Red Hills
XL
- Wiadomo coś? - Na widok wchodzącego do salonu Harry'ego Ron poderwał się z krzesła. Od dwóch godzin pracował wraz z Fredem i Georgem nad Mapą Huncwotów, którą przerabiali pod kątem Emeraldfog. Powoli z zaklętego pergaminu zaczęły wyłaniać się komnaty, korytarze i ukryte przejścia, o których do tej pory nie mieli pojęcia. Magia zawarta w zwoju powoli przeszukiwała zamek, odsłaniając jego sekrety.
- Kingsley jest chyba w szoku. Draco praktycznie rozniósł go na strzępy, prawie doszło do bójki. - Harry w zakłopotaniu potarł bliznę. - Na razie nie wraca. Shacklebolt przydzielił mu kilku najlepiej wyszkolonych aurorów i Cieni, właśnie odbywa się tam narada.
- Rychło w czas. - Fred skrzywił się lekko. - Powinni zająć się tym już dawno temu, ale jeżeli nie ma faktycznego zagrożenia, ministerstwo nie ruszy tyłków. Musi dojść do tragedii, żeby zaczęli myśleć.
- Cholera. - Harry usiadł ciężko na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Dochodziła dwudziesta trzecia, a oni nadal nic nie wiedzieli. Strach coraz bardziej brał go w posiadanie. - Powinienem był wiedzieć, że dzień zakończenia szkoły, z całym tym rozgardiaszem panującym wokół, będzie idealny na atak.
- To nie twoja wina. Niczyja, jeśli chodzi o ścisłość. - Ron rzucił niespokojne spojrzenie w kierunku Joego, który siedział w kącie z podciągniętymi pod brodę kolanami i wpatrywał się w Pottera zapuchniętymi oczami.
- A czy ja mówię, że to czyjaś wina? - Harry pokręcił machinalnie głową. - Joe. - Spojrzał w kierunku chłopca. - Opowiedz mi jeszcze raz, co się stało. Wiem, że mówiłeś to już dziś wiele razy, ale każdy szczegół jest ważny.
- Tak, proszę pana. - Zachrypnięty głos świadczył o tym, że chłopiec spędził wiele godzin na płaczu. - Byliśmy w ogrodzie i bawiliśmy się piłką, przyniosłem kanapki i zjedliśmy przy fontannie. Sam… on się nudził, chciał polatać. - Joe pociągnął zatkanym nosem, a wtedy Fred podał mu chusteczkę transmutowaną z kawałka papieru. - Kazałem mu poczekać i poszedłem po miotły. - Wydmuchał nos, z ulgą wciągając powietrze. - Kiedy wróciłem… powinienem był go zabrać ze sobą - jęknął żałośnie. - Ale… obiecał, że poczeka, więc nie myślałem… nie wiedziałem, że…
Kolejny szloch wstrząsnął jego ciałem, boleśnie uświadamiając obecnym, że pomimo codziennej buty, jaką chłopiec się wykazywał, nadal mają przed sobą dziecko. W dodatku oskarżające się o całą tę sytuację.
- Joe. - Potter podniósł się i podszedł do chłopca. - Nie wolno ci się obwiniać. Znajdziemy Samuela. - Poklepał go delikatnie po ramieniu.
- Pozwoliliście mi zostać w szkole, bo miałem go pilnować, a ja… w pierwszy dzień… - Zamilkł na moment, jakby zabrakło mu oddechu. - Moja babcia miała rację… jestem do niczego, nie powinienem się był urodzić. Może wtedy mama i tata dalej by żyli i Justin też i… - Mocniej zacisnął palce na kościstych kolanach. - Niedobrze mi - jęknął.
- Ron, idź do Snape'a po jakiś eliksir uspokajający i coś na sen. - Harry wsunął ręce pod kolana i plecy chłopca i podniósł go z podłogi. - Musisz się położyć. To nie twoja wina! - Mimo kategorycznego tonu, jego głos drżał. - Na pewne rzeczy nic nie możemy poradzić. Gdyby tak było… - Mocniej objął Joego i nie wypuszczając go z uścisku, usiadł na kanapie, sadzając go obok siebie i otaczając ramieniem. - To dorośli są odpowiedzialni za dzieci, nigdy na odwrót. Twoja babcia nie ma racji, obwiniając cię o to, na co nie miałeś wpływu. To na pewno dobra kobieta - powiedział jakby wbrew sobie - ale pewne rzeczy po prostu są tak straszne, że nawet dorośli nie mogą sobie z nimi poradzić. Mimo wszystko nie powinna zwalać winy na ciebie. - Odgarnął kosmyk włosów opadający Joemu na czoło. - Czas wojny był okrutny dla każdego. Wielu wspaniałych ludzi zginęło i jedyną osobą, którą powinniśmy obwiniać, był Voldemort. Odnajdziemy Samuela. Ja wierzę, że nic mu nie jest i ty też musisz w to wierzyć. - Podniósł głowę i spojrzał na Rona, który pojawił się obok niego z eliksirami w dłoni. Tuż za nim do komnaty wsunęła się wysoka, ubrana na czarno postać.
- Trzy krople, panie Potter. - Snape spojrzał uważnie na trzęsącego się chłopca, który nadal siedział skulony obok Harry'ego. - Dawkowania eliksiru bezsennego snu zapewne nie muszę panu tłumaczyć.
- Dziękuję. - Harry skinął głową i odkorkował fiolkę. - Ron, daj sok ze stołu. - Odmierzył odpowiednią dawkę i podał ją chłopcu. Eliksiry były lekko gorzkawe, wiedział więc z doświadczenia, że kilka łyków słodkiego napoju zniweluje nieprzyjemny smak w ustach dziecka. - Uspokoisz się i prześpisz, dobrze ci to zrobi.
- A jeżeli Sam się znajdzie, gdy będę spał? - Joe zamrugał powiekami, odpędzając nadchodzące otępienie.
- Wtedy od razu cię obudzimy. - Harry podniósł się i zaprowadził na wpół śpiącego już chłopca do swojej sypialni. Westchnął ciężko, przykrywając go kocem. Naprawdę miał nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Ze względu na Samuela, którego od pewnego czasu traktował jak syna, ale też na Draco oraz Joego. Ze względu na wszystkich, którzy zdążyli pokochać to wesołe i pełne życia dziecko.
***
- Nie ma go na terenie zamku - usłyszał, kiedy ponownie wszedł do salonu. Ron i jego bracia z posępnymi minami pochylali się nad magicznym pergaminem. Stojący obok nich Snape przyglądał im się uważnie.
- Jesteście tego pewni? - Harry przeczesał ręką i tak już zmierzwione włosy.
- Niestety. Mapa Huncwotów działa bez zarzutu, sam możesz sprawdzić. - Przesunęli w jego kierunku pergamin. Potter pochylił się i przyjrzał mu uważnie. Rzeczywiście, na mapie oznaczone zostały wszystkie korytarze, sale, gabinety i przejścia, a o niektórych on sam nie miał najmniejszego pojęcia. Widać na niej było również kilka kropek podpisanych ich nazwiskami, które zebrały się w jednym miejscu oznaczonym jako „komnaty dyrektora szkoły”. Można było dostrzec też ogród, zejście na plażę oraz główną bramę wyjściową. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele opuścili już mury zamku. W tej chwili byli jedynymi ludźmi, którzy tu pozostali. Jedynymi, gdyż na całym tym rozległym obszarze nie widać było śladu Samuela.
- Czy to jest to, o czym myślę, panie Potter? - Brew Snape'a uniosła się do góry.
- Tak, to Mapa Huncwotów. - Harry spojrzał na byłego profesora, oczekując zgryźliwej uwagi. Snape posiadał pamięć absolutną i nigdy nie odpuszczał. Nawet po latach.
- Przydatna rzecz. - Ku jego zaskoczeniu, mężczyzna skinął głową. - Niestety, według niej Samuel znajduje się obecnie poza granicami szkoły. - Podszedł do kominka i splatając ręce na piersi, zapatrzył się w płomienie. - Musimy założyć, że sprawcą porwania był nie kto inny jak Lucjusz.
- Czyli też pan sądzi, że chodzi o porwanie. - Ron spojrzał na niego z namysłem.
- Musimy się z tym liczyć. Według mnie, jest to najbardziej prawdopodobny powód zniknięcia chłopca.
- Co Malfoy z nim zrobi? - W głosie Pottera słychać było napięcie.
- A skąd, do diabła, mam wiedzieć? Mogę tylko podejrzewać! Ale to wyłącznie przypuszczenia. Skoro go porwał, to pewnie nie po to, by patrzeć mu w oczy! Do czegoś mu on potrzebny. W innych okolicznościach mógłbym myśleć, że Lucjusz potrzebuje informacji, a wtedy los chłopca byłby przesądzony, bo prawda jest taka, że Malfoy zawsze lubił bawić się swymi ofiarami. I do tego preferował długie i wyrafinowane tortury, których efekt był za każdym razem taki sam. Chyba nie muszę mówić, jaki? - Odwrócił się i spojrzał na pobladłe twarze czwórki młodych ludzi. - Jednakże… - zawiesił na chwilę głos i potarł palcem garb na swoim wydatnym nosie. - Samuel to jego syn, nie będzie go torturował. Poza tym, szczerze wątpię, żeby chodziło o uzyskanie od chłopca informacji. - Snape pomasował czoło.
- Jaką mamy pewność, że Samuel nadal żyje? - Harry odsunął energicznie mapę i spojrzał na Mistrza Eliksirów. - Może Malfoy już go zabił. Jest zbiegiem, wie, że władze go poszukują, a teraz jeszcze my siedzimy mu na karku.
- Gdyby chciał go zabić, po co by go porywał? - Snape był zirytowany. - Myśl, Potter!
- A skąd mam wiedzieć, co siedzi w głowie takiego szaleńca? - wrzasnął wściekły Harry. - Może chciał to zrobić w spokoju, rozkoszując się zemstą!
- Może i tak! Jednak w takim przypadku równie dobrze możemy usiąść i uznać, że wszystko stracone.
- Możemy się też zemścić! Jeżeli zabił Samuela, to ja… - Harry zacisnął pięści i odwrócił się tyłem do wszystkich, ukrywając twarz.
- Co pan, panie Potter? Rzuci się za nim w pościg? Dopadnie go i zabije, czy odda władzom? Ile go już szukacie? Pół roku! Przez sześć miesięcy nie udało wam się wpaść na jego trop! Co pana skłania do myślenia, że akurat teraz wam się uda?
- Przestańcie wrzeszczeć, czuję się, jakbym wrócił do Hogwartu. - Ron spojrzał na nich niecierpliwie. - Powiedział pan, że Lucjusz mógł nie zabić Samuela od razu. Jeżeli odroczył wyrok, to musiał mieć jakiś powód. - Weasley najwyraźniej zapomniał, że był nauczycielem i na powrót wcielił się w aurora. - Czy coś przychodzi panu do głowy, cokolwiek na czym moglibyśmy się skupić? Mówił pan, że ma pan pewne przypuszczenia. Jakie?
- Owszem, mam przypuszczenia. - Snape zacisnął usta i z cichym szelestem czarnych szat usiadł na fotelu. - Samuel może odgrywać rolę karty przetargowej.
- Nie rozumiem. - Harry spojrzał na niego zaskoczony. - Co Malfoy miałby uzyskać, porywając chłopca?
- Pana, panie Potter. - Mistrz Eliksirów spojrzał na niego przenikliwie. - A dokładniej pańską głowę.
- Draco miałby mnie… - Potter pobladł lekko.
- Dokładnie.
- Draco… on by tego nie zrobił. - Spojrzał niepewnie na twarze swych towarzyszy. - Nie zrobiłby, prawda?
- Harry… - Ron przygryzł wargę i spuścił głowę, unikając jego wzroku.
- On nie może! - powtórzył niecierpliwie Harry. - Magia mu na to nie pozwoli!
- Teoretycznie nie może - zgodził się Severus. - Praktycznie nie musi tego zrobić własnoręcznie.
- Nie… nie wierzę, że Lucjusz…- Harry zacisnął palce na krawędzi stolika. - Merlinie, moje życie za życie Samuela… Wierzy pan, że Malfoy naprawdę może tego zażądać?
- Ja w nic nie wierzę. Chcieliście, abym powiedział, czym może kierować się Lucjusz, przedstawiłem tylko moje podejrzenia.
- Ja albo Sam… To proste, prawda?
- Nie! To nie jest proste! - Snape warknął na niego rozeźlony. - Niech pan na chwilę odłoży swoją gryfońskość i nie podkłada od razu głowy pod topór. To tylko moje spekulacje, a Draco nigdy by się na to nie zgodził. Ponadto nic nie wiem o tym, aby mój chrześniak dostał jakiekolwiek ultimatum. Proszę więc wziąć się w garść i schować swą heroiczną bohaterskość do kieszeni. To żenujące, że od razu zgodziłby się pan na taką ewentualność.
- Nie powiedziałem, że się godzę. - Harry spojrzał na niego nienawistnie. - Jednak, jeżeli istniałaby szansa…
- W dalszym ciągu to tylko spekulacje.
- Najgorsze jest to, że siedzimy tutaj i niczego nie możemy zrobić. Przeszukaliśmy wszystko i tak naprawdę nie wiadomo, w którą stronę mamy się obrócić. Nienawidzę takiej bezczynności. - Ron, pomimo panującego w komnacie upału, mocniej owinął się szatą. - Gdyby istniało cokolwiek… jakikolwiek ślad, którego moglibyśmy się chwycić i za nim podążyć, jakaś nić…
- Nić… - Harry zmarszczył czoło, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Co? - Fred i George poderwali głowy znad mapy i spojrzeli na niego badawczo.
- Nie, nic… - Ramiona Pottera obwisły. - Mam wrażenie, że coś mi umyka, coś istotnego. Kurwa mać, nienawidzę takiego uczucia!
- Język, panie Potter!
- Och, zamknij się Snape. - Harry opadł bezsilnie na fotel i pogrążył się w myślach. Merlinie, już dawno nie był równie przerażony. Ostatnio tak się bał za czasów wojny, gdy kolejne bliskie mu osoby ginęły, a on był bezsilny wobec ogromu przemocy, która wokół panowała. Bezradność budziła w nim agresję, wolał działać, stać oko w oko z wrogiem, niż siedzieć z dala i zamartwiać się, nie mogąc nic zrobić.
Samuel. Mały i wesoły chłopiec, który całe życie spędził na ukrywaniu się. Urodzony w nienawiści i przeznaczony do bycia marionetką w rękach Voldemorta. Czy nie dość już wycierpiał? Dlaczego to musiało dotknąć właśnie jego?! Harry westchnął cicho i mimowolnie rozluźnił palce, które do tej pory zaciskał w pięści. Czy on naprawdę za dużo wymagał? Chciał zwyczajnej, spokojnej rodziny i wydawało mu się, że taką stworzył. Miał Draco i Sama, z którymi czuł się wreszcie szczęśliwy. Po prawie roku małżeństwa wierzył, że to naprawdę miało sens, że wreszcie trafił tam, gdzie powinien. Stali się najbardziej bliskimi mu ludźmi i nie potrafił wyobrazić sobie życia bez nich.
Merlinie! Czy Draco byłby w stanie wydać go ojcu w zamian za Samuela? A jeżeli nawet nie, to czy on sam nie powinien wbrew słowom Snape'a uratować chłopca kosztem samego siebie? Co powinien zrobić, jeżeli Lucjusz naprawdę zażąda takiej ofiary?
Głośny trzask w kominku sprawił, że poderwał się z miejsca.
- I co? - zapytał, widząc wychodzącego z płomieni Draco.
- Gówno. Cholerne, śmierdzące gówno, jak całe to piekielne ministerstwo i jego niekompetentni pracownicy! - Draco wyglądał, jak gdyby wrócił właśnie z pola walki. Jego szata była pomięta z przodu, jakby z kimś się szarpał, a włosy rozwichrzone od wielokrotnego przeczesywania ich w zdenerwowaniu.
- Kulturalne…
- Pieprzę kulturę. - Malfoy spojrzał zimno na Snape'a.
- … zachowanie, pozwala nam zachować godność w każdej sytuacji - dokończył mężczyzna spokojnie. - Czego dowiedziałeś się w ministerstwie?
- Niczego, czego nie wiedziałbym wcześniej. To niewiarygodni imbecyle, których ktoś zupełnie przypadkowo posadził na stołkach i kazał im udawać, że myślą. Nie zrobili dotąd nic, zupełnie nic! Wysłano oczywiście aurorów na poszukiwania, ale tak naprawdę tylko po to, żeby mogli potem powiedzieć, że nie siedzieli z założonymi rękami! - Draco wściekle przemierzał komnatę, furkocząc szatą. - Aportowałem się do dworu, jednak nie zastałem matki, a skrzaty twierdzą, że wyjechała ze starą Parkinson do Szwajcarii. Byłem chyba w każdej naszej posiadłości i nic, zupełnie nic. Nie, żebym był zaskoczony, w końcu od miesięcy wszystkie są obserwowane przez moich ludzi.
- Czy dostałeś jakąś wiadomość? Porywacze zażądali czegoś? - Harry spojrzał na niego niespokojnie.
- Oczywiście, że nie. Gdybym dostał jakikolwiek list, sądzisz, że stałbym tu teraz? Zrobiłbym absolutnie wszystko, aby ratować Sama. Merlinie, zapłaciłbym każdego galeona z mojej cholernej skrytki. Ogołociłbym Gringotta z ostatniego knuta! Poświęciłbym…
- Co byś poświęcił, Draco? - Harry przyglądał mu się uważnie. Czy jego mąż byłby zdolny wydać go Lucjuszowi, gdyby ten tego zażądał?
- O co ci chodzi, Harry? Wiesz, że nic się dla mnie w tej chwili nie liczy poza Samuelem. To mój brat do cholery! - Malfoy po raz enty tego dnia potargał swoje przydługie, platynowe włosy. - Kiedy pomyślę, że on… Merlinie, gołymi rękami zabiłbym tego, kto śmiał dotknąć go palcem. Dziękowałby bogom za istnienie Avady, kiedy bym z nim skończył.
- Rozumiem. - Gryfon wolno skinął głową.
- A ja nie rozumiem - Snape spojrzał na Harry'ego z naganą - jak w ogóle może pan dopuszczać do siebie takie podejrzenia. Jest pan ślepym głupcem. Nie, żeby to było coś nowego.
- Skoro to dla ciebie żadna nowość, to po co w ogóle się odzywasz? - Harry warknął zirytowany. Nerwy puszczały mu powoli z obawy o życie Samuela, a stary nietoperz jedyne co potrafił, to irytować go jeszcze bardziej.
- Milczę, dopóki pańska ignorancja nie dotyczy mnie lub mojej rodziny. - Mistrz Eliksirów spojrzał na niego wrogo.
- O co wam do cholery chodzi? - Draco obrzucił ich wściekłym spojrzeniem. - To nie czas na awantury. Jeżeli coś wiecie, to może łaskawie powiecie to głośno!
- Profesor podejrzewa, że twój ojciec może potraktować Samuela jako kartę przetargową. Jego życie za życie Harry'ego. - Ron westchnął, patrząc na Draco ponuro.
- Co?! - Do tej pory taka myśl nie zaświtała w głowie Malfoya, jednak kiedy Weasley to powiedział… Spojrzał na Pottera, a w jego wzroku na moment pojawił się ból i Harry pomyślał, że Draco wygląda na ogromnie zranionego.
- To nie tak. - Uniósł ręce w obronnym geście. - Nie podejrzewam cię! Zapytałem po prostu z ciekawości. Gdyby tak było, to ja… - Jęknął i uciekł wzrokiem w bok, chcąc uniknąć tego wyrzutu, który widział na twarzy Draco. - Po prostu… Samuel to jeszcze dziecko. Zrobiłbym wszystko, żeby wrócił cały i zdrowy.
- Czyś ty kompletnie zwariował?! - Malfoy podszedł do niego i pchnął go tak, że Potter zatoczył się na ścianę. - Sądziłeś, że oddałbym cię w ręce Lucjusza? Takie masz o mnie zdanie? Po tym wszystkim? Po tych miesiącach… Szlag… - Potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Tak mało mi ufasz?
- Mówiłem, że to nie tak! - Harry potarł palcami czoło. - Biorę jednak pod uwagę wszystkie opcje.
- I co? Gotów byłbyś się poświęcić? Bohater do końca? Zapomnij! Zapomnij o tym, ty cholerny Gryfonie! Nie ma mowy! Nikt! Rozumiesz? Nikt nie będzie mnie szantażował! Nawet mój przeklęty ojciec! Odnajdziemy Samuela i jeżeli ktoś przy tym zginie, to będzie to Lucjusz i jego piekielna banda wyznawców! Nie Sam! Nie ja! Nie ty, do jasnej cholery! Nie dam mu po raz kolejny zniszczyć mojego życia! Nie wpędzi mnie znowu w poczucie winy! Nie będzie miał tej satysfakcji! - Cała energia i złość nagle ulotniły się z Draco. Opuścił bezradnie ręce. - Myślałem, że mi ufasz. Myślałem, że…
- Ufam ci, Draco… - Harry zrobił krok do przodu i objął mężczyznę mocno, przytulając go do siebie. - Ufam ci jak nikomu innemu, ale boję się… po prostu się boję. Nienawidzę bezradności, poczucia, że wszystko wymyka mi się z rąk. Ty i Samuel jesteście moją rodziną, jesteście dla mnie najważniejsi i przeraża mnie myśl, że ktoś chce to zniszczyć.
- Wszyscy się boimy. - Fred podniósł się z krzesła. - Pójdziemy jeszcze raz do ogrodu, gdzie ostatnio widziano Samuela i rozejrzymy się ponownie.
- Przynajmniej na coś się przydamy. - George ruszył jego śladem. - Jak na razie tylko się bezowocnie obijaliśmy.
- Nieprawda! Przekształciliście mapę. - Harry posłał im mizerny uśmiech ponad ramieniem Draco. - Zrobiliście kawał naprawdę dobrej roboty.
- Wiesz… przy bohaterskim wybrańcu…
- Dwóch superszpiegach…
- I wspaniałym aurorze Ronaldzie... - Ron zaczerwienił się i spojrzał na braci ze złością.
- Człowiek czuje się taki malutki.
- Bezradny.
- Niedowartościowany.
- Jak pył na ziemi.
- Mrówka między podeszwą a obcasem.
- Pchła…
- Zrozumieliśmy! - Ron podszedł do nich szybkim krokiem i wypchnął ich przez dziurę w odsuniętym obrazie. Z korytarza dobiegło ich jeszcze mamrotanie Freda: „Mrówka między podeszwą a obcasem, nie czuje się niedowartościowana głupku, czuje się jak głowa pomiędzy pieńkiem a toporkiem”.
- Idźcie szukać. Jak coś znajdziecie, to od razu dajcie znać! - Najmłodszy z braci spojrzał na Harry'ego zbolałym wzrokiem. W tej chwili żałował, że nie ma pod ręką drzwi, którymi mógłby trzasnąć. - Przepraszam. Oni po prostu nigdy nie wiedzą, jak się zachować.
- Myślę, że wręcz przeciwnie. - Potter pokręcił głową. - Są jak światło w mroku. Sprawiają, że na moment możemy zapomnieć i po prostu się uśmiechnąć. Nawet przez łzy. To dar. Masz wspaniałych braci.
- Tak, coś w tym jest. - Ron westchnął i oparł się o ścianę. - Co teraz zrobimy?
- Czekamy. Nie ma sensu biegać w kółko, kiedy nie wiadomo, w którą stronę się udać. Najgorsze, co moglibyśmy zrobić, to poddać się panice i gonić bez celu, marnując energię. Aurorzy już przeszukują okolicę, daliśmy też ogłoszenie do „Proroka” o zaginięciu chłopca. Draco sprawdził wszystkie potencjalne, znane nam miejsca pobytu Lucjusza. Ale on może być po prostu wszędzie…
- I nigdzie. - Draco odsunął się niechętnie od Harry'ego i usiadł na kanapie, zmęczony, pociągając mężczyznę za sobą.
Snape przez chwilę mierzył ich uważnym spojrzeniem, jakby szukał czegoś istotnego. Przyglądał się bladej i zestresowanej twarzy Draco, tak dalekiej od zwykłej maski, za którą ukrywał swoje uczucia. Chłopak wyraźnie szukał ciepła i otuchy w ramionach Pottera, który patrzył na niego ze zmartwieniem i niepokojem, opiekuńczo obejmując jego ramiona. Jego oblicze było ściągnięte troską i strachem, a w lekko zaszklonych oczach błyszczała czułość i ciepło. Mistrz Eliksirów po raz kolejny tego dnia potarł swój nos i odetchnął głęboko. Zachowywali się jak zwyczajna rodzina, na którą spadło nieszczęście. Pełna smutku, żalu i skrzętnie skrywanych łez. Szukali u siebie pocieszenia, zrozumienia i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Severus wstał i otworzył usta mając zamiar coś powiedzieć, po czym odchrząknął, jakby coś utkwiło mu w gardle.
- Pójdę do siebie i przygotuję niezbędne eliksiry. - Skinął im głową, po czym ruszył w kierunku obrazu, po drodze bezceremonialnie chwytając Rona za łokieć. - Pan, panie Weasley, pójdzie ze mną.
- Po co? - Rudzielec spojrzał na niego przerażonym wzrokiem.
Snape westchnął i pokręcił głową.
- Zupełny brak empatii - mruknął cicho. - Większość eliksirów leczniczych znajduje się w osobnym składziku. Pozwoli pan, że ja będę myślał, a pan dźwigał.
- Och. - Ron wyswobodził z uścisku swą rękę, po czym ruszył za mężczyzną. - Myślę, że potrzebne będę nam eliksiry przeciwkrwotoczne, postcruciatusowe, uspokajające…
- Niech się pan zamknie - syknął Snape, zatrzymując się i przepuszczając go przodem, po czym wypchnął go z komnaty. Gdy obraz zasunął się za nimi, ruszył szybko w kierunku lochów. - Teraz może pan wymieniać dalej, jeżeli koniecznie pan musi, oczywiście.
***
- Co teraz? - Zmęczony głos Draco przerwał panującą w komnacie ciszę. Zniknął arogancki mężczyzna, a zastąpił go zdesperowany i zmartwiony człowiek. - Siedzimy tutaj i nic nie robimy, kiedy on… - Jego głos się załamał, a ciałem wstrząsnął lekki dreszcz.
- Znajdziemy go. - Harry pomimo paniki, którą sam odczuwał, postanowił być twardy. Widok zupełnie bezbronnego i obnażonego uczuciowo Draco, poruszył go bardziej niż cokolwiek innego. - Znajdziemy i zabierzemy do domu.
- Do domu. - Malfoy przytaknął cicho, po czym oparł głowę na jego ramieniu. - Tyle lat go chroniłem, ukrywałem przed światem. Sądziłem, że zrobiłem wszystko, aby zapewnić mu bezpieczeństwo.
- Zrobiłeś. Nie wolno ci myśleć inaczej. Jesteś najlepszym bratem, jakiego mógłby sobie wymarzyć. - Potter przesunął palcami po tak niezwyczajnie splątanych włosach męża.
- Chciałem być inny niż mój ojciec - ciągnął Draco, jakby nie słyszał jego słów. - Myślałem, że jeżeli nie będę aż tak wymagający, restrykcyjny… jeżeli dam mu tyle uczuć, ile tylko mogę, to wszystko będzie dobrze. To takie niemalfoyowskie.
- To po prostu ludzkie. - Harry wsunął nos w miękkie kosmyki.
- Może powinienem być bardziej stanowczy, nie pozwalać mu wychodzić. Gdybym bardziej zwracał na niego uwagę, nie pozwolił mu opuszczać mieszkania bez ochrony, nie…
- To nie twoja wina! - Potter odsunął się trochę i ujął twarz mężczyzny w dłonie, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy. - Zrobiłeś dla niego wszystko, co najlepsze! Sądzisz, że byłby szczęśliwy zamknięty w swoich komnatach? Że cieszyłby się, gdybyś zawsze wychodził razem z nim, ograniczając jego kontakty z innymi uczniami? To dziecko, nie więzień. Potrzebował tego. Dałeś mu miłość, czułość… poświęciłeś wszystko, aby ta szkoła stała się jego azylem.
- Najwyraźniej to nie wystarczyło. - Draco zamrugał gwałtownie i szarpnął się, chcąc wyrwać twarz i ukryć własną słabość.
- Zrobiłeś dla niego więcej niż ktokolwiek inny. Nie wolno ci się obwiniać. - Harry przysunął się bliżej i obwiódł kciukiem miękką linię ust Malfoya. - To nie czas na zadręczanie się wątpliwościami. Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze, ale zrobimy co w naszej mocy, aby tak było. Razem. I, do cholery, to ten, kto odważył się stanąć nam na drodze, powinien się bać. - Pochylił się i pocałował go mocno, jakby dla przypieczętowania swych słów.
- Jeżeli mówisz to tylko dlatego, że wydaje ci się, iż chciałbym to usłyszeć, to zupełnie mnie nie znasz. - Draco oderwał się od niego i spojrzał mu przenikliwie w oczy. - Nie potrzebuję pocieszenia, tylko prawdy.
- Czy kiedykolwiek cię okłamałem? Nigdy! I nie zamierzam robić tego teraz. - Głos Pottera był miękki, ale nie słychać w nim było wahania. - Na Merlina, wiesz, że kocham Samuela, a ty… nikt nigdy nie był dla mnie tak ważny. - W twarzy Harry'ego odbijały się emocje, a jego oczy patrzyły z czułością i… Malfoy sapnął, gdy dostrzegł w nich nieme wyznanie. - Jesteś… ja…
- Nie mów tego. - Odsunął się i wstał z kanapy. - Jeszcze nie teraz.
- Dlaczego? - Potter poderwał się i podszedł do niego, łapiąc za ramiona i obracając w swoim kierunku. - Dlaczego nie teraz? Sądzisz, że uczucia nieubrane w słowa znikną?
- Proszę. - Draco spojrzał na niego desperacko. - Nie teraz.
- Przepraszam. - Harry zreflektował się i odsunął od niego. - Nie chciałem się narzucać. Rozumiem, że ty nie…
- Nie! Zupełnie mnie nie zrozumiałeś. - Zamilkł na moment, gdy w oczach Pottera ujrzał nieskrywaną niczym nadzieję. - Ja… Zanim cokolwiek… sobie wyznamy, musimy porozmawiać. Są rzeczy, o których nie wiesz. Rzeczy, które zrobiłem na wojnie.
- Masz rację, nie rozumiem. - Potter wyglądał teraz tak niewinnie, że Draco ledwo oparł się szaleńczemu wręcz pragnieniu, by wreszcie wyznać mu wszystko. - Wszyscy robiliśmy rzeczy, z których niekoniecznie musimy być dumni. Liczyły się efekty…
- Ja posunąłem się o krok dalej. Zrobiłem coś ostatecznego, coś… - Malfoy chwycił go za rękę, na której zacisnął swoje lodowato zimne palce. - Obiecuję, że powiem ci wszystko. Kiedy to się skończy, porozmawiamy i jeżeli nadal będziesz chciał mi coś wyznać, będę na to czekał.
- Będziesz tego chciał?
- Tak.
- To zabawne. - Harry uśmiechnął się smutno. - Właściwie wszystko jest jasne. Ty wiesz i ja wiem, a zachowujemy się jak w tanim, mugolskim melodramacie, które tak namiętnie oglądała moja ciotka.
- Czy one miały dobre zakończenia? - Draco przekrzywił głowę i odwzajemnił uśmiech.
- Przeważnie, chociaż zanim to nastąpiło, wylewano w nich morze łez i uciekano od jednoznacznych odpowiedzi.
- Bez obaw, Harry, nie mam zamiaru moczyć ci koszuli łzami. - Malfoy puścił jego rękę i poprawił swoje zmięte szaty. - Chodźmy do pokoju Samuela, rozejrzymy się tam jeszcze raz. Może coś przeoczyliśmy.
- Dobrze. - Potter skinął głową i ruszył za nim.
W głowie kłębiły mu się tysiące pytań. Co Draco chciał mu powiedzieć? Co ukrywał? Najwyraźniej obaj czuli samo, jednak Malfoy bał się głośno o tym mówić. To, że on sam kocha tego irytującego drania, zrozumiał jakiś czas temu, jednak milczał, nie chcąc narzucać się ze swoim uczuciem. Ale teraz, kiedy właściwie wszystko było jasne, gdy Draco praktycznie przyznał, że odwzajemnia… Dlaczego same słowa tak bardzo go przerażały? Stłumił jęk cisnący mu się na usta i wszedł za nim do pokoju Samuela. Musiał odsunąć od siebie wszystkie wątpliwości i znaki zapytania i skupić się na odnalezieniu chłopca. To było priorytetem. Przyjrzał się rozrzuconym zabawkom oraz puzzlom, do połowy ułożonym na blacie biurka. Przesunął po nich palcem. Samuel musiał wrócić, aby ułożyć je do końca.
- Niczego nie brakuje. - Draco właśnie przeglądał szafę chłopca. - Wszystko jest na swoim miejscu. - Z półki wyciągnął książkę „Najdziwniejsze magiczne zwierzęta świata". Harry ściągnął brwi, próbując się skupić, znowu coś mu umykało i nie mógł tego złapać. Niesamowicie go to irytowało. - Powiedział, że to były jego najlepsze święta. Nawet pomimo tego, co się wówczas stało. - Smukłe palce Malfoya delikatnie pieściły kolorową okładkę.
- Miał rację. Były najpiękniejsze. - Potter zgadzał się z chłopcem całym sercem.
- Tak bardzo cieszył się z prezentów.
- Tak… - Harry przebiegł wzrokiem po książce, po czym skupił się na puzzlach. - Dostał ich wiele… - Nerwowo podszedł do kufra z zabawkami i otworzył go, przerzucając jego zawartość. Joe! Joe powiedział, że… - Draco… - mruknął nieswoim głosem. - Musimy jeszcze raz przeszukać ogród.