Przemyślenia matki
Rodzina (16 grudnia 2007r.)
Chcę coś napisać dzisiaj, nie mogę.
Tyle wspomnień i myśli mam w głowie.
Może za dużo, żeby w kilku zdaniach zamknąć połowę a może i całe moje życie.
Może nie chcę sprawić bólu mojej Mamie, która już nie żyje, mojemu Tacie, który daje mi wszystko co ma i pozwala pomału spełniać marzenia? A może nie chcę, żeby mój dzisiejszy MĄŻ cierpiał więcej niż cierpi?
Mój ból dnia codziennego jest MOIM bólem.
Mam dwoje dzieci - jedno (córka) odeszło z domu w wieku 19 lat (po domowej awanturze o ...alimenty), teraz syn robi to samo ( dla niego „drobne” kilka razy w tygodniu to „DROBNE”).
Może Tatko miał rację w stwierdzeniu, że dzieci nie powinny mówić rodzicom po imieniu.
Ja pozwoliłam. I..... traktują mnie jak kumpla, którego można wykorzystać, omamić, nakrzyczeć... i który jest winien ich niepowodzeniom.
Czy prośba: dołóż się do utrzymania domu ile możesz, bo już „.zarabiasz” jest WYGÓROWANA?
Byłam dzieckiem, mama dawała mi na bilet na tramwaj do szkoły (LO). TYLKO 2 złote tygodniowo. Chodziłam do szkoły na piechotę. Wstawałam pół godziny wcześniej. A te dwa złote były na drożdżówkę, dezodorant (akurat wtedy pojawiły się na rynku) lub bardziej kobiece potrzeby zamiast waty.
Mając 16 lat sprzątałam całe mieszkanie dziadkowi, żeby od niego dostać 100,00 zł na koniec miesiąca ( i bez pieniążków to robiłam - minimum, raz na tydzień od 12 roku życia). I tak mnie „zwolnił” z pracy w momencie poznania mojej przyjaciółki (?) blondynki. Ona mu nie sprzątała - ale zgarniała pieniążki. Cóż, życie jest brutalne!
Zaczęłam pracować. Całe swoje wynagrodzenie za pracę oddawałam mamie - na dom i rodzinę. Bo wiedziałam, że jest ciężko, że przez te 20 lat rodzice starali się, jak mogli, utrzymać mnie, mojego brata i siebie. Sobie zostawiałam minimum: na książki (studiowałam), na dojazd do pracy i na uczelnię, na „biedny” wygląd (czyli najlepszy na jaki było mnie stać).
W liceum, do którego chodziłam na piechotę, byłam „najgorsza” - byle jak ubrana, do matury chodząca w bawełnianych rajstopach, kiedy wszystkie moje koleżanki miały już „stilony”.
Przeżyłam i te upokorzenia.
Po 25 latach, na spotkaniu „maturalnym”, chłopcy z mojej klasy byli zszokowani. Dlaczego ? Mini spódniczkę miewałam w szkole (nawet mam takie zdjęcie z klasowego ubawu).
Czy ubiór „zdobi” człowieka? Chyba tak.
Na studiach (Politechnika Gdańska, wydział Mechaniczno - Technologiczny) odżyłam. A przynajmniej tak mi się wydawało. Bo jak nie „walczyłam” z mitem mojego taty - chemika, pracującego na tej uczelni w katedrze polimerów (chemia), to walczyłam z mamą (dzisiaj śp.). „Walka” z mamą była bardzo jednostronna - „Tak, mamo, masz rację”. Była wspaniałą kobietą, mimo choroby urodziła i wychowała dwoje dzieci - mnie i brata (kolejność zamierzona - jestem starsza). Może nie zawsze miałyśmy te same poglądy, może za chwilę będę się chwalić...
Dla mamy nie zawsze białe było białe, a czarne czarnym. To był dylemat między nią a mną.
A wracając do studiów. Zdarzył się taki okres, że wolałam spać na swojej kanapce wysuwanej z segmentu niż pójść na zajęcia. Dlaczego? Bo mama powiedziała mi, że chodzę na uczelnię, żeby się „króliczyć”. Dzisiaj mówimy „pieprzyć”.
Wyszłam za mąż - niekoniecznie za wymarzonego księcia.
Przed ślubem „nosił” mnie na rękach. Podobał się mamie i koleżankom z pracy. Został moim mężem i ojcem moich dzieci. I...
Dzisiaj mam drugiego męża, nie nosił mnie na rękach. Dał i daje o wiele więcej - siebie.
Czy ja tak wiele oczekuję o życia? Czy odrobina zrozumienia i pomocy od dzieci to tak wiele?
Może tak?
05 stycznia 2008r.
Właśnie mój ukochany mąż mi powiedział (miał prośbę), żebym została do końca swoich dni taką „świruską”, którą interesuje CAŁY świat i wszechświat, i nie mam czasu na dogłębne poznanie wszystkiego, co mnie interesuje. Jestem nieprzewidywalna - dzisiaj zajmuję się ziołami, niebem (w dosłownym znaczeniu), genealogią. Dawno na dywanie nie było wiórów po rzeźbach, nici po szyciu, wyszywaniu, robótek na drutach i szydełkiem oraz tkaniu. Na stole leży lornetka - może niebo będzie czyste i zobaczę komety? Aktualnie są dwie. A w między czasie kolekcjonuję „wielkich muzyków” (Viwaldi, Mocart, Chopin itp.). Czy to nie „świrowanie”?
Pytanie - ile tego „świra” połknęły moje dzieci. Chciałabym, aby poza „swędzącymi” damsko-męskimi przyrodzeniami miały innego świra - żeby znalazły w życiu coś, co będzie pchało je do przodu i zostawiało w głowie pytanie „czy zdążę zrealizować marzenia i rozpoczęte prace”.