FANTASTYCZNE PODRÓŻE MARCO POLO
"II milione", czyli połowa prawdy
Gdy Marco Polo jako siedemdziesięcioletni starzec leżał na
łożu śmierci (prawdopodobnie w roku1324), przyjaciele
wezwali go do odwołania zmyślonych historii o cudach Azji
Odrzekł im, że z tego, co widział i słyszał, opowiedział
zaledwie połowę. Gloryfikowano go jako weneckiego bohate-
ra i zaliczono do wielkich pionierów odkryć geograficznych
Nawet Aleksander von Humboldt nazwał Marco Polo najwięk-
szym podróżnikiem wszech czasów,zaś jego "Opisanie
świata"' określił jako znakomite dzieło. Krzysztof Kolumb
zabrał "La division du monde" - bo tak naprawdę zatytuło-
wany był ów dziennik podróży - na swą słynną wyprawę na
zachód. Egzemplarz ten, z licznymi odręcznymi notatkami
Kolumba na marginesach, spoczywa dziś w "Biblioteca Colom-
bina" w Sewilli. Być może "największy odkrywca wszech
czasów" nigdy nie dotarłby do Ameryki, gdyby nie czytał
opisów bogactw Azji.
Opowieści wenecjanina zawierają liczne niedorzeczności
i oczywiste zmyślenia, mimo to większość badaczy nie sta-
wia ich pod znakiem zapytania. Czy przyjaciele Marco mieli
więc rację, wątpiąc w prawdziwość jego historyjek, a świat
zdemaskował mitomana i oszusta? Czy to możliwe, że wy-
myślił swoją 17-letnią służbę w charakterze gubernatora
wielkiego chana Kubilaja, że nie widział wielu rzeczy, o któ-
rych donosił, a może nawet wcale nie był w Chinach? Udajmy
się wspólnie na pasjonującą wyprawę tropem tych pytań.
Wenecja, miasto św. Marka
Zbliżając się do miasta od strony lotniska, nazwanego
imieniem Marco Polo, byliśmy urzeczeni jego pięknem.
Wschodnie elementy architektury pałacu dożów i bazyliki św.
Marka przypominają o ścisłych związkach z Orientem. W cza-
sach, do których chcemy się cofnąć, Wenecja należała wpra-
wdzie do najbardziej znaczących miast obszaru śródziem-
nomorskiego, ale daleko jej było do "perły Adriatyku". Nie
przypominała pięknego, pełnego uroku i uderzającego prze-
pychem miasta, jakim jest obecnie. Ulice nie były wybruko-
wane, przed katedrą wałęsały się świnie. Place pokrywała
gruba warstwa śmieci i ekskrementów, kobiety nosiły więc
buty na wysokich, drewnianych obcasach. Z wielu wspania-
łych pałaców, które możemy obecnie podziwiać nad Canal
Grande, istniały wówczas tylko nieliczne, m.in. Fondaco dei
Turchi i Palazzo Loredan. Stała już także bazylika San Marco,
cenny zabytek w stylu bizantyjskim - jej wygląd niewiele
odbiegał od dzisiejszego, czego dowodzi mozaika na portalu
po lewej stronie fasady. Już wtedy wznosiła się Katedra
w Torcello i kościół Santa Maria e Donato w Murano. Więk-
szość domów w XIII i XIV w. budowano jeszcze z drewna,
padały więc ofiarą powtarzających się pożarów. Od roku
1204, kiedy to doża Enrico Dandolo na czele wyprawy krzy-
żowej zdobył i splądrował Konstantynopol - pozbywając się
konkurencji w handlu morskim - Wenecja stała się jednym
z najpotężniejszych miast śródziemnomorskich. Miały to
potwierdzać bogate łupy, które Dandolo przywiózł ze sobą:
wśród nich słynne cztery rumaki ze złoconego brązu. Do dziś
w bazylice św. Marka, na tarasie, nad przepięknym portalem
głównym z rzeźbionymi drzwiami z brązu, możemy podziwiać
ich kopie.
Wszystko to należało do otoczenia przyszłego podróżnika,
łącznie ze stolikami do gry, ustawionymi w przedsionku ba-
zyliki San Marco. Ówczesne obyczaje nie były zbyt chrześ-
cijańskie, raczej brutalne, nawet okrutne. Kradzieże, rabunki
na ulicach, gwałty stały się codziennoś-
cią. Mieszkańcy byli w przeważającej
części ubodzy i - według współczes-
nych pojęć - zdemoralizowani. Żadne-
mu z patrycjuszy, bogatych kupców,
a także odzianych w futra i jedwab ary-
stokratów nie przyszłoby na myśl, aby
się umyć, wszędzie więc czuć było ok-
ropny odór. Kwitnący handel przyciągał
wielu kupców z całego świata, pragną-
cych robić tu interesy. Niejeden przy-
bysz próbował szczęścia jako żeglarz,
podejmując zajęcie dość ryzykowne ze
względu na grasujących na Adriatyku pi-
ratów. Miasto liczyło w owym czasie
ok. 100 000 mieszkańców, pochodzą-
cych ze wszystkich krajów Europy i Blis-
kiego Wschodu oraz liczną grupę nie-
wolników. Szczególnie dzielnica Rialto, handlowe centrum
metropolii, przedstawiała barwną mozaikę narodowości.
Można tu było kupić albo sprzedać praktycznie wszystko:
materiały, kamienie szlachetne, srebrne talerze, złotą biżute-
rię oraz przyprawy i barwniki ze Wschodu. Słynny most
Rialto - wtedy jeszcze drewniany - podnosił się w środ-
kowej części, aby przepuścić większe statki.
Dzięki dogodnemu położeniu miasta i talentom handlowym
mieszkańców Wenecja zapewniła sobie panowanie nad Ad-
riatykiem i drogami handlowymi na wschód, Konkurując jedy-
nie z Genuą i Pizą. Dochodziło więc często do zbrojnych
konfliktów. Marco Polo brał udział w jednej z takich bitew
między weneckimi i genueńskimi galeonami w 1298 r. o przy-
wileje handlowe w Akce i dostał się do niewoli. W więzieniu
dyktował podobno wspomnienia z podróży towarzyszowi nie-
doli - Rusticjanowi z Pizy, zwanemu Rustichello. Z wiarygod-
nych źródeł historycznych nie dowiadujemy się o naszym
bohaterze prawie niczego. Z tego, co sam o sobie mówił,
wynika, że urodził się prawdopodobnie w roku 1254 w We-
necji, a w 1271 r., jako siedemnastolatek, wyruszył wraz z oj-
cem Nicolo i stryjem Maffeo na pełną przygód wyprawę na
wschód. Kupiecka rodzina Polo trudniła się handlem w Kon-
stantynopolu oraz na wybrzeżu Krymu - w Soldai. Jeden ze
stryjów Marco posiadał nawet dom w Konstantynopolu. Czy
on sam uczęszczał do szkół, czy umiał chociaż czytać i pisać
- nie wiadomo.
Jeźdźcy Apokalipsy czy niebiański raj?
Wszystkim Kupcom prowadzącym interesy na Bliskim
Wschodzie dawały się we znaki napięte stosunki między chrze-
ścijanami a muzułmanami, wynik organizowanych od prawie
dwóch wieków wypraw Krzyżowych. Europejskim faktoriom
w krajach islamskich narzucono wysokie cła, ponadto wciąż
panowała tam niestabilna sytuacja polityczna. Szukano więc
innych szlaków handlowych. Średniowieczne podróże ku nie
zbadanym lądom wiązały się zawsze z poszukiwaniem raju.
Gdzieś na wschodzie spodziewano się odnaleźć Kraniec świa-
ta. W bajkowych relacjach donoszono o żyjących tam jedno-
okich ludziach, a także o istotach, Które przykucając w słońcu
osłaniały swe pokryte strupami głowy własnymi stopami - ni-
czym wielkim parasolem. Nawet tak uczeni mężowie jak Arys-
toteles i Pliniusz wspominali w swych pismach o tych dziwacz-
nych stworach, zamieszkujących rzekomo Indie i szczekających
niczym psy.
Znajomość geografii przez ludzi średniowiecza była bardzo
ograniczona. Interesowali się oni raczej niebem i piekłem
niż dalekimi krajami. Mistyka i kontemplacja zdominowały
procesy myślowe. Starożytne wyobrażenia na temat Kształtu
świata - np. egipskiego geografa Ptolemeusza2 z II w. n.e.
- znane są tylko fragmentarycznie. Jego dzieła naukowe
zostały od V w. prawie całkowicie zapomniane. Dlatego śre-
dniowieczne mapy przedstawiają płaską Ziemię zwykle
w formie tarczy. W centrum lokalizowano zawsze Jerozoli-
mę, utożsamioną z niebiańską Jerozolimą Apokalipsy. Mapy
takie nie przedstawiały więc żadnej wartości, nawet ta spo-
rządzona przez Ptolemeusza ukazywała Europę i Morze
Śródziemne zbyt rozciągnięte, przez co obwód Ziemi i sze-
rokość morza oddzielającego - jak sądzono - Europę od
Azji wydają się o wiele mniejsze niż w rzeczywistości. Na
podstawie obliczeń Ptolemeusza i sprawozdań Marco Polo
przesuwano hipotetyczne wybrzeża wschodniej Azji o dalsze
30 procent na wschód, odległość pomiędzy Azją a Europą
malała więc jeszcze bardziej. Był to jeden z ważniejszych
powodów, dla których Kolumb uważał Atlantyk za możliwy
do przebycia. Lecz w drugiej połowie XIII w. nikt o tym jesz-
cze nie myślał. Aby handlować ze Wschodem, podróżowano
w tym kierunku, przede wszystkim znanymi od dawna szla-
kami.
Już w starożytności Chiny i Europa połączone były ,.jedwab-
nym szlakiem"3. Tą drogą handlową towary ze światowej met-
ropolii handlu Xi'an docierały na Bliski Wschód, a stamtąd
statkami do Europy. Odkąd rozległe obszary Azji dostały się
pod panowanie islamskie, połączenie to zostało przerwane.
Dopiero w okresie podbojów mongolskich, wraz z towarzy-
szącą im swobodą handlową, dawny trakt odzyskał w XIII w.
znaczenie - choć już nie takie jak w starożytności. Stosunek
średniowiecznej Europy do Tatarów4 wahał się między dwiema
skrajnościami. uchodzili za wysłanników państwa legendar-
nego chrześcijańskiego władcy, księdza Jana5, w którym wi-
dziano potencjalnego sprzymierzeńca w walce z islamem.
Jednakże w dziejach Europy Środkowej i Wschodniej zapisali
się jako brutalni najeźdźcy, wręcz posłańcy antychrysta, zaś
doniesienia o ich okrucieństwach napawały strachem i wpra-
wiały w panikę cały kontynent. Ten stepowy lud z Mongolii,
wyćwiczony we władaniu łukiem i strzałami, miał przewagę
nad ciężkim, opancerzonym rycerstwem wieków średnich.
Tatarzy na swych małych, szybkich konikach napadali wsie
i miasta, nie zostawiając kamienia na kamieniu. Niczym burza
mknęli przez Europę, w 1241 r. dotarli do Polski, na Śląsk,
Morawy i Węgry. Pod Legnicą odnieśli druzgocące zwycięstwo
nad rycerstwem niemieckim i polskim, zaś w bitwie nad rzeką
Sajó - nad wojskami węgierskimi. Potem nagle zniknęli bez
widocznego powodu.
Mimo to niektórzy liczyli na pozyskanie w Mongołach
sprzymierzeńców przeciw znienawidzonym muzułmanom
i dla wyzwolenia Ziemi Świętej. Już pierwszy władca mon-
golski, Czyngis-chan, wydawał się wielu Europejczykom
księciem piekieł, "biczem bożym". Czyngis-chan urodził się
w 1167 r. nad rzeką Onon, w północnoazjatyckim stepie,
na wschód od jeziora Bajkał. Zjednoczył wszystkie plemiona
mongolskie w scentralizowane państwo ze stolicą w Karako-
rum, a umierając - w 1227 r. - pozostawił państwo sięga-
jące od Pacyfiku do Morza Czarnego. Mieszkańcy podbija-
nych terenów wierzyli, że Europę najechały mityczne ludy
Gog i Magog, które utożsamiali z Tatarami. Wielu ufało
jednak, iż na Dalekim Wschodzie leży niebiański raj księdza
Jana. Na tych oczekiwaniach i nadziejach opierał się Marco
Polo, twierdząc, że odnalazł nad Żółtą Rzeką dawne państ-
wo kapłana.
Dążąc do ewentualnego sojuszu z Mongołami, król francuski
i papież wysłali do Karakorum wiele poselstw. Nie chodziło
im przy tym wyłącznie o poszukiwanie chrześcijańskiego raju,
lecz także o źródła luksusowych towarów (jedwabiu, przypraw,
złota), o niezmierzone bogactwa Wschodu. Każda wiadomość,
każda opowieść wzmagała pragnienie krajów zachodnich do
nawiązania kontaktów z Orientem. Niestety, szlak jedwabny
już od wieków był zamknięty dla podróżnych. Dopiero podboje
Mongołów w XIII w. zjednoczyły obszary należące dotąd do
różnych władców. Skończyły się wojny, zniknęły granice,
a wraz z nimi cła. Kupcy, dyplomaci i misjonarze mogli
więc znów wyruszyć z portów na wschodnich wybrzeżach
Morza Śródziemnego przez Ukrainę w głąb Azji. Sporzą-
dzone przez nich opisy różnych religii i narodów mówią
o pierwszym zetknięciu średniowiecznej Europy z całko-
wicie odmiennymi cywilizacjami. Relacje te - łącznie ze
sprawozdaniem Marco - poprzedzał gwałtowny wzrost
zainteresowania geografią na naszym kontynencie; stało
się ono przyczyną poszukiwania drogi morskiej do Indii.
Wraz z jej odkryciem szlak jedwabny ostatecznie stracił
znaczenie.
Kto odkrył Chiny?
Trzej panowie Polo nie byli oczywiście pierwszymi, którzy
wybrali się do Azji Wschodniej. W latach 1243-1244 flaman-
dzki rycerz, Baldwin z Hennegau, odwiedził Karakorum.
Giovanni da Piano del Carpine podróżował w latach
1245-1246 z listem papieża Innocentego IV do władcy
i narodu tatarskiego. Jako pierwszy pozostawił sprawozdanie
opisujące życie i zwyczaje Mongołów. Franciszkański mnich
wyruszył w niedzielę wielkanocną Anno Domini 1245 z Lyonu
poprzez Polskę5 i Rosję, 22 lipca 1246 r. dotarł do chana,
a w rok później powrócił do Francji z pismem mongolskiego
władcy. Chan żądał podporządkowania się mu całej Europy.
Rozkazywał królom i papieżowi, aby zjawili się na dworze
w Karakorum. Dokument ten odnaleziono w archiwum Wa-
tykanu. Król francuski, Ludwik IX Święty, wysłał do tatarskiej
stolicy następnego zakonnika, Andre de Longjumeau. Rządy
sprawował tam od 1251 r. wielki chan Mongke, wnuk Czyn-
gis-chana, ożeniony z chrześcijanką. Jego bracia - Hulagu
i Kubilaj - władali Persją oraz Chinami, zaś kuzyn - Batu-
-chan założył państwo Złotej Ordy.
Kolejnym podróżnikiem, który udał się w 1253 r. do Kara-
korum na polecenie Ludwika IX i nadzwyczaj dokładnie opisał
obyczaje dworu mongolskiego, był franciszkanin Wilhelm Ru-
bruk. Jego relacja nie pozostawia wątpliwości, że mnich
naprawdę widział to, o czym napisał. Opis ludzi, miast i kraj-
obrazów dowodzi spostrzegawczości autora, umiejętności
obserwowania i dostarcza pierwszych wiarygodnych informa-
cji geograficznych o wschodnich krainach. Również później-
szy arcybiskup Pekinu, Giovanni di Montecorvino, budow-
niczy pierwszego katolickiego Kościoła w Chinach, należy
do pionierów wypraw do Azji wschodniej. Już w 1305 r.
wysłał stamtąd za pośrednictwem kupców weneckich pier-
wszą wieść do papieża. Wymienić należy wreszcie Odorico
da Pordenone, franciszkańskiego zakonnika czeskiego po-
chodzenia. Przebywał on w Chinach w 1324 r. i zwrócił
uwagę na dwie osobliwości, o których Marco Polo nie wspo-
mniał ani słowem: skrępowane stopy kobiet i połowy z kor-
moranami.
Dwór w Karakorum odwiedziło więc przed naszym boha-
terem wielu Europejczyków. Często pozostawiali szczegóło-
we notatki, które możemy porównać ze wspomnieniami
wenecjanina. Oprócz tego zachowały się źródła arabskie
- np. zapiski Raszyda ad-Din - nieoceniona skarbnica
wiedzy na temat Chin10. Relacje Polo wyróżniają się jednak
pod wieloma względami spośród innych. Opisał on nie tylko
życie i zwyczaje mieszkańców Dalekiego Wschodu, lecz
także nową stolicę Mongołów - Chanbałyk (dzisiejszy Pe-
kin), południowe i południowo-wschodnie obszary Chin aż
do granic Birmy i Tybetu. Mało tego: donosił o licznych
krajach, które miał zwiedzić w drodze powrotnej; na samym
tylko Morzu Chińskim wymienił 7448 wysp. Pisał m.in. o Ja-
ponii, Indiach i Madagaskarze. Czy naprawdę widział wszys-
tko na własne oczy - nad tym będziemy się jeszcze za-
stanawiać.
Dzieło "La division du monde" zostało napisane - dzięki
współudziałowi Rustichella - w języku starofrancuskim i z te-
go powodu szybko zyskało popularność w Europie. Przekazy
misjonarzy i mnichów natomiast - często znacznie dokład-
niejsze, ale sporządzone po łacinie - pozostały dostępne
jedynie dla wąskiego kręgu uczonych
i duchownych. Marco Polo zapewnia,
iż był jedynym przybyszem z Zachodu,
który przez 17 lat przemierzał prowin-
cje rozległego państwa Mongołów ja-
ko bliski zaufany Kubilaj-chana. We
wstępie wychwalał siebie samego jako
uzdolnionego i sumiennego obserwa-
tora. Pod tym względem nie był osa-
motniony: Anglik John Mandeville
twierdził, że przez 34 lata podróżował
po świecie i ponad rok służył wielkie-
mu chanowi, ale jego oszustwo zde-
maskowano. Wiadomo też, że Belg Jean
de Bourgogne zestawił swą książkę
z fragmentów różnych źródeł - spo-
żytkował m.in. pracę Odorico da Po-
rdenone. Czy to możliwe, aby wielki
wenecjanin także wykorzystywał cudze
obserwacje?
Kto napisał "Dziwy świata"?
"panowie cesarze i królowie, książęta i markizowie, woje-
wodowie, rycerze i obywatele oraz wszyscy ludzie, którzy
pragniecie poznać nacje i osobliwości różnych części świata,
weźcie tę księgę i każcie z niej czytać. A znajdziecie w niej
wszystkie największe cuda i różnorodne dziwy Armenii i Persji,
Tatarii i Indii i wielu innych ziem, o których nasza księga wam
opowie po porządku, tak jak Jegomość Marco Polo, mądry
i szlachetny obywatel Wenecji, opowiada, co na własne oczy
widział. Lecz znajdą się tam rzeczy, których nie oglądał, ale
o których słyszał od ludzi wiarygodnych i prawdomównych.
Więc podamy rzeczy widziane jako widziane, a słyszane jako
słyszane, aby nasza księga była uczciwa i prawdziwa, bez
żadnego kłamstwa. I każdy, kto tę księgę czytać będzie, lub
ci, którzy będą jej słuchać, wierzyć jej mają, bo wszystko są
to rzeczy prawdziwe. Gdyż powiadam wam, że od czasu, gdy
nasz Pan Bóg stworzył własnymi rękami Adama, praojca na-
szego, aż do dnia dzisiejszego nie było chrześcijanina ani
Saracena, ani pohańca, ani żadnego człowieka jakiejkolwiek
nacji, Który by tyle zwiedził różnych części świata i tyle poznał
wielkich dziwów, co ów Imć Marco zwiedził i poznał. I dlatego
uważa on, że byłaby to wielka szkoda nie spisać tych wszys-
tkich cudów (...), aby też inni ludzie, którzy ich nie widzieli
i nie poznali, dowiedzieli się o nich z tej księgi. (...) On też,
przebywając w więzieniu w Genui, polecił to spisać Imć Panu
Rusticjanowi z Pizy, który w tym samym więzieniu siedział,
a było to w roku 1298 od narodzenia Jezusa Chrystusa.""
Jedną z zagadek, jaką spotykamy już we wprowadzeniu do
księgi, jest Kwestia jej autorstwa. Słowa prologu wskazują, że
relacja z podróży miała powstać przy współudziale włoskiego
powieściopisarza, Rusticjana z Pizy. Romanistka Barbara Wehr
wysunęła interesującą tezę: Rustichello wykorzystał jedynie
pierwopis tekstu Polo, opracował go literacko i opublikował,
opatrując lapidarnym dopiskiem - "podyktowano w genueń-
skim więzieniu". Już z przedmowy - napisanej w stylu fran-
cuskich eposów rycerskich - wynika, iż nie jest to sensu
stricto dziennik z wyprawy: Rusticjan, znany również jako
autor romansów rycerskich, wzbogacił go o dodatkowe ele-
menty epickie. Formułkę "Panowie cesarze i królowie, książęta
i markizowie, wojewodowie, rycerze i obywatele ..." odnaj-
dziemy w dosłownym brzmieniu w jednym z jego eposów
o królu Arturze, przechowywanym obecnie w paryskiej Bi-
bliotece Narodowej. Czy to możliwe, aby dwie różne książki
zaczynały się od tych samych słów? Mimo uzasadnionych
wątpliwości uczeni nadal przyjmują, iż "Dziwy świata" po-
wstały jako owoc współpracy obydwu towarzyszy niedoli. Tru-
dno zrozumieć taki pogląd, gdyż dokładniejsze poszukiwania
wydobywają na światło dzienne liczne sprzeczności w kwestii
autorstwa.
Marco Polo powrócił ze swej wielkiej wyprawy w 1295 r.,
wraz z ojcem i stryjem. We wrześniu 1298 r. został wzięty
do niewoli w bitwie morskiej pod Curzola, gdzie dowodził
galerami doży Andrea Dandolo. Donosił o tym 200 lat póź-
niej Giovanni Battista Ramusio, wenecki geograf, historyk
i dyplomata. "Fortuna wojenna sprawiła, iż flota nasza po-
niosła klęskę, a Marco Polo w niewolę popadł. Zaatakował
bowiem wroga jako pierwszy i walczył zawzięcie za ojczysty
kraj i za swój lud. Nikt jednak nie podążył za jego przy-
kładem, został więc ranny i w łańcuchach odesłany do Ge-
nui". Jednakże w archiwach Wenecji brak jakiejkolwiek
wzmianki o uczynieniu naszego bohatera dowódcą floty.
Dlaczego tak ważne stanowisko miano by powierzyć zupeł-
nie nieznanemu człowiekowi bez doświadczenia wojskowe-
go, który właśnie powrócił z 24-letniej podróży? Inny prze-
kaz - Jacoba d'Aqui - mówił, że Marco został pojmany
w bitwie morskiej pod Laijas. "Roku pańskiego 1296 na
Morzu Armeńskim w pobliżu miejscowości zwanej Laijas
rozegrała się bitwa między 15 galeonami genueńskimi a 25
weneckimi. W zaciętej walce okręty wenecjan zostały poko-
nane, a oni sami zabici lub uwięzieni - wśród nich messer
Marco". Dominikanin d'Aqui myli się: bój pod Laijas miał
miejsce 22 maja 1294 r. - rok przed powrotem naszego
podróżnika - a nie dopiero w 1296 r.
Kolejna zagadka - w jaki sposób Polo miałby dyktować
swe wspomnienia? Pomijając nawet fakt, że w genueńskich
archiwach więziennych nie zachowała się żadna wzmianka na
jego temat, należy powątpiewać w możliwość pracy twórczej
w niewoli. Genua i Wenecja, potężne nadmorskie metropolie,
były od dawna zaciekłymi rywalkami. Wiarygodne źródła wspo-
minają o wielu jeńcach skutych ciężkimi kajdanami, którzy
umarli nędzną śmiercią w lochach Palazzo del Capitano del
Popolo - zwanego dziś pałacem di San Giorgio. Podczas
bitwy stoczonej 7 września 1298 r. w ręce nieprzyjaciół wpadło
podobno 7400 wenecjan. Czy w warunkach okrutnej niewoli
mogła powstać tak obszerna księga? Jak spętany łańcuchami
więzień miałby dyktować (z pamięci?) długi, skomplikowany
i pełen szczegółów tekst? Giovanni Battista Ramusio znalazł
wyjaśnienie: Marco poprosił rzekomo ojca o przysłanie do
genueńskiej celi notatek z wyprawy. Nie brzmi to zbyt prze-
konywająco.
W jakim języku dyktował swe wspomnienia? Francuskiego
przecież nie znał, więc pewnie używał mowy ojczystej
- dialektu francusko-włoskiego. Czy Rustichello, notując od
razu tłumaczył na starofrancuski, czy też przekładu dokona-
no później? Nawet jeśli Marco Polo rzeczywiście dostał się
do niewoli podczas bitwy pod Curzola i tworzył swą relację
w więzieniu, całe obszerne dzieło musiałoby powstać w cią-
gu Kilku miesięcy, w co trudno uwierzyć. Może Rustichello
w jakiś niejasny, podejrzany sposób wszedł w posiadanie za-
pisków współwięźnia i sam napisał francuską wersję "Opi-
sania świata"? Istnieje inna jeszcze, łacińska redakcja - mni-
cha Francesca Pipino da Bologna, która ukazała się jeszcze
za życia naszego bohatera. Opierała się prawdopodobnie na
wydaniu weneckim z początków XIII stulecia. Co dziwne
- w wydaniu łacińskojęzycznym brak początkowego roz-
działu i rozmaitych ozdobników, obecnych w tekście Rusti-
cjana. Wariant zakonnika jest poza tym o wiele krótszy
- dlaczego? Pytania mnożą się, odpowiedzi nie sposób
udzielić, nie dysponując rękopisem - jeśli takowy w ogóle
istniał. Słynne dzieło Marco Polo ozdobiono później na po-
lecenie księcia burgundzkiego, Jana Nieustraszonego, liczny-
mi ilustracjami, przedstawiającymi cuda świata w żywych bar-
wach i bogatej ornamentyce. Tak zwaną "Livre de
Merveilles", powstałą w 1410 r. w Paryżu, otrzymał trzy lata
później w darze znany bibliofil, duc de Berry. Księga z 262
miniaturami (niektóre z nich reprodukujemy) znajduje się
obecnie w paryskiej Bibliotece Narodowej, wchodząc w skład
kolekcji dzieł na temat krajów Orientu.
Tajemnicza misja
Nicolo Polo i jego brat Maffeo wyruszyli w 1260 r. z Krymu
na wyprawę handlową, przepłynęli Morze Czarne i dotarli do
Morza Kaspijskiego. Ponieważ między władcą mongolskim
Berke i panującym w Persji Hulagu wybuchła wojna, podróż-
nicy nie mogli powrócić do Konstantynopola. W końcu znaleźli
się w Karakorum. Opis wędrówki i wrażeń z dworu Kubilaj-
chana, który wstąpił na tron w 1260 r., znajduje się w pier-
wszym rozdziale "Opisania świata". We wstępie czytamy:
"Jest jego zamiarem - rzekł Kubilaj-chan - prosić Jego Świą-
tobliwość, by mu raczył przysłać około stu mężów mądrych,
uczonych w chrześcijańskiej religii
oraz w siedmiu sztukach - gramaty-
ce, logice, retoryce, arytmetyce, geo-
metrii, muzyce i astronomii, którzy by
potrafili nauczać jego naród, dobrze
umieli dyskutować i wykazać dokład-
nie poganom i innym ludziom, że wia-
ra ich była całkiem fałszywa i że bał-
wany, którym w domach swoich cześć
oddają, są dziełem diabła, i którzy by
potrafili jasno przekonać, że wiara
chrześcijańska jest lepsza od ich wiary i prawdziwsza od
wszystkich innych religii." Bracia powrócili więc do Wenecji
z misją religijną. Mieli też przywieźć olej z lampy z Grobu
Świętego w Jerozolimie. Aby zapewnić im bezpieczny prze-
jazd, chan wręczył złote tabliczki z wygrawerowanymi sym-
bolami monarchy.
Gdy chcieli wyruszyć na drugą wyprawę, umarł papież
Klemens IV, a następcy jeszcze nie wyznaczono. Napotkany
w akce legat papieski Teobaldo z Piacenzy radził zaczekać
na wynik konklawe. Wkrótce, w 1271 r., sam został wy-
brany głową Kościoła. Nicolo i Maffeo ruszyli w drogę, za-
bierając siedemnastoletniego zaledwie Marco. Nie towarzy-
szyło im wcale 100 uczonych, lecz jedynie dwóch mnichów
- Nicolo da Vicenza i Guilelmo da Tripoli, którzy zresztą
po niedługim czasie zawrócili. Jest to dosyć nieprawdopo-
dobna historia. O ile wysłanie uczonych misjonarzy na dwór
mongolski byłoby przekonywające, to delegacja złożona
z dwóch kupców i jednego wyrostka nie miała żadnego
sensu. Ponadto "wysłannicy papieża" powrócili ze swej
rzekomo tak ważnej misji dopiero po 24 latach. Podczas
gdy wspomniany wcześniej Wilhelm Rubruk donosił wiernie
o zwyczajach Tatarów, ich rytuałach, a szczególnie o religii,
to informacje zawarte w "Opisaniu świata" są niejasne
i schematyczne: "Mają oni olbrzymie klasztory i opactwa,
niektóre tak wielkie jak małe miasta, w których żyje ponad
dwa tysiące zakonników wedle ich rytuału. Są oni odziani
lepiej niż inni ludzie, golą głowy i brody. Obchodzą
święta swych bożków bardzo uroczyście ze śpiewami
i wielką iluminacją, jakiej nigdzie nie ujrzysz. (...) Budda,
gdyby był chrześcijaninem, zostałby wielkim świętym
dzięki uczciwemu życiu, jakie prowadził". Jak na "papies-
kiego posła" opis wydaje się dość powierzchowny, skąpy
i szablonowy. W rzeczywistości, Marco Polo nie potrafił
nawet odróżnić trzech głównych prądów religijnych
(względnie filozoficznych): taoizmu, konfucjanizmu i bud-
dyzmu. Wszystkich wyznawców określał mianem bałwo-
chwalców.
W dalszej części dzieła autor nie wspomniał już nigdy o misji
nawracania na chrześcijaństwo, która miała być przecież głów-
nym celem wyprawy. Wzmianki o przybyciu poselstw znajdują
się nawet w mongolskich kronikach z owych czasów, lecz na
temat wizyty rodziny Polo milczą zarówno księgi chińskie, jak
i archiwa watykańskie. Pewna chińska kronika podaje na przy-
kład, że jedenastego miesiąca roku 1260 do Szangtu - letniej
rezydencji chanów - dotarli wysłannicy Franków. Frankami
nazywano wówczas na Wschodzie wszystkich Europejczyków.
Nasz bohater nakreślił wprawdzie trasę, po której poruszał
się wraz z ojcem i stryjem, lecz mimo to nie byliśmy w stanie
całkowicie jej zrekonstruować. Nie zawsze można rozszyf-
rować dawne nazwy geograficzne. Jeśli chodzi o główne etapy
wędrówki, nie ma wątpliwości. Podróżnicy przemierzyli Persję,
Afganistan i przedostali się przez łańcuch górski Karakorum
do Kaszgaru. Obok szczegółowych opisów - dotyczących
np. ropy naftowej czy wytwarzania muślinu - znajdziemy
w dzienniku wyprawy również fragmenty bardzo ogólnikowe,
wręcz niezrozumiałe, historie prawdopodobnie tylko gdzieś
zasłyszane. Nie brak tam również popularnych w średniowie-
czu legend: autor pisze o arce Noego na górze Ararat
i o Trzech Królach. Prawdziwie interesująca opowieść zaczyna
się jednak od momentu przekroczenia przez wenecjan granic
państwa Kubilaj-chana.
Kaszgar leżał na zachodnich rubieżach ziem władanych
przez Kubilaja. Co naprawdę widział podróżnik na własne
oczy podczas 17 lat spędzonych w Chinach, co przeoczył,
a co zaczerpnął z innych relacji? Podążyliśmy jego śladami
z Kaszgaru poprzez pustynie i oazy aż do Pekinu. Kierując się
jego opisami, zwiedziliśmy także południowe i południowo-
-wschodnie obszary Państwa Środka. Szukaliśmy wzmianek
o podróżniku w archiwach, rozmawialiśmy z chińskimi i włos-
kimi naukowcami. Historiografia do dziś przedstawia Marco
Polo jako odważnego awanturnika i mądrego kupca, nie co-
fającego się przed żadnym ryzykiem, który wyruszył do nie-
znanej i pełnej niebezpieczeństw Azji, gnany ciekawością i gło-
dem wiedzy.
Na jedwabnym szlaku
Kaszgar należy do miast, które straciły swe znaczenie
wraz ze zniknięciem karawan kupieckich. Tutaj jednak za-
chowało się najwięcej z czasów dawnej świetności. Przy-
czynia się do tego niedzielny bazar, uważany za największy
w świecie. Gromadzi on co tydzień do 100 000 ludzi, hand-
lujących odzieżą, futrzanymi czapkami, materiałami - ba-
wełną, jedwabiem, coraz częściej także syntetykami - oraz
barwnie wyszywanymi ujgurskimi czapeczkami. Kupić tu
można dywany i inne wyroby tkackie, wszelkiego rodzaju
sprzęty domowe, miotły, kosze, gliniane naczynia, porcela-
nę i noże ze zdobionymi rękojeściami - znane i poszukiwa-
ne w całej Azji Środkowej. Ważny jest nadal targ koński
i wielbłądzi. Kupcy i przewodnicy karawan zaopatrywali się
tu w wypoczęte zwierzęta juczne, gdyż wiele z nich padało
podczas niebezpiecznych wypraw przez pustynie. Już za
czasów Marco kaszgar był muzułmański. Mieszkańcy miasta
nie zyskali w oczach wenecjanina uznania: "Mieszkańcy tej
prowincji mówią własnym językiem.(...) Lud żyje z handlu
i rękodzieła.(...) Z tej okolicy pochodzą liczni kupcy, po-
dróżujący po świecie z towarami. Mieszkańcy są chciwym
i nędznym narodem, gdyż źle jedzą i źle piją. Czczą Maho-
meta."
Dzisiaj nadal spotykają się w Kaszgarze przedstawiciele na-
rodów Azji Środkowej - Ujgurowie, Kazachowie, Uzbecy,
Chińczycy - by handlować jak za dawnych czasów. Tak nie-
wiele zmieniło się od średniowiecza: setki Ujgurów podążają
na targ wózkami zaprzężonymi w osły, starzy mężczyźni w tur-
banach siedzą na placach, popijając herbatę. Na skraju drogi
fryzjerzy golą klientów, kowale podkuwają konie, islamscy
mędrcy notują coś na ręcznie czerpanym papierze, jaki wciąż
jeszcze produkuje się tu z kory drzewa morwowego. Na ulicy
wytwarza się też makarony: widzieliśmy mężczyzn, którzy
w wielką wprawą i w krótkim czasie potrafili wyczarować
z bryły ciasta setki delikatnych, cieniutkich nitek, przypomi-
nających włoskie spaghetti. Między bajki należy jednak włożyć
rozpowszechniony pogląd, jakoby Polo przywiózł makaron do
Europy - w rzeczywistości przywędrował on prawdopodobnie
z Persji. Pracowite kobiety snują tu delikatne, jedwabne nitki.
Jedwab znali i cenili już starożytni Rzymianie. Jego produkcja
i sposób, w jaki dotarł do Europy, owiane były tajemnicą.
Fascynował nas ten widok, jakby żywcem przeniesiony ze
średniowiecza.
Nieliczni odważni podróżnicy, Którzy dotarli jedwabnym
szlakiem do Kaszgaru, musieli bez wątpienia pokonać ogromne
trudności. Rodzinie Polo, prowadzącej handel w Konstanty-
nopolu i na wybrzeżu czarnomorskim, atmosfera takich ba-
zarów nie była obca. Jednak bezkres i egzotyka Orientu miały
się dopiero przed nimi otworzyć. Karawany już od tysiącleci
przemierzały jedwabny szlak, przemieszczając się z jednej
oazy do następnej wzdłuż wysokich łańcuchów górskich. Mar-
co nie opisuje, w jaki sposób pokonał wraz z krewnymi tę
olbrzymią odległość, wspomina za to wielokrotnie o niebez-
pieczeństwach, które im groziły. Największe zagrożenie sta-
nowiła pustynia Takla Makan. Słowa te znaczą "bez odwrotu"
i dobrze oddają jej charakter.
Wyposażeni w terenowe samochody, telefony komórkowe,
prowadzeni przez fachowych przewodników i tłumaczy, nie
możemy dziś wyobrazić sobie trudów wędrówki przez pus-
tynię. Nieliczni tylko znali szlaki łączące wielkie oazy - Kasz-
gar, Dunhuang, Turfan. Jeszcze w 1926 r. Sven Hedin12,
wędrując śladami Polo, stracił tu sześciu uczestników eks-
pedycji. Znoje podróży zwiększał jeszcze strach przed ban-
dami rozbójników, drapieżnymi zwierzętami i potworami, od
których roiły się średniowieczne legendy. Nasz bohater nie
mógł ich przemilczeć: "Wiedzcie, że gdy się jedzie nocą
przez tę pustynię i zdarzy się, że się ktoś zatrzyma i oddali
od towarzyszy, czy to zasnąwszy, czy też z innego powodu,
i później chce ich dogonić (...) słyszy głos duchów, tak jakby
to były głosy towarzyszy, gdyż niekiedy wołają go po imieniu.
I często sprowadzają go z drogi tak, że nigdy ich już nie
znajdzie; w ten sposób wielu już (...) zatraciło się i zginęło."
Dla nas przeprawa przez piaszczyste pustkowia była również
męcząca i mogliśmy wyobrazić sobie los błąkających się tu
nieszczęśników. Wspomniane złe duchy najwyraźniej nie zni-
knęły.
Po długiej eskapadzie dotarliśmy do oazy Dunhuang, gdzie
zaskoczył nas widok niezliczonych jaskiń, położonych na skraju
pustyni. Człowiek, którego śladami podążamy, musiał tędy
przejeżdżać. Dziwne, że nie napisał ani słowa o Dunhuang,
dużym ośrodku kulturalnym na styku północnego i południo-
wego odcinka szlaku jedwabnego. Takie miejsce powinno wy-
dać się młodzieńcowi niemal cudem świata. Wielu bogatych
kupców z różnych krajów ufundowało tu buddyjskie posągi
i malowidła ścienne, zdobiące setki jaskiń. Obok wizerunków
świętych i wyobrażeń raju odnaleźć można liczne sceny z życia
codziennego, te obrazy są więc jedynym w swoim rodzaju
świadectwem przeszłości. Dlaczego więc w "Opisaniu świata"
brak najmniejszej choćby wzmianki na ten temat? Czyżby
autor, chłodny wenecki rachmistrz, interesował się wyłącznie
towarami i cenami? Wielokrotnie już dyskutowano, w jakim
celu Marco Polo sporządził swoją relację. Według jednej z opi-
nii miał to być podręcznik dla kupców. Jeśli pominąć ozdobniki
- dodane być może przez Rusticjana - możliwość taka wy-
daje się całkiem realna. Wyjaśniałoby to obecność schematycz-
nych powtórzeń informacji dotyczących odległości, cen, żyw-
ności i towarów handlowych. Dlaczego jednak napotykamy
wciąż luki w opisie miejscowości? Ważne osady handlowe,
których wenecjanin nie mógł ominąć, nie istnieją na kartach
księgi.
Ze wszystkich języków, używanych w państwie Kubilaja,
Marco znał dobrze prawdopodobnie jedynie perski, "lingua
franca" ludów Azji. Należy wątpić, czy opanował mongolski,
na pewno zaś nie mówił po chińsku. Większość z 60 wzmian-
kowanych przez siebie nazw geograficznych podaje w brzmie-
niu perskim, tylko trzy - w chińskim. Nawet słowo "Chan-
bałyk" (późniejszy Pekin) ma źródłosłów mongolski. Być może
,II milione", jak nazywano w Wenecji naszego podróżnika,
zawarł w swym dziele liczne historie zasłyszane przy ognis-
kach, sam zaś podążał zupełnie inną drogą? Czy Turcy i Per-
sowie, prowadzący już od wieków handel z Chinami, byli jego
,tajnymi informatorami"? Wyjaśniłoby to, dlaczego używał
głównie perskich nazw. Herbert Franke, znany sinolog i ekspert
historii Tatarów, jako pierwszy wyraził wątpliwość co do praw-
dziwości tej relacji. Były prezydent monachijskiej Akademii
Nauk powiedział nam, iż oczywiste luki w opisie dadzą się
wytłumaczyć tylko tym, że autor wcale nie widział wielu rzeczy,
o których pisał. Sporo informacji pochodzi niewątpliwie ze
źródeł perskich - Franke wyciąga taki wniosek nie tyle na
podstawie pisowni, co jednostronności. Szczególnie niezro-
zumiały wydaje mu się fakt, iż wenecjanin - przez 17 lat,
jak sam twierdził, gubernator wielkiego chana - nie wspomniał
nawet o chińskim systemie pisma, który musiał przecież zwró-
cić uwagę każdego przybysza.
Uznając Marco Polo za uważnego i zdolnego obserwatora
tak o sobie pisał), trudno wytłumaczyć, dlaczego nie rozu-
miał języków, używanych wciąż w jego otoczeniu, mianowicie
mongolskiego i chińskiego. Jeśli rzeczywiście pełnił rolę gu-
bernatora, musiał zajmować się administracją, wobec tego
jest całkiem nieprawdopodobne, aby nie zwrócił uwagi na
pismo chińskie, tak egzotyczne dla każdego Europejczyka.
W czasie, kiedy nasz bohater - jak sam twierdzi - podró-
żował po Azji, wiele państw islamskich dostało się już pod
panowanie Mongołów. Tatarzy, walczący w zupełnie nowy,
nieznany sposób, w Krótkim czasie podbili najpotężniejsze
mocarstwa świata. Marco nie wspomina jednak nic o taktyce
mongolskich hord, zagrażających całej Europie. Napisał za
to, że wraz z ojcem i stryjem skonstruował dla Tatarów ka-
tapultę, która posłużyła im do zdobycia chińskiego miasta
Ciangyang. Prawda była nieco inna: źródła chińskie i perskie po-
dają jako budowniczych machiny - perskiego konstruktora
aliba i jego trzech synów. Ponadto Xiangyang padło rok
przed przybyciem trzech panów Polo do Chin. Natomiast
ani słowa nie znajdziemy w "Opisaniu świata" na temat pro-
chu strzelniczego, nie znanego jeszcze wówczas na naszym
kontynencie. Bardzo to dziwne, zważywszy, że proch zrewo-
lucjonizowałby technikę wojskową w Europie.
Marco opisał dawną stolicę mongolską, Karakorum, chociaż
nigdy tam nie był, jak można sądzić, analizując podaną przezeń
trasę wyprawy. Wielki chan rezydował podówczas zimą
w Chanbałyku, latem zaś w Szangtu. Trzej wenecjanie odnaleźli
dwór władcy w Szangtu, ujrzeli pałac z marmuru, ze złotymi
kolumnami, astrologów i ... 10 000 ogierów i klaczy monarszej
stadniny. Chan przyjął ich podobno "z najwyższą łaskawością"
i prowadził z nimi długie rozmowy. Marco Polo szczególnie
mu się spodobał; na pytanie kim jest młodzieniec, ojciec od-
rzekł: "Oto mój syn, Wasz poddany, którego przywiodłem
z ojczyzny przez liczne niebezpieczeństwa jako najcenniejszy
mój skarb, aby był Waszym oddanym sługą." Nie ma już wtedy
mowy o rzekomym zadaniu, zleconym przez papieża - na-
wróceniu "syna Niebios" (jak nazywano wielkiego chana) na
chrześcijaństwo. Nie znajdziemy też żadnej wzmianki o Wiel-
kim Murze, który musiał zwrócić uwagę Każdego, kto udawał
się do Pekinu. Czyżby autor tekstu przeoczył tak spektakularną
budowlę? Zamiast tego poświęcił wiele uwagi obiektowi zwa-
nemu dziś "mostem Marco Polo", znajdującemu się pod Pe-
kinem.
Miejsce to jest licznie odwiedzane
przez turystów, m.in. ze względu na
wzmiankę w "Opisaniu świata". Także
podczas naszej wizyty pojawiło się kil-
ka autokarów, jeden z nich przywiózł
grupę chińskich uczennic. Zapytane,
co wiedzą o podróżniku, początkowo
uśmiechały się tylko nieśmiało, lecz
potem odpowiedziały, że ów sławny
człowiek przybył tu w XIII w. i dokład-
nie opisał most w swojej książce.
Sprawdzając informacje tam zawarte
stwierdziliśmy, iż zamiast 24 łuków
most ma w rzeczywistości tylko 11.
Czyżby Marco i tu wcale nie był?
Chanbałyk stolica chana
Marco Polo uchodzi za pierwszego Europejczyka, który opi-
sał Chanbałyk - chińską stolicę państwa Mongołów. Dokład-
nie na osi tej kwadratowej metropolii leży otoczone murem
Zakazane Miasto. Czerwone dachy pałaców przypominają
namioty, cesarskie smoki, feniksy, żurawie i inne bajkowe
stworzenia wieńczą frontony. Czerwone są też mury ośmio-
metrowej wysokości, bramy i kolumny pałaców. W czasie,
gdy trzej panowie Polo przybyli do miasta - jak relacjonuje
najmłodszy-główna arteria, Droga Nieba, wiodąca z północy
na południe, od bramy miejskiej poprzez most Zhou aż do
głównej bramy rezydencji cesarskiej, musiała być jeszcze bar-
dziej imponująca niż dzisiaj. Każdy, kto chciał dotrzeć do
pałacu, musiał przejść tą drogą. Jak mógł się czuć Europejczyk
w obliczu takiego przepychu? Człowiek wydaje się sobie malu-
tki, przekraczając potężny łuk bramy "Wumen".
Mamy wprawdzie - dzięki poparciu chińskiej telewizji
CCTV - zgodę na filmowanie poza godzinami otwarcia dla
zwiedzających, ale nie we wnętrzu budowli. Kiedy Bernardo
Bertolucci realizował tu swoje wielkie dzieło - film o ostat-
nim cesarzu - Pu Yi, w jednym z pałaców wybuchł wówczas
pożar. Władze od tamtej pory niechętnie wydają zezwolenia
na zdjęcia. Nasza kierowniczka produkcji, Cheng Wei, znana
autorka książek dla dzieci, próbowała wszelkich sposobów,
mimo to nie pozwalano nam nawet usunąć ogrodzenia przed
salą Najwyższej Harmonii. Po długich pertraktacjach osiąg-
nęliśmy sukces: w obecności chińskich strażników mogliśmy
sfilmować wnętrza. Majestatyczny budynek zwieńczony jest
dwupoziomowym dachem i otoczony trójpoziomowym tara-
sem o wysokości ośmiu metrów. Pałac cesarski, który może-
my obecnie podziwiać, powstał za czasów dynastii Ming;
zbudowano go, nawiązując do tradycji rezydencji dynastii Jii-
an. Marco Polo opisywał geometryczny, "szachownicowy"
układ ulic i placów, uroczystości oraz papierowy pieniądz
(wspomniany już zresztą 25 lat wcześniej przez Wilhelma
Rubruka). Donosił zdumionym czytelnikom o legendarnych
bogactwach i olbrzymich pałacach.
Kiedy niewielkie plemię Mongołów podbiło ogromną masę
Chińczyków, kubilaj nie ufał im, obawiał się oporu, dlatego
eliminował ich - jak tylko mógł - z życia publicznego. Po-
sługiwał się chętniej cudzoziemcami - Arabami, Persami,
Hindusami. Stanowiska urzędnicze dzieliły się na trzy grupy:
jedna trzecia zarezerwowana była dla rodaków chana, drugą
grupę stanowili Chińczycy z północy, Ujgurowie i inne ludy
środkowoazjatyckie. Chińczycy z południa, nazywani pogard-
liwie "manzi" (południowi barbarzyńcy), musieli zadowolić się
urzędami ostatniej kategorii, chociaż rody z tamtej części
kraju legitymowały się długą tradycją służby państwowej.
Naprzeciw swego pałacu, po drugiej stronie rzeki Kubilaj
kazał wznieść miasto Taidu, swego rodzaju getto dla Chiń-
czyków. U schyłku XIII w. stolica Chanbałyk liczyła 1,2 miliona
mieszkańców, podczas gdy Wenecja - trzecie co do wielkości
miasto Europy - zaledwie 100 tys. Kłębił się tu barwny tłum
ludzi, zajmujących się handlem i próbujących uszczknąć dla
siebie coś z bogactw mongolskiego dworu. Było to największe
miasto ówczesnego świata. Tatarzy twardą ręką rządzili masą
wrogo usposobionych poddanych, dławiąc w zarodku każdy
przejaw niezadowolenia. Po trzecim biciu w dzwony nikt nie
ośmielał się wyjść na ulicę. Mongołowie nie czuli się bezpieczni
nawet za grubymi murami i utrzymywali straże przyboczne
rekrutowane spośród plemion Azji Środkowej. Cesarz był cał-
kowicie odizolowany od ludu. "Pan nad panami" ukazywał się
- zgodnie ze skomplikowanym ceremoniałem dworskim
- tylko wybrańcom - dyplomatom, książętom, posłom i mi-
nistrom. Cały pałac odzwierciedlał kosmos, w którym "syn
Nieba" rządził światem. Jedynie dachy w kształcie namiotów
przypominają dziś o pochodzeniu władcy, rodem ze stepów.
Pałac Kubilaj-chana był w swym założeniu podobny do obec-
nego. Sale leżały w amfiladzie, zaś w środkowej zasiadał "syn
Nieba".
Autor "Opisania świata" twierdził, że został nie tylko wy-
sokim urzędnikiem, ale także bliskim zaufanym wielkiego cha-
na. Czy Włoch mógł osiągnąć taką pozycję? Był pierwszym,
który opisał wspaniałe uczty na dworze mongolskiego władcy,
wprawiając Europę w pełne rezerwy zdumienie. Opowiadał
o tysiącach dam dworu w jedwabnych szatach, o perłach,
złocie i kamieniach szlachetnych, o słoniach i białych ruma-
kach. Niemożliwe, aby widział to wszystko na własne oczy.
.Używał w odniesieniu do chana określenia "fakfur", powszech-
nego w źródłach muzułmańskich. Od "bliskiego zaufanego"
nożna by oczekiwać, że wymieni także chińskie i mongolskie
przydomki swego pana. Marco jako pierwszy Europejczyk
opisał wygląd władcy: "Ma piękną postawę - ani za niski,
ani za wysoki, lecz średniego wzrostu. Jest w miarę pełny,
a członki ma bardzo kształtne. Oblicze jego białe i czerwone
jak róża, oczy czarne, piękne, nos kształtny i wydatny". Opis
zawiera właściwie same ogólniki, odpowiadające średniowie-
cznemu wyobrażeniu pięknego, dobrego i mądrego monarchy.
Prawdopodobnie ma on niewiele wspólnego z rzeczywistą
fizjonomią Kubilaja, którego przedstawiano raczej jako otyłego
Mongoła.
Czy wenecjanin naprawdę był zaufanym wielkiego chana?
Syn Nieba" zatrudniał perskich architektów i zbrojmistrzów,
tureckich doradców finansowych, indyjskich astrologów i ty-
betańskich wróżbitów. Do czego mógł przydać się syn włos-
kiego kupca, nie posługujący się nawet językiem chińskim?
W obszernych kronikach Chińczyków znajdują się szczegółowe
dane na temat urzędników w służbie Kubilaj-chana. Oficjalna
historia dynastii Jiian poświęca cały rozdział rewolucji pała-
cowej muzułmańskiego ministra skarbu, Achmeda. Natomiast
o bohaterze naszej opowieści dokumenty milczą.
O dziwnych zwyczajach
i dwunożnych wężach
Marco twierdzi, iż w służbie chana przemierzył całe Chiny.
Jego relacja obejmuje obszary od Kaszgaru na zachodzie do
Szantungu na wschodnim wybrzeżu, od Chanbałyku na pół-
nocy do Zayton na południu. Podobno zwiedził nawet prowin-
cję )iinnan, odległy region, graniczący z Tybetem, Birmą i Wiet-
namem. Informacje o życiu i obyczajach, jakie przekazał,
opierały się niekiedy na dokładnych obserwacjach, częściowo
były jednak zmyślone. Wiele historii uznano nawet w śred-
niowiecznej Europie - z jej rozpowszechnioną wiarą w cuda
- za groteskową opowieść.
Nasza podróż z Kunming do Dali trwała 16 godzin, prowa-
dziła marnymi drogami, w kolumnie setek ciężarówek. Tatarzy
przebywali takie odległości szybciej - na swych małych ko-
nikach docierali do najdalszych zakątków państwa, spichrzy
zbożowych Południa. Dziś w tej przeważnie rolniczej okolicy
nadal uprawia się ryż. Wiele kobiet i dzieci pracuje na polach
ryżowych. Chociaż ich kolorowe stroje wyglądają bardzo ma-
lowniczo, nie można zapominać, jak pracochłonna jest uprawa
tej rośliny. Najważniejszym zwierzęciem pociągowym na Połu-
dniu są bawoły indyjskie, niezwykle cenione, gdyż rolnictwo
nie może się bez nich obejść. Dziwne, że Marco Polo o nich
nie wspomina. Południowochińskie prowincje już za czasów
panowania Tatarów zaopatrywały resztę kraju w ryż i inne
płody rolne. Na tutejszych bazarach niewiele zmieniło się
przez 700 lat, nie licząc kroju ubiorów miejscowej ludności
- nawet towary pozostały takie same. Włoski podróżnik opo-
wiadał o egzotycznych sposobach przyrządzania potraw
i o wielkich stawach rybnych. Chińczycy z dużą zręcznością
posługują się nożem i tasakiem - podstawowymi dla nich
narzędziami kuchennymi. Jak żaden inny naród lubią oceniać
jakość żywych zwierząt. Kobiety starannie sprawdzają przy
kupnie wady i zalety kaczek, gęsi i kurczaków. W restauracjach
konsumentom często pokazuje się najpierw żywe zwierzęta,
aby przekonać ich o świeżości podawanych posiłków.
Polo opisywał wprawdzie wystawne uczty na dworze ku-
bilaja, wyszukane potrawy, ale nie wspomina o zwykłych rze-
czach, które musiały rzucać się w oczy każdemu przybyszowi.
Nie dowiadujemy się nic o specyficznym przyrządzaniu wiep-
rzowiny, a w pewnym miejscu czytamy o "nieczystym mięsie",
co zdradza korzystanie ze źródeł muzułmańskich. Wciąż na-
potykamy w jego relacji podobne luki, a także fragmenty naj-
wyraźniej przejęte od innych autorów. Czytelnik ciągle musi
zadowalać się pobieżnymi wyjaśnieniami, nie wskazującymi
na poznanie faktów z autopsji. Wenecjanin kreśli na przykład
wizerunki różnych ludów Południa i ich tradycji, ale nie widzi
między nimi większych różnic. O jednym z plemion napisał
tak: "Nie uważają za hańbę, jeśli obcokrajowiec lub inny czło-
wiek bezcześci im żonę, córkę, siostrę lub inną kobietę z ich
domu; lecz są mu wdzięczni, jeśli śpi z nimi, gdyż twierdzą,
że za to ich bogowie i bożki będą im życzliwi i użyczą im
dóbr doczesnych w wielkiej obfitości. I dlatego tak chętnie
oddają swe kobiety obcym. Wiedzcie bowiem, że jeśli jakiś
mieszkaniec tej okolicy zobaczy obcego zbliżającego się do
jego domu w poszukiwaniu mieszkania, natychmiast, skoro
tamten wejdzie pod jego dach, on sam dom opuszcza i przy-
kazuje żonie, aby pobożnie spełniała wszelkie zachcianki goś-
cia, on sam zaś udaje się w podróż lub na wieś swoją, lub
do winnic i nie powraca, póki w domu jego bawi obcy. Za-
uważyć trzeba, że ten spędza tam czasem i trzy dni i zabawia
się w łóżku z żoną tego nieboraka. Aby zaś dać poznać swoją
obecność, gość znak jakiś wywiesza na zewnątrz, na przykład
swoją czapkę lub jakiś inny znak, który mówi, że on w tym
domu bawi. I nasz nieborak, jak długo widzi ów znak na swoim
domu, nie wraca."
Ten kuriozalny zwyczaj istniał naprawdę, tzw. gościnność
płciową praktykowano gdzieniegdzie jeszcze w naszym stu-
leciu. Marco pisał nie tylko o mężczyznach, oddających swe
kobiety obcym, ale także o wielu innych osobliwościach. Cza-
sami trudno zrozumieć, dlaczego koncentrował się na jednych
sprawach, pomijając inne. Czytamy więc o wężach na dwóch
nogach - chodziło zapewne o krokodyle - o ślimakach zwa-
nych porcelankami, ale także o soli jako środku płatniczym.
W "Opisaniu świata" znajdują się liczne informacje na temat
wydobywania soli - bogactwa równie cennego w średnio-
wieczu jak złoto. Niektórzy badacze przypuszczają, że autor
zajmował się niezwykle lukratywnym handlem solą, gdyż trasy
jego wędrówek często przebiegały obok wielkich warzelni.
Jadąc na południowy wschód, przypadkiem znaleźliśmy się
nad wyschniętym słonym jeziorem. Nie kończąca się biała
równina przypominała Krajobraz księżycowy. Porywisty wiatr
sypał w oczy drobinkami soli. Wielkie grupy mężczyzn w pocie
czoła wydobywają "białe złoto". Cały proces odbywa się za
pomocą Kilofów, szufelek, taczek i siły mięśni. Po przeciwnej
stronie jeziora niewyraźnie majaczą jednostajne, szare bryły
betonowych silosów. Atmosfera i warunki pracy przypominają
obóz Karny, jeden z chińskich gułagów. Marco Polo utrzymy-
wał, że podążał tą trasą do Jangczou, gdzie przez 3,5 roku
sprawował funkcję gubernatora. Mimo to nie przekazał prawie
żadnych informacji o tym mieście i okresie swego życia. Jang-
czou było już wtedy bogatym miastem, słynącym z handlu
solą, o czym świadczy tzw. most Kupców solnych. Wenecjanin
wspomina tylko, iż mieszkańcy zajmują się głównie produkcją
broni i rynsztunku. Dlaczego nie przedstawił bliżej metropolii,
w której podobno tak długo żył, czyżby nie widział w niej nic
interesującego? Podejrzany wydaje się fakt, że nagminnie po-
święcał wiele uwagi miejscom, które - według własnej relacji
- widział tylko przelotnie, zaniedbywał natomiast inne, cho-
ciaż powinien dobrze je znać.
Już w wieku XIII w Jangczou było wielu cudzoziemców.
W nadmorskich miastach osiedlali się włoscy kupcy, handlujący
jedwabiem, przyprawami i innymi cennymi towarami. Mnich
Odorico da Pordenone relacjonował, że spotkał tam nawet
wenecjan. Nieliczni Europejczycy, osiadli w Chinach, pozo-
stawili wiele śladów, natomiast żadna wzmianka nie zachowała
się o naszym bohaterze - rzekomo wysokim urzędniku pań-
stwowym. Francuski uczony, Paul Pelliot, podawał, że odnalazł
w archiwach z czasów dynastii Jiian nazwisko Polo. Mogłoby
to potwierdzać prawdziwość informacji w "Opisaniu świata".
Dzięki badaniom chińskiego uczonego
Yang Zhijiu wiemy jednak, iż odkryte
przez Pelliota słowo oznacza jedynie
funkcję urzędową, a nie imię własne.
Można więc przyjąć, że Marco Polo
nigdy nie był gubernatorem Jangczou.
Raj na ziemi
Kolejnym etapem naszej podróży
jest Hangczou, gdzie urzeka piękno
jeziora i licznych uroczych willi. Dawna
stolica dynastii Sung zachowała swój
charakter jako miejsce wypoczynku
potężnych ministrów, urzędników, bo-
gatych mandarynów. Miesiące letnie
spędzali tu Mao Tse-tung i Teng Siao-
ping. Zakwaterowano nas w domach
gościnnych ich rezydencji. Stoją tu wil-
le przypominające tradycyjne chińskie
pagody oraz podłużny "pałac letni"
Mao. Ten ostatni budynek jest szczególnie strzeżony, tak że
nie udało nam się zobaczyć wnętrza - podobno ze względu
na renowację. Od czasu do czasu przejeżdżają tu ciemne
limuzyny, a w parku każdy Krok obserwują strażnicy. Niewiele
zachowało się z dawnych czasów. W górach otaczających
miasto odkryliśmy starą altanę. Miejscowi Chińczycy lubią tu
tańczyć i grać w karty już od piątej rano. Starzy mężczyźni
przynoszą w klatkach ptaki i wsłuchują się w ich śpiew. Ho-
dowla śpiewających ptaków ma wielowiekową tradycję, już
w XIII w. istniały księgi na ten temat. Marco Polo nic nie
wspomina o tym zwyczaju, ale być może dla syna włoskiego
kupca nie był on niczym nadzwyczajnym. Bardziej podejrzane,
że nie napisał nic o herbacie i herbaciarniach. Pito ją od czasów
dynastii Han, a w okresie wyprawy trzech wenecjan stała się
podstawowym napojem w całych Chinach. Hangczou do dziś
słynie ze swej zielonej herbaty. Lokale, gdzie pije się ten napój,
istniały i istnieją niemal wszędzie na obszarze Państwa Środka.
Spotykali się w nich rozmaici ludzie, wymieniali informacje,
szukali odpoczynku i rozrywki. Urzędnik chana i szpieg w mon-
golskiej służbie powinien był często odwiedzać takie właśnie
miejsca.
"II Milione" nad żadnym miastem nie rozwodził się tak
długo jak nad Hangczou, dawną rezydencją dynastii Sung,
położoną na południe od dzisiejszego Szanghaju. Nazwał je
rajem na ziemi. Roztoczył wizję tysięcy mostów i pałaców,
mandarynów i konkubin odzianych w jedwab i oddających się
rozkoszom ciała. Nader często występuje w tym fragmencie
wspomnień liczba 12: mowa jest o dwunastu tysiącach mos-
tów, dwunastu cechach rzemieślniczych, dwunastu tysiącach
warsztatów i dwunastu domach handlowych. Ze wszystkich
tych wspaniałości zachowała się tylko wielka tama i kilka mos-
tów. Powtarzająca się liczba 12 wskazuje na źródła chińskie.
Według chińskich wyobrażeń świat zorganizowany jest zgodnie
z kosmicznymi prawidłowościami: dwunastka odpowiada
dwunastu miesiącom roku i dwunastu podwójnym godzinom
doby. Rzeczywiście, w XIII w. istniały liczne dzieła, opiewające
wspomniane miasto. Czy wenecjanin znał je i korzystał z nich?
Przyjrzyjmy się fragmentowi jego zapisu: "Nad brzegami je-
ziora wznoszą się piękne i liczne pałace oraz piękne domy
szlachty i panów, tak wspaniale zbudowane, że nie mogłyby
być lepiej rozplanowane i ozdobione. Poza tym znajdują się
tam także liczne opactwa i klasztory bałwochwalców, których
liczba jest ogromna. I to wam jeszcze powiem, że na środku
jeziora są dwie wyspy, a na każdej z nich pałac przedziwny,
bogaty, tak wspaniały, że wydaje się pałacem cesarskim, tyle
w nim komnat i sal, aż uwierzyć trudno".
Hangczou było, aż do zdobycia przez Tatarów, stolicą
dynastii Sung. Okres jej panowania - a zwłaszcza ostatniego
cesarza - uchodził za epokę dekadencji. Ślady luksusu wi-
doczne były jeszcze za czasów Polo. Miasto musiało wyda-
wać się - nie tylko Europejczykom - rajem na ziemi. Bo-
gacze, potężni ministrowie, urzędnicy dworscy i dowódcy
wojskowi żyli w niewiarygodnym przepychu. Wielokrotnie
podziwiano malowniczość jeziora Si-hu (jeziora zachodnie-
go). Przytoczmy znowu "Opisanie świata": "Gdy ktoś chce
urządzić wesele albo inną jakąś ucztę, udaje się do tego
pałacu i tam owo wesele lub ucztę urządza i zastaje tam
wszystko gotowe, czego tylko potrzeba do przyjęcia: naczy-
nia, talerze, misy, obrusy i płótna, i wszystkie inne rzeczy
(...) Na jeziorze znajduje się wiele łodzi lub barek i większych,
i mniejszych, dla przejażdżki i przyjemności. Te pomieścić
mogą dziesięć, piętnaście, dwadzieścia lub więcej osób (...
I zaprawdę przejażdżka po tym jeziorze daje większą uciechę
i rozkosz niż cokolwiek innego, co można mieć na ziemi.
Ponieważ jezioro ciągnie się z jednej strony wzdłuż całego
miasta, można, stając w łodzi, z daleka podziwiać całą wspa-
niałość i piękność jego, tyle tam pałaców i świątyń, klasz-
torów, ogrodów z wysokimi drzewami stojącymi nad brze-
giem wody, ciągle spotykając na jeziorze inne takie łodzie
z ludźmi, którzy oddają się uciechom (...)
Żony ich to istoty bardzo delikatne i anielskie, odziewają
się tak strojnie w jedwabie i klejnoty, że trudno ocenić wartość
tego stroju (...). Jedni drugim są życzliwi tak, że cała dzielnica,
dzięki łagodności mężczyzn i kobiet, może być uważana za
jedną rodzinę, taka panuje między nimi serdeczność. Nie ma
też zazdrości i podejrzeń w stosunku do żon, do których
odnoszą się z największym szacunkiem, i mężczyzna, który
by się ośmielił zwrócić do kobiety zamężnej z niewłaściwym
słowem, uważany byłby za niegodnego". Marco bardzo często
zwracał uwagę na piękne kobiety przyodziane w jedwab i ak-
samit. Przyglądał im się dokładnie, zdradzając duże zaintere-
sowanie płcią piękną.
Wieczorową porą Kręciliśmy na jednej z wysp sceny, Które
miały ilustrować ówczesne życie. Czterdzieści młodych chiń-
skich dziewcząt z zespołu taneczno-baletowego ukazało się
w barwnych kostiumach z epoki. ich długie włosy upięte były
w kunsztowne fryzury. Gdy wysiadając z niewielkich łódek,
tańcząc i śpiewając wbiegły na ląd, uważny obserwator nie
mógł nie zauważyć ich umyślnie zdeformowanych stóp. Pisał
o tym nawet mnich Odorico da Pordenone, a nasz podróżnik,
tak przecież zainteresowany niewiastami, zdawał się nic o tym
nie wiedzieć.
Droga powrotna
Marco wspominał o wielokrotnych próbach uzyskania od
chana zgody na powrót Włochów do ojczyzny: "Pewnego
dnia Pan Nicoló widząc, że wielki chan jest bardzo łaskawy,
upadł na Kolana i w imieniu ich trzech prosił o pozwolenie
powrotu do domu. Słowa te wzburzyły wielkiego chana i za-
pytał: Dlaczego chcecie odjeżdżać? Powiedzcie. Jeśli potrze-
bujecie złota, dam wam o wiele więcej, niźli w domu macie.
Jeśli innej rzeczy sobie życzycie, podobnie. Jeśli godności
chcecie, dam wam, jakiej tylko moglibyście zapragnąć. Lecz
nie masz rzeczy, dla której zgodziłbym się wypuścić was z me-
go królestwa. Kilkakrotnie prosili o pozwolenie wielkiego chana
i błagali go o to pokornie. Lecz wielki chan tak bardzo ich
miłował i tak chętnie ich widział przy sobie, że nie dawał im
swego pozwolenia za nic w świecie." Dopiero śmierć żony
Arguna, chana Persji, dała Marco, jego ojcu i stryjowi okazję
do odjazdu. Argun pragnął bowiem poślubić kobietę z im-
perium mongolskiego. Wyprawił więc posłów o imionach uła-
taj, Abuska i Kodża do Chanbałyku, aby sprowadzili mu księż-
niczkę Kokaczin. Trzej panowie Polo rzekomo towarzyszyli
orszakowi, widząc w tym nadzieję powrotu do ojczyzny.
"I zapewniam was, że owe damy miały wielkie zaufanie do
owych trzech wysłanników, gdyż strzegli ich i pilnowali, jakby
były ich córkami; a damy te, które były i młode, i piękne, za
ojców ich miały i były im posłuszne. I posłowie oddali je
w ręce ich męża. I całą prawdę powiadam, że sama królowa
Kokaczin (...) tak była życzliwa owym trzem posłom, że nie
było rzeczy, której by dla nich nie zrobiła (...) Gdyż wiedzcie,
że gdy trzej posłowie odjeżdżali od niej, aby do swego kraju
powrócić, płakała z żalu z powodu rozstania z nimi."
Spotkaliśmy się z 85-letnim Yang Zhijiu, jednym z wybitnych
znawców epoki dynastii Jiian, aby zapytać, czy - jego zda-
niem - są dowody potwierdzające obecność wenecjanina
w Państwie Środka. Oto co odrzekł: "Dlaczegóż miał nie być
w Chinach, skoro tak wielu cudzoziemców podróżowało wów-
czas po imperium mongolskim. Wskazówki co do jego pobytu
tutaj znalazłem w Yongle Dadian. Marco Polo napisał w swo-
im dziele, że przebywał w Chinach 17 lat i pragnął powrócić,
ale Kubilaj-chan nie pozwalał na to. Przybyli wówczas trzej
wysłannicy, aby zabrać księżniczkę Kokaczin z Quanzhou do
Persji. Ponieważ nie mieli doświadczenia żeglarskiego, chan
zgodził się, aby Marco, jego ojciec i stryj towarzyszyli im.
imiona owych trzech wysłanników odnalazłem w Yongle Da-
dian i jest to jedyny pewny dowód na prawdziwość relacji."
Spytany, czy natknął się w archiwach na nazwisko Polo, stary
profesor uśmiechnął się i zaprzeczył.
W Quanzhou odkryto statek z XIII stulecia. Chińczycy już
wtedy budowali najszybsze statki i docierali na nich aż do
Indii i Afryki. Autor "Opisania świata" donosi, że kadłuby po-
dzielone były na wodoszczelne komory "tak że woda, wcis-
kając się przez dziurę, spływa do ścieku, który zawsze jest
pozostawiony wolny; w ten sposób żeglarze natychmiast do-
strzegają w jakim miejscu okręt został uszkodzony; wówczas
opróżniają przedział uszkodzony, przenosząc wszystko do
sąsiednich, gdyż woda nie może się do innych przedziałów
przedostać, tak silnie spojone są przepierzenia; po czym na-
prawiają szkody i ładunek usunięty na powrót znoszą." Dziw-
ne, że Marco skupił się tylko na konstrukcji chińskich statków,
a pominął zupełnie o wiele ważniejszy wynalazek, a miano-
wicie kompas, nieznany jeszcze w Europie. Żegluga była wtedy
bardzo niebezpieczna. Wiemy, że z 600 ludzi towarzyszących
mongolskiej księżniczce, w drodze do Persji zginęło aż 582.
Mało prawdopodobne, aby pośród osiemnastu ocalałych, któ-
rzy po dwu i pół roku dotarli do Ormuzu, znaleźli się wszyscy
trzej Włosi.
Prawda o "II Milione"?
Giovanni Battista Ramusio podaje, że gdy trzej podróżnicy
powrócili do Wenecji po dwudziestu czterech latach, nikt ich
nie poznał. Dopiero gdy wysypali drogie Kamienie i perły,
ukryte w szatach, uwierzono im. Jest to prawdopodobnie
legenda, jedna z wielu, które uczyniły Marco Polo bohaterem
niezwykłych przygód. Rzeczywistość wyglądała nieco ina-
czej.
Marco nie odegrał w rodzinnym mieście żadnej roli, nie
otrzymał żadnego publicznego urzędu. Niewiele o nim wiemy:
prowadził dwa procesy o błahostki, miał trzy córki. Nabył
nieduży dom na terenie parafii San Grisostomo, znany dziś
jeszcze pod nazwą "Corte del Milion". Długo spierano się na
temat rodowodu przydomku "II Milione", nie wiadomo, czy
pochodzi on od imienia Emilio, czy też od przesadnych opo-
wieści naszego bohatera. On sam z całą pewnością nie cieszył
się takim poważaniem, jakie mu później przypisywano. Jednym
z jego gorących wielbicieli jest obecnie Alvise Zorzi, którego
praprzodek był w średniowieczu dożą. Zamieszkuje on wraz
z żoną w przepięknym renesansowym pałacu w Wenecji
- przynajmniej przez kilka miesięcy w roku, gdyż na stałe
osiadł w Rzymie. Zorzi należy do ludzi, którzy bez zastrzeżeń
wierzą w rzetelność "Opisania świata". Zapytany o przeko-
nywający dowód obecności Marco Polo w Chinach, wskazuje
na złote tabliczki, wręczone wenecjanom przez wielkiego cha-
na. Trzy tabliczki, swego rodzaju średniowieczne paszporty,
pojawiły się w testamencie stryja - Maffeo, a jedna w tes-
tamencie samego Marco. Alvise Zorzi nie może jednak udo-
wodnić, że nie pochodziły one z pierwszej wyprawy braci do
Karakorum. W ostatniej woli naszego bohatera znajdują się
nieliczne tylko poszlaki, potwierdzające jego pobyt w imperium
Kubilaj-chana. Nie ma tam śladów wielkich bogactw, łatwo
więc zrozumieć, dlaczego wyśmiewano go jako blagiera i kłam-
cę. Testament, spisany najwyraźniej krótko przed śmiercią,
nie mówi nic o posiadłościach zamorskich, jakie miał niegdyś
jego stryj. Jedynym nawiązaniem do kontaktów Marco ze
Wschodem było wyzwolenie tatarskiego niewolnika Petrusa
Tartarino. Ten ostatni określał się sam jako "Petrus Suliman",
prawdopodobnie był więc muzułmaninem, być może pocho-
dził z Persji.
Wiele argumentów przemawia więc przeciwko opowieściom
wenecjanina. Na koniec odwiedziliśmy w Londynie angielską
sinolog, Frances Wood. Uważa ona, że powód luk i sprzecz-
ności w "Opisaniu świata" może być tylko jeden. Kierowniczka
oddziału zbiorów chińskich British Library jest przekonana, że
Polo nie znalazł się na dworze Kubilaja ani nie przemierzał
Państwa Środka: "Nie sądzę, aby kiedykolwiek był w Chinach.
Odnoszę wrażenie, że kursował tylko pomiędzy Wenecją a ro-
dzinnymi faktoriami na Krymie i w Konstantynopolu; nie dotarł
dalej. W czasie tych podróży miał łatwy dostęp do źródeł
perskich, informujących o historii Mongołów oraz do wielu
zapisków kupieckich". Frances Wood odkryła interesujące pa-
ralele pomiędzy relacjami Marco Polo a Ibn Battuty'3, uro-
dzonego w 1304 r. w Tangerze i podróżującego do 1355 r.
po Dalekim Wschodzie i Raszida ad-uina, urodzonego w roKu
1247 Żyda, syna aptekarza. Pozwala to przypuszczać, że
wszyscy trzej korzystali z tych samych materiałów.
Badania angielskiej sinolog nie są z pewnością ostatnimi
w pasjonujących poszukiwaniach prawdy o "II Milione". Być
może kiedyś rzeczywiście zostanie odkryte źródło, służące
Marco lub Rusticjanowi. Bez wątpienia jednak ich dzieło miało
niebywałe znaczenie dla wielkich odkrywców tamtego okresu.
Nawet połowa prawdy, którą opowiedział wenecki podróżnik,
wystarczyła, aby Krzysztof Kolumb - żeglując na zachód
- rozmyślał o legendarnych bogactwach Dalekiego Wschodu
i złotych dachach Zipangu'4. Fantastyczne wyprawy Marco
Polo i omyłka Kolumba złożyły się na wydarzenie nazwane
później "odkryciem Ameryki".
Przypisy
1 "La division du monde" - wydawano pod różnymi tytułami,
m.in. "Milion", "Dziwy świata". Polskie wydanie pt. "Opisanie świata"
ukazało się w 1954 i 1975 r. (przyp. tłum.).
2 Ptolemeusz - ok.104-168, uczony grecki w Aleksandrii, astronom,
matematyk, geograf, autor wielu dzieł. W swej "Nauce geograficznej"
w ośmiu księgach dał objaśnienia do mapy Ziemi; wyznaczył położenie
geograficzne prawie ośmiu tysięcy miejscowości (m.in. umieścił na mapie
miejscowość Kalisia, którą badacze identyfikują ze starożytną osadą,
istniejącą na terenie późniejszego Kalisza). Zasługą Ptolemeusza jest
zebranie całego dorobku geograficznego starożytności do jego czasów.
3 "Jedwabny szlak" - II w. p. n. e. - VIII w. n. e. - łączył Chiny
z Europą przez dolinę rzeki Tarym w Kotlinie Kaszgarskiej, wzdłuż
północnego skraju pustyni Takla Makan, albo tzw. drogą południową,
południowym skrajem pustyni przez Pamir, Chorezm, Baktrię, Indie, Syrię.
4 Tatarzy - nazwa, którą określano w XII w. ludy tureckie, mon-
golskie i tungusko-tybetańskie podbite przez Czyngis-chana; po roz-
padzie imperium mongolskiego nazwano tak plemiona części za-
chodnich i środkowych byłego państwa, w których doszedł do głosu
element turecki w symbiozie z mongolskim, tj na terenie Złotej Ordy;
z niej wyłoniły się chanaty: kazański, syberyjski, krymski, uzbecki i in.
5 Jan Prezbiter - król i kapłan chrześcijański, który według legendy
średniowiecznej miał panować gdzieś w głębi Azji w XII w. Występuje
w "Orlandzie Szalonym" Ariosta, ks. 17-19.
6 Bitwa nad rzeką Sajó - na równinie Mohi - u ujścia rzeki Sajó
do Cisy.
7 Gog i Magog w Biblii: Księga Rodzaju 10, 2, Magog jest jednym
z synów Jafeta. W proroctwie Ezechiela, 38 i 39, Gog jest władcą
ziemi Magog, księciem Mosocha i Tubala, północnych krajów, których
dzikie hordy najadą ziemie Izraela. W Apokalipsie, 20, 7-9, Gog
i Magog to nazwa narodów zwiedzionych przez szatana, najeźdźców
z północy, mających uderzyć na odnowioną Jerozolimę.
8 Giovanni da Piano del Carpine zabrał ze sobą po drodze, w Polsce,
Benedykta Polaka, franciszkanina z Wrocławia.
9 Wilhelm Rubruk - franciszkanin, podróżnik flamandzki. Spisał
relację ze swej podróży, "Itinerarium".
10 Raszyd ad-Din (1247-1318), historyk perski i działacz państ-
wowy na służbie mongolskich władców Iranu. Jego "Zbiór kronik"
(Dżami at-tawarich) to prawdziwa encyklopedia wiedzy o Mongołach
"11 Wszystkie fragmenty z "Opisania świata" Marco Polo w tłuma-
czeniu z oryginału starofrancuskiego Anny Ludwiki Czerny, PIW, War-
szawa 1975.
1'2 Sven Hedin (1865-1952) - szwedzki geograf i podróżnik,
wybitny badacz Azji. M.in. przemierzył dwukrotnie pustynię Takla
nakan (przyp. tłum.).
'3 Ibn Battuta (1304-1377) - najsłynniejszy podróżnik arabski.
Ukończywszy studia prawa cywilnego i religijnego, mając 22 lata,
powodowany nie tylko ciekawością świata, ale i pragnieniem od-
wiedzania słynnych sanktuariów, udaje się do Mekki, stamtąd na
trwającą przez 8 lat podróż po Bliskim Wschodzie, a później aż nad
Viger, do Timbuktu. Opis jego podróży przetłumaczono na wiele
języków (wyd. polskie "Osobliwości miast i dziwy podróży", 1962).
'4 Zipangu - nazwa Japonii, występująca w "Opisaniu świata".
;przyp. tłumacza).