WIEDZA DLA MĄDRYCH I GŁUPICH
1. Głupia wiedza
Czy słyszeli Państwo kiedykolwiek o Epoce Katatonicznej albo Obscenicznej? Jeśli nie, wyjaśniam: pierwsza trwała przed 3 mld lat, druga nawiasem mówiąc, należała ona do Ery Kretyńskiej przed 75 mln lat; charakteryzowała ją zaś masa komarów.
Założę się również, że nie mają Państwo pojęcia o nowej jednostce wagi, w której 24 marchwiki to tyle samo, co jeden ogórek, ani że tuż powyżej pasma promieniowania rozśmieszającego jest pasmo śmiertelnych emisji ambasad rosyjskich. Nie mówiąc już o tym, iż odrażającą siłę czosnku mierzy się w wampirach, zaś jednostką bezguścia w dekoracji wnętrz jest kandelabra...
Myślę, że wystarczy tych przykładów. Zapewniam Państwa, że nie zwariowałem. To, oczywiście, pomysły zaczerpnięte z Internetu. Jest mianowicie taka witryna, która nosi nazwę Science Made Stupid, co najadekwatniej i najlepiej wykłada się jako Głupoty Naukowe. Stworzył ją niejaki Tom Weller i jest to miejsce przezabawne; za tę żartobliwość zresztą zebrało ono kilka prestiżowych wyróżnień i znalazło się na kilku listach witryn, określanych w slangu internetowym jako cool, czyli fajne, w porządku. Jak powiada Weller, nauka to sposób na tworzenie niepojętego dla nikogo żargonu, służącego głównie wyłudzaniu pieniędzy. Nauka wedle niego wyraża aspiracje ludzkości do posiadania, panowania i potęgi; aspiracje śmieszne i warte wyszydzenia. A w każdym razie żartu.
Można się z tymi poglądami nie zgadzać. Kogoś może nawet Weller i jego witryna szokować. Nic już jak widać nie ma dla prześmiewców świętego. Mnie samemu, rozkochanemu w tradycjach racjonalizmu epoki Oświecenia, mrówki momentami chodzą po grzbiecie, gdy tę witrynę oglądam. Ale nie sposób nie przyznać, że Głupoty Naukowe to dzieło arcyinteligentne i bardzo zabawne. W ciągu miesiąca odwiedza to miejsce jak wynika z umieszczonego w nim automatycznego licznika ponad 12 tys. internautów. Z pewnością żaden z nich nie tłucze innych kijem bejsbolowym na ulicy ani nie rzuca butelkami z benzyną w gmachy publiczne. Warto o tym pomyśleć, zanim się na Wellera tak do końca oburzymy.
2. Idioci
Po głośnym samobójstwie grupy 39 amerykańskich programistów, członków sekty „Wrota Niebios" będąc wówczas w stanie zrozumiałego, jak sądzę, zniesmaczenia, wpisałem do mojej maszyny przeszukującej Internet angielskie słowo idiot, co jak nietrudno zgadnąć znaczy „idiota". Wyniki przeszły moje najśmielsze oczekiwania: maszyna zwróciła dokładnie 500 rozmaitych adresów witryn, w których słowo to występuje.
Już pobieżny przegląd tej listy pozwolił mi wybrać kilka miejsc nadzwyczaj ciekawych bądź to zabawnych, bądź najzupełniej poważnych, o których z pewnością będę kiedyś chciał opowiedzieć oddzielnie. Tu wspomnę tylko, że ze słowem „idiota" skojarzyły się maszynie nie tylko liczne szczególnie ułatwione podręczniki komputerowe z popularnej serii „dla idiotów" właśnie, bo jest to skojarzenie tyleż merytorycznie słuszne, co banalne, ale i wszystkie odniesienia do tzw. zjawisk paranormalnych, różnych „żyć po życiu", zginania łyżeczek myślą, UFO i tak dalej. Nie powiem zresztą, by mnie to zdziwiło albo oburzyło.
Pierwszy adres, do którego sięgnąłem, był nachalnie oczywisty: witryna się nazywa po prostu The Idiot i zawiera niezbyt, niestety, długi wykaz poglądów tyleż powszechnych, co nonsensownych lub po prostu błędnych. Oto jeden z nich: dziennikarze, a za nimi szeroka publiczność, przywiązują ogromną wagę do faktu, że niebawem rozpocznie się wiek XXI. Pomijając już fakt, iż zupełnie bez sensu wmawia się nam, że moment ten nastąpi pierwszego stycznia 2000 roku, (podczas gdy nastąpi to, oczywiście, w rok później: rok 2000 jest przecież ostatnim XX wieku, a nie pierwszym XXI!); otóż, pomijając ten fakt: dlaczegóż by miało to mieć jakiekolwiek znaczenie? Czym rok 2000, 2001 czy 1999 ma być gorszy, lepszy albo inny od powiedzmy 1947, 1889 czy 2007? I dlaczego przywiązywać wagę do jakiejkolwiek konkretnej daty w przyszłości, której przecież nie znamy? Dlatego że lubimy daty „okrągłe"? Przecież wynika to tylko i wyłącznie z tego, iż liczymy akurat w systemie dziesiętnym, a to jest akurat przypadek biologiczny, wynikający zapewne z liczby palców u naszych rąk...
Proszę o tym pomyśleć, jeśli łaska. W ogóle, jakkolwiek wygląda to z pozoru na paradoks, myślenie o idiotyzmach bywa, proszę Państwa, twórcze i pożyteczne.
3. Researching
Czy znają Państwo takie słowo researcher? Jeśli nie, wyjaśniam: to taki człowiek w redakcji czy wydawnictwie, który ma za zadanie sprawdzić każde słowo napisane przez autora i zweryfikować wszelkie jego wypowiedzi. Researcher po polsku zwany dokumentalistą bada zgodność z faktami i jest to osoba o roli w nowoczesnej redakcji nie do przecenienia. Sam musi mieć ogromną i wszechstronną wiedzę, ale przede wszystkim musi być w wielkiej przyjaźni z tzw. źródłami: encyklopedie i słowniki nie mogą mieć dla niego żadnych tajemnic.
Ponieważ w Internecie mamy jak to już wielokrotnie mówiłem wszystko, mamy, więc też idealnego pomocnika dokumentalisty, specjalną witrynę o nazwie Researchpaper.com. Jest to poza innymi cechami wspaniałe miejsce dla uczniów, szczególnie tych przygotowujących się do matury lub egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie.
Wspomniana witryna jest genialnie zorganizowanym punktem startowym do poszukiwań dokumentacji w każdej z dziedzin wiedzy. Wyodrębnione są od razu działy podstawowe i w każdym z nich można wpisać w wyznaczonym miejscu kluczowe słowa lub zdania, które komputer błyskawicznie odnajdzie w odpowiednich dokumentach i dostarczy nam te dokumenty na ekran; można także skorzystać z setek gotowych wypracowań na niemal każdy dający się sensownie pomyśleć temat z danej dziedziny.
Witryna umożliwia także bezpośrednie kontakty użytkowników bez przerywania pracy. Można także, jeśli mimo wszystko nie znajdzie się od razu potrzebnych wiadomości skorzystać z czegoś, co się nazywa „obszarem dyskusyjnym", czyli po prostu wysłać do innych użytkowników swoje pytanie; ktoś najpewniej nam odpowie. Można wreszcie skorzystać z ciekawych podpowiedzi i uwag, korygujących nasz styl i umiejętność formułowania wypowiedzi na piśmie.
To cudowne miejsce ma jednak dwie wady: po pierwsze, wymaga niezłej znajomości angielskiego, ale bez tego języka w ogóle dziś jak bez ręki; po drugie, pewne opcje są osiągalne stąd tylko za opłatą. Ja wiem, że świadomość, iż za cudzą wiedzę trzeba płacić, i to czasami dużo więcej niż za machanie łopatą, jest dla wielu szokiem, ale wypada, byśmy się i z tym powoli oswoili...