Buddyzm a popkultura
Konrad Godlewski
14.06.2005 , aktualizacja: 14.06.2005 00:00
„Gazeta Wyborcza”
Lord Vader kontra Obi Wan-Kenobi w "Gwiezdnych wojnach"
?Matrix" i ?Gwiezdne wojny" podszyte są buddyzmem, który od lat 90. przeżywa kolejną falę popularności na Zachodzie. Czy wiedziały o tym władze podtoruńskiego Grabowca, które jednej z ulic nadały niedawno imię Obi Wana Kenobiego?
Ambitny uczeń buntuje się przeciw mistrzowi, zaczyna nastawać na jego życie. Rozgrywka kończy się jednak potępieniem buntownika. Otwiera się ziemia i pochłania go piekielny ogień - tak kończy Anakin Skywalker pokonany w "Zemście Sithów" przez swego mistrza Obi Wana. Podobnie 2,5 tys. lat temu skończył Dewadatta, szwagier i uczeń Buddy.
Obaj trafili do piekła - Dewadatta do piekła buddyjskiego, w którym grzesznicy pokutują w oczekiwaniu na kolejną inkarnację. Poparzony Anakin umieszczony został w czarnym skafandrze podtrzymującym pełną bólu egzystencję Dartha Vadera.
Obaj zasłużyli na potępienie. Jednak w 12. rozdziale "Sutry Lotosu" Budda obiecuje, że Dewadatta po nieskończenie długim czasie dozna oświecenia i zostanie "niebiańskim królem". O ostatnim okruchu dobra w sercu Vadera mówi na łożu śmierci jego żona. Czarny rycerz na szczęście nawraca się szybciej niż Dewadatta i w "Powrocie Jedi" pomaga synowi pokonać imperatora.
Zła karma Anakina Skywalkera
Proces przechodzenia Anakina na ciemną stronę mocy zachodzi wedle buddyjskiej zasady przyczyny i skutku. Zło kiełkuje w jego sercu, gdy nie potrafi zapanować nad pragnieniami - żądzą odwetu za śmierć matki, a potem ambicją zostania mistrzem Jedi i chęcią wyrwania żony ze szponów śmierci w połogu. Na początku "Zemsty Sithów" Yoda udziela mu rady słowami wyjętymi z kazań Buddy: "Przywiązanie prowadzi do zawiści, a ta jest cieniem chciwości. Pozwól odejść temu, co lękasz się stracić". Anakin pozwolić nie chce.
Ludzie, którzy chcą nagiąć rzeczywistość dla własnych pragnień, będą bez końca się odradzać, cierpieć i umierać - uczy buddyzm. W buddyzmie mahajany (tzw. wielkiego wozu) czci się nawet byty, które wyrzekły się nirwany, żeby pomagać w dążeniu do niej innym. Takich "świętych" nazywa się bodhisattwami, a za wcielenie bodhisattwy miłosierdzia Tybetańczycy uważają Dalajlamę.
W "Gwiezdnych wojnach" znajdziemy odniesienia do wielu innych religii. Sama koncepcja "mocy" jako zasady początku i istnienia wszechświata przypomina najbardziej kosmologię taoistyczną, w której życiowa siła "qi" również przenika wszystkie byty i również ma dwie strony - yin i yang, a zaburzenia równowagi między nimi muszą być wyrównywane (na tym opiera się m.in. akupunktura). Tyrana Palpatine'a przyrównać możemy i do szatana, i do pana Jamy, który zarządza buddyjskim piekłem, a sam George Lucas określa się w wywiadach jako metodysta-buddysta (metodystą jest po rodzicach, a buddyzm to jego osobista fascynacja).
Religijny miszmasz Lucasa ma licznych zwolenników - w spisie powszechnym z 2001 r. aż 390 tys. Brytyjczyków w polu religia wpisało: "Jedi", w ich ślady poszło 70 tys. Australijczyków. I chociaż pewnie kryje się za tym zgrywa podsycana przez e-mailową kampanię, to coś jest na rzeczy. W brytyjskich statystykach katolicyzm ma dziś przyporządkowany kod 001, a "religia" Jedi - 896.
LSD i księga umarłych
Pierwsza poważna fala zainteresowania buddyzmem pojawiła się na Zachodzie pod koniec XIX w. W "Tako rzecze Zaratustra" Nietzsche ogłosił, że "Bóg umarł", a w 1894 r. Kazimierz Przerwa-Tetmajer, inspirując się pismami Schopenhauera, w "Hymnie do nirwany" wzdychał: "Oto mi ludzka podłość kałem w źrenice bryzga, Nirwano! Oto się w złości ludzkiej błocie ma stopa ślizga, Nirwano!".
Nirwana europejskich dekadentów bardziej przypominała narkotyczny odlot niż stan oświecenia połączonego z miłosierdziem wobec cierpiących istot. Niemniej w 1922 r. Hermann Hesse pisze "Siddharthę" - powieść o Buddzie będącą już wyrazem dużo głębszego zrozumienia dla orientalnej religii.
W fazę masowej popularności buddyzm zaczął wchodzić w latach 60., kiedy duchową drogę na Wschód wytyczyli dla dzieci kwiatów m.in. Beatlesi. Na płycie "Revoler" z 1966 r. znalazła się piosenka "Tomorrow Never Knows", którą John Lennon napisał, łącząc LSD i lekturę Tybetańskiej Księgi Umarłych. W tym samym roku Bruce Lee, grając w serialu "Zielony Szerszeń", zareklamował w USA orientalne sztuki walki. Zaczęła się moda na przesycone buddyjskimi wątkami filmy kung-fu z Hongkongu. Ich ulubionym tematem była walka z Mandżurami, którzy w XVII w. podbili Chiny (to z tych filmów bierze się stereotyp, że historyczna chińska fryzura to ogolony czubek głowy i warkocz; tymczasem wymyślili ją Mandżurowie, żeby upokorzyć Chińczyków).
Według legend awangardą partyzanckiej walki z najeźdźcą stali się buddyjscy mnisi-wojownicy rozproszeni po spaleniu klasztoru Shaolin. To w Shaolinie doszło w VII w. do połączenia buddyzmu i kung-fu. W tym samym miejscu i czasie z połączenia buddyzmu i chińskiej filozofii narodziła się buddyjska sekta Chan, którą podbiła Japonię i dziś jest znana pod japońską nazwą Zen. Motyw mnicha-wojownika i wyznawane przez samurajów wartości Zen odcisnęły piętno na Lucasowskich rycerzach Jedi, którzy stali się ulubionymi bohaterami popkultury.
Obawiam się, że z tych inspiracji nie do końca zdawali sobie sprawę radni podtoruńskiej gminy Lubicz, którzy podjęli pod koniec maja decyzję o nazwaniu jednej z ulic w Grabowcu imieniem Obi Wana - bo to "jednoznacznie dobra postać", nie tak "chwiejna jak Anakin".
Matrix, czyli science fiction zamiast pustki
Chociaż wielu reżyserów próbowało - jak Lucas - wykreować namiastkę nowoczesnej mitologii, udało się to dopiero Wachowskim i ich "Matriksowi". Najpierw była jednak "buddyjska" dekada lat 90., której początek w muzyce upłynął pod znakiem Nirvany. Kurt Cobain lubił słuchać śpiewu tybetańskich mnichów i chciał stworzyć rodzaj jego grunge'owego odpowiednika. Po śmierci w 1994 r. prochy Cobaina zostały rozsypane w jednej z buddyjskich świątyń w Nowym Jorku. Dziś dusza artysty przebywa pewnie w jednym z buddyjskich piekieł, bo samobójstwo zostało przez Buddę potępione.
W 1993 r. podobał się "Mały Budda" Bernarda Bertolucciego, który opowiadając współczesną historię o poszukiwaniach kolejnej inkarnacji tybetańskiego lamy, wstawił do filmu buddyjskie rekolekcje i przypomniał życie Buddy. W roli Przebudzonego wystąpił Keanu Reeves. W 1997 r. powstały dwa filmy - "Kundun - życie Dalajlamy" Martina Scorsese oraz "Siedem lat w Tybecie" Jeana Jacquesa Annauda, w którym austriacki alpinista (Brad Pitt) od młodego XIV Dalajlamy uczy się podstaw buddyzmu.
Buddyzm znów stał się trendy, ale jego niuejdżowska wersja była w najlepszym razie ślizganiem się po powierzchni nauk Buddy, czyli "dharmy". To wtedy kardynał Ratzinger, dziś papież Benedykt XVI, określił taką powierzchowną wersję buddyzmu mianem "duchowego onanizmu", co niektórzy zrozumieli opacznie jako wyraz totalnej krytyki tej religii.
Dwa lata później powstaje wreszcie "Matrix" braci Wachowskich, którzy idą tropem Lucasa i dyskontują trzecią falę popularności buddyzmu. Neo - podobnie jak odgrywany wcześniej przez Reevesa książę Siddhartha - odkrywa, że otaczający go świat jest iluzją. Podczas wizyty u wyroczni rozmawia z ubranym jak buddyjski mnich chłopcem, który siłą woli zagina metalowe łyżki. - Ta łyżka tak naprawdę nie istnieje - tłumaczy dziecko, bo zgodnie z naukami Zen istnieje tylko pustka. W filmie iluzję świata generuje niewolący ludzkość komputer (tytułowy Matrix). Zrozumienie tego niesie możliwości podobne do tych, które chińskie czy tybetańskie legendy przypisują świątobliwym bonzom - umiejętność latania, uzdrawiania, nadludzką technikę kung-fu czy nawet przejmowanie cudzych ciał, którą to techniką Neo unicestwia agenta Smitha pod koniec pierwszej części filmu.
"Matrix" ładnie wyznacza jednak granicę, na której kończy się popbuddyzm, przed którym przestrzegał Ratzinger. Oto pod komputerową iluzją istnieje szary, prawdziwy świat XXII wieku, w którym ludzie przegrali z maszynami walkę o Ziemię. Ostatnie niedobitki ludzkości kryją się w podziemnym Syjonie (ang. Zion), gdzie Neo uchodzi nie tyle za Przebudzonego (bo tyle znaczy w sanskrycie słowo Budda), co za Mesjasza. Niechcący (a może i chcący?) bracia Wachowscy pokazali, że pojmowanie wschodniej filozofii na Zachodzie jest podszyte judeochrześcijańskimi konceptami. I chociaż większość z nas, ludzi Zachodu, długo jeszcze nie będzie wiedziała, jak się zabrać do negowania swojego ja (żeby doznać oświecenia przez wyzwolenie z pęt osobowego umysłu - jak chce tego Zen), to mam wrażenie, że przy następnym spisie powszechnym jeszcze większa liczba Brytyjczyków może wybrać kategorię 896. jako swoją religię.
"Zemsta Sithów" jest bowiem zdecydowanie lepsza niż poprzednie części sagi o przemianie Anakina Skywalkera w Dartha Vadera. A ten - jak pokazał niedawny plebiscyt magazynu "Cinema" oraz internetowych serwisów Stopklatka i Esensja - jest ulubionym bohaterem filmów science fiction także w oczach polskich widzów. Neo, budda cyberpunku, zajął dopiero drugie miejsce, co sugeruje, że wolimy drania, który w końcu okazuje się dobry, niż bohatera jednoznacznie dobrego.
Jeżeli popkultura ma jakąś religię, to jest to z pewnością jej pierwsze przykazanie.