Ulicznicy, Resocjalizacja, Streetworking


Ulicznicy

  NA WŁASNE OCZY

Pierwszym współpracownikiem pani Ani została Tania, absolwentka socjologii, jednocześnie koleżanka z wojewódzkiego Sanepidu. Chcąc znaleźć następnych, dr Nowak zaczęła przesiadywać w pubach. Nie interesowali jej przypadkowi ludzie z ogłoszenia. Praca miała być specjalna, dlatego ludzie do niej także musieli być specjalni. W jednym z pubów barman, pan Olek, poznał ją z Darkiem. - Po pierwszej rozmowie w ogóle nie wiedziałem, o co chodzi - śmieje się Darek. Ale ponieważ nie miał pracy, był otwarty na wszystko. I tak został pracownikiem ulicznym, streetworkerem.

Darek poszedł na pierwsze spotkanie Programu. To, co zobaczył, lekko go podłamało. Kilka dziewcząt usiłowało założyć prezerwatywę na plastykowego penisa. Pani Ania: - Pamiętam, że był przestraszony. Ja zresztą też, bo po raz pierwszy publicznie walczyłam z prezerwatywą.

Kiedy trzy lata temu Program ruszał, koledzy i przełożeni patrzyli na dr Annę Nowak podejrzliwie. Sprawy, którymi się zajęła, dotykały obszarów ciemnych i obrzydliwych. Może nawet niegodnych tego, aby zajmował się nimi nauczyciel akademicki - podróżnik po świecie jasnych wartości. Nic dziwnego, w tym świecie słowa: "kurwa", "pedał" czy "prezerwatywa" brzmiały naprawdę okropnie.

Dzisiaj pani Ania jest szczęśliwa, że się zdecydowała. Program wiele jej dał jako człowiekowi. Zmienił ją. - Czuję, że jestem teraz bliżej ludzi - mówi uśmiechając się znad okrągłego stołu, wypełniającego niewielki pokój w samym centrum Szczecina.

Najprostsze wyjście

Jeszcze nie tak dawno mąż pani Ani pływał po morzu jako kapitan statku, a ona była trochę jak Penelopa. Pracowała nie za wiele, zajmowała się domem, dziećmi. I czekała. - Po jego śmierci wszystko się zmieniło. Musiałam wymyślić własne życie na nowo, zająć się czymś.

W 1995 r. pojechała do Berlina na konferencję poświęconą zagrożeniu AIDS w rejonie przygranicznym i dowiedziała się o pracy streetworkerów. Postanowiła przenieść tę metodę działania do Szczecina. Napisany przez nią program został zaakceptowany trzy lata temu. Pieniądze dało UNPO, czyli Biuro ONZ do spraw Rozwoju Społecznego. Ponieważ wszystko musi się jakoś nazywać, wymyślili dla programu nazwę: TADA, od pierwszych liter swoich imion. Krótką, brzmiącą ciepło jak imię kobiety, łatwą do powtórzenia i zapamiętania.

Pani Ania: - Nasze zadanie to profilaktyka związana z AIDS i innymi chorobami przenoszonymi drogą płciową. Ponieważ problem tkwi przede wszystkim w ryzykownych zachowaniach seksualnych, skupiamy się na pracy w środowisku gejów i dziewczyn ulicznych.

Ostatnie badania pokazują, że wśród zakażonych zaczynają dominować osoby heteroseksualne - amatorzy płatnej miłości. Poprzez nie HIV przenosi się także do związków małżeńskich, powodując wielkie dramaty. - Dlatego w interesie publicznym jest, aby dziewczyny sprzedające na ulicy seks robiły to w sposób bezpieczny, poddając się jednocześnie regularnym, dobrowolnym badaniom - mówi pani Ania. - Właśnie do tego staramy się je przekonać.

Do tych środowisk nie docierają, rzecz jasna, żadne oficjalne instytucje. Dla pracującej na ulicy dziewczyny jedyną i najważniejszą instytucją jest jej alfons. Dlatego Program zakłada najprostsze wyjście - wyjście na ulicę. Czyli streetworking.

Używają tego słowa, chociaż nie jest dobre. Ale "terapeuta uliczny" brzmi jeszcze gorzej. Tym bardziej, że na razie prawdziwą terapią zajmują się tylko okazjonalnie. - To raczej prewencja, wsparcie, praca socjalna polegająca nie tylko na rozdawaniu prezerwatyw i ulotek, ale także cierpliwym tłumaczeniu, na czym polega bezpieczny seks, oraz nienachalnej próbie zmiany zachowań - precyzuje Tania.

Śmieje się, że do niedawna nazwa Sanepid kojarzyła się wyłącznie z biegającymi po mieście kobietami, tropiącymi w barach salmonellę. Kiedy ruszyła TADA, w lokalnej prasie pojawiły się złośliwe uwagi, że Sanepid będzie także rozdawał dziwkom gumki.

Niedawno Darek wciągnął do Programu swojego współlokatora Filipa, który właśnie skończył studia i wpadł w nieznośnie monotonny rytm : praca-dom-praca-dom. Na szczęście, któregoś dnia odkrył w pokoju Darka karton pełen intrygujących materiałów TADA. Spytał, o co tu chodzi, a potem wpadł na jeden z dyżurów. - Przyszły akurat dziewczyny z ulicy, wywiązała się sympatyczna rozmowa. Zacząłem się wciągać .

Jehowi, tajniacy, czuby jakieś?

Ludzie z TADA mówią: pracujemy dla Programu, Program jest ważny, utożsamiamy się z Programem. Na pytanie, czym dla nich jest, odpowiadają: - Wyzwaniem. To dobre słowo.

Dla niektórych także rodzajem autoterapii. - Streetworking bardzo mnie dowartościował. Okazało się, że taki szary człowieczek jak ja jest potrzebny, lubią go, liczą na niego - mówi Artur, trzydziestolatek. W młodości otarł się o rozmaite subkultury. Pracował jako ochroniarz w kasynie i jako robotnik w Hiszpanii. Dzisiaj wielu jego dawnych kolegów nie żyje, część dogorywa gdzieś na melinach. On ma żonę i dwoje dzieci. Pracuje, studiuje socjologię. I nie da się ukryć, że tak naprawdę zaczął te studia pod wpływem Programu.

Pierwsze wyjścia na ulicę nie były łatwe. Nagły skok do innego świata. Żadnych znajomości, kontaktów, nic poza wizytówką, torbą wypchaną ulotkami oraz szybko wyrzucanym z siebie zdaniem: Dobry wieczór, mam na imię Tania (Darek, Artur, Filip), pracuję tu i tu.

- Kto to, kurwa, jest? Jehowi, tajniacy, czuby jakieś. Na wymalowanych twarzach zakwitało zdziwienie, czasem uśmiech, podczas gdy z samochodu już wytaczał się alfons niezadowolony, że ktoś zawraca w pracy głowę jego dziewczynom.

- Był we mnie strach przed ulicą, sytuacjami, jakie tam spotkam - mówi Joasia, studentka resocjalizacji, streetworkerka z Warszawy. - Nie wiedziałam, czy w ogóle będę w stanie zapytać o cokolwiek, zrozumieć te kobiety.

Podczas pierwszego kontaktu po prostu odwróciły się do niej na swoich długich obcasach. - Usiłując rozpaczliwie ratować sytuację, zaczęłam być sobą, mówić do nich jak ktoś, kto także potrzebuje tego kontaktu. Podziałało.

Czasem w trudnej sytuacji odwagi dodaje drobiazg, nic nie znacząca obserwacja. Oto jedna ze szczecińskich agencji: na fotelach senne dziewczyny w negliżu, wielki, groźny boss osobiście serwuje drinki. Pokaz zawodowej siły i pewności siebie, wobec której Program na moment staje się nieporozumieniem, zwykłą stratą czasu.

Ale oto przyozdobiony złotem boss wytacza się zza baru i... nagle zmienia się w jakiegoś niegroźnego pana Wacka z sąsiedztwa. - Patrzę, a on ma na nogach przydeptane papucie wyszywane pawim puchem - śmieje się pani Ania.

Dobry wieczór, gumki są?

Ale zdarza się, że ręce opadają i chce się płakać. Bo jak się zachować na widok dziewczyny w dziewiątym miesiącu ciąży, będącej ofertą specjalną za ekstra cenę. Zapytana, co tutaj robi, wzrusza tylko ramionami: - Wiesz, jeszcze jakoś daję radę.

Artur oblicza, że przez trzy lata poznał na ulicy ze dwie setki dziewcząt. Dziś, kiedy widzą go pod hotelem Piast lub na placu zwycięstwa, machają rękami na powitanie. Z alfonsów wyparowała nieufność. Jeden z nich wpada właśnie do pokoju. - Dobry wieczór, gumki są? W pośpiechu pakuje do torby garść prezerwatyw o smaku poziomkowym. Przeprasza, ale na kawie nie zostanie, bo wzywają go obowiązki. Dziewczyny czekają, a na autostradzie ruch, wiadomo piątek.

W agencjach towarzyskich robota idzie znacznie gorzej. Bossowie są nieufni, a panienki spięte i milczące albo przeciwnie - aroganckie i rozkapryszone. Przy odrobinie szczęścia uda się czasem wejść na kawę i upchnąć trochę materiału. Jeśli szczęście nie dopisuje, słychać tylko krótkie: - Spadajcie! Znacznie lepiej pracuje się z gejami. W Szczecinie jest ich około tysiąca. Większość regularnie wpada do klubu Incognito. Stara kamienica w śródmieściu, po schodach na pierwsze piętro. Żadnej tabliczki, miejsce tylko dla wtajemniczonych. Mimo to w weekendy nad ranem robi się taki tłok, że trudno szpilkę wepchnąć.

Ptasie oko wizjera patrzy na mnie podejrzliwie, po chwili w uchylonych drzwiach staje Adrian, przystojny brunet z kolczykiem w uchu, jeden ze współwłaścicieli klubu. Gejów, nawet nieznajomych, rozpoznaje bez wysiłku. Po ciuchach, włosach i tym maślanym. roztopionym spojrzeniu, którego nie sposób podrobić. Ale żeby wejść, wcale nie trzeba być gejem. A kim?

- No właśnie - śmieje się Adrian. - Jeśli powiesz, że przyszedłeś napić się piwa albo pograć w bilard, raczej nie wejdziesz. Ale jeśli powiesz, że chciałeś posiedzieć, trochę się rozejrzeć…

Wieczór w Incognito rozkręca się, ze służbowego stolika TADA powoli znikają żele i prezerwatywy. Przy piwie siedzi ze trzydzieści osób, w tym kilku studentów pani Ani, jakiś dziennikarz, doktorantka przypominająca młodziutką Gertrudę Stein. Średnia wieku wyraźnie poniżej trzydziestki, chociaż Adrian zapewnia, że zdarzają się starsi: artyści, biznesmeni, urzędnicy. Prawdziwy kocioł zrobi się po północy, kiedy zwali się towarzystwo z pobliskiej, gejowskiej kawiarni i dużą grupą wparują lesbijki, zdaniem Adriana jak zawsze źle ubrane, nieumalowane i hałaśliwe.

Bezpieczeństwa nigdy za wiele

Warszawska TADA, czyli Joasia, Jola, Cezar, Konrad i Andrzej, działa dopiero kilka miesięcy. Szlaki mają jeszcze niewychodzone, niektóre w ogóle nieprzetarte. Na razie krążą tylko wokół Centralnego, Poznańskiej i słynnego Pigalaka przy Wspólnej.

Konrad stawia sprawę jasno: - Jestem w Programie, bo chcę, żeby było mniej HIV-a, a więcej świadomości na jego temat.

Kiedy na studiach został szkolnym edukatorem seksualnym, przeraził się, gdy usłyszał, że niektóre dziewczyny w jednym tygodniu zaliczają czasami więcej niż piętnastu partnerów. - Najbardziej szokowała mnie ich szczerość. Mówiły mi o tym bez grama wstydu czy skrępowania.  - Ludzie ostro uprawiają seks i nic nie rozumieją - denerwuje się Cezar. - Kiedy rozdaję kolesiom w szaletach gumy, czasem śmieją się mówiąc, że przecież im, gejom, ciąża nie grozi. W ogóle nie przychodzi im do głowy, że mogą się zarazić.

Męska toaleta na Dworcu Centralnym w Warszawie: kilkunastu młodych mężczyzn podpiera przybrudzone ściany. Atmosfera jak w klubokawiarni. Bolo, dusza towarzystwa, przechadza się w tę i z powrotem z telefonem komórkowym przy uchu. Leniwe pogawędki, papieros odpalany od papierosa. Czekanie na okazję - towar tani, konsumpcja na miejscu. Z zamkniętych kabin dochodzą podejrzane odgłosy.

- Duety? - ozdobiona złotym zegarkiem dłoń wyciąga się po prezerwatywy, które Cezar wydobywa z torby - Nie masz więcej? Bezpieczeństwa nigdy za wiele - wesołek Bolo wybucha śmiechem, który wprawia w ruch całe ciało schowane pod nienagannie skrojonym, granatowym płaszczem.

Cezar twierdzi, że jest w TADA, bo ma poczucie misji. - Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale mam.. Gdyby nie to, ta robota nie miałaby sensu.

W Programie znalazł się trochę przypadkowo. Jeszcze kilka lat temu biegał po rodzinnym Przemyślu z irokezem na głowie, rozdawał prezerwatywy pod kościołami i pisał do gejowskich magazynów felietony propagujące radosną masturbację. W wydawnictwie "Lampa i Iskra Boża" wydał tom hard-pornograficznej prozy poetyckiej. Egzemplarze, wstawione do jednej z księgarń, zostały po kilku tygodniach zwrócone wydawcy. Zawiedziona kierowniczka księgarni przyznała, że pornografią handlowałaby chętnie, "ale to nie jest pornografia, to jest po prostu obrzydliwe".

Kiedy w zeszłym roku zorganizował w stolicy festiwal filmów gejowskich, chciał, żeby sfinansowali go ludzie z UNPD. Nie sfinansowali, ale kiedy powstawała warszawska odnoga Programu - przypomnieli sobie o nim. Pojechał na szkolenie i został przyjęty. - Poproszono mnie tylko, żebym tak bardzo nie przeklinał.

Cezar kończy studiować socjologię, pisze pracę magisterską o subkulturze gejów. Zaznacza, że nie kocha się z facetami, chociaż nie wyklucza, że mógłby. Ale znajomi powtarzają mu: - Cezar, ty jesteś gejem, ale jeszcze o tym nie wiesz.

Delikatne muśnięcie czegoś dwuznacznego

Czy prostytucja jest dobra?

- Nie wiem - przyznaje Konrad.

W ramach Programu nikt nie nawołuje grzesznych do opamiętania się. Przecież nawet w tym, co uważa się za niemoralne, można szukać rozwiązań będących mniejszym złem. To HIV, a nie prostytucja jest ich przeciwnikiem.

- Ja akceptuję prostytucję - mówi pani Ania. - Teraz mogę to powiedzieć głośno. Na początku nie miałam odwagi.

Pragnie jednak, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Akceptuje ją, ponieważ ona istnieje bez względu na to, co się o niej myśli. Ale wolałaby, żeby jej nie było. Mimo to refleksję o tym, czy prostytucja jest zła, uważa za nieprofesjonalną. - Jeśli chcemy pracować z dziewczynami z ulicy, nie możemy dokonywać moralnej oceny ich zachowań, bo odsunęłyby się od nas.

Pragnie jednak, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Akceptuje ją, ponieważ ona istnieje bez względu na to, co się o niej myśli. Ale wolałaby, żeby jej nie było. Mimo to refleksję o tym, czy prostytucja jest zła, uważa za nieprofesjonalną. - Jeśli chcemy pracować z dziewczynami z ulicy, nie możemy dokonywać moralnej oceny ich zachowań, bo odsunęłyby się od nas.

Dlatego o prostytucji nie mówią: "patologia społeczna", a homoseksualistów i prostytutek nie nazywają "grupami podwyższonego ryzyka". Seks za pieniądze i bez prezerwatywy to po prostu "ryzykowne zachowanie". A ludzie, którzy go uprawiają, to nie "pedały", "cioty", "kurwy" i "dziwki", ale "nasi chłopcy" i "nasze dziewczyny".

"Nasze dziewczyny" to kobiety codziennej, znojnej pracy. Krążą niczym wytrawni wędkarze tam, gdzie akurat jest branie, a kiedy naharują się do bólu, potrzebują się wygadać. O tym, że zimno, trzeba wkładać ciepłe majtki, nie ma klientów, a ten, który był ostatnio, koniecznie chciał bez prezerwatywy. Albo o tym, że dziecko jednej ma kaszel, brat drugiej pije, a narzeczony trzeciej właśnie wyszedł z więzienia i jest bez pracy. Zdarza się, że skarżą na siebie, jak to baby. Bo te na rogu dają bez gumy, a tamte stare zaniżają cenniki. - Nagle widzę, że mam przed sobą normalną, zapracowaną dziewczynę. Taką samą jak ja - mówi Tania.

Znajomi czasem pytają ich: co do cholery może być interesującego w obcowaniu z pedałami i dziwkami na ulicy?

Kto wie, może właśnie to delikatne muśnięcie czegoś dwuznacznego i obrzydliwego. Rozpięcie własnego życia między spokojną jasnością codziennych zajęć i rodzinnych związków a zakazanym mrokiem półświatka. Zbudowanie tajemnego połączenia między dwiema rzeczywistościami i nieustanne kursowanie w tę i z powrotem.

Ale nie da się ukryć, że po kilku latach takiej pracy nie jest się już tym, kim się było. Tania przyznaje, że na ulicy wiele dowiedziała się o mężczyznach - klientach jej klientek. - To ludzie ze wszystkich możliwych środowisk - zdumiewa się. Pani Ania spostrzega, że po tych trzech latach kierowania Programem traci pomału kontakt z gronem dawnych przyjaciół. - Chyba nudzę się wśród nich po prostu. Wygląda na to, że interesują nas inne rzeczy.

Joasia: - Kiedyś przy znajomych wypadła mi z torebki prezerwatywa. Podniosłam ją i zwyczajnie schowałam z powrotem. Ale cały czas czułam na sobie ich spojrzenie, taki wielki, zimny znak zapytania.

  Zostajemy na ulicy

Od niedawna TADA działa nie tylko w Szczecinie i Warszawie, ale także w Poznaniu, Gdańsku i Zielonej Górze. Pani Ania pragnie, żeby stała się programem nie tylko zdrowotnym, ale także socjalnym. Marzy jej się rozmach, z jakim działają podobne inicjatywy po drugiej stronie Odry. Chociażby berlińska Hydra, która dziewczynom chcącym odejść z ulicy proponuje zupełnie nowe życie. I pomaga im to życie zacząć. Te dziewczyny kończą kursy, spotykają się ze sobą na plotkach przy kawie, pieką razem ciasto. Wspierają się po prostu. Z kolei Subway roztaczający opiekę nad prostytuującymi się chłopcami (wielu z nich to Polacy spod granicy) w każdej chwili oferuje lekarza, prawnika, kąpiel, spanie, jedzenie, a nawet bilety na powrót do domu i darmowe ubranie z własnego butiku.

Co z tych rzeczy może dzisiaj zaoferować TADA? Na razie lekarza, kawę i czasem kawałek przyniesionego przez kogoś z domu ciasta. Od niedawna także jedyne w Szczecinie miejsce, w którym za darmo i zupełnie anonimowo można zrobić badanie na obecność wirusa HIV.

Wszyscy wzdychają: przydałoby się więcej pieniędzy i społecznego przyzwolenia. Program działa bez przeszkód, ale wiele osób oburza się: po co, za co? Czy nie lepiej pomagać samotnym matkom?

Może i lepiej. A może nie.

Pani Ania: - W prywatnych rozmowach obiecujemy sobie, że nawet jeśli T ADA padnie, i tak pozostaniemy na ulicy. Zainwestowaliśmy w to mnóstwo czasu, wiedzy i umiejętności. I na tym etapie nie mamy ochoty powiedzieć sobie: stop!

Sławomir Mizerski

Źródło: POLITYKA nr 11, 14 marca 1998

Dzięki uprzejmości portalu www.onet.pl  



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dorosłe Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Dzieci śmieci, Resocjalizacja, Streetworking
Organizacje i instytucje pomagające dzieciom ulicy, Resocjalizacja, Streetworking
Definicja stworzona przez zespół ekspertów w ramach Programu Dzieci Ulicy, Resocjalizacja, Streetwor
Gorsze Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Ulica nie jest dla dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Dzieci z szansą, Resocjalizacja, Streetworking
Polowanie na dzieci ulicy, Resocjalizacja, Streetworking
Niebezpieczny seks, Resocjalizacja, Streetworking
Na pomoc dzieciom ulicy, Resocjalizacja, Streetworking
Dziedziczna niezaradność, Resocjalizacja, Streetworking
Dzieci Ulicy, Resocjalizacja, Streetworking
Bezprizorni, Resocjalizacja, Streetworking
Siostry od upadłych aniołów, Resocjalizacja, Streetworking
Dorosłe Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Streetworker - pedagogika resocjalizacyjna, studia, resocjalizacja, Resocjalizacja
Streetworking, studia, resocjalizacja, Resocjalizacja
Durham Chester street

więcej podobnych podstron