PO CO CHODZISZ PO GÓRACH ?
Wychowaniem i resocjalizacją poprzez turystykę zajmowałem się czynnie ponad dwadzieścia lat - najpierw jako wychowawca, a następnie dyrektor jednego z wielu eksperymentujących zakładów poprawczych w Polsce. Mimo różnych społecznych i politycznych tendencji, mimo wciąż zmieniających się uwarunkowań finansowych i prawnych, nigdy z tej działalności nie rezygnowałem i nigdy nie przestawałem jej propagować wśród swoich kolegów, znajomych i swoich zwierzchników. Dlaczego? - To bardzo proste! Bo to właśnie dzięki turystyce, przy niewielkim ryzyku, udawało się nam osiągać wspaniałe, pedagogiczne efekty. Turystyka jest bowiem jedną z najbardziej uniwersalnych, szybkich i skutecznych metod wychowywania młodzieży, zwłaszcza tej zagubionej, agresywnej i trudnej.
Korzystając z propozycji dra Philippa Walkenhorsta z Uniwersytetu w Dortmundzie oraz życzliwości Państwa Barbary i Ryszarda Batzik z Holzwickede, miałem okazję uczestniczyć w wielu międzynarodowych spotkaniach i dyskusjach na temat nowych trendów i metod resocjalizacji w współczesnej Europie. Dzięki Elżbiecie Czyż z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka mogłem też zauważyć, jak otwarci na owe trendy są nasi rosyjscy koledzy. Pragnę podzielić się z Państwem swoimi refleksjami i uwagami dotyczącymi specyficznych walorów turystyki resocjalizacyjnej w bezpośredniej pracy z młodzieżą społecznie zagubioną i trudną.
Od kilku lat korzystam z emerytury ale mimo tego zawodowego dystansu, skłaniającego do głębszej refleksji i zadumy, moje poglądy na temat resocjalizacyjnych walorów turystyki kwalifikowanej wcale się nie zmieniły. Turystyka - jako twarda szkoła charakteru - nadal pozostaje moją wielką, życiową pasją i nadal staram się ją aktywnie propagować, zwłaszcza wśród studentów, z którymi obecnie pracuję. Jestem głęboko przekonany, że odpowiednio zaprogramowana turystyka, a zwłaszcza survival, może stać się jedną z najskuteczniejszych i najtańszych metod współczesnej resocjalizacji w naszym i nie tylko naszym kraju.
Po co chodzisz po górach?
Siedzimy w niewielkim kręgu na drewnianych ławach małego, górskiego schroniska. Naprzeciw nas i obok siedzą młode dziewczyny - urocze, miłe, można by powiedzieć - podobne do aniołów. Siedzą też chłopcy o twarzach młodych, ale wcale nie anielskich - zniszczonych narkotykami, nikotyną, alkoholem, o twarzach wytatuowanych i pooranych różnymi historiami ich dotychczasowego awanturniczego życia. Za oknami gwiżdże mroźny wiatr, sypie biały śnieg... a w schronisku miło, ciepło, cicho. W tej przytulnej, schroniskowej ciszy, rozlega się nagle mocny, męski głos:
"Po co chodzisz po górach?" - Cisza...
"Po co chodzisz po górach?!" - Jeszcze głośniej powtarza pytanie ks. Paweł, wierny przyjaciel trudnej młodzieży, a zarazem świetny turysta.
Po kilku refleksjach, przypominających bardziej rozmowę niż kazanie, w przyjacielskiej atmosferze tego bieszczadzkiego schroniska, pada w końcu prosta, lecz jakże głęboka odpowiedź: - "Chodzisz po to, aby stać się twardym! - Twardym... jak ten górski głaz!". Ksiądz odruchowo pokazuje ręką na jeden z leżących przy kominku granitowych kamieni.
Po trudach zimowej, całodziennej wyprawy na górskie szczyty, mimo widocznego zmęczenia, albo też i dzięki niemu, wszyscy uczestnicy spotkania poczuli wówczas prawdę i siłę tych kilku, prostych słów. Znowu zaległa cisza, ale już trochę inna - osobista i wypełniona nieco innym, bardziej prywatnym pytaniem: czy ja jestem twardy? - Jak te górskie skały, jak wskazany przez księdza głaz? Jeśli jestem wychowawcą, kuratorem, nauczycielem... to ile mam zapału, hartu ducha i silnej woli, aby nie ulec zniechęceniu, zmęczeniu i różnym innym przeszkodom, związanym z pracą z młodzieżą społecznie zagubioną i trudną? Jeśli jestem studentką, dziewczyną, jedną z tych, które nie mogą spokojnie patrzeć, jak ich koleżanki i koledzy staczają się na dno, to czy mam w sobie tyle uporu, odwagi, niezbędnego dystansu i wdzięku, aby wyciągana do tych zdemoralizowanych chłopaków moja przyjacielska dłoń była dla nich wymagającym, ale życzliwym gestem nadziei i pomocy? Jeśli jestem osobą postronną, zaproszoną przez tych chłopców lub ich opiekunów do wspólnego stołu, czy też do wspólnej, turystycznej wędrówki, to czy wystarczy mi zaufania i mocnej wiary, że "zło można dobrem zwyciężyć", i że takie wspólne spotkania, intensywne wędrówki, przygody i przeżycia mają swój społeczny i pedagogiczny sens? Czy naprawdę wierzę, że nie da się wychować młodego człowieka dla społeczeństwa w izolacji, a więc bez kontaktu z tym społeczeństwem?
- A jeśli jestem... chłopakiem? - Jednym z tych obdziarganych, wytatuowanych, nieufnych i agresywnych młodych ludzi, to czy stać mnie na to... czy już stać mnie na to, aby powiedzieć twardo i mocno - NIE! NIE - swoim kolegom, swoim złym przyzwyczajeniom i skłonnościom, a czasem też swoim własnym rodzicom! Czy jestem już na tyle świadomy, zahartowany i twardy, że stać mnie na to trudne, męskie - "NIE!"? Wychowanie bowiem różni się tym od tresury, że zawsze powinno zmierzać do samowychowywania, a resocjalizacja - prowadzić do samoresocjalizacji.
Zaprezentowana scena zatarła się już w mojej pamięci. Nie pamiętam ani imion, ani nazwisk wielu z siedzących tam w kręgu osób. Pamiętam jednak dobrze ich głęboko zamyślone twarze i słyszę stawiane przez księdza pytania. Myślę, że warto je zadać także i dziś.
Po co więc z tak trudną i napiętnowaną społecznie młodzieżą chodzimy po górach? Po co pływamy tratwą lub kajakiem po zimnych wodach zamarzającej rzeki? Po co spać w szałasach, namiotach lub pod gołym niebem w odludnym, dzikim terenie? Po to, aby stawać się twardym jak górski głaz, w upartym dążeniu do celu i wymaganiach wobec siebie. Jest bowiem duża szansa na to, że taki pozytywny "twardziel" zdoła kiedyś pokonać wszelkie przeszkody w swym codziennym, wcale niełatwym życiu.
Czy warto?
Czy warto tak się wysilać i tak ryzykować? Czy te trudne, forsowne wędrówki, rzeczywiście kogoś zmienią, komuś pomogą? Czy ambitna turystyka jest rzeczywiście interesującą szansą na znaczne przyśpieszenie procesu resocjalizacji młodzieży najtrudniejszej i najbardziej odrzucanej przez społeczeństwo?
Z wychowankami Zakładu Poprawczego w Laskowcu koło Ostrołęki w ciągu ponad dwudziestu lat mojej zawodowej pracy przemierzyłem rowerem, kajakiem, na nartach i pieszo kawał Polski. Poza murami poprawczaka, w słońcu i deszczu, w upale, śnieżycy i mrozie spędziłem z nimi setki nocy i dni. Z roku na rok powiększało się grono kolegów - wychowawców, którzy aktywnie włączali się i wzbogacali tę naszą turystyczną działalność. Powiększała się też ciągle liczba sympatyków i przyjaciół naszego zakładu, którzy decydowali się często na wspólne z nami uczestnictwo nawet w bardzo trudnych i forsownych imprezach typu survival czy "robinsonada". Pamiętają o nas turystyczni weterani - nasi dawni wychowankowie i w miarę swych aktualnych możliwości starają się nadal utrzymywać z nami kontakt, często też propagując twarde zasady turystyki kwalifikowanej we własnym środowisku.
Turystyka kwalifikowana jest twardą, ale też wyjątkowo skuteczną, uniwersalną "szkołą charakterów", zwłaszcza dla uczniów niesfornych i tych najtrudniejszych. Stosunkowo łatwo jest nią zainteresować wychowanków i dosyć szybko z jej pomocą można osiągać wspaniałe, pedagogiczne rezultaty. Turystyka taka umacnia społeczne więzi i integruje zakład ze środowiskiem, a równocześnie szlifuje indywidualne charaktery nie tylko wychowanków, ale i wychowawców. Łagodzi ujemne skutki społecznej izolacji, a jednocześnie ułatwia realizację wielu zadań typowo zakładowych. Znacznie wycisza tendencje do niebezpiecznych wystąpień i buntów oraz hamuje drastyczne przejawy więziennej podkultury. Skutecznie chroni wychowanków przed recydywą, a także obniża w nich naturalną chęć do ucieczek. Z przeprowadzonych u nas w latach osiemdziesiątych badań wynika, że w przypadku wychowanków intensywnie uprawiających turystykę zjawisko recydywy występuje kilkakrotnie rzadziej niż u innych. Jeśli zaś chodzi o ucieczki - to zaledwie 0,4% uczestników naszych wycieczek dokonało w badanym okresie tego typu wykroczenia. Później wyniki w tym zakresie były jeszcze lepsze. Ambitna turystyka jest więc formą aktywności przyjemnej, ale i bardzo pożytecznej. Turystyka może z powodzeniem stymulować rozwój różnorodnych zainteresowań artystycznych, sportowych, naukowych itp., może też sama stać się ważnym celem i życiową pasją. Może być jednocześnie przygodą i lekarstwem, zabawą i pracą, wysiłkiem i relaksem. Turystyka taka jako czynnik wyjątkowo atrakcyjny i twórczy może i powinna mieć bardzo istotny wpływ na wychowanie naszych dzieci i młodzieży, w tym zwłaszcza młodzieży społecznie niedostosowanej i trudnej.
Co o tym sądzą naukowcy?
Moje głębokie i czerpane z doświadczenia przekonanie o ogromnym bogactwie pedagogicznych walorów turystyki kwalifikowanej podzielają nasi wybitni naukowcy, tacy jak: Kazimierz Przecławski, Tadeusz Łobożewicz, Kazimierz Denek, a wcześniej także profesorowie: Stanisław Jedlewski, Otton Lipkowski, Aleksander Kamiński, Czesław Czapów i wielu innych. Już 200 lat temu jeden z czołowych działaczy "Komisji Edukacji Narodowej? J. Minasowicz sformułował takie rymowane hasło:
"Świat takich nauczycieli chwalił i chwali,
Którzy ucząc chodzili, a chodząc nauczali".
Wiele wypowiedzi tych znakomitych badaczy i uczonych harmonizuje ze znanym poglądem naszego Wielkiego Papieża - Jana Pawła II, który przez wiele lat sam był bardzo aktywnym turystą. Jako ksiądz, profesor uniwersytetu, a następnie biskup i kardynał, wraz z przyjaciółmi i młodzieżą przemierzył wiele górskich, kajakowych, rowerowych i narciarskich szlaków. Uważał on, że mądre wędrowanie może stać się "drogą wewnętrznej odnowy dla każdego człowieka". Z punktu widzenia wychowawcy i pedagoga to optymistyczne stwierdzenie tak wielkiego autorytetu i znakomitego turysty można potraktować nie tylko jako cenną zachętę, ale też jako konkretne, pedagogiczne zadanie - wciąż aktualne i bardzo ważne.
Profesor Czesław Czapów, zauroczony uniwersalizmem turystyki kwalifikowanej, dostrzegał w niej wyraźnie elementy wychowania: fizycznego, zdrowotnego, politechnicznego, estetycznego, moralnego, społecznego, patriotycznego, resocjalizacyjnego.
W wychowaniu typowo resocjalizacyjnym, realizowanym poprzez turystykę opartą na własnym doświadczeniu wyróżniam wiele cennych jej funkcji, jak: profilaktyczna, diagnostyczna, korekcyjna, kompensacyjna, integrująca, terapeutyczna, ortodydaktyczna.
O każdej z tych funkcji można wiele powiedzieć, posługując się konkretnymi przykładami z zawodowej pracy. Podobnie jest z wypracowanymi w ciągu wielu lat, specyficznymi zasadami uprawiania turystyki resocjalizacyjnej, wśród których są i takie, które na pierwszy rzut oka wyglądają niczym pedagogiczne herezje, np.: zasada ograniczonego zaufania, zasada niepełnej informacji, zasada dominowania skuteczności nad sprawiedliwością, czy też zasada uczciwej manipulacji. Rzeczywiście, setki zorganizowanych wycieczek i turystycznych imprez zaowocowały w końcu katalogiem różnych, tak zwanych pedagogicznych chwytów i zestawem bardzo dziwnych zasad. Wiele z nich domaga się oczywiście bardziej wnikliwych opracowań, analiz i naukowej weryfikacji. Ale też i nasza turystyczna szkoła charakterów jest także trochę dziwna.
Jaka to szkoła?
W tej naszej "szkole" nie ma ławek ani klas, ale każdy z jej "uczniów" ma tu własną tablicę, umieszczoną gdzieś głęboko w sercu i każdy na niej pisze swoją odpowiedź na fundamentalne pytanie: "po co, jak i dla kogo żyć?". Ktoś kiedyś na jednej z takich tablic napisał: "w górach zrozumiałem, że wolność jest piękna!". Tak - wolność jest piękna! Jeśli któryś z tych trudnych, zbuntowanych, młodych ludzi naprawdę to zrozumie, pojawia się realna szansa na to, że zacznie się o tę wolność rozsądnie starać i że będzie ją wreszcie szanował. Jest nadzieja na zrozumienie, że wolność to także odpowiedzialność!
W tej naszej "szkole" rzeczywiście nie ma ławek, dzwonka, klas, ale jest tradycja, wypracowana przez kolejne roczniki wychowanków i nas - wychowawców, instruktorów, nauczycieli. Jest poczucie wspólnoty i wyjątkowo wysoka ranga honoru! To właśnie HONOR jest tym najbardziej skutecznym zabezpieczeniem przed ucieczkami i różnymi wykroczeniami na naszych wyprawach. A jest to zabezpieczenie o wiele lepsze niż betonowe mury i żelazne kraty. Trzeba jednak nad wyrobieniem tego poczucia honoru w grupie trudnych wychowanków bardzo wytrwale i sumiennie popracować. Tu nie ma nic za darmo. Nasi wychowankowie muszą wiedzieć, że mężczyzna bez honoru jest jak balonik na wietrze, że za honor szlachetni ludzie nawet oddawali życie. Jeśli chcę dużo wymagać od innych, to jeszcze więcej powinienem wymagać od samego siebie. Ja też muszę być "człowiekiem honoru".
Jest rzeczą oczywistą, że aby zimą z kompasem w ręku chodzić przełajem po górskich bezdrożach, trzeba się samemu do tego odpowiednio przygotować i trzeba też bardzo dobrze przygotować swoich wychowanków. Ważne jest tu zarówno przygotowanie wychowawcze, jak i kondycyjne. Ogromną więc rolę odgrywają tu wszelkie spotkania i wycieczki treningowe, a zwłaszcza takie imprezy, które zawierają wiele elementów z tak zwanej "sztuki przetrwania" (survival). Są to najczęściej wyprawy bardzo forsowne. Dziesiątki kilometrów dziennie przy każdej pogodzie i w różnych porach roku. Zimowe noclegi w szałasach lub namiotach, przeprawy przez starorzecza, wertepy i bagna. Przyrządzanie posiłków w warunkach skrajnie prymitywnych, z produktów, które daje nam tylko sama przyroda, przy jednoczesnym zachowaniu elementarnych zasad bezpieczeństwa i higieny - a trzeba przyznać, że np. zimą nasza przyroda nie jest zbyt hojna. Obowiązuje przy tym zasada: minimalne wyposażenie, ale za to maksymalne wykorzystywanie siły woli, nabytych doświadczeń i specjalistycznej wiedzy. Bardzo ważne jest wówczas wzajemne zaufanie i koleżeńska pomoc w sytuacjach niebezpiecznych i trudnych. Często kontrastują ze sobą: ostre wymagania na szlaku i wesoły śpiew przy ognisku; szczere rozmowy i dyskusje w namiotach oraz twarde rozkazy przy forsowaniu terenowych przeszkód. Czasem nagrody, czasem kary, to tylko niektóre elementy naszych systematycznych treningów, dających szansę na atrakcyjny wyjazd każdemu, nawet najtrudniejszemu wychowankowi, jeśli tylko zgodnie z wcześniejszą umową sprosta on naszym oczekiwaniom i ostrym wymogom. Wszystko to potem procentuje i znacznie zmniejsza, choć przecież nigdy nie wyklucza ryzyka, i to zarówno ryzyka nieszczęśliwego wypadku, jak i ryzyka naruszenia zasad społecznego życia.
Czy jednak warto rzucać wyzwanie temu ryzyku, skoro wykluczyć go się nigdy nie da? Faktem jest, że w resocjalizacji bez ryzyka na ogół nie ma sukcesów. Sztuka polega na tym, aby przy minimalnym ryzyku osiągać maksymalne efekty, oraz aby to nieodzowne ryzyko mieściło się zawsze w granicach posiadanego doświadczenia i granicach zdrowego rozsądku.
Nie da się też często uniknąć potężnego zmęczenia, ale przy tej właśnie okazji niemal każdy odkrywa w sobie ogromne psychiczne i biologiczne rezerwy, których istnienia dotąd nawet nie podejrzewał. Ekstremalnie trudne warunki zmuszają nas do zrzucenia masek i albo ludzi dzielą, albo łączą - bardzo mocno i na długo! Najbardziej cenne zwycięstwa to te, które odnosimy sami nad sobą. A takie właśnie zwycięstwa można rzeczywiście osiągać w tej twardej walce pomiędzy zwątpieniem a uporem, w wyjątkowo pięknej, choć groźnej scenerii: wiatru, mrozu, śniegu, deszczu lub słońca. W dzikiej, odludnej okolicy bez namiotu, zapałek, wody i żywności przypadkowy turysta wytrzyma zaledwie kilka godzin, a wytrawny traper poczuje się wówczas jak ryba w wodzie - skutecznie i szybko zdoła rozwiązać wszystkie problemy i szczęśliwie przetrwa tam, gdzie inni się załamują lub poddają.
Dla naszych wychowanków taka właśnie twarda turystyka stwarza bezprecedensową szansę do skutecznego pokonania swoich głównych wad i słabości oraz daje szansę udanego powrotu z naszych gór, lasów i jezior - powrotu nie tylko do cywilizacji, ale i do społeczeństwa. Na tym polega bowiem najważniejszy egzamin w tej naszej - turystycznej "szkole charakterów", i na tym polega też prawdziwa resocjalizacja.
Czy to jest sprawiedliwe?
Czy ta zbuntowana, agresywna młodzież zasługuje na tak atrakcyjną formę resocjalizacji, jaką jest turystyka? Czy jest to społecznie sprawiedliwe, że tych złodziei, narkomanów i zabójców często wozimy nad morze, na jeziora albo w góry? Odpowiem tu prosto i szczerze: sprawiedliwe to nie jest! Są przecież i takie przestępstwa, jak na przykład zabójstwo, za które żadna kara nie może być jednocześnie humanitarna i sprawiedliwa - kara śmierci także nie. Jest to na pewno bardzo trudny problem moralny dla sędziego ale nie dla pedagoga. Pedagog nie musi być wcale sprawiedliwy - on powinien być skuteczny! To nie jest żadna nowa herezja - to pragmatyka, którą chciałbym tu nieco wyjaśnić. W powszechnie uznawanej hierarchii wartości sprawiedliwość nie była przecież nigdy najważniejsza. Znacznie wyżej od niej stawia się np. miłość, czasem altruizm lub szlachetne przebaczenie, ale w niektórych przypadkach, także karę - surowszą od oczekiwanej. W pedagogice taką niesprawiedliwość stosuje się dosyć często i osiąga się przy tym nieraz bardzo cenne rezultaty, bo pedagog, zwłaszcza resocjalizacyjny, powinien być nie tyle sprawiedliwy, co skuteczny. Od pytania: "za co?" w pedagogice resocjalizacyjnej o wiele ważniejsze jest pytanie: "po co?". Bardzo często na nasze wycieczki zabieraliśmy wychowanków wcale nie najlepszych i nie najspokojniejszych, ale tych szczególnie trudnych, którzy jechali nie za konkretne zasługi, a więc - nie "za co?". Oni jechali - "po coś!". Najczęściej po to, aby tam, za murami zakładu, mogli zatęsknić za piękniejszym i uczciwszym życiem i aby mogli udowodnić sobie i innym, że oni także mają swoje ambicje i swój własny honor, i że warto było im zaufać.
Jest jeszcze i taka prawda: obserwując z boku nasze forsowne wycieczki i rajdy często bardzo trudno jest odgadnąć, czy ci młodzi ludzie uczestniczą w nich w nagrodę, czy też może za karę?! To nie są przecież jakieś łatwe spacery, czy kosztowne i przyjemne wycieczki autokarowe. To jest na ogół twarda, uparta wędrówka, do ambitnie wytyczonych celów, a często wprost ostra walka z samym sobą, ze swoim zmęczeniem, zniechęceniem oraz ciężkie zmaganie się z piękną ale i groźną przyrodą. Tylko takie bowiem ambitne wycieczki stwarzają tym trudnym chłopcom znakomitą okazję do ich "wewnętrznej odnowy".
Od tego, aby tych chłopców szybko łapać, jest policja. I życzę jej powodzenia. Od tego, by ich sądzić, są sądy. Niech więc ich sądzą - surowo i sprawiedliwie. Od tego jednak, aby w każdym z nich dostrzec małą iskierkę dobra i rozdmuchać ją w ciepły i pożyteczny płomień, jesteśmy właśnie my - pedagodzy! Dlatego nasza praca jest tak fascynująca i piękna, dlatego jest takim ważnym, społecznym zadaniem. Jako pedagog - wychowawca tych trudnych chłopców, nie mogę się ciągle koncentrować tylko na ich kryminalnej przeszłości. Nie mogę jej wymazać ani zmienić. Nie jestem w stanie podarować każdemu z nich innego, rodzinnego środowiska ani zapewnić im pracy. Wielu z nich powróci do pijackich melin, do dawnych kolegów, do niewydolnych wychowawczo matek i okrutnych często ojców. Dlatego zależy mi na tym, aby ich zahartować na trudy czekającego ich życia. Aby chodząc po bezdrożach, lasach i górach pokochali prawdziwą przyjaźń, uczciwość, piękno i przede wszystkim honor. Aby stali się właśnie takimi "twardzielami", którzy umieją być sobą i kiedy trzeba, potrafią mówić - "tak!" i potrafią mówić - "nie!" U nas chłopcy często śpiewają:
"Nie przeraża nas dźwięk kluczy
ani szara w oknach stal
tylko kraty w ludzkiej duszy
rodzą bunt a czasem żal..."
Mam nadzieję, że propagując "turystykę resocjalizacyjną" wśród ludzi zajmujących się młodzieżą społecznie zagubioną i trudną, stopniowo kruszymy nie tylko kraty w oknach, ale i kraty w ludzkich sercach, choć są one często bardziej twarde niż żelazo.
Gdzie są granice?
Gdzie są faktyczne granice naszych możliwości i gdzie są granice naszego zakładu czy więzienia? Nie jest to pytanie ani proste, ani łatwe. A jest ono bardzo ważne. Odpowiedź na to pytanie w dużym stopniu określa zakres autonomii takiej izolacyjnej placówki, jaką jest Zakład Poprawczy, czy Schronisko dla Nieletnich. Szeroka autonomia tego typu placówek, mimo pewnego ryzyka jej nadużywania, na ogół sprzyja szybkiemu wprowadzaniu różnych, pedagogicznych innowacji, ciekawych programów, oraz usprawnia wzajemną wymianę doświadczeń.
W zakładach poprawczych w Polsce i we więzieniach dla nieletnich w Niemczech oraz w innych placówkach resocjalizacyjnych w Europie, pod względem wieku oraz kategorii popełnionych przestępstw, przebywa bardzo podobna młodzież. Istnieją natomiast duże różnice w interpretowaniu granic i posiadaniu faktycznej autonomii. W polskiej resocjalizacji, w przeciwieństwie do rozwiązań np. niemieckich, dominuje pogląd, że młodego człowieka nie można przygotować do uczciwego i aktywnego życia w społeczeństwie bez kontaktu z tymże społeczeństwem i jego rówieśnikami. Stąd przywiązujemy dużą wagę do ścisłej integracji naszych placówek z tzw. środowiskiem otwartym. Faktyczne granice zakładu często się tu zacierają lub znacznie przesuwają. Nasi wychowankowie wraz z opiekunami uczestniczą w wielu międzyszkolnych i środowiskowych imprezach, zawodach, koncertach, spektaklach, a także w wybranych akcjach charytatywnych. I odwrotnie - nasze zakłady chętnie przyjmują różnych gości, jeśli tylko mają oni dla naszych wychowanków coś cennego do zaoferowania. Może to być na przykład wspólna dyskoteka, kulig, ognisko, wspólna modlitwa czy też ciekawa dyskusja. Szczególnie miło są u nas widziani studenci resocjalizacji i prawa, gdyż to oni będą kiedyś kontynuowali naszą pracę.
Zakład poprawczy, czy więzienie dla nieletnich nie może być samotną wyspą, zagubioną w oceanie powszechnej obojętności. Musi być on otoczony archipelagiem życzliwych mu osób i instytucji, gdyż bez tego zainteresowania i społecznej integracji będzie tylko produkował cynicznych przestępców i prymitywnych dzikusów. Ktoś mądry kiedyś powiedział: "społeczeństwo ma zawsze taką przestępczość, na jaką zasługuje". To nasze społeczne, polityczne, ekonomiczne i pedagogiczne błędy rodzą młodych przestępców i ich ofiary. To one są pierwotnym źródłem naszego lęku i społecznego niepokoju. Warto jest więc zainwestować w taką resocjalizacyjną działalność, która pozwoli nam zasłużyć na lepsze i bardziej bezpieczne życie. Temu celowi służy m.in. propagowana przeze mnie turystyka, a właściwie resocjalizacja poprzez turystykę.
A wracając do pytania - gdzie są faktyczne granice polskiego zakładu, czy też niemieckiego więzienia dla nieletnich lub innej placówki z dowolnego kraju w Europie, myślę, że wszędzie odpowiedź mogłaby być taka sama. Granice to nie kraty w oknach ani więzienne mury. Granice zakładu czy więzienia są tam, gdzie są jego wychowankowie i aktualnie pracujący z nimi ludzie. Jeśli ci chłopcy wraz z opiekunami są akurat w teatrze lub w górach - na wycieczce, to właśnie tam przesuwają się granice ich zakładu czy więzienia, i tam powinna sięgać nie tylko odpowiedzialność, ale także pewna pedagogiczna autonomia, bardzo potrzebna tym opiekunom. Odpowiedzialność - to bardzo ważne, ale i groźne słowo. Aby nie była ona jedynie stresem i paralizatorem cennych pomysłów i zapału, musi być proporcjonalna do możliwości, a służbowa kara za ewentualne uchybienia czy porażki powinna być proporcjonalna do faktycznej winy. Zbyt surowe traktowanie każdej porażki, bez doceniania intencji oraz wcześniejszych sukcesów, może załamać bądź zniechęcić nawet największego entuzjastę.
Skuteczność wielu metod stosowanych przez pedagogów zależy od ich autorytetu i społecznego statusu. Dlatego wyrażam tu zdziwienie, że status społeczny i zarobki ludzi bezpośrednio pracujących z trudną młodzieżą są tak relatywnie niskie, dużo niższe niż nauczycieli w zwykłych, publicznych szkołach. Za solidną i trudną pracę należy się przecież szacunek oraz solidne wynagrodzenie.
Doskonale pamiętam boje o bardziej humanitarny i skuteczniejszy system naszej resocjalizacji. Pamiętam nasz upór i determinację w staraniach o szerszą autonomię i wyższy status społeczny naszych zakładów. Dziś z pewną satysfakcją możemy powiedzieć, że pracownicy zakładów poprawczych w Polsce, pod względem wykształcenia, uzyskanej autonomii, społecznego szacunku i otrzymywanego wynagrodzenia, w porównaniu z nauczycielami ze szkół publicznych należą niewątpliwie do pedagogicznej elity naszego kraju i nie budzi to już żadnego, zdziwienia. O to właśnie z dużą determinacją, od kilku już lat, zabiegają nasi koledzy z Niemiec. Nowatorskie metody polskiej resocjalizacji spotykają się z żywym zainteresowaniem także we wielu innych krajach Europy. Szkoda tylko, że z przyczyn ekonomicznych i politycznych nie udało nam się stworzyć odpowiedniego systemu profilaktyki i opieki następczej. Bez tego nawet bardzo solidna i nowatorska praca wielu zakładów poprawczych w Polsce jest często marnowana albo wręcz zawieszona w próżni. Pod tym względem - to my właśnie możemy się wiele nauczyć od naszych sąsiadów zza granicy.
Dziwi mnie jednak, że nasze szkoły pedagogiczne nie dostrzegają tej znakomitej szansy, jaką mogłaby być "turystyka resocjalizacyjna". W ilu polskich uczelniach prowadzi się dziś wykłady i ćwiczenia, czy nawet tylko dodatkowe kursy z tej tematyki?
Wobec deficytu uniwersyteckich fachowców tego typu warto angażować do tej szkoleniowej pracy po prostu praktyków. Nie mówię tego gołosłownie. Od kilku lat, z inicjatywy dr Anny Chachaj-Nowickiej z Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie prowadzę takie zajęcia ze studentami resocjalizacji w Kolegium Edukacji Specjalnej w Międzylesiu. Zainteresowanie studentów "turystyką resocjalizacyjną" przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Studenci są głodni konkretnej wiedzy z tzw. "pierwszej linii". Rozsądne łączenie teorii z praktyką, także na etapie szkolenia, jest niewątpliwym atutem każdej uczelni.
Od czasu opisanego tu spotkania w przytulnym schronisku, w górach stopniał niejeden już śnieg. Wielokrotnie zieleniły się drzewa. Podczas kolejnych wiosen szalonym tańcem popisywały się strumienie - a ja wciąż widzę zamyślone twarze i słyszę postawione wówczas przez księdza pytanie: "Po co chodzisz po górach?".
Ryszard Makowski