W drodze do bliskości, 24.09.2016


W drodze do bliskości. Być razem

Alina Gutek

Pragnienie bliskiego związku z drugim człowiekiem to pragnienie stare jak świat. I jak świat światem jego realizacja przysparza ludziom cierpień i rozczarowań. Dlaczego tak trudno być razem, choć tak bardzo być razem pragniemy?


Mam ich ciągle przed oczami, jak siedzą na ławce przed swoim bajkowym drewnianym domkiem w lesie. Sąsiedzi z dzieciństwa: pani Helena, postawna kobieta, z gładko upiętymi w kok włosami, w białej bluzce i sznurem czerwonych korali, i jej mąż Antoni, dobroduszny, drobny pan z nieodłączną fajką. Prości ludzie, z ciężkimi wojennymi doświadczeniami, wiedzący, co to bieda. Ona zawsze zwracała się do niego „Jantuś”, on ją obejmował i mówił: „Nic się nie martw, Helu”. Nie wstydzili się okazywania sobie czułości, co uchodziło za niegroźne dziwactwo. W mojej rodzinie do dziś funkcjonuje określenie: „żyją jak Jantuś z Helą”, co znaczy: kochają się prawdziwie. Coraz mniej jednak mamy okazji je przywoływać. Bo kto dzisiaj tak żyje?

Na drugim biegunie widzę małżeństwo mojej przyjaciółki. Uznawałam ich związek, zresztą nie tylko ja, za wyjątkowo udany. Atrakcyjna dziennikarka i inteligentny, słynący z poczucia humoru lekarz, rodzice zdolnej córki, wydawali się parą na wieki. I pewnego dnia przyjaciółka dzwoni zapłakana: „Znalazłam na stole kartkę. M. napisał, że musi wszystko przemyśleć i dlatego się wyprowadza. Nic z tego nie rozumiem”. Ja też nie rozumiałam i nie mogę pojąć do dzisiaj. W niespełna rok potem byłam świadkiem na ich rozwodzie.

Dlaczego jedni kochający się ludzie potrafią być razem mimo przeciwności losu, a inna wielka miłość wygasa z dnia na dzień, choć wydaje się, że wszystko jej sprzyja? Dlaczego tak trudno być razem, choć przecież tak bardzo być razem pragniemy?

Przyczyn jest oczywiście bardzo wiele, ale jedna wydaje się dość powszechna - wielkie oczekiwania w stosunku do partnera i przekonanie, że kochając go, powinniśmy nieustannie odczuwać głęboką czułość i zero negatywnych emocji. Tymczasem z biegiem lat często odkrywamy, że partner nie jest łatwą osobą. To raczej ktoś, kto nas irytuje swoim zachowaniem, nawykami, nałogami, do kogo żywimy na przemian czułość i nienawiść. I to całkiem normalne, pisze w książce „Droga do bliskości” amerykańska psychoterapeutka Pia Mellody. Miłość bowiem to złożone uczucie. Składają się na nią zarówno szacunek dla drugiego człowieka, czułe przywiązanie, jak i uczucia nieprzyjemne, takie jak strach, ból, wstyd, które są nieodłącznym elementem żywego, ewoluującego wraz z upływem lat związku.

Po pierwsze - zaakceptować siebie

„Droga do prawdziwej bliskości - pisze Pia Mellody - przypomina nastawianie radia. Na początku słychać wyłącznie szum i niezrozumiałe dźwięki, ale po pewnym czasie łapiemy sygnał stacji i odbieramy czysty przekaz. Jeśli jednak nadal będziemy obracać gałką odbiornika, zgubimy sygnał. Wieloletnie doświadczenie nauczyło mnie, że do nastawienia naszej własnej »stacji« niezbędne są dwie rzeczy: prawda i miłość. [...] Wybierając prawdę, zaczynamy kochać siebie i innych, a wtedy nasz »radiowy sygnał« jest idealnie czysty”.

Według Soni Raduńskiej, psychoterapeutki i poetki (byłej felietonistki „Zwierciadła”), bliskość z drugim człowiekiem to zdolność do bycia z nim z otwartym sercem, bez masek, gier, choć są wygodne i nawykowe.

- Ideałem jest bliskość oparta na ufności dziecka, bezwarunkowa, trochę naiwna - mówi Sonia - ale taka bliskość nie przetrzyma próby czasu. Dlatego warto powalczyć o bliskość dojrzałą, opartą na wzajemnym szacunku, która jest możliwa pod warunkiem, że szanujemy i siebie, i partnera. Bo na czym tak naprawdę polega nasz problem z bliskością? Na tym, że nie potrafimy być blisko ze sobą. Że mamy kontakt ze światem, pracą, zadaniami, a nie mamy kontaktu ze swoim ciałem, uczuciami, potrzebami.

Terapeuci podkreślają zgodnie: Żeby uzdrowić związek, trzeba najpierw uzdrowić siebie. Nie ma harmonii w związku bez osiągnięcia wewnętrznej harmonii. Bywa, że w tym procesie zdrowienia trzeba sięgnąć do przeżyć głęboko ukrytych, czasem wypartych. Częstym powodem nieudanych relacji z partnerem są bowiem traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa. Jeżeli np. jako dziecko doznawaliśmy przemocy, jako dorośli czujemy tamten ból, ale jego przyczyn szukamy w partnerze. Na przemian atakujemy i bronimy się, czerpiąc „amunicję” z nieuświadomionych skutków przemocy z dzieciństwa. Skrzywdzone „ja” automatycznie reaguje na wszystkie wydarzenia przypominające te z przeszłości i w ten sposób sprawia, że tracimy kontakt z teraźniejszością. Zachowujemy się niczym więzień proszący o miłość i wsparcie przez dźwiękoszczelną szybę.

Czasem destrukcyjne przeżycia z dzieciństwa są całkowicie zawoalowane. I do takich najtrudniej dotrzeć. Największe problemy z rozpoznaniem przyczyn zranienia mogą mieć ofiary przemocy emocjonalnej, którym np. wpajano poczucie fałszywej wyższości lub niższości. Te wywyższane mogą w dorosłym życiu odgrywać narzucone im w dzieciństwie role w ten sposób, że zawsze chcą sprawiać wrażenie „dobrych”. A więc opiekują się partnerem, podkreślając przy tym swoją wyjątkowość. Z czasem jednak rola ta zaczyna być dla nich ciężarem. Ale ci dawni mali bohaterowie i małe bohaterki są ostatnimi osobami, które poprosiłyby kogokolwiek o pomoc. Zamiast przyznać się do błędów, słabości, wolą obwiniać o wszystko partnerów.

Z kolei poniżane dzieci w dorosłym życiu mogą wybierać ucieczkę w świat fantazji, samotności. Miejsce ich prawdziwego „ja” zajmuje „ja” wymyślone kiedyś na potrzeby rodziców. To wymyślone „ja” często przybiera postać perfekcjonizmu. Poniżani niegdyś ludzie starają się osiągnąć doskonałość, budując w ten sposób poczucie własnej wartości, a jednocześnie paraliżuje ich przekonanie, że są bezwartościowi.

Dotarcie do takiej prawdy i zaakceptowanie siebie to dwa pierwsze kroki na drodze do bliskości z drugim człowiekiem - uważa Pia Mellody

Granice, które nie dzielą

Stawianie granic w relacjach z ludźmi i partnerem w szczególności jest jednym z fundamentów zdrowego związku. Pia Mellody nazywa je psychologicznymi stacjami przekaźnikowymi, poprzez które emitujemy prawdę o nas samych i odbieramy informacje płynące ku nam od partnera. Kiedy nasze granice funkcjonują właściwie, potrafimy się komunikować, czyli przekazywać prawdę na temat naszych uczuć i myśli.

Z wytyczaniem granic mamy jednak poważne problemy i to dwojakiego rodzaju. Zastępujemy je murem albo się ich w ogóle pozbywamy. Mury wznosimy na ogół po to, aby partner nie mógł nas dotknąć, ale w ten sposób zamykamy się także na jego czułość, opinie. Całkowity brak granic z kolei daje drugiej osobie fałszywy sygnał, że może pozwolić sobie na wszystko. Albo sprawia, że my sami zachowujemy się zbyt natarczywie, przytłaczamy drugą osobę swoimi opiniami, wiedzą, zachowaniem.

Między tymi dwiema skrajnościami mieści się obszar zdrowych granic, które pomagają nam osiągnąć równowagę pomiędzy byciem podatnym na zranienie a poczuciem, że nikt nie może nas poruszyć. Między przesadnym wyrażaniem swoich emocji a zamknięciem się na drugą osobę. Według autorki „Drogi do bliskości” zdrowe granice psychologiczne są czymś w rodzaju stanu kontrolowanej otwartości. Co to takiego? To równowaga między braniem i dawaniem. Pomaga otworzyć się na tyle, aby partner mógł nas poznać, ale nie na tyle, aby mógł nas zniszczyć. Chroni również partnera przed naszymi negatywnymi emocjami, które nam, doskonale niedoskonałym istotom, zdarza się przecież uzewnętrzniać.

Jon Carlson i Don Dinkmeyer w książce „Szczęśliwe małżeństwo” piszą, że tak jak trzeba ćwiczyć mięśnie, aby dobrze spełniały swoją funkcję, tak i miłość wymaga nieustannej pracy. Jak się do niej zabrać? Pierwszym krokiem jest wzięcie odpowiedzialności za własne zachowanie. Wszyscy mamy możliwość wyboru, choć niektórzy kwestionują tę prawdę, uzasadniając swoją reakcję stwierdzeniem: „nie mogę”. Na pewno? A może bliższe prawdzie byłoby określenie: „nie wybieram”?

Mogę, ale nie muszę

Joanna i Marek (lekarze, po 33 lata) są małżeństwem od 10 lat. Wielka szkolna miłość, ten sam kierunek studiów, zawsze razem. Od kiedy Joanna sięgnie pamięcią, Marek lubił sport i dobre markowe wino. Z czasem miłość do sportu wygasła, do wina - rozkwitła, zamieniając się w chorobę alkoholową. Joanna walczyła o męża wszelkimi sposobami. Perswazją, groźbami, kontrolowaniem, zmuszaniem do leczenia. Nie spuszczała go z oczu na krok (pracowali w jednym szpitalu), a on mimo to umiał ją zmylić i gdzieś za jej plecami wychylić kieliszeczek. Przyjaciółki radziły: rzuć go, odpuść sobie. A ona zaciskała zęby i walczyła. Przypłaciła tę walkę ciężką chorobą.

- Dopiero terapeuta, do którego zwróciłam się o pomoc, otworzył mi oczy - wspomina. - Pamiętam jak dziś jego słowa: Proszę zająć się sobą, swoimi sprawami, a nie oskarżać męża o złamanie pani życia. Byłam w szoku. Przecież złamał mi życie! Ale terapeuta miał rację. Kiedy zajęłam się sobą - zaczęłam robić drugi stopień specjalizacji, chodzić na kurs tańca - a tym samym przyjęłam odpowiedzialność za własne emocje i wykorzystałam energię na pozytywne myślenie i działanie, wszystko samo się rozwiązało. Najpierw Marek zaczął jeszcze bardziej pić. Spadł już na takie dno, że wylądował w szpitalu. Tam rozpoczął terapię, którą kontynuuje. Na razie trwa w niepiciu, chodzi na spotkania AA. Na nowo się odnajdujemy. Nic nie robię jednak na siłę.

Psycholog z Uniwersytetu Waszyngtońskiego dr John Gottman badał związki, w których partnerzy skarżą się na brak bliskości. I co się okazało? Że „posługują się” negatywnymi zachowaniami, takimi jak pogarda, krytycyzm, postawa obronna, zamykanie się. Jak wyznali, chcą w ten sposób zmienić partnera, bo bardzo zależy im na bliskości! Nie przyjmowali do wiadomości, że to nieskuteczne sposoby porozumiewania się. Inny amerykański psychiatra Rudolf Dreikurs odkrył z kolei, że takie postępowanie podporządkowane jest jednemu z następujących celów (nie zawsze uświadomionych): znalezieniu usprawiedliwienia dla własnych niedomagań, zwróceniu na siebie uwagi, przejęciu władzy albo odwetowi. Natomiast udany związek realizuje zupełnie inne cele: współpracę, zaangażowanie, wspieranie się.

Na czym polega wspieranie partnera? Według autorów „Szczęśliwego małżeństwa” na mówieniu mu za pomocą słów i uczynków: „Akceptuję cię takim, jakim jesteś. Rozumiem twoje pragnienia, cenię cię. A nie: »Zaakceptuję cię, jeśli...«, »Rozumiem cię, ale...«, »Będę cię cenić, o ile...«. Wsparcie jest dane bez żadnych dodatkowych »jeśli«, »ale«, »może«. Wspierając partnera, przyznajemy mu prawo do swobodnego wyrażania myśli i uczuć bez obawy, że zaowocuje to odrzuceniem. Dajemy sobie nawzajem wolność myślenia, przeżywania uczuć, podejmowania własnych decyzji”.

Sonia Raduńska: - Atrybutem zdrowej bliskości jest coś, co nazwałabym dowolnością. To znaczy: Mogę być blisko, ale nie muszę. Mój partner też ma do tego prawo, a nie przymus. Otwieram drzwi do siebie, ale to nie oznacza, że ktoś może przez nie wejść i wszystko podeptać. Zapytałam moje przyjaciółki, co im kojarzy się z bliskością. Odpowiedziały: To, że nic nie musimy. Że cokolwiek zrobimy, będzie dobrze, że czujemy się ze sobą swobodnie, że zawsze mamy pewność dobrych intencji, nawet jak któraś zrobi coś nie tak, wiemy, że kierowała się dobrymi pobudkami. To jest dobra charakterystyka bliskości w ogóle. Bliscy ludzie potrafią milczeć. W ciszy także bliskość rozkwita.

Zmagamy się z życiem, wiecznie za czymś gonimy, ale tak naprawdę celem naszej wędrówki na ziemi (choć nie zawsze to sobie uświadamiamy) jest duchowa równowaga. Spokój, harmonia. Do tego celu wiedzie wiele dróg. Najkrótsza, co nie znaczy najłatwiejsza, prowadzi przez autentyczną bliskość z drugim człowiekiem. Tęsknimy za nią tak bardzo, bo to życiodajna siła.

Korzystałam z książek: Pia Mellody „Droga do bliskości” (Wydawnictwo Jacek Santorski & Co., 2005) i Jon Carlson i Don Dinkmeyer „Szczęśliwe małżeństwo” (Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 2005)

Afirmujące stwierdzenia pomocne w podtrzymaniu dobrego związku:

Dobre małżeństwo bierze swój początek we mnie.
Akceptuję siebie taką/takiego, jaką/jakim jestem.
Akceptuję mojego partnera.
Codziennie jest wiele okazji, żeby okazywać sobie miłość.
Przyjmuję odpowiedzialność za pomyślność naszego związku.
Jestem otwarta/otwarty na zmiany.
Nie zawsze muszę zgadzać się z partnerem
Chcę go jednak zrozumieć. To pomaga mi zrozumieć siebie.


3



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Notka do czytelnika, 19.09.2016
Wprowadzenie do biznesplanu 22 09 2016
plan pracy metodyczne wykonanie pojedynczego okopu do prowadzenia ognia z postawy leżąc 24 09 2006
Wprowadzenie do r lu kosztów lub kalkulacji kosztów 22 09 2016 (1)(1)
Kiedy należy sporządzić kartę wypadku w drodze do pracy
30 Na drodze do jedności Hiszpańskiej
karta wypadku w drodze do i z pracy
Josee Arguelles życie w Czasie Zamknięcia Cyklu, Przewodnik Przetrwania na Drodze do 2012
ROZPORZĄDZENIE DOTYCZĄCE WYPEŁNIANIA I WZORU KARTY WYPADKU W DRODZE DO PRACY I Z PRACY, Bezpieczeńs
PiÂmiennictwo do FP w WSZOP 09-10-05, fizjologia pracy
PPzPPU (w) 24.09.2011r, Prawo Pracy
Wstęp do filozofii 24 lutego 2011, Nauka, Kulturoznawstwo, Semestr II
Biofizyka instrukcja do cw nr 09
Karta wypadku w drodze do lub z pracy

więcej podobnych podstron