Jerzy Kwiatkowski "Literatura Dwudziestolecia":
Teoria Czystej Formy głosiła, że właściwy cel sztuki: doznanie "uczucia metafizycznego", będącego wyrazem "bezpośrednio danej jedności osobowości" - może być w teatrze, analogicznie jak w malarstwie, osiągnięte przede wszystkim dzięki pewnym konstrukcjom formalnym. Podobnie jak w obrazie elementami takich konstrukcji są barwy i kształty, tak w sztuce teatralnej są nimi "działania połączone z wypowiedziami." I podobnie jak w obrazie istotny jest sam układ barw i kształtów, nie zaś przedmioty przez nie sugerowane, tak i w dramacie istotę sprawy stanowią same napięcia miedzy owymi działaniami czy wypowiedziami, ich niezwykłość, dziwaczność, oniryczność, niespodziewany, zaskakujący, szokujący charakter, nie zaś - "życiowe", psychologiczne, ideowe, społeczne treści, stanowiące tworzywo dla akcji dramatu i kwestii jego bohaterów. Przy czym - jeśli w dawnych epokach ów właściwy, metafizyczny cel można było osiągnąć w obrębie sztuki "normalnej", pozbawionej "rażących deformacji i bezsensów", obecnie jest to, zdaniem Witkacego, niemożliwe. Gwałtowne podwyższenie się poziomu estetycznej wrażliwości, będące udziałem ludzi początków XX w., sprawiło, że środki, jakimi posługiwali się dawni twórcy, przestały wystarczać. I - podobnie jak nowoczesny malarz musi posługiwać się deformacją przedstawianego przedmiotu - także i dramaturg musi deformować zarówno logikę akcji, jak psychologię postaci, dążyć zatem w kierunku bezsensu - na to, aby jego dzieło mogło wywołać efekt Czystej Formy i - w konsekwencji - uczucie metafizyczne.
Przedziwny świat dramatów Witkacego istnieje na pograniczu snu (ich bohaterowie stale czują się jak "we śnie") i rzeczywistości "na niby", której umowność, pewna jak gdyby tandetność, są celowo podkreślane - zarówno przez burzenie iluzji, jak na inne sposoby, choćby przez zabawnie nieprawdopodobne podobieństwo jezyka, jakim posługują się wszystkie postacie tych dramatów: języka pełnego szokującej bezceremialności, a zarazem naszpikowanego filozoficzną terminologią. Tonacja owa, jak gdyby po trosze kabaretowej zabawy w teatr, łagodzi, przydaje niejako cudzysłowu elementom grozy, brutalności, okrucieństwa, którymi - w sposób karykaturalnie hiperboliczny - przepojone są te dramaty. Bohaterowie ich strzelają do siebie jak do kaczek, torturują fizycznie i psychicznie, likwidują zbiorowo. Raczej niż żywi ludzie są to jednak jakieś jak gdyby stworzenia eksperymentalne, niepełne psychicznie, o zachwianym zmyśle moralnym, w rozbrajająco naiwny sposób cyniczne. Toteż - obcy pojęciu katharsis - tragizm dramatów Witkacego nie jest zazwyczaj wynikiem ich dziwacznych przygód "zewnętrznych", lecz czegoś innego.
Po pierwsze -- nigdy nie nasyconej tęsknoty za uczuciem metafizycznym. Po drugie - wielkiego syndromu katastroficznego.