Gdy Adolf Hitler doszedł do władzy w Niemczech w roku 1933, stosunki niemiecko-żydowskie (a znaczy to także: niemiecko-amerykańskie, niemiecko-angielskie) gwałtownie się pogorszyły. Hitler bynajmniej nie krył swojego antysemityzmu. Jego celem ostatecznym było wypędzenie Żydów z Rzeszy, dlatego też maksymalnie utrudniał im codzienną egzystencję w rządzonym przez siebie państwie.
window.google_render_ad();
Pomijając antyżydowskie bojkoty, wybijanie szyb w sklepach, wybiórcze fizyczne maltretowanie niewinnych ludzi (co nie zawsze było po myśli czynników oficjalnych), prawną „zachętą” do emigracji stały się rasistowskie (w rozumieniu hitlerowców - Żydzi przecież nie są osobną rasą) Ustawy Norymberskie wzorowane na ustawach obowiązujących w kilkudziesięciu stanach USA. Z drugiej strony oliwy do ognia dolewało światowe żydostwo, postulując gospodarczą i finansową wojnę z Niemcami, organizując marsze protestacyjne, bojkoty niemieckich towarów, inspirując wreszcie zamachy na drugo- i trzeciorzędne figury hitlerowskiego reżimu (zamordowanie przywódcy NSDAP w Szwajcarii - Wilhelma Gustloffa, śmiertelne ranienie sekretarza ambasady niemieckiej w Paryżu Ernsta von Ratha, którego zresztą trudno byłoby podejrzewać o zoologiczną nienawiść do Żydów).
Godzi się przy okazji wspomnieć, że ta ryzykowna i samobójcza polityka spotykała się z protestem ze strony wielu niemieckich Żydów - hołdujących tradycyjnemu przywiązaniu (żeby nie powiedzieć: miłości) do kraju uważanego za jedyną ojczyznę. Przyznajmy, że było to trudne i tragiczne uczucie bez wzajemności2. Stosunki niemiecko-żydowskie w latach trzydziestych XX wieku (a nawet pózniej, w pierwszej fazie II wojny światowej) mają też inne oblicze, wyznaczone wspólnotą celów hitlerowców i żydowskich nacjonalistów - syjonistów. W końcu jedni i drudzy zgadzali się na uznanie Żydów za odrębny naród (czemu przysłużyły się - paradoksalnie? - Ustawy Norymberskie) mający aspiracje państwowe.
Najcelniej wyraził to rabin Leo Baeck3, który stwierdził, że Hitlerowi i syjonistom chodzi o to samo: dysasymilację (wyodrębnienie) Żydów. Natomiast to, czy wyjadą do Palestyny - jak chcieli syjoniści - czy w inne miejsce (hitlerowcy snuli tu rózne koncepcje, czasami fantastyczne) było sprawą drugorzędną. Jest rzeczą dowiedzioną, chociaż taktownie skrywaną, że syjonizm do roku 1938 (piąty rok władzy Hitlera!) miał się w Niemczech jak najlepiej. Ukazywały się syjonistyczne książki (w tym sponsorowane przez NSDAP „Państwo żydowskie” Teodora Herzla - bez wątpienia biblia nacjonalistycznie i proemigracyjnie nastawionych Żydów) i czasopisma. W roku 1936 w sercu III Rzeszy, Berlinie, odbył się Kongres Syjonistyczny. Złowrogie Schutzstaffeln (SS) z wielką gorliwością udzielały szerokiego wsparcia dla działań syjonistów. Przyszli ludobójcy wizytowali Palestynę (Leopold von Mildenstein spotkał się w kibucu „Dagania” z przyszłym prezydentem, Izraela - Dawidem Ben-Gurionem; innym serdecznym rozmówcą Niemców był przyszły premier tego państwa - Levi Schkolnik - alias Eszkol); hitlerowcy czarterowali i opłacali statki z żydowskimi emigrantami płynącymi do Ziemi Obiecanej (co nie podobało się zresztą Anglikom), wchodzili w kontakty z miarodajnymi politykami żydowskimi i syjonistycznymi instytucjami na Bliskim Wschodzie (SD - służba bezpieczeństwa SS - współpracowała z „Haganą”, podziemną organizacją żydowsko-nacjonalistyczną w Palestynie, dostarczając jej między innymi broń; Ziemię Obiecaną wizytował również przed wojną słynny Adolf Eichmann. Rewizytowała go w Berlinie w roku 1939 Golda Meir - zapewne najgłośniejszy premier Izraela w dziejach tego państwa).
Władze niemieckie udzieliły wsparcia syjonistycznym obozom szkoleniowym i kibucom organizowanym na terenie III Rzeszy (było ich kilkadziesiąt, działały do roku 1942, powiewały nad nimi dumnie „Gwiazdy Dawida”), Gestapo służyło wszelką pomocą żydowskim emigrantom, a dzięki tak zwanemu układowi o transferze przekazano z Niemiec do Palestyny około 70 milionów dolarów, co miało wielkie znaczenie dla ekonomicznej stabilizacji żywiołu żydowskiego na tym obszarze. Przykłady tego typu kolaboracji można mnożyć... Nie możemy potępiać syjonistów - bez wątpienia żydowskich ultrapatriotów - za kontakty (owocne, bliskie, niemal koleżeńskie) z władzami hitlerowskimi. Ani o to, że w tym szczególnym czasie bardziej dbali o przyszłość niż smutną terazniejszość istotnej części własnego narodu. Przecież to oni właśnie wygrali Izrael, a pewnie i coś więcej. Zbrodniczy natomiast niemieccy naziści okazali się - jak to często w historii bywa - usłużnymi „poputczikami”.
Dariusz Ratajczak
Przypisy1 Hitler już u początków swojej kariery politycznej zastanawiał się nad kwestią emigracji Żydów z Niemiec. Być może zainspirował go swymi przemyśleniami Arthur Trebitsch-Lincoln (Moses Pinkeles), 100% Żyd, z którym na początku lat dwudziestych utrzymywał bliskie kontakty (Trebitsch m.in. wyłożył pieniądze na „Voelkischer Beobachter”). To właśnie Trebitsch uzmysłowił mu albo tylko ugruntował w nim przekonanie o jedności celów nazistów i syjonistów (szerzej o Żydzie-antysemicie Trebitschu, patrz: B. Hamann, Wiedeń Hitlera, lata nauki pewnego dyktatora, Warszawa 1999, ss. 223-228.)2 Uważam, że gdyby w przedwojennej masie 3,5 miliona Żydów polskich znalazło się zaledwie 40% procent autentycznych polskich patriotów (czy aż tak wiele wymagam?), nie istniałby problem uzasadnionych pretensji „rdzennych” Polaków (cokolwiek to znaczy) do Żydów. Tak samo, jak nie istnieje antagonizm na linii: „tubylcy”-polscy Ormianie, Tatarzy, Karaimi, wielkopolscy bambrzy itd.3 Leo Baeck, rabin, działacz społeczny, wybitny teolog. Bynajmniej nie był syjonistą. Do 1943 roku mieszkał w Niemczech, potem zesłano go do obozu koncentracyjnego w Terezinie, gdzie piastował funkcję przewodniczącego obozowej rady starszych. Zmarł 11 lat po wojnie w Londynie w wieku 83 lat.