Rodzimy się tak naprawdę śmiertelnie chorzy i choćbyśmy nic nie robili i tak wszystko stopniowo prowadzi do śmierci -obwieszczał anonimowy twórca powyższego napisu nabazgranego na jakimś murze. Zanussi przeczytał ten napis i zaczął się nad nim zastanawiać. Takie było źródło inspiracji do napisania scenariusza Film został ukończony w 2000 rok.
Film "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową", opowiada o lekarzu, Tomaszu Bergu (odtwarza go Zbigniew Zapasiewicz), który pewnego dnia dowiaduje się, że cierpi na raka. Bohater jest trzeźwo myślącym racjonalistą, o pragmatycznym stosunku do życia. Początkowo usiłuje zatem przeciwdziałać zagrożeniu, decydując się na ryzykowną, lecz dającą szansę na wyzdrowienie operację. Zabieg jest rzecz jasna kosztowny i przeciętnie zarabiającego lekarza nie byłoby na nią stać. Tomasz jednak nie waha się poprosić o pieniądze swoją świetnie sytuowaną byłą żonę (w tej roli Krystyna Janda)-walczy przecież o życie, a poza nim w rozumieniu Tomasza nie ma nic. Niestety, wszelkie starania zawodzą - choroba postępuje w takim tempie, że na operację jest już za późno. Po postawionej diagnozie przez francuskich lekarzy Tomasz popada w rozpacz. Wydaje mi się, że jako lekarz codziennie ocierający się o śmierć swoich pacjentów powinien pogodzić się z nią o wiele łatwiej. Tak jednak nie jest. Śmierć dla każdego człowieka jest tragedią.
Od tego momentu bohater zaprzestaje gorączkowych działań, mających służyć odsunięciu nieuchronnego i przygotowuje się na śmierć Widzi potrzebę pogodzenia się z kruchością własnego życia, uświadomienia sobie nieuchronność śmierci i godne jej przyjęcia , ale także potrzebę odnalezienia sensu istnienia, odzyskania wiary. To tłumaczy zarazem tytuł filmu - każde życie kończy się przecież śmiercią i każdy powinien być na nią przygotowany
Fabuła jest więc prosta, co pozwala skupić się na głównym wątku i zasadniczym problemie filmu, jakim jest stosunek człowieka do własnej śmiertelności. Podkreśleniu tego aspektu służy właśnie pierwsza scena, w której podróżujący przez średniowieczną Francję zakonnik, Bernard z Clairvaux, podejmuje się przygotować skazanego na śmierć koniokrada do spotkania z wiecznością.
Pojawia się pytanie o sposób dochodzenia do takiego stanu ducha, który gwarantowałby wewnętrzny spokój i umożliwił pogodzenie się z umieraniem. To pytanie pozostaje w filmie w zasadzie bez odpowiedzi - dowiadujemy się bowiem, że średniowiecznemu zakonnikowi udaje się nawrócić skazańca, a tym samym pomóc mu mężnie przyjąć wyrok i widzimy Tomasza, który odnajduje drogę do Boga - nie wiemy jednak jak się to dokonało. Zanussi unika bowiem dosłowności. Reżyser posługuje się tylko paroma subtelnymi symbolami, znakami, dzięki którym domyślamy się, jakiego rodzaju proces zaszedł w psychice bohatera. A przecież poruszając kwestie wiary, mówiąc o śmierci Zanussi wykazał się jednak ogromnym wyczuciem, pokazując wielowymiarowy obraz wahań i wątpliwości człowieka, któremu przyszło odpowiedzieć na najważniejsze w życiu pytania.
Kolejne sceny filmu są bardziej dramatyczne
Popełnia przestępstwo medyczne pomagając umrzeć śmiertelnie choremu młodemu człowiekowi i jego zrozpaczonej Matce .Powstaje pytanie czy to jest moralne. Zanussi swojego bohatera o nic nie oskarża - nie ma racji.
Nieuchronne cierpienia kończońce się śmiercią przerażają Tomasza. Gdy już znalazł się w szpitalu przykuty do łóżka swój los bierze w swoje ręce . Sam sobie wypisuje i aplikuje leki i środki przeciwbólowe do kroplówki. Wszystko w pełni świadomie - włącznie z zaplanowanym samobójstwem. Godzi się z losem. Przyjmuje wyrok i czeka na jego wykonanie- tak jak bohater introdukcji filmu.
Jako przyszła pielęgniarka zwróciłam uwagę na znakomicie zagraną epizodyczną rolę statecznej pielęgniarki. Wyważona, bez zbytniej gorliwości, sprawnie i spokojnie wypełnia swoje obowiązki przy umierającym Tomaszu.
Motyw młodych zagubionych kochanków. Zanussi zapoznaje nas z każdym z nich osobno - młoda ładna kobieta, bardzo zdecydowana i otwarta. Mężczyzna - student drugiego rojku medycyny jest jakby przeciwieństwem - troszkę nieśmiały, bardzo wystraszony śmiercią i każdym kontaktem medycznym z nią. Zanussi później pokazuje ich razem, w mieszkaniu darowanym im przez Tomasza (scena erotyczna), przy szpitalnym łóżku Tomasza. Wszystko składa się na całość filmu, która porusza i wzrusza.
Przypuszczam, że Zanussi aprobując eutanazję (Tomasz pomaga w zabójstwie śmiertelnie chorego młodego mężczyzny i w samobójstwie jego zrozpaczonej matki) zrobił ustępstwo na rzecz „politycznej poprawności” („political opportunity”) . Stosunek Tomasza do Boga do końca pozostaje ambiwalentny i nie dowodzi jego nawrócenia . Nie sądzę, ze takie są rzeczywiste poglądy Zanussiego. Podobne zabiegi stosował Zanussi również w innych swoich filmach (realizowanych w okresie szalejącej komunistycznej cenzury). Taką cenę za możliwość realizacji swoich filmów w tym czasie płacił również Wajda („Lotna”, „Kanał”).
Tym niemniej „Życie …” jest to wybitne dzieło filmowe, zostawiające na widzu ogromne wrażenie.
Wszystkie nagrody odebrane przez Zanussiego za ten film są w pełni zasłużone.