czy mogą znów się zobaczyć. Trudi zgodziła się bez namysłu. Bo choć ich konwersacja miała charakter raczej jednostronny, było w niej więcej bliskości i porozumienia niż we wszystkich kontaktach, jakich zaznała w swym rodzinnym domu. Poczuła nieznany dotychczas, a upragniony smak czyjegoś zainteresowania. W dwa dni później rozmawiali znów, spacerując po wzgórzach wokół akademickiego miasteczka. Jim pocałował ją na do widzenia. W tydzień później zaczęli regularne schadzki w mieszkaniu kolegi Jima, który przebywał popołudniami na służbie. Trudi zrezygnowała z większości odbywających się o tej porze wykładów i ćwiczeń. Pierwszy raz opuściła się w nauce. Oszukiwała znajomych, gdy zaniepokojeni wypytywali, gdzie przepada, i unikała ich na przyszłość, żeby nie zaplątać się w kłamstwach. Ucięła prawie całe życie towarzyskie, żeby być zawsze „pod telefonem" albo „pod ręką". A nuż Jimowi uda się wykroić jakąś dodatkową godzinkę? Nie zastanawiała się nad konsekwencjami romansu. Nie dbała o nic. Chciała tylko jednego: być z Jimem, kiedy się da. I marzyć o nim w chwilach rozłąki.
Jim okazywał jej tyle względów. Mówił to, co tak bardzo pragnęła od kogoś usłyszeć: że jest wspaniała, nadzwyczajna. Że uczyniła go szczęśliwym jak nigdy dotąd. Słowa Jima podżegały ją do jeszcze gorętszych zabiegów i starań. Kupiła sobie najpierw elegancką bieliznę. Specjalnie dla niego. A potem masę perfum i pachnideł, choć Jim zaraz poprosił, żeby ich raczej nie używała. Żona wyczuje zapach na ubraniu i wszystko wyjdzie na jaw. Nie zrażona, sięgnęła po rozmaite podręczniki seksuologiczne i starała się natychmiast wypróbować z nim każdy wyczytany pomysł. Uniesienia Jima działały niczym afrodyzjak. Podniecała się tym, że o n się n i ą podnieca. Nie tyle dawała wyraz swemu popędowi płciowemu, ile raczej swemu zachwytowi nad apetytem kochanka. Wskutek koncentracji na cudzych, a nie własnych doznaniach czuła się usatysfakcjonowana tym bardziej, im więcej wzbudzała w kimś namiętności. Czas spędzany z Jimem, czas kradziony przez niego żonie i dzieciom, stanowił dla niej dowód jej własnej wartości. Kiedy nie byli razem, przemyśliwała godzinami, czym by tu jeszcze go oczarować. Koledzy i koleżanki przestali się w końcu odzywać i życie Trudi stopniowo przemieniło się w ciasną klatkę, wypełnioną obsesyjną ideą: dogodzić Jimowi jak nikt. Na każdej schadzce mogła teraz zakosztować tryumfu: oto przezwyciężyła czyjeś rozczarowanie i osamotnienie; oto dzięki niej ktoś zaznał nareszcie prawdziwej miłości i spełnienia seksualnego. Jej
oddanie dokonało cudu (o czym przecież od dawna marzyła). Nie, nie była jak matka. Nie żądała i nie wymagała. Stworzyła więź opartą jedynie na bezinteresownym afekcie. Czuła się dumna, że nigdy o nic Jima nie prosi.
— Widywałam go tylko przez dwie godziny trzy razy w tygodniu. Poza tym nie odzywał się do mnie. Chodził na wykłady w poniedziałki, środy i piątki, i właśnie w te dni spotykaliśmy się w tamtym mieszkaniu. Żeby się cały czas kochać. Jak wreszcie zostawaliśmy sami, po prostu rzucaliśmy się na siebie. To było wspaniałe! Czasami aż nie chciało się wierzyć, że inni ludzie też mogą to tak przeżywać. Ale cóż, prawie natychmiast musieliśmy się rozstawać. Reszta tygodnia schodziła na niczym. Myłam włosy specjalnym szamponem, robiłam sobie manicure... i wałęsałam się po prostu z kąta w kąt. Starałam się nie myśleć za dużo o jego żonie i dzieciach. Sądziłam po prostu, że dał się złapać na męża, zanim dorósł na tyle, by wiedzieć, czego chce. A to, że nie miał zamiaru ich opuszczać, że nie uciekał od zobowiązań... to tym bardziej łapało mnie za serce...
...i ułatwiało mi sytuację, powinna dodać Trudi. Nie nadawała się do prawdziwej bliskości; nie wiedziałaby, co z nią zrobić. W gruncie rzeczy przyjmowała z zadowoleniem bufor w postaci żony i dzieci Jima (jak niegdyś mecze sportowca). Wszyscy bowiem czujemy się nieskrępowani tylko w sytuacjach swojskich. Żonaty i dzieciaty Jim raczył ją tą samą kombinacją dystansu i braku zaangażowania, której doświadczała w wieloletnich kontaktach z rodzicami.
Drugi semestr dobiegał końca. Zbliżały się wakacje. Trudi spytała Jima, co będzie dalej. Jak wyjaśni żonie swe popołudniowe wypady? Zmarszczył się i niewyraźnie odburknął: zobaczy się. Coś wymyślę. Niezadowolona mina natychmiast przyhamowała Trudi. Ich więź wzajemna polegała przecież wyłącznie na dogadzaniu mu. Jest niezadowolony, a zatem wszystko może przepaść. Trzeba się postarać, żeby nigdy już go nie zmartwić.
Wykłady się skończyły, ale do Jima to jakby nie dotarło. Zadzwonię, powiedział. Więc czekała. Przyjaciel ojca zaproponował jej letnią pracę w ośrodku wypoczynkowym. Wyjechało tam już wiele jej koleżanek i kolegów. Namawiali ją gorąco. Ale ona odrzuciła ofertę. Musiała czekać na telefon Jima. I choć przez następne trzy tygodnie prawie nie ruszała się z domu, Jim nie zadzwonił.
Pewnego upalnego dnia w środku lipca wybrała się wreszcie po zakupy do centrum. Właśnie wychodziła z klimatyzowanego wnętrza
38
39