Przenieść Izrael do Europy Turyngia czy Polska ?
Izrael dokazuje
Felieton • „Nasz Dziennik” • 30 listopada 2013
Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka - powiada przysłowie. W ubiegłą niedzielę tak zwana „Grupa 5 plus 1” to znaczy Stany Zjednoczone, Chiny, Rosja, Wlk. Brytania, Francja i Niemcy, podpisały porozumienie z Iranem na podstawie którego Iran obiecał, że nie będzie wzbogacał uranu w stopniu przydatnym do produkcji broni jądrowej, w zamian za co światowe mocarstwa złagodzą nałożone na ten kraj sankcje ekonomiczne, przede wszystkim - odblokują eksport irańskiej ropy. Porozumienie to zostało ostro skrytykowane przez Izrael jako „złe i niebezpieczne”, jako „historyczna pomyłka”. Nie byłoby w tym może niczego osobliwego, gdyby nie pogróżka, że Izrael „nie pozwoli, by Iran rozwinął swój potencjał wojskowo-nuklearny”. To znaczy - co konkretnie zrobi?
Wprawdzie naturalnym stanem w stosunkach międzynarodowych jest stan anarchii, będący uboczną konsekwencją suwerenności państwowej, ale obok suwerenności mamy też mocarstwowość, to znaczy - posiadaną przez niektóre państwa zdolność egzekwowania ustanowionych przez siebie praw również poza swoimi granicami. Porozumienie zawarte z Iranem jest właśnie rodzajem takiego prawa, przeciwko któremu Izrael zamierza wierzgać. Każdemu wolno wierzgać, jak chce, chociaż oczywiście do czasu, bo trudno się spodziewać, by mocarstwa, które porozumienie z Iranem podpisały, takie dokazywanie tolerowały, zwłaszcza na dłuższą metę. Nie mogą tego zrobić choćby z obawy utraty prestiżu, która jest początkiem końca mocarstwowości.
W takiej sytuacji to nie Iran, tylko Izrael mógłby zostać uznany za awanturnika stwarzającego śmiertelne niebezpieczeństwo dla społeczności międzynarodowej. Uznany tym łatwiej, że przecież Izrael nie tylko dysponuje bronią jądrową, co zresztą próbuje niezbyt starannie ukrywać, ale przede wszystkim dlatego, że właśnie Izrael wielokrotnie, a nawet z pewną ostentacją, lekceważył rezolucje Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych, o co dzisiaj oskarża nie tylko Iran, ale również - sygnatariuszy porozumienia. Takie oskarżenia ze strony Izraela nie są specjalnie taktowne. O ile dotychczas społeczność międzynarodowa traktowała izraelskie nietakty wyrozumiale ze względu na masakrę europejskich Żydów dokonaną przez Rzeszę Niemiecką w czasie II wojny oraz nadreprezentację Żydów wśród światowej finansjery, to przecież trudno oczekiwać, że ta wyrozumiałość będzie nieskończona, na podobieństwo cierpliwości Boskiej.
A dlaczego Izrael wykazuje taką determinację w sprawie Iranu? Wyjaśnił to 4 października br. izraelski minister rozwoju, wody i energii Silvan Szalom z Likudu zauważając, że „kiedy Iran będzie miał własną bombę atomową, wtedy Turcja, Egipt i Arabia Saudyjska będą chciały własnych bomb i cały region całkowicie się zmieni. W takiej sytuacji gdy nasi sąsiedzi będą posiadać broń jądrową wycelowaną w miasta Izraela, kto będzie chciał żyć w Izraelu?” Okazuje się, że chodzi nie tyle o Iran, co o „sąsiadów”, a nawet aktualnych sojuszników!
I dopiero na tym tle możemy docenić propozycję, jaką przed kilkoma laty przedstawił w niemieckiej prasie pewien malarz, by ze względu na niepewną sytuację na Bliskim Wschodzie przenieść Izrael do Europy. Wymienił dwie lokalizacje: Turyngię i Polskę. Ponieważ w Niemczech malarze dochodzą niekiedy do dużego znaczenia politycznego, a także, a może nawet przede wszystkim dlatego, że ze strony Izraela i żydowskich organizacji wiadomego przemysłu nasilają się naciski akurat na Polskę, by zrealizowała żydowskie roszczenia szacowane na 65 mld dolarów, prawdopodobieństwo przeniesienia Izraela do Turyngii jest raczej niewielkie, a w każdym razie - znacznie mniejsze, niż do naszego nieszczęśliwego kraju - zwłaszcza gdyby na Bliskim Wschodzie rzeczywiście coś poszło nie tak, a wielkie mocarstwa postanowiły zrobić Izraelowi jakiś prezent na otarcie łez.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Ścieżka obok drogi” ukazuje się w „Naszym Dzienniku” w każdy piątek.