Synagoga, krzyż i swastyka |
Marek Zając
"Wierz tym, którzy szukają prawdy, i nie dowierzaj tym, którzy ją znaleźli" - taki cytat z André Gide'a otwiera książkę "A bliźniego swego..." Anny Wolff-Powęskiej. Na pierwszy rzut oka to dosyć banalne motto jak na pracę historyczną poświęconą w części zagładzie Żydów w latach 1933-45. Banalne, bowiem zdaje się sugerować przetarty już szlak interpretacyjny: książka ma być ostrzeżeniem przed radykalnie eksluzywistycznym fundamentalizmem bądź totalitaryzmem, w których monopol na prawdę prowadzi na manowce zbrodni i zwyrodnienia. Po lekturze jednak okazuje się, że motto ma drugie, o wiele głębsze dno.
Spalcie i zasypcie ziemią
Wolff-Powęska zaczyna od historycznego szkicu relacji żydowsko-chrześcijańskich, sięgając zresztą aż do czasów przedchrześcijańskich (Egiptu faraonów, Grecji i Imperium Romanum). To jednak tylko krótki wstęp do szczegółowej analizy stosunku niemieckich katolików i protestantów do Żydów - od wieków średnich po okres po zakończeniu II wojny światowej. Tak powstała historia nie tyle instytucji, ile przemian zbiorowej mentalności, a w gruncie rzeczy zbiorowej nienawiści bądź obojętności - z chlubnymi wyjątkami.
Czytając “A bliźniego swego...”, trudno uciec od snucia analogii między nauczaniem Kościołów a pseudoideologią późniejszych sprawców Shoah. Wyraźnie dostrzegamy linię, którą można by wykreślić w czasie i przestrzeni co najmniej od średniowiecznych katedr do willi w Wannsee, gdzie 20 stycznia 1942 r. zadecydowano o “ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”. Przykład: Marcin Luter, ojciec protestantyzmu, w pierwszych pismach łagodnie traktował Żydów, wskazując na ich biblijne braterstwo z chrześcijanami - być może upatrywał w nich bowiem sojuszników w oporze przeciw papiestwu i biskupom. Później jednak nie szczędził Żydom upokorzeń. Nauczał współwyznawców: “Dam wam moją radę: po pierwsze, by ich synagogi lub szkoły spalić, a co nie da się spalić, zasypać ziemią, by żaden człowiek na wieki nie zobaczył tam kamienia (...). Po drugie, by ich domy spotkał taki sam los (...). Po trzecie, by odebrać im wszystkie modlitewniki i księgi święte, które nauczają tego bałwochwalstwa, kłamstw, przekleństw i grzechu (...). Po czwarte, aby zabronić ich rabinom nauczania (...). Po piąte, by odebrać im prawo swobodnego poruszania się (...). Po szóste, by zabronić im lichwy i zabrać im wszystkie pieniądze i kosztowności, złoto i srebro (...). Po siódme, by silnym Żydom i Żydówkom dać do ręki cep, siekierę, szpadel, kądziel, wrzeciono i kazać na swój chleb zarobić w pocie czoła, jak dzieciom Adama”. Czytając ten fragment, trudno zatrzymać tłoczące się w wyobraźni obrazy: płonące w Noc Kryształową synagogi, plądrowanie żydowskich mieszkań i sklepów czy katorżniczą pracę w kacetach.
Co gorsza, także analiza języka antyżydowskiej propagandy sugeruje mentalne pokrewieństwo między antysemityzmem spod znaku niektórych kręgów chrześcijańskich a nazistowskim obłędem. Luter porównywał Żydów do “trujących, gorzkich, żądnych zemsty, podstępnych żmij”. Często zestawiał ich także ze świniami: “Powinniście czytać tylko taką biblię, którą ma maciora pod ogonem. A litery, które stamtąd wypadną, winniście żreć i chłeptać. To byłaby biblia dla takich proroków, którzy zamiast z należnym szacunkiem, lękiem i radością słuchać Słowa Bożego, ryją jak świnie”. Tak silnie negatywne animizacje należą do najskuteczniejszych narzędzi propagandy - nie przypadkiem hitlerowcy nazywali Żydów wszami bądź szczurami.
Nie tylko protestanci zapisali w historii ciemne karty. Tylko dwa - marginalne zresztą - przykłady z książki: Sobór Laterański IV uchwalił przeróżne szykany wobec Żydów, m.in. zakazał mieszanych małżeństw oraz miłości fizycznej między Żydami a chrześcijanami - analogia do Ustaw Norymberskich z 1936 r. jest aż nazbyt czytelna. Z kolei pewien były kleryk wspominał, jak w czasach Drugiej Rzeszy w seminarium w Eichstätt nauczano, że sukcesy w działalności gospodarczej Żydzi zawdzięczają korupcji, brakowi sumienia i wyzyskiwaniu chrześcijan...
Wolff-Powęska stawia przed czytelnikiem pytania fundamentalne: “Jak wytłumaczyć podstawową sprzeczność między codziennym teologicznym i moralnym nakazem miłości bliźniego w życiu Kościoła a dominującą postawą zaniechania i obojętności wobec rasistowskiej polityki Rzeszy i jej ofiar? Dlaczego chrześcijanin zagubił własną tożsamość?”.
Dzieci epoki, dzieci Kościoła
Czy jednak wydana przez Instytut Zachodni książka jest kolejnym antykościelnym paszkwilem? Czy przypomina opublikowaną w 2002 r. pracę amerykańskiego politologa Daniela Goldhagena “Kościół katolicki i Holokaust” (tytuł wydania niemieckiego), w której autor - bagatelizując kluczowe dokumenty i wydarzenia oraz kierując się zasadą zbiorowej odpowiedzialności - czynił Kościół współwinnym Holokaustu na równi z nazistami?
Wolff-Powęska umiejętnie balansuje między dwiema odmianami historycznej ślepoty: nie ma zamiaru ani za wszelką cenę dezawuować Kościoła, ani bronić chrześcijan wbrew przemawiającym przeciwko nim faktom. “A bliźniego swego...” jest dziełem rzetelnie udokumentowanym, trzymającym się źródeł i świadectw. Z jednej zatem strony mamy solidne badania, z drugiej zaś - rzadką u historyków zdolność rekonstruowania stanów psychicznych, jakich doświadczają ludzie w ekstremalnych okolicznościach.
Autorka pisze: “Dyktatura burzy dotychczasowy porządek i uzasadniające go wartości oraz zmusza do przyjęcia nowych. Zachowanie w tych okolicznościach własnej indywidualnej tożsamości pozostawało fundamentalnym, choć nad wyraz trudnym wyzwaniem. Między heroizmem jednostek (...) a tymi środowiskami duchownych i wiernych, które zamieniły krzyż na swastykę, rozciągała się wielka przestrzeń, w której znajdowała niszę większość ludzi, z ich atutami i słabościami, nadziejami i rozczarowaniami. W każdej sytuacji byli oni przede wszystkim dziećmi epoki, ukształtowanymi przez tradycję rodzinnego domu, system wychowania i najbliższe otoczenie”. Kościoła bowiem - dowodzi autorka - nie można wypreparować z tkanki społeczeństwa, narodu czy państwa. Kościół istnieje tu i teraz; jest wspólnotą grzeszników, choć jego nauczanie oparte jest na moralnym radykalizmie.
Dajmy na koniec próbkę warsztatu Wolff-Powęskiej. Często zarzuca się Piusowi XII i większości biskupów (także protestanckich) milczenie, choć wiedzieli, że dokonuje się zagłada Żydów. Obrońcy Kościoła ripostują, że publiczny protest sprowokowałby nazistowski odwet na chrześcijanach. W tym kontekście autorka analizuje źródła - np. list pasterski odczytany 3 października 1943 r. w protestanckich świątyniach Danii. “Wszędzie na świecie, gdzie ma miejsce prześladowanie Żydów z powodów rasistowskich lub religijnych, jest obowiązkiem chrześcijańskich Kościołów protestować przeciw temu” - apel hierarchów dał dodatkowy impuls do zorganizowanej przez Duńczyków akcji pomocy Żydom (uratowano ich w sumie 7,5 tys.). Kiedy jednak w lipcu 1942 r. katoliccy biskupi Holandii potępili deportacje Żydów do obozów śmierci, w ramach represji hitlerowcy wywieźli do kacetów 700 katolików żydowskiego pochodzenia, w tym Edytę Stein.
Za milczeniem większości Kościołów Europy stał zatem albo wybór mniejszego zła, albo “zwykły, zrozumiały w warunkach terroru, ludzki strach” - tłumaczy autorka. Ale zaraz dodaje: “Dla idących na śmierć Żydów zarówno ochrzczonych, jak i nieochrzczonych motywy te nie miały jednak żadnego znaczenia. Nie opuszczała ich aż do śmierci potrzeba współczucia i okazania najmniejszego odruchu ludzkiej, jeśli nie chrześcijańskiej solidarności”.
***
“Wierz tym, którzy szukają prawdy, i nie dowierzaj tym, którzy ją znaleźli”. Tak właśnie powinno brzmieć jedno z przykazań historyka, który podejmuje kontrowersyjny temat. Nie wolno z góry zakładać tezy, nawet najbardziej błyskotliwej, aby potem nie trzeba było przemilczeć sprzecznych z nią faktów. Książka Wolff-Powęskiej - dla chrześcijan stanowiąca gorzką lekturę - może pod tym względem stanowić wzorzec.