Umberto Eco: Szaleństwo katalogowania
2009-11-06 Marta Nadzieja
|
Autor bestsellerowego dyptyku o pięknie i brzydocie proponuje swoistą syntezę dwóch poprzednich tomów. "Szaleństwo katalogowania" traktuje o obecnej od wieków w kulturze tendencji do szeregowania, katalogowania, nazywania i grupowania. Czego? Wszystkiego. Gdzie? Wszędzie. Jest bowiem "Szaleństwo" swoistym uniwersum tego, co w kulturze światowej najważniejsze i najdonioślejsze.
Umberto Eco patrzy na problem katalogowania z lotu ptaka. Zależy mu bardziej na pokazaniu rozmiarów toposu, a nie na jego dokładnym zdefiniowaniu. Taka perspektywa przysłużyła się też formie książki. "Szaleństwo katalogowania" nie jest sążnistą naukową rozprawą (choć nie brak tu odniesień do takich dziedzin akademickich jak estetyka czy historia sztuki), a rozległym esejem, niejako sprawozdaniem z tego, co Eco wyszperał ze swoich notatek, biblioteki.
Trzeba być wizjonerem, by hermetyczny i jak dotąd nie do końca poznany temat, pokazać w sposób tak nowatorski i… dynamiczny. Kogo przeraża objętość "Szaleństwa" (ponad 400 stron), niech się nie obawia. Eco pisze w sposób niebywale przystępny i atrakcyjny, a powiązanie tekstu z obrazem sprawia, że "Szaleństwo" zyskuje walor… beletrystyczny. Oto bowiem Eco prowadzi czytelnika od początków cywilizacji, pokazując sens opisywania przez Homera tarczy Achillesa, spisy i rejestry w Biblii, sięga też do sceny z "Makbeta", wyliczając zawartość kotłów czarownic. Przywołuje wreszcie nowsze przykłady z Zoli, Barthesa, Cendrarsa, Manna. Pojawia się odwołanie do wiersza Wisławy Szymborskiej.
Umberto Eco, "Szaleństwo katalogowania". Rebis 2009. |
Narracyjne napięcie Eco stosuje bardzo umiejętnie, zwłaszcza w rozdziale poświęconym muzealnym kolekcjom i skarbcom. Wprowadzający do tematu tekst ledwie sygnalizuje problem, by rozświetlić go dopiero fascynującym wyborem opisów relikwiarzy i klejnotów.
I tu Eco objawia jeszcze jedną niezwykłą dla siebie właściwość. Nie jest on tylko literackim szperaczem czy detektywem, ale przede wszystkim archeologiem słowa i obrazu. "Szaleństwo katalogowania" objawia nam utwory niesłusznie zapomniane, pokryte patyną. W kontekście frapującego i wielowymiarowego problemu, jakim jest katalogowanie, wyrzucone na margines kultury dzieła literackie odkrywają przed odbiorcą nowe znaczenia i sensy. Dlatego "Szaleństwo katalogowania" najlepiej czytać jako vademecum klasyki i piękna. A potem, nie ulegając tytułowemu szaleństwu, wybrać z niego to, co dla nas najbardziej wartościowe.