Bajka o jabłuszku
W sadzie u dziadka Marcina rosły różne drzewa owocowe: jabłonie, grusze, śliwy, jest też kilka wiśni. Niektóre z nich miały już tyle lat, co dziadek, inne nawet więcej, ale było też kilka młodych drzewek, niedawno posadzonych. Przy ścieżce, niedaleko domu rosła najmniejsza jabłoneczka. Dziadek bardzo troszczył się o wszystkie drzewka: obwiązywał słomą na zimę, wiosną przycinał gałązki, dbał o to, by szkodniki nie niszczyły liści i owoców. Ale chyba najbardziej opiekował się tym najmniejszym drzewkiem, które było jeszcze takie delikatne, zupełnie jak dziecko. Codziennie przychodził do jabłoneczki, gładził jej wiotki pień i powtarzał:
Rośnij, rośnij, bądź coraz mocniejsza, silniejsza i daj mi słodziutkie jabłuszka.
I właśnie tego roku jabłoneczka po raz pierwszy zaowocowała. Dziadek tak się ucieszył, że aż łzy miał w oczach, kiedy to zobaczył. Jabłuszek było wprawdzie niewiele, kilka zaledwie, ale wszystkie dorodne, soczyste, czerwoniutkie, o gładkiej, lśniącej skórce. No, może prawie wszystkie. Jedno jabłuszko było zupełnie do pozostałych niepodobne: małe, zielone, jakby trochę pomarszczone. Podczas, gdy inne jabłuszka pyszniły się swoją urodą podskakując wesoło na gałązkach, to jedno kryło się wśród listeczków, jakby chciało się schować przed całym światem. Ale bystre oczy dziadka Marcina zaraz je wypatrzyły.
Jakoś marnie wyglądasz, moje maleństwo - powiedział, przyglądając mu się z troską - Ale może jeszcze słoneczko cię ogrzeje i zarumienisz się. A jeśli nawet nie, to mam przecież wiele innych, doskonałych owoców.
Ale dni mijały, a małe jabłuszko nie stawało się wcale ani ładniejsze, ani bardziej rumiane.
Każdego ranka słoneczko wędrując po niebie zaglądało do sadu dziadka Marcina, żeby przejrzeć się w błyszczącej skórce jego jabłuszek i połaskotać je swymi promykami. Zobaczyło wśród liści małego, pomarszczonego biedaka i skrzywiło się z niesmakiem:
Fe, jakie ty jesteś nieładne. Po co dziadek trzyma w swoim sadzie takie paskudztwo? Powinien natychmiast pozbyć się tego brzydactwa...
A małe jabłuszko skurczyło się jeszcze bardziej i gdyby mogło zapadłoby się pod ziemię ze wstydu, że jest takie brzydkie. Jednak jedyne, co mogło zrobić, to jeszcze bardziej ukryć się wśród liści.
Do sadu przyleciał szpak. Widok czerwonych, soczystych jabłek na gałązkach małej jabłonki sprawił, że nie mógł się oprzeć, aby ich nie spróbować. Dziobnął jedno - wyśmienite! Dziobnął drugie - istny miód! Już miał zamiar dziobnąć następne, kiedy ujrzał między listkami małe, zielone jabłuszko. Zatrzepotał skrzydłami i krzyknął:
A to co za szkaradzieństwo! Fe, jakie brzydkie! Nawet nie chcę go próbować, bo jeszcze mi zaszkodzi.
To powiedziawszy nastroszył piórka i odleciał, bo zupełnie stracił apetyt.
A małe, zielone jabłuszko zrobiło się jeszcze bardziej smutne, aż na jego skórce pojawiły się małe brunatne plamki. To wprawdzie nic przyjemnego być podziobanym przez szpaka, ale jeszcze gorzej, kiedy słyszy się takie przykre słowa.
Pewnego dnia do dziadka Marcina przyjechały wnuki. Chłopczyk i dziewczynka z wilklinowymi koszyczkami biegały po sadzie pokrzykując i śmiejąc się wesoło. Co chwila zatrzymywały się przy drzewach i zrywały te owoce, które rosły najniżej i do których mogły dosięgnąć. Zrywanie jabłuszek z najmniejszej jabłonki nie sprawiło im najmniejszej trudności, nie musiały nawet wspinać się na paluszki, aby się do nich dostać.
Wyglądają tak apetycznie, że aż ślinka mi leci - powiedziała dziewczynka, wkładając następne jabłko do koszyczka. Nagle zmartwiła się - Zobacz, Grzesiu, jakie to jabłuszko jest brzydkie - całe pomarszczone, w jakieś ciemne plamki!
Zerwij je i wyrzuć! - krzyknął chłopczyk - Nie będziemy zbierać takiego paskudztwa, mamy pod dostatkiem dojrzałych jabłek.
Dziewczynka zawahała się przez chwilę, a potem postanowiła:
Nie będę go zrywać, niech sobie rośnie dalej na drzewku.
Jabłuszko odetchnęło z ulgą. Chociaż zostało na jabłonce zupełnie samo, to przecież o wiele lepiej, niż miałoby wylądować na śmietniku.
Nagle zerwał się wiatr. Z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy. Gałęzie drzew najpierw delikatnie, a potem coraz mocniej uginały się pod jego podmuchami. Jabłuszko razem z gałązkami podskakiwało w górę i w dół, w prawo i w lewo, zupełnie jak na karuzeli. Jeszcze mocniej i jeszcze mocniej.... A kiedy z nieba spadły pierwsze krople deszczu, jabłuszko jakby wyrzucone z procy spadło na ziemię i poturlało się po ścieżce. Toczyło się wciąż przed siebie, powtarzając ze strachem: „Oj, ojoj, oj!”, ale w końcu zaczęło mu się podobać to podskakiwanie jak piłeczka i odbijanie się od ziemi. Pewnie byłoby jeszcze długo turlało się po dróżce w daleki świat, gdyby nie kamień, od którego się odbiło i wylądowało w przydrożnym rowie. Tędy właśnie pełzał mały, zmoknięty robaczek, z niepokojem rozglądający się dookoła.
Muszę znaleźć jakieś schronienie - myślał gorączkowo - w przeciwnym razie, już po mnie!
Kiedy ujrzał leżące wśród trawy jabłuszko, nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Ojej! - westchnął z zachwytem - Jaki śliczny domek! Ale mam dzisiaj wyjątkowe szczęście! Wprowadzam się natychmiast.
I robaczek zamieszkał w jabłuszku, które okazało się dla niego doskonałym domkiem - ciepłym, miłym, przestronnym. Nie obawiał się już deszczu ani wiatru, nie mogły go tu również znaleźć drapieżne ptaki.
A jabłuszko po raz pierwszy w życiu poczuło się naprawdę szczęśliwe, bo okazało się, że mimo swej brzydoty może być pożyteczne i komuś bardzo, ale to bardzo potrzebne.
Elżbieta Janikowska
1