałoby, którą dawno już wyrzucili z serc.

Tyle tylko byli winni rodzinom zaginionych ryba­ków.

Reijo usiadł ciężko na swoim worku żeglarskim i nie patrząc na ojca, ciągnął beznamiętnym tonem:

- Wiatr się wzmógł i przyszła nagła zmiana pogo­dy. Większość łodzi szukała schronienia na lądzie. Wiatr przygnał mgłę, nie widzieliśmy, kto jest z na­mi, a kogo brakuje. Myśleliśmy, że Karl i Kristian po­zostali z tyłu...

Nabrał powietrza. Wspomnienia sprawiały mu wy­raźny ból, dotąd ukrywał je głęboko.

- Sztorm szalał przez dwa dni i nikt nie mógł wy­płynąć. Chcieliśmy ruszyć z pomocą, ale byliśmy bez­radni. Stawiać żagle w taką pogodę to czyste szaleń­stwo. Myśleliśmy o nich, ale nie mogliśmy zapominać o własnym życiu. Kiedy się rozjaśniło, straciliśmy już wszelką nadzieję, ale opłynęliśmy wyspy, sprawdzili­śmy każdą zatoczkę, gdzie mogli szukać schronienia. Nic nie znaleźliśmy, żadnych szczątków łodzi. Ryba­cy z wysp twierdzili, że musiało zwiać ich na pełne morze, a tam szukaj igły w stogu siana. Ciągnęliśmy to jeszcze przez tydzień...

Antti nie odezwał się. Zgadzał się z Reijo, że nie mogli zapobiec nieszczęściu.

Jakże miał przekazać te wieści Raiji? Została sama, bardziej osamotniona niż kiedykolwiek przedtem.

- Jak ona się czuje?

Głos syna przerwał mu rozmyślania.

- Jak się ma Raija?

- Nie najlepiej - Antti niczego nie ukrywał.

W krótkich zdaniach zrelacjonował synowi wyda­rzenia, nie pominął żadnego szczegółu. Z każdym oj­cowskim słowem rysy twarzy Reijo twardniały. Ant­ti znal jego myśli, byli podobni do siebie jak dwie krople wody.

- Sam jej o wszystkim powiem!

Reijo podniósł się. Miał ledwie dziewiętnaście lat, a zachowywał się jak dojrzały mężczyzna. Dla Anttiego wciąż był chłopcem, jego synem.

Przez te miesiące zdążył jednak nabrać powagi, która usunęła z jego duszy resztki chłopięcości.

Antti ujrzał to wyraźnie.

Reijo zawsze był rozwinięty ponad wiek, psychicz­nie i fizycznie.

Teraz rozrósł się jeszcze w barach, nabrał krzepy, urósł kilka cali. Nie był wysoki, ale z pewnością wyż­szy niż na przednówku. Z dumą przyglądając się sy­nowi, Antti postanowił ułatwić mu zadanie.

- Idź do Raiji - powiedział, jakby nie słyszał słów Reijo. - Zanieś rzeczy do domu, ogarnij się i idź do niej...

Reijo nie poruszył się i nie odwrócił wzroku.

- Nie rozumiesz mnie, ojcze - odrzekł powoli. - Wezmę ze sobą worek.

Antti spojrzał na niego przeciągle. W jego wzroku kryło się nieme pytanie. Czy syn wiedział, na co się poważa?

Zdecydowany wyraz zielonych oczu Reijo powie­dział mu, że syn dobrze przemyślał swój krok.

- Niech sama zdecyduje - rzekł jedynie. - Ja zajmę się Evą. Idź do Raiji...

Na podwórzu przed domem Raiji panowała cisza. Reijo miał nadzieję, że dotrze do drzwi nie zauważo­ny, nie chciał przysparzać dziewczynie dodatkowych cierpień. Wieści, które niósł, były i tak nazbyt okrutne.

Zapukał do drzwi, ale nikt nie odpowiedział.

Pchnął je z wahaniem i wszedł do środka. W izbie pa­nował idealny porządek. Reijo wiedział, że Raija po­czytywała sobie za punkt honoru, by dbać o obejście. Wielu zazdrościło jej nawet tego, że mieszka w solid­nym domu. Dla właścicieli chat okładanych darnią dziewczyna z Tornedalen była solą w oku.

Cicho wypowiedział jej imię.

Nikt nie odpowiedział.

Reijo położył worek przy drzwiach i zrobił trzy kroki, by otworzyć drzwi do sąsiedniej izdebki.

W środku było równie schludnie. Reijo zamknął drzwi i wyszedł na podwórze. Gdzie mogła być?

Zaniepokoił się, może Isak wpadł na kolejny sza­tański pomysł... Niemożliwe. Isak zobaczył żagiel i powracającą łódź. Zdążał teraz zapewne nad fiord, bardziej zainteresowany nowinami z północy niż lo­sem Raiji.

Raija nie mogła odejść daleko, skoro Anttiego nie było w pobliżu.

Zszedł nad rzekę, która przecinała równinę, a jed­nocześnie jak niebieska, falująca wstążka łączyła ze sobą porozrzucane domostwa osady.

Dla Reijo była niebieską nitką, na którą nanizały się kolejne wydarzenia z jego życia. Tyle się zdarzy­ło nad brzegami tej rzeki...

Tutaj po raz pierwszy zrozumiał, że kocha Raiję, tutaj bil się o nią z Karlem, w tym samym miejscu porzucił nadzieję, że ją zdobędzie.

A teraz?

Reijo nie wiedział, co myśleć. Karl nie żył, on zo­stał przy życiu. Raija nie kochała żadnego z nich prawdziwą miłością.

Nigdy jej jednak nie zawiedzie. Przenigdy.

Znalazł Raiję nad wodą, zajętą praniem. Maja ba­wiła się kamykami.

Jego zielone oczy wypełniły się czułością dla tych dwu istot. Stał chwilę, sycąc się widokiem. Nie chciał zakłócać tej idyllicznej sceny.

Jak zwierzęta potrafią zwietrzyć intruza, tak i Ra­ija poczuła na sobie czyjś wzrok.

Podniosła spłoszona oczy, ale zaraz potem jej twarz się rozjaśniła. Wargi bezgłośnie wyszeptały je­go imię. Uśmiech zgasł, patrzyła na niego rozszerzo­nymi źrenicami.

Maja też go zauważyła. Widok silnego jasnowłose­go mężczyzny obudził w dziewczynce mgliste wspo­mnienia. Podreptała niezdarnie w jego kierunku i ufnie objęła za nogę.

- Reijo! - krzyknęła triumfalnie.

Reijo zwichrzył jej włosy, nie odrywając wzroku od Raiji. Podniosła się ociężale i otarła zaczerwienio­ne dłonie o rąbek fartucha.

Ujrzał to, o czym wioska wiedziała od dawna. Jej kibić nie była już wiotka i wąska, Raija spodziewała się dziecka. Złe nowiny nie mogły przyjść w gorszym momencie.

Poczuł, jak bardzo jest bezsilny.

- Gdzie jest Karl, Reijo? - spytała sztywno. - Gdzie jest Kalle?

Nawet Maja poczuła zmianę jego nastroju. Nie głaskał już jej, jego dłoń ciężko i nieruchomo spoczy­wała na głowie dziewczynki.

Matka Mai nie poruszyła się, tylko patrzyła na przybysza. Maja też się nie odezwała, choć miała ochotę krzyczeć, by zwrócić uwagę na siebie. In­stynkt podpowiadał jej, że tym razem na nic się to nie zda. Zaczęła ssać kciuk, drugą rączką trzymając się nogi Reijo. Tak było bezpiecznie.

- Karl nie wrócił - odrzekł głucho Reijo. Światło w oczach Raiji zgasło. Zachwiała się. Nie myśląc o dziecku, rzucił się do przodu, by ją podtrzymać.

Z tyłu, za nim, Maja uderzyła w krzyk. Kiedy Re­ijo wyrwał się z jej uścisku, dziewczynka przewróci­ła się i potłukła, ale rozczarowanie, że ją opuścił, by­ło boleśniejsze od zadrapań. Reijo podtrzymał Raiję i ułożył ją na miękkiej trawie na brzegu.

Nadąsana Maja podążyła za nim i bez słowa za­trzymała się przy matce. Reijo ocierał policzki Raiji skrawkiem fartucha zmoczonym w wodzie.

W końcu Raija przyszła do siebie. Zacisnęła zęby i odgarnąwszy włosy z czoła, usiadła z trudem.

- Opowiedz mi wszystko - wyszeptała, zwracając na niego wzrok.

Reijo ukucnął przed nią. Nie odrywając od niej spojrzenia, zaczął mówić.

Trochę się zdziwił, że mu nie przerywała, ani jed­nym drgnieniem twarzy nie okazała uczuć. Zamknę­ła się w sobie, nawet jemu broniąc dostępu do swego wnętrza.

Skonstatował w duchu, że go to zabolało.

Maja usiadła obok matki. Na swój dziecięcy spo­sób czuła, że stało się coś złego, i chciała pomóc. Przy­tuliła się do Raiji i głaskała ją po ręce.

Raija zdawała się tego nie dostrzegać. Patrzyła przed siebie, na Reijo, a poprzez niego w wieczność, której nie widział. Nigdy nie lubił tego jej stanu za­dziwiającej nieobecności.

- Może jednak przeżyli, mimo że ich nie odnale­źliście? - spytała z próżną nadzieją w głosie.

Reijo potrząsnął przecząco głową.

- Przepatrzyliśmy wszystkie wyspy, Raiju. Za da­leko wypłynęli, nie mieli żadnych szans... Sami ledwie dobiliśmy do brzegu. Mgła była tak gęsta, że ginął w niej dziób łodzi...

- Rozumiem...

Schyliła głowę, wargi jej zbielały, twarz pokryła się bladością, uwydatnioną przez kontrast z kruczoczar­nymi włosami. W oczach kryła się rozpacz, której nie musiała wyrażać słowami, Reijo i tak ją rozumiał. Kiedy się odezwała, była na krawędzi płaczu:

- Co będzie ze mną, Reijo? Co będzie ze mną, Ma­ją i dzieckiem, którego oczekuję?

Jej rozpacz miała uzasadnienie. Los samotnej ko­biety był nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza zaś los kobiety obdarzonej dziećmi i nie cieszącej się sympa­tią otoczenia.

Prowadzenie gospodarstwa w pojedynkę nie nale­żało do łatwych zadań, choć Raija dawała sobie radę pod nieobecność Karla. Bez dodatkowych dochodów z ryb ich życie stałoby się nie do zniesienia.

- Tutaj nie mogę łowić... - pisnęła.

Mimo powagi sytuacji Reijo uśmiechnął się. Raija nie lubiła wody. Odnoga fiordu, przy której mieszka­li, wydawała jej się morzem.

- Znajdziemy na to radę - odrzekł spokojnie. Je­szcze nie nadszedł odpowiedni moment, by powie­dzieć jej o postanowieniu, które powziął.

Raija wciąż znajdowała się w stanie szoku, musiał dać jej ochłonąć i wtedy wyłożyć swoje argumenty. Ojciec miał rację, decyzja należy do Raiji. Jeśli odmó­wi, nie pozostanie mu nic innego, jak strzec jej z da­leka, tak jak to czynił do tej pory.

- Idź do domu.

- Pranie - sprzeciwiła się drżącym głosem. Reijo spojrzał na nią z czułością.

- Ja to zrobię, moja mała. Zabierz Maję do domu. Przyjdę, jak się uporam z twoim praniem.

Skinęła mechanicznie głową i ruszyła do domu z Mają na ręku. Biedaczki, westchnął. Jedna straciła męża, którego na swój sposób kochała, druga jedyne­go ojca, jakiego znała.

Nim wszedł do domu, Raija zdążyła zaparzyć ka­wę. Na stole stal kubek Karla. Udał, że tego nie wi­dzi, choć w tej samej chwili zrozumiał, że Raija do­myśla się jego zamiarów.

Nie zdradził się ani słowem, lecz ona już wiedziała.

Wszak zostawił worek pod drzwiami! Worek go zdradził i tych kilka słów pociechy, które rzucił.

- Ostatnie ziarna kawy - powiedziała Raija, siada­jąc po drugiej stronie stołu. Maja bawiła się na podło­dze. Reijo zauważył, że dziewczynka potrafiła zająć się sama sobą.

Raija sięgnęła po swój kubek i napełniła go do po­łowy.

- Oszczędzałam kawę na powrót Karla... Pociągnęła spory łyk. Reijo nie mógł pozwolić, by drogocenny płyn wystygł. Zaczął pić, choć w takich okolicznościach kawa nabrała aż nadto gorzkiego smaku.

- Ale wyjdzie na to samo...

Reijo wiedział, że Raija czyta w jego myślach. Po­zostało tylko ubrać je w słowa, zapytać ją o zdanie. Proste, a takie trudne!

Znali się od dawna. Na dobrą sprawę był jej bliż­szy niż Karl, lepiej rozumiał jej marzenia, uczucia, na­stroje...

Łączyły ich wspólne korzenie.

A jednak trudno mu było zdobyć się na szczerość. Wiedział, że Raija nie ma wyboru, musi się zgodzić. To mąciło jego radość, wolałby dać jej możliwość odmowy.

Z drugiej strony Raija była nieobliczalna, patrzyła na świat z innej perspektywy. I miała nadzwyczaj roz­winięty instynkt przeżycia.

Ściskał kubek w silnych, spracowanych dłoniach, poznaczonych pajęczyną nie domytego brudu. Bał się spojrzeć jej w oczy, ale musiał. Odrzucił z czoła jasne włosy i poszukał jej wzroku. Raija spoglądała na nie­go wyczekująco, jakby już dawno odgadła jego plany.

- Dużo myślałem od tamtego wypadku - wykrztu­sił w końcu. - Nie możesz zostać sama. Myślałem o Mai... - Uśmiechnął się miękko, a jego twarz przy­brała wyraz łagodności. - Będzie ci trudno bez dodat­kowej pary rąk do pracy. Tobie, malej i dziecku, któ­re nosisz...

- Wyrzuć to z siebie - uśmiechnęła się Raija. - Nie musisz się tłumaczyć, Reijo. Mów!

Wysunął w przód podbródek pokryty jasnym za­rostem.

- Zajmę się tobą, Mają i dzieckiem, jeśli mi na to pozwolisz.

Wreszcie!

Teraz wszystko zależało od niej. Chyba nie była niechętna jego zamiarom, skoro się tak zachowała, zmusiła nieomal do tych słów. Prawdę mówiąc, Reijo zwlekałby dłużej.

- Czego oczekujesz w zamian?

Spojrzał na nią ze zdumieniem. Co miała na my­śli? Raija nie odwróciła spojrzenia, jej twarz nie drgnęła. Zadała to pytanie z pełną powagą.

- O co ci chodzi? - spytał podenerwowany. Wstał i znów usiadł. - O co ci właściwie chodzi, Raiju?

- Chcesz się nami zająć - odrzekła. - Niewielu uczyniłoby to bez zapłaty. Pytam, czego oczekujesz za opiekę. Jeszcze nie odpowiedziałeś.

Reijo był w szoku. Jakże mogła myśleć w ten spo­sób? Jak mogła sądzić, że chce ją kupić? Za kogo go uważa?

- Więc, twoim zdaniem, takim się stałem mężczy­zną? - rzucił wzburzony. - Jesteś żoną mojego najlep­szego przyjaciela, który niedawno zginął. Jesteś oso­bą, którą cenię ponad wszystko w świecie...

- Wiem - przerwała mu łagodnie. - Właśnie dlate­go pytam...

- Co to byłaby za miłość? - rzucił ze złością. Raija znała jego uczucia, od samego początku o nich wiedziała. Nie mogli udawać, że nic się nie sta­ło. Nie mogli tkwić w kłamstwie.

- Czy naprawdę uważasz, że mógłbym zmusić cię do czegokolwiek, Raiju? - Chwycił ją za dłonie i ści­snął mocno. Zajrzał jej prosto w oczy i nie pozwolił, by odwróciła wzrok. - Sądzisz, że chcę kupić uczucie właśnie teraz, kiedy potrzebna ci moja pomoc i wsparcie? Robię to w imię przyjaźni, uparta kobieto! Wiem, komu dałaś serce, i nie proszę o nic. Nie proszę o twe ciało, Raiju Alatalo Elvejord. Nie proszę o nic, czego sama nie zechcesz mi ofiarować. Chcę ci jedynie po­móc, a to uczynię najlepiej, mieszkając z tobą. Nie proszę o miejsce w twoim łożu. Chcę tylko być bli­sko ciebie, chronić cię, być ci przyjacielem i podporą, tak byś i ty była moją przyjaciółką i podporą...

Zgięła dumny kark. Reijo uśmiechnął się słabo, bo nieczęsto jej się to zdarzało.

- Nie powinnam była pytać - westchnęła. - Wy­bacz mi podejrzliwość. To tak boli, Reijo, tak stra­sznie boli. Nie to, że moje życie będzie jeszcze tru­dniejsze. Chodzi o Kallego. Kochałam go, nie tak jak Mikkala, ale kochałam. Teraz dopiero rozumiem, jak bardzo... To tak boli...

Reijo skinął głową ze zrozumieniem. Znał to uczucie, ale uważał, że nie można zbyt dłu­go nosić w sercu żałoby, bo zamieszka tam na zawsze.

- Więc jak będzie, Raiju, mogę zostać? Skinęła głową prawie niezauważalnie. Potem chrząknęła i powiedziała:

- Tak, Reijo, będę wdzięczna, jeśli zostaniesz. Po­zbędę się wyrzutów sumienia, że składam wszystkie ciężary na barki twego ojca. Ma przecież własne życie.

Urwała, lecz po chwili dodała:

- Co na to powie? Co sobie pomyśli?

Reijo westchnął. Teraz nie żałował już, że powie­dział ojcu o swym postanowieniu.

- Co sobie pomyśli? To samo, co inni. A co po­wie? Rozmawiałem z nim na brzegu. Kazał mi iść do ciebie...

- To dobrze - odrzekła, uprzedzając kolejne pyta­nia. - Nie dbam o to, co inni powiedzą, ale liczę się ze zdaniem Anttiego. Twój ojciec jest mądrym czło­wiekiem, Reijo...

- Cieszę się, że przyjmujesz moją pomoc - powie­dział Reijo z szerokim uśmiechem. - Jestem pewien, że Kalle życzyłby sobie tego...

Raija spojrzała na niego z powątpiewaniem, a po­tem uśmiechnęła się. Reijo uczynił to samo.

- Jestem pewien, że nie chciał, by tak się stało - po­prawił się. - Nie ma jednak lepszego rozwiązania, pa­miętaj o tym. Znam jeszcze jednego człowieka, który przyznałby mi rację w tym względzie...

Oboje wiedzieli, jak bardzo Karl potrafił być za­zdrosny. Raija podejrzewała jednak, że Mikkal do­równywał mu na tym polu. W czasie ostatniej wizy­ty dał popis zazdrości. Pochlebiło to jej próżności, ale kiedy Mikkal odszedł, zmieniła zdanie. Uznała, że powinien pozbyć się tej przywary. Zazdrość nie pro­wadzi do niczego dobrego.

- To moje życie - urwała rozmowę na ten temat. W chwilę potem mieli już inne zmartwienie. Do izby wszedł Antti, wzburzony i zadyszany. Od razu spostrzegli, że zgubił gdzieś swój nieodłączny kape­lusz, który nosił w słońce i w niepogodę. Teraz na­wet nie zauważył jego braku. Musiało zajść coś po­ważnego.

Dopiero kiedy usiadł na drugim końcu ławy, którą zajmował Reijo, dostrzegli, że nie jest sam.

W cieniu drzwi, tam gdzie nie docierało światło z małego okienka, stała dziewczynka o dużych nie­bieskich oczach. W jej długich jasnych warkoczach tkwiły źdźbła słomy i listki, ale mała nie zwracała na to uwagi.

Oba kciuki wsadziła do buzi, w jej wzroku kryło się przerażenie. Oczy czteroletniej dziewczynki uj­rzały coś, czego nie powinny były zobaczyć.

- Elise? - Raija rozpoznała w dziecku córkę Evy. - Dlaczego przyprowadziłeś ją ze sobą?

Pożałowała swoich słów, kiedy na ich dźwięk dziew­czynka skuliła się w sobie, jakby ktoś ją uderzył.

- Nie powinna być u Evy? - dodała bezradnie. - Nie sądzisz, że matka jej potrzebuje? Ona też kogoś straciła...

Zamilkła pod ciężarem spojrzenia Anttiego. Jego zielone oczy wyrażały ból. Zmieniły kolor, tak jak morze zmienia barwę przed sztormem.

- Zabrałem ją ze sobą, Raiju... - zaczął zduszonym głosem. - Nie mogła tam zostać, nie chciałem, by ci pa­dlinożercy dostali ją w swoje łapy. Bogowie jedynie wie­dzą, co by się z nią stało. Musiałem zabrać ją ze sobą...

- Co zaszło?

Reijo chwycił ojca za ramiona i potrząsnął nim. Oczy Anttiego Kesaniemi rozjaśniły się, ale ból wciąż malował się na jego twarzy.

Musiał zaczerpnąć tchu, zanim zaczął opowiadać. Elise córka Fredrika nie poruszyła się w kącie za drzwiami.

- Znad fiordu poszedłem prosto do Evy. Chciałem powiedzieć jej o wszystkim. Czekał ją równie ciężki los jak ciebie, Raiju... Wciąż jednak zatrzymywano mnie po drodze, musiałem opowiadać, com wiedział. Na miejsce dotarłem zbyt późno. Ktoś był tam prze­de mną. Spóźniłem się...

- Chyba nic złego się nie stało? - spytała ostro Ra­ija. Była przerażona.

- Stało się najgorsze. Usłyszałem krzyk dziewczyn­ki dochodzący ze stodoły. Wszedłem do środka. Eva... powiesiła się. Elise siedziała u jej stóp.

Mówił po fińsku, by oszczędzić małej cierpień. Dość już widziała, po co budzić w niej straszne wspo­mnienia.

- O, nie! - jęknęła Raija, instynktownie kładąc rę­ce na brzuchu. - Eva spodziewała się... na dniach...

Antti skinął głową.

- Tego było dla niej za wiele. Ta wiosna ciężko ją doświadczyła. Eva musiała ujrzeć swe przyszłe życie w samym tylko ponurym świetle...

Raija pochyliła głowę nad blatem stołu i rozpłaka­ła się. Płakała za siebie, Karla, Kristiana, Fredrika, in­nych zaginionych rybaków, ich żony i dzieci, za Ma­ję, Evę i za Elise... Najmocniej za Elise.

Reijo ścisnął jej dłoń.

- Zajmiemy się Elise - powiedział zdecydowanie.

- Będziesz miał liczną rodzinę, synu - zauważył Antti. - Bierzesz na siebie dużą odpowiedzialność...

Reijo skinął głową, a Raija otarła łzy grzbietem dłoni.

- Wiem. Damy sobie radę.

Raija wstała i wolno podeszła do dziecka. Przestra­szone oczy Elise śledziły każdy jej krok, dziewczyn­ka bała się, ale rozpoznała Raiję. Wiedziała, że Raija jest miła. A mamy nie było. Wisiała w stodole, tak ja­koś dziwnie, i nie odpowiadała na jej wołania. Milcza­ła nawet wtedy, kiedy Elise zaczęła ją szarpać. Twarz nie przypominała twarzy mamy. Taka straszna...

- Elise... - Głos Raiji brzmiał miękko. Jej głos za­wsze nabierał miękkości w rozmowie z kimś, kogo lubiła.

Wyciągnęła ręce ku dziecku.

- Podejdź do mnie, Elise.

- Mama - zażądała mała. Jej wargi drżały.

- Mama nie może przyjść - ciągnęła łagodnie Raija. - Tata też nie. Są razem, daleko stąd, a my nie mo­żemy pójść do nich.

- Nie?

Raija potrząsnęła przecząco głową i uklękła przed dziewczynką. Wciąż wyciągała ręce, ale nie chciała małej do niczego zmuszać. W nagłym przebłysku my­śli ujrzała inne dziecko i inną kobietę. Jak długo ra­niła Ravnę, zanim w obcej kobiecie ujrzała matkę, za­nim nazwała ją matką?

Zrozumiała, ile bólu i cierpienia kryło się w braku akceptacji, bo teraz czuła lęk przed tym samym.

- Możesz zostać ze mną, Elise. I z Mają. Możesz się z nią bawić, czy to nie byłoby przyjemne? I zosta­niesz z Reijo, a Antti będzie nas odwiedzać. Chcesz?

Wszyscy wstrzymali oddech, kiedy Raija rozmawia­ła z córką Evy. Nawet Maja przyglądała się tej scenie z ciekawością. Wiele z niej nie rozumiała, ale w powie­trzu wisiało napięcie, które instynktownie wyczuwała.

- Chcesz zostać moją małą dziewczynką, Elise?

Dziecko nie odpowiedziało. Stało nieruchomo, pa­trząc na Raiję, taksując ją wzrokiem. Jej strach znik­nął, ale wyraz bólu, którego nie powinno być w oczach czteroletniej dziewczynki, pozostał. Wyjęła kciuki z buzi i zrobiła dwa kroki do przodu, prosto w obję­cia Raiji.

Zamknęła ramiona na jej szyi i przytuliła się mocno.

- Moja mała dziewczynka - powiedziała Raija. - Nikt nam ciebie nie odbierze. Tu jesteś bezpieczna.

Maja nie rozumiała, dlaczego matka tuli obce dziecko, więc wdrapała się na kolana Reijo, by zdo­być zainteresowanie dorosłych.

Reijo uśmiechnął się do niej.

- Masz siostrzyczkę - powiedział. O tym Maja wiedziała od dawna, od mamy. Nie sądziła jednak, że siostrzyczka zjawi się tak szybko. Zresztą tak było lepiej, zyskała towarzyszkę zabaw.

- To dobrze - uznała, nawet nie wiedząc, że ro­dzeństwo, o którym wspomniała matka, miało zjawić się później.

10

Droga powrotna na północny wschód zabrała Mikkalowi miesiąc. Śnieg zdążył stopnieć, więc mu­siał pieszo wędrować przez płaskowyż. Wdrapywał się na góry, przeprawiał przez rzeki, mijał wrzoso­wiska. Miejscami, nawet o tym nie wiedząc, przekra­czał granice.

To była jego ojczyzna. Laponia, kraina Saamów na długo przedtem, zanim Szwedzi, Finowie i Norwe­gowie nazwali ten kraj swoim. Na długo przedtem, zanim obcy zaczęli ściągać daninę z tych, którzy ży­wili się darami przyrody. Zanim przysłali osadników na ich ziemie.

Laponia należała do Lapończyków, zanim najeźdź­cy wybudowali kościoły Chrystusa na pustkowiach, zabronili oddawać cześć innym bogom, spalili szamań­skie bębny i kazali chrzcić dzieci swoimi imionami.

Norwegowie mogli nazywać go Mikkelem Persenem i zmuszać do wiary w Zbawiciela, lecz on na za­wsze pozostanie Mikkalem synem Pehra i zawsze wie­rzyć będzie w to, co oczy widzą i uszy słyszą. A ten kraj nie przestanie być własnością jego ludu.

Przez całą drogę żył wspomnieniami godzin spę­dzonych z Raiją w Lyngen. Wspaniałych, choć zbyt krótkich godzin.

Spotkania z Raiją nie mogły ukoić tęsknoty Mikkala, jedynie wzmagały jego ból. Dziewczyna stawa­ła się coraz bardziej nieosiągalna, a powrót do szarej rzeczywistości coraz trudniejszy. Zastanawiał się, jak Sigga przyjmie jego powrót.

I ojciec...

Reakcji ojca Mikkal obawiał się bardziej. Siggę zdoła sobie podporządkować, zresztą mógł żyć bez jej miłości. Jego serce biło dla tej, której lok nosił w skórzanym woreczku na piersi. Dopiero teraz w pełni uświadomił sobie, co utracił.

Mikkal gardził sobą. Wybierając między rodowym zobowiązaniem a uczuciem, sprzedał miłość...

Dotarł do domu pod wieczór, prawie dwa miesią­ce od dnia, kiedy wyruszył.

Sigga przywitała go tak, jak się spodziewał. Milcze­niem. Ojciec - gniewem.

Zaciągnął go do swojej jurty i zaczął prawić mu wymówki tak głośno, że słyszeli go wszyscy w obo­zowisku.

- Co, do diabła, przyszło ci do głowy, chłopcze? Czy przystoi dorosłemu mężczyźnie zachowywać się jak głupiec? Byłeś nam tutaj potrzebny, nie rozu­miesz? To twój psi obowiązek, słyszysz, co mówię, Mikkal?

- Znam swoje obowiązki - odparł z uporem Mik­kal, lekceważąc ostrzegawcze spojrzenia matki. Nig­dy dotąd nie sprzeciwił się ojcu, milczał, przedkłada­jąc obowiązek wobec rodziny ponad wszystko. To właśnie stanowiło tragedię jego życia.

- I ja mam w to uwierzyć - powiedział Pehr z gory­czą. Poczerwieniał na twarzy, z trudem hamował gniew. Podczas nieobecności syna układał przemowę na jego powrót i poprzysiągł sobie, że nie będzie ni­czego owijać w bawełnę. Teraz zaś, kiedy winowajca siedział naprzeciwko niego, nie potrafił znaleźć właści­wych słów. Chłopak miał czelność mu się sprzeciwiać!

- Całe dwa miesiące musieliśmy dawać sobie radę bez ciebie, kiedy ty gziłeś się z tym diabelskim nasie­niem, z tą przeklętą córką Erkkiego Alatalo. Przekli­nam dzień, w którym moja stopa stanęła w domu te­go wieśniaka z Tornedalen. Przyniósł mi jedynie ból i okrył hańbą całą moją rodzinę. Przejrzyj na oczy, synu, przynosisz wstyd mnie, matce, żonie i synowi. Zapomniałeś o nich? Ta kweńska dziewka sprawiła, że zapomniałeś o takich drobnostkach?

Twarz Mikkala była jak wykuta z kamienia. Miał ochotę rzucić się na ojca, zmusić go, by odwołał po­gardliwe słowa, które cisnął mu w twarz. Wiedział jednak, że niczego nie zyska. Zrozumiał, że tu jest je­go miejsce. Podczas wędrówki przez płaskowyż Mikkal uświadomił sobie, że Raija ma swój dom nad fior­dem, a on należy do tej niezmierzonej krainy pod otwartym niebem, pachnącej dymem z ognisk, skórą, suszonym mięsem i turzycą.

Nie powinien prowokować ojca. Pehr puści słowa mimo uszu, sam bowiem był mocny w gębie, ale nie wybaczy, jeśli syn podniesie na niego rękę.

Pehr nie umiał się bić i musiał zdawać sobie spra­wę, że syn bez trudu powaliłby go na ziemię.

Mikkal przewyższał ojca siłą fizyczną i Pehr nie do końca potrafił to zaakceptować. Wobec innych py­sznił się synem, ale w głębi duszy zazdrościł mu sprawności, którą natura go nie obdarzyła. Uważał przy tym, że Mikkal marnuje życie. Pehr widział świat w ostrych kontrastach. Wygrać lub przegrać, przeżyć lub zginąć, mieć więcej lub stracić wszystko. Wyższe uczucia, które targały Mikkalem, były mu obce. Nie mógł zrozumieć, że istnieje miłość, dla któ­rej mężczyzna ryzykuje swoje mienie i cześć.

Dlatego właśnie Mikkal ograniczył się do jednego zdania, które wypowiedział przez zaciśnięte zęby:

- To było konieczne.

Pehr roześmiał się wzgardliwie, uderzając się w kolana. W ostatnim czasie stracił kilka zębów, co Mikkal skonstatował z odrazą. Podświadomie szu­kał w ojcu cech, które wzmacniały niechęć i wstręt do niego. Czynił tak, by znaleźć nową pożywkę dla nienawiści.

- Konieczne! Dobre sobie! Konieczne! Myślałby kto, że w domu nie masz kobiety. Takiej, że lepsza nie mogłaby ci się trafić.

- Siggi w to nie mieszaj! - syknął Mikkal.

- Już jest zamieszana - odrzekł Pehr. - Zapomnia­łeś o odpowiedzialności za nią? Za żonę? Matkę two­jego potomka? Gdybyś był mężczyzną, postarałbyś się o kolejne, na jednym synu nie zbudujesz rodu. Skoro jednak nie potrafisz dbać o jedyne dziecko, nie rób następnych. Bardziej ci chyba zależy na tym, by zapłodnić tę sukę z Lyngen...

- Milcz! - Mikkal pobladł. Ręce mu się zatrzęsły, ale zdołał opanować wściekłość. Gdyby na miejscu ojca był ktoś inny, pożałowałby takich słów.

- Prawda bywa gorzka - stwierdził Pehr z uśmie­chem - ale przez to nie staje się nieprawdą. Mówiłem ci to już wcześniej, ale powtórzę po raz kolejny i ostatni: Trzymaj się z daleka od córki Erkkiego Alatalo - niech jego ród będzie przeklęty na wieki! Trzy­maj się z daleka od tej czarnowłosej wiedźmy! Niech więcej nie słyszę, że mój syn zhańbił swoją rodzinę przez nią, tę dumną i upartą diablicę, Raiję Alatalo! Wypluł te słowa, jakby zawierały truciznę lub jakby wypowiedzenie imienia dziewczyny ściągało chorobę.

- Jeśli choć raz sprzeciwisz się mojej woli, możesz nie wracać od tej bezwstydnicy.

Pehr przerwał i spojrzał na Mikkala z ukosa. Jego uśmiech nie wróżył nic dobrego.

- Nie wierzysz, że dotrzymam przyrzeczenia? - Pehr podniósł palec wskazujący. - Więc pozwól, że wyjaśnię. Moje przyrzeczenia są więcej warte niż obietnice mego syna. Zawsze dotrzymuję słowa. Jeśli twoje oczy spoczną na tej ladacznicy, wyrzeknę się ciebie. Tak się stanie!

Pehr wstał demonstracyjnie i sztywno wyprosto­wany opuścił jurtę, zostawiając syna z własnymi my­ślami. Żadne słowa, Mikkala czy Ravny, nie mogły odwieść go od postanowienia. Stanowczość Pehra by­ła powszechnie znana.

Matka i syn milczeli, póki nie nabrali pewności, że Pehr się oddalił.

Kłótnia przypominała wszystkie poprzednie scy­sje między ojcem a synem, które wybuchały regular­nie od chwili, kiedy Mikkal dorósł na tyle, by prze­ciwstawiać się woli Pehra. Od chwili, kiedy poko­chał Raiję...

I zawsze Ravna zgadzała się z Mikkalem, ale nig­dy otwarcie nie występowała przeciwko mężowi. Do­piero po jego wyjściu wygłaszała swoją opinię. Potem usiłowała udobruchać Pehra, skłonić go, by spojrzał na świat oczami syna.

Ten rytuał niezmiennie się powtarza, pomyślał z rezygnacją Mikkal. Nie ukrywał jednak, że rozmo­wy z matką były mu pociechą, i bardzo cenił jej mil­czące poparcie.

Potrzebował przyjaznej duszy.

Tym bardziej się zdziwił, kiedy Ravna nie wyrazi­ła zachwytu jego długą nieobecnością.

- Nie powinieneś był wyjeżdżać - powiedziała krótko. - Ailo zachorował, potrzebowaliśmy cię. Ty­le pracy spadło na barki innych. Nie pomyślałeś o tym?

- To było konieczne - powtórzył Mikkal.

Spojrzała na niego oczami, w których kryła się mą­drość. Wzrok matki zawsze sprawiał, że Mikkal czuł się lekkomyślnym dzieckiem.

- Aż tak konieczne, by nam zatruć życie? By poni­żyć rodziców, żonę i dziecko? By obciążyć wspólno­tę dodatkowymi obowiązkami? Jesteś lepszy od in­nych, Mikkal?

Spuścił głowę.

- Coś zżerało mnie od środka - odrzekł po dłuż­szej chwili. - Byłem na krawędzi szaleństwa, nie mo­głem spać, nie mogłem pracować. Coś pochłaniało wszystkie moje myśli, całą uwagę. Zatraciłbym się zu­pełnie, gdybym został...

- Teraz czujesz się lepiej? - spytała. Ravna umiała trafić w sedno rzeczy.

- Pozbyłeś się potwora, który zżerał ci duszę, sy­nu?

Mikkal uśmiechnął się krzywo. Wyznanie przyszło mu z trudem, ale nie chciał okłamywać matki. Tylko ona gotowa była go zrozumieć.

- Nie - wyrzekł z bólem w głosie. - Wciąż tam tkwi, równie potężny jak przedtem.

- Więc nie osiągnąłeś niczego? Jedynie nas zasmu­ciłeś...

- Przeżyłem chwile szczęścia - szepnął Mikkal tak ci­cho, że Ravna z trudem go dosłyszała. - Ona też. Dla mnie jest najważniejsza. Nieważne, co powiesz, matko, co on powie. Co ludzie gadają. Na zawsze pozostanie najważniejsza w moim życiu. Dałem jej chwile szczę­ścia, to wystarczy. Z tą pewnością mogłem ruszyć w drogę powrotną, choć wiedziałem, co mnie tu czeka...

Ravna westchnęła. Los tych dwojga przejmował ją niepokojem. Dawniej delikatnie podsycała ich mi­łość, marzyła o tym, by Raija zajęła miejsce jej zmar­łej córeczki, Laili.

Teraz żałowała. Powinna była zrozumieć już wte­dy, że związek Mikkala i Raiji nie miał perspektyw. Pehr nigdy by go nie zaakceptował.

Młodzi cierpieli, każde w samotności, a cierpie­nie jest pożywką miłości. Im bardziej wyrzekali się siebie, tym mocniej tęsknili. Rozumiała ich ból, kie­dyś sama kochała bez wzajemności. Nauczyła się jednak znosić swój los z godnością i cenić jasne strony życia.

Szkoda, że Mikkal nie miał dość rozsądku, by uczynić to samo.

Sigga była dobrą kobietą i zasługiwała na lepsze traktowanie. Zgorzknienie i rozczarowanie wyżłobi­ły pierwsze zmarszczki na jej młodej twarzy. Młoda żona nie powinna mieć zmarszczek.

Ravna nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy na ustach synowej gościł uśmiech. To też obciążało su­mienie Mikkala. Miłość czasem buduje, lecz równie często rujnuje.

- Jak ona wygląda? - spytała, i tym razem rezygnu­jąc z matczynych napomnień.

- Pięknie - odrzekł Mikkal, łagodniejąc. Takim lu­biła go najbardziej.

Z czułością w głosie opisał jej wszystko, co zdarzy­ło się w domku nad rzeką pomiędzy górami daleko na zachodzie. Nie pominął żadnego szczegółu. I choć Ravne zabolały szczere słowa syna, była mu wdzięcz­na za zaufanie.

Mikkal wiedział, że Ravna kocha jak własną córkę tę niezwykłą dziewczynę z otwartych równin nad rzeką Torne na południu Finlandii. I zdawał sobie sprawę, że nie zatajając niczego, wciąga matkę do spi­sku. Po tym wszystkim nie mogła go zawieść.

Ravna też o tym wiedziała i ta świadomość budzi­ła w niej mieszane uczucia.

- To był ostatni raz - zapewnił ją Mikkal. Jego ścią­gnięta cierpieniem twarz przyprawiała Ravne o ból serca. - Nie spotkamy się więcej. Nikt jednak nie mo­że zabronić nam czuć...

Mikkal mówił poważnie, lecz Ravna wiedziała lepiej. To nie był ostatni raz, to nie było ostateczne pożegnanie.

I Raija, i Mikkal w to wierzyli, ale nie sposób prze­rwać łączących ich więzi w tak łatwy sposób. Przed nimi jeszcze wiele zaprawionych bólem pożegnań...

- Sigga czeka na ciebie - rzuciła. - Powinieneś był wpierw pójść do niej, ale zawsze możesz zrzucić wi­nę na Pehra...

- Co z Ailo? - Dopiero teraz Mikkal spytał o syna. Ravna wzruszyła ramionami, z trudem ukrywając uśmiech satysfakcji.

- Moje zioła pomogły, ale Sigga mi nie wybaczyła. Unika mnie, choć może przez wzgląd na ciebie. Chło­piec ma się dobrze. Zaprzyjaźnij się z nim, Mikkal! - Słowa matki zabrzmiały jak prośba i ostrzeżenie jed­nocześnie. Mikkal uniósł brwi w zdziwieniu.

- Co masz na myśli?

Nie chciała odpowiedzieć, ale w końcu uległa.

- Sądzę, że zbuntuje syna przeciwko tobie, Mikkal - stwierdziła z powagą. - Nie pozwól, by tak się sta­ło! Pokochaj go! Ofiaruj mu miłość, będzie musiał od­płacić ci tym samym!

Mikkal uśmiechnął się, ale żarliwość, z jaką mówi­ła matka, wzbudziła jego niepokój. Sigga była zdolna do wszystkiego...

Żona przywitała go milcząco i ozięble. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć.

- Przykro mi, że cię zraniłem - powiedział Mikkal, nie wiedząc, jak zacząć. Nie poczuwał się do przepro­sin, ale postąpił zgodnie z wolą matki.

- Doprawdy? - Głos Siggi był przesiąknięty sarka­zmem. Spojrzała na niego pogardliwie. - Dała ci to, czego chciałeś?

Mikkal rozłożył ramiona.

- Spróbuj mnie zrozumieć, Siggo! Nie chodzi o cie­bie. Gdyby na twoim miejscu była inna, postąpiłbym tak samo...

Dopiero kiedy ujrzał wyraz twarzy Siggi, zrozu­miał, że zachował się niezręcznie.

Żadna kobieta nie chciałaby usłyszeć takich słów z ust mężczyzny, któremu poświęciła wszystko.

Mikkal zranił żonę silniej niż wtedy, kiedy nieo­czekiwanie wyruszył na zachód.

- Wielkie nieba! - mruknął, ale było już za późno. Twarz Siggi pociemniała. Spojrzała na niego przeni­kliwie.

- Możemy spróbować od początku - dodał ostroż­nie. - Będę się starał, obiecuję. Dla dobra dziecka. Dla twojego dobra... Daj mi jeszcze jedną szansę, Siggo!

Wypowiadając te słowa, Mikkal widział przed so­bą twarz Raiji. Wzbudziłby jej szacunek takim za­chowaniem, może zdołałby jej udowodnić, że te wszystkie lata wcale go nie zmieniły. Prosił Siggę, by mu dała nową nadzieję.

Te słowa Sigga powinna potraktować jak dar nie­bios. Przecież go kochała, zawsze go kochała, a choć Mikkal nie potrafił odpłacić jej uczuciem, gotów był uczynić dla niej wszystko. Poza tym, co pozostawiał dla tej jedynej, dla Raiji. Nie rozumiał, dlaczego Sig­ga przygląda się mu oczyma pełnymi wzgardy. Ofia­rowuje jej życie, jakiego pragnie, czyż nie?

Słowa żony raniły jak pchnięcia nożem.

- Spróbować od początku? Za kogo się uważasz, Mikkal? - roześmiała się drwiąco, jej oczy lśniły zim­nym blaskiem. - Kiedy odszedłeś, zobaczyłam cię w nowym świetle - ciągnęła z dziwnym, dwuznacz­nym uśmiechem na wargach.

Mikkal nic nie rozumiał. Chciał zadać jakieś pyta­nie, ale Sigga nie dopuściła go do głosu.

- Nigdy nie pojmiesz, jak bardzo cię kochałam. Próbowałam tysiące razy. Próbowałam wybaczyć ci, że myślisz o niej. Próbowałam wybaczyć ci, że nie kochasz własnego syna, bo nie ona go zrodziła. I że szepczesz jej imię, kiedy leżysz ze mną. Starałam się wybaczyć, że nosisz na szyi skórzany woreczek, że przez sen zwracasz się do niej. I że żyjesz przeszło­ścią, odgradzasz się ode mnie murem wspomnień. Próbowałam zapomnieć, że porzuciłeś chore dziecko, by pojechać do niej. Naprawdę próbowałam, Mikkal, więc nie każ mi zaczynać od początku! Wystarczy!

- Mam cię zwolnić ze słowa? - spytał, skrywając starannie nadzieję w głosie.

- Zwolnić? - roześmiała się i potrząsnęła dumnie głową. Włosy starannie upięła w kok na karku, do­brze wiedziała, że nie wytrzymują porównania z wło­sami Raiji. - Wtedy nie miałabym nic - stwierdziła gorzko - ty zaś wszystko. Nie pozwolę na to, Mik­kal. Odtąd zajmę się chłopcem. Sobą i chłopcem, two­im synem. Dostanie to, co mu się należy...

- Czego więc chcesz?

Oddał jej inicjatywę. Wyrachowanie Siggi przera­ziło go, napełniło poczuciem winy. Kiedyś była po­godną dziewczyną. To on sprawił, że przybyło jej lat.

To przez niego twarz Siggi przedwcześnie pokry­ła się zmarszczkami.

- Pozostanę twoją żoną do końca moich dni - cią­gnęła z zawziętością. - Przysięgam, nigdy nie wypu­szczę cię z rąk. Możesz łajdaczyć się, z kim chcesz, także z nią. Póki jednak żyję, nie zwolnię cię z przy­sięgi. Zostaniesz mój. Mój, rozumiesz?

- Przecież tego właśnie pragnę - zdziwił się. Sigga pokręciła głową.

- To nie wszystko. Nie dotkniesz mnie. Jeśli zbli­żysz się do mnie, poproszę pierwszego lepszego noaidę, by rzucił na ciebie urok. Gdybym była na twoim miejscu, nawet bym nie próbowała. Pozostanę twoją żoną przez resztę życia, Mikkal, ale nigdy już nie od­poczniesz na moim łonie. Może wezmę sobie innego mężczyznę, nic ci do tego. Pozostaniemy mężem i żo­ną, Mikkal...

- Co z chłopcem?

- To twój syn, czyż nie? A ty jesteś jego ojcem. Je­śli jednak usłyszę, że zadajesz się z tą dziewką, to już go nie zobaczysz!

- Stawiasz ciężkie warunki, żono...

- A ty nie masz wyboru - odrzekła niemal kokie­teryjnie. - Musisz je przyjąć, dobrze to przemyślałam. Miałam mnóstwo czasu na myślenie.

Mikkal nie odrywał od niej wzroku.

- Czemu to robisz? - spytał w końcu głosem mięk­kim i pełnym współczucia. Nie uszło to uwagi Siggi. Sigga była wrażliwą kobietą.

- Z nienawiści - powiedziała, niemal sycząc. - Z nie­nawiści. Wiele mnie nauczyłeś, Mikkal. Nauczyłeś mnie kochać, nauczyłeś nienawidzić. Nikt nie potra­fił miłować jak ja. Nikt nie będzie silniej nienawidził, niż ja nienawidzę ciebie i jej. Dlatego to robię, Mik­kal, dlatego.

Rozumiał, co gorsza, nie mógł jej za to winić. Sam był sobie winien.

- Masz rację - westchnął. - Muszę przystać na two­je warunki.

I pomyślał o Raiji, która wstawiła się za Siggą. Co by teraz powiedziała? Uznałaby, że się starał? Zrozu­miałaby Siggę? A może postąpiłaby podobnie? Mik­kal wątpił. Raija potrafiła kochać i nienawidzić, ale instynkt samozachowawczy pozwalał jej zachować wewnętrzną siłę i odwagę do działania. Zawsze znaj­dowała najlepsze wyjście z sytuacji. Poza tym potra­fiła dzielić się uczuciem. To bolało najmocniej, ale Mikkal musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Raija umia­ła kochać na wiele sposobów i miała dar uszczęśliwia­nia ludzi.

Tej właśnie umiejętności Mikkal, dla spokoju wła­snej duszy, chętnie by jej odmówił. Dla Raiji była ona jednak błogosławieństwem.

11

Daleko na południu, nad brzegiem rzeki zwanej Tornionjoki, rzeką Tome, leżało cmentarzysko osło­nięte posępnymi świerkami.

Drewniane krzyże opowiadały proste historie lu­dzi, którzy żyli po obu stronach szerokiej, leniwie to­czącej swe wody rzeki, i znaleźli spoczynek w rodzin­nej ziemi.

Krewni i przyjaciele zmarłych wyryli na krzyżach ich nazwiska, nazwiska chłopów, ich żon i dzieci. Najwięcej było grobów dzieci.

Większość mogił nosiła podobne daty z nieuro­dzajnych lat 1717 i 1718. Pamięć o nich wciąż była ży­wa wśród ludzi z doliny.

Każda rodzina straciła kogoś w tamtym czasie, dziecko, dziadka, babkę, chorą żonę lub męża. Tych, którzy nie mieli dość sił, by przetrzymać głód na chle­bie z kory. Tych, którym zabrakło grudki soli w wo­dnistej zupie, udającej posiłek.

Najsłabsi pomarli. Nędza i głód przerzedziły mie­szkańców Tornedalen.

Niektórzy stawiali wszystko na jedną kartę, porzu­cali domostwa i ruszali na północ. Do Ruiji - krainy, w której ponoć żyło się lepiej niż w Finlandii. Tam, gdzie w morzu była obfitość srebrzystych ryb, wiel­kich jak wieloryby.

Nadmorska kraina, mlekiem i miodem płynąca, kraina marzeń.

Inni trwali, zapewniając byt rodzinie w sposób, który mógł wydać się brutalny, choć dla nich stano­wił najwyższą ofiarę. Zostawali w dolinie, wysyłając potomstwo do Ruiji. Zbyt mocno wrośli w tę ziemię, by ją opuścić, lecz pragnęli dać własnym dzieciom szansę lepszego życia.

Oznaczało to rozstanie na zawsze, wieczną niepew­ność co do losów ukochanych synów i córek. Z miło­ści do dzieci gotowi byli wziąć na siebie ten ciężar.

Małe istoty opuszczały rodzinne strony, zdane tyl­ko na siebie i życzliwość ludzi, którzy przyjmowali je pod swój dach...

Pewnego czerwcowego dnia na nadrzecznym cmentarzu złożono w ziemi prostego chłopa. Gro­madka sąsiadów, przyjaciół i krewnych odprowadzi­ła go na wieczny spoczynek. Zmówiono modlitwę i odśpiewano kilka psalmów. Żałobnicy zasypali mo­giłę i rozeszli się do domów, złożywszy wyrazy współczucia wdowie i synowi.

Matka i syn stali w milczeniu nad grobem. Wymizerowana kobieta nosiła jeszcze ślady dawnej urody w błyszczących od płaczu błękitnych oczach i złoci­stych włosach upiętych na karku. Była niewielkiego wzrostu, trzymała się prosto jak leśny świerk. W czer­ni wyglądała na szczuplejszą i starszą niż w rzeczy­wistości. Miała trzydzieści osiem lat.

Jej syn był drobny jak na swoje dziesięć lat. Po mat­ce odziedziczył złocistą barwę włosów, po ojcu ciem­nobrązowe oczy. Najbardziej brązowe oczy w całej Tornedalen.

Erkki Alatalo dożył w zdrowiu czterdziestu jeden lat. Całe życie ciężko pracował dla rodziny. Własny­mi rękami wykarczował spłachetek ziemi i uprawiał go ze zmiennym szczęściem. Zazwyczaj nie cierpieli głodu, poza tymi dwoma pamiętnymi latami, kiedy doprowadzony do rozpaczy Erkki odesłał córkę do Ruiji. Wtedy nie znalazł lepszego rozwiązania. Wła­śnie urodził się Matti i ojciec musiał dokonać drama­tycznego wyboru.

Raija zawsze była jego oczkiem w głowie. Kiedy kolejnego roku zebrali przyzwoity plon, na tyle ob­fity, by móc spłacić długi i nie przymierać głodem, Erkki wyrzucał sobie tamtą decyzję.

Marja, jego żona, od początku sprzeciwiała się ode­słaniu córki, ale Erkki upierał się przy swoim. Teraz Marja musiała utwierdzać go w przekonaniu, że po­stąpił właściwie. Że Raiji żyło się lepiej na północy.

Marja wątpiła, czy córce się poszczęściło, ale nie odważyła się dzielić tych obaw z mężem. Nie chcia­ła burzyć kruchego fundamentu, na którym Erkki opierał nadzieję. Zbyt dobrze wiedziała, że mąż nie­sie większy ciężar na swoich barkach.

Erkki zabawiał Mattiego historiami z dzieciństwa Raiji. Malec niewiele jeszcze pojmował z otaczające­go go świata, a już ojciec brał go na kolana i opowia­dał o siostrze w dalekiej nadmorskiej krainie.

W umyśle dziecka Raija nabrała cech nadludzkich, stała się aniołem pod postacią małej dziewczynki.

Dla Mattiego starsza siostra była na poły człowie­kiem, na poły boginią, postacią z baśni i snów, kimś szczególnie ważnym.

Matti miał bujną wyobraźnię, podobnie jak siostra.

Karmił się obrazami i choć nie mógł pamiętać Raiji, czuł, że ją zna. Jeszcze będąc małym dzieckiem, obiecał sobie i ojcu, że wyruszy na północ, do Ruiji, i odnajdzie siostrę. Teraz obietnica nabrała szczególnej mocy.

Ojciec nie żył.

Nić jego życia urwała się nagle. Był sam w lesie na wyrębie i przygniotło go upadające drzewo.

Marja i Matti znajdowali pociechę w tym, że nie cierpiał. Zginął na miejscu. Zaczęli szukać go wieczo­rem, zaniepokojeni, że nie wraca do domu. Nie mo­gli mu pomóc.

Matti wiedział, jak bardzo ojciec czekał na wieści z północy. Trzymał się nadziei, że pewnego dnia pier­worodna córka da znak życia.

Może prześle pozdrowienia przez jakiegoś wę­drowca, może napisze list.

Na próżno.

Matti marzył o tym, by wyruszyć na północ, od­naleźć siostrę i sprowadzić ją do domu. Dać ojcu wię­cej niż ulotną wiadomość - dać mu ukochaną córkę.

Teraz było już za późno. Wciąż jednak Matti mógł odnaleźć Raiję i odnowić rodzinne więzy zerwane pewnego dnia przed dziewięciu laty.

Matti czuł, że jest to winien ojcu. Dzieci Erkkiego Alatalo nie mogły pozostać sobie obce. Poza tym wciąż żyła matka i tęskniła do córki.

Matti nabrał powietrza. Raija miała siedemnaście lat, była dorosła, on nie przekroczył dziesięciu.

Upłynie kilka lat, zanim będzie mógł wyruszyć w drogę i spełnić obietnicę daną ojcu.

Wyruszy do Ruiji, kiedy tylko przyjdzie na to czas. Do siostry.

12

Listopad.

Pierwszy śnieg zalegał od dawna na wzgórzach, po­krył grubą warstwą zalesione zbocza gór, a w wiosce sięgał ludziom do kostek.

Niepogoda, która jesienią wciskała się w ramiona fiordu, ustąpiła pola. Najpierw zdusiła górskie osady w żelaznym uścisku ulewnych deszczów i północno - zachodniego wiatru, a potem złagodniała i wycofała się pod naporem mrozu.

Ludzie i przyroda gotowali się do zimy. Nadchodzi­ła pora wiecznego mroku, dni stawały się krótsze. Kil­ka godzin słonecznego światła poświęcano na prace w obejściu, zajęcia domowe szybko męczyły wzrok.

Lampy parafinowe paliły się przez całą dobę. Dla większości gospodarstw parafina stanowiła poważną pozycję na liście niezbędnych wydatków.

Do świąt zostało pięć tygodni. Najbardziej zapo­biegliwi zdążyli już rozpocząć przygotowania, zmniej­szając codzienne porcje, by na Boże Narodzenie najeść się do syta.

Nadszedł czas płacenia daniny. Dla tych, którzy mieli pieniądze, i dla tych, którzy musieli zaciągnąć nowe długi.

Nad fiordem zaś rozpoczął się targ.

Od ponad pięćdziesięciu lat urządzano targowisko na polanach w miejscu, gdzie rzeka Skibotn wlewa się do fiordu Lyngen i miesza ze słoną wodą morską.

Było to miejsce spotkań ludzi z wybrzeża i z gór. Tu wymieniano towary, tu przybywali kupcy z odle­głych nadmorskich miast Norwegii i znad Zatoki Botnickiej. W atmosferze wzajemnej życzliwości spo­tykali się ze sobą przedstawiciele czterech narodowo­ści: Norwegowie, Lapończycy, Finowie i Szwedzi. Jarmarki w Lyngen urządzano od początku siedem­nastego wieku, jeden przed świętami, drugi po Bo­żym Narodzeniu. Od razu tak mocno wrosły w tu­tejszą obyczajowość, że stali bywalcy powystawiali własne stragany, do których wracali rok w rok.

W roku 1608 Norwegowie uznali, że Szwedzi mo­gliby skorzystać z bud jarmarcznych, gdyby przyszła im myśl o łupieżczej wyprawie na zachód.

Zarządzono likwidację straganów. Norweski na­miestnik Nils Palsen dopilnował, by tak się stało. Stragany rozebrano, a budulec wywieziono, by nie wpadł w ręce ewentualnym napastnikom.

Pomimo tego rodzaju zarządzeń tradycja targów utrzymała się. W latach dwudziestych osiemnastego wieku pierwszy jarmark odbywał się na pięć tygodni przed Bożym Narodzeniem, drugi w kilka tygodni po świętach. Okolicznym mieszkańcom te dwie daty wy­znaczały najważniejsze wydarzenia roku.

Mała, nic nie znacząca osada przemieniała się na kil­ka dni w ośrodek handlu. Ludzie napływali z bliska i z daleka. Wokół rozbrzmiewał gwar głosów, niósł się śmiech, a towary nieustannie zmieniały właściciela.

Trzy, nawet cztery języki mieszały się ze sobą. Je­śli brakowało słów, pomagano sobie żywą gestykulacją. Zwykle szare i smutne skupisko gospodarstw tęt­niło życiem.

Rozpoczynał się właśnie ostatni dzień targu. Reijo wrócił z placu zadowolony. Udało mu się sprzedać swoje towary: ryby, trochę masła, drewniane łyżki i narzędzia, które zrobił po powrocie z tragicznej wy­prawy do Finnmarku. I jeszcze całą górę rękawiczek, które Raija udziergała z owczej wełny. Nie miała ser­ca do tej roboty, ale kupujący tego przecież wiedzieć nie mogli, więc Reijo sprzedał wszystkie pary. Zda­wał sobie sprawę, że zapłata, choć niewspółmierna do wysiłku Raiji, dawała jej poczucie przydatności.

Żyli razem od pięciu miesięcy. Od śmierci Karla, która z wolna zacierała się w świadomości ludzi znad fiordu.

Wspominali go znacznie rzadziej niż w pierwszych tygodniach po powrocie rybaków z Finnmarku.

Od pięciu miesięcy Raija i Reijo mieszkali pod wspólnym dachem, jadali przy tym samym stole, mie­li te same smutki i radości.

Nie dzielili jednak łoża.

Ludzie we wsi znaleźli nową pożywkę dla plotek. Tej jesieni Raija znów była na ustach wszystkich.

Nikt nie wierzył, że związek między piękną wdo­wą po Karlu Elvejordzie a synem Anttiego ma wyłącz­nie duchowy charakter. Są zbyt młodzi, szeptano w ciasnych, ciemnych izbach, zbyt pełni temperamen­tu, w ich żyłach płynie gorąca krew. Jaki ojciec, taki syn, śmiano się nie bez złośliwej satysfakcji. Antti Kesaniemi musiał ustąpić pola młodszemu. Raija po­trzebuje silniejszych doznań, dodawali kąśliwie, prze­ścigając się w brudnych fantazjach.

Przeprowadzka Reijo pogorszyła i tak kiepską re­putację dziewczyny, ale Raija nie przejmowała się ludzkim gadaniem. Reijo też nie, lecz to akurat nie dziwiło mężczyzn we wsi. Raija Elvejord, a właściwie Alatalo, bo tak zaczęła się nazywać po śmierci Karla, warta była poświęceń.

Spoglądali na Reijo z podziwem, choć nie wyraża­li go słowami. Potępiali, rzecz jasna, grzeszne poży­cie tych dwojga, ale nie traktowali chłopaka z dystan­sem. Drzwi ich domostw stały dla niego otworem i chętnie wdawali się z nim w pogawędkę. Jednak ci sami mężczyźni, którzy wodzili za Raiją pożądliwym wzrokiem, nie omieszkaliby splunąć za jej plecami...

Ludziom we wsi nie spodobało się również i to, że Raija wzięła do siebie córkę Evy i Fredrika. Przekli­nali matkę i nie chcieli zrozumieć rozpaczy, która pchnęła ją w objęcia śmierci.

Nie przyjęliby Elise do siebie, ale niechętnie akcep­towali fakt, że Raija i Reijo podjęli się opieki nad dzieckiem.

Elise i Raija były jak dwie ciemne plamy na hono­rze wioski. Mieszkańcy osady najchętniej odesłaliby je w siną dal i zapomnieli o nich na zawsze.

Gadanie przeszło w szept, kiedy Antti, z pociem­niałymi od gniewu oczyma i groźbą w głosie, wezwał najmocniejszych w gębie do przejęcia odpowiedzial­ności za dziecko.

Nikt go nie posłuchał.

Lecz szeptanie nie ustało. Łajanie Anttiego nie przy­padło ludziom do gustu, ale nikt nie zechciał wziąć na siebie ciężaru wykarmienia dziecka samobójczyni.

Plotki o Raiji także nie cichły...

Reijo zapłacił daninę poborcy.

Lyngen i Ullsfjorden należały do Karlsoy, ale po­borcy przybywali aż z odległej wyspy Helgoy, leżą­cej z dala od wybrzeża nad otwartym morzem.

Reijo przedstawił się jako Karl Elvejord. Raija ba­ła się, że straci ziemię, jeśli wieść o śmierci Karla wy­dostanie się z wioski, dlatego właśnie Reijo podał fał­szywe nazwisko. Istniało niebezpieczeństwo, że ktoś znający prawdę wygada się, ale nikt nie puścił pary z ust. Taka była niepisana umowa, mieszkańcy osady sami prali swoje brudy i mieli własny kodeks postę­powania. Poborcy podatków zmieniali się i Reijo nie przypuszczał, by któryś z nich pamiętał twarz Karla Elvejorda ze Skibotn.

Poszło jak z płatka. Reijo zapłacił żądaną sumę. Urzędnik spojrzał na niego obojętnie, a Reijo nie od­wrócił wzroku. Na papierze nic się nie zmieniło.

Teraz zapragnął kontaktu z ludźmi. Był ostatni dzień jarmarku, najżywszy, najweselszy dzień. Plac targowy tętnił życiem.

Reijo wiedział, że nie musi zdawać Raiji relacji ze swoich uczynków. Gdyby tak postąpił, wyśmiałaby go i kazałaby mu robić to, na co ma ochotę. Mimo to Reijo zwlekał z wyjściem, jakby czekał na jej radę.

Machinalnie ubrał się w najlepsze rzeczy i zaczął niespokojnie krążyć po izbie. Miał na sobie koszulę, prawie nową, ledwie co cerowaną, spodnie, które przywdziewał zwykle w niedzielę, i kamizelkę. Wy­glądał całkiem paradnie.

Elise pierwsza wyczuła jego niezdecydowanie. Dziew­czynka zdążyła już zaakceptować nową rodzinę, ale w jej niebieskich oczach wciąż czaił się strach.

- Dokąd się wybierasz, Reijo? - spytała z typową dla siebie bezpośredniością. - Pięknie wyglądasz. Bę­dziesz się żenić?

Raija uśmiechnęła się szeroko, a Reijo popadł w za­kłopotanie. Mała potrafiła dopiec im pytaniami. Cał­kiem niedawno usiłowała dociec, dlaczego Reijo nie śpi razem z Raiją w tym szerokim łóżku. Tak robią mamusie i tatusiowie, dodała rezolutnie. Tak przynaj­mniej czynili jej mama i tata, a dziewczynka trakto­wała Raiję i Reijo w podobny sposób.

Elise dotąd nie mówiła o swoich rodzicach. Zresztą nikt jej nie zmuszał do wspomnień, z wiekiem przyj­dą same.

- Muszę poczekać, aż dorośniesz - odrzekł Reijo. Podniósł Elise wysoko i zakręcił się dokoła.

Mała roześmiała się radośnie. Maja poczuła się ura­żona. Reijo najpierw należał do niej!

- Ja też! - zażądała stanowczo, kiedy Reijo opuścił Elise na podłogę. Ten nie potrafił odmówić jej prośbie.

Maja pofrunęła w powietrze z takim samym piskiem radości. Na ustach Raiji wciąż błąkał się uśmiech. By­ła w zaawansowanej ciąży i wyglądała tak pięknie, że Reijo poczuł ukłucie bólu w sercu.

- Reijo idzie na targ - wyjaśniła dziewczynkom, choć on dotąd nie wspomniał o swym zamiarze. Raija rozu­miała go bez słów, a Reijo wciąż nie mógł się nadziwić jej przenikliwości. Nie pomyślał o tym, że zdradza go odświętny strój. Uważał, że Raija w cudowny sposób trafia za każdym razem w sedno sprawy.

Jego uczucia do niej rosły. To było coś więcej niż zwykłe zadurzenie i pożądanie. Lubił ją, kochał, zre­sztą od samego początku. I wciąż znajdował w niej nowe źródło zadziwienia, które brało się z tego nie­zwykłego zrozumienia, na którym opierali swój zwią­zek. Nie przyznawał się do tego, ale pragnął, by po­łączyła ich mocniejsza nić.

Raija nigdy nie okazała, że odwzajemnia to pra­gnienie. Reijo nie pytał, nie chciał niszczyć ich przy­jaźni.

- Dobrze ci zrobi, jak pobędziesz wśród ludzi - powiedziała lekko, kiedy narzucił na siebie kaftan i za­czął go zapinać. - Tylko się w nic nie wmieszaj - do­dała z wzrokiem utkwionym w nożu, który wisiał u jego pasa.

- Niby w co? - spytał ze złością, głównie dlatego, że znów go przejrzała. Zwykle nie nosił broni, ale docin­ki ludzkie drażniły go niepomiernie. Dziś nie puści ich płazem. Jeśli zajdzie taka potrzeba, użyje noża...

Raija nie wdawała się w szczegóły.

- Zachowaj spokój! - poradziła jedynie, kiedy za­mykał drzwi.

Kiedy zbliżał się do placu Nalovuoppe nad błękit­nym fiordem, czul narastające podniecenie.

Na zdeptanej ziemi nie było śniegu. Wokół placu rozstawiono naprędce sklecone budy, które służyły za miejsce handlu doświadczonym kupcom z norweskie­go wybrzeża, znad brzegów rzeki Torne i Zatoki Botnickiej. Nie wszystkie były zajęte, część kupców zdąży­ła już pozbyć się własnych towarów i nabyć miejscowe; Norwegowie kupowali mięso renifera, Finowie i Szwe­dzi ryby. Na pozostałych straganach wciąż kwitł han­del, w paru miejscach niezwykle ożywiony.

Kupiec z Tromso nie narzekał na brak. klientów. Wokół niego kłębił się tłum zainteresowanych i wciąż przybywali nowi. Sprzedaż szła jak po maśle, ale też i towar należał do najbardziej poszukiwanych.

Kupiec z Tromso handlował wódką.

Reijo nie był świętoszkiem, jak większość męż­czyzn nie wylewał za kołnierz. Tym razem jednak nie dołączył do klientów sprzedawcy alkoholu, zdążył zrobić zakupy poprzedniego dnia. Badawczy wzrok Raiji nie zarejestrował butelki, którą Reijo ukrył w wewnętrznej kieszeni kaftana.

Ostatni dzień jarmarku miał charakter powszechne­go święta i Reijo zamierzał w nim uczestniczyć. Był młody, potrzebował towarzystwa innych ludzi poza ojcem, Raiją i dziećmi. Potrzebował nowych bodźców.

Wraz ze śmiercią Kallego stracił najlepszego przy­jaciela.

Duchowa więź z Raiją miała ogromne znaczenie, ale była czymś innym. Kochał ją, jak się kocha kobie­tę, i to odróżniało ich związek. Sam o tym nie wie­dząc, Reijo szukał przyjaciela, kogoś, kto zająłby miejsce Karla, powiernika myśli.

Zapewne nie mógł go znaleźć pośród bud na Nalovuoppe, ale z mężczyznami na placu łączyła go wspólnota przeżytych trosk i radości, atmosfera za­tęchłych i zawszonych łodzi rybackich. Obecność Isaka przyjął z niechęcią, ale stanął z dala od niego i starał się go nie zauważać.

Nie było to proste zadanie, więc żeby dodać sobie otuchy, Reijo odkorkował butelkę i pociągnął kilka łyków palącej gorzałki. Peder, ledwie kilka lat starszy od Reijo, lecz już ojciec czworga dzieci, szturchnął go przyjaźnie w bok i uczynił to samo.

- Więc udało ci się wyrwać?

Reijo spojrzał zdumiony na kompana z wypraw na północ. Peder miał jasne włosy i wodniste niebieskie oczy o lekko zalęknionym wyrazie. Jego twarz była pokryta zmarszczkami i wyglądał staro jak na swój wiek. Reijo lubił go. W ciągu długich tygodni w cia­snych chatach rybackich Finnmarku Peder był duszą towarzystwa, zawsze pełen życia, urodzony gawę­dziarz. Potrafił zrobić z siebie błazna tylko po to, by rozbawić znajomych. Wtedy jeszcze jego oczy pa­trzyły jasno i nie czaił się w nich strach. Może dopie­ro teraz poczuł na sobie brzemię odpowiedzialności? Reijo bez trudu dostrzegł, że Peder jest mocno wsta­wiony. Musiał przebywać na placu od dawna, zdążył już bowiem do polowy opróżnić butelkę. Jego śmiech brzmiał złośliwie, zupełnie inaczej niż podczas dłu­gich wieczorów na północy, kiedy ugryzienia wszy bolały dotkliwiej niż smaganie mroźnego wiatru.

- Wyszedłem - odrzekł Reijo. - Nie musiałem się wyrywać.

- Nie mów, że pozwala ci wychodzić? Z flaszką w kieszeni?

Reijo zlekceważył prowokacyjny ton kompana i wzruszył ramionami.

- Robię to, na co mam ochotę. Jestem wolnym czło­wiekiem...

Śmiech zabrzmiał zjadliwiej, mniej przyjaźnie. Re­ijo zauważył to, ale zmiana w zachowaniu Pedera nie wzbudziła jego podejrzliwości.

Nie zwracał też uwagi na Isaka. Isak trzymał się na uboczu, milczał ze wzgardliwym uśmiechem przyle­pionym do warg.

- Ty to się urządziłeś, chłopie! - rzucił któryś z mężczyzn. - Mieszkasz z najpiękniejszą kobietą nad fiordem, a mimo to czujesz się wolnym człowie­kiem.

Nowy wybuch śmiechu.

Reijo nie zdążył zareagować, ktoś inny bowiem po­spieszył z kolejną ciętą repliką:

- Szkoda, że ma tyle bachorów do wyżywienia. Tylko nie zrób jej nowego...

- Skoro ty jesteś wolny, to ona też? - rzucił kolej­ny z mężczyzn, podochocony zawartością butelki.

- Każdy ma prawo spróbować, no nie? Tobie nic do tego, Reijo. Słodka mała Raija...

Reijo starannie zakorkował butelkę, zanim ją od­stawił. Kiedy odwrócił się do rozochoconych męż­czyzn, dłonie miał zaciśnięte w pięści i twarz ściągnię­tą gniewem. Oczy błyszczały mu wojowniczo. Szy­derczy śmiech ucichł.

- Jeszcze jedno słowo o Raiji, a ktoś za to zapłaci! - warknął i zaklął po fińsku. Któryś z mężczyzn ro­ześmiał się, ale pozostali go uciszyli.

Peder, od którego wszystko się zaczęło, podszedł zakłopotany do Reijo, poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się głupkowato, choć zdecydowanie przyjaźnie.

- Uspokój się, Kesaniemi! - powiedział i w pojed­nawczym geście wyciągnął do niego butelkę. Reijo pociągnął spory łyk mocnej gorzałki.

- Nie znasz się na żartach, człowieku? - dodał Pe­der. - Jesteśmy mocni w gębie, ale przecież nie mamy złych zamiarów, prawda, chłopcy?

Mężczyźni potwierdzili ze śmiechem. Rzecz jasna, Raija jest kobietą Reijo. Nikt nie ośmieli się nastawać na jej cześć. Zaczęli prześcigać się w wychwala­niu własnych żon i narzeczonych. Obdarzali je przy­miotami, których nie miały i nigdy nie posiądą. Zda­wały się greckimi boginiami w ustach mężczyzn, któ­rzy w życiu o greckich boginiach nie słyszeli.

Każdy po kolei przedstawiał zalety swojej pani, a pozostali kiwali głowami, stwierdzając, że mówią­cy jest zbyt skromny. Po czym dorzucali własne po­chlebstwa, które mąż rzeczonej kobiety przyjmował bez mrugnięcia okiem. Po każdej turze wznosili to­ast za zdrowie wychwalanej pod niebiosa niewiasty.

Kiedy przyszła pora na Reijo, ten już dosięgną! dna butelki. Gdyby miał wznieść toast za Raiję, który choć w części oddawałby przymioty jej charakteru, musiałby dysponować większą ilością trunku. Podjął jednak wyzwanie. Obrócił się do grupy słuchaczy, którzy w napięciu oczekiwali jego przemowy.

- Raija - wydeklamował nieomal - jest cudowna. Jego słowa przyjęto z aplauzem.

- Piękna - ciągnął rozochocony Reijo. Nowy wybuch entuzjazmu.

- I mądra. Diabelnie mądra. I jest miła, rozumie mnie. Gospodarna. Dobra kobieta, mówię wam, do­bra kobieta...

Tamci czekali na coś, ale Reijo zakończył pean po­chwalny. Jeden z mężczyzn wychynął z tłumu i spy­tał szeptem:

- A w łóżku, człowieku? Jaka jest w łóżku? Reijo zaczerwienił się lekko. Miał dziewiętnaście lat, był już mężczyzną i takie pytania nie powinny przyprawiać go o rumieniec, ale przecież nie mógł od­powiedzieć, że nie żyje z Raiją. Momentalnie straciłby ich szacunek, a w tej chwili na niczym innym bar­dziej mu nie zależało.

- Wspaniała - odrzekł i ponownie się zaczerwienił.

Odpowiedź wywołała znaczące uśmiechy. To jed­no słowo i barwa policzków Reijo wystarczyły, by każdy z mężczyzn dopowiedział sobie resztę. Wie­dzieli o tym od dawna: Raija nie była zwykłą kobie­tą. Zwłaszcza w łóżku.

Zanim przyszła kolej następnego chwalipięty, zrzu­cono się na butelkę gorzałki. Kupiec z Tromso nie wróci do domu z towarem, to jedno było pewne.

Nikt nie zauważył braku Isaka. Zniknął bezszele­stnie, zanim zaczęli przepijać do swoich ukochanych.

Z uśmiechem, który nie zwiastował nic dobrego, ruszył na północny wschód wzdłuż rzeki.

Wypito jeszcze morze wódki. Zmierzchało już, kiedy na placu pojawiła się ubrana na czarno kobie­ca postać owinięta brązowym szalem i ciągnąca za so­bą zapłakane dziecko.

Tylko w nielicznych straganach panował ruch. Targowisko pustoszało z wolna, ślady reniferów, ko­ni i sań rozbiegały się w kierunku gór na południu i fiordu na północy.

Nieliczni mieszkańcy osady kręcili się jeszcze w pobliżu. Kiedy Raija ukazała się na skraju lasu, spojrzeli znacząco po sobie; wiedzieli, w jakim stanie jest Reijo. Pojawienie się dziewczyny przyjęli pogar­dliwymi uśmieszkami. Raija Alatalo musiała być bar­dzo zdesperowana, skoro przyszła po syna Anttiego z cypla. Pewnie się bała, że młodzieniec znajdzie so­bie lepszą partię niż wdowa w zaawansowanej ciąży i z dwójką dzieci.

Uśmiechy zamarły, kiedy ujrzeli ją z bliska. Oczy Raiji błyszczały gorączkowo w nienaturalnie bladej twarzy, widać było, że płakała. Drżącym głosem za­pytała o Reijo.

Nikt nie ośmielił się zażartować. Powstrzymali się od złośliwych uwag, które mieli na końcu języka. Kil­ka rąk wskazało grupkę straganów na południowym skraju placu, który graniczył z sosnowym zagajnikiem.

Najodważniejsi zarzucili ją pytaniami, ale Raija nie odpowiedziała. Ciągnąc za sobą płaczące i wyrywają­ce się dziecko, pobiegła we wskazanym kierunku.

- Czy to nie mała od Evy i Fredrika? - spytał któ­ryś, a pozostali potwierdzili, kiwając głowami.

- Przecież ma jeszcze jedno dziecko?

Ma, przyznali i ruszyli gromadnie za Raiją. Zapo­wiadało się niezłe widowisko, prawie tak dobre jak pijacka bijatyka, która zazwyczaj kończyła jarmark i na którą, po prawdzie, czekali.

Za budami mężczyźni ustawili pod ścianą ławę z pieńków, ale mało który potrafił zachować pionową postawę. Niektórzy pogrążeni byli w niespokojnej drzemce, inni, dopijając resztki z butelek, opowiadali grube dowcipy, które śmieszyły wyłącznie ich samych.

Reijo wspierał się ciężko o ramię Pedera. Bełkotał coś pod nosem, ale wciąż zachowywał przytomność.

Najpierw zobaczył czarny skraj jej sukni, potem je­go przyćmiony umysł przeszył krzyk Elise. Podniósł ociężale głowę i z trudem uchwycił spojrzenie Raiji.

- Mój kwiatuszku... - wymamrotał i wyciągnął do niej ręce.

Raija cofnęła się, wpadając na tłumek ciekawskich, który podążał za nią. Oszczędziła im widowiska.

Głosem wezbranym pogardą powiedziała tylko:

- Do niczego mi się nie przydasz, Reijo Kesaniemi. Z jej oczu popłynęły łzy. Płakała z bezsilności i wściekłości. Nieomal po omacku ruszyła dalej, przez plac, wzdłuż brzegu, ku cyplowi, gdzie stał samotny domek z bali. Do Anttiego. Jemu mogła zaufać!

Reijo potrząsnął głową, co przyprawiło go o mdło­ści, i spojrzał za dziewczyną. Dręczyło go przeczu­cie, że coś jest nie w porządku. Minęło parę minut od chwili, gdy Raija i Elise zniknęły w mroku, kie­dy Reijo zrozumiał. Wyprostował się gwałtownie i ześlizgnął się z pieńka. Pozostali w ogóle tego nie zauważyli.

- Maja! - ryknął. Jego mózg wciąż pracował na zwolnionych obrotach. - Gdzie, do diabła, jest Maja?

Towarzysze pijackiej biesiady nie odpowiedzieli. Jeśli któryś z nich zrozumiał pytanie, to i tak uznał je za mało ważne.

Reijo usiłował wstać, ale nogi odmówiły mu posłu­szeństwa.

Był kompletnie pijany. Spocony leżał na śniegu, opierając się policzkiem o kolano Pedera.

- Maja - bełkotał nieustannie. Po policzkach spły­wały mu łzy. Załkał i znów wykrzyknął imię dziew­czynki: - Maja...!

Nikt się nie zainteresował. Gromada gapiów roze­szła się, kiedy spotkanie Raiji z kochankiem, bo tak traktowali Reijo, nie zakończyło się awanturą. Jego krzyki przyjęli za zwyczajny pijacki bełkot i nie przy­wiązywali do niego żadnej wagi. Nikt nie miał ocho­ty wszczynać kłótni z pijakiem.

Reijo obudził się, ktoś potrząsał nim gwałtownie. Całą twarz miał w śniegu. Splunął, żeby usunąć śnieg z ust.

Utrzymywał się na nogach tylko dlatego, że nie­zdarnie wspierał się o drewnianą ścianę straganu. W głosie ojca nie było współczucia.

- Do diabła, chłopcze! Właśnie teraz musiałeś się upić?

Reijo zmusił się do rozwarcia powiek, chociaż naj­chętniej położyłby się i zasnął.

- Maja - wykrztusił.

Antti pchnął go bezlitośnie na ścianę.

- Maja zniknęła - powiedział. - Elise twierdzi, że widziała brzydkiego człowieka. Bawiły się razem na dworze. Raija czuła się bezpieczna, od ostatnich zda­rzeń minęło sporo czasu. To zapewne sprawka Isaka. Teraz mu nie daruję!

- Ja... - zaczął Reijo, ale język odmówił mu posłu­szeństwa.

- Nie mogłeś się upić w gorszym momencie! - wes­tchnął ojciec. - Wracaj do mojego domu, choćbyś miał się czołgać całą drogę. Wytrzeźwiej. Raija po­trzebuje twojej obecności. Jest wyczerpana, a Elise hi­steryzuje. Wracaj do domu, chłopcze!

Reijo skinął głową. Zbierało mu się na wymioty, ale zdołał się opanować. Wsparł się ciężko o ścianę, a Antti ruszył biegiem w ciemność.

W głowie Reijo kołatała się jedna myśl: Maja znik­nęła. Zawiódł Raiję...

Łapczywie wciągał w płuca zimne powietrze. Po­wiał silny wiatr i mróz się wzmógł. Reijo miał szczę­ście, że nie zasnął.

Oderwał się od ściany, zakołysał niebezpiecznie, ale mobilizując całą siłę woli, utrzymał równowagę.

Świat zawirował, ale Reijo zdołał wyznaczyć so­bie cel wędrówki - nikłe światełko z domu na cy­plu.

Ruszył powoli. Co chwila w brutalny sposób wra­cała mu świadomość, kiedy twarzą padał w śnieg. Wrodzony upór, siła charakteru i sprawność fizycz­na kazały mu się za każdym razem podźwignąć i brnąć do przodu. I z każdego upadku podnosił się odrobinę trzeźwiejszy. Nie miał pojęcia, ile minęło czasu, kiedy stanął na progu ojcowskiego domu.

Potknął się o próg i wtoczył się do ciepłej izby. Raija o twarzy białej jak papier siedziała na ławie przy stole. Elise spała.

Raija skierowała na niego spojrzenie pełne rozpa­czy. Spodziewał się znaleźć w nim pogardę, zamiast tego dostrzegł przejmujący smutek i ból Wiedział, jak wiele znaczyła dla niej Maja. Ukochane dziecko, córka Mikkala.

- Zrobiłam ci kawy - powiedziała beznamiętnie.

Reijo zatoczył się w kierunku paleniska, na którym stał garnek z kawą. Napełnił kubek gorącym, moc­nym napojem i wypił wszystko kilkoma łykami.

Opróżniwszy zawartość garnka, poczuł się na tyle dobrze, by wysłuchać jej relacji. Było tak, jak powie­dział ojciec. Raija uznała, że dzieciom nic nie grozi, i pozwoliła im na zabawę w śniegu. Od złych wyda­rzeń minęło sporo czasu. Trwał jarmark, wszyscy przebywali na placu.

Siedziała w izbie, porządkując rzeczy dla maleń­stwa, które miało się narodzić. Drzwi na zewnątrz były zamknięte i nie usłyszała krzyku dziewczynek. Zrozumiała, że stało się coś złego, dopiero wtedy, kie­dy do izby wpadła Elise i nieskładnie, przez łzy, za­częła opowiadać o jakimś złym człowieku. Brzydkim człowieku. Raija wybiegła przed dom i nie znalazła córki. Elise zdołała wykrztusić, że brzydki mężczy­zna porwał Maję.

W rozpaczy Raija ruszyła za śladami, ale doprowa­dziły ją one do ścieżki zdeptanej wieloma stopami. Biegała tam i z powrotem, wykrzykując imię córecz­ki, ale jedyną odpowiedzią było złośliwe wycie wia­tru pośród drzew. Wtedy ruszyła na plac targowy. Biegła trzy kilometry, ciągnąc za sobą Elise, kawał drogi dla ciężarnej kobiety.

- Żeby tylko nic się jej nie stało!

Raija zacisnęła kurczowo dłonie. Z jej zaczerwie­nionych oczu wciąż płynęły łzy, a głos drżał. Reijo chciał ją przytulić, ale się nie odważył. Zawiódł ją.

Oddał się pijaństwu i teraz nie miał dość sił, by szukać córki Raiji. Maja - mała, niewinna istota, któ­rą tak kochali. Mógł przysiąc, że to sprawka Isaka. Pamiętał jak przez mgłę, że Isak dość wcześnie odłą­czył się od gromady. Wtedy nie zwrócił na to uwa­gi. Co za głupota! Może któreś z jego słów pchnęły Isaka do działania.

Może sama obecność Reijo na jarmarku wyzwoli­ła w tamtym szatańskie myśli. Zorientował się, że Ra­ija jest sama i nikt jej nie chroni.

Reijo raczył się gorzałką, a Isak wykorzystał szan­sę. Reijo czuł się podle. Nigdy nie zdoła naprawić błędu.

Jeśli Mai stanie się krzywda...

Nie miał odwagi myśleć o tym. Wiedział jedynie, że nigdy by sobie tego nie wybaczył. Postanowił od­tąd zmienić swój stosunek do alkoholu. Czuł się taki dorosły, kiedy trunek drapał go w gardło i palił w żo­łądku. Teraz już wiedział, że to nie były myśli godne mężczyzny, tylko naiwne mrzonki głupca.

Reijo zaklął po fińsku, jakby chciał przydać sło­wom więcej wagi, choć w tej sytuacji przekleństwa na niewiele się zdały. Nagle przerwał niespokojny marsz po izbie.

Dostrzegł wykrzywioną bólem twarz Raiji, prze­straszone oczy, kropelki potu u nasady czarnych włosów.

Otworzył usta, ale nie wydobył z nich żadnego dźwięku.

Raija uśmiechnęła się słabo i odrzuciła kosmyk włosów z czoła. Nieznacznie skinęła głową.

- Mam bóle - szepnęła. - Dziecko urodzi się wcześ­niej...

- Wielki Boże!

Reijo osunął się na ławę i patrzył na nią z przera­żeniem.

- Wszystko w tym samym czasie - dodał, zdumio­ny spokojem Raiji.

Miała, zdaje się, zamiar urodzić przy kuchennym stole. Co począć? Skąd sprowadzić pomoc? Podniósł się niezdarnie.

- Muszę znaleźć jakąś kobietę - wykrztusił i ruszył ku drzwiom.

Mała dłoń chwyciła go za ramię. Raija zatrzymała go, przywarła do niego, nie chciała puścić.

- Nie zostawiaj mnie, Reijo! Tak się boję...

- Doprawdy, potrafisz mnie uspokoić - odrzekł i usiadł.

Na jej ustach pojawił się blady, smutny uśmiech.

- Nie tego się boję. - Poklepała się po brzuchu. - Kiedy przyjdzie właściwy czas, wszystko pójdzie do­brze. Boję się o Maję. Co on może jej zrobić?

Reijo nie odpowiedział. Sam się nad tym zastana­wiał, też się bał. Zmienił temat.

- Ojciec ją znajdzie - stwierdził z przekonaniem. - Nigdy nie przyjmowałem porodu. Nie dam sobie ra­dy, Raiju.

Jego przerażenie było aż nadto widoczne. Znowu się uśmiechnęła i lekko dotknęła jego ra­mienia.

- Zajmę twoje łóżko, Reijo. Powiem ci, co powi­nieneś zrobić, zanim się zacznie. Mamy jeszcze dużo czasu.

Reijo brakowało jej pewności siebie. Kobiety wie­działy wszystko o rodzeniu dzieci, on nic. Mężczyzn trzymano od tych spraw z daleka. Byłaby niezła sen­sacja, gdyby wyszło na jaw, że pomógł dziecku Raiji przyjść na świat.

Potrzebowała go jednak i tylko to się liczyło. Bar­dziej przyda się jej tutaj, niż krążąc w pijanym wi­dzie po okolicy.

- Zagotuj wodę - powiedziała. - Wrzuć żar do garn­ka. Trochę soli. I nożyce. Znajdź czystą bieliznę. Mo­że masz koszulę, z której wyrosłeś? Wsuń nóż pod poduszkę...

Reijo skinął głową. Odpiął nóż od pasa i położył na stole. Stal odgania złe moce.

- Nie wierzysz w Boga, Raiju? Spojrzenie, jakie mu posłała, było twarde jak klin­ga noża.

- A powinnam? - spytała. Nie odpowiedział. Może miała rację. Życie nie przyniosło jej wiele dobrego i ta noc niczego nie zmieniała. U r o d z i drugie dziecko, ale żadne z nich nie wiedziało, czy nie straci pierwszego...

13

Urodził się w ciemną listopadową noc, niebiesko­oki, z jasnymi loczkami na głowie, rozkrzyczany i ka­pryśny.

Dziewiętnastoletni Kwen pomógł mu przyjść na świat, przyjął go trzęsącymi rękoma, zlany potem, z przerażeniem wymalowanym na twarzy.

- To się nie uda! - powtarzał Reijo raz po raz w trakcie porodu.

Gdyby Raija nie rodziła wcześniej, podzielałaby je­go obawy.

Zdyszanym głosem tłumaczyła mu, co ma robić, przeklinając swój los po fińsku. W chwilach najo­strzejszego bólu przechodziła na lapoński.

W innej sytuacji Reijo by się roześmiał. Nie spo­tkał nikogo, kto by znał tyle soczystych określeń w różnych językach.

Teraz nie było mu do śmiechu. Stał nachylony, podwinął rękawy koszuli, odsłaniając muskularne przedramiona, nie wiedząc, co począć z niezdarnymi dłońmi. Cierpiał wraz z Raiją, jakże chętnie ująłby jej bólu. Złapał się na zdziwieniu, że dziecko rodzi się ta­kie duże, usiłował wyobrazić sobie ukłucia bólu, na­wracające fale cierpienia i coraz mniej rozumiał kobie­ty. Gdyby choć raz przeszedł przez taką mękę, nigdy nie zdecydowałby się na to ponownie. To był najgorszy kac w jego życiu - tego jednego mógł być pewien. Spełniać funkcję akuszera, kiedy ręce drżą jak w go­rączce, a głowa odmawia posłuszeństwa...

I myśleć o drugim dziecku Raiji, o Mai, która znik­nęła...

Unikał słów „na zawsze”, choć same cisnęły się mu na usta.

Jeśli Raija utraci Maję...

Nie narodzone dziecko stawało się przez to jeszcze ważniejsze, choć przecież każde dziecko jest ważne przez sam fakt istnienia. Reijo dotkliwie odczuwał własną bezradność. Zamknął oczy i czekał na cud, kiedy z ust Raiji wydobył się krzyk niepodobny do poprzednich. Dotąd była dzielna, zagryzała wargi do krwi i z rzadka pojękiwała.

W wyobraźni Reijo poród jawił się jako koncert nieustających postękiwań i wrzasków.

Ukazała się czerwona główka. Reijo zatoczył się i nic nie usłyszał, choć widział, jak wargi Raiji ukła­dają się w słowa. Nachylił się instynktownie i objął główkę dziecka.

Ciało Raiji wygięło się, jej twarz błyszczała od po­tu. Pojawiły się ramiona niemowlęcia. Reijo był jak w transie. Doświadczał cudu narodzin i wiedział już, że od tej chwili pragnie ponosić odpowiedzialność za to nowe życie. Pomógł maleństwu przyjść na świat, trzymał jego drobne ciałko w dłoniach...

Przeciął pępowinę, tak jak mu Raija kazała, choć nie sprawiło mu to przyjemności.

Potem umył niemowlę. Czuł, że jego ręce są za du­że dla tego małego człowieka, ale chłopczyk nie pro­testował. Pojawił się na świecie wśród krzyków, lecz teraz ucichł i pozwolił owinąć się w starą zniszczoną koszulę.

Raija była wykończona. Strach o Maję, trudy dłu­giego marszu do wioski z Elise, przedwczesny poród - wszystko to wyczerpało jej siły.

Nie potrafiła zdobyć się na uśmiech, kiedy Reijo podał jej synka. Pogłaskała go palcem po policzku.

Reijo poczuł łaskotanie w gardle, najchętniej roz­płakałby się na ten widok, ale jakoś się opanował.

Miał zamiar zachować to wspomnienie na chwile samotności.

- To syn Kallego, taki sam jak Kalle! - powiedział. Raija uniosła wzrok, a po jej twarzy przemknął cień zawodu.

- A czego się spodziewałeś? Mikkal dał mi Maję. To jest syn Kallego, Knut.

Położyła dziecko obok siebie na łóżku. Patrzyła, jak zasypia, ale sama czuwała.

Reijo sądził, że już po wszystkim, i zdawało się, że na widok pojawiającego się łożyska padnie trupem. Otworzył usta, ale nie wydobył z nich żadnego dźwięku.

- Tak ma być - stwierdziła. - Wyrzuć to. Zapakuj w coś i wyrzuć.

Reijo nic nie rozumiał, ale posłusznie owinął krwa­wą masę w jakąś brudną szmatę. Niechętnie podniósł pakunek i wyszedł z nim w noc. Wyrzuć, powiedzia­ła. Ale gdzie?

Do piwnicy z nawozem? Ten pomysł nie przypadł mu do gustu. Znalazł stary parciany worek, włożył do niego zawiniątko i dorzucił parę kamieni.

Zszedł do łodzi, odpłynął na piętnaście uderzeń wiosła od brzegu i opuścił tę tajemniczą, zakrwawio­ną rzecz w głębiny. Kiedy wciągał łódź na brzeg, był zupełnie trzeźwy. Niech Bóg da, by nigdy już nie mu­siał przyjmować porodu!

Wszedł bezszelestnie do domu, spodziewając się ujrzeć - matkę śpiącą z nowo narodzonym dzieckiem na ramieniu.

Chłopczyk spał, ale Raija siedziała na łóżku, obej­mując Elise.

Dziewczynka zacisnęła piąstki na włosach Raiji, kurczowo ściskała czarne loki opiekunki, a jej ciałem wstrząsało łkanie.

- Myślałam, że umrzesz! - wykrztusiła pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu.

Dotąd nie wracała do złych wspomnień, nie roz­mawiała ani o ojcu, ani o matce, choć Raija i Reijo wiedzieli, że ich pamięta. Teraz długo skrywane lęki powróciły z całą mocą.

- Mama była gruba... jak ty, matko Raiju - szlocha­ła Elise.

Reijo zatrzymał się przy drzwiach, bojąc się, że swoją obecnością zamknie małej usta. Dziewczynka nie zwracała jednak uwagi na niego. Jej świat mieścił się teraz między ramionami Raiji. Raiji, która nie umarła!

- Mama nie żyła. Nie rozmawiała ze mną. Krzy­czałam do niej, dotknęłam jej, ale była jakaś dziwna. I twarz miała dziwną. I oczy... To było okropne. Po­tem zrozumiałam, że nic nie mówi, bo umarła. Tak się bałam. Myślałam, że też umrzesz. W oborze jak mama. Bałam się, że pójdziesz tam sama...

Raija i Reijo wymienili spojrzenia. Zrozumieli, dlaczego Elise tak chętnie ostatnio doglądała zwierząt. Zrozumieli i poczuli ból w sercach.

Po policzkach Raiji toczyły się łzy. Na chwilę za­pomniała o Mai, przez tę jedną chwilę nie było waż­niejszej rzeczy niż wyjaśnienie tej małej dziewczynce, że ludzie nie umierają tylko dlatego, że spodziewają się dziecka.

- Byłam gruba, żebyś ty i Maja miały małego bra­ciszka - wyjaśniała łagodnie, gładząc Elise po jasnych włosach. - Mama nie umarła dlatego, że była gruba. Spodziewała się dziecka, ale Bóg zabrał ją do siebie, bo jej potrzebował. Mama nie zachorowała i nie umarła przez dziecko. Tak po prostu musiało być. Te­raz jesteś z nami i masz brata. Chcesz mu się przyj­rzeć? jest piękny. Dałam mu na imię Knut...

Zagadywała dziewczynkę. Elise uspokajała się z wolna, pociągnęła nosem, otarła twarz i zapłakane oczy i wspięła się na kolana, by się przyjrzeć niemow­lęciu.

- Jest taki mały - stwierdziła po chwili z lekkim rozczarowaniem w głosie.

Skoro już miała brata, to mógłby być nieco więk­szy. Z tego malca nie będzie dużego pożytku, to zro­zumiała od razu. Z kimś takim trudno się bawić.

- Gdzie jest Maja? - spytała, wstając. Dostrzegła Reijo i skierowała pytanie do niego.

Jasny dziecięcy głosik wyraził to, o czym wszyscy myśleli. Raija skuliła się pod futrzaną narzutą i zbla­dła. Reijo poczuł, jak bardzo jest bezradny.

- Maja jest z Anttim - powiedział powoli. - Jest u mojego ojca. Z pewnością już śpi. Ty też musisz się położyć. Maja wróci jutro.

Miał nadzieję, że się nie myli. Elise uspokojona wsunęła się do łóżka Anttiego.

Reijo wiedział, że tej nocy nie zmruży oka. Usiadł przy stole, wsparł głowę na dłoniach, i zaczął się mo­dlić, unikając wzroku Raiji.

- Nie możesz tam teraz iść - przerwała mu Raija, znów czytając w jego myślach. - To nic nie da. Jest za ciemno. Nie chcę zostać sama i niepokoić się tak­że o ciebie...

Podniósł głowę i spojrzał na nią płonącym wzrokiem.

- A więc mimo wszystko coś dla ciebie znaczę?

- Oczywiście - odrzekła lekko obrażona. - Jesteś tutaj moim najbliższym i najlepszym przyjacielem.

Westchnął cicho. Tutaj. To małe słowo brzmiało jak obelga. Wiedział jednak, że nie mogła ofiarować mu nic więcej.

Tutaj.

Znał doskonale najbliższego i najlepszego przyja­ciela Raiji i nie potrafił go nienawidzić.

W tej chwili Reijo nienawidził tylko samego siebie.

Wciąż była noc, kiedy Reijo zamknął za sobą drzwi i ruszył przed siebie.

Pojaśniało już jednak na tyle, że wyraźnie widział ścieżkę. Zanim dotrze do domu Raiji nad rzeką, wsta­nie świt.

Nie miał planu. Nie wiedział, w którym kierunku pójść, gdzie i czego szukać.

Bał się. Ojciec powinien był wrócić dawno temu. Poprzedniego wieczora, może w nocy.

Las szeptał do niego w tajemniczym języku, które­go Reijo nie rozumiał.

Trzymał się brzegu rzeki, oddalając od zabudowań. Pomyślał, że tym szlakiem ruszyłby ktoś mający złe zamiary.

Nie patrzył na ślady, ścieżka w tym miejscu roz­szerzała się i była zdeptana przez ludzi i zwierzęta. Goście, zaludniający osadę przez ostatnie dni, zdą­żyli już ją opuścić, większość z nich tą właśnie dro­gą. Reijo miał przeczucie, że ojciec zmierzał w tym samym kierunku. A przed nim... Nie, nie wolno o tym myśleć.

Jego oczy lustrowały badawczo ścieżkę, ale nie mogły odróżnić pojedynczych śladów. Dopiero kilka kilometrów od domu, w miejscu gdzie ścieżka styka­ła się z rzeką, dostrzegł ślad oddzielający się od szla­ku ku Laponii.

Serce załomotało mu w piersiach. Było zimno, mróz szczypał w policzki, ale Reijo nic nie czuł. Tyl­ko jedno go zajmowało. Ślady.

Należały do dwóch osób. Dwóch mężczyzn. Jedne były głębsze.

Wszystko się zgadzało. Isak ważył więcej niż Antti i niósł dziecko.

Strach ścisnął mu gardło, wzrok stężał, dłonie za­cisnęły się w pięści.

Obraz, jaki czekał go w miejscu, gdzie podwójny ślad się kończył, miał na zawsze zapaść mu w pamięć, prześladować w koszmarnych snach i do końca życia napełniać poczuciem winy.

Gdyby się nie upił, może by do tego nie doszło.

Reijo zatrzymał się i rozejrzał dokoła. Wprost ze śniegu wyrastało ciemne, groźne zbocze górskie, gdzieniegdzie stały nagie brzozy pokryte szadzią, w której odbijało się światło wstającego dnia.

Nad jego głową stalowe zimowe niebo.

Na bieli śniegu krew.

Reijo wiedział, że odtąd na zawsze znienawidzi czerwień. Będzie przywoływała na pamięć ten obraz, przypominała o krwi. Zrobiło mu się słabo, ale mu­siał postawić jeszcze kilka kroków.

Przy skalnym zboczu leżał człowiek ubrany tak, jak Reijo go zapamiętał, w czarne liche spodnie z wełny, pocerowane w wielu miejscach, i gruby szaro - biały sweter. Obrzmiałe ciało rozciągnięte było na śniegu w nienaturalnej pozycji.

Jasną grzywę włosów pokrywał szron, zmrożone kosmyki zwisały wokół okrągłej jak księżyc twarzy, z której spozierały nic nie widzące szkliste oczy. Twarz zastygła w przerażającym grymasie nienawi­ści, bólu i szaleństwa.

Rana biegnąca od skroni do podbródka nadawała trupowi groteskowy wygląd.

Sweter na piersi zbroczony był krwią, śnieg wokół zlany czerwienią. Krew cieplejsza od białych kryształ­ków rozpłynęła się na boki, tworząc rdzawe wzory we wszechobecnej bieli.

W dłoni wciąż ściskał nóż o długiej klindze, jakie­go używa się do szlachtowania zwierząt.

Reijo wzdrygnął się, ale jednocześnie poczuł ulgę. Ten człowiek nikomu już nie wyrządzi krzywdy.

Isak był zimny jak lód.

Reijo zrobił kilka kroków, nogi miał jak z ołowiu. Parę metrów dalej, połączony z Isakiem strużką krwi, leżał ojciec. Ślady na śniegu opowiadały historię, Antti czołgał się na czworakach, aby oddalić się od Isaka.

Może bał się, że tamten jeszcze żyje. Może szukał Mai.

Reijo widział ślady brutalnej walki. Głębokie wy­rwy w śniegu, którego fontanny zatrzymały się na skale, czerwone strużki zakrzepłej krwi na kamieniu i na ziemi. Za nieruchomą sylwetką ojca ślady drob­nych stopek, rozbiegające się niespokojnie we wszy­stkich kierunkach jak tropy spłoszonego zwierzęcia. Reijo pojął, że walka musiała przerazić Maję, ale zna­ki na śniegu głosiły radosną nowinę. Dziewczynka ży­ła! Serce Reijo wezbrało radością.

Nie myślał o tym, że noc była długa i mroźna. Nie chciał myśleć o tym, że małe dziecko samotnie prze­mierzało las w tę listopadową noc.

Żyła poprzedniego wieczora, ale czy przetrwała? Reijo zamierzał ruszyć śladami Mai, najpierw jednak przykucnął przy skulonym ciele ojca.

Przeniknęła go fala czułości. Mógł wyobrazić so­bie, jak Antti się kuli, by utrzymać ciepło i zatamo­wać upływ krwi.

Nie użyli pięści, od razu poszły w ruch noże. Za­krwawione pobojowisko świadczyło o tym aż nadto wymownie.

Ojciec, który był mu rodzicielem i przyjacielem jednocześnie. Ojciec, który tyle wiedział, tyle go na­uczył, skała i opoka, nie żył...

Wysunął dłoń z rękawicy i łagodnie pogłaskał za­krwawiony policzek. Nóż Isaka zostawił na nim taki sam ślad, jak kiedyś nóż Mikkala na policzku Isaka. Twarz Anttiego była sztywna, ale dotyk zrobił swoje.

Ten, którego Reijo uznał za martwego, otworzył wolno powieki.

Reijo upadł na kolana, nie wierząc własnym oczom.

W Anttim Kesaniemi wciąż tliło się życie.

- Poika... Chłopcze...

W lodowatych objęciach śmierci wargi Anttiego wy­szeptały to słowo w ojczystym języku. Reijo ujął dłonie ojca i zaczął na nie chuchać, chował je pod kaftan, by tchnąć w nie choć odrobinę ciepła. Antti nie czuł już nic, ani bólu. ani dotyku synowskich rąk. Poruszył z trudem wargami, dobywając z siebie ledwie słyszalny szept. Re­ijo wpił się wzrokiem w usta ojca, zgadując, co mu chce przekazać. Zdawał sobie sprawę, że Antti umiera i nic nie może zatrzymać go po tej stronie granicy między ży­ciem a śmiercią. Stał u progu nieskończoności. Mimo to Reijo nie puszczał pomarszczonych i lodowatych rąk oj­ca, tarł je w swoich dłoniach, nie odwracając spojrzenia od twarzy człowieka, którego tak ukochał.

- Znalazłem go - wyjąkał Antti. - Policzki Mai. Włosy. Przeklęty nóż...

Reijo zmartwiał, ale nie powiedział ani słowa. Oj­ciec miał niewiele czasu. To cud, że wciąż trzymał się życia. Czyżby czekał, by mu to przekazać? Czekał na przybycie syna?

- Musiałem... go zabić. On albo ja. Raija...

- Raija ma się dobrze - wyrzekł szybko Reijo, kie­dy ojciec chrapliwie nabierał powietrza. Sądził, że chce o nią zapytać. - Urodziła syna w nocy.

Antti zdawał się go nie słuchać. Oczy skierowane na syna nic nie widziały. Zawędrował już tam, gdzie rozum ludzki nie sięga. Wciąż jednak miał coś do przekazania.

- Dla niej. Tylko dla niej. Zawsze dla niej. Raija... Teraz dopiero Reijo pojął sens słów ojca i jego ser­ce wezbrało bólem.

- To dla niej. Jestem... szczęśliwy... nigdy... jej nie mów o mojej... miłości...

- Nigdy!

Reijo ułożył wargi w to jedno słowo i miał wraże­nie, że ojciec zrozumiał lub odczytał je z ruchu ust. To była obietnica, której nie można złamać.

- Raija - powiedział jeszcze Antti Kesaniemi i wy­zionął ducha. Zasnął na zawsze z uśmiechem na ustach.

Zakrwawiony, poraniony, odszedł w śmierć, ale odszedł, uśmiechając się, ponieważ wspomnienie ko­biety, którą kochał, ogrzewało jego duszę. Raija była światłem jego życia.

Mikkal obdarował Raiję córką, Karl synem. Reijo dał jej opiekę.

Lecz tylko Antti Kesaniemi oddał za nią życie.

Nigdy nie miała się o tym dowiedzieć. Reijo był to winien ojcu.

Nie okłamywał Raiji, ale teraz zamierzał to uczy­nić. Powie, że przybył za późno.

Położył martwe ciało na śniegu. Nie mógł już po­móc ojcu. Teraz musiał ruszyć za śladem, który chwiejną linią biegł wzdłuż skał do lasu. W gąszczu pokrytych szronem gałęzi znajdzie może Maję.

Musi ją znaleźć. Słowa ojca o nożu i dziecku prze­raziły go.

Odsunął myśli o Anttim w głąb świadomości. Re­ijo nie mógł pozwolić sobie na to, by żal odebrał mu siły do działania.

Ślad prowadził nierówną, chaotyczną linią. Dziew­czynka musiała przeciskać się między drzewami, chwilami chodziła w kółko, biegła, potykała się i przewracała. Serce Reijo biło w oszalałym rytmie.

Nigdzie nie dostrzegł plamek krwi na śniegu i za­czął wierzyć, że ojciec się pomylił albo miał co inne­go na myśli. Antti umierał i nie był w stanie mówić składnie ani myśleć jasno. Ból poplątał mu rozum.

Reijo chciał w to wierzyć.

Myśl o rannej dziewczynce, samotnie przemierza­jącej las, przyprawiała go o szaleństwo. Liczyła sobie raptem półtora roku.

Co mogło myśleć takie maleństwo? Nie wiedział, sam nie pamiętał wiele z okresu wczesnego dzieciństwa.

Maja była rozpieszczona, większość czasu spędza­ła w towarzystwie dorosłych. Raija zrobiła wszystko, by uchronić dziecko przed trudami i niebezpieczeń­stwami życia.

Reijo nie wiedział, czy małe dziecko miało jakąś szansę przeżycia. Noc była mroźna. Myśl o zimnie najbardziej go przerażała, rozpraszała tę nikłą na­dzieję, która towarzyszyła mu w drodze z cypla i roz­kwitła na widok sznureczka śladów drobnych stóp na śniegu.

Reijo ze strachem zastanawiał się, co znajdzie na końcu tego śladu, którym szedł na podobieństwo psa myśliwskiego lub dzikiego zwierzęcia ścigającego ofiarę. W duchu układał zdania.

Słowa, które łagodnie przekazywały prawdę. Po­cieszające słowa.

Oczyma wyobraźni widział, jak wnosi dwoje zmarłych do domku nad rzeką.

I zbija dwie trumny. Czy ojciec miał jakieś deski? Zwykle trzymał mały zapas.

Musi być silny, by wspierać Raiję. Ta tragedia nie może jej złamać, zniszczyć.

Utrata dwojga bliskich osób w tak krótkim czasie przekraczała granice ludzkiej wytrzymałości, ale jego Raija nie utonie w odmętach rozpaczy.

Będzie przy niej, we dwójkę stawią czoło żałobie, obydwoje zapłaczą.

Wywiezie ją z Lyngen, na północ, tropem marzeń.

Może wreszcie przemieni chłopięce rojenia w rze­czywistość. Może spełni to, o czym śnili on i Karl: znajdzie złoto i da Raiji wszystko, czego dziewczyna zapragnie. No, prawie wszystko...

Reijo zatrzymał się zdezorientowany. Okolica wy­dała mu się dziwnie znajoma.

Bywał tu często, skrycie wymykając się z domu po skończonej pracy.

W tę stronę wyruszali razem z Karlem co wieczór, dobywali narzędzi i dzień po dniu usiłowali wyrwać przyrodzie skarby, których zazdrośnie strzegła.

Ślad prowadził w tym samym kierunku. Nieświa­domie dziewczynka wybrała właściwą drogę. W górę, cały czas w górę...

Jeśli nie zboczyła z obranego szlaku, miała szansę ocalenia...

Serce Reijo biło jak oszalałe. Jeśli, jeśli...

Wdrapał się na wierzchołek wzgórza i zobaczył śla­dy prowadzące do zagajnika, który porastały sosny i brzozy.

Zagajnik był rzadki i na tyle duży, że mierzące nie­spełna metr dziecko mogło w nim zabłądzić i nie tra­fić na drugą stronę.

Razem z Karlem uznali, że miejsce jest idealne. Leżało w pobliżu rzeki. Widzieli ją doskonale, sami ukryci przed okiem przypadkowego wędrowca.

Zbudowali pokrytą darnią chatę u podnóża zbo­cza, gdzie nie docierał wiatr.

Drzewa osłaniały ją przed spojrzeniami ciekaw­skich, nie rosły jednak na tyle gęsto, by przesłonić wspaniały widok na okolicę. W tej chacie rodziły się chłopięce marzenia. Tutaj spędzali długie godziny, za­stanawiając się, co poczną ze znalezionym złotem.

Życie nijak się ma do marzeń, pomyślał Reijo z go­ryczą. Ślad po raz pierwszy biegł równą linią, prosto do wejścia do chaty.

Reijo starał się uspokoić oddech, nie wpadać w hi­sterię.

Maja znalazła schronienie, miała dach nad głową. Reijo pamiętał jednak, że chata chroniła przed wia­trem, ale darń nie mogła zatrzymać chłodu wciskają­cego się tysiącem drobnych szczelin. Dawno nikt tu nie był, nikt nie uzupełnił ubytków świeżym torfem i mchem. Poza tym zawsze rozpalali ognisko. Maja nie potrafiła obchodzić się z ogniem.

Ręka bez wahania odnalazła wejście. Darń pokry­ta była szronem. Reijo wstrzymał oddech, podniósł prymitywną zasłonę służącą za drzwi i schylił się, aby wejść. Nie zasłonił otworu wejściowego, tak że słabe światło dnia mogło rozjaśnić wnętrze.

Jego oczy z wolna przyzwyczajały się do mroku. Rozejrzał się wokół.

Wszystko wyglądało jak za dawnych czasów, przy­było tylko szczelin w poszyciu. W środku panował taki sam chłód jak na zewnątrz, ale dach i ściany two­rzyły iluzoryczną namiastkę ciepła.

Odważył się spojrzeć w najciemniejszy kąt i postą­pił parę kroków do przodu. Chata była niewielka, wy­starczająco duża na chłopięce potrzeby. Dawała im osłonę, kiedy pracowali ponad siły., by spełnić swe marzenia.

Tej nocy stała się schronieniem dla Mai, dziecka, które obaj kochali, któremu obaj zastępowali ojca.

Upadł na kolana przed skulonym ciałem i zamknął oczy. Modlił się. Czuł łzy płynące po policzkach, łzy ulgi, szczęścia, żalu i wściekłości...

Owcza skóra, którą dawno temu zostawił w cha­cie, uratowała życie córki Raiji.

Przegniła i brzydko pachniała, ale zapewniła dziew­czynce ciepło.

Maja spała, owinięta w skórę, jej policzki były bia­łe jak śnieg, ale słabe światło wpadające przez otwór wejściowy powiedziało Reijo, że ojciec się nie mylił. Teraz zrozumiał, dlaczego Antti musiał zabić Isaka.

Isak, zaślepiony nienawiścią do Raiji, nie cofnął się przed najgorszą podłością.

Użył noża. Oba policzki dziewczynki nosiły ślady nacięć.

Obciął jej włosy, miejscami brutalnie kalecząc skórę.

To musiało bardzo boleć. Reijo zobaczył zaschnię­te łzy, zakrzepłą krew w nacięciach.

Isak oszpecił dziewczynkę, naznaczył na całe życie tak, jak kiedyś sam został naznaczony przez jej ojca.

Wypisał swą nienawiść na pulchnych policzkach dziecka. Reijo płakał.

Powinien krzyczeć z radości, że ją odnalazł, ale nie potrafił. Wiara w nadprzyrodzoną moc, która miała baczenie na wszystkie ludzkie potrzeby, ta wiara w nim przygasła.

To nie powinno było się wydarzyć. Wysoką cenę przyszło zapłacić za ocalenie dziecka.

Zbyt wiele nieszczęść, by usunąć ze świata jedne­go nikczemnika. Po Isaku nikt nie uroni łzy. Mai przyjdzie żyć z oszpeconą twarzą, tak dorastać i ko­chać. Bóg raczy wiedzieć, ile goryczy przyniosą jej te blizny...

Reijo złożył sobie nowe obietnice. Będzie chronił Maję przed złem tego świata. Zaopiekuje się nią, osło­ni przed drwinami i szyderczym śmiechem. Obdarzy radością i pięknymi przedmiotami, które wynagrodzą jej krzywdę.

Objął ją ramionami. Maja obudziła się z krzykiem i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Jej wrza­ski wypełniły chatę, wymachiwała rękoma. Usiłowa­ła wyplątać nogi spod skóry, by go kopnąć.

- Malutka, to ja, Reijo. Nie zrobię ci krzywdy. Nie ma już brzydkiego człowieka. Jesteś z Reijo. Już do­brze... - Przemawiał do niej z aksamitną łagodnością. - Uspokój się, Maja. Zaraz się ogrzejesz, skarbie. Nikt cię już nie skrzywdzi, obiecuję. Wyjedziemy stąd, nigdy tu nie wrócimy...

Jego słowa padały jak ciepły letni deszcz, przyja­zne i kojące.

Maja rozbudziła się całkiem. Szczękała zębami i płakała, tarła bolące policzki i krzyczała jeszcze głośniej, kiedy dotykała świeżych ran. Łzy zaczęły ją szczypać, rozpłakała się na dobre...

W końcu jednak rozpoznała Reijo.

Wyplątał ją ze skóry i schował pod kaftan. Tam było ciepło i sucho i ładniej pachniało. Maja nie stawia­ła oporu, ale wciąż łkała żałośnie.

Wyniósł dziewczynkę na światło dzienne i zoba­czył, że rany wyglądają gorzej, niż przypuszczał.

Poczuł ucisk w gardle. Łzy ponownie napłynęły mu do oczu, ale się powstrzymał. Nie było czasu na la­ment, musiał być silny, musiał okazać się mężczyzną.

Żyła mimo wszystko. Przyniesie Raiji żywe dziec­ko. Wiedział jednak, że rany na twarzy małej będą dla matki ogromnym wstrząsem. Będzie cierpieć razem z Mają.

- Reijo - wyszeptała dziewczynka. Z westchnie­niem objęła go drobnymi rączętami.

Chciał jej powiedzieć, by schowała dłonie pod kaf­tan, ale się powstrzymał. Maja czuła się bezpieczna. Wtuliła główkę w zagłębienie na szyi Reijo. Oznaka zaufania ze strony okaleczonego dziecka.

Była lekka jak drozd i równie bezbronna.

- Wracamy do domu, do mamy i Elise, i do małe­go braciszka - powiedział z wymuszoną wesołością. - Masz braciszka, Maju. Urodził się w nocy. Mama dała mu na imię Knut. Ładnie, prawda?

Nie odpowiedziała, w ogóle nie zareagowała, tyl­ko płakała, nie otwierając oczu. Desperacko ściskała go za szyję.

Reijo przemawiał do niej, zastanawiając się, jakie okropne obrazy przemykały pod przymkniętymi po­wiekami dziecka.

Elise miała cztery lata i przez pół roku oswajała się ze strasznymi wspomnieniami. Minęło sześć długich miesięcy, zanim zdołała ubrać w słowa myśli, ko­szmary i lęki, które ją prześladowały.

Maja nie skończyła jeszcze dwóch lat. Na własnej skórze doznała przemocy, poczuła chłód stali na po­liczkach. Reijo nie wiedział jeszcze, jakich innych krzywd doznała od Isaka.

I nie wiedział, czy była świadkiem okrutnej walki dwóch mężczyzn.

Nie miał pojęcia, jakie ślady w duszy małej zosta­wi ucieczka przez ciemny las, samotność w zimnej chacie, ból...

Jeśli Isak nie byłby martwy, Reijo z przyjemnością wysłałby go na tamten świat.

Ominął zakrwawione pobojowisko przy skale i ru­szył truchtem do cypla. Nie zatrzymał się w domu Raiji nad rzeką. Wiedział, że potrzebuje mnóstwa drobiazgów, ale teraz liczyła się tylko Maja.

Najgorsza jest niepewność.

Nie spała już, kiedy stanął w progu. Była blada, miała sińce pod oczyma, a jej włosy zwisały w nieła­dzie.

Reijo zatrzymał się w drzwiach, trzymając dziec­ko w ramionach.

Kiedy Raija podbiegła do niego, bez słów podał jej córeczkę. Zanim oswobodził się z uścisku małych rąk, Raija zdążyła przyjrzeć się Mai.

Krzyknęła urywanie, ale zaraz mocniej przytuliła małą. Powstrzymała łzy. Jej oczy pociemniały.

- Nie żyje - powiedział beznamiętnie. - I ojciec nie żyje. Muszę iść po niego...

Raija nie poruszyła się, tuląc śpiące okaleczone dziecko. Jej twarz zmieniła się na wieść o śmierci Anttiego, ale skinęła jedynie głową.

- Dziękuję, Reijo - wyszeptała. Kiedy zamykał za sobą drzwi, usłyszał:

- I dziękuję ci, Antti... Reijo miał nadzieję, że ojciec, gdziekolwiek jest, wie już, że nie oddał życia na próżno...

14

Nadmorska osada była w szoku. Wiadomości prze­chodziły z ust do ust. Ludzie wzdrygali się na okru­cieństwo zdarzeń, ale też na swój sposób ekscytowa­li się nimi.

Takie rzeczy rzadko miały miejsce. I to tuż po jar­marku! Niesłychane, tyle sensacji w tak krótkim czasie.

Kiwano głowami nad losem dwóch zabitych. Ci­cho szeptano o tragediach spowodowanych wódką.

Ci, którzy widzieli Reijo na placu targowym, opo­wiadali własną wersję wydarzeń. O przybyciu Raiji w brązowym szalu zarzuconym na ramiona i z małą Elise. Powtarzali w kółko, że Reijo się źle zachował.

Nie płakano po zmarłych. Isaka nikt nie lubił. Był nikczemnym człowiekiem, ale należał do społeczno­ści. Jego rodzice nie żyli, a rodzeństwo nie szukało zemsty.

Nie mieli powodów do dumy z brata, który nie raz okrył rodzinę wstydem i hańbą. Jak żył, tak i umarł.

Ród Isaka miał przez lata nosić na sobie piętno jego występków i to najbardziej niepokoiło krewniaków.

Zaś Antti Kesaniemi nie był jednym z nich.

Przybył wprawdzie dawno i żył z nimi szmat cza­su. Był nawet dobrym człowiekiem, ale chyba nie do końca. Inaczej nie spotkałby go tak okrutny los. No i pochodził z Kwenów.

Zgodzili się zatuszować sprawę. Nie chcieli, by ob­cy urzędnicy mieszali się do ich życia, takie sprawy załatwiało się we własnym gronie. Ziemia wciąż była skuta lodem. Nie można chować zmarłych, a zresztą do kolejnej wizyty pastora zostało sporo czasu.

Zimową porą kładli zmarłych do trumien i czeka­li do wiosny, by ich złożyć do poświęconej ziemi. Do­stojnik w księżowskiej sukience nie dowie się, że tych dwóch nie ma prawa do godnego pochówku. Zadba­ją o to, by dobrze zabić wieka.

Skoro Reijo zajął się swoim ojcem, oni sprawią trumnę Isakowi.

I wszyscy będą milczeć.

Ale między sobą gadali o zdarzeniach nader chęt­nie. Trzeba było znaleźć winnego.

Raija.

To od niej wszystko się zaczęło. Przed jej przyby­ciem w wiosce panował ład i porządek, opowiadali ludzie, zapominając o dawnych swarach.

Odgrzebywano stare wspomnienia.

Peder zmarł zaraz, jak przyjęli Raiję. Kristina też. Wtedy wypadki potoczyły się jak lawina.

Najpierw ten niepoczytalny Lapończyk oszpecił Isaka nożem.

Marta odeszła z tego świata, kiedy Raija została jej synową. Kalle i Kristian zginęli na morzu, wreszcie Antti i Isak. Wszystko przez nią. I jeszcze ten mały bękart o pociętej twarzy...

Przecież to nie Kalle ją spłodził. Maja poczęła się z grzechu i zasługiwała na karę. Teraz cały świat mógł ujrzeć jej matkę we właściwym świetle.

Dobrze jej tak...

Rai ja przeniosła się do domku nad rzeką. Nie lu­biła mieszkać na cyplu. Góry przerażały ją swoją bli­skością, doskwierało jej surowe morskie powietrze. Nienawidziła krzyku mew, który witał ją za progiem. Nie mogła znieść bezpośredniego sąsiedztwa wsi.

Przed Bożym Narodzeniem podzieliła się swoim zamiarem z Reijo. Nie pytając wiele, przeniósł się ra­zem z nią.

Knut dorastał. Ku radości Reijo z rysów twarzy co­raz bardziej przypominał ojca.

Mieli za swoje plotkarze, którzy rozpowiadali o nowym bękarcie Raiji!

Reijo nie wiedział, że ludzie nie zaprzątali już so­bie tym głowy.

Elise została prawą ręką Raiji. Wymawiała się od zabawy i chodziła krok w krok za przybraną matką.

Naśladowała ją we wszystkim i wyrastała na praw­dziwą gospodynię i troskliwą siostrę.

Rany Mai zagoiły się, być może dzięki ziołowej kuracji matki. Blizny nie były tak wyraźne i szpecą­ce, jak się obawiał Reijo, ale Isak zadał dziecku inne rany.

Stało się lękliwe i płochliwe jak ptaki, które przy­latują z wiosną.

Darzyła zaufaniem matkę i Reijo, ale nawet siedząc u nich na kolanach, wodziła wokół przerażonym wzrokiem, napięta, gotowa do ucieczki. Nie powie­działa ani słowa o wydarzeniach tamtej nocy.

Kiedy minęło kilka miesięcy, usiłowali coś z malej wydobyć. Przemawiali do niej łagodnie, stawiali ostrożne pytania.

W przedziwnych oczach Mai z miodową obwódką wokół źrenic pojawił się strach. Ściągnęła buzię, jej wargi drżały, ale nic nie powiedziała.

Zrozumieli wtedy, że jedynie pogarszają sprawę. Pytania nie uwalniały Mai od lęków, lecz kazały prze­żywać na nowo koszmar tamtej nocy. Otwierały sta­re rany.

Pozwolili jej milczeć. Może zdoła zapomnieć. Nig­dy już nie wracali do tych wspomnień.

Tylko Knut nie wiedział nic o trudach życia.

Nadszedł rok 1728.

Zima była taka sama. Data nie miała znaczenia.

Życie Raiji i Reijo nie uległo żadnym zmianom. Reijo coraz częściej wracał myślami do obietnicy, którą złożył samemu sobie w tę tragiczną noc.

Chciał wyjechać z Lyngen, znad fiordu wciśnięte­go pomiędzy góry. Opuścić wieś, z którą wiązało go tyleż dobrych, co złych wspomnień.

Pragnął ruszyć na północ. Tam, gdzie krajobraz otwierał się na podobieństwo kraju rodzinnego, lecz klimat był surowszy, a ziemia mniej urodzajna. Tam, gdzie czekało złoto, o którym śnił, zanim jeszcze za­mieszkał nad fiordami.

W pewien styczniowy wieczór zebrał się na odwa­gę i poprosił Raiję o rozmowę.

Raija właśnie położyła dzieci i sama szykowała się do snu. Jej ciało nie nosiło już śladów połogu, kształtnie zaokrąglone wyglądało równie powabnie jak dawniej.

Policzki miała pełne, ale coś nieuchwytnego w jej twarzy mówiło mu, że Raija na zawsze utraciła mło­dzieńczą naiwność. Życie nauczyło ją, że sny się nie spełniają. A teraz Reijo zapragnął wtajemniczyć ją w swoje plany.

- Mieliśmy marzenia, Karl i ja - rozpoczął, zerka­jąc na nią ponad stołem.

Chociaż raz siedziała bezczynnie, nie zajęta robotą.

- Ja też miałam marzenia - odrzekła twardo. - Dawno już je porzuciłam.

- Chcesz posłuchać o naszych? - zapytał. - Nie cie­kawi cię, gdzie Kalle znikał wieczorami?

- Ciekawi - wyszeptała. - Opowiadaj, Reijo: Reijo zaczął snuć opowieść. O chłopięcych rozmo­wach. O tym, co kupią za znaleziony kruszec.

O ciężkiej pracy i nieustannym rozczarowaniu. I o tęsknotach, którymi dodawali sobie otuchy. Wszystkie biegły ku niej, to jej gotowi byli podaro­wać gwiazdkę z nieba.

Reijo uświadamiał sobie teraz niedojrzałość chło­pięcych pragnień. Pobłażliwy uśmiech Raiji świad­czył, że i ona miała podobne odczucia.

Tak jednak było.

- To naszą chatę znalazła Maja - zakończył Reijo. - W końcu na coś się przydała.

- Ale nie dlatego opowiedziałeś mi tę historię. Znowu się uśmiechnęła. Była piękna. Wyrzucona poza nawias społeczności, zmęczona i tragicznie do­świadczona emanowała pięknem, jakiego Reijo dotąd nie widział. Poruszała tajemne struny jego duszy, bu­dziła tęsknotę.

- Nie marzysz o wyjeździe stąd? - spytał, nachyla­jąc się ku niej.

- Codziennie - odpowiedziała bez zastanowienia.

- Wyjechałabyś, gdybyś mogła?

Raija pochyliła głowę.

- Sama? Z trójką dzieci?

- Wiesz, że możesz na mnie liczyć - odrzekł roz­czarowany.

Napotkał spojrzenie jej mądrych oczu.

- Chcę, Reijo, ale się boję. Zaufam tobie, a ty za­kochasz się w jakiejś dziewczynie i zapragniesz zało­żyć własną rodzinę. I będziesz miał do tego prawo. Nie mogę ci się narzucać...

- Mam ochotę wyjechać - przerwał jej, udając, że nie słyszy jej argumentów. - Wielu wyruszy po na­stępnym jarmarku. Moglibyśmy dołączyć do nich i uniknąć trudów samotnej wędrówki. Damy sobie radę. Jesteście moją rodziną, to się nigdy nie zmieni...

Wzrok Reijo zdradzał to, o czym Raija wiedziała od dawna.

- Jesteście mi potrzebni. Czuję się odpowiedzialny za was. Tylko was mam!

- My ciebie też potrzebujemy, Reijo - przyznała otwarcie. - Nic mnie tutaj nie trzyma. Nie zaznałam ludzkiej życzliwości, a ten krajobraz mnie przytłacza. Śnię o otwartych przestrzeniach, gdzie dzieci mogły­by iść z wiatrem w zawody... - Roześmiała się. - Nie­mądrze gadam?

Reijo potrząsnął głową. Cieszyło go zaufanie Raiji, świadomość, że wciąż potrafią rozmawiać jak w cza­sach beztroskiej młodości.

Niewiele lat upłynęło, lecz jemu zdały się całym, życiem.

- Pojedziesz ze mną?

Uśmiech Raiji ciepłem i urodą dorównywał słońcu. Skinęła głową i położyła dłoń. na jego splecionych rękach.

- Pojedziemy z tobą. Choćbyśmy mieli wyruszyć jutro...

Reijo poczuł się niewypowiedzianie szczęśliwy. Uchwycił jej dłonie, pogładził kształtne palce, do­tknął stwardniałej skóry na szorstkich rękach chłop­ki i żony rybaka. Raija ciężko pracowała na chleb. Lecz skóra na jej ramionach była miękka i gładka jak sukna, których Reijo dotykał w kupieckich straga­nach na wybrzeżu Finnmarku.

Nie powiedział jej nigdy, że trzymał w rękach be­lę materiału, zdecydowany kupić dla niej skrawek tej cudownej i drogiej tkaniny. W końcu ją odłożył. Wy­dałby mnóstwo pieniędzy na próżno. Raija nie po­trzebowała sukni. Pierwsza by mu wypomniała roz­rzutność.

Potrafiła oczarowywać ludzi. Nie tylko urodą, także czymś, czego nie umiał nazwać słowami. Trudno było nie ulec jej urokowi. Natura wyposażyła ją w tę niezwykłą siłę, która od wieków fascynuje i pociąga mężczyzn.

Natura hojnie też obdarowała ją przymiotami cia­ła. Dała jej cerę barwy złotej o jasnoróżowym odcie­niu, tej samej o każdej porze roku. Karnacją wyróż­niała się z tłumu dziewcząt, które Reijo znał. Obda­rzyła oczami, w których można było utonąć i które w ciemnej bezdennej otchłani kryły tajemnice niedo­stępne innym ludziom.

I jeszcze innymi zaletami, których Reijo nie potra­fił nawet nazwać. A może nie chciał? Tajemniczość jej natury podsycała jedynie jego fascynację.

Starczyło, że wypełniała mu wszystkie myśli, stała się celem i istotą życia...

Bezwiednie podała mu drugą dłoń. Jej spojrzenie przyprawiło Reijo o szybsze bicie serca.

Wokół nich panowała ciemność, rozpraszana ni­kłym światłem lampy, która rzucała długie cienie. Re­ijo nie zgasił jej. W słabym poblasku Raija wygląda­ła jak księżniczka. Światło igrało na jej policzkach, odbijało się we włosach splecionych w warkocz.

Zapragnął ujrzeć, jak spływają po jej ramionach na podobieństwo wiosennego wodospadu...

Puścił jej dłonie. W oczach Raiji pojawił się błysk rozczarowania.

Reijo podniósł się i usiadł obok niej. Ławka była wąska. Bliskość Raiji sprawiła, że krew w nim za­wrzała. Ich uda zetknęły się, przez nogawkę spodni napiętymi mięśniami wyczuwał miękkość jej ciała.

Raija nie posunęła się nawet o cal.

Obiecał jej kiedyś, że nie uczyni nic wbrew jej wo­li. Że nie poprosi o coś, czego nie będzie mogła mu ofiarować. Teraz czekał, by go odtrąciła.

Raija nie zrobiła tego.

Drżącymi rękoma rozplatał tasiemkę w jej włosach i rozczesał je palcami. Poczuł chłodny dotyk jedwa­bistych loków.

Z głuchym jękiem objął ją w talii, przyciągnął do siebie i zajrzał w brązowe oczy. Zdawało mu się, że śni, ale na ustach Raiji pojawił się uśmiech, który przy­wołał Reijo do rzeczywistości. To nie był sen, napraw­dę trzymał ją w ramionach. Objęła go za szyję, wsunę­ła dłonie za kołnierz koszuli. Reijo nie mógł złapać tchu, serce biło jak oszalałe, szumiało mu w głowie.

Od dawna wiedział, że to musi przyjść. Zawsze te­go pragnął, choć czasami bal się własnych myśli.

W oczach Raiji pojawiła się tęcza. Światło lampy błysnęło wszystkimi kolorami pod jej powiekami.

- Raiju...

Usłyszał jej imię i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to jego głos wypowiedział je szeptem prze­pełnionym miłością i tęsknotą.

- Nie wstydź się mnie! - dodał niezdarnie.

Ręce Raiji błądziły po jego twarzy, śledziły jej ry­sy, niezbyt piękne, ale męskie i zdecydowane.

Całował palce Raiji. Jego spragnione ciało płonęło.

- Nie umiałabym wstydzić się ciebie - szepnęła. Głos miała odmieniony, zachrypnięty. Zapowiadał coś, czego Reijo nie potrafił nazwać.

Dostrzegł jedynie, że na jej twarzy pojawił się wy­raz pożądania.

Palce Raiji, które przed chwilą tańczyły na twarzy Reijo, przesunęły się na jego szyję, zatrzymały na pul­sującej tętnem skórze i ponownie zamknęły na kar­ku. Potem wplątały się we włosy i pociągnęły twarz Reijo w dół.

Ujrzał usta rozchylające się jak karminowy kwiat i nie miał sił, by się im oprzeć. Nie chciał się im opierać.

Miękkość jej warg go upoiła. Błądził po nich leniwie językiem, nie potrafił dłużej zapanować nad rękami.

Czuł pieszczoty na plecach, badawcze, spokojne, cudowne.

Rozgorączkowanymi dłońmi sięgnął pod jej cien­ką koszulę. Jęknęła cicho, kiedy dotknął krągłych piersi. Cofnęła się lekko, by zrobić mu więcej miej­sca na ławie.

Nie odrywając się od ust Raiji, zaczął walczyć z opornymi guzikami jej koszuli. Omal ich nie poodrywał. Raija z promiennym uśmiechem wyślizgnęła się z jego objęć. Przez ułamek sekundy Reijo sądził, że mu się wymyka, że pożałowała...

Raija wstała nie po to, by go opuścić. Zebrała fu­tra leżące na lawie i rozpostarła je na podłodze. Uśmiech wciąż błąkał się po jej wargach, jej policzki pałały, a usta nabiegły czerwienią.

Reijo wstał jak pijany i chciał ją wziąć w ramiona, ale powstrzymała go.

Utkwiwszy w nim lekko zawstydzony wzrok, roz­pięła guziki koszuli, jednym ruchem ściągnęła ją przez głowę i stanęła przed nim naga od pasa w górę.

Reijo przełknął ślinę i cofnął się na widok białej skóry, pełnych piersi, kusząco nachylonych ku niemu jak dojrzale jesienne maliny.

Miał ochotę położyć na nich dłonie, pieścić je, do­tykać ustami, językiem zbadać stwardniałe sutki... Je­szcze raz przełknął ślinę, kiedy zobaczył, jak Raija rozpina suknię, przyglądając się mu znacząco. Reijo zrozumiał.

Pospiesznie ściągnął koszulę i rzucił ją w kąt. Poczuł jej badawczy wzrok na swoim ciele i wiedział, że nie ma się czego wstydzić. Zresztą nie po raz pierwszy widzia­ła jego obnażony tors. Jednak nie w takiej sytuacji...

Nigdy dotąd nie było w spojrzeniu Raiji takiej zmysłowości i takiego podziwu. Reijo podobał się ko­bietom. Miał zresztą za sobą niejedno doświadczenie.

Młodzieniec szybko staje się mężczyzną na wypra­wach rybackich.

Zaczerwienił się, rozpinając spodnie.

Do diabła! Dotąd to dziewczęta czerwieniły się z powodu jego natarczywości...

Wzrok Raiji wszystko odmienił. Wcześniej Reijo nie liczył się z uczuciami kobiet, nie dbał o to, co są­dziły o nim i jego ciele. Nic nie znaczyły poza kolej­nym doświadczeniem.

Z Raiją to coś zupełnie innego.

Raija była najważniejsza. Wyraz rozczarowania w jej ciemnych oczach stanowiłby wyrok. Reijo czuł się jak młokos.

Teraz żałował, że nie zgasił lampy. Chciał patrzeć na nią, ale oznaczało to przecież, że sam wystawiał się na osąd jej oczu.

- Nie wstydź się, Reijo! Tak jest dobrze...

Jej dłonie puściły suknię. Stanęła przed nim naga.

Piękna. Niewypowiedzianie piękna.

Reijo zaczął niezdarnie wyplątywać się ze spodni.

Ledwie panował nad podnieceniem. Rzucał ukrad­kowe spojrzenia na jej wspaniałe ciało, jego ręce tę­skniły do miękkości skóry, usta do całowania.

Raija dawno już posiadła duszę Reijo. Teraz on płonął, by posiąść jej ciało.

Uklęknęła na futrzanym posłaniu. Nie znać było po niej ni cienia wstydu i Reijo w okamgnieniu po­zbył się natrętnych myśli, które przelatywały mu przez głowę.

Nie miało żadnego znaczenia, że była kiedyś z Mikkalem i Karlem.

Teraz jemu ofiarowywała siebie.

Reijo zapomniał o wstydzie. Z Raiją w ramionach zatonął w miękkości futer.

Chciał powiedzieć jej o swojej miłości, ale się po­wstrzymał. Żadnych obietnic, żadnych zobowiązań.

Reijo wiedział, że tego właśnie chciała.

Pieścił ją odważniej niż w snach.

A ona oddawała pieszczoty inaczej niż kobiety, z którymi Reijo uprawiał miłość.

Nie była bierna, każdy skrawek jej skóry płonął ogniem. Drobne dłonie bez żenady szukały tych miejsc na jego ciele, gdzie dotyk sprawiał największą rozkosz.

Jej biegłość sprawiała, że jęczał z zachwytu.

Przewracali się po posłaniu, badali najtajniejsze zakamarki ciała, upojeni wzajemną bliskością ofiaro­wywali sobie ciepło, czułość, aż do ostatecznego spełnienia.

Reijo przykrył ją sobą, kompletnie wyczerpany. Nigdy dotąd nie zaznał takiego szczęścia w ramio­nach kobiety.

Raija śmiała się cicho. Obejmowała go wpół, jej oczy błyszczały.

- Udusisz mnie - szepnęła, lecz kiedy chciał się unieść, zwinnie przewróciła go na plecy, nie puszcza­jąc z objęć.

Z westchnieniem zadowolenia położyła głowę na piersi Reijo, wplotła palce w porastające ją jasne lo­ki, pogłaskała mięśnie rysujące się pod skórą.

Reijo zamknął oczy, rozkoszując się chwilą. Raija poruszała się w takt jego oddechów.

Wciąż był w niej. Coś takiego przeżywał po raz pierwszy. Nie był w stanie myśleć jasno, dłonie znów zatęskniły za jej skórą.

Pogładził miękkie zaokrąglenia jej ramion, odrobi­nę za szerokich, ale wciąż niezwykle kobiecych. Prze­niósł dłonie na jej plecy, wzdłuż łagodnego zagłębie­nia na środku poprowadził je na miękkie pagórki bioder. Raija była zawsze chłopięco szczupła w talii, ale ciąże dodały jej krągłości i w tym miejscu.

Reijo pocałował ją leniwie w czoło, nie przerywa­jąc badawczej podróży.

Pieścił jej pośladki, po czym wsunął ręce między uda. Znalazł palcami to wilgotne i ciepłe miejsce. Ra­ija jęknęła, ocierając się o jego dłonie. Przekręciła do niego twarz, wysunęła usta. Reijo przerwał pieszczo­tę, objął ją za ramiona i odwrócił na plecy.

Znalazł jej usta, pocałował namiętnie. Reijo po­czuł, jak jego ciało budzi się do miłości. Rósł w niej, napełniał ją sobą, a ona tuliła się do niego w rado­snym oczekiwaniu.

Wygięła w górę biodra, przepełniona tą samą tęsk­notą.

Podniecała go, poruszała w nim nowe pokłady do­znań. Dotąd nie zawracał sobie głowy zadowoleniem kobiety w miłosnym akcie. Dbał tylko o siebie.

Teraz nie mógł się obyć bez cichych jęków Raiji, potrzebował dowodów na to, że rozkosz jest obopól­na. Potrzebował ognia namiętności w jej oczach. Krzyków, które mówiły mu, że oboje znajdują się w tym samym niebie.

Wargami, dłońmi robił bezwstydne rzeczy, by zy­skać nowe świadectwo jej miłosnego uniesienia.

Reijo sądził dotąd, że wie, co to miłość fizyczna. Uważał, iż ma dość doświadczenia, by obdarzyć ko­bietę wspomnieniem na całe życie.

Teraz zdał sobie sprawę, że przedtem nie zaznał namiętności.

Nie poznał prawdziwej miłości, zanim nie wziął Raiji w ramiona. W jedną noc nauczyła go, czego trzeba kobiecie i co kobieta może ofiarować.

Z wargami złączonymi w gorącym pocałunku się­gali po nowe szczyty.

Ich dłonie ofiarowywały więcej niż brały, a mimo to oboje dostawali więcej, niż mogli dać. Znaleźli wspólny rytm i razem osiągnęli rozkosz. Ich paznok­cie pozostawiły na skórze ślady tej nocy, kiedy stali się jednością, kiedy leżeli spleceni, złączeni każdym skrawkiem ciała. Nocy spełnionych marzeń. Tego im było trzeba, by stawić czoło surowej rzeczywistości.

Tak długo musieli obywać się bez ciepła i blisko­ści drugiego człowieka, a przecież nie sposób wtedy zachować wiarę w dobro. Cielesne zaspokojenie zła­godziło tęsknotę, wypełniło pustkę.

Wykorzystali tę szansę. W czułym uścisku nie mie­li nic do stracenia, ale też nic do wygrania...

Raija zapadła w sen. Reijo leżał z otwartymi oczy­ma, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.

Nie tracił czasu na próżne rozważania, poddał się uczuciom. Przeżywał jeszcze raz każdą chwilę miło­snej nocy, póki wciąż była świeżym wspomnieniem.

Miał gorzkie przeczucie, że ta noc się nie powtó­rzy. Rozkosz miała smak skradzionego owocu...

Raija obudziła się przed świtem. Przeciągnęła dło­nią po czole i odrzuciła włosy na plecy. Reijo zrozu­miał, że wszystko jest jak dawniej. W jej oczach nie było żalu i wstydu, ale i żadnych obietnic na przy­szłość.

A on?

Nie wiedział. Był zadowolony, przeżył coś wyjąt­kowego, a jednak... Czy w ich związku nie pojawi się teraz nowe napięcie, niepodobne do tego, które zna­lazło ujście poprzedniej nocy?

- Dobrze się sprawiłeś - powiedziała, głaszcząc go po policzku. - Potrzebowałam tego. Nie potrafię żyć w samotności. Bez mężczyzny...

Reijo nie słyszał nigdy podobnych słów z ust ko­biety.

Takie potrzeby miały ponoć jedynie tanie dziewki, choć nawet one rzadko sprawiały wrażenie zadowo­lonych. Leżały z nieporuszoną twarzą, brały zapłatę i znikały.

Wszystkie porządne kobiety uprawiały miłość z obowiązku - żeby rodzić dzieci.

Raija przyznawała, że to lubi i potrzebuje fizycz­nego spełnienia. Na przekór rozsądkowi Reijo przy­jął to szczere wyznanie z szacunkiem.

- Byłaś wspaniała - przyznał głosem zachrypnię­tym jak nigdy, ale też nigdy dotąd nie przeżył takiej rozkoszy. Raija uśmiechnęła się pobłażliwie, jej twarz tchnęła spokojem. Reijo wiedział, że ją kocha, że po­trzebuje jej przyjaźni, mądrości i siły. Jej całej.

I wiedział, czego musi sobie odmówić, by zatrzy­mać Raiję u swego boku.

- To nic nie zmienia - dodał, szukając jej wzroku. - Wiesz o tym, Raiju, prawda?

Skinęła nieznacznie głową.

- Potrzebowałam kogoś - powiedziała. - Ty potrze­bowałeś kogoś. Było pięknie, nieomal zbyt pięknie, Reijo. Będę wracała myślami do tej nocy. Będę ma­rzyć, by się powtórzyła...

Reijo przytaknął. Czuł to samo.

- Nie może się powtórzyć - wyszeptał. Pragnął dotknąć jej ciała, ale powstrzymywał się, nie podchodził zbyt blisko.

Z łatwością mogli zerwać obietnice. Oboje czuli tę samą słabość, oboje żyli wspomnieniem nocy.

A jednak nie byliby w stanie tego uczynić, nie ni­szcząc wszystkiego. Łączyło ich coś więcej niż fizycz­ne pożądanie.

- Pozbądźmy się niedomówień - rzuciła, błądząc wzrokiem po jego ciele, tak jak on śledził spojrze­niem miękkie linie jej sylwetki. Pozostawały im wspomnienia. Nikogo nie można pozbawić wspo­mnień. - Jesteś jednym z najlepszych ludzi, jakich znam, Reijo. Nie chcę cię stracić, ale jeśli będziemy spać ze sobą, zniszczymy to, co nas łączy. Potrzebu­ję twojej przyjaźni!

Ostatnie słowa nieomal wykrzyknęła. Reijo chciał ją wziąć w ramiona i pocieszyć, ale po­wstrzymał się w ostatniej chwili. Uśmiechnął się smutno.

- Wiem, Raiju, wiem. Obdarowałaś mnie najwspa­nialszym wspomnieniem. O więcej nie poproszę. Utracimy to, co najcenniejsze, jeśli posuniemy się za daleko. Wiem, do kogo należy twoje serce. Zbyt moc­no go szanuję, by zniszczyć nasz związek. Nie jeste­śmy sobie pisani - dodał z krzywym uśmiechem, ale jego wzrok powiedział Raiji, że przyjmie to jak męż­czyzna. - Nic nie mogę na to poradzić, że czuję żal z tego powodu...

Usiadła i włożyła koszulę przez głowę. Brak guzi­ka przywołał uśmiech na jej twarz.

- Nic nikomu nie jestem winna - stwierdziła. Nie zwracała się do Reijo, sprawiała wrażenie, jakby usiłowała przekonać samą siebie. - Mikkal ma Siggę. Gardzi nią, ale sam dokonał wyboru. Nie muszę do­chowywać mu wierności. Kalle nie żyje. Na pewno nie życzyłby sobie, bym została wdową przez całe ży­cie. Jestem młoda. Mogę kochać, kogo zechcę.

Reijo leżał, przyglądając się jej. Uniósł kąciki ust w górę.

- Sama sobie przeczysz, dziewczyno - powiedział łagodnie. - Usiłujesz usprawiedliwić nasz związek? Nie posuwaj się za daleko, Raiju. Chcę mieć wszyst­ko albo nic. Nie zadowolę się okruchami...

Westchnęła i sięgnęła po suknię. Założyła ją i za­pięła starannie.

- Gdybym mogła cię pokochać, Reijo! Zapewnił­byś mi życie, jakiego pragnę. Na dodatek mnie ko­chasz. - Jej słowa raniły mu serce, ale szczerość jest ważną cechą przyjaźni.

- Ale ty mnie nie kochasz - przypomniał jej. - Nie mów o mrzonkach, bo ranisz nas oboje. Wszystko zostanie bez zmian. Nie będziemy wracać do tej no­cy, była cudowna, ale nigdy się nie powtórzy. Lepiej jest kochać i przegrać, niż nie kochać wcale.

Raija rzuciła mu długie spojrzenie i ponownie wes­tchnęła.

- Szkoda, że cię nie kocham. Mikkal jest częścią mnie. Nic mu nie jestem winna - powtórzyła - nawet nie zauważył, że Maja to jego córka. Ale nigdy nie bę­dę należeć do nikogo innego. Straszny los, ale nic na to nie poradzę. Umrę jako stara zgorzkniała kobieta, a on będzie wciąż płodził dzieci z Siggą. Ta kobieta ma wszystko, o czym marzę, a ja nawet nie potrafię jej nienawidzić...

- Bo go kochasz - rzekł Reijo. Przytaknęła. Reijo podniósł się i ubrał. Zwinęli futra i wsunęli pod ławę. Wstał poranek. Noc, ich jedyna wspólna noc, należała do przeszłości. Już nigdy się nie po­wtórzy.

- Wciąż chcę was zabrać na północ - stwierdził. Raija uśmiechnęła się.

- A ja wciąż chcę jechać z tobą.

15

Kiedy decyzja zapadła, łatwiej było planować podróż.

Przejrzeli skromny dobytek i spakowali najniezbędniejsze rzeczy.

Resztę sprzętów złożyli w kącie w kuchni. Reijo uważał, że można je sprzedać na targu i dostać tro­chę grosza. Ludzie gotowi byli kupić wszystko. No i musieli pozbyć się zwierząt i łodzi.

Nie chcieli mieć nic, co łączyło ich z tym miejscem. Wyjeżdżali, by nigdy nie wrócić. Decyzja była nie­odwołalna.

Zamierzali spalić za sobą wszystkie mosty i ruszyć ku nowemu światu, zacząć nowe życie, dla siebie i dla dzieci.

W Lyngen nic już ich nie trzymało. Byli młodzi, pełni chęci do działania. Nie wątpili, że się im uda.

Nie przyjechali na jarmark. W nadmorskiej krai­nie upatrywali szansę na lepsze życie. Wyruszyli w długą podróż bez grosza przy duszy.

Od rzeki Tome do wioski Skibotn nad brzegiem fiordu było pięćset kilometrów.

Przebyli tę drogę pieszo. Szli cały rok, najmując się do pracy w czasie wędrówki, by zarobić na trochę strawy.

Ludzie traktowali ich życzliwie, dawali skromną zapłatę, choć sami nie mieli wiele.

Szli śladem innych wędrowców drogą wiodącą wśród gór ku fiordowi, onieśmieleni przytłaczającym ogromem krajobrazu, jakże odmiennego od tego, który zostawili w rodzinnej Finlandii. Postępowali doliną, słuchając ludzkich opowieści o wielkim targowisku.

Ludzie wychwalali pod niebiosa obfity w ryby fiord i łagodny klimat. Tam zawsze świeci słońce, mó­wili, a zimą spada niewiele śniegu. Nie ma lepszego miejsca na ziemi.

Wierzyli im, bo byli wyczerpani i chętnie słuchali opowieści o Ruiji. Wierzyli z tęsknoty za lepszym losem.

Wstydzili się swego wyglądu i nie odważyli się wzo­rem innych wejść do wioski. Zostali z tyłu, niepewni, co robić. Starali wesprzeć się nawzajem, tak jak zawsze czynili. Nie mieli dobytku, ale wciąż mieli siebie.

Raija dostrzegła ich na ścieżce biegnącej koło do­mu. Była sama z dziećmi. Reijo wyruszył do wioski, by sprzedać łódź ojca.

Przyjechało już sporo kupców i Reijo liczył, że z którymś dobije targu. Łódź była w dobrym stanie, spodziewał się niezłej ceny.

Tych dwoje oberwańców różniło się od tłumu lu­dzi zdążających na jarmark. Raiji ścisnęło się serce na ich widok.

Nie musiała zgadywać, skąd pochodzą. Nie musia­ła pytać, po co przyjechali. Wiedziała jedynie, że po­winna przywitać ich ciepło i przyjaźnie, bo nikt inny tego nie uczyni.

Wyszła na podwórze i zaprosiła do środka, zwra­cając się do nich w ich ojczystym języku.

Zdumieni posłuchali wezwania. Podeszli bliżej, trzymając się za ręce. Mieli na sobie podarte łachma­ny i znoszone skórzane kierpce.

Raija od razu ich polubiła.

- Jesteś Finką? - spytał mężczyzna o jasnych wło­sach i typowo fińskich szarych oczach, wyciągając ku niej silną dłoń.

Raija uścisnęła ją, zapewniając gościa, że pochodzi z Finlandii.

Jego drobna żona dygnęła wstydliwie, wprawiając Raiję Alatalo w zakłopotanie. Dotąd nikt się jej nie kłaniał!

Posadziła ich w izbie i postawiła jedzenie na stole. Coś jej mówiło, że tych dwoje od dawna nie miało nic ciepłego w ustach.

Przedstawili się jako Tarja i Taavi Parkkinen. Po­chodzili z wioski leżącej po przeciwnej stronie rzeki Tome, z dala od jej rodzinnych stron, ale Raija i tak uznała ich za ziomków. Przywozili ze sobą tchnienie ojczystej ziemi.

Opowiedzieli swoją historię. Czasy nie były wca­le złe, lecz Taavi pochodził z licznej rodziny. Kiedy ojciec umarł, synowie zamierzali podzielić ziemię między siebie, ale było jej zbyt mało, by wyżywić wszystkich.

Czterej najmłodsi bracia postanowili szukać szczę­ścia na własną rękę.

Taavi zabrał młodą żonę i ruszył w drogę. Tyle do­brego słyszał o Ruiji.

Raija wiedziała swoje i znała te opowieści. Nie chciała jednak pierwszego dnia w nadmorskim kraju pozbawiać przybyszów złudzeń.

Zaofiarowała im dach nad głową i wyszukała coś do ubrania.

Fińska duma i godność kazały im odmówić przy­jęcia daru, ale Raija użyła mocnych argumentów.

- Nie kieruje mną współczucie! - zaczęła. - Nie ru­szyłabym palcem, by pomóc dwóm wędrownym oberwańcom, ale jesteście moimi rodakami. Mam pozwo­lić wam chodzić w łachmanach, skoro mnie zbywa na odzieniu? Nie obrażajcie mnie odmową! Chcę, byście zostali jakiś czas. Już wieki całe nie miałam wieści z rodzinnych stron.

Przemowa pomogła, a jej zdecydowanie wywołało uśmiech na ustach gości. Przyjęli propozycję kąpieli i wzięli ubranie, w ramach pożyczki. Raija nie miała nic przeciwko temu. Wysłała ich do drugiej izby, by się oporządzili.

Maja i Elise z ciekawością przyglądały się scenie. Obcy ludzie rzadko bywali w ich domu. W ogóle rzadko kto zachodził do nich z wizytą.

- Kto to? - spytała Elise. Była starsza i zwykle pierwsza zabierała głos.

- Przyjaciele - odrzekła Raija. Uśmiechała się, jej policzki pokryły się rumieńcem. - Dobrzy przyjacie­le. Ciocia Tarja i wujek Taavi.

- Dziwne imiona - stwierdziła Elise.

- Są z Finlandii - wyjaśniła Raija. - Ja i Reijo też stam­tąd pochodzimy. Wyruszą z nami w długą podróż...

Nie zastanawiała się nad swoimi słowami, ale z chwilą gdy je wymówiła, wiedziała, że nie może być inaczej.

Tarja i Taavi mieli za sobą długą wędrówkę, ale Ra­ija czuła, że ich nie zostawi, zbyt bardzo ich polubiła. Na północy czekały wspaniałe możliwości, tego była pewna. Musi skłonić Reijo, by przemówił im do rozsądku.

Dobrze by było wędrować razem. Rozmawiać, czuć bliskość przyjaznych osób. Raija nie miała wie­lu przyjaciół w Ruiji.

Reijo wrócił z dobrymi nowinami. Sprzedał łódź rybakowi z przeciwnej strony fiordu i dostał godzi­wą zapłatę. Starczyło na konia i jeszcze w kieszeni zo­stało kilka monet.

Dzieci przyglądały się zwierzęciu z zachwytem i od razu zapałały do niego miłością. Był to niewielki koń drobnej budowy, ale silny i wytrzymały, stworzony do marszu po płaskowyżach północnej Norwegii.

Miał długą, szorstką sierść i raźnie parskał w mroź­nym powietrzu, które zdawało się sprawiać mu przy­jemność.

- Kasztan pomoże nam dostać się na północ - stwierdził Reijo, dumny ze swego zakupu. - Nie jest taki młody, ale ma silne nogi i da sobie radę nawet w kopnym śniegu.

Kasztan okazał się taką sensacją, że dzieci zapo­mniały o wizycie gości z dalekich stron.

Koniecznie chciały zostać z nim w zagrodzie i Ra­ija nie widziała powodu, by im odmawiać. Przynaj­mniej nie czepiały się fartucha, a i robota szła żwa­wiej bez ich pomocy.

Para młodych Finów z rezerwą podeszła do spo­tkania z Reijo, ale jego zachwyt z powodu wizyty ro­daków był tak szczery, że rozwiał wszelkie ich oba­wy. Pierwsze zetknięcie z nowym krajem okazało się nad wyraz łagodne, spotkali nawet rodaków. Taavi zauważył rozgardiasz w ich domu i niepokoiło go to trochę.

- Dlaczego wyjeżdżacie? - spytał. - Wszak macie dzieci, dom, zwierzęta, trochę ziemi. Czego wam brak? Chcecie porzucić to wszystko?

Raija wymieniła się spojrzeniami z Reijo. W ich wzroku była gorycz, świadectwo złych doświadczeń, świadomość, że nie była to kraina mlekiem i miodem płynąca.

Dobre miejsce, by się osiedlić, złe, by czuć się jak w domu...

Reijo pospieszył z wyjaśnieniami.

- Niełatwo tu mieszkać przybyszom z Finlandii. Od dziesięcioleci Finowie zjeżdżali nad fiordy, by łowić ry­by. Nic w tym złego, ryb starczy dla wszystkich. Tyle że wchodzimy w drogę ludziom, do których ta ziemia należy. Oni żyją z rybołówstwa i opłacają podatki z po­łowów. Finowie jedzą z tego samego półmiska, a po­tem wracają do domu, nie dzieląc się z nikim zarob­kiem. To budzi niechęć...

- Finowie muszą opłacać się poborcom u siebie - zauważył Taavi.

- Wytłumacz to tym z osady... - Reijo uśmiechnął się krzywo. - Wojna na wschodzie nastroiła ludzi ła­godniej do przybyszów. Wszystkich stać na chwilę miłosierdzia, ale pamięć ludzka jest krótka...

- Nie lubią was? - spytała ostrożnie Tar ja i znowu spłoszyła się na widok znaczących spojrzeń gospodarzy.

- Nienawidzą - odrzekła Raija z brutalną szczero­ścią.

Reijo spojrzał na nią czule.

- Raija przyciąga nieszczęścia. Przyjechała tu jako mała dziewczynka i miała w sobie tyle uporu, że mu­siała wpaść w tarapaty...

Nabrał powietrza w płuca i zaczął opowiadać o ży­ciu Raiji, nie opuszczając niczego poza najbardziej osobistymi szczegółami.

Oczy przybyszów rozszerzały się ze zdumienia w miarę, jak Reijo snuł swą opowieść. Zerkali raz po raz na Raiję, jakby chcieli się upewnić, że jest istotą z krwi i kości.

- Dlatego właśnie wyjeżdżamy - zakończył Reijo.

Zapadła cisza. Raija spojrzała na niego z ulgą. By­ła wdzięczna, że wtajemniczył ich we wszystko. Jeśli mają razem ruszyć w drogę, muszą poznać się lepiej. Sama nie potrafiłaby mówić o własnym losie.

Jednocześnie dręczyła ją niepewność. Jej życie nie by­ło piękne i nie brakowało łudzi, gotowych ją potępić, obsypać wyzwiskami. Bała się, że młodzi przybysze uznają ją za złą kobietę. Nie zniosłaby tego, potrzebo­wała ich przyjaźni. Pragnęła kontaktu z rówieśnikami.

Tarja odezwała się pierwsza.

- Nie potrafię zrozumieć, jak to wytrzymałaś, Raijo! I nie straciłaś pogody ducha!

Raija uśmiechnęła się promiennie, w oczach tam­tej kobiety ujrzała odbicie własnych pragnień.

- Też tego nie rozumiem - odrzekła szczerze. - Mo­że dlatego, że kocham życie...

Wiedziała już, że zyskała przyjaciółkę. To było dziwne uczucie, nieznane jej, ale dobre.

- Dokąd chcecie pójść? - spytał poważnie Taavi. - Czego szukacie?

Raija czuła, że spełnią się jej marzenia...

Poszło szybciej, niż się spodziewali. Z Tarją i Taavim łatwiej było planować przyszłość, podzielić się ciężarem odpowiedzialności. A że nadszedł czas jar­marku, mogli pozbyć się niepotrzebnych rzeczy.

Częścią podzielili się z nowymi przyjaciółmi, re­sztę wymienili na pożywienie i przedmioty niezbęd­ne w drodze.

Owce sprzedali. Raija z ciężkim sercem oddawała zwierzęta nowym właścicielom, ale wiedziała, że cze­ka je dobry los.

Sama pragnęła tego samego. Miała nadzieję, że przyszłość ofiaruje jej szansę na nowe życie.

Była gotowa na wszystko, by z niej skorzystać.

Smutkiem napawało ją tylko jedno. Musieli zosta­wić ciało Anttiego, nie złożywszy go w ziemi.

Jeden z towarzyszy rybackich wypraw Reijo obie­cał zająć się pochówkiem w zamian za drobną zapła­tę, ale i tak Raija czuła się winna. Anttiemu należy się porządny pogrzeb, rodzina powinna zgromadzić się nad trumną.

- Nie żyje - przekonywał ją Reijo. - Nic nie ma już znaczenia. Najważniejsze, że kochaliśmy go za życia.

I tak zostało.

Trzeba było wyruszyć, póki leżał śnieg. Dorośli mieli ułatwione zadanie, póki kasztan mógł ciągnąć sanie z dziećmi i dobytkiem.

Czekała ich długa droga, ale patrzyli z optymi­zmem w przyszłość.

Pożegnanie przyszło im bez trudu. Ruszyli przez góry na północ, nie roniąc łez. Na szczycie wzniesie­nia zatrzymali się, by po raz ostatni objąć spojrze­niem Lyngen.

Był piękny zimowy dzień. Majestatyczne, ośnieżo­ne góry opadały stromymi zboczami ku spokojnej to­ni wody. Wiecznie zielone lasy rozciągały się po sam kres horyzontu, gdzie jak okiem sięgnąć rosły sosny. Tylko gdzieniegdzie nagie szkielety drzew czekały, by okryć się wiosennym listowiem.

Rzeka wciąż jeszcze skuta była lodem, zlewając się w jedno z płaszczyzną śniegu. Mogli tylko wyobrazić sobie jej błękitną wstęgę, kiedy letnie słońce przego­ni zimę.

Nad brzegiem morza stały ubogie chaty.

- Zegnaj - powiedział Reijo i odwrócił się pleca­mi do przeszłości. Droga wiodła na północ, ku no­wemu życiu. Jego wzrok wyrażał zdecydowanie i wolę działania.

- Ruszamy?

Pozostali skinęli głowami.

Raija szła na końcu. Zatrzymała się i ostatnim spoj­rzeniem ogarnęła wioskę i fiord. Lata spędzone po­śród gór miały na zawsze zapaść jej w pamięć.

Była jak ptak, któremu podcięto skrzydła. Musia­ła od nowa uczyć się życia, od nowa uczyć się latać.

Z nadzieją patrzyła w przyszłość. Z uniesioną gło­wą wychodziła na spotkanie nowego.

Nie pożegnała się z wioską, w której spędziła czte­ry lata.

Nigdy nie czuła się tu jak u siebie...

Daleko na północy, znacznie dalej niż sięgały ma­rzenia wędrowców, nad głowami dwojga młodych lu­dzi krążyło stado krzykliwych mew.

Siedzieli blisko siebie na łodzi i wpatrywali się w horyzont. Rześkie morskie powietrze szczypało ich w policzki, wciąż trzymał mróz.

Morze miało barwę zieleni. Kolor wody budził w młodzieńcu niejasne wspomnienia, wyzwalał obra­zy odległych zdarzeń, które nie chciały ułożyć się w logiczną całość. Sprawiało mu to ból.

Niewiele pamiętał, całe jego życie pogrążone było w mroku.

Znał teraźniejszość i cieszył się każdym nowym dniem. Od przeszłości odgradzał go mur. Czuł, że kry­je się za nim coś ważnego, ale nie potrafił tego nazwać.

Młodzieniec nie wiedział, kim jest.

Dziewczyna ściskała go za rękę. Była młoda, zale­dwie szesnastoletnia, ale jej wzrok wyrażał dojrzałość i pewność siebie.

Jenny, bo takie nosiła imię, miała kręcone czarne włosy i śmiałe brązowe oczy. To ona znalazła mło­dzieńca w pewien letni dzień po sztormie.

Z początku myśleli, że umrze. Był przemoczony, podrapany i wycieńczony, bledszy niż śmierć, ale kie­dy zanieśli go do domu, jeszcze dychał.

Jenny wzięła go pod opiekę.

Miał jasne włosy, niebieskie oczy i mimo wieku dziecinnie zaokrąglone policzki, co ją wzruszyło. Nigdy nie spotkała piękniejszego mężczyzny i od ra­zu postanowiła, że będzie do niej należał.

Młodzieniec wyzdrowiał i nie wyjechał.

Nikt nie protestował. Rodzina Jenny była liczna, ale w tej odciętej od świata wiosce rybackiej położonej na małej wysepce nie narzekano na nadmiar rąk do pracy.

Młodzieniec, którego morze wyrzuciło na brzeg, nie bał się obowiązków.

Mieszkańców wioski nie martwiło, że chłopak nie ma przeszłości. Jego ł ó d ź zatonęła, okoliczności tego zdarzenia i czasy wcześniejsze przestały się liczyć.

Są rzeczy, które chce się zapomnieć, zdarzenia, które pragnie się wymazać z pamięci. Wielu marzy, by zacząć wszystko od nowa i pozbyć się bagażu wspomnień. W gruncie rzeczy uważali, że Karl, bo ta­kie imię przybrał młodzieniec, dostał nieoczekiwany prezent od losu.

Postąpił tak, jak oczekiwali. Stał się jednym z nich. I na pewien sposób pokochał Jenny.

W takich jednak chwilach jak ta stawał się niespo­kojny. Jego oczy przeszukiwały horyzont, nigdy nie znajdując tego, czego wypatrywały.

Jenny wiedziała, że nie całkiem do niej należy. Tę­sknił za czymś lub za kimś. Nie miał zaznać spoko­ju, póki nie znajdzie tego, czego szukał.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 02 Podcięte skrzydła
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 02 Podciete skrzydla
Pedersen Bente Cykl Raija 02 Podcięte skrzydła
Pedersen Bente Cykl Raija 02 Podcięte skrzydła
Janusz Meissner Orlęta i orły 02 Skrzydła nad Arktykiem
02 Rajmund Szubanski Ludzie bez skrzydel
J Meissner Trylogia 02 Skrzydła nad Arktykiem
Wyk 02 Pneumatyczne elementy
02 OperowanieDanymiid 3913 ppt
02 Boża radość Ne MSZA ŚWIĘTAid 3583 ppt
OC 02
PD W1 Wprowadzenie do PD(2010 10 02) 1 1