Rozdział 19 część I
Pożegnania
Jechaliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Nadal biłem się z myślami. Choć wiedziałem, że nie miałem już wyboru. Tu chodziło o życie Belli i jej ojca. Było w moich rękach.
Zaparkowałem powoli, nękany wątpliwościami. Ona musiała przekonać komendanta. A co... jeśli się nie uda?
"Jeszcze kawałek" wyłapałem z zagmatwanych myśli Jamesa. Był już niedaleko.
- Nie ma go - odezwałem się. Teraz albo nigdy. - Chodźmy. - Miałem ochotę porwać ją i wywieźć gdzieś daleko. Daleko od zmartwień. Daleko od zagrożenia. Daleko od cierpienia.
Emmett pomógł jej wypiąć się z pasów.
- Nie martw się, Bello - szepnął. - Wszystkim się tu zajmiemy.
Zobaczyłem na jej policzkach łzy. Była taka silna...
- Alice, Emmett - powiedziałem. Wiedzieli, co mają zrobić. Emmett pobiegł do lasu, wypatrywać Jamesa, a Alice miała powstrzymać, w razie czego, Victorię i Laurenta.
- Piętnaście minut - przypomniałem Belli cicho. Tylko w ten sposób mogłem ukryć rozpacz w głosie. Piętnaście minut. Symbol czasu, który nam pozostał przed długim rozstaniem.
- Umowa stoi. - Gdy doszliśmy na ganek ujęła moją twarz w dłonie i spojrzała mi w oczy. Przez moment, nim jej zapach mnie oszołomił, dostrzegłem w nich odbicie moich uczuć. Wszystkie zmartwienia, wyrzuty sumienia, poczucie winy utonęły w tych brązowych tęczówkach. Zapomniałem, czemu się boję, czemu czuję do siebie wstręt. Stałem tak ułamek sekundy, który zdawał się być wiecznością i patrzyłem na jej zmęczoną doznaniami z całego dnia twarz.
Nagle w moim gardle zapłonął ogień. Z trudem stłumiłem jęk. To mnie otrzeźwiło. Przypomniałem sobie gdzie jestem i jaki jest tego cel.
- Kocham cię - szepnęła Bella. - Zawsze będę cię kochać, niezależnie od tego, co się stanie.
- Tobie nic się nic stanie, Bello - Kochała mnie po tym wszystkim, co jej zrobiłem. Nie byłem tego godny. Zdałem sobie sprawę, jakie mogą okazać się konsekwencje tej znajomości. Ta świadomość raniła mnie bardziej, niż palący ból w gardle.
- Postępuj tylko według planu, jasne? Opiekuj się Charliem. Nie będzie po tym wszystkim za mną przepadał, ale chcę mieć szansę kiedyś go za to przeprosić. - Po tych słowach tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że nie zasługiwałem na uczucie od tak dobrej, wyrozumiałej osoby. Nie zasługiwałem na nic...
Ujrzałem wizję Alice. James przyczajony w krzakach. Koło domu Belli. Za chwilę.
- Wchodź już - popędziłem ją, starając się nie pokazać niepokoju. - Mamy mało czasu.
- Jeszcze tylko jedna rzecz. Nie wierz w ani jedno słowo, które odtąd dziś powiem! - Wspięła się na palce i pocałowała mnie. Wyczułem w tym jakaś rozpacz, wewnętrzną walkę. Albo to było dokładnie to, co czułem ja.
Kopnęła z całej siły drzwi i wbiegła do domu, zatrzaskując je za sobą.
- Spadaj! - zawołała. Zamarłem zszokowany. Nieznajomość jej myśli napawała mnie większą irytacją niż zwykle. Nie miałem pojęcia, co knuje, ale kazała mi nie wierzyć. Więc nie wierzyłem.
- Bella? - spytał Charlie.
- Daj mi spokój! - wrzasnęła szlochając. Słyszałem jak wbiega po schodach i kieruje się w stronę pokoju. Obiegłem dom, by wspiąć się po drzewie do jej okna.
Charlie zaczął walić w drzwi.
- Bella, nic ci nic jest? O co chodzi?
- Wracam do domu! - Przez chwilę zatrzymałem się na gałęzi. Gdyby to jednak miała być prawda? Co bym jej powiedział?
- Zrobił ci krzywdę? - Tak, zrobiłem. Niewyobrażalną. Powinna mnie znienawidzić.
- Nie! - krzyknęła. Dodarłem do jej okna i rzuciłem się bezszelestnie do pomocy. Wyjmowałem jej rzeczy z szuflady.
”Co się dzieje?" Wyłapałem myśli Alice i Emmetta. Chwilę później odszukałem źródło tego poruszenia. James oddalił się, nie słyszałem go. To było bardzo dziwne... Nie wierzyłem, żeby tak po prostu odpuścił.
- Zerwał z tobą? - spytał Charlie.
- Nie! - zawołała, wciskając ubrania do torby.
- To co się stało?
- To ja z nim zerwałam! - odkrzyknęła, mocując się z zamkiem błyskawicznym. Odsunąłem ją delikatnie, zasuwając torbę. Pomyślałem, co by było, gdyby to okazało się prawdą. Gdyby ze mną zerwała. Jak wyglądało by życie? Jej życie. Co do swojego, nie miałem wątpliwości. Pustka. To jedyne trafne określenie.
- Będę czekał w furgonetce - szepnąłem. - Do dzieła! - Pchnąłem ją w kierunku drzwi, po czym opuściłem pokój. Cicho wszedłem do przedsionka i zabrałem kluczyki do furgonetki. Słysząc jej kroki na schodach, czym prędzej opuściłem dom i, nie zważając na deszcz, ukryłem w krzakach. Myślami byłem daleko. Alice trafiła na trop Victorii. "Ona tu była!" usłyszałem niemy krzyk siostry. Czego się dowiedziała? Co zobaczyła? Miałem tyle pytań. Ale nikt nie odpowiadał.
- Ale dlaczego? - usłyszałem krzyk Charliego. Właśnie, dlaczego? Dlaczego ją pokochałem, dlaczego naraziłem? Tyle pytań... - Myślałem, że go lubisz.
- Lubię go, lubię, i w tym cały problem! Nie mogę tego dłużej ciągnąć! Nie mogę zapuszczać tu korzeni! Nie chcę spędzić, swoich najlepszych lat na tym beznadziejnym wygwizdowie! Nie zamierzam popełniać błędów mamy! Nienawidzę tej brudnej dziury! Nie wytrzymam tu ani minuty dłużej!
Przez głowę jej ojca przelało się kilka wspomnień. Wyjazd żony. Odłączenie od dziecka. Tygodnie samotności. Ciemność, pustka, nic. Czułem jego ból. Znałem te uczucia i wiedziałem, że to ja jestem winny. Gdzieś, kiedyś miałem za to wszystko odpowiedzieć...
- Bells, nie możesz teraz wyjechać - szepnął, ukrywając emocje. - Już ciemno.
- Prześpię się w furgonetce, jeśli poczuję się zmęczona.
- Wytrzymaj jeszcze do końca tygodnia, aż Renee wróci - poprosił jej ojciec. - Wytrzymaj jeszcze tydzień... - Mimowolnie przypomniałem sobie wizję Alice. Ja i Bella sami w Forks. Potrząsnąłem głową, by oddalić te myśli. Po co zaprowadziłem ją na tę polanę? Wszystko zniszczyłem.
- Aż Renee wróci? - Usłyszałem to pytanie, a po chwili zamarłem. Nadszedł James. Czemu go wcześniej nie było? Czemu dotarł właśnie teraz? Jego myśli były mocno przytłumione. Nie mogłem z nich wyczytać gdzie był i co robił.
Stał kilka metrów dalej i podsłuchiwał. Wiedziałem jedno. Nie zaatakuje teraz. Bałem się jedynie, że to zapewnienie może nie wystarczyć.
- Dzwoniła, kiedy cię nie było. Nic układa im się na tej Florydzie. Jeśli Phil nie dostanie miejsca w drużynie do końca tygodnia, oboje wracają do Arizony. Drugi trener Sidewinders twierdzi, że być może będzie im potrzebny nowy łącznik. - Razem przysłuchiwaliśmy się paplaninie jej ojca. Miałem ochotę zabić go. Był tak blisko... Całe źródło zmartwienia znikłoby jak zły sen, a Bella byłaby bezpieczna. Ach... Gdybym miał przy sobie Alice i Emmetta...
- Mam klucz - mruknęła Bella. Słyszałem jak stała pod drzwiami. Oddech Jamesa przyspieszył. Napiąłem mięśnie gotowy do skoku. Po chwili tropiciel rzucił mi pogardliwe spojrzenie i uciekł do lasu. Zdążyłem ujrzeć w jego głowie tabliczkę miasta "Phoenix". Czyli jednak plan się powiódł. Spokojniejszy, wsiadłem do furgonetki i wróciłem do śledzenia rozmowy Charliego z Bellą.
- Po prostu mnie puść, Charlie. Nie pasuję tu i tyle. Nienawidzę Forks, naprawdę nienawidzę!
Jego ból był moim bólem. I ja miałem się z nią rozstać. Ujrzałem jak Bella wychodzi z domu i oglądając się za siebie, kieruje w stronę samochodu. "Wynagrodzę jej to" pomyślałem, widząc całą bojaźń w jej szeroko otwartych oczach.
Szybko i gwałtownie wsiadła do auta, rzuciła torbę do tyłu i odpaliła.
- Jutro zadzwonię! - zawołała odjeżdżając. Musiałem ją jakoś pocieszyć. Ale co miałem jej powiedzieć... Nie martw się?
Dotknąłem delikatnie dłoni Belli.
- Zatrzymaj się na poboczu - rozkazałem, widząc jak w oczach stają jej łzy, drżą ręce.
- Poradzę sobie, mogę prowadzić - powiedziała. Nie mogłem patrzyć jak się męczy. Bałem się, że coś sobie zrobi. Była na skraju histerii.
Nagle usłyszałem myśli Alice, potem Emmetta. I... Jamesa. Pierwsza dwójka jechała za nami. "Tropiciel tu biegnie!" przekazała mi Alice. "Czemu zniknął? Po co? Gdzie?" Milion pytań przelało się przez umysł Emmetta. Potem wszystko przesłoniło pragnienie, kierujące Jamesem. Przyćmiło wszystko. Było wszechogarniające. Siedziałem z Bellą w zamkniętej furgonetce, bolało mnie gardło, ale to było nic w porównaniu z cierpieniem Jamesa. To go pożerało, spalało. Konał, choć zaraz wstawał, by biec na nowo. Kolejna niezwykła cecha tropiciela. Motywujący ból.
Złapałem ją ostrożnie w talii i przeciągnąłem na miejsce pasażera, sam siadając za kierownicą.
- Nie trafiłabyś do nas do domu - wyjaśniłem, podając najbardziej błahy powód.
Rodzeństwo dojechało na nas. Gdy w przednim lusterku odbiły się reflektory ich auta, Bella podskoczyła i odwróciła się, trzęsąc się ze strachu. Jej tętno przyspieszyło. Ile ta dziewczyna przeze mnie wycierpi?! Tyle pytań. A nikt nie odpowiadał.
- To tylko Alice - uspokoiłem ją, łapiąc za dłoń. Nie sądziłem wówczas, że lodowaty dotyk mógł przynieść jej pocieszenie. Ale tak zrobiłby człowiek. A ja tak chciałem nim wtedy być...
- Co z tropicielem?
- Podsłuchał końcówkę twojego popisu - Znów przed oczami stanęła mi jego jedyna myśl, kiedy uciekał. "Phoenix"
- Nic nie zrobi ojcu?
- Woli nas. Biegnie teraz na nami. - Biegnie po ciebie moja piękna...
- Jesteśmy w stanie go zgubić?
- Nie - Nie jesteśmy w stanie nic zrobić...
Gdy o tym myślałem James zbliżył się do nas.
- Emmett, idź tam! - Usłyszałem z jeepa krzyk Alice. Oni też wyczuli już, że James jest bliżej. Emmett skoczył na furgonetkę. Bella krzyknęła głośno. Zakryłem jej usta dłonią. Jeszcze tego brakowało, by ktoś nas usłyszał.
- To Emmett! - wyjaśniłem, nadal je zakrywając. Po chwili objąłem ją w pasie. Potrzebowałem jej dotyku. Jak człowiek tlenu. Ona nadawała sens mojemu życiu i nie tylko... Nadawała sens tej ucieczce. Dawała inne
wyjście z sytuacji. Bez niej byłyby tylko dwa. Zabić lub dać się zabić.
Rozdział 19 część II
Pożegnania
- Nie martw się, Bello. Przyrzekam, włos ci z głowy nie spadnie. - Przyrzekam, ochronię cię...
Jadąc w ciemności, zastanawiałem się, jak pomóc jej się uspokoić. Panika wisiała w powietrzu, a Bella była już na skraju załamania.
- Muszę przyznać, że nie zdawałem sobie sprawy, że nadal aż tak bardzo nuży cię życie na prowincji. Wydawało mi się, że czujesz się tu coraz lepiej - zwłaszcza ostatnio. Cóż, może zbytnio sobie schlebiałem, myśląc, że uczyniłem cię nieco szczęśliwszą. - Z pewnością zbytnio. Przekomarzałem się z nią, ale te słowa miały również głębszy sens. Czy udowadniałem sobie, że nie jestem potworem? Czy próbowałem znaleźć potwierdzenie, że ja też dałem jej coś z siebie? Że nie jestem egoistą? Że coś zyskała, nie tylko traciła?
- Zachowałam się podle. Powtórzyłam słowo w słowo to, co powiedziała moja mama, kiedy go rzucała. To był naprawdę cios poniżej pasa. - wyznała. Nie udało mi się. Tego się obawiałem. Że weźmie winę na siebie. A tu tylko ja zawiniłem. To przeze mnie Charlie cierpiał. I ona. I Carlisle, Esme. I moje rodzeństwo.
- Nie przejmuj się. Wybaczy ci. - Chciałem się uśmiechnąć, by dodać jej otuchy. Wyszedł mi jednak sztuczny, niekształtny grymas.
Zobaczyłem w jej oczach strach i panikę.
- Bello, wszystko będzie dobrze - skłamałem. A raczej ukryłem prawdę. Nie byłem niczego pewien.
- Bez ciebie nie - wyszeptała. Myślałem, że w moim sercu nie ma miejsca na coś więcej niż strach, wyrzuty. Było. Te odczucia zalane zostały falą radości. Choć wyrządziłem jej tyle krzywdy, ona nadal darzyła mnie ciepłym uczuciem.
- Za kilka dni znowu się zobaczymy - pocieszyłem ją, obejmując ramieniem. - Nie zapominaj, że sama to wymyśliłaś.
- Jasne, że ja. W końcu to najlepszy plan z możliwych.
Uśmiechnąłem się blado. To wszystko miało być nie tak...
- Dlaczego do tego doszło? - spytała. - Dlaczego ja?
Dlaczego? Bo jestem potworem, egoistycznym monstrum, bo kiedyś liczyłem się tylko ja i nie potrafię tego zmienić!
- To wszystko moja wina. Byłem głupi, że tak cię naraziłem. - Chciałem się z wszystkiego wytłumaczyć. Ale zamiast poczuć skruchę ogarnął mnie gniew. Byłem winny! Nie było czasu na użalanie się nad sobą!
- Nie o to mi chodzi - poprawiła się. - Przecież tamci dwoje też mnie zobaczyli i co? Jakoś to po nich spłynęło. Poza tym, dlaczego wybrał akurat mnie? Mało to ludzi dookoła?
Ile mogłem jej powiedzieć. Tyle już przeszła...
- Przeczesałem starannie jego myśli - zacząłem niepewnie - i nie jestem pewien, czy mieliśmy szansę zaradzić temu, co się stało. Poniekąd wina leży częściowo po twojej stronie. Gdybyś nie pachniała tak wyjątkowo kusząco, może nie zawracałby sobie tobą głowy. Ale potem stanąłem w twojej obronie i, cóż, to tylko pogorszyło sprawę. Ten potwór nie jest przyzwyczajony do tego, że nie może zrealizować swoich planów, niezależnie od tego, jak błahych rzeczy dotyczą, jest myśliwym i nikim więcej, tropienie to całe jego życie, a tropienie z przeszkodami to dla niego największy prezent od losu. Oto niespodziewanie grupa godnych go przeciwników staje w obronie jakiegoś marnego człowieczka. Co za wyzwanie! Nie uwierzyłabyś, w jakiej jest teraz euforii. To jego ulubiona rozrywka, a dzięki nam nigdy nie bawił się lepiej. - I ja ją na to naraziłem. Czułem do siebie wstręt. Byłem słaby. Ulegałem pokusom. Gdzie ta siła? Gdzie ta wstrzemięźliwość?
- Z drugiej strony - dodałem bezlitośnie. Miałem już dość. Chciałem żeby to się skończyło - gdybym wtedy nie zareagował, zabiłby cię od razu, bez mrugnięcia okiem.
- Myślałam... myślałam, że mój zapach nie działa na innych tak, jak na ciebie.
- I nie działa. Co jednak nie znaczy, że twoja osoba żadnego z nich nie kusi. Ha! Jeśli działałabyś w ten szczególny sposób na tropiciela czy któreś z pozostałych, musielibyśmy stoczyć tam na polanie prawdziwą bitwę.
Zadrżała.
- Chyba nie mam wyboru - mruknąłem do siebie. - Trzeba zabić drania. Carlisle'owi się to nie spodoba.
Jechaliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Nagle usłyszałem jakiś niewyraźny okrzyk. Coś znajomego błysnęło w myślach Jamesa, ale po chwili przestał o tym myśleć. Odnotowałem w pamięci, by zapytać o to później Alice.
"Edward, co się dzieje?" pomyślał Emmett "Kobieta zniknęła". To się robiło coraz bardziej skomplikowane.
- Jak można zabić wampira? - zapytała znienacka Bella.
- Jedynym sprawdzonym sposobem jest rozszarpanie ofiary na strzępy, a następnie ich spalenie.
- Czy tamci dwoje przyjdą mu z pomocą?
- Kobieta bez dwu zdań, ale co do Laurenta, nie jestem pewien. Nie łączy ich żadna silna więź - trzyma się z nimi wyłącznie z wygody. - Dziwiłem się sobie, że potrafiłem to wszystko tak swobodnie wyłożyć.
- Ale przecież James i ta kobieta - oni będą próbowali cię zabić! - Martwiła się o mnie... Nadszedł czas, by wyjaśnić jedną rzecz:
- Bello, proszę, nie marnuj czasu na martwienie się o mnie. Myśl tylko o własnym bezpieczeństwie i - błagam - spróbuj, choć spróbuj nie postępować zbyt pochopnie.
- Czy on nadal nas goni? - Goni i słyszy...
- Tak, ale nie wróci do domu Charliego. Przynajmniej nie dziś.
Skręciłem do naszego domu. Przez jakiś czas przesłuchiwałem myśli Jamesa. Głód, chęć mordu, twarz Belli. Nie pojawiło się nic nowego. Prócz myśli Laurenta. Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że jest z Carlislem i Esme. I nie miał złych zamiarów. Jednak nie uspokoiło mnie to. Nie chciałem nikomu ufać. Raz zaufałem sobie i wszystko zniszczyłem.
Gdy dotarliśmy do celu, Emmett zeskoczył z furgonetki i wyciągnął Bellę z auta. W tym czasie podjechała Alice. Razem dobiegliśmy do domu.
Rodzina i Laurent byli w salonie.
"Co on tu robi?" pomyślał Emmett, patrząc na przybysza i warcząc cicho.
- Śledzi nas - oświadczyłem, również spoglądając na Laurenta. Musiałem mieć go na oku.
- Tego się obawiałem - odpowiedział cicho.
"Teraz?" spytała niemo Alice. Pokiwałem nieznacznie głową. Podbiegła do Jaspera i zaczęła mu szeptem wyjawiać plan. Pobiegli szybko na piętro. Popatrzyłem za nimi. "Alice, ufam Ci" zdołałem pomyśleć, choć wiedziałem, że nie usłyszy. Tymczasem James powoli się oddalał. "Dorwę ją" usłyszałem niknący okrzyk. Niedoczekanie.
Rozdział 19 część III
Pożegnania
- Jak teraz postąpi? - spytał Carlisle Laurenta.
- Tak mi przykro - odparł tamten. - Gdy wasz chłopak stanął w jej obronie, pomyślałem sobie, że teraz James już nie odpuści.
- Czy możesz go powstrzymać?
Laurent zaprzeczył. "Po cholerę przyłączałem się do Jamesa. Same problemy z nim..." wyłapałem z jego rozmyślań.
- Nic nie powstrzyma Jamesa, kiedy już zacznie tropić - powiedział już na głos.
- Ja się nim zajmę - obiecał Emmett.
- Nie dasz rady. Żyję już trzysta lat i nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak on. Pokona każdego. Dlatego właśnie dołączyłem do niego i Victorii. - "I teraz żałuję tego..." dodał po chwili. "Już!" krzyknęła w myślach Alice. Wszystko było gotowe. Najchętniej porwałbym Bellę wtedy i zabrał gdzieś. Jednak trzeba było stwarzać pozory. Znowu.
- Czy jesteście pewni, że w ogóle warto?
Czy warto?! Ryknąłem głośno. To jest moja miłość, mój sens życia! Warta każdego poświęcenia.
Carlisle spojrzał na niego z posępną miną.
- Obawiam się, że musisz teraz dokonać wyboru.
"Zostać? Jest ich więcej... Ale James mnie znajdzie... Choć oni mają tę dziwną dietę... Niewiadomo, jaki potencjał skrywają... Ale jest i Victoria"
- Intryguje mnie wasz styl życia, ale nie zostanę, by go zasmakować. Nie żywię do nikogo z was złych uczuć - po prostu nie mam zamiaru zmierzyć się z Jamesem. Sądzę, że udam się na północ, do tej rodziny mieszkającej koło Denali. - "Powiedzieć im...?" - Nie lekceważcie możliwości Jamesa. Posiada błyskotliwy umysł i niezwykle wyczulone zmysły, a wśród ludzi czuje się równie swobodnie jak wy. Z pewnością nie będzie dążył do bezpośredniej konfrontacji... Jest mi niezmiernie przykro za to, co się tu wydarzyło. Mówię to szczerze. - Ukłonił się i coś jeszcze pomyślał, ale nie zwróciłem na to uwagi. Zainteresowała mnie inna rzecz. James przybliżał się i oddalał, tak więc co chwila traciłem z nim mentalną więź. Czy wie...?
- Odejdź w pokoju - powiedział Carlisle do Laurenta. Znów udało mi się usłyszeć Jamesa. W jego myślach ponownie była ta znajoma twarz. Potem jakieś polecenie wydawane Victorii. I znów cisza.
- Ile jeszcze? - spytał ojciec "Gdzie on jest?"
Esme otworzyła okiennice.
- Jest jakieś trzy mile od rzeki. Krąży, czekając na swoją towarzyszkę. - Pewien, wskazywałem na pobliskie drzewa. "Niedaleko..." pomyślał Emmett.
- Jaki macie plan? - spytał Carlisle ponownie.
- Odwrócimy jego uwagę, a wtedy Alice i Jasper odeskortują Bellę na południe. - Jak na zawołanie usłyszałem niemy okrzyk Alice "Edward, gotowe! Za 10 minut odejdzie"
- A potem? - Ponowne pytanie. Potem? Kto to wie? Potem nie będzie nic. Tydzień cienia. Z dala od miłości...
- Gdy tylko Bella znajdzie się w bezpiecznej odległości, zapolujemy na gada - oświadczyłem zimnym tonem. Zimnym? Czy taki chciałem być? Najwyraźniej tak. Ale czego ja tak właściwie chciałem? Spokoju, ciszy...? Nie... pragnąłem, by cofnąć czas... By Bella nie cierpiała.
- Chyba nie mamy innego wyboru - przyznał Carlisle ponuro.
- Weź ją na górę - powiedziałem do Rosalie. - Zamieńcie się ubraniami.
- Dlaczego ja? - syknęła. - A kimże ona jest dla mnie? To ty ją sobie sprowadziłeś na naszą zgubę.
- Rose... - powiedział cicho Emmett, kładąc dłoń na jej ramieniu. Strąciła ją.
"Nie chcemy jej w naszej rodzinie" dodała w myślach. Żal ścisnął mnie za gardło. Nie mogłem spojrzeć jej w oczy i odwróciłem się do matki.
- Esme? - powiedziałem zdławionym głosem.
- Jasne.
"Wszystko będzie dobrze..." pomyślała jeszcze, zabierając Bellę na górę.
Nieprawda.
"Mów, co się działo. Nic mi nie powiedzieliście! Jaki jest plan?!" przekazał mi w myślach Carlisle.
- Bella wpadła na ten pomysł... - zacząłem, ale urwałem po chwili, widząc, że Emmett patrzy pytająco. Zacząłem od nowa. - Plan jest taki: Alice i Jasper wywiozą Bellę do Phoenix.
- A ty? - zapytał Carlisle już na głos.
- Zostaję... - zdołałem wykrztusić i zamilkłem. Emocje, dotąd trzymane w ryzach, znalazły ujście. Zostaję... Emmett dokończył za mnie.
- Zostajemy - powtórzył, stanowczym głosem, nie patrząc na mnie. - Zastawimy na niego pułapkę i jak Bella będzie daleko... dorwiemy go.
"Idę spakować sprzęt. Wszystko będzie dobrze..." pomyślał i zniknął za drzwiami do garażu. Cholera, co oni mieli z tym 'wszystko będzie dobrze'? Nic nie będzie dobrze, bo wszystko zniszczyłem. Życie ukochanej, rodziny i swoje. Moją twarz znów wykrzywił grymas bólu. Carlisle, widząc to odwrócił się do szuflady i zaczął szukać telefonów. Tylko Rosalie patrzyła prosto na mnie, wręcz rozkoszując się moim cierpieniem. "Sam tego chciałeś" pomyślała i zmieniła wyraz twarzy na pogardliwy. Ale ja nie chciałem, nie chciałem narażać Belli, rodziny...
Usłyszałem na schodach kroki reszty rodziny. Znów pojawiła się maska. I szybkie postanowienie, że nie pokażę jej bólu.
- Esme i Rosalie wezmą twoją furgonetkę, Bello - Carlisle zaczął wydawać komendy. Po chwili odpłynąłem. Myśli Jamesa na powrót stały się wyraźne. Według moich ustaleń wynikało, że znajdował się przy zjeździe do naszego domu. Czekał...
- Alice, Jasper - weźcie mercedesa. Na południu Stanów przydadzą wam się przyciemniane szyby.
- My pojedziemy jeepem. Alice, złapią haczyk? - spytał Carlisle przyszywaną córkę.
Skupiłem się na myślach Alice. Po chwili nawiedziła ją odpowiednia wizja. James biegnący za jeepem. Victoria za furgonetką.
- James pójdzie waszym tropem. Kobieta będzie śledzić furgonetkę. Powinniśmy zdążyć się im wymknąć.
- Chodźmy. - Carlisle ruszył w kierunku kuchni.
Spojrzałem na Bellę. Po jej policzkach spływały łzy. Miałem nie pokazywać uczuć. Chciałem jej tyle powiedzieć... Ale co? "Na pewno jeszcze się zobaczymy?" Ale ja tego nie wiedziałem. Nie byłem niczego pewny. W końcu nie powiedziałem nic. Ująłem ją w pasie i przycisnąłem mocno do siebie. Zatraciłem się w tym pocałunku. Puściłem ją dopiero, gdy poczułem, że gardło wypełnia żar i emocje malują się na mojej twarzy. Niestety nie zdążyłem. Cień bólu zniekształcił maskę. Odwróciłem się i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Zatrzymałem się na chwilę na schodach i spojrzałem na Bellę ostatni raz. W jej oczach widziałem się strach. "Wynagrodzę jej to" powtórzyłem na głos.
Nękany wyrzutami sumienia podszedłem do jeepa. Usłyszałem jak Carlisle rozmawia z Esme.
Ostatni raz zerknąłem w stronę domu.
Chwilę później pędziliśmy szosą. W krzakach mignęła mi twarz Jamesa. Potem zobaczyłem w myślach Victorii furgonetkę Belli. Wszystko poszło zgodnie z planem. Zadzwoniłem do Alice.
- Wampirzyca biegnie za Esme i Rosalie - powiedziałem i rozłączyłem się szybko, z obawy, że tropiciel podsłucha.
Po odłożeniu słuchawki przysłuchiwałem się jeszcze myślom Jamesa.
Minęliśmy Forks.
"Będę tęsknił, kochanie..."