Red Hills
XXXVI
- Dzień dobry. - Dwóch pierwszoklasistów ostrożnie wysunęło się z grupki dzieci bawiących się na dworze i z wahaniem podeszło do Rona i Harry'ego, którzy od jakiegoś czasu obserwowali ich harce, stojąc wraz z Samuelem w pewnym oddaleniu.
- Dzień dobry. Widzę, że wojna na śnieżki zakończyła się remisem. - Potter uśmiechnął się do chłopców, strzepując śnieg z czapki jednego z nich.
- Wymoczki się poddały, nie mieli z nami szans. - Maluch wyszczerzył się radośnie. W jego uzębieniu brakowało dwóch jedynek. - Płomyki zawsze wygrywają, jesteśmy najlepsi.
- W takim razie, nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować zwycięzcom. - Harry otulił się mocniej płaszczem, gdy nagły powiew wiatru rozchylił jego poły. - Nie jest wam zimno? Wyglądacie jak małe pingwiny. - Faktycznie, ciemne peleryny dzieci oblepione były śniegiem, a ich rękawiczki już na pierwszy rzut oka wyglądały na całkowicie przemoczone. Z westchnieniem wyjął różdżkę. - Wyciągnijcie ręce przed siebie. - Szybkim ruchem rzucił kilka zaklęć suszących. Przymarznięty śnieg stopniał, pozostawiając puchaty materiał czystym i suchym.
- Nie, profesor Granger rzuciła na nie czar rozgrzewający, ale chyba nie zadziałało na wszystko. - Dziecko wzruszyło ramionami.
- Mówi się: dziękuję. - pouczył dzieciaka Ron.
- Dziękuję, panie dyrektorze. - Chłopczyk znów pokazał niekompletne uzębienie.
Harry lekko się uśmiechnął. Ron w roli wychowawcy nieustannie go zadziwiał.
- Kim on jest? - Jeden z uczniów wyciągnął rękę, wskazując w kierunku stojącego obok Harry'ego Sama.
- To Samuel, brat profesora Malfoya. Od dziś będzie mieszkał w zamku wraz z wami wszystkimi. - Potter oparł dłoń na ramieniu dziecka.
- Będzie chodził z nami na lekcje?
- Nie, Sam ma dopiero osiem lat i jeszcze nie uczęszcza na zajęcia.
- A w którym domu będzie mieszkał? - Dzieci najwyraźniej były ciekawe wszystkiego, co dotyczyło nowego mieszkańca szkoły.
- Niestety, Samuel jest zbyt młody aby zostać przydzielonym do któregoś domu. Na razie dostał osobny pokój. Prawdę mówiąc podejrzewam, że o wiele bardziej wolałby mieszkać z innymi chłopcami, ale chwilowo to niemożliwe. - Harry rzucił okiem na Sama, a ten uśmiechnął się do niego nieśmiało. - Na szczęście będzie mógł przenieść się do dormitorium, jak tylko zacznie naukę.
- E tam, własny pokój też jest super, można zapraszać znajomych i nikt się nie czepia. - Oczy mniejszego chłopca zabłysły w ekscytacji. - A może się z nami pobawić? Będziemy budować fort obronny.
- Jeżeli zechce. - Harry spojrzał na Sama. - Chcesz dołączyć do dzieci? Myślę, że budowa fortu to naprawdę ciekawa rzecz.
- Mogę? - Samuel uniósł głowę spoglądając to na Harry'ego, to na Rona.
- Oczywiście. Teren zamkowy służy do zabawy, nie wolno wam tylko przekraczać głównej bramy.
- Rozumiem, w domu też nie mogłem. - Sam z entuzjazmem pokiwał głową. - To mogę iść? - Niecierpliwie zadreptał w miejscu, patrząc tęsknie w kierunku dzieci.
- Biegnij. - Przez chwilę przyglądał się jak chłopiec oddala się w kierunku grupy, po czym spojrzał na Rona. - Myślisz, że się zaaklimatyzuje?
- To zależy. - Weasley wzruszył lekko ramionami. - Jest od nich młodszy, mogą być z tym problemy.
- Dlaczego? Samuel to świetny chłopak.
Ron westchnął i oparł się o kamienny brzeg zamarzniętej fontanny. Przez chwilę uważnie przyglądał się dzieciom, które teraz w skupieniu budowały nieco krzywy mur fortecy.
- Wiesz Harry, najmłodszy wcale nie znaczy, że najbardziej rozpieszczony. Starsze dzieci lubią sobie czasami znaleźć kozła ofiarnego, coś w rodzaju służącego. Młody wszędzie za nimi chodzi, imponują mu, a oni skwapliwie to wykorzystują. Nie twierdzę, że tak będzie w przypadku Samuela, jest bratem Draco, więc mogą inaczej na to patrzeć, ale dzieci to dzieci. - Poprawił czapkę i spojrzał krzywo na Harry'ego. - Nie mówię tego żeby cię straszyć, ale może się tak zdarzyć.
- Jesteś pewien? Nigdy nie patrzyłem na młodsze roczniki pod tym kątem. W ogóle nie zauważyłem, aby w Gryffindorze ktoś wykorzystywał maluchy. - Harry zerknął na niego zaniepokojony.
- Wychowałem się wśród starszych braci, uwierz, czasami byli wstrętni i nie raz obrywało mi się za nich. Jako dziecko chciałem ich we wszystkim naśladować. Wiesz, starsi, odważniejsi, potrafili już latać na miotłach, wydawali mi się tacy odważni i wspaniali. Fred i George wykorzystywali to, dopóki nie poszedłem do szkoły. Jak tak teraz o tym pomyślę, mieli we mnie całkiem uległego niewolnika. Nosiłem za nimi miotły, kryłem ich przed matką, zwalali na mnie winę za swoje wybryki, bo tak było łatwiej. - Potrząsnął głową i spojrzał na zachmurzone niebo. - Nie mówię, że byli źli, to świetni bracia, ale lubili rządzić.
- Myślisz, że to samo czeka tutaj Samuela? - Harry kopnął czubkiem buta kopiec śniegu. Puch uniósł się do góry, osiadając na skraju jego płaszcza.
- Nie wiem. To Malfoy, oni potrafią sobie radzić. Jeżeli jest podobny do brata, to pomimo wieku może niedługo zostać nawet kimś w rodzaju przywódcy. Przypomnij sobie, jak wszyscy Ślizgoni słuchali Draco, nawet ci ze starszych roczników.
- Draco był dupkiem, rozwydrzonym dzieciakiem, który wszystkich straszył swoim tatusiem. Samuel taki nie jest. - Potter nie wyglądał na przekonanego.
- Prawda. Jednak to nadal Malfoy - Ron uśmiechnął się przekornie. - Myślę, że rządzenie ma we krwi. Może być lepszy od brata, ale… krew nie woda, stary.
- Mam nadzieję, że szybko znajdzie sobie przyjaciół. - Potter ponownie spojrzał w kierunku dzieci, gdzie Samuel właśnie wczołgiwał się w wydrążony w śniegu otwór. - Ja pierniczę, będzie cały mokry - mruknął chcąc ruszyć w kierunku chłopca.
- Daj mu spokój, tylko go upokorzysz interweniując. - Weasley chwycił go za rękaw. - On teraz pokazuje na co go stać, jakby tam nie wlazł, okrzyknęliby go tchórzem.
- Mam nadzieję, że ten metrowy kopiec nie zawali mu się na głowę. Cholera, jest strasznie zimno, zupełnie nie rozumiem co one widzą w czołganiu się pomiędzy tonami śniegu. - Harry wyraźnie miał ochotę pobiec i wyciągnąć Sama z przekrzywionej fortecy. - Czuję się, jakbym miał za chwilę zamienić się jeden z tych lodowych posągów, którymi udekorowano salę na przyjęcie.
- Harry, przypomnij sobie, co robiłeś w jego wieku. - Ron prychnął rozbawiony. - Oni nie myślą o chłodzie, dla nich najważniejsza jest zabawa i wyzwanie.
- Nigdy nie budowałem fortec. W jego wieku… - Brunet umilkł oddalając od siebie nieprzyjemnie wspomnienia z dzieciństwa. Jako ośmiolatek jedyny kontakt ze śniegiem miał wtedy, gdy wuj kazał mu odgarnąć zaśnieżony chodnik, lub gdy wracał ze szkoły, a na jego plecach lądowały twarde kule ciskane przez Dudleya i jego doborową kompanię. Nie sądził, aby to było odpowiednikiem dobrej zabawy.
- Przepraszam, zapomniałem, że twoje dzieciństwo było zupełnie inne od mojego. - Weasley poklepał go po ramieniu. - Zobacz, już wychodzi i nic mu nie jest.
- Mam nadzieję, że się nie przeziębi. - Harry wsadził ręce do kieszeni, jakby to miało powstrzymać go przed ruszeniem chłopcu na odsiecz. - Draco by mnie zabił.
- Marudzisz jak nadopiekuńcza mamuśka. - Ron zachichotał rozbawiony. - Ciekawe czy Malfoy wie, jaką ma wspaniałą żonę.
- Zamknij się. - Potter spojrzał na niego oburzony. Wcale nie był nadopiekuńczy! Po prostu nie życzył sobie, aby pod jego opieką Samowi przyplątał się choćby katar. Draco najpierw urwałby mu głowę, a potem wyrzucił z łóżka.
- Chodź, polatamy. - Weasley wyciągnął różdżkę, przyzywając swoją miotłę.
- Nie, obiecałem Draco, że będę go pilnować. - Harry pokręcił głową, patrząc tęsknie na Piorun 2300, który Weasley trzymał w dłoni. Naprawdę miał ochotę dosiąść miotły i wznieść się w powietrze, dawno tego nie robił.
- Merlinie, Harry, możesz go obserwować z góry, nie będziemy się oddalać. - Rudzielec pokręcił głową zdegustowany. - Przestań się nad nim trząść, bo zaczynasz przypominać moją matkę. Samuel świetnie się bawi, a ty nie jesteś mu teraz do niczego potrzeby. No… - Potrząsnął trzymaną w ręku miotłą. - Kilka okrążeń, nic więcej.
- Och, dobra. - Potter wreszcie dał się przekonać i ruchem ręki przywołał swoją nową, wykonaną z mahoniu miotłę o wdzięcznej nazwie „Santana”*.
***
Ręką ubraną w rękawiczkę strzepnął śnieg ze zwalonego pnia i usiadł na nim, ciężko oddychając. Budowa fortu okazała się być zabawnym, choć nieco męczącym zajęciem. Na początku dzieci patrzyły na niego nieufnie, jednak po kilkunastu minutach jakby zapomniały o tym, że jest nowy i bawiły się z nim, nie przejmując ani jego wiekiem, ani tym, że był bratem dyrektora. Grupka składała się z kilkunastu osób pochodzących z różnych domów i przeważały w niej dzieci z pierwszych klas. Samuel tak naprawdę nigdy nie brał udziału w zabawie z tak dużą grupą i czuł się tym niezwykle podekscytowany.
- Dlaczego nie mieszkałeś z nami od początku roku szkolnego? - Maksymilian, jeden z chłopców, którzy zaprosili go do budowania fortu, przysiadł obok niego otrzepując spodnie z nadmiaru śniegu.
- Mieszkałem z nianią. Ta… - Odchrząknął i poprawił się szybko. - Draco mnie odwiedzał.
- Fajnie mieć brata dyrektora szkoły, nie? - Kilkoro dzieci podeszło i otoczyło go wianuszkiem. Po zabawie przyszedł czas na pytania i Sam poczuł się trochę niepewnie.
- No… Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Dziwnie będzie, jak kiedyś zacznie mnie uczyć.
- No co ty, będzie ci mówił co masz wykuć na testy, uczył cię wszystkiego, no i nigdy nie dostaniesz T.
- T? - Spojrzał zmieszany na niskiego blondynka, który pomimo tego, że starszy od niego o cztery lata, był jego wzrostu.
- Trolla! Najgorszą ocenę jaka może być. Będziesz miał fory, nie?
- Eee… no nie wiem, Draco wiecznie mnie poprawia… - Wsunął palce pod czapkę i podrapał się po spoconym czole.
- A jaki jest w domu? - Jakaś dziewczynka usiadła po jego lewej stronie i spojrzała na niego z ciekawością. - Jestem Sarah. - Przedstawiła się krótko.
- W domu? - zapytał nie rozumiejąc pytania.
- No, wiesz, na lekcjach jest czasami straszny. Jak tak spojrzy na człowieka, to mam ochotę się schować i mówi takim zimnym głosem. Przerażający!
- Naprawdę? - Nie mógł sobie wyobrazić Draco jako kogoś, kto może przerażać, przecież on był taki… miły i dobry.
- No, a jak robi testy i komuś nie wyjdzie, to już masakra. - Pulchny chłopiec, nie przejmując się zimnym śniegiem, usiadł na ziemi po turecku. - Panie Hewson, czy w dzieciństwie poddawano pana mózg torturom, że sprawia panu trudność napisanie poprawnie słowa Aquamenti?
- Albo: Pani Eriksson, czy pani ręka została potraktowana jakąś klątwą, że zamiast spirali wykonuje coś, co przy sporej dozie optymizmu można nazwać kręceniem się obłąkanego bąka? - Marika, której imię zapamiętał dość szybko, zachichotała głośno.
- Naprawdę tak mówi? - Nie mógł sobie wyobrazić, aby jego brat mógł być aż tak złośliwy. Właśnie dowiadywał się o nim zupełnie nowych rzeczy i nie wiedział, czy ma się śmiać, czy być przerażony.
- Jasne, ale ty nie musisz się przejmować, w końcu swojego brata nie będzie strofował. - Maksymilian wzruszył ramionami.
- Nie wiem, Draco uwielbia czasami się rządzić i mnie poprawiać: Nie mówi się dzięki, tylko dziękuję, nie mówi się super, tylko wspaniale, niesamowicie. Jesteś Malfoyem nie zachowuj się jak plebs. - Samuel wywrócił oczami. - No, ale jest fajny, zawsze mnie broni i jest miły, kupuje mi wszystko i… - Zamilkł i zarumienił się lekko. Nie chciał, aby o jego bracie źle mówiono, ale też nie chciał, aby zabrzmiało to tak, jakby ten traktował go jak dzieciaka. - A jak są razem z Harrym, to już w ogóle jest wesoło.
- Harrym? Mówisz do dyrektora po imieniu? - Chłopiec siedzący na śniegu wytrzeszczył na niego oczy.
- Głupi, a ty byś do swojego szwagra mówił: proszę pana? - Sarah spojrzała na niego z pobłażaniem.
- Szwagra? - Samuel zamrugał zdezorientowany.
- No, dyrektor Potter jest mężem twojego brata, czyli jest twoim szwagrem, nie? - wyjaśniła rezolutnie.
- Och, no fakt - przyznał. Zupełnie się nad tym nie zastanawiał. Harry był po prostu Harrym. Wcześniej myślał o nim jak o kimś, do kogo kiedyś być może będzie mówił tato, jednak odkąd dowiedział się prawdy, w ogóle nie zastanawiał się na tym, jakie więzi ich tak naprawdę łączą.
- Na pewno w przyszłości zostaniesz prefektem. - Maksymilian poklepał go po ramieniu.
- Pff, pewnie, jak się ma takie koneksje, to nawet nie trzeba się wysilać - prychnął jakiś wysoki chłopiec, którego do tej pory nie zauważył, gdyż stał za nim. - Nie dla jego wysokości dormitoria i problemy zwykłych uczniów.
- Nie rozumiem - bąknął zażenowany. Od strony chłopaka biła widoczna niechęć i Samuel nie bardzo widział czym sobie na nią zasłużył. - Kto to jest prefekt?
- No proszę, niby Malfoy, a durny. - Uczeń zaśmiał się złośliwie. - Braciszek cię nie nauczył podstaw? Nie bój się, jeszcze zdąży cię wyszkolić.
- Ależ ty jesteś wredny, Joe, przecież on dopiero przyszedł do szkoły i jest od nas młodszy. - Hewson wykrzywił się w stronę chłopaka. - Prefekt, to ktoś, kto opiekuje się uczniami i ma kontakt z nauczycielami. Przeważnie wybiera się do tego najlepszego ucznia - wyjaśnił patrząc na Sama. - Nie słuchaj go, twój brat jest może ostry i czasami wredny, ale nigdy nikogo nie faworyzował.
- No jasne, że nie, w końcu nie było między nami jego uroczego braciszka. - Joe pokręcił głową z politowaniem. - Powiedz, Sam, uczysz się czarnej magii? - Pochylił się w jego kierunku i odpychając Maksymiliana przekroczył pień i usiadł obok trochę przestraszonego Samuela.
- Czarna magia jest zła. - Chłopiec odsunął się lekko.
- Powiedział syn śmierciożercy.
- Joe! - Sarah syknęła ostrzegawczo.
- No co, przecież mówię prawdę. Jego stary leży teraz i udaje warzywo, bo był przydupasem Czarnego Pana. - Joe nie wyglądał na skruszonego. - Gdyby się obudził, pewnie zabiłby swojego synalka za to, że go zdradził i zrobił z niego zombie na całe pięć lat. Mój ojciec mówi…
- Nie interesuje nas co mówi twój ojciec. - Maksymilian wstał i spojrzał na niego bykiem. - Straszysz go.
- Ojej, biedny mały braciszek dyra, jak mi przykro. - Chłopak kopnął śniegiem w stronę Maksa. - Przecież nie zdradziłem żadnej tajemnicy, wszyscy o tym wiedzą.
- Ja… - Samuel siedział z spuszczoną głową, bawiąc się mokrą rękawiczką. - Ja… nie wiedziałem.
- Serio? - Joe spojrzał na niego z zaskoczeniem. - Oj… No to już wiesz. - Moment skruchy minął szybko i chłopak nie wyglądał jakby miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia. - Dlaczego mieszkasz z bratem, a nie z matką?
- Eee… moja matka nie żyje, Draco znalazł mnie, gdy byłem w sierocińcu - przyznał cicho. Właściwie nie wiedział, co ma mówić, nikt mu nie powiedział, że powinien cokolwiek ukrywać.
- To Narcyza Malfoy nie jest twoją mamą?
- Narcyza? - Samuel poczuł się zupełnie zagubiony. Nigdy nawet nie słyszał tego imienia.
- No, matka twojego brata. - Joe spojrzał na niego jakby był niespełna rozumu.
- Nie znam jej… - przyznał cicho. Draco miał inną mamę? Ale to się nie zgadzało, bo jeżeli byli braćmi… Czyżby znowu o czymś nie wiedział, albo co gorsza, znowu go okłamano?
- Czyli… Ale jazda… - Joe zaczął chichotać. - Kto by pomyślał.
- Przestań, to nie jest śmieszne. - Sarah podparła się pod boki i spojrzała na niego ostro. - Zachowaj dla siebie to, co masz do powiedzenia.
- Oj bo się przestraszę, no ale ty go na pewno rozumiesz, w końcu sama mieszkałaś w przytułku - prychnął. Podniósł się i ruszył w kierunku zamku. - Idę. Jesteście zabawni, ale wolę dojrzalsze towarzystwo.
- Dupek. - Maksymilian spojrzał za nim z niechęcią. - Nie przejmuj się, on chodzi do trzeciej klasy i myśli, że jest taki dorosły. - Westchnął i kucnął obok Samuela, który szklistymi oczami wpatrywał się w swoje buty. - Nie daj sobie nic wmówić, w tej szkole jest dużo dzieci, które wychowały się w sierocińcu. Ja mam tylko matkę, ma swój stragan na Pokątnej. Wielu jest takich, którzy tylko dzięki dyrektorowi Potterowi mogą się uczyć. Moja mama mówi, że bohater zawsze zostanie bohaterem, możesz być dumny, że jest w twojej rodzinie. Twój brat też dostał order Merlina za zasługi wojenne. Tacy jak Joe są po prostu zazdrośni.
- Draco dostał order Merlina? - Samuel podniósł głowę i spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Nigdy mi o tym nie mówił.
- Pewnie, był po jasnej stronie w czasie wojny. - Pulchny chłopiec skinął głową, rzucając mu zaskoczone spojrzenie. - Nie wiedziałeś? Piszą o tym nawet w książce do historii, w rozdziale „Wojny młodego pokolenia”. Mój ojciec twierdzi, że uratował nazwisko Malfoy i że czasami dzieci są mądrzejsze od rodziców. - Podniósł się i otrzepał spodnie ze śniegu. - Idziesz z nami na obiad do Wielkiej Sali?
- Nie, chyba nie. - Samuel również wstał i spojrzał w kierunku zbliżających się w ich kierunku Harry'ego i Rona, którzy nadal trzymali w dłoniach miotły. To czego dziś się dowiedział, bardzo go zaskoczyło i musiał to przemyśleć.
- Jesz u siebie? Wiesz, jak chcesz, ale byłoby fajnie. - Sarah uśmiechnęła się nieśmiało i odwróciła w stronę profesorów. - Dzień dobry.
- Dzień dobry panno Doyle, widzę, że dobrze się bawicie. - Harry omiótł dziewczynkę nieuważnym spojrzeniem i zatrzymał wzrok na Samuelu. - Sam, myślę, że pora, abyśmy wrócili do zamku.
- Tak. - Chłopiec skinął głową i ruszył w kierunku mężczyzn.
- Jak tam? Zadowolony? - Ron wyszczerzył się do niego radośnie. Po krótkiej przejażdżce na miotle zawsze czuł się ożywiony.
- Tak, było fajnie. - Sam skinął niepewnie głową.
- W którym pokoju mieszkasz? - Maksymilian zbliżył się do Samuela.
- Eee… - Chłopiec spojrzał pytająco na Harry'ego.
- Sam zamieszkał w pokojach profesora Malfoya. - Wyjaśnił za niego Potter.
- A… - Uczeń podrapał się po rozczochranej głowie. - A możemy go odwiedzić? Po południu będziemy grać w eksplodującego durnia, więc…
- Sam? Co o tym myślisz? - Gryfon popatrzył na dziecko uważnie. - Chcesz dołączyć do dzieci po obiedzie?
- No… - Chłopiec spojrzał na dzieci niepewnie. Stały, uśmiechając się zachęcająco i czekając na jego odpowiedź. - Myślę, że chcę. - Skinął głową, jakby właśnie podjął jakąś decyzję.
- Super! Przyjdziemy po ciebie albo, jeżeli chcesz, możemy przynieść grę do twoich komnat. - Sarah wyraźnie się ucieszyła, a pulchny chłopiec, którego imienia nie pamiętał, potaknął jej z entuzjazmem.
- U mnie będzie fajnie. To, tego… widzimy się później. - Samuel uśmiechnął się z wysiłkiem i ruszył za dorosłymi.
Im bardziej oddalał się od dzieci, tym bardziej zwalniał, zatopiony we własnych myślach. Miał wrażenie, że nagle wszystko zwaliło mu się na głowę, a on zupełnie niczego nie rozumiał. Jego ojciec był śmierciożercą? I Draco go zdradził? Czy to on mu zagrażał? Brat nigdy nic nie mówił o swoich rodzicach, a on nie pytał o dziadków. Dziadków… nie byli jego dziadkami, Lucjusz Malfoy okazał się być jego ojcem i najwyraźniej stał po złej stronie. Joe mówił, że jest jak warzywo. Nie bardzo wiedział, co to znaczy. Nie mógł się ruszać? Hmm… Victoria mówiła, że niektóre rośliny są śmiertelnie niebezpieczne nawet wtedy, gdy stoją w doniczkach i ostrzegała, aby nie dotykał nieznanych ziół. Ale to raczej niczego nie tłumaczyło. I była jeszcze Narcyza… Dlaczego nie mógł mieszkać z nią? Nie chciała mieć drugiego dziecka i dlatego znalazł się w przytułku? Nie, to się nie zgadzało. Pamiętał rodziców matki, nigdy ich nie lubił, a oni nie lubili jego. Nie raz krzyczeli, że Alecto zwariowała, robiąc sobie bachora i patrzyli na niego z nienawiścią. Nazywali go bękartem i dzieckiem z przypadku. Nie wiedział, co to znaczy. Jednak skoro jego mama miała na imię Alecto to… Czy Draco miał inną mamę?
Westchnął i przyspieszył kroku, pragnąc dogonić Harry'ego i profesora Weasleya. Miał tak wiele pytań i żadnej odpowiedzi. Chciał porozmawiać z Draco, dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
***
Obraz przesunął się bezszelestnie, jednak głośny syk oburzonego czymś węża sprawił, że Ron, który właśnie przeglądał nową książkę o zaklęciach ochronnych podskoczył w miejscu, oblewając się kremowym piwem.
- Merlinie, człowieku, kiedyś przez ciebie zejdę na zawał - mruknął widząc przemierzającego salon Draco. Wyjął różdżkę i rzucił na siebie szybkie zaklęcie czyszczące.
- Zamknij się, Weasley. - Malfoy przeszedł przez pokój, ze złością ciskając szatę na oparcie krzesła - Jak na byłego aurora jesteś strasznie bojaźliwy.
- Myśleliśmy, że wrócisz kominkiem. - Harry siedzący na okiennym parapecie spojrzał na niego uważnie.
- Wróciłem, ale prosto do komnat Samuela. Musiałem go zobaczyć.
- Mam nadzieję, że nie narzekał na naszą opiekę i to nie to jest przyczyną twojej irytacji.
- Nie, Samuel śpi. - Draco nerwowo przemierzył pokój, zatrzymując się przy jego przeciwległej stronie. - Rozmawiałem z Victorią, mówiła, że dobrze się dziś bawił.
- W takim razie nie rozumiem twojego zachowania. - Harry poczuł się lekko zdezorientowany. - Może byś z łaski swojej wyjaśnił o co chodzi, zamiast warczeć od progu na Rona?
- Na razie nalej mi whisky, czystej. - Malfoy zignorował jego słowa i zatrzymał się przy kominku zaciskając ręce na gzymsie i spuścił głowę, wpatrując się w migoczące płomienie.
Harry z westchnieniem irytacji podniósł się i ruszył w kierunku barku. Z przeszklonej szafki wyjął butelkę mugolskiego Jacka Daniel'sa i napełnił bursztynowym trunkiem jedną szklankę. Widząc pytający wzrok Rona, wzruszył niepewnie ramionami i podszedł do Draco.
- Proszę. - Wręczył mu tumbler, który ten opróżnił dwoma łykami i oddał mu zamaszystym gestem.
- Jeszcze.
Harry prychnął i ponownie napełnił szkło.
- Co się stało w szpitalu? - zapytał w końcu. Wiedział, że gdyby nie Samuel, Draco nigdy nie spotkałby się z Lucjuszem. Widząc go tak zdenerwowanym, przypuszczał, że rozmowa z ojcem musiała należeć do niezbyt przyjemnych.
- W szpitalu? - Draco prychnął i upił kolejny łyk trunku. - Kurwa! - Zaklął i przez chwilę przyglądał się migoczącej w szkle whisky, po czym z rozmachem wrzucił szklankę do kominka, gdzie rozprysła się na drobne kawałki, a płomień zamigotał niespokojnie w kontakcie z alkoholem.
- To już druga. - Harry splótł ręce na piersi, przyglądając mu się uważnie. - Co się dzieje, Draco?
- Ten dupek uciekł. Zwiał prosto z rąk aurorów! - Malfoy spojrzał na niego, po czym roześmiał się nieco histerycznie. - Wysłali po niego Cienie, a on tak po prostu poczekał aż opuszczą osłony i deportował się. W tej chwili może być wszędzie… Po prostu wszędzie. - Bezradnie przejechał ręką po włosach, burząc ich idealne ułożenie.
- Niemożliwe… - Ron jęknął, zapadając się głębiej w miękką sofę. Książka leżała obok niego zapomniana.
- Jak? - Harry chociaż równie zaskoczony, był bardziej konkretny.
- Za pomocą świstoklika.
- Był pod ciągłym nadzorem, kto mógł mu go dostarczyć?
- Dawlish, a raczej ktoś, kto się za niego podawał. - Draco westchnął i usiadł ciężko na jednym z foteli. - Ciało prawdziwego Dawlisha znaleziono niedawno w jakimś zaułku.
- Eliksir wielosokowy? - Weasley wreszcie się pozbierał i najwyraźniej obudziła się w nim aurorska żyłka. - Jak przemycił świstoklik? Zaklęcia identyfikujące powinny sobie bez problemu z tym poradzić.
- Oczywiście. - Malfoy oparł się zmęczony o zagłówek. - O ile nie jest to przedmiot z magią ukrytą pod inkrustowanym złotem - prychnął. - Rozmawiałem z Shlackleboltem. Lucjusz użył rodowego pierścienia, który jest przekazywany w naszej rodzinie od pokoleń. Magia w nim jest tak subtelna i przemyślnie zakamuflowana, że mało kto mógłby ją wykryć.
- Więc osoba, która mu go dostarczyła, musiała znać dobrze twoją rodzinę. Wątpię abyście trzymali tak cenne przedmioty w widocznym miejscu. - Harry oparł się o gzyms kominka, zaplatając ręce na piersi.
- Oczywiście, że nie trzymamy. - Draco spojrzał na niego ze złością. - Wszelkie rodowe klejnoty są ukryte w taki sposób, że praktycznie nikt nie ma do nich dostępu.
- W takim razie… - Weasley ostrożnie zerknął na Malfoya. - Jest tylko jedna osoba, która mogła pomóc twojemu ojcu w ucieczce.
- To akurat jest dla mnie zupełnie jasne, chociaż szanowne ministerstwo uważa, że to tylko niepotwierdzone poszlaki i nie chce nic z tym zrobić. - Draco skrzywił się zdenerwowany.
- Kiedy?
- Kiedy co? - Malfoy odstawił pusty tumbler na stół i spojrzał na Pottera.
- Kiedy uciekł?
- Kilka dni przed świętami. To po prostu śmieszne i powinienem ich zaskarżyć. - Draco zacisnął usta, tłumiąc cisnące się na nie przekleństwo. - Ci imbecyle nie poinformowali mnie o swej niekompetencji. Dobrze wiedzieli, że Lucjusz pragnie zemsty, a jednak milczeli. Mógłbym ich oskarżyć o współudział w planowanym zamachu na moje życie!
Harry mruknął coś i podszedł do komody usytuowanej pod jedną z ścian. Z jednej z szuflad wyjął napoczętą paczkę papierosów i czubkiem różdżki odpalił jednego, zaciągając się mocno. Przeczucie dobrze mu mówiło, że nie powinien ich wyrzucać. Teraz po prostu musiał zapalić. Lucjusz Malfoy na wolności… Przez chwilę poczuł się tak, jakby wróciła przeszłość, a on sam znowu był tym młodym chłopcem, na którego czyhało niebezpieczeństwo w postaci Voldemorta i jego popleczników. Nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna był śmiertelnie niebezpieczny i spragniony zemsty. Czy naprawdę nie będzie chwili spokoju w jego życiu? Zsunął się po ścianie i usiadł na podłodze podciągając kolana pod brodę. Tym razem to nie on będzie priorytetem Lucjusza. Owszem, kiedyś zapewne zapoluje i na niego, jednak najpierw zwróci się przeciwko Draco i…
- Atak na Różany Dom! - sapnął, a w jego zielonych oczach zapłonęła złość. To nie mógł być zbieg okoliczności. Ucieczka starego Malfoya zbiegła się w czasie z próbą zabicia Samuela. To był wręcz namacalny dowód.
- Dokładnie. - Draco skinął ponuro głową.
- Jasna cholera. - Ron potarmosił się po włosach obydwiema rękami. - No to mamy przesrane. Obiecaliśmy ostatnio dzieciakom wyprawę do miasteczka Sanqua, teraz to najprawdopodobniej nie przejdzie.
- Dlaczego? - Harry spojrzał na niego, wypuszczając smużkę sino-popielatego dymu. - Nie mieliśmy problemów z wychodzeniem do Hogsmeade, kiedy Voldemort żył. Myślę, że poradzimy sobie i z Lucjuszem. Poza tym uwzględnialiśmy i tak tylko trzecie klasy. Draco i Samuel pozostaną bezpieczni w zamku. Oni mają konkretny cel, nie będą atakować nieznanych uczniów. Na wszelki wypadek mogę porozmawiać z Goldsteinem i poproszę go o dyskretny nadzór w wiosce. Jeżeli Lucjusz zrobi jakikolwiek nieostrożny ruch, będziemy na to przygotowani.
- Nie próbuj go nie doceniać. - Malfoy spojrzał ostro na Harry'ego. - Czarny Pan był szaleńcem, psychopatycznym mordercą, który trzymał swych wyznawców przy sobie za pomocą strachu i bólu. Lucjusz jest przebiegły, inteligentny i uwielbia manipulować ludźmi. Przez te kilka lat wiele czarodziejskich rodzin spało spokojnie, bo wierzyło, że nigdy się nie obudzi. Teraz… Lucjusz ma wielu dłużników, jeżeli będzie chciał, wykorzysta to i w zamian za anulowanie długu, może przyjąć łaskawie pomoc w realizacji swoich celów.
- Cholera. - Harry strzepnął popiół do kryształowej popielniczki, która zazwyczaj służyła jako ozdoba. - A co z twoim dziedziczeniem? Czy teraz, gdy…
- Nie. - Draco obrócił w rękach tumbler, przesuwając opuszkiem palca po ozdobnych rytach umieszczonych na krysztale. - Fortuna Malfoyów przeszła na mnie dwa lata temu. Nikt nie wierzył, że ojciec może się obudzić, więc zgodnie z procedurą, automatycznie zostałem spadkobiercą.
- A teraz? Czy to się nie zmieni? W końcu okazuje się, że jednak jest zdolny do zarządzania finansami rodu.
- Tak, ale jest też zbiegiem i zgodnie z prawem nie może korzystać z żadnych przywilejów. Nie ma dostępu do banku, a przede wszystkim - machnął ręką - nie może wejść sobie ot tak do Gringotta i podjąć pieniędzy. Do tego potrzebna jest magiczna sygnatura właściciela. Od razu zostałby złapany.
- To pocieszające. - Ron spojrzał karcąco na Harry'ego. - Palisz już drugiego.
- Palę, kiedy mam na to ochotę. - Potter wzruszył ramionami, ponownie się zaciągając. - Zakładając, że twoja matka mu pomaga, myślisz, że zdradził jej fakt istnienia Samuela? - zwrócił się do Draco. - Do tej pory trzymał to w sekrecie, więc może… Zresztą i tak postanowiłeś przestać trzymać jego istnienie w sekrecie, więc… Cholera, teraz gdy Lucjusz jest na wolności, to już nie wydaje się tak dobrym pomysłem. Upokorzenie Narcyzy to jedno, ale on będzie wściekły podwójnie.
- Och, problem w tym, że ona już wie. - Draco zagryzł zęby i ze złością spojrzał na Rona. - Dzięki uprzejmości Weasleyów.
- Co? - Ron poderwał się z kanapy. - Nigdy bym nie zdradził czegoś tak ważnego! Nie powiedziałem nawet Hermionie! Dopiero dzisiaj…
- Nie mówię o tobie, więc posadź z łaski swojej swój tyłek na poprzednim miejscu i nie skacz mi przed oczami jak niewytresowany psidwak. To twoja siostra ma za długi język.
- Ginny? - Rudzielec usiadł z powrotem, czując, jak jego nogi robią się miękkie. - Ale to niemożliwe, skąd ona by wiedziała?
- Pracuje w ministerstwie i pechowo w dziale, w którym znajduje się archiwum koligacji rodzinnych. Uciąłem sobie z nią małą pogawędkę. - Skrzywił się, zaciskając dłoń na szklance. - Gdyby nie obecność Kingsleya, mógłbym zapomnieć o dobrych manierach i o tym, że jest kobietą.
- Ale… - Ron spojrzał na niego ze strachem. - Nic jej nie zrobiłeś, prawda? Zresztą Ginny nie zdradziłaby… - zająknął się. - Nie coś tak ważnego…
- To było naprawdę trudne, ale uwierz mi, nawet nie wyjąłem różdżki. - Draco przewrócił oczami. - Jednak mylisz się, zdradziła, ba! rzuciła to w twarz mojej matce, nie przejmując się konsekwencjami. Podobno Narcyza ją zdenerwowała. - Uśmiechnął się krzywo. - Nie ulega wątpliwości, że potrafi być żmiją, jednak… - Jego głos stwardniał. - Twoja siostra pracuje w ministerstwie! Obowiązuje ją tajemnica i nie powinna w odwecie wywlekać czegoś, co znalazła w aktach.
- Merlinie, to zupełnie do niej niepodobne. - Ron najwyraźniej zdradę siostry wziął sobie głęboko do serca. - Nie wierzę, że zrobiła coś takiego. Ginny zawsze była taka… no, wiecie, trzeźwo myśląca. Nie pamiętam, ile razy mówiła mi, że to ja jestem w gorącej wodzie kąpany i najpierw działam, a potem myślę. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby zaczęła działać bez zastanowienia, to nie ten typ. Nie jest impulsywna, nie kieruje się emocjami. - Podniósł głowę, zauważając dziwną wymianę spojrzeń między Harrym a Draco. - Chyba… - dokończył żałośnie.
- Przestań, Ron, to nie twoja wina. A Ginny… no wiesz… Cholera, każdy odpowiada za siebie, więc nie zadręczaj się tym. - Harry wreszcie wyrzucił papierosa do kominka i podniósł się z podłogi. Podszedł do stolika i przysiadł na poręczy fotela, na którym siedział Draco.
- Nie jesteś zły? - Przyjaciel spojrzał na niego nerwowo.
- Jestem wkurwiony, co jednak niczego nie zmieni. - Harry potarł palcem okolicę nasady nosa. - I wybacz, ale wolałbym w najbliższym czasie nie widzieć twojej siostry. Do tej pory sprawa była jasna: Lucjusz stanowi zagrożenie i tego się trzymamy. Teraz, gdy okazuje się, że Narcyza również wiedziała o istnieniu Samuela, nasza prosta droga się rozwidla i musimy obserwować obydwa jej końce.
- No, ale… - Ron spojrzał niewyraźnie na milczącego Draco. - Przecież jak Lucjusz uciekł, to…
- Nie wiemy na sto procent, czy połączył siły z Narcyzą. O ile mu się nie przyznała, że zna jego wstydliwą tajemnicę, Lucjusz raczej sam jej o tym nie poinformował. Będzie potrzebował pieniędzy i wsparcia od osoby, która dostarczyła mu świstoklik. Jeśli to była Narcyza… Chwalenie się posiadaniem nieślubnego syna raczej nie wpłynęłoby pozytywnie na ich stosunki. - Harry pokręcił przecząco głową. - Nie, prędzej działałby na własną rękę, pragnąc, by informacja o istnieniu chłopca nigdy nie ujrzała światła dziennego. Przez chwilę mogliśmy być pewni, że to on zaplanował atak. Teraz, gdy wiemy już, że Ginny zdradziła sekret Narcyzie, nic już nie jest takie proste.
- Wierzysz, że Malfoy mógł nie wiedzieć nic o zamachu, i że to…
- Narcyza za nim stała? - Harry westchnął i spojrzał z góry na pochyloną lekko głowę Draco. - Niestety, to jedna z możliwości, którą teraz musimy brać pod uwagę.
- Kurde, przepraszam.
Draco wreszcie przestał bawić się szklanką i odsunął ja na bok. Uniósł wzrok i przez chwilę przyglądał się uważnie zaczerwienionej twarzy Weasleya. Przez jego blade oblicze przebiegło kilka emocji, zanim przybrało na powrót swój neutralny, dobrze wszystkim znany wyraz.
- Daj sobie spokój i nie rób z siebie na siłę męczennika. - Wyprostował się i oparł głowę o bok Harry'ego. - To nie twoja wina - powtórzył słowa Harry'ego, a Ron otworzył szeroko oczy w zaskoczeniu. - Tak czy tak, moja matka niedługo dowiedziałaby się o zdradzie Lucjusza. Jedyną zmienną jest to, że teraz nie wiemy, kto zaplanował zamach. Niemniej możemy się cieszyć, że był on nieudany i należy już do przeszłości. Samuel jest bezpieczny w szkole. Teraz naszym największym problemem jest Lucjusz. Nie możemy zapominać, że nadal jesteśmy związani umową nauczycielską i poszukiwania raczej nie są tym, na co możemy sobie pozwolić. Za kilka dni wracają wszyscy uczniowie i nasz czas będzie mocno ograniczony. Pozostaje nam wierzyć, że ministerstwo i aurorzy poradzą sobie z tą sytuacją. Ze swojej strony mogę tylko zatrudnić ludzi, którzy będą na bieżąco monitorować sytuację i starać się wpaść na jakiś trop.
- Porozmawiam z kilkoma aurorami. To moi przyjaciele i mam nadzieję, że od nich dowiemy się więcej w tej sprawie. Czy Kingsley nadal ma zamiar trzymać ucieczkę Lucjusza w tajemnicy? - Harry spojrzał na Draco.
- Nie, po rozmowie ze mną zgodził się zatrudnić do odnalezienia go wszystkich aurorów i nadać sprawie status priorytetu. Rychło w czas - prychnął z irytacją.
- Dobrze. W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak tylko czekać i mieć oczy szeroko otwarte. Przykro mi, ale ty i Samuel nie możecie do czasu wyjaśnienia tej sprawy opuszczać zamku. To zbyt niebezpieczne.
- Nie miałem takiego zamiaru. - Draco przewrócił oczami. - Nie jestem samobójcą. Nalegam jednak, abyś ten jeden raz postąpił równie rozważnie i nie pokazywał swojego tyłka nigdzie, gdzie ktoś może go uszkodzić. Lucjusz może pragnąć zemsty na mnie, ale ty wcale nie jesteś przez to bezpieczniejszy. Śmiem twierdzić, że nie pała on sympatią do kogoś, kto nie dość, że pokonał jego mistrza, to jeszcze zabawia się z jego własnym, zdradzieckim synem.
- Nie zabawiam się z tobą, jesteś moim mężem! - Potter spojrzał na niego oburzony.
- Wątpię, aby to miało dla niego jakieś znaczenie.
- To co, po raz kolejny jesteśmy w stanie wojny? - Ron z rezygnacją oparł się o zagłówek sofy.
Draco zmęczony zamknął oczy i przybrał zacięty wyraz twarzy.
- Urodziliśmy się, aby walczyć. Walczymy, aby zwyciężać, Weasley. To zawsze było mottem Slytherinu. Czas, aby znowu ujrzało światło dzienne.
* Santana (silny wiatr z kierunków północno-wschodnich, występujący w południowej Kalifornii).