"Od przybytku głowa nie boli", to prawda, ale co w momencie gdy mówimy nadmiarze?
Mogę chyba pokusić się o stwierdzenie, że większość znanych mi osób lubi być obdarowywana i otrzymywać różnorakie bonusy, począwszy od darmowych jabłek na urodziny Tymbarka, kończąc na bonach zakupowych w Tesco. Już od najmłodszych lat uczeni byliśmy, że pewne wydarzenia nieodłącznie wiążą się z prezentami. Urodziny, mikołajki, gwiazdka, to tylko kilka przykładów tych "szczególnych" dni, na które każde dziecko oczekiwało z wielką niecierpliwością. Gdzieś tam, w tej małej główce zakodowana była informacja, że w tym konkretnym otrzymać można było coś niezwykłego, czego nie dostawało się na co dzień.
Dlaczego jednak o tym wspominam? W sumie to sam nie wiem. Nie miałem pisać o "przybytku" ale właśnie o "nadmiarze", który to zaintrygował mnie na tyle, że postanowiłem chwilowo odłożyć naukę na jutrzejszy lektorat i poświęcić te kilka minut na kolejny wpis opisujący nasze perypetie z tajemniczym Lokatorem G.
Gdy wróciłem do domu, po niezbyt wymagających poniedziałkowych zajęciach jedna z naszych współlokatorek, dzieląca pokój z naszym tajemniczym Lokatorem powiedziała.
- Popatrz, co "G" ma na biurku. - przyznam szczerze, że w głowie pojawiła się nagle cała masa dziwnych obrazów przedstawiających to co przypuszczalnie mógłbym ujrzeć wchodząc do pokoju. Odpuszczę Wam jednak szczegółów i od razu napiszę co dokładnie się tam znajdowało. - Połowa sklepu papierniczego - to chyba najlepsze określenie ilości przyborów szkolnych jakie nasz dzielny student "G" posiadał na swoim prywatnym biurku. Kredki ołówkowe, kredki woskowe, 10 klejów w sztyfcie, chyba ze trzy zszywacze i cała masa samoprzylepnych karteczek i podkreślaczy, ale najbardziej niezwykłym znaleziskiem było siedemdziesiąt cztery ołówki! Tak, liczyłem bardzo skrupulatnie, będąc w coraz większym szoku.
Jestem człowiekiem, który potrafi zrozumieć dużo dziwactw, ale to mnie przerosło. Gdy pierwsze emocje opadły, pomyślałem sobie - Powoli, ogarnijmy fakty. Nawet największą głupotę da się jakoś wytłumaczyć.- Przeliczyłem się (norma). W końcu po co studentowi prawa aż tyle ołówków? Pierwszą myślą, jaka zakołatała w mej głowie było określenie "plastyk". Z radością więc stwierdziłem, że jedna z moich znajomych studiuje właśnie na ASP w Krakowie i może ona wyjaśni mi ten "fenomen ołówkowy", którego ja niegodny nie byłem w stanie zrozumieć.
Krótka i treściwa rozmowa przyniosła kilka informacji. Moja koleżanka, jako studentka wzornictwa posiada w swojej prywatnej kolekcji około czterdziestu ołówków, z tą jednak różnicą, że te ołówki nie są identyczne. Różnią się bowiem twardością i innymi parametrami, których teraz nie będę określał. Poza tym z przykrością stwierdziła, że mimo wszystko nie posiada większości z posiadanych przez G przyborów kreślarskich. Ciekawostką może być fakt, że współlokatorka tej samej koleżanki ma ich tylko osiemnaście.
No nic, czasami nawet najlepszy pomysł zawodzi. Pożegnawszy się więc ze znajomą zająłem się nauką... I wtedy przyszło olśnienie! Niczym House'owa idea spłynęła na mnie odpowiedź na tą niewyjaśnioną kwestię. Przecież to prawnik! A prawnik, jak wiadomo często stawiany jest przed sprawami o niezwykłej skali trudności. Każdy z nas wie, że w rozmyślaniach bardzo często pomaga rzucie końcówki ołówka, który po zakończeniu procesów dedukcyjnych staje się zużyty i nadaje się tylko do wyrzucenia. Siedemdziesiąt cztery ołówki to w założeniu: ołówek = dzień roboczy, prawie trzy miesiące pracy, wyłączając niedziele i święta (Wtedy to Lokator G posila się na mieście, co dodatkowo przemawia za moją teorią.).
Muszę przyznać, że nawet ja zaskoczony byłem wynikiem tego mini śledztwa, co nie zmienia faktu, że bardzo podobała mi się rola detektywa, w którą mogłem się dzisiaj wcielić. Gdyby była taka możliwość kliknąłbym "Lubię to!", ale jednak realne życie to nie fb i nie wszystko jest tu takie proste jak w wirtualnym świecie niebieskiej "twarzo-książki". Pozdrawiam i do zobaczenia. ;)
PS. Trwają prace nad rozbudową naszego portalu, tak by rozszerzyć naszą działalność poza naszą ściśle określoną tajną grupę. Trzymajcie więc za nas kciuki.
Jak podaje jedno z starych azjatyckich przysłów, nawet stumilowa podróż rozpoczyna się od pierwszego kroku. Przed taką właśnie podróżą zostaliśmy postawieni pierwszego, a ściślej rzecz biorąc trzeciego dnia października, gdy odświętnie, czy też jak kto woli galowo ubrani stawiliśmy się na Alejach Racławickich, by pod Kaplicą Akademicką zainicjować nowy rok nauki ofiarując go Temu, który jakby nie patrzeć jest filarem całego KULu.
Słowa porzekadła zacytowanego na samym początku odebrać jednak w dwojaki sposób. Pierwszym z nich jest metaforyczny obraz naszego kształcenia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a oraz ten drugi, już całkowicie realnie związany z drogą jaką przyjdzie nam pokonywać "na" i "z" uczelni.
Myślę, że to nie do mnie należą wywody nad tą pierwszą ewentualnością, gdyż każdy z nas, studentów doskonale zdawał i zdaje sobie sprawę z faktu, że nauka podejmowana na wszelkich uniwersytetach ma nam przede wszystkim, zapewnić łatwiejszy start w życie. Tak, byśmy mogli już na samym starcie zawołać: "Pracowałem na sukces, teraz chcę go osiągnąć!" Proponuję więc, by chwilowo porzucić tę kwestię przesuwając się w kierunku tej drugiej, o której chciałbym napisać odrobinę więcej.
Osiedle Konstantynów, na którym to znajduje się ulica Borelowskiego jest praktycznie peryferyjną dzielnicą Lublina. Parafrazując więc cytat jednego z mniej znanych kabaretów można śmiało powiedzieć: "-Kurde, my rzeczywiście mamy wszędzie daleko... no może oprócz Tesco:)" Przed nami, lokatorami domu oznaczonego wdzięcznym numerem "2c" stanęło więc niezwykle wymagające zadanie. Było nim nie mniej, nie więcej jak opanowanie umiejętności poruszania się liniami MPK Lublin. Oczywiście, każdy z Was od razu zauważy tą jakże wyeksponowaną ironię, którą zawarłem w zdaniu wcześniejszym. Muszę Was jednak przestrzec moi drodzy- nigdy nie należy być zbyt pewny siebie...
Tak macie rację, Lokator G. ;) Co stało się tym razem? Odpowiedź znajdziecie linijkę niżej.
Żyję na tym świecie już kilkanaście dobrych lat i do zeszłego tygodnia wątpiłem, że rozbudowana ludzka "inteligencja" jest w stanie mnie zagiąć... Tak, przyznaję się. Znów się myliłem. Otóż... Spokojne popołudnie, które spędzaliśmy wspólnie na luźnej rozmowie, której treść nie jest w tym momencie ważna zakłócił dźwięk telefonu. Szybki rzut oka na wyświetlacz i już wiedzieliśmy, że zbliża się "bomba". Nasza rozmówczynie odebrała, coś tam szybko powiedziała i wyszła, a my zauważyliśmy tylko tzw. facepalma, po którym nastąpiły próby tłumaczenia, czegoś, co początkowo uznaliśmy za jakiś dziwaczny bełkot. Przystanek? Powrót? O co chodzi? Odpowiedź przyszła chwilę później w relacji tej krótkiej ale za to niezwykle treściwej rozmowy. Nasz Lokator G, po niezwykle dokładnym zlustrowaniu rozkładu jazdy autokarów i trolejbusów MPK Lublin na przystanku KUL, stwierdził w swej mądrości, że przystanek na którym uprzednio wysiadł jest jakiś "dziwny". Na żadnej z tabliczek, nie ma informacji na temat linii zmierzających ku Poczekajce. Zrozumieliście? Lokator G wkładając swoje całkowite poświęcenie w rozbudowane procesy myślowe zapragnął powrócić do domu, autobusem odjeżdżającym z przystanku na którym wysiadł. Tak! Dokładnie, tak. TYM SAMYM, nie tamtym po drugiej stronie ulicy.
Zniesmaczony tym wszystkim postanowił w swej łaskawości wykonać telefon, do jednej z naszych współlokatorek, by podzielić się z nią swoim wielkim zbulwersowaniem. Wszelkie próby tłumaczenia, że znajduje się nie na tym miejscu, w którym znajdować się powinien spotkały się z błyskawicznym fochem i zakończeniem rozmowy.
Po prawie godzinie oczekiwania na rezultat zmagań z "dziwnymi" przystankami, gdy już mieliśmy wyruszać na poszukiwania tajemniczego Lokatora G, nastąpił przełom. Dźwięk przekręcanych się w zamku kluczy i charakterystyczne "motyle" kroki po schodach wiodących do naszego domu bezsprzecznie uświadomiły nas, że Lokator G bezpiecznie powrócił do swojej przystani, jaką jest "apartament" przy Borelowskiego 2c. Oczywiście bez słowa przemykając do swojego pokoju zanurzył się w kontemplacji złożonych procesów istniejących na tym świecie...
Na koniec, chciałbym dowiedzieć się tylko tego jednego. Jak można było radzić sobie w życiu przez te 19 lat (wczoraj były Jego urodziny) nie wiedząc, tego że autobus powrotny nie odjeżdża z tego samego przystanku, na którym się wysiadło. Zagadka nie? Dla mnie już chyba dziesiąta, ale to nic... Ja już się z Wami żegnam i życzę owocnych rozmyślań, nad tymi i innymi pytaniami, zadanymi przeze mnie i Damiana w tych krótkich felietonach o tajemniczym Lokatorze G. Bez odbioru Towarzysze ;]
Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. No właśnie! To znane polskie porzekadło czy jak kto woli przysłowie, miałoby zastosowanie w naszych ekstremalnych warunkach dnia wczorajszego. Zacznijmy jednak od początku... Nikt nie lubi poniedziałków, a my bynajmniej nie należymy do wyjątków. Po zapracowanej sobocie i leniwej niedzieli, praktycznie żadne z nas nie miało najmniejszej ochoty ruszać się z łóżka, które dodatkowo w poniedziałkowy poranek nabierało niezwykłych właściwości grawitacyjnych. Znacie to, nie?
Trzeba było jednak się ogarnąć i dziarsko ruszyć w kierunku Majdanka, by tam, w naszym ulubionym instytucie pogłębiać swoje wiadomości i umiejętności osiągając stopień "mistrza" w takich dziedzinach jak socjologia czy filozofia. Zapytacie jednak po co wam to wiedzieć? Przecież wpis ma z założenia traktować całkowicie o czymś innym. Niby tak, ale to wprowadzenie miało wam uzmysłowić, że nasze piękne lokum pozostawiliśmy na łasce i niełasce tajemniczego Lokatora G. Nie pierwszy i zapewne nieostatni raz.
Gdy powróciliśmy do domu "jego" już tam nie było, co wbrew pozorom było bardzo dziwne. Z racji nawału pracy i zajęć szybko zjedliśmy to, co mieliśmy zjeść i obraliśmy azymut na swe własne zajęcia. W międzyczasie zjawił się "on". Pochłonięty lekturą całkowicie nie zwróciłem uwagi na "jego" pojawienie się w domu, wszak książka sama się nie przeczyta. Zagłębiony w fabule "Igły" poczułem nagłą chęć napicia się markowej herbatki Lipton. Jak głosi pewna reklama: "Pragnienie nie ma szans!", więc szybko stało się ono czynem i już po chwili znalazłem się poza bezpieczną zoną, mojej prywatnej świątyni dumania. Już od samego wyjścia poczułem (dosłownie i w przenośni), że coś było nie tak. Niezbyt czuły nos wyniuchał "Coś", co nie pasowało do ogólnoprzyjętych norm zapachowych. Jednak niezrażony tymi ostrzeżeniami udałem się do kuchni. Zapach, który zaatakował mnie i mój nos, bez żadnego problemu pozbawiłby zmysłu powonienia niedźwiedzia Grizzly. Ja jednak zareagowałem szybciej i stosując skomplikowaną strategię odwrotu na z góry ustaloną pozycję zabunkrowałem się w swoim pokoju.
Szelest kluczy, szczęk zamka - łiiii! "Ktoś wrócił do domu, więc nie jestem sam." - przemknęło mi przez myśl i równie szybko ktoś zapukał do drzwi. No tak, "Lokator G" i jego "Pomysł na.. zepsucie Nam, całego dnia.". Krótka, rzeczowa rozmowa przyniosła ważne informacje, które można by określić czterema słowami: słoik - zepsucie - kuchenka - posiłek. Miałem dość... Już zapewne domyślacie się co się stało. Nasz Lokator G postanowił wykorzystać coś, ze swoich zapasów. To "coś", okazało się jednak być bardziej żywe niż nieżywe. Jeszcze nie wylazło samo z weka, ale zapewniam, że długo nie trzeba było czekać. Niezrażony odorem i ogólnym wrażeniem "nieświeżości" nasz dzielny lokator wrzucił zawartość do garnka i ustawił pokrętło jednego z palników naszej indukcyjnej płyty grzewczej na pozycję "całą mocą". Co było dalej, łatwo się domyślić... Dla tych ciężej kojarzących powiem, że w zlewie oprócz garnka znajdował się również talerz i widelec... Bleee. Aż mnie ciarki przeszły, na samą myśl.
Powiedzcie mi jednak jedno jak?! Kim trzeba być, żeby jeść wszystko to, co kiedyś było, powtarzam BYŁO jedzeniem... Odpowiedzi jednak udzielcie sobie sami. Ja już się będę żegnał. Miłego wieczoru. <jingielek>
Studenckie życie praktycznie od zawsze wiązało się z przeżywaniem niezwykłych sytuacji i spotykaniem na swej drodze różnych, ciekawych ludzi. Jednak to, co szalony los zgotował Nam - lokatorom spod "2c"- zapewne znacznie wykracza poza ogólnie zakrojone normy krajowe, a może nawet i również te światowe.
Część z was zapewne nie ma zielonego pojęcia jaki jest cel powstania tej nietypowej grupy, my jednak jesteśmy tu właśnie po to, aby te niejasności rozświetlić.
Nasze wpisy będą dotyczyć pewnej niezwykle barwnej postaci jaką jest tajemniczy "Lokator G", mieszkający razem z nami pod jednym, "wspólnym" dachem. Opisując go w wielkim skrócie, można śmiało orzec, że jest to osoba wszechstronnie uzdolniona w tym, co w żaden sposób nie jest przydatne w normalnym życiu i egzystencji pośród innych, całkowicie zwyczajnych(chyba) ludzi.
Zacznijmy jednak od samego początku znajomości... Był to jakże piękny poniedziałek 3 października, w którym to dniu rozpoczęliśmy swój I rok akademicki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Początek, jak to zwykle bywa był całkiem niewinny- telefon. Z krótkiej rozmowy wynikało mniej więcej to, że zły najemca zażądał od biednych studentów masakrycznie wysokiego czynszu, doprowadzając jednego z nich do momentalnego "bankructwa" :(. No cóż, Pismo powiada, że potrzebującemu należy pomóc, więc po cudownej, ponad godzinnej przeprawie przez zakorkowane centrum Lublina stanęliśmy u celu naszej wyprawy i skrzętnie zabraliśmy się za ewakuację zgromadzonych dóbr materialnych. Jako nowe lokum, zaoferowaliśmy zakwaterowanie w jedynym z wolnych pokojów naszej lublińskiej willi na Konstantynowie :)
Już wtedy, pierwszego dnia dały o sobie znać pewne dziwne nawyki Lokatora G, które po krótkiej chwili zaczęły mnie, spokojnego człowieka nieziemsko irytować. Makaronizowanie... Dziwne słowo nie? Kto uważał na lekcjach o sarmatyzmie zapewne pamięta, co kryje ten termin, a kto nie wie, ma problem i lepiej niech się dowie. Nasz Lokator G ma bowiem niezwykłą zdolność wplatania w swoje wypowiedzi wielu obcych słów, najczęściej pochodzenia albiońskiego. Nie wiem jak Was, ale mi osobiście straszliwie podnosi to ciśnienie gdy są one używane w ramach konwersacji z moją skromną personą. Dodatkowo ciągłe przepraszanie, za to, że się w ogóle istnieje. Ehhh... Mało śmieszne nie? Wiem, ale zawsze trzeba jakoś zacząć i "określić problem", który będziemy poruszali. Kolejne wpisy zawierać będą sytuacje z których my się śmiejemy, lecz które mogą również Was wcale nie poruszyć. Póki co bez odbioru ;)
Dzień pełen niespodzianek i wielu odkrytych tajemnic, a że ostatnio Lokator G. bardzo chętnie dzieli się ze mną swoimi myślami i posunięciami w życiu.. umieszczę je tutaj, aby podzielić się z wami moimi doświadczeniami.
po 1. Została odkryta zagadka, po co Lokatorowi G. tyle ołówków. Jak sama mi powiedziała, lubi patrzeć jak ich ma tak dużo i dobrze o tym wie, że do niczego nie są jej potrzebne..A co więcej...O zgrozo!..zamierza kupić kolejne...
po 2. Lokator G. był dzisiaj na zakupach... kupił sobie bluzkę, sweterek, buty i torebkę! Najbardziej przeżywała buty, bo nie były brązowe, lecz beżowe.. ups. do torebki nie będą pasować.. i przymierzała się tak do lustra na pewno z jakieś 15 minut, kręcąc się na prawo i na lewo.
po 3. lokator G. widząc, że w naszym kochanym TESCO zakupiłam moje ukochane oliwki musiała zacząć przeżywać, że jak to w Anglii wszystko jest tanie.. i tu zaczęły się opowieści "bo mój kuzyn" bla bla bla...
po 4. Siedząc sobie spokojnie w kuchni i zajadając kolację...zostałam palpitacji serca (tu właśnie potrzebuję współczucia i wsparcia), gdyż Lokator G. wpadł do kuchni w samym ręczniku (nawet nie wiem po co) i na dodatek przeprosił za swój negliż... Powiedzcie, czymże ja zawiniłam!?
Alfabet Idealnego mężczyzny Lokatora G.
Jak powszechnie wiadomo ideałów nie ma. Znaczy są tacy, którzy twierdzą, iż są doskonali (jak chociażby Luntek czy Gracjan), lecz oni są ponad schematami i stanowią wyjątki potwierdzające regułę. Każda osoba tworzy sobie swój własny ideał, by w trakcie życia szukać księżniczki lub księcia najbliższych założonemu rysopisowi.
Także nasz Lokator G wciąż się rozgląda za rycerzem na białym koniu.
Oto jego wytyczne:
I - inteligentny, cecha nieodzowna w każdym ideale. Jak mawia Lokator G, inteligencje mężczyzny poznaje się po pierwszym zdaniu. Banalne dzień dobry, cześć, nie jest tutaj na miejscu, są one zbyt zwykłe. Pierwsze zdanie ma określić kandydata. Magister mógłby się starać o względy, ale tylko wtedy, gdyby posiadał tytuł z prawa. Wszak ten kierunek zasila najwięcej inteligentnych mężczyzn, którzy nie myślą o pustych rozrywkach. Oni są już na tyle mądrzy, że samo bycie dostarcza im najlepszej zabawy ( sądy Lokatora G nie są potwierdzone badaniami )
D - dojrzały, typ wesołka, imprezowicza, sportowca - odpada. Mężczyzna powinien znać swoje miejsce i zawsze zachowywać powagę. Stosowanie wygłupów całkowicie dyskryminuje kandydata. Jeśli żarty to tylko wyszukane, np. o pogodzie. Rozmowy mają być konkretne i rzeczowe. Wszelkie komplementy, ozdobniki są zbędne, wszak Lokator uważa, iż jest doskonały, a więc mówienie o jego dobrych cechach jest oczywistą oczywistością.
E - elokwentny, ale nie za bardzo. Wszak Lokator ma zawsze tyle do powiedzenia, ferowanie osądów oraz serwowanie pomysłów, to jego ulubione zajęcie. Elokwencja powinna ograniczać, się do kilku prostych zwrotów: „Tak, kochanie”, „Masz rację kochanie”, „Bezapelacyjnie się z Tobą zgadzam”, „Wspaniały obiad….”:). Wszelkie racje odbiegające od racji Lokatora są całkowicie mylne. Świadome ich rozgłaszanie może skończyć się tragicznie dla zdrowia lub życia.
A - atrakcyjny, można rzec: dystyngowany. Nie jakiś luzak; płaszcze, krawaty, spodnie na kantkę, okulary, to zestaw mężczyzny z klasą. Na innych szkoda tracić czas, przecież tylko z kimś, kto ma odpowiednią prezencję i poziom można zacząć cokolwiek „działać”.
Ł - łatwy. To istotna cecha, gdyż jeśli już Lokator G wypatrzy swoją ofiarę… znaczy się wybranka, musi on łatwo ulec jego względom. Nie może się długo opierać talentom kulinarnym, zaradności, dbaniu o porządek, czy tez ogładzie. Potencjalny kandydat musi bardzo szybko oswoić się ze swoim szczęściem i trwać przy Lokatorze.
F - fanatyczny, powinien chwalić pod niebiosa Doktora Hausa i doktora Latoska. Dać się nawet za nich pokroić, gdy będzie trzeba. Są to bowiem dwie wielkie, niespełnione miłości Lokatora, które na zawsze będą jej towarzyszyły. Fanatycznie również należy zgadzać się z poglądami politycznymi Lokatora, wszak jej racja jest racją najjejszą. Fanatycznie należy słuchać Adele, w dzień i w nocy, przy śniadaniu i przy kolacji, w czasie snu i w łazience. Głos wokalistki musi wciąż brzmieć.
A - adekwatny, umiejący dostosować się do sytuacji. Makaron za długo się gotuje? Trzeba zjeść chleb. Oleju jest mało należy dodać do niego masło. Jedzenie się zepsuło, trzeba je jak najszybciej zjeść. Swoisty kameleon to idealna partia.
C - czujny. Wybranek Lokatora musi mieć oczy dookoła głowy. Nigdy nie może być pewny tego co się stanie. A to żelazko nie wyłączone, a to światło nie zgaszone, a to woda nie zakręcona, a to….( wszelkie niespodziewane wypadki, sytuacje, zdarzenia losowe). Lokatora należy wciąż pilnować i czuwać nad nim, by nie zrobił sobie innym krzywdy, wszak ma tak wiele na głowie…
E - efektywny, swoim jestestwem musi się na coś konkretnego przydawać. Wszak Lokator ma zamiar być niezależny po …. Ślubie(?), lecz wybranek musi być kimś, wciąż musi coś osiągać. Najlepiej efektywnie sprzątać i gotować, bo są to zbyt przyziemne sprawy, by mogły Lokatora dotyczyć. W tych kwestiach powinien wciąż i niepodzielnie panować w związku(?), nie dając się wykazać G.
T - tradycyjny, żadne nowoczesne sztuczki nie mają prawa przejść. Najpierw należy porozmawiać z mamą, by później porozmawiać z córką. Poznać się na imprezie? Broń Boże! Toż to zbrodnia jest, czyn niegodny damy. Poznać się przypadkiem? Przecież nie ma przypadków. Poznać się na uczelni? Przecież tam nie ma tam nikogo ciekawego. Niestety Lokator G nie wyjaśnia jak owe pierwsze spotkanie miało by się odbyć, niemniej ma być tradycyjnie. Lecz cóż to znaczy?
A - ambiwalentny, powinien mieć dusze artysty i umieć rysować, aby 80 lokatorskich ołówków znalazło zastosowanie. Ale jednocześnie w swej duszy potępiać artystyczne podejście i skupiać się tylko na rzeczach poważnych, jak chociażby odjazd autobusy z odpowiedniego przystanku.
Lokator G wciąż szuka, jeśli w Twoim otoczeniu jest osoba odpowiadająca opisowi - chroń ją i dobrze ukrywaj, w trosce o jej bezpieczeństwo.
A jaki jest Twój ideał? Czy cechy lokatorskie pokrywają się z Twoimi?
PS.
Jeśli jesteś mężczyzną i miałeś jakikolwiek kontakt z G, wiedz, że zostaniesz sprawdzony, albowiem JEST NAPISANE szukajcie a znajdziecie
Kaboom!
Robimy imprezę! Lokator G. wraca dopiero jutro huhuhuhuhu;D
NOWE INFORMACJE NA TEMAT G.!!!! Z OSTATNIEJ GODZINY!
.. Gdyby miała włosy koloru blond... Uwierzyłabym w to, że blondynki są głupie.. Ale kolor rudy..? może to tylko taki kamuflaż?
Nie chcąc obrażać naszej Rudej koleżanki przejdę do sedna rzeczy: Otóż nasza wspaniałomyślna lokatorka wyjeżdżając z naszego przytulnego lokum znajdującego się przy niemal spokojnej ulicy Borelowskiego 2c (pomijając dni, w których tłumy uczęszczają na lekcje do Metodystów znajdujących się niemal na przeciwko) zapewniła, że wszystko w jej pokoju jest jak należy. Pomijając fakt, że wychodząc z domu poprosiła Damiana, aby zobaczył, czy balkon aby na pewno jest zamknięty (ale to nic, że do pokoju nie było się jak już dostać, gdyż został on zamknięty na klucz, lecz... Damian mógł w cudowny sposób, jak na logikę lokatora G. przeniknąć przez ścianę, albo jak kto woli drzwi.... lub na linie spuścić się ze swojego okna, by zobaczyć, czy szanowna G. zamknęła owe drzwi balkonowe).
Lecz to nie to było zaskoczeniem, a może i nie zaskoczeniem dzisiejszego dnia... chociaż nie powiem, że nie bałam się, czy nasz dom stoi jeszcze cały, czy nie spłonął...
Wyobraźcie sobie, że Ola wchodząc do pokoju, który dzieli z szanowną G. odkryła, że laptop G. ładuje się na łóżku... a żelazko jest włączone do prądu...
Nowe postanowienie dnia dzisiejszego: LOKATOR G. PŁACI ZA PRĄD!
Pozory mylą?
Świat jest tak skonstruowany, iż większość osądów opieramy na pozorach i wnioskach z nich wyciągniętych. Jednak w wielu przypadkach nasze domysły różnią się od prawdy. Ale są sytuacje, gdzie pozory oddają całe sedno.
Widząc Krzysztofa Ibisza, ma się wrażenie, że to nadęty bubek ( do tego naśladujący Benjamina Buttona) i co? zostaje wydana jego książka ( bestseller!): "Jak wyglądać dobrze po 40?", która niemiłosiernie go lansuje. Wniosek? Pozory okazały się prawdą.
A gdy słyszy się hasło: polska komedia romantyczna, bez oglądania możemy stwierdzić, iż jest to kolejna nierealna, kiepska bajka, gdzie nawet obsada aktorska rzadko się zmienia.
Po tym błyskotliwym wstępie, nie pozostaje mi nic innego jak wpleść w rozważania Lokatora G. Zadziwiające jest, jak owy Lokator oddziałowuje na ludzi. Niemalże otwiera przed nimi duszę i umysł ( nie robi tego specjalnie, o nie! ale jednak...), tak, że wnioski narzucają się same.
Mój kolega Lokatora G znał tylko z opowieści, lecz wystarczyły mu trzy minuty, by ocenić naszą towarzyszkę egzystencji. Był świadkiem picia kawy przy stole w pełnym rynsztunku, totalnego zamieszania i niezorganizowania. Po 180 sekundach wysnuł wniosek : "Tak, to ta co nie znajdzie męża".
Wczoraj przyszli goście, oczywiście Lokator G przebywał przy nich, by swą osobę zareklamować ( robi to zawsze, gdy ktoś przyjdzie). Nasi odwiedzający również nie potrzebowali wiele czasu, by G zdemaskować. Pomocna okazała się sama zainteresowana, gotując pierogi na maśle i oleju - równocześnie ( sam jestem w szoku, że nic nie spłonęło) i wykazując się brakiem jakiegokolwiek pojęcia o teflonie, traktując owe słowo jak obrazę. Na końcu wizyty wyszedł temat Herbaciarni, gdzie poznała się para i wzięła ślub. Lokator G od razu pochwycił temat, by móc poszukać analogii do swego życia, lecz jedyną odpowiedzią gości był gromki śmiech do łez, który dotarł nawet do zaciszu mego pokoju.
Pozory mylą? Zapraszam do badań w tym kierunku, Lokator G w domu przebywa niemal nieustannie, więc dostęp do obiektu badawczego trudny nie będzie.
Przyjdź i samemu sprawdź, że z Lokatorem G nawet powiedzenia nie mają szans.
Kaboom!
Niegodny widoku.
Życie jest pełne niespodzianek, (a to nie ma ciepłej wody, a to ketchup się skończy, a to autobus nie chce zmienić trasy… .), nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć za chwilę. Jesteśmy całkowicie zdani na łaskę losu, który lubi robić sobie z nas jaja. Nie mamy wpływu na to w jakiej sytuacji się nagle znajdziemy. Lecz, gdy owa niespodziewana sytuacja nadejdzie, zostaje nam instynkt samozachowawczy i umiejętność szybkiego ulotnienia, co daje nam szansę na przeżycie.
Filozoficzny wstęp ma wywołać poważny nastrój, bo poważna jest również dalsza część felietonu. Nie mogę powiedzieć, że dzielenie się z wami moją historią jest łatwe. Wręcz przeciwnie ja wciąż się boję, że TO się wydarzy. Ta trauma towarzyszy mi już ponad tydzień, radzę sobie, ale potrzebuje pomocy( lecz o niej na końcu).
Piątkowy poranek zapowiadał się ciekawie. Już od 7.30 do 9.10 miał być WF, na moje nieszczęście trwał on tylko 20 minut ( WF-ista, nie ogarnia na Maksa). Pozostały czas postanowiłem, że wykorzystam społecznie i podzielę się kserówkami z prawa z moim Kolegom.
Wróciliśmy do domu i tam okazało się, że ciężko być pomocnym, gdyż kara… znaczy nagroda, rozwala system. Ale po kolei, zostawiłem Kolegę w kuchni,a sam udałem się na piętro po nieszczęsne kserówki. Jako, że studiuje 2 tydzień i nie miałem wiele zajęć, bardzo szybko znalazłem pożądane kopie. Zadowolony opuściłem pokój i wtedy STAŁO SIĘ….Ja,niegodny zostałem obdarowany widokiem z nie z tego świata, Lokator G, jak gdyby nigdy nic beztrosko wypadł z łazienki po kąpieli/praniu/wietrzeniu/suszeniu ( niepotrzebne skreślić ). Powiecie, że nic dziwnego nie ma w wyjściu z łazienki… Otóż jest! Bo Lokator G na sobie posiadał jedynie ręcznik… Śmiałość widoku rzuciła mną pod ścianę i dzięki temu obraz urwał się tak szybko, jak się pojawił ( dzięki Bogu). Lokator G lekko się zmieszał, ułożył dłonie w okolicach talii/brzucha/piersi ( niepotrzebne skreślić ) i rzekł, że nie wiedział, że ktoś będzie w domu. Po tych słowach z gracją niedźwiedzia Grizzly udał się do swego apartamentu. A mnie niegodnemu zostały kserówki i uczucie, że widziałem za dużo, że to nie na moje zdrowie, że to już nie te lata…
Dlatego teraz proszę o pomoc niewiasty, by pomogły mi wrócić do normalnego życia, by pokazały się w samym ręczniku i udowodniły, że nie ma w tym nic niesamowitego i że może jestem godny takich widoków
Kaboom!
„Z życia wzięte”- pozwólcie, że tak o to nazwę swoje dzisiejsze przemyślenia związane z tajemniczym lokatorem G. Tak jak moich współlokatorów, jak i mnie nurtuje wiele pytań i zagadek, jak dotąd nie rozwiązanych. Obawiam się jednak wciąż jednego.. Biedny będzie przyszły mąż panny G. Nie chodzi tu o sam fakt braku jakichkolwiek umiejętności kulinarnych, oszczędzania (wciąż nie gasi po sobie światła), czy sprzątania po sobie (choć ostatnio mnie zaskoczyła tym, że umyła moje brudne naczynia, których nie miałam czasu pozmywać), ale to, że w ogóle szuka tego biedaka…powiedzmy łagodnie :DESPERACKO! Wyobraźcie sobie, że listonosz, dostawca, a nawet tajemniczy nieznany student, który podał mi przesyłkę prosto z kochanego Jasła staje się obiektem zainteresowań naszego G. Nawet jej nie obchodzi, czy wolny, czy żonaty a może i rozwiedziony, bo jak to sama stwierdziła „każdego można odbić” i w tym momencie czuję się zagrożona, czy nie przyjdzie jej do głowy odbicia np. mojego chłopaka (o chłopaku Oli też pomyślałam, więc też powinna się mieć na baczności). Pomijając jednak tamtą kwestię przejdźmy do dzisiejszego jakże naprawdę „pięknego” wieczoru, z którego dowiedziałam się , że nasza kochana G. (uwaga cytuję!) „nie widziała(m) już rok swojego przyszłego męża.” Co wywołało we mnie ciekawość i zaskoczenie. Jakże szczęśliwa była panna G. opowiadająca mi o tym, że nareszcie po roku spotkała się z tajemniczym kolegą. Jednak nie wie, jak szybko nastąpi to, że znajdzie ów idealnego, przyszłego kandydata na męża. Może któryś z panów jest chętny związać się z naszym tajemniczym lokatorem? Przejść odpowiedni casting.. chociaż nie wiem jakie wymogi musicie spełniać, ale obawiam się, że musicie robić za sprzątaczkę, kucharkę i opiekunkę. No cóż, co mężczyźnie trzeba więcej do szczęścia? Przynajmniej będzie się czuł potrzebny w tym związku. A Lokator G. na pewno w nagrodę zaserwuje mu piękne widoki zbiegającej jak „łania” w samym ręczniku do swojego apartamentu.
ak podaje jedno z starych azjatyckich przysłów, nawet stumilowa podróż rozpoczyna się od pierwszego kroku. Przed taką właśnie podróżą zostaliśmy postawieni pierwszego, a ściślej rzecz biorąc trzeciego dnia października, gdy odświętnie, czy też jak kto woli galowo ubrani stawiliśmy się na Alejach Racławickich, by pod Kaplicą Akademicką zainicjować nowy rok nauki ofiarując go Temu, który jakby nie patrzeć jest filarem całego KULu.
Słowa porzekadła zacytowanego na samym początku odebrać jednak w dwojaki sposób. Pierwszym z nich jest metaforyczny obraz naszego kształcenia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a oraz ten drugi, już całkowicie realnie związany z drogą jaką przyjdzie nam pokonywać "na" i "z" uczelni.
Myślę, że to nie do mnie należą wywody nad tą pierwszą ewentualnością, gdyż każdy z nas, studentów doskonale zdawał i zdaje sobie sprawę z faktu, że nauka podejmowana na wszelkich uniwersytetach ma nam przede wszystkim, zapewnić łatwiejszy start w życie. Tak, byśmy mogli już na samym starcie zawołać: "Pracowałem na sukces, teraz chcę go osiągnąć!" Proponuję więc, by chwilowo porzucić tę kwestię przesuwając się w kierunku tej drugiej, o której chciałbym napisać odrobinę więcej.
Osiedle Konstantynów, na którym to znajduje się ulica Borelowskiego jest praktycznie peryferyjną dzielnicą Lublina. Parafrazując więc cytat jednego z mniej znanych kabaretów można śmiało powiedzieć: "-Kurde, my rzeczywiście mamy wszędzie daleko... no może oprócz Tesco:)" Przed nami, lokatorami domu oznaczonego wdzięcznym numerem "2c" stanęło więc niezwykle wymagające zadanie. Było nim nie mniej, nie więcej jak opanowanie umiejętności poruszania się liniami MPK Lublin. Oczywiście, każdy z Was od razu zauważy tą jakże wyeksponowaną ironię, którą zawarłem w zdaniu wcześniejszym. Muszę Was jednak przestrzec moi drodzy- nigdy nie należy być zbyt pewny siebie...
Tak macie rację, Lokator G. ;) Co stało się tym razem? Odpowiedź znajdziecie linijkę niżej.
Żyję na tym świecie już kilkanaście dobrych lat i do zeszłego tygodnia wątpiłem, że rozbudowana ludzka "inteligencja" jest w stanie mnie zagiąć... Tak, przyznaję się. Znów się myliłem. Otóż... Spokojne popołudnie, które spędzaliśmy wspólnie na luźnej rozmowie, której treść nie jest w tym momencie ważna zakłócił dźwięk telefonu. Szybki rzut oka na wyświetlacz i już wiedzieliśmy, że zbliża się "bomba". Nasza rozmówczynie odebrała, coś tam szybko powiedziała i wyszła, a my zauważyliśmy tylko tzw. facepalma, po którym nastąpiły próby tłumaczenia, czegoś, co początkowo uznaliśmy za jakiś dziwaczny bełkot. Przystanek? Powrót? O co chodzi? Odpowiedź przyszła chwilę później w relacji tej krótkiej ale za to niezwykle treściwej rozmowy. Nasz Lokator G, po niezwykle dokładnym zlustrowaniu rozkładu jazdy autokarów i trolejbusów MPK Lublin na przystanku KUL, stwierdził w swej mądrości, że przystanek na którym uprzednio wysiadł jest jakiś "dziwny". Na żadnej z tabliczek, nie ma informacji na temat linii zmierzających ku Poczekajce. Zrozumieliście? Lokator G wkładając swoje całkowite poświęcenie w rozbudowane procesy myślowe zapragnął powrócić do domu, autobusem odjeżdżającym z przystanku na którym wysiadł. Tak! Dokładnie, tak. TYM SAMYM, nie tamtym po drugiej stronie ulicy.
Zniesmaczony tym wszystkim postanowił w swej łaskawości wykonać telefon, do jednej z naszych współlokatorek, by podzielić się z nią swoim wielkim zbulwersowaniem. Wszelkie próby tłumaczenia, że znajduje się nie na tym miejscu, w którym znajdować się powinien spotkały się z błyskawicznym fochem i zakończeniem rozmowy.
Po prawie godzinie oczekiwania na rezultat zmagań z "dziwnymi" przystankami, gdy już mieliśmy wyruszać na poszukiwania tajemniczego Lokatora G, nastąpił przełom. Dźwięk przekręcanych się w zamku kluczy i charakterystyczne "motyle" kroki po schodach wiodących do naszego domu bezsprzecznie uświadomiły nas, że Lokator G bezpiecznie powrócił do swojej przystani, jaką jest "apartament" przy Borelowskiego 2c. Oczywiście bez słowa przemykając do swojego pokoju zanurzył się w kontemplacji złożonych procesów istniejących na tym świecie...
Na koniec, chciałbym dowiedzieć się tylko tego jednego. Jak można było radzić sobie w życiu przez te 19 lat (wczoraj były Jego urodziny) nie wiedząc, tego że autobus powrotny nie odjeżdża z tego samego przystanku, na którym się wysiadło. Zagadka nie? Dla mnie już chyba dziesiąta, ale to nic... Ja już się z Wami żegnam i życzę owocnych rozmyślań, nad tymi i innymi pytaniami, zadanymi przeze mnie i Damiana w tych krótkich felietonach o tajemniczym Lokatorze G. Bez odbioru Towarzysze ;]
Zasady są po to, żeby je łamać, prawda…? Właśnie nie do końca. Zwłaszcza, gdy w jednym domu mieszka pięć różnych osób. A już przede wszystkim, gdy jedną z nich jest Lokator, który w sobie tylko wiadomy ( chyba nadnaturalny) sposób egzystuje na tym świecie 19 lat.
Po sytuacjach, które w tajemniczy sposób nie zakończyły się zalaniem, spaleniem, zatruciem, nie mięliśmy wyjścia- postawiliśmy sprawę na ostrzu noża.
Przekazujemy Zasady nieuświadomionym!
Warto rozmawiać, jak mawia Pospieszalski, więc my, jak niemalże „ fantastyczna 4'' postanowiliśmy zmierzyć się w słownej batalii z naszym Problemem.
Jakiś czas wcześniej odbyliśmy naradę wojenną u Baltazara, zostały określone postulaty, które należy przedstawić sile destrukcyjnej na tak zwanym zebraniu Lokatorów.
Niczego nie podejrzewająca Niewiasta G, beztrosko rozdawała na prawo i lewo bakterie, twierdząc, że szklane oczy jak po wypiciu literatki czystej, kaszel jak u 60-letniego palacza i rzężenie w płucach jak sowiecka lokomotywa, to objawy normalne, ewentualnie zwykłej alergii.
Po spożyciu skromnego posiłku ( nutka „wyczynów” kulinarnych Lokatora wciąż się unosiła) przystąpiliśmy do naświetlania sprawy. Wątków było wiele chociażby sprzątanie, które u niektórych osobników z naszego środowiska wydaje się całkiem niepotrzebne do szczęścia. Przewijał się motyw oszczędzania ( w końcu nikt z nas nie chce, by Lokator po raz n-ty musiał rozmieniać 100zł), poruszyliśmy kwestię logicznego myślenie ( i chyba nie zostaliśmy zrozumiani). Wśród naszych grzecznych uwag pojawił się nawet wątek odseparowania się Lokatora od reszty ( jacy my jesteśmy niesamowicie mili…), lecz po szybkim przemyśleniu, w ciszy własnego umysłu, stwierdziliśmy, że jeśli ta sytuacja się nie zmieni, to świat się nie zawali…, nawet może wyjdzie to komuś na dobre:)
W każdym razie na zakończenie posiedzenia, nasza rozmówczyni stwierdziła : „Ja to wiem, ja to rozumiem. Ja się tutaj zmieniam….” Po tej kwestii opuściłem pokój zwierzeń, wymawiając się koniecznością kontynuowania brnięcia przez treść „Igły” , gdyż nawet ona wydawał mi się lepsza i sensowniejsza od paranoidalnego stwierdzenia Lokatora.
Kabuum.
Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. No właśnie! To znane polskie porzekadło czy jak kto woli przysłowie, miałoby zastosowanie w naszych ekstremalnych warunkach dnia wczorajszego. Zacznijmy jednak od początku... Nikt nie lubi poniedziałków, a my bynajmniej nie należymy do wyjątków. Po zapracowanej sobocie i leniwej niedzieli, praktycznie żadne z nas nie miało najmniejszej ochoty ruszać się z łóżka, które dodatkowo w poniedziałkowy poranek nabierało niezwykłych właściwości grawitacyjnych. Znacie to, nie?
Trzeba było jednak się ogarnąć i dziarsko ruszyć w kierunku Majdanka, by tam, w naszym ulubionym instytucie pogłębiać swoje wiadomości i umiejętności osiągając stopień "mistrza" w takich dziedzinach jak socjologia czy filozofia. Zapytacie jednak po co wam to wiedzieć? Przecież wpis ma z założenia traktować całkowicie o czymś innym. Niby tak, ale to wprowadzenie miało wam uzmysłowić, że nasze piękne lokum pozostawiliśmy na łasce i niełasce tajemniczego Lokatora G. Nie pierwszy i zapewne nieostatni raz.
Gdy powróciliśmy do domu "jego" już tam nie było, co wbrew pozorom było bardzo dziwne. Z racji nawału pracy i zajęć szybko zjedliśmy to, co mieliśmy zjeść i obraliśmy azymut na swe własne zajęcia. W międzyczasie zjawił się "on". Pochłonięty lekturą całkowicie nie zwróciłem uwagi na "jego" pojawienie się w domu, wszak książka sama się nie przeczyta. Zagłębiony w fabule "Igły" poczułem nagłą chęć napicia się markowej herbatki Lipton. Jak głosi pewna reklama: "Pragnienie nie ma szans!", więc szybko stało się ono czynem i już po chwili znalazłem się poza bezpieczną zoną, mojej prywatnej świątyni dumania. Już od samego wyjścia poczułem (dosłownie i w przenośni), że coś było nie tak. Niezbyt czuły nos wyniuchał "Coś", co nie pasowało do ogólnoprzyjętych norm zapachowych. Jednak niezrażony tymi ostrzeżeniami udałem się do kuchni. Zapach, który zaatakował mnie i mój nos, bez żadnego problemu pozbawiłby zmysłu powonienia niedźwiedzia Grizzly. Ja jednak zareagowałem szybciej i stosując skomplikowaną strategię odwrotu na z góry ustaloną pozycję zabunkrowałem się w swoim pokoju.
Szelest kluczy, szczęk zamka - łiiii! "Ktoś wrócił do domu, więc nie jestem sam." - przemknęło mi przez myśl i równie szybko ktoś zapukał do drzwi. No tak, "Lokator G" i jego "Pomysł na.. zepsucie Nam, całego dnia.". Krótka, rzeczowa rozmowa przyniosła ważne informacje, które można by określić czterema słowami: słoik - zepsucie - kuchenka - posiłek. Miałem dość... Już zapewne domyślacie się co się stało. Nasz Lokator G postanowił wykorzystać coś, ze swoich zapasów. To "coś", okazało się jednak być bardziej żywe niż nieżywe. Jeszcze nie wylazło samo z weka, ale zapewniam, że długo nie trzeba było czekać. Niezrażony odorem i ogólnym wrażeniem "nieświeżości" nasz dzielny lokator wrzucił zawartość do garnka i ustawił pokrętło jednego z palników naszej indukcyjnej płyty grzewczej na pozycję "całą mocą". Co było dalej, łatwo się domyślić... Dla tych ciężej kojarzących powiem, że w zlewie oprócz garnka znajdował się również talerz i widelec... Bleee. Aż mnie ciarki przeszły, na samą myśl.
Powiedzcie mi jednak jedno jak?! Kim trzeba być, żeby jeść wszystko to, co kiedyś było, powtarzam BYŁO jedzeniem... Odpowiedzi jednak udzielcie sobie sami. Ja już się będę żegnał. Miłego wieczoru. <jingielek>
Kobieta- istota zaradna, zadbana, umiejąca gotować… w 9 na 10 przypadków tak właśnie jest, jednakże zawsze zostaje „nieszczęsne” 10% niemające z definicją nic wspólnego. Szczęśliwi, którzy owe wyjątki mijają z daleka. Wystawieni na ciężką próbę cierpliwości są ci, którzy mają z nimi kontakt na codzień.
Człowiek wstaje rano i już wie, że coś się musi wydarzyć. Mając w domu „Lokatora G”, żyjesię w ciągłej niepewności. Nigdy nie wiadomo, co może zostać, spalone, zniszczone, oplute i PRZEPROSZONE.
Osobiście jestem człowiekiem tolerancyjnym, szanuje odmienność, ale są chwilę, w których, powtarzając za klasykiem Pasikowskim: uderzyłbym młotkiem 5 kilowym i ze łba nie byłoby co zbierać… . Bo czy używanie zwrotu „Never Mind” z towarzyszącym „Przepraszam” w każdej możliwej sytuacji jest normalne? Według mnie nie, aczkolwiek ja mogę być do końca nieobiektywny, więc inny przykład. Czy ktoś z was używa Ketchupu do wszelakiej maści potraw? Właściwie czy do Ketchupu dodaje wszelakie pokarmy. Jeśli tak, to niech wie, że coś zaczyna się dziać. Następnym etapem jest połączenie: jajka, ketchup, olej w jedną nierozerwalną cześć powtarzającą się, jak dzień świstaka. I nic nie jest w stanie powstrzymać tego procederu.
„Cudowne rozmienienie” to termin nowy, pewnie nieznany w szerszych kręgach, aczkolwiek coraz popularniejszy. Polega na prostym założeniu: rozmieniać jeden banknot 100 złotowy tak, by wciąż pozostawał on nierozmieniony. Proste, prawda? A to tylko część codziennych atrakcji.
Są też plusy przebywania w towarzystwie „ Lokatora G”, jakie? Przede wszystkim życie w szkodliwych warunkach i wcześniejsza emerytura, a może i odznaczenie Krzyżem Walecznych.
Każda chwila nas do tego przybliża.
Mnie osobiście te kilka dni
pozwoliły jeszcze bardziej docenić, dzieło Boga, jakim jest 100 % kobieta. Teraz mniej strasznie wyglądają zakupy niż gotowanie gołąbka w oleju…
Studenckie życie praktycznie od zawsze wiązało się z przeżywaniem niezwykłych sytuacji i spotykaniem na swej drodze różnych, ciekawych ludzi. Jednak to, co szalony los zgotował Nam - lokatorom spod "2c"- zapewne znacznie wykracza poza ogólnie zakrojone normy krajowe, a może nawet i również te światowe.
Część z was zapewne nie ma zielonego pojęcia jaki jest cel powstania tej nietypowej grupy, my jednak jesteśmy tu właśnie po to, aby te niejasności rozświetlić.
Nasze wpisy będą dotyczyć pewnej niezwykle barwnej postaci jaką jest tajemniczy „EllGee", mieszkający razem z nami pod jednym, "wspólnym" dachem. Opisując go w wielkim skrócie, można śmiało orzec, że jest to osoba wszechstronnie uzdolniona w tym, co w żaden sposób nie jest przydatne w normalnym życiu i egzystencji pośród innych, całkowicie zwyczajnych(chyba) ludzi.
Zacznijmy jednak od samego początku znajomości... Był to jakże piękny poniedziałek 3 października, w którym to dniu rozpoczęliśmy swój I rok akademicki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Początek, jak to zwykle bywa był całkiem niewinny- telefon. Z krótkiej rozmowy wynikało mniej więcej to, że zły najemca zażądał od biednych studentów masakrycznie wysokiego czynszu, doprowadzając jednego z nich do momentalnego "bankructwa" :(. No cóż, Pismo powiada, że potrzebującemu należy pomóc, więc po cudownej, ponad godzinnej przeprawie przez zakorkowane centrum Lublina stanęliśmy u celu naszej wyprawy i skrzętnie zabraliśmy się za ewakuację zgromadzonych dóbr materialnych. Jako nowe lokum, zaoferowaliśmy zakwaterowanie w jedynym z wolnych pokojów naszej lublińskiej willi na Konstantynowie :)
Już wtedy, pierwszego dnia dały o sobie znać pewne dziwne nawyki Lokatora G, które po krótkiej chwili zaczęły mnie, spokojnego człowieka nieziemsko irytować. Makaronizowanie... Dziwne słowo nie? Kto uważał na lekcjach o sarmatyzmie zapewne pamięta, co kryje ten termin, a kto nie wie, ma problem i lepiej niech się dowie. Nasz Lokator G ma bowiem niezwykłą zdolność wplatania w swoje wypowiedzi wielu obcych słów, najczęściej pochodzenia albiońskiego. Nie wiem jak Was, ale mi osobiście straszliwie podnosi to ciśnienie gdy są one używane w ramach konwersacji z moją skromną personą. Dodatkowo ciągłe przepraszanie, za to, że się w ogóle istnieje. Ehhh... Mało śmieszne nie? Wiem, ale zawsze trzeba jakoś zacząć i "określić problem", który będziemy poruszali. Kolejne wpisy zawierać będą sytuacje z których my się śmiejemy, lecz które mogą również Was wcale nie poruszyć. Póki co bez odbioru ;)