SPOJRZEĆ W TWARZ
Powiedział ktoś, że najlepiej to widać na plaży, że kobieta nie ma twarzy.
*
No tak, żeby sprowadzić kogoś do samego tylko ciała, do marionetki, do wroga, do celu, do przeszkody, do obcego etc., trzeba mu jakby odebrać twarz, zasłonić ją czy przesłonić. Łatwiej bowiem wzgardzić, znienawidzić, a nawet strzelić do kogoś na przykład w kominiarce, niż spokojnie i uważnie spojrzeć w czyjąś bezbronną twarz. Mówi się tak o twarzy innego, obcego, bliźniego, a co powiedzieć o twarzy Boga?
*
Pamiętam opowieść bodaj z dzienników Dostojewskiego, jak to kilku wioskowych chłopaków zaczęło się przechwalać, który jest gotów zrobić coś naprawdę zuchwałego. I jeden się zgłosił. A drugi zażądał od niego przysięgi na swoje zbawienie, że zrobi wszystko, co ten mu podyktuje. I ten z dziwnym zapierającym dech uczuciem przysiągł gotowy na wszystko.
I tamten kazał mu iść do spowiedzi, potem do komunii, ale nie połykać hostii, tylko schować ją i przyjść po dalsze polecenia. I ten - nie pytając kusiciela o cel tegoż - tak zrobił - poszedł do cerkwi, a kiedy z niej przyszedł, tamten wziął go w odległy kąt sadu, wbił w ziemię kij i na jego końcu kazał położyć mu tę hostię. I ten zrobił tak. A tamten kazał mu wtedy iść po strzelbę, nabić ją i strzelić do hostii. To było iście diabelskie pokuszenie, a ten, jak w amoku jakimś, jakby tańcząc na krawędzi przepaści, gotów rzucić się weń głową w dół, podniósł nabitą strzelbę i wymierzył. I w momencie, kiedy miał nacisnąć spust, ujrzał nie kij, ale krzyż, a na nim patrzącego mu w oczy Ukrzyżowanego Jezusa. Strzelba wypadła mu z rąk i runął nieprzytomny na ziemię. Celował w Boga, a jakby trafił w samego siebie. Po jakimś czasie do pustelni, gdzie żył mnich, starzec, wczołgał się na klęczkach obdarty i wychudzony pokutnik. To był ów chłopak. Objął za nogi mnicha i zawył prawie: „Potępiony ja jestem na zawsze! Potępiony! Żadne twoje słowo tu nic nie zmieni. Jam już potępiony!” I opowiedział swój grzech straszny, bo przyczołgał się tam po pokutę, ale może z jeszcze większym teraz grzechem - z rozpaczą, ze straszliwym mrokiem duszy - z niewiarą w Boże Miłosierdzie. I usłyszał od starca słowo zadające mu ciężką pokutę, bo zbyt lekka nie byłaby przeciwwagą grzechu. Ale kiedy mnich starzec podniósł go z ziemi, to biedny pokutnik ujrzał w jego twarzy miłosierne spojrzenie Boga.
*
Bóg z „pobożnych” kazań o grzechach, o przykazaniach, o łasce, o konfesjonale etc. może stać się dla balansujących na przekraczanych granicach - kimś nieważkim, jak sam opłatek hostii. Wagi i powagi nabiera poprzez spojrzenie w Jego żywą i strasznie wymowną twarz. I wtedy zamiera zuchwalstwo, kpina, ironia. I wtedy - po przekroczeniu jakiejś granicy - samemu pragnie się pokuty, oczyszczającego cierpienia, które nadaje ważkość sercu, wypełnionemu dotąd pustką. Jakimś jej owocem i sprawdzianem jest inne spojrzenie w twarz bliźniego - uważne, wyrozumiałe, współczujące - jak w ikonę Jezusa.