SEKS MIŁOŚĆ I ANTYKONCEPCJA
ARTUR SPORNIAK
Badania statystyczne wykazują, że nauka o złu moralnym antykoncepcji jest wciąż słabo respektowana. Dlaczego tak się dzieje? Zapewne jedną z przyczyn jest dysproporcja między determinacją w głoszeniu tej nauki - wielokrotnie i jednoznacznie formułowanej przez Urząd Nauczycielski Kościoła - a jasnością i spójnością jej uzasadnienia.
Naukę o antykoncepcji sprecyzował Paweł VI w ogłoszonej 35 lat temu encyklice "Humanae vitae". Oparł ją o zasadę, głoszącą "nierozerwalny związek - którego człowiekowi nie wolno samowolnie zrywać - między dwojakim znaczeniem tkwiącym w stosunku małżeńskim: między oznaczaniem jedności i oznaczaniem rodzicielstwa" (nr 12). Z zasady tej papież wyprowadził kryterium oceny stosunku seksualnego: "rzeczą konieczną jest, aby każdy akt małżeński zachował swoje wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia ludzkiego" (nr 11). Katechizm Kościoła Katolickiego powtórzy to kryterium w nieco innym sformułowaniu: "każdy akt małżeński powinien pozostać sam przez się otwarty na przekazywanie życia" (nr 2366). Zastosowanie tego kryterium do konkretnych przypadków doprowadziło papieża do wniosku, że "odrzucić należy wszelkie działanie, które - bądź to w przewidywaniu zbliżenia małżeńskiego, bądź podczas jego spełniania, czy w rozwoju jego naturalnych skutków - miałoby za cel uniemożliwienie poczęcia lub prowadziłoby do tego" (nr 14).
Jednocześnie Paweł VI potwierdził moralną dopuszczalność korzystania z okresów niepłodności, czyli tzw. naturalnego planowania rodziny (NPR). Zdaniem papieża istnieje "istotna różnica" między takim postępowaniem a stosowaniem antykoncepcji. "W pierwszym wypadku małżonkowie w sposób prawidłowy korzystają z pewnej właściwości danej im przez naturę. W drugim zaś stawiają oni przeszkodę naturalnemu przebiegowi procesów związanych z przekazywaniem życia". "Jest prawdą - pisze Paweł VI - że w obydwu wypadkach małżonkowie przy obopólnej i wyraźnej zgodzie chcą dla słusznych powodów uniknąć przekazywania życia i chcą mieć pewność, że dziecko nie zostanie poczęte. Jednakże trzeba równocześnie przyznać, że tylko w pierwszym wypadku małżonkowie umieją zrezygnować ze współżycia w okresach płodności (ilekroć ze słusznych powodów przekazywanie życia nie jest pożądane); podejmują zaś współżycie małżeńskie w okresach niepłodności po to, aby świadczyć sobie wzajemną miłość i dochować przyrzeczonej wzajemnej wierności. Postępując w ten sposób dają oni świadectwo prawdziwej i w pełni uczciwej miłości" (nr 16).
Kłopoty z argumentacją
Czy ta nauka jest spójna? Narzuca się pytanie, w jakim sensie stosunek seksualny podejmowany celowo w okresach niepłodnych zachowuje "swoje wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia"? Przecież sama natura wyklucza wówczas poczęcie, a małżonkom o to właśnie chodzi.
Można to wyjaśnić następująco: okresy płodności i niepłodności stanowią fragmenty jednego procesu zachodzącego w układzie rozrodczym kobiety. Celowość tego procesu jest oczywista: jest nią prokreacja. Jeśli małżonkowie współżyją jedynie w okresach niepłodnych, nie naruszają celowości samego procesu zachodzącego w ciele kobiety. Korzystają jedynie z naturalnych okoliczności stwarzanych przez ten proces. Wydaje się, że w ten właśnie sposób należy rozumieć owo "otwarcie na przekazywanie życia ludzkiego". Z kolei antykoncepcja hormonalna ingeruje w sam proces - zmienia jego funkcjonowanie i likwiduje naturalną celowość, zaś środki mechaniczne stwarzają sztuczne bariery podczas stosunku seksualnego, również naruszając jego naturalną celowość.
Nie jest to jednak dokładny opis tego, co dzieje się w ciele kobiety. Prześledźmy to jeszcze raz z punktu widzenia celowości układu rozrodczego. W okresach niepłodnych natura sama przeszkadza poczęciu - układ rozrodczy chroni kobietę przed ciążą. Jego funkcja zatem zmienia się. Po co? Zacytujmy encyklikę: "Bóg tak mądrze ustalił naturalne prawa płodności i jej okresy, że już same przez się wprowadzają one przerwy pomiędzy kolejnymi poczęciami" (nr 11). Chodzi więc o odpowiedzialne rodzicielstwo. Dopiero ono jest właściwym perspektywicznym celem układu rozrodczego. Cele chwilowe: sprzyjanie poczęciu i blokowanie poczęcia, służą tylko temu, by umożliwić człowiekowi odpowiedzialne rodzicielstwo. Gdyby kobieta, tak jak mężczyzna, była cały czas płodna, pogodzenie współżycia seksualnego wyrażającego jedność małżonków z odpowiedzialnym rodzicielstwem nie byłoby możliwe.
Zastosujmy powyższe rozróżnienie do kryterium i zasady podanych przez encyklikę. Jeśli weźmiemy pod uwagę cele chwilowe, to oczywiście nie każdy akt małżeński pozostaje "sam przez się otwarty na przekazywanie życia", zaś natura w pewnych okresach sama "rozdziela" obie funkcje stosunku seksualnego - jednoczącą i rodzicielską. Gdy natomiast odniesiemy się do celu perspektywicznego, to okazuje się, że antykoncepcja go nie narusza. Małżonkowie, stosujący z ważnych powodów antykoncepcję, regulują proces rozrodczy po to, by lepiej dostosować go do celu, który ma realizować - odpowiedzialnego rodzicielstwa. Zło antykoncepcji udałoby nam się ukazać dopiero wówczas, gdybyśmy potrafili powiedzieć, dlaczego nie wolno regulować natury ludzkiej, by lepiej w dzisiejszych warunkach życia realizowała swoje własne cele.
Zauważmy ponadto, że owo "otwarcie na przekazywanie życia" przy stosunkach seksualnych podejmowanych konsekwentnie tylko w okresach niepłodnych, pozwala całkowicie wykluczyć rodzicielstwo. W skrajnym przypadku doprowadza więc do swego zaprzeczenia.
Nie wiadomo także, na czym dokładnie miałoby polegać zło antykoncepcji: czy na tym, że płodność jest naruszana z zewnątrz, czyli nienaturalnie, czy też na tym, że jest po prostu naruszana? Można by to rozstrzygnąć, pytając katolickich moralistów, jak zinterpretowaliby taką hipotetyczną sytuację. Wiadomo, że człowiek przy odpowiednim treningu może siłą woli i skupieniem uwagi wpływać na niektóre procesy biologiczne zachodzące zwykle w jego ciele niezależnie od woli i świadomości, np. może sam regulować ciśnienie krwi (prowadzono takie treningi dla nadciśnieniowców). Załóżmy, że kobieta po odpowiednim treningu potrafiłaby wpływać siłą woli na owulację i w zależności od potrzeb niekiedy wstrzymywałaby ją. Wydaje się to całkiem możliwe, gdyż psychika ma znaczny wpływ na cykliczność owulacji (np. stres ją opóźnia lub całkowicie wstrzymuje). Byłaby to metoda naturalnej i zarazem czynnej ingerencji w płodność, czyli przypadek pośredni między NPR a antykoncepcją. Czy taka ingerencja byłaby moralnie dobra czy zła? Jeśli zła, znaczyłoby to, że zło antykoncepcji polega na samej ingerencji w płodność. Jeśli natomiast dobra, zła antykoncepcji trzeba byłoby doszukiwać się w sztucznym, zewnętrznym ingerowaniu w płodność.
Wstrzemięźliwość jako warunek miłości
Paweł VI łączy zasadę zachowania obu funkcji stosunku seksualnego z miłością. Pisze: "jeżeli zatem zostaną zachowane te dwa istotne elementy stosunku małżeńskiego, a więc oznaczanie jedności i rodzicielstwa, to wtedy zatrzymuje on w pełni swoje znaczenie wzajemnej i prawdziwej miłości" (nr 12). Nie wyjaśnia jednak bliżej tego związku. Charakteryzując miłość małżeńską, stwierdza jedynie, że miłość z natury jest płodna - "nie wyczerpuje się we wspólnocie małżonków" (nr 9). Można jednak od razu dodać, że miłość z natury nie może być bezmyślnie płodna, musi się realizować w odpowiedzialnym rodzicielstwie. Wiemy już, że małżonkowie dla słusznych powodów nie tylko mogą chcieć "uniknąć przekazywania życia", ale mogą nawet pragnąć pewności, "że dziecko nie zostanie poczęte". Zdaniem papieża, samo takie pragnienie nie jest sprzeczne z miłością (pod warunkiem ważnych racji).
By wyjaśnić ewentualną sprzeczność antykoncepcji z miłością małżeńską, potrzebna jest zatem dokładniejsza charakterystyka tej ostatniej. Takiej analizy dostarczył już na osiem lat przed ogłoszeniem encykliki "Humanae vitae" Karol Wojtyła w książce "Miłość i odpowiedzialność". Książka ta odpowiada właściwie na jedno pytanie: jakie warunki muszą być spełnione, by współżyjącymi małżonkami nie kierował sam tylko popęd seksualny, ale by to oni świadomie nim kierowali? Dlaczego to pytanie jest ważne? Stosunek seksualny jest szczególnym spotkaniem osób - istot rozumnych i wolnych. Bezwolne uleganie popędowi powoduje, że stosunek seksualny traci znaczenie spotkania międzyosobowego. Jest jedynie wzajemnym używaniem siebie do zaspokajania potrzeby seksualnej, a to jest sprzeczne z godnością osoby i wyklucza miłość. Tylko wtedy możemy się przekonać, że panujemy nad popędem, gdy potrafimy w pewnych okolicznościach powstrzymać się od współżycia. Ale to nie gwarantuje automatycznie, że stosunek seksualny będzie wyrazem miłości. Potrzeba ponadto podporządkowania zmysłowości i uczuciowości wartości samej osoby. Dzieje się to m.in. poprzez czułość, wrażliwość, pragnienie dobra dla drugiego człowieka. Ważną rolę odgrywa tutaj naturalny wstyd seksualny, który chroni osobę przed możliwością "użycia".
Znakomite analizy z kart "Miłości i odpowiedzialności" nie podają jednak wyraźnego kryterium, które pozwoliłoby za każdym razem dokładnie określić, czy już w wystarczający sposób panuję nad popędem. Karol Wojtyła formułuje je dopiero pod koniec książki. Pisze: "panować nad popędem seksualnym to znaczy przyjmować jego celowość w stosunku seksualnym" (s. 206 - wszystkie cytaty pochodzą z wydania z 1986 r.). Tą naturalną celowością jest "istnienie ludzkości" (s. 122). I to jest właśnie niezrozumiałe. Popęd, jako siła biologiczna, próbuje wpłynąć na wolę. A wola normalnego człowieka nie pozwala chcieć i zarazem nie chcieć tego samego - chcieć i nie chcieć poczęcia. W jakim więc sensie kierujemy się celowością popędu, podejmując współżycie w okresach niepłodnych po to, aby dziecko nie zostało poczęte?
Wyobraźmy sobie kochające się małżeństwo, które posiada już np. czwórkę dzieci. Oboje dbają o kulturę współżycia. Jedno okazuje drugiemu czułość i wrażliwość. Drugie odwdzięcza się pierwszemu, chętnie współżyjąc. Mają poczucie, że mimo stosowania antykoncepcji, stosunki seksualne zbliżają ich do siebie, przynoszą radość. Swoje opanowanie ćwiczą w tych licznych sytuacjach, w których okoliczności wykluczają lub utrudniają współżycie (choroba dziecka, bardziej intensywna praca zawodowa, nieobecność współmałżonka itp.). Dodatkowo, by mieć pewność, że panują nad popędem, sami narzucają sobie okresy wstrzemięźliwości, np. podczas wielkopostnych i adwentowych rekolekcji. Co jest niewłaściwego w ich postępowaniu?
Nieodparta potrzeba współżycia
Interesującą praktyczną argumentację za tym, że antykoncepcja nieuchronnie godzi w miłość, przedstawia benedyktyn, z zawodu lekarz, o. Karol Meissner (książka "A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało". "Rozmowy z narzeczonymi i młodymi małżeństwami" oraz artykuł "Płciowość człowieka a antykoncepcja - stanowisko lekarza"). Wychodzi on od oczywistej konstatacji: żadne małżeństwo nie sięgałoby po antykoncepcję, gdyby było pewne, że stosunek seksualny nie doprowadzi do poczęcia. Drugie założenie stwierdza, że NPR daje taką pewność. Stąd wniosek: albo małżonkowie nie znają NPR i ta niewiedza skłania ich do korzystania z antykoncepcji, albo małżonkami kieruje jedynie "nieodparta potrzeba seksualna", która jest sprzeczna z miłością. Niewiedzę łatwo można pokonać. Pozostaje więc niszcząca miłość niezdolność do powstrzymania się od zaspokajania doznań seksualnych.
Rozumowanie to ma dwie zalety: nie odwołuje się do nieuzasadnialnych racjonalnie przesłanek religijnych i jest rozumowaniem logicznie poprawnym, to znaczy wniosek jest prawdziwy, jeśli prawdziwe są przesłanki. Posiada także wadę. Zakłada milcząco, że mówimy tylko o tych życiowych sytuacjach, w których NPR daje się bez zastrzeżeń zastosować. Argumentacja o. Meissnera nie jest więc uniwersalna, a to oznacza, że nie zawsze sięganie po antykoncepcję łączyć się musi z brakiem panowania nad popędem seksualnym.
Spróbujmy podać przykłady sytuacji, w której NPR jest znacznie utrudnione lub niemożliwe. Zwykle w takim kontekście wspomina się o rodzinach patologicznych, w których żona jest regularnie gwałcona przez męża. Nie jest to dobry przykład, bo w tej sytuacji w ogóle nie może być mowy o miłości ze strony męża. Żona ma więc prawo sięgać po antykoncepcję (choć jest to rozwiązanie tylko doraźne; trwałym - choć nie zawsze od razu możliwym - byłaby separacja). W ten sposób chroni przed przemocą swoją płodność, a więc także w jakimś sensie siebie i swoją rodzinę - każde dziecko ma bowiem prawo począć się z miłości. Takie postępowanie byłoby moralnie dopuszczalne, nawet wtedy, gdybyśmy byli w pełni przekonani o złu moralnym antykoncepcji. Zło antykoncepcji byłoby bowiem wówczas jedynie niechcianym, ale koniecznym skutkiem obrony płodności, podobnie jak użycie siły w sytuacji tzw. obrony koniecznej (niektórzy katoliccy etycy właśnie tak to interpretują, np. ks. Tadeusz Ślipko).
Zdarzają się wszakże sytuacje, które normalnym, kochającym się małżeństwom praktycznie uniemożliwiają korzystanie z NPR. Rozważmy najpierw taką okoliczność: żona przechodzi operację szyjki macicy, co w praktyce uniemożliwia rozpoznawanie okresu płodności przez obserwację śluzu. Pozostaje jej tylko obserwacja wzrostu temperatury w trzecim okresie cyklu tzw. niepłodności poowulacyjnej. Jeśli akurat wchodzi w okres klimakterium (stopniowej utraty płodności przed menopauzą), jej cykle znacznie się wydłużają, co oznacza, że wydłuża się przede wszystkim pierwszy okres cyklu, czyli tzw. niepłodność przedowulacyjna. Podejmowanie współżycia w tym okresie bez możliwości przewidzenia owulacji (na skutek braku zauważalnej ilości płodnego śluzu) może spowodować ciążę zagrażającą w tym wieku zarówno zdrowiu matki, jak i dziecka. Odpowiedzialni małżonkowie będą więc czekać na wzrost temperatury świadczący o pojawieniu się owulacji. Temperatura jednak może w ogóle nie wzrosnąć, ponieważ niektóre długie cykle mogą być po prostu niepłodne. Skazuje to małżonków nawet na kilkumiesięczne okresy milczenia seksualnego. Dodatkowo frustrować ich będzie fakt, że w długich cyklach niepłodnych mogli cały czas współżyć, ale o tym zawsze dowiadywali się dopiero post factum.
Nie jest to zdrowa sytuacja. Współżycie seksualne spełnia w małżeństwie ważną rolę komunikowania miłości. W naszym przykładzie małżonkowie chcą sobie poprzez współżycie seksualne komunikować miłość, ale przez kaprys natury i zewnętrzne okoliczności nie mogą tego czynić. Wyobraźmy sobie, że z kimś, kto z nami mieszka pod jednym dachem, możemy rozmawiać tylko przez kilka dni, np. po dwumiesięcznych okresach milczenia. Czy taka rozmowa zdolna byłaby spełniać podstawowe funkcje komunikacyjne? Nie bez powodu małżonków zachęca się do nie unikania współżycia bez ważnych przyczyn.
Wiele młodych małżeństw boryka się z innym problemem. W czasach dużego bezrobocia młodzi ludzie podejmują pracę wymagającą dużej dyspozycyjności. W sytuacji, gdy np. żona nie pracuje, a mąż przebywa poza domem przez dłuższy czas i powraca do domu tylko na kilka dni, zharmonizowanie okresów niepłodności żony z możliwością współżycia staje się praktycznie niemożliwe. Przed małżonkami stoją właściwie tylko trzy możliwości: albo zastosują antykoncepcję (muszą się wtedy liczyć z frustracją, którą powoduje jej nienaturalność), albo zdecydują się na współżycie bardzo rzadkie. Frustrować ich będzie wówczas zarówno to, że o współżyciu decydują zewnętrzne okoliczności, jak i przede wszystkim to, że funkcja komunikowania miłości poprzez współżycie seksualne zostanie upośledzona. Trzecia możliwość wymaga heroicznego zdania się na Bożą Opatrzność: mąż rezygnuje z pracy. Tym samym jednak naraża rodzinę - nie wiadomo na jak długo - na skutki bezrobocia.
Wszystkie te sytuacje skazują na frustracje, wcale nie związane z koniecznością zaspokajania "nieodpartej potrzeby seksualnej". Czy w takich przypadkach nie jest rzeczą rozumną i odpowiedzialną rozważyć, które frustracje są najmniej groźne dla małżeństwa i rodziny? Karol Wojtyła w książce "Miłość i odpowiedzialność" przyznaje, że postępowanie zgodne z naturalnym planowaniem rodziny może stawiać małżonków w sytuacjach trudnych. By te trudności nie powodowały niszczących frustracji, nie wystarczy sam zakaz: "nie wolno!". Rzeczą konieczną jest, aby małżonkowie potrafili dostrzec wartość, którą chroni ów zakaz. Mają więc pełne prawo pytać: "dlaczego?" (s. 177).
Dlaczego zatem nie wolno stosować antykoncepcji? O. Meissner przypomina, że nie przysługuje nam nieograniczone prawo do dysponowania własnym ciałem. Wyjaśnia to na przekonującym przykładzie. "Człowiek, któryby prosił lekarza o odjęcie zdrowej ręki, bo chciałby - przypuśćmy - uzyskać jakieś świadczenia, nie może liczyć na wykonanie tego, o co prosi. Pacjentowi bowiem nie przysługuje prawo takiego dysponowania swoim ciałem" - argumentuje lekarz-zakonnik.
Argument ten jednak tylko pozornie da się odnieść do antykoncepcji. Z prostej racji - analogia jest chybiona. Ręce mamy na stałe na wyposażeniu ciała, płodność zaś kobiety cyklicznie się zmienia. Gdybyśmy chcieli znaleźć pełną analogię, musielibyśmy wyobrazić sobie nienaturalną sytuację: nasze ręce okresowo usychają i odpadają, jak liście w jesieni, a na ich miejsce po pewnym czasie pojawiają się nowe, zdrowe kończyny. Załóżmy, że nasze organizmy tak właśnie funkcjonują. Czy wtedy odcięcie z ważnych powodów zdrowej ręki, ze świadomością, że na jej miejsce i tak odrośnie nowa, także byłoby czynem niemoralnym?
Mowa ciała
W adhortacji "Familiaris consortio" (z 1981 r.) Jan Paweł II powtarza naukę Pawła VI o dwóch nierozdzielnych funkcjach stosunku małżeńskiego - jednoczącej i prokreacyjnej. W dokumencie tym pojawia się jednak także nowy element. Papież proponuje, by zachowanie seksualne zinterpretować jako specyficzny język - "mowę ciała". Swój pomysł rozwinie następnie w głoszonych w 1984 roku katechezach środowych na temat teologii ciała. Zaproponowana analogia wykorzystuje fakt, że każda sensowna wypowiedź - niezależnie od intencji podmiotu - zawsze jest albo prawdziwa, albo fałszywa. W naszym przypadku "mowa ciała" powinna wyrażać miłość małżonków. Z jakim wynikiem ten "lingwistyczny" test przechodzą antykoncepcja i NPR?
Zastanówmy się, co komunikują małżonkowie swoim zachowaniem, jeśli praktykują z ważnych powodów NPR. Można to "przetłumaczyć" tak: "Chcę się z tobą kochać, ponieważ akurat jesteś niepłodna" - "Chcę się z tobą kochać, ponieważ akurat nie możesz mnie zapłodnić". Brzmienie komunikatu małżonków stosujących z tych samych ważnych powodów antykoncepcję jest podobne: "Chcę się z tobą kochać, ponieważ jesteś niepłodna" - "Chcę się z tobą kochać, ponieważ nie możesz mnie zapłodnić". W obu sytuacjach miłość jest wyrażana przez stosunek seksualny warunkowo. Małżonkowie stawiają sobie warunek - niepłodność. Różnica jest taka, że w pierwszej niepłodność jest wyczekana, a więc naturalna, w drugiej - czynnie spowodowana.
Czy stawianie warunków można pogodzić z miłością? To zależy od tego, czy warunek pozwala zaakceptować osobę taką, jaka jest z natury. Istnieje subtelna, ale ważna różnica między antykoncepcją a NPR i właśnie zinterpretowanie zachowań seksualnych jako "mowy ciała" pozwala ją uchwycić. Czym innym jest bowiem nieakceptowanie płodności, czyli możliwości poczęcia, a czym innym nieakceptowanie osoby jako istoty seksualnej (w przypadku żony - osoby okresowo płodnej i niepłodnej). Kochając się w okresach niepłodnych, akceptuję żonę właśnie taką, jaka w danej chwili jest, czyli akurat niepłodną. W innych chwilach, czyli w okresach płodnych, zachowuję seksualne milczenie. Takie zachowanie byłoby dwuznaczne, gdyby milczenie seksualne oznaczało nieakceptowanie żony jako osoby w danej chwili płodnej. Czy tak jest rzeczywiście?
Zastanówmy się, co oznacza niepodejmowanie współżycia np. w sytuacji, gdy żonę boli przysłowiowa głowa? Czy nieakceptowanie jej jako osoby seksualnej? Wręcz przeciwnie, w ten sposób wyrażam szacunek dla niej, jako osoby, której seksualność uwarunkowana jest różnymi okolicznościami i dlatego nie zawsze może być dla nas obojga "dostępna". Podobnie powstrzymując się od współżycia w okresie płodnym, wyrażam szacunek dla żony, której seksualność uwarunkowana jest w tym przypadku wymogami odpowiedzialnego rodzicielstwa. Tym samym "mowa" mojego zachowania jest obiektywnie prawdziwa, gdyż jest zdolna przez cały czas wyrażać miłość - szacunek i akceptację. Używając zaś środków antykoncepcyjnych, nie akceptuję żony taką, jaka jest ze swej natury, a więc cyklicznie płodnej i niepłodnej.
Nauka o nie rozdzielaniu dwóch funkcji stosunku seksualnego nie jest w stanie tej różnicy ukazać.
*
Wydaje się, że jest to ten moment w nauczaniu Kościoła, który dostarcza intuicji pozwalających ocenić antykoncepcję. Przed małżonkami staje pytanie, czy antykoncepcja jest rzeczywiście rozwiązaniem trudnych sytuacji? Innymi słowy, czy umożliwia okazywanie sobie miłości, która byłaby pełną wzajemną akceptacją? Tylko miłość może bowiem być tą wartością, która jest zdolna heroizm usprawiedliwić i nadać mu sens.
Na koniec warto zauważyć jeszcze jedną ważną rzecz. Nikt nie ma prawa nakładać ciężarów nie do uniesienia. Nie wolno domagać się heroizmu, gdy miłość jeszcze do niego nie dojrzała. Tylko małżonkowie mają możliwość, prawo i zarazem obowiązek oceniać swoją miłość. Kościół może jedynie podsuwać odpowiednie pytania, formułować kryteria pomagające znajdować odpowiedź w konkretnych sytuacjach, nie jest jednak w stanie zastąpić sumień dwojga kochających się ludzi.