Profilaktyka wśród dorosłych, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 3, Profilaktyka niedostosowania społecznego, Zagadnienia


Profilaktyka wśród dorosłych: Jak to się robi?

Z Aleksandrą Karasowską, psychologiem, wykładowcą SWPS rozmawia Krzysztof Wojcieszek

Jak to się stało, że rozpoczęłaś pracę z dorosłymi, z rodzicami?

Kilkanaście lat temu zostałam zatrudniona w ośrodku terapii uzależnień jako terapeuta pracujący z dziećmi. Pacjenci ośrodka, alkoholicy i ich żony, dość szybko dowiedzieli się o tym i uznali mnie za eksperta od trudnych spraw. Najczęściej byli to rodzice nastolatków, udręczeni trudnymi zachowaniami swoich dzieci, pełni niepokoju i poczucia winy. Traktowali mnie jak ostatnią deskę ratunku. Przyprowadzali swoje dzieci i prosili: "Niech pani coś zrobi z moim synem. On jest taki nieodpowiedzialny i leniwy - zupełnie przestał się uczyć". "Moja córka wpadła w złe towarzystwo, kilka razy nie wróciła do domu na noc. Może pani przemówi jej do rozumu". "Mój syn bije młodszego brata. Może gdyby chodził na grupę, nauczyłby się współżyć z innymi".

Jedna z uzależnionych matek zaczepiła mnie kiedyś na korytarzu i zapytała, czy mogłabym porozmawiać z jej 16-letnią córką, bo ona teraz zaczęła się leczyć, jest nerwowa, potrzebuje spokoju, a córka zupełnie tego nie rozumie - przeszkadza, ciągle czegoś chce, głośno puszcza muzykę...

Z dziećmi było różnie. Niektóre z nich w ogóle nie zdecydowały się przekroczyć progu gabinetu. Pewien chłopiec nawet uciekł w czasie, gdy rozmawiałam z jego opiekunem. Część nastolatków stwierdzała, że nie wiedzą, po co przyszli na spotkanie, a gdy poczuli się bezpieczniej, wyznawali mi, że to mamie lub tacie bardzo zależało, żeby tu się pojawili

Niektóre dzieci skorzystały z proponowanej przeze mnie oferty, inne nie. Część nie potrzebowała pomocy terapeutycznej, ponieważ pomimo problemów w rodzinie zupełnie dobrze funkcjonowali. Byli też tacy, którzy zdecydowali się opowiedzieć o swoich przeżyciach w rodzinie, ale spostrzegali sytuację inaczej niż ich rodzice. Co innego stanowiło dla nich problem.

Jako "ekspert od dzieci" znalazłam się w trudnej sytuacji, gdyż nie byłam w stanie spełnić oczekiwań rodziców. W większości przypadków to właśnie rodzice mieli problem z zachowaniem swoich dzieci, i w żaden sposób nie mogli sobie z nim poradzić. Zdesperowani, próbowali przekazać część kompetencji rodzicielskich ekspertowi, mając nadzieję, że wywrze na dziecko oczekiwany wpływ.

Dla mnie to był bardzo ważny moment. Postanowiłam "oddać" rodzicom odpowiedzialność za wychowanie ich własnych dzieci i, oferując pomoc, zachęcić ich do pracy nad rozwiązaniem tych problemów. Okazja nadarzyła się podczas obozu terapeutycznego dla alkoholików i ich rodzin. Przemówiłam do zgromadzonych tam osób, zapewniając ich, że jako rodzice są najważniejszymi osobami w życiu swoich dzieci, a ja nie jestem w stanie ich zastąpić, bo to właśnie oni - rodzice - mają na nie największy wpływ.

Jak ci dorośli zareagowali na propozycję pracy? Mogła ona być dla nich zaskoczeniem. Szukali oferty dla dzieci, a znaleźli dla siebie?

Rodzice słuchali mnie uważnie, a potem zaczęli wyrażać swoją bezradność: "Próbowałem już tylu sposobów, ale na niego nic nie działa". "Mój ojciec mnie bił, a ja nie chcę bić dzieci i dlatego wchodzą mi na głowę. Nie wiem, jak z nimi postępować, żeby ich nie krzywdzić". "Gdy piłem - straciłem szacunek u dzieci. Teraz mnie nie słuchają". "Moja córka mnie lekceważy, dla niej liczą się tylko koleżanki".

Przyznałam rodzicom rację: wychowanie dzieci to bardzo trudne zadanie. Powiedziałam, że należy im się wsparcie i dlatego zamierzam otworzyć "Szkołę dla rodziców", w której będą mogli rozwijać swoje umiejętności wychowawcze. I rodzice rozliczyli mnie z tego zobowiązania. Tym razem to oni zaczepiali mnie na korytarzu przychodni i pytali, kiedy będzie ta szkoła. Nie miałam wyjścia - kilka miesięcy po tym obozie rozpoczęłam pierwszy cykl zajęć.

Na czym się opierałaś, układając program takich zajęć? Przecież wtedy była to praca pionierska i, o ile wiem, nie było żadnych wzorców takiej działalności w Polsce?

Opierałam się na dwóch pozycjach z literatury dostępnych w tym czasie (A. Faber, E. Mazlish, Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły, T. Gordon, Wychowanie bez porażek) oraz na własnych doświadczeniach rodzicielskich. Kiedy przeanalizowałam moje rodzicielskie porażki oraz treści zawarte w tych książkach, zrozumiałam, że potrzebny jest model dobrej relacji wychowawczej. Można go streścić w dwóch słowach: kochać i wymagać. Zadania rodzica wyznaczają potrzeby dziecka, które do prawidłowego rozwoju potrzebuje akceptacji swoich uczuć i potrzeb z jednej strony oraz stawiania rozsądnych granic z drugiej. Z autopsji wiedziałam, jak trudno jest zintegrować w rodzicielskich oddziaływaniach miłość i wymagania. W moich relacjach z własnymi dziećmi wahałam się pomiędzy postawą pobłażliwości (kiedy chciałam okazać im jak najwięcej miłości, wynagrodzić wcześniejsze błędy) a postawą nadmiernej surowości, rygoryzmu, kiedy czułam, że tracę nad nimi kontrolę. Długo nie widziałam innej możliwości niż takie miotanie się, aż kiedyś zrozumiałam, że można to połączyć: można dziecko jednocześnie kochać i wymagać od niego tego, co niezbędne. Zrozumiałam też, że ważna jest równowaga pomiędzy tymi dwoma aspektami w relacji z dzieckiem. Ile miłości, tyle wymagań. Praca z rodzicami potwierdziła moje założenia: większość z nich identyfikowała się tylko z jednym z aspektów swojej roli: "Jestem wymagający wobec syna. Nie potrafię mu okazać, że go kocham" lub "Tak bardzo kocham moją córkę, że trudno mi od niej wymagać czegokolwiek. Chciałabym jej wszystko dać".

Opierając się na tym modelu, wspólnie z rodzicami poszukiwaliśmy trzeciej, optymalnej postawy, którą nazwaliśmy dorosłym dojrzałym. Zajęcia warsztatowe były okazją do rozwijania umiejętności okazywania dziecku miłości, wspierania go, stawiania mu granic i wymagań. Rodzice uczyli się integrować oba te aspekty w swoich oddziaływaniach wychowawczych, reagować zgodnie z sytuacją, kierując się zarówno własnymi potrzebami, jak i potrzebami dziecka, odwołując się do swoich różnorodnych możliwości. Pierwotnie program obejmował sześć podstawowych tematów, z czasem jednak, biorąc pod uwagę postulaty rodziców, opracowałam nowe scenariusze zajęć, aż powstało ich kilkanaście.

To fascynująca opowieść o twoim psychologicznym odkryciu. A czy były jakieś sytuacje, epizody, postaci, które szczególnie utkwiły Ci w pamięci? Jakieś zaskoczenia?

Oczywiście. Pamiętam matkę kilkunastoletniego chłopca, która była w bardzo trudnym momencie swojego macierzyństwa. Rozwodziła się z mężem, który walczył z nią o miłość syna, i można powiedzieć, że wygrał: chłopak zamieszkał z nim, odrzucając propozycje matki, niemal zrywając z nią kontakt. Była ogromnie rozżalona, zraniona do głębi. Podczas zajęć okazywała całkowitą niewiarę w powodzenie jakichkolwiek metod budowania relacji z dzieckiem i wszystkie propozycje moje i grupy krytykowała lub odrzucała. Można powiedzieć, że była tzw. trudnym uczestnikiem, jednak jej postawa przynosiła też grupie pewne korzyści: rzucała wyzwanie, skłaniała do przemyślenia własnych metod, poszukiwania argumentów itp. Wielokrotnie miałam wrażenie, że uczestnictwo w tych zajęciach jeszcze bardziej ją rani, dotykając bolesnych uczuć. Zastanawiałam się, dlaczego przychodzi, skoro jest to dla niej takie trudne i nie widać, żeby coś z tych zajęć wynosiła. Ta kobieta nie potrafiła odnaleźć prawie żadnych korzyści dla siebie. Nie widziała też zmian w relacji z dzieckiem. Myślałam, że praca z nią jest moją porażką, aż do momentu, kiedy przypadkowo, po roku, spotkałyśmy się na ulicy. Okazało się, że syn jednak zamieszkał z nią. Wkrótce po zakończeniu zajęć zaczęła w sposób systematyczny budować kontakt z synem i wykorzystała do tego wiele umiejętności nabytych w "Szkole dla rodziców". Bardzo mi dziękowała za możliwość uczestniczenia w zajęciach!

Pamiętam też pewne spotkanie z grupą, które wiele mnie nauczyło. Pracowaliśmy nad rozwiązywaniem konfliktów w relacjach z dziećmi. Rodzice odgrywali scenki, próbując dojść do konstruktywnych rozwiązań. I nikomu się to nie udało! Zapewne popełniłam tu jakiś błąd w planowaniu zajęć, może w prowadzeniu, w każdym razie widząc, jak ucieka z nich energia i nadzieja, jak bardzo są sfrustrowani, poczułam się ogromnie winna. Było 10 minut do końca spotkania i wiedziałam, że już nic nie zdążymy wypracować. Bałam się, że po takim doświadczeniu, odmówią współpracy, nie będą chcieli przyjść na następne zajęcia. Zebrałam całą odwagę, jaką miałam w sobie, i poprosiłam, żeby powiedzieli, z jakimi uczuciami kończą spotkanie. Spodziewałam się najgorszego. Tymczasem jedna osoba po drugiej mówiła, że te zajęcia były bardzo prawdziwe, że tak jak w życiu rozwiązywanie konfliktów okazało się bardzo trudne i zobaczyli, że tego nie potrafią. Dlatego potrzebują więcej czasu, aby się nauczyć! Następne spotkanie, poświęcone konfliktom, było jednym z najbardziej twórczych i udanych w całym cyklu. Oba te doświadczenia nauczyły mnie pokory wobec rodziców. Zrozumiałam, że każdy z nich jest na innym etapie rodzicielskiej drogi, kierują się motywami, których ja często nie widzę, w ich życiu działają siły, na które nie mam wpływu. Czerpią z tych zajęć to, czego potrzebują i w takim tempie, jakie jest dla każdego z nich właściwe. W związku z tym, przyglądając się swoim błędom czy trudnościom w tej pracy, warto wyciągać wnioski, uczyć się, doskonalić. I nie warto oceniać, co jest, a co nie jest porażką. Dla rodziców wszystkie doświadczenia mogą okazać się ważne, mogą wywrzeć niespodziewany i niewidoczny dla prowadzącego wpływ na ich życie.

Co najbardziej Cię zdziwiło czy zaskoczyło w trakcie prowadzenia „Szkoły dla rodziców”? Czy z jakichś powodów bywało Ci trudno? Miałaś kryzysy w tej pracy?

Stopniowo zauważałam że zaciera się granica pomiędzy mną, jako osobą uczącą, a rodzicami, jako tymi, którzy się uczą. Odkryłam, że uczymy się razem, jedna strona od drugiej. Wielokrotnie, zmagając się z trudnościami wychowania swoich dzieci, odkrywałam nowe możliwości i dzieliłam się nimi z rodzicami. Wielokrotnie też w domu rozwiązywałam problemy, które wcześniej zostały rozpracowane w "Szkole dla rodziców". To był bardzo twórczy proces.

Chyba nie miałam większych kryzysów, raczej trudne doświadczenia, takie, jak opisałam wyżej, które jednak zawsze prowadziły do rozwoju.

Najbardziej zaskoczyli mnie sami rodzice. Podczas naszych spotkań wyzwalało się w grupie coś, co wykraczało poza proces rozwoju i uczenia się. Myślę, że była to Miłość. Trudno to opisać, po prostu czasami miałam wrażenie, że dzieją się cuda, że rodzice odkrywają jakąś bardzo głęboką więź z dziećmi, która wcześniej była ukryta, i czerpią z niej energię do podejmowania bardzo trudnych, często zaskakujących mnie działań. Prowadziłam wiele grup, ale nigdzie nie widziałam tego tak wyraźnie, jak wśród rodziców.

Jak odbierały tę pracę dzieci? Udział ich rodziców w jakichś dodatkowych zajęciach nie mógł przecież ujść ich uwadze.

Odbierały to bardzo różnie. Wydaje mi się, że zależało to od ich wieku. Pamiętam matkę małej, czteroletniej dziewczynki, która usłyszała, jak dziecko mówi do lalki, przyglądając się jej ubrankom: "No proszę, sama się ubrałaś. Pozapinałaś guziczki, włożyłaś spodenki ? to się nazywa samodzielność!".

Były też dzieci, które zaglądały rodzicom do książek, notatek i chciały dyskutować z nimi o wychowaniu dzieci. Niektóre chwaliły rodziców za postępy i same wysyłały ich na następne zajęcia. Nastolatkom czasami trudno było przyjąć zmiany w stylu komunikacji w rodzinie. Jedna z matek, kiedy próbowała aktywnie słuchać dziecka, odzwierciedlając jego uczucia, usłyszała: "No, coś ty matka, nie możesz mówić do mnie po polsku?". Jednak w tych przypadkach, gdzie rodzicom udało się zbudować lepsze relacje z dziećmi, one oddawały im to, co zainwestowali, okazując więcej miłości. Dla rodziców było to ogromne wzmocnienie.

A teraz trudne pytanie, bo bardzo syntetyczne: Jakie cele sobie stawiałaś i po czym poznałaś, że udało Ci się je osiągnąć?

Chyba najważniejszym celem było dla mnie wsparcie rodziców w ich roli wychowawczej. Cele szczegółowe to podniesienie umiejętności wychowawczych, pogłębienie wiedzy o rozwoju i potrzebach dziecka, zwiększenie świadomości dotyczącej zadań rodzicielskich. Wskaźnikiem realizacji tych celów były dla mnie zmiany, jakie zachodziły w relacji rodzic-dziecko (uczestnicy mówili o nich podczas spotkań), w sposobie mówienia o dziecku (z większą życzliwością, z miłością). Widziałam też, że w wyniku naszej pracy rodzice inaczej rozumieją i rozwiązują problemy wychowawcze. Postępują z większą świadomością swojej odpowiedzialności, konieczności wspierania dziecka i stawiania mu wymagań oraz zadbania o swoje i jego potrzeby. Podczas odgrywanych scenek mogłam obserwować wzrastające umiejętności uczestników.

Miałam też takie swoje osobiste, ważne dla mnie kryterium sukcesu w tej pracy: chciałam, aby rodzice rośli w siłę. I widziałam, że tak się dzieje, kiedy pozytywne zmiany w relacjach z dziećmi przypisywali sobie samym, swoim wysiłkom, a nie mnie czy zajęciom. Ideałem było dla mnie pozostać w cieniu, pracować tak, aby rodzice odzyskali swoją rodzicielską moc.

Czy sądzisz, że dziś potrzebna jest taka praca? Może współcześni rodzice są dojrzałymi dorosłymi i nie potrzebują specjalnego wsparcia w postaci "Szkoły"? Jak to dziś wygląda?

Taka praca wspierająca będzie miała sens, dopóki są rodzice, którzy potrzebują miejsca i okazji do rozwijania swoich umiejętności, do dzielenia się przeżyciami dotyczącymi wychowania dzieci, do otrzymywania wsparcia w trudnych momentach rodzicielstwa. Uważam jednak, że taka oferta dla rodziców nie jest wystarczająca. Zobaczyłam też ograniczenia tej formy pomocy. Jest ona adekwatna wtedy, gdy problemy rodzinne rzeczywiście mają swoje źródła w braku umiejętności, wiedzy, wsparcia. Ale spotkałam się z dużą liczbą rodzin, gdzie obserwowane trudności wychowawcze miały inny, poważniejszy charakter, a ich źródło leżało w głębokich zaburzeniach poszczególnych osób w rodzinie lub całego systemu rodzinnego. W tych rodzinach dochodziło do krzywdzenia dziecka, którego sygnałami były problemy wychowawcze. Jednak pomimo tego, że rodzina dramatycznie potrzebowała pomocy, rodzice nie byli gotowi z niej skorzystać, ponieważ w systemie działały mechanizmy zaprzeczania problemom. Są to przypadki wymagające innych działań, takich jak interwencja czy terapia np. dla osób uzależnionych, ofiar lub sprawców przemocy. Czasem potrzeba wręcz terapii dla całej rodziny. Są też rodziny, które same nie pokonają bariery jakiegokolwiek ośrodka, dla których uczestniczenie w zajęciach prowadzonych w laboratoryjnych warunkach nie będzie użyteczne. Wydaje mi się, że w tym przypadku jest potrzebna praca środowiskowa, wyjście do tej rodziny, może wejście na jej terytorium z próbą udzielenie wsparcia czy pomocy. Myślę tu np. o konsultantach rodzinnych. Takie formy pracy w Polsce dopiero się rozwijają, mam okazję uczestniczyć w jednej z nich i wydaje się, że otwiera to nowe możliwości.

Czy od tamtego czasu coś się zmieniło na korzyść lub niekorzyść pracy, którą wykonywałaś?

Trudno mi powiedzieć. Nie znam wyników badań statystycznych, a nie chcę się opierać na powszechnych opiniach, na przykład takich, które mówią o pogarszającej się kondycji polskiej rodziny czy też o wzroście agresji u młodzieży. Może jednak wzrósł poziom świadomości wśród rodziców? Na pewno wzrosła ilość samych "Szkół dla rodziców" i liczba przeszkolonych profesjonalistów. Oferta poradników z zakresu wychowania dzieci jest także coraz bogatsza. Pewnie te czynniki mogą się przyczyniać do wzrostu popularności takich metod pracy.

Jest z pewnością jedna korzystna zmiana: możliwość finansowania takich przedsięwzięć z funduszy europejskich.

Co chciałabyś przekazać osobom, które mają wpływ na realizowanie takich projektów np. w gminach?

Chciałabym powiedzieć, że warto inwestować w miejsca pomocy i rozwoju dla rodziców. Wobec wciąż niewystarczających, a nawet niekiedy rozczarowujących efektów profilaktyki adresowanej do dzieci, oddziaływania wobec rodziców wydają się być ekonomiczną i efektywną formą inwestowania środków przeznaczonych na profilaktykę. Wielu dorosłych podczas całego swojego rodzicielskiego życia ma niewiele okazji do refleksji nad swoją rolą wobec dzieci. Tutaj mają na to kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin. Nawet jeżeli w wyniku tego zmienią tylko niewielki obszar rodzinnych relacji, na przykład będą częściej chwalić dziecko albo porozmawiają z nim, gdy będzie chodziło smutne, to z punktu widzenia dziecka te doświadczenia mogą mieć ogromne znaczenie. Każdy z nas, kiedy wspomni swoje dzieciństwo, być może odnajdzie takie sytuacje: pochwała dodająca skrzydeł, rozmowa, która pomogła przezwyciężyć kryzys. A jeżeli nic nam się nie przypomina, to może oznaczać, że ich brakowało. Może gdyby nasi rodzice mieli szansę znaleźć się w grupie, przyglądać się jakby z zewnątrz, jak budują relacje z nami, daliby nam więcej takich dobrych doświadczeń. Tak właśnie mówili uczestnicy "Szkoły", kiedy odkrywali źródła swoich błędów i rodzicielskich porażek.

Dziękuję za rozmowę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Trening Lazarusa, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 3, Trening twórczości z metodyką, Z
Czym jest społeczeństwo (Socjologia edukacji), Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 1, Soc
Pogotowie opiekuńcze 3, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 3, Koncepcje opieki i pomocy,
Animacja jako koncepcja upowszechniania kultury, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 2, P
ANIMAT~3, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 2, Podstawy animacji społeczno-kulturalnej,
Zakres i formy pomocy społecznej, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 3, Koncepcje opieki
Trening Jacobsona, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 3, Trening twórczości z metodyką,
Kopczyńska- Animacja 4-5 (A S-K), Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 2, Podstawy animacj
Kopczyńska- Animacja 1 (A S-K), Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 2, Podstawy animacji
Prekursorzy animacji (A S-K), Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 2, Podstawy animacji sp
Jakie predyspozycje powinien posiadac animator, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 2, Po
Zasady funkcjonowania placówek opiekunczo, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 3, Koncepc

więcej podobnych podstron