8504


ks. Tymoteusz

WYPOMINKI ZA ŚP. KS. JANA TWARDOWSKIEGO

Boże..., gdy mi tak smutno i ciemno,

uśmiechnij się nade Mną

Tak prosi Ten,

co chciał być biedronką,

bez orderu i imienia, i nazwiska.

Po prostu Jan od Biedronki!

Zmarł Jan od Biedronki!!!

Naprawdę?

Naprawdę!

Dnia 18 stycznia, w środę,

o godz. 18.24 zmarł ksiądz

Jan Twardowski,

książę polskich poetów.

Święty Janie od Krzyża,

rzuć Mu malwę i nazwij Go

Janem od Biedronki.

Księże Profesorze!

Jestem jednym z kawęczyniaków,

których przygotowywałeś do matury.

Mam więc nie tylko obowiązek,

ale i potrzebę serca,

aby za Księdza Profesora

pomodlić się wypominkami,

złożyć wiązankę róż pąsowych

i uczniowskie - dziękuję!

Bóg zapłać!

Były to lata 1954-1956.

Języka polskiego

w tak zwanej Sorbonie

uczył nas ks. mgr Jan Twardowski.

Dojeżdżał z Żoliborza tramwajem 6,

a od Targowej 25.

Towarzyszył mu zwykle

ks. mgr Zdzisław Dobiecki,

również wikariusz z Żoliborza.

Od Falenicy zaś

dojeżdżał pan mgr Jerzy Lisiewicz,

a na miejscu byli:

ks. dyrektor dr Adam Hofman

i ks. prefekt dr Henryk Żochowski.

Najbardziej zagadkowym

był właśnie

ten polonista.

Buty nierówno zasznurowane,

sweter krzywo zapięty,

teczka niedopięta,

a w niej nasze klasówki.

Pisał drobniutkimi literami,

maczkiem albo robaczkami.

Uczył stawiać w zdaniach kropki.

Nie lubił tasiemców - długich zdań

bez przecinków.

Niewyraźnie mówił,

ale ciekawie opowiadał.

Opowiadał nam zwykle

obowiązujące lektury.

Już wtedy w czytaniu lektur

byliśmy leniwi.

Czasem jednak dał się naciągnąć

na osobiste opowiadania.

Zdarzało się to w czasie ostatnich lekcji

przed Świętami Bożego Narodzenia

lub Wielkanocy.

Dowcipny ks. Dobiecki

wymyślał na nas wtedy:

Czy wy lenie, próżniaki, wałkonie,

wiecie o tym,

że polskiego was uczy

największy z polskich poetów?

Nie wiedzieliśmy.

Podrzucił nam kiedyś

ksiądz Dobiecki

wykradzione z szuflady

ks. Twardowskiego

wiersze pisane na kartkach.

Dowiedzieliśmy się później,

że to twórca Kuźni Młodych

i wolności twórczej,

który zostawił poetów Skamandra,

Awangardy i poszedł swoją drogą,

jedyny w swoim rodzaju,

ksiądz - poeta.

Nie miałem szczęścia zobaczyć

pierwszego zbioru poezji

ks. Twardowskiego

- Powrót Andersena.

Pewnie zginął w Powstaniu.

W latach seminaryjnych Pallotinum

wydało Znaki ufności z wierszami

ks. Pawła Heintscha.

Do dobrego tonu rodzin ambasadorów

i nobliwych rodzin warszawskich

należało iść z dzieckiem

na kazania ks. Twardowskiego

do kościoła sióstr Wizytek.

Wielu kleryków

po kryjomu przed władzą seminaryjną

urywało się na kazania

ks. Twardowskiego dla dzieci.

A kazania trwały najwyżej 5 minut.

Potem były śpiewy Zosi Jasnoty:

Jeśli Pana Boga kochać chcę...

Już Msza Święta zakończona...

Za wszystko Ci, Jezu,

dziękować muszę.

Tamte kazania

można znaleźć w Zeszycie w kratkę,

w Patykach i Patyczkach.

A kiedy odeszła cenzura,

wszystkie wydawnictwa chciały wydawać

wiersze ks. Twardowskiego

i Jego opowiadania.

Wrócę jeszcze do dobrych czasów

kawęczyńskiej Sorbony.

Z tych przedświątecznych opowiadań

zmyślonych przez ks. Twardowskiego

pamiętam takie wzruszające

- O zagubionym serduszku.

Pamiętam je

i czasem sprzedaję

na rekolekcjach

jako swoje.

Ksiądz Profesor bardzo się martwił

o nasze matury.

A to są Jego ostatnie ostrzeżenia:

A piłował tak cię będę

jak ten Kuba swoją nogę,

może z ciebie coś dobędę!

Szwedzką lufę ci wstawię

jak za Kordeckiego!

Bawił nas i siebie dwuznacznikami:

Mama myje nogi i ręce.

Niósł Żyd karabin.

Taka pusta, zaczarowana cisza.

Nie chodzą na bal konie.

Oczywiście zawsze było źle,

a ks. Jan cieszył się poprawkami:

Mama myje nogi Irence itd.

Lubił skwitowanie głupiej rzeczy

powiedzeniem:

Koń by się uśmiał.

Pytany kiedyś: Co ksiądz sądzi

o tym poecie?

Owszem, wieszczuje.

A o tej, co ma mieć Nobla?

Nie znam takiej poetki.

U nas na Sorbonie

takie było stopniowanie

rzeczowników:

leń, próżniak, wałkoń

(i tu stosowne nazwisko - Zawitkowski).

Każdy leń jest zdolny.

Stąd już blisko do stopniowania:

proboszcz, kanonik, prałat - zawał!

Profesor mimo grubych okularów

był bardzo spostrzegawczy.

Dowcipkował sobie często z samiczek.

Ten diabeł nie ma rogów - bo samiczka,

i łza bywa jak smutna samiczka.

Musisz wpaść w takie zadziwienie,

jakbyś zobaczył, że księżyc świntuch,

rozebrał się do naga.

Szczytem spostrzegawczości naszego

Profesora

było szukanie dowcipnych nagrobków

na Powązkach

i na innych cmentarzach.

Czasem sam tworzył pocieszne

nekrologi.

Tutaj leży mój parobek

pan mu stawiał ten nagrobek,

a ktoś złośliwy dopisał:

Gdyś mu stawiał ten nagrobek

On już nie był twój parobek,

a tyś nie był jego panem

pocałuj go w piszczel. Amen

(w oryginale było inaczej!).

Radości uczył się Ksiądz Jan od dzieci

i od księdza Lufta:

Święci gwarzą...

że jak można wejść do raju

z taką smutną twarzą?

Nasz kochany Ksiądz Jan

od Biedronki

był człowiekiem z innego świata.

Niech mistycy,

znawcy życia wewnętrznego,

piszą rozprawy naukowe

o jego dojrzałości,

a wystarczyło raz u ks. Profesora

wyspowiadać się.

Powiedział jedno zdanie,

wcale nie o moich grzechach.

On z ran mnie spowiadał

nie z uczynków.

Wielki był.

Pewnie jest

bardzo niezadowolony,

że wypominki

o Nim piszę.

O Janie nie da się opowiadać.

Jana trzeba było znać.

On nie mówił, że kocha,

ale kochał naprawdę.

Dlaczego tacy umierają?

Potem nie wiadomo,

gdzie ich pochować.

Oj, miłości,

moja Gapo Kochana!

Może więc zamiast o Nim pisać,

zatrzymajmy się nad Jego słowami.

On o sobie samym

Żeby nie być

taką czcigodną osobą,

której podają parasol,

do Rzymu wysyłają...

Żeby być chlebem

który krają,

żółtym dla dzieci balonem,

a zawsze Hostią małą

gorętszą od spojrzenia,

gdy się zmienia - w ofierze.

Blance Mamont

Blanko Czcigodna

zazdroszczę Ci tego wiersza!

Przynoszę Pani

serce do naprawy,

Bogu poświęcone.

Połóż je do szpitala

i nawymyślaj,

żeby się choć trochę

poprawiło.

Modlę się Panie,

żebym Cię nie zasłaniał,

żebym był byle jaki,

ale przeźroczysty...

aby już Ciebie tylko

było widać.

Własnego kapłaństwa się boję,

własnego kapłaństwa się lękam

i przed kapłaństwem w proch padam,

i przed kapłaństwem klękam.

Żeby móc tak nareszcie uprosić

jedną miłość znaleźć z wielu miłości

jedną przyjaźń najbardziej prawdziwą

z zim na łyżwach - tę jedną szczęśliwą

z psów kudłatych - najwierniejsze psisko

z prac doktorskich jasną nade wszystko

- to bliziutko już do tej prostoty

do jedynej tęsknoty

za Bogiem.

Całe życie Księdza Jana

to szukanie Boga w prostocie wiary.

Ma szacunek dla wiedzy,

ale nie lubi filozofów i teologów.

Dlaczego?

Wreszcie na samym końcu

Zbaw Boże teologów,

żeby się nie dziwili,

że do nieba prowadzi

prosty szczebiot wiary.

Nie przyszedłem Pana nawracać...

nie zacznę Panu wlewać do ucha

świętej teologii łyżeczką

po prostu usiądę przy Panu

i zwierzę swój sekret,

że ja ksiądz

wierzę Panu Bogu jak dziecko.

Co ty głuptasie

wyrabiasz najlepszego?

Patrzysz przez mikroskop,

przykładasz ucho,

wąchasz teologię,

a to trzeba nie widzieć

nie słyszeć

nie wiedzieć

i dopiero uwierzyć!

Boże,

wszystko na zbity pysk

wali się bez Ciebie!

Często trzeba stracić wiarę

urzędową, nadętą...

żeby odnaleźć jedyną

prawdziwą,

tę całkiem nie do wiary...

Cud chce jak najlepiej,

ale utrudnia wiarę.

Nie wierzysz

w niebo i w piekło,

w diabła i Pana Boga?

Poczekaj - mówiła miłość.

Jak cię rąbnę,

to we wszystko uwierzysz!

Jak daleko odszedłeś

od pacierza,

od Polski z raną...

Ty stary koniu!

Oprzyj swą głowę

o kamień wiary!

Boga najłatwiej znajdziesz

nie pisząc o Bogu...

a to co zrozumiałeś,

to już nie jest Bogiem

Nie milczysz, a pyskujesz o Bogu,

inteligentny, a taki niemądry!

Wiary przemądrzałej

szuka się u diabła

Na wsi...

Tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg

pewny i prawdziwy

tylko dla filozofów

garbaty i krzywy

nawet największego świętego

niesie jak lekką słomkę

mrówka wiary.

Dziękuję Ci Boże

za to, że milczysz

Tylko my oczytani analfabeci

chlapiemy językiem

Księże kochany!

Za to Cię więcej kocham!

Taki jesteś prosty,

a taki wielki.

Wypada Ci przekłuwać szpilką

nadęte balony.

Jeśli już tak dużo o wierze,

to co nasz Ksiądz Jan

od Biedronki mówi

o miłości?

Jest miłość wariatka

egoistka

gapa

I to wszystko psu na budę

bez miłości

Świat zmaglowany

polityka pudło

inna brama

niewierzący na roratach

tylko miłość wariatka

- ta sama!

Właśnie dlatego wierzę

żeś wszechmogący - słaby.

Dzwońce Cię podziobały.

Właśnie dlatego kocham

że jesteś wielki - mały.

Zgubiło się - odkryło.

Pozostał człowiek i Pan Bóg,

mój grzech i moja miłość!

Jest wielka miłość,

uczyła święta babcia

pozostaję jej wierny

miłość za Bóg zapłać.

Najgorsza miłość długa,

ale nie do końca.

Samotność to najbliższa

kuzynka miłości.

Popatrz na psa

uwiązanego przed sklepem...

pocałuj go w łapę,

bo uczy

jak na Pana Boga czekać.

Oj, Profesorze kochany

jak wierny Ci pies

całuję Twe dłonie

za to, żeś tak wierzył

i tak kochał.

Patrz, dopiero teraz

po Twojej śmierci

napisał Papież Benedykt XVI,

że Bóg jest Miłością.

Dawno o tym wiedziałeś,

prawda?

Wiem, że śp. Ksiądz Twardowski

bardzo kochał Matkę Bożą.

Pewnie to jest taka blizna dzieciństwa.

Tęsknota za matką.

Wszystkie Jego przeżycia

będą wracały

do wigilii w domu, do opłatka matki,

do swetra od siostry.

Całą tę dziecięcą miłość

i dorosłą tęsknotę zamknął

w miłości do Matki Bożej.

Nie wiem nawet,

co mnie więcej wzrusza,

czy Jego dziecięca wiara w Boga,

czy Jego dorosła, a ufna

modlitwa do Matki Bożej?

Ze wzruszeniem

na klęczkach mówiłem,

coś bez sensu do Matki Boskiej!

Narysowałem Cię,

Matko Najświętsza,

w okularach grubych i ciężkich.

Taka jesteś w nich ludzka...

Teraz wymazuję okulary gumą...

Tylko tych łez

to ja nie rysowałem

Jak to się stało?

Znam na pamięć

Jasnogórskie rysy,

gdzie Twa rana

Dzieciątko i berło,

lecz dopiero gdzieś

za swym obrazem

żywa jesteś

i milczysz ze mną

Przynoszę Ci Matko

kapłaństwo moje,

stanąłem w kącie kaplicy.

Weź je na ręce

jak Syna Swego,

a mnie niech zdepczą

butami swymi

pątnicy.

Księże Profesorze,

wszystkie Matki Boskie

z Litanii Polskiej

i wszystkie Madonny Europy

dziękują Ci za wezwania.

I ja Ci dziękuję za Księżną Łowicką

strojną pasiakami.

Brakuje nam wezwania

do Królowej Pszczół

z lipcowego miodu garnuszkami.

O Jezu,

w Rosji już zmiękło

a Ty wciąż w ukryciu?

Jak Ty sobie dasz radę

w tym życiu?

Puknij się w głowę,

przecież Matka Boska czuwa.

Za tę zwrotkę

to już będzie Ksiądz Profesor

wysoko u Matki Boskiej,

gdzie są święte Jezusowe nóżki.

Na koniec zostawiłem słowa

skierowane do nas.

Martwimy się,

gdzie będzie pochowany

ks. Twardowski?

Koń by się z tego uśmiał.

I tak wszystko będzie inaczej!

A co o tym sam Poeta?

Lubię chodzić w kościele z dużą tacą...

z tego wyrosną wieże,

kaplice pobudować trzeba,

a ludzie sądzą dalej,

że proboszcz z wikarym

za chodzenie z tacami

nie pójdą do nieba.

Niech się pan nie martwi,

panie profesorze

buty niepotrzebne

umiera się boso...

w piekle też zelżało

A śmierć to ciekawostka.

Potem trzeba iść dalej.

Królowo ze Skępego,

uratuj wiersze nieśmiałe i bose,

takie co nie świecą

jak szyja ozdobna,

za które nie płacą

dolarami Nobla.

Boże!

Dogmatów nie rozumiałem...

Ufam, że wytłumaczysz,

gdy mi zamkniesz oczy.

Tylko mali grzesznicy

spowiadają się długo...

Ale wielcy grzesznicy

wypłaczą się jednym tchem.

Byłem z nimi,

klęczałem,

wiem.

Czekam na Was, Najdrożsi...

bez Was świeczki gasną

i nie ma żyć dla kogo!

Potem sypnęły się

nagrody literackie,

ordery, doktoraty,

szkół imiona

i prałaty.

Dlaczego Ksiądz Profesor

nie ubrał się nigdy

w te prałackie stroje?

Koń by się uśmiał,

osioł by zapłakał.

Tylko do Nobla

inni Cię ubiegli.

Bo miłość czasem jest wariatka,

czasem egoistka,

a najczęściej gapa!

Oj, gapa, gapa!

Czekacie na mój ostatni wiersz?

To nie do Was.

To tylko prośba i wyznanie.

Jezu, ufam Tobie!

Jeszcze tu kiedyś wrócę

nocą, po kryjomu

wiersz dokończyć...

Po cmentarzu pobłądzę

Jezu!

Ty dłońmi dobrymi

przebacz wszystko.

Pochowaj między najgorszymi.

A ja już wierny Tobie zostanę,

o Chryste, Chryste!

Bo wiem, że oczy matce mej dałeś

jasne i czyste.

Księże Profesorze kochany!

Największy jesteś z poetów.

Pozwól, że teczkę z klasówkami

na obydwa zamki - zamknę.

Buty równo zasznuruję

Przy sutannie zapnę 33 guziki,

ornat biały Ci założę,

taki jeszcze roratni i gromniczny.

Ręce Ci ucałuję

z dzieciakami łowickimi,

ze szkołą z Dębowej Góry.

Nie broń się, Ojcze!

Teraz nie wypada się bronić.

Wiersze... przemilczane

odnajdę jak poziomki,

ucałuję jak ranę!

Zobacz Warszawę.

Warszawa umie dziękować.

Uparci są ci

nie z Warszawy.

Księże Profesorze!

Zanim Cię odwieziemy

do świątyni, której jeszcze nie ma.

Jest tylko ballada

i żałobne kazanie.

Wstąpmy najpierw na Powązki.

Tu każdy kamień znałeś po imieniu.

Odwiedźmy Kwaterę Powstańców.

Pójdziemy do Basi i Krzysia Baczyńskich.

Chciałeś być przy Rodzicach

w swojej kawalerce,

ale skoro władcy dusz

kazali inaczej. Amen.

Patrz,

jak wszystko się zmienia!

Zobaczymy, co na to Opatrzność?

Przecież ostatni Twój wiersz,

to wyznanie: Jezu, ufam Tobie.

On potęgę okazuje przez Miłosierdzie.

Księże Profesorze!

Gdy będziesz czytał

te wypominki,

nie poprawiaj moich błędów.

Wstydu oszczędź!

Ty uczyłeś stawiać kropki,

a dlaczego Sam nie stawiasz?

Ale ta łza wariatka

niech zostanie

zamiast kwiatka.

Boże,

po stokroć Święty,

Mocny i Uśmiechnięty...

Dzisiaj,

gdy mi smutno

i duszno i ciemno

Uśmiechnij się nade mną!

tak prosi Ten od Biedronki.

Amen.

ks. Tymoteusz



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
8504
8504
8504
8504
8504
8504
8504

więcej podobnych podstron