Rozdział 7 "Z ognia ogniem”
"Fire By Fire"
Telanu
(tłum. Clio)
Gołąb pikując tnie powietrze
Płomieniem rozżarzonej trwogi
Której ognisty język znaczy
Zmazanie grzechów, kres rozpaczy
Nadzieję albo los złowrogi
W wyborze stosu - ocalenie
Przez ogień z ognia - odkupienie
-T.S. Eliot, "Little Gidding," Four Quartets
(tłum. Krzysztof Boczkowski)
Część I.
(pierwszy pod murem).
To nie tak miało być, pomyślała Hermiona, po raz kolejny tłumiąc szloch chusteczką, którą szarmancko obdarzył ją Ron.
Dumbledore postarał się, by pogrzeb był skromny i z udziałem jedynie najbliższych osób. W różanym ogrodzie Hogwartu znalazło się tylko kilkoro wybranych, by pożegnać Syriusza Blacka: oprócz niej i Rona byli oczywiście Harry, profesor Lupin, Szalonooki Moody i dwoje innych aurorów, których Hermiona nie znała (nie miała pewności, czy byli to przyjaciele Syriusza, czy pojawili się w ramach ochrony), oraz kilkoro przedstawicieli kadry nauczycielskiej. McGonagall stała tuż za Dumbledore'em, z twarzą bladą i ściągniętą, jakby powstrzymywała płacz. Nie było Hagrida - ku zdumieniu Hermiony, która zastawiała się, czy znów wyjechał z madame Maxime.
Hermiona i Ron przybyli jako ostatni, kiedy Harry stał już w otoczeniu Lupina i aurorów, więc zatrzymali się naprzeciw niego, by chociaż mógł ich widzieć, gdyby potrzebował dodatkowego wsparcia. Ale twarz Harry'ego była pobladła i zamknięta - patrzył tylko na urnę, w której znajdowały się prochy Syriusza. Co chwilę Lupin klepał go po ramieniu, ale Harry chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Co do diabła on tu robi? - wymamrotał Ron, patrząc ponad ramieniem Lupina, ale Hermiona zignorowała go. Też nie miała pojęcia, dlaczego jest tu Snape, ale nic jej to nie obchodziło, jak długo trzymał się z tyłu i zachowywał wstrętne myśli dla siebie. Rzucał Lupinowi nieprzyjazne spojrzenia, oczywiście. Pewnie żałował, że ten wciąż żyje, podczas gdy wszyscy pozostali przyjaciele Lupina... Hermiona szybko ucięła tę myśl. To nie było sensowne, może nawet nie było prawdziwe. Pozwoliła, by zawładnął nią gniew - silny gniew.
Ponieważ - nie mogła pozbyć się tej myśli - to wszystko miało być inaczej. Och, wiedziała, że istniał Voldemort, śmierciożercy, wojna i wszystkie te straszne rzeczy - ale z jakiejś przyczyny sądziła, że Syriusz i Harry znajdą wytchnienie po tym, przez co przeszli. Prawdziwą szansę, by się poznać, jak powinni się znać przez całe życie. Syriusz i Harry powinni być teraz razem, pić herbatę w swoim domku, a w przyszłym tygodniu w podniosłej atmosferze spotkać się z wszystkimi w Norze. Od kilku dni Ron nie mówił o niczym innym.
Życie było niesprawiedliwe. Słyszała to wystraczająco często. Ale nigdy wcześniej nie wiedziała o tym.
Stojący po jej prawej stronie Ron niezręcznie położył dłoń na jej ramieniu. Pochyliła się w jego stronę, ciesząc się jego ciepłem i wzrostem; był dość wysoki, by mogła wygodnie oprzeć głowę na jego ramieniu, a on przycisnął policzek do jej włosów. Chciała, by Harry też miał kogoś takiego. Jakoś nie myślała w ten sposób o George'u, a poza tym nie było tu ani jego, ani Freda. Musiał mu wystarczyć Lupin - już kiedyś jego i Harry'ego łączyła zażyłość, choć miało to miejsce prawie cztery lata temu - co i tak było lepsze, niż gdyby Harry nie miał nikogo, kto mógłby stać obok niego tu i teraz.
Dumbledore wspominał odwagę Syriusza, młodość i tego typu rzeczy, ale Hermiona nie mogła się skupić. Niepokoiło ją to, ponieważ zawsze potrafiła się skupić - ale nic nie mogła poradzić. Musiała spróbować skoncentrować się, by znów zobaczyć tę urnę i bladą, nieruchomą twarz Harry'ego, i znów wyraźnie słyszeć głos Dumbledore'a. Ale teraz Dumbledore brzmiał, jakby się rozluźnił, tempo jego głosu stało się powolne i brzmiały w nim nutki ostateczności. Wyglądał na smutnego i zmęczonego.
- A teraz - oznajmił - kiedy zgodziliśmy się, że w żaden sposób nie jestem w stanie oddać prawdziwego wizerunku tego człowieka... Remusie, masz dyspozycję Syriusza, co począć z jego prochami?
Harry poruszył się na te słowa i spojrzał na Lupina, a jego twarz wciąż byłą nienaturalnie blada. Nie wyglądał, jakby płakał, ale w końcu nie minęły jeszcze nawet dwa dni - prawdopodobnie wciąż był w szoku. Hermiona czytała, że czasami trwało wiele dni, nawet tygodni czy lat, zanim do niektórych ludzi dotarła realność smutku. Lupin znów klepnął go w ramię i spod wyświechtanej szaty wyciągnął rolkę pergaminu.
- Tutaj, sir - powiedział cichym i opanowanym głosem.
- W porządku. Powiedz nam, proszę, co mamy zrobić.
Usuwanie szczątków czarodziejów zawsze było bardzo drażliwym tematem. Wziąwszy pod uwagę, że poprzez stulecia dochodziło do najróżniejszych nieprzyjemnych incydentów - jak "przypadkowe" zmieszanie prochów najmniej lubianego brata z proszkiem Fiuu albo transmutacja ciała ciotki w nowy stolik do kawy - Ministerstwo Magii ustaliło, że dyspozycje w sprawie losów owych szczątków mają być wyjawione w obecności kilku świadków.
Lupin machnął różdżką ponad pieczęcią, rozwinął pergamin i zaczął czytać.
- "Ja, Syriusz August Black, życzę sobie, by z moimi ziemskimi szczątkami zrobiono, co następuje: po skremowaniu moje prochy powinny zostać rozrzucone w przynajmniej jedno z następujących miejsc: po pierwsze: szuflada z bielizną..." - Lupin urwał, uniósł brwi i lekko poczerwieniał. Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Hermiona powstrzymała pisk. Lupin kontynuował: - Ee... cóż, pierwsze jest według mnie niewykonalne... a, drugie, zdecydowanie nie, trzecie... Boże. - Podniósł wzrok na profesor Sinistrę, która wyglądała na zgorszoną, a potem ponownie spojrzał na pergamin. - Cóż... myślę, że jeśli nie mamy obiekcji przed popełnieniem przestępstwa...
Dumbledore odchrząknął. Hermiona zauważyła, że dwoje aurorów Moody'ego, łysy czarnoskóry mężczyzna i młoda kobieta o wściekle różowych włosach, zdawało się powstrzymywać uśmiechy. Zerknęła na Snape'a i zobaczyła, jak jego wargi wykrzywiają się w imponujący grymas drwiny.
- Może szczegóły dopracujemy później - zaproponował Dumbledore. - Jutro rano w moim biurze, Remusie? I Harry oczywiście też.
Harry i Lupin kiwnęli głowami.
- Więc ustalone - powiedział Dumbledore. Machnął różdżką i urna uniosła się, po czym zawisła ponad jego ramieniem. Hermiona starała się zachować spokój na ten widok. - Ponieważ nie będziemy teraz rozrzucać prochów, myślę, że uroczystość można uznać za zakończoną. Przepraszam za tę obcesowość. Nimfadoro...?
Różowowłosa kobieta wystąpiła naprzód ze skinieniem. Pozbyła się uśmiechu i znów wyglądała uroczyście.
- Niektórzy z nas spotykają się w Trzech Miotłach, dyrektorze. Pomyśleliśmy, że Syriusz byłby zadowolony. - Znów się uśmiechnęła. - Podczas pobytu w ministerstwie wciąż opowiadał, że zamierza tu wrócić. Wszyscy są oczywiście mile widziani... ee... - Hermionie zdawało się, że Nimfadora (czy to naprawdę było jej imię?) zerknęła na ułamek sekundy na Snape'a. - Cóż, wszyscy są zaproszeni, naturalnie - Nimfadora skończyła pospiesznie i znów spojrzała na Dumbledore'a.
- Pozostawię to wam - powiedział Dumbledore i skierował się w stronę zamku, z urną Syriusza za plecami. Moody pokuśtykał za nim, wyraźnie mając ochotę na prywatną rozmowę na jakiś temat. W każdej innej sytuacji Hermiona usiłowałaby dociec sprawy. Teraz Ron musiał niemal wytrącić ją z osłupienia i udali się w kierunku Harry'ego i Lupina, których już otoczyli nieliczni uczestnicy pogrzebu. Chyba wszyscy chcieli złożyć kondolencje... za wyjątkiem Snape'a, który natychmiast i bez słowa odszedł. Hermiona uznała, że Dumbledore musiał go zmusić do przyjścia.
Kolejnym plusem wzrostu Rona było, że nie bał się go używać, nawet gdy wszyscy pozostali byli od niego starsi. Mamrocząc "przepraszam" i mocno trzymając jej rękę w swojej, Ron przeciskał się przez tłumek, aż znaleźli się koło Harry'ego i Lupina. Ona sama czekałaby uprzejmie, aż wszyscy się usuną, ale Harry spojrzał z wdzięcznością.
- W porządku, Harry? - spytał Ron raczej burkliwie.
- Tak, jasne - odparł Harry. Wciąż był bardzo blady. Hermiona chciała go objąć, pocieszyć w jakiś sposób, ale sprawiał wrażenie, jakby nie miał teraz na to ochoty. - Cieszę się, że przyszliście - dodał.
- Oczywiście, że przyszliśmy - powiedziała Hermiona i nie mogła wymyślić nic więcej. Ron też nie, oceniając po jego minie. Co można było powiedzieć?
- Moje kondolencje, chłopcy - rozległy się słowa profesora Flitwicka, któremu w jakiś sposób udało się brzmieć dostojnie pomimo piskliwego głosu i niewielkiej postury. - Był dobrym człowiekiem. To się stało o wiele za wcześnie.
Harry przełknął ciężko i skinął głową. Lupin wyciągnął rękę.
- Dziękuję, Filiusie.
- Moje również, Remusie - powiedziała profesor Sinistra. Już nie wyglądała na oburzoną. Pozostali profesorowie zbliżyli się, by złożyć kondolencje przed powrotem do zamku; na końcu przyszła profesor McGonagall w towarzystwie - ze wszystkich ludzi! - Fleur Delacour. Hermiona nigdy do końca nie zaakceptowała faktu, że ta francuska lafirynda jest profesorem, choć zmuszona była przyznać, że nauczanie Delacour w zeszłym roku nie było totalną katastrofą. Wyglądało więc, że będzie ich uczyć przez następny rok. Wydarzenie bez precedensu, jeśli chodziło o ich nauczycieli obrony.
- Moje kondolencje, panie Lupin, panie Potter - powiedziała McGonagall, ściskając po kolei dłonie Lupina i Harry'ego, tonem, jakby Lupin wciąż był jej uczniem. Hermiona zastanowiła się, czy podobnie McGonagall odzywała się do Lupina, gdy sam uczył w Hogwarcie. - Będziemy bardzo tęsknić za panem Blackiem.
- To prawda, Minerwo - odrzekł Lupin, przyjmując jej dłoń z uśmiechem. Harry tylko kiwnął głową. Sprawiał wrażenie, jakby nie był w stanie mówić. - Przykro mi, że musiałaś skrócić urlop. Dobrze się bawiłaś we Francji?
McGonagall zaróżowiła się lekko.
- Bardzo dobrze, dziękuję. - Delacour odchrząknęła. - Ach, tak... spotkał pan Fleur Delacour, panie Lupin? To ostatni zastępca na pana stanowisku.
- Uroczo - powiedział poważnie Lupin i uścisnął dłoń Delacour. - Dziękuję za przybycie, profesor Delacour. Podoba się pani w Hogwarcie? Ja uczyłem tu z przyjemnością.
- Bardzi, niż się spodziewalam - przyznała Delacour. Jej francuski akcent był wyraźniejszy niż pod koniec semestru i Hermiona zastanowiła się, czy ona też odwiedziła latem Francję. Potem Delacour obróciła się do Harry'ego. - Tak mi przikro - powiedziała cicho i szczerze. - Ta tragedia... tak niespodziewana, tak okropna.
- Dzięki - wymamrotał Harry. - Znaczy się, tak.
Ręka Lupina wróciła na ramię Harry'ego. Teraz, gdy Hermiona przyjrzała się lepiej, stwierdziła, że Harry'emu niezupełnie się to podobało, ale był zbyt uprzejmy, by ją strząsnąć.
- Jesteś pewien, że chcesz iść do Trzech Mioteł, Harry? - spytała.
- Tak myślę - odparł Harry. - Znaczy się, czemu nie? Tonks ma rację, Syriuszowi by to się podobało.
- Tonks?
Lupin wykrzywił wargi.
- Dumbledore nazywa ją Nimfadorą - wyjaśnił - ale ona tego nienawidzi. Używa więc nazwiska.
- Cholerna prawda - rzuciła Tonks zza Hermiony i Rona, a jej głos był zdecydowanie zbyt radosny jak na uczestnika pogrzebu. - Idiotyczne imię. Cóż, wygląda, że wszyscy, którzy mieli iść, już poszli, więc powinniśmy się zbierać... Mam nadzieję, że przyłączycie się do nas, panie profesor? - dodała w stronę Delacour i McGonagall. Hermiona czuła, że Ron obok zesztywniał. Musiała się z nim zgodzić. Na miłość boską, nie szli na przyjęcie urodzinowe!
- Dziękuję, ale nie - powiedziała McGonagall wciąż lekko zarumieniona. - W każdym razie ja nie przyjdę - dodała, rzucając spojrzenie na Delacour. - Nie decyduję za...
- Ja również odmówię - orzekła Delacour, uprzejmie przechylając głowę.
- Więc wszyscy już na pokładzie - ogłosiła Tonks. - Kingsley! Chodź tu, zbieramy się. - Łysy, czarnoskóry mężczyzna, który rozmawiał z Sinistrą, skinął głową i skierował się ku nim.
- Muszę powiedzieć, Tonks - oznajmił sucho Lupin - że potrafisz utrzymać uroczysty nastrój w najbardziej godny uwagi sposób.
- Och! - Tonks miała na tyle wdzięku, by się zawstydzić, gdy spojrzała na Harry'ego. - Przepraszam... pomyślałam tylko...
- Nic nie szkodzi - powiedział Harry i ku zdumieniu Hermiony nawet się uśmiechnął. Był to drobny uśmiech, nie do końca przekonujący, ale jednak uśmiech. - Rozumiem, dlaczego Syriusz cię lubił.
Nareszcie Tonks wyglądała odpowiednio uroczyście, gdy położyła dłoń na drugim ramieniu Harry'ego.
- Pożegnajmy go więc w sposób, który by mu się podobał.
* * *
Osobiście Ron był zdania, że Syriusz doceniłby nieco bardziej awanturnicze pożegnanie, ale z kolei to mogłoby nie być odpowiednie. Tymczasem wszyscy - Ron, Hermiona, Harry, Lupin, Tonks i Kingsley Shacklebolt - siedzieli wokół stołu w Trzech Miotłach, starając się wyglądać radośnie i kompletnie w tym zawodząc. No, Harry nawet nie starał się, siedział tam tylko - blady, zamyślony i milczący.
Ron nie mógł obwiniać Harry'ego, nie był nawet zdziwiony jego zachowaniem. Harry nigdy nie był rozmowny. Zwłaszcza ostatniego roku. Być może to wszystko zaczęło się wraz ze śmiercią Cedrika Diggory'ego, o której nigdy nie chciał dyskutować, i po prostu narosło. Sytuacji nie polepszał fakt, że Ron i Hermiona bardziej byli w tym czasie zainteresowani sobą niż Harrym.
Nie mógł powstrzymać ukłucia winy. Hermiona była cudowna, kiedy nie doprowadzała go do szału, ale nie znaczyło to, że nie powinien poświęcać trochę więcej czasu najlepszemu kumplowi. Oboje powinni. Przecież wystartowali jako trójka najlepszych przyjaciół, więc niezupełnie w porządku było odepchnięcie Harry'ego w taki sposób. Ron nic nie mógł poradzić na swoje uczucie do Hermiony, a ona na swoje do niego, ale... powinni byli lepiej o to zadbać. Wciąż jeszcze mogli.
Ron popatrzył na Harry'ego, ściskającego whisky, którą po kryjomu kupiła mu Tonks. Nikt się nie sprzeciwił, choć Ron był zupełnie pewien, że on i Hermiona będą musieli się zadowolić piwem kremowym. Cóż. Harry i tak nie sprawiał wrażenia, że mu smakuje.
- Byłem dopiero w drugiej klasie, gdy wy wszyscy byliście już w siódmej - mówił Shacklebolt do Lupina. - Pewnie mnie nie pamiętasz...
- Ee - odparł Lupin uprzejmie.
- Właśnie - powiedział Shacklebolt z miłym uśmiechem. - Byłem w Ravenclawie, co tym bardziej utrudnia sprawę. Ale wiedziałem o waszej czwórce. Wszyscy wiedzieli. Uwielbialiśmy was, zwłaszcza Blacka. Był taki zabawny, zawsze potrafił nas, młodszych, rozśmieszyć.
Lupin uśmiechnął się.
- Jestem pewien, że robił to celowo. Cokolwiek nie mówić o Syriuszu, uwielbiał, gdy go podziwiano.
- Później już nie - wtrącił cicho Harry i wszyscy obrócili głowy, by na niego spojrzeć. Niewielki grymas goryczy wyginał kąciki jego ust. - Kiedy ministerstwo oczyściło go z zarzutów, dostał całą masę podarunków miłosnych od różnych wiedźm. Chyba go to przerażało.
Teraz Lupin zachichotał.
- Chyba żartujesz. Rozkoszował się tym w szkole. Podejrzewam, że po prostu wyszedł z... z wprawy... - Jego głos zamilkł, a Ron słyszał słowa, które nie zostały wypowiedziane: wyszedł z wprawy, siedząc przez dwanaście lat w więzieniu za coś, czego nie zrobił, a teraz nie żyje i nigdy już nie będzie miał okazji, by tę wprawę na nowo nabyć.
Inni pomyśleli sobie to samo. Wszyscy patrzyli w stół. Wtedy Harry powiedział to, czego Ron lękał się od początku:
- To moja wina. Powinienem był z nim zostać.
- Harry, nie - surowo zawołali w tym samym momencie Hermiona i Lupin. Lupin ciągnął: - W tej chwili koniec z tymi bzdurami. Nie mogłeś niczego zrobić, a Syriusz nie pragnął niczego bardziej niż twojego bezpieczeństwa.
Harry odsunął od siebie szklankę z whisky, wydymając wargi z goryczą, choć wcale nie pił.
- Byłbym bezpieczny. Aurorzy wiedzieli, kiedy włączył się alarm, prawda? - Rzucił ostre spojrzenie Tonks i Shackleboltowi, którzy wyglądali nieswojo. - Nie musiałem uciekać. Gdybym został i pomógł, odpierałby ich dłużej. Zanim przybyliście.
- Być może - zgodził się Lupin. Hermiona gwałtownie nabrała powietrza, a Ron zastanowił się, czy Lupin nie oszalał. Tego Harry nie potrzebował... - A być może nie - dodał Lupin. - Nie wiemy, co by się stało, Harry. Może obaj byście przeżyli. A może złapaliby was obu, co byłoby o wiele gorsze. Zastanów się: Syriusz, największy ryzykant, wiedział, że nie wolno nam tak ryzykować. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
Dla Rona brzmiało to okropnie zimno i cynicznie - mówić do Harry'ego, jakby był przedmiotem, który trzeba chronić, elementem w szachowej strategii. Ale poskutkowało lepiej niż odwoływanie się do jego uczuć. Harry nie był już tak blady i rozchwiany, choć jego wargi wciąż zaciskały się w cienką linię, a oczy patrzyły stanowczo i twardo.
- Syriusz nie wiedział wszystkiego - powiedział. - Nie wie... nie wiedział, co potrafię, a czego nie. Wy też nie. Wiem, że wszyscy chcą mnie chronić. Wiem to. Wolałbym tylko, byście zapytali, czego ja chcę.
- Nie chodzi o to, czego chcesz, Harry - stwierdziła Hermiona, brzmiąc na zmartwioną. - Profesor Lupin ma rację. - Ron powstrzymał jęk. Powinna już wiedzieć, że to nie pomoże. Ściszyła głos. - Sam-Wiesz-Kto panoszy się i uwalnia śmierciożerców z Azkabanu, nikt z nas nie może robić po prostu tego, co mu się podoba, musimy myśleć o tym, co jest najlepsze dla wszystkich...
- Łatwo ci mówić - rzucił Harry zimno, ale Hermiona kontynuowała.
- ...a najlepsze dla wszystkich jest, żebyś żył. I to nie wszystko, Harry, nie wiesz, że troszczymy się o ciebie? Chcemy, byś był bezpieczny. My...
- Nie powiedziałaś przypadkiem, że nie chodzi o to, czego się chce? - warknął Harry. - W porządku. Rozumiem. To zresztą nie ma znaczenia. Ja żyję, a Syriusz nie.
- Harry... - zaczął Lupin.
- Nic nie mogę zrobić. Nie przywrócę mu życia, chociaż chciałbym. Ale... - Dłonie Harry'ego zacisnęły się w pięści. - Ale to się już nie powtórzy.
Ron zaczął czuć się nieswojo.
- Spokojnie, chłopie - powiedział. - Znaczy się... Wiem, że jesteś zły... ale jest cholerna wojna i nie możesz tak po prostu mówić, że nie będzie więcej... - Nie chciał mówić "ofiar". Nie kiedy Syriusz był jedną z nich.
- Nie mogę? - Harry wygiął wargi w drwinę niemal tak imponująco jak Snape.
- Nie, nie możesz - warknęła Hermiona. - Co zamierzasz zrobić, pokonać Sam-Wiesz-Kogo sam jeden? - Spojrzała przestraszona. - Nawet nie myśl o takim...
- Nie myślę. Niedobrze mi się robi, kiedy wszystkim się wydaje, że wiedzą, o czym myślę. To się już nie powtórzy. Nigdy. - Zanim Ron zdążył domyślić się, co do diabła to miało znaczyć, Harry nagle podniósł się od stołu. - Przepraszam. Powinienem wracać już do Hogwartu. Nie nadaję się na przyjęcia.
Tonks też wstała, i to tak szybko, że uderzyła kolanem o blat.
- Auć! Auć. W porządku, Harry, rozumiemy... to był ciężki dzień dla nas wszystkich. Dla ciebie zwłaszcza, oczywiście, nie miałam na myśli... - Urwała. - W porządku.
- Wszyscy pójdziemy - zadecydował Shacklebolt. - Niemądrze, by w tych czasach któreś z nas chodziło samemu. I robi się ciemno.
Spacer do Howartu przebiegł w napięciu i ciszy. Tonks, Shacklebolt i Lupin uważnie obserwowali okolicę na wypadek jakichkolwiek kłopotów, więc Ron i Hermiona sami musieli rozweselić Harry'ego. Problem w tym, że Harry'ego nie można było rozweselić, gdy wpadał w taki nastrój - to było jak łaskotanie jeża po kolcach. Ron nie mógł wymyślić nic, co mógłby powiedzieć, a jeśli oceniać po ciszy, Hermiona też nie. Harry sprawiał wrażenie, jakby znajdował się w innym świecie, patrząc w przestrzeń na coś, co tylko on mógł widzieć.
Kiedy doszli do szkoły, Tonks i Shacklebolt udali się do biura Dumbledore'a. Ron zastanawiał się, czy Moody wciąż tam jest. Po raz pierwszy Harry spojrzał w oczy Ronowi, Hermionie i Lupinowi. Potem bezradnie wzruszył ramionami.
- Przepraszam - powiedział. - Ja... wiem, że mówię szalone rzeczy. Nie mogę poradzić. To wszystko nie tak.
Z miejsca mu przebaczyli. Ron miał ochotę objąć go, ale wyglądałoby to trochę dziwnie, więc niezręcznie poklepał go po ramieniu.
- Nie przejmuj się - odparł. - Chodź, przyda ci się towarzystwo. Smutno musi być we Wieży, kiedy stoi sama pusta...
- Zostaję w lochach - oznajmił Harry, jakby zupełnie nie uważał tego za dziwne. - Tam jest bezpieczniej.
- Ugh - wyraził swoje zdanie Ron, ale Hermiona pokiwała głową.
- Z pewnością niewielu by cię tam szukało. Jeśli ktokolwiek by cię szukał... Choć nikt nie będzie. Jestem pewna, że tam jest bardzo bezpiecznie - dodała pospiesznie. - Ale bądź ostrożny.
- Dobrze - odrzekł Harry. - I dzięki, Ron, ale wolę być sam. W tej chwili nie mam ochoty widzieć się z nikim.
Ron skinął.
- Ale daj znać George'owi, dobra? - poprosił. - Martwi się o ciebie.
- Co? Och - powiedział Harry. - Racja. Tak zrobię.
Lupin odchrząknął i wszyscy podskoczyli z poczuciem winy. Ron zapomniał, że Lupin wciąż tam był.
- Zobaczymy się później, prawda, Harry?
- Tak - odparł Harry. - Dobrze.
- A my spotkamy się w biurze Dumbledore'a jutro rano, by omówić... kwestię szczątków - dodał Lupin, a jego ostatnie słowa brzmiały ochryple i przez chwilę Ron widział, jak jego twarz okrywa cień. Tak martwił się o Harry'ego, że nie pomyślał nawet, jak musi się czuć Lupin, gdy zginął jeden z jego najlepszych przyjaciół.
Harry jednak chyba nie zauważył tego przebłysku rozpaczy Lupina. Powiedział tylko:
- Dobra, okej. Do zobaczenia jutro - i skierował się ku schodom prowadzącym do lochu, z lekko zgarbionymi ramionami, zlewając się z cieniami, aż stracili go z widoku.
* * *
Snape nie wiedział, czego się spodziewał w związku z pogrzebem. Nie wiedział nawet dokładnie, dlaczego zdecydował się pójść. Powiedział Harry'emu, że będzie, ale Harry nie prosił go o to; po prostu wydawało się jedną z tych rzeczy, jakie powinno się zrobić. Miał też świadomość, że z pewną przyjemnością zobaczy urnę pełną martwego Syriusza Blacka. Jednak jego obecnością urażeni byli wszyscy - za wyjątkiem Harry'ego, który sprawiał wrażenie, że nawet nie zdaje sobie z niej sprawy. Wrócił więc do swojego mieszkania, czekając na Harry'ego, ponieważ sama myśl o uczestnictwie w "świętowaniu" w Trzech Miotłach była śmiechu warta.
Harry przebywał u niego od czasu, kiedy zamordowano Blacka. Tamtej nocy, w skrzydle szpitalnym, popatrzył na Snape'a tym dziwnym, spokojnym uśmiechem - "Nic mi nie będzie" - a potem, równie szybko, uśmiech zniknął, i Harry znów patrzył bez wyrazu i w oszołomieniu. "Chcę iść z tobą" powiedział. "Eliksir nasenny nie zadziałał. Powiedz pani Pomfrey, że Dumbledore kazał mi iść. Powiedz jej cokolwiek. Nie zamierzam tu zostać." "Dumbledore..." "Nie będzie miał nic przeciwko."
I nie miał. Oczywiście oficjalnie Harry nie mieszkał ze Snape'em; dano mu pokój, kilka drzwi dalej w korytarzu, gdzie znalazły się wszystkie jego rzeczy. Ale nie przebywał tam. To nie miało zupełnie znaczenia, skoro poza nimi dwoma nie było tam nikogo.
Tamtego samego poranka do Snape'a przyszedł Dumbledore i spytał - przez całą rozmowę zupełnie nieprzenikniony - czy Snape zgodziłby się nauczać Harry'ego obrony przed czarną magią w czasie wakacji. Snape był zaskoczony, nie, zaszokowany, choć po zastanowieniu doszedł do wniosku, że nie powinien być. Tego lata Harry zetknął się ze śmiercią bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i musiał się dobrze przygotować na wypadek, gdyby przyszło mu stawić czoła podobnym groźbom w przyszłości. Nie mógł zawsze polegać na swoim szczęściu. A Snape mógł się upewnić, że tak nie będzie.
Poza tym... czy nie tego właśnie od dawna pragnęli? Harry poprosił Snape'a o lekcje obrony pod koniec ostatniego semestru. To by było dla niego dobre. Dla nich obu.
Zupełnie jakby Snape przywołał go myślami, Harry cicho otworzył drzwi, a potem cicho zamknął je za sobą, zupełnie jakby był rok szkolny i musiał się zakradać. Ale nie musiał - latem nie było w lochach nikogo poza nimi - i Harry nie nosił swojej peleryny niewidki. Przez pokój też przeszedł bez dźwięku, po czym opadł na krzesło. Było za ciepło, by rozpalać w kominku, ale Harry przez moment patrzył na puste palenisko.
Snape usiłował jakoś rozpocząć rozmowę.
- Jak... - zaczął.
- Czy mogę tu po prostu posiedzieć? - spytał Harry.
Snape wstał po książkę. Siedzieli w ciszy, Harry patrzył w kominek, Snape usiłował czytać, co momentami nawet mu się udawało. Harry w ogóle nie chciał rozmawiać ze Snape'em o śmierci swojego ojca chrzestnego. Snape wcale tego nie oczekiwał. Od tego byli Granger i Weasley.
Harry nie chciał też seksu, a tego Snape się nie spodziewał. Z doświadczenia wiedział, że podczas stresu czy kłopotów Harry gorliwie szukał przyjemności fizycznych, które pozwalały mu odwrócić uwagę, uwolnić się - albo jedno i drugie. Niepokojąca była myśl, że śmierć Blacka pozbawiła go tak wiele energii i napędu. Czy więź między nimi naprawdę była tak silna?
Dzięki Bogu, on już nie żyje.
Gdy minęły prawie dwie godziny, Snape spojrzał na zegar. Dochodziła dziesiąta.
- Powinieneś coś zjeść - powiedział.
- Jadłem w pubie - oznajmił Harry, otrząsając się z zamyślenia i rzucając spojrzenie na Snape'a, po czym znów zwrócił wzrok na kominek.
- Chodź więc do łóżka.
- Nie chce mi się spać.
Snape stłumił westchnienie. O ile Harry nie stracił wreszcie zainteresowania jego osobą - a ostatnie dni nie wskazywały na to - ten stan rzeczy nie potrwa długo. Wkrótce będzie szukał pociechy, a Snape z przyjemnością go ją obdarzy. Ale poza kwestią seksu brak snu Harry'ego był niepokojący. Snape teraz zaczął dostrzegać, co już wcześniej niepokoiło Blacka i Dumbledore'a: na ile Snape mógł powiedzieć, przez kilka ostatnich dni Harry spał bardzo niewiele albo wcale. Być może było to jedynie konsekwencją smutku i gniewu, i nie miało żadnych negatywnych skutków, ale nie można było tego kontynuować.
- Więc napij się herbaty - zasugerował, chwytając puszkę. - Pozwól mi chociaż na to.
- W porządku - powiedział Harry obojętnie.
Snape zamiast zwykłej herbaty zaparzył czajniczek rumianku. Do filiżanki Harry'ego - gdy miał pewność, że nie jest obserwowany - dodał pięć kropel najsilniejszego eliksiru nasennego, jaki miał w swoich zbiorach. Choć nie tak mocny jak Wywar Żywej Śmierci, był o wiele silniejszy niż to, co zwykle dawała Pomfrey uczniom; lepiej, Harry nie wyczuje go w herbacie.
Harry mechanicznie popijał z filiżanki. Snape upewnił się, że wysączył do ostatniej kropelki, i gdy pili, znów zamyślił się o pogrzebie. Obecność Lupina, choć nieuchronna, drażniła go. Co więcej, była groźna. Pomijając niebezpieczeństwo, jakie stanowiła dla Harry'ego (i wszystkich innych) drobna przypadłość Lupina, Lupin musiał wbić sobie do kudłatego łba, że powinien spróbować zastąpić Blacka w życiu Harry'ego. Byłby idealnym ojcem zastępczym. Pałętając się wokół. Węsząc.
Palce Snape'a zacisnęły się na filiżance. Wszystko wymykało mu się z rąk i to o wiele za szybko. Na samym początku powiedział sobie, że ich mały romans nie będzie trwać wiecznie. Powiedział sobie, że musi być gotowy na koniec, może nawet w formie własnego publicznego pohańbienia. Takie przygotowania były trudne podczas szóstego roku Harry'ego. Jeszcze trudniejsze podczas lata, kiedy był pewien, że koniec jest nieuchronny. A od nocy, gdy zginął Black - kiedy nie wiedział, czy Harry też nie będzie zimnym trupem, zanim przybędą aurorzy - wydawało się niemożliwe. Black, Lupin, Dumbledore, śmierciożercy, Voldemort, oni wszyscy... spiskowali, by odebrać mu jedyne, czego - Snape zaczynał rozumieć - straty by nie zniósł.
I obwiniać mógł tylko siebie.
- To zabawne - głos Harry'ego zakłócił ciszę. Patrzył teraz w pustą filiżankę. - Znaczy się, Syriusz... ja...
Harry zamierzał rozmawiać o Blacku? Kolejne nieoczekiwane rozstrzygnięcie. Snape nie był w stanie okazać ani trochę wiarygodnego współczucia dla Blacka, ale swoją twarzą pokerzysty mógł zachwycać. Pora się do tego uciec.
- Przez dwanaście lat był w więzieniu - powiedział wreszcie Harry. - A potem wydostał się i podróżował po całym świecie, widział tak wiele. Nawet jeśli musiał udawać, że jest Ła... psem, nawet jeśli narażał się na niebezpieczeństwo z polecenia Dumbledore'a... lubił podróżować. Nie lubił się gnieść w zamknięciu.
Snape powstrzymał uwagę o psiej budzie. Chwilę później Harry kontynuował, a w jego głosie brzmiała dezorientacja.
- Ja nigdzie nie byłem - stwierdził. - Nigdy nie widziałem nawet oceanu.
- Zobaczysz - powiedział spokojnie Snape, choć był zaniepokojony. Nie oczekiwał, że konwersacja potoczy się w taki sposób, i nie był pewny, co to może oznaczać. - Czy może uważasz się za tak starego człowieka, że dni podróży są już za tobą?
- Ja... nie wiem - odparł Harry i potrząsnął głową. - Ja, uch... - Znów potrząsnął. - Przepraszam. To był długi dzień. Brakuje mi chyba zajęcia.
Snape uznał, że zmiana tematu to dobry pomysł.
- Już niedługo. Dumbledore spytał mnie rano, czy mógłbym udzielać ci dodatkowych lekcji z obrony przed czarną magią. - Zamilkł, czekając na reakcję. Kiedy nie doczekał żadnej, kontynuował: - Jesteś zadowolony? Tego chciałeś... przedtem. - Przed wszystkim. Przed trzydziestym pierwszym lipca.
Harry w ogóle nie wyglądał na zadowolonego, ale wyglądał na umiarkowanie zamyślonego, mówiąc:
- Tak. Cieszę się. Możemy zacząć jutro?
- Tak planowałem.
- Więc dobrze. Jestem zmęczony. Może powinniśmy iść do łóżka.
Snape skinął, starając się ukryć zadowolenie. Rozebrali się, nie zawracając sobie głowy koszulami nocnymi i piżamami, ale kiedy położyli się do łóżka, Harry nie zwinął się w ramionach Snape'a jak zazwyczaj. Położył się możliwie najbliżej niego, jednak nie dotykając go, oparł głowę na poduszce i zamknął oczy. Po chwili obrócił się na bok, a jego oddech stał się głęboki i równy.
Snape zmarszczył czoło w ciemności, ale postanowił złożyć to na karb napięcia i nieprzyjemności dnia. Przed nimi były kolejne nieprzyjemności: bez wątpienia Black zostawił jakiś testament i bez wątpienia większość jego majątku - który musiał być znaczny - przejdzie w ręce Harry'ego. Snape uśmiechnął się bez rozbawienia. Gdyby i on wkrótce zginął, Harry Potter znalazłby się w posiadaniu dwóch ogromnych spadków, które mógłby roztrwonić, w jakikolwiek sposób by zechciał. Szczęściarz.
Rozmyślając o tym, Snape dopiero po dziesięciu minutach zorientował się, że pomimo powolnego, miarowego oddechu Harry nie śpi.
Łatwo mógł to stwierdzić, gdy już zwrócił uwagę. Wiele razy obserwował Harry'ego podczas snu i znał sposób, w jaki on leży, w jaki zajmuje materac, w jaki cmoka, od czasu do czasu pociąga nosem, porusza nogami. Z całą pewnością nie leży jak kołek.
Snape zamknął oczy, pozwolił ciału rozluźnić się, a oddechowi stopniowo zwolnić, aż zdawało się, że on sam mocno śpi. Być może jeśli Harry będzie miał świadomość, że nikt mu się nie przygląda, łatwiej będzie mógł... a może po prostu eliksir jeszcze nie zadziałał...
Co jakiś czas Snape budził się w ciągu nocy i za każdym razem Harry nie spał. To nie powinno być możliwe; cztery krople eliksiru sprowadziłyby na dorosłego mężczyznę kamienny sen na siedem godzin. Dał Harry'emu pięć kropel, skoro eliksir Pomfrey zawiódł.
Powinien zapytać Harry'ego, dać mu do zrozumienia, że ta farsa nie zmyli Snape'a. Ale nie potrafił zmusić się, by powiedzieć cokolwiek, nawet jeśli Harry musiał już wiedzieć, że Snape też tak naprawdę nie śpi. To było idiotyczne: leżeć tam obok siebie przez całą noc i nie odzywać się. To była jedyna okoliczność, gdy kiedykolwiek rozmawiali: w łóżku, w ciemności. Ale Snape wiedział - choć nie wiedział, skąd wie - że jeśli podniesie ten temat, spowoduje szczelinę, której nie będzie mógł zamknąć. Jakiekolwiek miał pytania, Harry nie odpowie. Nie teraz. Więc Snape da mu czas. Potrafił być bardzo cierpliwy, kiedy musiał.
Wreszcie, około dwie godziny przed świtem, Harry zasnął. Jakby jego ciało czekało na ten sygnał, Snape również zapadł w sen. Czuł ulgę. To prawda, Harry Potter czasami wdawał się w większe kłopoty podczas snu, niż większość ludzi podczas czuwania, ale mimo wszystko - Snape nic nie mógł poradzić, że czuł, że podczas snu był najbezpieczniejszy.
* * *
Mama mówi Konradkowi dnia pewnego:
Ja wychodzę, sam zostajesz tu, kolego
Lecz pamiętaj, co ci powiem, mój ty malcu
Kiedy mamy nie ma w domu, nie ssij palców.
Wielki olbrzym-krawiec zawsze wtedy wchodzi
Kiedy ssą paluszki tacy chłopcy młodzi
Zaledwie pomyślą, co chcieć tutaj może
Olbrzym swe wielgachne nożyce wyłoży
Ciach! - ucina kciuki do cna im. A potem,
Zapamiętaj, nie odrosną już z powrotem.
Jako dziecko Walden Macnair miał nawyk ssania kciuka i nic nie mogło go od tego odzwyczaić. Miał też ojca z różnymi fobiami i matkę z zamiłowaniem do pouczających przypowieści. Gdy przypowieści zawodziły, uciekała się do klapsów i szarpania za uszy.
Ale jedna przypowieść nie zawiodła: opowieść o małym Konradku, niegrzecznym chłopcu, który ssał palce pomimo ostrzeżeń mamy przed strasznym krawcem. I gdy któregoś dnia mama wyszła po zakupy... niegrzeczny Konradek ssał kciuk, a krawiec... swoimi nożycami...
Macnair przestał ssać kciuk bardzo szybko po usłyszeniu tej opowieści. To powinno go było ocalić.
Tylko że nie ocaliło. Matka pokazał mu także ilustracje. Biedny mały Konradek w czerwonym sweterku... i najgorszy ze wszystkich, krawiec, z nożycami, wpadający przez drzwi z parą nożyc tak wielkich jak on sam, z rozwianymi czerwonymi włosami, zachwycony, że może obciąć Konradkowi oba kciuki, a Konradek broczy krwią i podryguje, i woła po pomoc, a nikt nie przychodzi...
Mały Walden szybko zdał sobie sprawę, że krawcowi nie wolno ufać. Bardzo chętnie zrobi krzywdę, bo bardzo to lubi. Przyjdzie po ciebie, nawet jeśli już nie ssiesz kciuka. Jedynym rozwiązaniem było stać się silnym, bardzo silnym, by mężczyzna z nożycami nie mógł go pokonać. Macnair tak zrobił. Szybko nauczył się krzywdzić inne dzieci, by krawiec zobaczył, że są słabe, że są łatwą ofiarą w porównaniu do Macnaira. Najpierw przyjdzie po nie. I Macnair szybko przekonał się, jak zabawne jest krzywdzenie dzieci. Ich matki zabroniły mu przychodzić na zabawy.
I w pewien sposób Macnair zaczął bać się krawca bardziej niż kiedykolwiek. Ponieważ on sam bardzo chętnie krzywdził innych, bo to lubił. Co oznaczało, że przez cały czas miał rację w kwestii złego krawca. Co oznaczało również, że zawsze musi być ostrożny...
Ale teraz był dorosły. Krawiec krzywdzi tylko dzieci. Macnair zastanawiał się, dlaczego tak się bał. Zastanawiał się, dlaczego - skoro tak się bał - siedzi po prostu tutaj przy biurku, w swoim gabinecie na górze, pisząc zakodowany list do Rudolfa i Bellatrix Lestrange. Zapomniał, o czym był ten list.
Litery nagle przestały mieć sens i zaczęły tańczyć po całej kartce. Potem ułożyły się w kształt Mrocznego Znaku i tkwiły tak na pergaminie, patrząc na niego. Mrowiło go w kciukach. On...
Za jego plecami drzwi do gabinetu były zamknięte, ale usłyszał skrzypienie, jakby ktoś postawił stopę na najniższym schodku.
To nie mógł być...
Wtedy rozległ się miarowy tupot, odgłos kogoś, kto wbiega na górę z maksymalną prędkością, i Macnair krzyknął, chciał zerwać się ze krzesła, by zakluczyć drzwi, zanim zostaną otwarte, ale nie mógł się ruszyć, a dudnienie na schodach było coraz głośniejsze i
Nagle - drzwi się otwierają i wpada On.
Macnair zobaczył długie, czerwone włosy i płonące żółte oczy, i te wąskie usta rozciągnięte w grymasie
Wielki, nogi ma czerwone - nożyce w dłoń!
i Macnair wiedział, że krawiec tylko czekał, czekał przez cały ten czas, a stawanie się silnym i okrutnym nic nie dało...
Patrzcie, dzieci! Oto przyszedł olbrzym-krawiec
Tego, co ssał palce, kciuków wnet pozbawi!
* * *
Za wiele rzeczy Remus Lupin uwielbiał Albusa Dumbledore'a, ale akurat fakt bycia rannym ptaszkiem bez wątpienia go przerażał. Nie można powiedzieć, by dyrektor był radosny - byłoby to niewłaściwe, biorąc pod uwagę okoliczności - ale niezaprzeczalnie był trzeźwy i przygotowany na nowy dzień. Tak naprawdę na granicy szczęśliwości.
- Dzień dobry, Harry, Remusie - Dumbledore przywitał ich i poprosił, by usiedli przy małym stoliku w alkowie, na uboczu biura. Harry i Lupin zajęli dwa krzesła obite czarną skórą, które zaskrzypiały przy tym niegrzecznie. Dumbledore usadowił się w wymoszczonym czerwonym fotelu, który, gdy Lupin przyjrzał się bliżej, zdawał się oddychać. Dumbledore wziął z tacy ciasteczko, opuścił rękę i szybko wepchnął je pod poduszkę, na której siedział, uważając, by nie włożyć do środka kościstych palców. Fotel sapnął i schrupał.
Lupin zerknął na Harry'ego. Uznał, że Harry wygląda na wypoczętego. Starał się być zadowolony, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak zmartwiony i spięty Harry był podczas pogrzebu Syriusza. Ale było coś w spojrzeniu Harry'ego - spojrzeniu spod opadniętych powiek, leniwym, niemal zadowolonym - czego Lupin nie potrafił zrozumieć ani czuć się z tym dobrze. Było równie złe jak żwawość Dumbledore'a; nie, było czymś gorszym.
Kiedy Lupin znów spojrzał na Dumbledore'a, dyrektor skończył już poklepywać oparcie fotela i patrzył na nich obu uroczyście.
- To nie zajmie dużo czasu - stwierdził. - Jak wiecie, musimy postanowić, co uczynimy ze szczątkami Syriusza. - Wskazał na znajdujący się obok wielkiego biurka kominek, na obramowaniu którego Lupin dostrzegł urnę Syriusza. - Pomyślałem, że wy dwaj, znając go najlepiej, będziecie mieli bardziej... aa... odpowiednie sugestie niż on sam.
Lupin nie potrafił powstrzymać uśmiechu. To miało sens: że Syriusz nie brał śmierci bardziej poważnie niż brał wszystko inne.
- Nie mieliśmy tyle czasu na rozmowy, ile byśmy chcieli - powiedział głośno, choć nie był pewien, czy to zupełna prawda. Przez całe lato zdobył się na napisanie do Syriusza jednego jedynego listu, na który zresztą nie dostał odpowiedzi. Lupin założył, że Syriusz był po prostu zajęty zapoznawaniem się z Harrym. Wydawało mu się, że powinien czuć się przez to zraniony, ale potrafił przywołać jedynie pewne poczucie zmęczenia i smutku. - Oczywiście, są miejsca, które zawsze lubił. Na przykład Hogwart. - Uśmiechnął się ponownie. - Wiem na pewno, że podobałaby mu się możliwość użyźnienia ludożerczych konopi profesor Sprout.
Harry spojrzał na Lupina ze zdumieniem.
- Profesor Sprout hoduje...
- Są przydatne w wielu zaklęciach i eliksirach - wtrącił gładko Dumbledore. - I dobrze ukryte przed ciekawskimi uczniami, jeśli mogę dodać.
- Przed większością ciekawskich uczniów owszem - zgodził się Lupin.
- Och - powiedział Dumbledore.
- A więc zróbmy to - zaproponował Harry.
- Rozumiem was - przyznał Dumbledore - ale czy nie powinniśmy mieć trochę więcej szacunku, Remusie? Lubił dowcipy, ale był też bohaterem.
Z twarzy Harry'ego zniknął wyraz zaskoczenia, a także ostatnie ślady odrętwienia. W jego oczach pojawił się cień i Remus skrzywił się.
- Możemy wrzucić jego prochy do jeziora - zaproponował z niewielkim przekonaniem, pospiesznie usiłując coś wymyślić, by mieli tę makabryczną sprawę już za sobą. Usprawiedliwiał ten fakt rozumowaniem, że gdyby odwrócić ich pozycje, Syriusz wsypałby jego prochy do najbliższej grządki i poszedł święcić jego pamięć do nieprzytomności, ponieważ ostatecznie życie było dla żywych.
- Lubił pływać - powiedział głucho Harry. - Pływać łódką też, i łowić ryby. Niedaleko chaty był staw.
- Więc ustalone - oznajmił Dumbledore. Uniósł dłoń, jakby zamierzał poklepać Harry'ego po ramieniu. Ale w tym momencie Harry zacisnął ręce na kolanach i ręka Dumbledore'a opadła z powrotem na oparcie. - Doskonale. Remusie, bez wątpienia chcecie się tym zająć we dwóch.
- Oczywiście - odparł Lupin, nieco urażony faktem, że Dumbledore nie zaproponował swojego uczestnictwa. - Zaraz po tym spotkaniu, jeśli jesteś na siłach, Harry?
- Okej - zgodził się Harry, ale Dumbledore wtrącił:
- Właściwie, Remusie, muszę z tobą chwilę porozmawiać. O ile mogę opóźnić waszą misję?
- Och - powiedział Lupin. - W porządku. Harry, nie masz nic przeciwko?
- Czemu miałbym mieć coś przeciwko? - spytał Harry i wstał. Potem popatrzył na Dumbledore'a, a jego spojrzenie było nie do odczytania. - Czy mogę odejść, sir?
- Możesz - odparł Dumbledore, spoglądając z troską. Obaj z Lupinem patrzyli, jak Harry, trzymając plecy prosto, zmierza ku wyjściu. Stanął przy biurku Dumbledore'a i wziął urnę z prochami Syriusza, nie pytając, czy może, po czym wyszedł. Dumbledore w żaden sposób go nie powstrzymał.
Gdy drzwi zamknęły się za Harrym, Lupin odwrócił się do Dumbledore'a.
- Czego pan sobie ode mnie życzy?
- Chodzi właściwie o to - oznajmił Dumbledore, pochylając się do przodu i ściągając srebrne brwi, co nadało jego twarzy jeszcze bardziej uroczysty wyraz. - O Harry'ego. Nieco się o niego martwię.
- Naturalnie - powiedział Lupin, zbierając siły na to, co spodziewał się usłyszeć.
I usłyszał.
- Oczywiście, robię, co w mojej mocy - kontynuował Dumbledore. - Podjąłem pewne środki. Ale potrzebuję też twojej pomocy.
- Oczywiście. Jakie środki?
Dumbledore popatrzył na niego bez wyrazu.
- Harry potrzebuje w swojej rozpaczy czegoś, na czym mógłby się skupić. Do czasu rozpoczęcia roku szkolnego Severus zgodził się dawać mu prywatne lekcje obrony przed czarną magią.
Lupin gapił się na niego.
- Że... co? Harry? Severus?
- Obaj się zgodzili - powiedział Dumbledore. Zamknął oczy i pociągnął łyk herbaty. - Czasy się zmieniają, Remusie. W rzeczy samej, zmieniają się bardzo szybko. Przyznaję, że nie jestem już w stanie nadążać za wszystkim.
- Och. Cóż, rozumiem - stwierdził Lupin, wciąż oszołomiony. Nie potrafił sobie wyobrazić, co mogło zmusić Harry'ego i Severusa Snape'a do współpracy w jakiejkolwiek zgodzie. Śmierć Syriusza mogła być swego rodzaju katalizatorem, kryzysem, w przypadku Harry'ego - ale dlaczego Severus miałby się zgodzić? Czyżby miał nadzieję, że uzyska jakiś wpływ na chłopaka w czasie, gdy ten jest tak podatny? W tej kwestii boleśnie się zawiedzie. Harry Potter potrafił dbać o samego siebie i był całkowicie niezależny.
- Jednak chciałbym także twojej pomocy, Remusie - powiedział Dumbledore. - Jak wiesz, Severus potrafi być... powściągliwy. Ma skłonność zachowywać wszystko dla siebie. Zawsze tak było.
- Ee... tak - zgodził się ostrożnie Lupin, zastanawiając, do czego zmierza ta rozmowa.
- W tym celu chcę cię poprosić, byś został w Hogwarcie. Przynajmniej na razie. Byś zapewnił Harry'emu towarzystwo, byś zechciał być ramieniem, na którym może się wypłakać.
Lupin przypomniał sobie wyprostowane plecy chłopca, który właśnie wyszedł z gabinetu, i stwierdził, że nie wyobraża go sobie wypłakującego się na jego ramieniu czy czyimkolwiek innym.
- To ma być mój zakres obowiązków? - spytał z niedowierzaniem. - Mogę przydać się w wielu sprawach... a ty chcesz, bym został tutaj, na wypadek gdyby Harry miał ochotę porozmawiać? Na jak długo?
Dumbledore uniósł brwi.
- Przyznaję, że spodziewałem się większego entuzjazmu z twojej strony - stwierdził. - Nie wspominając o większym zrozumieniu. Nie wyobrażam sobie, by troska o umysłowe i emocjonalne dobro Harry'ego Pottera nie była czymś przydatnym.
- Harry wie, że może do mnie przyjść, kiedykolwiek zechce - oznajmił Lupin. - Nie zechce natomiast, bym kręcił się koło niego w ramach opiekuna.
- Nigdy nie miałem cię za człowieka, który unika odpowiedzialności, Remusie - powiedział spokojnie Dumbledore.
Lupin sam starał się zachować spokój.
- Z całym szacunkiem, dyrektorze, nie jestem odpowiedzialny za Harry'ego. Nie jestem jego ojcem ani... ani chrzestnym. Nie jestem też już jego nauczycielem. Jestem jego przyjacielem i jeśli zechce, będę tam, gdzie będzie mnie potrzebował... ale nie mam zamiaru mu się narzucać. Jest teraz młodym mężczyzną, nie dzieckiem. I co to wszystko ma wspólnego z "powściągliwością" Severusa?
Oczy Dumbledore'a błysnęły.
- Jak powiedziałem, Remusie, niepokoję się o Harry'ego. A nie mogę mieć pewności, że Severus, który w ciągu tego lata będzie miał z nim największy kontakt, zechce mówić mi o wszystkim, co chciałbym wiedzieć w jego kwestii.
Lupin powoli podniósł się z krzesła.
- Niemniej jednak - powiedział cicho - szpiegowanie jest mocną stroną Severusa, dyrektorze. Nie moją. Żegnam.
Dumbledore nigdy jeszcze nie wyglądał tak posępnie. Nie przy nim. Lupin zmusił się, by nie zadrżeć, skinął krótko i opuścił gabinet bez pozwolenia.
Więc do czegoś takiego doszło. Ale postąpił słusznie. Nie mógł uwierzyć, że Dumbledore poprosił go o... szpiegowanie chłopaka, donoszenie o jego działaniach? Na niebiosa, o co Dumbledore podejrzewał Harry'ego? Z pewnością o nic, czego Dumbledore nie mógłby być świadomy. Udzielił Harry'emu pozwolenia na naukę obrony przed czarną magią z Severusem Snape'em, na miłość boską. Zawsze wiedział, co dzieje się w Hogwarcie.
Nie, to musiał być jakiś rodzaj testu. Który Lupin najwyraźniej oblał. Ale nie dbał o to. Musiał radzić sobie w życiu z tyloma przeciwnościami, że wystarczyłoby na kilku ludzi. Musiał odprawić pokutę za to, że nie powiedział Dumbledore'owi o animagicznych zdolnościach Huncwotów, że nie ostrzegł go przed Syriuszem Blackiem, kiedy Harry był na trzecim roku. Ale już ją odprawił. Prawda?
Nigdy nie zaprzestanie walki z Voldemortem. Ale miał w tej kwestii własne pomysły i żaden z nich nie zakładał zagłaskania czy zdradzenia Harry'ego Pottera. Syriusz nigdy by tego nie chciał. Lupin zastanowił się mgliście, czy także przez Syriusza Dumbledore usiłował zdobyć informacje o Harrym. I czy Syriusz był równie oporny jak Lupin. Nigdy się nie dowie.
Tłumiąc nagłe ukłucie bólu, Lupin zszedł po schodach, u stóp których czekał na niego Harry z urną oraz wciąż bez wyrazu na twarzy.
- Chcesz iść teraz nad jezioro? - spytał.
- Tak - powiedział Lupin. - Już czas.
- Taa - zgodził się Harry. - Na wszystko przychodzi czas, prawda?
Lupin ściągnął brwi, ale zanim zaczął zastanawiać się nad tą dziwną (i raczej nie charakterystyczną) uwagą, Harry odwrócił się i skierował do korytarza, nie pozostawiając Lupinowi innego wyboru, jak tylko pójść za nim. W ciszy wyszli ze szkoły i podążyli ku jezioru.
Popiół rozproszył się nad wodą, opadając z koniuszków palców Harry'ego niczym drobiny piasku. Lupin patrzył, jak Harry je obserwuje.
- O czym myślisz? - spytał łagodnie.
- O niczym - odparł Harry, po czym dodał: - Miałem kiedyś taki sen, o popiołach w powietrzu. Nie mogłem oddychać. Nieważne.
- Czasami sny czarodziejskie coś zwiastują - powiedział ostrożnie Lupin. - Zwłaszcza twoje.
- Czasami - zgodził się Harry i rozrzucił jeszcze trochę prochów, po czym podsunął urnę w stronę Lupina. - Proszę. Weź trochę. Chciałby tego.
Lupin sięgnął do urny i zacisnął dłoń na jej miękkiej, puszystej i przesypującej się zawartości. Zadrżał i powiedział sobie, że to nie jest Syriusz, że Syriusza już od dawna nie ma. To były tylko prochy. Niemniej jednak wymamrotał pospiesznie ciche zaklęcie rozproszenia i patrzył, jak ulatują z brzegu na wodę. Dzień był pogodny i tafla wody połyskiwała w słońcu.
Harry obrócił urnę nad dłonią. Ze środka wypadła garstka popiołu.
- To sobie zatrzymam - oznajmił. Spoglądał tęsknie, co było dużą odmianą na jego kamiennej twarzy. - Chcesz trochę?
- Nie, dziękuję - powiedział Lupin, usiłując stłumić kolejne drżenie. Idea zdała mu się nieco chorobliwa, ale jakie miał prawo, by oceniać smutek innych? Pamiętał, co Shackelbolt opowiedział mu o Harrym i jego reakcji na śmierć Syriusza tamtej nocy: zszokowany, milczący, niemal bez kontaktu z rzeczywistością. Chłopak musiał być w agonii, niezależnie jak dobrze to ukrywał.
Wezbrało w nim coś nienazwanego i złapał Harry'ego za ramię.
- Harry - wyrzucił wbrew sobie - chcesz, żebym tu został? W Hogwarcie? Z tobą?
Harry w ciszy opróżnił dłoń do małej sakiewki, którą miał przy pasku. Potem podniósł wzrok i popatrzył na Lupina. Jego znów twarz była doskonale obojętna.
- Nie - odrzekł.
Ręka Lupina opadła. Potem, po chwili, kiwnął głową.
- Życzę ci wszystkiego dobrego, Harry - powiedział.
- Dzięki - odparł Harry.
Spoglądali na siebie przez moment - dwaj mężczyźni, jak pomyślał Lupin, już nie mężczyzna i chłopiec - i wtedy błysk ruchu ponad ramieniem Harry'ego przykuł jego wzrok.
Po trawniku zmierzała ich kierunku odziana w czerń postać. Severus Snape. Lupin mrugnął ze zdumieniem.
- Chyba spóźniłeś się na pierwszą lekcję - powiedział.
- Co? - Harry obrócił się i Lupin zobaczył, jak jego ramiona naprężają się. - ...Och.
Snape szedł szybko i po chwili stał dokładnie przed Harrym.
- Potter. Spóźniłeś się.
- Rozrzucaliśmy prochy Syriusza, Severusie - powiedział Lupin, siląc się na cierpliwość. - Z pewnością nawet ty mógłbyś ofiarować Harry'emu trochę czasu na to.
- W porządku - stwierdził ku jego zdumieniu Harry. - Już i tak skończyliśmy. - Przycisnął urnę do siebie, po czym znów spojrzał na Lupina. - Chcesz ją?
- Nie, dziękuję - odparł Lupin, wciąż patrząc na Severusa złowieszczo. - Zatrzymaj dla siebie.
- Nie masz przypadkiem czegoś do roboty gdzie indziej, Lupin? - spytał Severus najbardziej jedwabistym głosem.
- Tak się składa, że mam - odrzekł Lupin. - Właśnie miałem się pożegnać z Harrym.
- Gdzie będziesz? - spytał Harry.
- Och, tu i tam - rzucił Lupin, uznając, że niemądrze byłoby wyjawiać więcej w obecności Snape'a. Może i będzie z jakiejkolwiek przyczyny milczał na temat Harry'ego, ale nie będzie miał takich skrupułów przed donoszeniem Dumbledore'owi na temat Lupina. - Będziemy w kontakcie. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, Harry... czegokolwiek... po prostu poproś. Rozumiesz?
- Tak - powiedział Harry. - Tak, dzięki.
Lupin wyciągnął rękę i Harry uścisnął ją. Jego uścisk był pewny i mocny, a dłoń zimna.
- Do zobaczenia więc.
- Do widzenia, Remusie - odrzekł cicho Harry.
- Pomyślnych księżyców, Lupin - wymamrotał Severus, a kiedy Lupin odwrócił się, by odejść, wydawało mu się, że dostrzegł błysk satysfakcji w tych ciemnych oczach. Ale nie miało to znaczenia. Harry umie zadbać o siebie. Musi. Lupin nie mógł zrobić nic więcej.
Lupin nabrał głęboko powietrza i w milczeniu pożegnał Severusa, Harry'ego, Dumbledore'a, Hogwart - Syriusza - i wyruszył na wojnę.
* * *
Nie mógł uwierzyć, że poszło tak gładko. Że Lupin odszedł bez walki, nawet bez okazania jakiejkolwiek troski o Harry'ego. Snape usiłował pogodzić tę nową wiedzę ze swoimi wspomnieniami o Lupinie i nie mógł, nie do końca; ale z drugiej strony, być może nigdy nie wiedział, jakim naprawdę człowiekiem był Lupin. Czy w każdym razie wilkołakiem. To nie miało znaczenia. Odszedł.
- O czym rozmawialiście? - rozpoczął Snape wieczorem, kiedy już skończyli lekcję. - Kiedy was znalazłem?
- O niczym - odparł Harry, wzruszając ramionami. - Spytał, czy chcę, by został. Odpowiedziałem, że nie. - I nie powiedział nic więcej na ten temat. Wkrótce Snape przestał się przejmować, ponieważ miał bardziej interesujące sprawy do przemyślenia i zamartwiania się.
Snape zawsze wiedział, że Harry Potter mógłby być wybitnie pojętnym uczniem, gdyby tylko się do tego przyłożył. Nie zdawał sobie jednak sprawy jak pojętnym. Nawet zainteresowanie, jakie Harry zdradzał na lekcjach eliksirów, nie przygotowało go na kompletne skupienie młodego człowieka, doskonałą koncentrację i nieugiętą siłę jego woli, gdy przyszło do obrony przed czarną magią.
Zaczął od przesadnych pochwał pod jej adresem, tamtego popołudnia po pogrzebie Blacka, ciekawy, czy Harry zmieni zdanie, czy ucieknie, odpychany przez to, co Snape pragnął mu oferować. Lepiej dowiedzieć się teraz niż później. Snape oczekiwał przynajmniej niechęci ze strony Harry'ego: wstrętu przed tym, co Snape kochał, gryfońskiego odrzucenia wszystkiego, czego nie rozumieli. Ku jego przyjemnemu zdziwieniu, Harry słuchał jego wstępnej przemowy o niebezpieczeństwach (i pięknie) czarnej magii z wytężoną uwagą, która wydawała się bardziej szczera, niż gdyby Harry miał jedynie ochotę uszczęśliwić Snape'a.
- Jak wielogłowa Hydra - powiedział Harry, powtarzając słowa Snape'a z niemal rozmarzonym wyrazem twarzy. Wyszczerzył się. - Albo Meduza. Z różnymi wężami na głowie.
- To również odpowiednia analogia - zgodził się Snape. - Jedna osoba, ale dysponująca rozmaitymi mocami.
Harry pokiwał głową.
- Od czego zaczniemy?
- Od teorii - powiedział Snape, oczekując otwartego buntu. Gdyby pozwolono mu nauczać całą klasę, zacząłby od prezentacji, by przestraszyć uczniów i dać im do zrozumienia, czym się zajmują - a gdyby przy okazji udało mu się zrobić na nich wrażenie i zainteresować, to by był miły skutek uboczny. Harry jednak widział na własne oczy, co najgorszego można uczynić za pomocą czarnej magii, i żadna demonstracja, której mógł udzielić Snape, nie zrobiłaby na nim wrażenia, za to prawdopodobnie posłałaby Snape'a prosto do Azkabanu. Lepiej odesłać Harry'ego do książek, nawet jeśli nigdy tego nie doceniał.
Snape przeżył szok, kiedy Harry jedynie pokiwał głową na znak zgody i z własnej woli zabrał się do lektury. Przyswajał wiedzę ze zdumiewającą prędkością - zupełnie jakby nie było to jego pierwsze z nią zetknięcie. Ale ten konkretny tekst pochodził z Działu Ksiąg Zakazanych i Snape wiedział, że żaden nauczyciel, nawet Dumbledore, nie pozwoliłby, by dostał się on w ręce ucznia bez poważnego powodu. Jak ten. A Harry mógł być mistrzem w łamaniu wszelkich reguł, ale Snape bardzo mocno wątpił, by sam z siebie szukał tej książki.
Nie wierzył własnym oczom, widząc, jak Harry podczas czytania robi notatki - bez żadnej zachęty - i nie wierzył także własnym uszom, gdy na koniec Harry zadał mu kilka wybitnie inteligentnych pytań. Cztery godziny minęły jak z bicza strzelił, kiedy zarządził koniec lekcji, zupełnie nie zauważając upływu czasu. Harry sprawiał wrażenie zaskoczonego, ale także zadowolonego z nauki. Snape zdał sobie sprawę, po raz pierwszy w całym życiu, że sprawia mu przyjemność praca nauczycielska.
Następne kilka lekcji wyglądało mniej więcej podobnie, a im więcej pracowali razem, w końcu łącząc teorię z praktyką, tym bardziej Snape rozumiał, że Harry miał znacznie większy talent do obrony przed czarną magią niż do eliksirów. Snape demonstrował, Harry powtarzał, a czasem nawet się pojedynkowali. Czasami Harry nawet wygrywał pojedynki, co Snape'a częściowo satysfakcjonowało, częściowo niepokoiło.
Ale podkreślało to jedynie, że Harry uczył się, mając Snape'a za instruktora. Jeszcze jeden dowód, że Snape powinien nauczać tego przedmiotu przez cały czas - gdyby nie ta banda niekompetentnych idiotów udających profesorów, mógłby stworzyć z Pottera coś, czego do tej pory nie widziano w świecie czarodziejskim. Być może czarodzieja jeszcze potężniejszego niż sam Voldemort.
Teraz mógł tylko starać się nadrobić stracony czas. Harry bardziej niż chciał robić wszystko, o co go poproszono - i więcej. Pod koniec każdej lekcji Snape był wykończony, ale Harry wydawał się mieć niewyczerpane zasoby energii. On się nie uczył; on pochłaniał wiedzę. Gdzie był do diabła cały ten zapał, cała ta pasja, przez te wszystkie lata? Dlaczego marnował ją na quidditcha?
Cóż, z pewnością nie marnował jej więcej na seks, stwierdził Snape cokolwiek gorzko jakiś tydzień po pogrzebie Blacka, podczas kolacji w Wielkiej Sali, w której towarzyszyły mu tylko Sinistra i Vector. Nie odzywali się do siebie, co najzupełniej mu odpowiadało. McGonagall i Delacour wróciły do Francji, by wykorzystać resztę wakacji, a tylko niebiosa wiedziały, gdzie podziewali się Hagrid i Flitwick. Jeśli chodzi o Trelawney, Snape nie mógłby się interesować mniej, zaś Dumbledore...
Dumbledore zachowywał się ostatnio dziwnie. Konkretnie odkąd Lupin wyjechał tydzień temu. Snape nie mógł powiedzieć, co dokładnie się zmieniło - dyrektor miał skłonność zachowywać wszystko dla siebie, nawet gdy wszystko szło dobrze - ale coś było nie tak. Odkąd dowiedział się w czerwcu, że on i Harry zostaną rozdzieleni na czas wakacji, jego gniew na Dumbledore'a płonął małym, ale bezustannym ogniem. Nie można mu było ufać. Ale jak długo pozostawiał Snape'a i Harry'ego w spokoju... cóż, nie mogli na razie prosić o nic więcej. To było i tak więcej, niż Snape oczekiwał. I dlatego nie ufał.
Harry'ego nie było na kolacji. Wytłumaczył się chęcią przejrzenia notatek z ostatniej lekcji i że przyniesie sobie coś z kuchni. Nie ulegało wątpliwości, że ten okropny skrzat domowy, jakkolwiek-się-nazywał, który nie widział świata poza Harrym, obsłuży go z największą przyjemnością. Snape odsunął ukłucie niepokoju. Tego rodzaju czułostki były dobre dla Dumbledore'a i Molly Weasley, i na-szczęscie-martwego Syriusza Blacka. Harry umiał się nakarmić, na Merlina.
Właśnie wtedy odgłos sowich skrzydeł wyrwał go z tych ponurych myśli. Do sali wleciały trzy sowy, złożyły swój ładunek na stole nauczycielskim i odleciały. Egzemplarz Proroka Wieczornego leżał na miejscu, które zwykle zajmowała Minerwa. Dziwne - przecież anulowała prenumeratę na czas wakacji. Bez wątpienia pomyłka urzędnicza w biurze. Nauczony wykorzystywać okazję, Snape sięgnął i zabrał gazetę.
Zamarł, gdy jego oczy uchwyciły mały nagłówek u dołu strony. A potem wstał i wyszedł, pozostawiwszy Wielką Salę i niedokończony posiłek, trzymając gazetę w zaciśniętej dłoni i kierując się do biblioteki. Harry siedział przy jednym z pulpitów na tyłach, ze ściągniętymi brwiami przeglądając notatki i robiąc kolejne uwagi na marginesach pergaminu. Jego wargi poruszały się bezdźwięcznie podczas lektury.
- Wciąż wprawiasz się w czytaniu? - spytał Snape.
Harry podniósł wzrok i obdarzył go krzywym, zmęczonym uśmiechem.
- Och, znasz mnie. Wybujałe ambicje i tak dalej.
Snape podstawił mu gazetę pod nos.
- Popatrz - powiedział, usiłując powstrzymać tę dziwną mieszankę podniecenia i obawy, jaką czuł, albo przynajmniej próbując nie dopuścić jej do swego głosu. - Bardziej na dole. - Nie był pewien, co pchnęło go do pośpiechu, by podzielić się wiadomością z Harrym, zamiast poczekać na późniejszą chwilę czy nawet poczekać, aż Harry oznajmi to jemu. Zakładając, że w ogóle czytał gazety, czego, jak uświadomił sobie Snape, raczej nie robił.
Harry wziął gazetę, marszcząc czoło, i popatrzył na dół strony. Wtedy jego brwi uniosły się.
- Hoho - powiedział. - Co się stało?
- Nie wiem - przyznał Snape. - Jeszcze nie czytałem.
- Chodź więc tutaj - zaproponował Harry i wstał z krzesła, po czym usiadł na szerokim parapecie. Poklepał wolne miejsce koło siebie. - Przeczytamy razem. Czy może powinienem ci przeczytać? - dodał z nutą wyzywania w głosie.
- Nie mam całego dnia, Potter - orzekł Snape, ale rozejrzał się wokół, by upewnić się, że nikt ich nie obserwuje. Biblioteka była zupełnie pusta, nie było nawet pani Pince. Poza tym zawsze mógł powiedzieć, że to część prywatnych zajęć Harry'ego. Uznając, że jest bezpiecznie, usiadł obok Harry'ego i wspólnie zabrali się do artykułu.
Kat ministerstwa znaleziony martwy w tajemniczych okolicznościach
Wczoraj, późnym wieczorem, Walden Macnair, kat Komisji Niebezpiecznych Stworzeń przy Ministerstwie Magii, znaleziony został martwy w swoim domu w Yorkshire. Leżał na biurku, jakby po prostu zasnął, ale makabryczny szczegół dodaje tajemnicy do tego przypadku pozornie naturalnej śmierci.
"Nie miał kciuków" łkała roztrzęsiona gospodyni, Winifreda Perkins. [Tu następowało zdjęcie starszej kobiety w czepku na kręconych włosach, która niepocieszona płakała w chusteczkę.] "Nigdy nie widziałam czegoś takiego, nie widziałam. I ani plamki krwi. Po prostu nie miał kciuków. Wiem z całą pewnością, że podczas kolacji miał je jeszcze, bo kroił krokiet jak ekspert i w ogóle. Widzę takie szczegóły, zawsze widziałam. Kto mógłby chcieć obciąć kciuki miłego pana Macnaira i po co, tak pytam. Był prawdziwym dżentelmenem, taki był."
Ministerstwo Magii odmówiło komentarza, ale ponieważ pan Macnair nie miał rodziny, będzie szczęśliwym spadkobiercą jego przebogatej kolekcji wypchanych i oprawionych niebezpiecznych bestii. Według pogłosek zbiór zawiera czaszkę nundu, ale ten fakt nie został jeszcze potwierdzony. Jedna rzecz jest pewna: Walden Macnair był tajemnicą, do ostatniej chwili i sposobu śmierci.
- To ciekawe - powiedział Harry. Popatrzył na Snape'a i ściszył głos. - Cóż, on był śmierciożercą.
Oczy Snape'a rozszerzyły się.
- Naprawdę?
- Och, zamknij się - wymamrotał Harry, a jego policzki zaróżowiły się, gdy znów popatrzył na gazetę. - Miał zabić Hardodzioba, wiesz. Hipogryfa Hagrida. W tamtą noc, gdy Syriusz... - Zamilkł. Snape usiłował powstrzymać gniew, który zawsze dusił go na wspomnienie tamtej okropnej nocy. Ostatecznie Black już nie żył. To nie powinno już mieć znaczenia. Ale miało.
- Macnair był sadystycznym bydlakiem - stwierdził, odchrząkując i próbując odwrócić bieg myśli. - Nie dbał o politykę czy ideologię. Po prostu lubił zadawać ból. Czarny Pan miał w nim najbardziej przydatnego do pewnych zadań sługę.
- Mogę sobie wyobrazić - powiedział ponuro Harry. - Cóż, dostał, na co zasługiwał.
- Tak?
- A nie? - Harry zwinął gazetę, nie patrząc na Snape'a. - Pracował dla Voldemorta, ale mu się upiekło. Dostał robotę w ministerstwie. Był równie zły jak Malfoyowie. A ty tkwisz tutaj po wszystkim, co zrobiłeś. - Przed Harrym jeden tylko Dumbledore kiedykolwiek stanął w obronie Snape'a. Wspomnienie Blacka straciło swoje żądło, przynajmniej trochę, nawet jeśli poglądy Harry'ego na życie i sprawiedliwość żałośnie przypominały zasady manicheizmu. - Dostał nauczkę - kontynuował Harry, zeskakując z parapetu i spoglądając ponuro na regał naprzeciw. - Tak mi się wydaje. Idziemy do ciebie?
Nagła zmiana tematu zaskoczyła Snape'a.
- Po co?
- Och, nie wiem - odparł Harry, po czym popatrzył na niego, lekko się uśmiechając. Żołądek Snape'a podskoczył. Znał ten uśmiech, choć nie widział go już od zbyt dawna: przebiegły i pełen nadziei jednocześnie. - Może nabrałem ochoty na świętowanie. Dużo czasu minęło, prawda? Znaczy się... - nagle popatrzył z ujmującym wahaniem. - Jeśli chcesz.
Snape z ledwością powstrzymał się od złapania chłopaka za ramię i fizycznego wypchnięcia go z biblioteki. Albo pchnięcia na najbliższy regał.
- Myślę, że mógłbym się zainteresować - wycedził. - Jeśli będzie to warte mojego czasu.
- Zostaw to mnie - oznajmił Harry z kokieteryjnym w zamierzeniu uśmiechem. Nie odniósł skutku, ale Snape nie zwracał uwagi. - Idziemy?
Gdy przemierzali korytarze - Snape starał się wyglądać na odpowiednio zirytowanego, na wypadek gdyby się na kogoś natknęli - Harry wymruczał:
- Och... jest coś, co ci powinienem powiedzieć.
To rzadko zwiastowało cokolwiek dobrego. Snape stężał.
- Co?
- Kiedy poszedłeś na kolację i zanim ja poszedłem do biblioteki... wysłałem sowę do George'a. George'a Weasleya - dodał Harry, jakby myślał, że Snape mógł zapomnieć, kim jest "George". - Powiedziałem mu, że układ jest skończony. Chyba więc zerwaliśmy.
Snape popatrzył na niego, gdy schodzili do lochów.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Cóż - powiedział Harry i westchnął. - Ron wspomniał o nim kilka dni temu. I zdałem sobie sprawę, że zupełnie o nim zapomniałem. Mam teraz zbyt wiele spraw na głowie. Nie chcę jeszcze tej jednej.
- Rozumiem - stwierdził Severus, gdy przeszli przez klasę i doszli do jego gabinetu. Rozejrzał się, ale nikogo nie było w pobliżu. Oczywiście, o tej porze roku jedynie on i Krwawy Baron mogli wizytować lochy. Wolność i prywatność upajały, teraz nawet bardziej, kiedy mógł je wykorzystać do czegoś zabronionego. - Zrywać związek przez sowę? Masz klasę, Potter.
- Ja... myślałem, że będziesz się cieszył - powiedział Harry, gdy Snape wymruczał hasło i wpuścił go do środka. - Znaczy się, nigdy nie lubiłeś...
Snape uciszył go, przyciskając do drzwi w momencie, gdy się zamknęły, i całując go. Przez ostatnie dni nawet się nie całowali. Sprawy osiągnęły etap, w którym Snape rozważał całowanie Harry'ego na dzień dobry albo na dobranoc, po to tylko, by nie wyjść z wprawy, ale nie był w stanie zmusić się do czegoś tak śmiesznego. Podobne rytuały, czułe i puste, nie pasowały żadnemu z nich. Im pasowało to, tylko to: przyciśnięcie do drzwi i przylgnięcie do siebie, podczas gdy pocałunek trwał i trwał. Wszystko, co było poza tym pokojem i poza tą chwilą - śmierć Macnaira nie była już intrygująca i ciekawa, zachowanie Dumbledore'a nie było już zmartwieniem; odejście Lupina, zaskakujące i pożądane, jedynie dodawało smaku temu, co robili.
Oraz oczywiście świadomość, że to jedna osoba mniej, która mogłaby ich złapać. Powstrzymać. Jesteś mój.
Było szybciej, niż Snape by chciał, ale pewnie tylko tego należało oczekiwać po zbyt długiej wstrzemięźliwości. Dłonie mieli nawzajem w swoich spodniach i przynajmniej Harry doszedł pierwszy, wyrzucając biodra i dysząc w usta Snape'a, niemal miażdżąc nadgarstek Snape'a między ich ciałami. Jeśli o niego chodziło, Snape był raczej dumny, że udało mu się dociągnąć Harry'ego do łóżka, zanim sam doszedł pod tą ciepłą, mocną dłonią. Upadli razem, trzęsąc się i z lepkimi palcami.
- Musimy to znów zrobić - powiedział Harry, patrząc w sufit i łapiąc powietrze.
- Daj mi chwilę - burknął Snape, ale sama sugestia go uradowała.
- Brakowało mi tego - przyznał Harry.
Snape oparł się na łokciu i spojrzał na zarumienioną twarz Harry'ego. Harry odwzajemnił spojrzenie przez lekko zaparowane okulary.
- Miałeś inne sprawy na głowie - powiedział Snape niepewny, czy chce tą drogą podążać, lecz wiedząc, że musi tak czy inaczej.
- Tak przypuszczam - odparł Harry. Jego twarzy nie dało się odczytać.
Była jeszcze inna rzecz.
- Wszystko w porządku? - spytał Snape, zastanawiając się, czy to wystarczy.
- Och, tak - powiedział Harry, ale coś w jego głosie - może odrobina niepewności - przykuła uwagę Snape'a.
- Co jest? - spytał, starając mówić cicho i spokojnie, by Harry zrozumiał, że nie będzie tolerować żadnej szlachetnej gryfońskiej małomówności.
- Co? Och. Nic. Po prostu myślę o tym wszystkim. Nie mogę przestać myśleć. - Rzucił Snape'owi złowrogie spojrzenie. - No dalej, pożartuj sobie.
- Właśnie pozbawiłeś mnie całej radości - powiedział lekko Snape, ale jego troska wcale się nie zmniejszyła. Zdecydowanie nieprzyjemnie było leżeć na łóżku ze swoim kochankiem, niemal zupełnie w ubraniach i z lepkimi dłońmi, rozmawiając na poważne tematy, zamiast rozebrać się i wskoczyć pod przykrycie. Machnął dłonią nad ich rękami i przynajmniej bałagan zniknął. Harry usiadł na materacu i skrzyżował nogi. - Buty, Potter. Ściągaj.
Harry wymamrotał coś, ale nie wydawał się prawdziwie poirytowany, gdy zdejmował adidasy.
- Semestr zaczyna się za trzy tygodnie - powiedział Snape, niepewny, skąd mu się to wzięło.
- Taa - zgodził się Harry. - Mamy wcześniej dużo do zrobienia. Znaczy się, jeśli chcemy zdążyć.
- Zdążyć z czym? - spytał Snape bez wyrazu.
Harry popatrzył na niego z zaskoczeniem.
- Z lekcjami obrony. Jeszcze tyle zostało. A podczas roku szkolnego nie będziemy mieli czasu. - Wyszczerzył się. - Wiesz, nie jesteś takim złym nauczycielem.
- A ty nie jesteś takim tępym osłem - powiedział Snape, uznawszy, że takie pochlebstwo nie wyrządzi krzywdy. - Gdzie ukrywałeś mózg?
- W spodniach oczywiście - odpowiedział Harry natychmiast i przewrócił Snape'a na łóżko, szczerząc się do niego łobuzersko przez chwilę. - Jestem gotów na kolejną rundę.
- Nie mów. - Sprawa mogła zaczekać. Snape wsunął ręce pod koszulę Harry'ego, przyciskając dłonie do płaskiego brzucha i przesuwając w górę, aż jego opuszki wyczuły małe, napięte sutki. Oddech Harry'ego przyspieszył, a potem zaczął się urywać, kiedy Snape zaczął je lekko szczypać.
- Teraz ja chcę tego - wyszeptał Snape - czego mi brakowało.
I dostał, na długi i rozkosznie wyczerpujący czas. Dużo później, kiedy nagi i spocony Harry zwinął się chętnie przy jego boku, Snape przelotnie pożałował, że nie dokończył kolacji. Był teraz wściekle głodny. Ale gdyby nie poszedł do Harry'ego z gazetą, pewnie by nie... cóż, gazeta obudziła nowy apetyt. Wart większego zachodu. Harry potarł głową o jego szyję, uśmiechając się sennie.
Tak. Wart wszystkiego. Być może wart jedynej istotnej rzeczy. Każdej ceny.
- Nie chcę, żeby szkoła się zaczęła - wymruczał Harry. - Chcę, by było jak teraz. Lubię lekcję, lubię być tutaj z tobą i nie musieć się przekradać, jak planowaliśmy wcześniej. Chciałbym tylko...
- Czego?
- Żeby wszystko potoczyło się inaczej - odparł Harry niemal szeptem. - Żeby Syriusz... - urwał.
I Snape miał chwilę, by dojść do wniosku, po raz kolejny, że to prawdopodobnie nie jest cena za Harry'ego. Zacisnął zęby i usiłował wymyślić coś, co nie byłoby zupełnie niestosowne. Ale zanim zdążył, Harry powiedział nagle:
- Na początku myślałem, że to moja wina, to, co się stało Syriuszowi. Ale tak nie jest. Nie jest.
- Oczywiście, że nie jest - warknął Snape, patrząc na niego groźnie. - Skończ te bzdury.
- Jakie bzdury? Powiedziałem, że to nie moja wina! - Harry oparł się na łokciu i odwzajemnił spojrzenie.
- Słyszałem. Ale za mocno protestujesz, by brzmiało przekonująco. - Snape zmarszczył czoło. - Żal to jedna sprawa, Potter. - Nie żeby widział u chłopaka zbyt wiele tego, co "normalnie" uważa się za żal. Zupełnie jakby Harry cały swój smutek i gniew włożył w lekcje... i tak prawdopodobnie było. - Użalanie się to zupełnie inna. Nic nie zmieni.
- Wiesz z doświadczenia, tak?
Gdyby Snape dopiero co nie opuścił swego mózgu po raz drugi tego samego wieczoru, byłby znacznie bardziej wściekły. A tak tylko powiedział:
- Może w sumie dobrze, że szkoła niedługo się zacznie. Twoi głupawi przyjaciele bez wątpienia zaofiarują Ci nieustanną troskę i wsparcie. - Uśmiechnął się drwiąco.
- Tak pewnie będzie - powiedział Harry. Przestał wyglądać na wściekłego i zaczął na przygnębionego. - Wiem, że chcą dobrze. Ale nie będę miał chwili spokoju.
- Ilu chwil spokoju potrzebujesz? - spytał Snape, żałując, że jest zbyt senny, by prowadzić tę dyskusję porządnie. W tym momencie pragnął tylko dobrze przespać noc, na co w pełni zasługiwał. - Masz tę przeklętą pelerynę. Wyśliźniesz się, kiedykolwiek tylko zapragniesz. Nie myśl, że tego nie wiem.
Harry spojrzał spode łba.
- Nawet jeśli to co? - spytał wyzywająco. - Co jest złego w tym, że pragnę..
Snape ziewnął.
- Twoje oburzenie nie jest ani uzasadnione, ani interesujące. Po prostu uważam, że nie jest niczym dobrym oddawać się rozmyślaniom i żalowi samotnie. Nie mówiąc o tym, że jakiekolwiek samotne wypady, zwłaszcza po zmroku, nie są dobrym pomysłem. - Nie musiał przypominać sobie spektakularnego upadku Harry'ego na boisko quidditcha, który został ocalony tylko przez zaklęcie Snape'a na miotle, by wiedzieć, że Harry Potter nie był bezpieczny w Hogwarcie. - I tyle mam do powiedzenia w tej sprawie. Idź spać.
Harry położył się przy nim, pozwolił, by Snape otoczył jego barki ramieniem, i przez chwilę był cicho. W ostatnim czasie sypiał lepiej, dość, by Snape przestał się o niego martwić. Potem odezwał się, a jego głos był cichy i wcale nie senny:
- Wiesz, nie jestem sam. Nigdy. Nie... niezupełnie.
Och Panie, tylko nie stek gryfońskich bzdur o rodzinie czy przyjaciołach.
- Jeśli zamierzasz się rozkleić - wymamrotał Snape - poczekaj, aż zasnę.
- Nie - powiedział Harry, z wystarczającym wahaniem w głosie, by Snape rozwarł ciekawie jedno oko. - Mówię serio. To się zaczęło... cóż, jakiś czas temu, ja... miałem sen, w którym... - Przerwał ze skrzywieniem. - Auć. No... Chcę ci tylko powiedzieć, tej nocy, kiedy Syriusz zginął... - Nagle przyłożył dłoń do czoła i jęknął z bólu. - Auć.
Snape usiadł, zupełnie się rozbudzając.
- Blizna? - spytał ponaglająco. - Czarny Pan? Wstawaj. Pójdziemy lepiej do Dumbledore'a.
Harry opuścił dłoń i obdarzył Snape'a zmęczonym uśmiechem.
- Nie, to nie blizna - powiedział. - To nie to. Przysięgam.
Snape pozwolił sobie jedynie na odrobinę rozluźnienia.
- Więc co? - Lepiej żeby to nie był kolejny epizod w stylu tego, przez który przeszli w Świńskim Łbie. Nigdy go nie wyjaśnili w satysfakcjonujący sposób i jeśli to miało być coś podobnego, zaciągnąć Harry'ego prosto do...
- Po prostu boli mnie głowa - stwierdził Harry z zupełnym spokojem i opanowaniem. - W końcu nie zjadłem nawet kolacji i prawie się wykończyłem podczas dzisiejszych lekcji z tobą.
Snape patrzył na niego zmrużonymi oczami, ale nie widział nic niepokojącego. Na pewno oczy Harry'ego nie świeciły tamtym dziwnym światłem, jego głos też nie był monotonny, wywołujący gęsią skórkę na całym ciele Snape'a - jedyne wyraźne wrażenie z tamtych chwil.
- W porządku - powiedział. - Co chciałeś mi powiedzieć?
- Co? Och, nic takiego - odparł Harry, kładąc się z powrotem na materacu i ziewając potężnie. - O takim głupim śnie, który kiedyś miałem. Masz rację. To... rozklejanie się. Nic poza tym. - Zamknął oczy i wyszczerzył się. - Pewnie coś w związku z tobą przywołało ten romantyzm.
Snape niemal się uspokoił - Harry wydawał się zupełnie w porządku - ale nie do końca.
- Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? - spytał z naciskiem.
- Tak, pomijając fakt, że ktoś nie daje mi spać.
- Głupek - powiedział Snape, ale wyciągnął się obok niego. W ciągu kilku chwil Harry spał, cmokając i tak dalej. Ale uprzednie wyczerpanie Severusa znikło i minęło jakieś pół godziny, zanim sam zasnął, uspokojony równym oddechem swojego kochanka i gładkim, spokojnym wyrazem twarzy.
***
Severus stał przed drzwiami, które wyglądały, jakby za nimi znajdowała się jedna z sal lekcyjnych Hogwartu. Słyszał dobiegające spoza nich ciche głosy. Wiedział, że nie powinien tam wchodzić; jednocześnie wiedział, że musi. Bał się. Bał się przeraźliwie. Ale nie mógł się powstrzymać i pchnął drzwi.
Scena wewnątrz klasy nie była taka straszna. Nic, co się tam znajdowało, nie powinno wywoływać tak wielkiego przerażenia. W pierwszej ławce siedział Harry Potter - ale było to bardzo młody Harry Potter, młodszy nawet niż ten z pierwszego roku. Miał może dziewięć, z pewnością nie więcej niż dziesięć lat, a ubrany był w coś, co wyglądało jak stare ubrania po kuzynie.
Uważnie słuchał trzech kobiet, które stały na przedzie klasy, jedna obok drugiej, każda z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. Ich twarze różniły się, ale wszystkie miały na sobie identyczne spódnice do kolan, śnieżnobiałe bluzki, a włosy upięte w ciasne koki. Ta we środku miała zatknięty za uchem ołówek.
- Dzień dobry - powiedział Severus, choć nie zamierzał się odzywać.
Harry obrócił się zdumiony, a potem uśmiechnął.
- Cześć, Severusie - zawołał wysokim i cienkim głosem. - Popatrz, kto jest! Panna Abelard, pani Whitley i pani Spencer, moje trzy nauczycielki z podstawówki. Kiedy byłem mugolem.
- Nigdy nie byłeś mugolem - Severus czuł się zobowiązany zauważyć. - Nawet kiedy z nimi żyłeś, nie byłeś naprawdę...
- Nauczanie zechciej zostawić nam - ostro powiedziała kobieta po lewej.
- Właśnie - dodała ta po prawej. - Uczymy go tutaj ważnych rzeczy, nie chcemy, byś mówił nieistotne bzdury.
- Czego go uczycie, co jest takie ważne? - zażądał odpowiedzi Severus.
- Powiedz mu, Harry - poleciła kobieta we środku, ta z siwymi włosami.
Harry uniósł małą dłoń i zaczął wyliczać na palcach.
- Cóż, uczyliśmy się, jak policzyć żyłki w liściu na drzewie. To była matematyka. Potem uczyliśmy się, jak iść ścieżkami światła księżyca w nowiu, co według mnie było super, bo w ten sposób można dostać się do ludzkich snów - no, pewnie jest na to więcej sposobów, ale ten jest najfajniejszy - i to była geografia. Teraz przerabiamy przyrodę, choć nie wiem, po co się tego uczę. Pewnie możesz zostać i też się dowiedzieć. Może? - dodał, zwracając się do trzech nauczycielek.
- Jeśli będzie siedział i nie hałasował - zezwoliła ta we środku i nagle Severus znalazł się na samym końcu ławki, trzy miejsca od Harry'ego.
- Dzisiaj, Harry - zaczęła kobieta po lewej - nauczymy cię w ramach przyrody, jakie są trzy najbardziej przerażające dźwięki świata. To jest nadzwyczaj przydatna wiedza i ufamy, że podziękujesz nam za nią.
- Dziękuję, panno Abelard - powiedział Harry pokornym i pełnym szacunku tonem, którego z pewnością nigdy nie użył w stosunku do Severusa i prawdopodobnie do żadnego innego nauczyciela Hogwartu, z wyjątkiem może Dumbledore'a.
Panna Abelard pokiwała głową z zadowoleniem. Wówczas odezwała się kobieta po prawej:
- Ja zacznę. Na początek powinieneś wiedzieć, że najbardziej przerażających dźwięków świata ludzie nie słyszą i nie mogą w rzeczy samej usłyszeć.
- Co? - spytał Snape, zanim zdążył się powstrzymać. Trzy kobiety jednocześnie zmierzyły go złowrogim spojrzeniem.
- Severusie - rzucił Harry tonem, który ostrzegł Severusa, że jest mu wstyd.
- Kontynuując - powiedziała kobieta lodowato, kiedy ponownie zwróciły się do Harry'ego - trzecim w kolejności najbardziej przerażającym dźwiękiem świata jest odgłos, jaki wydają Oni, kiedy się za tobą skradają, a ty tego nie słyszysz i nie wiesz o tym, aż jest zdecydowanie za późno.
- Kim są Oni? - spytał Harry, wyglądając na zaniepokojonego i przygryzając dolną wargę.
- Kimkolwiek. Kiedykolwiek. Czasami Oni to my. - Wskazała na siebie i obie towarzyszki. - Ale nie dzisiaj i nie tutaj. Trzymamy Ich z dala od ciebie. Wszystkich, czymkolwiek są.
- Jest Ich nieskończona ilość - wtrąciła panna Abelard, a kiedy kobieta po prawej zmierzyła ją groźnym wzrokiem, powiedziała uprzejmie: - Przepraszam, Spencer. Kontynuuj, proszę.
- Już skończyłam - oznajmiła pani Spencer, patrząc ponad koniuszkiem nosa na pannę Abelard, która wydawała się lekko speszona.
Kobieta we środku, która przez eliminację musiała być panią Whitley, powiedziała:
- Drugim najbardziej przerażającym dźwiękiem świata jest odgłos, jaki wydaje wiatr przelatujący przez gałęzie śliwy na jednym ze szczytów gór Kunlun, gdzie człowiek nigdy nie postawił stopy i gdzie nie przeżyje żadne zwierzę z uwagi na ten przerażający hałas.
- Och - powiedział Harry. - A co z głuchymi zwierzętami?
- Idąc dalej - kontynuowała panna Abelard, przejmując głos - najbardziej przerażającym dźwiękiem świata - jesteś gotów? - jest odgłos mugolskiego telefonu, który dzwoni w zupełnie pustym domu. Mam na myśli oczywiście dom, w którym nie mieszkają ani ludzie, ani zwierzęta, ani nawet insekty, a nikt nie zbliża się do drzwi ani okien. Telefon dzwoni w zupełnej izolacji.
- Przecież to bez sensu - oznajmił Severus, marszcząc brwi. Kobiety ponownie zmierzyły go groźnie, a Harry się skrzywił. - Przepraszam panią, ale opowiadacie kompletne bzdury. Nie mogą być przerażającymi dźwiękami, skoro nie ma nikogo, kogo mogłyby przerazić. - Wciąż rzucały mu gniewne spojrzenia, a Severus wiedział, że musi to wyjaśnić, ponieważ nie chciał, by edukację Harry'ego zakłócały takie nieprawdziwe informacje. - Słyszałyście kiedyś koan zenu o drzewie upadającym w lesie...
- Będziesz cicho, śmierciożerco - powiedziały wszystkie trzy jednocześnie. Kiedy Severus wzdrygnął się, kontynuowały: - Wiemy o Znaku na twoim ramieniu. Nie ukryjesz go przed nami.
Severus złapał lewe ramię prawą dłonią, jakby rzeczywiście chciał ukryć Znak.
- Nie. Odszedłem. To nie ma znaczenia. Nie jestem już połączony z Czarnym Panem. Odciął mnie. Tak myślę - dodał, nagle przerażony świadomością, że nie wie na pewno.
- Znak w tobie - wysyczała panna Abelard. - W twoim sercu. Nie masz prawa podawać w wątpliwość naszych metod. Popatrz na to dziecko. - Wskazała na Harry'ego, młodego Harry'ego, który siedział z okrągłą twarzą i niewinny, obserwując sytuację. - Pragnąłeś tego dziecka. Pieprzyłeś to dziecko.
Severus poderwał się z ławki, uderzając kolanami o pulpit.
- Nie! Nigdy! - zawołał stanowczo, rozcierając zranioną rzepkę. - Nie zrobiłem tego. Harry miał szesnaście lat, kiedy...
- Dziesięć, trzynaście, szesnaście, co to dla nas za różnica? Czułeś się winny. Wiedziałeś, że popełniasz przestępstwo. Czujemy to - powiedziała pani Whitley.
- Jeśli chcesz - dodała pani Spencer - możemy cię za to na przykład ukarać.
- Na przykład? - Snape głęboko wciągnął powietrze, czując, że strach powrócił. - Ukarać... albo co innego?
- Uderzyć cię po nadgarstkach linijką - powiedziała panna Abelard, ignorując jego pytanie. - Albo dać ci klapsa, albo postawić cię do kąta, albo zmiażdżyć twoje mięśnie na kościach przy pomocy bicza ze skorpionów, dla nas to bez różnicy, młody człowieku.
- Nie.
Wszyscy odwrócili się do Harry'ego, który też wstał i patrzył na kobiety, surowo marszcząc brwi.
- Nie jego. Nic mu nie zrobicie. Nie pozwolę wam.
- Być może jeszcze nie - powiedziała panna Abelard. - Jaką masz siłę?
- Jak silnym pozostaniesz? - dodała pani Spencer.
- Dość silnym - odparł Harry i obrócił się do Severusa. - Chcę, żebyś się obudził i o wszystkim zapomniał - oznajmił. - Dobrze? Teraz.
Severus zrobił, jak mu polecono.
***
Ron czytał ostatni numer tygodnika Quidditch, a Hermiona i Ginny siedziały przy oknie i gadały o jakichś dziewczyńskich sprawach, kiedy nadleciała Hedwiga.
Gdy tylko Ron ją zobaczył, odrzucił gazetę i popędził do okna, przeskakując przez postrzępioną otomanę. Hermiona i Ginny popatrzyły ze zdumieniem, kiedy przebiegł koło nich.
Ron złapał rolkę pergaminu i kazał Ginny nakarmić Hedwigę jakimś kąskiem, podczas gdy Hermiona patrzyła ponad jego ramieniem.
- Co pisze? - spytała, szybko oddychając. - Co się z nim dzieje? Wszystko z nim w porządku?
Ron tylko odwrócił się i popatrzył na nią piorunującym wzrokiem. Przecież dopiero dostał list, nie? Uspokoiła się z rumieńcem i powiedziała:
- Przeczytajmy więc!
Ścisnęli się we trójkę. Ron przeczytał na głos.
Drogi Ronie, Hermiono i Wszyscy w Norze.
Przepraszam, że tyle zabrało mi napisanie do Was. Nie zamierzałem nikogo martwić. Piszę teraz, byście wiedzieli, że nic mi nie jest. Nie siedzę i nie gnuśnieję za bardzo, jeśli o to martwi się Hermiona.
- Och, doprawdy - prychnęła Hermiona, jakby ją urażono.
Właściwie to mam naprawdę sporo zajęć. Dużo siedzę w bibliotece, usiłując przygotować się do następnego semestru, a to pomaga mi zająć umysł. Dumbledore zorganizował dla mnie prywatne lekcje obrony przed czarną magią ze Snape'em.
Ginny wyraziła opinię ich wszystkich, mówiąc: - Łeee!
Naprawdę, nie jest tak źle, jak się może wydawać. Fajnie jest czarować w czasie wakacji, zamiast tylko o tym czytać. Wiem, że mi nie uwierzycie, ale w pojedynkę Snape nie jest taki zły. Właściwie bardzo dużo się od niego uczę. Być może Dumbledore kazał mu być dla mnie miłym, ale nie wydaje mi się - wcześniej nigdy nie działało, prawda? A poza tym on właściwie nie jest dla mnie miły. Nie pochwaliłby mnie, gdyby jego życie od tego zależało. Ale wiem, że uważa, że dobrze sobie radzę, i nawet zacząłem czekać na te lekcje niecierpliwie. Naprawdę dobrze się między nami układa.
Ron przestał czytać i potrząsnął głową.
- Że... czekaj, co?
Hermiona skrzywiła się ponad pergaminem.
- To nie może być prawda. Myślicie, że Snape albo ktoś inny przechwycił list i namieszał w treści?
- Nie wiem - powiedział Ron. - Myślę, że możemy po kolacji poprosić tatę, by rzucił Finite Incantatem.
- Cóż - stwierdziła Ginny niechętnie - wydaje mi się... znaczy się, to jest możliwe, prawda? - Ron i Hermiona patrzyli na nią z niedowierzaniem. - No jest. Nie lubię Snape'a, ale aż do ostatniego semestru nigdy nie mówił mi żadnych paskudnych rzeczy, jak tobie, Ron. A i tak tylko raz. Potrafi nie być okropny. No, niezupełnie okropny. Nie wciąż zupełnie okropny w każdym razie.
- Ty to jedno, Ginny - powiedział Ron. - Nigdy nie odzywasz się na lekcjach nie pytana i znasz się na eliksirach. A mówimy o Harrym. O Harrym Potterze. Snape znienawidził go jeszcze przed urodzeniem.
Hermiona pokiwała głową, co bardzo zadowoliło Rona. Zazwyczaj występowała w obronie nauczycieli - nawet Snape'a. Ale nawet ona musiała widzieć to szaleństwo - że niby Snape był w porządku dla Harry'ego.
- Możemy zapytać o to Harry'ego przy następnym spotkaniu - powiedziała. - Czytaj dalej, Ron.
Ale dość o tym. Chciałbym, byście wiedzieli, zanim dowiecie się skądś indziej - wczoraj zerwaliśmy z George'em.
- Och! - Hermiona i Ginny krzyknęły cicho. Ron czuł, że jego oczy robią się szerokie.
Nic się nie stało, naprawdę. Nie pokłóciliśmy się. Nie wydaje mi się też, by cokolwiek się między nami popsuło. Ale w gruncie rzeczy to nigdy nie było na poważnie, a po śmierci Syriusza zdałem sobie sprawę, że nie chcę się już martwić tego typu sprawami. Tyle się dzieje. Myślę, że George rozumie. Poza tym nigdy nie mógłbym rywalizować z jego sklepem.
- To prawda - przyznał Ron.
- Nie podoba mi się to - oznajmiła Hermiona, marszcząc czoło. - Nie martwić się już "tego typu sprawami"... Czy jemu się wydaje, że powinien odłożyć całe swoje życie na bok, dopóki nie pokona Sami-Wiecie-Kogo?
- Znając Harry'ego, pewnie tak - powiedział Ron. - Wiesz, jaki on jest. - Trącił ją łokciem i uśmiechnął się. Okropnie się wszystkim przejmowała, ale lubił ją z tego stanu wyciągać, kiedy tylko mógł. Bo przez większość czasu był jedynym, który mógł. - Pogadamy z nim po powrocie do Hogwartu. Wlejemy mu trochę oleju do głowy. Wiesz przecież, że umiemy.
Odwzajemniła uśmiech, co sprawiło, że jego pierś napęczniała.
- Pewnie tak. - Potem spojrzała z poczuciem winy. - Naprawdę powinniśmy spędzać z nim więcej czasu. Kiedy Syriusz... - Przełknęła głośno. - Potrzebuje nas. Chciałabym, by tu był.
- Albo żebyśmy my byli tam - zgodził się Ron. - Nawet jeśli musielibyśmy znosić Snape'a.
Hermiona wzdrygnęła się.
- Nie wierzę w to, co pisze. Po śmierci Syriusza... spędzać czas ze Snape'em? Nie wiem, co Dumbledore sobie wyobraża. Nie wierzę, że Snape nie jest kompletnie nieznośny.
- Dziwniejszee rzeczy się zdarzają - powiedział Ron, patrząc na pergamin. Potem zastanowił się. - To znaczy, gdzieś na pewno.
***
Trzy tygodnie upłynęły szybko.
Ku uldze Severusa, Harry wydawał się wracać do normalności - albo przynajmniej do tego, co w jego przypadku za normalne uchodziło. Spał trochę lepiej, chciał seksu prawie każdej nocy, do lekcji podchodził z coraz większym zapałem i był wystarczająco nieznośny, by utwierdzić Snape'a w przekonaniu, że nic złego się z nim nie dzieje. Posiłki wciąż spożywał w samotności, ale wcale nie chudł ani nie słabł, więc Snape podejrzewał, że rzeczywiście myszkował po kuchni w wolnym czasie.
Miał przy sobie Harry'ego prawie przez cały czas i nie było to tak nieznośne, jak oczekiwał. Spali ze sobą niemal co noc, a potem za dnia wspólnie spędzali kilka godzin lekcji - które od czasu do czasu przeradzały się w kłótnie i pyskówki. Zresztą Snape'owi sprawiały one raczej przyjemność, Harry'emu również - jak długo nie stawały się zbyt osobiste, jak długo nie dotyczyły tak naprawdę żadnego z nich. Kiedy mieli już siebie dość, Harry wycofywał się do biblioteki, a Snape do swojej pracowni. Czasami Harry nawet spał w "swojej" sypialni, aby mogli nabrać trochę oddechu, zanim naprawdę zaczną sobie działać na nerwy.
Snape'a zaczynał nadzwyczaj mocno niepokoić fakt, jak dobrze się między nimi na tych warunkach układa. Nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Mieć Harry'ego w swoim życiu już nie jako sekret, już nie jako zabronionego nocnego towarzysza. To był ostatni rok Harry'ego w Hogwarcie. Za rok będzie musiał odejść, będzie musiał znaleźć swoje własne życie, a Snape będzie zmuszony - jak zawsze - pozostać tam, gdzie był. Będą się musieli bardzo postarać, by znaleźć powód, dla którego Harry Potter po ukończeniu nauki wrócił do szkoły i zamieszkał w lochach. Nie mówiąc już o tym, że Harry może ostatecznie stracić zainteresowanie, co było zupełnie prawdopodobną ewentualnością. To nie było mądre, zupełnie nie było mądre: przyzwyczajać się, że ma przy sobie chłopaka.
A jednak z jakiejś przyczyny Snape nie potrafił zdecydować się, by to zakończyć. Cóż, szkoła zaczynała się za kilka dni i Harry będzie spędzał noce we wieży Gryffindoru. Nie było sensu wyrzucać go teraz.
Równie dobrze może się tym cieszyć, dopóki trwa.
Dwa dni przed rozpoczęciem semestru leżeli w łóżku, nadzy i przyjemnie wyczerpani. Harry uśmiechał się nieco głupawo, co było w sumie pochlebne.
- Może nawet nie potrzebuję lekcji - wymruczał i pocałował pierś Snape'a. - Kiedy zacznie się semestr. Bardzo dużo się od ciebie nauczyłem. Mogę zostać tu na dole, aż przyjdzie czas, by pokazać się na owutemy.
- Wybitnie praktyczne.
- Jestem praktyczny.
- Oczywiście by ukryć cię odpowiednio, nie mógłbym wpuścić tutaj nawet skrzatów.
- Oczywiście - zgodził się Harry.
- Co oznacza, że musiałbyś robić całe moje pranie.
- Jejku, całe dwie pary szat - powiedział Harry i rozciągnął się na łóżku.
Snape poczułby się dotknięty sposobem, w jaki Harry odniósł się do jego pozycji finansowej, ale Harry w tym momencie wyszczerzył się i pocałował go. Snape nie-tak-znów-delikatnie pociągnął go za splątane włosy.
- Ale naprawdę - stwierdził Harry. - Dzięki za naukę. Dużo się nauczyłem, prawda? Znaczy, tak mi się wydaje. I było... - Jego głos ucichł. - Dobrze, że mogłem się czymś zająć.
Śmierć Syriusza Blacka. Temat, którego wciąż nie byli w stanie podnieść albo po prostu na który nie rozmawiali. W pewnym stopniu Snape uważał to za porażkę obu stron, ale nie był dokładnie pewien dlaczego.
- Radzisz sobie całkiem znośnie. Ośmielę się powiedzieć, że nie zmarnowałeś kompletnie mojego czasu. - Snape nie powiedział, że Harry mógł śmiało rywalizować ze swoją nieznośną przyjaciółką, panną Granger. Nie miał takiej głowy jak ona, ale nadrabiał to niepokojącą ilością wrodzonego talentu i praktycznej determinacji.
- Ale tyle jeszcze zostało - oznajmił Harry, nie brzmiało to jednak, jakby narzekał. Brzmiał raczej na zaciekawionego, niemal pełnego szacunku przed tym, czego musiał się jeszcze nauczyć o Czarnej Magii i sposobach obrony przed nią. Snape zastanowił się, co na to powiedziałby świętej pamięci nie opłakiwany James Potter. - Całe życie mi to zajmie. Więcej. Może dlatego Voldemort tak bardzo nie chce umrzeć.
Snape uniósł brew.
- Bez wątpienia - zgodził się. - Zamierzasz go naśladować?
Harry podniósł głowę, a jego uśmiech zniknął.
- Nie żartuj w ten sposób.
- Nie żartuję - powiedział Snape. - Fascynuje cię to, co robisz, i bardzo dobrze. Przypominam ci jedynie, co się może stać, gdy fascynacja jest zbyt wielka. - Oczywiście, Voldemort był najlepszym przykładem. Snape był znacznie bardziej pokornym - i potencjalnym. Jego własna nienasycona ciekawość Czarnej Magii nigdy nie przyniosła mu pożytku.
- Nie będę jak on - stwierdził Harry. - Nie chcę tego, co on. Wiem to. Od wiecznego życia jest dużo lepszych rzeczy. Na przykład seks - dodał z nadzieją.
- Chyba żartujesz - odparł Snape, wspominając ostatnią aktywną godzinę.
- Pewnie tak. - Teraz Harry wyglądał na zawiedzionego. - Może rano.
- Może - zgodził się Snape, nie chcąc porzucić tego, co nagle okazało się bardzo ciekawą dyskusją. - Dobrze, panie Potter, nie pragniesz stać się obłąkanym megalomanem ze złudzeniami wiecznej wspaniałości. Czego więc pragniesz? W jaki sposób chcesz być inny od niego?
Harry uniósł głowę.
- Nie wiesz? - spytał, a w jego głosie pobrzmiewała uraza. - Dlaczego mówisz takie rzeczy? Chyba nie myślisz, że jestem jak on, prawda?
- Nie - powiedział pewnie Snape. - Nie myślę. Pytam jedynie... - O co pytał?
- Ja chcę cię o coś zapytać - oznajmił Harry, jakby próbował zażegnać spór, a nie wydobyć od Snape'a informacje, co z pewnością było jego prawdziwym planem. - Nie ćwiczyliśmy tego, ale w książkach... czasami wspomina się o bezróżdżkowej magii.
- Sądzę raczej, że mówiono o tym także na twoich lekcjach obrony przed czarną magią.
- Naprawdę?
- A nie?
- No, nie - odparł Harry. - Powinni?
- Powinni - warknął Snape.
- Och... cóż, więc pewnie dojdziemy do tego w tym roku.
- Porozmawiam o tym z Delacour na następnym zebraniu dydaktycznym - powiedział Snape mrocznie.
- Będzie miło. "Wiesz, Harry Potter powiedział mi którejś nocy w łóżku..."
- Tak. Dokładnie tak zamierzałem to ująć.
Harry wyszczerzył się.
- Cóż, od tego możemy tymczasem zacząć, skoro mamy tak wiele do nadrobienia. Poza tym nie miałem nawet na myśli bezróżdżkowej magii. Chodzi mi o czarowanie bez niczego.
- Co?
- No wiesz. Bez różdżek, zaklęć, słów, bez myślenia, bez niczego. Po prostu... skupiasz się i robisz to. Sprawiasz... nie, sprawiasz, że magia robi to, co chcesz.
Snape zmarszczył czoło.
- Oczywiście. Cały czas coś takiego się zdarza. Zwykle kiedy dziecko-czarodziej osiąga swój potencjał...
...albo kiedy cholerna profesor Sprout pochyliła się w twoją stronę podczas uczty na Hallowe'en i wyszeptała przebiegle, że według niej w powietrzu wisi romans pomiędzy pewnym panem Potterem a pewnym panem Weasley, i wszystko w twoim wnętrzu ryknęło nagle NIE, a twój kielich rozprysnął się w tysiące kawałków...
- Nie o tym mówię - stwierdził Harry niecierpliwie. - Nie o odrastaniu włosów czy chowaniu się przed Dudleyem, czy wypuszczeniu węża z zoo albo innych rzeczach, jakie zrobiłem. Nie takie drobiazgi. Poważne rzeczy, do których zwykle używa się zaklęć jak... jak teleportacja albo transmutowanie rzeczy, albo... prawdziwe zaklęcia. No wiesz, celowe działanie, nie przypadkowe.
- Wielu dorosłych czarodziejów potrafi rzucać uroki, klątwy i tego typu rzeczy, nie używając słów, by uzyskać chwilową przewagę podczas walki - opowiedział Snape ostrożnie. - Jeśli jednak chodzi o... "poważne" zaklęcia... bez różdżki czy słów, czy nawet wypowiadania słów w myślach... w całej historii czarodziejswa zdarzyło się to jedynie kilka razy. I mam na myśli kilka razy. Merlin był pierwszym, o jakim się wspomina. Dumbledore też to potrafi, ale tylko czasami. Czarny Pan również pracował nad tym, ale nikt nie wie, jak wiele osiągnął. Nie było to jego celem... raczej był ciekawy. Ma inne...
- Tak byłoby bardziej naturalnie - powiedział Harry, marszcząc w zadumie brwi. - Jakby cała ta łacina i całe to machanie różdżką było tylko drogą... pomiędzy tobą a magią. Nie byłoby lepiej po prostu móc sięgnąć i złapać ją... poczuć ją? No wiesz, jako część siebie. Czym tak naprawdę jest, tak myślę...
- "Cała ta łacina", jak to określiłeś, nadaje magii kształt i formę, pod jakimi ją rozumiemy, tworzy porządek w egzystencji czarodziejów - odparł Snape. - Trenuje nasze umysły do dyscypliny, do takiej dyscypliny, że jedynie najbardziej potężni potrafią wyłamać się z tradycji, a i to w bardzo niewielkim stopniu. Nawet czarnoksiężnicy. Oczywiście, zawsze jest miejsce na improwizację, ale nasza tradycja istnieje z bardzo ważnego powodu. Nadaje strukturę, Harry, a bez struktury zawsze pojawia się niebezpieczeństwo. Chaos. - Nie żeby Snape był zaskoczony, że ta idea ciekawi Harry'ego. Jeśli ktokolwiek w zupełnie naturalny sposób łamał każdą regułę, którą ustalono celem jego ochrony, był to Przeklęty Harry Potter.
Harry sprawiał wrażenie, jakby chciał zaprotestować, ale potem uśmiechnął się.
- Wiesz, kiedyś nazwałeś machanie różdżką "głupim". Kiedy byłem w pierwszej klasie.
- Naprawdę? - spytał Snape, zupełnie nie chcąc, by mu przypominano, że Harry był kiedyś jedenastoletnim dzieckiem pod jego opieką. - Jestem zdumiony, że uważałeś. A teraz pragnę zażyć trochę w pełni zasłużonego odpoczynku.
Harry skinął głową i zwinął się przy jego boku.
- Pojutrze - oznajmił uroczyście.
Tak. Początek roku szkolnego. Kiedy Harry wróci do wieży Gryffindoru i zaczną się pieprzone lekcje eliksirów, i pojawią się Weasley, i Granger, i, i, i.
- Śpij - powiedział Snape.
***
Bellatrix Lestrange siedziała przed swoim ulubionym lustrem, co samo w sobie było bardzo dziwne. Ani jej, ani Rudolfa nie było w domu przez wiele lat. Czy przypadkiem nie skonfiskowało go ministerstwo? Prawdopodobnie znajdował się w łapach jakichś okropnych mugoli. A jednak siedziała tutaj, czesząc długie, czarne włosy ulubioną szczotką z rączką z kości słoniowej, w skupieniu przyglądając się własnemu odbiciu. Lustrzana Bellatrix beznamiętnie odwzajemniła spojrzenie, powoli przeczesując własne włosy. Pokój był ciemny i zimny.
W lustrze widziała także odbicie Rudolfa, który siedział na ich łożu z baldachimem i coś czytał.
- Co to? - spytała.
- Jakiś list od Waldena Macnaira - powiedział głosem cichym i odległym. - Ale nie mogę odczytać... litery się poruszają. - Zmarszczył czoło. - Bella, co my tu robimy? Wydawało mi się, że byliśmy gdzieś indziej. Chociaż nie pamiętam gdzie...
Bellatrix zmarszczyła brwi. Jej spojrzenie w spokoju szczotkowało włosy. To też było dziwne. Ukrywali się gdzieś po ucieczce... skądś. Ukrywali się przed kimś, kto ich ścigał, tyle wiedziała. Ale kto? Ministerstwo? Prawdopodobnie. Tak, byli w Azkabanie. Straszne miejsce. Ale w jakiś sposób nie było tam tak zimno jak tutaj... tak czy inaczej, ukrywała się raczej przed ministerstwem niż Czarnym Panem. Gniewał się na nich z powodu... porażki. A może popełnili jakiś błąd. Kogoś mieli zabić, albo schwytać - dlaczego tak ciężko było sobie przypomnieć?
- Jesteś pewien, że nie potrafisz odczytać listu? - spytała i zobaczyła w lustrze, że Rudolf marszczy brew.
- Chyba już potrafię - powiedział. - Litery się uspokoiły. Pisze... och. Napisane jest: "Umrzecie. Wszyscy umrzecie."
Bellatrix zmarszczyła czoło. Jej odbicie uśmiechnęło się.
- To nie jest najbardziej błyskotliwa groźba, jaką słyszałam.
- Nie ja to napisałem. - Teraz Rudolf się nadąsał. Poślubiła idiotę.
- Cóż, lepiej komuś powiedzmy - zdecydowała Bellatrix. - Jeśli mamy wszyscy umrzeć, oczywiście. Ktoś powinien wiedzieć. Jak myślisz... - Urwała i zastanowiła się. - Alecto i Amycus. Tak. Im powiedzmy. Powinni wiedzieć.
- Powinni - zgodził się Rudolf. - Alecto i Amycus. - Spojrzał ponownie na list. - Czekaj. Jest coś jeszcze.
- Tak?
- Pisze: "Spójrz w lustro."
Bellatrix patrzyła na swoje odbicie. Odbicie uśmiechnęło się, uśmiechnęło się jeszcze raz, szerzej i szerzej.
- Wiesz, co jest w tym najlepsze? - spytało jej odbicie. Bellatrix pokręciła głową w osłupieniu. - Nigdy się nie dowiesz dlaczego.
Wtedy jej odbicie sięgnęło po nią, ręce przeszły przez szkło, jakby zaledwie przebijały się przez powierzchnię wody.
Paznokcie były bardzo ostre.