Rejs po najdłuższej rzece świata
Wygrzewając się w słońcu na pokładzie statku oglądałam pola uprawne, wiejskie chaty i zielone palmy daktylowe porastające brzegi. Gdy dobijaliśmy do portów, wystarczyło niekiedy przejść zaledwie kilkaset metrów, by znaleźć się w świecie sprzed kilku tysięcy lat. Nocą gwiazdy na bezchmurnym niebie tworzyły bajkowy spektakl. To wszystko sprawiło, że kilkudniowy rejs po Nilu był jedną z najpiękniejszych moich podróży.
Przy brzegu rzeki w Asuanie na turystów oczekują statki wycieczkowe. Którymś z nich za kilka godzin popłyniemy na północ. Na razie jednak przejeżdżamy przez miasto, w którym starożytne ruiny prawie ocierają się o nowoczesne tamy, dzięki którym okoliczne wioski mają energię elektryczną, ale zamieszkujący teren obecnego sztucznego jeziora Nasera Nubijczycy stracili dach nad głową. Woda z jeziora zapewnia wodę nawet w okresach największej suszy, ale Nil już nie wylewa i nie nanosi na pola żyznego mułu, który należało zamienić na nawozy sztuczne. Można by tak wymieniać bez końca zalety i wady tamy asuańskiej, najlepiej stojąc na jej szczycie, skąd roztacza się piękny widok na jezioro i koryto rzeki.
Małymi łódkami udajemy się na wyspę Aglika, która także odczuła skutki budowy tamy. Poziom wody w rzece tak się podniósł, że trzeba było całą świątynię Izydy stojącą kilkadziesiąt wieków na wyspie File przenieść w inne miejsce, gdyż budowla znalazła się w wodzie. Ogromny kompleks, kamień po kamieniu przetransportowano w latach 70 na sąsiednią wyspę.
Po raz pierwszy staję przed egipską świątynią i nie mogę wyjść z podziwu nad jej ogromem i majestatem. Kawałek ziemi, na której znajdują się dziedzińce, kolumnady i świątynie uznawany był za pierwszy, jaki wynurzył się z wód Chaosu. Świątynię Izydy budowano przez osiemset lat, w czasach ptolemejskich i rzymskich. Łączy ona elementy architektury starożytnego Egiptu z architekturą grecko-rzymską i doskonale harmonizuje z otoczeniem.
Kwaterujemy się na statku, w ładnych kabinach i zaraz wybiegamy na pokład. Żegnamy Asuan, z jego portem małych łódek - feluk, których żagle dodają rzece tak wiele uroku. Gwiazdy zastępują powoli światła miasta.
Niezwykle ciekawa wschodu słońca wstaję na kilkanaście minut przed nim. Nie żałuję snu. Zza wzgórza powoli wylania ślę jasna kula, na tle której widnieją wysokie palmy. Po chwili robi się widno i w całej już krasie można oglądać żyzne brzegi Nilu z polami kukurydzy, zbóż, warzyw, sadami owocowymi. Chaty z nie wypalanej cegły, oblepione wyschniętym mułem, wyglądają bardzo biednie. Po podwórku razem biegają zwierzęta i dzieciaki, kobiety robią pranie w rzece, mężczyźni jadą w pole na wózkach ciągniętych przez osły. Amir Ismail, w połowie Polak, w połowie Egipcjanin, pilot biura „E-xim Tours", wyjaśnia mi, że tu, nad brzegiem Nilu ludzie żyją dostatnio. A to, że ich domostwa wyglądają tak, jak przed dziesiątkami lat, wynika z ich mentalności. - Egipscy chłopi nie lubią zmian - mówi Amir. - Nie zdziwiłbym się, gdyby za tą „lepianką" stał dobry samochód, a na koncie bankowym właściciela znajdowało się sporo kasy. Jednak on i jego liczna zapewne rodzina nie potrzebują innego domu.
Na brzegu w mieście Edfu czekają na nas kolorowe dorożki, którymi pędzimy do najlepiej zachowanej świątyni kultowej poświęconej bogu Horusowi z głową sokoła. Choć wzniesiono ją w czasach ptolemejskich, ta olbrzymia budowla zachowuje wszelkie kanony architektury faraonów, dając możliwość ujrzenia, jak wyglądała niegdyś większość egipskich świątyń. Aż trudno uwierzyć, że ten wielki kompleks do lat 60 XIX wieku był prawie cały przykryty piaskiem, na którym stały domy...
Do dorożek trzeba przejść przez bazar. Sprzedawcy natychmiast atakują nas używając różnych sztuczek. Gdy zauważają, że patrzymy dłużej na jakiś przedmiot, natychmiast podbiegają i mówią, że u nich kosztuje to jedynie pięć funtów egipskich (około 5 złotych). Zwabieni niską ceną wchodzimy do środka, a tam okazuje się, że za szal, chustę czy galabiję (egipską suknię) wołają 145, a nie pięć funtów. Gdy pytamy o magiczną piątkę, sprzedawca wmawia nam, że musieliśmy źle usłyszeć- Oczywiście po targowaniu można dojść do 30 czy nawet 20 funtów, ale trzeba na to przynajmniej kilkudziesięciu minut.
Kolejny postój statku ma miejsce w niewielkim miasteczku Esna. Wiemy, że potrwa on kilka godzin, więc ruszamy na spacer uliczkami oddalonymi nieco od portu. Natychmiast pojawia się chmara dzieciaków. W Egipcie dawanie napiwków za jakąkolwiek usługę czy uprzejmość jest na porządku dziennym. Dawanie jałmużny biednym również, jednak wyciąganie portfela przy 20-osobowej grupie napierających na nas dzieciaków z wyciągniętymi rękami jest bardzo niebezpieczne. Gdy okazujemy się odporni na ich prośby, obrywamy małymi kamieniami.
Na statku obsługa dwoi się i troi, by sprawić turystom przyjemność. Można opalać się nad pokładowym basenem, popijać napoje, a wieczorami uczestniczyć w balu przebierańców. Panie bardzo chętnie wypożyczają kolorowe stroje, by choć na kilka godzin przeobrazić się w Egipcjankę.
Dobijamy do Luksoru - mekki turystów z całego świata. Zanim zwiedzimy Karnak - jeden z największych kompleksów świątynnych na świecie - ruszamy do krainy umarłych, czyli Doliny Królów. Należy tam znaleźć się jak najwcześniej, bo nawet zimą panuje upał.
Dolina Królów położona wśród Wzgórz Tebańskich, miała być miejscem bezpiecznego wiecznego spoczynku władców egipskich. Niestety, podobnie jak piramidy, grobowce kute w skalach zostały splądrowane przez złodziei. Jedynie grobowiec Tutenchamona, odkryty w latach 20 poprzedniego wieku, zawierał zadziwiające skarby, które obecnie można oglądać w Muzeum Kairskim. Spośród ponad 60 grobowców w Dolinie Królów do zwiedzania udostępnionych jest zaledwie kilka. Wchodząc do nich można sobie wyobrazić, jak były budowane, zdobione, zaopatrywane i ukrywane. Cztery lata temu przed świątynią Hatszepsut terroryści zabili kilkudziesięciu turystów. Dlatego teraz strzegą ją grupy wojska i policji. Mimo niemiłego wspomnienia, warto choć z daleka spojrzeć na tę budowlę przyklejoną jakby do wysokiej skały. W Luksorze, w centrum miasta, widoczne są kolumnady i pylony świątyni poświęconej tębańskiej triadzie bogów: Amon-Min, Mut i Chonsu. Tu znajdował się południowy harem, w którym mieszkała małżonka Amona, Mut i ich syn Chonsu. Każdej wiosny, podczas święta płodności, flotylla statków uroczyście przyprowadzała w tomiejsce posąg Amona na małżeńskie spotkanie z Mut.
Wszystkie zabytki egipskie, poza piramidami w Gizie, bije jednak na głowę kompleks świątynny w Karnaku oddalony od centrum Luksoru o 2,5 kilometra, a zajmujący powierzchnię 40 hektarów. Budowano go i rozbudowywano ponad 1300 lat, jako monumentalny dom bogów. Największy z trzech świątyń jest okręg Amona, poświęcony najważniejszemu bogowi Nowego Państwa. Na terenie tej świątyni można by postawić dziesięć wielkich katedr. Spacer pośród alei sfinksów, siedzących kolosów, ogromnych kolumn przenosi nas w czas starożytności.
W Luksorze można zrobić udane zakupy. Złota i srebrna biżuteria jest tu naprawdę piękna, a papirusy, a labastrowe wazoniki, piramidy i inne pamiątki są w ogromnym wyborze. Niestety, w Luksorze żegnamy się ze statkiem, dzięki któremu nie tylko można było wspaniale odpocząć, ale i zwiedzić najpiękniejsze i najważniejsze miejsca doliny Nilu.