Trzy listy
Usunęłam ciążę w wieku 20 lat. Wtedy wydawało mi się, że postępuję rozsądnie. Byłam studentką elitarnej uczelni, córką zamożnych rodziców, narzeczoną najfajniejszego chłopaka na roku. Wszystko w życiu przychodziło mi łatwo, może zbyt łatwo... Dziecko oznaczało, przynajmniej wówczas tak sądziłam, skazanie siebie na rolę kury domowej do końca moich dni. Podobnie myślała rodzina, narzeczony, przyjaciele. Może to wymówka, ale dziś ich obarczam częścią winy za swój błąd. Gdyby wtedy znalazła się choć jedna, naprawdę jedna osoba powstrzymująca mnie przed tym niszczycielskim krokiem... Wyrzuty sumienia? Nie tak nazwałabym swój stan. Raczej jako ciągłe, przerażające i wszechobecne uczucie winy. Zaraz po powrocie ze szpitala w jakimś nagłym skurczu bólu i świadomości krzyczałam: "Co ja zrobiłam!!!" Przeszłam przez wszystkie objawy zespołu poaborcyjnego. I już nigdy nie zaznałam spokoju. Niektórzy mówią, że tylko osoby wierzące są w stanie tak naprawdę pojąć, czym jest aborcja. Innym jakoś ucieka sens sprawy, rozmazują się kontury, tracą ostrość widzenia. Jestem innego zdania. Każdy myślący człowiek, nawet ten niewierzący, a ceniący cud istnienia, musi zdawać sobie sprawę, że aborcja jest mordem. Każde inne myślenie jest chowaniem głowy w piasek. Mam prawo tak mówić, bo stanęłam kiedyś po stronie katów i noszę na sobie tamto piętno...
Alicja
Miałam dwoje dzieci i niełatwe życie za sobą. Stale pijany mąż maltretował dzieci i mnie. Wyrzucał nas nocami z domu, a jego rozchwiany krok na korytarzu budził nawet z najgłębszego snu. Któregoś dnia przyszła po niego milicja. Powiedzieli mi krótko, że podejrzewają go o napad na sklep monopolowy...
Na pierwszym widzeniu powiedziałam mężowi, że jestem w ciąży. Zrugał mnie strasznie przy strażnikach i zagroził, że "jeżeli coś z tym nie zrobię", popamiętam go do końca życia. Wiedziałam, że nie żartuje, jak nachodził go "zły", był zdolny do okropnych rzeczy. Pomyślałam wtedy: jeżeli skażą go na więzienie, urodzę to dziecko, jeżeli go wypuszczą skatuje mnie tak, że poronię. Adwokat pocieszał mnie, że mąż wyjdzie niebawem, bo "nic na niego nie mają". Więc stchórzyłam i poszłam do szpitala.
Może wydaje się to dziwne, ale w latach 60. kobiety nie miały takiej wiedzy jak dziś. Komunistom nie zależało na życiu. "Chcesz rodzić, proszę bardzo mawiali. Nie chcesz, też dobrze. I na to znajdziemy radę". Skierowanie na aborcję wydawał lekarz, a rada zakładowa fabryki wydawała opinię o trudnej sytuacji kobiety. Nawet mnie nie pytali, czy mogą pomóc inaczej albo czy pozostała dwójka ma co jeść. "My was rozumiemy" powiedziała przewodnicząca i podpisała papier.
Męża skazano na pięć lat więzienia. Po wyjściu na wolność nawet nie myślał o powrocie do rodziny. Przepadł gdzieś w Polsce.
Ostatnio jeździłam do Warszawy, pod Sejm, by prosić za dziećmi poczętymi. W pewnej chwili podeszła do mnie dziewczyna i zaczęła krzyczeć, że takiej starej baby jak ja ta sprawa już nie dotyczy i dlatego sterczę pod Sejmem i robię tłum. Odeszła, nim zdążyłam jej wytłumaczyć, że "ta sprawa" dotyczyć mnie będzie do końca życia.
Barbara
Oboje z mężem jesteśmy wykształceni i zamożni. Oboje na stanowiskach, fachowcy w swoich dziedzinach, szanowani przez otoczenie. Jeszcze w trakcie studiów opracowaliśmy długofalowy plan strategiczny dotyczący przyszłości. Najpierw dobra posada, szybka kariera w zawodzie, a co za tym idzie odpowiednio wysokie zarobki. Dzieci były jednym z ostatnich punktów, zaraz po nowoczesnej willi w stylu włoskim. Przez wiele lat zabezpieczałam się przed niechcianą ciążą. Koleżanki często wyjeżdżające na Zachód przywoziły mi tamtejsze specyfiki niewiadomego pochodzenia, ale skuteczne. Mój lekarz ostrzegał mnie przed trwającym latami zażywaniem tabletek antykoncepcyjnych. Wyliczał na palcach możliwości działań ubocznych, powikłań, a nawet trwałych uszkodzeń. Nie słuchałam go.
Wreszcie podjęliśmy tę dziejową decyzję. Chcemy mieć dziecko. Nasza willa stała za miastem, a do pracy każde jeździło własnym samochodem. Ciąża miała być formalnością odstawiam tabletki i na świecie pojawia się śliczny, inteligentny i zdrowy brzdąc, dokładnie taki, jak jego rodzice. Formalność okazała się walką o nowe życie. Badania, kuracje, testy, interwencje chirurgiczne i znów fiasko. Wariowałam na widok szczęśliwych kobiet z dziećmi przy piersi. Pamiętam dziewczyny palące papierosy w szpitalnych ubikacjach, wymizerowane byle jakim życiem, a noszące ciąże ze źle skrywaną nonszalancją, podczas gdy ja, przyjmująca baterie witamin, środków wzmacniających, pod stałą opieką najlepszych lekarzy traciłam dziecko po dziecku. Zmowę milczenia przerwał mój stary lekarz. Zaproponował rozważenie możliwości adopcji: Jesteście państwo zamożni i wykształceni, nawet dziecko z defektem znajdzie u państwa dobry dom. W pierwszej chwili strasznie się żachnęłam, ale... może będzie to rodzaj ekspiacji za nasz egoizm i lekkomyślność...
Anna
"Niedziela"
(wybrała Justyna Kall)