Bogowie umierają - umysł żyje
Tadeusz Sobolewski
Na ekrany wchodzi dokument "Tybetańska księga umarłych". Dalajlama mówi w tym filmie: "Podnieca mnie myśl o śmierci, nareszcie będę mógł sprawdzić to, co całe życie praktykuję"
Lama z chłopcem, kandydatem na mnicha, idą przez kamienny księżycowy pejzaż...
Dzięki takim filmom buddyzm tybetański dociera do nas nie na zasadzie egzotyki ani jakiejś konkurencyjnej wiary, tylko jako wiedza o umyśle, do której można dojść drogą medytacji.
Ten dwuczęściowy francusko-kanadyjsko-japoński dokument (reż. Barrie Angus McLean, Yukari Hayashi, Hiroeki Mori) zrealizowano ponad dziesięć lat temu w Ladaku, indyjskiej części Tybetu. Od znanej u nas brytyjskiej "Trylogii buddyjskiej" różni się on charakterem - mniej medytacyjnym, bardziej oświatowym. Ten film, skromniejszy i nie tak malowniczy, zgrzebny, może nawet głębiej wprowadza w buddyzm tybetański.
Lama z chłopcem, kandydatem na mnicha, idą przez kamienny księżycowy pejzaż do wsi, gdzie umarł człowiek. Zastają lamentującą rodzinę. Lama gestem dłoni ucisza płaczki, rozwija z chusty księgę i zaczyna ją czytać zmarłemu. Księga jest spisana na osobnych, sztywnych kartach. To "Bardo Thodrol", na Zachodzie zwana "Tybetańską księgą umarłych" (polski przekład Ireneusza Kani, 1991) - przewodnik dla umierających, dokładny opis podróży pośmiertnej, jaką muszą odbyć, ze wszystkimi pułapkami, które muszą ominąć, żeby dojść do "pięknego światła". Według buddystów jest to światło naszej własnej świadomości.
Umarły słyszy? Wierzą, że tak. Podobne przekonanie mają kobiety z mazurskiej wsi odprawiające zmarłych, sfilmowane przez Małgorzatę Szumowską w dokumencie "A czego tu się bać". Tak czy inaczej - słyszą żywi: ci zgromadzeni wokół zmarłego w himalajskiej wsi i my, oglądający ten film.
Księga umarłych mówi o życiu. Nie trzeba być umarłym, żeby znaleźć się w stanie "bardo", w którym można rozpoznać naturę swego umysłu. Czy nie o tym samym mówi ewangeliczne zdanie: "Królestwo Boże w was jest"? Polecając wydaną u nas w 1995 r. "Tybetańską księgę życia i umierania" Sogjala Rinpocze (rinpocze znaczy nauczyciel) Jan Turnau zwracał uwagę, że "mimo różnic, jakże tu mądrość Wschodu bliska jest nauce Chrystusa".
Nauka buddyjska nie stanowi konkurencji wobec żadnej religii. Dlatego dziś tak rozprzestrzenia się na Zachodzie, w zgiełku znoszących się wzajemnie teorii naukowych oraz wierzeń, w narastającej konkurencji ateizmu i religii, z których każda uważa się za jedynie słuszną. Buddyzm wykracza poza te kategorie. Wykracza w ogóle poza wszelki dualizm. Pogłębia intuicje, które w religiach są ukryte pod formami podanymi do wierzenia, przypominającymi często baśń. Łatwo przyjmujemy tę "baśń" w stanie uniesienia i równie łatwo odrzucamy, nie znajdując dla niej pokrycia ani w doświadczeniu wewnętrznym, ani w intelektualnym dociekaniu. Buddyzm jest intelektualny.
"Bardo Thodrol" jest czytana zmarłemu przez wiele dni, również po ceremonii kremacji, bo według tutejszej tradycji jego umysł, poza ciałem, wciąż wędruje. Stan bardo daje szansę przyjrzenia się własnemu umysłowi z zewnątrz. Tę perspektywę na Zachodzie określono by jako "boską" - buddyzm tybetański nazywa ją stanem Rigpy, świadomością czystą. To "poznanie samego poznania, wiedza wiedzy".
W "Księdze umarłych" świat bogów - odrażających albo pławiących się w luksusie - których spotyka wędrowiec, jest światem iluzorycznym. Bogowie umierają - czysta świadomość żyje wiecznie. Groźne postacie bóstw z tybetańskich malowideł świątynnych kojarzące się z niesamowitym gardłowym mnisim śpiewem i dźwiękiem trąbit, tańczące potwory o granatowych twarzach, z wyszczerzonymi zębami i wytrzeszczonymi oczami - to tylko maski, którymi bawią się dzieci w klasztornych szkołach - projekcje ludzkich lęków i agresji. Tak właśnie o nich mówią święte teksty.
W tybetańskich medytacjach raz po raz pojawiają się terminy kojarzące się z filmem: światło, projekcja, ekran, filtr, maska. Jeśli przebijemy się przez "ekran" i rozpoznamy fantomy jako projekcje naszej świadomości, jeśli - jak mówi "Księga umarłych" - nie przylgniemy do nich, nie zastygniemy w przywiązaniu i strachu, lecz rozpoznamy naturę własnego umysłu, będziemy przebudzeni. Osiągniemy światło ("światłość wiekuistą"?), do którego mamy dostęp przez całe życie.
Kamera wychodzi poza izbę, w której była czytana "Księga umarłych". Kondukt z kolorową trumną wspina się po kamienistym zboczu. Górską drogą przechodzą czarne, jaki. Chłopcy w mnisich szatach bawią się maskami.
Ten krótki filmowy kurs wiedzy o śmierci pozwala inaczej spojrzeć na życie. Ze współczuciem. Jest ono czymś innym niż zwykła litość. Tybetańczyk definiuje to tak: litość to cierpienie plus lęk; współczucie to cierpienie plus miłość. Ze współczuciem patrzy na świat ktoś, kto widzi wszystkie istoty jako przemijające, a zarazem rozpoznaje w nich kogoś takiego jak my - uczestników tej samej drogi.
Od czasu pierwszej chińskiej inwazji w 1959 r. buddyzm tybetański rozlał się po świecie. Buddyści w poczuciu odpowiedzialności za świat, rozdają swoją mądrość - praktyczną instrukcję obsługi umysłu ludzkiego. W filmie widzimy, jak praktyka prowadzenia umierających stosowana jest w hospicjum w San Francisco. Powie ktoś: to tylko idee, wyobrażenia, metafory, obrzędy. Możemy przyjrzeć im się z bliska, rozumiejąc każde słowo, każdy gest. Te obrzędy wskazują na jakąś rzeczywistość. Prawdziwa rzeczywistość - według buddystów - kryje się w umyśle. Umysł zajmuje miejsce bóstw. "Znaczenie jest istnieniem. Interpretując wszechświat, tworzymy wszechświat" - mówi tybetański mistrz.
Źródło: Gazeta Wyborcza