Rozdział 22, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec


Rozdział 22

Zamrugałam na widok jasno oświetlonego wejścia. Usiłowałam podnieść rękę i zasłonić oczy, zbytnio mi jednak ciążyła, bym mogła nią poruszyć. Wtuliłam więc głowę w obnażoną, wymazaną krwią pierś Tristana, który wniósł mnie do środka budynku. Pozapalali tu wszystkie światła, podobnie jak przedtem uczynił Jamek, próbując w ten sposób ochronić się przed mrocznymi stworami. Zanim zamknęłam oczy, mignęły mi przed nami wielkie marmurowe schody w holu. Z lewej i prawej strony korytarza drzwi były szeroko otwarte, a odgłosy kroków odbijały się echem od drewnianych podłóg, kiedy ludzie zbiegali się, aby popatrzeć na mnie i Tristana.

- Sadira - powiedziałam bardzo cicho do Tristana, muskając ustami chłodną skórę na jego piersi. Nie byłam pewna, czy ktoś może mnie jeszcze dosłyszeć. Świat wokół zanikał - ból osłabł i nie czułam już ramion tego, który mnie trzymał.

- Miro? - Zaniepokojony Tristan domagał się odpowiedzi, ale nie miałam już siły wydobyć z siebie głosu. - Sadira! Gdzie ona jest? Mira umiera.

Na to pytanie, zadane przez młodego nocnego wędrowca, rozległ się przerażający dźwięk, coś jak krzyk pomieszany z warczeniem. To była Sadira. Znałam jej głos. Przez lata odbijał się w moim mózgu echem, od którego nie sposób uciec.

Delikatne dłonie dotknęły mojej twarzy, obracając głowę.

- Miro! Otwórz oczy i spójrz na mnie! - rozkazała Sadira.

Zamrugałam, ale po chwili zaniechałam tych prób. Oblizałam wargi.

- Mamy… problemy - wyszeptałam.

Sadira zaklęła cicho, a potem delikatnie złożyła pocałunek na mojej skroni.

- Potrzebne mi jakieś spokojne miejsce - powiedziała.

Na pewien czas opuściły mnie wszelkie myśli. Ledwie byłam świadoma tego, że Tristan gdzieś mnie przenosi pośród chaotycznego szmeru wzburzonych głosów i hałasu trzaskających drzwi. Cicho jęknęłam, gdy ułożył mnie na czymś twardym, co mogło być blatem stołu. Ostre światło wreszcie przygasło i w końcu zdołałam otworzyć oczy. Wysokie regały z książkami stały przy ścianie po mojej prawie stronie, a pomiędzy nimi wisiały portrety ludzi o ponurych twarzach i siwych włosach.

- Znaleźli nas… - wydusiłam, zamykając ponownie oczy. Nie było już czasu. Musiałam zrelacjonować Sadirze, co się wydarzyło, aby ona mogła opowiedzieć o tym Jabariemu. Tylko on był w stanie powstrzymać naturi. - Zabili Thorne'a. Trzeba poszukać kogoś innego.

- Wiem - odpowiedziała szeptem Sadira. Pewnie Tristan już opowiedział jej o wypadkach tego wieczora, gdy ja balansowałam na granicy przytomności. Sadira stała teraz koło mnie. Przesuwała drobną dłonią po moim czole, odgarniając mi włosy z twarzy. - Ale teraz trzeba cię uleczyć.

- Triada…

- To na razie nie jest najważniejsze. Teraz chodzi o ciebie. - Pocałowała mnie w policzek, a potem w czoło. - Musisz się odprężyć.

- Jestem zmęczona. Taka… zmęczona.

Pogrążona w bólu poczułam, jak coś nagle porusza mój umysł, ale kiedy próbowałam się na tym skupić, wymykało się, wtapiało się w wir, który pochłaniał moje myśli. Spróbowałam znowu uchwycić ten ruch, a wtedy ból zniknął.

Otworzyłam oczy i krzyknęłam. Znikły regały z książkami i portrety ludzi o surowych obliczach, podobnie jak lśniąca podłoga, poplamiona moją krwią. Wokoło ujrzałam zimne kamienne mury i pochodnie w kinkietach z kutego żelaza rozświetlające wielką salę. To był loch pod zamkiem Sadiry w Hiszpanii, gdzie nastąpiło moje odrodzenie.

Kolejny paniczny krzyk podszedł mi do gardła, kiedy usiadłam i obróciłam się wokół, by dokładnie przyjrzeć się tej komnacie. To nie mogło być tamte miejsce. Kiedy zamykałam oczy, konałam na stole w Anglii. Sadira, w odróżnieniu od Jabariego, nie potrafiła w jednej chwili przenosić się w odległe miejsca. To nie mogło dziać się w rzeczywistości.

- To nie dzieje się w rzeczywistości. - Jej eteryczny głos wypełnił na chwilę powietrze, zanim przeszła przez kamienny mur po prawej stronie i stanęła obok długiej kamiennej płyty, na której siedziałam. - Ból odbierał mi ciebie. Musiałam oddalić cię od tego bólu, żeby móc cię uleczyć. Rany są... poważne. Uszkodzone zostały narządy wewnętrzne, w tym również serce. Umierałaś.

- Wiem. - Westchnęłam. Strach wędrował mi wzdłuż kręgosłupa, wbijając w plecy swoje szpony. Mogłam wma­wiać mózgowi, że to nie dzieje się naprawdę, ale narasta­jący paniczny lęk nie chciał się z tym pogodzić. Wszystko to wydawało się realne, namacalne, miało prawdziwą woń. - Ale dlaczego tu jesteśmy?

- Musisz mi zaufać - powiedziała Sadira z łagodnym uśmiechem, przechylając nieco głowę na bok. - Ten jedyny raz w życiu zaufaj mi całkowicie.

Prychnęłam mimowolnie, opuszczając nogi na podło­gę; oddzielał nas teraz kamienny blat.

- Nigdy ci nie ufałam.

- Kłamiesz - rzekła surowym tonem. - Leżałaś bezrad­na noc w noc przez dziesięć lat, całkowicie zależna ode mnie, a ja utrzymywałam cię przy życiu. I wcale nie wątpi­łaś w to, że będę do ciebie powracać.

Wstałam, składając ręce na piersiach. Kątem oka do­strzegałam, że Sadira mnie obserwuje, przypatruje się mo­jej reakcji. Wiedziałam, że ma rację. Zaufałam jej niegdyś, by wprowadziła mnie do swego świata; by mnie nie porzu­ciła. Ale wtedy miałam do wyboru albo to, albo śmierć.

Przez moment obraz Sadiry zafalował i zwróciłam się ku niej, odruchowo wyciągając rękę w jej stronę, lecz moja dłoń przeszła przez nią.

- Rozległe rany... - Jej głos rozległ się szeptem w po­wietrzu, choć usta Sadiry się nie poruszyły Trudno jej było leczyć moje rany i równocześnie utrzymywać ową iluzję. Ból przeszył mi klatkę piersiową i zaczęłam wić się pod jego wpływem, przyciskając czoło do kamiennego blatu przed sobą. Przez kilka sekund nie odczuwałam niczego poza tym bólem, lecz po chwili cofnął się, jak morska fala odpływająca od brzegu.

Kiedy znów się podniosłam, Sadira stała przede mną. Na jej bladej twarzy malowało się napięcie, ale znowu była ze mną.

- Bardzo rozległe obrażenia. Szkoda, że nie mogę skontaktować się z Jabarim - rzekła, nie patrząc na mnie. - No, ale wtedy on mógłby skorzystać z okazji i zabrać cię do siebie.

Poczułam w żołądku skurcz, który nie miał nic wspól­nego z ranami, jakie się z trudem zasklepiały. Jabari nie mógł jej pomóc. Tylko Sadira mogła mnie uleczyć. To ona uczyniła ze mnie nocnego wędrowca i wyłącznie jej krew mogła zagoić tkanki, w które niegdyś tchnęła życie. Waha­łam się, czy należy jej to powiedzieć. Sadira bardzo nie­chętnie udzielała wszelkich informacji, w pełni świadoma tego, że kontrolowanie ich przepływu to najlepszy sposób nadzorowania jej dzieci.

- Tylko ty możesz mnie uratować. - Jeśli nawet to wszystko było tylko złudzeniem, słowa, które wypowiada­łam, pozostawiły mi gorycz na języku.

Radość pojawiła się w oczach Sadiry, kiedy podniosła na mnie wzrok.

- Chciałabym, żeby tak było. Jabari obserwował ciebie od chwili, gdy znalazłam cię w Grecji. Pozwolił mi cię za­trzymać, pod warunkiem że obiecam przyprowadzić cię do niego, kiedy tylko tego zażąda. A gdy nadszedł czas wprowadzenia cię w mrok, uzgodniono, że będziesz należała do Pierwszej Krwi.

- Co to znaczy „uzgodniono"? - Taki zwrot sugerował, że i inni brali udział w dysputach o moim losie, choć prze­bywałam wyłącznie u Sadiry, pośród jej dziatek. Jeszcze ja­ko istota ludzka bywałam dla rozrywki ściągana przed ob­licze Sabatu i różnych Starożytnych, lecz Jabariego nigdy wśród nich nie było.

- Jabari przedyskutował to z Taborem. - Sadira sięgnę­ła ponad blatem i ujęła moją rękę w swoje dłonie. - Moja krew płynie w twoich żyłach... Ukształtowałam cię i dałam ci wieczne życie, ale uczynili to także Jabari i Tabor.

- Nie! - Wyszarpnęłam rękę z jej uścisku i cofnęłam się o krok. - Nie pamiętam ani jednego, ani drugiego.

- Bo ledwie żyłaś. Wtedy łatwiej było manipulować twoimi wspomnieniami.

- Nie rozumiem - powiedziałam, odchodząc od stołu. Nie słychać było żadnego dźwięku, nawet odgłosu moich kroków na kamiennej posadzce. Słyszałam tylko nasze gło­sy, gdyż właśnie dlatego się tam znalazłam, a nie po to, by ukoić mój ból. Było coś, co ona musiała mi wyznać, bez względu na to, czy pragnęłam tego wysłuchać, czy nie. - Dlaczego?

- Byłaś inna, Miro. - Sadira podeszła do krawędzi ka­miennej płyty i zaczęła ją obchodzić, ale przystanęła, gdy cofnęłam się, chcąc zachować między nami pewien dy­stans. - Nie było takich ludzi jak ty. I nie chodziło tylko o twoją umiejętność panowania nad ogniem. Wyczuwali­śmy w twojej duszy nieznaną wcześniej energię. Tak więc postanowiliśmy zrobić z ciebie nocnego wędrowca, ale wiedzieliśmy, że musisz należeć do Pierwszej Krwi, żeby istniała jakaś szansa zachowania tej energii.

- A zatem zrobiliście ze mnie istotę Pierwszej Krwi. To był efekt zawartego porozumienia. Ale co z Jabarim i Ta­borem?

- Czy sądzisz, że Jabari pozwoliłby mi stworzyć istotę, która teoretycznie mogłaby go zniszczyć? - zapytała Sadira z niedowierzaniem w głosie. - Oczywiście, że nie. Jednak skoro jego krew płynie w tobie, był pewny, że poczujesz się do niego przywiązana, co go ochroni przed twoimi wy­buchami. Dzięki temu mógł też w dowolnej chwili ustalić, gdzie przebywasz.

Zwróciłam się plecami do Sadiry, a lodowaty dreszcz przebiegł przeze mnie, gdy poczułam ból w piersi. Był du­żo mniej intensywny niż wcześniej, ale przypominał mi, że istniał inny świat, do którego musiałam powrócić. Wpatry­wałam się w swoją odsłoniętą rękę, w bladą, prawie bia­łą skórę bez skaz i blizn. W tym złudzeniu moje poranio­ne nadgarstki nie spływały krwią. Mniejsza o to. Skupiłam uwagę na sinych żyłach pod skórą. Płynęła w nich krew Jabariego i po części dlatego wiodłam ten żywot.

- A jednali sprawy nie potoczyły się tak, jak się spodzie­waliśmy.

Na te słowa Sadiry gwałtownie uniosłam głowę. W mil­czeniu obeszła blat i wsparła się na nim. Splotła na brzu­chu swoje szczupłe ręce.

- A co się wydarzyło?

- Pozostałaś... sobą - odparła z uśmiechem i dziwnym, ponurym błyskiem w oczach.

- Co to, u diabła, znaczy?

- On uznał, że łatwiej cię będzie kontrolować jako wampirzycę, nie zabijając za twoje ludzkie słabostki. Bo nie chciałaś mi się podporządkować. Nie miałaś ochoty okazywać posłuszeństwa żadnemu ze Starożytnych, z któ­rymi się zetknęłaś. A ja nie chciałam cię oddać, więc zosta­łaś uprowadzona.

Zareagowałam na to wymuszonym, krótkim śmiechem. Nie wierzyłam już w jej historyjkę, chociaż dotąd brzmiała całkiem wiarygodnie.

- Porwali mnie naturi, obie o tym wiemy.

Na jej bladej twarzy pojawił się wyraz politowania. Po­kręciła przecząco głową.

- Pomyśl tylko, moja Miro. Zanim cię uprowadzono, podróżowałyśmy na zachód, powracając z Wiednia. Tylko we dwie, ty i ja. Ukryłyśmy się tuż przed świtem w małej wiosce na zachód od Pirenejów. Nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy. Odnaleźć mogli cię tylko ci, którzy cię stworzyli.

- Nie! - krzyknęłam, wzdrygając się, gdy echo tego słowa zahuczało mi się w mózgu. Zrozumiałam, co ona ma na myśli, i trudno było się z tym pogodzić. Jabari mógł oddać mnie w ręce naturi pięć wieków temu. I mógł uczy­nić to również teraz. Po bitwie w Machu Picchu wpadłam w jego ramiona na stulecie, ufna w jego siłę. Wieki póź­niej naturi odnaleźli mnie na moim terytorium i ponownie w Egipcie, znów zapędzając w otwarte ramiona Jabariego.

Wszystko tu niby do siebie pasowało, ale nie wierzyłam w prawdziwość tej historii. Jabari nienawidził naturi. Nic posłużyłby się nimi przeciwko nocnemu wędrowcy. Zresz­tą nie musiał. Jeśli czegoś chciał, po prostu wydawał rozka­zy, a każdy nocny wędrowiec okazywał mu posłuszeństwo. Ja nie przyjmowałam poleceń od nikogo... z wyjątkiem Ja­bariego, ponieważ ocalił mnie przed naturi.

Zgrzytając zębami, odsunęłam się jeszcze dalej od Sadiry. Myśli wirowały mi w głowie. Czy wyznawała mi praw­dę? Wiedziałam, że nie można jej ufać.

- Po co mi to mówisz? - warknęłam, nie chcąc na nią patrzeć.

- Bo on szuka kogoś na twoje miejsce - odpowiedziała szeptem.

Opuściłam ręce wzdłuż boków i obróciłam się, by spoj­rzeć na swoją stwórczynię.

- Jak to?

- Tak samo, jak my stworzyliśmy ciebie - powiedziała, wzruszając ramionami. - Dopomogłam w stworzeniu dzie­siątków innych, ale wiem, że byli i tacy, w wykreowaniu których nie brałam udziału. Żadna z tych istot nie przetrwała nawet roku.

- Dlaczego? Co się stało?

Sadira pokręciła głową, opuszczając wzrok na swoje splecione dłonie.

- Nieważne. Obawiam się jednak poważnie, że pewne­go dnia może mu się to udać.

- Uważasz, że wtedy przestanę już być dla niego uży­teczna? - Czy coś z tego było prawdą? Już sama nie wie­działam, w co wierzyć. Mój wzrok wędrował po komnacie, w której mieszkałam przez dziesięć lat. Wtedy był to cały mój świat. To Sadira obdarzała mnie przez te wszystkie la­ta ciepłem, współczuciem i miłością. Czy to też było kłam­stwem?

- Wiem, że nie czujesz do mnie miłości, ale jesteś mo­im dzieckiem, moją ukochaną córką. Nie chcę, aby on ode­brał ci życie, bo uważa, że już mu się nie przydasz - rzekła Sadira półgłosem.

Ja też nie chciałam, by pozbawił mnie życia, nie miałam jednak zamiaru szukać schronienia w ramionach Sadiry. Nie była to wcale kusząca perspektywa.

- Dlaczego tamci zginęli?

Sadira pokręciła głową, a jej wizerunek znowu poruszył się jak fale. Równocześnie wzmógł się ból w mojej piersi.

- Zbliża się świt. Porozmawiamy jeszcze później.

Zanim zdołałam ją powstrzymać, przeszył mnie ból i otworzyłam raptownie oczy. Znów znalazłam się w biblio­tece, w otoczeniu wysokich regałów z książkami i portre­tów ponurych ludzi. Blask świec migotał, rzucając wokół cienie. Sadira siedziała na skraju stołu obok mnie. Białą koronkową chusteczką ocierała sobie krew z przegubu dło­ni. Skórę miała tak bladą, że niemal przezroczystą, a jej oczy wydawały się bardziej zapadnięte i podkrążone. Wy­czuwałam jej krew w swoich ustach, ale dostałam jej za mało. Najgorsze z ran zasklepiły się dzięki krwi Sadiry, lecz wciąż jej brakło.

Posmak krwi Sadiry wywołał głuchy ryk w mojej piersi. Monstrum ukryte w mojej duszy przebudziło się i głośno domagało się krwi. Zacisnęłam zęby, próbowałam się opa­nować. W takim stanie łatwo mogłabym teraz zabić kogoś, żeby pożywić się jego krwią.

Gabriel.

Wyszeptałam jego imię w myślach, wysyłając ciche bła­ganie do jego mózgu. Żal mi go było, gdy wszedł do poko­ju i wziął mnie w ramiona. Zawsze dotąd postępowałam tak, aby chronić go przede mną, kiedy zatapiałam kły w jego krtani i syciłam się krwią.

Monstrum ryczało i szarpało mi duszę na strzępy, lecz nie uległam jego żądaniu, by do końca wysączyć krew Ga­briela. Wypiłam jej tylko tyle, aby starczyło mi na kolejny dzień. Budząc się o zachodzie słońca miałabym na tyle sił, żeby zapolować i uzupełnić to, co straciłam.

Oderwałam usta od szyi Gabriela. W jednej chwili za­goiłam rany. Oparłam głowę na jego piersi. Serce biło mu mocno, a jego rytm wibrował w moim osłabionym ciele. Od Gabriela biła woń korzennych przypraw, bawełny i steku. Uśmiech zaigrał mi na ustach, odprężyłam się w objęciach swojego strażnika. Temida okazała się na tyle uprzejma, że ugościła moich aniołów kolacją. Przynajmniej tutaj byli bezpieczni.

- Niewiele brakowało, a źle by się to dla ciebie skoń­czyło - mruknął Gabriel, pocierając podbródkiem o czubek mojej głowy. Przytulił mnie mocniej, uważając przy tym, żeby nie naruszyć świeżo zabliźnionych ran.

Odchyliłam głowę i szybko pocałowałam go w poli­czek, a potem delikatnie wyswobodziłam się z jego ob­jęć. Pokój wirował mi przed oczami, a kończyny drżały. Byłam osłabiona, cała obolała. Ciągle czułam głód, ale mogłam teraz nad nim zapanować.

- Już dnieje - powiedziała cicho Sadira, a ja skinęłam głową. Czas uciekał. Do świtu pozostało niespełna piętna­ście minut, a musieliśmy jeszcze znaleźć miejsce na bez­pieczny nocleg.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu popatrzyłam na siebie. Moja jedwabna bluzka była w opłakanym stanie. Miała postrzępione oba rękawy, a z przodu była rozdarta od talii w dół. Jej resztki, a także moje skórzane spodnie ca­łe przesiąkły krwią. W istocie moja krew była wszędzie: na moich rękach i twarzy, na stole, na Sadirze i na Gabrielu. Rzeczywiście niewiele brakowało do nieszczęścia.

Gdy dotknęłam stopami podłogi, poczułam, że kolana uginają się pode mną, ale Gabriel schwycił mnie za łokieć i pomógł ustać na nogach. Pomyślałam, że będzie ciężko. Potrzebowałam odpoczynku.

Odgłos kroków na drewnianej podłodze świadczył tym, że ktoś zbliża się do biblioteki. Drzwi się otwarły do pokoju wszedł Tristan, a za nim Danaus, Michael i James. Sadira wyciągnęła rękę do Tristana. Młody nocny wę­drowiec zawahał się na chwilę, zerknął na mnie, a potem podszedł do Sadiry, pozwalając się jej objąć. Stał sztywno, lekko przytrzymując ją rękami w talii; oczy miał zamknięte. A ona wniknęła w jego umysł, zajęta tym, by ściągnąć go z powrotem do swego kręgu. Złożyłam mu wcześniej pew­ną obietnicę, ale nie mogłam jej teraz spełnić. W tej chwili nie byłam w stanie nikomu dopomóc.

Michael ominął Danausa i zbliżył się do mnie. Na je­go przystojnej twarzy, pobladłej ze zmartwienia, pojawi­ły się zmarszczki. Objął mnie zdrową ręką i przytulił do siebie. Jego ciało drgnęło lekko, gdy go dotknęłam, prze­biegł je dreszcz ulgi. Niestety musiałam się od niego odsu­nąć. Wciąż byłam zbyt wygłodniała. Musiałam się pożywić, a odgłos bicia jego serca w połączeniu z dudnieniem serca Gabriela doprowadzały mnie na skraj obłędu.

Odstąpiłam od swoich dwóch aniołów i trzymając się ręką krawędzi stołu dla zachowania równowagi, popatrzy­łam na Danausa, który obserwował od progu to nasze po­witanie.

- Zbliża się świt. Nie mamy wyboru, musimy tu pozo­stać. Potrzebne jest nam pomieszczenie bez okien, najle­piej w piwnicy, z drzwiami zamykanymi od wewnątrz.

- Da się załatwić - stwierdził Danaus, kiwając głową.

James stał tuż za plecami Danausa i oszołomiony roz­glądał się po pokoju.

- Jamesie, czy mógłbyś przynieść jedzenie i napoje dla moich strażników? - zwróciłam się do niego. - Pozostaną z nami w zamknięciu na czas dnia. Nie chciałabym, żeby opadli z sił.

Skinął głową, jak gdyby wychodząc z transu na dźwięk swojego imienia.

- Coś przygotuję - powiedział, a potem pospiesznie wyszedł z pokoju.

Sadira, Tristan, Gabriel, Michael i ja wyszliśmy za Danausem z biblioteki i ruszyliśmy korytarzem na tyły budyn­ku. Idąc powoli przez dom, byłam ledwie świadoma obec­ności ludzi stojących przy drzwiach i wzdłuż długiego holu, którzy obserwowali ten nasz przemarsz. Większość z nich miała około pięćdziesięciu lat, wyglądali niemal identycznie w szarych garniturach i stonowanych krawatach. Były tu też nieliczne kobiety o bladej cerze i zaczesanymi do tyłu włosa­mi. Zaczynałam się zastanawiać, czy przypadkiem ci ludzie nie widują słonecznego światła tak samo rzadko jak ja.

- Kazałeś mi pozostawić Sadirę wśród bibliotekarzy - jęknęłam, nerwowo przesuwając rękami po włosach. Stłu­miłam w krtani bolesny jęk, gdyż ruch ten naruszył dopiero co zagojoną tkankę na piersiach i skórę na brzuchu.

- Nic złego jej się tu nie stało. - Danaus zerknął na mnie przez ramię, zaciskając zęby.

Spojrzałam na ludzi, którzy stali w drzwiach. Na ich twarzach malował się lęk zmieszany z zaciekawieniem.

- Czy wy w ogóle nie sypiacie? - rzuciłam, a potem ru­szyłam holem za Danausem, próbując nie zwracać uwagi na szczegóły przemykające mi przed oczami. Musiałam za­snąć, zanim upadnę.

Jednak poza bólem wyczuwałam przez skórę jeszcze coś osobliwego. Nigdy dotąd nie gapiono się na mnie w ta­ki sposób. Ci układni brytyjscy bibliotekarze obserwowali mnie, jak gdybym była jakimś cyrkowym dziwadłem. Albo potworem.

Piwnica nie przypominała tych, które znałam - była su­cha, pozbawiona wszechobecnej woni pleśni. Sięgające sufitu półki, pełne książek i bardzo starych zwojów, zajmo­wały całe ściany. Nie miałabym nic przeciwko spędzeniu tu dłuższego czasu, by zapoznać się z różnymi historiami, jakie ci ludzie zgromadzili. Większość z tych zapisków była zapewne pełna uprzedzeń i strasznych nieporozumień, cie­kawe jednak, jak ludzie postrzegają inne istoty ze swojego otoczenia. Szłam dalej za Danausem, a stukot moich obca­sów odbijał się echem od kafelkowej posadzki.

Na końcu tego pomieszczenia znajdowała się ściana z masywnymi drzwiami obitymi blachą. Danaus otworzył je, a mięśnie jego ramion napięły się pod wpływem wysiłku. Przesunął dłonią po ścianie i zapalił górne światło, którego źródłem była jedyna goła żarówka. Wewnątrz dostrzegłam kilka zakurzonych skrzyń i pudeł. Był to rodzaj magazynu, gdzie najwyraźniej nie zaglądano zbyt często. Sadira we­szła do środka i zmarszczyła czoło.

- Tylko na jeden dzień - przypomniałam jej znużonym tonem.

- Potrzebne wam koce albo coś w tym rodzaju? - zapy­tał Danaus trochę niezręcznie.

- Nie - odparłam, śmiejąc się cicho. Podejrzewałam, że Sadira, Tristan i ja zginiemy, kiedy wzejdzie słońce. - Była­bym tylko wdzięczna za trochę jedzenia dla Michaela i Ga­briela. Łatwiej będzie im spędzić ten dzień.

Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę.

- Naprawdę zależy ci na nich - rzekł cicho, jakby nie chcąc przyjąć tego do wiadomości.

- I to bardzo - odpowiedziałam prawie szeptem, przez moment zerkając na swoich aniołów. - Nie jestem potwo­rem z waszych koszmarów. Jak sam stwierdziłeś, nadal tkwi we mnie coś ludzkiego.

W tym momencie zjawił się James, podbiegając ku drzwiom piwnicznego pomieszczenia z wielkim koszem w rękach. Odstąpiłam od drzwi i umożliwiłam Gabrie­lowi wzięcie kosza. James po wszystkich przygodach tej długiej nocy był trochę potargany i nie miał na sobie kra­wata.

- Jeżeli chcecie, możemy na zmianę was pilnować, że­by oni mogli odpocząć - zaproponował Danaus.

- Nie! - rzekłam ostro. Nowy przypływ lęku trochę mnie otrzeźwił. - Nikt tu nie będzie wchodził ani stąd wy­chodził. - Zwróciłam spojrzenie ku Michaelowi i Gabrie­lowi, którzy sprawdzali pomieszczenie. - A wy nie wpusz­czajcie nikogo poza Danausem. Nikogo innego!

Kiwnęli głowami, kontynuując inspekcję.

Z wahaniem wkroczyłam do środka i zwróciłam twarz w stronę Danausa, który wycofał się z pomieszczenia. Wyjął z zamka w drzwiach ciężki żelazny klucz i wręczył go mnie, żebym mogła zamknąć się od wewnątrz. Nie spy­tałam go, czy to jedyny taki klucz. Nie chciałam znać od­powiedzi, słuchać jak Danaus kłamie, jeśli mieli inny, za­pasowy.

- Miłych snów - powiedziałam. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wiedziałam, że w moim spojrzeniu nie by­ło nic wesołego.

Danaus wyciągnął rękę i powoli odgarnął kosmyk wło­sów, który opadł mi na oczy. Jego piękne szafirowe oczy pieściły moją twarz, jakby usiłując zapamiętać moje rysy.

- Ty też śpij dobrze - odpowiedział w końcu, zanim zamknął drzwi.

Ręka mi drżała, kiedy wkładałam zimny klucz do zani­ka i przekręcałam go; metal zazgrzytał o metal. Pewnie już od dawna nikt nie próbował używać tego zamka. Rzu­ciłam klucz Gabrielowi. W jednym z kątów Michael już grzebał w wielkim koszu z jedzeniem. Mieliśmy za sobą długą noc i liczyłam na to, że obaj prześpią się nieco, czu­wając na zmianę; nie wiadomo, co przyniesie nam wszyst­kim jutro.

Pod przeciwległą ścianą Sadira i Tristan leżeli na zakurzonej podłodze, spleceni ramionami. Oczy mieli zamknięte, pogrążeni już w dziennym śnie. Musieliśmy spać, kiedy wschodziło słońce. Podczas długich godzin nocnych byli­śmy bogami wśród ludzi, czyniąc to, co zwykłym śmiertel­nikom nie mieści się w głowach. Kiedy jednak tylko wy­łaniało się ponad ziemią słońce, stawaliśmy się całkiem bezradni, nie mogąc się bronić. Usiadłam na skrzyni przy ścianie i wyciągnęłam nogi. Wyczekiwałam z ramionami skrzyżowanymi na piersi, wpatrując się w ścianę naprze­ciwko. Nie chciałam zamykać oczu pomimo zmęczenia, ja­kie odczuwałam. Nie chciałam, aby nadszedł świt, odbiera­jąc mi zdolność do samoobrony.

A jednak nadszedł, wbrew moim oporom. Czułam, jak noc wydaje ostatnie słabe tchnienie, by wreszcie skurczyć się i odejść. Światło dnia stopniowo wzmagało się na wid­nokręgu, a szare niebo ustępowało miejsca ciepłym żół­tym i różowym barwom, które niegdyś obserwowałam, patrząc w młodości na chmury. Pomimo faktu, że odrodzi­łam się jako dwudziestopięciolatka, wszystkie moje wspo­mnienia brzasku pochodziły z okresu wczesnej młodości. Przypominałam sobie, jak schodziłam na morski brzeg, by wpatrywać się w słońce wspinające się po niebie; jak jego delikatne promienie tańczyły na falach. Krzyki mew wy­pełniały powietrze, gdy ptaki te opuszczały swoje nocne gniazda.

Kiedy teraz niebo się rozświetliło, całe moje ciało stę­żało, starając się utrzymać moce w swojej kruchej powło­ce. A jednak, mimo moich usilnych prób, stale wymykały się one przez skórę, spływając ku ziemi. Zamknęłam oczy, wyczuwając Danausa, który trzymał straż za drzwiami. Je­go moc i ciepło spłynęły na mnie, ochraniając mnie. Usiło­wałam wysłać resztkę swojej mocy, by zetknęła się z jego ciepłem. Łowca nadal nas chronił. Mógł pozostawić Trista­na i mnie w lesie, abym tam skonała, a sam powrócić do siedziby Temidy i zabić Sadirę. Chociaż twierdził, że moja rasa to źródło wszelkiego zła, dwukrotnie ocalił mnie przez Rowe'em, a teraz strzegł mnie przed swoimi ludźmi w chwi­li mojej największej słabości.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział 29, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 20, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 13, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 27, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 12, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 17, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 19, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 11, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 18, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 21, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 16, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 28, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 15, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 10, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 29, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 20, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 13, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 25-26, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Rozdział 5, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec

więcej podobnych podstron