AA Twinkle, różne


Twinkle, twinkle, little star

  1. Okruchy luster

Harry Potter zamknął za sobą drzwi, zrzucił jednym ruchem płaszcz i zapalił światło w przedpokoju.

-Ron?- zawołał w mrok salonu, strzepując wodę z parasolki.

Cisza. Harry westchnął tylko i poszedł do ciasnej jak najmniejszy czołg kuchni i zerknął na lodówkę, na której wisiała przyczepiona mała karteczka o jakże enigmatycznej treści: „Wyszedłem z H. Kupiłem pizzę. Ron”.

No tak. Ostatnio takie karteczki pojawiały się z zadziwiającą częstotliwością.

Chłopak usiadł na kanapie w salonie, westchnął po raz kolejny, odchylił głowę do tyłu i po omacku sięgnął po telewizyjnego pilota. Wcisnął skomplikowaną kombinację guzików, nie patrząc nawet na urządzenie, a na ekranie niewielkiego telewizora pojawiła się uśmiechnięta twarz prezenterki Eve Bloom, radośnie zapowiadającej reklamy, w których jednak próżno było oczekiwać proszku do prania, który nie powodowałby, że ubrania piorą się same.

Harry przeciągnął się, wstał, wziął z przedpokoju teczkę i wrócił na kanapę, z niechęcią na twarzy wyjmując rozmaite pliki papierów. Odkąd ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby zrobić go kierownikiem biura aurorów, stosy podobnych do siebie papierzysk zaczęły wypełniać sobą bezwstydnie niemal całe jego życie. I tak już od ponad pół roku...

Pokręcił głową. Kiedyś, przysiągł sobie, wytropię tego spryciarza.

Wziął do ręki dziesięciostronicowy i śmiertelnie nudny raport Hermiony o powojennym stanie, bilansie strat i schwytanych śmierciożercach w północnej Szkocji, i jednym zaklęciem stworzył sobie kubek gorącej herbaty. Zapowiadał się dłuuuuugi wieczór...

-A teraz, panie i panowie, zapraszamy na program Rozmowy z Ritą Skeeter- zawołał męski głos z odbiornika-której gośćmi będą dziś wieczorem...

Młody auror znów sięgnął po pilota. Pierwsza czarodziejska stacja telewizyjna, WBS (Wizard's Broadcasting System) działała stosunkowo krótko i jej twórcy, naśladując kanały mugoli, przegapili chyba najbardziej istotny element popularnej telewizji-jej program powinien być dość zróżnicowany. WBS, przynajmniej na razie, dysponowała talk-showem prowadzonym przez najbardziej niekompetentną dziennikarkę w historii czarownictwa, listą przebojów prowadzoną przez czarodzieja w wieku około osiemdziesięciu lat, którego ulubionym sposobem prowadzenia był monolog o tym, jak to kiedyś muzyka była o wiele lepsza niż to „współczesne walenie”, wiadomościami składającymi się głównie z czytania na głos „Proroka Codziennego” i licznymi programami edukacyjnymi, które były tak interesujące jak-w przybliżeniu- średniowieczne muzeum piekarstwa. W rezultacie stacja dorobiła się nowego tłumaczenia skrótu, wymyślonego przez młodych, pomysłowych, choć niezbyt wyrafinowanych uczniów ( „Wizard's Boring Shit” ) oraz reputacji najskuteczniejszego usypiacza nawet najbardziej opornych dzieci.

Harry już miał wyłączyć odbiornik, kiedy na końcu listy gości lektor z ogromnym podnieceniem wykrzyczał ostatnie nazwisko. Zabrzmiała kiczowata melodyjka sprawiająca, że mózg zmieniał się w coś w rodzaju waty cukrowej, i Rita Skeeter pojawiła się na ekranie w całym swym splendorze. Harry niechętnie uniósł głowę znad papieru i obserwował, jak dziennikarka wita, cała w uśmiechach i ukłonach, swojego pierwszego gościa, który odpowiadał na te serdeczności obojętnie.

Usiedli naprzeciw siebie, a Rita natychmiast zagaiła go głosem ociekającym wręcz cukrem:

-Na początek, może mógłbyś opowiedzieć nam coś o swoim nowym projekcie?

Wyciągnięta ręka z pilotem znieruchomiała. Harry wpatrywał się w ekran, prostując się coraz bardziej. Młody mężczyzna, ubrany w niesamowitą, czarną szatę obszytą srebrnymi nićmi i spiętą klamrą rzeźbioną w deseń dwóch zwiniętych wokół siebie węży, uśmiechnął się dyskretnie.

-A co chciałaby pani o nim usłyszeć?- splótł dłonie na kolanach i pochylił głowę, nie spuszczając wzroku z reporterki-Album jest już w sprzedaży. Moim zdaniem, dzieła powinny mówić same za siebie.

-Ależ naturalnie, naturalnie-podchwyciła natychmiast Skeeter- Jednakże jestem pewna, że nasi widzowie pragnęliby usłyszeć parę zdań na temat tego, skąd bierzesz inspiracje do tych niesamowitych utworów.

-Ile utworów, tyle odpowiedzi-odparł chłopak nonszalancko-Chciałbym, żeby traktowane były jako poematy, wiersze. Jako takie, pozwalają na swobodę interpretacji. Nie chcę nikomu narzucać sposobu, w jaki ma widzieć moje teksty i jak o nich myśleć.

-Istotnie, istotnie...- Rita, nawet jeśli była zmieszana, nie dała tego po sobie poznać-Co mógłbyś nam powiedzieć o pierwszym wypuszczonym utworze, który natychmiast trafił na szczyty list przebojów, „Danse Macabre”? Uważam, że jego tekst jest fascynujący.

-Czyżby.

-Czy nie nawiązuje bezpośrednio do twojego dzieciństwa i do dni, kiedy twój ojciec zajmował się aktywnie działalnością przestępczą?

Cisza, jaka nastąpiła po tych słowach, zmroziła wszystkich na widowni, łącznie z ludźmi od kamer, ale Skeeter była odporna na wszelkie tabu.

-Mój ojciec nie zajmował się działalnością przestępczą-odparł chłodno Malfoy.

-Nie zaprzeczysz jednak, że był śmierciożercą...

-Był śmierciożercą. Ale nie przestępcą. Nie można oceniać śmierciożerców według norm, jakimi określa się pospolitych złodziei i bandytów z ulicy, tak samo, jak Voldemorta nie można nazywać zwykłym „wariatem”, bo obraża się w ten sposób pamięć wszystkich tych, którzy zginęli, walcząc z tym „wariatem”.

-Interesujące, niezwykle interesujące-zapewniła Skeeter- Myślisz, że twój ojciec byłby zadowolony z twojej obecnej kariery?

-Czemu nie spyta go o to pani osobiście?- głosem Malfoya można by z łatwością oszlifować diament-O ile wiem, w Azkabanie przyjmują wizyty dziennikarzy.

-Naturalnie, naturalnie. Wracając jednak do „Danse Macabre”...

-Nie chcę, żeby utwory z mojej najnowszej płyty traktowane były jako oderwane od siebie single. W „Okruchach Luster” opowiadam pewną historię, a każda z zawartych tam piosenek jest jej częścią. Może to być moja autobiografia, może nie. Każdy z tych tekstów traktuję bardzo osobiście, sam najlepiej wiem, co i komu chcę przekazać. Odbiorcy, do których moje słowa są skierowane, z pewnością zrozumieją zawartą w nich wiadomość. Co do słuchaczy... Wierzę w ich wyobraźnię, w twórcze zdolności i w ich intelekt. Każdy widzi w moich słowach to, co pragnie dostrzec, listy, które otrzymuję, świadczą o tym najlepiej. Ci, którzy dopatrują się w poezji wielkich przesłanek i skandalicznych tajemnic, i tak zawsze je znajdą- Draco westchnął, jakby z aluzją do reporterki, która jednak niczego nie zauważyła.

-No właśnie, wspomniałeś o „Okruchach Luster”- skąd pomysł, żeby tak nazwać płytę?

Malfoy przewrócił oczami; na widowni parę osób parsknęło cichym śmiechem. Harry złapał się na tym, że sam się lekko uśmiecha.

-Czesałem się pewnego dnia, nagle ktoś pojawił się w moim kominku i wrzasnął, przestraszyłem się, walnąłem szczotką w lustro, ono się rozpadło i kiedy pokaleczyło mi ręce, krzyknąłem „Wezmę i tak sobie nazwę następną płytę, niech się ludzie pomęczą, skąd ją wziąłem”- Draco uśmiechnął się jednym z tych uśmiechów, które Harry doskonale zapamiętał ze szkoły.

-Czyli rozbite lustro zainspirowało cię do tak poetyckiego ruchu... Ciekawe, ciekawe... Czy to pierwsza myśl, jaka przyszła ci do głowy w tym momencie?

-Nie. Pierwsze słowa, jakie pomyślałem, brzmiały „Jasna cholera, to pieprzone badziewie znowu pękło”.

Tym razem wszyscy wybuchli zgodnym śmiechem. Rita przymilnie uśmiechnęła się do kamery.

-Często pękają ci lustra w łazience?- spytała-Jest to niezwykle inspirujące dla takiego artysty jak ty, być może stanowi klucz do poznania twojego poetyckiego punktu zaczepienia...

-Pękające lustra? Nie, nie sądzę. Nie rozbijam ich chronicznie jako hobby. Tytuł płyty to jednak metafora.

-A jednak. Czy symbolizuje twoje tragiczne doświadczenia z dzieciństwa, o których opowiadasz na płycie? Czy są to okruchy, które wreszcie pragniesz poskładać w całość, by spojrzeć po tak długim czasie na upiory przeszłości i zmierzyć się z nimi?

Nastąpiła długa, niezręczna chwila ciszy, kiedy Malfoy wzrokiem niemal dokonał mordu na dziennikarce i widzieli to wszyscy oprócz samej zainteresowanej.

-Jeśli pani chce koniecznie widzieć to w ten sposób, nie ma sprawy-powiedział w końcu Draco głosem cichym i niebezpiecznym, choć trudno byłoby szukać w nim jawnej groźby-Jak powiedziałem, moje rzeczywiste pobudki są zbyt osobiste, żebym mówił o nich w telewizji czy w wywiadach dla gazet. Jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało, tworzę dla siebie, dla prywatnego oczyszczenia, jak pani by to chętnie nazwała. Nie jest moją intencją robienie z własnych tragedii marnego show dla mas. Nie straciłem przez ten czas ani trochę potrzeby prywatności... Wręcz przeciwnie, ona tylko się nasila.

-W takim razie może zdradzisz nam, do kogo skierowane są głównie twoje piosenki? Czy dla ojca, a może dla obojga rodziców, jako wyraz twojego żalu za to, jakie zapewnili ci dzieciństwo? A może do twoich znajomych ze szkoły, takie otwarte wyrażenie buntu i pokazanie prawdziwego siebie? A może... A może do Harry'ego Pottera? Pragniesz przekazać mu coś specyficznego?

-Droga pani-to, że Malfoy się uśmiechał, nie wróżyło nic dobrego dziennikarce; w końcu, pomyślał Harry, krokodyl też się uśmiecha-Ci, którzy znają mnie dostatecznie długo, powiedzą pani, że nigdy nie byłem nikim innym jak tylko sobą. Termin „prawdziwy ja” w moim przypadku to tylko puste słowa, bo tak naprawdę nikt z nas nie ma takiego siebie, który byłby tym prawdziwym. Moje relacje rodzinne skłonny byłby zrozumieć tylko ktoś, kto nosi to samo nazwisko, więc nie zamierzam zagłębiać się w tę sferę. Co do Pottera, jestem doskonale świadomy pogłosek krążących na nasz temat i nie zamierzam tego komentować. Jeśli jakimś cudem sięgnie po któryś z moich albumów i wsłucha się na tyle, by znaleźć coś dla siebie, to będzie tylko i wyłącznie jego sprawa. W tej chwili chcę mu powiedzieć tylko jedno: mój drogi Harry, żyj sobie, jak tam chcesz.

Harry zmiął w ustach przekleństwo, a w tym samym momencie drzwi mieszkania otworzyły się hałaśliwie i do salonu wpadł Ron, ciągnąc jakąś paczkę.

-Się ma, stary!- rzucił od progu-Zjadłeś już pizzę? Jak nie, to odgrzeję i se zjemy razem, co... O cholera-jęknął, kiedy spojrzał w telewizor-Co ten debil robi w telewizji?!

-Użera się ze Skeeter- mruknął Harry- Chyba właśnie czas jej się skończył, on idzie do mikrofonu... Nie, nie zjadłem pizzy...

-Będzie śpiewać?- rozległ się głos Rona przy akompaniamencie odgłosów wykładania rzeczy z torby na blat stołu.

-Na to wygląda... Co tam kupiłeś?

-Kremowe piwo- Ron wrócił z kuchni z zadowoloną miną, dzierżąc dwie pokaźne butelki-Alkoholowe.

Rozsiadł się na kanapie obok Harry'ego i podał mu jedną butelkę, po czym z drugiej pociągnął solidny łyk. Z telewizji popłynęły dźwięki pozytywki oraz fortepianiu, stanowiące wstęp do najnowszego przeboju Malfoya.

-Weź, przełącz-jęknął Ron- Nie znoszę tej jego muzyki prawie tak samo, jak tej jego gęby. Na pewno mają jakiś fajny thriller na mugolskiej stacji.

-Ciii!- Harry pociągnął mały łyk i wpatrzył się w telewizor-Chcę tego posłuchać.

Miękki, delikatny i zmysłowy szept Malfoya wypełnił sobą salon.

-Kiedy świece zdmuchnie wiatr

I miraże rozpłyną się w cień

Muzyka echem wciąż będzie grać

A walc będzie trwał...

Gitary uderzyły smętną nutą, perkusja zaczęła wybijać rytm walca wiedeńskiego. Ron niemal podskoczył, rozlewając piwo na koszulę. Harry zignorował przekleństwa przyjaciela; siedział wpatrzony w powiększoną nienaturalnie twarz na ekranie.

-Olśnienie, blask, dotyki rąk

Wciągają w złudnie piękny krąg

Odurza cię bogactwo szat

Nie widzisz w kącie sterty szmat

Rzuconych a jednak ruchomych

I nie ma niebezpieczeństw już

Słodkie spełnienie jest tuż-tuż

I wchodzisz tańcem w taktu ćwierć

Nie widzisz, że przy tobie Śmierć

Wiruje w pięknej masce

-Co to za bzdury? Zawsze wiedziałem, że Malfoy bierze jakieś narkotyki. Nikt w normalnym stanie umysłu nie pisałby czegoś takiego-burknął Ron.

-Poezja nie jest zawsze synonimem odurzenia prochami-odparł Harry cierpliwie, nie odwracając wzroku-Dla niektórych to jedyny sposób wyrażenia się.

-Już wolę zdrowe przekleństwo.

-Ciii!

-Otaczają mnie

Piękne, puste, białe twarze

Tańcem wchodzę w nich

W ich cudowne miraże

I chwytają mnie

Ich dziwnie wilgotne dłonie

I spoglądam jak

Znów ktoś inny we krwi tonie...

Bo to jest walc, ten już ostatni dla wszystkich tych

Co się śmiercią żywili i winem swych łez!

Z pustej czaszki wąż wychyla łeb

I porywa mnie w ten taniec...!

Harry nie słyszał tego utworu po raz pierwszy. Już nie raz oglądał jego teledysk, przepięknie zmontowany, przejmujący i tak boleśnie dosłowny. Często wsłuchiwał się w ten niesamowity moment pod koniec utworu, kiedy Draco przestawał na chwilę śpiewać i sięgał po swoje skrzypce, po czym wygrywał przepiękną solówkę do akompaniamentu niezwykłej, symfoniczno-rockowej aranżacji i chóru. Za każdym razem jednak czuł to samo-ten dziwny ucisk w piersi, którego nie potrafił określić, to uniesienie i to pragnienie, żeby wykrzyknąć, zaszlochać, to wrażenie, że coś ugrzęzło mu w gardle i nie chce puścić. Za każdym razem pragnął otwarcie się rozpłakać-ale suche oczy, jak na ironię, nie chciały przyłączyć się do tej kakofonii emocji. Musiał więc sobie z nimi radzić na własną rękę.

Minęła druga zwrotka, refren, partia chóru, znowu refren powtórzony dwa razy, partia gitary, przyciszenie i... tak! Sięgnął po skrzypce, a kiedy zagrały pierwsze nuty, uderzyły jednocześnie w harmonii chór, symfonia, perkusja i gitary, na wespół z klawiszami tworząc nieopisanie piękny akompaniament. Powoli muzyka dobiegła końca, cichła, uspokajała się, a po chwili grał już tylko fortepian i pozytywka. Malfoy szepnął ostatnie słowa głosem drżącym od emocji:

- Kiedy świece zdmuchnie wiatr

I miraże rozpłyną się w cień

Muzyka echem wciąż będzie grać

A walc będzie trwał...

I koniec. Zespół zniknął w ciemności, a na ekranie pojawił się ponownie nienaturalny uśmiech Skeeter.

-Przypominam państwu, że trasa koncertowa Dracona rozpoczyna się w tę niedzielę koncertem w Wiltshire, o godzinie dziewiętnastej. Po więcej informacji zapraszam do pobliskich klubów muzycznych. A teraz zapraszam państwa na króciutką przerwę na reklamy...

Ron jednym, płynnym ruchem wyłączył odbiornik i zamachał Harry'emu przed oczami ociekającym od sera kawałkiem pizzy.

-Skończyłeś się modlić? Czy mam zjeść to całe?- uśmiechnął się chytrze, a Harry automatycznie wyrwał mu swoją porcję.

-Wal się-mruknął przez pełne usta-Myślisz, że mają jeszcze bilety na to coś?

-Co, na koncert?- Ron spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem-Tylko mi nie mów, że chcesz iść zobaczyć tego pieprzonego cwela.

-A może chcę?- Harry zrobił przedrzeźniającą, dziecinną minę-Lubię jego muzykę. Ma w sobie... to coś. Co mi przypomina, że właśnie kupiłem te jego „Okruchy Luster”.

-Zaraz będziesz miał inne okruchy na tej swojej wyglancowanej koszulce-prychnął Ron, biorąc kolejny łyk z puszki-Czy ta płyta nie weszła dopiero dzisiaj do sklepów?

-Aha- Harry zachował idealną minę pokerzysty.

-I domyślam się, że były piekielne kolejki...

-Nawet sobie nie wyobrażasz.

-To po co...

-Ketchup ci cieknie po brodzie-wzruszenie ramion bruneta sugerowało wystarczająco wiele-Skończyłem dzisiaj wcześniej w ministerstwie, więc pomyślałem: A szlag, czemu by nie? No i mam.

Wyjął z torby lśniący, opakowany w folię, niewielki przedmiot. Na pierwszy rzut oka wydawał się całkiem czarny, ale po chwili Ron dostrzegł niewyraźne rysy, pogłębiające się z każdą chwilą-w następnej chwili obraz na opakowaniu pękł i rozprysnął się na milion kawałków, odsłaniając jakąś postać skuloną w pojedynczym snopie światła. Ciemność złożyła się z powrotem i ten sam proces zaczął się powtarzać. Rudowłosy młodzieniec wzruszył ramionami.

-Nie ma podpisu artysty-zauważył.

-Jest- Harry obrócił pudełko na skos, a wtedy Ron zobaczył holograficzny napis ozdobną, pochyłą czcionką, pisany ciemnozielonym atramentem.

-Tanie efekciarstwo-prychnął niechętnie-Więc jeszcze tego nie słuchałeś?

-Robiłem sobie apetyt-młody Potter nagle uśmiechnął się jak dziecko, które dostało na Gwiazdkę kolejkę elektryczną, a spodziewało się tylko nowej pary skarpet-To wydanie ekskluzywne, rozumiesz. Dwupłytowe. Z materiałem wideo, albumem, tekstami i wszystkim. I jest też autograf. No i taki mini plakat promocyjny.

-Plakat promocyjny...-twarz Rona stężała w niemym wyrazie.

-No-policzki przyjaciela lekko pociemniały, kiedy spojrzał na trzymany w rękach skarb-Podpisany. Ręcznie! Wyobrażasz sobie? Mam otworzyć?

-Harry...-Weasley bezradnie przeczesał włosy-Przecież znasz go ze szkoły. To skończony kretyn. Jak chcesz coś napisanego przez niego ręcznie, zajrzyj do starych zeszytów eliksirów i przeczytaj sobie przypisy z rysunkami, którymi ozdabiał ci zeszyt. Wariujesz!

-Ale to wydanie ekskluzywne! Z teledyskami! Chcesz zobaczyć ten album?

Nie czekając na odpowiedź, Harry jednym ruchem rozerwał folię i łapczywie dobrał się do zawartości. Po chwili zaczął zachwycać się nad plakatem, ale w milczeniu, bo nie chciał denerwować przyjaciela. Zerknął na niego z ukosa, po czym udając, że chwyta album, zanurzył w nim twarz aby Ron nie widział, jak dotkliwy poczuł w tej chwili smutek.

  1. Migocz, migocz gwiazdko ma...

Draco Malfoy pochylał się nad zabytkowym, przepięknie rzeźbionym mahoniowym biurkiem, i pisał.

Knoty świec rzucały przyjemne, pieszczące zmysł wzroku migotliwe światło, które emanowało wprost spokojem ze złoconych kandelabrów stojących tłumnie wokół biurka. Sprawiało, że delikatny szum wiatru za ogromnym, zakrytym kotarami oknem i skrobanie pióra stawały się jeszcze wyraźniejsze, a zarazem dziwnie delikatne, jakby pieszczące uszy. Draco wolał świece po stokroć bardziej niż zwykłe, mugolskie lampy na elektryczność, które-przyznawał to ze smutkiem-stawały się coraz bardziej popularne wśród konserwatywnych zazwyczaj czarodziejów. Osobiście uważał, że stanowią w jakiś sposób pogwałcenie wieczorów z ich ciszą i ciemnością, która była przyjacielem. Odpychały duchy przeszłości-i głównie o to w tym wszystkim chodziło.

Zanurzył ostrożnie naostrzony koniec pióra w buteleczce z atramentem i postawił swój podpis pięknym, ozdobnym pismem, z którego zawsze był dumny. Podniósł schnący szybko pergamin do oczu i przeczytał z zadowoleniem.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi, ale ten, kto pukał, uznał je tylko za konieczny przejaw grzeczności, bo nawet nie zaczekał na odpowiedź. Drzwi uchyliły się nieco, ukazując męską twarz.

-Jesteś zajęty, Dray?- spytała twarz.

Draco westchnął. To tyle, jeśli chodzi o spokojny wieczór w samotności.

-Co jest, Blaise?

-Chodzi o tego faceta odpowiedzialnego za ochronę, wiesz, tego z Ministerstwa. Chce omówić z tobą kilka spraw.

-Byliśmy umówieni na dzisiaj?- Malfoy zamrugał niepewnie; zawsze orientował się doskonale w sprawach organizacyjnych, ale Blaise miał wszystko zapisane bardzo starannie w notesie, którego pilnował nie mniej uważnie od swego podopiecznego, i właśnie dlatego był nieocenionym agentem.

Teraz jednak wyglądał na zmieszanego, co obudziło w Draconie głębokie pokłady podejrzliwości.

-Nie, ale on twierdzi, że powinieneś wiedzieć o takich sprawach od razu, żeby potem nie było nieporozumień. Mówi, że to może być... osobiste.

-Osobiste?

-Tak powiedział- Zabini teatralnie wywrócił oczami-Wpuścić go, czy ma tu wleźć siłą? Wygląda na takiego.

-Z pewnością- Draco pokręcił głową.

Większość aurorów wyglądała na takich. Wiecznie ściągnięte brwi, mina w najgorszym stylu człowieka spóźnionego nawet na to, by być spóźnionym gdzie indziej; błędnie rozbiegane oczy, jak gdyby skanujące najdalsze zakątki pomieszczenia w poszukiwaniu wroga; no i na dodatek te rozdęte muskuły sugerujące aż za dobrze, że różdżka jest tylko jedną z możliwości ataku-tą przyjemniejszą. Draco wstał i dyskretnie poprawił włosy w zwierciadle naprzeciw niego; uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy jego odbicie uniosło dwa kciuki w górę.

-Zaproś go na herbatę i siądź z nami, co tam będziesz siedział sam wśród papierzysk-zwrócił się Malfoy do Blaise'a, który tylko wyszczerzył zęby i zniknął.

Po chwili drzwi otworzyły się ponownie i do pokoju wmaszerował sztywnym, urzędowym krokiem Anthony Yearwood, jeden z wyżej postawionych aurorów. Za nim wszedł Blaise, zaś na końcu tego krótkiego pochodu wślizgnął się do wnętrza niepozorny skrzat domowy, niosąc tacę z elegancką zastawą z porcelany. Mężczyźni uścisnęli krótko dłonie, po czym wszyscy trzej usiedli pod oknem, naprzeciw skwierczącego cicho kominka.

-Nie będę owijał w bawełnę, panie Malfoy- powiedział sucho Yearwood- Mam złe wieści co do nadchodzącego koncertu w Wiltshire.

-Niech się pan tym z nami podzieli-odparł Draco uprzejmie, lustrując uważnie swojego gościa i uśmiechając się półgębkiem.

-Tak...-zawahał się auror; spojrzenie stalowoszarych oczu, niewzruszonych niczym ocean i równie nieodgadnionych, zawsze wyprowadzało ludzi z ich pierwotnego toku myślenia-Jeden z naszych najstarszych i najbardziej doświadczonych wojowników twierdzi, iż wykrył pewien spisek mający na celu sabotaż koncertu.

-Kto?

-Alastor Moody.

-Ach- Draco wyprostował się w fotelu i przybrał swobodniejszą pozę, nie spuszczając gościa z oczu ani na chwilę- On jest z tego znany.

-Bałem się, że właśnie tak potraktujecie tę sprawę-westchnął Yearwood- Sęk w tym, że sprawdziliśmy poszlaki i doszliśmy do wniosku, że w gruncie rzeczy pewnego rodzaju zakłócenia są bardziej niż możliwe.

-Jakiego rodzaju zakłócenia?- ton głosu Malfoya nie pozostawiał szans na jakiekolwiek niedomówienia.

-Każdego. Nie wiemy, kto za tym stoi, czy to pojedyncza osoba, czy zorganizowana grupa, wiemy tylko, że powinniśmy zaostrzyć wszelkie środki ostrożności, albo...

-...albo?- brew Dracona uniosła się nieco.

-Albo odwołać całe wydarzenie.

-Niemożliwe-oświadczył krótko Blaise- To koncert rozpoczynający trasę. Musi się odbyć. Bilety już w tej chwili są prawie wyprzedane. Każe pan nam teraz wyjść do tych wszystkich ludzi i powiedzieć im, że sorry, ale jakiś maniak wymyślił, że może być zamach?

-To poważna sprawa-westchnął Anthony- Właśnie dlatego, że będą tam miliony ludzi. Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko, zwłaszcza, że nie wszyscy śmierciożercy są za kratkami. Nie możemy zlekceważyć żadnego zagrożenia.

-Przesunąć datę koncertu?- zasugerował cicho Draco.

-Nie da rady, gwiazdeczko- Zabini uśmiechnął się bezradnie-Wszystkie szczegóły obgadane, wszystkie bilety na zbyciu, wszystkie umowy podpisane. Wiesz, jak to jest z tym całym biznesowym bagnem.

-A jakie dokładnie zaostrzone środki bezpieczeństwa pan proponuje, panie Yearwood?- skierował się Malfoy do aurora, ignorując protekcjonalny ton przyjaciela.

-To jest właśnie główny cel mojej wizyty, bo wiem, że najważniejszy warunek się panu nie spodoba- Anthony wziął głęboki oddech i przymknął oczy-Za całość akcji odpowiedzialny będzie szef departamentu aurorów.

-Harry Potter- stwierdził Draco, a chłód jego głosu niemal zmroził powietrze w przyjemnym dotąd pomieszczeniu.

-Tak-potwierdził gość po chwili ciszy-Jest to konieczne, ponieważ operacja na taką skalę nie może się odbyć bez nadzoru z góry. Pan Potter, naturalnie, będzie musiał być obecny.

-Nie.

-Słucham?- i Blaise, i Yearwood, spojrzeli na Dracona z zaskoczeniem.

-Nie-powiedział ponownie Malfoy, a jego głos zabrzmiał jak syk-Nie chcę nawet słyszeć o Harrym Potterze.

-Ależ, panie Malfoy, to zakrawa na absurd- Yearwood pokręcił głową z niedowierzaniem-Chce pan doprowadzić do tragedii? Harry Potter jest najlepszym człowiekiem, który mógłby być na miejscu, przy nim wszyscy będą spokojniejsi, że już nie wspomnę o koniecznych procedurach, których nie można tak po prostu obejść przez głupie, dziecięce animozje!

-Dziecięce animozje-powtórzył Malfoy sucho, tak, że auror instynktownie skulił się w sobie.

-Nie chciałem nikogo urazić-zapewnił szybko-Nie wiem, co z tych wszystkich plotek o waszych relacjach jest prawdziwe, wiem za to, co leży w naszych obowiązkach jako stróżach spokoju i bezpieczeństwa...

-A ja wiem, że nie chcę widzieć na oczy Harry'ego Pottera- uciął Draco krótko, a jego ton nabrał niebezpiecznych nut.

-Drake, to przecież głupota-odezwał się łagodnie Zabini- Wiem, że to kompletny i bezwartościowy idiota, ale to on pokonał Czarnego Pana i jeśli ktokolwiek miałby ci zapewnić bezpieczeństwo, to właśnie on. Też nienawidzę gnojka, ale takie są fakty.

-Zamknij się, Blaise- syknął Draco- Już ja wiem, jakie są fakty. Róbcie sobie, co chcecie, wywróćcie całą salę koncertową do góry nogami, ale nawet nie próbujcie wspomnieć o Potterze.

-To dziecinne- Blaise pokręcił głową-Przecież tu chodzi o ciebie. Bezpieczeństwo jest najważniejsze, sam wiesz o tym najlepiej.

-Nie!- Draco zacisnął ręce na oparciu fotela i przymknął oczy-Nie zamierzam powierzać mojego życia komuś, przez kogo kiedyś o mały włos go nie straciłem.

-O czym pan mówi, panie Malfoy?- Yearwood pochylił się ku gospodarzowi, a Zabini nie mógł nie zauważyć, że ich gość wykazuje się ogromną odwagą.

-Wystarczy, że ja wiem-szepnął Malfoy- Nie chcę go widzieć.

-Draco, stary...

-Nie!

-To już czysta głupota- Yearwood wstał i podszedł do fotela Dracona- Zamierza pan pozwolić, żeby przez jakieś stare, dziecinne urazy...

Draco podniósł na niego wściekłe spojrzenie i już zamierzał mu przerwać, kiedy komnatę przeszył ogłuszający trzask. Jedna z szyb witrażowych rozprysła się na maleńkie kawałki, wpuszczając do środka niewielki pakunek. Wiatr dostał się do środka, poprzewracał kartki na biurku i zaczął ze świstem wzdymać zasłony, niosąc ze sobą przeszywający chłód.

Trzech mężczyzn trwało bez ruchu przez dłuższą chwilę. W końcu Draco podniósł się z fotela, nie zważając na szkło podszedł do leżącego na dywanie pakunku, po czym podniósł go ostrożnie do ręki. Do sznurka obwiązującego niewielki przedmiot dołączony był list, który Malfoy bardzo powoli rozwinął.

-Proszę być ostrożnym-syknął Yearwood- To może być niebezpieczne.

Draco nie słuchał go; jego palce zaczęły niedostrzegalnie drżeć, kiedy oczy skanowały mały kawałek pergaminu.

Migocz, migocz, gwiazdko ma

Jaśniej w chwale, póki czas

Przyjdzie kolej na twój blask

Zgaśniesz, jak tysiące gwiazd

Zdrajców światło gasi wiatr

Ciebie zdmuchnie też, o tak...

Nie wiedzieć, dlaczego, melodia starej kołysanki pojawiła się w głowie Malfoya; jego usta zaczęły cicho wyśpiewywać tekst drżącym głosem. Yearwood i Blaise natychmiast znaleźli się przy nim. Auror stanowczo wyjął pakunek z bezwładnych rąk Malfoya.

-Odsuńcie się, obydwoje-zakomenderował, a wszelkie pozory uprzejmości odpłynęły, zastąpione przez chłodny profesjonalizm-Jak dam wam znak, macie natychmiast paść na podłogę.

Blaise odsunął przyjaciela na bezpieczną odległość od Yearwooda, który metodycznie i bardzo ostrożnie zaczął odwijać papier. Draco wpatrywał się pustym wzrokiem w kawałek pergaminu w rękach.

-Migocz, migocz, gwiazdko ma... -zanucił cichym, matowym głosem, a Zabini spojrzał na niego z troską.

-Wszystko w porządku, Dray?- spytał szeptem, ale Malfoy nawet nie spojrzał w jego stronę.

Auror w międzyczasie odrzucił papier, który-jak się okazało-okrywał sobą niewielkie pudełko. Palce Anthony'ego sięgnęły powoli do wieczka...

-Cholera!- twarz Yearwooda wykrzywiła się od bezgranicznego obrzydzenia-To jakiś martwy zwierzak! Cały się lepi od krwi...

Blaise i Draco natychmiast przyskoczyli do niego i zajrzeli do pudełka. Zabini jęknął cicho, odskoczył gwałtownie i zakrył dłonią usta, odwracając się ku oknu.

-Niedobrze mi...-zajęczał zduszonym głosem.

Malfoy tylko wpatrywał się w skulone, martwe ciałko niedbale wrzucone do środka. Białe futro było pozlepiane od dawno już zakrzepłej krwi, kończyny biednego stworzenia sterczały pod dziwnymi kątami, a na brzuchu widać było okropne rozcięcie. Pokój zaczął powoli wypełniać mdły odór zgnilizny.

-To chyba tchórzofretka, prawda?- stwierdził auror cicho, po czym podniósł głowę na blondyna przed nim-Wiesz, co to może znaczyć, Malfoy?

-Ja...-odparł Draco szeptem, robiąc krok w tył-Ja... Ja byłem przemieniony we fretkę, raz, dawno temu... Jeszcze w szkole...

-Przez kogo?

-Przez Moody'ego... Ale to było głupstwo, szczeniacki wybryk... To nic nie znaczyło...

-Ktoś to widział?

-Wtedy zdawało mi się, że była przy tym cała szkoła. Miałem czternaście lat, a to było w Wielkiej Sali... uczniowie, nauczyciele...

-Rozumiem- Yearwood zamknął pudełko i wziął kartkę z rąk Malfoya.

W tym samym momencie do pokoju wpadła grupa mężczyzn uzbrojonych w gotowe do ataku różdżki.

-Uciekł nam!- rzucił jeden wściekle, po czym spróbował splunąć na ziemię, ale zmienił zdanie na widok drogich dywanów przykrywających lśniącą posadzkę.

-Namierzyliście go?- spytał Anthony.

-Jak tylko usłyszeliśmy trzask rzuciliśmy się za nim, ale skurczybyk zniknął. Przykro nam, szefie.

-Jasne. Możecie iść.

Kiedy oddział zniknął za drzwiami, Yearwood zwrócił się do dwóch mężczyzn pozostałych w komnacie z przepraszającą miną.

-Zabrałem tych chłopaków ze sobą, tak na wszelki wypadek- powiedział-Kazałem im pilnować dworu podczas naszej rozmowy. Ale, jak widać... nie zdało się to na wiele. Dla mnie cała ta sprawa robi się oczywista: jakiś wariat spróbuje sabotażu w trakcie koncertu. Sztab aurorów pod dowództwem Harry'ego Pottera musi być obecny, bez względu na to, czy ci się to podoba, Malfoy. Albo to, albo odwołajcie koncert.

-Niemożliwe, już panu mówiłem-odparł ostro Blaise, który zdążył już dojść do siebie- Dray, co ty na to?

Draco podszedł do swojego biurka i pochylił się nad nim, opierając dłonie o blat. Milczał przez chwilę, a kiedy się odezwał, jego głos niemalże utonął w upiornym huku wiatru.

-Wiem dobrze, co mówią o mnie i Potterze. Jeśli on się pojawi, cała prasa na nowo zacznie węszyć i spekulować, nigdy się od nich nie uwolnimy. Nie mam zamiaru znosić kolejnych pogłosek o naszym rzekomym romansie. Nienawidzę go. Nie chcę go widzieć.

-Nie mamy wyboru...

-Wiem! Wiem, do jasnej cholery, wiem! Ten list, ten zwierzak... Nie mamy wyboru. Róbcie sobie, co chcecie...

-Jutro przyślę dokumenty do podpisania-oznajmił auror- Jest jeszcze parę innych kwestii...

-Blaise się tym zajmie-głos Malfoya gwałtownie przybrał na sile-Dziękuję panu za przybycie. Proszę nie pozwolić mi się zatrzymywać.

-Ale...

-Do widzenia, panie Yearwood.

-Malfoy, to nie wszystko! Musimy jeszcze...

-Proszę już iść!- wrzasnął Draco, uderzając obiema pięściami o biurko-Chcę być sam.

-Proszę tędy- Blaise stanowczo wyprowadził gościa z komnaty-Jestem jego pełnomocnikiem, zajmę się wszystkim...

Głosy odchodzących mężczyzn odpłynęły, niesione echem przez mroki obszernego korytarza. Trzasnęły drzwi. Draco opadł bezwładnie na krzesło przy biurku, łokciem przewracając słoik z kałamarzem. Atramentowe plamy poczęły powiększać się na podłodze u stóp młodego Malfoya, a po chwili utonęły w nich skrawki rozdzieranego z pasją papieru.

* * *

-Harry, myślisz, że tak wystarczy?- odezwała się Hermiona z kuchni-Nie będzie za miękkie?

-Pachnie rewelacyjnie-ocenił Ron znad gazety-Mój brzuch się ze mną zgadza.

-Nawet się nie ruszysz, żeby mi pomóc, ofermo-skwitowała dziewczyna-Przynajmniej zrób miejsce na stole.

-Jezu, te kobiety...-mruknął żałośnie Ron, odrywając się od lektury i bezmyślnie przekładając rzeczy zawalające stół w salonie na jedną kupkę na podłodze-Nie można sobie spokojnie gazety poczytać...

-Przyzwyczajaj się-uśmiechnął się Harry, który wszedł do salonu niosąc talerze i dzbanek soku-To ty chodzisz z Hermioną, nie ja.

-I zastanawiam się, dlaczego- Weasley uśmiechnął się przewrotnie, mrugając do Hermiony niosącej dymiącą patelnię z kotletami.

-Bo świetnie gotuję, jestem atrakcyjna i stanowię dziewięćdziesiąt osiem procent twojego mózgu?- zasugerowała beztrosko Granger, nakładając sobie i przyjaciołom pachnące mięso i ziemniaki.

-A tak, o to chodziło-ucieszył się Ron i zabrał się do jedzenia.

Harry wymienił uśmiechy z przyjaciółką i także zaczął rozkoszować się domowym jedzeniem. Zazwyczaj był zbyt zajęty, żeby coś porządnie ugotować, a Ron nie potrafił odróżnić patelni od garnka, więc jedli typowe jedzenie „na szybko”, a w ich lodówce trudno byłoby szukać czegoś tak trywialnego, jak warzywa. Jednak Hermiona wpadała do nich często z jedzeniem przygotowanym przez panią Weasley, lub sama pomagała im gotować, ponieważ-jak twierdziła-nie mogła patrzeć na to, czym jej najlepsi przyjaciele odżywiali się na co dzień.

-Wyśmienite, Hermiono- przyznał szczerze Harry między kęsami.

-Wszystko, co ugotowane przez kobietę, jest w tym mieszkaniu wyśmienite-odparła Hermiona, ale na jej ustach zabłąkał się niewyraźny uśmiech dumy.

-Harry też umie gotować, tylko nie ma czasu-sparował Ron- Mamy na głowie ważniejsze sprawy, nie, stary?

-Zamknij się, Ronald, zanim nie przełkniesz porządnie-zakomenderowała dziewczyna w odpowiedzi, a Ron tylko wywrócił na nią oczami.

Harry tylko uśmiechnął się szeroko. Uwielbiał spędzać weekendowe wieczory z przyjaciółmi, zwłaszcza teraz, kiedy na głowę zwalali mu tyle pracy w Ministerstwie. Wszyscy byli bardzo zajęci, więc każda chwila spędzona razem zdawała się być na wagę złota. A wydawałoby się, że jeszcze nie tak dawno spędzali ze sobą każdy dzień, wspólnie martwiąc się nadchodzącymi egzaminami i niekończącą się powodzią prac domowych... Teraz, kiedy już byli „dorośli”, lata w Hogwarcie wydawały się jakimś pięknym, niemal beztroskim snem.

Po kolacji Harry zaserwował przyjaciołom ciasto kupione wcześniej w jednej z cukierni na Pokątnej i cała trójka siedziała w salonie, ciesząc się swoim towarzystwem. Mimo utyskiwań Rona, Harry puścił w odtwarzaczu nową płytę Malfoya, co wywołało zainteresowanie Hermiony.

-Nigdy bym nie przypuszczała, że z Malfoya wyjdzie coś takiego-uśmiechnęła się, popijając herbatę; w tle rozpoczął się pierwszy utwór z płyty, „Kryształ”.

Harry podwinął nogi w kucki na fotelu i sięgnął po kolejny kawałek ciasta.

-Nikt nie przypuszczał-stwierdził- Gdybym wiedział, że gość umie śpiewać, przy każdym pojedynku rzucałbym na niego zaklęcie Cantat. Wszyscy spodziewaliśmy się raczej, że będzie paradował w czaszkowatej masce.

-Ale podoba ci się, prawda? Jego muzyka-dodała szybko Hermiona, widząc rumieniec zakłopotania zbliżający się niebezpiecznie do twarzy przyjaciela.

-No-przyznał tamten zdawkowo, a Ron prychnął tylko, jednocześnie opluwając się okruszkami.

-Jak drogi kryształ ze stromych gór

Zrzucony po obcych stokach

Wciąż na granicy pęknięcia

I nowych rys wciąż pełen

Tak ja się rozbijam

Gubiąc po drodze kawałki siebie

Nic nie znaczące odłamki

Kruchy kryształ...

-Zrobię jeszcze herbaty, co wy na to?- Hermiona wstała i zebrała filiżanki-Wy tymczasem pozbierajcie tu trochę, bo naprawdę, zaraz w tych okruszkach wszyscy utoniemy.

-Nie dziwię ci się ani trochę, stary-szepnął głośno Ron, gdy jego dziewczyna zniknęła w kuchni.

-O co ci chodzi?- spytał Harry, garścią zamiatając stolik.

-Że, no wiesz, wolisz facetów- Ron uśmiechnął się konspiracyjnie-Taki to ci przynajmniej nie będzie truł o okruszkach na stole. Jezu, te kobiety są niemożliwe!

-Słyszałam to, Ronald!- dobiegł ich głos Hermiony, a Ron zrobił przerażoną minę.

Harry roześmiał się tylko; powiedział przyjaciołom o swoich skłonnościach parę miesięcy temu, kiedy uznał, że nie ma sensu ukrywać czegoś takiego. Reakcja Rona była dość... spontaniczna, ale w miarę, jak czas upływał, Weasley przyzwyczaił się już do tej myśli tak bardzo, że coraz częściej zdobywał się na żarty na ten temat. Hermiona natomiast przyjęła tę wiadomość jak coś zupełnie naturalnego- Harry podejrzewał, że jego przyjaciółka, będąc w końcu dziewczyną, sama dawno się domyśliła. Ukrywać coś przed Hermioną przypominało przejście z torbą pełną heroiny obok szkolonego przez lata psa policyjnego. Zwłaszcza, kiedy chodziło o uczucia.

-No, Harry, masz już bilety?- spytała dziewczyna, wchodząc do salonu z naręczem świeżo przygotowanej herbaty.

-Bilety na co?

-Och, nie udawaj-przyjaciółka uśmiechnęła się znacząco-Na ten koncert, a na cóż by innego?

-Ach, to...-Harry mimowolnie spojrzał na album z płyty, otwarty na podłodze na zdjęciu Malfoya skulonego w otoczeniu powyrywanych kartek z jakiejś księgi-Nie wiem, czy pójdę.

-Czemu?

-Tak jakoś... to trochę dziwne, płacić za zobaczenie kogoś, kto był twoim wrzodem na tyłku w szkole, co?- Harry uśmiechnął się niemrawo.

-To samo mu mówiłem!- wykrzyknął Ron z dumą w głosie-Szkoda ciężko zarobionej kasy na takie bzdety.

-Poza tym w pracy wywęszyli jakąś aferę w związku z całą imprezą, nie wiem, o co chodzi, bo wziąłem sobie wolne... Moody coś tam krzyczał.

-I nie wiesz, o co chodzi?- spytała uważnie Hermiona.

-Nie. Prawdopodobnie znowu jakiś fałszywy alarm, poprosiłem chłopaków Yearwooda, żeby się tym zajęli... On w tym siedzi dłużej, niż ja, a poza tym to chyba nic powa... O jasny gwint!- filiżanka wypadła z ręki Harry'ego, a gorący płyn wylał mu się na spodnie, kiedy z płomieni w kominku nagle wyskoczyła jakaś twarz.

-Dobry wieczór, sir- odezwała się głowa uprzejmie.

-Yearwood!- Harry poderwał się na nogi- Czy ty, człowieku, musisz tak wszystkich straszyć?!

-Przepraszam, sir, wiem, że to pana wolny czas, ale to pilne.

-No dobra- Harry opadł z powrotem na fotel, przeczesując włosy-Mów. Przepraszam, że tak wrzasnąłem.

-To nic, sir- głowa w kominku uśmiechnęła się pobłażliwie-Chodzi o tego chłopaka Malfoyów.

-Co z nim?- spytał natychmiast Harry, a Hermiona nie omieszkała rzucić mu uważnego spojrzenia.

-Prawdopodobnie będzie zamach na jego koncercie. Byłem dzisiaj u niego i na moich oczach ktoś wrzucił do pokoju list z pogróżką. I przesyłkę. To była martwa fretka, sir. Biała.

-Szlag-syknął Ron, a Harry tylko wsiąknął głębiej w fotel.

-Rozmawiałeś z nim?- spytał cicho.

-Jestem teraz u niego, przed chwilą dyskutowałem z jego agentem. Były pewne przeszkody...

Rozległ się zduszony jęk, przekleństwa i po chwili głowa Yearwooda zniknęła, zastąpiona przez inną głowę, należącą do Blaise'a Zabiniego.

-Cześć, frajerzy-rzucił Zabini na powitanie całej trójki-Zawsze razem, jak widzę. Jesteście jak trojaczki syjamskie.

-Do rzeczy, Zabini- warknął Harry- Jak się czuje Malfoy? Coś się stało?

-Nie, nic, absolutnie. Poza tym, że właśnie ktoś wrzucił Drayowi martwą fretkę przez okno razem z jakimś beznadziejnym wierszykiem, no i ktoś chce wysadzić nas podczas koncertu, to wszystko śpiewająco. Hej, chwila, czy ty przypadkiem nie słuchasz...

-Gdzie jest Malfoy?- urwał ostro Harry- Mogę z nim pogadać?

-Najwyraźniej musisz-głowa Blaise'a wyglądała, jakby jej właściciel wzruszył ramionami-Umówię was na przyszły tydzień. Na razie...-mina agenta nieco spochmurniała-na razie Draco chyba nie jest w stanie z nikim rozmawiać. Jest tak jakby w szoku. Dawno nie widziałem go w takim stanie.

-Kiedy będę mógł go zobaczyć?

-Nie wiem, pogadam z nim. Wyślę ci sowę, jak coś ustalimy. Potter, wiesz coś o tym, co się dzieje?

-Nie mam pojęcia- Harry podparł głowę dłońmi-Ale powiedz mu, że zrobię, co tylko mogę, żeby nic mu się nie stało.

-Jasne...-Zabini spojrzał na niego podejrzliwie-To my się odezwiemy.

-Pewnie. To na razie.

Głowa zniknęła z cichym puknięciem, a w salonie zapadła cisza, przerywana tylko liryczną muzyką.

-Spójrz na mnie...!

Zamknięty w lustrach, co pękają

Wokół mnie...!

A łzy z kryształów, perły wiatru

W kawałkach snów

Znikają, krzycząc w ciszę

Z kryształowych nut...

Cisza kruchych snów...

Wewnątrz-ja...

  1. Nie wszystkich możesz ochronić

Jako świeżo mianowany szef departamentu aurorów, Harry Potter czuł się nie na miejscu.

Siedział za swoim rozległym, przykrytym rozmaitymi papierami, staromodnym mahoniowym biurkiem, i obserwował, jak magiczny papierowy samolot śmiga po jego gabinecie bez celu, doręczywszy już swoją wiadomość. Za zamkniętymi drzwiami słyszał tupot stóp ludzi spieszących się gdzieś w sprawach nie cierpiących zwłoki.

Och, jakże im w tej chwili zazdrościł.

Podniósł do ręki raport Yearwooda z wizyty na dworze Malfoyów i przeskanował go uważnie po raz piąty od pojawienia się w biurze, jakby poszukując jakichś ukrytych chytrze elementów, które mogłyby rozjaśnić sytuację. Nie rozjaśniły. Wręcz przeciwnie; zdawały się coraz bardziej odkręcać w jego głowie metaforyczną żarówkę.

Ktoś wrzucił do salonu martwą tchórzofretkę, białą. W dodatku napisał idiotyczną, dziecinną rymowankę, jak gdyby chciał jeszcze bardziej udramatyzować sytuację. Zdawał się być dumny z tego, że szykuje zamach i sam pragnie naprowadzić na siebie czarodziejskie organy ścigania. Nie widzi prawdopodobnie sensu w ukrywaniu się, co może oznaczać, że nie jest wybitnie pomysłowym przestępcą.

Albo po prostu odwraca naszą uwagę od tego, co się naprawdę dzieje, pomyślał ponuro Harry, bezwiednie czochrając swoje i tak już niesforne włosy.

Kto chciałby zabić Malfoya...?

Harry prychnął ironicznie, skreślając uprzednio zapisane w notesie pytanie i zastępując je innym: „Kto by tego nie chciał?”. To z pewnością znacznie skracało listę nie-podejrzanych.

Po dłuższej chwili wpatrywania się w notes Harry doszedł do wniosku, że tylko ci, którzy nie znali Malfoya, mogliby nie chcieć jego śmierci-a teraz znał go praktycznie cały czarodziejski świat, a na pewno wszyscy czarodzieje w obrębie Wysp Brytyjskich. Może, gdyby pochodził dostatecznie długo i popukał w dostatecznie wiele drzwi w królestwie, znalazłby jakąś osobę bez motywu... może.

To do niczego nie doprowadzi.

Po chwili namysłu Harry wypisał nazwiska tych, którzy na dzień dzisiejszy najlepiej pasowaliby na potencjalnych zamachowców. Oczywiście, na szczycie listy znaleźli się śmierciożercy, ale przerażająca większość z nich albo została wybita, albo przesiadywała w Azkabanie, zatem trudno byłoby zaliczyć ich do „aktywnych”. Odnalezienie pozostałych było dla ministerstwa tylko kwestią czasu.

Kolejną grupę stanowili aurorzy oraz ci, którzy znali Dracona ze szkoły. Ci pierwsi nadal nie mogli wybaczyć młodemu Malfoyowi tego, że oszukiwał ich wszystkich w trakcie wojny i nikt tak naprawdę nie wiedział- oprócz Snape'a, Dumbledore'a i Harry'ego - po której właściwie chłopak był stronie. Co poniektórzy do tej pory nie wyzbyli się swoich podejrzeń i otwarcie demonstrowali sceptycyzm, mimo tego wszystkiego, czego mogli dokonać właśnie dzięki Malfoyowi. Natomiast gdyby Potter zamierzał poważnie rozpatrywać ich szkolne znajomości, na pierwszym miejscu listy podejrzanych musiałby umieścić Rona i Neville'a Longbottoma, co miało w przybliżeniu tyle sensu, co oskarżanie o krwawy zamach francuskiego pudelka.

Trzecią grupę, „Fanatycznych Fanów i Dziennikarzy”, Harry zakreślił kółkiem. Z doświadczenia wiedział, że byli oni najbardziej niebezpieczną możliwością ze wszystkich pozostałych.

-Proszę pana?- odezwał się z kominka głos Claire, młodziutkiej czarownicy, która od dwóch miesięcy zajmowała posadę jego sekretarki.

-Tak, Claire?

-Ktoś chce z panem rozmawiać, panie Potter. Mówi, że się znacie i że nazywa się Zabini.

-Przełącz go- Harry natychmiast sięgnął po notes i z roztargnieniem pozrzucał z biurka parę papierów.

-Oczywiście, panie Potter.

Coś kliknęło i płomienie ponownie wystrzeliły w powietrze, tym razem ujawniając zmęczoną i znudzoną życiem twarz Blaise'a Zabiniego.

-Potter- przywitał się skinieniem głowy.

-Jak się czuje Malfoy?- spytał natychmiast Harry.

-Nienajlepiej, ale ciebie to nie powinno obchodzić. Umówiłem was na spotkanie. Dziś wieczór, w jego dworze w Wiltshire. Ale nie możesz się tam teleportować przez magiczną barierę, więc zaraz ci wytłumaczę, jak się tam dostać. To odrobinę na północny zachód od Stonehenge, musisz zejść z głównej drogi i...

-Wiem, gdzie to jest, Zabini- westchnął Harry i podparł głowę na dłoniach-Powiedz mi tylko, o której mam się stawić.

-O szóstej trzydzieści. W tym czasie Dray kończy wywiad dla „Czarownicy”. Oczywiście można to trochę przesunąć, jeśli masz coś pilnego na głowie...

-Nie, jestem wolny. Zatem do wieczora.

-Jasne.

Płomienie w kominku na powrót się uspokoiły, zmieniając się w nieszkodliwą kupkę popiołu. Harry westchnął, przetarł oczy, przeczesał włosy i pozbierał papiery w jedną stertę w rogu biurka. Po chwili sam włożył głowę do kominka.

-Claire?- zawołał.

-Tak, panie Potter?

-Proszę cię, odwołaj to spotkanie z ministrem magii o szóstej.

-Coś się stało, proszę pana? Źle się pan poczuł?

-Coś... tak jakby mi wypadło. I jeszcze wyślij notkę do Rona w moim imieniu, powiedz mu, że nie pójdę z nim, z Hermioną i z Ginny do tej kawiarni.

-Naturalnie, proszę pana. Jej, to chyba musi być coś ważnego...

-Coś osobistego- sprostował Harry- Niestety, osobiste to często nie to samo, co ważne.

* * *

-Nie wiem, co próbujesz osiągnąć, ale najwyraźniej ci nie wychodzi.

-Wielkie dzięki, Ron, wsparcie zawsze pomaga- skrzywił się Harry; stał przed lustrem w łazience z grzebieniem w jednej ręce, szczotką w drugiej i z krawatem w ustach.

Ron stał za nim, oparty o framugę i popijający wolno jakiś napój z puszki.

-Nie rozumiem, dlaczego nie możesz z nami pójść- mruknął, obserwując syzyfowe wysiłki przyjaciela- Ginny bardzo się cieszyła na to spotkanie...

-Powiess, sze bafdzo mi pszykfo- odparł Harry przez zaciśnięte zęby, mocując się z grzebieniem.

-Ale dlaczego ten biznes nie może poczekać? I po kiego tak się pucujesz? Przecież idziesz tylko spotkać się z Malfoyem, to wszystko!

-No właśnie- brunet wypluł krawat- Muszę zrobić dobre wrażenie.

-Na Malfoyu? Świat się kończy, słowo daję. Może skoczę dla ciebie po frak, co? Albo weź od razu zamów limuzynę. I żel do włosów, bo tym grzebieniem to raczej niewiele wskórasz.

-Ktoś tu się dzisiaj czuje nadzwyczaj dowcipny- burknął Harry, po czym uznał swoją porażkę i odłożył grzebień na miejsce- Lepiej podaj mi tą koszulę, co wisi na drzwiach. Dziękuję.

-Chyba nie spodziewasz się, że ta gnida coś zauważy?- Ron sceptycznie przyłożył puszkę do czoła- Znaczy, że niby tyle lat i w ogóle, ale chyba nie powie na wstępie „Rany, Potter, aleś się odstawił”.

-Nie, to nie w jego stylu. Mimo wszystko, to spotkanie służbowe. Muszę jakoś wyglądać, albo ludzie zaczną gadać. Gdzie masz tą swoją wodę kolońską, którą tak lubi Hermiona?

-Czyś ty zwariował?!

-Moja się skończyła- Harry odwrócił się do lustra z miną urażonego dziecka- Wezmę ten dezodorant.

-A bierz tam sobie, co chcesz. W końcu nie będzie cię przecież wąchał, nie?- Ron rozłożył ręce- Idę pooglądać telewizję. Puszczają dzisiaj „Titanica”.

-Miłej zabawy- mruknął Harry w odpowiedzi, mocując krawat na miejsce- Chusteczki są w dolnej szufladzie. Tylko nie zużyj wszystkich, zostaw sobie trochę na „Upiora”.

-Nie płaczę na filmach! A już na pewno nie na łzawych musicalach.

-Jasne, że nie, Ronaldzie. Tylko przypadkiem oczy ci się pociły na „Moulin Rouge”.

-Tamta laska umarła! Nie siedziała z poparzoną gębą nad jakąś popsutą pozytywką z małpiszonem w turbanie! Poza tym nie płakałem. Kroiłem cebulę.

-Oczywiście, oczywiście- młody auror uważnie przyjrzał się sobie w lustrze- Chyba może być...

-Smaczniutki kąsek z ciebie, skarbie- jego odbicie w lustrze puściło figlarnie oczko.

Harry przeszedł do salonu, gdzie narzucił na ramiona pelerynę podróżną. Instynkt podpowiadał mu, że mugolski garnitur i czarodziejski płaszcz raczej nie współgrają ze sobą zbyt dobrze, ale na taką pogodę peleryna była najodpowiedniejsza - zwłaszcza, że szykował się jeszcze na krótki przelot. Zerknął na zegarek, który pokazywał czterdzieści pięć minut po piątej: mniej więcej idealnie.

Chwycił swoją Błyskawicę w silnym uścisku, próbując uspokoić nerwy.

-No, to będę znikał- oznajmił rozpostartemu w fotelu przyjacielowi- Wziąć ci autograf?

-Weź, spadaj już, świrusie- pogroziła mu opróżniona puszka.

Harry roześmiał się krótko i rzucił krótkie „cześć”. Zamknął oczy, skupił się...

... znajome, nieprzyjemne ssanie powietrza otoczyło go zewsząd, unosząc ciało w dziwną lekkość i pęd, mimo całkowitego bezruchu...

... i po chwili stał już na środku pola, owiewanego wczesnym jesiennym wiatrem, a nieopodal niego wznosił się majestatycznie najsłynniejszy na świecie kamienny krąg.

Do zachodu słońca było jeszcze trochę czasu, ale już teraz niebo i chmury barwiły złocisto-różowe odcienie. Stonehenge o tej porze było wolne od turystów, jedynie stary dozorca kręcił się wokół kamieni, odprawiając rutynową inspekcję. Nie dostrzegł Harry'ego, który aportował się nieopodal jednego ze starożytnych kopców. Młody Potter westchnął cicho; ten wspaniały pomnik magii, to ogromne pole energii w dzisiejszych dniach nigdy nie było wolne od mugoli. Czarodzieje musieli odstąpić od swoich rytuałów w tym miejscu albo udawać, że są kolejną grupą zdziwaczałych wyznawców New Age. Mugole prędzej czy później dotrą wszędzie.

Ostrożnie wsiadł na swoją miotłę, narzucił pelerynę-niewidkę (stałą towarzyszkę od dłuższego czasu) i wystartował. Stonehenge i dwór Malfoyów dzieliła niewielka odległość, jednak pokonanie tego dystansu pieszo o tej porze zajęłoby komukolwiek dobrze ponad trzy godziny. Lot na miotle znacznie skracał ten czas, w dodatku był o wiele przyjemniejszy; szybując w górze, Harry mógł podziwiać przepiękne, szczere pola, pagórki, zagajniki, niewielkie lasy i kopce starożytnych grobowców, które składały się na krajobraz hrabstwa Wiltshire. Kolorowe chmury, pięknie odmalowane niebo, odległa linia słońca znikającego powoli za horyzontem a także umiarkowany wiatr dopełniały tej atmosfery spokoju i magii... jednak tego wieczoru Harry myślami znajdował się daleko od cudów natury.

Kiedy pod sobą ujrzał znajomy las, opasający wokół rozległą posesję Malfoyów, przygotował się do lądowania. Włości należące do rodu chronione były przez niezwykle stare, magiczne bariery i zaklęcia, co sprawiało, że aportacja tam była niemożliwa, podobnie jak wszelkie inne formy magicznego wtargnięcia, nie przyzwolone przez samą rodzinę. Jedyne wejście prowadziło przez ukrytą między drzewami główną bramę. Harry wylądował tuż przed nią, zsiadł z miotły i podszedł powoli do ciężkich, zdobionych złoceniami, mosiężnych krat. Te uchyliły się przed nim powoli, skrzypiąc złowieszczo - podobno codziennie rano przychodził tu dozorca i upewniał się, że brama skrzypiała odpowiednio groźnie.

Harry wziął głęboki oddech, poprawił włosy i ubranie, po czym z miotłą w ręku zaczął iść szeroką, usypaną żwirem ścieżką w górę wzgórza, na szczycie którego pyszniła się olbrzymia i piękna rezydencja. Była to długa droga, po bokach której posadzono klony; zapewne po to, aby uświadomić gościom, że jeśli chcą zobaczyć się z gospodarzami, muszą na to zasłużyć. Harry utrzymywał dobrą kondycję, dlatego ten spacer byłby dla niego niezwykle przyjemny, gdyby nie świadomość tego, na jakie spotkanie idzie.

Jak potraktuje go Draco...? Czy przez te lata cokolwiek się zmieniło? Czy mógł liczyć na cokolwiek innego poza chłodem i niechęcią? Czy w oczach gospodarza dostrzeże coś jeszcze oprócz bólu?

Długo zabiegał o to spotkanie, a teraz nagle ogarnęła go dzika chęć ucieczki. Naszły go wątpliwości, czy podoła. Pojawił się osobliwy strach, zdenerwowanie.

Teraz nie czas na to, powiedział sobie w duchu Harry i przyspieszył kroku. W końcu to urzędowe spotkanie. Czyjeś życie było w niebezpieczeństwie. Na tym musiał się skupić przede wszystkim.

Osobiste to nie to samo, co ważne... przynajmniej dla niektórych ludzi.

Niestety, Harry Potter do nich nie należał.

Kiedy uniósł ciężką, mosiężną kołatkę rzeźbioną w motyw splecionych ze sobą węży - co wcale nie dziwiło - otworzył mu wysoki, ubrany w elegancką pelerynę człowiek, którego przeprostowana sylwetka u dowolnego innego człowieka niż kamerdyner z pewnością okazałaby się śmiertelna.

-Tak, panie Potter?- spytał kamerdyner jednoosobowej obecnie rodziny Malfoyów, wzorowo przeciągając sylaby.

-Dobry wieczór, Lankin- Harry uśmiechnął się uprzejmie- Byłem umówiony z Draconem na szóstą...

-Tak, istotnie- Lankin obdarzył go dziwnym spojrzeniem, które umiejscowić można gdzieś na granicy chłodu i współczucia- Panicz Malfoy zobaczy się z panem wkrótce. Obawiam się, że wywiad się jeszcze nie skończył. Zechce pan...?

-Poczekam. Jest w Komnacie Pamięci?

-Tak. Czy może...

-Znam drogę, dziękuję.

-Ależ oczywiście.

Służący skłonił się i odszedł, pozostawiając Harry'ego samemu sobie. Auror odprowadził go spojrzeniem z niewyraźnym uśmiechem; nawet teraz, kiedy Malfoy był dorosły i zgodnie z prawem odziedziczył posesję na własność, stary kamerdyner wciąż zwracał się do niego per „panicz”. Było w tym coś dziwnie rozczulającego.

Harry wszedł do holu wejściowego, a jego kroki na idealnie wypolerowanych kafelkach niosły się głuchym echem po ogromnej przestrzeni. Tysiące świec zawieszonego nad schodami żyrandola rzucało stałe światło na obrazy, popiersia, artefakty, wazony z kwiatami i ogromny gobelin przedstawiający drzewo genealogiczne Malfoyów. Tysiące par oczu przedstawicieli tego potężnego rodu spoglądało na gościa złowrogo, jak gdyby dając mu do zrozumienia, żeby załatwiał, co miał załatwić i jak najszybciej się wynosił. Sporo zdjęć było pustych, czarnych, wręcz wyrwanych z misternego haftu, co nie było specjalnym zaskoczeniem, zważywszy na chlubne tradycje rodów czystej krwi.

Harry nie tracił czasu na zwiedzanie; pewnym krokiem ruszył w kierunku obszernych schodów z białego marmuru, które rozwidlały się na półpiętrze, pod wielkim gotyckim oknem oszklonym witrażem przedstawiającym człowieka ujeżdżającego przepięknego smoka. Nie oglądając się nawet na to arcydzieło, Harry skręcił w prawo i przeskakując po dwa stopnie naraz ruszył na piętro. Kiedy znalazł się na korytarzu określanym mianem Długiej Galerii z dość oczywistych powodów, skierował się w lewo, ku półotwartym drzwiom na końcu korytarza, skąd dobiegała niegłośna muzyka.

Długa Galeria była jednym z najsłynniejszych pomieszczeń rezydencji Malfoyów, obok ich osławionej biblioteki, Komnaty Pamięci, Komnaty Luster, sali balowej oraz osnutych legendą i tajemnicą lochów. Jednym z powodów było to, że zgodnie z nazwą była idiotycznie, wręcz niewiarygodnie długa, zważywszy na wymiary całego zamku; wisiały tu portrety wszystkich kolejnych dziedziców rodziny wraz z małżonkami, w kolejności chronologicznej. Pierwszy portret kolejnego dziedzica malowało się w jego siedemnaste urodziny, po czym dołączał on do przodków. Drugi wykonywało się tradycyjnie w czterdzieste urodziny, po czym zazwyczaj zastępowano sobą obrazy. Nigdy nie brakowało miejsca, ponieważ jakimś magicznym sposobem z każdym portretem galeria się wydłużała.

Kolejnym powodem jej sławy było to, że galeria była piękna. Miała w sobie jakiś osobliwy, magiczny urok, który przyciągał swoją mroczną historią i gotycką atmosferą. Tutaj jak nigdzie indziej człowiek czuł uciekający czas; kiedy niezliczone twarze spoglądają na ciebie z poważnym, nieodgadnionym i nigdy nie zmienionym wyrazem twarzy, martwi choć wciąż żywi w swoich portretach, niczym armia milczących duchów oświetlona przez oszklone barwnymi witrażami, długie okna, wpuszczające światło dnia lub księżyca przetykane czarnymi prostokątami, niemal słyszało się bicie odległego zegara, którego wskazówki cięły życie na kawałki.

Gdyby ktoś szukał definicji przemijania, znalazłby ją z całą pewnością w Długiej Galerii w rezydencji Malfoyów.

Harry przyspieszył kroku, aż znalazł się przy końcu korytarza. Zachodzące słońce przebijało się ciemnozłocistym światłem do środka, jeszcze bardziej podkreślając złote ramy portretów. Brunet zatrzymał się przy jednym, ostatnim, z którego patrzyły na niego nieruchomo jasne, szare oczy.

Był przy tym, kiedy powstawał portret Dracona Malfoya, widział, jak spod powolnych i ostrożnych pociągnięć pędzla rodzinnego malarza wyłaniał się człowiek. Teraz jednak w portrecie był chłód, którego wcześniej jakoś nie był w stanie zauważyć.

Portretowy Draco siedział w nonszalanckiej pozie w obitym szmaragdową skórą fotelu, elegancko podpierając twarz na dłoni i przechylając lekko głowę od światła wpadającego bocznym oknem. Jego nogi były skrzyżowane, oczy nieco przymrużone, a kąciki ust niewyraźnie wygięte w górę, w tajemniczym uśmieszku, który mógł oznaczać wszystko - ale na pewno nic dobrego. Ubrany był w długą, opadającą na ramiona pelerynę z czarnej satyny, spiętą u szyi srebrną klamrą, a także w czarny golf i obcisłe spodnie ze skóry - również czarne. Jego blada skóra, jasne, błyszczące oczy i zachwycające, prawie białe włosy ostro kontrastowały z tym ubiorem i z tłem, czyniąc go jakby eteryczną, zwiewną postacią, elfem. Wokół niego zielone draperie zdobione misternym, złotym haftem układały się w malownicze fałdy, po jego prawej stronie stał stolik z karafką czerwonego wina. Jego lewa dłoń spoczywała lekko na oparciu fotela, przykrywając różdżkę. Wokół, a także za plecami Malfoya, panował nieprzenikniony cień, rozświetlony jedynie z lewej strony niewyraźnym światłem zachodzącego słońca - takim, jak dziś wieczór.

Choć Harry dość długo i uporczywie wpatrywał się w obraz, postać na nim nie wykonała żadnego ruchu, nie odezwała się słowem. Nie dlatego, że portret nie był magiczny, ale dlatego, że magiczny jak najbardziej był. To była kolejna osobliwość tego miejsca: z chwilą śmierci danego członka rodziny jego portret automatycznie poddawany zostawał pewnej dziedzicznej klątwie, która czyniła go niemym. Rodzina Malfoyów od wieków skrywała niezliczone sekrety, których starannie strzegła przez te wszystkie lata istnienia klanu, i jego członkowie nie mogli sobie pozwolić na ryzyko ujawnienia ich przez jakąś nieostrożną mieszaninę farb. Ale - dziwna rzecz - mimo, że klątwa działała tylko po śmierci i pozbawiała portret jedynie mowy, wszystkie postacie na portretach były nieruchome z własnej woli. Tylko ich oczy wodziły za gościem, jak gdyby ludzie na obrazach byli zbyt przytłoczeni osobistymi tragediami i nieszczęściami, aby cieszyć się z nieśmiertelności na płótnie. Bycie Malfoyem, jak uznał Harry, to tak naprawdę tylko jedna, wielka trauma.

Zbyt długie przebywanie w Długiej Galerii gwarantowało w najlepszym razie długoterminową depresję, w najgorszym pomieszanie zmysłów i samobójstwo.

Z komnaty obok Harry'ego dobiegł nagle szum, jak gdyby mnóstwo ludzi wstało nagle i zaczęło się krzątać. Rozległy się także oklaski. Harry wyprostował się, spróbował przygładzić włosy i odstąpił od drzwi, które otworzyły się na oścież. Stanęło w nich kilka kobiet i paru mężczyzn z aparatami fotograficznymi; wszyscy znieruchomieli na widok Harry'ego, który nagle zdał sobie sprawę z tego, co za chwilę się wydarzy. Spróbował się szybko uchylić, ale nie zdążył; pierwsze zdjęcie zrobiono mu sekundę wcześniej.

-Harry Potter!- pisnęła jedna z kobiet, przyskakując do niego natychmiast uzbrojona w samonotujące pióro- Cóż za wizyta! Czy można wiedzieć, jaki jest cel pańskich odwiedzin u pana Malfoya?

-Szlag- syknął Harry, po czym westchnął, próbując uniknąć kolejnego flesza- Jestem tu służbowo w sprawie koncertu, to wszystko. Proszę mnie przepuścić.

-Czy to prawda, że nie widzieliście się od dnia tamtej pamiętnej bitwy? Co spowodowało to nagłe ocieplenie stosunków?- zaatakowała kolejna dziennikarka.

-Nie ma żadnych ociepleń stosunków! W ogóle nie ma stosunków! Ekhym... Nic nie ma!

-Czy zaistniało jakieś zagrożenie w związku z koncertem?

-Nie!

-Co pan tu w takim razie robi? Sprawa osobista?

-Dość tego!- rozległ się głos spod drzwi, który należał do Blaise'a Zabiniego; agent przedarł się przez tłum reporterów i stanął przed Harrym- Pan Potter jest tu tylko i wyłącznie po to, aby omówić warunki ochrony podczas trasy koncertowej. Dziękuję państwu, proszę już iść. Draco nie życzy sobie żadnych wzmianek na ten temat. Dziękuję. Do widzenia.

Kiedy tłum zaczął niechętnie odchodzić, Zabini zwrócił się do Harry'ego.

-Trochę się przedłużyło- wyjaśnił- Przeklęte wiedźmy, chciały, żeby Dray coś im zagrał. Nie wyszliby bez tego. Po tym, jak cię zobaczyli, w jutrzejszych gazetach można spodziewać się tylko jednego...

-Nie spodziewałem się tego- przyznał się Harry z zakłopotaniem- Przepraszam.

-Właź- westchnął Blaise, pchając go lekko w kierunku drzwi- Tylko załatw to szybko. Jak by to powiedzieć... Draco nie ma ochoty zapraszać cię na herbatkę.

-Rozumiem.

Zabini skinął mu głową i odszedł, zostawiając Harry'ego pod drzwiami. Auror westchnął, wziął głęboki oddech, raz jeszcze poprawił swój ogólny wygląd i - z sercem bijącym z mocą Big Bena - przekroczył próg Komnaty Pamięci.

Było to kolejne osławione pomieszczenie rezydencji. Możni i ciekawscy zjeżdżali z całego świata, aby mieć okazję zobaczyć ten pokój osobliwości, gromadzony z niezwykłą pieczołowitością od wieków. Były tu takie świadectwa przeszłości, że dowolny archeolog, historyk czy muzealny kustosz popłakaliby się ze wzruszenia i spędzili tu resztę swojego życia, zgłębiając zebrane cuda. Nie chodziło tylko o popiersia, portrety, rzeźby czy artefakty - chociaż te także stanowiły pokaźny ułamek skarbów. W Komnacie Pamięci istotnie przechowywana była kwintesencja pamięci historycznej Malfoyów, która w zasadzie przekładała się na historię całego czarownictwa, gdyż zawsze kręcił się tam jakiś Malfoy, gotowy uderzyć. Była Pamięć, czysta Pamięć przyobleczona w kostium materialnych memoriałów, z których wiele aż fosforyzowało od magii. Były różdżki, magiczne sygile i pierścienie, naładowane magicznie kamienie. Były najróżniejsze urządzenia alchemiczne i astrologiczne. Były zaczarowane płaszcze, zasuszone rośliny o niezbadanych właściwościach, trofea w postaci magicznych kielichów, czar, tarcz, mieczy, smoczych łusek i zębów wielkości kręgli. Były rozmaite niezwykłe instrumenty muzyczne, rękopisy, zwoje, nawet szaty i biżuteria, na ścianach wisiały gobeliny przedstawiające najsłynniejsze postaci i wydarzenia związane z klanem. No i był Sufit.

Zwisał z niego ogromny, kryształowy żyrandol z tysiącem maleńkich świec - te zresztą lewitowały w całym pokoju w taki sposób, że nadawały pomieszczeniu wygląd salonu jakiegoś wampira. Żyrandol był zaczarowany, dlatego nie unosił się na łańcuchu ani nawet na linie; utrzymywała go cienka poświata magicznego, złocistego pyłu, wewnątrz którego równo ułożone były kryształy w kształcie spadającej łzy. Jednak to nie ten przepiękny żyrandol przykuwał główną uwagę oglądającego, lecz fresk na suficie.

Został tu namalowany przez Jonathana Brushfellowa, najsłynniejszego z czarodziei - malarzy epoki renesansu. Pracę zlecił Arthemis Malfoy, który uchodził za romantyka, historyka - hobbystę i nie takiego znowu niegroźnego wariata. Przykazał wymalować sklepienie w taki sposób, aby chronologicznie przedstawiało wszystkie najważniejsze, przełomowe dzieje rodziny, włącznie z bitwami i wszystkim. Ponadto podkreślił, że dzieło ma być ciągle „aktualizowane” o nowe wydarzenia. Nikt nie wiedział, w jaki sposób przedsięwzięcie się udało, ale Goodfellow poświęcił na zrealizowanie zlecenia pełnych osiemnaście lat swego życia, a zmarł w dniu odsłonięcia obrazu. Zwyczajnie podczas prezentacji wziął zbyt szeroki zamach ramionami i pośliznął się na rusztowaniu. Jednak ten fakt odkryto dopiero pod koniec uczty, kiedy któryś ze służących potknął się o artystę i stwierdził, że ten jednak nie jest pijany. Wszyscy zbyt byli zajęci podziwianiem scen dziejących się nad ich głowami - a zaprawdę, było co podziwiać. Sceny historii rodowej zmieniały się jak w kalejdoskopie, jedna po drugiej, sprawiając wrażenie ulotnego, romantycznego snu. Nie poruszały się płynnie, lecz jakby na zwolnionym, zamglonym filmie, a wykorzystana tu technika sfumato, wzmocniona magią, nadawała jeszcze wszystkiemu ulotności tak, że zdałoby się, że widz podziwia własne, ulotne myśli i obrazy w głowie.

Komnata Pamięci była dokładnie tym, o czym mówiła jej nazwa - pamięcią, przechowywaną pieczołowicie, odciskającą się w murach, w zgromadzonych skarbach, w powietrzu. Przemijające pokolenia odciskały w niej swoje piętno silniej, niż gdziekolwiek indziej, echa przeszłości atakowały tu człowieka i odbijały się od niego, niczym uduchowione ruchy Browna. To właśnie tutaj Malfoyowie przyjmowali większość swoich gości, jakby chcąc im dokładnie pokazać, z kim mają do czynienia. Historia tu przygniatała, niemal dosłownie.

Pośrodku tego wszystkiego stał fortepian z zatrzaśniętą klapą, wokół którego ustawiono krąg obitych ciemnozieloną skórą sof. Przy fortepianie, z wzrokiem wbitym w klawisze, siedział Draco Malfoy.

Nie podniósł głowy, kiedy Harry ostrożnie zamknął drzwi. Gość zrobił parę kroków do przodu i stanął, niepewny, co dalej zrobić. W końcu nie wytrzymał; uśmiechnął się niewyraźnie, z czułością i podszedł trochę bliżej.

-Cześć, Draco- odezwał się cicho, jakby bojąc się zakłócić ciężką ciszę pokoleń.

-Potter- odparł chłodnym szeptem Malfoy, dopiero teraz unosząc wzrok znad klawiatury- Chcę, żeby to było jasne. Nie chciałem tej wizyty. W ogóle nie chciałem cię widzieć na oczy. Dlatego bądź tak dobry, po prostu powiedz mi to, co masz do powiedzenia, i wyjdź.

Harry poczuł niemiłe ukłucie w klatce piersiowej, niczym dokuczliwą, starą ranę, która po wielu latach zaczęła krwawić. Mimo to uśmiech nie zszedł z jego twarzy, kiedy usiadł na jednej z kanap.

-To nie zajmie wiele czasu- powiedział łagodnie- Powiedz... jak się czujesz? Wszystko u ciebie w porządku?

Draco spojrzał mu prosto w oczy, po raz pierwszy tego wieczoru, i uśmiechnął się uśmiechem, który mroził krew w żyłach i sprawiał, że człowiek zaczynał się pocić. Odgarnął włosy z twarzy.

-Harry Potter- wycedził- Chłopiec, Który Się Nigdy Nie Zmieni. Właśnie odkryłem, że po tylu latach ktoś otwarcie usiłuje mnie zabić, mój ojciec gnije w więzieniu, po matce została mi tylko mogiła, muszę siedzieć tu i patrzeć na ciebie, w dodatku jutro te cholerne pismaki będą trąbić na całe wyspy o twojej wizycie u mnie. Względny spokój, który dopiero zacząłem osiągać, rozpada się w gruzy. A ty przychodzisz tutaj, jak gdyby nic nigdy nie zaszło, jakbyśmy znów byli w szkole, i pytasz mnie, czy wszystko w porządku!

Poderwał się nagle i wzburzony podszedł do okna. Oparł dłonie o parapet, czoło o szybę. Harry patrzył na niego w milczeniu, ze ściśniętym sercem. Nie odważył się odezwać pierwszy, a przecież tyle słów cisnęło mu się na usta...

-Nigdy się nie zmienisz, prawda?- dobiegł go cichy szept- Zawsze będziesz tu, zawsze taki sam, taki... niewinny. Ale we mnie wszelkie pokłady niewinności już dawno zostały zmiażdżone. Nie ma żadnego światła. Jest tylko pustka.

-To nieprawda- odparł równie cicho Harry; chciał podejść do Dracona, objąć go i pocieszyć, ale nie uczynił najmniejszego ruchu.

Malfoy powoli wrócił na miejsce.

-Mów- powiedział, nie patrząc na Pottera- Cokolwiek tam masz do powiedzenia.

-Nie możemy ignorować znaków zagrożenia- oznajmił Harry, przybierając usilnie urzędowy ton- Nie możemy także niczego zaniedbać. Impreza musi być zamknięta, to chyba sprawa oczywista.

Blondyn skinął tylko ręką, jakby odganiał muchę.

-Po drugie- podjął Harry- musisz mieć obstawę. Nie wolno ci się nigdzie ruszać bez chociaż jednego ochroniarza, najlepiej aurora.

-Potrafię się bronić- syknął Malfoy, ale Harry potrząsnął głową.

-Wiem o tym doskonale- westchnął- ale takie są procedury, nie możemy ich tak zwyczajnie obejść. Robiąc to, wystawilibyśmy cię na złotej tacy, a przecież nie wiemy nawet, czego ten porąbaniec chce.

-Dla mnie to całkiem jasne. Martwa fretka była wystarczającą sugestią.

-Draco- westchnął ponownie Potter- Nic nie jest takie oczywiste. Ale wracając do procedur... Na koncercie wszędzie będą agenci w przebraniu, a także sporo umundurowanych. Będą sprawdzać każdego przy wejściu, dlatego musicie zacząć wpuszczać ludzi około południa, jeśli koncert ma się odbyć bez poślizgu. Ja sam będę wszystko nadzorował.

-To wszystko?

-Oczywiście, że nie. Na budynek zostanie rzucony szereg zaklęć ochronnych, na niektóre z nich będziesz musiał wyrazić pisemną zgodę. Jutro podeślę ci formularz.

-Nie masz go ze sobą?- ton Dracona sugerował wyraźne poirytowanie.

-Nie. Hm... nie dostałem go jeszcze.

-Typowe.

-Nie prychaj, proszę. Tak się składa, że ratujemy ci tyłek.

-Tak się składa, że mój tyłek nie jest taki znowu bezbronny, czego jakoś nigdy nie zdołałeś zauważyć.

Harry bezwiednie zacisnął dłonie na sofie. Tego mógł się spodziewać. Jedno nieopatrzne słowo pociągnie następne, tamto pociągnie jeszcze parę nieopatrznych słów, i ani się obejrzą, a stare rany wypłyną na wierzch i zaczną krwawić, ropieć i goić się przez kolejne lata... Nie mógł na to pozwolić. Patrząc w zwężone w gniewie, roziskrzone oczy Dracona, wziął głęboki oddech i ułożył sobie w głowie możliwie najbardziej pokojową odpowiedź.

-Nigdy nie uważałem, że jesteś bezbronny- szepnął w końcu, nie odwracając wzroku- Kiedy mówiłem, że będę cię chronić, miałem na myśli...

-Wiem, co miałeś na myśli!- krzyknął nagle Draco, co sprawiło, że Harry mimowolnie podskoczył- Dobrze wiem. Nie przypominaj mi o tym, bo trochę ci nie wyszło. Nie chcę więcej słyszeć podobnych słów, ani od ciebie, ani od nikogo innego. Żadnych przeprosin, żadnych żalów. Straciliśmy na to wystarczająco wiele czasu, ty i ja.

-Nigdy nie uważałem tego czasu za stracony i dalej nie będę, jeśli to ci nie przeszkadza- odpowiedział cicho Harry.

Zapadła między nimi chwila ciszy. Utkwione w sobie nawzajem spojrzenia mówiły aż nazbyt wiele.

-Czy jest coś jeszcze, o czym musisz mnie poinformować?- spytał w końcu Draco tonem tak cichym, jak nuta wydobyta z fortepianu lekkim naciśnięciem palca.

-Co do zamachowca, na razie ustalamy potencjalnych podejrzanych i zabieramy się za przesłuchania. Zrobimy... zrobię, co w naszej mocy, aby tylko ci pomóc. O reszcie zawiadomię cię, jak tylko dowiemy się czegoś nowego.

-Świetnie.

-I Draco... Naprawdę podoba mi się twoja muzyka. Cieszę się... cieszę się, że mogłem cię znowu zobaczyć- Harry zaryzykował lekki uśmiech- Mam nadzieję, że jakoś sobie radzisz.

Malfoy spuścił wzrok, oparł jedną dłoń o blat fortepianu. Włosy opadły mu na oczy, złociste kosmyki lśniły białą poświatą w świetle świec i zachodzącego słońca. Harry niemal wstrzymał oddech, czując, jak zbliżające się nagle łzy uciskają jego gardło jak obcęgi.

-Wyjdź- szepnął w końcu Malfoy- Proszę cię, Harry, wyjdź.

Młody auror wstał powoli i ruszył do wyjścia, jakby powstrzymywała go jakaś niewidzialna lina. Kiedy położył dłoń na klamce, odwrócił się po raz ostatni.

-No to... do zobaczenia- powiedział cicho i wyszedł natychmiast, kiedy dojrzał pojedynczą łzę spływającą po bladym policzku spod kurtyny jasnych włosów.

Kiedy wyszedł na korytarz, gwałtownie zagrzmiał fortepian.

12



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bezpieczny przedszkolak scenariusze zajec[1], BreakingFree wszystko, studia, aa różne pomoce, scena
AA Cor Celatum 1-11, różne
Diagnoza rozne podejscia teoretyczne
na niebie są widoczne różne obiekty astronomiczne
rózne
Różne rodzaje grzejników
Metabolizm AA 2003 2
Rozne typy zrodel historycznych
Mechanik rozne techniki
201 Czy wiesz jak opracować różne formy pisemnych wypowied…id 26951
8 Cwiczenia rozne id 46861 Nieznany
pogoda zestaw twinkl 2
I KOMUNIA - RÓŻNE DZIĘKCZYNIENIA RODZICÓW, KATECHEZA, I Komunia - Scenariusze uroczystości
Ciekawostka o piwie, ###CIEKAWOSTK####, różne
Różne zapisy tych samych głosek, JęZYK POLSKI
laborka na za tydzień, laboratorium fizyczne, Laboratorium semestr 2 RÓŻNE
trening klatki, FIZJOTERAPIA, Różne, Trening
metody Klejeni i lutowania( Tech wyt z mat), technik bhp, rózne materiły z bhp

więcej podobnych podstron