Dziedziczna niezaradność
Sytuację dzieci inaczej oceniają posłowie, a inaczej rodzice.
Tak się złożyło, że gdy do "Polityki" napływała korespondencja w sprawie dzieci żyjących w ubóstwie, zaniedbanych wychowawczo i poddawanych przemocy w rodzinie (reakcja na raport "Gorsze dzieci" POLITYKA 9), w Sejmie odbyła się debata nad dokumentem "Polityka prorodzinna państwa", przygotowanym przez biuro pełnomocnika rządu ds. rodziny. Zestawienie obu tych zapisów wprawia w konsternację.
Myślę, że gdyby przedstawiono je ekspertowi z innego kontynentu, po wymazaniu szczegółów umożliwiających identyfikację miejsca akcji, zostałyby uznane za opisy sytuacji w dwóch różnych krajach. Z blisko stu listów wyłania się jedna hierarchia najbardziej zapalnych problemów i wyzwań, przed którymi stoi polityka społeczna wobec rodziny, zaś z owego dokumentu i obszernego uzasadnienia, jakie przedstawiono podczas debaty - druga.
Debata przeszła bez echa. Kilka rzetelnie udokumentowanych wystąpień polemicznych utonęło w ideologicznych przepychankach na temat wyższości koalicji obecnej nad poprzednią i vice versa. Dokument pełnomocnika rządu ds. rodziny został napisany językiem urzędniczej nowomowy, doskonale zakonserwowanym od dziesięcioleci. "Stała troska władz", "łączny efekt realizacji celów", "proces inwestowania w kapitał ludzki", "ścisła współpraca podmiotów, działających w sposób zharmonizowany" tworzą ramy dla koncertu życzeń wszelkiej pomyślności dla polskiej rodziny, która powinna być duża, zdrowa, mieć samodzielne mieszkanie, dochód gwarantowany, prorodzinne programy kulturalne w mediach oraz dobrą kondycję etyczną i intelektualną, gwarantowaną przez konstytucyjny zapis o prawie rodziców do wychowywania dzieci "zgodnie ze swoimi przekonaniami moralnymi i religijnymi".
Główny cel, czyli prorodzinność, traktowany jest w tym dokumencie jako promocja większej dzietności w pełnych rodzinach o słusznych przekonaniach. Za największe zagrożenia dla rodziny uznano sekty oraz pornografię i przemoc w mediach publicznych. "Odporne na działanie sekt są jedynie osoby psychicznie chore. A więc biada nam wszystkim; bądźmy czujni i uważni" - wołał poseł Tadeusz Cymański (AWS). Mobilizacja do obrony rodziny przed demonem sekt znajduje wyraz nie tylko w słowach. Wedle "Polityki prorodzinnej" jedynie na "działania prewencyjne wśród dzieci i młodzieży (prelekcje, filmy, warsztaty)" pełnomocnik ds. rodziny przeznaczył w ub. roku ze swojego budżetu 200 tys. zł. Wysokości kwot wydanych z budżetów MEN, MSWiA oraz samorządów na "ośrodki informacyjno-pomocowe dotyczące działalności sekt" oraz antysekciarskie "szkolenia dla nauczycieli, katechetów i liderów młodzieżowych" nie podano. W "konkursy dla autorów programów upowszechniających wartości, związane z rodziną poprzez różne dziedziny kultury" (?) pełnomocnik zainwestował 50 tys. zł. Dla porównania: na programy profilaktyki antynarkotykowej i antyalkoholowej wśród dzieci i młodzieży MEN wydał 60 tys. zł. Ale za 20 tys. zł z budżetu pełnomocnika ds. rodziny powstaje projekt ustawy "O powołaniu ogólnokrajowej reprezentacji młodzieży". Po co? Aby "zapewnić udział młodego pokolenia w życiu państwa".
Blisko sto listów od czytelników (część publikowaliśmy w nr. 12 i 14, część w Internecie, inne czekają na wykorzystanie) zawiera zbiorową fotografię trudnych albo wręcz dramatycznych losów tej grupy dzieci i młodzieży, która nie mieści się w polu widzenia autorów polityki prorodzinnej. Ich udział w życiu państwa nie zależy od fasadowych aktów prawnych, tylko od zdobycia równych szans życiowego startu i dostępu do edukacji, których rodzina pochodzenia nie może (nie potrafi, rzadziej nie chce) im zapewnić. Nikt z naszych korespondentów - a są wśród nich m.in. doskonale zorientowani przedstawiciele lokalnej administracji i samorządów oraz pracownicy pomocy społecznej - nie wymienił ani sekt, ani pornografii, ani mediów jako sprawców dezorganizacji rodziny i narastania zjawiska "gorszych dzieci". Nikt nie sygnalizował potrzeby prorodzinności w wersji urzędu ds. rodziny, ponieważ wiadomo, że udane, pełne i zaradne rodziny nie wymagają promocji ani dowartościowania.
W większości listów pojawia się natomiast problem przemocy w rodzinie, a zwłaszcza przemocy wobec dzieci - przemilczany całkowicie w urzędowym dokumencie. Udawanie, że przemocy w rodzinach nie ma, jest jak chowanie śmieci pod dywan. Warstwa rośnie i wymyka się spod kontroli. Rodziny obciążone dziedzicznie niezaradnością życiową i niechęcią do pracy, gdzie picie i agresja są jedynymi znanymi wzorami rozwiązywania problemów i konfliktów, a pomoc socjalna głównym źródłem utrzymania - istnieją wszędzie. A miarą sukcesu polityki społecznej jest każde dziecko, wyprowadzone stamtąd, tzn. takie, któremu udało się skutecznie pomóc w zdobyciu wykształcenia i samodzielności finansowej oraz w odcięciu się od środowiskowych wzorów życia i wartościowania, rozwiązywania problemów i spędzania czasu.
W naszej korespondencji znaleźć można wiele przykładów takiego wyprowadzania dzieci z rodzin patologicznych - na wakacje, do świetlic terapeutycznych itd. - aby je psychicznie wzmocnić i pokazać inny sposób życia, inny styl kontaktów między ludźmi niż wyniesione z domu. W Elblągu nie tylko zainteresowano się sytuacją rodzinną żebrzących dzieci; w kilkunastu przypadkach jedynym ratunkiem przed rodzicielską agresją, biedą i demoralizacją okazało się umieszczenie ich w placówkach opiekuńczych.
W "Polityce prorodzinnej" szlachetne cele zostały rozpisane na zadania omnipotentnego państwa, promującego "przedsięwzięcia formacyjne" organizacji pozarządowych, zwłaszcza powstałych po 1989 r. i wyznaniowych, które, wedle min. Marii Smereczyńskiej, "dla większości obywateli są środowiskiem kształtowania cnót obywatelskich". Wątpliwości budzi nie tylko przedkładanie daty powstania i kryterium światopoglądowego ponad efekty pracy. W wyniku reformy administracyjnej polityka społeczna i pomoc socjalna zeszły na najniższe szczeble samorządu lokalnego, o czym autorzy dokumentu zdają się nie pamiętać. Lokalna optyka, samodzielne decyzje i rozliczanie przez środowisko miały być remedium na nieskuteczne, centralne planowanie i finansowanie.
Wydaje się oczywiste, że z bliska lepiej widać sytuację konkretnych ludzi i łatwiej dostosować formy pomocy do indywidualnych potrzeb, które bywają różne w mieście i na wsi; w rodzinie, która z powodu nagłej, trudnej sytuacji potrzebuje okresowego wsparcia, i w rodzinie chronicznie uzależnionej od pomocy z zewnątrz; w przypadku samotnego macierzyństwa lub zniedołężniałej i osamotnionej starości, itd.
To wszystko prawda, ale przekazanie władzy i kompetencji w dół stworzyło też nowe zagrożenia. Najważniejszym stał się niedostatek środków finansowych. Przejmowanie zadań, na które wypatruje się pieniędzy z góry, od centrali, nie buduje autorytetu lokalnych władz i nie sprzyja sprawności. Różni partnerzy lokalnej polityki społecznej podlegają różnym górom: jedni Ministerstwu Edukacji, inni Pracy i Polityki Społecznej, jeszcze inni Sprawiedliwości... Te góry utrzymują, że teraz już nic od nich nie zależy, ale to one wyznaczają ramy prawne i limity środków dla lokalnych instytucji. Innym poważnym źródłem problemów jest zwykła niewiedza wielu lokalnych elit o mechanizmach zarządzania i prowadzenia polityki społecznej. Jeszcze innym - niedoróbki konkretnych reform, które w jednostkowych przypadkach mogą prowadzić do sytuacji bez wyjścia.
Prawda o tym, że mądrzej, skuteczniej i taniej jest zapobiegać złu (niewiedzy, demoralizacji, chorobie itd.), niż borykać się z jego skutkami, została odkryta nieskończenie dawno. Ale o tym, żeby już w szkole przygotowywać dzieci i młodzież do życia w rodzinie, dyskutuje się w Polsce od początku lat 80. Wszystkie powstające programy utrącali skutecznie przeciwnicy edukacji seksualnej, która miała (i powinna) być ich częścią. Najnowsze projekty trudno traktować poważnie. Łączą one tabuizację seksu z gloryfikacją wielodzietności; straszą chorobami w następstwie masturbacji, używania nowoczesnych środków higieny intymnej, pigułki antykoncepcyjnej i prezerwatywy.
Żadne państwo - bez względu na stan budżetu i poziom stabilizacji - nie zaspokaja wszystkich potrzeb na miarę oczekiwań obywateli. Wszędzie dokonuje się wyborów i są to jedne z kluczowych decyzji strategicznych, określających przyjęty model polityki społecznej. Problem z polityką prorodzinną zaprezentowaną przez urząd ds. rodziny polega na zapisaniu w tym dokumencie prognozy wszelkiej pomyślności dla rodzin, bez realnego rachunku kosztów i bez uwzględnienia następstw prawdziwych zagrożeń, dysfunkcji oraz wewnątrzrodzinnych patologii.
Nie ma jednego, odgórnego i natychmiastowego rozwiązania wszystkich problemów z zakresu polityki społecznej wobec rodziny. Jaki jest wybór? Naszym zdaniem - powtarzamy to raz jeszcze - najważniejsze jest tworzenie równych szans dzieciom. Programy kreowane i realizowane w środowiskach lokalnych, siłami samorządów. Jesteśmy otwarci na prezentację takich programów.
Ewa Nowakowska
Źródło: POLITYKA nr 15, 8 kwietnia 2000