Fakty i Mity, nr 17 / 2015
Wiocha na wiejskiej
Z góry przepraszam, jeśli kogoś uraziłem pięknym słowem wiocha. Dla mnie - mieszkańca centrum Łodzi - słowo to brzmi prawie jak poezja, Inwokacja z „Pana Tadeusza".
Niestety, wiocha - oprócz urokliwego miejsca do mieszkania - oznacza również blamaż,
wstyd i słomę w butach. A znaczenia tej ostatniej tłumaczyć nie muszę.
Nie jest żadną tajemnicą, że wybrańcy narodu polskiego zachowują się często jak chamy lub idioci. Zbyt często. Zgadzam się z Korwin-Mikkem, że procentowo więcej jest
na świecie głupców niż ludzi mądrych Ale dlaczego akurat ci głupsi, a nie mądrzejsi mają
trafiać do Sejmu? Czy nie można by jakoś odsączyć z 20 milionów dorosłych Polaków
460 rozsądnych, kulturalnych, miłych, aby nas reprezentowali? Dlaczego po każdych
wyborach musimy się wstydzić za różne kreatury? W dodatku - co najgorsze! - często
te same?!
Zanim jeszcze trafiłem na Wiejską w charakterze posła, widziałem już w telewizorze
postów chlających, skaczących, bluźniących; a nawet posłanki, które „umieją coś tam, coś
tam", ale tylko po pijaku. Obecnie od ponad 3 lat widzę to wszystko od środka i... „smutno
mi, Boże", jak pisał Słowacki. Fakt, że widzę od środka gmachu Sejmu ludzi, których
wybrało 8, 10, 20 czy 50 tysięcy ich rodaków, oznacza, niestety, że widzę po tysiąckroć
więcej niż kiedyś w telewizji. Nie będę używał nazwisk, bo uważam, że to trochę niesmaczne
takie denuncjowanie bądź co bądź kolegów, choćby byli z PiS. Poza tym każdy jest przecież
człowiekiem i może mu się zapomnieć, zdarzyć, wymsknąć. Tylko, do cholery, trochę tego
za dużo...
Piotr Tymochowicz powiedział kiedyś, że 95 procent posłów to alkoholicy
lub notorycznie pijący. To chyba, niestety, prawda.
Kiedy przyjeżdżam do hotelu sejmowego, a zazwyczaj jest to wieczór poprzedzający
początek sesji, wita mnie odgłos niezliczonych libacji. Latem, przy otwartych oknach, muszą
to słyszeć warszawiacy mieszkający pół kilometra za sejmowym parkiem. Nie to. że jestem
abstynentem, bo nie jestem. Ale podczas sesji nie piję. To w końcu praca. W wolnych
godzinach chodzę na siłownię lub do Łazienek. Rozumiem, że kluby sejmowe muszą się
bratać, awanturnicy godzić, zaś politykierom mało jest mównicy plenarnej, więc wygłaszają
tyrady w pokojach. A do tego wszystkiego potrzebny jest alkohol. Ale dlaczego morze
alkoholu? Są tacy, którzy przez 3 sejmowe dni nie trzeźwieją. Kto ze zwykłych
śmiertelników podatników może sobie pozwolić na przychodzenie do pracy non stop pijany?
I to do odpowiedzialnej pracy! Prezes prywatnej spółki? Szybko by splajtował. Na koniec
sejmowego „triduum", w piątek rano, podczas głosowań, unosi się nad ławami poselskimi
chmura wyziewów, w których więcej jest C2H5OH niż tlenu.
Tam, gdzie leje się alkohol, tam też leją się po pyskach. Zwłaszcza posłowie PSL
i PiS są wyrywni. Ale wieczorami można też robić inne rzeczy, zwłaszcza jeśli zarabia się
prawie 10 tys. na miesiąc i jest się daleko od domu. Nooo, powiem, że na korytarzach
hotelu sejmowego można nieraz podziwiać prawdziwe piękności. Panowie posłowie nie
muszą się nawet z nimi przemykać jak jakieś zwykle fagasy. Wystarczy w recepcji
zameldować nocleg „córki" i sprawa formalnie załatwiona. Najlepszy alkohol jest do
kupienia na miejscu w sklepie lub w restauracji. Darmowe łóżko w przytulnym pokoju
na koszt państwa. Ale spowiednik tylko jeden wie, dlaczego z taką „córeczką" można też
spotkać żonatych posłów PiS czy innej Solidarnej Polski? Przecież kaplica sejmowa jest czynna 24 godziny na dobę... A później takiego reklamuje przed wyborami proboszcz
z ambony: „Mąż i ojciec rodziny, prawy katolik...". No tak, ale jeśli biskupi w Warszawie
przestawiają po pijaku latarnie, to co mogą robić w stolicy prawi katolicy? Ano mogą
przywłaszczać sobie - i to pod przewodem marszałka sejmu, drugiej osoby w państwie -
publiczne tysiące złotych z tzw. kilometrówek (traf chce. że to znów ci pobożni). Mogą też żreć i pić na koszt państwa. Pod warunkiem, że w knajpie mają wino za 1500 zł
i ośmiorniczki po stówie. O wylatanych samolotami dziesiątkach milionów na „polityczne"
wycieczki już pisałem. Po prostu chamstwo w państwie.
Zastanawia mnie ogólna - jak się wydaje - przypadłość Polaków na tzw. stanowi-
skach: robienie wiochy właśnie. I to nierzadko międzynarodowej. Przodował w tym sam
prezydent Kwaśniewski, często pijany, gdy przebywał za którąś ze wschodnich granic.
Dla odmiany Wałęsa mówił publicznie takie głupoty, że chyba lepiej, żeby jednak pił.
Ale weźmy otoczenie pierwszych garniturów - na przykład żonę byłego ministra,
aresztowaną za kradzież futer na Florydzie wespół z połowicą tego fircyka od zgadywania
melodii. Była wiocha? I to jaka! Tylko nieco mniejszą zaliczył Jarosław Kuźniar, spiker
celebryta, który zarabia coś około 100 tys. na miesiąc. Ten sam się wysypał, że przylatując
do USA, kupuje z kumplami w Walmarcie (wielkie sklepy wielobranżowe) wszystko,
co potrzebne na pobyt a przed powrotem do Polski oddaje to w ramach gwarancji.
Ot, taka polska zaradność. Zero wstydu! Przypomina mi się wycieczka do Watykanu,
gdzie sklepikarz na stoisku z dewocjonaliami żalił się, że najwięcej kradną Polacy,
w tym księża. No a wcześniej było: „Ratunku, Niemcy mnie biją" Rokity czy „Heil Hitler
i raus" wiceszefa Parlamentu Europejskiego Jacka Protasiewicza. I najnowszy .kwiatek" -
prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej Kazimierz Greń, który handlował biletami
przed stadionem w Dublinie. Naturalnie bileciki sobie jakoś .zorganizował". Wiocha
i wstyd na dwa państwa i narody! Pomniejszych „wiosek" nikt nie zliczy.
Czy to na pewno polska specjalność?
Zadałem sobie trud i prześledziłem zachodnie, unijne portale internetowe. Drobne
wpadki tamtejszych polityków to normalka. Ale takich numerów jak u nas - nie ma!
Jeśli już się zdarzy, to raz na kilka lat i obiega cały świat, jak w przypadku Strauss-Kahna,
dyrektora MFW, który poderwał pokojówkę.
Dlatego stokroć wolę moją wiochę nad Jeziorem Białym od tej sejmowej.
JONASZ