XLIV
Magiczne pochodnie rzucały migotliwe cienie na wnętrze pracowni eliksirów. Snape zmniejszył ogień pod przejrzystym kociołkiem. Szkło, z którego naczynie zostało wykonane, hartowane było za pomocą smoczego oddechu, co skutecznie chroniło je przed uszkodzeniami, które zdarzały się, gdy niezwykle żrące substancje uszkadzały cynowe lub żeliwne denka. Te drogie kotły posiadały jeszcze dwie, szczególnie ważne dla mistrza eliksirów, zalety. Pierwszą było to, że nigdy nie wchodziły w reakcję ze znajdującymi się w nich ingrediencjami, pozostawiając wyjątkowo delikatne eliksiry idealnie czystymi, drugą - równie ważną - okazała się możliwość obserwowania procesu zmian zachodzących podczas warzenia. Na pewnym etapie nawet niewielka różnica w zabarwieniu była niezwykle istotna i mogła wpłynąć na jakość przygotowywanego ekstraktu. Zdarzało się, że dla doświadczonego warzyciela z pozoru niewielkie odbarwienie już na początku stawało się wskazówką, iż dalsze działania nie mają najmniejszego sensu, gdyż mikstura nie osiągnie pożądanego stanu. Pozwalało to zaoszczędzić czas i niekiedy bardzo drogie składniki, które miały być dołożone w dalszym procesie warzenia.
Snape pochylił się i uważnie przyjrzał intensywnie szafirowej barwie bulgoczącej na dnie kotła substancji, na której powierzchni połyskiwały opiłki barwy srebra wytrącane w wyniku gotowania. Usatysfakcjonowany, wyprostował się i odwrócił w kierunku stołu. Oparł dłonie na blacie i wbił wzrok w przedmiot znajdujący się pomiędzy nimi.
Na czystym, niebarwionym płótnie leżała alrauna. Korzeń, którego zdobycie kosztowało go wyprawę w najbardziej zakazane rejony Skandynawii, o czym żaden z mieszkańców zamku nie miał najmniejszego pojęcia. W odróżnieniu od hodowanych w szklarni przez Longbottoma mandragor alrauna była prawdziwym, czarnomagicznym korzeniem, jednym z najtrudniej dostępnych na rynku. Pośród niedoświadczonych czarodziei krążyły legendy, że ziele to wyrastało tylko i wyłącznie z nasienia wisielca, a wyrywało się je przy pomocy czarnego psa, któremu korzeń przywiązywano do ogona. Krzyk alrauny naprawdę zabijał, a poświęcenie zwierzęcia było tylko dodatkową ofiarą, która wzmacniała jej magiczne właściwości. Legenda głosiła, że ta niebezpieczna roślina była pierwowzorem człowieka. Stworzona na ziemiach Edenu, uznana została za nieudany eksperyment Boga i wyrzucona poza jego rajskie ogrody. Potężni mistrzowie eliksirów nie wierzyli co prawda w tę historię, jednak zarówno sam proces jej wyrastania, jak i zbioru był faktem i dlatego jej cena była tak wygórowana.
Severus sięgnął po rękawiczki ze smoczej skóry wyłożone miękką, czarną podszewką i ostrożnie wsunął je na dłonie. Z drewnianego stojaka umieszczonego po swojej lewej stronie wyjął srebrny, zakrzywiony niczym orli dziób nożyk i ostrożnie przyłożył go do kończyn korzenia, który jak żaden inny swym kształtem przypominał człowieka. Na jego twarzy odmalowało się skupienie, po czym dotąd zaciśnięte usta rozchyliły się i Snape zaczął odcinać małe, idealnie odmierzone kawałeczki, szepcząc inkantację, której tekst znajdował się w oprawionej w skórę księdze spoczywającej przed nim na specjalnej podpórce. Stopy, dłonie, głowa. Pięć kawałków szerokości około trzech milimetrów zostało odłożone na szklaną paterę. Snape dokładnie wytarł ostrze i na powrót zawinął korzeń w płótno, po czym schował go do okutej metalem skrzyneczki.
Do złotego moździerza wrzucił owoce dendery, przez laików zwanej też ciernistym jabłkiem lub diabelskim zielem. Kiedy kolczaste owoce puściły sok, dodał liście potoslinu, stulichy, a na koniec nasiona naparstnicy. Każdy ze składników należał do ziół śmiertelnie trujących i samo obcowanie z nimi było niebezpieczne. Przez chwilę ucierał je, aż z końcówki tłuczka zaczął spływać gęsty, ostro pachnący syrop. Szerokim mankietem rękawa otarł pot skraplający mu się na czole i za pomocą drewnianej pęsety wziął z patery drobne skrawki alrauny. Po chwili zapach ucieranych ingrediencji zmienił się na ostry i mocno gryzący. Trzymając moździerz przed sobą na wyciągnięcie ręki, przelał jego zawartość do wywaru znajdującego się w kotle. Szafirowy płyn zapienił się wściekle i po chwili jego piękna barwa zmieniła kolor na gołębi błękit. Snape odetchnął z ulgą i zamieszał pięć razy w lewo, po czym wyłączył palnik. Jeszcze raz zajrzał do księgi spoczywającej na stole, upewniając się, że wszystko zrobił dobrze, po czym ruszył w kierunku kominka.
…..
- Harry, obudź się. - Ktoś potrząsnął jego ramieniem, przerywając mu krótki, wypełniony koszmarami sen.
- Co? - Rozejrzał się nieprzytomnie, zatrzymując rozbiegane spojrzenie na pochylającym się nad nim Ronem. Tuż obok stała Hermiona i przyglądała mu się niespokojnie.
- Ty nam powiedz, jęczałeś jak potępieniec. - Weasley obrzucił go zmartwionym spojrzeniem.
- Widocznie coś mi się śniło. - Potargał zmierzwione włosy i wyprostował się na krześle, aż coś strzeliło mu w plecach.
- Dostaniesz jakiegoś skrzywienia od spania w tej pozycji. - Hermiona odsunęła leżącą przed nim książkę i postawiła na stoliku kubek z gorącą herbatą. - Wołałeś go.
- Kogo? - Uciekł spojrzeniem w bok.
- Przecież wiesz - westchnęła i usiadła w fotelu obok.
- Nie pamiętam tych snów. - Uniósł kubek i ostrożnie upił łyk parującego napoju. - Budzę się przerażony, ale nie wiem, czego tak bardzo się boję. To chore. - Odstawił naczynie, rozpryskując kilka kropel na blat. - Wiem, że Draco tam jest, ale nie wiem, gdzie to „tam" się znajduje, nie mam też pojęcia, jak „tam" trafił i nie wiem, jak to „tam" wygląda. Czy to, co mówię, ma jakikolwiek sens? - Spojrzał na przyjaciół pytająco.
- Sorry, stary, ale dla mnie nie ma żadnego, poza tym, że śni ci się Malfoy i jest strasznie. - Ron pokręcił głową, przybierając minę w stylu „przepraszam, że jestem idiotą".
- Wybacz, Harry, ale też niewiele z tego zrozumiałam. - Hermiona bezradnie rozłożyła ręce. - Być może po prostu jesteś przemęczony. Od dwóch tygodni nie wyspałeś się porządnie. Nie pomożesz mu, jak w końcu sam się rozłożysz.
- Nie mam czasu na odpoczynek. Ciało Draco weszło w drugą fazę, pół nocy zmieniałem mu okłady. - Podparł brodę na dłoni i wbił wzrok w przeciwległą ścianę. - To przerażający widok… normalnie człowiek, kiedy ma gorączkę, rzuca się, jęczy, skopuje kołdrę… wiecie, po prostu jest niespokojny, a on… on tylko leży, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jego skóra jest rozpalona, włosy posklejane potem, a on nawet nie drgnie… W pewnym momencie miałem ochotę go uderzyć, tak po prostu mu przywalić albo uszczypnąć, sprawić ból, cokolwiek, aby wywołać reakcję. Jak to o mnie świadczy?
- Jesteś zdesperowany i zmęczony. Nie możesz oceniać się tak surowo. Każdy z nas w pewnym momencie załamałby się i zrobił coś głupiego. - Hermiona nakryła ręką dłoń Harry'ego i zacisnęła na niej palce. - To twój mąż i chcesz dla niego jak najlepiej.
- Miona ma rację, odpuść na chwilę. Rozumiem, że przyzwyczaiłeś się do niego, łączy was magia i…
- Nie! - Harry wyrwał rękę z uścisku Hermiony. - Nie rozumiecie! To nie ma nic wspólnego z tym, że on jest moim mężem, nie chodzi o magię, synergię czy inne więzy! Do cholery z tym wszystkim! Chodzi o Draco, cały czas tylko o niego! Nie mogę go stracić, nie wyobrażam sobie, że mógłby tak po prostu zniknąć, odejść z mojego życia! Kocham go… - dodał ciszej.
- Och, Harry… - Hermiona objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło się jej zimno. - Tak mi przykro.
- Przykro ci, bo zakochałem się w Malfoyu? To takie straszne? - Spojrzał na nią ze złością.
- Nie, stary, przykro jej, bo to musi być dla ciebie cholernie bolesne. - Weasley niezręcznie poklepał go po plecach. - Chyba nie sądzisz, że nadal uważamy Draco za zło konieczne.
- Wiem, przepraszam, ostatnio stałem się strasznie drażliwy.
- Też bym był, gdyby ktoś, kogo kocham, stał jedną nogą nad grobem. - Ron z zakłopotaniem potargał swoje zmierzwione włosy.
- Ron! - Hermiona popatrzyła nie go ze złością. - Jak możesz…
- Daj spokój. - Harry odchylił głowę do tyłu i powiódł wzrokiem po łukowatym sklepieniu komnaty. - On ma rację. Zaczynam myśleć, że ostatnie dni żyłem złudzeniami. Może Snape ma rację, nie ma rozwiązania, nie ma ratunku, a tylko ja nie chcę się poddać i przedłużam jego agonię. - Wstał i odsunął krzesło, wychodząc zza zawalonego księgami stołu. - Pójdę do niego.
W milczeniu obserwowali, jak — powłócząc nogami — odchodzi w kierunku sypialni. Opuszczone ramiona, dłonie wsunięte głęboko w kieszenie spodni. Cała jego postawa świadczyła o tym, że jest o krok od poddania się. Człowiek, który przegrał. Człowiek pozbawiony celu. Hermiona skuliła się na fotelu, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami.
- Dlaczego to zawsze musi uderzać w Harry'ego? - szepnęła bardziej do siebie niż do siedzącego obok Rona. - Żałosne dzieciństwo, dorastanie w ciągłym zagrożeniu, świadomość spoczywającego na jego barkach obowiązku zabicia Voldemorta… Tak wiele osób, które kochał, odeszło.
- Wszyscy kogoś straciliśmy, to nie nasza wina, że dorastaliśmy w popieprzonych czasach.
- Wiem, po prostu… naprawdę cieszyłam się, że wreszcie znalazł swoje miejsce. Ten zamek, nauczanie… wydawało mi się, że w końcu osiągnął to, czego pragnął, że w końcu się spełnia. Z Draco też wszystko się ułożyło. Przez ostatnie miesiące był naprawdę szczęśliwy. Nawet widmo ukrywającego się gdzieś tam Lucjusza nie wprawiało go w jakieś większe przerażenie. Miał Draco, Samuela, tę szkołę, nas obok siebie i… Harry promieniał, Ron. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak bardzo zrelaksowanego, tak pełnego blasku. A teraz… - Pociągnęła nosem. - Teraz wygląda, jakby ten płomień ktoś zdmuchnął.
- Harry jest silny, poradzi sobie. - Ron spojrzał na nią niepewnie.
- Nie wiem, mam wrażenie, że go to przerosło. Nigdy dotąd nie był w sytuacji, gdy mógł stracić kogoś tak dla niego ważnego.
- No… a Syriusz?
- Och, oczywiście, że kochał Syriusza, ale to nie to samo. - Pokręciła głową i podniosła się z fotela, zajmując miejsce, gdzie wcześniej siedział Harry. - Poczytam jeszcze, ty zajmij się może Samem i Joe, nie możemy zapominać, że oni też cierpią.
- Uhm… może zabrałbym ich na wycieczkę do miasteczka. Teraz to chyba niegroźne - mruknął niepewnie.
- Dobry pomysł. - Kiwnęła głową z umiarkowanym entuzjazmem.
- No to… to zapytam Harry'ego. - Podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku sypialni. W drzwiach przystanął i przez chwilę obserwował przyjaciela, który właśnie zmieniał okłady na czole leżącego nieruchomo Draco.
- Eem… Harry?
- Tak? - Wyrwany z zamyślenia mężczyzna, uniósł głowę i spojrzał na stojącego w progu Rona.
- Pomyślałem, że może zabrałbym chłopców do miasta. Wiesz… Sam nigdy tam nie był i…
- Nie.
- Co? No, dobra, wymyślę coś innego.. - Ron wzruszył ramionami. - Po prostu chciałem jakoś ich rozweselić.
- To nie tak, że nie chcę. Jest po prostu tak, jak mówiłeś. - Harry wytarł mokre dłonie w leżący na stoliku nocnym ręcznik. - Samuel nigdy dotąd nie był w mieście, to dla niego nowość. Myślę… - Popatrzył na leżącego Malfoya i poprawił zsuwający mu się z czoła okład. - Myślę, że Draco chciałby przy tym być. Tak, to on powinien pokazać mu wszystko jako pierwszy. Zawsze o tym marzył, a nigdy nie mógł tego zrobić. Sądzę, że czułby się zawiedziony, że go to ominęło.
- No tak. - Weasley niepewnie przestąpił z nogi na nogę. - To może po prostu zagram z nimi w quidditcha?
- Dobry pomysł. - Harry uśmiechnął się słabo. - Chłopcy się ucieszą.
- To idę. - Odwrócił się, przymykając drzwi do sypialni, po czym pod wpływem impulsu uchylił je na powrót, wsuwając w szparę głowę. - I, Harry, gdybyś coś chciał, cokolwiek, to wiesz…
- Wiem, Ron, dzięki.
…
Harry siedział w fotelu, trzymając bezwładne ciało Draco na kolanach. Dookoła łóżka krążyły dwa skrzaty, zmieniając pościel i wytrzepując zmiętoszone poduszki. Mężczyzna obserwował je znudzonym spojrzeniem, myślami przebywając zupełnie gdzieś indziej.
- Panie Potter, czy w czymś jeszcze pomóc? - Głos skrzata wyrwał go z zadumy.
- Nie, dziękuję, to wszystko - mruknął, podnosząc się i na powrót układając Malfoya w czystej pościeli. Kiedy stracił kontakt z jego gorącym ciałem, poczuł się, jakby temperatura w pokoju spadła nagle o kilkanaście stopni. Pomimo jego usilnych starań gorączka najprawdopodobniej jeszcze wzrosła. Westchnął i ruszył w kierunku łazienki, gdzie odkręcił kran z chłodną wodą i stanął nad wanną, czekając aż ta się napełni.
- Powinieneś mu pomóc. - Podskoczył na dźwięk głosu wydobywającego się ze zwierciadła.
- A jak myślisz? Co właśnie robię? - sarknął ze złością.
- Nie tak, imbecylu, odzyskaj jego duszę! - odwarknęło lustro.
- Jeżeli wiesz, w jaki sposób mam to zrobić, to mi powiedz! - Odwrócił się w kierunku tafli, gdzie przywitało go jego własne, pełne złości, spojrzenie.
- Sam powinieneś wiedzieć, to ty jesteś jego… - Coś zachrzęściło i zwierciadło zamilkło w pół słowa.
- Jego kim? - Potter spojrzał na nie przenikliwie.
- Sam powinieneś wiedzieć - burknęło ze złością. - Cholerne ograniczenia.
- Nie jestem ograniczony!
- Nie ty, idioto! Nieważne, po prostu nie pozwól mu się wykończyć. W końcu jesteś jego… no… - Tafla zafalowała i przez chwilę Harry'emu wydało się, że jego oblicze zatraciło kontury, jakby szkło zaparowało.
- Mężem? - podsunął niepewnie.
- Też.
- Też? - Harry miał dość. - Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, jeżeli wiesz cokolwiek, to powiedz mi, do cholery!
- Nie widzisz, że nie mogę? - Lustro wrzasnęło, a w jego głosie dało się wyczuć frustrację. - Gówno warta cała moja wiedza, kiedy muszę ją zatrzymać dla siebie! Wiesz, jakie to wkurwiające?
- Czyli jest szansa na odzyskanie duszy Draco i ty wiesz, jak to zrobić? - Potter przysunął się o krok do zwierciadła.
- Mniej więcej. - Głos lustra był burkliwy i rozdrażniony.
- Ty i te twoje „nie mogę"! Pieprzę twoje zasady, pieprzę to, że pozwolisz mu umrzeć, bo nie wolno ci zdradzać tajemnic, pieprzę ciebie i… - Harry zapowietrzył się od krzyku. Nagle zrobiło mu się niedobrze, pochylił się, opierając ręce na kolanach i oddychając głęboko. - Do kogo… do kogo mam się zwrócić, kto może mi powiedzieć…
- Przecież wiesz…
- Nie, nie wiem. - Potrząsnął głową. - Nic już nie wiem.
- Wiesz, Harry. - Głos lustra był równie roztrzęsiony jak stojący przed nim mężczyzna. - Pomyśl chwilę, a zrozumiesz. To dotyczy Draco!
- Snape! - Wyprostował się gwałtownie, aż zakręciło mu się w głowie. - To cholerny Snape, prawda? - W zwierciadle odbiło się jego rozgorączkowane spojrzenie. Lustro wymownie milczało. - Merlinie… zabiję drania! - wyrzęził i zapominając o nadal lejącej się do wanny wodzie, wybiegł z pomieszczenia.
- Hermiona! - Krzyk Pottera rozdarł ciszę salonu, gdy drzwi do sypialni otworzyły się z impetem. - Popilnujesz Draco, muszę… muszę wyjść!
- Harry! Co się stało? - Dziewczyna zerwała się z krzesła, przewracając je przy tym.
- Później ci powiem. Zostaniesz z nim, prawda? Gdyby coś się działo, będę w lochach. - Jak szalony dopadł kominka i zapominając, że jako dyrektor może się po prostu aportować, wrzucił w niego garść proszku. - Komnaty Severusa Snape'a! - krzyknął, zanim zniknął pośród wirującego popiołu.
…
- Snape! - W ciszy, jaka panowała w komnatach mistrza eliksirów, głośny wrzask Harry'ego sprawił, że Severus prawie upuścił niesioną w dłoniach fiolkę.
- Coś z Draco? - zapytał zdenerwowany, widząc wyraz twarzy Pottera.
- Ty mi to powiedz! - Harry dopadł go jednym susem, chwytając mocno za przód szaty i z wściekłością zaciskając na niej palce. - Draniu! Wiesz, jak go uratować i nie chcesz nic powiedzieć! Kim ty jesteś, że ośmielasz się rządzić życiem i śmiercią! Mógłbym cię za to zabić! - Harry mocno potrząsnął stojącym przed nim mężczyzną, który pobladł gwałtownie, czując, jak niekontrolowana magia kumuluje się wokół ich postaci.
- Uspokój się, Potter! - wycharczał, gdy silne dłonie coraz mocniej zaciskały się na jego szacie, wypierając powietrze z jego piersi.
- Nie mam zamiaru się uspokajać! Koniec kłamstw! Dosyć unikania odpowiedzi! Albo powiesz mi, jak mam uratować Draco, albo…
- Albo co? Co mi zrobisz, Potter?
- Nie chcesz wiedzieć, Merlin świadkiem, że nie chcesz. - Oblicze Harry'ego było blade, a w jego oczach błyszczało szaleństwo. Magia wirowała wokół nich coraz mroczniejsza, coraz gęstsza. Jakaś fiolka roztrzaskała się z ich prawej strony, a w ślad za nią eksplodował szklany klosz, z którego wysypały się nasiona nieznanej rośliny. Ogień pochodni zafalował dziko i przygasł, otulając komnatę złowieszczym mrokiem. Snape poczuł, że nie może złapać powietrza, już nawet nie przez to, że Potter po prostu go przyduszał, ale przez coraz bardziej skondensowaną moc, która niczym tornado szalała wokół nich, siejąc coraz większe zniszczenie.
- Powiem ci… - wyrzęził, czując, jak zaczynają go boleć oczy, nagle nabiegłe krwią. Jeżeli nie uspokoi Pottera, naprawdę tutaj zginie! Widział go już w różnych sytuacjach, obserwował na polu walki, ale to, co działo się teraz… Gryfon nigdy nie stracił nad sobą panowania do tego stopnia. Jeszcze chwila i naprawdę przestanie się kontrolować. Usiłował sięgnąć po różdżkę, lecz w momencie, gdy już prawie jej dotknął, ta z ogromną siłą wyrwała się spomiędzy jego spoconych palców, uderzając o przeciwległą ścianę. Prawie poczuł ból, jakby to jego ciało grzmotnęło o kamień. - Puść… powiem… - Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i w momencie, gdy pomyślał, że to już koniec, Potter nagle go puścił i Snape niczym szmaciana lalka osunął się na podłogę.
- Mów. - Harry cofnął się o krok, obdarzając go nienawistnym spojrzeniem.
Snape oddychał przez chwilę nierówno, po czym podniósł się z podłogi i drżącymi dłońmi wygładził przód swej szaty. Kurwa, co za poniżenie. Wiedział, że gówniarz posiada moc przewyższającą każdego znanego mu czarodzieja, ale to, co zaprezentował teraz… samą myślą, bez użycia różdżki. Przerażające. Nie patrząc na stojącego bez ruchu mężczyznę, wolnym krokiem podszedł do leżącej na podłodze różdżki i podniósł ją ostrożnie. Potter nie reagował. Czyżby nie bał się ataku z jego strony?
- Nie przyszło ci do głowy, że mógłbym cię teraz przekląć? - Spojrzał na niego ostro.
- Spróbuj. - Potter nawet nie podniósł głosu, a Snape i tak poczuł, jakby ktoś oblał go lodowatą wodą. Wszystkie włoski na jego skórze uniosły się od grozy, która zabrzmiała w tej krótkiej wypowiedzi.
- Usiądź. - Schował różdżkę i podszedł do szafki, skąd wyciągnął eliksir uspokajający. - Wypij to.
- Nie jest mi potrzebny. - Harry nawet nie spojrzał na trzymaną przez niego fiolkę.
- Nie mam zamiaru ryzykować własnym życiem, gdy po usłyszeniu prawdy twoje emocje znowu wezmą górę i rzucisz się na mnie jak zwierzę. - Potrząsnął trzymanym w dłoni eliksirem.
- Snape, po prostu mów, co wiesz i nie przeciągaj struny. - Potter usiadł i spojrzał na niego wilkiem.
Z rezygnacją położył fiolkę przed nim i opadł na fotel naprzeciwko. Z roztargnieniem potarł grzbiet nosa i omiótł wzrokiem siedzącego przed nim mężczyznę.
- Draco nigdy mi tego nie wybaczy.
- Co masz na myśli? - Harry wreszcie się uspokoił i spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Mam na myśli to, że złożyłem obietnicę, iż nigdy nie zdradzę ci tego, co wiem - warknął, czując, że odzyskuje panowanie nad sytuacją.
- Nawet jeżeli przez to mógłby umrzeć? - Harry spojrzał na niego sceptycznie.
- Takiej sytuacji nie braliśmy pod uwagę. - Snape przyznał to z niechęcią.
- Zamieniam się w słuch w takim razie. - Potter pochylił się do przodu, splatając palce dłoni i obejmując nimi kolana. - Chyba nie wiąże cię wieczysta przysięga? - zapytał z niepokojem.
- Nie, Draco uważał, że moja obietnica jest równie ważna.
- Na pewno jest i wierzę, że nigdy byś jej nie zdradził, ale do cholery, on tam umiera! Czym jest złamanie słowa wobec jego życia?
- Pamiętasz swoją ostatnią walkę z Czarnym Panem? - Snape zmrużył oczy, wpatrując się w sobie tylko znany punkt.
- Głupie pytanie, czegoś takiego się nie zapomina.
- Co wtedy czułeś? - Mistrz eliksirów spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Nie bardzo rozumiem. - Harry zmieszał się lekko. - Złość, żal, chęć, aby to wszystko już się skończyło.
- Strach?
- Nie pamiętam, ale chyba nie… - Zawahał się lekko. - To nie tak, że jak głupiec pobiegłem za nim bez lęku, po prostu nie było czasu na obawy…
- Tak… - Snape zamyślił się lekko. - A co poczułeś w momencie jego śmierci?
- Ulgę?
- Nie, nie o to mi chodzi. Co czułeś, kiedy ginął. Byłeś jego horkruksem.
- Ach… - Harry skrzywił się lekko. - To był ból. Jakby jakaś obca magia chciała wedrzeć się we mnie. Najgorsze, że nie potrafiłem jej powstrzymać, tak jakby wszystko rozgrywało się obok mnie, a ja… nie potrafiłem tego zwalczyć.
- Upadłeś na kolana i złapałeś się za głowę. - Snape skinął głową.
- Pamięta pan? - Uniósł głowę zdziwiony.
- Byłem tam. - Mężczyzna prychnął lekko. - Uwierz, takie obrazy zostają z tobą do końca życia.
- No tak… To było straszne. Widziałem, jak jego ciało upada i zaczyna czernieć, jakby od środka trawił go ogień. Miotał się w agonii. Wiedziałem, że umiera, a jednocześnie czułem jego moc napierającą na mnie.
- A potem?
- Potem wszystko ustało. Zupełnie jakby ta moc nie znalazła tego, czego szukała. I… - Odwrócił wzrok, zagryzając dolną wargę. - Poczułem radość. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Po prostu zaśmiałem się, chociaż wcale nie było mi do śmiechu i w tym momencie w jakiś sposób zyskałem pewność, że on nie żyje, odszedł na zawsze. - Szarpnął nerwowo mankiet swej szaty. - Czułem rozkojarzenie, zmęczenie walką, w takiej chwili człowiek nie panuje nad sobą, emocje biorą górę. To była dziwna noc.
- A więc miałem rację. - Snape zacisnął długie, blade palce na oparciach fotela.
- Co to ma wspólnego z Draco? Wypytujesz mnie o dawno minione czasy. Draco nie oberwał klątwą od Voldemorta, tylko od Narcyzy!
- Jeżeli chcesz go uratować, to nasza rozmowa będzie dotyczyć właśnie tej konkretnej daty. - W głosie mężczyzny słychać było zmęczenie.
- Nie rozumiem…
- Pamiętasz, co zawsze mówił Dumbledore? Miłość, Harry, miłość pozwoli ci pokonać Voldemorta. - Snape parsknął cichym, gorzkim śmiechem. - Miłość… co za naiwność z jego strony. Tak jakbyś mógł poczuć jakiekolwiek cieplejsze uczucia do Czarnego Pana, jakbyś nie chciał go zabić, jakby nie targała tobą nienawiść. Mogłeś mieć czystą, nieskalaną duszę, ale rzuciłeś zaklęcie, które niosło za sobą śmierć! Nie tylko Avada zabija. Klątwa, którą odkryliście z Granger i Lupinem, miała te same efekty. Zabiłeś, Potter, zabiłeś go, a w tym samym momencie słowa „będzie mu równy" stały się prawdą! To z twoich ust wyszło przekleństwo, zrobiłeś to z premedytacją, a tym samym ułatwiłeś mu dostęp do swej duszy, która jednocześnie uległa zbrukaniu. Nie myślałeś wtedy o miłości, nie wspominałeś bliskich, po prostu nienawidziłeś go i przekląłeś.
- To prawda, ale gdyby było tak, jak mówisz, opętałby mnie. Byłem horkruksem! - Harry potrząsnął głową, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co Snape usiłował mu powiedzieć. - Cząstka jego duszy nadal tkwiła gdzieś wewnątrz mnie.
- Dusza Czarnego Pana była słaba, rozdarta na części, dlatego Dumbledore wierzył, że możesz ją pokonać. Jednak w momencie, kiedy rzuciłeś klątwę, osłabiłeś też własną. To było jak świeża, niezagojona rana, wystarczyło zagłębić się w tym rozdarciu.
- Merlinie… - Harry pobladł gwałtownie. - Co chcesz mi powiedzieć? Sądzisz, że gdzieś we mnie nadal…
- Nie bądź głupcem, Potter! - Snape obrzucił go rozzłoszczonym spojrzeniem. - Sądzisz, że przez tyle lat mógłbyś nie zauważyć, że od środka toczy cię robak? Że gdybyś nadal był horkruksem Czarnego Pana, zachowałbyś tę swoją gryfońskość?
- Więc? - Harry odetchnął z ulgą. - Nic mi nie wyjaśniłeś - przyznał bezradnie.
- Eliksir. Zapewne go pamiętasz.
- Ten, który mi dałeś? Myślałem, że chciałeś mnie zabić. - Wzruszył ramionami, widząc zdumione spojrzenie Snape'a. - Miał mnie jakoś ochraniać, a po wypiciu go poczułem taki ból, jakby coś rozsadzało moją głowę od wewnątrz. Ron mówił, że wrzeszczałem jak opętany. Przyznam, że ja sam pamiętam tylko torsje, które nastąpiły później.
- A jednak zadziałał. Wzmocnił cię bardziej niż myślisz i tutaj… tutaj dochodzimy do osoby Draco. - Mężczyzna wstał i podszedł do szafki, skąd wyciągnął butelkę ognistej whisky i nalał sobie do szklanki, którą potem opróżnił jednym haustem. - Bo widzisz, Potter… ten eliksir… - Harry pierwszy raz słyszał, aby Snape miał tak wielkie trudności z wysławianiem się. - To była jedna z najbardziej czarnomagicznych mikstur, jakie kiedykolwiek stworzyłem.
- Dałeś mi jakieś mroczne świństwo? - Harry spojrzał na niego ze zgrozą. - I Draco brał w tym udział?
- Draco, aby eliksir zadziałał, musiał się poświęcić. - Ramiona Snape'a opadły, lecz nie odwrócił się. Stał oparty o wystający blat szafki, tyłem do Harry'ego i zaciskał palce na tumblerze. - Ironią losu jest to, że Voldemort stworzył siedem horkruksów, aby zachować nieśmiertelność i zginął, a ja stworzyłem tylko jeden i być może on ocali życie Draco.
- Eliksir… eliksir był w rzeczywistości…
- Nośnikiem duszy Draco. Uaktywnił się w momencie, kiedy go wypiłeś.
- Nie wierzę. - Głos Harry'ego był tak cichy, że prawie niesłyszalny.
- Sądzisz, że okłamywałbym cię w takiej sytuacji? Wiesz, jakiego poświęcenia wymagało stworzenie go? - Mężczyzna odwrócił się gwałtownie. - Wiesz, że trzeba zabić, aby rozerwać własną duszę? Zdajesz sobie sprawę, że trzeba mieć krew na rękach? Prawdziwą krew, Potter! Avada jest czysta, nie brudzi! Rzucasz ją i odchodzisz! Inaczej jest, gdy musisz zabić sam, bez pomocy różdżki!
- Nie… - Harry pochylił głowę, usiłując powstrzymać napływające mdłości. - To nie może być prawda…
- To jest prawda! To szaleństwo, na które zdecydował się Draco, aby pokonać drzemiące w tobie zło. Człowiek nie może być podwójnym horkruksem. Cząstka jaką poświęcił, była silniejsza od tego, co w tobie siedziało. Czarny Pan rozerwał swoją duszę na części. Każdy nowy horkruks stworzony przez niego był słabszy od poprzedniego. Ty sam stałeś się nim zupełnie przez przypadek, bez przygotowania, bez odpowiedniego rytuału. Siódma, najsłabsza część, a jednak na tyle silna, że istniało ryzyko, iż mógł przejąć nad tobą władzę. W momencie, gdy zażyłeś eliksir, horkruks Czarnego Pana został zniszczony. Na pewno nie poddał się bez walki, dlatego odczułeś ból, jednak to cząstka duszy Draco była silniejsza. Nie pokaleczył jej, rozdzierając na drobne kawałki. To był jego pierwszy horkruks, czysta, mocna esencja. Dlatego w momencie śmierci Tom Riddle - Snape po raz pierwszy wymówił prawdziwe nazwisko Voldemorta - nie mógł przejąć twego ciała. Ponieważ… nie było w nim już niczego, co by do niego należało. W chwili, gdy pokonałeś największe zło tego świata, byłeś już horkruksem Draco Malfoya!
Harry zsunął się z fotela i zwymiotował na podłogę. Torsje gwałtownie szarpały jego ciałem, jakby broniło się ono w ten sposób przed tym, co właśnie usłyszał.
- Nie, nie, nie, nie… - mamrotał pod nosem. - On nie zrobiłby mi tego, nie mógłby…
- Opanuj się, Potter. - Snape jednym ruchem różdżki oczyścił podłogę i nalał do czystej szklanki wody. - Wypij to. - Podsunął ją klęczącemu mężczyźnie.
- Jakim potworem trzeba być, aby…
- Potworem? - Snape kucnął naprzeciwko i spojrzał na niego z wściekłością. - Wiesz, ile on poświęcił? Zdajesz sobie sprawę, co musiał czuć, gdy rozdzierał własną duszę? Myślisz, że kierował się tymi samymi pobudkami, co Czarny Pan?
- Zrobił to dla mnie? Nie chciałem tego! Nigdy bym nie…
- Dla ciebie? Jakim egoistą trzeba być, aby tak do tego podchodzić? - Snape skrzywił się z niesmakiem. - Rozczaruję cię, ale on nie myślał wtedy o tobie, a o całym naszym świecie. Musieliśmy się pozbyć horkruksa, aby Voldemort nie miał gdzie uciec w chwili śmierci. Byłeś zagrożeniem, które musieliśmy wyeliminować. A że przy okazji uratowaliśmy i ciebie... - Wzruszył ramionami. - Uznaj to za bonus.
Harry wypił wodę i podniósł się z podłogi, ciężko opadając na fotel. Jego czoło perliło się od kropel potu, które otarł dłonią. Na blade oblicze powoli zaczęły wracać rumieńce, lecz jego oczy nadal błyszczały gorączkowo, gdy w ciszy przetwarzał usłyszane przed chwilą informacje. Był horkruksem Draco… Draco zabił, aby rozszczepić własną duszę. Dusza Draco, jako silniejsza, zniszczyła cząstkę Voldemorta, która w nim tkwiła. Był horkruksem Draco… Draco… Draco… Merlinie… Kim trzeba być, aby zrobić coś takiego? To najczarniejsza z magii, gdyby ktoś się dowiedział, Draco do końca życia nie wychyliłby nosa z Azkabanu. Jakim człowiekiem… Otworzył gwałtownie oczy, napotykając uważne spojrzenie Snape'a, który w dłoni trzymał eliksir uspokajający.
- Nie potrzebuję go.
- Jesteś pewien? Wolałbym uniknąć kolejnego napadu szału, w którym zdemolujesz moje komnaty. - Mistrz eliksirów patrzył na niego sceptycznie.
- Tak.
- Czy rozumiesz poświęcenie Draco? - Mężczyzna usiadł ostrożnie na fotelu naprzeciw niego.
Poświęcenie? Harry powoli dochodził do siebie i jego myśli z minuty na minutę stawały się jaśniejsze. Poświęcenie… Draco się poświęcił. Czy on by się zgodził na coś takiego? Zdecydowałby się maczać palce w nekromancji? Bo to była czysta nekromancja, czarna jak cholerna czarna dziura! Czy potrafiłby okaleczyć najważniejszą część swego jestestwa, aby… ocalić świat? Och, zdecydowanie by potrafił. Nie mógł temu zaprzeczyć. Zapewne szukałby innej drogi, wzdragał się przed morderstwem, ale w końcu… w końcu wybrałby to, co słuszne.
- Jak mogę mu ją oddać?
- Potter, wiesz, co mówisz? Dotarło do ciebie to, co przed chwilą ci zdradziłem? - Snape spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Jestem horkruksem Draco. To wyjaśnia, dlaczego magia zaakceptowała tak łatwo nasz związek. - Skinął głową.
- Zgadza się. Byliście już połączeni poprzez poświęcenie Draco i to, że część jego duszy tkwi w twoim ciele.
- Wiesz, jak mogę mu ją zwrócić? - Harry doszedł do wniosku, że na myślenie o tym, co się stało, przyjdzie czas później, teraz to wydawało mu się najważniejsze.
- Co zrobisz, kiedy już go uratujesz? - Snape wwiercał w niego podejrzliwe spojrzenie czarnych oczu.
- Spiorę go na kwaśne jabłko.
- Słucham? - Mężczyzna zamrugał zaskoczony.
- Całkiem stracił swój instynkt Ślizgona. Muszę mu przypomnieć, że gryfońskie odruchy zupełnie do niego nie pasują - prychnął.
- Potter, jesteś w szoku, podam ci… - Mistrz eliksirów chciał się podnieść, lecz usadziło go stanowcze spojrzeniem Pottera.
- Tak, jestem w szoku, ale to nie znaczy, że nie wiem, o czym mówię. Porzygałem się, Snape, przed tobą! Bardzo upokarzające doświadczenie, musisz mi uwierzyć - stwierdził cierpko. - Jeżeli myślisz, że zacznę teraz chodzić po ścianach i rzucać klątwami, bo pięć lat temu człowiek, którego kocham, popełnił zbrodnię w imię wyższego celu, to muszę cię rozczarować. Nie zamierzam. Zwrócę mu ją. Utworzę nić, która sprawi, że to, co zostało z niego wyrwane, wróci na swoje miejsce. Mam nadzieję, że wiesz, jak to zrobić.
Snape przez chwilę milczał, przyglądając mu się, jakby przetrawiał jego słowa. W pewnym momencie najwyraźniej musiał dojść do wniosku, że Potter nie zwariował, nie zamierza go zabić ani wysłać do Azkabanu, ani też nie planuje śmierci Draco, bo jego twarz się rozluźniła. Odetchnął głęboko i powiedział.
- Wiem.