Przebudzenie naszego syna
Pierwsze dwa rozdziały tej książki nie przykuły specjalnie mojej uwagi, nie zainteresowały mnie tak bardzo jak reszta lektury. Przyznam szczerze, obawiałam się, że będę się zmuszała do czytania. Przemyślenia ojca dla mnie, osoby nieświadomej problemu z jakim się borykał, nie miały początkowo znaczącej wartości. Jednak po przeczytaniu całości ponownie wróciłam do tych dwóch rozdziałów i mam nadzieje choć trochę zrozumiałam, co przeżywał autor i cała jego rodzina.
Dobrze wiem jak to jest, kiedy idzie się do lekarza, bo dziecko zachowuje się inaczej, a lekarz mówi: „może wyrośnie”, „nie da się nic z tym zrobić”, „nie mamy takich zajęć”, „niestety terapia nie pomoże”, „jest za małe”, „przykro mi ale ja nic nie pomogę…”. Jeśli nie lekarz, który jest fachowcem w dziedzinie ludzkiego życia, zdrowia i rozwoju, jeśli nie on pomoże, to kto. Ja nie miałam tyle wiedzy, samozaparcia, możliwości, środków - można wymieniać całe mnóstwo rzeczy, którymi dysponował autor wraz z żoną.
Wszystkie osoby, które pomagały w terapii i pracy z Raunem - to ogromny nakład sił, starań, cierpliwości, życzliwości, dobroci, wyrozumiałości, zrozumienia i miłości. Emocji, które targały terapeutami, które niejednokrotnie były sprzeczne. Z jednej strony ogromna chęć wyprowadzenia Rauna z autyzmu, z drugiej strony żal i rozpacz, kiedy postępy stawały w miejscu i pojawiały się recesje w zachowaniu chłopca. Zawziętość i upartość matki Rauna, Suzi, która całe dnie spędzała z synkiem zamknięta w łazience, prowokując chłopca do mówienia, jedzenia kawałków a nie tylko papki, do śpiewania, układania klocków, gier i zabaw.
Książka o wielkiej miłości i naprawdę cudownych ludziach. Podziwiam ich umiejętności, zacięcie i zdolności. Jestem zaskoczona jak można w cudowny sposób włączyć w terapie małego chłopca jego rodzeństwo. Próbowaliśmy czegoś podobnego z naszym synem, niestety córka zbyt dyrektywnie traktuje brata, a ten się buntuje. Tu dziewczynki były uczone tolerowania zachowań brata i nie wymuszania na nim niczego. Kiedy Raun nie chciał się bawić, należało to uszanować i pozwolić mu być takim jakim chciał być. Należało go kochać i próbować zrozumieć. To nie Raun miał się dostosować do otoczenia, tylko otoczenie miało dać chłopcu poczucie bezpieczeństwa, miłości i zrozumienia. Co nie oznaczało zupełnej wolności i swobody dla Rauna - życia bez zasad i praw. Dzień był rozpisany dokładnie co do godziny - co kiedy robi i ćwiczy. Harmonogram okazuje się bardzo ważny w codziennym życiu dzieci autystycznych. Poza tym stanowczość. Na początku Raun nie informował o swoich potrzebach, nie dawał znać czy chce jeść, pić, spać, bawić się. Wprowadzenie do terapii muzyki spowodowało, że chłopiec po raz pierwszy dał znać, że coś chce. Po jakimś czasie pojawiło się sygnalizowanie potrzeb. Kiedy Raun chciał pić, dawał to innym znać, stojąc koło lodówki i płacząc, wszyscy byli bardzo szczęśliwi, kiedy otworzył się przed nimi sygnalizując swoje potrzeby. Przyszedł któregoś dnia taki czas, kiedy rodzice wiedzieli, że mogą wymagać od niego słowa `pić'. Najważniejsza była stanowczość, której brakuje wielu rodzicom. Dla świętego spokoju ulegają, a to bywa krzywdzące dla dziecka. Traci poczucie stabilności i nie rozumie zasad. Dlaczego dziś wolno domagać się czegoś płaczem, a wczoraj należało powiedzieć, ze się chce? Zasady muszą być jasne, zrozumiałe i stałe każdego dnia. Muszą być niezmienne.
Jest to historia, z której można się wiele nauczyć, nie tylko o dzieciach autystycznych. Książka, która pokazuje jak małymi kroczkami osiągać wielkie cele. Jak zdobywać świat miłością, bo ona odgrywała największą rolę. To ona napędzała rodziców, była motywacją i nagrodą za ich wysiłki. To jej zawdzięczają swoje osiągnięcia. Chociaż nie jestem pewna, czy to są ich osiągnięcia, czy zdobyte dzięki ich staraniom osiągnięcia małego Rauna. To nikt inny, tylko Raun musiał pokonać w sobie coś, co uniemożliwiało mu kontakt z otoczeniem. Całą walkę toczył mały chłopiec wspierany przez bliskich sobie ludzi. Osoby te były silne i walczyły o dziecko równie mocno co sam Raun. Dzięki wspólnym wysiłkom - wygrali z autyzmem.
Straszne jest to, że niewiele osób wie o takich metodach, niewiele osób ma możliwości z nich korzystać. W naszych warunkach socjalno-bytowych nie ma szans prowadzenia tak intensywnej terapii dla dzieci z udziałem rodziców i najbliższej rodziny. Jednym zdaniem chciałabym powiedzieć, jakie to przykre że autyzm jest zaburzeniem, z którym da się walczyć i można wygrać, tylko nie każdego na to stać. Książka pokazuje, że jest to realne i możliwe, tylko wymaga ogromnych nakładów ludzi, uczuć i środków.
Terapia, którą prowadzili przypomniała mi starożytne metody z czasów Erazma z Roterdamu - poznawanie wszystkimi zmysłami. Jeśli dziecko poznawało literkę - to nie tylko miało usłyszeć jak ona brzmi i zobaczyć ją napisaną na tablicy. Nauka nie tylko miała pobudzić słuch i wzrok, ale i węch, smak, dotyk. Dziecko mogło otrzymać ciasteczko, które dotknie, powącha, poliże, posmakuje i na koniec zje. Jeśli poznaje krowę, to Suzi chodzi na czworaka, muczy jak krowa, ociera się o Rauna, pokazuje obrazek, zabawkę, którą daje dotknąć. W poznaniu otaczającego świata biorą udział wszystkie zmysły dziecka. Często krytykujemy stare sposoby, bo już nie są modne, bo przestarzałe, bo czasy się zmieniły, a tu okazuje się, że wracamy po takie metody. Co ciekawe okazują się bardzo, ale to bardzo skuteczne. Pozwoliły na wyprowadzenie z autyzmu małego dziecka.
Jestem pełna podziwu dla wysiłków rodziców i przyjaciół Rauna. Raun miał mnóstwo szczęścia, więcej niż inne autystyczne dzieci. Uważam, że tę książkę powinien przeczytać każdy kto ma dzieci, nie tylko rodzice małych autystystów. Metody poznawania świata, metody wychowawcze, stanowczość oblepiona tak ogromną miłością, to najwspanialszy skarb, najlepszy dar, jaki rodzice mogą ofiarować swemu dziecku. Raun miał szczęście, że taki dar otrzymał.
3