Ks. B. Chełmiński
Nieomylność Kościoła Katolickiego
CZĘŚĆ PIERWSZA.
Rzeczywistość nieomylności Kościoła.
I. Nieomylność Kościoła opiera się na jego nadprzyrodzonem pochodzeniu.
Nieomylność Kościoła nie może być należycie pojętą i zrozumianą przez tych, którzy w Kościele katolickim widzą li tylko instytucyę naturalną, czyli zgromadzenie i zespolenie czysto przyrodzone, nie różniące się w niczem od zwykłych stowarzyszeń i instytucyi świeckich. Jak istnienie Kościoła i cały ustrój jego jest dla nich zagadką, tak niezrozumiałą musi być w oczach ich nauka o nieomylności Kościoła. Nie dziw stąd, że nieomylność Kościoła wrogom jego i niedowiarkom służyła i służy do dziś dnia za przedmiot pośmiewiska i szyderstwa. Niechno Kościół katolicki czyli w jego imieniu najwyższy nauczyciel Ojciec św. odezwie się, by mocą urzędu swego bronić prawdy lub potępić błędne nauki, a wszystkie liberalne i masońskie dzienniki i czasopisma hurmem nań uderzą, drwiąc z niego i mówiąc z przekąsem o „nieomylnym Papieżu”. Mądrość Boża, która przemawia przez usta Kościoła, jest im zgorszeniem i głupstwem, tak iż sprawdzają się tu w pewnem znaczeniu słowa św. Pawła I. Kor. 1, 23, 24: „My przepowiadamy Chrystusa ukrzyżowanego, Żydom wprawdzie zgorszeniem, a Grekom głupstwem; lecz samym wezwanym i Żydom i Grekom Chrystusa mocą Bożą i mądrością Bożą”. Znaczenie i cała doniosłość nieomylności Kościoła zasadza się szczególniej na tem, że Kościół katolicki jest pochodzenia nadprzyrodzonego czyli boskiego.
Moderniści przeczą, jakoby Pan Jezus wogóle Kościół ustanowił; Kościół katolicki jest wedle nich dziełem czysto ludzkiem a nadto istotnie równym od Kościoła pierwotnego. W Francyi myśli i zdania podobne rozsiewa mianowicie Auguste Sabatier „Les religions d'autorite et la religion de l'esprit” i Loisy „L'Evangile et l'Eglise”; w Niemczech I. Schnitzer im wtóruje. Nie może być zadaniem rozprawy niniejszej i przekraczałoby zakres i cel przedmiotu, gdybyśmy chcieli teorye te obszernie przedstawić i niedorzeczności ich zbijać. Sam fakt, że Kościół katolicki przez blisko dwa tysiące lat istnieje i pomimo ciągłych strasznych burz nienawiści i prześladowań coraz to więcej się rozszerza i potężnieje, jest jasnym żadnem rozumowaniem niezbitym dowodem jego boskiego pochodzenia. Ziszczają się na Kościele katolickim prorocze słowa Gamaliela: „Przetoż i teraz powiadam wam, odstąpcie od tych ludzi i zaniechajcie ich (tj. apostołów); albowiem jeźlić jest z ludzi ta rada albo sprawa, rozchwieje się; lecz jeźli jest z Boga, nie będziecie mogli ich zepsować, byście snać nie naleźli się z Bogiem walczyć”(Dzieje Apost 5, 38-39). Nie wymysłem ludzkim jest instytucya Kościoła, ale dziełem boskiem. Nie dowcip ludzki go stworzył, lecz mądrość Boża go ustanowiła. Nie kieruje losami jego słaba siła ludzka, lecz wszechmocna ręka boża.
„Gdy w czasach spokojnych po Konstantynie Wielkim Ojcowie Kościoła przenieśli się w duchu w one trzy stulecia, w których chrześciaństwo świat zdobyło, nie mogli nie wiedzieć, że szybkość zdobyczy tej była jasnym dowodem boskiej pomocy. W równej mierze zdumiewają się nad objawem tym historycy dni naszych. Siedmdziesiąt lat po założeniu pierwszej gminy w Antyochii, tak pisze jeden z tych historyków, donosi Pliniusz Trajanowi o chrześciaństwie w odległej prowincyi Bitynii, iż jest ono wdziercą wystawiającym na niebezpieczeństwo stare kulty pogańskie; siedmdziesiąt lat po Pliniuszu widzimy, iż istnieje konfederacya kościołów, rozciągająca się ze środowiskiem w Rzymie, aż do Lyonu i do Edessy; znowu siedmdziesiąt lat później cesarz Decyusz oświadcza, że wolałby widzieć w Rzymie przeciwnika jako cesarza niźli znieść, by wakująca naonczas stolica biskupia na nowo była obsadzona”. Chrystus przyobiecał ustanowienie Kościoła, gdy mówił do Piotra: „Ja tobie powiadam, iżeś ty jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój”. Chrystus też Kościół rzeczywiście założył wybierając w tym celu apostołów (Łuk. 6, 13), którym zaraz z początku zdał władzę związywania i rozwiązywania (Mat. 18, 18) i których wysłał później w świat, aby nauczali wszystkie narody (Mat. 28, 19). Od wiernych żąda posłuszeństwa: „Kto was słucha, mnie słucha; kto wami gardzi, mną gardzi” (Łuk. 10, 16); a innym razem: „Jeźliby kto Kościoła nie słuchał, niech ci będzie jako poganin i celnik” (Mat. 18, 17). Paweł św. wyraźnie stwierdza, iż ustrój cały Kościoła i poszczególne urzędy kościelne od Chrystusa samego pochodzą; „I tenże (Chrystus) dał niektóre Apostoły, a niektóre Proroki, a drugie Ewangelisty, a inne pasterze i doktory” (Efez 4, II). Podług rozkazu i zlecenia Chrystusa Pana apostołowie występowali nauczając i opowiadając Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, a w Zielone Świątki wskutek kazania Piotra św. od razu przystąpiło do Kościoła „jakoby trzy tysiące dusz”.
Że apostołowie nie samowolnie ale jako posłannicy Chrystusowi występowali, wynika z słów Chrystusa: „Nie wyście mnie obrali, alem ja was obrał i postanowiłem was, abyście szli i przynieśli owoc, a owocby wasz trwał.”(Jan 15, 16) Jak Jezusa posłał Ojciec, tak On ich posyła: „Jakoś ty mnie posłał na świat, i jam je posłał na świat.” (Jan 17, 18) W listach swoich św. Paweł wielokrotnie odwołuje się na to, iż Chrystus sam go wybrał i posłał: „Paweł apostoł nie od ludzi, ani przez człowieka, ale przez Jezusa Chrystusa...” (Galat I, I) Św. Paweł z szczególnym przyciskiem często powtarza, iż od Chrystusa wszelki urząd i wszelka władza w Kościele pochodzi: „Paweł, sługa Jezusa Chrystusa, powołany apostoł, odłączony na ewangelią Bożą.” (Rzym I, I) Od Chrystusa apostołowie są powołani i Od niego wzięli łaskę i apostolstwo: „Przez którego — Jezusa Chrystusa Pana naszego — wzięliśmy łaskę i apostolstwo ku posłuszeństwu wiary między wszystkiemi narody dla imienia jego” (Rzym I, 5).
Boskiego więc pochodzenia jest Kościół, albowiem Syn Boży, Jezus Chrystus go założył; boskiego i nadprzyrodzonego pochodzenia są również istotne władze i urzędy w tymże Kościele.
Skoro Kościół co do założenia swego i całego ustroju jest instytucyą boską,. nadprzyrodzoną, nie może być niedorzecznością, że cieszy się on darami i przywilejami nadprzyrodzonymi. Takim darem nadprzyrodzonym jest między innymi szczególnie dar nieomylności. Dziwnem byłoby, gdyby jaka szkoła filozofów, które w czasach starożytnych w wielkiej liczbie istniały, przypisywała sobie dar nieomylności, gdyż to nie stowarzyszenia nadprzyrodzone, boskie, ale ludzkie z słabym i omylnym rozumem ludzkim; a jednak, choć - niesłusznie, platonizm przypisywał mistrzowi swemu Platonowi boską nieomylność; u Pytagorejczyków był zwyczaj jako ostateczny niezbity dowód przytaczać słowa mistrza: tak mistrz powiedział - άύτός εφά. Jak niezrozumiałem i wprost potwornem nam się to być wydaje, iżby człowiekowi przypisywać można boską nieomylność, tak niemniej jasno fakt ten odzwierciedla głębie serca ludzkiego, które nie może nie pragnąć absolutnej prawdy i bezwarunkowej pewności co do zagadnień sięgających ponad zmysły i ponad rzeczy widome. Jakżeż nam wobec tego podziwiać trzeba mądrość i dobroć Boga, który ku zaspokojeniu tego wrodzonego pragnienia serca ludzkiego ustanowił Kościół swój w tym celu i z tym zadaniem, by on nam w imieniu Boga po wszystkie czasy był mistrzem i nauczycielem, nieomylnym!
II. Nieomylność Kościoła ze względu na jego cel i zadanie.
Nieomylność Kościoła wynika z celu i zadania, jakie wedle postanowienia Chrystusa Pana ma tu na ziemi. Chrystus założył Kościół i wyposażył go rozmaitemi darami i łaskami, aby za jego pośrednictwem wszyscy ludzie stać się mogli uczestnikami dzieła odkupienia i nieskończonych zasług Chrystusowych, a tem samem osiągnęli ostatecznie szczęśliwość wieczną. Chrystus przyszedł na świat, aby ludziom przynieść światłość prawdy, za którą oni tęsknili przez lat tysiące. „Jam się na to narodził i na tom przyszedł na świat, abym świadectwa dał prawdzie.” (Jan 18, 37) Chce on, aby wszyscy ludzie przyszli do poznania prawdy i przez to byli zbawieni: „Który chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i przyszli ku uznaniu prawdy” (I Tym. 2, 4). Kościoła zadaniem jest, objawioną przez Chrystusa prawdę i naukę jego podawać dalszym pokoleniom, aby dzieło odkupienia trwało po wszystkie czasy: „Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody... nauczając je chować wszystko, com wam kolwiek przykazał" (Mat. 28, 19-20).
Głoszenie słowa Bożego jest pierwszem i najgłówniejszem zadaniem Kościoła. Jak wiara jest „gruntem rzeczy tych, których się spodziewamy”, „a bez wiary niepodobna jest. spodobać się Bogu”, tak nauczanie wiary Chrystusowej jest najważniejszym przedmiotem działalności Kościoła, podstawą niejako wszelkich łask nadprzyrodzonych. Jakże mógłby Kościół sprostać temu nadludzkiemu zadaniu, jeśliby w nauce wiary miał zbłądzić? Kto chce nam być przewodnikiem na drodze do wieczności, musi wprzód sam drogę tę dokładnie znać. Azali poprowadziłby nas Kościół napewno i niechybnie do celu tj. do poznania Boga i do oglądania go kiedyś w wieczności, gdyby sam zboczyć mógł z drogi prawdziwej? Zawiódłby nas Kościół na manowce a nic do poznania i posiadania prawdy odwiecznej, gdyby mógł się mylić i zamiast prawdy fałsz i kłamstwo ogłaszać.
Kto pragnie dopiąć napewno celu jakiego, musi koniecznie użyć środków odpowiednich, niechybnie do celu prowadzących. Chrystus przekazał Kościołowi władzę i zadanie nauczania i głoszenia prawd objawionych, musiał dlatego uczynić go zdolnym do tego iście boskiego dzieła, a więc uchronić go od błędu. Co by to był za Kościół boży, który ma i chce ludzi nauczać, a sam się myli i błądzi! Niemożliwe to przypuszczenie i niezgodne z celem i zadaniem Kościoła. Kościół zdolny błędu, byłby sprzecznością samą w sobie.
P. Bóg jako wszechmocny i najmędrszy mógłby, absolutnie mówiąc, objawiać się każdemu z osobna i do każdego człowieka z osobna przemawiać, jak to po części uczynił rzeczywiście w Starym Zakonie, objawiając się Mojżeszowi, Patryarchom i Prorokom a w Nowym Zakonie apostołom swoim. Nie użył Bóg środka tego, któryby zresztą niezawodnie nie odpowiadał mądrości jego, ale powierzył skarb prawd nadprzyrodzonych Kościołowi, aby w imieniu jego do nas przemawiał. Kościoła słuchać mamy pod utratą zbawienia i wierzyć bezwarunkowo i bezwzględnie wszystko zgoła, co on nam w imieniu Boga do wierzenia podaje: „Idąc na wszystek świat, opowiadajcie Ewangelię wszemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzci się, zbawion będzie, a kto nie uwierzy, będzie potępion” (Mar. 16 15-16) Grzeszy ciężko, kto Kościoła nic słucha: „Jeźliby kto Kościoła nie usłuchał, niech ci będzie jako poganin i celnik” (Mat. 18,17). Z słów tych wynika, iż obowiązek bezwzględnego posłuszeństwa wobec Kościoła odnosi się do wszystkich ludzi wszystkich czasów. Ale czyż byłby obowiązek ten możliwy, jeśliby Kościół, któremu wierzyć mamy, mógł się mylić? Skądże mógłby Kościół rościć sobie prawo, żądać od nas posłuszeństwa pod utratą zbawienia, gdyby zdolen był zbłądzić i fałszywie nauczać? Zmuszać nas do bezwzględnego posłuszeństwa wobec Kościoła omylnego i błądzącego, byłoby wprost niedorzecznością. Jeśli więc Chrystus nakazuje nam pod utratą zbawienia, wierzyć Kościołowi i we wszystkiem go słuchać, najmniejszej ulegać nie może wątpliwości, że Kościół zawsze tylko prawdę mówi i głosi czyli, że jest nieomylny.
„Filozofia przemawia wprost do rozumów ludzkich dowodami, i niczego więcej nie potrzebuje, tylko żeby rozumy dowody jej oceniły - religia podaje się jako objawiona i wymaga wiary; więc, jeżeli sama się bierze na seryo, to musi wymagać wiary bezwarunkowej we wszystko co zawiera; a oprócz tego musi ją ktoś podawać, świadczyć o tem, że jest objawioną. Bo jakżeż inaczej? Choćby Biblia w oczach ludzkich z nieba spadła, to jeszcze nie wszyscy ludzie byliby świadkiem tego spadnięcia; ci coby byli na drugiej półkuli i ludzie następnych pokoleń musieliby być o tem pouczeni od tych co widzieli, a pouczeni w jakiś obowiązujący sposób, jeżeli religia nie ma być dowolną spekulacyą, lecz objawieniem wymagającem wiary. Słowem, nie pojmuję religii objawionej bez pewnego organizmu kościelnego z władzą nauczającą, która jakimś sposobem uwierzytelnia swą misyę od Bóstwa. Że katolicyzm stanął na tem stanowisku szczerze i niepołowicznie, to mi tłumaczy jego trwanie, w przeciwstawieniu do znikomości wyznań, które tego nie zrobiły” (Morawski, Wieczory nad Lemanem).
III. Nieomylność Kościoła warunkiem jedności jego.
Z konieczności zachowania jedności we wierze wypływa niezbędna nieomylność Kościoła. Jedność wiary jest cechą istotną Kościoła. Bez jedności Kościół byłby wprost niemożliwym; co więcej, bez jedności wiary, ani nawet wyobrazić go sobie nie można, jak wyobrazić sobie nie można domu bez cegieł lub kamieni ściśle z sobą zespolonych. Naocznie uwydatnia to Chrystus sam, przyrównując Kościół swój do budowli: „na tej opoce zbuduję Kościół mój”. To też przy ostatniej wieczerzy modli się Chrystus, by apostołowie i wszyscy, którzy przez słowo ich w Niego uwierzą, byli jedno jako Ojciec Niebieski i Chrystus jedno są. Kiedy w Koryncie chrześcianie podzielili się na kilka stronnictw, św. Paweł napomina ich temi słowy: „Proszę was, bracia, przez imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście toż mówili wszyscy, a iżby nie były między wami rozerwania, ale bądźcie doskonali w jednem rozumieniu i w jednej nauce” (I Kor. I, 13).
Jedność ta byłaby niemożliwą bez nieomylności Kościoła. „Zważywszy nieudolność umysłu ludzkiego i trudne do pojęcia prawdy i tajemnice wiary, niezrozumiałość nawet Pisma św.1), nie może obyć się bez tego, by nie powstały nieporozumienia i spory co do objętości objawienia i znaczenia poszczególnych dogmatów, itd., jak to rzeczywiście się zdarzyło, a tego dowodem historya dogmatów. Musi dlatego być postanowiony od Boga sędzia rozstrzygający spory, aby owoce objawienia, jedność wiary, nie były na szwank wystawione... Aby zaś sędzia ten mógł sprostać wielkiemu zadaniu swemu, winien być obdarzony taką powagą, iżbyśmy w rzeczy tak ważnej, jaką jest wiara, z. zupełną pewnością wyrokowi jego jako absolutnie prawdziwemu poddać się mogli i aby on spowodować mógł spierających się, by zdanie i wyrok jego przyjęli i nań się zgodzili” (Hurter, Theol. generalis 240).
Sędzią tym jest Kościół katolicki przez swój urząd nauczycielski; wyposażony jest w rzeczach wiary powagą absolutną przez Chrystusa samego, aby Kościół zdolny był, napewno wskazać i rozstrzygnąć, gdzie prawda, i tym sposobem usunąć wszelkie wątpliwości, musi on być koniecznie nieomylny. Żadne inne wyznania i tak zwane kościoły nie mają nieomylnego trybunału najwyższego, któryby sądził i rozstrzygał kwestye tyczące wiary; którego wyroki byłyby prawomocne i obowiązujące pod utratą zbawienia. Stąd rozdwojenie i niezgoda tak u protestantów jak w kościele schizmatyckim czyli prawosławnym. W samej cerkwi rosyjskiej jest sekt tak wiele, że ich nawet policzyć nie można; a u protestantów naliczono dotąd różnych sekt około dwieście. Wobec tego rozdwojeniu pewien uczony protestancki powiedział słusznie, że to, w czem się protestanci dzisiaj zgadzają, mógłby napisać na paznogciu swego palca. Udowodnioną jest rzeczą i codziennem stwierdzoną doświadczeniem, że wyznania religijne odosobnione od Kościoła katolickiego prowadzą z czasem siłą nieugiętej logiki do zupełnego niedowiarstwa czyli pogaństwa; wprzód rozdwojenie i rozkład, w końcu zniszczenie i nicość. I nic może być inaczej! Bez najwyższej powagi nieomylnej niemasz jednolitej wiary, nic może być jedności; a gdzie nie ma jedności, tam z czasem wszystko idzie w rozsypkę, wedle onej starej prawdy: „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje — Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur”. Jakżeż inaczej w Kościele katolickim! Orzeczenia i wyroki Kościoła wierni na całej kuli ziemskiej przyjmują jako boskie i święte i wierzą w nie jednomyślnie, bo nie mogą ani na chwilę przypuścić, iżby Kościół mógł kiedykolwiek zbłądzić. Przedziwna ta jedność we wszystkiem, co Kościół ogłasza i naucza, tłómaczy się jego nieomylnością, bez której jedność we wierze byłaby tak niemożliwą jak budowa bez fundamentu.
„Choć Kościół jest rozproszony po całym świecie, pisze św. Ireneusz, to jednak przechowuje on otrzymaną od Chrystusa wiarę z największą wszędzie troskliwością tak, jak gdyby zamieszkiwał tylko jeden dom; wyznaje ją po wszystkie czasy z taką jednomyślnością, jak gdyby miał tylko jedną duszę i jedno serc; głosi ją zawsze z tak wielką zgodnością, jak gdyby miał tylko jedne usta”.
Że jedność wiary polega na nieomylności Kościoła i że bez najwyższej absolutnej powagi w nauczaniu: o zgodzie i jednomyślności mowy być nie może, o tem przekonać się musieli nawet t. zw. reformatorzy 16. stulecia. Z żalem w sercu wyznać musieli, że dzieło ich na piasku zbudowane, że bez silnej podstawy, jaką jest powaga obowiązująca, na trwałe ostać się nie może. „Za życia jeszcze pierwszych reformatorów Lutra i Kalwina wszystko się rozpadało wskutek zniesienia powagi w rzeczach wiary. Luter pisał do Zwingli'ego, jeżeli świat jeszcze potrwa, to trzeba będzie chyba wrócić do soborów, ażeby jakąkolwiek jedność w wierze zachować. Wreszcie udało się ściągnąć głośniejszych nowatorów do Augsburga i kazało się im ułożyć formułę wiary; czego gdy inaczej uskutecznić nie mogli, musieli z góry pod przysięgą się zobowiązać, że się poddadzą wszystkiemu, co to zebranie postanowi, „nie wątpiąc, że niem Duch św. rządzi”. Tak powstała Konfesya Augsburska, pierwsza spójnia protestantyzmu, zbudowana na katolickiej zasadzie powagi obowiązującej. Spójnia ta, wskutek sprzeczności z protestancką zasadą, wkrótce pęknąć musiała; potworzyły się osobne Konfesye, również za wyrokami obowiązującymi osobnych soborków, i tak szło dalej... Kiedy idzie jedynie o postępowanie, to mogę się jeszcze kierować powagą, której tylko względną przypisuję wartość, bo mogę sobie ostatecznie powiedzieć, że usłucham, choćby mój kierownik zbłądził; ale kiedy idzie o wiarę, więc o bezwarunkowe przekonanie, że podana nauka jest prawdziwą, to albo powaga będzie miała dla mnie wartość bezwzględną, czyli będzie nieomylną, albo wcale o nią wiary oprzeć nie zdołam. Jeśli w takim razie uwierzę, to nie dla tej powagi, którąbym miał za omylną, ale dlatego, że rzecz sama mi się spodoba i trafi, jak mówią, do mego przekonania. Uwierzę więc zapewne nie wszystkiemu, co mi w tej nauce podają, ale tylko temu, co mi się spodoba; drugi zaś obok mnie, dla takiejże racyi, to właśnie odrzuci, a innym częściom tej nauki uwierzy, trzeci jeszcze innym. I tak, jeżeli wogóle wiara będzie możliwa, to przecież niemożliwa będzie jedność wiary, niemożliwa społeczność w wierze - i żaden wogóle Kościół istnieć nie będzie... I dochodzi się, nie do takich zaprzeczeń pojedynczych dogmatów, jakie zatrważały Lutra, ale aż do radykalnej negacyi boskości chrystyanizmu. I niema żadnego środka, któryby mógł ten proces zniszczenia powstrzymać, bo on leży w samem założeniu protestantyzmu: w odrzuceniu nieomylnej powagi w wierze” (Morawski, Wieczory nad Lemanem).
Znamiennem objawem owego rozdwojenia wśród protestantów jest ta okoliczność, że każda sekta na dowód rzekomej prawdziwości swej nauki odwołuje się na Pismo św., twierdząc, jakoby Duch św. ją oświecił. Dziwne to zaiste musi być oświecenie, skoro każda z tych sekt wręcz przeciwne i sprzeczne z Pisma św. wywodzi nauki. Jakżeż mógłby ten sam Duch św., Duch prawdy, oświecić jednego tak a drugiego owak? To też ku ośmieszeniu podobnych niedorzecznych zapatrywań sekciarskich utworzono wiersz następujący:
Hic liber est, in quo quaerit sua dogmata quisque;
Invenit et pariter dogmata quisque sua.
To znaczy po polsku; Ta jest księga, w której każdy szuka i znajduje równocześnie swoje dogmaty! Nic w tem dziwnego, że w braku najwyższej powagi w protestantyzmie każdy wierzy wedle własnego osobistego rozumu i upodobania, „quot capita, tot sensus - ile głów, tyle myśli i zdań.”
Jednomyślność czyli jedność w wierze nie może się zatem obyć bez najwyższej i to nieomylnej powagi, jaką dla nas jest właśnie Kościół katolicki.
Są podziśdzień i byli tacy, którzy twierdzili, że nauki i wyroki Kościoła obowiązują, tylko o tyle, o ile się zgadzają z wywodami badań teologów i uczonych świeckich. Więc ostatecznie rozum ludzki byłby najwyższą instancyą i ostateczną miałby decyzyą nad prawdą boską! Ależ ten ograniczony i słaby rozum ludzki nie pojmuje nawet rzeczy przyrodzonych i stokrotnie się myli, jak dzieje ludzkości i codzienne doświadczenia uczą; jakżeż ten rozum ludzki może być sędzią najwyższym w tak trudnych do pojęcia prawdach nadprzyrodzonych i w tajemnicach wiary! Nie mielibyśmy wówczas pewności żadnej; bylibyśmy raczej postawieni zawsze przed pytanie, którego nikt dotąd nie rozwiązał: Jaka tedy nauka albo szkoła ma rozstrzygać i mieć powagę decydującą i bezwzględnie obowiązującą?
IV. Nieomylność Kościoła w świetle Pisma św.
Chrystus wyraźnie do Piotra mówi, iż Kościół swój na nim zbuduje jako na opoce, „a bramy piekielne nie zwyciężą go” (Mat.16, 18). Tem samem wyklucza on wszelką możliwość, jakoby Kościół mógł się mylić i odejść od prawdy objawionej. W ciągłej przeciwności stoją niejako ze sobą: kłamstwo, którego początkiem i źródłem jest szatan, „kłamca od początku”, a prawda, której początkiem i źródłem jest Bóg, którego dlatego nazywamy odwieczną Prawdą. Kościół popadłszy w błąd i fałsz stałby się w tej chwili ofiarą „kłamcy od początku”, szatana; bramy piekielne odniosłyby zwycięstwo nad Kościołem Chrystusowym.
Chrystus przyobiecał Kościołowi, że gonie opuści nigdy i że jako obrońca potężny stał będzie zawsze u boku jego: „Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody... A oto ja jestem z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mat 28, 19-20). Azali może stać się ofiarą błędu i mylnej nauki Kościół, nad którym czuwa odwieczna prawda, Syn Boży? Bez tej pomocy mógłby się Kościół mylić, gdyż składa się z ludzi omylnych i słabych, jak mylą się kościoły fałszywe. Nie zejdzie atoli z drogi prawej i nie zabłąka się, komu przewodnikiem jest ten, który mógł o sobie powiedzieć: „Jam jest droga i prawda, i żywot” (Jan 4, 6). Kościół wskazuje nam drogę prawdziwą i nie poprowadzi nas na bezdroża, bo Chrystus, droga prawdziwa, jest z nim; Kościół będzie nam zawsze tylko prawdę ogłaszał, bo z nim jest Chrystus, który jest prawdą. Nic może nam podawać jako pokarm duchowy trucizny i jadu błędnej nauki a tem same spowodować śmierć duszy naszej Kościół, którego zasila i pokrzepia Syn Boży, On zaś jest żywotem.
Chrystus nietylko sam jest z Kościołem po wszystkie czasy, ale nadto przyrzekł mu nieustanną pomoc Ducha św., Ducha prawdy: „A ja prosić będę Ojca, a innego pocieszyciela da wam, aby z wami mieszkał na wieki, Ducha prawdy...” (Jan 14, 16-17). „Gdy przyjdzie on Duch prawdy, nauczy was wszelkiej prawdy” (Jan 16, 13).
Duch św. czyli Duch prawdy ma mieszkać z Kościołem na wieki i nauczyć go wszelkiej prawdy. Nie może się tedy wydarzyć, by Kościół rządzony Duchem prawdy mógł kiedykolwiek popaść w błąd i oddalić się w czemkolwiek od prawdy. Odzie Duch prawdy mieszka, tam nie może równocześnie mieszkać duch błędu i fałszu, bo kędy światłość jest, nic może zarazem być ciemności; jedno drugie wyklucza. Stąd wykluczony jest błąd w Kościele, w którym prawda mieszka; mylić się nie może, komu Duch prawdy jest nauczycielem. Słusznie dlatego apostoł Paweł widzi w Kościele Chrystusowym podwalinę prawdy, „Kościół Boga żywego, filar i utwierdzenie prawdy” (I Tym. 3. 15). Jak się na filarze sklepienie opiera, a na fundamencie budowa cała, która stąd nie może się rozsypać, tak prawda spoczywa na Kościele jako na mocnej i trwałej podwalinie.
„Dowody na nieomylność Kościoła z Pisma św. protestanci zaczepiają twierdząc, że obracają się w błędnem kole. Katolicy, tak mówią, dowodzą nieomylności Kościoła z natchnionego (nieomylnego) Pisma św. a znowu natchnienia czyli inspiracyi Pisma św. z nieomylności Kościoła. Atoli odwołując się w dowodach apologetycznych na nieomylność Kościoła na Pismo św., uważamy je przedewszystkiem za historycznie pewny dokument i staramy się nabyć z niego pewnego przekonania, czy Chrystus Kościół założył, na czem polega jego istota i jakie są jego znamiona. Wynikiem badania tego jest fakt niezaprzeczony, że Chrystus rzeczywiście Kościół założył, który w rzeczach wiary jest nieomylny. Skoro się w ten sposób z autentycznych i wiarogodnych ksiąg Pisma św., mianowicie Nowego Zakonu, wykazało, że Kościół jest nieomylny, wolno nam na dowód inspiracyi słusznie się odwołać na nieomylność Kościoła. Dowodzenie takie nie jest, jak z łatwością każdy widzi, bynajmniej t. zw. circulus vitiosus (błędne koło)” (Specht. Apologetyka 284).
Prawdę o nieomylności Kościoła zawartą w Piśmie św. znajdujemy niemniej jasno wyrażoną i stwierdzoną w drugiem źródle objawienia tj. w ustnem podaniu Kościoła czyli w tradycyi.
V. Nieomylność Kościoła w świetle tradycyi.
Liczne mamy świadectwa Ojców Kościoła i znakomitych pisarzy kościelnych już z pierwszych wieków chrześciańskich, którzy pośrednio lub bezpośrednio przypisują Kościołowi nieomylność, nazywając go nauczycielem i wiernym tłumaczem i stróżem prawdy objawionej. Kto szuka i pragnie prawdy, nie ma wedle nich uciekać się do mędrców i filozofów tego świata ani do heretyków, ale do Kościoła Chrystusowego, który jest pośrednikiem i szafarzem łask boskich i nauczycielem boskiej prawdy. W przeciwstawieniu mianowicie do szerzących się błędnych nauk, Ojcowie Kościoła wciąż wskazują na Kościół, który posiada prawdę. Gdzie herezya, tam tem samem jest kłamstwo i ciemność błędu, zaś gdzie Kościół, tam szczerość i światłość prawdy.
Św. Ignacy (+ 107), biskup antiocheński, mówi, że Chrystus Kościół Swój obdarzył „nieskazitelnością” tj. że nie podlega zepsuciu a tem samem żadnemu błędowi (Ep. ad Eph. c. 17). Ireneusz (+ 202), biskup lyoński, w przeciwieństwie do heretyków, którzy prawdy nie mają i mieć nie mogą, przypisuje Kościołowi posiadanie prawdy: „Albowiem gdzie jest Kościół, jest też duch Boży, a gdzie jest duch Boży, tam jest Kościół i wszelka łaska; Duch św. jest prawdą” (Adv. haer. III, 24. I). Kto chce widzieć i szczerze się przekonać, znajdzie w Kościele przekazaną i odziedziczoną od apostołów naukę, za którą ręczą biskupi jako prawdziwi następcy apostołów. Apostołowie są „dodecastylum firmamentum Ecclesiae”, fundamentem przez Chrystusa samego założonym. My zaś mamy obowiązek słuchać prawowitych ich następców, którzy nauki ich strzegą i którzy wraz z święceniem swem odebrali pewny i nieomylny dar prawdy - „charisma veritatis certum” (Adv. haer. IV, 21; 26). Niemasz prawdy poza nauką apostołów, niemasz nauki apostołów poza Kościołem, niemasz Kościoła bez następstwa, sukcesyi biskupów. Duch św. utwierdza Kościół; jeśli nauka Kościoła stałą jest i niezmienną, pochodzi to stąd, że duch Boży wciąż ją odnawia jako dobro drogocenne, które przechowuje się w pięknem naczyniu, a duch odnawia też naczynie same (Adv. haer. III, 24. 1).
Klemens Alexandryjski (żył około r. 200) uwydatnia mianowicie znaczenie i stanowisko Kościoła jako nauczyciela i stróża prawdy w przeciwieństwie do herezyi, które nie mając prawdy chwiejne i zmienne są jak wiatr. „Chrystus jest oblubieńcem Kościoła, a my jesteśmy dziećmi opierającemi się wiatrom herezyi, które są pełne głupstwa; wzbraniamy się wierzyć tym, którzy inaczej nas uczą niż ojcowie nasi, a staniemy się doskonałymi, jeśli należymy do Kościoła z Chrystusem jako Głową” (Paedagog. I, 5). O Kościele jako oblubienicy Boga tak się wyraża: „Oblubienica, którą jest Kościół, musi być czystą i wolną od myśli sprzeciwiających się prawdzie, nietkniętą również i nieskażoną mniemaniami, które z zewnątrz na nią nacierają; mam tu na myśli zwolenników herezyi namawiających ją do niewierności wobec Boga wszechmocnego a jedynego jej oblubieńca (Stromata III, 12). W porównaniu więc do herezyi Kościół jest prawowitą, czystą i wieczną oblubienicą, na którą herezye z zewnątrz nacierają. Kościół jest prawdą; herezya mniemaniem niestałem i zmiennem jak wiatr.
Jakże moglibyśmy przypuścić, woła Tertulian (+ 240), iż Chrystus dozwolił, by cokolwiek z wiary tym było nieznane, których On jako nauczycieli ludzkości postanowił!... Azali można przypuścić, by Duch św., którego Chrystus miał przysłać jako nauczyciela prawdy, o Kościół się nie troszczył? Miałby On, zastępca Chrystusa, obowiązek swój zaniedbać i dozwolić, by Kościół wedle upodobania wierzył i wiarę inaczej pojmował niż On przez apostołów nauczał? (Praescr. 22. 28)
Podobnie jak Klemens Alexandryjski, następca jego w nauczycielstwie przy szkole katechetów w Alexandryi, sławny wówczas na świat cały z głębokiej wiedzy i nauki Origenes (ur. się r. 185) wskazuje na Kościół, który posiada i głosi prawdę, a piętnuje heretyków jako kłamców i obłudników, jako złodzieji i cudzołożników: „Kościół posiada wiarę prawdziwą”. Heretycy noszą miano chrześcian; chlubią się znajomością jakiejś prawdy, której członkowie Kościoła nie znają; w rzeczywistości są oni złodzieje i cudzołożnicy; złodzieje, którzy kradną naczynia świątyni; cudzołożnicy, którzy błędami swymi czyste i czcigodne dogmaty Kościoła kalają (Comment. in om. I, 19; II, 11).
W razie wątpliwości, mówi Origenes, ma się każdy zgłosić do tych, którzy są postanowieni nauczycielami Kościoła. Jak uczniowie zwracają się do boskiego mistrza swego i go pytają, mamy i my podobnie czynić; w rzeczach wiary trzeba nam szukać porady i odpowiedzi na nasuwające się nam zagadnienia u tych, których Bóg uczynił nauczycielami w Kościele (Comment. in Matth. XIII, 15). Napomina też Origenes, byśmy nie zważali na tych, którzy nam Chrystusa nie pokazują w Kościele; Kościół zaś jest pełen światła prawdziwego, filarem i utwierdzeniem: prawdy (Comment. in Matth. ser. n. 46).
Św. Cyprian (+ 258) mówi: „Płynąca w Kościele czysta, zbawienna i święta woda nie może być zepsutą ani fałszowaną, jako i Kościół sam nieskażony jest i czysty” (Ep. 73, 8). Rozumie on to mianowicie o czystości i nieskazitelności nauki, albowiem zboczenie od prawdy jest w oczach jego rodzajem duchowej sromoty wedle słów Pisma św. II. Kor. 4, 2: „Odrzucamy pokrytą sromotę, nie chodząc w chytrości ani fałszując słowa Bożego, ale okazaniem prawdy zalecając się, samych do wszelkiego sumienia ludzi przed Bogiem.”
Św. Ambroży, biskup medyolański (+ 397),) pisze, iż Kościół zbudowany na opoce apostolskiej pozostaje niewzruszony i polega ustawicznie na fundamencie niezachwianym (Ep. 2, I). Podobnie wyraża się św. Augustyn (+ 430) przytaczając na dowód, że Kościół posiada prawdy i zbłądzić nie może, szczególniej miejsca pisma św. Mat. l6, 18 i I Tym. 3, 15.
Piotr Kluniaceński (Petrus Venerabilis, z 12. stul.) pisze przeciwko heretykom t. zw. Petrobrussyanom: „Czyż nie trzeba wierzyć świadectwom Kościoła, z którym Duch św. nierozłącznie pozostaje nietylko tu, ale wiecznie? Czyż nie należy się wiara świadectwom Kościoła, który jest jeden z Ojcem i Synem, jako Ojciec w Synie a Syn w Ojcu jest? Komu dał Syn Boży chwałę, jaką od Ojca odebrał (Jan 17, 22)? Jakżeż więc mógł przez więcej niż tysiąc lat błądzić lub być w błąd wprowadzony Kościół, z którym prawdziwy Ojciec, z którym prawda Syn, z którym Duch prawdy nieustannie pozostawał?”
VI. Nieomylność Kościoła w świetle historyi.
Wiara w nieomylność Kościoła jest tak dawna jak Kościół sam. Nieporozumienia i różność zapatrywań co do kwestyi tyczących wiary, jeśli tedy owędy zachodziły, były przejściowe i trwały dopóty tylko, dopóki Kościół nie wydał rozstrzygającego orzeczenia i ostatecznego wyroku. Skoro Kościół w sprawie dotąd wątpliwej głos zabrał i zawyrokował, zamilkł wszelki spór a wierni przyjmowali słowa Kościoła z taką czcią i uważali je za tak święte, prawdziwe, jakoby Bóg sam do nich był przemówił. W Dziejach Apostolskich roz. 15. czytamy, iż powstał spór, czy poganie chcący przyjąć wiarę chrześciańską muszą się wprzód obrzezać i zachować zakon wedle zwyczaju Mojżeszowego, czy też obowiązku tego nie mają; zdania co do tego były podzielone. Wtedy zebrali się apostołowie na Sobór do Jeruzalem i tam uchwalili, że obrzezanie i przepisy ceremonialne wedle zwyczaju Mojżeszowego nikogo nie zobowiązują, „albowiem zdało się Duchowi świętemu i nam, abyśmy więcej nie kładli na was ciężaru”. List z uchwałą tą posłano do mieszkańców Antyochii, „który przeczytawszy, uradowali się z pocieszenia. A Judas i Sylas, będąc i sami Proroki, wielą słów cieszyli bracią i utwierdzili”. Kościół przemówił, a wierni przyjęli z radością wyrok jego jako świętą, nieomylną prawdę.
Żyjący w 16. stuleciu Ks. Jakób Wujek, rodem z Wągrowca, znany jako znakomity tłumacz Pisma św. na język polski, w uwadze swej do rzeczonego miejsca - Dzieje Apost. 15, 31: „...uradowali się z pocieszenia” - tak się wyraża: „Wierni katolicy przyjmują z radością dekrety koncyliów jako dekrety Ducha św. Lecz uporni heretycy, których błędy na koncyliach bywają potępione, jako na on czas Cheryantowie i fałszywi apostołowie nie przyjęli tego Jerozolimskiego, Aryanowie Niceńskiego, a Trydentskiego dzisiejsi heretykowie.”
Jak pierwsi chrześcianie za czasów apostolskich wierzyli w nieomylność Kościoła, tak wierni w następnych czasach niemniej przekonani byli o tej prawdzie, iż niemożliwą jest wprost rzeczą, by Kościół w rzeczach wiary mógł kiedykolwiek zbłądzić. Że Kościół jest wedle słów apostoła „filar i utwierdzenie prawdy” i jako taki mylić się nie może, było dla prawdziwie wierzących katolików zawsze tak jasnem jak słońce na niebie. Dzieje Kościoła dostatecznym są dowodem tego, że wierni szli zawsze za głosem Kościoła jak trzoda idzie za głosem dobrego pasterza. Ilekrotnie Kościół się odzywał, objaśniając jaki przedmiot wiary lub też potępiając błędne nauki, wierni przyjmowali słowa jego z dziecięcem zawsze posłuszeństwem, uznając je za prawdziwe bez najmniejszych wątpliwości i jakichkolwiek zastrzeżeń. Ci zaś, którzy wyroków Kościoła przyjąć i uznać nie chcieli, uważani byli za odszczepieńców, nie należących nadal do Kościoła i nie zasługujących na miano prawowiernych chrześcian; nie wdawano się z nimi w długie dysputy, nie pytano ich, dla jakich przyczyn oni tych lub owych orzeczeń Kościoła przyjąć i uznać za prawdziwe nie chcą czy nie mogą, lecz fakt sam, że nie wierzą i poddać się nie chcą wyrokom Kościoła, wystarczał, by ich tem samem wykluczyć z społeczności prawowiernych katolików. Niepojęte to na pozór i aż nadto surowe niby postępowanie wobec wszystkich, którzy Kościołowi bezwarunkowo wierzyć i poddać się nie chcą, tłómaczy się owem niezachwianem żyjącem wśród wiernych przeświadczeniem, że przez Kościół Bóg działa i dlatego słowa Kościoła są w ostateczności zupełnie nieomylne, a jako takie nie znoszą oporu, powątpiewania lub krytyki ludzkiej. Prostaczek, który się nad nieomylnością Kościoła nigdy bliżej nie zastanawiał, i uczony teolog, który może z zawodu obszerne i głębokie studya o przedmiocie tym robił, każdy z nich zarówno niejako instynktownie to odczuwa, że Kościół błądzący i omylny byłby taką niedorzecznością jak słońce nie dające światła. Bez tego wrodzonego niejako przeświadczenia żadna powaga ani żadna władza, choćby najmędrsza i najpotężniejsza, nie zdołałaby wymódz na ludziach, by na jedno skinienie natychmiast słuchali i wierzyli jednomyślnie; co więcej, iżby słuchali i wierzyli nie na zewnątrz tylko i z obawy może lub z innych względów, ale z serca i z zupełnem przekonaniem. Szaleństwem byłoby po prostu postępowanie tylu tysięcy i milionów wiernych wszystkich czasów, którzy Kościołowi na słowo wierzyli i raczej śmierć woleli ponieść niż o prawdziwości nauk jego powątpiewać, gdyby nie byli nad wszelką wątpliwość o tem przekonani, że Kościół w imieniu Boga do ludzi przemawia i że dlatego orzeczenia jego są tak prawdziwe jak Bóg sam prawdziwy jest i nieomylny.
Aryusz zaprzecza bóstwu Chrystusa, dowodząc w swój sposób, iż jest on tylko stworzeniem acz najwyższem ze wszech rzeczy stworzonych; Najśw. Marya Panna nie jest dlatego Matką boską, ale matką Chrystusa człowieka. Kościół potępia tę naukę na pierwszym Soborze w Nicei r. 325 i piętnuje Aryusza jako heretyka oddalającego się od objawionej boskiej prawdy. Prócz niektórych zwolenników Aryusza ogrom wiernych przyjmuje ten wyrok Kościoła jako prawdziwy, a cesarz Konstantyn Wielki zgodnie z wiarą tą oświadcza: „Co Sobór postanowił, nie jest niczem innem jak głosem Bożym, gdyż Duch św. zamieszkał niejako w sercach i umysłach tych godnych i szlachetnych mężów t. j. biskupów i wolę Boga im objawił.”
Pelagiusz na początku piątego stulecia naucza, iż łaska boska do zachowania przykazań i do zbawienia nie jest koniecznie potrzebna. Na kilku synodach a wreszcie przez Papieża Innocentego I. nauka ta została potępioną, a Augustyn św. wespół z wiernymi mógł się odezwać: „Sprawa jest ukończona; oby kiedyś zakończył się i obłęd”. Z słów tych św. Augustyna utworzyła się z czasem ta znamienna zasada: „Roma locuta, causa finita - Rzym orzekł, sprawa jest ukończona”. Zdanie to moglibyśmy słusznie umieścić jako napis nad całą historyą Kościoła od pierwszego soboru apostolskiego w Jerozolimie aż do Soboru Watykańskiego i aż do dni naszych. Rzym czyli Kościół przemówił, rzecz skończona! Co za wielkość, co za potęga mieści się w krótkiem tem wyrażeniu! Któryż władzca świecki, któryż cesarz albo król potężny miał kiedykolwiek tę władzę, by słowom jego świat cały wierzył i wyrokom jego bezwzględnie się poddał? Kościołowi wierzą i posłuszne są miliony; na słowo i niejako na jedne skinienie jego wierni całej kuli ziemskiej korzą się nie jako niewolnicy z obawy, ale jako dzieci wolne Ojca niebieskiego, który przez usta Kościoła ich poucza.
Dnia 8. grudnia 1854 ogłasza Kościół przez usta Papieża Piusa IX. dogmat o Niepokalanem Poczęciu Najśw. Maryi Panny. Prócz znikającej garstki kilkunastu przeciwników, cały świat katolicki orzeczenie to przyjmuje z przedziwną zgodą i jednomyślnością, a hymny i pienia radosne na cześć Niepokalanej rozbrzmiewają od wschodu do zachodu, od bieguna do bieguna. Czem się tłómaczy to zadziwiające zjawisko, jeśli nie mocnem przekonaniem wiernych, że co Kościół ogłasza, to bożą nauką! Wiara w nieomylność Kościoła czyli Papieża, który w imieniu Kościoła do nas się odzywa, jedynie zdolna nam to wyjaśnić, coby inaczej było dla nas niepojętą zagadką.
Historya Kościoła pełna jest podobnych przykładów jako naocznych świadectw tej prawdy, że wiara w nieomylność Kościoła jest tak dawna jak Kościół sam i że przeświadczenie o nieomylności tej zawsze było wśród wiernych żywe i niczem niezachwiane. Słowa i rozumowania, acz dobre i pożyteczne, w ogólności mniej dowodzą niż fakta rzeczywiste, które niejako w oczy bija i dlatego silniejsze i bardziej przekonywajace robią wrażenie na serca i umysły ludzkie. Litery i księgi są martwe, choćby wiele mądrości zawierały; życie tylko i rzeczywistość może budzić życie i żywe przekonanie w umysłach i porywać serca. Jak okoliczność ta, że Kościół katolicki mimo najsroższych prześladowań żyje przez blisko dwa tysiące lat niezłamany i pełen siły żywotnej, naocznym jest dowodem jego boskiego pochodzenia, tak niemniej ustawiczna jednomyślna i bezwarunkowa wiara w orzeczenia i wyroki Kościoła, jaką napotykamy i podziwiamy u prawdziwych katolików wszystkich czasów, jest niezbitym dowodem nieomylności Kościoła katolickiego. Bo czyż mógłby Bóg do puścić, by wierni członkowie Kościoła Jego zawsze przyjmowali i uważali za niewątpliwą prawdę to, co w rzeczywistości jest kłamstwem i fałszem? Znaczyłoby to w ostateczności tyle, że Bóg święty i prawdziwy ustanawia Kościół swój i spokojnie znosi i dopuszcza, że prawdziwi i wierni członkowie tegoż Kościoła w ogromnej swej całości ustawicznie wierzą, co w rzeczy samej jest błędne; byłaby to sprzeczność sama w sobie. Skoro wierni są w błędzie, to i Kościół musi być fałszywy i ostatecznie Bóg sam, który go ustanowił, przestałby być świętym i prawdziwym.