Rysiek dobry i mądry
2007-01-27,
Każdy człowiek był dlań wspaniałą gwiazdą - piękną, wartościową i świetlistą. Spoglądał temu człowiekowi w twarz, rozmawiał z nim, czuł się zań odpowiedzialny. Adam Michnik wspomina zmarłego 23 stycznia Ryszarda Kapuścińskiego
W 1986 r. Ryszard Kapuściński zapisał w swoim dzienniku zdanie Stanisława Brzozowskiego sprzed 76 lat: "Boże! Boże! Trudna to naprawdę rzecz być dzisiaj Polakiem, chcieć myśleć, chcieć pracować".
Zaiste, nie było to łatwe dla Ryszarda Kapuścińskiego ani wtedy, w ponury czas duchoty stanu wojennego, ani wcześniej, ani później. A przecież całe życie pracował, myślał i pisał. Stworzył dzieło jedyne w swoim rodzaju - opowieść o świecie wykluczonych ze świata, zobaczonym przez polskie okulary, napisaną polskim piórem polskiego pisarza. Dzieło Ryszarda Kapuścińskiego należy do najważniejszych znaków obecności polskiej na szczytach współczesnej kultury.
I.
Przed kilku laty uczestniczyłem w konferencji w Barcelonie. W przerwie podeszła do mnie grupa studentów katalońskich, pytając, czy znam Ryszarda Kapuścińskiego. Gdy odpowiedziałem twierdząco, poprosili mnie, bym opowiedział im o Ryśku. Wtedy łatwiej mi to szło niż teraz. Ryśka Kapuścińskiego wszędzie czytano, podziwiano, kochano. Powtarzałem mu te zachwyty swoich rozmówców z całego świata, a on tylko lekko uśmiechał się i z zawstydzeniem machał ręką. Nie było w nim nic z zarozumialstwa pisarza, który osiągnął szczyty popularności na wszystkich kontynentach; który był nagradzany i honorowany wszędzie; który był czytany i podziwiany przez kilka pokoleń.
Pochodził z biedy polskiej, z Pińska. Mówił mi kiedyś, że chce napisać książkę o Pińsku, żeby spłacić dług własnym korzeniom. Szkoda, że nie zdążył. Zdołał tylko napisać znakomity - godny pióra Gogola - opis podróży do Pińska.
Sławę światową przyniósł mu "Cesarz", portret dworu cesarza Abisynii. "Cesarz" stał się portretem wszystkich dworów i wszelakich dyktatur. Rysiek łączył konkret z tym, co uniwersalne. W usta jednego z dworaków włożył monolog, który na zawsze pozostanie klasyką gatunku:
"My, orszakowi, żyliśmy jak między młyńskimi kamieniami, czekając tylko, który nas zgniecie. Mieliśmy bowiem wpisywać na listę proponowane nazwiska i przesyłać je wyżej. Na nas więc walił się tłum faworytów i atakował to prośbą, to groźbą, to słyszało się lament, to zaprzysiężenie zemsty, ten wypraszał łaski, inny podtykał pieniądze, jeden obiecywał złote góry, drugi zapowiadał donos. Bez przerwy wydzwaniali protektorzy faworytów, a każdy polecał umieścić swojego wybrańca, a srożył się przy tym, a groził. Ale protektorom trudno dziwić się, gdyż sami robili to pod naciskiem, jako że uparcie cisnęły ich doły, a i oni też cisnęli się między sobą, bo jakaż by to była ujma, gdyby jeden protektor umieścił swojego faworyta, a drugi - nie. Tak, młyńskie kamienie szły w ruch, a nam, orszakowym, bielały skołatane głowy. Każdy z możnych protektorów mógł nas zgnieść na miazgę, a czyż było naszą winą, że nie dało się wsadzić do orszaku całego cesarstwa?"
Zaiste, nie było w tym winy orszakowego.
Oto przykład maestrii pisarskiej Ryszarda Kapuścińskiego.
II.
Przed laty zdarzyło mi się uczestniczyć w seminarium letniego uniwersytetu w San Sebastian wraz z Ryśkiem, ks. Józefem Tischnerem i Jorgem Ruizem. Mieliśmy sporo czasu na rozmowy. Podczas jednej z nich zapytałem Ryśka: - Powiedz, kiedy właściwie zmieniłeś swój stosunek do komunizmu? Przecież w latach młodości wierzyłeś w komunizm.
Rysiek zastanowił się i odpowiedział, że decydujący był rok 1956.
- Ale zawsze byłem - tłumaczył Rysiek - i pozostałem po stronie biednych i wykluczonych.
Taki jest, myślę, klucz do rozumienia przesłania pisarskiego Ryszarda Kapuścińskiego.
Drugi zaś klucz to nieugięta wiara w sens spotkania i dialogu z "Innym", z inną kulturą i inną tradycją, inną pamięcią i innym doświadczeniem, inną biografią, innym narodem, inną religią.
Był w tym głęboki humanizm i autentyczny heroizm sprzeciwu wobec wszelkiej nietolerancji, ksenofobii, nacjonalizmów etnicznych i fanatyzmów religijnych. Była także głęboka zdolność rozumienia biednych, skrzywdzonych i poniżonych w świecie dyktatury, pieniądza i policji. I był również w tej postawie protest przeciw arogancji europocentryzmu, który nie chce zauważać losu i cierpienia mieszkańców "przedmieść historii" - z Kolumbii i Brazylii, z Iranu i Algierii, z Angoli i Sudanu.
Taka perspektywa pisarska pozwoliła Ryszardowi Kapuścińskiemu stworzyć dzieło jedyne i niepowtarzalne. Stał się fenomenem polskiej i europejskiej literatury. Nikt nie umiał tak czule, rozumnie i precyzyjnie opowiedzieć o świecie tamtych ludzi. Większość z nas, naznaczonych własną historią - rozbiorami i zaborami, okupacją niemiecką i sowiecką, Hitlerem i Stalinem, Oświęcimiem i Katyniem, dyktaturą komunistyczną i symbolicznymi datami polskich miesięcy-protestów - nie potrafi i nie chce rozumieć historii bólu Innego. Nie myśleliśmy o ludobójstwie w Ruandzie, o koszmarze handlu niewolnikami, o piekle kolonializmu, o wielkim głodzie w Etiopii, o tyranii Amina w Ugandzie, o źródłach rewolucji w Ameryce Łacińskiej i o naturze rewolucji konserwatywnej w Iranie.
Ile w tym było - i pozostaje - naszej ignorancji, a ile arogancji?
„Ilekroć - pisał Ryszard Kapuściński - wracałem z Afryki, nie pytano mnie: »A jak tam Tanzańczycy w Tanzanii? «, tylko: »A jak tam Rosjanie w Tanzanii? «. I zamiast spytać o Liberyjczyków w Liberii, pytano: »A jak tam Amerykanie w Liberii? «. (...) Nic nie sprawia Afrykańczykom większej przykrości niż takie przedmiotowe, instrumentalne ich traktowanie. Odbierają to jako poniżenie, degradację, policzek”.
Książki Ryśka tłumaczyły, tłumaczą i będą tłumaczyć, że nie wolno poniżać Innego.
III.
Był zafascynowany dekolonizacją i wybijaniem się na wolność ludzi z narodów podbitych, zniewolonych, terroryzowanych. A potem z goryczą obserwował proces degenerowania się młodych państw, kryzys demokracji, wszechobecność korupcji, nawrót ciemnych nacjonalizmów i fanatyzmów religijnych.
Nie znosił nacjonalizmów. "Nacjonalista - pisał - traktuje swój naród (...) jako wartość najwyższą, a wszystkie inne - jako coś niższego (i często godnego pogardy). Nacjonalizm, podobnie jak rasizm, jest instrumentem identyfikacji i klasyfikacji stosowanym (...) przy każdej okazji. Jest to prostacki, prymitywny instrument spłaszczający i spłycający wizerunek Innego. (...) Dla nacjonalisty osoba Innego ma jedną jedyną cechę - przynależność narodową. (...) Kiedy żyję w świecie rozgorzałych nacjonalizmów, nie mam nazwiska, nie mam zawodu, nie mam wieku - jestem tylko i jedynie Polakiem. Groźną cechą nacjonalizmu jest to, że jego nieodłącznym składnikiem jest nienawiść do Innego. Doza tej nienawiści może być różna, ale jej obecność jest pewna".
Dekolonizacja miała różne fazy. Etap pierwszy to było zdobywanie niepodległości. "Panował powszechny optymizm, entuzjazm, euforia. Ludzie byli przekonani, że wolność oznacza lepszy dach nad głową, większą miskę ryżu, pierwsze w życiu buty. Że nastąpi cud - rozmnożenie chleba, ryb i wina. Nic takiego nie nastąpiło. Przeciwnie - gwałtownie przybyło ludności, dla której zabrakło jedzenia, szkół i pracy. (...) Cała gorycz, wściekłość i nienawiść zwróciły się przeciw własnym elitom, które zajmowały się szybkim i zachłannym napychaniem kiesy. W kraju, w którym nie ma wielkiego prywatnego przemysłu, plantacje należą do cudzoziemców, a banki są własnością obcego kapitału, jedyną drogą zrobienia fortuny jest kariera polityczna.
W sumie - bieda i rozczarowanie tych na dole, chciwość i żarłoczność tych na górze tworzą zatrutą, podminowaną atmosferę, którą wyczuwa wojsko; podając się za obrońcę skrzywdzonych i poniżonych, wychodzi z koszar i sięga po władzę".
Oto Akintola, premier Nigerii Zachodniej.
"W ostatnich miesiącach nie wychodził już ze swojej rezydencji strzeżonej przez policję - bał się. Pięć lat temu był średniozamożnym adwokatem. Po roku premierowania miał już miliony. Po prostu przelewał pieniądze z konta rządowego na prywatne. Gdzie się ruszyć, wszędzie stoją jego domy, w Lagos, w Ibadanie (...). Miał dwanaście limuzyn, zresztą bezczynnych, tyle że lubił na nie patrzeć, siedząc na balkonie. (...) Obracamy się tu w świecie bajecznych fortun zrobionych na polityce, ściślej - na gangsteryzmie politycznym, na rozbijaniu partii, fałszowaniu wyborów, zabijaniu przeciwników, strzelaniu do głodnych tłumów. Trzeba to wszystko zobaczyć na tle przygnębiającej biedy, na tle kraju, którym Akintola rządził - spalonego, opustoszałego, zalanego krwią".
Potem nastąpił zamach wojskowy, który zmiótł Akintolę.
Ryszard Kapuściński znakomicie rozumiał, że "wszelkie wybuchy społeczne, te chwile, kiedy spokojna i ociężała woda zaczyna burzyć się i kipieć, to momenty ogólnego chaosu, bezhołowia, szalonego zamętu. Łatwo wtedy zginąć z powodu bałaganu, przez pomyłkę, bo ktoś czegoś nie dosłyszał lub w porę nie zauważył. W takich dniach przypadek przeżywa wielkie chwile, staje się prawdziwym panem i władcą historii".
Ryszard Kapuściński, jak najwięksi pisarze tego gatunku, Curzio Malaparte czy Ksawery Pruszyński, był czujnym rejestratorem dialektyki konieczności i przypadków w chwilach, gdy historia zostaje spuszczona z łańcucha.
IV.
"Iran - wspominał Ryszard Kapuściński - była to dwudziesta siódma rewolucja, jaką widziałem w Trzecim Świecie. W dymie i w huku zmieniali się władcy, upadały rządy, na fotelach zasiadali nowi ludzie. Ale jedno było niezmienne, niezniszczalne, boję się powiedzieć - wieczne: bezradność. Jakże mi te siedziby komitetów irańskich przypominały to, co widziałem w Boliwii i w Mozambiku, w Sudanie i w Beninie. Co robić? A ty wiesz, co robić? Ja? Nie wiem. A może ty wiesz? Ja? Poszedłbym na całość. Ale jak? Jak pójść na całość? Tak, jest to problem. Wszyscy zgodzą się, że jest to problem, nad którym warto dyskutować. Duszne, zadymione sale. Wystąpienia lepsze i gorsze, kilka naprawdę świetnych. Po dobrym wystąpieniu wszyscy odczuwają zadowolenie - przecież uczestniczyli w czymś, co było rzeczywiście udane".
Czytałem tę książkę o rewolucji irańskiej w 1982 r. w więzieniu w Białołęce. Miałem przed oczami zadymione sale, w których dyskutowali o własnej bezradności jeszcze kilka miesięcy wcześniej działacze "Solidarności", teraz uwięzieni, emigrujący lub ukrywający się w podziemiu. Myślę, że Rysiek miał gdzieś w tyle głowy zakodowany obraz tych samych sal. Wiedział od nas więcej, bowiem więcej widział. Ale był równie bezradny, jak my wszyscy.
Ten, kto przeżył tak wiele rewolucji, wiele, bardzo wiele rozumiał. Rozumiał, że zwyciężają w nich "ci, którzy przyszli później. Często są to ludzie z dalszych rzędów albo tacy, którzy przetrwali w głębokich matecznikach prowincji. Rewolucja pochłania bowiem wszystkich, którzy stali blisko barykady, po obu jej stronach. (...) Paradoks tej sytuacji, która, jak tonący statek, zabiera na dno wszystkich".
Rysiek wiele lat wcześniej rozumiał, że cechą polityki rewolucyjnej jest populizm: "nieskonkretyzowany, mętny; polityka przetargów, godzenia sprzeczności, kunktatorstwo, paktowanie; polityka, która nie prowadzi do żadnych ostatecznych rozwiązań, która pozostawia struktury nienaruszone; język ludu, ale działanie bez ludu, ataki na oligarchię, ale słowne tylko, mgliste i bałamutne".
Rozumiał, że "w polityce często wygrywa ten, kto za wszelką cenę, bez skrupułów etycznych i pardonu - chce wygrać. W polityce jest potrzebne zdecydowanie, napór, agresywność. Wszyscy widzą, kto chce zdobyć władzę, czują to. Ulegają hipnozie, śledzą zapaśników i oddają głos na tego, kto walczył z większą werwą, z większą wolą zwycięstwa. Chcą poddać się silniejszemu, sami przez to poczuć się silniejszymi".
Rozumiał, że tak mógł zrodzić się nazizm. Powtarzał za Karolem Ludwikiem Konińskim: "Ruch nizin - grubiański, odstręczający, wiekuisty typ, który chce bić, bić kogokolwiek".
Doprawdy: wiekuisty typ... Jakże świetnie umiał Rysiek nie tylko pisać, ale i czytać!
V.
Wszędzie widział Polskę, jak Ksawery Pruszyński, którego pisarstwo ogromnie cenił. Dlatego to polskie widzenie staje się dzisiaj nieusuwalnym składnikiem kultury uniwersalnej. Tak jak widzenia Karola Wojtyły z Bazyliki św. Piotra, które odmieniły świat; jak widzenia Czesława Miłosza znad Zatoki San Francisco; jak widzenia "Popiołu i diamentu" Andrzeja Wajdy; jak widzenia kondycji Pana Cogito przez Zbigniewa Herberta.
Zastanawiał się - uważnie i ostrożnie - nad doświadczeniem swego czasu i swego pokolenia. Rozmyślając nad doświadczeniem Afryki, zanotował: "Zło jest przekleństwem świata i dlatego czarowników, którzy są jego agentami, nosicielami i rozsadnikami, muszę trzymać jak najdalej od siebie i mojego klanu, ponieważ ich obecność zatruwa powietrze, rozsiewa zarazę i sprawia, że życie jest niemożliwe, że staje się swoim przeciwieństwem, śmiercią. Jeżeli umarł ktoś bliski, spłonął dom, padła krowa, wiję się z bólu albo leżę bezwładny, powalony atakiem malarii, wiem, co się stało: ktoś rzucił na mnie czary. Toteż jeżeli mam siłę, to sam, a jeżeli jestem zbyt słaby, to moja wieś czy klan, zaczynamy poszukiwać winowajcy-czarownika. Ten czarownik, ex definitione, musi żyć i działać wśród innych, w innej wiosce, w innym klanie czy plemieniu. Nasza współczesna podejrzliwość i niechęć do Innego, do Obcego bierze się jeszcze z owego lęku naszych plemiennych praprzodków, którzy widzieli w Drugim, w Obcoplemieńcu, nosiciela zła, źródło nieszczęścia. Przecież ból, pożar, zaraza czy susza i głód nie brały się same z siebie. Ktoś musiał je przynosić, zadawać, rozpleniać. Ale kto? Nie moi, nie najbliżsi, nie nasi - bo ci są dobrzy: życie jest możliwe tylko wśród ludzi dobrych, a przecież - żyję. Winowajcami są więc Inni, Obcy. Dlatego szukając zemsty za nasze krzywdy i porażki, wchodzimy z nimi w zatargi, popadamy w konflikty, prowadzimy wojny. Słowem, jeżeli spotkało nas nieszczęście, jego źródło nie jest w nas, jest (...) poza mną i moją społecznością, daleko w Innych".
Zastanawiam się: czy Rysiek widział w Afryce przeszłość nazizmu, czy przyszłość krwawych wojen na Bałkanach? A może jedno i drugie?
W 1987 r. obejrzał film o francuskiej kolaboracji z nazistami. "Przyjęcia w ambasadzie Niemiec w Paryżu, SS na widowni w teatrze, chór z Monachium daje koncert na placu Opery.
Moją uwagę zwróciło nie to, że Chevalier śpiewa dla Wehrmachtu, ale coś innego. Jak Niemcy kokietują Francuzów, jak zabiegają o ich względy. Nas nie kokietowali. Paryż był dla nich Europą, tam była kultura - my byliśmy barbarią, bydłem, dziczą, którą trzeba uwiązać do kieratu, a potem spalić. Faszyzm był rakiem kultury zachodniej, tak jak stalinizm był rakiem Wschodu. Faszyzm (wysoka organizacja, wyczyszczone buty) był produktem Zachodu. Stalinizm (ponurość, szarość, brud) - Wschodu.
Dla Hitlera Żydzi byli produktem Wschodu, »zalali « Europę, napływając z Rosji, z Polski, z Galicji, byli wschodnim barbarzyństwem, jego najbardziej wynaturzonym odłamem.
Pamiętam, od czego zaczynają Niemcy, kiedy wiosną 1940 przekraczamy w Brześciu granicę (idziemy do Generalnej Guberni, gdzie był mój ojciec). Otóż Niemcy prowadzą najpierw naszą kolumnę do prowizorycznie zrobionej łaźni, gdzie odbywa się kąpiel i odwszanie.
Film ten uświadomił mi jeden z burzliwych motywów naszego poparcia dla władzy powojennej, mianowicie - hasłem Hitlera była m.in. walka z bolszewią. Dla nas, dzieci jeszcze, rozumowanie było proste: skoro Hitler walczy z bolszewią, musi ona być rzeczą dobrą, wartą poparcia. Oto, jak następowało identyfikowanie się z bolszewią, czego ktoś, później urodzony, może już nie pojmować (tak jak nie będzie rozumieć, że jedną z zasadniczych cech sytuacji totalitarnej jest zablokowanie informacji już na poziomie jednostki: człowiek milczy, widzi i wie, ale milczy. Ojciec boi się powiedzieć synowi, mąż - żonie. To milczenie albo mu nakazują, albo wybiera je sam, jako strategię przetrwania. Ci, którzy przeżyli stalinizm, i ci, którzy dowiadują się o nim z książek i opowieści, nie mogą zrozumieć się, ponieważ żyli na zupełnie innych poziomach informacji), nie tylko chodzi o to, że ktoś nie wiedział, ale także, że wolał nie wiedzieć, albo - nie chciał wiedzieć: zadać pytanie nieuzgodnione, nielubiane przez władzę, było aktem samobójczym".
Zastanawiam się: czy jest sposób, by wytłumaczyć to wszystko współczesnym ultrasom rewolucji moralnej?
VI.
Unikał dosłowności, polemik doraźnych, walki na cepy i kastety. Przyglądał się polskim sporom z dystansem i spokojnym namysłem. "Dziś nie ma lewicy ani prawicy - notował - są tylko ludzie o mentalności otwartej, liberalnej, chłonnej, zwróconej w przyszłość, oraz ludzie o mentalności zamkniętej, sekciarskiej, ciasnej, zwróconej w przeszłość".
Z wielką mądrością podejmował problem rozliczeń historycznych. Pisał: "Najczęściej stosowaną operacją wobec przeszłości, wobec historii jest zabieg redukcji. Obraz zostaje ogołocony ze wszystkich półtonów i odcieni, z całego bogactwa kolorów zostaje tylko biel i czerń (...). Panuje klimat walki. Ludzie to albo herosi, albo zdrajcy. Wszędzie słychać szczęk oręża, tupot nóg, przyspieszone oddechy walczących.
Postawa heroiczna jest zawsze rzadkością, jest wyjątkiem. Ponieważ jednak ci, którzy wyłaniają się z przeszłości, z tzw. kart historii, to herosi, powstaje wrażenie, że ludzkość w swojej większości jest taka właśnie - heroiczna. Tymczasem najczęściej jesteśmy zwyczajni, przyziemni, słabi, zajęci tyko myślą o przetrwaniu, szaropióre ptaki o krótkich skrzydłach".
W innym miejscu sprzeciwiał się terrorowi nagich faktów. Był zdania, że człowiek, który historię przeżywał i "doświadczał na własnej skórze", wie, że "fakt wyrwany z szerokiego kontekstu imponderabiliów (...), pozbawiony klimatu i nastroju, jakie mu towarzyszyły, fakt taki niewiele mówi i niewiele znaczy, a często nabiera wręcz opacznego sensu i mylącej wymowy".
Jak bardzo chciałbym wierzyć, że ci, którzy po nas przyjdą, sądzić nas będą wedle receptury Ryszarda Kapuścińskiego, a nie wedle pomysłów ujadających lustratorów.
VII.
Był Ryszard Kapuściński rzadkim w naszej kulturze przykładem pisarza kosmopolaka. Kosmopolak Kapuściński to ten, który chce poznać Innych, gdyż rozumie, że aby lepiej poznać siebie, trzeba poznać Innych, bo to właśnie Oni są tym zwierciadłem, w którym my się przeglądamy, wie, że aby zrozumieć lepiej samych siebie, trzeba lepiej zrozumieć Innych, móc się z nimi porównać, zmierzyć, skonfrontować. On, obywatel świata, jest przeciwny odgradzaniu się Innych, zatrzaskiwaniu przed nimi bram. Ksenofobia, zdaje się mówić, to choroba wystraszonych, cierpiących na kompleks niższości, przerażonych myślą, że przyjdzie im przeglądać się w zwierciadle kultur Innych. I cała twórczość Ryszarda Kapuścińskiego to konsekwentne budowanie luster, w których możemy lepiej i bardziej wyraziście zobaczyć samych siebie.
Przyznajmy, trudno o lepszy portret Ryśka, a został on skreślony przez niego samego, gdy charakteryzował wielkiego Herodota.
VIII.
Był nie tylko wielkim pisarzem i niezwykłym świadkiem swojego czasu. Był także nadzwyczajnie mądrym człowiekiem. Rozumiał i tłumaczył, że "nasz świat, niby - globalny, jest w gruncie rzeczy planetą wielu tysięcy najróżniejszych i nigdzie nie spotykających się prowincji. Podróż po świecie to wędrówka od prowincji do prowincji, a każda z nich jest samotnie i tylko dla siebie świecącą gwiazdą".
Rysiek był przyjazny każdej z tych prowincji, a każdy człowiek był dlań wspaniałą gwiazdą - piękną, wartościową i świetlistą. Spoglądał temu człowiekowi w twarz, rozmawiał z nim, czuł się zań odpowiedzialny.
W tej chwili wielkiego smutku po stracie Ryśka, stracie tak bolesnej dla jego bliskich i dla nas, jego przyjaciół z "Gazety", których zaszczycał swą mądrością, przyjaźnią i twórczością, cieszę się przecież, że jego słowa były i są tak ważne dla rówieśników mojego 20-letniego syna i jego przyjaciół. Bowiem Rysiek zostawił po sobie coś bezcennego - zasiał w nas, swoich czytelnikach, jakieś ziarno dobra, które nieuchronnie będzie owocować. Wbrew ponuremu chamstwu, które dziś dominuje.
IX.
Na zakończenie "Lapidariów" Ryszard Kapuściński cytuje list Kazimierza Malewicza, malarza, do Pawła Ettingera, historyka sztuki: "Każden człowiek powinien korzystać ze swojego życia na tym świecie i zrobić dobrą rzecz czy postępek, bo na tamtym świecie już się mu nie uda".
Rysiu kochany, Tobie się uda. Już Ci się udało...
Adam Michnik
6