- 1 -
Pewien wieśniak przyjeżdżał swoim koniem kilka razy w tygodniu do miasta, aby sprzedać to, co miał do sprzedania i kupić to, co było mu potrzebne. Po załatwieniu swoich spraw z radością wracał do domu. Prowadził swego konia lub jechał na nim, zsuwając czapkę na tył głowy i śpiewając wesoło. Jego droga wiodła obok sklepu pewnego kupca. Kupiec ów zauważył zadowolonego wieśniaka i zaczął porównywać go z sobą. Kupiec nigdy nie kończył swoich zajęć, zawsze coś nowego wymyślał, aby jak najwięcej zarobić. W ten sposób zawsze miał mnóstwo kłopotów.
"Szczęśliwy jesteś wieśniaku" - myślał często kupiec.
Nie poprzestał jednak na samych tylko myślach, ale chciał też sprawić radość temu pogodnemu i wesołemu człowiekowi, który często mijał jego dom.
Pewnego dnia zatrzymał przechodzącego wieśniaka, zaprosił go do siebie, ugościł, a na pożegnanie podarował mu garnek napełniony do połowy pieniędzmi. Wieśniak był wzruszony dobrocią kupca. Podziękował, pożegnał się i odszedł. Po kilku dniach wieśniak znów przyjechał do miasta. Kupiec spodziewał się, że znowu będzie wracał obok jego domu, jak zwykle spokojny, radosny i rozśpiewany. Tym razem jednak wieśniak spuścił głowę, czapkę nasunął na czoło i zamyślony wracał do domu. Kupiec sądził, że ktoś z jego rodziny zachorował albo jakieś inne nieszczęście go spotkało. Nie chciał dotykać świeżej rany, więc o nic nie pytał, spodziewając się, że następnym razem ujrzy znowu radosnego i spokojnego człowieka. Następnym razem jednak było znowu to samo. Tak było kilka razy. W końcu wieśniak sam wyjaśnił kupcowi, o co chodziło. Odniósł mu garnek z pieniędzmi i powiedział: "Weź go z powrotem, bo odkąd mi go dałeś, przepadł mój spokój. Cały czas myślę jak zapełnić garnek po brzegi. Oddawszy garnek podziękował kupcowi, pożegnał się, wsiadł na konia, czapkę zsunął na tył głowy i znowu wesoło zaśpiewał.
Ks. Twardawa M. MSF, I my jesteśmy powołani do zwycięstwa, BK 3-4 (1985), s.143-144
- 2 -
Klasa szósta była w szkole zwykłą, przeciętną grupą uczniów. Prawda, że niektórzy wyróżniali się zdolnościami, inni pracowitością, ogólnie oceniając nie stanowiliby żadnego wyjątku, gdyby nie... Otóż właśnie w tej klasie był Andrzej. Chłopiec, jak każdy inny. Jednak, gdy co próbował przyłączyć się do grupy rozmawiających ze sobą kolegów, ci natychmiast milkli i rozchodzili się. W czasie lekcji w szkole - a zauważyłem, że na katechezie także - każde odezwanie się Andrzeja budziło szmer, nieraz nawet głośny szept. Koledzy i koleżanki wyraźnie nie lubili Andrzeja. Przyczyna była tylko jedna: Andrzej kłamał jak z nut. Nieraz powodem kłamstwa była pycha, nieraz zazdrość, strach - ale najczęściej kłamał zupełnie bez powodu. Całkowicie "przyzwyczaił" się do kłamstwa. Stał się jego niewolnikiem.
Jakiś czas temu Andrzej zrozumiał wreszcie, że musi od tego się odzwyczaić. Musi, ponieważ jak sam wyznał, czuje się przez swe kłamstwa nieszczęśliwy, brakuje mu kolegów, koleżanki odwracają się do niego plecami. Nieraz swoim kłamstwem powodował także niezgodę w zgranej na ogół ze sobą klasie. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby w klasie było więcej takich Andrzejów-kłamczuchów. Gromada kolegów i koleżanek przekształciłaby się w grupę wrogów.
Ks. Andrzejewski R., Budujemy wspólnotę ludzi wolnych, BK 3-4 /1988/, s.133
- 3 -
Rozmowa księdza w przepełnionym pociągu z młodym człowiekiem spotkanym po raz pierwszy i ostatni, który - jak się okazało - wnet miał odebrać sobie życie...
Ksiądz: "Jak się cieszę, że spotkałem pana; lubię ludzi z brodą". Nieznajomy: "Jest pan księdzem, a więc jest przekonany, że stworzono go na wzór i podobieństwo Boga. Jakim egoistą musi być Bóg, skoro wszystko stwarza na własne podobieństwo". Ksiądz zaczyna tłumaczyć, że nie zna nic wyższego i lepszego nad Boga. Był On jedyną rzeczywistością, z której wszystko wyniknęło. To jest naszym zaszczytem i szansą, że możemy być do Niego podobni. Wtedy człowiek ten wyrzekł swoje straszne słowa: "Powiedz swemu Bogu, że ja nie chciałbym Go oglądać. A jeśli umrę, to chciałbym pójść na samo dno, żeby deptali po mnie wszyscy, wszyscy!" Ksiądz, oblewając się potem, przerażony słowami których znaczenia ten młody człowiek zdaje się nie pojmować, odpowiada: "Proszę pana niech pan tak nie mówi. Bardzo pana proszę, będę miał pana na sumieniu. Będę musiał za pana modlić się do końca życia". Nieznajomy: Kategorycznie zabraniam! Nie życzę sobie, aby ktokolwiek i kiedykolwiek modlił się za mnie!" - Ksiądz opowiadając to zdarzenie prosił o modlitwę w jego intencji i sam ustawicznie się modlił (Z. Żakiewicz, Dziennik intyrcny mego NN).
Dziwny współczesny człowiek. Rozczarowany do Boga, świata i siebie samego... Zdecydowanie stawiający na "nie" aż do samounicestwienia, aż do pełnego przylgnięcia do Zła.
Ks. Stefan Duda CR BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88
- 4 -
Przeszło 50 lat temu w Płocku został namalowany zgodnie z prywatnym objawieniem, obraz przedstawiający scenę z dzisiejszej Ewangelii. Na tle zamkniętych drzwi Wieczernika stoi Pan Jezus Zmartwychwstały i pokazuje strwożonym uczniom otwarty bok i przebite ręce. Z boku Jezusa tryska krew i woda. Woda, która w sakramencie chrztu i pokuty obmywa człowieka z grzechów i obdarza łaską usynowienia. Krew, która w sakramencie Eucharystii odżywia i umacnia nowe życie w człowieku, które Jezus przynosi światu w dniu swego zmartwychwstania. Z Serca Jezusowego wytryskują one jak mocne światło reflektora. A Jezus, pełen miłosierdzia, spogląda na człowieka dodając mu ufności, jakby mówił: nie bój się, bracie, zło nie takie straszne, dasz sobie radę przy mojej pomocy, przy pomocy kapłańskiego rozgrzeszeniu i daru Ciała i Krwi mojej. Nie załamuj się, głowa do góry, zło dobro"
Dobro i tak, pomimo istniejącego zła, zatryumfuje. Ja zmartwychwstałem. Pozorna klęski życiowej. I ty możesz zmartwychwstać - najpierw duchowo tu, na ziemi, a kiedyś także cieleśnie. Obraz ten na życzenie Jezusa podpisano dużymi literami: "Jezu, ufam Tobie!" To jest ta odpowiedź, na która czeka Jezus Zmartwychwstały od każdego człowieka, odpowiedź, którą trzeba dać bardziej czynem niż słowem.
Czy w obrazie tym nie można by znaleźć odpowiedzi na zagrożenia współczesnego człowieka? Czy ludzi tego pokroju, co ten biedny poeta, którego świadectwo wstrząsnęło nami na początku kazania, nie należałoby zetknąć z wymową obrazu Jezusa miłosiernego i tajemnicą dzisiejszej niedzieli, zwanej niedzielą Miłosierdzia Bożego?
Ks. Stefan Duda CR BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88
- 5 -
Poznać prawdę - to prawo każdego człowieka. Bo prawda prowadzi do prawdziwego wyzwolenia.
Bodaj w Przemyślu w kilka lat po ostatniej wojnie znaleziono w piwnicach ukrywającego się człowieka. Zamieszkał tam jeszcze podczas wojny w obawie przed śmiercią. Potem, gdy wojna się już skończyła, on tam dalej pozostał, zdziwaczał, nie wiedział, że już można żyć na wolności bez okupacyjnego strachu.
Człowiek ma prawo do prawdy.
Ks. Stanisław Tulin Cor BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88
- 6 -
Orędzie Miłosierdzia może ukoić ten ból, na nowo zrodzić głęboką nadzieję i ufność w ludzkim sercu, które w otwartym sercu Zbawiciela znajduje swoje schronienie i umocnienie.
Jak ważną jest ta nadzieja, można przekonać się, gdy spotykamy się z ludźmi cierpiącymi i przeżywającymi trudne sytuacje. W periodyku pt. "Orędzie Miłosierdzia" pewna matka opisała takie zdarzenie: Starsza córka Michaela po ukończeniu szkoły średniej zdecydowała się pojechać do Niemiec, aby poznać lepiej język, a jak się nadarzy okazja podjąć pracę. Z początku napisała trochę listów, ale z czasem było ich coraz mniej. Czułam, że tracę z nią kontakt. Zorientowałam się, że rodzina, u której mieszka, wcale nic żyje po chrześcijańsku. Bałam się, aby nie dostosowała się do nich, dlatego z całą rodziną zdecydowaliśmy się pojechać do Niemiec, aby ją odwiedzić.
Kiedy przyjechaliśmy, Michaela miała już swoje mieszkanie i przyjaciela, z którym żyła. Chcieliśmy, aby z nami wróciła do domu. W czasie rozmowy o jej teraźniejszym i przyszłym życiu doszło między nami do kłótni, po której odeszła ze słowami, że do domu nigdy nie wróci.
Od tego dnia zaczęło się moje wielkie cierpienie. W moje ręce wpadła książka: Jezu, ufam Tobie. Zaczęłam ją czytać i modlić się słowami koronki do Bożego Miłosierdzia. Prosiłam bł. s. Faustynę, aby mi pomogła w sprawie powrotu córki do domu. Po pięciu miesiącach mojej codziennej modlitwy w tej intencji, otrzymałam pierwszy telefon od córki. Pytała, co słychać w domu i czy jesteśmy zdrowi, a już za miesiąc, w następnej rozmowie telefonicznej zapytała, czy może wrócić do domu. Gdy po raz drugi zadzwoniła, chciała ze mną dłużej porozmawiać, ale obydwie bardzo płakałyśmy.
5 października 1998 roku pojechaliśmy samochodem do Wiednia po Michaelę. W drodze modliłam się, a gdy skojarzyłam sobie, że jest to 60-ta rocznica śmierci bł. s. Faustyny, wtedy zaczęłam z radości płakać i dziękować, że za jej wstawiennictwem Michaela wraca do domu. Wróciła aż z Afryki, konkretnie z Angoli. Dziękuję z całego serca Panu Bogu za ten krzyż, dzięki któremu bardzo dużo zrozumiałam, i za łaskę powrotu do domu mojej córki.
Ks. Kazimierz Bonarek MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B - Tarnów 2000
- 7 -
W kwietniu 1944 r. w szpitalu w Lodi we Włoszech znalazł się chłopiec, umierający na zapalenie opon mózgowych na tle gruźliczym z licznymi powikłaniami. Kiedy chorych w szpitalu odwiedzał w Wielki Piątek miejscowy biskup, chłopiec ten był już od kilku godzin w agonii. Biskup tylko pobłogosławił chłopca i pocieszył matkę i babcię. Późnym wieczorem przyszedł jeszcze odwiedzić chorego dyrektor szpitala, dr Pedronini. Stwierdził stan agonalny i powiedział matce, aby była gotowa, bo syn do rana nie dożyje. Biedna matka zdaje sobie sprawę, że sytuacja jest beznadziejna i prosi Boga za wstawiennictwem ks. Orione, zmarłego przed 4 laty, żeby chociaż ojciec chłopca mógł zdążyć na czas i zobaczyć swojego syna przed śmiercią. Kładzie na głowę chłopca obrazek ks. Orione, głaszcze rozpalone czoło, które aż parzy. Jurek, bo tak miał na imię chłopiec, nie daje już znaku życia. Matka jednak ma jeszcze nadzieję, ufa, klęka i błaga ks. Orione: "Uproś przynajmniej tę łaskę, aby ojciec mógł go jeszcze zobaczyć żywego".
Ze zmęczenia na moment zdrzemnęła się i nagle zrywa się przerażona bo Jurek zaczyna się poruszać, siada na łóżku i głośno woła: "Mamo, widzę światło, świeci , słońce! Mamo jestem uzdrowiony!" Kiedy przyszły siostry, nie mogły uwierzyć własnym oczom widząc chłopca siedzącego na łóżku, trzymającego w ręku kubek, pijącego mleko i zajadającego czarny, suchy, na kartki przydzielany w czasie wojny chleb. To całkowite uzdrowienie chłopca, potwierdzone przez liczne komisje lekarskie uznające za cud, potwierdził 29 kwietnia 1980 r. Jan Paweł II i ogłosił ks. Alojzego Orione 26. października 1980 r. błogosławionym. Chłopiec ów nie tylko żyje i czuje się doskonale, ale jest inżynierem i ojcem pięciorga dzieci, niezmiernie wdzięczny błogosławionemu ks. Orione.
A zatem Pan Jezus uzdrawia także i w czasach współczesnych! Uzdrawia ciało człowieka schorowane, nawet nieuleczalnie chore. Nie stanowi to dla Jezusa żadnego problemu. Ale o wiele trudniej jest Jezusowi uleczyć duszę ludzką, schorowaną , przez grzechy...
Ks. Henryk Krenczkowski - WŁADZA KLUCZY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997
- 8 -
W naszym Kościele jest wielka "władza kluczy", którą ma św. Piotr i jego następcy - papieże, której kapłan służy, kiedy w konfesjonale mówi słowa: "I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego". Kiedyś pięknie wytłumaczył to mały ministrant na lekcji religii: tymi kluczami ksiądz otwiera serce ludzkie, zamknięte grzechami, żeby w nim rozbłysło światło łaski Bożej.
Ale Pan Jezus wyraźnie powiedział, że te grzechy mogą być "odpuszczone, lub zatrzymane"... Co więc trzeba czynić, by sobie na to odpuszczenie zasłużyć?... I tu nawet dziecko, które przygotowuje się do I spowiedzi szybko wyrecytuje 5 warunków sakramentu pokuty.
Ks. Ludwik Warzybok - O RACHUNKU SUMIENIA - INACZEJ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997
- 9 -
W swoim czasie na małym ekranie mogliśmy oglądać inscenizację, opartą na znakomitej powieści F. Dostojewskiego: "Bracia Karamazow". Ukazując dzieje i postawy moralne poszczególnych bohaterów, postawiono tam zasadnicze pytania dotyczące sensu życia, poświęcenia i odpowiedzialności. Karamazowie są na ogół zwolennikami praktycznego materializmu. Widzą sens życia w dostatku, hołdują pijaństwu i rozpuście. Wiąże się to zresztą z ich indyferentyzmem religijnym, czy wręcz postawą ateistyczną (Iwan Karamazow). Ponieważ nie ma Boga, nie ma odpowiedzialności za własne życie i czyny. To przedstawia tylko wartość, co przynosi doraźną korzyść. Ale jest wśród nich młodziutki Alosza, który - choć wychowany w klimacie obojętności religijnej - tęskni za czymś, co byłoby prawdziwą wartością, co ma na sobie znamię nieśmiertelności. Dlatego porzuca rodzinne środowisko, udaje się do prawosławnego monastyru i tam, wiodąc świątobliwe życie, posługuje starcowi Zosimowi. Wierzy, że starzec pomoże mu nawiązać bezpośredni kontakt z Bogiem, ułatwi przekroczenie bariery doczesności. Ale i dla niego przychodzą chwile rozczarowań i załamania. Stary Zosima umiera. Alosza czeka od Boga cudownych znaków, które by potwierdziły, że świątobliwy starzec osiągnął szczęście wieczne. Jednak znak z nieba nie przychodzi. Ciało starca ulega rozkładowi i zaczyna cuchnąć. Alosza popada w rozterkę, bunt, a potem w apatię.
Po śmierci krzyżowej Chrystusa gorycz i zwątpienie ogarnęły serca apostołów. Uciekli z Golgoty, ukryli się, zamykając ze sobą ciężar rozczarowania i niepokoju.
Ks. Wiesław Wilk WIDZIEĆ NIEWIDZIALNEGO Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 2
- 10 -
Wiara łączy się zatem z ciągłym wysiłkiem i trudem. Pięknie i głęboko wyraził tę prawdę Roman Brandstaetter w dramacie "Dzień gniewu"
"Albowiem wiara jest twórczością, która wymaga czujności sumienia, ognia, pokory i woli, bez której nie ma mod1itwy ani nie ma skruchy i świadomości popełnionych grzechów. Bo wiara w Boga winna być tworzywem, w którym się człowiek cały wypowiada, jak malarz w barwie, jak poeta w słowie, jak kompozytor w układaniu dźwięków. Każdy z nas musi tę wiarę kształtować według wymogów swej twórczej woli, według potrzeb swej osobowości. I ten wysiłek nawet nie wystarczy. Bo chcąc naprawdę w pełni wierzyć w Boga, musimy stać się artystami wiary i nieustannie tę wiarę zdobywać, i wciąż od nowa zdobywać jej głębię, jak zdobywamy nowe słowo w wierszu, jak zdobywamy nowy dźwięk w muzyce i nowe barwy na płótnie obrazu. Każda rutyna i każda maniera są śmiercią wiary, a śmiercią sumienia".
Ks. Wiesław Wilk WIDZIEĆ NIEWIDZIALNEGO Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 2
- 11 -
Przed dwoma laty ukazała się mała książeczka, wydana przez XX Marianów pt. "Chrystus w moim życiu". Książeczka ta jest zbiorem i wyborem wypowiedzi ankietowych z ostatnich dziesięciu lat na temat wiary w Chrystusa i postawy wobec Jego nauki. Są tam wypowiedzi niejednokrotnie wstrząsające w swej szczerości; można by je czasem uważać za rachunek sumienia przed generalną spowiedzią. Ukazują one różne drogi, które doprowadziły ludzi do Boga. Nieraz wiodły one przez dociekania umysłowe, Częściej przez wydarzenia życiowe - raz piękne i wzniosłe, innym razem jakże bolesne i dokuczliwe. Okres szukania Boga był prawie zawsze czasem kryzysu i wewnętrznego buntu. Szczególnie trudno było dostrzec Chrystusa w bliźnich, zwłaszcza w tych, którzy byli dalecy od ideału. Ale wszyscy na ogół zdawali sobie sprawę, że nie można żyć w przyjaźni z Chrystusem, jeśli nie dojrzy się Go w otoczeniu. A nawet wobec tych, którzy nas skrzywdzili trzeba mieć otwartą dłoń, a na ustach i w sercu słowo "bracie". To także trud lepienia Bożych fragmentów w naszej duszy. Nie trzeba tylko poddawać się zwątpieniu. Bo przecież tak jak pierwszy krok w wierze stawia ku nam Bóg, tak a ostatni krok w ludzkim szamotaniu należy do Niego. Bo każdy z nas może za poetą powiedzieć "jestem tylko glinianym dzbanem, który codziennie leczy wielka ręka Pana" (B. Miązek).
Ks. Wiesław Wilk WIDZIEĆ NIEWIDZIALNEGO Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 2
- 12 -
Bezgraniczne zaufanie Chrystusowi, Dobremu Pasterzowi, ukazał Ojciec św. na przykładzie dwu wielkich Polaków: Brata Alberta Chmielowskiego i Ojca Rafała Kalinowskiego, których właśnie tam, w Krakowie, zaliczył w poczet błogosławionych.
"Oto dwaj uczniowie Boskiego Mistrza, którzy w pełni odkryli na drogach swego ziemskiego pielgrzymowania miłość Chrystusa - i którzy w tej miłości wytrwali! Świętość bowiem polega na miłości... Ojciec Rafał i Brat Albert osiągnęli w życiu te szczyty świętości, jakie dziś potwierdza Kościół, na drodze miłości. Nie ma innej drogi, która do tych szczytów prowadzi... Ojciec Rafał i Brat Albert od wczesnych lat życia rozumieli tę prawdę; że miłość polega na dawaniu duszy, że miłując trzeba siebie dać - owszem, że trzeba "życie swoje dać", tak jak mówi Chrystus do Apostołów... Ojciec Rafał oddał to życie w surowym klasztorze karmelitańskim, służąc do końca - w szczególności w konfesjonale; współcześni nazywali go "męczennikiem konfesjonału". Brat Albert oddał swe życie w posłudze najuboższym i społecznie upośledzonym. Jeden i drugi oddał do końca swe życie Chrystusowi".
Jeden i drugi zawierzył Chrystusowi, wytrwał jakby widząc Niewidzialnego.
Ojciec św. kończąc swe kazanie na Błoniach Krakowskich mówił, "my wszyscy jesteśmy wezwani do zwycięstwa, które w dziejach człowieka odnosi Bóg. Zwycięstwem tym, jak mówi Apostoł w dzisiejszym czytaniu, jest nasza wiara.
"Do takiego zwycięstwa powołany jest każdy chrześcijanin, każdy Polak, który wpatruje się w świętych i błogosławionych. Ich wyniesienie w ziemi ojczystej jest znakiem tej mocy, która jest w Chrystusie - Dobrym Pasterzu".
Ks. Wiesław Wilk WIDZIEĆ NIEWIDZIALNEGO Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 2