Zdobyć zaufanie rozmówcy
Rozmowa z Jolantą Delurą, dziennikarką Radia Centrum
Jak długo pracujesz w radiu?
Radio Centrum wystartowało w 1992 roku, a ja przyszłam w 1995, czyli dokładnie w trzecią rocznicę działania.
A wcześniej?
A wcześniej studiowałam w Poznaniu polonistykę i bardzo mi zależało na tym, aby w Poznaniu pozostać. Miałam tam wielu przyjaciół, z którymi nie chciałam się rozstawać. Chwyciłam się wtedy jedynej okazji, jaka się nadarzyła, czyli pracy w bibliotece Akademii Wychowania Fizycznego. Bardzo to sobie chwalę, bo był to okres naprawdę pięknych przyjaźni, które zachowały się do dzisiaj. Wtedy pojawił się taki moment, kiedy nie miałam w Poznaniu już nic do robienia, a należę do takich ludzi, którzy lubią, kiedy coś się dzieje dookoła nich, kiedy można twórczo działać i działałam tworczo tak długo jak się dało. Wszystko ma jednak swój kres i taka zwykła praca biblioteczna zupełnie przestała mi odpowiadać. Postanowiłam ruszyć w świat i smakowałam go na zachodzie Europy. Wyjechaliśmy z przyjaciółmi do Hamburga, gdzie robiliśmy to, co robią Polacy za granicą. Dokładnie to samo. Oprócz tego pracowałam w tamtejszych gazetach, wydawanych przez kościół i polonię.
Czy właśnie wtedy pojawił się pomysł, żeby zostać dziennikarką?
W ogóle nie było takiego pomysłu. Nigdy mi to nawet do głowy nie przychodziło. Miałam mało realne pomysły. Myślałam o pisaniu, ale jak tu się utrzymać z pisania? Trzeba być naprawdę bardzo dobrym pisarzem, a ja bardzo dobrym pisarzem niestety nie jestem. Dziennikarzem jestem przez przypadek. Kiedyś po prostu uciekłam z Kalisza, bo wydawało mi się, że świat jest wszędzie, tylko nie tutaj. Uciekłam więc do Poznania, a potem jeszcze dalej; ale przyszedł taki moment, kiedy zobaczyłam, że świat jest wszędzie taki sam i wszystko zależy od tego, jakich ludzi ma się wokół i czym się zajmuje. Zapragnęłam powrócić z zupełnie nowym spojrzeniem i nastawieniem do Kalisza i nie żałuję tego. Na początku jednak było trudno, bo nie było dla mnie pracy. Poloniści byli na samym dole listy potrzebnych zawodów w Urzędzie Pracy. Szukałam pracy bezskutecznie, aż pojawiło się ogłoszenie, że poszukuje się dziennikarzy do Radia Centrum. Udawałam, ze w ogóle tego nie widzę i nie słyszę.
Dlaczego?
Po prostu mnie to nie interesowało. W końcu zdenerwowało to moją mamę i dla świętego spokoju, żeby nie robić mamie przykrości poszłam spytać, jak to jest z tym ogloszeniem. Ku mojej radości okazało się, że jest już nieaktualne. Spotkałam się wtedy z Robertem Kucińskim, który pytał, co chciałabym w radiu robić. Powiedziałam, że mogę zajmować się kulturą lub tematami religijnymi. Ucieszył się, bo właśnie szukał kogoś takiego. I tak się to zaczęło. Byłam zaskoczona, że ta praca zaczęła sprawiać mi dużo radości. Dobrze jest czasem pozwolić, aby niósł nas prąd życia.
Jak oceniasz zmiany w mediach, również tych lokalnych, po kilkunastu latach pracy w radiu?
Jest inaczej. Widać komercjalizację. Widać pogoń za słuchaczem, aczkolwiek nie jestem przekonana czy to idzie w dobrym kierunku. Kiedy zaczynałam pracę, w radiu było miejsce na znacznie więcej dłuższych form, na przykład na felietony Andrzeja Zmyślonego, który opowiadał o Kaliszu. Wiem, że te audycje cieszyły się sporą popularnością. Teraz tego nie ma. Tłumaczy się, że współczesny słuchacz chce formy krótkiej, chociaż spotykam ludzi, którym brakuje długich form. Wydaje mi się, że to trudny temat i ciężko jest zdecydować, w jaki sposób powinniśmy trafiać do słuchaczy.
W Kaliszu można by było spokojnie wydawać tylko jedną gazetę. Kiedy czyta się wszystkie nasze gazety, to widać, że piszą o tym samym i czasem nawet dokładnie tymi samymi słowami. Kiedy patrzę na moje koleżanki i kolegów, to widzę, że ich wiadomości zabija pośpiech. Biegają, zadają mnóstwo pytań i wydaje się, że sami lepiej wiedzą, co się dzieje, nie słuchają wnikliwie tego, co ma do powiedzenia rozmówca. Dlatego najciekawsze sprawy wypływają wtedy, kiedy dziennikarz zwija sprzęt i zbiera się do wyjścia. Wtedy ten oszołomiony rozmówca przypomina sobie, co tak naprawdę chciał powiedzieć. Umykają najważniejsze i najciekawsze rzeczy.
Twoje marzenie o pisaniu poniekąd się spełniło, bo współpracujesz także z prasą. Ile czasu zajmuje ci zebranie potrzebnych informacji dla radia, a ile do tekstu?
Różnie. Czasem trzeba długo docierać do tego, co się dzieje i gdzie się dzieje. Czasem jest to kwestia refleksu, znajomości ludzi i terenu. Tematy czasem rzeczywiście leżą na ulicy i wychodzą naprzeciw i wtedy bierze się kogoś za węgieł, przepytuje i w ciągu pięciu minut mam materiał. Myślę, że trzeba najpierw zdobyć zaufanie ludzi i pokazać im, że mają w mediach przyjaciela, kogoś kto może im pomóc w pokazaniu tego, co robią. Wtedy chętnie mówią o swoich przedsięwzięciach i z dużym wyprzedzeniem informują o kolejnych planach. Myślę, że dobre, przyjazne więzi są bardzo istotne. Tak też zresztą pojmuję moje dziennikarstwo, nazywam je dziennikarstwem służebnym. Nie zależy mi na kreowaniu siebie, ale na tym, żeby jak najwięcej ludzi słyszało, że ktoś robi coś interesującego.
Chyba nie jest łatwo być dziennikarzem w takim małym ośrodku jak Kalisz, gdzie wszyscy się znają i każdy czegoś chce?
Nie narzekam. Moja sfera jest jasno określona. Jestem dziennikarzem kulturalnym i katolickim, w związku z tym omijają mnie boje z dużymi instytucjami. To chyba dobrze, bo nie mam natury wojownika, nie umiałabym działać jak Elżbieta Jaworowicz. Nikt mnie nie napastuje, żebym zwalczyła jego paskudnego sąsiada.
Ale przecież ktoś zawsze może mieć do ciebie pretensje, że nie powiedziałaś o jego imprezie.
Do tej pory nie było takich głosów. Staram się mówić o wszystkich, o tych, którzy robią coś dużego i tych, którzy działają na własną skalę. Nie każde wydarzenie musi być na najwyższym poziomie. Ważne jest, żebyśmy na wszystkich dostępnych poziomach robili coś sensownego. Każdego należy zachęcać, bo to wyzwala w ludziach pozytywną energię. Jeśli w mediach mówią o małej wystawie w bibliotece, to ja również mogę zrobić coś ciekawego, co będzie widoczne, docenione.
Czytałam w „Kalisii Nowej” twoje teksty o Zawodziu. To trudny temat, wymagający kompleksowej wiedzy. Ile czasu zajmuje ci napisanie takiego materiału?
Pochodzę ze Starego Miasta, nieopodal Zawodzia i rzeczywiście jest to temat, który mnie bardzo interesuje, ale też denerwuje. Tak jak w dziennikarstwie, tak i w nauce powtarza się, jak cielę za panią matką te same stwierdzenia, podczas gdy temat krzyczy, żeby zadać pewne pytania. Ciągle szukam odpowiedzi, trzymam się tego jak pijany płota, nie odpuszczam. Do dzisiaj na przykład nie wiem, czy święty Wojciech był w Kaliszu. Jedni mówią że tak, inni - że nie, a to naprawdę jest ważne, żeby sięgnąć do początków kościoła kaliskiego, bo kryje się tam mnóstwo rzeczy, o których się nie mówi. Manipulowano legendami kaliskimi, w których kryje się jednak trochę prawdy. Widzę, że coraz częściej ludzie zaczynają się zastanawiać nad moimi pytaniami, chociaż czasem brzmią trochę po wariacku. Nie chodzi oczywiście o wymyślanie nowych teorii, ale o to, że mamy temat, którym należy się poważnie zająć. Dzięki Zawodziu Kalisz może być bardziej widoczny. Kalisz jest miastem wielu straconych szans i dlatego wyciągam takie tematy, żeby chociaż trochę tę szansę wykorzystać.
Czy jest taki temat, którego byś się nie podjęła?
Na pewno polityka. Jestem prostolinijna i naiwna jak dziecko i myślę, że każdą bzdurę można by mi było wcisnąć i okłamać mnie na wiele różnych sposobów, dlatego że wierzę ludziom; chociaż czasem, kiedy oglądam tematy sportowe, dziwię się, że dziennikarze nie zadają politykom najprostszych i najbardziej podstawowych pytań, które mogą rozmówcę wprawić w zakłopotanie.
A czy w trakcie robienia jakiegoś materiału zdarzyło ci się uznać, że to jednak nie nadaje się do publikacji?
Tak. Są czasem tak intymne sprawy, których nie należy pokazywać ani rzucać na żer innym.
Czy pamiętasz jakąś najciekawszą lub najtrudniejszą sytuację, jaka przytrafiła ci się w trakcie pracy?
Pamiętam jak dziś moje pierwsze wyjście w teren. Była to sonda z okazji Walentynek. Dostałam taki sprzęt sporych rozmiarów. Ten sprzęt działał jedynie od czasu do czasu, ciężko było to opanować, więc czasem podczas rozmów udawałam, że się nagrywa, kiedy widziałam, że nic się nie dzieje. Pytałam wtedy o miłość i ludzie bardzo pięknie odpowiadali, pokazywali różne aspekty miłości. Zaskoczyły mnie dwie wypowiedzi; pierwsza to była wypowiedź dwojga młodych ludzi, którzy szli objęci i kiedy zadałam im to pytanie, to popatrzeli na mnie wielkimi oczami i powiedzieli: miłość...? nie wiemy, czym jest miłość. To było pierwsze zaskoczenie. Drugie zaskoczenie to był pewien starszy pan, do którego podeszłam, przedstawiłam się najgrzeczniej jak umiałam, zapytałam o miłość, a pan na to: pani! Co mi pani będzie tu o takich świństwach opowiadać! Poza tym bardzo ważna dla mnie była ta chwila, kiedy współprowadziłam relację radiową z wizyty Jana Pawła II w Kaliszu. Wtedy posmakowałam tego wielkiego świata - na co dzień nie ma tej całej otoczki, biura prasowego, akredytacji.
Jesteś bardziej rzemieślnikiem czy artystą?
Nie czuję się artystą. Rzemieślnikiem właściwie też nie. Czuję się amatorem, bo robię coś z miłości.
Kiedy Jola Delura przestaje być dziennikarzem? Kiedy wchodzisz do domu, stajesz się prywatną Jolą?
Ostatnio wychodzę z domu rano i wracam późnym wieczorem, więc trudno tutaj mówić o prywatności. Sporo ostatnio było różnych wydarzeń i właściwie nie miałam prywatnego życia. Czasem, kiedy są np. Spotkania Teatralne, jestem poza domem nawet później jak do dziesiątej wieczorem.
Czy jest tak, że po wielu latach pracy w mediach dziennikarz ciągle łowi tematy, nawet będąc w domu? Albo na urlopie?
Nie traktuję dziennikarstwa w taki sposób, nie łowię tematów. Dzieją się pewne wydarzenia. To miasto ma ich naprawdę sporo, jest tego mnóstwo, wystarczająco dużo, żeby żywić się tym, co samo przychodzi i specjalnie poszukiwać nie trzeba; aczkolwiek są takie tematy, o których warto powiedzieć. Wtedy kiedy jest czas, wyciągam te niezauważone sprawy, o których nie mówił nikt. Życie samo przynosi różne historie, które trzeba opisać w krótkiej formie, żeby było minimum słów i maksimum muzyki, jak to się teraz mówi.
Czy według ciebie można być dziennikarzem obiektywnym? Można zostawić swoje poglądy z boku?
Nie mam z tym specjalnego problemu. Zajmuję się kulturą, a ta jest akurat ponad poglądami. Pozostaje jeszcze kwestia rzetelności opisu, odpowiedzialności za słowo, uważnego słuchania, tego żeby niczego nie pominąć. Dla słuchacza może nie ma to największego znaczenia i dla dziennikarza również nie jest to wystarczająco znaczące czy powie się o czymś tak albo inaczej, ale dla rozmówcy jest to ważne. Ten człowiek chce, żeby to, co ma do powiedzenia, było przekazane w sposób rzetelny i tak, jak on to widzi i tutaj trzeba bardzo uważać, bo na tym właśnie buduje się zaufanie, które zaowocuje następną informacją. Może być też tak, że ktoś odmówi następnym razem, bo będzie zawiedziony. Spotkałam wielu takich ludzi, którzy mówili, że z tym czy innym medium nie będą rozmawiać, ponieważ nie przekazało ich informacji tak, jakby sobie tego życzyli. Wydaje mi się, że jest to ważna rzecz, na którą warto zwracać uwagę.
Co jest potrzebne do bycia dziennikarzem?
Miłość do tego zawodu (śmiech). Trzeba to kochać, bo to jest zawód, który głęboko ingeruje w osobiste życie człowieka. Trzeba czasem rezygnować ze spotkań z przyjaciółmi na rzecz jakiejś imprezy, na której niekoniecznie chciałoby się być nawet prywatnie. Poza tym ważne są kompetencje, trzeba słuchać tego, co inni mówią o naszej pracy, żeby móc korygować to, co się robi.
Rozmawiała: Mirka Zybura