Niewybaczalny holokaust. Szymon Wiesenthal.
Szymon Wiesenthal (1908-2005) jest autorem Słonecznika - autobiograficznego opowiadania o przebaczeniu, a dokładniej o niemożliwości przebaczenia. Wiesenthal był jednym z wielu ludzi, dla których II wojna światowa stała się koszmarem, z którego nigdy już potem nie otrząsnęli się. Miał dwie biografie, przedzielone wybuchem wojny. Pierwsza: urodzony w polskim Buczaczu, absolwent Politechniki Lwowskiej, a potem właściciel dobrze prosperującego biura architektonicznego. Druga: więzień kilkunastu obozów koncentracyjnych, kilka razy ocalały cudem; również wtedy, gdy w 1943 roku próbował popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły, ale komendant obozu zadecydował „na złość”, by go uratować. Po wojnie poświęcił się ściganiu zbrodniarzy nazistowskich, przez co w późniejszym czasie zyskał przydomek „sumienia holokaustu”. W 1947 roku z jego inicjatywy powstało w Linzu Centrum Dokumentacji Żydowskiej, które miało gromadzić dokumenty dotyczące zbrodni ludobójstwa. To dzięki determinacji Wiesenthala ujęto i osądzono Adolfa Eichmanna oraz Franza Stangla. W 1977 roku powstało Centrum Szymona Wiesenthala, poświęcone pamięci holokaustu.
Opowiadanie Słonecznik można nazwać traktatem moralnym o przebaczeniu. Historia dotyczy właściwie jednego wydarzenia z roku 1942, jakim była spowiedź esesmana, a której mimowolnym świadkiem stał się Wiesenthal. Sam tytuł nawiązuje do słoneczników rosnących na cmentarzu wojskowym, ujrzanych pewnego razu przez więźnia obozu koncentracyjnego: „I nagle zacząłem zazdrościć tym zmarłym żołnierzom. Każdy z nich miał swój kwiat słonecznika, który w jakiś sposób łączył go jeszcze ze światem, miał motyle odwiedzające jego grób. Ja nie mogłem spodziewać się kwiatu słonecznika. Czekała mnie nędzna, byle jak wykopana mogiła, miałem leżeć na ciałach innych, a nade mną miały się piętrzyć zwłoki następnych zmarłych”.
Wiesenthal był wtedy więźniem obozu koncentracyjnego pod Lwowem. Pewnego razu, gdy pracował w niemieckim lazarecie, mieszczącym się w budynku dobrze mu znanej z czasów studenckich Politechniki Lwowskiej, został wezwany do pomieszczenia, w którym leżał ciężko ranny esesman Karl S. „Muszę opowiedzieć panu o rzeczach straszliwych - rzekł młody Niemiec - właśnie panu, bo jest pan... Żydem”. Już z pierwszych słów rannego przebijała szczera skrucha, co jednak nie wywarło żadnego wrażenia na słuchającym go więźniu. Miał dwadzieścia jeden lat. Pochodził ze Stuttgartu, z rodziny o tradycjach socjaldemokratycznych. Był człowiekiem wierzącym, w dzieciństwie myślał nawet o kapłaństwie. Stało się inaczej. Wbrew rodzicom wstąpił do Hitlerjugend, porzucając jednocześnie wiarę w Boga. Po wybuchu wojny zgłosił się na ochotnika do SS. Trafił na front wschodni. Najważniejsze zdarzenie w jego stosunkowo krótkiej biografii miało miejsce w Dniepropietrowsku. Brał udział w holokauście grupy Żydów, których stłoczono w budynku i podpalono żywcem. „Za oknem na drugim piętrze - mówi esesman - widzę mężczyznę trzymającego na rękach małe dziecko. Jego ubranie pali się. Obok niego stoi kobieta, z pewnością matka dziecka. Mężczyzna zasłania dziecku ręką oczy - po czym skacze w dół na ulicę. Kilka sekund później skacze matka. Także z innych okien wypadają płonące postacie... Strzelamy... O Boże”. Odniósł ciężkie rany w jednej z ciężkich walk na Krymie, skąd później trafił do lazaretu we Lwowie. „Chcę umrzeć w spokoju - kończył swój rachunek sumienia - a do tego potrzebuję... (...) W długie noce, czekając na śmierć, odczuwałem ciągle potrzebę, by porozmawiać o tym z Żydem... i poprosić go o przebaczenie. (...) Bez odpowiedzi nie mogę umrzeć w spokoju”. Szymon wstał i w milczeniu opuścił izolatkę, odmawiając konającemu przebaczenia.
Historia ma swój dalszy ciąg. Targany wątpliwościami Szymon postanowił opowiedzieć rozmowę współtowarzyszom niedoli, Joskowi i Arturowi. Nie wie, czy dobrze zrobił odrzucając prośbę o przebaczenie. Z drugiej strony czuł, że nie mógł zachować się inaczej. Josek, pobożny Żyd, zdecydowanie poparł postawę Szymona, twierdząc, że ten nie miał prawa przebaczyć w imieniu ofiar, które straciły życie. Każdy może przebaczyć, ale powinien robić to tylko we własnym imieniu. Jednakże świadek spowiedzi esesmana zwrócił uwagę przyjacielowi, że Żydów łączy wspólnota losu i każdy z nich jest współodpowiedzialny za swego brata. A to upoważniało go do wystąpienia w imieniu ofiar. Tak właśnie potraktował go Niemiec. Oślepiony odłamkami granatu nie mógł widzieć twarzy Szymona. Dla niego był Żydem, bezimiennym reprezentantem całego narodu. Pobożny Josek nie potrafił zbić argumentu Szymona, a swoją pochwałę postawy przyjaciela i naganę jego wątpliwości, zakończył dosyć sarkastyczną uwagą: „Przedstawiciel rasy panów domagał się od podczłowieka czegoś nadludzkiego. Gdybyś mu przebaczył, z pewnością przez całe życie nie przebaczyłbyś sobie”. Tak więc główny ciężar filozoficznej dyskusji z Joskiem spoczywał nie tyle na ocenie słuszności decyzji Wiesenthala, co na problemie prawa do reprezentowania ofiary przez osoby trzecie. Według pobożnego Żyda, przebaczenie udzielone esesmanowi przez Wiesenthala byłoby kolejną krzywdą wyrządzoną ofiarom.
Charakterystyczne jest również to, że bohater poczuł moralną odpowiedzialność za „przedstawiciela rasy panów”. Związała go z nim prośba o przebaczenie. Wyraził to Artur odpowiadając na skrupuły współwięźnia, że za bardzo przejmuje się „tym swoim esesmanem”. W nocy nawiedzały Szymona koszmarne sny z zamordowanym dzieckiem żydowskim, na przemian z zabandażowaną twarzą Niemca. Rozgrywała się w jego duszy nierozstrzygalna walka między Tanatosem, a Erosem, między śmiercią i życiem, między niewybaczalnym, a prośbą o wybaczenie.
Artur uznał, że w warunkach obozowych, dyskusja nad problemem przebaczenia jest czymś absurdalnym. Mówić o przebaczeniu oznaczało pomnażać szaleństwo i kusić śmierć. Udzielił przy tym ostrej reprymendy Joskowi, który nazajutrz sam powrócił do problemu pragnąc utwierdzić Szymona w słuszności podjętej decyzji: „Nie doprowadzaj go do jeszcze większego szaleństwa. Przecież widzisz, że już śni o tym po nocach i krzyczy przez sen. Kto wie, może następnym razem zdarzy się nieszczęście. Wystarczy, że któryś ze strażników usłyszy krzyk i po prostu go zastrzeli”.
Według Artura dyskusja nad przebaczeniem to luksus wolnego świata, na który więźniowie obozu koncentracyjnego nie mogą sobie pozwolić. Oddziela więc, podobnie jak to uczynił Dostojewski we Wspomnieniach z domu umarłych, a za nim Herling-Grudziński, świat zniewolony od świata wolnego: „Całe to filozofowanie do niczego przecież nie prowadzi. Jeżeli dane jest nam przeżyć, w co nie wierzę, i jeśli będzie znowu istniał racjonalny świat zamieszkany przez ludzi, którzy będą się nawzajem szanować, wtedy będzie dość czasu na dyskusję o przebaczeniu. Wtedy znajdą się głosy za i przeciw, i będą tacy, którzy nigdy nie przebaczą tobie, że nie przebaczyłeś jemu. Ale ten, kto tego nie doświadczył na własnej skórze, i tak nigdy tego do końca nie zrozumie. Dzisiaj rozmyślanie i dyskutowanie nad tym jest luksusem, na który w naszym położeniu nie możemy sobie po prostu pozwolić”.
Wbrew temu, co twierdzi Artur, problem został postawiony w warunkach obozowych. A nawet, jeśli pojawił się za sprawą „przedstawiciela rasy panów”, to powinien zostać rozstrzygnięty w tych samych warunkach. Pozytywnie lub negatywnie. Szymon milcząco odmówił przebaczenia, ale problemu nie rozwiązał. Stąd jego poczucie udręczenia i szukanie pomocy u przyjaciół. Problemu nie rozwiązał Josek, a tym bardziej nie rozwiązał go Artur.
Rozdzielając radykalnie doświadczenie życia w warunkach obozowych od doświadczenia życia w warunkach wolnego, racjonalnego świata, a jednocześnie wykluczając dyskusję nad problemem przebaczenia w zniewolonym świecie, Artur uczynił taką dyskusję w wolnym świecie bezprzedmiotową. Przypomina to epikurejskie podejście do problemu śmierci: śmierć nie dotyczy ani żywych, ani umarłych. Dla jednych i drugich pozostaje tak samo nieuchwytna. Podobnie jest z przebaczeniem. Mieszkańcy „domu umarłych” nie mają prawa zajmować się przebaczeniem. Ono umarło, przytłoczone ciężarem nieludzkiego doświadczenia. Nie mają go również mieszkańcy domu żywych, bo nie są w stanie wyobrazić sobie warunków panujących w domu umarłych. Ale Artur jest jedyną osobą, która odrzuciła sensowność dociekań nad przebaczeniem w warunkach obozowych. Wszyscy inni uczestnicy dyskusji bardzo żywo zareagowali na dylemat Szymona, zajmując określoną postawę i uzasadniając swój pogląd.
Żydzi zdecydowanie popierali odmowę przebaczenia Niemcowi. Jedynym wyjątkiem był właśnie ten, który przebaczenia nie udzielił - Wiesenthal. W rozmowie z więźniami afirmującymi jego decyzję przyjął postawę oskarżycielką, wyrażając dręczące go skrupuły. Pierwszą osobą, która zakwestionowała odrzucenie przebaczenia był Bolek - młody Polak, student teologii. Bolek sprawiał wrażenie człowieka duchowo silnego, a jego siła płynęła z wiary w Boga, podczas gdy Szymon przechodził kryzys moralny i religijny. Żył w przeświadczeniu, że „Bóg jest na urlopie”. Wydaje się, że mimo różnic dzielących Szymona i Bolka, ten ostatni był bliższy bohaterowi niż jego żydowscy współtowarzysze niedoli, Artur, Josek, czy pojawiający się również Adam.
Kwestię przebaczenia Bolek rozumiał inaczej niż Żydzi (zwłaszcza Szymon, Artur i Josek), twierdząc jednocześnie, że wszystkie wielkie religie podobnie rozumieją przebaczenie. Uznał, że esesman „zasłużył na łaskę przebaczenia”. Jednocześnie w rozmowie z Bolkiem, Wiesenthal pozostawia na boku dręczące go skrupuły, poddając je niejako pod rozwagę Bolkowi, i próbuje bronić wyboru odmowy przebaczenia. Bolek, podobnie jak inni uczestnicy dyskusji, bardzo dosadnie rozwiązał kwestię. Uznał, że mimo milczenia, Szymon udzielił esesmanowi przebaczenia: „Nie sądzę, żeby ciebie okłamał. W obliczu śmierci człowiek nie kłamie. Zdaje się, że leżąc na łożu śmierci, odnalazł wiarę swojego dzieciństwa i umarł w pokoju, ponieważ wysłuchałeś jego spowiedzi (...). Ten człowiek we Lwowie okazał skruchę, prawdziwy, szczery żal za swoje zbrodnie (...). W takim razie zasłużył również na łaskę przebaczenia”. W pewnym sensie Bolek miał rację. Szymon nie był zmuszony do wysłuchania spowiedzi konającego Niemca. Mógł wyjść, a jednak mimo wewnętrznego sprzeciwu wobec wyznania esesmana, asystował przy nim do końca. Milcząc reprezentował milczące ofiary zbrodni, do której rękę przyłożył młody Niemiec. Nie zaprzeczył również interpretacji zdarzenia, którą podał Bolek. Stawiany przez niego problem był wciąż ten sam: nie chodziło mu nawet o to, czy mógł wybaczyć, jako zraniony przez oprawców Szymon Wiesenthal, ale czy mógł wybaczyć w imieniu zamordowanych ofiar. Josek zdecydowanie odrzucał wplątanie w intrygę przebaczenia osób trzecich, podczas gdy Szymon uznawał, że istnieje więź łącząca Żydów w jeden naród. Nie był natomiast pewien, czy świadomość uczestnictwa w tej samej „wspólnocie losu” daje uprawnienie do reprezentowania całej wspólnoty, lub jej części, w tym wypadku zamordowanych współbraci.
Bolek dokonał analizy spowiedzi w oparciu o sakrament pokuty. Jest to zaskakujące, a jednocześnie prowadzona między Żydem i katolikiem rozmowa, odwołująca się do monologu „przedstawiciela rasy panów” z „przedstawicielem rasy niewolników”, ukazuje uniwersalne znaczenie przebaczenia: „Długo jeszcze rozmawialiśmy, ale nie doszliśmy do żadnego rozwiązana. Wręcz przeciwnie: Bolek był coraz mniej pewny zdania, które wyraził na początku, że powinienem przebaczyć, a ja jeszcze mniej niż kiedykolwiek byłem przekonany o tym, że postąpiłem słusznie. Mimo to, rozmowa była owocna dla nas obu. On, przyszły ksiądz katolicki, i ja, Żyd...”.
Wiesenthal przeżył wojnę. Spowiedź esesmana nie dała mu spokoju również w wolnym świecie, a przedstawiciele „racjonalnego świata”, w jego mniemaniu, profanowali przebaczenie: „Po wojnie natychmiast zabrali głos księża, filantropi i filozofowie i wezwali świat, by wybaczył nazistom. Wypowiadający się w tej kwestii byli w większości pięknoduchami, którzy sami nigdy nie wybaczyliby nikomu wymierzonego im osobiście policzka, którym jednak z łatwością przychodziło przebaczać w imieniu milionów niewinnie pomordowanych”. Wiesenthal postanowił udać do Stuttgartu, skąd pochodził Karl S., by złożyć wizytę jego rodzinie. Adres znalazł na liście, który przekazał mu w lazarecie esesman.
W rodzinnym domu spotkał matkę Karla. Ojciec zmarł. Na ścianie w pokoju wisiało zdjęcie jedynego syna państwa S. Wiesenthal pisze: „Podszedłem bliżej i popatrzyłem w oczy, których nigdy nie widziałem”. Zobaczył już nie tylko kata - reprezentanta narodu, który mordował jego współbraci, ale konkretnego człowieka. W lazarecie spowiadał się Niemiec, spowiedzi słuchał Żyd. W domu Karla wszystko nabrało innego, bo konkretnego wymiaru. „Był moim jedynym synem, kochany, dobry chłopak”, powiedziała matka. Nie wierzyła, a dokładniej nie chciała wierzyć, że ten „kochany, dobry chłopak” mógł współuczestniczyć w zbrodni wojennej: „Stało się wiele złego. Ale Karl na pewno nic nie miał z tym wspólnego. Zawsze był taki przyzwoity”.
Szymona dręczyła wciąż ta sama kwestia odpowiedzialności jednostki za zło dokonywane przez wspólnotę, i odwrotnie. W dyskusjach z więźniami obozu koncentracyjnego mówił o wspólnocie losu wszystkich Żydów oraz o odpowiedzialności jednostki za wspólnotę. W rozmowie z matką esesmana, do samego końca nie odważył się zdradzić treści wyznania jej syna, z którego wynikała odpowiedzialność indywidualna Karla za zbrodnię na niewinnych Żydach. „Pożegnałem się z tą biedną kobietą, nie odebrawszy jej tego, co jeszcze pozostało: wiary, że miała dobrego syna”.
Zamiast okrutnego dla matki „donosu na syna”, Wiesenthal przeniósł problem na płaszczyznę filozoficzną. W ten sposób obwinił jednak Karla, obwinił go przed matką, która zaślepiona miłością nie wierzyła w zbrodnię syna. Według Szymona, „wspólnota losu”, tym razem niemieckiego, zbrodnia indywidualna pociągają za sobą odpowiedzialność zbiorową: „Żaden Niemiec nie może uchylać się od odpowiedzialności. Nawet jeśli osobiście nie zawinił, to dźwiga jednak wystarczająco ciężkie brzemię wstydu”.
Rozumowanie Wiesenthala zdradza pewną niekonsekwencję. On sam nie przebaczając szczerze żałującemu esesmanowi, nie chciał brać odpowiedzialności za Żydów spalonych w budynku. W rozmowie z matką Karla domagał się natomiast wzięcia odpowiedzialności wszystkich Niemców za każdą popełnioną przez nazistów zbrodnię. Nie chodziło więc tylko o Karla S., bo ten uczestniczył bezpośrednio w zbrodni holokaustu i jego wina, nie licząc opinii matki, nie podlegała dyskusji, ale o matkę Karla S., która nie brała udziału w wojnie, o ojca - zagorzałego socjaldemokratę, a zarazem przeciwnika Hitlera.
Opowieść nie daje odpowiedzi na pytanie, czy człowiek reprezentujący wspólnotę losu ofiar może przebaczyć nieprzebaczalną zbrodnię ludobójstwa. Wiesenthal nie zaprzecza, ani nie potwierdza. Na koniec, prosi innych o refleksję nad przebaczeniem i o ocenę odmowy udzielenia przebaczenia Karlowi S. W ten sposób przenosi dyskusję ze świata zniewolonego w racjonalny, co wcześniej postulował Artur. Stąd też komentarze dołączone do wydania w języku niemieckim, amerykańskim, a także komentarze do polskiego wydania, zebrane w dodatku do Słonecznika - O winie i przebaczeniu.
Zawierają one cenną analizę pojęcia przebaczenia. Jednocześnie pokazują całą skalę możliwych reakcji na przebaczenie zbrodniarzowi: od ostrego, gniewnego sprzeciwu, aż po pełną afirmację przebaczenia. Nie pojawia się tylko jedna postawa - obojętności. Warto przytoczyć kilka najważniejszych wypowiedzi: Hermann Kesten: „Ktokolwiek po drugiej wojnie światowej wzywał nas, by `wszystko zapomnieć i przebaczyć', wymagał, byśmy stali się barbarzyńcami, jak owi mordercy, którzy sami sobie wszystko wybaczyli i zapomnieli wszystkie swoje nieludzkie czyny”. A dalej: „Jeżeli państwo przebacza i ogłasza amnestię, to zwykle nie decyduje o tym sprawiedliwość, ale określone cele. Państwo, które przebacza ludobójcom, stoi na krawędzi upadku”. To, o czym mówi Kesten, odnosi się przede wszystkim do odpowiedzialności za innych. Człowiekowi łatwo przychodzi wybaczyć ponieważ tak naprawdę wiele z rzeczy, które nie dotykają go bezpośrednio jest mu najzwyczajniej obojętna. Według Kestena problem przebaczenia: „Jest to zwłaszcza problem polityczny, a nie tylko religijny, społeczny, psychologiczny czy intelektualny”. Uważa również, że „z większymi oporami powinno się wybaczać intelektualistom, którzy sprzeniewierzyli się ludzkości, niż na przykład dwudziestojednoletniemu esesmanowi dzieciobójcy”.
Z kolei historyk Leon Poliakow, nie kwestionując okrucieństwa zbrodni nazistowskich na Żydach, odrzuca powszechny wśród intelektualistów żydowskich pogląd, że zbrodnia holokaustu była złem, jakiego nigdy nie doświadczył żaden inny naród: „Może dlatego, że historia uczy sceptycyzmu, coraz bardziej dochodzę do wniosku, że esesmani nie osiągnęli absolutnego stopnia zła (jeśli coś takiego w ogóle istnieje), a nowy element, jakim było `ostateczne rozwiązanie', wynikał bardziej z technologicznych możliwości XX wieku, niż z ludzkiego zła”.
Inny punkt widzenia przedstawia Leopold Sédar Senghor - czarnoskóry Francuz. W czasie wojny należał do Ruchu Oporu. Po aresztowaniu otarł się o śmierć. Swoją opinię wyraża niepewnie, bo nie jest w stanie przewidzieć swojego zachowania w sytuacji, w jakiej znalazł się Wiesenthal. Zwraca jednak uwagę na solidarność Murzynów i Żydów w doświadczeniu cierpienia. „Prawdą jest też, że jestem Murzynem i że przez trzy stulecia dwadzieścia milionów Murzynów wywieziono do Stanów Zjednoczonych, a dwadzieścia milionów zginęło w Afryce podczas polowań na niewolników (...). Czekając na rozstrzelanie, nie czuł nienawiści do esesmanów. Nie myślał o przebaczeniu, lecz o poświęceniu życia za niepodległość Francji i o wyzwoleniu `czarnych narodów'”.
Według Hansa Habe: „Amnestia dla nieukaranych morderców oznacza współudział w zbrodni. Nie wspomaga przebaczenia, ale je uniemożliwia”. Dla Habe Karl S. jest kolaborantem ducha zła: „Stajemy oko w oko nie z Mefistofelesem, ale z Faustem. Pokusa jest siłą stale istniejącą, której trwanie zależy jednak od `współpracy' kuszonego. Innymi słowy, kuszeni nie są ofiarami, ale kolaborantami kusiciela (...) Firma nazywa się Fust & Co. Albo jak Pan woli, Mefistofeles & Co.”. I dalej: „Przebaczenie jest naśladowaniem Boga. Ale jest nim także kara. Bóg karze i przebacza - właśnie w takiej kolejności. Ale Bóg nie zna nienawiści. Oto jest ideał, wart naszych dążeń i chyba nieosiągalny”. Na koniec Habe pisze: „Przebaczenie bez sprawiedliwości jest słabością pełną samozadowolenia. Sprawiedliwość bez miłości jest iluzją siły”. „Jedyną z najgorszych zbrodni tego reżimu jest to, że tak utrudnił nam przebaczenie, że zapędził nas w labirynt naszej własnej duszy. Musimy znaleźć z niego wyjście - nie ze względu na mordercę, ale na nas samych. Ani sama miłość, wyrażająca się w przebaczeniu, ani sama sprawiedliwość, domagająca się kary, nie sprowadzą nas z tych błędnych ścieżek. Pokuta i przebaczenie nie są ze sobą sprzeczne. W przypadku, gdy ktoś samowolnie pozbawił życia innego, p o k u t a j e s t w a r u n k i e m p r z e b a c z e n i a. Pokuta i przebaczenie, poparte miłością i sprawiedliwością, służą temu samemu celowi: egzystencji wolnej od nienawiści. Właśnie ona jest celem; poza nią nie widzę innego”.
Rudolf Hagelstange zwraca uwagę na uniwersalizację pojęcia przebaczenia, które stopniowo przekraczało ramy konkretnych religii, by stać się własnością szeroko pojętej wspólnoty ludzkiej: „Religia (więź) i konfesja (wyznanie) zyskały w procesie rozwoju ludzkości pewną normatywną moc i znaczenie, wykraczające poza indywidualne zobowiązania i kolektywno-sekciarskie przekonanie o własnej racji. Dotyczy to nie tylko chrześcijaństwa, ale wszystkich wielkich religii”.
Z kolei Friedrich Heer w ostrych słowach piętnuje obłudę pseudowybaczenia: „W naszej epoce zakłamanie i głębokie skorumpowanie dają o sobie znać również przez zakłamaną i głęboko fałszywą pojednawczość. Pozorny humanizm i powierzchowne, pełne frazesów `chrześcijaństwo' krzyczą na całe gardło: Skończcie z tymi procesami! Dość tej `nieprzezwyciężonej przeszłości'! Tak, zostawcie tych biedaków wreszcie z pokoju, już wystarczy pokuty! Chodzi o wczorajszych morderców, którzy już dawno powrócili w spokoju do rodzinnych pieleszy i na solidne mieszczańskie posadki. T a f a ł s z y w a, z a k ł a m a n a po j e d n o w c z o ś ć gładkimi frazesami niszczy prawdziwą godność człowieka”.
Manès Sperbes dotyka centralnego dla Wiesenthala, a jednocześnie rzadziej poruszanego w komentarza problemu odpowiedzialności indywidualnej i zbiorowej: „Zawsze odrzucałem i dalej odrzucam w teorii i praktyce zbiorową winę, uważam natomiast, że istnieje odpowiedzialność narodów bądź też państw”.
Na koniec padają komentarze polskich autorów. Charakterystyczny i uderzający swą bezkompromisowością jest komentarz Marka Edelmana. Można powiedzieć, że reprezentuje on lustrzaną postać Artura po drugiej stronie świata, tego wolnego. Już samo postawienie problemu przez Wiesenthala wydaje się Edelmanowi nadużyciem. Nie tyle więc popiera postawę Szymona, który nie przebaczył, ale krytykuje go za „wyrzuty sumienia”: „Szczególnie dziwię się, że człowiek, który przez ostatnie 50 lat pisze i działa na rzecz tego, żeby każda zbrodnia była ukarana, ma wyrzuty sumienia z powodu nieprzebaczenia SS-manowi. Zresztą kara nie była tak wielka. Parę godzin przed śmiercią trochę dyskomfortu psychicznego. A potem już nic - ani ciepło, ani zimno, ani ciemno, ani jasno - po prostu nic”.
Zupełnie inaczej reaguje Czesław Miłosz: „Wiek XX obfitował w zbrodnie, których sprawcy prawie nigdy nie wyrażali skruchy. Rzadkością więc jest wypadek opisany przez Szymona Wiesenthala i dlatego skłaniam się do myśli, że powinien był przebaczyć”. Notabene, sam Wiesenthal czuł się zaskoczony szczerością wyznania Karla S. Wyrzuty sumienia esesmana, który nie zrzucał z siebie odpowiedzialności za popełnioną zbrodnię, pojawiały się niezwykle rzadko u Niemców. Niemal wszyscy sądzeni po wojnie naziści przenosili odpowiedzialność indywidualną na system. Ale to właśnie „szczera spowiedź” Karla nie dawała spokoju Szymonowi, „usprawiedliwiając” jego prośbę o przebaczenie.
Wreszcie Józef Życiński mówi o charakterystycznym dla czasów współczesnych „oswajaniu barbarzyństwa”, czyli relatywizowaniu, ukrywaniu, czy odrzucaniu zbrodni. Są to typowe, społeczne formy pseudoprzebaczenia. Postawa gorsza, wręcz nieporównywalna nawet z dramatyczną odmową przebaczenia Wiesenthala.
Sz. Wiesenthal, Słonecznik, tłum. M. Kurkowska, K. Sendecka, Warszawa 2000.
Tamże, s. 17.
Tamże, s. 32.
Tamże, s. 45.
Tamże, s. 56.
Tamże, s. 68.
Tamże, s. 71.
Tamże, s. 77.
Tamże.
Tamże, s. 84.
Tamże, s 85.
Tamże, s. 87.
Tamże, s. 89.
Tamże.
Tamże, s. 96.
Tamże, s. 97.
Tamże, s. 95.
Tamże, s. 111.
Tamże, s. 113.
Por. tamże, s. 87.
Tamże, s. 115.
Tamże, s. 116.
Tamże, s. 120.
Tamże, s. 121.
Tamże, s. 124.
Tamże, s. 125.
Tamże, s. 126.
Tamże.
Tamże, s. 126-127. Rozstrzelony druk w oryginale.
Tamże, s. 128.
Tamże, s. 133.
Tamże, s. 140.
Tamże, s. 170.
Tamże, s. 171.
Tamże, s. 168.