"Czarodziejska Pieśń"
("A Wizard Song")
Telanu
(tłum. Clio)
Rozdział pierwszy
Przyjazd i ponowne spotkanie
- Podoba ci się?
- Mm. Tak. O, tak. Więcej. Proszę.
- Czekałeś na to, prawda? Pragnąłeś tego jak szalony?
- Tak, tak... to takie przyjemne... pospiesz się i...
- Tak? Powiedz, czego chcesz.
- Chcę...
Coś uderzyło w łóżko, na którym Harry splatał się ze swoim kochankiem. Z wahaniem podniósł głowę, otworzył oczy...
...i napotkał łobuzerskie spojrzenie Freda (czy może George'a?) Weasleya, niecałe dwa cale od swego nosa.
- AAAA! - Odzyskawszy pełną świadomość, Harry odskoczył od szczerzącego się chłopaka i spadł z łóżka, lądując w kłębie raczej przepoconych prześcieradeł. Zdał sobie sprawę, że miał erekcję. O Boże. Sen. Czy powiedział cokolwiek głośno?
Nie, nie, spokojnie. Rzucił na siebie zaklęcie, by nie mówić przez sen. Wszystko w porządku. Harry zmusił swe serce, by zwolniło do zadowalającego poziomu, i spojrzał wściekle na bliźniaka, który uśmiechał się bez najmniejszej skruchy.
- Zabawny sposób budzenia - warknął.
Chłopak mrugnął i Harry zdał sobie sprawę, że to Fred. Nikt nie potrafił mrugać jak Fred.
- Oo, mieliśmy miły sen, tak? - mruknął głosem pełnym aluzji. Upokorzony Harry sięgnął po więcej prześcieradeł, by zakryć biodra. - Och, daj spokój, Harry, wszyscy je mamy, kiedy się budzimy. Przykro mi, że cię obudziłem... - co do tego Harry nie założyłby się nawet o knuta - ale dzisiaj jest dzień przeprowadzki. Wszyscy już gotowi. - Uśmieszek. - Choć wygląda, że ty też, jeśli wybaczysz mi to stwierdzenie...
Harry rzucił w niego poduszką, bardziej dla pozoru niż czegokolwiek innego. Dzień przeprowadzki? Mimo poziomu adrenaliny, która krążyła przez jego ciało, wychwycenie tego zajęło Harry'emu chwilę. Czy dzisiaj wracali do Hogwartu? Jego serce podskoczyło na tę myśl, a następnie z rozczarowaniem wróciło do normalnego pulsu, gdy Harry sobie przypomniał. Nie, został jeszcze tydzień do rozpoczęcia roku szkolnego, ale Fred i George wyprowadzali się z Nory dzisiaj i to do mieszkania nad sklepem Zonka w Hogsmeade.
Nie wszystko potoczyło się tak dobrze, jak liczyli bliźniacy; do czasu ukończenia szkoły zeszłego roku wciąż nie mieli wystarczająco pieniędzy, by otworzyć własny sklep, pomimo złota, którym obdarował ich Harry po Turnieju Trójmagicznym. Ale pan Zonko bardzo lubił ich obu - prawdopodobnie dzięki kombinacji ich wrodzonego talentu do psot i wszystkich ich ponawianych prób w biznesie - i przyjął pieniądze, które mieli, jako rodzaj zaliczki na sklep. W międzyczasie bliźniacy mieli pracować dla niego przez dwa lata jako uczniowie, szkoląc się w handlu, a kiedy odejdzie na emeryturę, sklep będzie ich. "To najlepsze, na co mogliśmy liczyć" powiedział pragmatycznie George, podczas gdy pani Weasley zmarszczyła brwi nad egzemplarzem tygodnika Czarownica. Wciąż nie była zadowolona z tego interesu ze sklepem z dowcipnymi gadżetami magicznymi. Bliźniacy przyzwoicie zdali swoje owutemy i miała nadzieję, że dostaną pracę w ministerstwie jak ich starszy brat Percy.
W każdym razie jeszcze się nie poddała. "Wciąż macie czas" powiedziała błagalnym tonem zaledwie ostatniej nocy. "Percy właśnie dostał awans, zna ludzi, no i zawsze jest wasz ojciec - nie żebym wiele oczekiwała z jego strony" dodała z jadowitym spojrzeniem na pana Weasleya, który bezradnie wzruszył ramionami. "Zupełnie beznadziejni, cała wasza trójka... Cóż, jeśli zmienicie zdanie, moi drodzy, skontaktujecie się z Percym, prawda?"
"Oczywiście, mamo" powiedział George ugodowym głosem, i obaj z Fredem dyplomatycznie poczekali, aż wrócą do siebie na górę, by zacząć się krztusić ze śmiechu, aż Harry i Ron musieli im zatkać gęby poduszkami.
"Stać się jak Percy" wymamrotał Fred. "Boże."
Ale tego ranka Harry nie mógł oprzeć się myśli, że może jednak Fred miał coś z Percy'ego; w bardzo rzeczowy sposób został wepchnięty do skromnej kabiny prysznicowej i poinformowany, że śniadanie jedzą dziś dwa razy szybciej.
- Musimy iść! - zawołał Fred z podnieceniem do łazienki. - Wielki dzień! Masa rzeczy do zabrania!
- Będę za minutę - odkrzyknął Harry z irytacją. - Mam tylko dwie ręce.
Natychmiast pożałował, że to powiedział, i nie zakrył sobie ust dłońmi tylko dlatego, że miał je całe w szamponie. Rzeczywiście, zza drzwi dobiegł mruczący głos z propozycją:
- Potrzebujesz dodatkowych?
- Nie, dziękuję, Fred - powiedział szybko Harry. - Naprawdę. Um. Dlaczego nie zejdziesz na dół i tam nie poczekasz?
Dzięki niebiosom, Fred był zbyt zajęty tego ranka, by kontynuować dokuczanie Harry'emu, i Harry z ulgą usłyszał szybkie kroki oddalające się od łazienki. Trzy tygodnie. To trwało przez trzy cholerne tygodnie, podczas których bliźniacy go nagabywali, rzucali się na niego i nawet obłapiali przy każdej sposobności. Nie wiedział nawet, czy żartują sobie czy nie, co tylko pogarszało sprawę. Gdy mówił im, by przestali, patrzyli na niego z tym nieodpartym śmiechem w oczach, a on czuł się jak dureń, że dał się nabrać - a następnego dnia wszystko zaczynało się od nowa. Nawet na oczach Rona, na pomoc którego nie mógł w ogóle liczyć, chyba że za pomoc uznać można pełne zdumienia gapienie się i gwałtowne oblewanie rumieńcem.
"Lepiej tego nie próbujcie, gdy przyjedzie Hermiona", to był jego jedyny, raczej zaciekły, komentarz. Dzięki wielkie, Ron, pomyślał gorzko Harry, skończywszy spłukiwać włosy, i sięgnął po ręcznik.
Zanim się ubrał i zbiegł po schodach, kuchnia i bawialnia kipiały aktywnością. Wspaniałe zapachy roznosiły się z piecyka, gdy pani Weasley przygotowywała jedno ze swoich typowych, cudownych śniadań, i Harry'emu ślinka napłynęła do ust na sam już zapach. Ron wciąż siedział przy stole, szybko wpychając sobie jedzenie do buzi; na zewnątrz Ginny i pani Weasley pomagały Fredowi i George'owi załadować magiczny dywan, a Harry słyszał ubiegłej nocy, że nawet Bill przyjedzie, by pomóc. Dywan, normalnie nielegalny w Wielkiej Brytanii, zdobyli dzięki specjalnemu pozwoleniu z Ministerstwa Magii - najwyraźniej pan Weasley miał przyjaciół w Departamencie Magicznych Artefaktów. Albo też nikt nie chciał, by powtórzyła się wpadka z fordem anglią.
- Ale Charlie i Percy nie mogli przyjechać - wyjaśniła pani Weasley. - Charlie jest w Sudanie. Wiecie oczywiście, że mają tam straszne kłopoty z ognistymi jaszczurkami, a Percy jest taki zajęty...
- Jasne, te raporty dotyczące wydatków same stoją w ogniu - powiedział sucho George, po czym pospiesznie ucichł, gdy pani Weasley zaczęła przybierać alarmujący odcień czerwieni.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie - zawołał Harry, siadając przy stole z talerzem załadowanym wędzonym śledziem i jajkami.
Ron pomachał do niego i pociągnął nosem, podczas gdy pani Weasley tylko obdarzyła go pobłażliwym uśmiechem. Przebrnęli przez śniadanie tak szybko, jak było to możliwe, by się nie rozchorować, i pospieszyli na zewnątrz.
Fred i George patrzyli z żalem na niemal całkowicie załadowany dywan.
- Dwa miesiące, zanim znów spróbujemy zdobyć licencje aportacji - oznajmił ponuro George. Najwyraźniej bliźniacy postanowili pójść w ślady swego brata, Charliego; oblali test za pierwszym razem, a Fred przy okazji niemal się rozszczepił. Pani Weasley z tego też nie była zadowolona. - Wtedy o wiele łatwiej przenieślibyśmy to wszystko.
Pan Weasley nie wydawał się dzielić synowskich uczuć żalu; w rzeczywistości jego oczy iskrzyły.
- No, no, chłopcy - powiedział - najprostszy sposób nie zawsze okazuje się najlepszy. Jestem pewien, że jest wiele korzyści takiego przemieszczania. Słyszałem, że mugole ciągle to robią, ładują rzeczy i jadą - prawda, Harry? - Obrócił się do Harry'ego z uśmiechem wyczekiwania.
- Ee, tak - przyznał Harry, postanawiając nie wspominać, że kiedy mugole się przeprowadzają, zazwyczaj nie pakują niczego w stylu czarodziejskich szat czy tysięcy rzeczy do robienia psikusów, no i definitywnie nigdy nie używają latających dywanów.
Pan Weasley znów się rozjaśnił.
- Widzicie? Doskonale. Tysiąc razy wam powtarzam, że możemy się bardzo wiele od mugoli nauczyć... Ups, ostrożnie, dywan zaczyna się trochę przechylać...
- Bo jest na nim za dużo - wypaliła Ginny, kładąc dłonie na szczupłych biodrach.
Harry był zaskoczony, jak wiele czasu poświęcił tego lata umyślnie nie patrząc na te biodra. Cóż, rozumował obronnie, miał szesnaście lat. To było naturalne. A Ron prawdopodobnie nie zabiłby go za sporadyczne gapienie się na jego młodszą siostrę. Prawdopodobnie.
Chociaż, pewna osoba...
Harry od razu zmienił tor myśli, wracając do obecnego zajęcia. Jeszcze tydzień do powrotu do Hogwartu. Wtedy może o tym pomyśleć.
- Nie daliśmy rady zorganizować dwóch latających dywanów - powiedział pan Weasley tak cierpliwie, jakby wcale nie tłumaczył tego już dwa razy. - Winthrop... ee, mój kolega miał dość kłopotów z załatwieniem jednego. Musimy jakoś je upchnąć, to wszystko, a kilka mniejszych rzeczy mogę aportować ze sobą. Bill też, kiedy już się tu zjawi. Ron, dobrze, że ty i Harry już wstaliście... Jak widzicie, zostało jeszcze kilka pudeł do załadowania...
- Przynajmniej już są spakowane - mruknął Ron, gdy on i Harry z pewnymi trudnościami nieśli wspomniane kartony. - Rany! Za nic by mnie nie zmusili, bym pakował rzeczy Freda i George'a! Bóg wie, co oni tam mają...
Harry wyszczerzył się.
- A możliwość zjedzenia zabłąkanej kanarkowej kremówki...?
Ron zaśmiał się.
Dzień był piękny. Zazwyczaj pochmurne angielskie niebo na tydzień ustąpiło miejsca naprawdę wyjątkowej pogodzie i Harry z Weasleyami wykorzystywali to przy każdej okazji, szybując na swoich miotłach i pozorując mecze quidditcha, aż pani Weasley nie wezwała ich o zmierzchu do domu. Dzisiejszy dzień zapowiadał się tak samo pogodny, z błękitnym niebem i odżywczą ilością słońca. Jeśli mieli go spędzić na taszczeniu pudeł w dół i w górę schodów, pomyślał Harry, przynajmniej dziś nie było źle.
Z rękami załadowanymi pudłami - Fred i George absolutnie odmówili, by zmniejszyć je do bardziej wygodnych rozmiarów, twierdząc, że zawierają "niestabilne" materiały - Harry i Ron przytoczyli się do drzwi wejściowych i skierowali się na trawnik, gdy Ron nagle zamarł z opadniętą szczęka.
- Czy to ktoś - sapnął - o kim myślę?
Wyglądając zza swego ciężaru, Harry spojrzał, by zobaczyć, o kim mówi Ron - i natychmiast przekonał się, że to niezwykle wielki kształt zmierzający w stronę Nory na latającym motocyklu, daleko przed nimi.
- Hagrid! - krzyknął Harry, czując, jak uśmiech rozlewa się po jego twarzy. - Co on tu, na niebiosa, robi?
- Nie wiem - chrząknął Ron, przesuwając pudła w swoich ramionach i przechodząc przez drzwi. - Pewnie nam powie, jak już wyląduje.
Zanim Hagrid wylądował, większość pudeł przynajmniej stała na trawniku, jeśli nie na dywanie. Podnieceni nową wizytą Weasleyowie, nawet Fred i George, zapomnieli na chwilę o przeprowadzce.
- Hagrid! - zawołał jowialnie pan Weasley, gdy półolbrzym zsiadł z motoru Syriusza. - Co cię do nas sprowadza?
Hagrid objął spojrzeniem cały chaos na trawniku.
- Ee... chyba nie w porę jestem, sir?
- Przeprowadzka, Hagridzie! - zawołał radośnie Fred. - Przeprowadzamy się z George'em do Zonka! Jesteśmy teraz jego uczniami!
- I współwłaścicielami - dodał dumnie George, wypinając pierś w sposób, który dziwnie przypominał Percy'ego.
Brodata twarz Hagrida rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
- Serio? Wiedziałem, poważnie, że zajmiecie się czymś takim prędzej czy później... wygląda, że prędzej... no, wszystkiego najlepszego, chłopaki! Pewnie będziemy się często widywać...
- Witaj, Hagridzie - powiedziała pani Weasley z ciepłym uśmiechem, wychodząc na zewnątrz i wycierając ręce w fartuch. - Co za niespodzianka! Co prawda nie oczekiwaliśmy dzisiaj nikogo, ale zostało sporo od śniadania, gdybyś chciał...
Ku ogólnemu zdziwieniu Hagrid potrząsnął przepraszająco głową - choć nie potrafili powiedzieć, czy było mu przykro z powodu śniadania czy następnych słów.
- Przepraszam, Molly. Jestem tu w sprawie profesora Dumbledore'a... Chce, żeby Harry wrócił wcześniej do Hogwartu, naprawdę.
Stwierdzenie to powitał okrzyk zdumienia, nie tylko z gardła Harry'ego.
- Wcześniej do Hogwartu? - spytał pan Weasley, marszcząc brwi z niepokojem i raczej z roztargnieniem kładąc kolejne pudło na dywan, który zaczął się niebezpiecznie przechylać na jedną stronę. - Dlaczego? Czy... coś jest nie w porządku?
Wszyscy wyglądali na odpowiednio zmartwionych i Harry również, ale czuł także ukłucie sumienia. Jeśli istniało niebezpieczeństwo, to rzeczywiście powinien wracać do Hogwartu - ale dlaczego tylko on? Czy życie Weasleyów było mniej cenne niż jego? Harry był pewien, że Dumbledore tak nie uważa, ale mimo to czuł się nieco nieprzyjemnie.
Cóż, Voldemort polował na Harry'ego, to prawda, i Weasleyowie będą z pewnością bezpieczniejsi, jeśli nie będzie go w pobliżu na wypadek kłopotów. Ale mimo wszystko. Pamiętał przerażające opowieści, które słyszał, niektóre od samego pana Weasleya... o nocnych powrotach do domu i znajdywaniu Znaku Śmierci unoszącego się nad domem. I świadomości, co znajdziesz we środku.
Zadrżał. Gdyby coś takiego miało przytrafić się Norze i zamieszkującej ją rodzinie... to Harry nie był zupełnie pewien, czy chciałby, by go oszczędzono. Nie w taki sposób.
Hagrid znów przepraszająco wzruszył ramionami.
- Nie mówił, sir. Pewnie to możliwe, po tym, co się ostatnio dzieje... Dom biednego profesora Snape'a na przykład...
Harry przestąpił z nogi na nogę. Oczywiście Ron powiedział mu wszystko o "przypadkowym" pożarze w Snape Manor, kiedy tylko przybył do Nory, i Harry musiał udawać zaskoczenie. Było to trudne, zwłaszcza że Ronowi nie było bardzo z powodu Snape'a przykro. Teraz mamrotał:
- "Biedny profesor Snape", jasne. Pokazywałem ci zdjęcie... Ten tłusty drań ma forsę. Tata mówił, że dużo...
- Później, Ron - syknął Harry, udając, że naprawdę chce usłyszeć, co mówi Hagrid. Cóż, chciał; ale chciał też, by Ron się przymknął.
- Ale to tylko tydzień, nie, Harry? - zagrzmiał Hagrid, nagle odwracając się do Harry'ego i kładąc nadzwyczaj ciężką dłoń na jego ramieniu. Harry próbował się nie zatoczyć pod ciężarem. - A potem wszyscy wrócą do Hogwartu i będzie jak zwykle. I pomożesz mi w przygotowaniach szkolnych... Wezmę cię na Aleję Pokątną, żebyś mógł pokupować sobie rzeczy, jak na pirszym roku...
Harry uśmiechnął się, mając nadzieję, że nikt nie zdaje sobie sprawy z nagłych motyli trzepocących w jego brzuchu.
- Jasne... Jestem pewien, że będzie fajnie - powiedział słabo.
Wrócić do Hogwartu? Dzisiaj? Sądził, że ma jeszcze tydzień, by przyzwyczaić się do myśli, że znów zobaczy... zobaczy Snape'a, a i tak będąc otoczonym przyjaciółmi. Tymczasem wracał zupełnie sam, do niemal opustoszałego zamku, bez normalnego zgiełku uczniów.
Nie potrafił zdecydować, czy jego wnętrzności skręciły się ze strachu czy podniecenia. Może to i to.
- Moje rzeczy... - powiedział nieśmiało. - Um, nie zmieścimy ich wszystkich na motocykl... I obiecałem pomóc Fredowi i George'owi w przeprowadzce...
- Poradzimy sobie bez ciebie, Harry - stwierdził życzliwie pan Weasley. - Dziękujemy za pomoc. Spakuj, co potrzebujesz na ten tydzień, a Ron i Ginny przywiozą resztę pociągiem.
Harry popatrzył przepraszająco na przyjaciół.
- Przykro mi - rzucił.
Ron tylko wzruszył ramionami i obdarzył go swoim zwykłym, krzywym uśmiechem, podczas gdy Ginny uśmiechnęła się tak promiennie, że Harry niemal się skrzywił.
- Och, żaden problem, z przyjemnością to zrobimy - odpowiedziała niemal bez tchu.
Wciąż to samo uwielbienie, które wprawiało go w zakłopotanie od drugiej klasy. Kolejny dobry powód, by nie gapić się na jej biodra.
Harry pospieszył do środka, by spakować do torby niezbędne rzeczy. Gdy skończył i wyszedł na zewnątrz, latającego dywanu - razem z Fredem, George'em i panem Weasleyem - już nie było.
- Fred i George kazali cię pożegnać i przekazać, że wkrótce będziecie się znów widywać - poinformował Harry'ego Ron, wywracając oczami. - Założę się, że wiesz, w jaki sposób to powiedzieli.
Harry próbował się nie rumienić, a Ginny wyglądała na oburzoną.
- Uważam, że to okropne z ich strony, jak do niego mówią. - Potem spojrzała na Harry'ego i też się zaczerwieniła.
- Naprawdę udało im się upchnąć wszystko na dywan? - spytał, zmieniając temat tak szybko, jak mógł, i starając się, by to nie było oczywiste.
- Coś ty - powiedział Ron trochę ponuro - sporo zostało na górze. Jeszcze przynajmniej dwie wycieczki. Szczęściarz z ciebie, że możesz się stąd wymknąć. Hej, Hagrid, Dumbledore pewnie nie mówił, że ja też mogę przyjechać? - dodał z nadzieją.
Hagrid spojrzał z żalem, ale zanim powiedział cokolwiek, pani Weasley wtrąciła się ostro:
- Niech ci się nie wydaje, młody człowieku, że wymigasz się od pomagania braciom, tak jak oni pomogliby tobie!
- Ee... Przykro mi, że nie spotkam się z Hermioną - powiedział szybko Harry. Hermiona przyjeżdżała jutro i miała zostać w starym pokoju bliźniaków, który pewnie został maksymalnie załadowany pułapkami. Nie zazdrościł jej, a jego oczy zamigotały. - Dla rozrywki, niczego innego.
Ron również się zaśmiał, ale jego oczy mówiły co innego.
- Och, pewnie rzucę okiem na pokój, zanim tu dotrze - stwierdził swobodnie. - Wiesz, upewnię się, że nie ma tam niczego naprawdę niebezpiecznego... - Jego nonszalancję umniejszyły raczej czerwieniejące uszy. Harry znów się uśmiechnął, choć tym razem mniej pogodnie.
Ron i Hermiona pisali do siebie przez całe lato. Podobnie jak...
Nie myśl o tym, Potter. Zajmiesz się tym, kiedy już będziesz na miejscu. Uściskał wszystkich, a pani Weasley uroniła nawet kilka matczynych łez i upomniała, by był bezpieczny. Wtedy, gdy wciąż jeszcze do końca nie oswoił się z ideą, on i jego torba zostali zapakowani na motor Hagrida, krzyknięto kilka ostatnich pożegnań łącznie z "Zobaczymy się za tydzień!" i motocykl wzbił się w przestworza. Harry mgliście zastanowił się, jaki rodzaj lotu zabezpieczy Hagrida przed wzrokiem mugoli - może jedno z tych zaklęć kamuflażu? - ale długo o tym nie myślał. Motyle w jego brzuchu znów się obudziły i to na poważnie.
Wracał do Hogwartu.
Do Snape'a.
* * *
Podróż motocyklem była długa i uciążliwa; Harry wiedział, że daleko było z Nory do Hogwartu, ale zawsze odległość wydawała się o wiele krótsza, gdy podróżował z wszystkimi przyjaciółmi ciepłym, pełnym łakoci ekspresem. Im bardziej lecieli na północ, tym było mu zimniej, pomimo nawet ciepła, jakie biło od wielkiego ciała Hagrida, i zanim zamek zamajaczył przed nimi, Harry czuł, jakby jego pozbawione rękawiczek ręce zamarzły wokół torby.
Niewyraźnie przypomniał sobie pewną przejażdżkę na miotle, którą odbył pod koniec ostatniego roku. Nie! Nie teraz!
Musiał ostrożnie rozprostować nogi, zanim zsiadł z motocykla. Hagrid wziął torbę.
- Powinienem był cię mocniej opatulić - powiedział przepraszającym tonem. - Zawsze zapominam, że niewielu wytrzymuje taką przejażdżkę godzinami na wietrze...
Ale Harry już zapomniał nieprzyjemności podróży, patrząc na olbrzymie wejściowe drzwi zamku.
- W porządku - rzucił z roztargnieniem, gdy drzwi rozsunęły się przed nim, ukazując ogromny, kamienny hol; wydawał się zupełnie obcy bez ubranych w szaty szkolne uczniów. Pomyślał, że zabierze torbę do wieży Gryffindoru i zainstaluje się, ale zanim uszedł dwa kroki, usłyszał wołający go, znajomy głos.
- Harry! Mój chłopcze, jak dobrze znów cię widzieć.
Albus Dumbledore schodził głównymi schodami, a za nim ciągnęły się szkarłat i purpura. Harry uśmiechnął się do dyrektora, bardzo ciekawy, dlaczego posłano po niego tak wcześnie.
- Witam, panie profesorze. Przyjemnie spędził pan lato?
Wówczas, gdy Dumbledore zbliżał się do niego i Harry ujrzał go wyraźniej, pożałował tego pytania. Starszy mężczyzna miał ciemne cienie pod oczami, a linie wokół jego ust obniżyły się z trosk. Ale Dumbledore zdobył się na swój zwykły, radosny uśmiech i powiedział:
- Ach! Za krótkie, jak zwykle... Nigdy nie mogę znaleźć czasu, by pojechać na tydzień na Riwierę, a planuję od lat. Cóż, może za rok... A ty, Harry? Jak twoje wakacje?
Harry osobiście uważał, że tydzień na Riwierze mógłby zrobić dla Dumbledore'a wiele dobrego, ale oczywiście tego nie powiedział.
- Och, jak zwykle, sir. Weasleyowie przekazują pozdrowienia. - Właściwie nie zrobili tego, ale Harry był pewien, że przekazaliby, gdyby tylko o tym pomyśleli.
- Weasleyowie! Jasny punkcik w tym bezbarwnym świecie. Cóż, Harry - Dumbledore spojrzał na torbę Harry'ego - jestem pewien, że chciałbyś się urządzić, ale jestem równie pewny, że masz do mnie kilka pytań.
- Cóż, tak, sir...
- Tak, tak. Chodź do mojego biura; obawiam się, że mogę poświęcić ci tylko kilka chwil, ale to powinno wystarczyć.
Wciąż trzymając torbę, Harry próbował nie wiercić się, gdy przechodzili obok kamiennego gargulca - "Babeczki!" - i wjeżdżali na górę ruchomymi schodami. Dlaczego Dumbledore sprowadził go tydzień wcześniej? Czy coś się stało? To tylko jedno z pytań, jakie nurtowały go podczas lotu motocyklem i sprawiały, że wydawał się on jeszcze dłuższy.
Gabinet był taki jak zawsze, choć Fawkes zbliżał się do swego "wymizerowanego" stadium, a biurko było pokryte jeszcze większą ilością papierów niż zazwyczaj. Dumbledore usiadł na krześle z ciężkim westchnieniem.
- Przykro mi, nie mogę cię tym razem poczęstować herbatą... Jestem dziś raczej zajęty. Ale przecież ty wyglądasz na przemarzniętego. Pozwól, że zawołam skrzata...
- W porządku - zawołał szybko Harry. - Nic mi nie jest, naprawdę... - Nie przejmował się herbatą. Był teraz tak zdenerwowany wieloma rzeczami, że pewnie nawet nie mógłby jej wypić. Zazwyczaj tak bywało, gdy siedział na tym krześle - a przynajmniej ostatnio. - Ee, zjem lunch, gdy tylko się rozpakuję.
Dumbledore skinął głową.
- A więc do interesów. Dostałeś artykuł, który wysłałem ci na początku miesiąca... Dość powiedzieć, że ten pożałowania godny incydent nie był jedynym tego lata. Dwa dni temu zaatakowano inny dom, należący do Sassafrass Gumble, aurora... Cóż, nie znałeś jej...
Nie znałeś. Żołądek Harry'ego podskoczył nieco na użycie czasu przeszłego. Cóż, kimkolwiek była Sassafrass Gumble, zgadywał, że jej dom nie był pusty, gdy śmierciożercy - czy ktokolwiek inny - uderzyli.
- W każdym razie, Voldemort nie poczynił żadnych większych ataków, poza napaściami na pojedyncze gospodarstwa. Ale ponieważ wydajesz się być tak - wybacz mi - tak widocznym celem, pomyśleliśmy, że najlepiej będzie zabrać cię od Weasleyów. Dla bezpieczeństwa wszystkich zaangażowanych.
Harry przełknął ciężko.
- Więc teraz, gdy wyjechałem... są bezpieczni?
Dumbledore popatrzył smutno.
- Tak bezpieczni jak wszyscy, Harry. A ja naprawdę mam oko na Weasleyów. Ale najlepiej usunąć wszelkie pokusy z widoku Voldemorta.
Harry patrzył na swoje kolana.
- Obiecuję ci, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ich chronić, Harry - powiedział Dumbledore stanowczo.
Harry ze ściśniętym gardłem pokiwał głową.
- Tak, sir.
Ale Dumbledore musiał chronić wszystkich. Nie miał czasu, by zajmować się każdym osobiście. Oceniając po kręgach wokół jego oczu, nie miał nawet czasu, by zająć się sobą.
Wtedy stanowczo się upomniał. Nie, Dumbledore nie był nieomylny; nauczył się tej lekcji ubiegłego roku. Ale wciąż był najpotężniejszym czarodziejem na świecie i najlepszym człowiekiem, jakiego Harry znał. To coś oznaczało. Jeśli mówi, że ochroni Weasleyów, to tak będzie; a poza tym szkoła zaczyna się za tydzień. Fred i George już byli w Hogsmeade, a wkrótce również Ron i Ginny będą bezpieczni w Hogwarcie. Bill, Charlie i Percy potrafili poradzić sobie sami, a kto mógłby chcieć skrzywdzić Molly i Artura Weasleyów? Wszystko będzie dobrze.
- Cóż - powiedział Dumbledore z ożywieniem - obawiam się, że za dwadzieścia minut mam spotkanie z przedstawicielem ministerstwa. Przykro mi, że powitałem cię takimi wiadomościami, Harry, ale zawsze lepiej jest wiedzieć. A teraz, skoro już wiesz - jego oczy na moment po staremu zabłysły - spróbuj o tym zapomnieć. Idź, rozpakuj się i zjedz przyjemny lunch w kuchni - jestem pewien, że Zgredek będzie zachwycony, widząc cię - a potem zgłoś się do Hagrida. - Uśmiechnął się. - Zawsze jest sporo roboty na tydzień przed rozpoczęciem zajęć; jestem pewien, że profesorowie ucieszą się z twojej pomocy.
Na słowo "profesorowie" żołądek Harry'ego znów się przekręcił. Ten rodzaj zdenerwowania, pomyślał, był o wiele przyjemniejszy. Trzymając torbę, skierował się do drzwi.
- Tak, sir. Będę szczęśliwy. Ee... skoro mowa... Jak się ma profesor Snape?
Zatrzymał się w otwartych drzwiach, odwrócił i ujrzał, jak srebrne brwi Dumbledore'a unoszą się lekko.
- Ależ, Harry - powiedział, krzywiąc wargi w rozbawieniu - chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz?
Harry czuł rumieniec na twarzy przez całą drogę schodami w dół.
* * *
Siedząc samotnie na swoim łóżku w wieży Gryffindoru, Harry ostrożnie rozpakował torbę.
Kiedy musisz się spakować i goni cię czas, masz zwyczaj chwytać to, co jest dla ciebie najważniejsze, nawet jeśli nie najbardziej praktyczne. Zamiast więc przydatnych rzeczy, jak ubranie na siedem dni, spakował pelerynę-niewidkę i Seks wśród tej samej płci - podręcznik dla czarodziejów, razem z kilkoma innymi drobiazgami. Miał również fiolkę somniesperusa, wciąż troskliwie owiniętą w materiał, którą szybko włożył na dno szuflady swojej nocnej szafki. I miał jeszcze listy od Snape'a.
Nauczył się zaklęcia, które mógłby rzucić, tak by wyglądały jak coś innego, jak Mapa Huncwotów. Jednak używanie magii poza Hogwartem było zabronione. Zamiast więc niszczyć listy, co prawdopodobnie byłoby najmądrzejszym pomysłem, ostrożnie rozdzielił strony i upchnął je pomiędzy swoje letnie notatki. Nawet Fred i George nie byli tak skorzy do psot, by z chęcią przeszukiwać tonę pergaminu traktującą o eliksirach w nadziei, że znajdą coś interesującego. Było to ryzykowne i więcej niż raz Harry ukradkowo przeglądał swoje rzeczy w domu Weasleyów, by upewnić się, że listy spoczywają w spokoju. Snape prawdopodobnie byłby wściekły, gdyby wiedział. Ale Harry nie zamierzał się tych listów pozbywać.
No i wszystko, dzięki Bogu, się udało, pomyślał, ostrożnie sortując notatki i wyciągając znalezione kartki z listami. Naprawdę, przyjazd do Hogwartu tydzień wcześniej nie był złym pomysłem; miał teraz cały pokój dla siebie i mógł rzucić zaklęcie na listy bez obawy, że ktoś zauważy. Zwłaszcza jeśli coś pokręci.
Kiedy przeleciał wszystko trzy razy i był pewien, że ma wszystkie listy w odpowiedniej kolejności, Harry podniósł pierwszą stronę i machnąwszy nad nią różdżką, zaczął mamrotać. Właściwie zaklęcie było bardzo skomplikowane. Uczył się go przez kilka dni, aż był pewien, że właściwie je spamiętał. I dobrze, gdyż w torbie miał miejsce jedynie na podręcznik do eliksirów. Najpierw... najpierw musiał przysłonić oryginalną treść pergaminu.
- Cubris verbum.
Staranne, dokładne pismo zniknęło. Harry spocił się. Miał nadzieję, że zaklęcie zadziała, albo nigdy nie odzyska tej strony. Teraz musiał ustalić słowa szyfru. Harry pochylił się nad pergaminem i wyszeptał tajemniczą frazę, która - jeśli wypowiedziana właściwie - przywróci listy do pierwotnej formy, po czym uderzył kartkę czubkiem różdżki. Strona pozostała czysta, jak powinna. Harry miał ochotę pozostawić listy nie zapisane, może nawet użyć ich do notatek podczas zajęć z eliksirów - parsknął na samą myśl - ale gdyby ktoś chciał pożyczyć od niego zapasowy arkusz pergaminu, byłby w kłopocie. Wymruczał więc "Sellenaum ad transfigura preteritis" - i bum. Stronę zapełniły notatki z transmutacji. Harry poczuł, jak jego pierś pęcznieje z dumy.
Oczywiście, było to przedwczesne z jego strony. Czas przetestować zaklęcie. Dotknął kartkę różdżką i wyszeptał tajemny wers, próbując się nie rumienić i nie chichotać:
- Profesor Snape jest seksowną zdzirą.
Mógł zupełnie bezpiecznie założyć się, że nikt nie powie tego ot tak sobie w wieży i jakoś uaktywni zaklęcie. I zdecydowanie mógł to zapamiętać.
Ku jego radości notatki z transmutacji rozmyły się, a litery na kartce przybrały pierwotny kształt pisma Snape'a - listy były nietknięte. Harry jeszcze raz dotknął strony i powiedział:
- Dziękuję za list.
List na powrót zmienił się w notatki z lekcji. Zadziałało! Próbując powstrzymać się od podskakiwania na łóżku w gratulacjach dla samego siebie, Harry zabrał się do czarowania pozostałych, ciesząc się po raz pierwszy, że Snape pisał krótkie listy.
Skończył jakieś pół godziny później, a jego burczący żołądek zażądał jedzenia. Nie rozpakowując niczego więcej, Harry wsunął "notatki" razem z innymi, uważając, by je oddzielić i nie pomieszać. Czułby się bardzo głupio, próbując odmienić prawdziwe notatki z transmutacji. Wstał i przeciągnął się, uśmiechając szczęśliwie i zastanawiając się, co skrzaty przygotują mu na lunch.
* * *
Dumbledore miał rację: Zgredek, widząc go, rzeczywiście był szczęśliwy ("Och, Zgredek tak się cieszy, że Harry Potter bezpieczny!"). Zawsze pomocny skrzat domowy szybko zaopatrzył go w tacę pełną interesujących rzeczy ("Czy Harry Potter woli kanapki z rabarbarem czy musztardą?"), był bardzo ciekawy, jak minęło Harry'emu lato ("Czy gruby wujek Harry'ego Pottera wciąż na niego krzyczy?") i zastanawiał się, czy Harry słyszał ostatnie plotki ("Źli czarodzieje palą domy, Harry Potter! Zgredek myśli, że jego stary pan pomógł!... Zły Zgredek! Niedobry Zgredek!"). Zanim lunch dobiegł końca, Harry'emu dzwoniło w uszach, a Zgredek otrzymał kilka ostrych spojrzeń od bardziej tradycjonalnych skrzatów, którym nigdy nie śniło się, by w taki sposób rzucać oszczerstwa pod adresem swych panów, poprzednich czy nie. Harry cieszył się, że może uciec z kuchni i wrócić na górę.
Jakie były instrukcje Dumbledore'a na potem? Ach tak, Hagrid, który przypuszczalnie wyśle Harry'ego tam, gdzie najbardziej przyda się jego pomoc. Harry westchnął. Prawdopodobnie będzie musiał pomóc przy ostatniej paskudnej porcji potworów, które Hagrid nabył, by Harry i jego nieszczęśni koledzy mogli się nauczyć o "interesujących stworzeniach". Może, jeśli będzie miał szczęście, Hagrid przekaże go innemu profesorowi - mógłby spędzić miłe, spokojne popołudnie w cieplarni z profesor Sprout albo pomóc profesor Sinistrze urządzić pracownie astronomiczne. A może... może mógłby zejść na dół do...
Do diabła, to całe trzepotanie w żołądku musi się kiedyś skończyć. Harry był pewien, że jeśli nie zobaczy tego dnia Snape'a, oszaleje. Oczywiście, może równie dobrze oszaleć, jeśli Snape'a zobaczy. Już zaczął podskakiwać za każdym razem, gdy spostrzegł kącikiem oka coś czarnego, zastanawiając się, czy to nie szata; zazwyczaj był to cień. Jeśli tak dalej pójdzie, zacznie się trząść.
Harry smętnie wspinał się kuchennymi schodami z powrotem do holu. To robiło się niedorzeczne. Snape prawdopodobnie zaszył się w swoim kochanym lochu, robiąc... cokolwiek robił przed rozpoczęciem roku. Bardziej prawdopodobne było, że Harry utknie gdzieś z Filchem, zamiatając szopy albo coś równie strasznego.
Poczuł, że zwalnia na samą myśl, ale wreszcie dotarł na górę. Wkroczył do holu ze spuszczonymi oczyma i raczej ciężkim sercem, więc naturalne, że wtedy to się stało. Przeszedł po kamiennej podłodze ledwo cztery kroki, kiedy dwa lśniące, czarne buty pojawiły się w zasięgu jego wzroku - zbyt późno, by zapobiec wpadnięciu na ich właściciela, który wydał cichy pomruk zaskoczenia. Harry zamarł.
Zapach migdałów i czegoś innego znajomego. Ciepłe i konkretne ciało. I to była zdecydowanie czarna szata.
Próbując znów przełknąć serce, Harry szybko zrobił krok do tyłu i spojrzał w górę, prosto w ciemne oczy Severusa Snape'a.
Na ostro wyrzeźbionej twarzy niezwykle brakowało wyrazu - żadnego szyderczego uśmiechu czy nawet uniesienia brwi. Wąskie usta otwarły się i chłodny, głęboki głos powiedział:
- A tak. Dumbledore wspominał, że dziś przyjeżdżasz.
I zupełnie nagle, tak po prostu, Harry poczuł, jak wzbiera w nim głębokie, gorące szczęście. Ten głos. Słyszał go dochodzący z pergaminu przez całe lato, ale przez ostatnie trzy tygodnie był go pozbawiony; teraz znów wrócił. Był zaskoczony, jak bardzo za nim tęsknił. Zdenerwowanie wciąż było, ale nie miało szansy pokazać się w obliczu tego nagłego, zdumiewającego zachwytu, i poczuł, że jego usta rozciągają się w radosnym uśmiechu.
Na ten widok oczy Snape rozszerzyły się.
- Tak - odparł Harry, sam raczej zdziwiony. - Godzinę temu przyjechałem. - Potem zdał sobie sprawę, że szczerzy się jak dureń, i kazał sobie przestać, chociaż w jego wnętrzu wciąż wrzało. Każdy, kto by przechodził obok, pomyślałby, że Snape rzucił na niego jakiś rodzaj śmiejącego zaklęcia czy coś takiego, a to nie byłoby dobrze. - Um, co u ciebie?
- W porządku - odpowiedział Snape, wciąż wyglądając na nieco oszołomionego. - Cóż. Ty z pewnością sprawiasz wrażenie... ee, szczęśliwego. Ufam, że twój pobyt u Weasleyów nie był aż tak nie do zniesienia? - Jego ton, szybko odzyskawszy swój spokój, wskazywał na pełne zrozumienie, gdyby tak było w istocie.
- Było wspaniale - powiedział po prostu Harry. - Ale cieszę się, że wróciłem.
Po raz drugi w tej minucie Snape wyglądał na zaskoczonego, mimo że Harry nie powiedział niczego niezwykłego - a potem spokojna twarz przybrała swój zwykły wyraz, choć wciąż nic nie mówił. Przez kilka chwil po prostu patrzyli na siebie w ciszy. Harry'emu kręciło się w głowie. Co mógł mu powiedzieć? Konwersacja między nimi była całkiem prosta pod koniec ubiegłego roku i nie było też ciężko, gdy mogłeś przemyśleć odpowiedzi, zanim napisałeś je na kawałku pergaminu, ale tu i teraz był w szachu. Nigdy nie był dobry w pogawędkach, a Snape był pewnie jeszcze gorszy. Wyrzucił z siebie:
- Jak twój dom? - w tym samym czasie, gdy Snape spytał:
- Gdzie teraz idziesz?
Znów popatrzyli się na siebie. Snape wreszcie uniósł brwi, a Harry poczerwieniał.
- Mój dom - powiedział sucho Snape - ma się tak, jak można by tego oczekiwać.
- Och - wymamrotał Harry, nagle czując się ciut niemądrze. Głupie pytanie! Opanuj się, Potter. Było wystarczająco źle, gdy wywnętrzałeś się w listach. - Cóż, idę... idę właśnie do Hagrida. Du... Dyrektor chce, bym trochę pomógł, zanim zacznie się szkoła.
Wargi Snape'a wykrzywiły się.
- Niech niebiosa mają nas w opiece - wycedził przez zęby. - Nie próbuj zrzucić nam szkoły na głowy, zanim jeszcze semestr się zacznie, panie Potter.
Harry wbił w niego spojrzenie, zanim dotarło do niego, że Snape może żartować. Czy to możliwe? Snape i żarty?
- Postaram się - odpowiedział ostrożnie. - Uh, a ty potrzebujesz jakiejś pomocy?
Cienkie usta zacisnęły się w zwykłą linię.
- Wydaje mi się, że potrafię sobie poradzić.
- Och - stwierdził Harry, euforia wreszcie ulotniła się i nagle poczuł się jak dureń. Oczywiście, że Snape potrafił sobie "poradzić" bardzo dobrze. Sam. - Och. Racja.
Oczy Snape'a wciąż nie opuszczały jego twarzy, a na widok smutniejącego wyrazu Harry'ego między ciemnymi brwiami pojawiła się ledwo widoczna zmarszczka.
- Cóż - wymamrotał Harry. - Pójdę do Hagrida i... Było miło wpaść na... to znaczy było miło cię zobaczyć i przykro mi, że na ciebie wpadłem... - Cholera. Czy potrafiłby brzmieć jeszcze bardziej idiotycznie, gdyby się postarał? - Ee, do zobaczenia wieczorem na kolacji.
Twarz Snape'a wciąż nie straciła wyrazu zastanowienia.
- Być może - powiedział neutralnie. - Ostatnio rzadko znajduję czas, by jadać w Wielkiej Sali.
Auć. Dobra, to zabolało. Ale Harry poczuł, jak jego oczy się zwężają, gdy jego mózg wreszcie ruszył. Snape miał wszystko pod kontrolą, ale nie miał czasu, by przyjść na posiłek? Jasne.
To było na tyle, jeśli chodzi o pogawędki.
- Naprawdę chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział szczerze. - Może później, wieczorem.
I może robić coś więcej niż tylko rozmawiać. Nie przeczytał tej książki i nie zaczarował tych listów za nic, i niech go diabli, jeśli ma zamiar pozwolić Snape'owi wyśliznąć się jak robak z haczyka. Przecież się całowali. Przecież pisali do siebie. Snape przysłał mu cholerny prezent na urodziny, na miłość boską. Nie mogą nagle udawać, że nigdy nie robili nic takiego. Harry na to nie pozwoli. Nie, kiedy było to tak bardzo ważne - przynajmniej dla niego.
A jego wewnętrzny głos, który zwykle miał rację, mówił mu, że było to ważne również dla Snape'a.
Snape nie odwrócił wzroku, ale ciemny czerwony rumieniec pojawił się na jego zapadłych policzkach. Harry próbował powstrzymać uśmieszek
- Nie jestem pewien, czy to mądre - odpowiedział w końcu Snape.
To podziałało. Harry rozejrzał się po holu, pochylił się i wyszeptał gwałtownie:
- Tęskniłem za tobą. Nie miałem od ciebie wieści przez trzy tygodnie i zielonego pojęcia, co u ciebie. Chcę z tobą porozmawiać.
Teraz Snape rozejrzał się.
- Wyglądałoby to dziwnie, nie uważasz? - spytał lekko ochrypłym głosem.
- Nie, jeśli nikt mnie nie zobaczy - odpowiedział Harry. Snape gwałtownie obrócił głowę, by na niego spojrzeć, a jego oczy znów się rozszerzyły, gdy mała dłoń Harry'ego szybko sięgnęła, by dotknąć jego własnej. Próbując zapanować nad nagłym waleniem serca, Harry kontynuował. - Więc zejdę dziś wieczorem. Jakoś po kolacji. I porozmawiamy.
- Porozmawiamy - bezmyślnie powtórzył Snape i nagle jakby się otrząsnął. - A. Porozmawiamy. Ee... Nie wydaje mi się... - Zamilkł i spojrzał w dół, i zobaczył w oczach Harry'ego oczywiste wyzwanie. Jego własne oczy zwęziły się. - Bardzo dobrze - warknął. - Zrób, jak uważasz. Ale nikt nie może cię zobaczyć.
Harry spróbował - i przegrał - powstrzymać uśmiech.
- Nie zobaczy.
- I - dodał stanowczo Snape, choć wydawał się mieć kłopot, by znów spojrzeć Harry'emu w oczy - zapewniam cię, że będziemy tylko rozmawiać.
Skrzyżował ręce na piersi - dla podkreślenia słów lub w samoobronie.
- Jasne. Oczywiście - odpowiedział spokojnie Harry, choć jego wewnętrzny głos rechotał jak szalony. - Idę teraz do Hagrida. Do zobaczenia wieczorem.
Snape skinął i obróciwszy się na pięcie, odszedł dumnym krokiem. Harry zauważył, że jego dłonie są zaciśnięte w pięści.
Harry odwrócił się i wybiegł przez frontowe drzwi, znów szczerząc się jak głupek.
Zrób, jak uważasz.
Z pewnością miał na to nadzieję.