Ernő Lukacs to prawdziwy „anty-celebryta”. Węgierski miliarder, od 45 lat wierny jednej żonie, ojciec 20 dzieci, unika rozgłosu mediów. Teraz zrobił wyjątek i udzielił wywiadu. Opowiada, że jest szczęśliwym człowiekiem.
Jak zaczęła się ta „bajkowa” historia?
Wujaszek Ernő: - Gdy tylko zacząłem zalecać się do mojej (teraz już) żony, na trzy lata musiałem pójść do wojska. Nawet dziś dokładnie pamiętam, że musieliśmy czekać na siebie dokładnie 819 dni. W tym czasie większość moich kolegów w wojsku straciło swe dziewczyny. Ja wybrałem bardzo dobrze.
Czy to prawda, że dwudziestoletnią wtedy Juliannę postawił Pan przed wyborem w czasie brygadowego zebrania w pracy?
- Powiedziałem jej, że jeśli nie chce 10 dzieci, to niech za mnie nie wychodzi. Rzecz jasna, wszyscy myśleli, że ja żartuję. Koniec końców trochę wyszło ponad normę. Trzeba się zastanowić, czyja w tym większa zasługa. Według mnie w 99 procentach mojej żony. W zeszłym roku, 3 lipca, świętowaliśmy 45. rocznicę ślubu. A to nasze życie do dzisiaj to jakby tylko 5 sekund.
Ciocia Juci: - Zasługa jest nie tylko moja, ale pewne jest, że miejsce kobiety jest przy mężu, by była pomocą, bo bez tego nie da rady. Od 21. roku życia do 46. zawsze byłam w ciąży, a bywało, że sama musiałam obsłużyć 16 krów. Jak na moje miejskie pochodzenie wcale nie byłam taką płochliwą panienką. Nasze życie było jak z Dzikiego Zachodu.
Czy myślała Pani, że kiedyś będziecie milionerami?
- Przez 33 lata mieszkaliśmy w przysiółku, z tego przez 16 lat nie mieliśmy prądu. Można sobie wyobrazić. czym było dla miastowej kobiety przeprowadzić się z trojgiem dzieci w wieku przedszkolnym do takiego miejsca, które od najbliższej wioseczki było oddalone dwa kilometry. Urządzenia gospodarstwa domowego, pralkę i lodówkę oddaliśmy w prezencie, mogliśmy rozpocząć twarde życie. Po wieczornej kąpieli dzieci zaczynałam pranie, przecież pieluchy były z materiału. A dzieci rodziły się po kolei.
Nigdy nie narzekała Pani, że ma ciężkie życie?
- Nie, to my wybraliśmy takie życie, nie było miejsca na narzekanie! Każdy nas pyta, czy dzieci nie rodziły się z przypadku? To takie głupie, przecież dziecko nie rodzi się z przypadku. Każde z nich przyjmowaliśmy świadomie i czuliśmy, że nie możemy się poddać, za żadną cenę.
Wujaszek Ernő: - Wiedziałem tylko tyle, że będę się rozwijał i każdemu mojemu dzieciakowi kupię dom. Nigdy nie przyjęliśmy żadnej zapomogi. Wiele razy nas wzywano, że dadzą zapomogę na wychowanie, ale mówiłem, by dali raczej komuś w potrzebie. Dokładnie dlatego, by później nikt nie mógł nam zarzucić, że utrzymujemy się z dzieci i dlatego mamy ich tyle.
Ciocia Juci: - Patrząc wstecz, być może, że gdybyśmy przyjęli pomoc a zostali biednymi, wtedy urząd skarbowy i policja skarbowa nie czepiałyby się nas. Nic to, ich też przetrzymaliśmy. Dostaliśmy niewiarygodne kary, po kilka milionów (forintów), a później po ich zapłaceniu sąd wydał wyrok, że były one bezprawne. Sprawdzali nas co roku i zawsze wszystko było w porządku.
Myślicie, że wielu Wam zazdrości?
Wujaszek Ernő: - Choć, według mojej wiedzy, wrogów nigdy nie mieliśmy, to niektórzy kładli nam kłody. Urząd skarbowy dostawał wiele anonimowych donosów.
Ciocia Juci: - Być może niewielu wie, przez co przeszliśmy, zanim doszliśmy do stanu obecnego. Zawsze powtarzam: każdy może pójść tą drogą i zrobić to, co my osiągnęliśmy. Przez 16 lat każdego dnia prałam ręcznie. Ale nawet między sobą nie zwykliśmy narzekać.
Przy takiej ilości pracy można jeszcze osobno zajmować się dziećmi?
Wujaszek Ernő: - Wieczorami, po robocie, uczyliśmy się z dziećmi, większość z nich miała świadectwa z paskiem. Mieliśmy też czas na zabawy. Jak trzeba było, chodziłem dla nich na rękach, uczyłem jeździć na rowerze do tyłu, graliśmy w piłkę, bawiliśmy się w chowanego. Po tym taśmowo zaczynała się kąpiel. Łapałem najmniejsze, wykąpałem, położyłem do łóżka. Po trzech zmiana wody. Oczywiście wodę trzeba było wpierw wyciągnąć ze studni. Jeszcze dziś pamiętam, nawet po ciemku, po 13 obrotach wiadro jest na górze. Wodę trzeba było grzać w bograczu (kotle) i zanieść do łazienki.
Podziwiając pokoje, antyki z marmurowymi blatami z Carrary, spotykamy najmłodszą latorośl, elegancką dwudziestoletnią Evę, uczennicę szkoły kosmetycznej.
Niewielu może powiedzieć, że jest dwudziestym dzieckiem. Dobrze, że Twoi rodzice nie poprzestali na dziewiętnastym. Jako najmłodsza nie jesteś rozpieszczana?
Évi: - To prawda, że wszystko dostaję. Mamy zakład fryzjerski i kosmetyczny w naszej posiadłości. Właśnie dostałam solarium, wielu gości przyjeżdża z miasta. Ale ten pałac ja sprzątam. Nigdy nie mieliśmy służącej lub opiekunki (do dziecka).
Dziś z rodzicami spośród 14 córek i 6 synów mieszka już tylko dwoje. Reszta wyfrunęła. Oczywiście dom nigdy nie jest pusty, najbliższa tylko rodzina liczy 63 osoby a najmłodszy wnuk ma już 25 lat. Ernő ma opinię dobrego znawcy ludzi, każdy z ochotą przychodzi po poradę.
Wujaszek Ernő: - Taki ze mnie (domowy) psycholog. Gdy któraś z córek przyprowadzała chłopaka, wystarczyło mi na niego spojrzeć, by wiedzieć, czy to chłystek, czy nie. Jeśli nie posłuchały mojej rady, później zawsze mówiły: tato, dlaczego cię nie słuchałam!
Czym się zajmują dorosłe dzieci?
- Każde zdało maturę. Chłopaki pracują ze mną na roli, dziewczyny wyuczyły się jakiegoś zawodu: cukiernika, kuśnierza, krawcowej, kwiaciarki, fryzjerki, kosmetyczki. Żaden mój syn nie został ministrem, po ojcu wybrali hodowlę zwierząt i uprawę roli. Chłop nie bardzo może się oderwać od ziemi. To najpiękniejsze życie.
Na polu wychowawczym może się Pan uznać za spełnionego. A jak Pan ocenia, czy udało się przekazać te wartości, według których Pan żyje?
- Ja zrobiłem wszystko, ale prawda jest taka, że chyba nie każde przejęło wszystko, co chciałem przekazać. Staraliśmy się wychować dzieci na uczciwych ludzi. Nie wolno było brzydko mówić, dąsać się czy sprzeczać. Nie pozwalaliśmy, by na siebie donosili, musieli trzymać się razem. Każde było posłuszne, każde miało obowiązki. Każde dziecko dostało do obejścia po 10 zwierząt. Traktowaliśmy dzieci, jakby były dorosłe. Pracowaliśmy razem, razem się mordowaliśmy, by plony były dobre. Mieliśmy zasadę, że jeśli ktoś nie ma ochoty do pracy, to niech pracuje bez ochoty, ale robota musi być zrobiona, dlatego lepiej, jeśli się robi z radością. Nie tylko naszym szesnaściorgu dzieciom kupiliśmy domy i samochody, ale też naszym rodzicom, a nawet wspieraliśmy potrzebujących w okolicy. Niewielu może tak powiedzieć. Mieliśmy wielką cierpliwość, ale też nasze dzieci były bardzo dobre. Patrzyły na nas z podziwem, to pewne. Po ich odejściu nie ma próżni w naszym życiu, bardzo dobrze też czujemy się z żoną we dwoje, tymczasem - jak dawniej - kupujemy i sprzedajemy zwierzęta.
Mimo 68 lat pracuje Pan intensywnie. Czy nie ma Pan poczucia, że już czas odpocząć?
- Jeśli można tak powiedzieć, praca teraz jest jeszcze bardziej intensywna, niż kiedykolwiek. Właśnie jutro Turcy odbierają dwoma tirami nasze bydło. A nie tak dawno sprzedałem nasze konie jordańskiej królowej, a kilka arabów poszło do Rzymu. Mam jeszcze plany, chcę na przykład dalej rozbudowywać. Czasem żona musi mnie hamować, ale dopóki dam radę, będę pracował pełną parą.
Nie mieliście problemów ze zdrowiem?
- Żadnych. Przez całe życie zawsze miałem dobrą kondycję, co też było potrzebne w takim życiu. Jeśli wieczorem przyszła wiadomość, że na drugi dzień rano trzeba oddać cztery byki, wtedy sam je wiązałem i prowadziłem 4 kilometry do skupu. To nie takie proste, zwierz waży około 700 kilo. Proszę powiedzieć, chciałaby Pani być milionerką?
Nie pożałowałabym...
- W takim razie powiem, co trzeba zrobić: proszę znaleźć oborę, kupić 3 cielaki. To całkiem realne. Oborę można zbudować w kilka dni. Za wyhodowane 3 byki dostanie Pani dokładnie milion. Może sobie Pani polakierować paznokcie, kupić piękną sukienkę, czuć się po pańsku, ale wpierw musi Pani nakarmić zwierzęta! Później nikt nie będzie wiedział, że Pani wyszła z obory. No może jeszcze przyda się taczka i kosa, i od jakiegoś starca trzeba się nauczyć, jak ją wyklepać i naostrzyć. Proszę znaleźć kawałek łąki z zieloną trawą. To nie jest trudne. W ten sposób w ciągu roku można zostać milionerem. Każdy młody, który to rozpocznie, nie będzie żałował (nie zawiedzie się)! Po sprzedaniu 3 byków można kupić 6 i wtedy będzie miała Pani już 2 miliony. Jeśli chce Pani więcej, trzeba kupić jeszcze więcej. Tylko trzeba je obrządzić, ale to bardzo wdzięczne zwierzę, praca przy nich to przyjemność i daje wielki zysk. Mało jest prostszych rzeczy.
Ciocia Juci: - Sami hodowaliśmy wszystko, co było nam potrzebne. Jeśli mieliśmy 4 maciory, wtedy z ich potomstwa w przeciągu roku mogliśmy ubić 22 świnie, każda ponad 200 kilo. Z tego mogliśmy wyżywić całą rodzinę. A to, co wyhodowaliśmy w naszym ogrodzie, bez jakichkolwiek chemikaliów, to było takie „bio” i „eko”, że dziś nigdzie w sklepie takiego nie uświadczysz.
Wujaszek Ernő: - Rano, zamiast płatków i kakao, maluchy dostawały świeżo dojone mleko. Każde przynosiło kubek ze swoim emblematem, stawało w kolejce do krowiego ogona i czekało na swoja porcję. Pytałem, czy z pianką czy bez i doiłem według życzenia prosto do kubka a czasem, dla żartu, szprycowałem na twarz. Obsłużony wychodził z obory drugim wyjściem.
Wychodzi na to, że nawet bez dyplomu można żyć szczęśliwie?
- Naturalnie dyplom może być ważny, ale nie traci nic na swej ważności, jeśli ktoś zajmuje się też rolnictwem. Powiedzmy tak: rano do godziny 7.00 lub 8.00 nakarmisz zwierzęta, zrobisz porządek, wykąpiesz się i możesz żyć w pałacu i pomnażać dyplomową wiedzę. Weźmy za przykład chłopa lub małżeństwo. Jeśli kobieta zawiezie rano na rynek 100 jajek, zarobi tyle, że starczy jej właściwie na życie na cały dzień. A jeśli jej mąż w tym czasie nakarmi maciorę i jej 14 prosiaczków, 8 tuczników i 6 byków, wtedy są prawdziwymi milionerami. Od nikogo nie są zależni.
A nie trzeba kupować drogiej paszy?
- To zależy, o jakiej paszy mówimy. Jeśli trzeba kosić, a ty tylko czekasz, jeśli trzeba zbierać, a ty śpisz, wtedy pasza jest droga. Ale jeśli sam ją zrobisz, nic cię nie kosztuje. Tu, zaczynając od skraju drogi, gdzie jest trawa, można kosić i zebrać na zimę. Jeśli to Pani porówna do swego życia w stolicy i czuje, że jest niezadowolona, że pogoń w pracy przeciąża nerwowo, wtedy można już zaczynać hodowlę. Młodzi, trzeba się wyprowadzić na wieś a wtedy jakżeby nie pojawiły się kolejne dzieci?! Przez problemy trzeba tak przechodzić, by te zostawały mocno na dole. Nigdy nie psychologizujemy. Gdy zwierzęta padały, mówiłem sobie: nic to, i przywoziłem o 20 więcej. Gdy była susza albo grad zniszczył plony, przechodziliśmy ponad tym jak baba nad poidłem dla kurczaków.
Czy Wasza codzienność zmieniała się w miarę rozwoju świata i polepszania warunków życia?
- Nasz świat się nie zmienia, tak samo orzemy ziemię. Jedyne - co może znaczące - to fakt, że jest komórka i internet. Często jednak myślę, że choć są one pożyteczne, nie za wiele polepszają życie człowieka. Jedną z tajemnic mojego sukcesu jest to, że jeśli coś wymyśliłem, z miejsca to realizowałem. Jeśli w nocy zrodził się jakiś pomysł, o świcie już go wcielałem. Rzecz jasna podejmowałem też złe decyzje, ale zawsze miałem na tyle samokrytyki, by przyznać się do błędu. Przychodził duży problem, wtedy wspólnie go rozważaliśmy, przekonani, że po złym przychodzi dobre i szliśmy dalej. Nie ma sensu ulegać zgorzknieniu. To nie działa. Wystarczy mi, że spojrzę na żonę i już mam dobry humor. (śmiech)
Jakie jest pańskie doświadczenie? Czy w pańskim życiu, obok ludzkiego wysiłku, było coś wyższego rzędu, jakaś Boska pomoc?
- Sam z siebie nie byłbym w stanie zrobić tego wszystkiego. Oczywiście, że miałem pomoc od Boga. Nie lubię o takich sprawach mówić, bo brzmi to niewiarygodnie, ale było też tak, że z powodu wielkiej suszy nie mogłem już zrobić nic innego jak tylko się modlić i wtedy deszcz przychodził. Kiedy indziej wróciłem właśnie do domu, gdy przyszła wiadomość, że urodził nam się wnuk, ale powiedzieli, że nie przeżyje, bo wcześniak i ma krwawienie w płucach. Była północ. Zawróciłem na pięcie i poszedłem pod główny kościół w Szekszárd, ukląkłem na schodach przed kościołem, bo drzwi byłe zamknięte a po dwóch godzinach dostałem telefon, że dziecko ma się lepiej, że już jest nadzieja.
Gdybyście mieli zaczynać od początku, czy coś byście zrobili inaczej?
- Nic. Było dobrze tak, jak było razem z trudnościami i pułapkami.
Pal Hagyma