Rozdział dwudziesty ósmy
Opuścili pub i powoli ruszyli przez miasto. Mieli się skupić na poszukiwaniach wskazówek, ale Harry zaczął się zastanawiać, jakby to było dorastać w tak uroczym, małym miasteczku. Pod pewnymi względami przypominało mu Hogsmeade, z tym że tutaj obok czarodziejów mieszkali także mugole.
Z niewielkim niepokojem odkrył, że był rozpoznawany. Parę osób grzecznie mu się pokłoniło, mówiąc przy tym „Panie Potter”. Wszyscy byli uprzejmi i pełni szacunku, jednocześnie nie robiąc na jego widok większego zamieszania.
Remus prowadził ich zarośniętym podjazdem, biegnącym wśród drzew, aż dotarli na otwartą przestrzeń przypominającą polanę. Posiadłość również otaczały drzewa, a przed wścibskimi spojrzeniami rzeczywiście chroniły ją zaklęcia. Droga wiodła wzdłuż brzegu polany i prowadziła do czegoś, co w przeszłości było domem.
Tam, gdzie kiedyś prawdopodobnie znajdował się ogród mamy, wciąż kwitły kwiaty. Nawet zapuszczone trawniki i podjazd nie umniejszały piękna tego miejsca i nie dało się przeoczyć faktu, że nie brakowało tu przestrzeni na grę w quidditcha.
Budynek sam w sobie był niemal zrównany z ziemią i widok ruin zdecydowanie psuł sielskość okolicy. Harry podszedł do nich powoli, jakby przyciągany przez miejsce, w którym spędził pierwszych piętnaście miesięcy życia. Wspiął się na nietknięty zniszczeniami frontowy ganek, ale drzwi, przez które mógł wejść do domu, nie istniały. Niektóre ze ścian wciąż stały, tak samo jak część schodów, lecz po reszcie zostało tylko zwalisko gruzu i drewna.
Wszystko było… nie tak.
Wyrwał się z zamyślenia, kiedy powietrze przed nim lekko zafalowało. Draco uniósł rąbek peleryny na tyle, by mógł syknąć:
— Znak mnie piecze. On wie, że tu jesteś.
Harry nie próbował nawet drążyć tematu. Kiedy wchodził na ganek, poczuł mrowienie magii, jednak uznał, że to efekt działania starych barier ochronnych. Odwrócił się w stronę reszty grupy, która pozostała w tyle, chcąc dać mu chwilę dla siebie.
— Wydaje mi się, że naruszyłem pułapkę zastawioną na mnie przez Voldemorta — powiedział szybko.
— Musimy stąd uciekać! — wrzasnęła Ginny.
— Nie, bo to znaczy, że jest tutaj to, czego szukam.
— Harry! Nie masz pewności! — krzyknęła Hermiona.
— Oczywiście, że nie mam — warknął Harry. — Ale nie mogę ryzykować!
— Każ im nałożyć na siebie czar niewidzialności — syknął mu do ucha Draco. — Już!
Harry zamrugał, po czym przekazał rozkaz dalej. Kiedy jego przyjaciele zaczęli rzucać zaklęcia, sam szybko pożyczył od Hermiony pióro i pergamin, naskrobał: „Atak w Dolinie Godryka. Teraz!”, przywołał Fawkesa i wysłał go z wiadomością do McGonagall.
W następnej chwili rozległo się kilka głośnych trzasków i na polanie pojawili się śmierciożercy. Niemiłosierny ból blizny bez wątpienia oznaczał, że Voldemort przybył razem z nimi.
Harry'ego zalało niesamowite uczucie pewności, że horkruks znajduje się właśnie tutaj — w miejscu, w którym Voldemort zamordował mu rodziców i jego również próbował zabić.
Wcześniej pochłaniał go żal, więc udało mu się opanować gniew, ale teraz, na widok Voldemorta i przynajmniej dwudziestu jego sługusów, zalała go długo powstrzymywana furia.
Obserwował, jak rozglądają się uważnie po polanie, szukając jego i towarzyszących mu osób.
— Gdzie on jest?! — ktoś krzyknął.
— Tutaj — odparł chłodno Voldemort. — Czuję go.
Serce Harry'ego biło jak szalone, a głowa pulsowała z bólu. Nie był jeszcze gotowy na walkę z Voldemortem. Musiał wymyślić, jak się go pozbyć, nie zabijając przy tym siebie i przyjaciół. Zaledwie tyle, pomyślał z przekąsem. Tylko jak tego dokonać? Szeroko otwartymi oczami lustrował otoczenie, szukając czegoś, co pomogłoby im przetrwać do czasu, aż pojawi się wsparcie.
Nagle za napastnikami z głośnym trzaskiem zaczęły wybuchać fajerwerki. Harry wykorzystał zamieszanie i rzucił parę zaklęć ogłuszających, szybko zmieniając pozycje. Wyglądało na to, że pozostali zrobili to samo, bo kilku niespodziewających się ataku śmierciożerców upadło na ziemię.
— Harry Potterze! Wiem, że tu jesteś! — krzyknął z wściekłością Voldemort. — Wyjdź z ukrycia!
Jak bardzo oferta nie była kusząca, Harry zachował milczenie i czekał.
— Oj, Potterek jest zbyt przestraszony, by walczyć jak mężczyzna — rozległ się drwiący głos, a Harry'ego zalała kolejna fala gniewu. — Bawi się w chowanego jak mały dzieciak.
— Zamilcz! — Voldemort uciszył Bellatriks. — Potter, odmawiam brania udziału w takim idiotyzmie.
Rozległa się następna salwa fajerwerków, lecz tym razem po obu stronach śmierciożerców, a Harry i jego przyjaciele zaczęli po raz kolejny miotać zaklęciami ogłuszającymi, przesuwając się szybko, by nie zdradzić swego położenia.
— Koniec zabawy! — obwieścił chłodno Voldemort i ruchem różdżki usunął chroniące ich zaklęcia niewidzialności.
Harry szybko rozejrzał się po polanie. Wszyscy byli cali, ale rozpierzchli się szerokim łukiem wokół śmierciożerców. Nagle Remus aportował się, chwycił Ginny i pojawił się z nią u boku Harry'ego, a reszta poszła jego śladem.
Voldemort gestem ręki dał znać swoim ludziom, by pozostali na miejscach.
— Strasznie żałosną grupkę popleczników masz przy sobie — zadrwił.
Harry wbił w niego wyzywające spojrzenie i zrobił krok do przodu. Miał nadzieję, że uda mu się grać na zwłokę aż do przybycia członków Zakonu, a z nimi zapewne także i aurorów.
— Nie mam popleczników, tylko przyjaciół — warknął.
Voldemort zaśmiał się zimno, a większość śmierciożerców mu zawtórowała.
— A myślałem, że jesteś już wystarczająco duży, by zrozumieć, że przyjaciele są bezużyteczni. Tylko moc się liczy, Harry Potterze.
— Mam moc, jakiej ty nigdy nie poznasz!
— Najwyraźniej nic o niej nie wiesz. Jesteś żałosnym bachorem, bawiącym się w idiotyczne gierki.
Harry prychnął drwiąco.
— Gierki? To nie ja bawię się w idiotę ślepo wykonującego polecenia pomylonego wodza — rzucił z sarkazmem, spoglądając na śmierciożerców stojących krok za Voldemortem. W szeregu zakapturzonych postaci podniósł się szmer niezadowolenia, ale ucichł natychmiast, gdy tylko Voldemort uniósł dłoń. Czarny Pan przymrużył powieki i wbił wściekłe spojrzenie w Harry'ego.
— Crucio!
Inkantacja wraz z niemal niewidocznym gestem dłoni padła bez żadnego ostrzeżenia i sprawiła, że ciało Harry'ego eksplodowało bólem. Krzyczał w agonii, mając wrażenie, że żyły wypełnia mu ogień, a blizna zamieniła się w żagiew, która powoli wypala drogę w głąb jego czaszki.
I nagle znów mógł myśleć normalnie. Dotarło do niego, że leży na ziemi i przeżył, choć wcale tego nie chciał. Podciągnął stopy i przykucnął, nie będąc pewnym, czy nogi go utrzymają.
Mrużąc oczy z powodu promieni słońca i bólu, rozejrzał się dookoła. Jego przyjaciele fizycznie byli cali, lecz wyglądali na śmiertelnie przerażonych, wręcz spetryfikowanych. Nie miał pewności, czy nie dosłownie.
Słysząc pełen złośliwość śmiech, popatrzył na śmierciożerców i zauważył, że wszyscy mierzyli w nich różdżkami, uniemożliwiając im jakąkolwiek interwencję.
W końcu spojrzał do góry, w czerwone oczy swojego prześladowcy, i powoli wstał, ze zdziwieniem odkrywając, że wciąż ma swoją różdżkę. Voldemort po prostu się nim bawił.
— Dlaczego się tu zjawiłeś, Potter? — spytał.
Harry wiedział, że Voldemort chciałby dowiedzieć się prawdy, jednak nie miał zamiaru mu wyjawiać, że szuka jego horkruksów.
— To moja posiadłość! — krzyknął z wściekłością mimo zdartego gardła. — Już raz mi to miejsce odebrałeś i zamierzam je odzyskać! Za trzy dni skończę siedemnaście lat i zgodnie z prawem zostanę jej właścicielem.
Voldemort uśmiechnął się okrutnie, najwyraźniej usatysfakcjonowany odpowiedzią.
— Nie dożyjesz swoich siedemnastych urodzin.
— Mylisz się! Nie pozwolę ci zwyciężyć!
— Jestem mistrzem — syknął Voldemort. — Zwycięstwo zapewnią mi moce, których nikt inny nie posiada.
Słysząc szmery za sobą, Harry uświadomił sobie, że Voldemort używa teraz wężomowy.
— Powiedziałem ci przed chwilą — syknął w odpowiedzi. — Ja także posiadam moce i to takie, o których ty nic nie wiesz. Zabij mnie, a nigdy ich nie poznasz.
W czerwonych gadzich ślepiach błysnęło zdziwienie.
— A jednak dobrze mnie poinformowano. Potrafisz posługiwać się wężomową.
— Owszem — syknął Harry w potwierdzeniu, uśmiechając się złośliwie. — Nie wierzyłeś? Wolałeś tkwić w przekonaniu, że jesteś jedyny? — Wahał się przez chwilę, po czym zaryzykował: — Będziesz głupcem, jeśli spróbujesz mnie zabić, nie wiedząc, co jeszcze potrafię. W przeciwieństwie do ciebie znam pełną wersję przepowiedni. Jakież to jeszcze zdolności posiada Wybraniec? — zadrwił.
Voldemort spoglądał na niego ze złością, lecz nie odezwał się, rozważając usłyszane słowa. Harry skoncentrował się na wzmocnieniu barier umysłu. Nie obawiał się, że Voldemort zwęszy kłamstwo, w końcu mówił samą prawdę i bez znaczenia było, że najprawdopodobniej w ogóle nie zainteresowałby się umiejętnościami Harry'ego. Musiał tylko zmusić go do zastanowienia się, czy przypadkiem jednak nie są tego zainteresowania warte.
Poczuł w głowie, że Voldemorta szuka luk w jego barierach. Obaj nie odrywali od siebie pełnych nienawiści spojrzeń, nie przestali nawet wtedy, gdy w okolicy rozległy się głośne trzaski aportacji, a w następnej chwili odgłosy pojedynków i wznoszonych tarcz ochronnych.
Voldemort się wściekł.
— Nie wiem, jak wezwałeś pomoc — syknął. — Ale jeszcze cię dorwę, Harry Potterze — dodał i deportował się, a za nim jego ludzie.
Gdy tylko zniknęli, Harry opadł na kolana i zwymiotował. Natychmiast ktoś go podtrzymał, co przyjął z wdzięcznością, bo inaczej upadłby na twarz. Jedną ręką obejmował się w pasie, próbując uspokoić żołądek, a drugą przyłożył do palącej blizny na czole, mocno zaciskając powieki.
Kiedy już nie miał czym wymiotować, oparł się na piętach i jęknął żałośnie. Usłyszał szybkie zaklęcie czyszczące i pełen niepokoju głos Hermiony:
— Harry, nic ci nie jest? — spytała, wycierając mu twarz wilgotnym ręcznikiem. Chwyciła rękę, którą wciąż mocno przyciskał do blizny, i wsunęła pod nią kolejny chłodny ręcznik. — Remus ma dla ciebie eliksiry — powiedziała. — Musisz tylko je wypić, a potem poczujesz się trochę lepiej.
Ostrożnie odchylając głowę do tyłu, Harry posłusznie przełknął zawartość fiolek, które przyłożono mu do ust. Nie miał najmniejszej ochoty na jakikolwiek ruch, nie wspominając już o otworzeniu oczu. Promienie słońca raziły wystarczająco nawet przez mocno zaciśnięte powieki.
Kiedy ból powoli zaczął słabnąć, mógł się ponownie skupić na tym, co się działo wokół niego. Usłyszał szelest materiałów i szepty. W końcu odważył się ostrożnie rozchylić powieki. Jęknął, zdając sobie sprawę, że przed chwilą wymiotował na oczach co najmniej pięćdziesięciu osób.
— Już lepiej, stary? — zapytał blady jak ściana Ron, wyciągając rękę i pomagając mu podnieść się na nogi.
— Taa — wymamrotał Harry. Od razu kilka osób pojawiło się przed nim, chcąc porozmawiać, między innymi McGonagall, Moody, Shacklebolt i Tonks.
— Panie Potter, czy jest pan w stanie powiedzieć, co się właściwie tu wydarzyło? — zapytała dyrektorka.
— Twoi towarzysze odmawiają wyjaśnień — warknął zirytowany Moody.
— Nawet Remus nie chce puścić pary z ust — dodała Tonks, a Harry z radością zauważył, że jej głowę zdobi różowa czupryna.
Spojrzał na przyjaciół. Wszyscy wyglądali na zaszokowanych, ale nie odstępowali go na krok. Ron i Hermiona dosłownie. Weasleyowie stali u boku Rona, a Remus tuż przy Hermionie. Mógł się założyć, że Draco także znajdował się gdzieś w pobliżu.
— Wszystko w porządku? — spytał.
— Jesteśmy cali, Harry — odezwał się stanowczo Remus. — Tylko nieco wstrząśnięci.
Harry skinął głową i odetchnąwszy głęboko, skupił się na czekającym go zadaniu. Spojrzał ponad ramieniem McGonagall na zebranych ludzi, którzy wpatrywali się w niego wyczekująco.
— Chciałem wam podziękować za tak szybkie przybycie — powiedział głośno, by każdy go usłyszał.
— Czy to naprawdę był Sam-Wiesz-Kto? — zapytał ktoś podniesionym głosem.
— Tak, to był Voldemort — odparł ponuro Harry. Wokół rozległy się syki, a niektórzy z zebranych wręcz zadrżeli. — Zastawił na mnie pułapkę. Wchodząc do domu, uruchomiłem alarm, który dał mu znać, że tu jestem. Gdy tylko się zorientowałem, poinformowałem profesor McGonagall.
Wyjaśnił, jak rzucili na siebie zaklęcia niewidzialności i odwracali uwagę Voldemorta i śmierciożerców. Ktoś protekcjonalnym tonem domagał się wyjaśnienia przydatności fajerwerków w walce z Czarnym Panem, a Harry nie mógł się nadziwić, jak mogła ujść ich uwadze adekwatna część bitwy w Hogsmeade.
— Fred, George — odezwał się spokojnie. — Zademonstrujcie, proszę.
Bliźniacy szybko zniknęli im z oczu.
— Na trzydzieści — usłyszeli głos George'a, po czy obaj Weasleyowie zaczęli głośno odliczać do dziesięciu. Głosy ustały, a na polanie zapadła pełna wyczekiwania cisza.
Harry uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak wielu z członków Zakonu podskoczyło, kiedy równocześnie po obu stronach grupy rozległy się głośne trzaski. Gdy wszyscy ponownie zwrócili uwagę na niego, wyjaśnił im, jak odwróciwszy uwagę śmierciożerców, zaczęli ich ogłuszać zaklęciami.
— Stosujesz nietypowe metody, Potter — stwierdził Shacklebolt z podziwem, a Harry skinął głową, zdając sobie sprawę, że w ustach tego człowieka oznacza to komplement.
— Kiedy ma się do czynienia z Voldemortem, człowiek musi improwizować, żeby przeżyć.
— Czy ćwiczyliście wcześniej tę strategię? — zaciekawiła się McGonagall, marszcząc brwi.
— Nie. — Harry pokręcił głową. — Po prostu improwizowaliśmy. Wcześniej uczyliśmy się od Remusa, potem dodatkowe szkolenia w Gwardii Dumbledore'a. A przewagę mieliśmy tylko do momentu, w którym Voldemort nas wszystkich zdemaskował.
Jak na ironię Harry był niemal pewien, że to Draco podłożył pierwszą serię fajerwerków, tak jak wcześniej właśnie on zasugerował zaklęcie niewidzialności. Jednak nikt nie miał pojęcia o jego zasługach.
Opisał wydarzenia, które miały miejsce potem, celowo nie wspominając, że posługiwał się wężomową. Wyjaśnił tylko, że starał się zająć Voldemorta rozmową do czasu przybycia pomocy, jako że w otwartej walce nie mieli z nim żadnych szans.
— Cóż, była to najkrótsza bitwa, w jakiej brałam udział — stwierdziła radośnie Tonks, na co Harry uśmiechnął się pod nosem.
— Voldemort zastawił na mnie pułapkę i nie spodziewał się, że zdążę zawiadomić kogokolwiek. Bez waszego wsparcia byłbym w poważnych tarapatach. — Spojrzał na McGonagall. — Pani profesor, czy mógłbym z panią porozmawiać w cztery oczy, zanim wszyscy wrócą do swoich obowiązków?
Wiele osób spojrzało na niego spod byka, lecz zignorował ich i odsunąwszy się nieco na bok, otoczył siebie i McGonagall barierą wyciszająca.
— O co chodzi, panie Potter? — dyrektorka odezwała się pierwsza, dając upust zaniepokojeniu.
— Voldemort tu wróci, a ja nie mogę do tego dopuścić — odparł szybko. — Nie chcę, by inni wiedzieli, jak wiele to miejsce znaczy, ale trzeba je odpowiednio zabezpieczyć. Mam nadzieję, że mogłaby mi pani w tym pomóc. Pani najlepiej wie, kto będzie się nadawał do tej roboty i nie zawiedzie naszego zaufania.
— Jak wyjaśnisz to pozostałym?
— Tak samo jak Voldemortowi. Tym razem również powinno zdać egzamin — stwierdził, wzruszając ramionami. — Za kilka dni kończę siedemnaście lat i chcę odzyskać moją własność.
— A to nie dlatego tu jesteś? — McGonagall uniosła brwi wysoko.
Harry pokręcił głową.
— Nie, nie dlatego i właśnie ta informacja jest niesamowicie niebezpieczna. Nikt nie może się dowiedzieć — powiedział poważnym tonem. — Udało mi się przed chwilą wykiwać samego Voldemorta i chcę, by tak zostało jak najdłużej. Wokół posesji trzeba rzucić silne bariery, i to natychmiast, bo on na pewno tu wróci.
— Ufam, że wiesz, co robisz.
Harry uśmiechnął się krzywo.
— Mam przyjaciół, więc nawet jeśli sam nie jestem przekonany, co właściwie robię, to oni wiedzą — zapewnił.
McGonagall uśmiechnęła się.
— Zebrałeś wokół siebie grupę bardzo lojalnych i godnych zaufania ludzi.
— Do której zaliczam także panią — odparł szczerze Harry.
Dyrektorka przez chwilę wyglądała na zaskoczoną, ale zaraz skinęła głową.
— Zbiorę odpowiednie osoby i natychmiast zaczniemy rzucać barierę.
— Dziękuję — odpowiedział Harry i anulował zaklęcie wyciszające.
McGonagall przejęła dowodzenie i podziękowawszy, odesłała do domu tych, których nie potrzebowała, równocześnie prosząc niektóre osoby, by zostały jeszcze trochę dłużej. Harry z radością zauważył, że osobiście znał wszystkich, którzy należeli do tej drugiej grupy.
Remus oddalił się, by im pomóc, a Harry podszedł do młodzieży, która w międzyczasie przeniosła się na werandę. Usiadł obok nich, westchnął z ulgą, gdy poczuł obok obecność Draco i rzucił kolejne zaklęcie wyciszające.
— Do cholery, stary! — Ron wybuchnął, gdy tylko przebrzmiała inkantacja. — A ja myślałem, że twoja konfrontacja z Lucjuszem Malfoyem w zeszłym roku była czymś strasznym! Tamto to nic w porównaniu z dzisiejszym!
Hermiona i Ginny zgodnie pokiwały głowami, co Harry skwitował wzruszeniem ramion.
— Tamtej nocy także miałem do czynienia z Voldemortem — zauważył cicho. — I biorąc pod uwagę wszystko, co się wtedy stało, tym razem uszło nam na sucho.
— Poszło jak z płatka — stwierdziła słabo Ginny.
— Tak — potwierdził Harry. — Nikt nie został ranny, nikt z nas nie musiał się nawet pojedynkować.
— Ty ucierpiałeś — nie zgodziła się z nim Hermiona.
Harry skrzywił się z niechęcią.
— Już wcześniej oberwałem Cruciatusem — mruknął. — Jednak dziś doszło do tego upokorzenie na oczach tym wszystkich ludzi.
— Co tak dokładnie się wydarzyło? — zaciekawił się Fred.
— Wyglądałeś dobrze i nagle nogi się pod tobą załamały — wyjaśnił George.
— Trzymałem się, dopóki Voldemort tu był, ale kiedy tylko niebezpieczeństwo minęło… — Harry urwał, ponownie wzruszając ramionami. Czuł, jak dłoń Draco wędruje w dół i górę jego ramienia w geście otuchy. Jednak jedyne, czego Harry tak naprawdę teraz sobie życzył, to żeby Draco nie musiał pozostawać w ukryciu.
— Nie wierzę, że odzywałeś się do niego w taki sposób — stwierdził z podziwem Ron. — Byłeś niesamowity, stary.
— Nie niesamowity, tylko wściekły i próbowałem grać na zwłokę.
Ginny prychnęła rozbawiona.
— Niemal się posikałam z przerażenia. Wierz mi, Harry, naprawdę byłeś niesamowity.
— To nie tylko moja zasługa, że się nam udało. — Harry uśmiechnął się lekko. — Wszyscy pomogli.
— Harry, skąd wiedziałeś, że on się zjawi? — zaciekawiła się Hermiona.
Nie chciał odpowiedzieć na to pytanie. Źle się czuł, że Draco nie może zebrać pochwał za to, co dziś zrobił.
— Naruszyłem barierę — odparł sucho. — Poczułem mrowienie magii, kiedy wszedłem na stopień. Z początku nie zwróciłem na to uwagi, lecz potem… — urwał, pozwalając, by resztę dopowiedzieli sobie sami. — W każdym razie Voldemort potwierdził moje przypuszczenia. To musi być gdzieś tutaj — dodał, zmieniając temat. Spojrzał na zgliszcza domu.
— Co on ci powiedział w wężomowie? — spytał Ron.
Harry uśmiechnął się z satysfakcją.
— Cóż, to akurat rzeczywiście było niesamowite. Pieprzony mistrz, a niech mnie.
Pokrótce zrelacjonował przyjaciołom rozmowę.
— Nie wyjawiłeś mu pełnej treści przepowiedni, mam nadzieję? — przeraziła się Hermiona.
— Nie — fuknął. — Wystarczy, że wie, że ja wiem, i to go przeraża. Zdaje się, że zdobyłem sobie trochę więcej czasu. Teraz będzie się zamartwiał, że umknęło mu coś ważnego i bał, że może mieć to na niego wpływ, kiedy spróbuje mnie zabić. Nie w smak mu skończyć podobnie jak ostatnio. Zdecydowanie nie chce uwierzyć, że mam jakieś niespotykane moce, ale nieco wstrząsnęła nim moja znajomość wężomowy — dodał.
— Chyba nie myślisz… — zmartwił się Ron.
Harry potrząsnął głową.
— Nie. Dlatego musiałem blefować z przepowiednią. Lepiej było wyjawić tę część, niż coś innego.
— Powinniśmy zacząć szukać — zdecydowała Hermiona.
— Gdzie? — zapytał Ron, wstając.
— Może być gdzieś na widoku — stwierdził Harry, również wstając i rozglądając się dokoła. — Mam nadzieję, że bariera, którą naruszyłem, chroniła właśnie to.
Hermiona zamyśliła się.
— Najprawdopodobniej przeniósł to tutaj po śmierci Dumbledore'a — powiedziała powoli. — Liczył na to, że wpadniesz w pułapkę i zdoła cię zabić.
— Ściągnięcie tego i unicestwienie mnie tutaj musiało mu się wydać atrakcyjnym pomysłem — zgodził się z nią Harry.
— Czy możecie nam wyjawić, czego tak właściwie szukamy? — spytała Ginny. — Niezmiernie by to pomogło.
Harry, Ron i Hermiona wymienili się spojrzeniami.
— No nie wiem, Harry — zawahała się Hermiona.
— A ty co myślisz, Ron?
— To rodzina. Nie wypaplają nikomu. — Ron wzruszył ramionami.
Hermiona z wahaniem skinęła głową.
— Zgadzam się, o ile nie wyjawimy żadnych szczegółów.
Harry szybko opisał puchar Helgi Hufflepuff i ostrzegł, by pod żadnym pozorem go nie dotykali. Rozdzielili się i zaczęli uważnie przeczesywać ruiny domu.
Dwie godziny później Harry był całkowicie przybity, zmęczony, obolały i niesamowicie brudny, a położenie pucharu wciąż pozostawało tajemnicą. Po pewnym czasie dołączyli do nich Remus z McGonagall. Reszta członków Zakonu zakończyła tworzenie bariery ochronnej i opuściła już teren posiadłości. Lupin z dyrektorką pomogli Harry'emu rzucić zaklęcie Fideliusa i w ten sposób został Strażnikiem Tajemnicy tego miejsca. Mimo że Voldemort znał je, nie będzie mógł go już odnaleźć.
Gdy McGonagall ich opuściła, Remus dopasował bariery tak, by każdy z nich mógł bez przeszkód aportować się tutaj i z powrotem. Tylko oni mieli tu dostęp.
Harry czuł ponurą satysfakcję, że Voldemort popełnił tak poważny błąd. Najwyraźniej sądził, iż po śmierci Dumbledore'a poradzi sobie z nim bezproblemowo. Jednak karty się odwróciły. Voldemort zdecydowanie go nie docenił. I na swoje nieszczęście nie będzie miał kolejnej okazji.
Usiadł na schodach ganku i potarł skronie.
— Trzymaj. — Remus pojawił się obok i wręczył mu kolejną dawkę eliksiru przeciwbólowego. Harry przez sekundę zastanawiał się, w jaki sposób Draco udaje się przekazywać Lupinowi fiolki. A może profesor opuścił Grimmauld Place z własnym zapasem.
— Wygląda na to, że tutaj go nie ma — stwierdziła z zawodem Hermiona, siadając koło niego. Reszta grupy poszła za jej przykładem, robiąc sobie przerwę.
— Musi być — odparł Harry ze złością.
— Ale czy musi być akurat w domu? — zapytał Ron.
Przyjaciele spojrzeli na niego zdumieni i zamrugali, analizując jego słowa.
— Chyba nie — stwierdził powoli Harry. — Jednak tak właśnie postąpiłby Voldemort.
— Niezbyt mądra strategia — odparł Ron. — Po co chować coś tak ważnego w gruzowisku, które może zostać w każdej chwili oczyszczone?
— Już raz tak zrobił. — Harry wzruszył ramionami. — Przynajmniej tak twierdził Dumbledore.
— Voldemort myślał, że dziś zabije Harry'ego. — Hermiona zmarszczyła brwi. — Nie sądzę, by spodziewał się, że ktokolwiek inny zechce tu posprzątać, skoro posiadłość leżała odłogiem taki kawał czasu.
— Jednak on wyraźnie gustuje w zimnych, wilgotnych miejscach, nie? Więc dlaczego nie miałby ukryć tego na przykład tam? — Ron wskazał palcem studnię znajdującą się niedaleko ruin domu.
Harry wcześniej jej nie zauważył, ale Ron mógł mieć rację. Wstał szybko i był już w połowie drogi, zanim zorientował się, co właściwie robi. Sekundy później wszyscy stali nad studnią i spoglądali w ciemność.
— Chcesz tam zejść? — spytała Ginny.
— Cóż, skoro jest pionowa, to raczej nie uda mi się zjechać — zauważył Harry. — Jednak Ron może mieć rację. To miejsce wygląda na wystarczająco ponuro, mrocznie i wilgotno.
Ginny przytaknęła, krzywiąc się z obrzydzeniem.
— I oślizgle. Więc? Jak to zrobimy?
— Nie my — warknął Ron. — Harry i ja schodzimy, ty zostajesz tym razem na górze.
— Tym razem? — wtrącił z niedowierzaniem Fred.
— Często robicie tego typu wycieczki? — zaciekawił się George.
— Wystarczająco często — odparł Harry, szczerząc się. — Mamy z Ronem doświadczenie — dorzucił stanowczo. — Hermiono, jakieś pomysły, jak możemy się tam dostać?
— Harry, nie uważasz, że powinnam najpierw dokończyć zbieranie informacji? — zawahała się Hermiona. — Nie zapoznaliśmy się ze wszystkimi.
Harry zmarszczył brwi i zerknął na Rona, lecz przyjaciel wzruszył tylko ramionami, pozostawiając decyzję w jego rękach.
— Nie mamy pojęcia, co tam zastaniemy — kontynuowała Hermiona — Zresztą ty sam wiesz najlepiej, czego można się spodziewać. Nie sprawdziliśmy wszystkich zaklęć i wciąż musimy się ich nauczyć. Bez sensu jest schodzić do studni dwa razy.
— Muszę przynajmniej wiedzieć, czy puchar tam jest. Bo jeśli nie, to tracimy tu czas, zamiast szukać gdzie indziej.
— Miejsce zostało zabezpieczone, a my mamy za sobą długi dzień — upierała się Hermiona. — Wszystkim, a zwłaszcza tobie, przyda się odpoczynek.
— Jak niby mam odpocząć? Czekając? Muszę tam zejść, Hermiono.
Przyjaciółka zmarszczyła gniewnie brwi i wskazała wzrokiem resztę grupy, na co Harry machnął różdżką, rzucając zaklęcie wyciszające.
— Harry, do tej pory jedynymi zabezpieczeniami, z jakimi się zmierzyłeś, była wężomowa i już wcześniej zabity przez ciebie bazyliszek. Nie masz pojęcia, czym się posłużył do ochrony tym razem. A jeśli tam na dole zaskoczy nas coś w rodzaju inferiusów? — Hermiona niemal pisnęła.
Harry zawahał się, zaglądając w głąb studni. Nie przepadał za inferiusami, to fakt.
— Naprawdę myślisz, że użył ich też tutaj?
— Nie wiem! Z pewnością w studni jest woda, a ostatnio w wodzie się od nich roiło!
— Cóż, zaryzykuję — zdecydował Harry. — Muszę wiedzieć, czy on tam jest. Po tym, co się dziś wydarzyło, Voldemort prawdopodobnie zrobi się podejrzliwy i jeśli schował go gdzie indziej, na przykład w sierocińcu, może postanowić go przenieść.
Hermiona spojrzała na niego z rezygnacją.
— Weźmiesz mnie ze sobą?
Harry wbił w nią rozgniewane spojrzenie, lecz od przyjaciółki biła determinacja.
— Zgoda — stwierdził w końcu.
— W takim razie przywołaj Fawkesa, by nas zniósł na dół — uśmiechnęła się.
— No jasne!
Harry odwołał zaklęcie wyciszające i wezwał feniksa. Nie ominęła go krótka kłótnia z Ginny i bliźniakami, ale się uparł, argumentując, że Ron i Hermiona wiedzą, po co tak właściwie tam schodzą. Był pewien, że od Draco później też co nieco wysłucha. Remus nie odzywał się, ale był wyraźnie zmartwiony. Tylko Ron, kiedy w końcu chwycili Fawkesa za ogon i zanurzyli się w studni, wyglądał na częściowo zadowolonego z jego decyzji.
Szybko opadali w ciemności. Hermiona objęła Harry'ego mocno w pasie, Ron trzymał się ich dwojga, a Harry jedną dłoń zacisnął na ogonie feniksa, a w drugiej dzierżył różdżkę.
— Nienawidzę latania — oświadczyła Hermiona.
Wszyscy troje krzyknęli z wrażenia, gdy wylądowali w lodowato zimnej, sięgającej do kolan wodzie. Niemal natychmiast usłyszeli echo okrzyków z góry.
— Nic nam nie jest! Tylko trochę tu mokro! — wrzasnął Harry z obrzydzeniem.
Ron zachichotał, nawet Hermiona zaśmiała się, słysząc słowa przyjaciela.
— Nie za bardzo gustujesz w ciasnych i wilgotnych miejscach, Harry, hmm? — rzuciła droczącym tonem.
— Zależy od okoliczności — wymamrotał Harry, uśmiechając się łobuzersko. Rozejrzał się wokół i dodał: — A te nie są sprzyjające.
— Fakt, nie są — zgodziła się.
— Niezbyt znam się na studniach — odezwał się Ron. — Ale jeśli Sami-Wiecie-Kto był tutaj, czy nie powinniśmy zobaczyć… czegoś więcej?
Harry okręcił się dookoła, uważnie przyglądając się omszałym, śliskim kamieniom.
— Ron, masz nóż? — spytał, w zamyśleniu wpatrując się w ścianę studni.
— Tak — przyznał przyjaciel z wahaniem. — Charlie dał mi go i kazał nosić przy sobie, jeśli zamierzam wciąż się z tobą zadawać — przyznał.
Harry spojrzał na niego przez ramie i parsknął śmiechem.
— Można by pomyśleć, że sam już dawno powinienem na to wpaść i sprawić sobie własny, prawda? Daj mi go.
— Co chcesz zrobić? — zapytała ostro Hermiona po tym, jak Ron wyciągnął nóż z kieszeni i podał go Harry'emu.
— Nie potrafię czarować tak jak Dumbledore — odparł Harry, przecinając skórę na lewej dłoni.
— Harry! — krzyknęła Hermiona, znowu wywołując zamieszanie u szczytu studni.
Ron uspokoił pozostałych, podczas gdy Harry zaczął krążyć wzdłuż ściany studni, rozbryzgując wodę, przykładając rękę do kamieni i pozostawiając na nich krwawe ślady. Nieco w prawo od miejsca, w którym zaczął, pojawił się błysk srebra, a po nim jak gdyby znikąd wyłoniło się przejście. Harry wydał z siebie okrzyk radości i wyszczerzył się do oniemiałych przyjaciół.
— Cóż, tak też można — powiedziała Hermiona.
Chwyciła różdżkę i wymamrotawszy inkantację, oznaczyła kamień nad przejściem, by mogli je łatwiej znaleźć następnym razem, po czym usunęła wszelkie ślady krwi Harry'ego.
— Wygląda na tunel — oświadczył Harry, zaglądając do środka.
— Jakim cudem może być tu tunel? Z pewnością nie jest to część studni — zauważył Ron.
— Dumbledore stworzył podobny z Hogwartu do Wrzeszczącej Chaty — przypomniała im Hermiona. — Więc dla Voldemorta ten tutaj chyba też nie był problemem.
Wymienili się spojrzeniami, zapalili końce różdżek i ruszyli w głąb korytarza.
— Nie podoba mi się tu — szepnął Ron. — Wszędzie unosi się jakaś ohydna mgła.
— Dementorzy — odszepnęła Hermiona, zatrzymując się i chwytając Harry'ego za ramię. — Wydaje mi się, że to właśnie oni pilnują horkruksa — dodała pospiesznie.
— Też w nich nie gustuję — przyznał Harry. — Ale wszyscy znamy zaklęcie patronusa.
— Harry, nie rozumiesz. Jeśli były tu zamknięte, to czym się żywiły? — Spojrzała na niego ze strachem.
— Cóż, więc będziemy mieć do czynienia z niesamowicie wygłodniałymi wysysaczami dusz — mruknął ponuro Ron, na co Harry i Hermiona popatrzyli na niego ze zdziwieniem. — Co takiego powiedziałem?
— Dlaczego Voldemort miałby wykorzystać do chronienia kawałka swojej duszy kreatury, które się nią żywią? — odpowiedział pytaniem na pytanie Harry.
— To nie ma sensu — zauważyła płaczliwym tonem Hermiona.
— Ale one w końcu żywią się tymi dobrymi częściami, a jak wiele dobra może się znajdować w kawałku duszy Voldemorta? — podsumował Harry.
— Niewiele. O ile w ogóle — przyznała Hermiona. — Ale czym w takim razie się żywiły?
— Nie gustują w zwierzętach — powiedział Ron. — To wiemy od Syriusza.
Zamilkli na kilka minut, a jedynym dźwiękiem, jaki rozlegał się wokół, było kapanie wody.
— Myślę — odezwał się Harry — że raczej nie były dokarmiane. W desperacji postarają się obezwładnić nas, jeśli tylko się zbliżymy.
— Ale i tak masz zamiar tam pójść — stwierdziła szorstko Hermiona.
— Pokonałem setki takich stworzeń — odparł ponuro Harry. — W trójkę spokojnie damy radę.
Hermiona na chwilę zacisnęła powieki, ale poszła śladem Harry'ego, gdy ten ruszył w głąb tunelu.
Z każdym kolejnym krokiem wokół nich zbierała się coraz gęstsza mgła. Harry czuł, jak jego głowę wypełnia narastające przygnębienie. Walcząc z uczuciem rozpaczy, sprawdził, co z przyjaciółmi, jednak nie poprawił mu humoru widok smutku na ich twarzach.
Zacisnął zęby i rozbryzgując wodę, pokonał kolejny zakręt tunelu. Zatrzymał się tak nagle, że Hermiona i Ron wpadli mu na plecy. Harry starał się utrzymać równowagę, lecz kamienie okazały się zbyt śliskie. Upadł, a przyjaciele polecieli wprost na niego.
Próbując ratować się przed uderzeniem w podłoże i jednocześnie nie wypuścić z dłoni różdżki, Harry wciągnął przed siebie drugą rękę. Jednak jego nadgarstek nie wytrzymał obciążenia i złamał się, wywołując niesamowity, promieniujący ból. Harry krzyknął i trafił policzkiem w kamień, który wystawał nieco nad wodę.
Fizyczne doznanie niemal od razu zostało stłumione bólem psychicznym. Harry poczuł przejmujące zimno, kiedy dementorzy, których widok sprawił, że zatrzymał się tak nagle, podfrunęli bliżej.
Błyski zieleni… błyski czerwieni… krzyk mamy… rechot Voldemorta… upadek Syriusza… ciało Cedrika… gęstniejąca mgła… syki… kapiąca krew… upadek Dumbledore'a…
— Harry!
— Musisz nam pomóc!
Harry odzyskał świadomość na tyle, by zorientować się, że Ron chwycił go pod pachami, objął i trzymał mocno.
— Jest ich zbyt wielu! — krzyknęła Hermiona. — Musisz rzucić patronusa!
Harry nieprzytomnie pokręcił głową.
— Stary! — krzyknął mu Ron do ucha, równocześnie mocno nim potrząsając. — Opamiętaj się!
Harry po raz kolejny pokręcił głową, tym razem starając się skupić na otoczeniu. Biała wydra płynęła przez morze dementorów, podczas gdy biały jack russel terier gonił je, ujadając. Jego przyjaciołom udało się odepchnąć nieco atakujące ich stworzenia, ale już zaczynały podchodzić bliżej.
Przymknąwszy oczy, Harry zignorował fakt, że to Ron wciąż go obejmuje, i skupił się na Draco, przywołując ciepło, komfort i poczucie bezpieczeństwa, jakich doznawał w jego ramionach.
Otworzył oczy, uniósł różdżkę i krzyknął:
— EXPECTO PATRONUM!
Świetlisty jeleń wyskoczył z jej końca i natychmiast pogalopował przed siebie. Ciężko oddychając, wciąż przytuleni, spoglądali, jak jeleń, wydra i terier przemykają wśród dementorów, po których po chwili nie zostało nic więcej niż białe opary.
— Gdzie oni się podziali? — wyszeptał ochryple Ron.
— Nie mogą umrzeć — odszepnęła Hermiona. — Są stworzone z mgły.
— Więc powinniśmy się pospieszyć — oznajmił Harry z determinacją.
Przyjaciele spojrzeli na niego szybko.
— Harry, nie możesz iść dalej — zaprotestowała Hermiona. — Jesteś ranny.
Zignorował ją i ruszył przed siebie, przytulając lewe przedramię do brzucha. Nie dotarł tak daleko, by teraz zawrócić. Ron i Hermiona starali się go jeszcze przekonać, ale w końcu dogonili go i tym razem zajęli miejsca u jego boków, a nie za nim.
Niedługo później wkroczyli do wielkiej jaskini. Na środku znajdował się kamienny cokół, a na nim spoczywał złoty kielich. Całość otaczała czerwona magiczna kopuła.
— Barwy Gryffindoru — szepnęła Hermiona. — I puchar Helgi Hufflepuff.