„NIE W LICZBIE SIŁA”
- komentarz A. TALAGI, zastępcy redaktora naczelnego „Dziennika”, z 6.08.2008 r.
Pałac Prezydencki spiera się z rządem o liczebność armii i daty jej uzawodowienia. To ważne sprawy, ale nie decydujące w obronności. Najbardziej niepokoją nie owe podchody, ale milczenie wokół obrony terytorialnej. Bez niej profesjonalne wojsko, choćby najnowocześniejsze, nie obroni nas przed potencjalna agresją, na przykład rosyjską. Warto być w NATO, ale nie wolno zakładać jego automatycznej reakcji. Jeśli nawet nastąpi, potrzebny będzie czas, by podjąć decyzję i zebrać siły. Zanim tak się stanie, będziemy skazani tylko na siebie.
Prezydent wolałby, aby wojsko zostało uzawodowione w 2012 r. i liczyło 150 tys. ludzi, rząd - dwa lata wcześniej i 120 tys. Wszyscy zgadzają się jednak co do kierunku zmian. Chcemy armii dobrze wyszkolonej, zaopatrzonej w nowoczesny sprzęt.
Ten sensowny plan dopasowany do współczesnych wyzwań. Jej tworzeniu powinien jednak towarzyszyć program budowy licznych, choć znacznie gorzej uzbrojonych sił terytorialnych. W razie agresji mogą one stawić opór napastnikowi w skali powiatu czy gminy. Tworzyć ruchomy, zbrojny mur, który spęta ruchy wroga. Niektóre państwa Europy - Dania, Szwajcaria, Szwecja, Estonia i Finlandia - przyjęły koncepcję obrony totalnej. Dlatego ich obywatele płci męskiej kilka lub nawet kilkanaście dni w roku spędzają na ćwiczeniach wojskowych.
W razie potrzeby kraje te mobilizują liczne siły nieźle przygotowane do obrony. U nas
w wypadku zagrożenia armię zasili pobór. Do walki stanie masa mężczyzn, którzy latami nie odbywali żadnych szkoleń. Nie będzie to wojsko o wysokiej skuteczności działania. Armia zawodowa ma liczne zalety, ale i wady. Jest bardzo droga i czyni z wojaczki nie służbę obywatelską, lecz pracę, choć niezwykle niebezpieczną. W związku z tym pierwszym musi być n i e l i c z n a. Rząd pewnie ma rację, że docelowo stać nas tylko na 120 tys. zawodowców. W związku z drugim - podważa i tak już nadwątlony etos obywatelskiej służby. Istotniejsze jest jednak to, że w razie wojny nasze położenie skazuje nas na walki na dużym obszarze równinnym. Nieliczna armia nie wystarczy. Rzymianie mawiali, że kto chce pokoju, niech szykuje się do wojny. My szykujemy się raczej do ekspedycji zagranicznych i punktowej walki na naszym terytorium, niż do totalnej konfrontacji. W razie inwazji Finlandia cała stanie się polem bitwy, a niemal każdy Fin żołnierzem. W Polsce zamietliśmy problem obrony terytorialnej pod dywan. Skoro uporządkowaliśmy sprawy armii zawodowej, zabierzmy się za nią. Warto. POKAŻMY POTENCJALNEMU WROGOWI, ŻE NIE TYLKO ZAWODOWI ŻOŁNIERZE, ALE KAŻDY
Z NAS NIEŹLE STRZELA. TO STUDZI NAJGORĘTSZE NAWET ZAPAŁY WOJENNE.
* * *
Prof. dr hab. R. Jakubczak: Pogratulować Panu Redaktorowi strategicznego myślenia, którego brak wielu polskim "zawodowym" strategom. Jak rychliwe jest sojusznicze wsparcie ze strony bogatych
i zorganizowanych demokracji (nawet członków NATO) widać ostatnio w Gruzji, a tak niedawno mogli się
o tym przekonać również Turcy (por. przypis - zał. 27).
Kolejny raz potwierdza się mądrość starożytnych Polaków - umiesz liczyć, licz na siebie - bowiem ci, którzy liczą na innych, rychło przechodzą w nicość. Już tak jest, że tylko potrzeby wielkich nie cierpią zwłoki. Natomiast średni i mali, własnymi potrzebami mogą jedynie ocierać łzy rozpaczy i godzić się na długotrwałe gojenie ran upokorzenia - jeśli przedtem nie wezmą we własne ręce spraw swojego bezpieczeństwa. Stąd, współcześni Polacy nie mogą sobie pozwolić na to, aby ich strategia obronna opierała się jedynie na garstce (w stosunku do zasobów państwa), zawodowców formacji ekspedycyjnych wojsk operacyjnych, których możliwości w stosunku do potrzeb obrony terytorium narodowego są niczym. Bez obrony terytorialnej Polska nie ma strategicznej możliwości oraz operacyjnych sił na obronę własnego terytorium narodowego i zamieszkujących je obywateli, którzy łożą przecież znaczne sumy środków finansowych na bezpieczeństwo narodowe, jakże dotychczas nieudacznie budowane.
Warto mieć świadomość i tego, że 120-tysiecznym kontyngentem wojsk (nawet zawodowych) trudno bronić nie tylko Warszawy (o czym już w 1939 r. się przekonaliśmy), ale nawet przysłowiowej Wólki Mysiej. Więc zatroskanie musi budzić fakt, że tak ostry spór wywołuje wielkość Sił Zbrojnych RP, która jest wzięta "z kapelusza", bo nijak się ma do kanonów sztuki wojennej i narodowych potrzeb Polski.
Np. rosyjskie w Gruzji.