KSEROBOJKA
Kiedy wydawnictwo Prószyński i Spółka pod wpływem mody na wstrząsające powieści o amfetaminie dziejące się w Trójmieście zdecydowało się już wydać książkę Doroty Szczepańskiej „Zakazane po legalu”, naprawdę dobrym pociągnięciem marketingowym mogło być ukrywanie jej przede mną, żebym jej nigdy nie przeczytała, nie wspominając, jak pozytywnie wpłynęłoby to na moje samopoczucie. Te 260 stron naprawdę mnie poraziło i nie mogę poradzić sobie ze świadomością, że to „Wojna polsko-ruska...” stała się matrycą do produkcji takich rozpaczliwie tanich gniotów.
Jak wiadomo, mówienie masłem to podstawa lansu, więc bohaterowie usilnie posługują się makabrycznym wyobrażeniem autorki o tym, jak powinno się teraz pisać popularne i dobrze sprzedające się książki. Jest to kombinacja zaciekłego szyku przestawnego, wulgaryzmów, powtórzeń i dodatków staro-cerkiewno-słowiańskich w rodzaju „dalibóg”, „przebóg”, „jako żywo” i „Boże chorony”. To było niekorzystne, że ktoś uznał za tak bezpretensjonalne prawa, którymi rządził się język „Wojny...”. Są nawet wyrażone przez bohaterkę poglądy i z góry czuje się, że są one słuszne. „I walczyły dwa demony – pisze Dorota Szczepańska – jeden szwabski, drugi ruski. Który był koniec końców mocniejszy, każdy wie”. Raz po raz trafiamy na różne akty prawdy obiektywnej: „Cały naród, narody oglądają. No i co taki przeciętny oglądacz robi? Wierzyć zaczyna, się ekscytować. (...) Jak każą, sąsiada swojego zza miedzy zakatrupi, bo się nagle okaże, że on innowierca, a może i z innego narodu, rasy pochodzi. (...) Dzieciobójstwo, ludobójstwo, eksterminacja, holokaust, czystki etniczne”. Bardzo przepraszam, ale to jest raczej firmy ADADAS z pięcioma paskami.
Książka polecana jest jako tylko dla dorosłych. Obiecywany przez wydawnictwo wstrząs mogą jednak chyba przeżyć wyłącznie szesnastolatki, które marzą wieczorami o rzuceniu się w wir jakiegoś spektakularnego nałogu. Bohaterowie książki są tak fajnymi ludźmi, jakimi każdy chce być. Tryskają seksem i są przeciwko policji, która nie jest dobra. Ładnie pachnie im z ust. Lubią fajną muzę Prodigy. O takim życiu onanizują się licealiści. Szpony nałogu. My, dzieci z dworca Sopot Kamienny Potok. Nawet obiecywana superbrutalność jest sfingowana i tania. Długie ustępy na temat seksu to podrasowane echa lektury „Cosmopolitana”. Bohaterowie nawet srają, ale każdy barwny, szokujący opis defekacji („Sram i sram”) poparty jest stwierdzeniem: „Po szuwaksie to normalne”. Przeważnie jednak jeżdżą samochodem na imprezę, słuchają fajnej muzy Prodigy, palą blanty, mówią inteligentne riposty i przyjechała policja, ale nic nie znaleźli. Na koniec, aby ukazać potęgę tej literatury, przytoczę wypowiedź bohatera, który właśnie zjadł kwasa: „No kurczę, widzę, jak te wszystkie wzory na ścianach, liście na roślinach i nadruki na koszulkach ożywają! (...)”. Jest to tak, jakby śmiertelnie pijany człowiek powiedział: „Kurcze fix, plącze mi się język, więcej mówię, jestem bardziej wylewny oraz spontaniczny i lekko się zataczam!”. Wydaje mi się to po prostu straszne. „Zakazane po legalu” to zawstydzająca, bura, jałowa bajaderka z takimi właśnie kamiennymi bakaliami. Nie warto było żyć 20 lat, żeby potem coś takiego przeczytać. Czego Państwu nie życzę.
Przekrój, nr 06/2004